Nie(idealni) - Mann M.B. - ebook
NOWOŚĆ

Nie(idealni) ebook

Mann M.B.

4,2

223 osoby interesują się tą książką

Opis

Czy połączenie, w którym nic do siebie nie pasuje, może okazać się idealne?

W małym miasteczku Exthon życie Mackenzie Pool toczy się między szkołą Sky Gardens, treningami cheerleaderek a domem. Rozwód rodziców pozostawił w jej codzienności trwały ślad. Dziewczyna zmaga się z oczekiwaniami matki, która wywiera na nią ogromną presję. Musi też udowodnić swoją wartość w drużynie cheerleaderek, a kapitanka nie szczędzi jej ostrych uwag. Jakby tego było mało, nauczyciel chemii wykorzystuje każdą okazję, by dać upust swojej urazie do Mackenzie.

Sytuacja w szkole komplikuje się jeszcze bardziej, gdy Mac zostaje przydzielona do pracy projektowej z cynicznym i inteligentnym Darcym Daviesem. Darcy od zawsze traktuje ją z wyższością, widzi w niej jedynie stereotypową popularną cheerleaderkę. Wspólne zadania zmuszają ich jednak do bliższego kontaktu. Na przekór początkowej niechęci Mackenzie i Darcy zaczynają dostrzegać w sobie więcej niż pozory.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 311

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (17 ocen)
9
4
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Vqornbe

Nie oderwiesz się od lektury

Cudownie napisana książka, mega urocza i wzruszająca. Polecam bardzo💖
20
laiagogo

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka. Bardzo zabawna, lekko napisana, ale chwilami wzruszająca.
00
martaglazer

Dobrze spędzony czas

Byłam dla niego wszyst­kim taka, jaka byłam. Nie­ide­al­na. Ide­al­na. Dla niego… Cudowna historia o dwójce młodych ludzi którzy w nie idelanym świecie, idealnie się dobrali . Z pozoru do siebie nie pasowali a odkryli ze razem stanowią idealna całość
00



Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Olga Gorczyca-Popławska Korekta: Lena Marciniak-Cąkała Projekt okładki: Agata Łuksza

Copyright © 2025 by M.B. Mann

Copyright © 2025, Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne Białystok 2025 ISBN 978-83-8417-077-9

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com

Życzę Wam, żebyście znaleźli osobę, która Was kocha, bo tego chce, a nie bo musi…

1

Mackenzie

– Mackenzie! Jest prawie siódma, wstawaj w tej chwili albo zawieziesz swoje cztery litery szkolnym autobusem! – Moja mama wrzasnęła z dołu tak przeraźliwie, że najpewniej obudziła połowę dzielnicy. – Matthew wychodzi za piętnaście minut i nie będzie znowu na ciebie czekać!

Skrzywiłam się, przyciskając twarz do poduszki.

– Już wstałam! Zaraz zejdę! – odkrzyknęłam, inaczej znowu zaczęłaby marudzić.

Zerknęłam na swoje zakopane w kołdrze ciało i westchnęłam ciężko. Był czwartek, a to oznaczało, że przed szkołą miałam trening cheerleaderek. Gdyby nie to, mogłabym spokojnie pospać jeszcze godzinę. Najchętniej zrezygnowałabym ze spotkania z Patsy Goodman – kapitanką pomponiar, ale wiedziałam, że jeżeli chociaż zająknę się o tym przed mamą, wścieknie się i swoimi krzykami obudzi drugie pół dzielnicy.

Ludzie wywodzący się z linii Pool byli urodzonymi dowódcami, przynajmniej tak zawsze mawiał ojciec, a matka ochoczo mu przytakiwała. Philip Pool, mój tata, w czasach szkolnych był kapitanem drużyny koszykówki, mój brat Matt poszedł w jego ślady, a ja miałam duże szanse na zostanie następczynią Patsy – mogłam wymachiwać pomponami w roli kapitanki i wiedziałam, że mama rozpaczliwie tego pragnie. Rodzice rozwiedli się niecałe półtora roku temu i mimo że moja mama nie używała już nazwiska Pool, wciąż chciała pokazać byłemu mężowi i jego nowej żonie, że potrafi kultywować zwycięską pasję przodków rodziny swojego eks.

– Mackenzie!!!

Przestraszona ni to piskiem, ni to warknięciem mamy, zerwałam z siebie kołdrę i czym prędzej wyskoczyłam z łóżka.

– Idę! – odkrzyknęłam, biegnąc do łazienki przylegającej do pokoju i modląc się w duchu, aby Matt na mnie zaczekał.

Szkolny autobus był strasznym miejscem. Nie uśmiechało mi się wygrzebywać z włosów różnych świństw, które chłopcy z najwyższej klasy ochoczo wciskali we wszystkie puste przestrzenie.

Po szybkiej wizycie w toalecie zbiegłam pospiesznie po schodach i pomachałam mamie stojącej przy kuchence.

– Na razie! – rzuciłam.

– Śniadanie. – Wskazała na kuchenny blat, a ja zrobiłam nieszczęśliwą minę.

Słyszałam, jak czerwone auto brata już cicho mruczy, gotowe odjechać w każdej chwili. Wizja obślinionych kawałków papieru we włosach stała się nagle bardzo realna. Władowałam do ust kilka kęsów jajecznicy, co zostało skwitowane westchnieniem mamy, a potem wybiegłam na podjazd.

– Matt, czekaj! – sapnęłam, poprawiając dużą sportową torbę na ramieniu.

Tak jak myślałam, brat już wrzucał bieg, zupełnie nie przejmując się moim losem. Podbiegłam do samochodu i po wrzuceniu sprzętu na tył, usadowiłam się na siedzeniu pasażera.

– Może delikatniej? – Matt spojrzał na mnie z wyrzutem.

Na jego opalonej twarzy rysował się gniewny grymas. Matthew dostał czerwone camaro na osiemnaste urodziny. Kupił je ojciec, któremu bardziej od świętowania pełnoletności syna chodziło raczej o ugłaskania go po rozwodzie.

Tak, ostatnio tata dwoił się i troił, abyśmy byli po jego stronie i zaakceptowali nową macochę. Może i Matt dawał się nabrać na te sztuczki, albo przynajmniej dobrze grał, ja jednak nie miałam ochoty udawać, że wszystko jest okej.

Bo nie było.

– To tylko torba – mruknęłam, zapinając pas. – Mam tam jedynie wodę, pompony i buty.

Matt nie skomentował moich słów. Nacisnął pedał gazu i wyjechał na główną drogę. Skrzyżowałam ramiona na piersi i także milczałam. To nie tak, że ja i Matt wiecznie darliśmy ze sobą koty, ale raczej nie można nas było nazwać bliskimi sobie. Kochaliśmy się, ale nie byliśmy najlepszymi przyjaciółmi.

Przymknęłam oczy, delektując się ciepłym wiatrem muskającym twarz. Lato w Exthon, małym miasteczku położonym w stanie Pensylwania, powoli dobiegało końca. Na myśl, że znowu czeka mnie dziesięć miesięcy wstawania o siódmej, robiło mi się słabo.

Czerwone camaro zamruczało cicho i po chwili stanęliśmy pod domem Scotta Swana – najlepszego przyjaciela mojego brata.

– Suń się do tyłu. – Matt spojrzał na mnie znad okularów przeciwsłonecznych. – Obiecałem podwózkę Scottowi.

– Byłam pierwsza – zaprotestowałam.

Brat uniósł brew i się uśmiechnął.

– Ale to moje auto. Spadaj do tyłu albo idź na piechotę – mruknął, gdy drzwi od strony pasażera się otworzyły.

Scott stał na swoim podjeździe i spoglądał na mnie pytająco. Zacisnęłam szczękę i przewróciłam oczami. Właśnie tak wyglądała hierarchia u Matthew Poola – przyjaciele ponad siostrą.

Resztę drogi do szkoły spędziłam ściśnięta na tylnym siedzeniu. Obserwowałam z kwaśną miną, jak Matt i Scott gadają jak najęci o ostatnim roku w liceum, koszykówce i dziewczynach. Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy obślinione papierki we włosach nie były lepszym wyborem.

Gmach naszego liceum, które nosiło dumną nazwę „Sky Gardens” ze względu na otaczające je ogrody, prezentował się naprawdę dostojnie. Z wysokimi wieżyczkami i szarą cegłą wyglądał niczym królewski zamek. Efekty wizualne nieco łagodziły rutynę i nawał szkolnych obowiązków. Choć raczej nie byłam estetką, zawsze łatwiej znieść coś niemiłego, gdy jest ładnie opakowane.

Matt zaparkował niedaleko wejścia. On i jego koledzy dostali najlepsze miejsca, jak przystało na seniorów i w dodatku członków drużyny koszykarskiej. Chwyciłam torbę i ruszyłam szybkim marszem w stronę szkolnego boiska, mijając po drodze kilka osób, które machały mi na powitanie. Patsy nienawidziła spóźnialskich, a że był to pierwszy trening w roku, na każdego, kto przybył po czasie, czekało osiemset metrów do pokonania biegiem.

Nie miałam zamiaru się dzisiaj spóźnić.

– Mac! Hejka! – Zza zakrętu wyłoniła się burza czarnych loków.

Moja przyjaciółka Millie Brown uśmiechała się szeroko i machała do mnie.

– Hej, Millie – odparłam mniej entuzjastycznie.

W przeciwieństwie do niej nie należałam do rannych ptaszków, a mój dobry humor budził się dopiero koło jedenastej. Poprawiłam pasek od torby i zaczekałam, aż Millie zrówna ze mną krok.

– Gotowa na pierwszy trening w nowym roku szkolnym? – zapytała z uśmiechem, a ja tylko westchnęłam przeciągle.

Roześmiała się i pokręciła głową. Na soczyście zielonej murawie stała już spora grupka osób. Dziewczyny z najwyższego rocznika siedziały na ławeczce i leniwie o czymś rozmawiały, podczas gdy młodsze roczniki rozciągały się pod bacznym okiem Patsy. Rozejrzałam się dookoła i z ulgą zauważyłam, że brakuje jeszcze kilku osób. Osiemset metrów piekła czekało dzisiaj na kogoś innego.

– Witam księżniczki. – Odziana w fioletowo-biały strój pomponiar Patsy zabębniła paznokciami o biodro. – Zapraszam na rozgrzewkę – powiedziała tonem, który wcale nie był zapraszający.

Mimo że znałam ją dość dobrze – ona i Matt przez pierwszy rok liceum byli parą – to królowa cheerleaderek i szkoły napawała mnie lękiem. Wysoka, złotowłosa, z perfekcyjną figurą nie wydawała się człowiekiem. Kto wie, może była kombinacją robota i pięknej elficy?

Obie z Millie potulnie pokiwałyśmy głowami, podeszłyśmy do Sary, szczuplutkiej blondynki, która należała do naszej paczki, i zaczęłyśmy wyginać ciała pod czujnym okiem naszej kapitanki. Po kilku minutach pojawili się Amanda i Tom i to im przypadł niewątpliwy zaszczyt przetestowania bieżni pierwszy raz w tym roku szkolnym.

– No dobra, najpierw przećwiczymy układ z finałów zeszłego roku. – Patsy dmuchnęła w srebrny gwizdek, klasnęła w dłonie i wszyscy ustawiliśmy się w dwuszeregu. – Pompony w dłoń! Freddy, muzyka.

Pstryknęła palcami na szczupłego nastolatka, który stał nieco przygarbiony koło naszych sportowych toreb, a jej gwizdek ponownie wydał ostry dźwięk. Chłopak szybko kiwnął głową i wyciągnął z kieszeni telefon oraz mały głośniczek.

Chodziłam z Freddym Collinsem na literaturę i kojarzyłam, że zawsze siedział z przodu i skrupulatnie zapisywał każde słowo nauczyciela. Raczej nie wydawał się typem sportowca i większość z nas zachodziła w głowę, dlaczego przyszedł na jedną z zeszłorocznych prób pomponiar. Wydawało się, że i tak nie miał żadnych szans, ale Patsy stwierdziła, że mamy w składzie za mało chłopaków i takim sposobem Freddy Collins stał się jednym z nas. Choć znacznie bardziej pasowałby do niego tytuł: chłopiec spełniający zachcianki Patsy.

Drgnęłam, gdy z małego głośniczka zaczęła lecieć skoczna latynoska muzyka. Nasza kapitanka miała ostatnio na jej punkcie fioła i wszystkie układy były pełne seksownych ruchów bioder. Nie czułam się z tym komfortowo, dyrektor szkoły, pan Hilton, najwidoczniej też, bo już dwukrotnie upomniał Patsy. Nasze zagrzewające do gry tańce podobno zbyt mocno rozgrzewały nie tylko drużynę koszykarzy, lecz także fanów siedzących na trybunach.

– Mackenzie, skup się! – Ostry ton głosu Patsy przywołał mnie do porządku.

Zamachałam pomponami i wykonałam wyuczone ruchy. Lubiłam tańczyć, a kilka lat ćwiczenia gimnastyki artystycznej dawało mi dużą przewagę nad innymi dziewczynami. Mimo że przewroty, gwiazdy i szpagaty nie były mi straszne, inaczej sobie to wszystko wyobrażałam. Sądziłam, że jako drużyna będziemy się trzymać razem, dobrze bawić i wspierać. Tymczasem większość dziewczyn czekała tylko na potknięcie rywalki.

– Meghan! Noga wyżej! Coś takiego to może zrobić mój pies, gdy sika! – Patsy gwizdnęła ostro i założyła ramiona na piersi, a mnie zrobiło się żal Meghan, która zrobiła się czerwona na twarzy.

Dziewczyna pomyliła kroki i Patsy wyglądała tak, jakby chciała ją udusić. Spojrzałam na Millie i dostrzegłam, że zaciska szczękę i kręci głową. Moja przyjaciółka miała wybuchowy charakter i już kilka razy ścięła się z Patsy. Nie wyleciała jeszcze z drużyny, bo idealnie wpasowywała się w estetykę pomponiar – była ładna, zgrabna i naprawdę świetnie się ruszała. A wizerunek drużyny stał ponad personalne widzimisię kapitanki.

– Brian, Mackenzie, robimy podnoszenie!

Brian Vox uniósł ręce, a ja zrobiłam salto na jednej dłoni i zgrabnie wylądowałam koło niego. Chłopak złapał mnie w tali, a ja oparłam stopę na jego biodrze. Teraz powinien mnie podrzucić, a ja powinnam się wspiąć na jego barki. Powinnam, bo chłopak stracił równowagę w połowie podnoszenia i oboje runęliśmy na trawę. Stęknęłam, obejmując bolące kolano, a grupka seniorek zaczęła głośno chichotać.

– Mac, nic ci nie jest?! – Millie uklęknęła koło mnie, a ja powoli skinęłam głową.

– Co to było? – Rozgniewana Patsy stanęła przed nami i popatrzyła na mnie z wyrzutem.

– Komuś się chyba przytyło przez lato. – Brian wzruszył ramionami i powoli podniósł się z trawy.

Nie wiem, na czyjej twarzy można było wyraźniej zobaczyć chęć mordu: na mojej czy Patsy.

Kapitanka zmrużyła oczy i obdarzyła mnie chłodnym spojrzeniem. Byłam po uszy w bagnie. Jeżeli ktokolwiek myślał, że życie pomponiary jest cudowne, był w ogromnym błędzie.

2

Mackenzie

– Daj spokój, Millie. I tak nic nie zmienimy – mruczałam, przechodząc przez szkolny dziedziniec.

Co chwilę ktoś machał mi na powitanie, a ja odmachiwałam, przy okazji marszcząc nos, bo stłuczone kolano wciąż mocno mi dokuczało. Najchętniej wróciłabym do domu, zakopała się w łóżku i włączyła Pogodę na miłość, ale wołały mnie szkolne obowiązki. Sześć godzin zajęć, a potem jeszcze godzina kółka z literatury. 

Zmieniłam zdanie: Patsy nie była połączeniem robota i elficy, tylko szatana i wiedźmy. Kto inny mógłby wymyślić trening cheerleaderek z samego rana? 

– A właśnie, że nie dam. – Millie zacisnęła szczękę. – Ona nie ma prawa wypominać ci, ile ważysz, i zarządzać jakąś głupią dietę! – Odniosła się do słów kapitanki, która powiedziała przy wszystkich, że jest mnie zdecydowanie za dużo. – Przysięgam, że pewnego dnia wsadzę jej do gardła ten srebrny gwizdek – odgrażała się. 

Zaśmiałam się, lekko uderzyłam ją w ramię, a później zapytałam:

– Co masz w planie?

Millie wyminęła całującą się parę i wyjęła z kieszeni dżinsów komórkę. Spojrzała na plan lekcji i odpowiedziała:

– Hiszpański, matematykę, geografię i socjologię. A ty? 

Zrobiłam nieszczęśliwą minę. 

– Mamy razem tylko geografię. – Gdy mój wzrok padł na zajęcia odbywające się na czwartej godzinie lekcyjnej, zamarłam. – Mam dzisiaj chemię – zajęczałam, a potem zaczęłam teatralnie utykać. – Wiesz, to kolano chyba jest spuchnięte. Powinnam iść do domu. 

Millie roześmiała się i dała mi pstryczka w czoło. 

– Czeka cię jeszcze co najmniej… – przygryzła wargę i się zamyśliła – czterdzieści chemii w tym roku, więc naprawdę nie ma co tego odwlekać. 

Naburmuszyłam się i wydęłam usta. 

– Łatwo ci mówić – burknęłam. – To nie twój ojciec wdał się w romans z żoną chemika. 

Millie zacmokała współczująco i objęła mnie ramieniem, gdy zaczęłyśmy się wspinać po schodach. 

Tak, mój ojciec był rodzicem roku. Nie tylko zdradził mamę, rozwiódł się z nią i chwilowo zupełnie o nas zapomniał, lecz także uwiódł żonę mojego nauczyciela chemii. Pan Kindly, co było całkiem zrozumiałe, znienawidził cały ród Poolów i sprawił, że i tak niezrozumiała dla mnie tablica Mendelejewa stała się istnym koszmarem.

Nieważne, co się działo na lekcji, jedno zawsze było pewne: zostawałam wywoływana do tablicy i robiłam z siebie kompletną idiotkę. Niestety nie byłam jak bohaterki młodzieżowych filmów, nie miałam wszystkiego. Tak, potrafiłam nieźle tańczyć, byłam dość popularna w szkole i wyróżniałam się na lekcjach angielskiego. Niestety przedmioty ścisłe sprowadzały mnie do parteru. Musiałam być niezłym utrapieniem dla moich genialnych przodków. 

– Jeszcze tylko ten rok. Na trzecim roku chemię prowadzi pani Scully – pocieszała mnie Millie. 

Uśmiechnęłam się krzywo, bo czekało mnie jeszcze dziesięć miesięcy z panem Kindlym, który nie zamierzał mi odpuścić, jakbym to ja zalazła mu za skórę. 

– Idę do swojej szafki po rzeczy. Widzimy się na geografii, a później spadam do groty szatana. – Zrobiłam nieszczęśliwą minę i pomachałam powstrzymującej chichot przyjaciółce.

Socjologię miałam we wschodnim skrzydle, chemia natomiast, jak przystało na przedmiot, podczas którego torturuje się uczniów, była prowadzona w szkolnej piwnicy, gdzie niezależnie od pory roku panował chłód i unosił się nieprzyjemny zapach chemikaliów. Przyciskając do piersi podręcznik i zeszyt, zeszłam po wąskich schodach i uśmiechnęłam się blado do Alex i Sary. One też nie były orłami z przedmiotów ścisłych, ale ich ojcowie trzymali łapy z dala od żon nauczycieli, obie więc mogły liczyć na względne luzy na lekcjach pana Kindly’ego.

– Hej – szepnęłam do nich, bo w tych piwnicach bałam się nawet podnieść głos. 

– Gotowa na ten cyrk? – Czarne oczy Alex wskazały na drzwi od sali chemicznej. 

Wzruszyłam ramionami, po czym odetchnęłam głęboko, gdy we trzy przekroczyłyśmy próg. Klasa wyglądała jak laboratorium. Pod jedną ze ścian stał długi stół, gdzie znajdowały się przeróżnego rodzaju fiolki i szklane kolby. Większość była wypełniona kolorowymi cieczami, a pod niektórymi płonął delikatny ogień. Centrum sali zajmowały trzy rzędy ławek, większość dwuosobowych, ale mnie, Alex i Sarze udało się dorwać potrójną. 

Trzecia ławka w rzędzie pod ścianą była moim więzieniem na każdej lekcji chemii. Tkwiłam tam przez pięćdziesiąt pięć minut i zwykle modliłam się albo o krwotok z nosa, albo o ostrą biegunkę. Usiadłam na swoim miejscu, między Alex i Sarą, i nieśmiało uniosłam wzrok na białą tablicę, a później na stojące tuż przed nią potężne drewniane biurko. 

Tron pana Kindly’ego. 

Zagulgotało mi w brzuchu, gdy drzwi od małego kantorka, który znajdował się na przodzie klasy, uchyliły się i do pomieszczenia wpełznął nauczyciel. 

Na widok jego czarnych, lekko przetłuszczonych włosów zaschło mi w ustach. Jeżeli ktoś uważał, że Severus Snape z Harry’ego Pottera był przerażający, to nigdy nie widział pobladłej twarzy pana Kindly’ego i jego upiornie jasnoniebieskich oczu. Wyglądał jak z koszmaru, tyle że na jawie… 

– Witam drugoroczniaków po wakacjach – zaczął, a klasa natychmiast zamilkła. 

Kątem oka widziałam, jak Danny Rodriguez, jeden z większych rozrabiaków w szkole, potulnie prostuje się w ławce i spija każde słowo z ust chemika. Na lekcjach chemii nikt się nie wygłupiał, milczeliśmy i wykonywaliśmy polecenia nauczyciela. Upiorne oczy pana Kindly’ego spoczęły na mojej twarzy, a ja poczułam falę mdłości. 

– Mam nadzieję, że nie próżnowaliście przez dwa miesiące. Zróbmy małą rozgrzewkę – mruknął, a ja zacisnęłam spocone dłonie w pięści. – Może obliczymy… w ilu gramach węgla znajduje się tyle samo atomów co w dziewięćdziesięciu sześciu gramach siarki?

Dwa tuziny par oczu wpatrywały się w blaty stołów albo w swoje dłonie. W klasie było tak cicho, że bałam się, że moje serce obijające się o żebra słychać w całej piwnicy. 

– Nie ma chętnych do odpowiedzi? – Nauczyciel zacmokał ze smutkiem, a ja modliłam się, by ktoś podniósł dłoń. 

Ktokolwiek. 

Proszę. 

Błagam. 

– To może… – Pan Kindly zrobił dramatyczną pauzę, a potem niemal wymruczał: – Panna Pool. 

Poczułam, jak Alex kładzie mi pocieszająco dłoń na kolanie. Przełknęłam ślinę i z trudem stanęłam na niebezpiecznie miękkich nogach. Uniosłam wzrok i spojrzałam lękliwie w jasnoniebieskie oczy. Skinęłam głową i ruszyłam się z miejsca, bo co innego mi pozostało? Zawsze mogłam udać omdlenie, ale chowałam tę kartę na naprawdę okropny dzień. Gdy szłam w stronę ogromnej białej tablicy, miałam w głowie obraz z filmu Zielona mila. Naprawdę czułam się jak skazaniec, a najgorsze było to, że cierpiałam za niewinność. To mój ojciec uwiódł panią Kindly, a obecnie panią Pool, nie ja.

Drżącą dłonią złapałam za mazak i chrząknęłam. 

– Czy mógłby pan powtórzyć polecenie? – poprosiłam, bo z nerwów miałam w głowie totalną pustkę. 

Nauczyciel westchnął, po czym zacmokał. 

– Ach, panna Pool zawsze taka rozkojarzona – sarknął, a ja poczułam, że zapłonęły mi policzki. 

Siedzący w pierwszej ławce kujon Sammy Clarks popatrzył na mnie ze współczuciem. Zacisnęłam szczękę i przełknęłam gorzkie słowa. Dlaczego nikt nigdy się nie zgłaszał do rozwiązywania tych cholernych zadań?!

– W ilu gramach węgla znajduje się tyle samo atomów co w dziewięćdziesięciu sześciu gramach siarki? – powtórzył wspaniałomyślnie nauczyciel, a ja nadal miałam w głowie pustkę. 

To wszystko brzmiało dla mnie jak łacina. Chociaż nie, łacinę ogarniałam znacznie lepiej. Mój oddech był krótki i ukrywany, co rusz oblizywałam usta i starałam się odszukać w sparaliżowanym przez strach umyśle odpowiedź na pytanie. 

– Co najpierw musisz zrobić? – Pan Kindly wyglądał na znudzonego i zirytowanego jednocześnie. 

Wytarłam spoconą dłoń w koszulkę i zamrugałam. „Co muszę zrobić najpierw? Co muszę zrobić najpierw?”, pytałam się w duchu. 

– Muszę… – Mój głos drżał i brzmiał, jakbym zaraz miała się rozpłakać. Odkaszlnęłam i przyłożyłam marker do tablicy. – Muszę obliczyć, ile atomów… ile atomów znajduje się w tych dziewięćdziesięciu sześciu gramach? – Bardziej zapytałam, niż stwierdziłam. 

– Ile atomów czego? – Pan Kindly uniósł krzaczaste czarne brwi, a ja otworzyłam usta. 

„Co?”, zapytałam samą siebie w myślach. Bałam się poprosić o ponowne powtórzenie zadania, strach tak mnie sparaliżował, że nie miałam pojęcia, o jakich gramach mówił pan Kindly. To była siarka czy wapń? A może żelazo? 

– Panno Pool?

Rozejrzałam się rozbieganym wzrokiem po sali. Zauważyłam, że Sara i Alex dają mi jakieś znaki, ale nic nie rozumiałam z ich dziwnych ruchów dłoni. 

– Panno Pool? – Pan Kindly był rozdrażniony. 

– Żelaza? – odparłam, a potem zadrżałam, bo na ustach nauczyciela rozciągnął się obrzydliwe cyniczny uśmiech. 

– Widzę, że te dwa miesiące niewiele zmieniły w pani chemicznych umiejętnościach – sarknął. – Proszę na miejsce. 

Odłożyłam mazak i ze spuszczoną głową poczłapałam do Sary i Alex. Szarawy blat naszego stolika stracił nieco na ostrości. Zamrugałam, by przegonić niechciane łzy, a Alex syknęła pod nosem:

– Padalec. Nic dziwnego, że żona kopnęła go w tyłek. 

– Dobrze, może do tablicy podejdzie ktoś, kto ma lepszą pamięć od panny Pool. – Pan Kindly wciąż ze mną nie skończył. Napięłam się, po czym wyprostowałam i popatrzyłam na uśmiechniętą twarz nauczyciela. Widziałam, że moje zaczerwienione oczy wyraźnie go bawiły. – Może pan Davies? Wygląda pan na znudzonego. 

Siedzący samotnie w ostatniej ławce Darcy Davies odsunął z piskiem krzesło i podszedł do tablicy. Czerń jego stroju ostro odcinała się od jasnych barw chemicznego laboratorium. Wełniane beanie leżało w niby niedbały sposób na złotych kosmykach, a okulary oprawione w czarne ramki delikatnie powiększały jasnozielone oczy. 

Zacisnęłam szczękę, gdy znudzony głos Daviesa rozszedł się po klasie:

– Najpierw trzeba obliczyć liczbę atomów w dziewięćdziesięciu sześciu gramach siarki. – Posłał mi wiele mówiące spojrzenie. 

Darcy Davies uważał mnie za idiotkę. 

Nie wiedziałam, o co mu do końca chodziło. Zawsze czułam od niego silną niechęć. Mieliśmy kilka interakcji w pierwszym roku liceum i każde nasze spotkanie kończyło się dla mnie niezbyt miło. W klubie dyskusyjnym, do którego uczęszczałam w pierwszym semestrze, zawsze negował moje propozycje i argumenty. W szkolnej gazetce, w której działałam przez kilka miesięcy, złośliwe wypominał każdą literówkę i niespójność. Wytykał mi potknięcia przy tablicy na fizyce i ostentacyjnie przewracał oczami, gdy strach przed panem Kindlym paraliżował mnie na chemii. Czułam, że nie tylko mnie ocenia, lecz także z jakiegoś powodu mną gardzi. 

Omiotłam go szybkim spojrzeniem i zmarszczyłam brwi. Denerwowały mnie jego całkowicie rozluźniona postawa, lekkość chodu i olewacki sposób trzymania pisaka. Skoro nie miał problemu z rozwiązaniem zadania, dlaczego się nie zgłosił na cholernego ochotnika? Z marsową miną patrzyłam, jak pokrywa tablicę drobnym, irytująco ładnym charakterem pisma. 

Rozwiązał zadanie, a ja zupełnie się wyłączyłam. Na pięć minut przed końcem lekcji pan Kindly uznał jednak, że zniszczenie mi humoru to dla niego za mało. Postanowił zniszczyć mi cały drugi rok liceum. 

– Na koniec naszej pierwszej lekcji mam dla was cudowne wieści – zaczął, a po sali rozszedł się bolesny jęk. – Zastanawiałem się, jak was rozruszać w tym roku, i wpadłem na pomysł. Każdy semestr będziecie kończyć projektem grupowym. 

Jęk zawodu zmienił się w szept – grupowy projekt nie brzmiał tak źle. Gdybyśmy zebrały do kupy wiedzę Alex, Sary i moją, może wystarczyłoby na zaliczenie chemii. Widząc nasze uśmiechy, pan Kindly zacmokał i nas uciszył. 

– Grupy jednak będę wybierał ja – oznajmił, a ja poczułam, że mi słabo. – Dobiorę was w pary i od następnej lekcji będziecie pracować razem. – Zawiesił dramatycznie głos i zaczął pocierać o siebie dłonie. W moich oczach wyglądał jak Grinch, który szykował się do zrujnowania Gwiazdki w wiosce Ktosiów. – I gdy mówię „razem”, mam na myśli nie tylko projekt kończący semestr. Mówię o każdym zadaniu domowym i pracy na lekcji.

Alex uniosła brwi i mruknęła pod nosem:

– To lekcja chemii czy socjologii? 

Pan Kindly zmierzył ją wzrokiem, a ona potulnie skuliła się w sobie. 

– Jakieś problemy, panno Tanner?

– Nie, proszę pana – zaprzeczyła. 

– Doskonale. Pani parą będzie pan Clarks. 

Siedzący przy pierwszym stoliku Sammy ożywił się, a później poczerwieniał niczym piwonia, bo Alex posłała mu zdegustowane spojrzenie. 

– Od następnej lekcji chcę panią widzieć w pierwszej ławce. 

Alex skrzywiła się i mimo jej ciemnej karnacji mogłam przysiąc, że lekko zbladła. Współczułam jej, że będzie musiała oglądać z tak bliska upiorne oczy pana Kindly’ego. 

– Pan Rodriguez trafia do pana Liu. Pani Taylor do pana Willisa. – Nauczyciel wyczytywał pary, a ja czułam, jak serce wali mi w klatce piersiowej. 

Naiwnie się łudziłam, że może zostanę oszczędzona i przydzielona do Sary, ale ta podzieliła los Alex i dostała do pary chłopaka, którego imię wyleciało mi z głowy. Biedny zakrywał pokryte trądzikiem czoło i zezował nieśmiało na Sarę. 

Denerwowałam się. Po pierwsze, nie chciałam trafić na jakąś randomową osobę, która jeszcze skomplikuje moje relacje z chemią. Po drugie, wiedziałam, że ktokolwiek zostanie ze mną sparowany, będzie mnie wyklinać. Wszyscy wiedzieli, że pan Kindly mnie nie znosił. Z dwojga złego wolałam niszczyć życie tylko sobie, a nie jakiemuś biednemu uczniowi. 

Przygryzając wnętrze policzka, czekałam, aż chemik wyczyta moje imię, a gdy się to w końcu stało, zachłysnęłam się powietrzem. Moje największe obawy się ziściły – dostałam najgorszego możliwego partnera. 

– Panna Pool i pan Davies – zawyrokował pan Kindly, a ja poczułam, jak jasnozielone oczy wbijają ostre sztylety w moje plecy. 

Miałam przekichane.

3

Mackenzie

– Wiesz, może nie będzie tak źle. – Millie stała przede mną w kolejce po lunch i próbowała mnie pocieszyć.

Zaśmiałam się gorzko i dotknęłam klatki piersiowej tuż nad sercem, które wciąż kołatało z nerwów.

– Mills, gorzej być nie może. Będę w parze z Daviesem. Jak coś zawalę, a zawalę na bank, to najpierw zabije mnie Davies, a potem poprawi pan Kindly.

Potarłam skroń, czując, że niedługo przywita mnie potężny ból głowy. Kolejka w szkolnej stołówce była tego dnia wyjątkowo długa, a bufetowe jak na złość w ogóle się nie spieszyły. Chciałam już wziąć jedzenie i usiąść przy naszym stoliku.

– Hej, Mac! Hej, dziewczyny! – Sky Atkins pomachała mi przyjaźnie, a ja zmusiłam się do uśmiechu.

Sky i ja w zeszłym roku męczyłyśmy się razem na matematyce. Obie pomstowałyśmy na algebrę i całki.

– Hej, Sky – przywitałam się. – Jak tam egzamin z geometrii?

– Okropny! – Dziewczyna westchnęła ciężko.

– Pociesz się, że chemia też nas wykończyła psychicznie – jęknęła Alex, a ja szybko jej zawtórowałam:

– Kindly dobiera ludzi w przypadkowe pary. Ja trafiłam na Darcy’ego Daviesa.

Sky przeklęła pod nosem.

– Tak jakby przebywanie z Kindlym w jednym pomieszczeniu nie było wystarczającą karą. – Uniosła brew. – Ale Davies jest podobno chemicznym geniuszem, więc w sumie masz szczęście. Przy dobrych wiatrach odwali za ciebie robotę. – Zaśmiała się, po czym rzuciła: – Uciekam, Becky mnie woła. Na razie!

Pomachałyśmy jej, a stojąca za mną Alex mruknęła ponuro:

– Sky ma rację. Ty przynajmniej nie musisz siedzieć w pierwszej ławce. Nie dam rady patrzeć w upiorne ślepia Kindly’ego przez bitą godzinę. – Sfrustrowana potargała swoje afro. – Przekręcę się tam.

Millie w końcu dopchała się do przeszklonej lady.

– Ciekawe, kogo ja dostanę. – Zamyśliła się, patrząc na metalowe pojemniki wypełnione klopsami, makaronem z serem i lasagne. – Założę się, że sparują mnie z Martie Donovan. W zeszłym roku pomieszała zasady czy tam kwasy, nie te, co trzeba, i osoba siedząca obok niej przez tydzień pachniała jak zgniłe jajo. – Wzdrygnęła się. – W tym roku to będę ja – jęknęła. – Będę pachnieć przez tydzień jak nieświeże jajko.

Wszystkie cztery się skrzywiłyśmy, a potem parsknęłyśmy śmiechem. Gdy rozmawiałyśmy o tych okropieństwach we własnym towarzystwie, nie były aż takie beznadziejne. Po pięciu minutach Millie wybrała lasagne, a ja ostrzyłam zęby na makaron z serem. Potrzebowałam teraz dużo węglowodanów i tłuszczów.

– Poproszę makaron. – Uśmiechnęłam się do pulchnej bufetowej i niecierpliwie wyciągnęłam dłoń po talerz.

Już sam zapach był obłędny.

– Czy ty oszalałaś?! – Patsy Goodman pojawiła się dosłownie znikąd i sprawiła, że ja i moje przyjaciółki podskoczyłyśmy. – Zero węglowodanów! – warknęła, wyrywając mi talerz z dłoni. Spojrzała na jego zawartość i zmrużyła oczy. – Nasycone tłuszcze? – zapytała świszcząco, a ja nagle zapragnęłam, aby chemia z panem Kindlym mnie dobiła. – Chcesz mnie wykończyć? Zniszczyć mój ostatni rok w tej szkole?

Pokręciłam głową, choć tak naprawdę nie do końca ogarniałam jej tok rozumowania. Jak moje teoretyczne nadprogramowe kilogramy mogły zniszczyć jej życie?

– Jesteś jedyną pomponiarą, która umie zrobić przewrót na jednej ręce i wykręcić śrubę w powietrzu. – Dźgnęła mnie palcem w pierś i syknęła: – Od dzisiaj przechodzisz na dietę, bo Brian ma problemy z podniesienie twojego dupska, a ja – tutaj zrobiła znaczącą pauzę – zamierzam dostać idealny układ na zakończenie sezonu Panter w maju. Zrozumiano? Odchodzę z pompą, a jak to nie wyjdzie, to zrobię wszystko, abyś w przyszłym roku nie dostała roli kapitanki.

Okręciła się na pięcie i zostawiła mnie z rumieńcami na policzkach i wyrazem szoku na twarzy. Wiedziałam, że wszyscy w stołówce na mnie patrzą. Zawstydzona do granic możliwości złapałam jabłko i czmychnęłam do okrągłego zielonego stolika, który był naszą stałą miejscówką podczas lunchu.

– Chryste, co za małpa! – Millie gwałtownie postawiła tacę na blacie stołu. – Nie mogę się doczekać, aż wreszcie skończy szkołę. Przysięgam, że jeśli nie dostanie swojej pompy podczas finałów Panter, to sama jej ją urządzę – burknęła. – Tyle że taką, która spodoba się mnie, ale niekoniecznie tej jędzy.

Podparłam głowę na dłoni i przysłoniłam twarz brązowymi włosami. Kilkoro uczniów wciąż bacznie mi się przyglądało. Kłótnie między pomponiarami zawsze budziły wiele emocji. Ludzie z radością zauważali, że nawet tak zwana elita szkoły nie jest idealna.

Chyba nie muszę wspominać, że większość sprzeczek dotyczyła mnie.

Miałam dziwne wrażenie, że Patsy mnie jednocześnie nienawidziła – w końcu byłam siostrą jej eksa, a kilka osób rzuciło dość nierozważnie pod koniec zeszłego roku, że ruszam się najlepiej w drużynie, więc chyba brała mnie za konkurencję – ale też jakby… szanowała? Choć może po prostu byłam jej potrzebna. Tak jak powiedziała wcześniej, tylko ja umiałam wykonać skomplikowane figury akrobatyczne, a drużyna cheerleaderek była dla niej priorytetem i jej wizytówką.

– Chcesz trochę mojego makaronu? – Sara spojrzała na mnie ze współczuciem.

Pokręciłam z rezygnacją głową i wgryzłam się w jabłko. Może rzeczywiście latem pożarłam zbyt dużo taco? Ograniczenie pustych kalorii przecież mnie nie zabije. Starałam się nie spoglądać na tace przyjaciółek. One nie musiały się martwić tłuszczykiem na biodrach i krwiożerczą elficą Patsy. Millie została pobłogosławiona cudowną przemianą materii i mogła jeść, ile i co chciała. Sara była tak szczupła, że mocniejszy podmuch wiatru mógł ją złamać, a Alex zrezygnowała z kibicowania w zeszłym roku na rzecz klubu sportowego – uwielbiała sport, ale miała zerowe poczucie rytmu.

Zaczęłam się rozglądać po stołówce, aby zająć czymś oczy i umysł. Dwa stoliki od nas siedziała drużyna mojego brata. Matt znajdował się w samym centrum stolika i głośno się śmiał z czyjegoś żartu. Jasnobrązowe włosy miał w nieładzie, ale ja wiedziałam, że każdego dnia spędza nad tą fryzurą co najmniej dwadzieścia minut. U Matthew Poola nic nie było dziełem przypadku.

Scott, jego najlepszy przyjaciel, zagwizdał głośno na widok przechodzących nieopodal dziewczyn, a ja się skrzywiłam. Ktoś powinien uświadomić tych neandertalczyków, że kobiety nie są psami i nie reagują na gwizdy.

Północna ściana należała do informatycznych nerdów. Ci wiecznie siedzieli w telefonach i podobno hakowali rządowe strony, w co trudno mi było uwierzyć.

Przeciwną stronę zajęła grupka gotów ze swoją przywódczynią Magdalene Kovac. Jej kruczoczarne włosy i porcelanowa cera odróżniały ją od większości uczniów Sky Gardens. Podobno przy każdej pełni piła ludzką krew – w to również nie wierzyłam, ale musiałam przyznać, że przyprawiała mnie o ciarki.

Pod południową ścianą siedziały tak zwane odpady, niezbyt miła, ale jakże adekwatna nazwa – byli to ludzie, którzy nie przynależeli do żadnej grupy. Mieliśmy tam kowboja z Teksasu, który wciąż upierał się nosić kapelusz z szerokim rondlem, Litwinkę, która umiała sklecić po angielsku ledwie trzy zdania, i kilku innych gagatków.

Mój wzrok prześlizgnął się po grupie osób z kółka naukowego i zatrzymał się na jednym z ostatnich stolików, gdzie siedzieli Darcy Davies i jakiś chłopak, który wyglądem przypominał Kudłatego z bajki Scooby-Doo. Następna lekcja chemii czekała mnie już w poniedziałek. Robiło mi się słabo na myśl, że mam dzielić stolik z Daviesem, który zapewne tylko czekał, aż ponownie zrobię z siebie idiotkę.

Przygryzłam wargę i zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, do jakiej grupy należy Darcy. Nie był typowym kujonem, wiedziałam, że jest świetny w przedmiotach ścisłych, ale nigdy nie siedział w pierwszych ławkach i nie wchodził nauczycielom w tyłek. Trzymał się na uboczu i raczej się nie odzywał, no chyba że chciał mi wytknąć błąd.

Najwidoczniej poczuł na sobie mój wzrok, bo uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. Spanikowana, szybko się odwróciłam. Ku mojemu przerażeniu kawałek jabłka utknął mi w gardle i Millie musiała dać mi porządnego kuksańca w plecy. Znowu zerknęłam na Daviesa. Oczy lekko zaszły mi łzami, ale i tak dostrzegłam, jak jego usta rozciągają się w uśmiechu pełnym pogardy.

O piętnastej wreszcie nastał upragniony koniec lekcji, a mnie czekało już tylko kółko z literatury, na które naprawdę się cieszyłam. Uwielbiałam pannę Hall. Złapałyśmy nić porozumienia już na pierwszych zajęciach z literatury w zeszłym roku. Obie mogłyśmy godzinami rozmawiać o klasykach, takich jak Brontë, Austen, Shelley czy Alcott, ale panna Hall wychodziła ponad szkolny program i omawiała książki autorów bliskich nastolatkom. Na jej zajęciach pojawiali się moja ukochana Casey McQuiston, Suzanne Collins i John Green. Przeprowadziła nawet osobną lekcję o twórczości Victorii Aveyard! Już choćby za to kochałam ją miłością niemal fanowską.

Pożegnałam się z Millie, Alex i Sarą, bo niestety żadna z nich nie podzielała mojej pasji do książek, i skierowałam się do północnego skrzydła, które miało bajeczny widok na ogrody rozciągające się za murami szkoły. Sala, w której odbywało się kółko literackie, była urządzona jak raj każdej książkary. Półki uginały się pod opasłymi tomami, a na środku zamiast ławek i niewygodnych krzeseł leżały poduchy ułożone w okrąg – dzięki temu każdy mógł swobodnie dołączyć do dyskusji. W rogu płonęło lawendowe kadzidełko, dzięki któremu atmosfera robiła się tajemnicza i pełna magii. Przynajmniej dla mnie…

– Mackenzie! Jak miło cię widzieć, skarbie. – Panna Hall podniosła się z poduchy, gdy tylko mnie zauważyła.

Długie jasne włosy przepasała kolorową chustą. Uniosła dłonie, a ja szybko się w nią wtuliłam. Panna Hall była moją idolką i najukochańszą nauczycielką.

– Panią też, panno Hall. Jak pani minęły wakacje? – zapytałam, siadając na swojej ulubionej ciemnofioletowej podusze.

Cieszyłam się, że przyszłam trochę przed czasem i mogę spędzić kilka minut sam na sam z eteryczną blondynką. Kobieta uśmiechnęła się i poprawiła zwiewną letnią sukienkę, siadając z gracją koło mnie.

– Och, jak zwykle. Odwiedzałam siostrę i siostrzeńca w Londynie. – Jej akcent miło świergotał w uszach. To, że była Brytyjką, dodawało jej tysiąc punktów do bycia cool. – A tobie?

Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się krzywo.

– Wie pani – zawahałam się – inaczej.

To było pierwsze lato, które ja i Matthew dzieliliśmy między rodziców. Niby powinno być więcej zabawy, bo mama starała się przebić tatę i na odwrót, ale tak naprawę było dwa razy więcej utrapienia i nerwów.

Nauczycielka ścisnęła pocieszająco moją dłoń i mruknęła:

– Pamiętaj, że nie musisz się z niczym spieszyć. Masz prawo czuć się inaczej.

Pokiwałam głową i przygryzłam wnętrze policzka. Panna Hall jako jedyna dorosła w szkole dostrzegła, że coś było ze mną nie tak w zeszłym roku. Inni odwracali wzrok, gdy widzieli moje napuchnięte od płaczu oczy, i ignorowali moje rozkojarzenie na lekcjach. Uwierzyli w wersję o alergii i o nic nie pytali.

Panna Hall nie dała się jednak nabrać.

Rozmowy z nauczycielką literatury dały mi bardzo dużo i pozwoliły zrozumieć, że nakładanie plastra na sączącą się ranę nie miało sensu. Ten rozwód był kwestią czasu i rzeczywiście w jakimś stopniu oczyścił atmosferę w domu. Na pewno nie tęskniłam za ciągłymi awanturami rodziców.

– Dzień dobry, panno Hall. – Pojawienie się pozostałych członków kółka przerwało moje ponure rozmyślania o rodzinie.

Pomachałam Michelowi Sparksowi i Anicie Patel, a później uśmiechnęłam się do Nathana Parisha i Josego Martineza.

– Witajcie, kochani. – Panna Hall zerknęła pogodnie na Nancy Miller, która jak zwykle narobiła rabanu, wchodząc do klasy. – Mam nadzieję, że wasza letnia przerwa się udała. Na początek małe ogłoszenie. Mamy dwoje nowych członków. – Wskazała na drzwi, przy których stał wysoki, szczupły czarnoskóry chłopak. – Adrien, chodź do nas, proszę.

Adrien wsadził dłonie do kieszeni oliwkowych spodni i podszedł ze spuszczoną głową do kręgu poduch.

– Hej – mruknął cicho, wyraźnie zawstydzony, że znalazł się w centrum zainteresowania.

– Adrien nie tylko dopiero zaczął naukę w Sky Gardens, lecz także kilka dni temu wprowadził się do Exthon. Mam nadzieję, że będzie mógł liczyć na waszą pomoc. – Panna Hall rozejrzała się po kręgu, a my ochoczo pokiwaliśmy głowami.

Właśnie za to lubiłam tych ludzi – byliśmy małą, ale naprawdę zgraną grupą. Nancy potrząsnęła swoim inhalatorem, zaciągnęła się sprejem, po czym mruknęła do Adriena:

– Hej, miło poznać.

Chłopak uśmiechnął się na widok jej zielonej bluzki z podobizną Pikachu. Bujnął się na piętach, a potem niezgrabnie opadł na poduszkę koło niej.

– Mackenzie Pool. – Pochyliłam się nad Nancy, która szukała czegoś w plecaku, i wyciągnęłam do niego dłoń.

Szybko ją uścisnął, a później skierowaliśmy uwagę na pannę Hall, bo zaczęła coś mówić.

– Druga nowa osoba trochę się spóźnia. – Zerknęła na zegarek na przegubie dłoni, a ja zaczęłam podrygiwać nogą.

Byłam ciekawa nowej osoby. Miałam nadzieję, że tak jak ja kocha fantastykę i starodawne romanse. Po chwili białe drzwi zaskrzypiały cicho i wszyscy zerknęli ciekawie na postać stojącą w progu.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to czarne wełniane beanie. Jęknęłam w duchu, gdy jasnozielone oczy spoczęły na mojej twarzy. Darcy Davies zmarszczył lekko brwi, po czym skierował wzrok na pannę Hall.

„Proszę, niech to będzie pomyłka”, modliłam się w duchu.

– Och, Darcy! Tak się cieszę, że do nas dołączyłeś. – Nauczycielka uśmiechnęła się szeroko, a moje serce opadło gdzieś na wysokość żołądka. – Oto i nowy członek naszej grupy, Książkowi Muszkieterzy – ogłosiła radośnie, a ja miałam ochotę udusić się tą fioletową poduchą.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej