Nie patrz martwym w oczy - Michał Bruszewski, Maciej Szopa - ebook

Nie patrz martwym w oczy ebook

Michał Bruszewski, Maciej Szopa

0,0
35,92 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

24 lutego 2022 roku rozpoczął się kolejny etap wojny rosyjsko-ukraińskiej, który trwa już prawie trzy lata. Zmagania są prowadzone na ziemi, na morzu i w powietrzu. Biorą w niej udział także Polacy lub osoby z Polską związane. Książka zawiera wywiady z piętnastoma żołnierzami i ratownikami, przeprowadzone przez dziennikarzy, którzy na gorąco śledzą przebieg konfliktu. Są autorami m.in. książki "Wojna rosyjsko-ukraińska. Pierwsza faza".

Wśród rozmów przeprowadzonych przez Michała Bruszewskiego znajdują się wspomnienia z obrony Awdijiwki, w której uczestniczył Artur ze 110. Samodzielnej Brygady Zmechanizowanej, Borys Romanko opowiada o wojnie dronowej na Ukrainie, Hubert Kampa o wojennym wolontariacie i zmaganiach z PTSD, wspominając także zapomniany w Polsce okres wojny w latach 2014-2022. Ponadto „Vegas” wspomina swój szlak bojowy, walki pod Chersoniem i służbę w elitarnej ukraińskiej Piechocie Morskiej, Siarhiej – los białoruskiego opozycjonisty mieszkającego w Polsce, który zaciąga się do Pułku Kalinowskiego, „Skorpion” – obronę Czasiw Jaru, „Kasper” – bitwę na Siewierskim Dońcem, gdzie doszło do masakry rosyjskiego desantu, „Rudy” wspomina operację charkowsko-izjumską, a Giennadij Szewczuk, etniczny Polak z Ukrainy opowiada jak życie ocaliła mu polska flaga.

Michał Bruszewski – reporter wojenny, relacjonował wojnę obronną Ukrainy w 2022 roku, był pod Kijowem oraz Charkowem. Autor reportaży o pomocy humanitarnej we wschodniej Ukrainie w 2018 roku oraz Iraku w 2016 roku. Relacjonował kryzys na granicy polsko-białoruskiej w 2021 roku. Dziennikarz Defence24.pl, ekspert ds. bezpieczeństwa.

Maciej Szopa - absolwent Wydziału Historii UW, starszy redaktor portalu Defence24.pl i dziennikarz branży obronności od 2010 roku. Pracował w „Polsce Zbrojnej”, „Nowej Technice Wojskowej” oraz „Wojsku i Technice”, publikował także w „Lotnictwie”, „Lotnictwie Aviation International”, „Morzu” i periodykach wojskowo historycznych. Autor gier strategicznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 242

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

W lecie 2024 r. byłem z powro­tem w Don­ba­sie. W dzień 40 stopni, w nocy ponad 30 stopni Cel­sju­sza. Zwy­kły cywil w warun­kach poko­jo­wych uty­skuje w taką pogodę, że mu nie­do­brze, że nie ma siły, że nie da rady. A tym­cza­sem wyobraźmy sobie pol­skiego ochot­nika, który poje­chał wal­czyć z Rosja­nami na Ukra­inie. Odzia­nego w kami­zelkę kulo­od­porną z koł­nie­rzem i nara­mien­ni­kami niczym rycerz w zbroję, bo odłamki to nie żarty. Sie­dzą­cego w dołku strze­lec­kim. Nasłu­chu­ją­cego, czy nie zbliża się cha­rak­te­ry­styczny dźwięk wro­giego drona. Naj­pierw musi poko­nać wszyst­kie swoje sła­bo­ści. Nawet gdyby miał co pić, to musiałby się wstrzy­mać, bo wie, że – choć brzmi to bru­tal­nie, ale jest prawdą – potrzeby fizjo­lo­giczne nara­żają go na ude­rze­nie dro­nów. Zresztą… w taki upał manierka szybko została osu­szona. To, co wypije, wypaca ciało. Musi zwal­czać sen, który nastę­puje w ślad za zmę­cze­niem. Prze­kleń­stwem jest zmiana pogody. Gdy pada, woda wlewa mu się do okopu, gdy zama­rza – jego mun­dur staje się zimny i twardy. Kli­mat na Ukra­inie jest ostry – lato jest bar­dzo gorące, zima daje w kość. A prze­cież trwa wojna. Każ­dego dnia walka i ostrzał. Ochot­nik wal­czy dzień w dzień z bez­względ­nym rosyj­skim najeźdźcą. Poko­nuje prze­ciw­nika, poko­nuje swoje sła­bo­ści.

Przy­zwy­cza­ili­śmy się do śle­dze­nia wojny z wygod­nego fotela przed tele­wi­zo­rem, z rolek w smart­fo­nie, zapo­mi­na­jąc, że wojna to czło­wiek. To ludzie. Żoł­nie­rze sie­dzący w oko­pie, któ­rzy patrzą na wiel­kie bitwy małymi oczami wysta­wia­nymi z okopu. Wśród nich są nasi rodacy. W wia­do­mo­ściach czy­tamy: „Pokrowsk!”, „Awdi­jiwka!”, „Ope­ra­cja kur­ska!”, wcze­śniej – „Char­ków!”, „Kijów się broni!”, „Mariu­pol na­dal wal­czy!” – ale o losach tych wiel­kich bitew decy­do­wali prze­cież ludzie. O losach wszyst­kich bitew decy­do­wali ludzie. Noszą w sobie ich histo­rię, świa­dec­twa, które posta­no­wi­li­śmy spi­sać.

Podob­nie jak wydana przez Bel­lonę nasza wspólna z Mar­kiem Kozu­be­lem książka Wojna rosyj­sko-ukra­iń­ska. Pierw­sza faza sta­no­wiła uni­ka­tową pozy­cję na rynku księ­gar­skim, ponie­waż była to pierw­sza mono­gra­fia pierw­szego roku peł­no­ska­lo­wej wojny, tak niniej­sza publi­ka­cja rów­nież jest czymś wyjąt­ko­wym w skali kraju. Co prawda wycho­dzą obec­nie książki zawie­ra­jące wywiady rzeki z żoł­nie­rzami uczest­ni­czą­cymi w wal­kach na Ukra­inie i są to publi­ka­cje nie­zmier­nie cie­kawe. Wsze­lako nasza książka ma inny cha­rak­ter. Zabiera ona Czy­tel­nika w pamięt­ni­kar­ską podróż po wszyst­kich naj­waż­niej­szych bitwach tej wojny. Jest ona – podob­nie jak Pierw­sza faza – pierw­szą pamięt­ni­kar­ską kro­niką tego kon­fliktu zbroj­nego w tak sze­ro­kim uję­ciu.

Książka zawiera 15 wywia­dów z uczest­ni­kami walk na Ukra­inie. Michał Bru­szew­ski prze­pro­wa­dził dzie­sięć roz­mów z wete­ra­nami, Maciej Szopa pięć. Roz­mowy były prze­pro­wa­dzane w latach 2022–2024, więc doty­czą całego spek­trum cza­so­wego walk na Ukra­inie. Roz­mówcy dzien­ni­ka­rzy Defence24.pl repre­zen­tują różne spe­cja­li­za­cje woj­skowe i medyczne, więc przed­sta­wiają na łamach książki różny punkt widze­nia. To, co ich łączy, to fakt, że są nie tylko świad­kami histo­rii, ale także jej uczest­ni­kami. Widzieli na wła­sne oczy naj­waż­niej­sze bitwy wojny rosyj­sko-ukra­iń­skiej, wielu z nich obser­wuje cały czas te star­cia, ponie­waż wciąż służą w oko­pach.

Wśród roz­mów prze­pro­wa­dzo­nych przez Michała Bru­szew­skiego znaj­dują się wspo­mnie­nia z obrony Awdi­jiwki, w któ­rej uczest­ni­czył Artur ze 110 Samo­dziel­nej Bry­gady Zme­cha­ni­zo­wa­nej, Borys Romanko opo­wiada o woj­nie dro­no­wej na Ukra­inie, Hubert Kampa o wojen­nym wolon­ta­ria­cie i zma­ga­niach z PTSD, wspo­mi­na­jąc także zapo­mniany w Pol­sce okres wojny w latach 2014–2022. Ponadto „Vegas” wspo­mina swój szlak bojowy, walki pod Cher­so­niem i służbę w eli­tar­nej ukra­iń­skiej pie­cho­cie mor­skiej, Siar­hiej – los bia­ło­ru­skiego opo­zy­cjo­ni­sty miesz­ka­ją­cego w Pol­sce, który zaciąga się do Pułku Kali­now­skiego, „Skor­pion” – obronę Cza­siw Jaru, „Kasper” – bitwę nad Sie­wier­skim Doń­cem, gdzie doszło do masa­kry rosyj­skiego desantu, „Rudy” wspo­mina ope­ra­cję char­kow­sko-izium­ską, a Gien­na­dij Szew­czuk, etniczny Polak z Ukra­iny, opo­wiada, jak oca­liła mu życie pol­ska flaga. W prze­pro­wa­dzo­nych wywia­dach Michała Bru­szew­skiego jest także roz­mowa z Rober­tem Pożogą, pre­ze­sem Fun­da­cji „Awan­garda”, który do dzi­siaj jeź­dzi jako ratow­nik na Ukra­inę. Wśród roz­mów­ców Macieja Szopy zna­leźli się: ratow­nik pola walki Damian Duda, „Lip­ton” – dowódca kom­pa­nii zwiadu wal­czą­cej o Hosto­mel, Polak słu­żący w ukra­iń­skiej arty­le­rii, pol­ski wete­ran, który wal­czył w oddziale mię­dzy­na­ro­do­wym, oraz Jakub Bała­ban, który wraz ze wspo­mnia­nym Rober­tem Pożogą two­rzył pod­wa­liny pol­skiej służby medyczno-huma­ni­tar­nej od początku fron­tal­nej rosyj­skiej inwa­zji prze­ciwko Ukra­inie. Wśród roz­mów­ców, boha­te­rów tej książki, są Polacy – oby­wa­tele Pol­ski, Polacy – nasi etniczni rodacy uro­dzeni na Ukra­inie, zwią­zani z Pol­ską Bia­ło­ru­sini oraz Ukra­ińcy, któ­rych los rzu­cił na wojnę. Oto ich histo­ria.

Rosyj­ska agre­sja na Ukra­inę, szcze­gól­nie ta ostat­nia z lutego 2022 r., była dla pol­skiego spo­łe­czeń­stwa szo­kiem. Przede wszyst­kim w pierw­szych dniach wielu chciało zro­bić coś, cokol­wiek, żeby prze­ciw­sta­wić się temu, co się dzieje. Dzieci kupo­wały w apte­kach ban­daże, prze­pro­wa­dzano zbiórki ubrań i pie­nię­dzy. Wielu przy­jęło pod swoje dachy ucie­ki­nie­rów z Ukra­iny. Można chyba powie­dzieć, że dobroć, jaka obu­dziła się w naszym spo­łe­czeń­stwie, była jed­nym z czyn­ni­ków, które pokrzy­żo­wały plany Putina. Może nie aż tak waż­nym, jak opór i odwaga żoł­nie­rzy Sił Zbroj­nych Ukra­iny, jed­nak istot­nym. Wbrew rachu­bom rosyj­skim, które naj­wy­raź­niej zakła­dały, że w Pol­sce nastąpi wielki kry­zys migra­cyjny i doj­dzie na tym tle do kon­fliktu pol­sko-ukra­iń­skiego, nic takiego się nie stało. Kry­zysu migra­cyj­nego nie było, a wza­jemne sto­sunki tylko się popra­wiły.

W Pol­sce byli jed­nak tacy, któ­rym tego rodzaju świad­cze­nie pomocy nie wystar­czało i chcieli zro­bić wię­cej. Były to osoby z róż­nych śro­do­wisk. Czę­sto mające umie­jęt­no­ści, które real­nie były na Ukra­inie potrzebne. Medycy, ratow­nicy, żoł­nie­rze, instruk­to­rzy, kie­rowcy gotowi przy­wo­zić zaopa­trze­nie w pobliże linii frontu, wolon­ta­riu­sze gotowi je roz­da­wać czy dzien­ni­ka­rze, któ­rzy chcieli nagła­śniać to, co się dzieje. Jedni roz­po­częli dzia­łal­ność po 24 lutego 2024 r., inni dzia­łali na Ukra­inie jesz­cze od pierw­szej rosyj­skiej agre­sji na Don­bas i Krym w roku 2014.

Wielu spo­śród naszych roz­mów­ców, szcze­gól­nie tych, któ­rzy wzięli bez­po­średni udział w wal­kach, zapy­ta­nych o moty­wa­cję, mówiło to samo. Że bro­nią Pol­ski poza jej gra­ni­cami. Po to, żeby nie trzeba było robić tego potem na naszej ziemi.

Ludzi tych spo­ty­kał różny los. Są tacy, któ­rzy z Ukra­iny ni­gdy nie wrócą i któ­rzy nie prze­każą swo­jego świa­dec­twa. Inni przy­pła­cili swój udział w woj­nie zdro­wiem. Byli też tacy, któ­rych dzia­łal­ność trwała, a z cza­sem nawet roz­wi­nęła się w więk­szy ruch. Roz­ma­wia­li­śmy z nimi przy róż­nych oka­zjach – w cza­sie ich pobytu na Ukra­inie, po osta­tecz­nym powro­cie do kraju, w prze­rwach mię­dzy kolej­nymi wyjaz­dami.

Wspo­mnie­nia spi­sy­wane na gorąco w cza­sie, kiedy wojna na­dal trwa, mają inną war­tość niż te spi­sy­wane po latach, kiedy są pod wpły­wem osta­tecz­nych ocen i ana­liz kon­fliktu. Widać to cho­ciażby przy porów­ny­wa­niu pamięt­ni­ków żoł­nie­rzy i dowód­ców bio­rą­cych udział w dru­giej woj­nie świa­to­wej i wywia­dów z nimi z memu­arami napi­sa­nymi po wielu latach. Dla­tego mamy nadzieję, że nasze roz­mowy prze­pro­wa­dzone w trak­cie, na gorąco, w cza­sie, kiedy wojna na­dal trwa i nie wia­domo, jak się zakoń­czy, przy­czy­nią się do lep­szego zro­zu­mie­nia tego, co się dzieje. Nie tylko przez współ­cze­snego Czy­tel­nika, ale także następne poko­le­nia.

Damian Duda (z archi­wum roz­mówcy)

1. „Byli tacy, którym musieliśmy zamknąć oczy”

– Damian Duda o służ­bie ratow­ni­czej na fron­cie. Roz­ma­wia Maciej Szopa

Potem, na Wiel­ka­noc, poja­wi­li­śmy się w Miko­ła­jo­wie i tam pra­co­wa­li­śmy w mie­ście, bo było ostrze­li­wane. Rato­wa­li­śmy wtedy głów­nie lud­ność cywilną, która dosta­wała się pod ostrzał. W Wielki Pią­tek widzie­li­śmy wokół cer­kwi poroz­rzu­cane ciała. Była to cer­kiew rosyj­ska patriar­chatu moskiew­skiego – a ciała ludzi, który praw­do­po­dob­nie szli do tej cer­kwi. Zgi­nęli dla­tego, że Rosja­nie uży­wali amu­ni­cji kase­to­wej. To mogła być lud­ność rosyj­sko­ję­zyczna, może nawet prorosyj­ska, i zgi­nęła od Rosjan. Taka nama­calna Gol­gota – mówi w roz­mo­wie.

FRAGMENT ROZMOWY PRZEPROWADZONEJ ZIMĄ 2023 R.

Jak wygląda rato­wa­nie ludz­kiego życia pod ogniem, w trak­cie praw­dzi­wej wojny, jaka jest rze­czy­wi­stość frontu cher­soń­skiego i jak radzić sobie ze stre­sem? Damian Duda to jeden z tych ludzi, o któ­rych sły­szał każdy, kto inte­re­suje się wojną na Ukra­inie. Ratow­nik pola walki, szef pol­skiego ochot­ni­czego zespołu ratow­ni­ków pola walki Fun­da­cji „W Mię­dzy­cza­sie”. Życie ludz­kie, przede wszyst­kim ukra­iń­skich żoł­nie­rzy, ratuje już od 2014 r. W ostat­nich latach udzie­lił wielu wywia­dów. Roz­mowę, którą publi­kuję w tej książce, prze­pro­wa­dzi­łem na początku roku 2023. Była to zima pełna nadziei. Zima po roku 2022 i rosyj­skiej porażce naj­pierw pod Kijo­wem, potem na Wyspie Węży, a następ­nie pod Char­ko­wem i Cher­so­niem. Ukra­ina nie tylko się obro­niła, ale także odbiła część utra­co­nego tery­to­rium, w tym naj­więk­sze z miast. Roz­mowa prze­pro­wa­dzona w Pol­sce, dla por­talu Defence24.pl, doty­czy przede wszyst­kim doświad­czeń z tam­tego wła­śnie roku. Damian, jak wielu innych ochot­ni­ków z całego świata, poja­wił się naj­pierw w rejo­nie Kijowa i był jed­nym z ludzi pierw­szego kon­taktu. Grupy te wyno­siły ludzi z miej­sca, w któ­rych odnie­śli rany, w bez­pieczne miej­sce. Potem sta­bi­li­zo­wali ich stan, a następ­nie przy­go­to­wy­wali ich do ewa­ku­acji poza strefę walk. Po Kijo­wie, już wio­sną, grupa tra­fiła w rejon Miko­ła­jowa i odtąd dzia­łała przede wszyst­kim w rejo­nie Cher­so­nia – także w cza­sie rosną­cego naporu ukra­iń­skiego wokół tego mia­sta, który osta­tecz­nie zakoń­czył się jego wyzwo­le­niem i wszyst­kich tere­nów po zachod­niej stro­nie Dnie­pru. Walki o Cher­soń nie były jed­nak łatwe, pochło­nęły wiele ofiar, a medycy mieli w związku z tym pełne ręce roboty.

Od czasu prze­pro­wa­dze­nia wywiadu do wyda­nia książki zespół medy­ków pola walki Damiana Dudy powięk­szył się i sfor­ma­li­zo­wał, sta­jąc się Fun­da­cją „W Mię­dzy­cza­sie”. Bojowi medycy fun­da­cji, na czele z Damia­nem, brali póź­niej udział w takich ope­ra­cjach, jak Bach­mucka, Sołe­dar­ska, Zapo­ro­ska, oraz w dzia­ła­niach w Lesie Sere­brań­skim. Choć do tej pory z ponad 50 medy­ków ochot­ni­ków nikt nie zgi­nął, nie­któ­rzy odnie­śli rany będące przy­czyną kalec­twa. Od kontr­ofen­sywy zapo­ro­skiej zespół jest stale obecny na linii frontu, a sam Damian Duda porzu­cił pracę zawo­dową na rzecz rato­wa­nia życia ludz­kiego w oko­pach Ukra­iny.

Maciej Szopa: W jaki spo­sób zna­lazł się Pan na woj­nie na Ukra­inie? Co Pana do tego skło­niło?

Damian Duda: Już na prze­ło­mie 2014 i 2015 r. dosta­łem pro­po­zy­cję i poje­cha­łem do Mariu­pola jako obser­wa­tor z ramie­nia fun­da­cji mię­dzy­na­ro­do­wej. W tym cza­sie sepa­ra­ty­ści i Rosja­nie stali bez­po­śred­nio u gra­nic tego mia­sta, dopiero co wyzwo­lo­nego przez bata­lion Azow. Moim celem było zorien­to­wa­nie się, jakie są potrzeby lokal­nej Polo­nii. Wkrótce po moim przy­jeź­dzie do tego mia­sta na miej­sca, po któ­rych cho­dzi­łem, spa­dły grady. Zgi­nęło ponad 30 osób. Dotarło do mnie, że mamy do czy­nie­nia z agre­sją wymie­rzoną w zwy­kłych cywi­lów. Nie mogłem na to bier­nie patrzeć i – jako osoba, która kie­ro­wała już wtedy orga­ni­za­cją pro­obronną i miała jakąś wie­dzę na temat medy­cyny pola walki – posta­no­wi­łem coś z tym zro­bić. Zde­cy­do­wa­łem się na zor­ga­ni­zo­wa­nie misji szko­le­nio­wej z zakresu medy­cyny pola walki, która jesz­cze wtedy na Ukra­inie nie funk­cjo­no­wała. Chcia­łem podzie­lić się wie­dzą.

Jak wyglą­dało wtedy ukra­iń­skie ratow­nic­two pola walki?

Było na pozio­mie, oględ­nie mówiąc, sowiec­kim. Tak­tyczna pomoc na polu walki – TC3 – to była wie­dza, którą wtedy dopiero przy­wo­zili zachodni ochot­nicy. Ukra­ińcy czer­pali z tego gar­ściami. Nasza wie­dza, moja i kole­gów, nie była jesz­cze tak roz­wi­nięta jak teraz, ale tra­fiła na podatny grunt.

Po mie­siącu szko­le­nia w jed­nym z miast Ukra­ińcy powie­dzieli spraw­dzam: „Nauczy­łeś nas, to teraz sprawdźmy to w prak­tyce”. I tak wylą­do­wa­łem w 2015 r. pod Piskami, na końcu pasa star­to­wego lot­ni­ska doniec­kiego, na któ­rym bro­niły się jesz­cze Cyborgi. Wylą­do­wa­łem w sław­nym bata­lio­nie medycz­nym Hospi­ta­lie­rzy, który wtedy był jesz­cze małym pod­od­dzia­łem. Nie wie­dzia­łem, jak zacho­wam się pod ostrza­łem, w sytu­acji zagro­że­nia. Ale oka­zało się, że jestem w sta­nie funk­cjo­no­wać, podej­mo­wać szyb­kie i trafne decy­zje. Po powro­cie do kraju zaczęło się kom­bi­no­wa­nie, znów zbie­ra­nie sprzętu i nastą­pił kolejny wyjazd na front.

Na misję szko­le­niową?

Zawsze na wstę­pie były szko­le­nia, a potem nie­odmien­nie koń­czyło się wyjaz­dem na front, pracą w polo­wych punk­tach medycz­nych i ewa­ku­acją medyczną. I szko­li­li­śmy też na pierw­szej linii. W wol­nej chwili szli­śmy w bez­pieczny kąt, do piw­nicy czy odda­lo­nej od walk miej­sco­wo­ści, i tam tę wie­dzę prze­ka­zy­wa­li­śmy.

I tak nad­szedł luty 2022 r.

W 2019 r. przy­sto­po­wa­łem ze względu na dużą liczbę bodź­ców. Wkra­dało się przy­zwy­cza­je­nie, rza­dziej odczu­wało się sys­tem wcze­snego ostrze­ga­nia – strach. Poja­wiała się rutyna. To był sygnał, że trzeba zwol­nić. Ale 24 lutego nad ranem ode­bra­łem wia­do­mość od mojego kolegi z Azow­stalu z pułku z Azow. Powie­dział: „Jak nam nie pomo­że­cie, to nas wytną”. Był obrońcą Azow­stalu.

Kiedy poja­wi­li­ście się na Ukra­inie?

Już od 24 lutego zaczęły się przy­go­to­wa­nia. Zebra­łem osoby, które tak jak ja mają doświad­cze­nie fron­towe, cho­ciaż w innym cha­rak­te­rze. Witek był dzien­ni­ka­rzem, a Adrian – wolon­ta­riu­szem. Było też paru innych, któ­rzy poszli swoją drogą. Uzu­peł­ni­li­śmy wie­dzę, umie­jęt­no­ści i poje­cha­li­śmy na front.

Byli­śmy tam jako grupa pierw­szego kon­taktu. Naszym celem było ogar­nię­cie poszko­do­wa­nego w pierw­szych trzech fazach. W fazie pierw­szej, czyli szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nej – od chwili, kiedy poszko­do­wany „obe­rwie” – trzeba go zabez­pie­czyć. W fazie dru­giej należy go usta­bi­li­zo­wać i przy­go­to­wać do trans­portu, a w trze­ciej ewa­ku­ować poza strefę walk. Tam, gdzie jest zespół medyczny z karetką lub pojaz­dem ewa­ku­acyj­nym – pick-upem albo samo­cho­dem tere­no­wym.

A więc naj­pierw ogar­niamy taką osobę, tzn. zabez­pie­czamy masywne krwo­toki, zapew­niamy droż­ność dróg odde­cho­wych, moni­to­ru­jemy jej stan, przy­go­to­wu­jemy do trans­portu. To musi być zro­bione bar­dzo dobrze, bo mamy do czy­nie­nia z CASE­VAC, czyli impro­wi­zo­wa­nym trans­por­tem medycz­nym.

Jak wyglą­dały wasze pierw­sze wyjazdy w tych naj­bar­dziej dra­ma­tycz­nych cza­sach?

Pierw­szy raz byłem w lutym, kiedy pod Kijo­wem stały oddziały rosyj­skie. Tam wspar­li­śmy sprzę­tem i szko­le­niem na krótko jeden z oddzia­łów Obrony Tery­to­rial­nej. Potem, na Wiel­ka­noc, poja­wi­li­śmy się w Miko­ła­jo­wie i tam pra­co­wa­li­śmy w mie­ście, bo było ostrze­li­wane. Rato­wa­li­śmy wtedy głów­nie lud­ność cywilną, która dosta­wała się pod ostrzał. W Wielki Pią­tek widzie­li­śmy wokół cer­kwi poroz­rzu­cane ciała. Była to cer­kiew rosyj­ska patriar­chatu moskiew­skiego – a ciała ludzi, który praw­do­po­dob­nie szli do tej cer­kwi. Zgi­nęli dla­tego, że Rosja­nie uży­wali amu­ni­cji kase­to­wej. To mogła być lud­ność rosyj­sko­ję­zyczna, może nawet prorosyj­ska, i zgi­nęła od Rosjan. Taka nama­calna Gol­gota. Potem, kiedy pod­od­dział, przy któ­rym pra­co­wa­li­śmy, szedł do przodu, to my też…

Idzie­cie bez­po­śred­nio z oddzia­łami?

Idziemy z oddzia­łami – jeśli trzeba, to także przy sztur­mie. Kiedy są w obro­nie – jeste­śmy z nimi.

Dzia­ła­cie cały czas z tym samym pod­od­dzia­łem ukra­iń­skim?

Tak, nie chcę wska­zać kon­kret­nego pod­od­działu. Pra­cu­jemy na zasa­dzie poro­zu­mie­nia z jed­nost­kami ukra­iń­skimi. Zaj­mu­jemy się też cywi­lami, któ­rzy pod­jęli decy­zję o pozo­sta­niu w zaim­pro­wi­zo­wa­nych schro­nie­niach. Zda­rza nam się pra­co­wać, w zależ­no­ści od potrzeb, z jed­nost­kami spe­cjal­nymi, regu­lar­nymi oddzia­łami Sił Zbroj­nych Ukra­iny czy z Gwar­dią Naro­dową bądź z Obroną Tery­to­rialną.

Na któ­rych odcin­kach frontu dzia­ła­cie?

Teren, w któ­rym zwy­kle ope­ru­jemy, jest bar­dzo trudny, to rejon Cher­so­nia, czyli front połu­dniowy. Tam jeź­dzi się polnymi dro­gami, a jeśli spad­nie deszcz, to jest to taki „ślizg”, który można porów­ny­wać z jazdą po lodzie. Tamta zie­mia jest jak glina. To także teren wyeks­po­no­wany. Tam się wal­czy o kanały, miej­sco­wo­ści, pasy zie­leni – nie lasy, tylko krzaczki. Jakie­kol­wiek podej­ście do umoc­nio­nego prze­ciw­nika nastę­puje przez otwarte prze­strze­nie. Poru­sza­nie się mię­dzy jed­nym a dru­gim miej­scem bez­piecz­nym to tro­chę jak pły­wa­nie mię­dzy wyspami, gdzie w wodzie gra­sują rekiny. Jeste­śmy tam nara­żeni na ogień arty­le­rii.

Strze­lają do nas bar­dzo czę­sto. Kie­dyś w cza­sie ewa­ku­acji ogień arty­le­rii szedł za nami. W pew­nym momen­cie Rosja­nie domy­ślili się praw­do­po­dob­nie, dokąd jedziemy, i wystrze­lili pocisk wyprze­dza­jący. Zdję­liby nas z plan­szy, gdyby nie to, że pomy­li­łem drogę i skrę­ci­łem nie w tę stronę co trzeba.

Czyli koor­dy­no­wali ogień dro­nem?

Tak, robią to bar­dzo dobrze. Rosja­nie odro­bili pracę domową spod Kijowa. Cał­kiem ina­czej uży­wają teraz czoł­gów, dro­nów, nauczyli się zwal­czać drony ukra­iń­skie. Mają sys­temy zagłu­sza­nia… Nie można patrzeć na nich przez pry­zmat chło­pów z Kau­kazu pogo­nio­nych kijem. Tacy też są, ale oni będą tylko tłem dla dobrych jed­no­stek rosyj­skich, które są na połu­dniu. Oddziały ukra­iń­skie naty­kają się tam czę­sto na WDW, jed­nostki wyszko­lone i zre­kru­to­wane na Kry­mie i dodat­kowo zmo­ty­wo­wane.

Czyli wal­czą o swoją zie­mię, nie tak jak pozo­stali Rosja­nie?

Dokład­nie. Mówi się, że ofen­sywy są pro­wa­dzone pod Cher­so­niem, ale tam każdy wyrwany metr ziemi jest oku­piony krwią. Widzie­li­śmy, jak Rosja­nie umoc­nili się tam w beto­no­wych schro­nach wspar­tych zie­mią. Gdyby tam pro­wa­dzono natar­cia, skoń­czy­łoby się to masa­krą oddzia­łów ukra­iń­skich. Kie­dyś pod­od­dział, z któ­rym my dzia­łamy, został wyco­fany, bo przez cztery dni był palony fos­fo­rem. Arty­le­ria, ładunki kase­towe plus fos­for. Innym razem, kiedy pro­wa­dzi­li­śmy dzia­ła­nia roz­po­znaw­cze, zauwa­ży­li­śmy, że Rosja­nie mieli poro­bione ławeczki w krza­kach i wyzna­czone miej­sca do pale­nia. Jeśli na pierw­szej linii pil­nuje się tego, żeby nie­do­pa­łek tra­fił do zaim­pro­wi­zo­wa­nego kosza, a nie był rzu­cony na zie­mię, to mamy do czy­nie­nia z kar­nym prze­ciw­ni­kiem, który słu­cha pole­ceń.

To duża róż­nica, bio­rąc pod uwagę okopy rosyj­skie znaj­do­wane pod Kijo­wem…

Znaczna. Do tego w nasze ręce wpadł sprzęt – dobre kurtki gore­tek­sowe, ocie­pla­cze, zapa­ko­wane kom­plety termo-bie­li­zny. Widać, że te oddziały mają logi­stykę, moż­li­wo­ści pozy­ski­wa­nia nowych środ­ków, to wszystko było w kamu­flażu, nie pocho­dziło ze zbiórki od wolon­ta­riu­szy.

Ilu ludzi wycią­gnę­li­ście spod ognia?

Trudno stwier­dzić, bo nie pro­wa­dzimy sta­ty­styk. Cza­sem część osób jest w zabez­pie­cze­niu szturmu, a inni w obro­nie. Jeste­śmy tylko pię­cio­oso­bo­wym zespo­łem, ale śmiało możemy powie­dzieć o wielu dzie­siąt­kach ludzi. Byli tacy, któ­rym udało się pomóc. Byli tacy, któ­rym musie­li­śmy zamknąć oczy i infor­mo­wać ich kole­gów, że nie jeste­śmy w sta­nie pomóc. O kon­kret­nych stra­tach ukra­iń­skich nie możemy mówić ze względu na to, że Rosja­nie też słu­chają. Nie jest tajem­nicą, że Ukra­ińcy pono­szą oczy­wi­ście straty, ale my jeste­śmy od tego, żeby liczba ofiar śmier­tel­nych po ich stro­nie była jak naj­mniej­sza.

No wła­śnie, bo wielu pod wpły­wem wia­do­mo­ści z sieci śmieje się z Rosjan, wydaje im się, że to prze­ciw­nik nie­udolny. To obniża suk­cesy armii ukra­iń­skiej?

To jest tro­chę taka metoda ilu­zji. W cza­sie dru­giej wojny świa­to­wej Ame­ry­ka­nie też two­rzyli kre­skówki, gdzie Myszka Miki i Kaczor Donald wal­czyli z Japoń­czy­kami. Oni byli śmieszni, mali, głupi, mieli duże zęby. Teraz także spo­łe­czeń­stwo, memi­zu­jąc Rosjan, pró­buje ich ośmie­szyć i oswoić się z zagro­że­niem.

Co może Pan powie­dzieć o ukra­iń­skich medy­kach i ratow­ni­kach dzi­siaj? Jak są wyszko­leni, jak się z nimi pra­cuje?

Współ­pra­cu­jemy z nimi, wymie­niamy się doświad­cze­niami. Czę­sto na pozy­cje idzie nas dwóch – jeden medyk ukra­iń­ski i drugi pol­ski. Ukra­ińcy sto­sują medy­cynę pola walki poziomu TC3. Ich poziom jest dobry, ale są braki. Medycy pro­fe­sjo­nalni – pie­lę­gniarki, leka­rze – służą w bata­lio­nach medycz­nych. Tym­cza­sem na pierw­szej linii mamy do czy­nie­nia z medy­kami pola walki. Są na pozio­mie kom­pa­nii, ale jeśli ona jest roz­rzu­cona na dużym obsza­rze, to każdy plu­ton musi sobie wyszko­lić i przy­go­to­wać osobę, która będzie peł­niła tę funk­cję. A nie ma czasu, żeby ją wysłać na pro­fe­sjo­nalne szko­le­nie. Ona musi pozy­ski­wać wie­dzę od kole­gów i w boju.

Jak wyglą­dają szpi­tale przy­fron­towe?

Nie ma takich szpi­tali polo­wych, jakie znamy z fil­mów – z namio­tami i kon­te­ne­rami. One od razu byłyby celem Rosjan.

W jakim try­bie dzia­ła­cie? Jeste­ście tam cały czas czy jeź­dzi­cie co jakiś czas?

Robimy to ochot­ni­czo i nie bie­rzemy za to pie­nię­dzy. Mamy środki ze zrzu­tek od fun­da­cji, z któ­rymi współ­pra­cu­jemy. Nie możemy pozwo­lić sobie na cią­głe prze­by­wa­nie na fron­cie, bo musimy zaro­bić też na chleb w kraju. Po powro­cie pra­cu­jemy, bie­rzemy urlop i na nim jedziemy na front. Po kolej­nym powro­cie do kraju szko­limy się, zbie­ramy sprzęt, orga­ni­zu­jemy zbiórki, bie­rzemy urlop bez­płatny i znów wyjeż­dżamy. I to taki zamknięty krąg. Powroty są wstę­pem do kolej­nego wyjazdu.

Czyli to już styl życia?

Nie chcę tego nazy­wać sty­lem życia. Nie jeste­śmy psami wojny i mamy swoje pasje. Jeden z nas lubi podró­żo­wać, inny się wspi­nać, ktoś foto­gra­fo­wać. Oddamy się tym pasjom, kiedy ta wojna się skoń­czy i uznamy, że nasza misja tam została wyko­nana. Praw­do­po­dob­nie zało­żymy fun­da­cję, któ­rej celem będzie nie­sie­nie pomocy lud­no­ści cywil­nej w rejo­nach kon­flik­tów zbroj­nych nie­za­leż­nie od tego, gdzie one będą miały miej­sce.

Widzie­li­ście z pew­no­ścią rze­czy straszne. Cięż­kie obra­że­nia, śmierć… Wcze­śniej mówił Pan o nie­bez­piecz­nej ruty­nie, znie­czu­le­niu na zagro­że­nia. Jak to odbija się na was? Na waszej psy­chice?

Nie chcę mówić o naszych sła­bo­ściach, bo prze­ciw­nik też tego słu­cha. Cho­dzi nie tyle o samych Rosjan, w kraju też są osoby nasta­wione bar­dzo pro­ro­syj­sko. I też pró­bują naro­bić nam pro­ble­mów, w jakiś spo­sób wyko­rzy­stać nasze sła­bo­ści, zdys­kre­dy­to­wać. Nato­miast nikt z nas nie jest super­bo­ha­te­rem, nie jeste­śmy dru­żyną Aven­ger­sów, mamy swoje sła­bo­ści. Mamy też spo­soby radze­nia sobie ze stre­sem i tutaj każdy indy­wi­du­al­nie pod­cho­dzi do tej kwe­stii. Dla mnie spo­so­bem na to jest choćby ten wywiad. Tego, co widzia­łem, nie trzy­mam w środku. Prze­ka­zuję infor­ma­cję dalej, daję tym emo­cjom ujście. Pro­wa­dzimy też na Face­bo­oku pro­fil o nazwie „w mię­dzy­cza­sie gdzie”. Publi­ku­jemy tam opisy wyda­rzeń. To działa na nas kojąco. Prze­ka­zu­jemy wie­dzę… Jeste­śmy w jakiś spo­sób świad­kami tego, co się dzieje, i to wzmac­nia naszą moty­wa­cję.

A ona jest potrzebna, kiedy sie­dzisz w ciem­nej norze, 500 m od Rosjan, strzela czołg, moź­dzierz albo kara­bin maszy­nowy prze­ciw­nika. Jest zimno, nie masz wła­snego śpi­wora i dogrze­wasz się rosyj­skim, który tam został. Jesteś głodny, nie możesz roz­pa­lić sobie kuchenki, odgrzać sobie jedze­nia, bo cie­pło jest wskaź­ni­kiem dla prze­ciw­nika. A jesz­cze godzinę wcze­śniej zamy­ka­łeś oczy żoł­nie­rzowi, któ­remu nie udało się pomóc. To wszystko w jakiś spo­sób demo­ty­wuje. To, że o tym roz­ma­wiamy, prze­ka­zu­jemy emo­cje dalej, robi taki reset.

Nie kor­ciło Pana cza­sem, żeby prze­stać to robić?

Nie było jesz­cze moc­nej chwili zwąt­pie­nia. Jeśli do tego doj­dzie, to ta chwila nie spo­tka nas tam, tylko w kraju.

W związku z hej­tem?

Z hej­tem, z posą­dze­niami o chęć zbi­cia kapi­tału na tym wszyst­kim, o nie­rze­tel­ność, o brak patrio­ty­zmu – że jeste­śmy tam, a nie tutaj. Albo z pró­bami zamknię­cia nam ust. Jest wiele osób, któ­rym nie na rękę jest to, że prawda o woj­nie wycho­dzi na wierzch.

Jakie lek­cje powin­ni­śmy odro­bić w związku z tym, co się dzieje na Ukra­inie?

Zachę­cam do poma­ga­nia kon­kret­nym oso­bom i orga­ni­za­cjom, które wyko­nują kon­kretne zada­nia, bo jest wiele osób, które są na Ukra­inie, ale nie podej­mują walki. Snują za to opo­wie­ści i biorą pie­nią­dze. Te pie­nią­dze powinny tra­fić do Pola­ków, któ­rzy wal­czą, albo do pod­od­dzia­łów ukra­iń­skich. Jest pro­blem z pomocą huma­ni­tarną i z jedze­niem, które uty­kają w punk­tach dys­try­bu­cji na zacho­dzie Ukra­iny.

A lek­cje dla Pol­ski?

Na pewno lek­cja, jaką możemy prze­nieść do Pol­ski, to spo­sób szko­le­nia. My na poli­go­nach jeste­śmy przy­zwy­cza­jeni do cie­płych kon­te­ne­rów i „cie­płego” szko­le­nia. Do kom­for­to­wych warun­ków, suszarni, nagrzew­nic… Tego na wscho­dzie nie ma, a Rosja­nie mogą wejść do nory w ziemi i być tam mie­sią­cami. Czy nasi żoł­nie­rze są w sta­nie zro­bić to samo?

Dzię­kuję za roz­mowę.

Borys Romanko (z archi­wum roz­mówcy)

2. „Rosjanie polują na pilotów dronów. Robią na nas zasadzki”

– wywiad z Bory­sem Romanko, pilo­tem dro­nów, instruk­to­rem, uczest­ni­kiem akcji bojo­wych na Ukra­inie. Roz­ma­wia Michał Bru­szew­ski

Nie zawsze więk­szy zasięg lotu ozna­cza, że możesz być dalej od pierw­szej linii frontu. Wręcz odwrot­nie. Przy­czyna jest pro­sta – chcesz zale­cieć dro­nem jak naj­da­lej, możesz ude­rzyć na tyłach, docie­rasz do mniej zama­sko­wa­nych środ­ków walki wroga. Ba, jeżeli polu­jesz dro­nami na Rosjan, to chcesz ude­rzyć tam, gdzie kon­cen­trują swoje siły, a nie na pierw­szej linii, gdzie fron­towy żoł­nierz już wie, że musi się masko­wać przed takimi ata­kami. Na żoł­nierza oko­pa­nego, ukry­tego trzeba zużyć kilo­gramy tro­tylu, bomb, ładun­ków wybu­cho­wych. Przy­kład z naszego odcinka – ruscy się zako­py­wali tak głę­boko, że bez dwóch kilo­gra­mów tro­tylu to nawet nie było sensu cokol­wiek zrzu­cać na nich.

FRAGMENT ROZMOWY PRZEPROWADZONEJ WIOSNĄ 2024 R.

Borys jest pre­kur­so­rem i pro­mo­to­rem dro­nów w Pol­sce. Jego pasja i pogląd sprzed fron­tal­nej inwa­zji Rosji na Ukra­inę o zasad­no­ści uży­wa­nia na woj­nie bez­za­ło­gow­ców zna­la­zły potwier­dze­nie na nowo­cze­snym polu walki. Zanim oddam głos mojemu roz­mówcy – wybit­nemu eks­per­towi, bo prak­ty­kowi w tej dzie­dzi­nie – chciał­bym wró­cić do moich prze­my­śleń o dro­nach z roku 2020. Prze­my­śleń sprzed lat, które warto skon­fron­to­wać z tym, co dzieje się na Ukra­inie. Wów­czas, cztery lata temu, w pod­ca­ście z Macie­jem Szopą – współ­au­to­rem niniej­szej książki – dys­ku­to­wa­li­śmy o nowo­cze­snej broni, pro­gno­zu­jąc nie­jako, jaka odmieni nowo­cze­sne pole walki. Temat zszedł na drony, więc dys­ku­to­wa­li­śmy o nich, zanim jesz­cze to było modne. „W mojej opi­nii tak jak nie­kwe­stio­no­wa­nym kró­lem pola walki w okre­sie pierw­szej wojny świa­to­wej był ciężki kara­bin maszy­nowy, w okre­sie dru­giej wojny świa­to­wej czołg, tak dzi­siaj kró­lem pola walki jest dron – bez­za­ło­go­wiec” – mówi­łem wtedy. Słowa te padły na mie­siąc przed kon­flik­tem zbroj­nym Azer­bej­dżanu i Arme­nii o Gór­ski Kara­bach (zwa­nym drugą wojną o Gór­ski Kara­bach). W Pol­sce jest wielu eks­per­tów, któ­rzy twier­dzą, że coś prze­wi­dzieli albo że ich pro­gnozy się spraw­dziły, więc my po pro­stu cytu­jemy sie­bie z prze­szło­ści. Tema­tem dro­nów żywo inte­re­suję się od lat. W stycz­niu 2021 r. na łamach „Tygo­dnika Soli­dar­ność” uka­zał się mój arty­kuł Dron. Bez­za­ło­gowy i bez­li­to­sny – nowy król pola walki, gdzie pisa­łem: „Dron prze­stał być narzę­dziem jed­nost­ko­wego chi­rur­gicz­nego ataku. Z prze­wagi tech­no­lo­gicz­nej uczy­nił prze­wagę psy­cho­lo­giczną kon­kret­nej armii. Drony kami­kaze wyko­rzy­sty­wano do dekon­spi­ra­cji rachi­tycz­nej obrony prze­ciw­lot­ni­czej Ormian, «do gry» włą­czały się Bay­rak­tary, ata­ko­wano nie­świa­do­mych żoł­nie­rzy na tzw. dru­giej linii, a potem publi­ko­wano to w mediach. Zare­je­stro­wana nagła śmierć tak wielu żoł­nie­rzu to wstrząs dla opi­nii publicz­nej – to mogli­śmy oglą­dać na publi­ko­wa­nych azer­skich mate­ria­łach, taki film obnaża bez­bron­ność, wyka­zuje brak sku­tecz­nej obrony prze­ciw­lot­ni­czej. Pan­cerz czołgu prze­stał być schro­nie­niem, a stał się sta­lową trumną pokaź­nych roz­mia­rów”. Bo w isto­cie „matką” dzi­siej­szej wojny dro­no­wej była azer­ska kam­pa­nia wojenna z wrze­śnia 2020 r. Pre­da­tor (Gene­ral Ato­mics MQ-1) prze­szedł chrzest bojowy w lotach reko­ne­san­so­wych w 1999 r. nad Ser­bią. Bran­żowy ser­wis Air & Space uznał go za jeden z dzie­się­ciu stat­ków powietrz­nych, które zmie­niły świat. Gdy mówiono „dron” albo „bez­za­ło­go­wiec”, myślano Pre­da­tor. Drony bojowe są w uży­ciu od ponad dwóch dekad u naj­więk­szych armii świata. W teo­rii bez­za­ło­gowe statki powietrzne były znane woj­sko­wym od pierw­szej wojny świa­to­wej. Wsze­lako to było co innego. Nawet te współ­cze­sne były „inne”, ponie­waż dok­tryna ich uży­cia była odmienna. Bez­za­ło­gowce słu­żyły do chi­rur­gicz­nych – epi­zo­dycz­nych – nalo­tów na cele zwią­zane z ter­ro­ry­stycz­nymi orga­ni­za­cjami isla­mi­stów spod czar­nego sztan­daru tzw. Pań­stwa Islam­skiego lub Al-Kaidy. Likwi­do­wano nimi kie­row­nic­two woj­skowo-poli­tyczne tych orga­ni­za­cji. W cztery lata – od 2020 do 2024 r. – drony z broni pomo­co­wej i wspar­cia prze­kształ­ciły się w domi­nu­jące narzę­dzie walki i psy-opsu, czyli ope­ra­cji psy­cho­lo­gicz­nych. W cza­sie pobytu w Don­ba­sie w 2024 r. sam przed tymi dro­nami musia­łem się ukry­wać i dopiero ukra­iń­scy żoł­nie­rze powie­dzieli nam, kiedy możemy wyjść i poje­chać dalej. W tym samym roku nakrę­ci­łem film doku­men­talny Wojna dro­nów – repor­taż z Don­basu dostępny na kanale youtube’owym Defence24. Gdy się obec­nie poje­dzie na wschod­nią Ukra­inę, temat jest ten sam: drony, drony, jesz­cze raz drony. Jest miecz, jest i tar­cza – wszę­dzie inwe­stuje się w zagłu­sza­cze – REB-y – jak to się mówi na Ukra­inie.

Dron dro­nowi nie­równy, więc Siły Zbrojne Ukra­iny muszą zapew­nić ope­ra­to­rom zarówno te bez­za­ło­gowce dale­kiego zasięgu, jak i małe kwa­dro­kop­tery. Mini­ster­stwo Prze­my­słu Stra­te­gicz­nego Ukra­iny w grud­niu 2023 r. pochwa­liło się, że wypro­du­ko­wano ponad 50 tys. dro­nów FPV. Zauważmy, że według sta­ty­styk, które poja­wiły się w mediach, Ukra­ińcy mają tra­cić mie­sięcz­nie ok. 10 tys. dro­nów. Choć wymu­siło to nowo­cze­sne pole walki, należy przy­znać, że wojna dro­nowa stała się dużym atu­tem Kijowa. Ukra­ińcy są także bar­dzo pomy­słowi, sta­jąc się pre­kur­so­rami w wyko­rzy­sta­niu bez­za­ło­gow­ców. Co prawda wynika to czę­sto z braku innych środ­ków napadu powietrz­nego, ale inwen­cja w tej dzie­dzi­nie na Ukra­inie chyba nie ma gra­nic. Wymu­siło to powsta­nie nowej tak­tyki walki. 5 grud­nia 2022 r. Ukra­ińcy zaata­ko­wali bazy lot­ni­cze Engels i Dia­gi­lewo na tery­to­rium Fede­ra­cji Rosyj­skiej, wyko­rzy­stu­jąc prze­ro­bione na drony kami­kaze prze­sta­rzałe zwia­dow­cze sys­temy bez­za­ło­gowe Tu-141 Striż. Ukra­iń­skie drony ata­kują cele w Peters­burgu, Moskwie, a nawet w obwo­dzie mur­mań­skim. Natu­ral­nie poja­wia się pyta­nie: kto zaleci dalej? Dron VG-26 „Bobier” ma ofi­cjalny zasięg 1000 km, AQ-400 Scy­the – 750 km, ale gen. Kyryło Buda­now, szef Wywiadu Woj­sko­wego HUR, chwa­lił się, że Ukra­ińcy mają drony, które mogą razić cele odda­lone o ponad 1800 km. Świet­nie w ukra­iń­skich rękach spraw­dzają się pol­skie drony Grupy WB – Fly­Eye oraz War­mate. Mówimy jed­nak o ekwi­wa­len­cie poci­sków rakie­to­wych.

Ale jest też zamien­nik dla moź­dzie­rzy, arty­le­rii i ręcz­nych wyrzutni oraz lot­ni­czego reko­ne­sansu. Są nimi mniej­sze drony – kwa­dro­kop­tery. Naj­czę­ściej są to drony klasy FPV (first per­son view – tłum. z jęz. angiel­skiego; ozna­cza to „widok z pierw­szej osoby”). Pilot zoba­czy to, co zoba­czy dron. Dla­tego czę­sto widzimy ukra­iń­skich żoł­nie­rzy, któ­rzy na nosie mają gogle przy­po­mi­na­jące urzą­dze­nie cyber­pun­kowe. Obraz kamery jest połą­czony z nadaj­ni­kiem wideo i bez­prze­wo­dowo wyświe­tla się ope­ra­to­rowi. Na Ukra­inie obec­nie są for­mo­wane spe­cjalne oddziały pilo­tów dro­nia­rzy. Wolu­men zuży­cia dro­nów jest ogromny. Kijów dekla­ruje, że dostar­cza mie­sięcz­nie ok. 12–15 tys. dro­nów FPV w sze­regi Sił Zbroj­nych Ukra­iny. Eks­perci twier­dzą, że to za mało. Poja­wiły się nawet esty­ma­cje, że 50 bry­gad Sił Zbroj­nych Ukra­iny powinno dosta­wać 2 tys. dro­nów mie­sięcz­nie, co ozna­cza łącz­nie 100 tys. dro­nów. Ponie­waż takie liczby są wyłącz­nie marze­niami ukra­iń­skich dro­nia­rzy, muszą oni orga­ni­zo­wać wła­sne zaple­cze woj­sko­wej logi­styki. Na pomoc przy­cho­dzą tutaj czę­sto pol­skie orga­ni­za­cje pomo­cowe, które w zbiór­kach (taką zbiórkę pro­wa­dziła redak­cja Defence24.pl albo Fun­da­cja „REACT”) finan­sują drony dla Sił Zbroj­nych Ukra­iny. Wiele oddzia­łów samo­dziel­nie zapew­nia sobie ele­menty kon­struk­cji, czę­ści, bate­rie, retrans­la­tory. Na Ukra­inie wykształ­ciły się spe­cjalne aka­de­mie dla pilo­tów dro­nów.

Michał Bru­szew­ski: Kiedy zaczął Pan jeź­dzić na Ukra­inę?

Borys Romanko, pilot dro­nów: Już w roku 2015 wspo­ma­ga­łem moich kole­gów z Ukra­iny. W Cen­trum Reha­bi­li­ta­cyj­nym pozna­łem ran­nych żoł­nie­rzy, któ­rzy tra­fiali na lecze­nie do Pol­ski. Pozna­łem tro­chę ludzi, któ­rzy stam­tąd wra­cali, opo­wia­dali mi, co tam się działo. Były to prze­ra­ża­jące histo­rie. Powie­dzia­łem sobie, że trzeba poma­gać. Coś trzeba robić, by zatrzy­mać Rosjan. To była wtedy nikła pomoc – buty, ple­cak. Orga­ni­zo­wa­łem pomoc raczej dla poje­dyn­czych osób. Jeź­dzi­łem także na Ukra­inę, do swo­jej rodziny. Jak się zaczęło w lutym 2022 r., to od pierw­szego dnia zaczą­łem dzia­łać.

Co Pan robił?

Skon­tak­to­wa­łem się z daw­nymi kole­gami – czy wszystko z nimi okej. A potem poszło. Zaczęły się wyjazdy z trans­por­tami pomocy. Póź­niej coraz dalej.

Myślę, że spo­koj­nie mogę nazwać drony Pana pasją. Jak to się zaczęło?

To wszystko wyda­rzyło się natu­ral­nie, w mię­dzy­cza­sie. Moja pierw­sza przy­goda z bez­za­ło­gow­cami to rok 2016. Kupi­łem sobie wtedy pierw­szego drona i zaczą­łem nim latać pry­wat­nie. Wiele lat spę­dzi­łem w Strzelcu, w orga­ni­za­cjach pro­obron­nych, więc uży­wa­li­śmy go też na swo­ich ćwi­cze­niach. Już wtedy zro­zu­mia­łem, że to roz­po­zna­nie lot­ni­cze będzie na­dal klu­czowe na nowo­cze­snym polu walki. Zauwa­ży­łem, że będąc w Woj­sku Pol­skim czy we wspo­mnia­nych orga­ni­za­cjach, nie mia­łem oka­zji spraw­dzić, jak ja wła­ści­wie wyglą­dam z góry (śmiech).

Od początku widział Pan w tym poten­cjał?

Po zaku­pie pierw­szego drona pamię­tam, że robi­li­śmy sobie testy. Nagry­wa­łem moich kole­gów, sie­bie, oglą­da­li­śmy potem te mate­riały. To były początki. Czu­łem, że wyko­rzy­sta­nie go w szko­le­niu w woj­sku jest bar­dzo dobre, ponie­waż mogłem żoł­nie­rzom poka­zać, jak wyglą­dają zama­sko­wani, jak się rzu­cają w oczy i w jakich sytu­acjach.

Kiedy zaczął Pan z tej wie­dzy korzy­stać na Ukra­inie?

W 2022 r., w czerwcu. Po raz pierw­szy wów­czas poje­cha­łem na dłuż­szy czas, by szko­lić 47 Bata­lion. Tam zoba­czy­łem, jak wyko­rzy­stują drony na poli­go­nie, na bojowo. Ja byłem od szko­le­nia ogól­no­woj­sko­wego, jako instruk­tor. Spo­tka­łem tych pierw­szych żoł­nie­rzy ukra­iń­skich, któ­rzy już zdą­żyli uży­wać cywil­nych dro­nów na fron­cie. Wspo­ma­gali tak swoje dzia­ła­nia. Zain­te­re­so­wało mnie to, jak dużą prze­wagę dają drony. Przede wszyst­kim w roz­po­zna­niu. Zain­te­re­so­wa­łem się tym moc­niej, do tego stop­nia, że we wrze­śniu tra­fi­łem z powro­tem na Ukra­inę. W podzię­ko­wa­niu – za to, co robi­łem, że szko­li­łem ich jako wolon­ta­riusz, za darmo, w cza­sie gdy bra­ko­wało im instruk­torów, więc uwa­żali, iż to ważne, że przy­je­cha­łem. Tra­fi­łem w nagrodę na jeden z pierw­szych kur­sów zasto­so­wa­nia bojo­wego dro­nów cywil­nych na polu walki orga­ni­zo­wany przez orga­ni­za­cję Vic­tory Dro­nes. Na tym kur­sie Ukra­ińcy nauczyli mnie, jak komer­cyjne drony wyko­rzy­stać w walce z wro­giem oraz jak póź­niej szko­lić z tej tak­tyki. Następ­nie sam przez mie­siąc pro­wa­dzi­łem kursy. To ja wtedy szko­li­łem. Mie­li­śmy kil­ku­set ludzi na kur­sie. Trwa wojna, więc było mało wszyst­kiego: środ­ków na szko­le­nie i czasu. Na tych szko­le­niach pozna­łem żoł­nie­rzy, któ­rzy przy­jeż­dżali z frontu. Oni także mieli swoje doświad­cze­nia z dro­nami. Wie­czo­rami, po tre­ningu, spo­ty­ka­li­śmy się, roz­ma­wia­li­śmy. Pyta­łem ich, czy dobrze uczę. Jak to wygląda na fron­cie. Oni dzie­lili się ze mną swoją wie­dzą. Posze­rza­łem swój hory­zont. Vic­tory Dro­nes wydaje swój biu­le­tyn, gdzie co tydzień rapor­tuje, jakie są nowe metody walki i co się dzieje z dro­nami na woj­nie. Dodat­kowo stwo­rzyła się spo­łecz­ność, do któ­rej piloci dro­nów są zapra­szani, by dzie­lić się swo­imi doświad­cze­niami. To była teo­ria, do momentu, kiedy pierw­szy raz poje­cha­łem na front. Wtedy była prak­tyka.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki