Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W ciepłą letnią noc przy kąpielisku na obrzeżach sielankowego szwedzkiego miasteczka Vimmerby zostaje odnaleziona brutalnie zamordowana kobieta.
Inspektor policji William Johnson, który niedawno wrócił do rodzinnego miasta ze swoją dziewczyną Josephine, po raz pierwszy ma nadzorować prowadzenie śledztwa. Początkowo cała uwaga skupia się na mężu ofiary, ale wkrótce pojawiają się podejrzenia, że w morderstwie brał udział inny mężczyzna…
Okazuje się, że tym czasie jeszcze ktoś prowadzi inne śledztwo. To Josephine, która próbuje oswoić się z myślą, że wkrótce zostanie mamą, chce lepiej poznać przeszłość własnej matki.
„Nie ufam ci” to powieść trzymająca w napięciu, łącząca dramatyczny wątek morderstwa z osobistymi problemami bohaterów. Autorka, Michaela Winglycke, sama dorastała w okolicach Vimmerby, gdzie rozgrywa się akcja tej opowieści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 338
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 8 godz. 54 min
Tytuł oryginału: Jag tvivlar på ditt ord
Przekład z języka szwedzkiego: Aleksandra Brożek-Sala
Copyright © Michaela Winglycke, 2022
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Leo Froes
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-87-0237-927-3
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Dedykuję Jackowi,
najpiękniejszemu z aniołów w niebie
Historia ta jest całkowicie fikcyjna, a wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób to tylko zbieg okoliczności. W niektórych miejscach, ze względu na fabułę, postanowiłam zmienić nieco realia. Biorę odpowiedzialność za wszelkie błędy.
Noc była jeszcze ciepła, po kilku tygodniach rekordowych temperatur powietrze pozostawało rozgrzane.
Z głębi kempingu dochodziły głosy turystów, jednostajny szmer przerywany czasem głośnym śmiechem. Woda z pluskiem uderzała o brzeg, a z lasu dobiegały dźwięki przypominające cykanie świerszczy. Poza tym było zaskakująco cicho. Cicho i spokojnie.
Księżyc w pełni odbijał się w tafli wody i rzucał zimne białe światło tworzące smugę na pustej tafli jeziora. Woda była znacząco ciemniejsza od nieba, które zaczynało się tam, gdzie kończyły się ledwie widoczne fale.
Nadal czuła ból, jaki wywołał uścisk na szyi. Po kilku sekundach bez dopływu tlenu z trudem łapała oddech. Przez moment myślała, że umrze, ale w końcu dłonie w rękawiczkach się odsunęły.
Leżała na ziemi, czując, że jej gołe nogi i lewa skroń dotykają trawy. Ciało było wyczerpane walką, gorączkowym kopaniem, szarpaniem i drapaniem. Mimo słabości starała się poruszyć, ale kończyny odmówiły jej posłuszeństwa. Nadzieja ją opuszczała, nadeszło zniechęcenie wynikające ze zrozumienia, że nie jest panią swojego losu. Ogarnęła ją niepewność, co się z nią stanie, strach pomieszany z rezygnacją.
– Obiecuję, że nic nie powiem – wydyszała.
Bała się spojrzeć w górę, przerażona tym, co może napotkać.
W jej głowie pojawił się obraz dzieci. Czy już nigdy ich nie zobaczy?
– Proszę – jęknęła błagalnym tonem. – Nic nie powiem.
Głos, który dobiegł sponad jej głowy, brzmiał zachęcająco. Szybki ruch, po którym znów poczuła dłonie na szyi. Zaskoczyło ją to, nie takiego końca się spodziewała.
Zanim ogarnęła ją ciemność, przed oczami stanęły jej dzieci.
Uśmiechały się.
– Nie sądzisz, że decyzja o przyjściu tu akurat dziś była nieco pochopna?
Helena Gren rzuciła mężowi poirytowane spojrzenie. Nie wiedziała, co najbardziej ją w nim drażni. Czy to, że ledwo rozumie, co on do niej mamrocze, czy to, że głos Stefana nigdy nie oddawał zarzutu zawartego w jego słowach. A najwyraźniej za tą wygładzoną fasadą kryła się pewna nagana. Niewypowiedziane upomnienie, które nie mogło się przerodzić w otwartą dyskusję. Nie pierwszy raz Helena pragnęła, aby Stefan się na nią wkurzył, wykrzyczał wprost, co mu się nie podoba, zamiast ukrywać niezadowolenie pod płaszczykiem wymamrotanej, taktownej wypowiedzi, która prowadziła donikąd. Zupełnie jakby uważał, że im ciszej będzie mówić, tym mniej dotkną ją jego słowa.
– Tak, ale już trochę za późno, aby o tym myśleć. Już tu jesteśmy – odpowiedziała.
Słońce prażyło z błękitnego nieba, a Helena była, razem z pozostałymi mieszkańcami Szwecji, zachwycona tym, że szwedzkie lato oferuje temperatury, które przywodzą na myśl klimat śródziemnomorski. Wytarła wilgoć z czoła i odgarnęła przyklejony do policzka kosmyk ciemnobrązowych włosów, jednocześnie czując, że krople potu zaczynają pojawiać się nawet na górnej wardze. Być może nie był to najlepszy dzień na bieganie za pięciolatkiem i siedmiolatką po Świecie Astrid Lindgren, ale widząc radość w oczach dzieci, nie zmieniła decyzji.
To ona zaproponowała, by w tym roku spędzili urlop w Vimmerby, zamiast jechać na ten sam stary kemping na Olandii, gdzie spędzali wakacje przez kilka ostatnich lat. Oczywiście mogli zrobić i jedno, i drugie, ale fakt, że mieli tylko dwa tygodnie wspólnego urlopu, a także skąpstwo Stefana, czy też raczej jego ekonomiczna natura, jak sam wolał je nazywać, sprawiły, że po wielu „jeśli” i „ale” zrezygnował z miejscówki na Olandii na rzecz kilkudniowego pobytu na kempingu w Vimmerby. Helena użyła ponadto najbrzydszej możliwej sztuczki, wykorzystując dzieci, aby wpłynąć na decyzję męża. Po tym jak pokazała im w internecie kilka zdjęć ze Świata Astrid Lindgren, bez trudu przeciągnęła je na swoją stronę, a tym samym przekonała Stefana.
Wyglądał na zaskoczonego, kiedy po raz pierwszy poruszyła ten temat. Helena wiedziała, jak ważna jest dla niego rutyna. Myśl o tym, że każde lato będzie wyglądać identycznie jak poprzednie, pomagała mu uporać się z pracą przez całą wiosnę. Wstydziła się trochę, że to właśnie świadomość, że nowe plany urlopowe wywrócą cały świat Stefana do góry nogami, pomogła jej postawić na swoim. Kiedyś w końcu musiał się nauczyć, że nie można żyć wedle tego samego schematu z dnia na dzień, z roku na rok.
Helena była przekonana, że właśnie przez strach Stefana przed wszystkim, co nieznane i niebezpieczne, płomień ich małżeństwa i wspólnego życia ledwie się tlił. A dokładniej niechęć męża do zmian w połączeniu z tym, że ona sama dokonała co najmniej samolubnego wyboru i potrzeby zaspokajała gdzie indziej.
Nie wiedziała, jak wyglądałby dziś ich związek, gdyby nie dzieci. Jednocześnie podejrzewała, że Stefan w życiu nie zdobyłby się na odwagę, by zakończyć ich małżeństwo. Nigdy nie spotkała osoby, która tak bardzo obawiałaby się konfliktu. Stefan jakby negował fakt, że można się rozwieść. Całym sobą wyrażał dopasowanie się. Dopasowanie i marazm. Może nawet nie czuł rezygnacji, tylko jego rozumienie opierało się na spokojnym założeniu, że życie jest, jakie jest – niezmienne.
– Mamo, czy możemy wejść do Willi Śmiesznotki?
Helenę wyrwała z zamyślenia pogodna, siedmioletnia córka, Filippa. Helena po prostu musiała się uśmiechnąć, widząc jasne loki córki, która zawsze napełniała jej serce niemal odurzającą miłością. Wiedziała, że rekompensowanie sobie miłością do dziecka braku uczucia między nią a Stefanem jest błędem. Wiedziała też, że obarcza córkę zbyt dużą odpowiedzialnością za dobre samopoczucie całej rodziny. Od kiedy Helena sięgała pamięcią, Filippa miała talent do wyczuwania napiętej atmosfery, więc opracowała też niezliczone strategie rozluźniania jej. Dlatego patrzyła na młodszego brata w taki sposób, jakby była świadoma, że bez niej sobie nie poradzi. Przez te okropne wyrzuty sumienia, które teraz stały się bardziej regułą niż wyjątkiem, Helena poczuła ucisk w żołądku. Mrugnęła, aby pozbyć się natrętnej łzy, która pojawiła się w kąciku oka. Potrząsnęła głową, próbując odpędzić od siebie dręczące ją myśli. Byli na wakacjach. Czekał ich miły czas.
– Tak, kochanie. Możecie. Tylko trzymaj Ollego cały czas za rękę.
Fillippa spojrzała na nią z wyrzutem, tak jakby ta uwaga była zbędna.
– Jasne, nie puszczę go.
Helenę wzruszyło, że może liczyć na córkę. Skoro zapewniła, że nie puści dłoni młodszego brata, to tak właśnie będzie. Mimo że Filippa tryskała radością i energią, w obliczu przydzielonego zadania nie wykazywała impulsywności i bezmyślności.
– Idźcie na chwilę do Fizi, a jak wrócicie, kupimy lody – krzyknęła Helena do dzieci, podejmując daremną próbę zagłuszenia wyrzutów sumienia.
Helena i Stefan czekali, stojąc przed Willą Śmiesznotką. Dokoła nich biegały szczęśliwe i podekscytowane dzieci w różnym wieku, które nie chciały przegapić żadnej z atrakcji oferowanych przez park rozrywki. Rodzice nieco starszych pociech pozwolili sobie na relaks na ławkach lub głazach, które też mogły służyć za siedziska, podczas gdy ci z młodszymi dziećmi trzymali się blisko żółtego domku z krzywymi oknami i okiennicami w różnych kolorach. Helena i Stefan należeli do tej drugiej kategorii rodziców. Musieli co chwilę spoglądać uważnie na dzieci, aby te nie zniknęły w morzu ludzi.
Willa Śmiesznotka znajdowała się na trawiastej wyspie otoczonej wodą, gdzie kotwiczył statek piracki, na który prowadził chybotliwy trap. Statek stanowił popularne miejsce zabaw. Przed domem czuwał biały koń w czarne plamki, którego nieustannie otaczała długa kolejka dzieci chcących spróbować jazdy na Alfonsie oraz rodziców pomagających im wsiąść na tego wysokiego konia.
Helena uświadomiła sobie, że znaleźli się w raju dla rodzin z dziećmi, i zastanawiała się, dlaczego dopiero teraz tu przyjechali. Filippa kochała Fizię Pończoszankę, a Olle często prosił, aby włączyć mu jeden z filmów o Emilu Svenssonie. Nietrudno było się domyślić dlaczego. Od czasu, kiedy Filippa skończyła roczek, od tego lata, kiedy to z niemowlaka zmieniła się w małą dziewczynkę, jeździli na Olandię z przyczepą.
Rodzice Stefana od dawna jeździli co lato na Olandię. Dlatego uznali za oczywiste, że ich jedyny syn, zgodnie z tradycją, będzie robić to samo. Helenę martwiło, jak duży wpływ ma na Stefana jego ojciec, zupełnie jakby nie wolno mu się było w żaden sposób sprzeciwić. Poza tym uważała, że tata Stefana za bardzo rządzi jego mamą. Czasami miała wrażenie, że obserwuje ją, nieustannie gotowy wytknąć jej błąd. Helena uśmiechnęła się, zupełnie nie było jej smutno, że tego lata nie spędzi z teściami kilku tygodni.
Musiała jednak przyznać, że podczas pierwszego wyjazdu całkiem miło spędzili czas. Przyczepa, choć używana, dla nich była jak nowa. Stefanowi udało się ją kupić niedrogo przez kolegę z firmy motoryzacyjnej, w której pracował jako doradca serwisowy. Filippa nauczyła się wtedy zataczać koła na piasku wokół miejsca, gdzie w dzień spędzali czas na plaży. Czuli się wówczas szczęśliwi. Z pewnością bardziej niż teraz.
W końcu, po kilku latach starań o dziecko, dzięki zapłodnieniu in vitro pojawiła się Filippa. Życiem Stefana już wówczas rządziła rutyna, ale nie tak kompulsywnie jak teraz. Bardziej przypominało to nieszkodliwą cechę charakteru, która drażniła Helenę. Nie była to jeszcze ta potrzeba kontroli, która obecnie budziła skojarzenie z falą przyspieszającą z każdym dniem i ukradkiem pochłaniającą wszystko, co napotka na swojej drodze. Nie miało jednak znaczenia, jak bardzo Helena starała się idealizować przeszłość we własnej głowie, gdyż w głębi duszy wiedziała, że to, co łączyło niegdyś ją i Stefana, popsuło się jeszcze na długo przed narodzinami Filippy. I ona sama znacząco się do tego przyczyniła.
– Mamo, tato, patrzcie!
Helena i Stefan spojrzeli w górę, w kierunku znajdującego się na piętrze Willi Śmiesznotki okna, w którym zobaczyli dwie znajome twarze. Filippa machała z zapałem, podczas gdy Olle, jak zwykle bardziej zdystansowany, uniósł tylko dłoń w geście, który można było uznać za pozdrowienie. Na pewno jednak się uśmiechał.
Cudownie było widzieć, że Olle jest zadowolony. W dni powszednie udawało jej się często wypierać ze świadomości fakt, że mina jej syna jest z reguły podejrzanie ponura. Łatwiej było o tym zapomnieć, zaprzątając myśli przedszkolem, szkołą, pracą i różnymi czynnościami. Podczas urlopu, kiedy to przebywali razem dwadzieścia cztery godziny na dobę, Helena zauważyła jednak, że Ollego otacza aura smutku. Na szczęście ubóstwiał starszą siostrę i chętnie zgadzał się, by się nim zajmowała, zresztą była jedyną osobą umiejącą doprowadzić go do śmiechu. Czasami Helena odnosiła wrażenie, że Olle lubi Filippę bardziej niż ją. Wmawiała sobie, że to dlatego, że Filippa jest bardziej przystępna, ponieważ nie ograniczają jej przeszkody w postaci obaw i wyrzutów sumienia. Po raz drugi w tak krótkiej chwili obudziło się w niej poczucie winy z powodu zbyt dużej odpowiedzialności spoczywającej na Filippie.
Kilka miesięcy wcześniej Stefan mocno ją zaskoczył, rzucając uwagę, że Olle sprawia wrażenie nieco przygnębionego. Pytał, czy przychodzi jej do głowy ktoś, kto może źle traktować Ollego w przedszkolu. W Helenie zapaliła się iskierka nadziei, że być może istnieje szansa na wydostanie się z tej otchłani ciszy i stagnacji, w której tkwili przez ostatnie lata. Po rozmowie z wychowawcami Ollego w przedszkolu, którzy zapewnili ich, że nikt nie traktuje go źle oraz że Olle dobrze radzi sobie w grupie, chociaż jest dość cichy, kolejna próba wzajemnego porozumienia się okazała się nieudana.
– No, coś takiego! – zawołała Helena głosem, który nawet w jej uszach brzmiał sztucznie. – Jesteście w domu Fizi?
Stefan też z zadowoleniem spojrzał na dzieci, zanim wrócił do lektury broszury informacyjnej, która pochłaniała go przez większość dnia. Cały Stefan, pomyślała Helena. Mógł bez najmniejszego problemu spędzić cały dzień w Świecie Astrid Lindgren na planowaniu, w jakiej kolejności będą zwiedzać różne atrakcje oraz które przedstawienia zobaczą.
Do tej pory zdążyli spotkać zarówno Emila Svenssona, jak i Madikę, a kiedy przed chwilą dotarli do Willi Śmiesznotki, wpadli też na Fizię Pończoszankę. Po południu mieli obejrzeć przedstawienie z Ronją, córką zbójnika oraz Braćmi Lwie Serce. Ponieważ dzieci tak bardzo lubiły przedstawienia z Fizią Pończoszanką, Helena przypuszczała, że czeka ich dodatkowa wizyta w Willi Śmiesznotce.
Przez krótką chwilę rozglądała się dokoła. Większość rodziców, których widziała wcześniej tego dnia, miała najwyraźniej jakąś obsesję na punkcie uwieczniania telefonem komórkowym każdego kroku potomstwa, i teraz znów zauważyła to zjawisko. Co prawda Stefanowi nie można było zarzucić, że zbyt wiele uwagi poświęca iPhone’owi, ale kontaktu z dziećmi miał za mało. Najczęściej pochłaniało go nieustanne planowanie w celu ustalenia jak najbardziej praktycznego i efektywnego programu dnia, przy czym zapominał o własnych doświadczeniach. Tylko kim właściwie była, aby go osądzać? Na ile ona sama była obecna ze swoim tysiącem myśli i nieustającym niepokojem?
– To przedstawienie odbędzie się ponownie piętnaście po drugiej. – Mogło się zdawać, że Stefan czyta jej w myślach i chce ją rozdrażnić. – Jeśli się pospieszymy, zdążymy zobaczyć się po drodze z Rasmusem i zjeść obiad przed powrotem tutaj.
Helena zdusiła głębokie westchnienie. Zdała sobie sprawę, że jej spontaniczna obietnica będzie musiała zaczekać do pory poobiadowej, ale nie miała siły się teraz spierać.
– Dobrze – odpowiedziała zmęczonym głosem.
Rebecca Brändsten wzięła głęboki oddech, zanim wyszła z klatki schodowej na ulicę. Mimo połowy lipca za bramą zastała barierę w postaci nieprzerwanego strumienia ludzi.
Dziś radość Rebekki związana z powrotem do stolicy, która przez dłuższy okres jej życia stanowiła dla niej spokojny dom, przemieszana była ze strachem. Dziś miasto sprawiało wrażenie obcego, może nawet nieco przerażającego.
W butikach przy Drottningsgatan otwarto drzwi, a wszystkie witryny kusiły dużymi reklamami z informacją o trwającej wyprzedaży. Słońce świeciło wysoko na niebie, więc już po kilku minutach Rebecca poczuła, że pod cienką kwiecistą sukienką zaczyna się pocić.
Widziała spacerujących turystów, oczarowanych prawie każdym elementem otoczenia, których można było rozpoznać po aparatach na opalonych szyjach, a także po rozbieganych spojrzeniach. Rebecca zauważyła jednak mrowie ludzi przemieszczających się naprzód w zdumiewająco dużym tempie. Chociaż liczba mężczyzn w garniturach i kobiet w opiętych strojach była niewątpliwie znacząco mniejsza niż w innych porach roku, zaskakująco dużo chyba było zestresowanych karierowiczów pędzących na różne spotkania. Nie powinna jednak się dziwić niewystarczającej liczbie Szwedów na urlopie, w końcu sama znalazła się w stolicy w związku z pracą.
Spotkania z wydawcą nie dało się przełożyć, ponieważ nowa książka miała się ukazać jesienią tego roku. Trzeba było omówić ostatnie zmiany i upewnić się, że obie strony będą zadowolone z okładki. Chociaż w wieku czterdziestu siedmiu lat Rebecca miała za sobą publikację trzech książek, ekscytowała ją myśl, że już wkrótce będzie trzymać po raz pierwszy w dłoni nowe dzieło. To było niewątpliwie coś szczególnego, zwłaszcza w przypadku tej konkretnej książki, wieńczącej pracę, którą wykonała w całym życiu zawodowym, a chyba też prywatnym, swoisty manifest we wszystkich kwestiach, które były dla niej niezwykle ważne.
Jeszcze jako bardzo młoda kobieta miała zdecydowane opinie i cechowało ją niezwykle duże zaangażowanie jak na osobę w jej wieku. W szkole została członkinią wszelkich stowarzyszeń, które działały na rzecz dobrobytu, równości i sprawiedliwości. To zaangażowanie mogło łatwo stać się przesadne, stanowiąc niejako środek wyrazu drzemiącego w niej buntu, a nie szczere zainteresowanie równością wszystkich ludzi, która była jej prawdziwą siłą napędową. Rebecca znalazła sposób na ukierunkowanie gniewu. Zamiast nieustannie wściekać się na niesprawiedliwość tego świata i kierować oburzenie przeciwko wszystkiemu i wszystkim, postanowiła, że spróbuje sama stać się zmianą, którą chciała widzieć w społeczeństwie.
Po ukończeniu studiów dziennikarskich przez kilka lat pracowała w różnych lokalnych gazetach, aż w końcu dostała ofertę pracy w dużym czasopiśmie. Przez pewien czas przygotowywała reportaże i wywiady oraz pisała felietony i artykuły dyskusyjne dotyczące polityki i kultury, ale prawie zawsze z feministycznym, a przynajmniej krytycznym wobec społeczeństwa wydźwiękiem.
W wieku trzydziestu jeden lat Rebecca urodziła swoje jedyne dziecko, Simone. Ona i Jörgen, ojciec Simone, poznali się kilka lat wcześniej na kolacji u wspólnych znajomych. Rebecca, która już dawno postanowiła, że nigdy nie odda serca mężczyźnie, musiała przyznać, że została zdobyta. Przepadła bez reszty, była to miłość od pierwszego wejrzenia, z jakiej kiedyś śmiała się z pogardą i uważała za zjawisko należące do świata baśni.
Praca Jörgena różniła się od jej zajęcia. Był informatykiem i prowadził własną firmę, podobnie jak i teraz, ale mimo to wzajemnie się sobą zainteresowali. W końcu Rebecca spotkała mężczyznę, który też potrafił godzinami rozmawiać o życiu i wydarzeniach na całym świecie. Nigdy nie prosił jej, żeby się uspokoiła lub wymyśliła coś łatwiejszego. Po prostu pozwolił jej być sobą.
Wszystkie książki Rebekki zawierały ten sam, powracający motyw przemocy mężczyzn wobec kobiet. Czasami Rebecca zastanawiała się, jakim cudem przebrnęła przez całą ciemność i zło. Za każdym razem, gdy pojawiały się wątpliwości, znajdowała sposób na wewnętrzne wyciszenie się, w przekonaniu, że takie jest jej powołanie. Była tutaj, aby się tym zająć.
Osiem lat temu Jörgen pewnego dnia niespodziewanie zapytał Rebeccę, czy bierze pod uwagę wyprowadzkę ze Sztokholmu. Najpierw musiała to przemyśleć. Mieli zostawić wszystko, co zbudowali razem? To, co zajęło im prawie dekadę? To, dzięki czemu mogli żyć tak, jak chcieli? Willa na przedmieściu, szkoła Simone, wszyscy przyjaciele, a zwłaszcza puls Sztokholmu, miasta, które dało jej inspirację dla tylu myśli i tekstów. Im dłużej jednak rozważała jego propozycję, tym bardziej kusząca się stawała. Jörgen miał możliwość albo nadal prowadzić swoją firmę, albo bez trudu znaleźć nową pracę. Ona sama nie była już nigdzie zatrudniona, ale utrzymywała się z pisania książek, bloga i okazjonalnych felietonów dla różnych gazet, które nadal uważały jej nazwisko za interesujące w gronie szwedzkich dziennikarzy zajmujących się krytyką społeczną.
Podczas gdy ona sama pochodziła z okolic Sztokholmu, Jörgen dorastał w Smalandii. Jego rodzice nie żyli od kilku lat, a on i Rebecca spędzili stosunkowo niewiele czasu w jego rodzinnej okolicy. Kiedy zaczęli szukać miejsc, w których mogliby zamieszkać, Jörgen odkrył jakąś ukrytą, nieuświadomioną tęsknotę za rodzinnymi stronami. Za pieniądze, które dostali za dom, byli w stanie kupić sobie okazałą willę w Vimmerby. Simone poszła do szkoły i szybko się odnalazła w nowym miejscu. Kilka lat później, z perspektywy czasu, Rebecca nie żałowała swojej decyzji. Poznali nowych przyjaciół, a ona sama osiągnęła spokój ducha. Obawa, że nie będzie mieć ciekawych pomysłów tylko dlatego, że nie znajduje się już w centrum wydarzeń, również stopniowo ustąpiła.
Rebecca miała spotkać się ze swoją najlepszą przyjaciółką Angelicą na wspólnym lunchu. Angelica była najbliższą przyjaciółką Rebekki przez wiele lat, to ona pierwsza zachęciła ją do blogowania. Sama Rebecca się wahała. Chociaż doceniano jej felietony, wątpiła, by ktokolwiek zainteresował się czytaniem jej codziennych rozterek. W końcu jednak podjęła decyzję i założyła bloga, który dziś był jednym z najchętniej czytanych w Szwecji.
Dotarła do bogatej ulicy Strandvägen z szykownymi mieszkaniami oraz pięknego nabrzeża Nybrokajen, z którego turyści mogli popłynąć łodziami na archipelag.
W ogródku restauracyjnym roiło się od cieszących się urlopem mieszkańców miasta i turystów, ale Rebecca odnalazła w tłumie Angelicę. To samo w sobie nie było dziwne, skoro ta wstała i machała gorączkowo rękami, głośno wykrzykując imię przyjaciółki. To była tylko jedna ze wszystkich rzeczy, które Rebecca kochała w Angelice: jej bezpardonowość. W rzeczywistości Angelica była, nawiasem mówiąc, bardziej klasycznie męska niż kobieca, chociaż Rebecca nie lubiła kategoryzować według tradycyjnych ról płciowych. Był to tylko kolejny sposób na dalsze trzymanie ludzi w ramach społecznych, niedopuszczanie do odstępstw od normy.
– Cześć! Nareszcie! Mam wrażenie, że nie widziałyśmy się od lat! – wykrzyknęła Angelica w typowy dla siebie wylewny sposób. – Tak się cieszę, że cię widzę!
Z rozmachem odgarnęła na ramię średniej długości włosy w kolorze miodowego blondu, po czym ucałowała przyjaciółkę w policzki i mocno ją uścisnęła. Rebeccę zdumiało, nie pierwszy już raz, że Angelica zawsze potrafi pocałować w policzek w taki sposób, że ani nie wydaje się to powierzchowne, ani nie przypomina zachowań wyższych sfer. Chociaż Angelica pochodziła z rodziny zamieszkałej w dzielnicy Östermalm, dużo lepiej sytuowanej niż większość obywateli, miała wyjątkową osobowość i ignorowała opinie osób oceniających innych po wykształceniu czy zasobności portfela. Może przyłożył się do tego fakt, że wbrew tradycji rodzinnej nie studiowała prawa jak jej rodzice i starsza siostra, tylko została dziennikarką.
– To dlatego, że nigdy nie wpadasz z wizytą, chociaż obiecujesz – odpowiedziała Rebecca, ale puściła oko i uśmiechnęła się, by pokazać, że nie mówi tego z wyrzutem.
Chociaż koleżanki nie spotykały się tak często, jak chciały, łączyła je przyjaźń, równie serdeczna podczas każdego spotkania.
– Wiem, przepraszam. Za dużo pracuję. Obiecuję, że wpadnę w sierpniu!
Angelica wyciągnęła kciuk do Rebekki, aby pokazać, że tym razem ma zamiar dotrzymać słowa.
– Nie mogę się doczekać!
Rebecca uśmiechnęła się do przyjaciółki, obserwując zatłoczony ogródek i ludzi dokoła niej. Pomyślała, że tak czy inaczej fajnie czasem przyjechać do dużego miasta. Usiadła na krześle i zaczęła z roztargnieniem przeglądać jedno z menu, które Angelica dostała wcześniej.
– A co u ciebie? – Po wzroku przyjaciółki widać było, że nie zadowoli się sztampowym zapewnieniem, że wszystko jest w porządku. – Tak naprawdę?
Rebecca ze zdumieniem poczuła, że jej oczy nagle zaszły łzami. Dlaczego Angelica zawsze miała na nią taki wpływ? Tylko przed nią jedyną na świecie Rebecca nie potrafiła niczego ukryć.
Czuła się ociężała i zmęczona. Podczas spotkania z wydawcą stłumiła niepokój i rozterki, jak zwykle wcielając się w rolę upartej pisarki i dziennikarki, która bez wahania pisze kolejne strony o przemocy w bliskich relacjach, temat wciąż pozostający tabu.
Rozmowa, zanim zdążyła się zacząć, została przerwana przez rudowłosą młodą kelnerkę. Rebecca powstrzymała łzy i starała się stłumić niepokój oraz chęć płaczu. Miała nadzieję, że udało jej się pokazać uśmiech zadowolenia, który zawsze ratował ją przed zaniepokojonymi spojrzeniami ludzi.
– Czy znalazły panie w karrhcie coś interrehsującego? – zapytała młoda kobieta skańskim dialektem.
Złożyły zamówienie, a gdy kelnerka zniknęła ponownie, Angelica spojrzała na nią z niecierpliwością.
– Widzę, że coś cię martwi. Czy to jest to, o czym myślę?
Rebecca zdążyła tylko skinąć głową, zanim pierwsze łzy zaczęły powoli płynąć po jej policzkach.
W siłowni nie ćwiczyło tego dnia dużo osób. Było to zrozumiałe, biorąc pod uwagę letnie upały. Przy wysokiej temperaturze na zewnątrz ludzie mieli zapewne lepsze rzeczy do roboty niż pocenie się na maszynach. Ponadto liczba osób uczęszczających do klubów fitness z reguły spada w okresie letnim. Prawdopodobnie wielu ludzi rezygnuje, kiedy uświadomią sobie, że już za późno na uzyskanie plażowej sylwetki w obecnym sezonie. Przestają chodzić, obiecując sobie rozpocząć przygotowania do kolejnego wraz z rozpoczęciem jesieni.
William Johnson wykonał ostatnie osiem powtórzeń wyciskania na ławce, po czym uznał, że jest gotowy. Sił ani kondycji nie miał już takich jak kiedyś, ale był na dobrej drodze do odzyskania ich.
Jako nastolatek świetnie grał w hokeja, wielu pokładało w nim nadzieje, a William skłamałby, gdyby powiedział, że jego marzeniem nie było zajęcie się hokejem na sto procent. Jednak kontuzja barku położyła kres tym marzeniom i od tego czasu hokej pozostał co prawda jego przedmiotem zainteresowania, ale nie był już głównym zajęciem. Przez kilka lat William nadal grał dla rozrywki, ale nie mogąc poświecić mu się w pełni, szybko się tym zmęczył.
Wycierając czoło ręcznikiem, pomyślał, że może z tego powodu wybrał zawód policjanta. Jako rekompensatę za to, że nigdy nie udało mu się osiągnąć założonych celów w hokeju.
Przed złożeniem podania do szkoły policyjnej przez pewien czas intensywnie trenował, a przynajmniej na tyle intensywnie, na ile pozwalał mu bark. Miał dobre warunki fizyczne. Świetnie mu poszło, a w testach sprawnościowych zdobył jeden z najlepszych wyników. W ostatnich latach zaniedbał jednak nieco treningi, skupiając się na czym innym. Nie dbał też o dietę. To miało się zmienić w przyszłości. Zwłaszcza teraz, gdy pracę, siłownię i dom miał w promieniu kilkuset metrów. Nie było wymówek.
William pomyślał o Josephine, która w tej chwili pewnie pichciła coś w najlepsze. Była taka miła, zawsze tak samo hojna i ugodowa. Nie wiedział, ile razy już mówił, że mogą gotować razem, kiedy wróci do domu. Cała odpowiedzialność nie musiała spoczywać na niej tylko dlatego, że obecnie nie pracuje. Śmiejąc się, kręciła głową i odpowiadała, że cieszy się, że może to dla niego robić. Josephine uwielbiała gotować, więc z pewnością nie było to dla niej poświęcenie, ale William był przyzwyczajony do równouprawnienia jeszcze w domu rodzinnym i trudno mu było się pogodzić z wizerunkiem mężczyzny, który wraca domu i wszystko ma podstawione pod nos. Miał nadzieję, że zawsze trochę zrekompensuje brak zaangażowania w przygotowanie jedzenia myciem naczyń, sprzątaniem i praniem.
Pomyślał o tym, jak wdzięczny jest matce Ylvie, która dopilnowała tego, by nauczył się zarówno zajmować domem, jak i odpowiednio traktować kobietę. Na pewno swój udział miał też jego ojciec Robert, sympatyczny i towarzyski Amerykanin. William jednak najlepiej zapamiętał z dzieciństwa niespożytą cierpliwość mamy, która czytała mu książki, zanim poszedł spać, lub czasami, ku jego wielkiej radości, opowiadała wymyślane na poczekaniu historie. Zawsze miała też czas, aby z pedagogicznym podejściem wyjaśnić mu wszystko, co go zastanowiło.
William cieszył się, że miał okazję dorastać z rodzicami, którzy tak mocno się kochali. Nigdy nie widział, by się kłócili lub rywalizowali. Ich małżeństwo było naprawdę nietypowe i nadal trwało.
Po raz kolejny poczuł, że przepełnia go ufność. Decyzja o przeprowadzce w jego rodzinne okolice, którą podjęli razem z Josephine, była słuszna. Planowali dzieci w najbliższej przyszłości, a nie chciał, by wychowywały się z dala od jego rodziców i Jamesa.
Na myśl o młodszym bracie William znieruchomiał. Wiedział, że decyzja o wyprowadzce z rodzinnego miasta w celu wyszkolenia się na policjanta nie tylko wiązała się z brakiem bliskości i opieki rodziców, ale także uniknięciem wszelkich problemów z bratem. Podczas gdy William był wzorowym uczniem, James chodził na wagary, musiał zostawać po lekcjach i wdawał się w niezliczone konflikty z nauczycielami. Porzucił szkołę średnią, a kolejne lata minęły mu na imprezowaniu i ciągłym podrywaniu dziewczyn, które lubiły takich facetów jak on. Bezrobotnych mężczyzn, którzy mając ponad dwadzieścia lat, nadal mieszkają w domu z rodzicami oraz regularnie są karani przez wymiar sprawiedliwości.
William wszedł do szatni, aby zabrać swoje rzeczy. Ponieważ nie miał daleko, zamierzał wziąć prysznic w domu. Pakując się, próbował pozbyć się niespokojnych myśli o młodszym bracie. James rzeczywiście dojrzał w ostatnich latach. Spotkał Sarę, z którą doczekał już teraz prawie rocznego syna Theodora. Niedawno kupili też dom. William w głębi duszy pragnął, aby po wielu latach błądzenia jego brat wrócił na właściwą drogę. Nie opuszczało go jednak uczucie niepokoju. Tak czy inaczej nic nie mogło zepsuć tego wieczoru. Po odzyskaniu części poprzedniej pewności siebie otworzył drzwi, wyszedł z siłowni, spojrzał na słońce i przez moment cieszył się chwilą, zanim ruszył w stronę domu.
Wszystko będzie dobrze.
Słońce nie dawało z powrotem zasnąć. Zresztą nawet gdyby nie uporczywe światło i ciepło, Helena i tak pewnie by nie pospała długo, skoro słyszała już, że ich dzieci bawią się w namiocie stanowiącym przedsionek należącej do nich przyczepy.
Zatrzymali się na kempingu położonym na obrzeżach Vimmerby, niedaleko jeziora Nossen. Znaleźć tu można było kąpielisko, minigolfa i mały plac zabaw, więc dzieciom naprawdę się podobało.
Helena doskonale wiedziała, jaki jest dzień. W tej samej sekundzie, kiedy przeszła ze snu do stanu wybudzenia, ta myśl uderzyła ją z całą mocą. Na myśl, że nie jest w domu i znajduje się daleko od swojej skrzynki pocztowej, w której na pewno czekał na nią kolejny bukiet kwiatów zawinięty w szeleszczący papier, czuła zarówno ulgę, jak i podenerwowanie. Miło było nie zobaczyć tym razem karteczki z jej imieniem napisanym czarnymi literami, ale równie oczywiste było to, że będąc z dala od domu, odsunęła od siebie niepokój i strach o przyszłość. Miała nadzieję, że wszystko wkrótce się skończy.
Rzut oka na miejsce do spania Stefana potwierdził jego nieobecność. Spodziewała się tego. Stefan każdego ranka o szóstej przebiegał dziesięć kilometrów i robił to przez cały rok, bez względu na pogodę. Prawdopodobnie dzięki tym treningom mógł pochwalić się dużą sprawnością. Nie był szczególnie umięśniony, bardziej żylasty i gibki, co dawało mu siłę. Helena zresztą nie zwracała na to większej uwagi, ciało Stefana nie było dla niej atrakcyjne. I doskonale zdawała sobie sprawę, że to uczucie jest wzajemne. Minęło wiele lat, odkąd jej skóra płonęła pod pieszczotami Stefana, jeśli kiedykolwiek tak w ogóle było.
Poznali się już w liceum w Lund. Mieli wówczas po szesnaście, a teraz po trzydzieści pięć lat. Minęło prawie dwadzieścia długich lat i żadne z nich nie pamiętało, kiedy coś zaczęło się psuć. Od razu po ukończeniu szkoły średniej przenieśli się do Helsingborga. Stefan już jako młody człowiek znał się na samochodach, zaś dzięki znajomemu swojego taty dostał pracę jako konsultant serwisowy w firmie samochodowej, w której pracował do dziś.
Helena natomiast zaczynała jako kelnerka w hotelu konferencyjnym, a kilka lat później otrzymała ofertę pracy w recepcji. Poczuła satysfakcję i zdenerwowanie jednocześnie, ale zgodziła się. Od dziewięciu lat przez większość dni nosiła spódnicę i marynarkę, z uśmiechem obsługując gości hotelowych. Czasem gotowość do bycia nieustannie uprzejmą i pomocną stawała się stresująca, ale to, że praca ta odwracała jej uwagę od wszystkich mrocznych myśli, przeważała nad wadami.
Pobrali się w wieku dwudziestu czterech lat. Zorganizowali kameralny ślub cywilny, na którym jedynymi gośćmi byli rodzice Stefana oraz ojciec Heleny z żoną. Nie było prawdziwego miesiąca miodowego, ale przynajmniej spędzili dwie noce w hotelu w Kopenhadze.
Być może to po ślubie coś się zmieniło. Nie wydarzyła się żadna poważna katastrofa, żadne z nich nie przeżyło kryzysu. Przypominało to bardziej lekką gorycz, poczucie, że życie nie ma już nic więcej do zaoferowania. Helena nie do końca rozumiała dlaczego. Byli młodzi, dopiero się pobrali i mieli przed sobą całe życie. Mimo to coś poszło nie tak. Może to, jak się od siebie różnili, sprawiało, że ciągle hamowali się nawzajem, zamiast się wzajemnie motywować.
Mimo ciszy i pustki starali się o dzieci. Helena wielokrotnie zastanawiała się, dlaczego już wówczas, zanim pojawiły się obowiązki związane z posiadaniem potomstwa, nie skorzystała z okazji, by zostawić codzienny smutek na rzecz czegoś innego. Czegoś, co jej zdaniem byłoby lepsze. Oczywiście nigdy nie żałowała, że ma swoje dwie pociechy, ale i tak nie rozumiała, co nią kierowało. Zamiast odejść, została z nim i dalej starali się o dziecko. Narodziny córki oznaczały bardzo pożądaną przerwę od wszelkich trosk, dlatego któregoś roku ich wcześniejsze szare dni zastąpiła radość.
Po kolejnych dwóch latach Helena zaszła w ciążę, ku jej zaskoczeniu – naturalnie, i urodził się Olle. Niestety drugie dziecko nie miało takiego samego wpływu na ich związek jak pierwsze. Nie dlatego, że kochali Ollego mniej niż Filippę, po prostu wszystko zaszło już tak daleko, że nawet dziecko nie mogło naprawić tego, co nie działało od tak dawna.
– Mamo, śniadanie!
Helena odwróciła się w kierunku drzwi przyczepy kempingowej, ale zdążyła tylko zobaczyć, jak jasne włosy Filippy znikają z pola widzenia.
Pomyślała, że dzieci są pełne energii i szczęśliwe. Czekał ich drugi dzień w Świecie Astrid Lindgren. Kupili wcześniej bilety na dwa dni. Była zadowolona z tej decyzji, ponieważ park oferował zbyt wiele atrakcji, żeby zaliczyć wszystkie w jeden dzień.
Szybko włożyła dżinsową spódnicę do kolan i białą bluzkę. Ubrania te wydawały się tak zwyczajne i mdłe jak ona, ale ostatnią rzeczą, na jaką miała teraz siłę, były zakupy. Chwile spędzone w sklepach odzieżowych poświęciła zaspokojeniu potrzeb dzieci. Kilka szybkich ruchów szczotką i upięła średniej długości włosy w zwykły kok. Prawie nigdy nie nakładała makijażu, czasem malowała do pracy rzęsy, podejmując daremną próbę poprawienia zmęczonego wyglądu. Właściwie powinna nałożyć coś na cienie pod oczami, ale ilekroć wchodziła do sklepu z kosmetykami, onieśmielały ją zadbane sprzedawczynie, więc szybko wychodziła. W dużym domu towarowym, w którym robiła większe zakupy do domu, można było wprawdzie zakupić kosmetyki popularnych marek, lecz nawet tam czuła się skrępowana.
Na białym plastikowym stole przed przyczepą Stefan nakrył do śniadania. Chleb, masło, ser, szynka, jogurt i musli. I kawa. Śniadania na wakacjach stały się nieco bardziej spartańskie niż w domu. Żadne z nich nie próbowało ugotować jajek ani pokroić owoców, celem było nasycenie na dłużej, a nie wspaniałe wrażenia smakowe.
Helena miała właśnie usiąść na jednym z czterech białych plastikowych krzeseł, które stały wokół kwadratowego, lekko chwiejnego stołu, kiedy nagle zamarła w połowie tej czynności. Stała jak sparaliżowana, czując, jak zimny pot spływa jej po plecach. Serce zaczęło jej kołatać i zabrakło jej tchu. Miała wrażenie, że tonie w ciemnej zimnej wodzie.
– Co się stało? – zapytał Stefan.
Rzucił jej pytające spojrzenie, a Helena od razu dostrzegła, że jego oczy wyrażały brak zainteresowania. Jakby i tak nie miał siły słuchać jej odpowiedzi. Zapierająca dech w piersiach panika nie pomagała w radzeniu sobie z malującą się na twarzy Stefana obojętnością. Czuła, jak strach miesza się z rodzącą się frustracją.
– Co to jest? – zapytała, dysząc i wskazując na bukiet kwiatów zawinięty w rozdarty papier, znajdujący się na jednym z ich leżaków w pobliżu wejścia do przedsionka.
Stefan najpierw spojrzał na nią nic nierozumiejącym wzrokiem, a potem oprzytomniał.
– Cóż… tak, to bukiet kwiatów. Leżał przed namiotem dziś rano, więc myślę, że ktoś musiał go zgubić. Nie zdążyłem sprawdzić, czy jest jakaś karteczka. Możemy oddać go w recepcji, zanim wyjdziemy. Dzieci rozdarły papier, zanim zdążyłem im coś powiedzieć.
– Jest sześć białych goździków, mamo – powiedział z dumą Olle, któremu udało się policzyć kwiaty.
Helena zignorowała syna i zwróciła się do męża.
– Na pewno nie widziałeś, kto je tu zostawił?
Sama słyszała, jak ostry jest jej ton. Nieświadomie podeszła do Stefana, jakby większa presja miała zmusić go do wyjawienia czegoś.
– Nie, o co ci chodzi? – odpowiedział zirytowany. – To chyba nie jest takie ważne?
Podarła resztę białego papieru, w który zawinięto bukiet. Na widok sześciu białych goździków zakręciło jej się w głowie i musiała chwycić się leżaka, aby nie stracić równowagi. Szybko wyjęła białą małą karteczkę przyczepioną do jednej z łodyg i ukryła ją w kieszeni spódnicy.
Następnie zwróciła się do dzieci, które siedziały obok siebie na leżakach stojących w suchej trawie.
– Czy któreś z was widziało, kto zostawił te kwiaty? – zapytała surowo. – Nie wolno wam kłamać, ważne, abyście powiedzieli prawdę!
Tym razem zauważyła, że jej głos nie tylko brzmi ostro, ale też histerycznie. Poczuła przypływ paniki i musiała walczyć o to, by jej nie ulec.
Zaskoczone dzieci pokręciły głowami.
– Filippo?
Helena zmrużyła oczy, patrząc na córkę, która przestraszona wpatrywała się w stół.
– Nie, naprawdę nie.
Zamiast tego zwróciła wzrok na syna.
– Olle?
Potrząsnął głową.
– Nie.
Stefan nadal wyglądał, jakby nie rozumiał, o co ona pyta.
– To było trochę dziwne – powiedział obojętnie – ale teraz myślę, że powinniśmy coś zjeść, jeśli mamy zdążyć do Świata Astrid Lindgren. Jest już kwadrans po ósmej.
Oczywiście, jak zwykle myślał tylko o czasie. Dopóki trzymał się swojego harmonogramu, nic innego nie miało znaczenia. Nawet fakt, że żona ma na jego oczach atak paniki.
– Muszę tylko iść do łazienki – mruknęła Helena.
Toalety kempingowe znajdowały się zaledwie kilka metrów od ich przyczepy, po drugiej stronie utwardzonej drogi prowadzącej z parkingu w dół do kąpieliska. Szybko weszła na schody i zaczęła po nich zbiegać.
Ledwie zdążyła podnieść deskę toalety i przykucnąć, zwymiotowała wczorajszą kolację. Szlochając, miała wrażenie, że zwraca każdą odrobinę jedzenia, które spożywała przez ostatnie kilka dni. Na koniec wytarła usta kawałkiem papieru toaletowego i nacisnęła spłuczkę. Patrzyła, jak zawartość żołądka znika i zostaje zastąpiona czystą wodą.
Trzęsła się i szczękała zębami, a słone łzy spływały jej po policzkach.
Instynktownie sięgnęła do kieszeni spódnicy, biała karteczka paliła ją w udo przez dżinsowy materiał.
Jesper Broman miał wolne, ale nie udało mu się ponownie zasnąć, mimo że niewielu rzeczy pragnął w tej chwili tak jak snu. Leżał na plecach w łóżku i wpatrywał się w trzymany w dłoni telefon komórkowy. Chyba po raz dziesiąty przeczytał wiadomość, którą wysłała mu w nocy. Miała już dość. Po tym wszystkim, przez co przeszli razem, już go nie chciała.
Chociaż Helena nigdy nie należała do niego, miał nadzieję, że go nie opuści. Był przekonany, że pewnego dnia zostawi Stefana. Ich wspólne życie nie spełniało jej oczekiwań, sama nieraz to przyznała. Jesper wiedział, że może zaoferować jej o wiele więcej. Wyraził nawet chęć zajmowania się dziećmi, mimo że nigdy ich nie poznał.
Ciężkim krokiem ruszył w stronę tyciej kuchni w maleńkiej, ale dobrze rozplanowanej kawalerce. Na kuchennym stole leżały resztki tajskiego jedzenia, które kupił, wracając do domu poprzedniego wieczoru, a w zlewie i na blacie stały brudne naczynia. Szybki rzut oka wystarczył, by uznać, że przydałoby się odkurzyć podłogę. Zerknąwszy do lodówki, Jesper uświadomił sobie, że jego dzisiejsze śniadanie będzie się składać z trzech gotowanych jajek i pieczywa chrupkiego bez masła lub innych dodatków. To był minus pracy w rozjazdach i braku rodziny. Lodówka zawsze świeciła pustkami.
Jesper był wiecznie zmęczony swoim życiem. Małe mieszkanie, samotność, nieuregulowane godziny pracy i ciągła tęsknota. Zawsze cierpiał z tęsknoty za Heleną. Świadomość, że ona spędza czas w swoim szeregowcu z rodziną, podczas gdy on siedzi tu sam, sprawiała, że wieczory i noce były prawie nie do zniesienia. A teraz wybrali się na rodzinne wakacje do Vimmerby. To Helena zaproponowała, żeby tam pojechali, wiedział o tym. Nie rozumiał jednak dlaczego. Albo nie chciał rozumieć. Ucisk w klatce piersiowej ustępował jedynie na myśl, że prawdopodobnie nie bawią się zbyt dobrze.
Przypomniał sobie jeden z nielicznych razy, kiedy podróżował razem z Heleną. To było kilka lat temu. Powiedziała Stefanowi, że odwiedzi dawną koleżankę z pracy, która się przeprowadziła do Göteborga, a tymczasem razem z Jesperem pojechali aż do Halmstadu i zatrzymali się gdzieś w hotelu zlokalizowanym w rezydencji poza miastem. Jedli smaczne kolacje, pili wino, spacerowali po okolicy i rozmawiali. Po raz pierwszy widział, jak Helena wychodzi ze swojej skorupy. Poza tym często pozostawała zamknięta w sobie i niedostępna.
To był także ten weekend, kiedy po raz pierwszy opowiedziała mu o swojej przeszłości. O rzeczach, o których nawet Stefan nie miał bladego pojęcia. Może między nimi było inaczej, ponieważ nie byli małżeństwem i nie składali żadnych obietnic ani nie mieli żadnych zobowiązań. Pewnie dlatego łatwiej jej było się przed nim otworzyć.
Jesper wciąż nie mógł się nadziwić, jak szybko się w niej zakochał, nigdy wcześniej tego nie doświadczył. Zanim ją poznał, miał pewne wyobrażenie o kobietach, głównie jako matkach, ale w niej jakimś sposobem dostrzegł więcej. Mimo że potrzebowała opieki bardziej niż jakakolwiek znana mu osoba, wzbudziła w nim także zupełnie nowe pożądanie.
Później jednak coś się stało, nagle okazało się, że Helena jest w ciąży. Wiedział, że ona i Stefan starali się o dziecko, jeszcze zanim on pojawił się w jej życiu. Nie miał jednak pojęcia, że kontynuowali, kiedy Helena już się z nim spotykała. Podczas spotkań zawsze dbała o to, aby się zabezpieczyć, tymczasem za jego plecami nadal brała udział w badaniach płodności i zabiegach in vitro razem z mężem.
Helena całkowicie z nim zerwała, kiedy zaszła w ciążę. Zdesperowany, nie wiedział, co robić, ale w trosce o swoją godność postanowił spróbować o niej zapomnieć. Z wielu powodów, jak sądził, próba ta okazała się nieudana, a gdy Helena kilka lat po narodzinach Filippy odnowiła z nim kontakt, oczywiście nie był w stanie się jej oprzeć.
Rozmyślania Jespera o tym wszystkim przerwał dźwięk stojącego na zlewie minutnika. Minęło dziewięć minut, jego trzy jajka na twardo były już gotowe.
Kiedy usiadł przy kuchennym stole, ponownie przeczytał SMS-a od Heleny.
„Przepraszam, wiem, że tego nie chcesz, ale muszę pomyśleć teraz o sobie i moich dzieciach. Wiesz, czym muszę się zająć. Muszę się na tym skupić i zrobić to sama. Proszę, nie kontaktuj się ze mną. Jeśli mnie kochasz, zostaw mnie w spokoju”.
W pewnej chwili Jesper uświadomił sobie, co powinien zrobić, więc smutek zastąpiły determinacja i chęć działania. Musi spotkać się z Heleną. Może ona nadal nie zdaje sobie sprawy, jak wiele dla niego znaczy. Jakoś musi wyjaśnić jej, że postępuje niesłusznie. Z tak wielu powodów. Siedzenie w domu i użalanie się nad sobą nie będzie dobrym rozwiązaniem. Wyjazd za Heleną i jej rodziną do Vimmerby na pewno jest głupi i naiwny, ale faktycznie istnieje szansa, że ona zmieni zdanie.
I on musi tę szansę wykorzystać.
Zmusił ją, aby usiadła na przednim siedzeniu samochodu. Nie odważyła się stawić oporu szorstkim dłoniom. Słyszała Jego słowa, a biorąc pod uwagę to, w jaki sposób na nią patrzył, nie wątpiła, że jest w stanie spełnić swoje groźby.
Wciąż była w szoku, łzy spływały jej po policzkach, serce waliło w piersi. Trudno było zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Nie mogła zebrać kotłujących się myśli. Kim On jest? Czego od niej chce? Czuła potworny strach na myśl o tym, dokąd może ją zabrać. Nagle przypomniała sobie wszystkie przeczytane w życiu artykuły prasowe opowiadające o kobietach, które zostały porwane, a później znaleziono je martwe.
Zadrżała mimo ciepła, dygotała, choć jednocześnie strużka potu spływała jej po plecach, wzdłuż kręgosłupa. W jasnoniebieskim volvo było gorąco. Zdała sobie sprawę, że samochód musiał przez dłuższy czas stać zaparkowany na słońcu. Wewnątrz panował charakterystyczny zaduch, a obite materiałem siedzenia były nagrzane. Oparzyła się o metalową sprzączkę, gdy próbowała poluzować zapięty pas, który zdawał się ją dusić.
Mężczyzna szybkimi krokami okrążył samochód i zajął miejsce za kierownicą. Wrzucił pierwszy bieg i zwolnił hamulec ręczny, a potem odjechał z piskiem opon. Szlochając histerycznie i – o dziwo – tłumiąc okrzyk, zobaczyła, jak jej dom znika w bocznym lusterku. Kiedy dojechali do końca ulicy, a On skręcił w lewo, zauważyła małe dziecko wybiegające na drogę. Patrzyło za nimi.
Dopiero gdy jej własne dziecko zniknęło jej z oczu, zauważyła małego chłopca, który siedział na tylnym siedzeniu samochodu i patrzył na nią z przerażeniem. Na oko musiał mieć nie więcej niż dziesięć lat, a na jego twarzy malowała się bezradność. Obecność chłopca uspokoiła ją na chwilę. Przecież nie może jej chyba skrzywdzić w jego obecności? Wkrótce jednak strach wrócił. Ten nierozważny lęk wewnątrz niej, który powodował tak duży ból, że nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Jednak nie odważyła się poruszyć w zauważalny dla Niego sposób, nie mówiąc już o patrzeniu w Jego kierunku.
Wkrótce opuścili znane jej ulice i wyjechali poza obszar miasta. Gęsto zaludnione tereny mieszkalne zostały zastąpione leśnymi drogami. Przy każdym zjeździe serce podchodziło jej do gardła, a tętno skakało, gdy zastanawiała się, czy mężczyzna wybierze jeden z nich i tu ją zabije. Co innego miałby z nią zrobić? Myśl o tym, że najpierw ją skrzywdzi, wywołała paraliżujący strach. A fakt, że być może dziecko będzie świadkiem tego wszystkiego, spowodował skurcz w żołądku. Raz po raz stawały jej przed oczami własne dzieci, które musiały się zastanawiać, gdzie się podziała, dlaczego je zostawiła.
Co zrobi? Czy odważy się spróbować uciec pomimo Jego słów, Jego ostrzeżenia, że jej dzieci zginą, jeśli się Mu sprzeciwi?
Siedziała cicho i czekała. Mijali miasta, gminy i wsie, a czasem proste odcinki drogi bez żadnej zabudowy. Nikt w samochodzie nie wypowiedział ani słowa.
Wreszcie zwolnił i skręcił, wjeżdżając do miasta, którego nigdy wcześniej nie odwiedziła, i zatrzymał się przed niepozornym domem z czerwonej cegły.
Odwrócił się do niej i uśmiechnął, zanim wypowiedział słowa, przez które poczuła, że cały jej tułów sztywnieje, od szyi w dół.
– Wróciliśmy do domu.
– Poproszę sto czterdzieści dziewięć koron.
Farmaceutka za białą ladą wyglądała na zawstydzoną i mówiła tak cicho, że Josephine Carlberg ledwie ją słyszała. Szybkimi ruchami umieściła produkt w torebce, pilnując, aby pozostałe osoby w kolejce do kasy go nie zobaczyły.
Josephine spokojnie wyjęła portfel z torby, a potem przyłożyła kartę do terminala. W przeciwieństwie do starszej kobiety przy kasie w ogóle nie przejmowała się swoim zakupem. Być może miało to związek z tym, że jeszcze nie znała zbyt wielu osób w nowym miejscu zamieszkania, dlatego nie mogły zaszkodzić jej ciekawskie spojrzenia mieszkańców małego miasteczka.
Kobieta nadal sprawiała wrażenie zażenowanej, kiedy Josephine wprowadzała czterocyfrowy kod PIN i zatwierdzała kwotę.
– Proszę bardzo. – Wręczyła jej wreszcie plastikową torebkę z logiem apteki.
Po wyjściu Josephine skręciła w kierunku sklepu ICA, aby kupić obiad przed pokonaniem pieszo niewielkiej odległości do nowego miejsca zamieszkania jej i Williama, przytulnego domku pod sielankowym adresem Båtsmansbacken, czyli Wzgórze Bosmana.
Wciąż nie mogła się nadziwić, że wynajęli dom w tak niskiej cenie. W Sztokholmie, gdzie dorastała, za takie samo lokum zapłaciliby cztery razy więcej. Jednak Vimmerby nie było Sztokholmem. Być może należało mieć na uwadze, że w stolicy płaciło się również za bliskość sklepów i restauracji, za wielkomiejski puls i niezliczone możliwości znalezienia pracy. Josephine nadal cieszyła się z ich decyzji o opuszczeniu dużego miasta na rzecz bajkowego miasteczka w Smalandii. Lubiła spokój i doceniała to, że może w kilka minut dotrzeć w jakieś urocze miejsce na spacer lub pobiegać.
Po otwarciu drzwi wejściowych i zdjęciu butów szybko rozpakowała zakupy, umieszczając je na odpowiednich miejscach w lodówce, zamrażarce lub spiżarni. Kiedy skończyła, zdecydowała się kupić coś jeszcze, więc ponownie włożyła buty, które zostały niedbale zrzucone na wycieraczkę przy wejściu.
Wiedziała, że William doceni kieliszek wina do krewetek, które kupiła. Był piątek, a on miał przed sobą wolny weekend. Poza tym w ciągu kilku godzin będą mieć co świętować.
Josephine nie miała jeszcze całkowitej pewności, ale była przekonana co do tej kwestii na tyle, na ile tylko można być, nie mając konkretnego dowodu.
William odłożył dokumenty, którymi zajmował się przez ostatnie pół godziny, do segregatora, z którego je wyjął. Z lekkim roztargnieniem spojrzał na zegarek i zdał sobie sprawę, że już czas iść do domu. Lipiec, letnie upały i weekend. Poczuł dreszcz rozkoszy przeszywający ciało, gdy wyobraził sobie siebie i Josephine jedzących kolację na werandzie, kiedy słońce będzie zachodziło nad dachami.
Minęło zaledwie dwa i pół miesiąca od ich przeprowadzki ze Sztokholmu do jego rodzinnego miasta Vimmerby. Nigdy nie sądził, że znowu tu zamieszka, i nie spodziewał się, nawet w najśmielszych marzeniach, że Josephine będzie w stanie sobie wyobrazić życie tutaj. Z jakiegoś powodu jednak przez ostatnie lata oboje zmęczyli się stresem w wielkim mieście i ciągłą presją związaną z robieniem kariery. Ponadto praca Williama wiązała się z dużym ryzykiem, dlatego Josephine nieustannie się o niego martwiła. Kiedy niespodziewanie otrzymał propozycję pracy w niewielkim komisariacie w rodzinnym mieście, decyzja zapadła zaskakująco szybko. Josephine dostała również pracę w jednym z tutejszych banków, ale miała zacząć dopiero we wrześniu.
William, mimo że miał dopiero trzydzieści trzy lata, czuł zmęczenie przemocą i zbrodniami, które nie należały do rzadkości w stolicy. Co prawda trochę się martwił, że tu może mu się nudzić. Jednocześnie myśl ta wydawała mu się osobliwa, gdyż sugerowała, że chciałby, aby ludzie popełniali przestępstwa, bo wówczas jego praca nie robi się nudna i ma sens. Możliwe, że kierowało nim poczucie winy związane z tym, że nie będzie już do dyspozycji tam, gdzie jego wysiłki były najbardziej potrzebne. Zaraz się jednak upomniał, że małe miasteczko również potrzebuje ochrony, bezpieczeństwa i wymiaru sprawiedliwości.
Zatrzymał się przed biurem koleżanki z pracy, Emilii Sundberg.
– Idę do domu. Pewnie zobaczymy się w poniedziałek.
Emilia siedziała rozparta przed ekranem komputera. Spoglądając w górę, założyła za ucho kosmyk krótko ściętych blond włosów. Orzechowe oczy wpatrywały się w niego przenikliwie.
– Pewnie? – odpowiedziała złośliwie. – Czy masz już nas dość tu na wsi i zamierzasz przenieść się z powrotem do Sztokholmu?
William roześmiał się, widząc jej zadowolone spojrzenie.
– Do zobaczenia w poniedziałek – powtórzył, podkreślając „do zobaczenia”. – Odpocznij w weekend.
Ostatnie słowa miały być przytykiem, ale pełnym sympatii. Od kiedy zaczął pracować w komisariacie w Vimmerby, zdążył usłyszeć od kolegi Ramiego Morada o niezliczonych randkach Emilii.
– Niczego nie mogę obiecać! – krzyknęła, kiedy wychodził na duże schody na zewnątrz białego budynku.
Na dworze było prawdopodobnie wciąż blisko trzydziestu stopni, a ściana gorąca uderzyła Williama w taki sam sposób jak wtedy, gdy wysiadał z samolotu w ciepłych krajach. Szybko zbiegł po schodach, ale zaśmiał się w duchu, gdy zdał sobie sprawę, że powrót do domu zajmie mu maksymalnie kilka minut.
Po prawie pięciu latach spędzonych razem William nadal codziennie po pracy chętnie wracał do domu, do Josephine. Chciał rozmawiać z nią o różnych rozterkach oraz o tym, co się działo w ciągu dnia, i wiedział, że ona liczy na to samo.
Dobrze się uzupełniali. Pomagał jej zejść na ziemię, kiedy pochłaniały ją myśli i obawy, które często nie miały oparcia w rzeczywistości, a ona sprawiła, że zaczął mówić o rzeczach, o których wcześniej myślał, że nie potrafi rozmawiać. Teraz w końcu znaleźli równowagę, zaakceptowali nawzajem wszystkie swoje cechy, a jednocześnie troszczyli się wzajemnie o swoje potrzeby.
– Cześć, kochanie! – zawołała podekscytowana Josephine, gdy tylko zobaczyła Williama wchodzącego do kuchni.
– Cześć! – odpowiedział, śmiejąc się z niej, i jednocześnie nie mógł się nadziwić, podobnie jak wiele razy wcześniej, że prawie trzydziestoletnia kobieta może wyglądać jak dziecko w Wigilię.
Uśmiechnęła się do niego. Ciepły, szczery uśmiech, który pokochał, odkąd zobaczył ją po raz pierwszy. Spotkali się w Barcelonie wiele lat wcześniej. Była studentką na wymianie, podczas gdy on sam przebywał tam na wakacjach z paczką przyjaciół. Po magicznym weekendzie, który spędzili razem, ich drogi się rozeszły i dopiero kilka lat później spotkali się ponownie.
– Jedzenie nie jest jeszcze gotowe – powiedziała.
William zdążył już zobaczyć stojący na patio, ładnie nakryty stół.
Na kuchennym blacie stały foremki z łososiem i purée ziemniaczanym, które miały trafić do piekarnika. Obok nich znajdowały się też miski z krewetkami i różne sosy oraz kupione dziś przez Josephine wino.
– Szykuje się coś ekstra – powiedział z uznaniem William.
Lubili z Josephine klimatyczne wieczory i potrafili sprawić, że każdy z nich był nieco wyjątkowy. Przede wszystkim mieli zwyczaj robić wszystko razem. Jedli kolację, oglądali telewizję albo jakiś serial, często szli na spacer i zasypiali razem. Trzeba było jednak przyznać, że tak wykwintny posiłek należał do rzadkości.
– Czy mamy coś do uczczenia? – zapytał, patrząc na nią czule. – Nie wiem, czy na to wszystko zasługuję – dodał, puszczając oko.
Josephine nagle wpadła w zakłopotanie. Pełen szczęścia uśmiech, który zobaczył, kiedy wrócił do domu, zniknął. Na jej twarzy malowała się troska, czoło przecięły zmarszczki.
To chyba nie mogło być nic złego?
Stefan Gren czuł, jak pot spływa mu pod pachami. Było tak samo gorąco jak poprzedniego dnia, jeśli nie goręcej. Znów wyrzucał sobie, że zgodził się na przyjazd do Vimmerby i zwiedzanie Świata Astrid Lindgren w tym nieznośnym upale.
Każdy zdecydowałby się w tej chwili na wakacje w przyczepie na kempingu na Olandii, gdzie można było spędzić leniwie dni na leżaku na plaży, która dużo bardziej pasowała do tej pogody. Każdy poza Heleną. Chociaż widział, że ona też cierpi z powodu upału, jak dotąd nie wydała z siebie nawet najmniejszego dźwięku mogącego świadczyć o tym, że ma ochotę ponarzekać albo żałuje ich decyzji. Wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że gdy tylko ich oczy się spotykały, starała się udawać zadowoloną i szczęśliwą.
Stefan nie poznawał swojej żony, coś zmieniło się w jej wyrazie twarzy. Poza tym zupełnie inaczej się poruszała. Nie chciał tego przyznać, ale dało się zauważyć, że jest bardziej stanowcza, jakby zawładnęła nią jakaś nowa siła. Na pewno powściągliwa strona Heleny nadal dominowała, ale nie mógł nie zauważyć nowego, aczkolwiek ledwie dostrzegalnego błysku w jej oczach.
Skłamałby, gdyby powiedział, że wszystko jest między nimi w porządku, ale nadal nie było w nim ani krzty wahania. Chciał żyć w pełnej rodzinie dwupokoleniowej, nigdy nie brał pod uwagę innych opcji. Zupełnie jakby podobne myśli stanowiły temat tabu, którego nigdy nie poruszał. On i Helena stworzyli rodzinę, takiego dokonali wyboru i tak już miało pozostać.
Zerknął nerwowo na zegarek. Zbliżała się piąta, a oni ustalili wcześniej, że kiedy wyjdą ze Świata Astrid Lindgren, zjedzą obiad w jednej z restauracji w niewielkim centrum Vimmerby. Właściwie już teraz musieliby ruszyć w stronę parkingu, aby zdążyć wyjechać stąd przed resztą zwiedzających, którzy mogli dojść do podobnych wniosków.
Wystarczyło mu jednak szybkie spojrzenie na Helenę, aby zorientować się, że w najmniejszym stopniu nie podziela jego zdania. Stefan westchnął głośno, czując narastającą frustrację. Pewnie będzie tak samo jak wczoraj. Nie uda im się wyjechać na czas i utkną w samym środku korka, który powstanie, gdy wszyscy będą próbowali opuścić park jednocześnie. Na samą myśl o wczorajszym dniu zatrząsł się z irytacji. Mimo to starał się zachować spokój.
– Jedziemy? – spytał łagodnie. Zrobił, co w jego mocy, aby ukryć, że już jest zdenerwowany. – Dobrze by było uniknąć dziś korka.
Niemal dziwił się samemu sobie. Niejednokrotnie próbował zebrać w sobie siły, ale bez powodzenia, bo kiedy otwierał usta, w jego głosie brakowało stanowczości. Widział, jak Helena na niego patrzy. Jej spojrzenie było niemal przekorne, wyraz jej twarzy przypominał mu miny dzieci.
– Jeszcze chyba mamy czas? – odpowiedziała nonszalancko i zerknęła na zegarek. – Najlepiej, jeśli się pobawią, ile chcą – stwierdziła, mówiąc głównie do siebie.
Obróciła się, aby spojrzeć na dzieci. W tej chwili bawiły się w najlepsze, wbiegając do miniaturowych domków i wybiegając z nich. Stojący obok Stefana szyld informował, że plac i domy, które widzi przed sobą, noszą nazwę Miasteczko i stanowią miniaturową wersję Vimmerby.
Rozpoznał różowy hotel miejski, który widział poprzedniego wieczora, kiedy spacerowali po niewielkim centrum, a dzieci bawiły się w dużej łodzi umieszczonej pośrodku rynku.
– Mamo, możemy kupić cukierki, zanim wrócimy?
W głosie Filippy pobrzmiewała ekscytacja, a na jej twarzy malowało się dziecinne oczekiwanie.
Stefan zastanawiał się, czy w innych rodzinach dzieci też pytają najpierw matkę, czy im coś wolno. Jego zawsze pytały drugiego, zwłaszcza Filippa. Olle często pozwalał starszej siostrze załatwiać sprawy. Cechowała go większa spostrzegawczość, ale nieszczególnie lubił przejmować inicjatywę. Stefan pomyślał z przygnębieniem, że tę cechę syn zapewne odziedziczył po nim.
– Oczywiście, obiecałam – odpowiedziała radośnie Helena.
Stefan słyszał triumf w jej głosie, ale unikała jego wzroku. Zdecydowanym ruchem chwyciła dzieci za ręce i ostentacyjnie ruszyła w kierunku sklepików ze słodyczami, które stały w Miasteczku jeden przy drugim.
Stefanowi nie pozostało nic innego jak ruszyć za nimi. Oczywiście ciągnąc za sobą wózek. Helena i dzieci chciały wynająć wózek, ale to on musiał go pilnować.
Westchnął głęboko, patrząc, jak jego rodzina znika za drzwiami, nad którymi wisi szyld „Sklepik ze słodyczami”. Kiedy podszedł bliżej, zauważył, że sąsiednie sklepy nazywają się „Butik z czekoladą” i „Laski cukrowe”.
Zrezygnowany, nabrał pewności, że dziś znów utkną w korku.
– Mamo, wychodzę do stajni.
Rebecca oderwała wzrok od ekranu komputera i odwróciła się do szesnastoletniej córki. Przyglądając się jej, jak zawsze poczuła miłość w sercu. Nie mogła wyjść z podziwu, że ilekroć patrzy na własne dziecko, rozpiera ją duma z najwspanialszej istoty ludzkiej, jaka kiedykolwiek się urodziła. Książki, sukces finansowy i status celebrytki nie mogły się równać z poczuciem bliskości z rodziną.
– Dobrze, kochanie – odpowiedziała. – Dziś wieczorem zjemy trochę później.
Na próżno próbowała spojrzeć w oczy Simone, córka jak zwykle nie była zainteresowana nawiązaniem kontaktu wzrokowego. Jej wysoka, smukła sylwetka ze szczupłymi plecami zniknęła z pola widzenia Rebekki, a już po kilku sekundach rozległo się trzaśnięcie drzwi wejściowych. Ona sama siedziała pogrążona w myślach. Kiedy Simone tak urosła?
Rebecca miała świadomość, że razem z Jörgenem psują córkę. Simone była nie tylko jedynaczką – choć podjęli liczne próby sprowadzenia na świat jej rodzeństwa – ale też dorastała w dużo większym dobrobycie niż którekolwiek z nich. Była miłą dziewczyną, to nie ulegało wątpliwości, lecz czasami Rebecca obawiała się, że staje się trochę zbyt rozpieszczona. Przede wszystkim nie była pewna, czy Simone rozumie wartość pieniądza. Zdecydowanie była szczęśliwa, kiedy w końcu po przeprowadzce do Vimmerby dostała dwa własne konie, ale Rebecca nie zauważyła, by córka okazała żywiołową radość, której się po niej spodziewała.
Rebecca odrzuciła myśli o Simone i wróciła do tworzonego właśnie wpisu na blogu.
Kiedyś zaskoczyło ją to, ile czasu pochłania jej to zajęcie. Mimo że starała się myśleć o tym, co tu i teraz, zwłaszcza przebywając z Simone, jej myśli zawsze krążyły wokół blogu. Codziennie myślała o tematach, bieżących wydarzeniach, do których mogłaby się odnieść i stworzyć coś ciekawego, nie tylko zdjęcia. Stosunkowo szybko zdała sobie sprawę, że fotografie robione jej telefonem komórkowym nie są odpowiedniej jakości, dlatego nabyła kompaktowy i poręczny aparat systemowy, który był teraz jej wiernym przyjacielem zarówno podczas różnych wycieczek, jak i dłuższych wypraw. Nie tylko nieustannie zastanawiała się nad słowami oraz tym, jak rzeczy, w które się angażuje, można przekształcić w prowokujące do myślenia i wciągające teksty, lecz teraz dodatkowo musiała myśleć o fotografowaniu. Kilka razy dziennie starała się podsumować swoją codzienność pięknymi, inspirującymi i ciekawymi zdjęciami, które nie mogły wyglądać na zaaranżowane.
Po prawie pięciu latach blogowania uznała, że to praca na pełny etat. Jej intencją od początku było pisanie jednego posta dziennie, ale jak tylko dotarła do większego grona czytelników, ustawiła poprzeczkę wyżej i wyznaczyła sobie minimum w postaci dwóch wpisów dziennie. Na szczęście nie miała już na co dzień napiętego grafiku spotkań, lecz często siedziała w domu i pisała lub wyszukiwała informacje. Jeśli miała zajęty cały dzień, jak na przykład podczas krótkich, intensywnych wizyt w Sztokholmie, gdy skorzystała z możliwości uczestniczenia w jak największej liczbie spotkań, zajmowała się blogiem wieczorami, planując posty na kolejny dzień. Blog stanowił rodzaj publicznego dziennika, a dla Rebekki, której największą pasją było pisanie, oznaczało to, że może robić to, co kocha, a jednocześnie na tym zarabiać. Mimo że z pisaniem bloga wiązało się niestety znużenie, trzeba było przyznać, że zapewniał on jej utrzymanie, razem z dochodami z trzech, a wkrótce już czterech książek.
Groźby zaczęły się, gdy pracowała dla jednej z większych gazet, ale media ogółem, a w szczególności media społecznościowe, rozrastały się w lawinowym tempie, więc zagrożenia eskalowały. Teraz to już nie był tylko tradycyjny list przysłany do domu lub mail z nieznanych adresów na Hotmailu, lecz także wiadomości na Twitterze, komentarze na Facebooku, Instagramie i blogu. Choć Rebecce było smutno, że istnieje tak wielu nieświadomych i wystraszonych ludzi, którzy postanowili ją atakować, częściowo dlatego, że jest kobietą i feministką, a częściowo dlatego, że zwróciła uwagę na niejednokrotnie bagatelizowaną przemoc wobec kobiet, nie zgadzała się, by postrzegano ją jako ofiarę tych, którzy życzyli jej źle. Sama wybrała taką pracę i to ona zdecydowała się na prowadzenie bloga i promowanie siebie za pomocą mediów społecznościowych. Nikt jej do tego nie zmuszał. Gdyby chciała, mogłaby zrezygnować w dowolnej chwili. Jednak wcale tego nie planowała, bo to by oznaczało, że wygrali. Że on wygrał.
Usłyszała otwieranie drzwi wejściowych i domyśliła się, że Jörgen wrócił z pracy. Wstała i wyszła do niego, do dużego przedpokoju.
Rozkład pomieszczeń w domu przypominał wiele amerykańskich willi, które widziała w telewizji, z dużymi schodami po obu stronach wejścia, łączącymi się na górze. Na piętrze domu znajdowały się sypialnia Rebekki i Jörgena z przylegającą do niej łazienką, a także sypialnia Simone, ozdobiony miękkimi sofami i parawanem pokój, gdzie Simone i jej przyjaciele mogli organizować sobie wieczory filmowe, dodatkowa sypialnia, która pełniła też funkcję pokoju gościnnego, oraz gabinet Jörgena. W suterenie znalazła się wydzielona część dla gości, z dwoma pokojami gościnnymi i toaletą oraz strefą spa z sauną i jacuzzi.
Rebecca wybrała na swój gabinet pomieszczenie na dole, obok białej przestronnej kuchni, salonu z częścią jadalną i rodzinnego pokoju dziennego, w którym razem oglądali telewizję wieczorami. W rzeczywistości wolała jednak siedzieć i pracować w kuchni, ponieważ w gabinecie automatycznie ogarniała ją niemoc twórcza z powodu lęku przed porażką.
– Cześć kochanie! – zawołała, przytulając Jörgena. – Co słychać?
Obserwowała męża przez ostatnie siedemnaście lat. Niewiele się zmienił. Wciąż miał szeroki uśmiech, białe zęby, żywe zielone oczy, muskularne ciało i jasnobrązowe włosy, których kolor był prawie identyczny co odcień długich loków Simone. Jedynie włosy na skroniach nieco posiwiały, a brzuch się zaokrąglił.
– W porządku. – Pogładził czule jej kruczoczarne włosy i pocałował ją lekko w pomalowane na czerwono usta. – Skończyłem wszystko, więc mam nadzieję, że teraz będę mógł wziąć normalny urlop.
– Cudownie!
Uśmiechnęła się do niego.
– Pięknie wyglądasz – dodał z uznaniem i ruszył w kierunku kuchni.
Rebecca zawsze lubiła ładnie wyglądać dla męża, nawet w te dni, kiedy pracowała w domu. Nie musiała zresztą robić wiele, żeby prezentować się fantastycznie, przynajmniej tak mówili jej inni. Sama uważała te komplementy za trochę przesadzone.
Kiedy dziś rano spojrzała w lustro, wiedziała, że czarne włosy i równie ciemne oczy, zawsze pomalowane na czerwono usta i teraz opalona zdrowa skóra będą dobrze komponować się z białym strojem. Uwielbiała białe ubrania, dawały jej poczucie wolności i ulgi, a ona uważała, że są idealne zarówno na chłodniejsze zimowe miesiące, jak i na przykład na pełnię lata.
– Kiedy wróciłaś do domu? – zapytał Jörgen z zainteresowaniem.
Zawsze chciał wiedzieć, jak udał się jej wyjazd do Sztokholmu.
– Mniej więcej w porze lunchu.
Zdusiła ziewnięcie, rzeczywiście trochę zmęczyła ją jazda samochodem.
– A jak poszły spotkania?
Jörgen nadal wyglądał na zaciekawionego i zrozumiała, że jego wyczekująca mina ma coś wspólnego z książką.
– Dobrze… – Rebecca uśmiechnęła się, jakby chciała pokazać, że podziela entuzjazm męża, a być może także dlatego, że niepokój, który czuła po wczorajszej rozmowie z Angeliką, nadal ją dręczył. – W porządku. Wszystko jest już w zasadzie gotowe do druku.
– Gratulacje! Super! Swoją drogą, gdzie jest Simone?
Zmienił temat, a zadając pytanie, nieświadomie zerknął przez kuchenne okno w kierunku stajni.
– A jak myślisz?
Rebecca przewróciła oczami, ale jej spojrzenie było pełne czułości.
– Oczywiście w stajni. – Jörgen zachichotał do siebie. Simone cały wolny czas poświęcała koniom. – Myślałem o tym – kontynuował nieco niespokojnym głosem. – Myślisz, że ona spędza za dużo czasu w stajni? To znaczy… ona ma szesnaście lat. Czy nie powinna mieć więcej zainteresowań? A może nie mam racji? Niezbyt pamiętam, jak to było, kiedy miałem szesnaście lat. Od tego czasu minęła chyba cała wieczność.
Zapatrzył się w zamyśleniu w jakiś punkt przed sobą, na kilka sekund odbiegając gdzieś myślami. Pewnie próbował sobie przypomnieć siebie jako szesnastolatka.
– Racja, to było wieki temu – odpowiedziała z przekornym uśmiechem.
– No wiesz! Jestem tylko pięć lat starszy od ciebie, nie dwadzieścia pięć.
Jörgen żartobliwie szturchnął ją w bok. Od zawsze rozmawiali ze sobą w ten beztroski, ale serdeczny sposób.
– Wiem i nie udawałam, że jeszcze należę do młodzieży. – Uśmiechnęła się.
– Nie, ale nadal wyglądasz, jakbyś należała.