Wszystko, co prawe i czyste - Michaela Winglycke - ebook + audiobook

Wszystko, co prawe i czyste ebook i audiobook

Michaela Winglycke

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Trzy rodziny z Vimmerby spędzają razem Wigilię. Z pozoru mają wszystko: miłość, przyjaźń, piękne domy i mnóstwo pieniędzy. Za idealną fasadą kryje się jednak wiele mrocznych tajemnic.

Późną nocą zostaje znalezione ciało jednego z gości. Prowadzeniem śledztwa zajmie się inspektor policji William Johnson. Razem z innymi funkcjonariuszami trafia na trop prowadzący do wspólnoty religijnej, w której dorastał zamordowany. 

W trakcie trwania dochodzenia atmosfera gęstnieje, pojawia się coraz więcej niewiadomych, a sprawa wydaje się jeszcze trudniejsza do rozwikłania.

„Wszystko, co prawe i czyste” to drugi tom serii o Williamie Johnsonie, łączącej dramatyczny wątek morderstwa z osobistymi problemami bohaterów. Autorka, Michaela Winglycke, sama dorastała w okolicach Vimmerby, gdzie rozgrywa się akcja tej opowieści.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 392

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 54 min

Lektor: Monika Chrzanowska
Oceny
3,7 (24 oceny)
9
5
4
6
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Luna88

Z braku laku…

Patataj patataj... to galopujący konik wyobraźni, która poniosła Autorkę. Mało finezyjne rozwiązania, ktoś nisko wycenia IQ czytelnika. Audiobook do popołudniowego sprzątania.
21
Majka888

Z braku laku…

Oby nie ta lektorka
00
afka1986

Z braku laku…

Nużąca. Rozwleczone wątki. Przerwałam czytanie i raczej nie wrócę.
00
Lazurowe76

Z braku laku…

mało ekscytująca... trochę rozwlekłe wątki
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Allt som är rätt och rent

Co­py­ri­ght © Mi­cha­ela Win­glycke, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Leo Froes

Re­dak­cja: Ewa Penk­syk-Klucz­kow­ska

Ko­rekta: Mag­da­lena Mie­rze­jew­ska

ISBN 978-87-0237-929-7

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

De­dy­kuję Wen­deli, mo­jej ko­cha­nej sio­strze i naj­lep­szej przy­ja­ciółce

Hi­sto­ria ta jest cał­ko­wi­cie fik­cyjna, a wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych osób to tylko zbieg oko­licz­no­ści. W nie­któ­rych miej­scach, ze względu na fa­bułę, po­sta­no­wi­łam zmie­nić nieco re­alia. Biorę od­po­wie­dzial­ność za wszel­kie błędy.

Roz­dział 1

Wto­rek, 24 grud­nia

Ga­briella Lund­ström mie­szała drew­nianą łyżką ryż na mleku w du­żym ron­dlu na ku­chence. Nie chciała spę­dzić zbyt dużo czasu w kuchni w Wi­gi­lię, więc przy­go­to­wała ryż już dzień wcze­śniej. Z szu­flady znaj­du­ją­cej się na prawo od czar­nej płyty in­duk­cyj­nej wy­jęła łyżkę i spró­bo­wała po­trawy. Ryż był smaczny, przy­szło jej na­wet do głowy, że pra­wie tak smaczny jak u mamy, ale po­tem szybko od­rzu­ciła myśl o swo­jej matce.

– Mamo, mamo, kiedy bę­dziemy jeść ryż?

Od­wró­ciła się i zo­ba­czyła swoją pię­cio­let­nią córkę Liv, która wpa­ro­wała do kuchni, pod­ska­ku­jąc na jed­nej no­dze.

– Nie­długo, ko­cha­nie. – Zmierz­wiła kru­czo­czarne loki córki. – Po­mo­żesz mi na­kryć do stołu?

– Ja­sne – od­po­wie­działa Liv z dumą w gło­sie.

Jej córka lu­biła brać udział w róż­nych pra­cach do­mo­wych. Od­kąd pod­ro­sła na tyle, by nie na­ba­ła­ga­nić za bar­dzo, wy­cie­ra­jąc stół w kuchni lub na­peł­nia­jąc zmy­warkę brud­nymi na­czy­niami, czę­sto była po­mocna w domu. Ga­briella po­my­ślała, że praw­do­po­dob­nie jako je­dy­naczka jest taką po­rządną małą do­ro­słą. Z dru­giej strony, z tego sa­mego po­wodu jej córkę ła­two można by roz­pie­ścić. Liv do­sta­wała wszystko, o co po­pro­siła, i za­wsze mo­gła li­czyć na uwagę obojga ro­dzi­ców, a mimo to po­zo­sta­wała życz­liwą i po­korną małą dziew­czynką. Te­raz wy­szła do du­żego sa­lonu, nio­sąc głę­bo­kie mi­ski, które chwiały się w jej ma­łych dło­niach.

Wcze­śniej tego dnia Ga­briella wsy­pała cu­kier i cy­na­mon do mi­se­czek z sza­rego gra­nitu, które te­raz wy­jęła z jed­nej z czar­nych sza­fek na gó­rze i po­sta­wiła na tacy. Po­tem od­wró­ciła się i otwo­rzyła drzwi du­żej lo­dówki, z któ­rej wy­cią­gnęła mleko, ma­sło oraz świą­teczną szynkę i musz­tardę. Za­sta­na­wiała się przez chwilę, czy za­pa­rzyć zwy­kłą kawę, a po­tem prze­lać ją do dzbanka i za­nieść białe fi­li­żanki ze zło­tymi brze­gami do sa­lonu. A może zro­bić dla każ­dego spe­cjalną kawę w eks­klu­zyw­nym eks­pre­sie, z któ­rego tak się cie­szył jej mąż Fre­drik? Wie­działa, kto w to­wa­rzy­stwie chciałby cap­puc­cino, mac­chiato i espresso, a kto woli wy­pić czarną. Zresztą tylko jedna osoba z ze­bra­nych piła taki czarny na­pój bez do­dat­ków. Wła­śnie taka ba­nalna rzecz jak ten po­czę­stu­nek do­brze od­da­wała cha­rak­ter ich grona. Wszystko mu­siało być od­po­wied­nio do­brane, po­czy­na­jąc od ubra­nia, po­przez wy­strój i za­in­te­re­so­wa­nia, aż po wy­bór kawy.

Myśl o uwzględ­nie­niu wszyst­kich pre­fe­ren­cji, ale może przede wszyst­kim myśl o za­zdro­snym spoj­rze­niu Ma­rielle, kiedy zo­ba­czy jej per­fek­cyjny ze­staw ka­wowy, prze­są­dziła o jej de­cy­zji. Zwy­kłą pa­rzoną kawę mogą wy­pić in­nym ra­zem. Cały wczo­raj­szy dzień spę­dziła na sprzą­ta­niu, aby ide­al­nie przy­go­to­wać dom na Boże Na­ro­dze­nie, i osta­tecz­nie uznała, że nie za­ry­zy­kuje rysy na tej nie­ska­zi­tel­nej go­ścin­no­ści, pro­po­nu­jąc coś po­śled­niego.

To­bias, brat bliź­niak Ga­brielli, i jego żona Ma­rielle od­no­wili swoją kuch­nię nieco po­nad rok temu, na­to­miast Ga­briella i Fre­drik za­koń­czyli re­mont za­le­d­wie kilka dni przed Wi­gi­lią. Obie ro­dziny miesz­kały w swo­ich di­zaj­ner­skich i no­wych wil­lach do­piero od kilku lat. Kiedy Ga­briella po­my­ślała o nad­mier­nej kon­sump­cji i luk­su­so­wych na­wy­kach swo­jej ro­dziny, tro­chę się za­wsty­dziła, ale za­wsze miała go­towe wy­mówki, któ­rymi uspra­wie­dli­wiała bo­gac­two. W końcu pro­wa­dzili firmę, która ofe­ro­wała klien­tom nie tylko no­wiut­kie kuch­nie, ale też kom­plek­sową ob­sługę, od pla­no­wa­nia i pro­jektu aż po mon­taż i in­sta­la­cję. Jak by to wy­glą­dało, gdyby sami nie ak­tu­ali­zo­wali na bie­żąco swo­jego wy­po­sa­że­nia? Jak ja­kiś od­wie­dza­jący ich zna­jomy miałby chcieć sko­rzy­stać z ich usług, gdyby sami nie mieli no­wo­cze­snego wy­stroju? Poza tym bu­dowa domu była dla nich stre­su­jąca, po­nie­waż chcieli ukoń­czyć ją jak naj­szyb­ciej ze względu na dużą ry­wa­li­za­cję z Ma­rielle.

To­bias z żoną wy­brali par­te­rowy drew­niany dom, który po­ma­lo­wano na ja­sno­szaro, pod­czas gdy Ga­briella i Fre­drik wy­bu­do­wali pię­trowy dom po­kryty bia­łym tyn­kiem. Obie wille miały też pa­no­ra­miczne okna i drzwi prze­suwne, a także ta­ras i ba­sen. Obie były pra­wie tak samo ele­ganc­kie, ale jed­no­cze­śnie bar­dzo różne, co ozna­czało, że szwa­gierki nie­ustan­nie ce­lowo sub­tel­nie so­bie do­gry­zały, wy­ty­ka­jąc zły gust tej dru­giej. Ga­briella już nie pa­mię­tała, ile razy Ma­rielle su­ge­ro­wała, że nie­zwy­kle prak­tycz­nie jest mieć wszystko na jed­nym pię­trze, pod­czas gdy ona z ko­lei zwra­cała co ja­kiś czas uwagę, jak fan­ta­stycz­nie, że Liv ma wła­sne pię­tro.

Naj­lep­sza przy­ja­ciółka Ga­brielli, Jill, i jej mąż Olav rów­nież byli są­sia­dami Ga­brielli i Ma­rielle przy ulicy Mar­mor­gränd w Vim­merby. Ni­kogo nie zdzi­wiło, że willa Jill jest skrom­niej­sza od ich do­mów. Kla­syczny biały drew­niany bu­dy­nek z pię­trem i bez spe­cjal­nych eks­tra­wa­gan­cji. Zda­niem Ga­brielli dość nudny.

Trzy ro­dziny spę­dzały Wi­gi­lię ra­zem już trzeci rok z rzędu. Trzy do­ro­słe pary i pię­cioro dzieci. Żad­nych ro­dzi­ców czy in­nych krew­nych, z któ­rymi i tak nic ich nie łą­czyło.

Ga­briella i jej brat nie utrzy­my­wali kon­taktu z ro­dzi­cami, człon­kami zboru Świad­ków Je­howy, nie mieli też wię­cej ro­dzeń­stwa. Po­nie­waż po­glądy na ży­cie Ga­brielli i To­biasa były zu­peł­nie inne niż ich ro­dzi­ców, a także z po­wodu wielu sta­rych, nie­na­pra­wio­nych krzywd, dziad­ko­wie ni­gdy nie po­znali ani Liv, ani trzy­let­nich bliź­nia­ków To­biasa i Ma­rielle, to jest Vin­centa i Ven­deli.

Mąż Ga­brielli, Fre­drik, zo­stał ad­op­to­wany z In­dii i też nie miał kon­taktu z ro­dzi­cami ad­op­cyj­nymi, jak ich za­wsze na­zy­wał. Twier­dził, że gdy u nich do­ra­stał, wi­dzieli w nim bar­dziej pro­jekt cha­ry­ta­tywny niż wła­sne dziecko. Kilka lat po tym, jak Fre­drik stał się czę­ścią ro­dziny Lund­ström w Vim­merby, jego ro­dzice, po­dob­nie jak wiele in­nych bez­dziet­nych par, które osta­tecz­nie zde­cy­do­wały się na ad­op­cję, do­cze­kali się bio­lo­gicz­nego dziecka. Córka, młod­sza sio­stra Fre­drika, była fa­wo­ry­zo­wana przez ro­dzi­ców od mo­mentu przyj­ścia na świat. Ga­briella współ­czuła mę­żowi, cho­ciaż nie oka­zy­wała zbyt­niego za­in­te­re­so­wa­nia jego pro­ble­mami ro­dzin­nymi. Po pro­stu nie miała na to siły. Wy­star­cza­jącą trud­ność spra­wiały jej próby wy­ma­za­nia ze wspo­mnień swo­ich su­ro­wych ro­dzi­ców.

Ma­rielle uro­dziła się i wy­cho­wała w Malmö. Jej mama na­dal żyła, ale w związku z cho­robą Al­zhe­imera od kilku lat miesz­kała w domu opieki. Ga­briella wie­działa, że szwa­gierka rzadko od­wie­dza ro­dzi­cielkę, po­nie­waż z ca­łych sił stara się za­po­mnieć o trud­nym do­ra­sta­niu z chorą psy­chicz­nie mamą i tatą al­ko­ho­li­kiem.

Je­dy­nymi z ze­bra­nych, któ­rzy mo­gli li­czyć na ja­ką­kol­wiek ro­dzinę, byli Jill i Olav. Ga­brielli nie zdzi­wiło jed­nak, że jej ko­le­żanka spę­dza święta z przy­ja­ciółmi za­miast z krew­nymi. Za bar­dzo się bała, że wy­pad­nie z ich paczki, dla­tego nie od­wa­żyła się opu­ścić tak waż­nego wy­da­rze­nia to­wa­rzy­skiego jak Wi­gi­lia. Ga­brielli nie umknęło, że nie­stety ostat­nio coś się zmie­niło w jej re­la­cji z Jill. Przy­ja­ciółka za­częła po­cią­gać za sznurki i ma­ni­pu­lo­wać nią oraz Ma­rielle.

Z sa­lonu do­bie­gały roz­mowy i gło­śny śmiech jej męża oraz przy­ja­ciół. Cha­rak­te­ry­styczny skoń­ski dia­lekt Ma­rielle można było roz­po­znać aż tu, a Ga­briella za­drżała, sły­sząc jej do­no­śny głos. Sie­dzieli przy du­żym, ru­sty­kal­nym, drew­nia­nym stole z czar­nymi di­zaj­ner­skimi krze­słami. Sły­szała też do­bie­ga­jące z góry re­gu­larne ło­moty zmie­szane ze śmie­chem i krzy­kami. To dzieci ba­wiły się mnó­stwem za­ba­wek, które otrzy­mały z oka­zji świąt. Pre­zenty świą­teczne nie były wy­jąt­kiem, je­śli cho­dzi o nie­ustanną ry­wa­li­za­cję mię­dzy szwa­gier­kami.

Ga­briella omio­tła wzro­kiem nową kuch­nię. W oknach wi­siały białe gwiazdy świą­teczne, które rzu­cały cie­płe świa­tło na czarne ma­towe fronty sza­fek, mar­mu­rowe blaty i biały ce­ra­miczny zlew. Wszyst­kie ele­menty wy­po­sa­że­nia po­cho­dziły z naj­now­szej ko­lek­cji.

Za du­żym oknem z nieba spa­dały nie­zli­czone płatki śniegu, które lą­do­wały na bia­łych za­spach okry­wa­ją­cych zie­mię ni­czym koc. Dzięki świetl­nym gir­lan­dom na drze­wach cie­pła at­mos­fera po­miesz­cze­nia pa­no­wała też w ogro­dzie.

Wszystko bę­dzie do­brze, po­my­ślała Ga­briella. Stała we wła­snej świeżo wy­re­mon­to­wa­nej kuchni, po­środku sie­lanki, która po­winna nieść har­mo­nię i bez­pie­czeń­stwo. Jed­nak ani gwiazdy świą­teczne w oknach, ani gir­landy świetlne nie mo­gły jej uspo­koić. Gwar roz­mów naj­bliż­szych przy­ja­ciół, od­głosy za­bawy dzieci na gó­rze i obecny w tle dźwięk te­le­wi­zora ze świą­tecz­nym go­spo­da­rzem też nie da­wały jej po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa.

Tym­cza­sem kto­kol­wiek by ją te­raz zo­ba­czył, po­wie­działby, że ma wszystko.

To dla­tego, że o ni­czym nie miał po­ję­cia.

Roz­dział 2

Wto­rek, 24 grud­nia

Jo­se­phine Carl­berg usia­dła na ka­na­pie obok swo­jego part­nera Wil­liama. Wi­gi­lię spę­dzili w domu jego ro­dzi­ców, u Ylvy i Ro­berta przy Sme­dje­ga­tan. Po­nie­waż Ro­bert po­cho­dził ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych, Boże Na­ro­dze­nie w domu ro­dziny John­son ce­cho­wały ame­ry­kań­skie tra­dy­cje, ale Jo­se­phine po­dej­rze­wała, że Ro­bert pra­gnąłby, by dzie­dzic­two kul­tu­rowe jego oj­czy­zny miało w jego domu jesz­cze więk­sze zna­cze­nie.

Ro­dzice Jo­se­phine sie­dzieli na tej sa­mej so­fie na­roż­nej, w pew­nej od­le­gło­ści od córki. Jo­se­phine miała ochotę uszczyp­nąć się w ra­mię za każ­dym ra­zem, kiedy pa­trzyła na matkę. Jej mama. Mama, za którą tę­sk­niła przez całe ży­cie i którą uwa­żała za mar­twą, cu­dem wró­ciła do niej i taty. Na­dal nie mo­gła w to uwie­rzyć. Cho­ciaż nie­zmier­nie cie­szyła się z jej obec­no­ści, czuła ból na myśl o tym, przez co prze­szła. O tym, że po­rwał ją ktoś, kto chciał się ze­mścić na ojcu Jo­se­phine, Per-Eriku, za to, że bro­nił męż­czy­zny po­dej­rza­nego o spo­wo­do­wa­nie śmierci jego żony i do­pro­wa­dził do jego unie­win­nie­nia.

Obec­nie ro­dzice Jo­se­phine też miesz­kali w Vim­merby. Po la­tach roz­łąki znów stali się parą, choć nie było to ła­twe i za­jęło im tro­chę czasu. Gdy tylko Per-Erik zro­zu­miał, że matka Jo­se­phine, El­li­nore, nie zo­sta­wiła jego i ich dwojga dzieci z wła­snej woli, jego go­rycz i re­zy­gna­cja się ulot­niły.

Po­sta­no­wił przejść na eme­ry­turę kilka lat wcze­śniej, co nie było trudne, bio­rąc pod uwagę jego do­brą sy­tu­ację fi­nan­sową po la­tach suk­ce­sów w za­wo­dzie ad­wo­kata. Po licz­nych i dłu­gich dys­ku­sjach zde­cy­do­wali się sprze­dać po­ło­żony na Ar­chi­pe­lagu Sztok­holm­skim do­mek let­ni­skowy dziad­ków Jo­se­phine. Wszy­scy w ro­dzi­nie chcieli od­ciąć się od sto­licy i zo­sta­wić dawne ży­cie za sobą. Po­mimo dra­matu, który ro­ze­grał się w Vim­merby za­le­d­wie sześć mie­sięcy wcze­śniej, to małe mia­steczko w Sma­lan­dii da­wało im po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Przede wszyst­kim czuli się tu jak u sie­bie. Ro­dzice Jo­se­phine ku­pili mały dom w za­bu­do­wie sze­re­go­wej w cen­trum i szu­kali domku let­niego po­ło­żo­nego tro­chę poza mia­stem, po­nie­waż chcieli upra­wiać wła­sne ro­śliny i El­li­nore lu­biła zaj­mo­wać się ogro­dem. Prze­by­wała na zwol­nie­niu le­kar­skim, zdia­gno­zo­wano u niej ze­spół stresu po­ura­zo­wego i za­bu­rze­nia lę­kowe, więc przyj­mo­wała silne leki, aby ra­dzić so­bie w co­dzien­nym ży­ciu. Zda­niem córki miała nie­wiel­kie szanse wieść znowu nor­malne ży­cie.

Nie spo­sób było nie mar­twić się o sa­mo­po­czu­cie El­li­nore, cho­ciaż ona sama stale upo­mi­nała córkę, że musi my­śleć o so­bie i swoim dziecku. Gdy tylko przy­po­mi­nała so­bie o ciąży – czyli nie­mal bez prze­rwy – od­ru­chowo kła­dła dłoń na brzu­chu. Po utra­cie kil­ku­ty­go­dnio­wego płodu ze­szłego lata Jo­se­phine i Wil­liam nie mieli pew­no­ści, czy czują się go­towi na pod­ję­cie ko­lej­nej próby. Ale po­tem to się po pro­stu stało, mimo że nie sta­rali się in­ten­syw­nie o dziecko. Ich nie­ostroż­ność mo­gła wy­ni­kać z faktu, że tak na­prawdę nie do końca do­pusz­czali do sie­bie myśl o ciąży. Strata przy­spo­rzyła im wiele bólu, aż le­d­wie od­wa­żyli się mieć na­dzieję, że do­staną jesz­cze jedną szansę. Po­przed­nim ra­zem Jo­se­phine była w ciąży przez kilka ty­go­dni, zo­rien­to­wali się rap­tem kilka dni przed po­ro­nie­niem. Nie­mniej jed­nak in­cy­dent po­zo­sta­wił głę­boki ślad w jej psy­chice. Nie po­tra­fiła so­bie na­wet wy­obra­zić, co czują matki, które stra­ciły dziecko w ko­lej­nych try­me­strach.

Za­ła­mało ją mor­der­stwo jej sio­stry He­leny. Za­po­cząt­ko­wało też łań­cuch zda­rzeń, który do­pro­wa­dził do tego, że ona oraz jej sio­strze­niec Olle zo­stali po­rwani przez ko­chanka He­leny, Je­spera Bro­mana. Po tym wy­da­rze­niu Jo­se­phine stra­ciła dziecko z po­wodu traumy. Ona i He­lena ni­gdy nie spo­tkały się jako do­ro­słe i cho­ciaż sama nie pa­mię­tała strasz­nego dnia, kiedy to ich matka zo­stała po­rwana przez ojca Je­spera, Bengta Bro­mana, He­lena oraz ich dawna opie­kunka Re­becca Bränd­sten mu­siały żyć ze strasz­nymi wspo­mnie­niami. Dziś Je­sper i Bengt Bro­ma­no­wie od­sia­dy­wali wy­rok wię­zie­nia i nie­prędko mieli wyjść na wol­ność.

W pew­nym mo­men­cie oka­zało się też, że to Je­sper Bro­man, a nie mąż He­leny Ste­fan, jest oj­cem Ol­lego. Na po­czątku Je­sper za­po­wie­dział, że za­trudni praw­nika i bę­dzie do­ma­gać się wi­dzeń z sy­nem w wię­zie­niu, ale jak do­tąd tego nie zro­bił, a Jo­se­phine miała nie­mal pew­ność, że to tylko pu­sta groźba. Nie było jej żal Je­spera, ode­brał ży­cie He­le­nie i skrzyw­dził ją, Ol­lego i Re­beccę. Była jed­nak pewna, że wszyst­kim kie­ro­wał jego oj­ciec i że nic tak na­prawdę nie stało się z jego woli. Ste­fan w końcu zna­lazł w so­bie tyle siły, by za­się­gnąć po­mocy praw­nej i przy­go­to­wać się na wy­pa­dek, gdyby Je­sper zgło­sił ja­kieś rosz­cze­nia.

– Po­trze­bu­je­cie cze­goś jesz­cze? – za­py­tała tro­chę ner­wowo Ylva.

– Nie, dzię­kuję, wy­star­czy – od­po­wie­dział we­soło Wil­liam, kle­piąc się po brzu­chu, aby po­ka­zać, jak bar­dzo się najadł.

Po­zo­stali go­ście ze­brani w sa­lo­nie Ylvy i Ro­berta po­trzą­snęli gło­wami i mruk­nęli zgod­nie, że już się na­je­dli. Sara, szwa­gierka Jo­se­phine, sie­działa w fo­telu, trzy­ma­jąc syna, The­odora. Wszy­scy mil­czeli i albo wpa­try­wali się w pod­łogę, albo w prze­strzeń. Po­wo­dem tej na­pię­tej at­mos­fery było za­cho­wa­nie brata Wil­liama, Ja­mesa, który za­le­d­wie kilka mi­nut wcze­śniej ze­zło­ścił się, wstał i wy­szedł, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi.

Po­po­łu­dnie i wie­czór mi­nęły spo­koj­nie. Przy­szli do Ylvy i Ro­berta o czter­na­stej i od tego czasu po­chło­nęli mnó­stwo je­dze­nia i sło­dy­czy, za­grali w świą­teczną grę pre­zen­tową i różne inne gry plan­szowe, a także mieli krótką wi­zytę świę­tego mi­ko­łaja. The­odor wcale się nie bał męż­czy­zny w czer­wo­nym płasz­czu z dużą białą brodą i dość szybko usiadł na jego ko­la­nach, ku wiel­kiej ra­do­ści mamy. Sara zro­biła wiele zdjęć synka z mi­ko­ła­jem, pod­czas gdy Ja­mes sie­dział, wpa­tru­jąc się w swój te­le­fon i oka­zu­jąc brak za­in­te­re­so­wa­nia.

Po wi­zy­cie świę­tego mi­ko­łaja za­grali w quiz. Wszy­scy mu­sieli ko­lejno od­po­wie­dzieć na te same pięć py­tań. Znana była tylko liczba po­praw­nych od­po­wie­dzi każ­dej osoby, a nie kon­kret­nie, na które py­ta­nia udzie­lono pra­wi­dło­wej od­po­wie­dzi. Na­gle Ja­mes uparł się, że mó­wił przed chwilą coś zu­peł­nie in­nego, niż wszy­scy sły­szeli. Kiedy Wil­liam żar­to­bli­wie szturch­nął młod­szego brata i za­su­ge­ro­wał, że oszu­kuje, Ja­mes cał­ko­wi­cie stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą. Wstał i krzyk­nął, że Wil­liam za­wsze go ter­ro­ry­zuje. Po­tem wy­szedł z sa­lonu, a za­le­d­wie kilka se­kund póź­niej usły­szeli trza­śnię­cie drzwi.

Sa­rze le­dwo się udało po­wstrzy­mać łzy. Sta­rała się, by inni nie zo­ba­czyli, jak jej przy­kro, ale nie była już w sta­nie za­cho­wy­wać po­zo­rów. Była Wi­gi­lia, a In­sta­gram i Fa­ce­book zo­stały za­lane zdję­ciami z ra­do­snych uro­czy­sto­ści. Jo­se­phine wie­działa, że na Sarę duży wpływ ma to, jak ra­dzą so­bie inni. Wie­działa też, że Sara nie ma bli­skich re­la­cji z wła­snymi ro­dzi­cami, i to naj­praw­do­po­dob­niej dla­tego tak bar­dzo li­czyła na to, że bę­dzie mieć wła­sną ro­dzinę. Za­cho­wa­nie Ja­mesa nie tylko za­wio­dło tę na­dzieję, ale wręcz ją uni­ce­stwiło.

Jo­se­phine wie­działa, że stąpa po cien­kim lo­dzie, ale miała już wszyst­kiego dość. Tego, że za­cho­wa­nie Ja­mesa za­wsze psuje ich ro­dzinne spo­tka­nia, że Wil­liam sie­dzi obok niej na ka­na­pie i jest rów­nie nie­po­radny jak jego ro­dzice, smut­nego spoj­rze­nia Sary, cho­ciaż wie­działa, że nie­słusz­nie jest iry­to­wać się na nią. Uwa­żała, że po wy­da­rze­niach ostat­niego lata ro­dzina Wil­liama po­winna zdać so­bie sprawę, że ży­cie jest za krót­kie, aby tak po­stę­po­wać, i że mu­szą ja­koś za­ra­dzić tej sy­tu­acji. Spra­wiali wra­że­nie cie­płej i ko­cha­ją­cej się ro­dziny i po­tra­fili roz­ma­wiać o więk­szo­ści spraw, z wy­jąt­kiem pro­ble­mów Ja­mesa.

Ja­mes wy­pił tego wie­czoru kilka piw, pod­czas gdy po­zo­stali spo­żyli mak­sy­mal­nie kie­li­szek wina do po­siłku. Pra­wie nie zwra­cał uwagi na The­odora ani go nie słu­chał, gdy ten pró­bo­wał po­wie­dzieć mu coś za po­mocą kilku opa­no­wa­nych do­tąd słów. Nie po­mógł mu też w otwie­ra­niu pre­zen­tów. We­dług Jo­se­phine można było od­nieść wra­że­nie, że Sara jest sa­motną matką. Ja­mes na­wet do nich nie pa­so­wał.

Na­strój zde­cy­do­wa­nie się po­gor­szył. Cała przy­tulna at­mos­fera ty­powa dla świąt Bo­żego Na­ro­dze­nia wy­da­wała się te­raz bar­dzo od­le­gła. Jo­se­phine, która rzadko iry­to­wała się na Ylvę, nie po­tra­fiła po­wstrzy­mać się od my­śli, że jej py­ta­nie o je­dze­nie było ża­ło­sne. Mil­cze­nie Ro­berta i Wil­liama też uznała za prze­jaw tchó­rzo­stwa.

– Może nad­szedł czas, by ktoś go zga­nił – za­su­ge­ro­wała. – To nie jest do­bre ani dla was, ani dla niego. Może na­le­ża­łoby o tym roz­ma­wiać?

Naj­pierw szu­kała wzro­kiem Ylvy, a po­tem Sary, ale one uda­wały, że nie wi­dzą jej próby na­wią­za­nia kon­taktu wzro­ko­wego.

– Dłu­żej już nie wy­trzy­mam – oznaj­miła w końcu Sara.

Wy­tarła nos rę­ka­wem czer­wo­nej su­kienki, po­nie­waż przez łzy, któ­rym po­zwo­liła swo­bod­nie pły­nąć, cie­kło jej też z nosa.

Jo­se­phine wes­tchnęła w du­chu. Po wy­bu­chu Sary ze­szłego lata, kiedy to pró­bo­wała wy­py­tać ją o re­la­cje mię­dzy nią a Ja­me­sem, nie od­wa­żyła się po­now­nie po­ru­szyć z nią tego te­matu.

Zdez­o­rien­to­wani Ylva i Ro­bert spoj­rzeli po so­bie. Ja­mes był ich wspólną bo­lączką, nie po­tra­fili nic zro­bić w jego spra­wie. Wil­lia­mowi też nie było ła­two mó­wić o młod­szym bra­cie, a Jo­se­phine do­my­ślała się, że wciąż nie zna pod­łoża pro­ble­ma­tycz­nych za­cho­wań Ja­mesa.

– Ro­zu­miem, ko­cha­nie – ode­zwała się Ylva. Po­de­szła do Sary i ob­jęła ją. – Nie może tak być. Za­słu­gu­jesz na coś lep­szego.

– Baba! – za­wo­łał The­odor i wy­cią­gnął ręce w kie­runku Ylvy, nie­świa­domy roz­gry­wa­ją­cego się dra­matu.

Wzięła wnuka w ra­miona i mocno go przy­tu­liła.

– Wszystko bę­dzie do­brze – po­wie­działa z ustami w jego wło­sach. – Nie martw się. Twój tata chce dla was jak naj­le­piej.

Jo­se­phine zro­zu­miała, że Ylva nie skie­ro­wała tych słów tylko do The­odora, ale też do sie­bie.

Roz­dział 3

Wto­rek, 24 grud­nia

Ma­rielle zo­ba­czyła Ga­briellę wcho­dzącą do sa­lonu z dużą, za­sta­wioną na­czy­niami tacą.

– Czas na ryż na mleku! Mam na­dzieję, że zdą­ży­li­ście zgłod­nieć – za­ćwier­kała go­spo­dyni z eg­zal­ta­cją, która przy­pra­wiła jej szwa­gierkę o dresz­cze.

Jill i Olav uśmiech­nęli się z uzna­niem. Za to To­bias i Fre­drik, któ­rzy aku­rat dys­ku­to­wali o pie­nią­dzach in­we­sto­wa­nych w duże mia­sta i o nie­wiel­kiej licz­bie środ­ków prze­zna­cza­nych na słabo za­lud­nione ob­szary, le­d­wie zwró­cili na nią uwagę. Ma­rielle uśmiech­nęła się w du­chu. Ni­gdy nie czuła tak zło­śli­wej sa­tys­fak­cji jak wów­czas, gdy Ga­brielli coś się nie udało, na­wet je­śli cho­dziło tylko o ryż na mleku, który nie przy­cią­gnął na­le­ży­tej uwagi.

– Dzieci, ryż! – krzyk­nęła Ga­briella w kie­runku pię­tra.

Kilka razy też bie­gała do kuchni po wszystko, co po­trzebne do obo­wiąz­ko­wych wi­gi­lij­nych ka­na­pek z szynką i do ryżu na mleku. Fre­drik jak zwy­kle w ni­czym nie po­mógł. Nie żeby To­bias szcze­gól­nie pa­lił się do po­mocy w domu, ale praw­do­po­dob­nie an­ga­żo­wał się bar­dziej od Fre­drika.

Jill wstała, by po­móc przy­ja­ciółce w przy­nie­sie­niu ostat­nich rze­czy, ale Ma­rielle nie ru­szyła się z miej­sca. Na­wet nie za­pro­po­no­wała po­mocy. Mo­gła po­pro­sić, po­my­ślała i spoj­rzała nie­bie­skimi oczami na plecy Ga­brielli, która po­now­nie znik­nęła w świeżo wy­re­mon­to­wa­nej kuchni.

Było oczy­wi­ste, że spę­dzą te święta w domu Ga­brielli i Fre­drika, cho­ciaż na­de­szła ko­lej na ob­cho­dze­nie świąt u Jill i Olava. Już trzeci rok z rzędu świę­to­wali ra­zem i każdy or­ga­ni­zo­wał spo­tka­nie po ko­lei, a przy­naj­mniej tak są­dziła Ma­rielle. Nie­spo­dzie­wa­nie Ga­briella wy­sko­czyła z tym, że ona i Fre­drik wy­re­mon­tują kuch­nię tak, aby była go­towa aku­rat na święta.

Dla­tego tak jej za­le­żało, aby w tym roku spę­dzili czas u niej, a Jill nie miała nic do po­wie­dze­nia. W trak­cie re­montu za­zdrość Ma­rielle stała się nie­przy­jem­nie silna. Skry­cie ża­ło­wała, że jej mąż nie wy­brał też ciem­nej za­bu­dowy za­miast ja­snej, kiedy od­na­wiali kuch­nię rok wcze­śniej. Cały ich par­te­rowy dom zo­stał wy­koń­czony w ja­snych, sto­no­wa­nych ko­lo­rach, a więk­szość me­bli była wy­ko­nana z ja­snego dębu i in­nych na­tu­ral­nych ma­te­ria­łów. Oczy­wi­ście ja­sne wnę­trza i białe szafki w kuchni to kla­syczny wy­bór, który za­wsze bę­dzie udany, ale w ka­ta­lo­gach re­kla­mo­wano obec­nie ciem­niej­sze ma­te­riały i żyw­sze barwy. Ma­rielle nie chciała być ko­ja­rzona z prze­cięt­no­ścią je­dy­nie z po­wodu ostroż­no­ści. Poza tym po­peł­niła błąd, wspo­mi­na­jąc kie­dyś szwa­gierce, że może ciemne szafki by­łyby lep­sze od ja­snych, bo za­le­d­wie sześć mie­sięcy póź­niej Ga­briella zde­cy­do­wała się na czarne. Ma­rielle jed­nak nie miała za­miaru oka­zy­wać swo­jej za­zdro­ści otwar­cie, więc tylko chłodno za­uwa­żyła, że kuch­nia jest gu­stowna, ale może nie do końca w jej stylu. Cho­ciaż były ry­wal­kami, nie do­pu­ści­łyby, aby ktoś z ze­wnątrz to do­strzegł. Ich ry­wa­li­za­cja po­le­gała na sub­tel­nych przy­ty­kach i dys­kret­nych alu­zjach. Obie wy­star­cza­jąco się kon­tro­lo­wały, by nie ro­bić żad­nych scen. Opi­nia in­nych osób li­czyła się dla nich naj­bar­dziej, poza tym otwarta wro­gość mo­głaby też za­szko­dzić fir­mie.

Ta cho­lerna firma, po­my­ślała Ma­rielle, na­tych­miast się wście­ka­jąc. Z ze­wnątrz przed­się­bior­stwo wy­glą­dało na do­brze pro­spe­ru­jący biz­nes ro­dzinny. Na pewno od­nio­sło suk­ces fi­nan­sowy, cho­ciaż Ma­rielle nie po­wie­rzono na­wet pracy w skle­pie na obrze­żach Vim­merby. Firma cie­szyła się do­brą po­zy­cją na rynku, acz­kol­wiek Ma­rielle nie wie­działa, jak do­brą. Tylko To­bias, Ga­briella i Fre­drik mieli wgląd w fi­nanse firmy i wy­łącz­nie To­bias zaj­mo­wał się ich do­mo­wymi fi­nan­sami.

Wszy­scy troje za­ło­żyli L&L Kit­chen kilka lat temu, jesz­cze za­nim ona sama zdą­żyła ich po­znać. L&L jak Lund­ström i Lars­son. Ga­briella, która miała dy­plom z eko­no­mii, zaj­mo­wała się ad­mi­ni­stra­cją, fak­tu­ro­wa­niem, wy­na­gro­dze­niami i więk­szą czę­ścią księ­go­wo­ści. Fre­drik i To­bias pro­jek­to­wali kuch­nie i ob­słu­gi­wali klien­tów. Mąż Jill, Olav, jako in­ży­nier bu­dow­nic­twa i sto­larz kie­ro­wał rze­mieśl­ni­kami, któ­rzy kon­stru­owali i mon­to­wali kuch­nie na miej­scu. Za­rzą­dzał rów­nież współ­pracą z elek­try­kami, hy­drau­li­kami i in­nymi spe­cja­li­stami po­trzeb­nymi do wy­koń­cze­nia kuchni.

Po kilku la­tach, kiedy firma za­częła pro­spe­ro­wać, za­trud­nili Jill jako kie­row­niczkę sklepu w peł­nym wy­mia­rze go­dzin, a kiedy Ma­rielle prze­pro­wa­dziła się do Vim­merby kilka lat póź­niej, mieli tak dużo pracy, że nie po­winno być pro­blemu z za­trud­nie­niem rów­nież i jej.

Za­pro­po­no­wała, że zaj­mie się mar­ke­tin­giem, ale Ga­briella tylko ją wy­śmiała. Obec­nie je­dy­nym jej za­da­niem była ak­tu­ali­za­cja pro­fili firmy na In­sta­gra­mie i Fa­ce­bo­oku, ale na­wet tego nie wolno jej było ro­bić sa­mo­dziel­nie. Za­nim po­zwo­lono jej opu­bli­ko­wać po­sty, Ga­briella za­wsze się wtrą­cała, zmie­nia­jąc jej sfor­mu­ło­wa­nia. Ma­rielle wie­działa, że praw­do­po­dob­nie ma dys­lek­sję, ale nie ro­zu­miała, dla­czego po­praw­ność gra­ma­tyczna jest tak istotna. Zde­cy­do­wa­nie była naj­lep­sza z nich wszyst­kich w ro­bie­niu in­spi­ru­ją­cych zdjęć oraz wy­my­śla­niu za­baw­nych kon­kur­sów i wy­da­rzeń, nie poj­mo­wała więc, dla­czego nie po­wie­rzono jej za­rzą­dza­nia mar­ke­tin­giem. Miała też nie­prze­ciętne wy­czu­cie ko­lo­rów i kształ­tów i by­łaby świetną pro­jek­tantką, gdyby tylko dano jej szansę.

Aku­rat pod­czas pla­no­wa­nia te­go­rocz­nej bo­żo­na­ro­dze­nio­wej eks­po­zy­cji po­zwo­lono jej, po dłu­gich dys­ku­sjach, na zor­ga­ni­zo­wa­nie ma­łego wy­da­rze­nia w trak­cie przed­świą­tecz­nej im­prezy han­dlo­wej. Na po­czątku Ga­briella i Fre­drik uwa­żali, że wy­star­czy zo­sta­wić sklep otwarty tro­chę dłu­żej niż zwy­kle, bez do­dat­ko­wego za­mie­sza­nia. We­dług nich i tak ni­kogo nie było stać na zmianę wy­stroju kuchni w stycz­niu. Ma­rielle miała jed­nak nie­zli­czone po­my­sły na kon­kursy, lo­te­rie, ra­baty i wy­stępy. W końcu do­stała po­zwo­le­nie na or­ga­ni­za­cję czę­ści z nich i na­wet Ga­briella wy­ra­ziła na to mil­czącą zgodę, po­mimo jak zwy­kle po­nu­rego wy­razu twa­rzy.

Te­raz Ma­rielle wo­la­łaby nie pa­mię­tać, jak za­koń­czył się ten wie­czór, cho­ciaż nie uwa­żała, by na­stą­piła aż tak wielka ka­ta­strofa, jak po­strze­gali to Ga­briella i Fre­drik. Na lo­te­rii było tro­chę wię­cej wy­gra­nych, niż pla­no­wano, przy­pad­kowo po­mie­szano losy z kilku róż­nych se­rii i na­gle się oka­zało, że jest dwóch zwy­cięz­ców w każ­dej ka­te­go­rii. Co gor­sza, Sa­mir i Vik­tor, któ­rzy mieli wy­stą­pić w skle­pie, nie po­ja­wili się. Ma­rielle sze­roko za­re­kla­mo­wała wy­stęp ze­społu, ale za­po­mniała po­twier­dzić re­zer­wa­cję. Nie za­nie­po­ko­iło jej, że nie otrzy­mała żad­nej umowy ani uzgod­nień. Do­dat­kowo grzane wino oraz ku­pione przez nią pier­niki i bu­łeczki skoń­czyły się w za­le­d­wie go­dzinę. Ga­briella i Fre­drik nie byli za­chwy­ceni, pod­czas gdy To­bias był wo­bec niej tro­chę bar­dziej po­błaż­liwy. Na­to­miast Jill i Olav jak zwy­kle sta­rali się nie opo­wia­dać po żad­nej ze stron. Praw­do­po­dob­nie mi­nie tro­chę czasu, za­nim na­bie­rze pew­no­ści sie­bie i po­now­nie zor­ga­ni­zuje coś w skle­pie, o ile kie­dy­kol­wiek jej na to po­zwolą. Ma­rielle pluła so­bie w brodę, że zgo­dziła się na pod­pi­sa­nie umowy przed­mał­żeń­skiej. Gdyby tego nie zro­biła, w przy­padku roz­wodu na­le­ża­łaby się jej po­łowa udzia­łów To­biasa w fir­mie. Tym­cza­sem te­raz jej sy­tu­acja wy­glą­dała bar­dziej nie­ko­rzyst­nie niż w przy­padku Jill i Olava, któ­rzy przy­naj­mniej mieli za­trud­nie­nie. Może na­wet była mniej warta od nich.

Całe szczę­ście, że wy­ku­pili ra­zem z mę­żem ubez­pie­cze­nie na ży­cie pod­czas bu­dowy domu. Gdyby mu się coś stało, nie bę­dzie mu­siała się wy­pro­wa­dzać.

To­bias i Fre­drik pro­wa­dzili nie­koń­czącą się dys­ku­sję do­ty­czącą dzia­łal­no­ści ma­łych przed­się­biorstw na ob­sza­rach wiej­skich. Ma­rielle od­no­siła cza­sem wra­że­nie, że są tak za­do­wo­leni z sie­bie, że sa­tys­fak­cja pra­wie ka­pie im z uszu. Dla niej, ko­biety z Malmö, czę­sto było to ża­ło­sne, że uwa­żają wła­sny biz­nes w Vim­merby za pę­pek świata.

Za­uwa­żyła, że To­bias uśmiech­nął się z wdzięcz­no­ścią do Ga­brielli, która od­wza­jem­niła uśmiech.

– Świet­nie to wszystko za­pla­no­wa­łaś – po­wie­dział.

– To tylko ryż – od­po­wie­działa skrom­nie.

Ma­rielle zda­wała so­bie sprawę z wy­raź­nej nie­chęci szwa­gierki, która uwa­żała, że ona za­brała jej brata. Ni­gdy nie czuła się przez nią mile wi­dziana. Bli­skie re­la­cje brata i sio­stry po­strze­gała jako nie­po­ko­jące. Nie tylko miesz­kali obok sie­bie, ale też wspól­nie pro­wa­dzili biz­nes i ra­zem spę­dzali week­endy czy wa­ka­cje. Ro­zu­miała, że mieli trudne dzie­ciń­stwo, więc są dla sie­bie ważni, ale jej też nie było ła­two. A wręcz trud­niej. Przy­mu­sowe cho­dze­nie do ko­ścioła i za­kaz udziału w szkol­nych dys­ko­te­kach oraz pi­cia al­ko­holu nie mógł się rów­nać z jej sy­tu­acją. W dzie­ciń­stwie cho­dziła w po­dar­tych i brud­nych ubra­niach. Co gor­sza, kilka razy w ty­go­dniu mu­siała cu­cić wiecz­nie śpiącą matkę, aby spraw­dzić, czy na pewno jesz­cze żyje. Ma­rielle z po­gardą po­my­ślała, że jej przy­ja­ciele są ze­psuci i ża­ło­śni. I że po­peł­nili wielki błąd, wy­klu­cza­jąc ją.

Roz­dział 4

Wto­rek, 24 grud­nia

Wil­liam John­son wło­żył pu­chową kurtkę i zi­mowe buty, na­cią­gnął czapkę na uszy i za­ło­żył grube rę­ka­wice, a na­stęp­nie otwo­rzył drzwi i wy­szedł do za­śnie­żo­nego ogrodu ro­dzi­ców.

Na dwo­rze było ciemno, ale świa­tła uliczne i wszech­obecny śnieg roz­ja­śniały nieco ciemny wie­czór.

Ro­zej­rzał się. Po­wstała pod­czas od­śnie­ża­nia wą­ska ścieżka pro­wa­dziła od drzwi wej­ścio­wych, po­przez bramę, aż na ulicę po dru­giej stro­nie po­ma­lo­wa­nego na biało ogro­dze­nia. Pod­jazd do ga­rażu praw­do­po­dob­nie zo­stał od­śnie­żony dziś rano, ale trudno było to te­raz stwier­dzić, po­nie­waż przez cały dzień sy­pał śnieg.

Po zje­dze­niu świą­tecz­nego obiadu u sie­bie Wil­liam i Jo­se­phine przy­szli do domu jego ro­dzi­ców. Jazda sa­mo­cho­dem przy tej po­go­dzie ozna­czała nie­po­trzebny wy­si­łek, pod­czas gdy przej­ście od wy­naj­mo­wa­nego przez nich domu przy Båt­smans­bac­ken do domu ro­dzi­ców przy Sme­dje­ga­tan za­jęło im około dzie­się­ciu mi­nut. Ja­mes i Sara, któ­rzy rów­nież miesz­kali w po­bliżu, też przy­szli pie­szo. Wil­liam wi­dział przez okno ku­chenne, jak Sara cią­gnie uszczę­śli­wio­nego The­odora na san­kach, pod­czas gdy Ja­mes idzie kilka kro­ków za nimi, a po­mimo wi­ru­ją­cych płat­ków śniegu jak zwy­kle pa­trzy w te­le­fon.

Za bramą Wil­liam skrę­cił w prawo i za­czął prze­dzie­rać się przez za­spy. W oknach mi­ja­nych do­mów świe­ciły ad­wen­towe świecz­niki i bo­żo­na­ro­dze­niowe gwiazdy. W nie­któ­rych do­mach na­to­miast było ciemno. Wszy­scy ob­cho­dzili Boże Na­ro­dze­nie. Przy­ła­pał się na tym, że za­sta­na­wia się, co po­ra­biają ro­dziny w mi­ja­nych do­mach. Czy mieli ta­kie przy­tulne święta jak w fil­mach? Wie­dział, że jego my­śli są głu­pie, na pewno nie wszy­scy mają się świet­nie, jed­nak tak ła­two było to so­bie wmó­wić. Kiedy pa­trzył na wszyst­kie za­chę­ca­jące okna, w któ­rych pa­liły się świece, a miesz­kańcy spę­dzali czas ra­zem, nie mógł po­wstrzy­mać się od za­zdro­ści.

Skrę­ciw­szy w prawo w Bon­de­by­ga­tan, zo­ba­czył Ja­mesa. Jego młod­szy brat bro­dził w śniegu po­środku ulicy, cho­dząc to w jedną, to w drugą stronę. W za­sięgu wzroku nie było ani żad­nego sa­mo­chodu, ani lu­dzi. Gdzieś w po­bliżu za­trza­snęły się drzwi wej­ściowe, ale Wil­liam nie wi­dział ni­kogo, kto by się zbli­żał.

– Co tu ro­bisz? Jest cho­ler­nie zimno! – za­wo­łał.

Ce­lowo wzdry­gnął się, żeby po­ka­zać, jak głu­pim po­my­słem było wyj­ście na ze­wnątrz przy tej tem­pe­ra­tu­rze, kiedy mo­gliby sie­dzieć przed ko­min­kiem w sa­lo­nie ro­dzi­ców.

– Nic – burk­nął Ja­mes.

– Słu­chaj, je­stem tym cho­ler­nie zmę­czony. Wszy­scy je­ste­śmy.

Po­dej­rze­wał, że sam wy­gląda na rów­nie zdzi­wio­nego co Ja­mes. Nie pla­no­wał tego, co po­wie­dział, ale słowa po pro­stu mu się wy­mknęły.

– Czym? – za­py­tał Ja­mes.

– Mo­żesz ro­bić ze swoim ży­ciem, co chcesz – kon­ty­nu­ował Wil­liam. – Nie ob­cho­dzi mnie to. Ale kiedy wi­dzę, jak za­cho­wu­jesz się wo­bec Sary i The­odora, nie mogę dłu­żej mil­czeć. Je­śli nie chcesz z nią być, to się z nią roz­stań, ale weź za to od­po­wie­dzial­ność. To wy dwoje spro­wa­dzi­li­ście dziecko na świat.

– My­ślisz, że zja­dłeś wszyst­kie ro­zumy, ale twoje dziecko na­wet się jesz­cze nie uro­dziło – za­uwa­żył Ja­mes gło­sem ocie­ka­ją­cym po­gardą. – I może tym ra­zem też się nie uro­dzi.

Wil­liam mu­siał na­prawdę się po­sta­rać, by po­wstrzy­mać gniew po tej nie­sa­mo­wi­cie pod­łej i przy­krej uwa­dze. Wie­dział, że nie ma sensu przej­mo­wać się sło­wami brata.

– Mo­żesz mnie ra­nić, je­śli chcesz, już mnie to nie ru­sza – od­rzekł spo­koj­nie. – Nie ob­cho­dzi mnie, co mó­wisz, ale tak nie może da­lej być. Mama i tata…

– Mama i tata! – krzyk­nął Ja­mes z iry­ta­cją. – Za­wsze by­łeś po ich stro­nie, ich pu­pi­lek, ich ulu­bie­niec. Nie wiem, kurwa, co w ogóle ro­bię w tej ro­dzi­nie.

– Za­wsze sta­ra­li­śmy się ci po­móc. Ale jak mo­żemy to zro­bić, gdy ni­gdy nic nie mó­wisz, gdy nie chcesz przyj­mo­wać po­mocy? – od­krzyk­nął Wil­liam. – Cały czas wy­pro­wa­dzasz nas z rów­no­wagi swo­imi zło­śli­wo­ściami. Czy to nie ty po­peł­nia­łeś wy­kro­cze­nia, czy to nie ty ku­pi­łeś dom, na który cię nie stać, i masz dziecko, któ­rym się nie opie­ku­jesz?

Na po­czątku Ja­mes wy­glą­dał, jakby miał mu coś od­wark­nąć, ale mil­czał. Przez chwilę można było od­nieść wra­że­nie, że jego po­stawa zmie­niła się, że nie jest już wy­pro­sto­wany i spięty, a ra­czej wy­gląda, jakby miał za­słab­nąć, upaść w śnieg.

– Pewna dziew­czyna jest ze mną w ciąży – rzu­cił znie­nacka.

Wil­liam miał na­dzieję, że się prze­sły­szał.

– Dziew­czyna? Masz na my­śli ko­goś in­nego niż Sara?

Ja­mes ski­nął głową.

Roz­dział 5

Wto­rek, 24 grud­nia

Jill Dale nie wie­działa, który już raz z rzędu przy­gląda się ry­wa­li­za­cji mię­dzy Ga­briellą i Ma­rielle. Jej dwie naj­bliż­sze przy­ja­ciółki nie za­wie­siły tym­cza­sowo broni z oka­zji Wi­gi­lii. Jill znów sie­działa w pierw­szym rzę­dzie i brała udział w czymś, co przy­po­mi­nało jej scenę z do­wol­nej wer­sji The Real Ho­use­wi­ves. Mu­siała przy­znać, że jest tym na­prawdę zmę­czona, ale w głębi du­szy i tak nie chciała, żeby prze­stały. Nie­usta­jąca ry­wa­li­za­cja Ga­brielli i Ma­rielle nie­spo­dzie­wa­nie za­pew­niła jej zu­peł­nie nową po­zy­cję. Ni­gdy nie zdoła stać się tak piękna ani bo­gata jak one, ale po­nie­waż ry­wa­li­zo­wały o jej przy­jaźń, miała te­raz prze­wagę, którą nie mo­gła się cie­szyć przed po­ja­wie­niem się Ma­rielle.

Za­nim brat Ga­brielli, To­bias, spo­tkał swoją obecną żonę, miał za sobą tylko kilka nie­uda­nych związ­ków z ko­bie­tami za­męż­nymi lub o skłon­no­ściach psy­cho­pa­tycz­nych. Sta­no­wił też piąte koło u wozu w mał­żeń­stwie Ga­brielli i Fre­drika. W końcu zna­lazł Ma­rielle na Tin­de­rze, a ta, za­nim kto­kol­wiek zdą­żył się po­ła­pać, prze­nio­sła się do Vim­merby. Dość szybko za­szła w ciążę, a ich bliź­niaki, Vin­cent i Ven­dela, skoń­czyły już trzy lata. Liv, córka Ga­brielli i Fre­drika, miała pięć lat, na­to­miast Jill uro­dziła dzieci dużo wcze­śniej niż jej ko­le­żanki. Kiedy miała dwa­dzie­ścia cztery lata, przy­szedł na świat Ad­rian, pier­wo­rodny syn jej i Olava, a cztery lata póź­niej po­ja­wił się Au­gust. Ad­rian miał dziś dzie­sięć lat, Au­gust sześć.

Jill była w tym sa­mym wieku co Ga­briella, więc cho­dziły do tej sa­mej klasy od przed­szkola, jed­nak do­piero w li­ceum za­przy­jaź­niła się z nią. Olav i Fre­drik byli od nich starsi o kilka lat, pod­czas gdy Ma­rielle była trzy lata młod­sza. Jill wie­działa, że te trzy lata nie­po­koją Ga­briellę.

Była przy­zwy­cza­jona do ży­cia w cie­niu Ga­brielli, zo­stały przy­ja­ciół­kami jesz­cze w ostat­niej kla­sie li­ceum. W wieku osiem­na­stu lat Ga­briella i To­bias wy­pro­wa­dzili się z domu i, z tego, co wia­domo było Jill, ni­gdy wię­cej nie roz­ma­wiali ze swo­imi ro­dzi­cami na­le­żą­cymi do zboru Świad­ków Je­howy. W ciągu ostat­niego roku przed ma­turą Ga­briella roz­kwi­tła. Z ci­chej i ni­ja­kiej stała się za­uwa­żalna i wy­ra­zi­sta, a także za­częła ema­no­wać pięk­nem, któ­rego nikt wcze­śniej nie za­uwa­żył.

Na­dal jest piękna, po­my­ślała Jill, zer­ka­jąc w stronę naj­lep­szej przy­ja­ciółki za­ję­tej sprzą­ta­niem ze stołu po po­siłku zło­żo­nym z ka­na­pek z szynką oraz ryżu na mleku. Ga­briella miała dłu­gie, gę­ste włosy o kasz­ta­no­wym od­cie­niu i duże zie­lone oczy z gę­stymi czar­nymi rzę­sami. Za­wsze była opa­lona, nie­za­leż­nie od pory roku. Poza tym miała do­brze wy­tre­no­wane ciało z krą­gło­ściami we wła­ści­wych miej­scach.

Trudno było zde­cy­do­wać, kto jest ład­niej­szy, Ga­briella czy Ma­rielle, bo wy­glą­dały zu­peł­nie ina­czej, a ich piękno prze­ja­wiało się w od­mienny spo­sób. W prze­ci­wień­stwie do Ga­brielli, którą ce­cho­wał dość ni­ski wzrost, Ma­rielle była wy­soka i szczu­pła, o nie­koń­czą­cych się smu­kłych no­gach i du­żych si­li­ko­no­wych pier­siach. Miała krót­kie blond włosy i piękne nie­bie­skie oczy, rów­nież była wy­spor­to­wana i za­wsze opa­lona.

Obok tych dwóch trudno było nie po­czuć się jak szara myszka, cho­ciaż Jill wie­działa, że tak na­prawdę jej też wiele nie bra­kuje. Miała brą­zowe włosy śred­niej dłu­go­ści, re­gu­larne rysy i ładną fi­gurę. Była uro­cza, cho­ciaż nie tak piękna jak Ga­briella ani zmy­słowa jak Ma­rielle.

Nie było trudno się do­my­ślić, dla­czego Ga­briella za­ko­chała się we Fre­driku. Z czar­nymi krę­co­nymi wło­sami i oliw­kową kar­na­cją wy­gląda jak mo­del pro­sto z kam­pa­nii re­kla­mo­wej. Ale po­mimo urody Fre­dri­kowi wiele bra­ko­wało do To­biasa, który wy­róż­niał się ciem­no­brą­zo­wymi wło­sami, in­ten­syw­nie nie­bie­skimi oczami i mu­sku­lar­nym cia­łem. Od pój­ścia do li­ceum, kiedy to za­czął spę­dzać czas z chło­pa­kami z klasy, a nie tylko z oso­bami ze wspól­noty Świad­ków Je­howy, Jill była po­ta­jem­nie w nim za­ko­chana. Cie­szyła się, że udało jej się za­przy­jaź­nić z Ga­briellą, li­czyła, że dzięki temu bę­dzie miała oka­zję zbli­żyć się do jej brata bliź­niaka. Po­ca­ło­wali się nie­zręcz­nie pod­czas im­prezy na za­koń­cze­nie szkoły śred­niej, ale to, co dla Jill było naj­szczę­śliw­szą chwilą w jej ży­ciu, oka­zało się nie mieć zna­cze­nia dla To­biasa. Nie od­bie­rał jej te­le­fo­nów, uda­wał, że nic się nie stało.

Po kilku la­tach zo­sta­wiła to za sobą kosz­tem ogrom­nego wy­siłku. Pod­czas wy­cieczki po­znała Olava, który był Nor­we­giem, i szybko za­szła w ciążę. Olav bar­dziej do niej pa­so­wał, wie­działa o tym. Byli do sie­bie po­dobni, uprzejmi i o przy­jem­nym wy­glą­dzie, ale jed­no­cze­śnie cał­kiem zwy­czajni i bez­pre­ten­sjo­nalni. W prze­ci­wień­stwie do po­zo­sta­łych czte­rech osób. Oczy­wi­ście Jill ko­chała Olava, ale ni­gdy nie za­po­mniała ust To­biasa na jej ustach.

– Mamo, nie mam co ro­bić – jęk­nął Ad­rian i za­rzu­cił jej ra­miona na szyję, de­mon­stru­jąc znu­dze­nie.

– Coś ta­kiego! – od­po­wie­działa. – Może masz ja­kieś pre­zenty do obej­rze­nia?

– A mogę po­grać na te­le­fo­nie?

Jill spoj­rzała na Olava, który ski­nął głową. Ad­rian spę­dzał zde­cy­do­wa­nie za dużo czasu, gra­jąc w gry i oglą­da­jąc fil­miki na YouTube w swoim smart­fo­nie. Gdyby nie to, że grał też w piłkę nożną i ho­keja, mu­sie­liby wpro­wa­dzić znacz­nie bar­dziej ry­go­ry­styczne za­sady, ale mimo wszystko i tak miał dużo ru­chu. W prze­ci­wień­stwie do swo­jego młod­szego brata. Dziś jed­nak za­brali mu ko­mórkę i po­wie­dzieli, że ma ba­wić się z in­nymi dziećmi, choć był kilka lat star­szy i uwa­żał tamte za ma­lu­chy.

– No do­brze, jest w mo­jej to­rebce w przed­po­koju – nie­chęt­nie zgo­dziła się Jill.

Ad­rian i Au­gust w domu czę­sto ba­wili się ra­zem, ale kiedy spo­ty­kali ze wszyst­kimi, trudno było ode­rwać Au­gu­sta od Liv i jej la­lek. Jill była świa­doma, że Fre­drik i To­bias ro­bią Ola­vowi wredne przy­tyki z po­wodu pre­fe­ren­cji Au­gu­sta, który wo­lał ba­wić się lal­kami niż grać w piłkę. Ga­briella i Ma­rielle czę­sto ostroż­nie su­ge­ro­wały, że może Au­gust po­trze­buje po­mocy psy­cho­lo­gicz­nej.

Re­ak­cje jej przy­ja­ciół na za­cho­wa­nie Au­gu­sta w po­łą­cze­niu z mi­ło­ścią, którą go da­rzyła, spra­wiały, że czuła się roz­darta. Skła­ma­łaby, mó­wiąc, że oso­bliwe za­cho­wa­nie syna nie jest dla niej nie­po­ko­jące. Jed­no­cze­śnie pa­trzy z czu­ło­ścią na swo­jego ma­łego sze­ścio­latka, który, szu­ka­jąc prze­bra­nia, za­wsze wy­bie­rał któ­rąś z su­kie­nek z szu­flady ze sta­rymi ubra­niami. Ale nie od­wa­ży­łaby się po­wie­dzieć o tym przy­ja­ciół­kom, ni­gdy by tego nie zro­zu­miały.

Nie­ustan­nie mó­wiły jej rów­nież, że szkoda, że ma dwóch sy­nów i żad­nej córki. Jaka szkoda, że praw­do­po­dob­nie ni­gdy nie bę­dzie miała ma­łej dziew­czynki, którą można ubie­rać w słod­kie su­kie­neczki i któ­rej można za­pla­tać war­ko­cze. Że im jej żal, po­nie­waż wie­dzą, że w głębi du­szy tę­skni za córką. Za to nie było im jej szkoda, kiedy su­ge­ro­wały, że z Au­gu­stem coś jest nie tak. To zło­ściło Jill. Przez pe­wien czas za­sta­na­wiała się, czy nie pod­su­nąć Ola­vowi, że po­winni po­sta­rać się o trze­cie dziecko, mimo że po dwóch trud­nych cią­żach uzgod­nili, że dwoje dzieci im wy­star­czy. Po­wstrzy­mała ją tylko myśl o wy­ra­zie twa­rzy Ga­brielli i Ma­rielle, gdyby ba­da­nie USG wy­ka­zało, że ocze­kują trze­ciego chłopca. Nie było warto, zwłasz­cza kosz­tem jej ciała.

Brzęk szkła su­ge­ro­wał, że Fre­drik jest w swoim ży­wiole i wy­sta­wia kie­liszki oraz liczne bu­telki ze swo­jego do­brze za­opa­trzo­nego barku. Jill na­tych­miast zro­zu­miała, dla­czego Olav tak szybko po­zwo­lił Ad­ria­nowi grać na te­le­fo­nie. Nie chciał ję­ków syna przy stole dla do­ro­słych, gdy na­dej­dzie czas na drinka. Nie mo­gła po­wstrzy­mać się od my­śli, że męż­czyźni nie po­winni się tak upi­jać w Wi­gi­lię. Wła­ści­wie Jill wcale się nie po­do­bało, że al­ko­hol za­wsze od­grywa tak dużą rolę pod­czas ich spo­tkań, a w Wi­gi­lię, tak lu­bianą przez dzieci, po­winni jej zda­niem obejść się bez niego. Wie­działa jed­nak, że i tak jej nie po­słu­chają, je­śli zde­cy­duje się coś po­wie­dzieć. Po­zo­stali naj­wy­raź­niej nie uwa­żali, że świę­to­wa­nie Bo­żego Na­ro­dze­nia bez al­ko­holu to do­bry po­mysł, a ona nie chciała być tą ma­rudą, która ze­psuje at­mos­ferę.

Po­dej­rze­wała, że wie­czór skoń­czy się tak samo jak zwy­kle. Dzieci za­sną wresz­cie z wy­czer­pa­nia, gdy wy­jąt­kowo duża ilość cu­kru w ich krwi nieco spad­nie, a nowe za­bawki prze­staną być eks­cy­tu­jące. Ga­briella przy­go­to­wała już po­sła­nia na ma­te­ra­cach w po­koju te­le­wi­zyj­nym na pię­trze. Wtedy im­preza za­cznie się na do­bre. Ga­briella i Ma­rielle za­czną się wy­głu­piać po zbyt du­żej ilo­ści wina, a Jill znów bę­dzie mu­siała sie­dzieć i słu­chać ich pa­pla­niny. Męż­czyźni z ko­lei wy­piją za dużo przy­go­to­wa­nych przez Fre­drika moc­nych drin­ków i za­czną dys­ku­to­wać tak gło­śno, że część dzieci się obu­dzi. Za każ­dym ra­zem, gdy pili al­ko­hol, wy­da­wało się, że zmie­niają się w sam­ców alfa, któ­rzy uwa­żają się za naj­faj­niej­szych na świe­cie.

Naj­pierw jed­nak mieli obej­rzeć ko­me­dię Svens­son, Svens­son. Nie ro­zu­miała, dla­czego wszy­scy co roku chcą ją oglą­dać, mimo że ją znają na pa­mięć.

– Mam na­dzieję, że dzieci wkrótce za­sną – po­wie­dział Fre­drik i uśmiech­nął się do niej, jakby czy­tał w jej my­ślach.

– Po­ra­dzą so­bie tam na gó­rze – rzu­cił To­bias.

Zu­peł­nie jakby za­po­mniał, że jego bliź­niaki mają trzy lata i w ogóle nie są sa­mo­dzielne.

– Wyjmę wino z lo­dówki! – za­wo­łała Ga­briella i znik­nęła w kuchni, aby wkrótce wró­cić z po­jem­ni­kiem peł­nym lodu i z bia­łym wi­nem.

– Ad­rian się nu­dził, prawda? – za­py­tał Fre­drik, pa­trząc na Jill. – Czy mam mu włą­czyć na gó­rze film?

– Nie, nie rób tego, do­póki nie obej­rzymy Svens­son, Svens­son – od­po­wie­działa Ma­rielle za­miast Jill. – Dzieci też chcą naj­pierw obej­rzeć ko­me­dię. Poza tym może le­piej włącz coś, przy czym za­sną.

Jill po­słusz­nie po­ki­wała głową, le­piej było się zgo­dzić. Po­my­ślała o tym, jak czę­sto to samo działo się w fir­mie – kiedy jedną osobę o coś py­tano, a od­po­wia­dała zu­peł­nie inna.

– Nie wiem, czy Ad­rian do­brze się bawi… – za­czął Fre­drik i za­sta­na­wiał się, jak do­koń­czyć zda­nie. – Cho­dzi mi o to, że jest tro­chę star­szy od po­zo­sta­łych.

– I nu­dzi mu się z dziew­czy­nami – wtrą­cił To­bias. – Z Liv i Au­gu­stem.

Fre­drik i To­bias jed­no­gło­śnie wy­buch­nęli śmie­chem, przez który le­dwo mo­gli utrzy­mać się pro­sto na krze­słach, śmie­chem peł­nym sa­mo­za­do­wo­le­nia i po­gardy. Ką­tem oka Jill do­strze­gła, że Olav, który sie­dział obok niej, jest zły. Po­my­ślała, że żar­ciki męż­czyzn ubo­dły go bar­dziej niż przy­tyki Ga­brielli i Ma­rielle. Drwiny z Au­gu­sta ozna­czały też do­dat­kową przy­krość. Nie by­łaby za­sko­czona, gdyby jej mąż wziął ich kpiny jako po­śred­nią kry­tykę jego wła­snej mę­sko­ści. W końcu to on wy­cho­wał chło­paka, który za­cho­wy­wał się jak dziew­czyna.

Ga­briella i Ma­rielle za­chi­cho­tały ci­cho. Nie­sa­mo­wite, jak te dwie wiel­kie ry­walki po­tra­fiły się na chwilę zjed­no­czyć, gdy mo­gły ją upo­ko­rzyć. Wie­działa jed­nak, że to tylko tym­cza­sowe, wkrótce po­rzą­dek zo­sta­nie przy­wró­cony, a Jill sta­nie znowu po­mię­dzy nimi.

Po kilku se­kun­dach peł­nej na­pię­cia ci­szy Olav rów­nież się ro­ze­śmiał. Le­piej się ba­wić niż psuć na­strój. Przy­zwy­cza­iła się już do tłu­mie­nia wła­snych zra­nio­nych uczuć na rzecz wspól­nego do­bra ze­bra­nych.

Zwal­czyła uczu­cie dys­kom­fortu i zmu­siła się do uśmie­chu.

Roz­dział 6

Ga­briella i To­bias spoj­rzeli na sie­bie ze stra­chem w oczach, gdy w ich po­ma­lo­wa­nym na czer­wono dwu­pię­tro­wym drew­nia­nym domu roz­legł się dźwięk dzwonka do drzwi. W pierw­szej chwili dziew­czynka chciała gdzieś uciec i się scho­wać, a po twa­rzy brata wi­działa, że pra­gnie tego sa­mego. Oboje bar­dzo do­brze wie­dzieli, kto jest ich go­ściem. To So­lveig Svan­tes­son przy­je­chała z wi­zytą, aby stu­dio­wać z nimi Bi­blię. Wkrótce będą sie­dzieć przy stole w ja­dalni i słu­chać So­lveig wer­tu­ją­cej żółtą księgę z przy­po­wie­ściami bi­blij­nymi.

To­bias w roz­pa­czy rzu­cił na zie­mię piłkę do nogi. Od­biła się kilka razy, a po­tem po­to­czyła się w kie­runku ko­minka i przy­pad­kowo po­trą­ciła sto­jak z po­grze­ba­czem. Po­grze­bacz spadł z ta­kim hu­kiem, jakby ktoś zrzu­cił bombę na ich po­grą­żony w ci­szy dom.

Ich dom ni­gdy nie był wy­peł­niony dźwię­kami, które Ga­briella sły­szała, gdy w ta­jem­nicy po­szła któ­re­goś dnia do domu Emmy, ko­le­żanki z klasy. W sa­lo­nie Emmy był włą­czony te­le­wi­zor, a w kuchni, w któ­rej mama przy­go­to­wy­wała po­siłki, grało ra­dio. W po­koju star­szego brata Emmy mu­zyka grała na­prawdę gło­śno. Ga­brielli po­do­bały się te dźwięki, da­wały jej po­czu­cie przy­tul­no­ści, gdy sie­działa na so­fie w sa­lo­nie i cie­szyła się wszyst­kim, co się wo­kół niej działo. W jej domu nie było te­le­wi­zora, ra­dia ani wieży. Nie mieli na­wet żad­nych gier plan­szo­wych. Ga­briella wie­działa jed­nak, że nie może na­rze­kać. Do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę, że jej ro­dzina ma wszystko, czego mo­głaby pra­gnąć. Po pro­stu w at­mos­fe­rze w domu Emmy było coś, czego nie po­tra­fiła cał­kiem za­po­mnieć.

– To­bia­sie! – Su­rowy głos taty od­bił się echem po ca­łym domu.

Tata wszedł do sa­lonu, w któ­rym znaj­do­wały się dzieci, a kiedy zdał so­bie sprawę, że to piłka prze­wró­ciła po­grze­bacz, chwy­cił chło­paka mocno za ra­mię.

– Co po­wie­dzia­łem o grze w piłkę pod da­chem? – za­wo­łał. – Ist­nieją znacz­nie waż­niej­sze rze­czy niż bie­ga­nie po bo­isku, mam na­dzieję, że to ro­zu­miesz! So­lveig przy­szła. Co by było, gdyby zo­ba­czyła, jak się za­cho­wu­jesz? Dzi­siaj chcę, że­byś się skon­cen­tro­wał i uważ­nie słu­chał wszyst­kiego, co mówi. Nie chcę się wsty­dzić na ju­trzej­szym ze­bra­niu.

Ga­briella z prze­ra­że­niem pa­trzyła na gniewną minę taty. Miał wy­krzy­wioną ze zło­ści twarz. Ona też nie lu­biła wi­zyt So­lveig, ale nie nie­na­wi­dziła ich aż tak sil­nie jak jej brat. Poza tym zda­wała so­bie sprawę, ja­kie kon­se­kwen­cje przy­niósłby jej sprze­ciw. To­bias nie za­wsze słu­chał ro­dzi­ców, co zwy­kle nie pro­wa­dziło do ni­czego do­brego.

To­bias rzu­cił okiem na tatę, a po­tem utkwił wzrok w swo­ich sto­pach. Jego nieco wy­zy­wa­jący wy­raz twa­rzy i dumna po­stawa zmie­niły się w chwili, kiedy tata wszedł w po­koju, więc te­raz wy­glą­dał na za­wsty­dzo­nego i zdru­zgo­ta­nego.

Po­słusz­nie we­szli za tatą do przed­po­koju, a kiedy otwo­rzył drzwi na po­wi­ta­nie So­lveig, dzieci stały obok sie­bie jak dwie małe świeczki. Ga­briella dy­gnęła, a jej brat się ukło­nił. Przy­wi­tali na­uczy­cielkę tymi sa­mymi uprzej­mymi zwro­tami co za­wsze.

Mimo że To­bias miał za­le­d­wie sie­dem lat, mu­siał zo­stać w domu, ukry­wa­jąc fakt, że wo­lałby po pro­stu grać w piłkę nożną w ogro­dzie. Na prze­rwach w szkole za­wsze grał z in­nymi chłop­cami z klasy. Po lek­cjach naj­chęt­niej ro­biłby to samo, ale oboje wie­dzieli, że tata i mama są in­nego zda­nia. Żadne z dzieci w ich zbo­rze nie na­le­żało do dru­żyny pił­kar­skiej, po­nie­waż na­uka i ze­bra­nia człon­ków zboru były je­dyną rze­czą, na którą mieli czas poza szkołą. Z po­wodu gry w piłkę nożną pod­czas przerw w szkole To­bias zdy­stan­so­wał się od in­nych dzieci ze wspól­noty Świad­ków Je­howy, co nie spodo­bało się ich ro­dzi­com.

Sama Ga­briella ba­wiła się na prze­rwach głów­nie z dziew­czyn­kami ze zboru, ale po­nie­waż ona i To­bias byli je­dy­nymi świad­kami w swo­jej kla­sie, po­zwo­lono jej rów­nież ba­wić się z Emmą i jej przy­ja­ciół­kami.

– Po­my­śla­łam, że prze­śle­dzimy dziś hi­sto­rię Je­ftego i jego córki – za­częła So­lveig, prze­wra­ca­jąc strony w żół­tej książce z hi­sto­riami bi­blij­nymi, którą za­wsze miała przy so­bie. – Mu­si­cie dziś słu­chać bar­dzo uważ­nie – spoj­rzała su­rowo na dzieci – bo ju­tro bę­dziemy roz­ma­wiać o czymś po­dob­nym na ze­bra­niu. Pod­nie­ście wtedy rękę, aby po­ka­zać, że zna­cie tę hi­sto­rię.

Ga­briella ski­nęła głową, ale wi­działa, że To­bias nie udaje za­in­te­re­so­wa­nego. Zro­biło jej się nie­do­brze ze stra­chu, że So­lveig zo­ba­czy jego znu­dzoną minę. Nie lu­biła, kiedy do­ro­śli zło­ścili się na jej brata, a nie­stety zda­rzało się to czę­sto. By­wał nie­po­słuszny, oczy­wi­ście, ale był też jej naj­lep­szym przy­ja­cie­lem i nie chciała, żeby kto­kol­wiek zwra­cał się do niego ostrym to­nem.

Na szczę­ście To­bias w końcu też ski­nął głową, pa­trząc na su­rową twarz So­lveig. Star­sza ko­bieta jak zwy­kle zwią­zała siwe włosy w cia­sny kok i miała na so­bie tę samą co za­wsze białą, wią­zaną pod szyją bluzkę oraz szarą spód­nicę. To­bias sza­no­wał ich na­uczy­cielkę i po­dob­nie jak Ga­briella bał się jej. Wie­dzieli, jaka jest po­zy­cja So­lveig w zbo­rze. Była żoną jed­nego z braci star­szych i sza­no­waną na­uczy­cielką. Mama mó­wiła im, że po­winni być na­prawdę wdzięczni i nie­sa­mo­wi­cie za­szczy­ceni tym, że So­lveig zgo­dziła się uczyć ich prawdy. Po­nadto ko­bieta za­sły­nęła z po­skro­mie­nia z suk­ce­sem kilku chłop­ców ta­kich jak To­bias, chłop­ców, któ­rzy mu­sieli bar­dzo ciężko wal­czyć ze swo­imi nie­do­sko­na­ło­ściami.

Trud­no­ści To­biasa z kon­cen­tra­cją sta­no­wiły efekt grze­chu pier­wo­rod­nego. Wszy­scy lu­dzie cier­pieli te­raz z po­wodu nie­do­sko­na­ło­ści, ale mieli stać się do­sko­na­łymi w raju, tak jak Adam i Ewa cie­szyli się do­sko­na­ło­ścią przed po­peł­nie­niem pierw­szego grze­chu. Ga­briella wie­lo­krot­nie sły­szała roz­mowy ro­dzi­ców o tym, że jej brat musi sil­nie wal­czyć ze swoją nie­do­sko­na­ło­ścią, gdyż uroki świata do­cze­snego mogą roz­pra­szać go ła­twiej niż in­nych. Sza­tan ro­bił wszystko, by ich zwieść. Aby ku­sić lud Je­howy. Zda­wała so­bie z tego sprawę.

– Je­fte opo­wia­dał córce o Je­ho­wie – kon­ty­nu­owała So­lveig i zmru­żyła oczy, pa­trząc na chłopca. – Po­nie­waż był sil­nym czło­wie­kiem i do­brym przy­wódcą, Izra­elici po­pro­sili, by po­pro­wa­dził ich na wojnę prze­ciwko wro­gom. Je­fte mo­dlił się do Je­howy o po­moc i obie­cał, że je­śli od­niosą zwy­cię­stwo, odda Mu pierw­szą osobę, która po­wita go po po­wro­cie.

– Czemu? – za­py­tał To­bias.

– A jak my­ślisz? – za­py­tała So­lveig. – Na pewno znasz od­po­wiedź.

Ga­briella prze­stra­szyła się, że jej brat nie bę­dzie w sta­nie od­po­wie­dzieć na py­ta­nie.

– Może chciał oka­zać Je­ho­wie wdzięcz­ność za to, że po­mógł im wy­grać – od­po­wie­działa za­miast To­biasa. Miała na­dzieję, że So­lveig nie bę­dzie zła, że po­mo­gła bratu.

– Do­brze, Ga­briello! – wy­krzyk­nęła So­lveig, uśmie­cha­jąc się za­chę­ca­jąco. – A więc? – kon­ty­nu­owała, po­now­nie zwra­ca­jąc się do To­biasa. – Dla­czego Je­fte zro­bił to, co zro­bił?

Chło­pak za­mru­gał ner­wowo i sta­rał się coś wy­my­ślić. Spoj­rzał bez­rad­nie na Ga­briellę, która pod­po­wie­działa mu słowo „wdzięcz­ność”. So­lveig była ob­ró­cona w stronę To­biasa, więc ni­czego nie za­uwa­żyła.

– By oka­zać wdzięcz­ność – mruk­nął To­bias, pa­trząc w dół na stół.

– Patrz mi w oczy, kiedy od­po­wia­dasz na moje py­ta­nia – roz­ka­zała So­lveig.

To­bias spoj­rzał w górę i na­po­tkał jej spoj­rze­nie, po czym po­wtó­rzył od­po­wiedź.

– Do­brze – od­po­wie­działa So­lveig, ale bez uśmie­chu. – Osoba, którą Je­fte odda Je­ho­wie, bę­dzie przez resztę ży­cia miesz­kać i pra­co­wać w przy­bytku Je­howy. Je­fte wy­grał bi­twę. Czy do­my­śla­cie się, kto pierw­szy wy­szedł z domu, by go przy­wi­tać po po­wro­cie?

Oboje po­trzą­snęli gło­wami.

– Je­dyna córka Je­ftego! – za­wo­łała So­lveig trium­fal­nie, jakby miała coś mi­łego do po­wie­dze­nia. – Córka na­tych­miast po­wie­działa ojcu, że zło­żył obiet­nicę Je­ho­wie i że musi jej do­trzy­mać. Cho­ciaż ża­ło­wała, że nie bę­dzie mo­gła wyjść za mąż i mieć dzieci, chciała po­móc ojcu do­trzy­mać obiet­nicy i uszczę­śli­wić Je­howę.

Pod­eks­cy­to­wana So­lveig kla­snęła w dło­nie.

To była ładna hi­sto­ria, po­my­ślała Ga­briella, cho­ciaż czuła smu­tek z po­wodu córki Je­ftego. Miała na­dzieję, że tata nie obieca jej Je­ho­wie, po­nie­waż nie chciała opu­ścić brata. Ale może w ta­kim wy­padku on mógłby do niej do­łą­czyć?

– A czego mo­żemy się na­uczyć z tej hi­sto­rii? – za­py­tała So­lveig en­tu­zja­stycz­nie, choć nie ocze­ki­wała od nich od­po­wie­dzi. Sama chciała jak naj­szyb­ciej wy­ja­wić mo­rał opo­wie­ści. – Je­śli ro­bi­cie to, co mó­wią ro­dzice, i je­śli ko­cha­cie Je­howę, mo­że­cie być jak córka Je­ftego. Wów­czas wasz oj­ciec, wa­sza matka i Je­howa będą szczę­śliwi i dumni.

Pa­trząc na ob­ra­zek przed­sta­wia­jący córkę Je­ftego w żół­tej księ­dze, Ga­briella za­sta­na­wiała się, czy jest do niej po­dobna, czy uszczę­śli­wia tatę i mamę.

– Te­raz może ła­twiej ci bę­dzie zro­zu­mieć, dla­czego nie masz grać w piłkę nożną, a za­miast tego wię­cej się uczyć – upo­mniała So­lveig To­biasa.

Ga­briella na­po­tkała spoj­rze­nie brata.

Było pu­ste.

Roz­dział 7

Wto­rek, 24 grud­nia

El­li­nore Carl­berg ro­zej­rzała się po du­żym sa­lo­nie w domu te­ściów swo­jej córki. Nie mo­gła uwie­rzyć, że spę­dza Wi­gi­lię z wła­sną ro­dziną, a nie z Beng­tem i Je­spe­rem Bro­ma­nami.

Prze­peł­niały ją jed­no­cze­śnie ulga, ra­dość, za­gu­bie­nie, zmę­cze­nie i smu­tek, więc nie wie­działa za bar­dzo, czy czuje się do­brze, czy źle. Ro­zum jej pod­po­wia­dał, że po­winna być za­chwy­cona bli­sko­ścią męża i córki, ale nie była w sta­nie tak na­prawdę się zre­lak­so­wać.

Jej od­czu­cia były zro­zu­miałe, o czym wie­działa od le­ka­rza i psy­cho­loga, ale i tak trudno jej było zdo­być się na cier­pli­wość wo­bec sie­bie. Przez ostat­nie trzy­dzie­ści lat pra­gnęła je­dy­nie wol­no­ści. Te­raz w końcu ją od­zy­skała, więc dla­czego wciąż miała w so­bie tak wielką pustkę? Cza­sami drę­czyła ją strasz­liwa myśl, że może po­winna była po­zo­stać w domu Bengta Bro­mana, że może już nie na­daje się do nor­mal­nego ży­cia. Za­po­mniała, jak się żyje w praw­dzi­wym świe­cie, i wszystko było dla niej nowe. Lu­dzie wy­glą­dali ina­czej, w skle­pach spo­żyw­czych po­ja­wiły się nowe rze­czy, w me­trze pła­ciło się te­raz w zu­peł­nie inny spo­sób. Długo by wy­mie­niać…

Gdyby przez te wszyst­kie lata w za­mknię­ciu nie miała ra­dia i te­le­wi­zji, te­raz praw­do­po­dob­nie nie by­łaby w sta­nie funk­cjo­no­wać. Zu­peł­nie jakby na­ro­dziła się na nowo, od­kry­wała cał­ko­wi­cie nowy świat, o któ­rego ist­nie­niu nie miała po­ję­cia. Po­rów­ny­wała się do star­szych lu­dzi, któ­rzy z po­wodu cho­roby i sła­bo­ści nie mo­gli wyjść, ale dzięki oglą­da­niu te­le­wi­zji przez cały dzień na­dą­żali za tym, co się dzieje w spo­łe­czeń­stwie.

Mąż i córka rzu­cali dys­kretne spoj­rze­nia w jej kie­runku, praw­do­po­dob­nie my­śląc, że tego nie wi­dzi. Miała świa­do­mość, że się mar­twią i ro­bią to z tro­ski o nią, ale i tak czuła się ob­ser­wo­wana. Tak wła­śnie było w domu Bengta. Bez względu na to, co ro­biła, oraz nie­za­leż­nie od tego, czy był w domu, czy nie, za­wsze czuła się ob­ser­wo­wana, mo­ni­to­ro­wana. Ni­gdy nie miała pew­no­ści, czy jej nie fil­mo­wał lub nie na­gry­wał, a trwało to tak długo, że bała się na­wet swo­bod­nie my­śleć, zu­peł­nie jakby mógł wtar­gnąć do jej głowy.

Ni­gdy nie chciała roz­ma­wiać o Beng­cie z ni­kim in­nym niż ze swoim psy­cho­lo­giem. Kiedy pa­trzyła na Per-Erika i Jo­se­phine, w ich oczach kryło się wiele py­tań, ale nie była w sta­nie na nie od­po­wie­dzieć. Jak mo­gła wy­ja­śnić, jak to było być za­mkniętą, zmu­szoną do ży­cia cu­dzym ży­ciem, do uda­wa­nia in­nej ko­biety, cho­dze­nia wie­czo­rem do łóżka z Beng­tem?

Nie­po­kój i wy­rzuty su­mie­nia były te­raz sil­niej­sze niż wcze­śniej, kiedy prze­by­wała w za­mknię­ciu. Wie­działa, dla­czego tak jest. Z po­wodu He­leny. Do­póki po­zo­sta­wała uwię­ziona w domu w Sund­svall, żyła na­dzieją, że obie jej córki mają się do­brze, że jej po­ry­wacz ich nie skrzyw­dzi, do­póki bę­dzie ro­bić, co jej każe. Ale po­tem Bengt i Je­sper i tak za­mor­do­wali He­lenę, a El­li­nore nie mo­gła temu za­po­biec. A może mo­gła? Ca­łymi no­cami le­żała zlana sil­nym po­tem w wil­got­nej po­ścieli i w kółko ana­li­zo­wała ten sam sce­na­riusz. Ni­gdy nie pod­jęła próby ucieczki, a He­lena i tak zo­stała za­mor­do­wana. A gdyby spró­bo­wała wy­do­stać się stam­tąd? Może pod­dała się ze stra­chu? Czy He­lena by dzi­siaj żyła, gdyby ona po­stą­piła ina­czej?

Jej psy­cho­log po­wie­dział, że po­czu­cie winy jest na­tu­ralne, ale też cią­gle pod­kre­ślał, że nie na niej spo­czywa od­po­wie­dzial­ność.

Do­piero co młod­szy brat Wil­liama, Ja­mes, wściekł się i wy­biegł na ze­wnątrz mimo za­mieci, a Wil­liam wy­szedł w ślad za nim i wła­śnie wró­cił sam. El­li­nore wie­działa, że Ja­mes ma kło­poty, ale nie była w pełni świa­doma wszyst­kiego, co się dzieje mię­dzy nim a Sarą. Nie miała siły re­je­stro­wać wszyst­kich opo­wie­ści Jo­se­phine. Z jed­nej strony cie­szyła się, że tego wie­czoru uwaga wszyst­kich sku­piła się na kimś in­nym niż ona. Ro­dzice Wil­liama, Ylva i Ro­bert, nie wie­dzieli za bar­dzo, jak mają się przy niej za­cho­wy­wać. Jej za to cza­sem trudno było po­jąć wszystko, co się dzieje do­koła. Mózg miał trud­no­ści z na­dą­ża­niem i czę­sto czuła się tak, jakby nie wi­działa po­wią­zań, które po­zo­sta­wały oczy­wi­ste dla ko­goś in­nego.

– Może ktoś chce kawy? – za­py­tał Ro­bert, pró­bu­jąc po­pra­wić na­strój.

Ylva ba­wiła się z The­odo­rem, a Jo­se­phine sie­działa obok Sary, praw­do­po­dob­nie chcąc oka­zać jej wspar­cie. El­li­nore po­my­ślała, że jej córka jest na­prawdę życz­liwa, i zro­biło jej się miło. Do­szła do wnio­sku, że Per-Erik do­brze ją wy­cho­wał, cho­ciaż zda­wała so­bie sprawę, że opiekę nad córką za­wdzię­cza przede wszyst­kim swo­jej zmar­łej te­ścio­wej. To bab­cia ją wy­cho­wała, ale Per-Erik za­pew­nił jej po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, na­wet za­cho­wu­jąc pe­wien dy­stans.

– Mogę po­móc – za­pro­po­no­wała szybko El­li­nore, pod­no­sząc się z miej­sca.

Nie chciała dłu­żej prze­by­wać w na­pię­tej at­mos­fe­rze pa­nu­ją­cej w sa­lo­nie. Mimo że wie­działa rów­nie do­brze jak Ro­bert, że kawa ni­czego nie zmieni, wyj­ście do kuchni i przy­go­to­wa­nie po­czę­stunku wy­da­wało się nie­odzowne.

El­li­nore miała już dość ci­szy i sta­rała się jej uni­kać. W domu za­wsze włą­czała ra­dio lub te­le­wi­zor, a prze­by­wa­jąc wśród lu­dzi, sto­so­wała stra­te­gię po­le­ga­jącą na nie­ustan­nej roz­mo­wie o rze­czach nie­istot­nych. Choć kie­dyś za­wsze po­zo­sta­wała za­my­ślona, te­raz zmie­niła się w osobę ra­do­śnie opo­wia­da­jącą o po­go­dzie. Byle ode­pchnąć my­śli i nie­po­kój. Nie lu­biła tego, ale był to jej je­dyny spo­sób na prze­trwa­nie.

Ro­bert pa­rzył kawę, a El­li­nore wyj­mo­wała z szafki fi­li­żanki. Od czasu wej­ścia do kuchni jesz­cze się do sie­bie nie ode­zwali. Po raz ko­lejny ci­sza oto­czyła ją ni­czym mo­kry, nie­przy­jemny koc, z któ­rego nie można się uwol­nić.

– Do­brze bę­dzie na­pić się kawy – po­wie­działa więc i nie­mal na­tych­miast po­czuła do sie­bie po­gardę.

Kie­dyś nie uży­wała ba­nal­nych wy­ra­żeń tylko po to, by unik­nąć kło­po­tli­wej ci­szy. Te­raz zresztą też nie zro­biła tego dla­tego, że ci­sza była krę­pu­jąca, lecz aby za­głu­szyć my­śli i nie­po­kój, które usi­ło­wały prze­jąć nad nią kon­trolę.

– Tak, to prawda – od­rzekł Ro­bert, uśmie­cha­jąc się do niej.

Wi­działa nie­pew­ność na jego twa­rzy. Rów­nie do­brze mo­głaby no­sić na szyi czer­woną ta­bliczkę z in­for­ma­cją, że zo­stała po­rwana i wię­ziono ją trzy­dzie­ści lat. Czę­sto od­no­siła wra­że­nie, że ma tę krzywdę wy­pi­saną na czole, przez co lu­dzie wo­kół niej czują się nie­swojo.

Ro­bert po­sta­wił tacę na ku­chen­nym stole.

– Mo­żesz po­sta­wić tu fi­li­żanki, bę­dzie ła­twiej za­nieść je do sa­lonu – po­wie­dział, wska­zu­jąc na tacę.

Zdu­miona El­li­nore zdała so­bie sprawę, że Ro­bert po­trafi się od­na­leźć w kuchni swo­jej i Ylvy. Wie­dział, gdzie co leży i nie mu­siał wy­bie­gać do sa­lonu, żeby za­py­tać o to żonę. Bengt chyba ni­gdy nie otwo­rzył żad­nej szafki, to ona się wszyst­kim zaj­mo­wała, a Per-Erik też nie czuł się szcze­gól­nie do­brze w kuchni.

El­li­nore po­dej­rze­wała, że Per-Erik po śmierci matki i wy­pro­wadzce Jo­se­phine za­ma­wiał je­dze­nie na wy­nos. W ostat­nim cza­sie jed­nak na­uczyła go przy­go­to­wy­wać nie­które po­trawy, a on naj­wy­raź­niej to do­ce­niał, na­wet je­śli go­to­wa­nie nie na­le­żało do jego ulu­bio­nych za­jęć. Praw­do­po­dob­nie za­bie­rał się za to głów­nie dla­tego, że po­do­bało mu się, że ro­bią coś ra­zem.

Po­de­szła do stołu z czte­rema fi­li­żan­kami kawy w dło­niach i po­sta­wiła je na tacy. Gdy miała się od­wró­cić, aby wziąć na wszelki wy­pa­dek jesz­cze kilka fi­li­ża­nek, po­czuła zna­jomy za­pach. Krew za­sty­gła w jej ży­łach, gdy zo­ba­czyła sto­jący na środku ku­chen­nego stołu wa­zon z kwia­tami.

Bu­kiet skła­dał się z bia­łych goź­dzi­ków.

Roz­dział 8

Wto­rek, 24 grud­nia

Emi­lia Sund­berg za­trza­snęła za sobą drzwi, za­mknęła je na górny i dolny za­mek, a po­tem za­ło­żyła jesz­cze łań­cuch. Nie bała się ciem­no­ści ani nie czuła więk­szego nie­po­koju, ale lu­biła mi­ni­ma­li­zo­wać ry­zyko.

Była Wi­gi­lia, po dwu­dzie­stej pierw­szej. Emi­lia spę­dziła po­po­łu­dnie i wie­czór w domu ro­dzi­ców wraz z więk­szą czę­ścią ro­dziny. Od dwóch go­dzin roz­wa­żała po­wrót do domu, ale nie mo­gła się ze­brać. Kiedy zbli­żała się dwu­dzie­sta pierw­sza, uznała jed­nak, że czas za­koń­czyć im­prezę. Do tego czasu miała też dość py­tań krew­nych o to, kiedy znaj­dzie męża i do­chowa się dzieci. Jej młod­sza sio­stra, choć miała tylko dwa­dzie­ścia sześć lat, do­ro­biła się już męża, trojga dzieci, domu i psa. Wy­bory Lo­uise naj­wy­raź­niej za­do­wo­liły ro­dzinę, po­nie­waż ni­gdy nie ata­ko­wano jej py­ta­niami na te­mat jej ży­cia. Nie­sa­mo­wite, jak cały pa­kiet z part­ne­rem, dziećmi, do­mem, zwie­rza­kami i sa­mo­cho­dem kombi po­tra­fił udo­bru­chać oto­cze­nie. Do­póki ktoś może po­chwa­lić się tymi atu­tami, po­zo­stali będą usa­tys­fak­cjo­no­wani i szczę­śliwi. Na­to­miast to, jak taki zwią­zek na­prawdę wy­gląda i jak czują się dzieci, po­zo­staje sprawą dru­go­rzędną, do­póki pro­wa­dzi się ta­kie ży­cie jak więk­szość spo­łe­czeń­stwa.

Je­śli ktoś na­to­miast, tak jak Emi­lia, dwu­krot­nie po­dró­żo­wał po świe­cie, a w mię­dzy­cza­sie ukoń­czył szkołę po­li­cyjną, bli­scy na­bie­rają prze­ko­na­nia, że coś jest nie tak. A je­śli ko­bieta jest sin­gielką i ni­gdy nie przy­pro­wa­dziła męż­czy­zny, by po­pi­sać się nim na ro­dzin­nych spo­tka­niach, lu­dzie wo­kół nie tylko są­dzą, że coś jest nie tak, ale też chcą po­móc w zna­le­zie­niu przy­czyny pro­blemu. Bab­cia kil­ka­krot­nie py­tała mamę, czy Emi­lia jest les­bijką i czy to dla­tego ni­gdy nie zna­la­zła so­bie męż­czy­zny. Kiedy w końcu przy­jęła do wia­do­mo­ści, że ten trop jest mylny, za­częła ana­li­zo­wać, czy to oso­bo­wość jej wnuczki po­wo­duje, że jest tak sa­motna i nie­szczę­śliwa. Dziś w ciągu dnia i wie­czo­rem Emi­lia wy­słu­chała wszel­kich moż­li­wych rad, po­czy­na­jąc od tej, że za mało się stara, po tę, że jest zbyt twarda i do­mi­nu­jąca. Nikt na­to­miast nie za­dał so­bie trudu, by za­py­tać, czy w ogóle po­trze­buje męż­czy­zny. Nie żeby Emi­lia na­prawdę chciała od­po­wia­dać na ja­kie­kol­wiek py­ta­nia, ale by­łoby miło, gdyby ktoś uwzględ­nił jej opi­nię.

W ogóle jej nie za­le­żało na spo­tka­niu fa­ceta, za któ­rego wyj­dzie i z któ­rym bę­dzie mieć dzieci. Miała nie­mal pew­ność, że wcale nie chce po­tom­stwa, ale ni­gdy nie od­wa­żyła się po­wie­dzieć o tym swo­jej ro­dzi­nie. Zo­ba­czy­łaby tylko za­sko­czone spoj­rze­nia i usły­szała okle­pane fra­zesy, na przy­kład o tym, że praw­dziwe ży­cie za­czyna się do­piero po uro­dze­niu dziecka.

Nie­spiesz­nie we­szła do kuchni i na­lała so­bie szklankę wody, po czym rzu­ciła okiem w kie­runku ła­zienki na dru­gim końcu prze­stron­nego lo­ftu. Miała ochotę na go­rący prysz­nic. Zdą­żyła zmar­z­nąć pod­czas jazdy sa­mo­cho­dem do domu i krót­kiego spa­ceru z par­kingu do miesz­ka­nia. Poza tym chciała spłu­kać z sie­bie wszyst­kie py­ta­nia, spo­strze­że­nia i pod­po­wie­dzi, któ­rymi ją za­rzu­cono. Miała wra­że­nie, że przy­lgnęły jej do skóry. Zdjęła ubra­nia, rzu­ca­jąc je na stertę na pod­ło­dze w ła­zience, we­szła pod prysz­nic i sta­nęła pod stru­mie­niem wody.

Kiedy skoń­czyła, wło­żyła szla­frok, który wi­siał na drzwiach, i owi­nęła mo­kre włosy ręcz­ni­kiem z półki obok du­żej umy­walki.

Po­dob­nie jak wiele razy wcze­śniej, ucie­szyła się, że nie musi już miesz­kać w domu ro­dzi­ców. Cza­sami za­chwy­cała ją świa­do­mość, że jest do­ro­sła i de­cy­duje o so­bie. Tu, w swoim miesz­ka­niu, to ona de­cy­do­wała, czy ubra­nia po­winny po­zo­stać w ster­cie na pod­ło­dze w ła­zience do ju­tra i czy zje ko­la­cję na ka­na­pie, czy w łóżku. To ona ku­piła szla­frok, który te­raz miała na so­bie, i to ona wy­brała ręcz­niki le­żące na półce w ła­zience. Wszystko w miesz­ka­niu na­le­żało do niej, nikt się jej tu nie wtrą­cał. I ni­komu nie wolno było tego zmie­nić.

Ubra­nia wciąż le­żały na pod­ło­dze, kiedy ru­szyła w stronę kuchni. Zro­biła ka­napkę i za­brała ją ze sobą do łóżka, zo­sta­wia­jąc ma­sło przy zle­wie, i już te­raz po­sta­no­wiła, że dziś wie­czo­rem nie bę­dzie myć zę­bów. Zu­peł­nie jakby chciała oka­zać bunt po Wi­gi­lii z ro­dziną. Chcia­łaby, żeby ją te­raz wi­dzieli i mieli świa­do­mość, jak mało ob­cho­dzą ją te wszyst­kie rze­czy, które oni uwa­żają za ważne.

Ist­niały jed­nak sprawy, któ­rymi chcia­łaby się po­dzie­lić z matką lub sio­strą. Ta­kie jak ta, która te­raz za­przą­tała jej uwagę, ale o któ­rej upar­cie sta­rała się nie my­śleć.

Jed­nak to nie był do­bry po­mysł.

I tak by tego nie zro­zu­miały.

Roz­dział 9

Środa, 25 grud­nia

Dzieci w końcu za­snęły na gó­rze, a na dole roz­po­czął się mniej przy­ja­zny naj­młod­szym etap świę­to­wa­nia Bo­żego Na­ro­dze­nia. Nie żeby się przej­mo­wali, że dzieci zo­ba­czą ich pi­ją­cych al­ko­hol lub tro­chę pi­ja­nych, w końcu nie mo­gło im to za­szko­dzić.

Męż­czyźni zdą­żyli się już po­rząd­nie upić w kuchni, co Ga­briella sły­szała z sa­lonu, gdzie sie­działa ra­zem z Ma­rielle i Jill. Wszyst­kie trzy były tro­chę wsta­wione i zaj­mo­wały się prze­glą­da­niem In­sta­grama oraz wy­śmie­wa­niem osób z ich oto­cze­nia.

– A wi­dzia­ły­ście dziecko Mai Al­brekts­son? – wy­du­siła Ma­rielle mię­dzy jed­nym a dru­gim wy­bu­chem śmie­chu. – Tak cho­ler­nie brzyd­kie! Nie wiem, co bym zro­biła, gdy­bym miała ta­kie brzyd­kie dziecko.

– Uwa­żam, że może wi­nić je­dy­nie sie­bie – od­po­wie­działa Ga­briella, wi­jąc się ze śmie­chu, kiedy Ma­rielle wy­cią­gnęła te­le­fon ze zdję­ciem nie­mow­lę­cia z po­dwój­nym pod­bród­kiem i zdzi­wioną miną. – Czego się spo­dzie­wała, wią­żąc się z tym fa­ce­tem?

– Tak, nie można de­cy­do­wać się na dziecko z kim­kol­wiek, a po­tem ocze­ki­wać, że bę­dzie uro­cze – wtrą­ciła się Jill, ocie­ra­jąc łzy.

– O, zo­bacz­cie nowy dom Anny Mo­lin – kon­ty­nu­owała Ma­rielle, po­ka­zu­jąc zdję­cie ce­gla­nego bu­dynku. – Kto, do cho­lery, ku­puje taki brzydki dom, kiedy są działki, na któ­rych można bu­do­wać?

– Sły­sza­łam, że nie stać ich na bu­dowę – rzu­ciła zło­śli­wie Jill.

– Ale mogą so­bie po­zwo­lić na usu­nię­cie ple­śni z tej nory? – po­wie­działa Ga­briella i znowu wy­buch­nęły śmie­chem.

Nieco da­lej, na du­żym stole w ja­dalni, stało wino. Ga­briella wstała, by po nie się­gnąć, po czym na­peł­niła kie­liszki so­bie i przy­ja­ciół­kom.

– Musi być jedną z tych osób, które wciąż mają stary dę­bowy par­kiet – po­wie­działa Ma­rielle z obrzy­dze­niem w gło­sie.

– Cho­lera, par­kiety trój­la­me­lowe po­winny zo­stać za­ka­zane – wtrą­ciła Jill.

– Tak – zgo­dziła się Ga­briella – i wzo­rzy­ste za­słony…

– Ścianki dzia­łowe – do­dała Ma­rielle ze znie­sma­czoną miną.

– Bi­żu­te­ria z dys­kon­tów – do­dała Jill.

– Wy­soki po­łysk – po­wie­działa Ga­briella.

– Te­raz mam naj­gor­sze! – za­wo­łała trium­fal­nie Ma­rielle.

– Co? – za­py­tała Jill.

– Shabby chic!

Cała trójka udała, że wy­mio­tuje, a po­tem da­lej wy­śmie­wały różne po­pu­larne style aran­ża­cji wnętrz.

Ką­tem oka Ga­briella zo­ba­czyła Fre­drika zbli­ża­ją­cego się do nich na lekko chwiej­nych no­gach. Mu­siał być pi­jany, a ona nie wie­działa, czy się z niego śmiać, czy go skry­ty­ko­wać.

– Gdzie wła­ści­wie jest To­bias? – za­py­tał Fre­drik do­no­śnym gło­sem, pró­bu­jąc za­głu­szyć ich śmiech. – Nie wi­dzia­łem go już od ja­kie­goś czasu.

– Pew­nie sika czy coś – od­rzekł z nor­we­skim ak­cen­tem Olav, który wszedł za nim do sa­lonu.

Po­cią­gnął duży łyk z trzy­ma­nej w dłoni szklanki, w któ­rym naj­praw­do­po­dob­niej miał drinka przy­rzą­dzo­nego przez Fre­drika.

– Mu­siał gdzieś za­snąć – burk­nęła Ma­rielle.

Już nie­raz się zda­rzyło, że któ­ryś z męż­czyzn padł po zbyt du­żej ilo­ści al­ko­holu.

– Pójdę go po­szu­kać – zde­cy­do­wała Ga­briella. Wi­działa, jak Ma­rielle rzuca jej po­iry­to­wane spoj­rze­nie, ale w tej chwili nie ob­cho­dziła jej za­zdrość szwa­gierki. Nie chciała, żeby jej brat gdzieś le­żał, czu­jąc się źle.

Naj­pierw prze­szu­kała par­ter, szybko prze­glą­da­jąc sy­pial­nię swoją i Fre­drika z przy­le­ga­jącą do niej ła­zienką i dużą gar­de­robą, pral­nię, mały ga­bi­net, to­a­letę dla go­ści i przed­po­kój. Po­nie­waż ni­g­dzie go nie zna­la­zła, we­szła ci­cho na górę. Było już po pół­nocy i wszyst­kie dzieci słodko spały na ma­te­ra­cach le­żą­cych w du­żej sali za­baw z te­le­wi­zo­rem i ze­sta­wem kina do­mo­wego. Ostroż­nie wśli­zgnęła się do po­koju i wy­łą­czyła te­le­wi­zor, przy któ­rym dzieci za­snęły z wy­czer­pa­nia. Na­stęp­nie szybko prze­szu­kała resztę pię­tra domu, sy­pial­nię Liv, po­kój go­ścinny i to­a­lety, nie znaj­du­jąc jed­nak brata.

Ci­chymi kro­kami Ga­briella po­now­nie ze­szła po scho­dach. Kiedy już pra­wie była na dole, za­trzy­mała się i wyj­rzała przez okno wy­cho­dzące na ulicę. Na­dal ob­fi­cie sy­pał śnieg.

Na scho­dach i na od­śnie­żo­nej ścieżce w ogro­dzie były wi­doczne ślady ko­goś, kto nie­dawno mu­siał tam­tędy prze­cho­dzić.

Co To­bias kom­bi­no­wał?