Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Śmiech zamiast łez. Działanie zamiast rozkładania rąk. Prawda zamiast stereotypów.
Zastanawiasz się, jak niewidomy napisał książkę? Najwyższa pora rozpocząć lekturę. Wycieczkę po barach, murze chińskim i mieszkaniu, gdzie godzinami szuka się kluczy odłożonych na nie swoje miejsce.
Nigdzie indziej nie znajdziesz opowieści o tym, jak ślepy zgubił kulawego albo złamał białą laskę na złodzieju. Tylko tutaj doświadczysz dylematu głównego bohatera: zgubić protezę oka czy płynąć po życiowy rekord?
Marcin Ryszka, sportowiec i dziennikarz, nie uważa się za kogoś wyjątkowego. Żyje jak każdy: ma pracę, żonę, uprawia sporty, zwiedza świat, zajmuje się dzieckiem. Utratę wzroku w wieku 5 lat potraktował nie jako przekleństwo losu, ale szansę. Nikt lepiej nie opowie o życiu niewidomych niż on.
Dowiedz się, o czym śnią, jak grają w piłkę i kim w ogóle są niewidomi (podpowiadamy: ludźmi, nie kosmitami!). Będzie też o problemach, ale jeśli liczysz na dramaturgię, rozczarujesz się – podobnie jak żądni sensacji reporterzy, którzy spodziewali się po zawodnikach blind footballu, że płaczą w szatni nad swoim losem.
W tej książce nie ma łez (chyba że chodzi o łzy szczęścia lub śmiechu). Jest za to dawka ogromnej życiowej motywacji i sama prawda.
Chcemy, żebyście ją poznali. ZOBACZYLI niewidomych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
To nie był dla mnie dramat. Nie doznałem szoku. Nie płakałem. Nie miałem świadomości, że tracę coś bezpowrotnie.
Dziecko nie pyta: „Dlaczego ja?” i „Co by było, gdyby?”. Dopiero za kilka lat zrozumie, że czymś się różni.
Diagnoza przyszła, gdy miałem trzy lata. Fatalne rokowania. Zbyt późno wykryte guzy rozwinięte w obu oczach.
Szpital w Krakowie. Polska medycyna lat dziewięćdziesiątych. Usunięcie jednego oka.
Walka o drugie. Centrum Zdrowia Dziecka. Miesiące w szpitalach. Strach przed pielęgniarką w zielonym fartuchu. Chemioterapia. Wypadnięcie włosów. Nadzieja w związku z operacją w Londynie. Strach przed pielęgniarką, której fartucha już w zasadzie nie dostrzegałem.
Gdy wjeżdżałem na salę operacyjną, widziałem bardzo mało. Gdy się obudziłem, nie widziałem nic.
Miałem pięć lat.
To wtedy zgasło światło.
***
Często słyszę pytanie, co ja tak właściwie widzę. I choć nie mam wzroku już ćwierć wieku, wciąż nie potrafię tego wytłumaczyć.
Odpowiadam najprościej, jak tylko mogę:
– Nic.
I zdaję sobie sprawę z tego, że taka odpowiedź nie zaspokaja ciekawości drugiej osoby. Tak samo jak nie zaspokoi waszej, drodzy czytelnicy. Ale ja naprawdę nic nie widzę. Nie umiem tego inaczej opisać. Uwierzcie – zastanawiałem się nad tym setki razy. Do niczego konkretnego nie doszedłem. To po prostu nic. Jedno wielkie nic.
To nie jest czarna plama. Nie żyję w ciemnościach, człowiek by oszalał. Nie ma tam żadnych kształtów, nie ma żadnego światła, nie ma kolorów. Wydaje mi się, że nie da się tego opisać. W jednym opracowaniu czytałem, że to mniej więcej tak, jakby osoba widząca wywróciła gałki oczne na drugą stronę i próbowała spojrzeć w głąb głowy. Wtedy widziałaby nic. Zero bieli, zero czerni, zero kolorów. Zero światła. Zero kształtów. Po prostu nic.
Widzę nic.
Ale nie każdy niewidomy jest w takiej samej sytuacji jak ja. Istnieje grupa, która ma poczucie światła. Widzi przed sobą jakąś mgłę i jest w stanie ocenić, czy jest jasno, czy ciemno. Gdy spojrzy w lampkę – widzi intensywne, jasne światło. I choć na pozór wydaje się, że lepiej widzieć chociaż to niż absolutnie nic, w rzeczywistości niekoniecznie tak jest. Znajomi mówią, że to ich po prostu wkurza, męczy i frustruje. Woleliby mieć tak jak ja. Tymczasem cały czas mają przed oczami jakiś obraz, ale nie wiadomo jaki. Nie jest on zbyt szczegółowy. Nie ofiaruje żadnego konkretu. A jednak nieustannie przykuwa uwagę.
Jest jeszcze trzecia grupa – niedowidzący. Jedni widzą mniej lub bardziej rozmazany obraz, drudzy są w stanie dostrzec ostre, wyraźne kształty tylko z określonej perspektywy – na przykład kątem oka. Ale do tych tematów jeszcze wrócimy w dalszej części książki.
Wiecie co? Myślę, że straciłem wzrok w idealnym momencie!
Wiem, jak głupio to brzmi, bo przecież nie ma dobrego momentu na utratę wzroku. Ale jeśli już tracić go młodo, to właśnie wtedy, kiedy ja – mniej więcej w wieku pięciu lat. Kiedy znamy już podstawy świata, ale jeszcze nie doświadczyliśmy zbyt wielu rzeczy, za którymi można zatęsknić.
Pozostało mi w głowie mnóstwo obrazów. Przewijam je sobie jak slajdy. Wiem, jak wyglądają ludzie. Trawa. Morze. Dom. Meble. Kolory. Pojazdy. Zwierzęta. Pamiętam dobrze twarz mojej mamy. W moich oczach będzie wiecznie młoda. Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym zobaczył ją po czasie. Jak bardzo byłbym zaskoczony?
Z tą wiedzą łatwiej się żyje. Znajomość kształtu mebli sprawia, że codzienne poruszanie się po domu nie jest dla mnie aż takim wyzwaniem. Nie muszę się domyślać, jak wygląda nos czy ucho. Nie zadręczam się pytaniami, na które nigdy nie znajdę odpowiedzi. Współczuję tym, którzy nie widzą od urodzenia. Głaszczą psa i mają na jego temat jakieś wyobrażenie, ale jak bardzo musi ono się różnić od stanu faktycznego? Czym jest ten pies w ich głowie? Jak wyobrazić sobie konkretne kształty, gdy nigdy nie widziało się żadnych? Jak wyobrazić sobie kolor?
Ich całe życie musi być jedną wielką abstrakcją. Nieustannym domyślaniem się. Poczuciem frustracji. Zgadywaniem, które przypomina strzelanie – nomen omen! – ślepakami. Sam wielokrotnie zastanawiam się nad rzeczami, których nie było mi dane zobaczyć. Ale w moim przypadku to raczej szczegóły. Oglądam mecz i wiem, jak wygląda boisko, zawodnik czy piłka. Jeśli już się zastanawiam, to raczej w momencie, gdy piłkarz strzela gola z przewrotki. Czyli… właściwie jak? Co to jest przewrotka? Jak upada? Jak wyskakuje? Czy to naprawdę tak efektowne, jak wszyscy twierdzą?
Z drugiej strony są ludzie, którzy stracili wzrok w wieku dziesięciu czy piętnastu lat. Ich całe życie zostaje wtedy wywrócone do góry nogami. Nagle, w jednym momencie, stają się analfabetami. Nie umieją pisać, muszą od nowa uczyć się czytać, a w pewnym wieku nabycie takiej wiedzy nie przychodzi już z podobną łatwością jak dzieciakowi. To trochę jakby uczyć się od podstaw obcego języka.
Poznali już życie. Lubią oglądać filmy. Śledzą mecze ulubionych drużyn. Jeżdżą na rowerach. Podróżują. Cieszą się z bramek zdobytych na wuefie. Podobają im się włosy Julii z 3B. Bawią się w chowanego. Komunikują się za pomocą gestów. Dobrze się czują w ulubionych kraciastych koszulach.
Poznali już życie w wersji 3D.
I nagle znika obraz.
To trochę jak z oglądaniem filmu z uszkodzonej taśmy – fabuła zaczyna was wciągać, lubicie pewnych bohaterów, inni działają wam na nerwy i po trzydziestu minutach psuje się obraz. Możecie „oglądać” dalej, ale z samym dźwiękiem. Jest ciężko, bo nie potraficie wyciąg-nąć z filmu zbyt wiele, a przecież już was zaciekawił. Ta strata boli wielokrotnie bardziej.
A ja? Co ja tak naprawdę straciłem? Obejrzałem w życiu jeden film, Króla Lwa. Czytać jeszcze nie potrafiłem. Kopałem w piłkę, ale sportem bym tego nie nazwał. Tak naprawdę nic jeszcze nie wiedziałem o świecie. Na uniwersytecie życia odbyłem dopiero lekcję zapoznawczą.
Jest mi łatwiej żyć, a jednocześnie nie dołuje mnie poczucie straty. Dlatego mówię wam: straciłem wzrok w idealnym momencie!
Kiedyś przeszło mi przez głowę, że dobrze byłoby przeczytać książkę o osobie, która pokonuje przeszkody i robi w życiu coś fajnego. Lubię takie historie. Sam staram się je przedstawiać w swojej audycji „W ciemno” na Weszło FM. Ale nigdy nie spodziewałem się, że samemu przyjdzie mi taką książkę napisać. Gdy dostałem propozycję, zrobiło mi się miło, że ktoś – a konkretnie Wydawnictwo SQN – mnie zauważył. I szybko stwierdziłem: robimy to!
Zamysł tej książki jest prosty. Odpowiem w niej na wszystkie pytania, które chcielibyście zadać niewidomemu, gdybyście mieli taką okazję. Po prostu wyczerpię temat.
Dowiecie się, jak niewidomy może spełnić się w sporcie, grając w Wiśle Kraków i przywożąc z różnych mistrzostw w pływaniu garść medali. Dowiecie się, jak będąc niewidomym, można zdobyć tytuł magistra i skończyć dwie podyplomówki. Dowiecie się, jak można prowadzić fundację, pracować na uczelni, w radiu sportowym, a nawet komentować wydarzenia sportowe w telewizji. Dowiecie się, o czym śnię, jak czerpię radość z podróży i na czym polega problem wielu niepełnosprawnych. Dowiecie się, jak żyję.
Dlaczego stwierdziłem, że chcę napisać tę książkę? Po cichu liczę na to, że społeczeństwo kiedyś zmieni myślenie o osobach niepełnosprawnych. W wielu kwestiach jest ono błędne i krzywdzące. Dzieje się tak głównie dlatego, że niepełnosprawność wciąż jest dla nas – jakkolwiek absurdalnie to brzmi – tematem obcym. Nie mówi się o niej, jeśli nie trzeba. Nie poznajemy jej, dopóki nie dotknie nas bezpośrednio. Wyobrażenie społeczeństwa o niepełnosprawności opiera się na przypadkowych spotkaniach w komunikacji miejskiej, zasłyszanych historiach i utartych przez lata stereotypach. Dowiaduję się o tym na każdym kroku. Nawet w większości rozmów telefonicznych z osobami, z którymi nie mam na co dzień styczności, powtarza się stały schemat.
– OK, dziękuję, pozdrawiam i… yyy… eee… – Gdy rozmowa zmierza ku końcowi, słyszę w słuchawce konsternację. – Pozdrawiam i żegnam! – wypala ktoś w końcu.
Podobnie było z Tomaszem Frankowskim, byłym reprezentantem Polski, z którym umawialiśmy się na rozmowę w radiu. Ustaliliśmy termin i szczegóły, po czym normalnie się pożegnaliśmy.
– Do widzenia.
– Do zobaczenia.
Po dwóch minutach napisał mi SMS-a z przeprosinami. Myślał, że mnie uraził. Ale to przecież naturalna reakcja. To wcale nie tak, że nie można powiedzieć do niewidomego: „Do widzenia”, bo na pewno go to urazi, odbierze to za nietakt, a może nawet atak w swoim kierunku.
Bzdura. Gdy słyszę takie nastawienie, wiem, że druga osoba nigdy nie miała styczności z kimś niewidomym i tylko przez to nie wie, jak się w takich sytuacjach zachować. Podałem bardzo prozaiczny przykład, który na dobrą sprawę nie ma żadnego znaczenia. Po prostu każda z takich rozmów daje mi do myślenia, pokazuje, jak duża jest niewiedza na temat niepełnosprawności. I wcale tego nie krytykuję. A wręcz doskonale to rozumiem, bo skąd niby mamy ją czerpać? Też nie wiem nic o Eskimosach, bo nigdy żadnego nie poznałem.
Zdaję sobie sprawę, że jedna książka nie załatwi sprawy. Ale jeśli dołoży do zbudowania pewnej normalności choćby małą cegiełkę, to dlaczego nie? Dzięki niniejszej lekturze poznacie niepełnosprawność od środka. Jej najdrobniejsze szczegóły. Jej wszystkie oblicza. Wtedy wyrobicie sobie pełniejszy pogląd. Bo jak można zmienić myślenie o czymś, co znamy tylko powierzchownie?
A przy tym – mam nadzieję! – parę razy się uśmiechniecie. Bo wierzcie mi – także niepełnosprawność może być źródłem przekomicznych historii. Wiele osób, których ona dotyka, na przykład wskutek jakiegoś wypadku, jest przekonanych, że to koniec świata. To trochę tak, jakby spotkać w Bieszczadach dzikie zwierzę. Niech będzie to niedźwiedź. Widzicie jego pazury, kły, widzicie jego rozmiar. No, to po mnie, myślicie sobie. Nie wiecie, co się robi podczas spotkania z niedźwiedziem, bo nigdy nie sądziliście, że się wam przydarzy. Więc jak macie się go nie bać? Lepiej uciekać czy może jednak stanąć w miejscu i udawać, że was nie ma? Strach to nasza naturalna reakcja. Ale jeśli idziecie z przewodnikiem, który na dzikiej zwierzynie zjadł zęby (no, może nie dosłownie!) i wie, jak się z nią obchodzić, czujecie się pewniej. Zdajecie sobie sprawę, że to nieciekawa sytuacja, ale jest z niej wyjście. Wystarczy wiedzieć, jak się zachować. I… wychodzicie z niej.
Być może, drodzy czytelnicy, niedawno straciliście wzrok w wypadku. Albo zostaliście przykuci do wózka. Albo stało się wam cokolwiek innego, co utrudnia normalne funkcjonowanie. Nie wiecie teraz, co ze sobą zrobić. W tej książce to ja będę waszym przewodnikiem po niepełnosprawności. Powiem wam, co zrobić z tym niedźwiedziem, żeby nie rozszarpał was na strzępy. Bo niepełnosprawność da się oswoić. Zaakceptować. A nawet polubić. I przede wszystkim – da się normalnie z nią żyć.
Nie chcę przedłużać, bo założyłem sobie, że w tej książce nie będzie lania wody. Nie chcę was zanudzić. W gruncie rzeczy będzie to opowieść o zupełnie zwyczajnym życiu. Sami się przekonacie – ja po prostu normalnie żyję.
I tak jak wielu z was, mam na koncie sporo sukcesów. Jestem szczęśliwy, dowartościowany i spełniony. Mam kochającą rodzinę i wielu przyjaciół. Mam wiele zajęć, w których się realizuję. Żyję bardzo aktywnie. I to nie jest z mojej strony żadna bufonada. Podkreślę to na wstępie i będę podkreślał w tej książce jeszcze niejednokrotnie – to nie tak, że chcę się pochwalić tym, jak zajebistym jestem gościem. Po prostu chcę was uczulić, byście na moim przykładzie nie wyrabiali sobie zdania o całej społeczności niepełnosprawnych. Zdaję sobie sprawę, że jestem pewnym odstępstwem od normy. Nie wszyscy niepełnosprawni są spełnieni. Nie wszyscy są szczęśliwi. A wręcz niewielu z nas może tak o sobie powiedzieć. Tę stronę niepełnosprawności też poznacie. Bo to cholernie ciężkie brzemię. Choć sprzedam wiele anegdot, książka nie będzie pisana tylko na wesoło, ale też – a może zwłaszcza? – na serio.
A więc poznajmy się. Jestem Marcin. Plastycznych opisów przyrody jak w Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej tu nie uświadczycie. Opowiem wam za to, jak to jest nie widzieć przeszkód i jak mimo braku wzroku można dostrzec w życiu całą paletę barw.
Pierwszy etap rekrutacji, telefoniczny, wypadł chyba dobrze, skoro agencja marketingowa, do której złożyłem CV, zaprosiła mnie na spotkanie twarzą w twarz. Ucieszyłem się – może akurat to będzie moja praca marzeń? Ubrałem się stosownie do sytuacji – w marynarkę, do której dobrałem elegancką koszulę. Poprosiłem nawet znajomą o pomoc w ocenie, czy wszystko do siebie pasuje i jest idealnie wyprasowane. Powiedziała, że wyglądam jak milion dolarów. No to jadę!
Dotarłem piętnaście minut przed czasem, bo nie cierpię się spóźniać. Z pomocą kobiety z recepcji dotarłem pod wskazany gabinet i czekałem na zaproszenie do środka.
Drzwi się otwierają. Jestem.
I czuję w powietrzu konsternację.
– No tak, pan na rozmowę, ekhem, tak, tak, zapraszam… – zaczął facet, który miał sprawdzić, czy moje kompetencje odpowiadają jego firmie. A potem wypalił: – Ale proszę zawołać opiekuna, może być tu z panem…
Jakiego opiekuna? Z kontekstu wywnioskowałem, że jego zdaniem pani z recepcji, która pomogła mi dojść pod drzwi, jest bliską mi osobą, z którą tu przyszedłem.
– Ta pani poszła już na dół – odpowiedziałem.
– Proszę zadzwonić! Nie mam z tym żadnego problemu!
– Ale jak mam zadzwonić? Przecież nie mam do niej numeru.
Był zszokowany, że przyszedłem sam. Od razu wiedziałem, że jestem tu spalony. No bo jakim cudem poważną funkcję w swojej firmie ma mi powierzyć gość, który zakłada, że nie potrafię samodzielnie się poruszać po mieście? Pomyślałem, że skoro już przyjechałem, nie będę wychodził po minucie. Zostanę choćby po to, by zmienić jego myślenie o osobach niepełnosprawnych. Pokazać mu, że niewidomy to nie żaden niedołęga, który niczego nie potrafi ogarnąć.
On – jak to na rozmowie kwalifikacyjnej – stawiał wiele pytań. Były to jednak pytania nieco odbiegające od standardowej konwencji. Nie mógł się nadziwić:
– Ale jak pan tutaj dotarł bez opiekuna?!
– No, proszę pana, normalnie. Jak miałem dotrzeć? Zamówiłem taksówkę i doszedłem, mam przecież dwie nogi.
– Ale ktoś pana na tę taksówkę doprowadził, tak?
– Nie.
– Aha… Ale ma pan taką opiekunkę, która pana ubiera, tak?
Absurdalna rozmowa. Z każdym jego kolejnym słowem czułem się coraz bardziej upokorzony. Miałem wrażenie, że za chwilę zaproponuje mi założenie śliniaczka, żebym nie zabrudził mu podłogi. Szokowało go na przykład – w dobie wszechobecnej technologii – że do telefonu można wgrać program czytający. Nie potrafił uwierzyć też w to, że można nie widzieć w stu procentach.
– Ale jak to w stu procentach? Tak w ogóle nic?!
– No nic…
– To co pan widzi?! Coś pan musi!
W pewnym momencie miałem poczucie, że szuka ukrytej kamery. Był święcie przekonany, że to jakiś prank zorganizowany przez kolegów z firmy, którzy podstawili aktora i za chwilę wbiegną uradowani do gabinetu, śmiejąc się w niebogłosy ze wspaniałego żartu. Skoro się do mnie odezwali i dobrze wypadłem na pierwszym etapie, byłem przekonany, że prześwietlili moje CV, z którego jasno wynikało, że mają do czynienia z osobą niewidomą. Jak widać, nie do końca. Wreszcie, po kilku minutach zaspokajania ciekawości („Pan je normalnie sztućcami?”), zasłużyłem na to, by usłyszeć kilka standardowych pytań. Uff! Już byłem przekonany, że nigdy się nie oswoi z tym, że można nie widzieć i normalnie żyć. A jednak!
Podczas rozmowy wypadłem dobrze. Odpowiedziałem rzeczowo na wszystko, o co mnie pytał. Zagadnienia, które miałem omówić, całkiem mi podeszły. Ale wiedziałem też, że to nie ma żadnego znaczenia. Marcinku, tutaj pracy raczej nie dostaniesz.
– No dobrze, to jeszcze pana najlepsza cecha? – zapytał na koniec.
A co mi tam, powiem:
– Spostrzegawczość.
Zgłupiał. Gdybym tylko mógł zobaczyć jego minę! Czułem, że nie wie, co powiedzieć, więc podziękowałem za poświęcony czas i wyszedłem, nie podając mu ręki. Gdy byłem już na korytarzu, krzyknął za mną:
– Pan poczeka! Pomogę panu!
– Po co? Przecież pamiętam drogę do windy.
Pracy – jak się domyślacie – nie dostałem. Ale mina tego gościa musiała być bezcenna.
Zacząłem od tej historii, bo dobrze pokazuje, z jakimi uprzedzeniami musimy się czasem mierzyć. Dla tego rekrutera nie liczyło się, czy jestem w stanie coś dać jego firmie. Skreślił mnie, jeszcze zanim przekroczyłem próg jego gabinetu. Skoro założył, że nie potrafię się samodzielnie ubrać, to na jakiej podstawie miałby uznać, że dam radę stworzyć dobrą kampanię marketingową? Moje umiejętności, wykształcenie i kwalifikacje nie miały żadnego znaczenia. Absolutnie żadnego.
Z perspektywy czasu jest mi tego gościa zwyczajnie żal, choć początkowo ta sytuacja mocno mnie dotknęła. Wtedy byłem jeszcze na innym etapie życia, świeżo po studiach, nie miałem świadomości, jak funkcjonuje rynek pracy. Niewidomy świeżak, pełen entuzjazmu, od razu dostał takiego gonga. Przeżywałem tę historię. Teraz to dla mnie śmieszna anegdota, jedna z wielu, pokazująca, w jakim przekonaniu mogą żyć niektórzy – światli, wydawałoby się – ludzie.
Do myślenia dało mi też, na ile uważnie w takich firmach czyta się CV. Skoro moja dysfunkcja była problemem, po co w ogóle mnie fatygowali? W życiorysie stało jak byk, z jaką niepełnosprawnością mają do czynienia. Widocznie o zaproszeniu na rozmowę często decyduje zwykły przypadek.
Pisząc już serio – ze wszystkich niepełnosprawnych to niewidomi mają największy problem ze znalezieniem pracy. Moim zdaniem są tego trzy powody. Pierwszy to wspomniane już uprzedzenia. Drugi powód: część niewidomych sama skazuje się na wykluczenie społeczne. Nie wierzą, że mogą iść do normalnej pracy lub, co gorsza, nie mają takiej potrzeby. Wystarczy im pobieranie zasiłku i zbijanie bąków w czterech ścianach. Skala tego problemu jest naprawdę duża i przedstawię ją w kolejnych rozdziałach. Trzeci powód, ten najbardziej oczywisty: istnieje pula zawodów, których zwyczajnie nie jesteśmy w stanie unieść. Wyobrażacie sobie niewidomego lekarza? Nawet jeśli o anatomii człowieka wiedziałby więcej niż encyklopedia i rzucałby z głowy składami poszczególnych leków, to jak miałby zbadać pacjenta? Jak niewidomy miałby sprzedawać w sklepie, skoro sam potrzebuje pomocy ze znalezieniem produktów? A jeździć taksówką? Wszelkie fuchy wymagające przemieszczania się nie są dla nas. Problemem jest nawet praca z papierowymi dokumentami. Technologia gna do przodu w błyskawicznym tempie, więc może niebawem te bariery znikną?
Ale na dziś w zasadzie nie ma ani jednego dorywczego zawodu, w którym niewidomy mógłby sobie dorobić. Wiecie – mam na myśli jakieś wakacyjne albo weekendowe prace. Na ogórki do Niemiec nie pojadę, wiadomo. Stanie za barem? Odpada. Rozwożenie jedzenia? Też. Pomoc kuchenna? Średnio. Jeśli ktoś chce, może dorabiać na tysiąc różnych sposobów. Moi bracia układali w wakacje kostkę brukową. Przychodzili styrani, bo to bardzo ciężka robota. A ja tylko marzyłem, by mieć na coś takiego szansę.
Gdy zaczniemy sobie eliminować poszczególne zawody, okaże się, że zostaje nam niewiele profesji, które możemy wykonywać. Najpopularniejszy fach niewidomych to masażysta. Nawet utarło się, że każdy niewidomy ma naturalne predyspozycje do tego zawodu ze względu na uwrażliwienie zmysłu dotyku. Uważam, że to totalna bzdura. Byłem wielokrotnie masowany zarówno przez niewidomych, jak i przez widzących – raz trafiali się masażyści dobrzy, raz przeciętni. Wydaje mi się, że to tak samo jak z każdym innym zawodem – albo ktoś się nadaje, albo nie. Po prostu. A brak wzroku niczego nie ułatwia, w niczym też nie przeszkadza. Jedynym argumentem stanowiącym przewagę niewidomych masażystów jest to, że kobiecie łatwiej się rozebrać przed mężczyzną, mając świadomość, że ten jej nie widzi. Jest jej komfortowo z poczuciem, że masażysta nie oceni ewentualnych niedoskonałości.
Co, jeśli nie masowanie? Wielu niewidomych odnajduje się w muzyce. Albo sami grają na fortepianie czy trąbce, albo stroją instrumenty. Wiadomo, i tu są pewne ograniczenia – gdy niewidomy załapie się do orkiestry dętej, raczej nie dostrzeże batuty dyrygenta. W naszym technikum jednym z kierunków było strojenie fortepianów i akustyka. O ile strojeniu bez problemu jesteśmy w stanie sprostać, o tyle nie wyobrażam sobie niewidomego akustyka. Może przy wytłumianiu pomieszczeń dałby sobie radę, ale przy nagłośnieniu koncertu? Jeśli będzie operował tylko na jednej sali, wszystko pójdzie dobrze, jednak jak ma się połapać, gdy trafi w nowe miejsce? Samo podpięcie kabli będzie już wtedy przeszkodą nie do przeskoczenia, bo przecież nie połapie się, co gdzie jest. Ale możliwe, że gdzieś się znajdzie i taki niewidomy świr.
W technikum przy Tynieckiej były też dwa inne kierunki: administracyjno-biurowy oraz architekt krajobrazu, czyli szeroko pojęte sprawy ogrodnicze. Wydawało mi się to pewnym absurdem – no bo jak niby niewidomy ma się połapać w sadzeniu roślin?
Znam niewidomego prawnika, który ma wszystkie kodeksy w małym palcu. Słyszałem też o – szanuję gościa niesamowicie! – niewidomym informatyku, specjalizującym się w programowaniu. Nie mam pojęcia, jakim cudem jest to w stanie ogarnąć. Ja sam stanowię przykład tego, że nie trzeba uciekać się do stereotypowych zawodów. Pracuję na uczelni, jestem reporterem radia sportowego, prowadzę fundację zajmującą się aktywizacją niepełnosprawnych.
W pewnym momencie naszego życia większość osób odpowiada sobie na zajebiście ważne pytanie: co chcę robić w życiu? My, niepełnosprawni, musimy postawić przed sobą inne: co mogę robić w życiu? Gdybym chciał iść w ślady braci, a więc jeździć pod ziemię jako górnik, mogłoby mi się nie udać. Rodzice chcieli, żebym – zgodnie ze stereotypem – próbował sił w masażu albo muzyce. Masowanie ludzi? Zupełnie nie moja bajka. Ale był moment, gdy podjąłem muzyczną rękawicę. Moim marzeniem zawsze było nauczenie się gry na gitarze. Zapisałem się więc do szkoły muzycznej w trzeciej klasie podstawówki. Jakieś zdolności miałem, jako dzieciak potrafiłem nauczyć się ze słuchu grania kolęd na fortepianie.
Nie widzę przeszkód Copyright © Marcin Ryszka 2021 Copyright © Jakub Białek 2021 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2021 Redakcja – Magdalena Świerczek-Gryboś Korekta – Grzegorz Krzymianowski, Anna Strożek Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc Przygotowanie e-booka – Natalia Patorska Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl Fotografie na okładce i w środku książki – Adam Mikołajczyk / Pracownia Męskich Portretów All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy. Drogi Czytelniku, niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików. Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza. Dziękujemy! Ekipa Wydawnictwa SQN Wydanie I, Kraków 2021 ISBN (mobi): 9788382105247 ISBN (epub): 9788382105254
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki: Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa, Grzegorz Krzymianowski Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka Promocja: Piotr Stokłosa, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Karolina Prewysz-Kwinto Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Paweł Kasprowicz, Marcin Mendelski Administracja: Klaudia Sater, Monika Kuzko finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak www.wsqn.pl www.sqnstore.pl www.labotiga.pl