Nie wszystko złoto - Linda H. Staaf - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Nie wszystko złoto ebook i audiobook

Linda H. Staaf

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Inspektorka policji Marita Lander marzy ostatnio o tym, aby zaszyć się w domowym zaciszu, pijąc gorącą czekoladę w towarzystwie swojego kota Jamara. Nie będzie to jednak możliwe, ponieważ w okolicy Åre dochodzi do dwóch brutalnych morderstw. W tym samym czasie pojawiają się także informacje o zaginięciu pewnej kobiety. Policja w Jämtland ma więc trudne zadanie, a brak wystarczającej liczby funkcjonariuszy dodatkowo utrudnia pracę. Jakby tego było mało, przełożeni Marity chętniej rozmawiają z mediami niż podwładnymi.

Za fasadą wykwintnych restauracji i tętniących życiem barów w Åre kryje się świat handlu narkotykami i przestępczości. Wiadomości o nielegalnych interesach docierają również do kręgu sztokholmskich kryminalistów. Rami nie chce narażać się Rekinowi, dlatego musi spłacić rzekomo zaciągnięty przez siebie dług. W tym celu udaje się do mroźnej prowincji, miejsca zdrady i zemsty, gdzie zmierzy się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem.

„Nie wszystko złoto” to drugi tom serii o losach Marity Lander. Linda H. Staaf przez wiele lat zajmowała najważniejsze stanowiska w szwedzkiej policji. Ostatnio pracowała jako szefowa wywiadu w krajowym oddziale operacyjnym NOA.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 463

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 51 min

Lektor: Małgorzata Gołota
Oceny
4,1 (30 ocen)
9
15
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Annku90

Dobrze spędzony czas

#zannkuczytamdozimy #czytam_se "Ma­ri­cie chcia­ło się pła­kać, ale łzy nie po­pły­nęły. Od naj­młod­szych lat uczo­no ją, by nie oka­zy­wać wielu emo­cji. Czuła przygnębie­nie i smu­tek." Myślę sobie, że to przykre, kiedy człowiek tłumi w sobie emocje. Albo kiedy pokazuje tylko te pozytywne ukrywając lęk, strach czy smutek i przygnębienie. Ja z roku na rok dostrzegam, że co raz bardziej te emocje pokazuje i nie mam problemu z pokazywaniem łez, czy to łez wzruszenia czy też łez smutku... "Nie wszystko złoto" to druga książka Lindy H. Staaf. Drugi tom o przygodach Marity Lander - inspektorki policji. Mamy tu do czynienia ze światem przestępczym oraz z handlem narkotykami, który prężnie działa ukryty w wykwitnych restauracjach oraz barach tętniących życiem. Świat w którym nie ma idealnych policjantów, i to dosłownie nie ma, ponieważ są ogromne kadrowe braki, a góra zamiast rozmawiać z pracownikami woli rozmawiać z mediami. Nie ma nudy ani dla Marity ani dla czytelnika. Ofiary bruta...
00
Recenzent

Całkiem niezła

Można posłuchać. , ale bez rewelacji.ereeelacji
00
elakoza

Dobrze spędzony czas

Mocno rozbudowana. Dużo się dzieje.
00
bleblata

Całkiem niezła

Bardzo dużo wątków. Jak dla mnie.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Allt är inte guld

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Ka­ro­lina Skiba

Co­py­ri­ght © Linda H. Staaf, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Jo­nas Lin­dén

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-291-5

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Dla Mic­kego

‒ mi­ło­ści mo­jego ży­cia

Pro­log

Dwoje dzieci z wiel­kim ape­ty­tem po­chła­niało owsiankę po­daną przez ojca. Jak w każdą so­botę do­dał do niej odro­binę musu jabł­ko­wego i tro­chę cu­kru, wy­da­wał się jed­nak mniej roz­mowny niż zwy­kle. Ostat­nio miał gor­szy na­strój i nie wi­dy­wali go zbyt czę­sto. Mama, jak co so­botę, na­dal spała, kiedy tata przy­go­to­wy­wał śnia­da­nie. Z ra­dia w kuchni do­cho­dził głos Has­sego Tel­le­mara pro­wa­dzą­cego pro­gram mu­zyczny. To ulu­biona au­dy­cja ojca, ale dzi­siaj nie ko­men­to­wał mu­zyki, tak jak miał to w zwy­czaju.

Chło­piec po­chy­lił głowę nad ta­le­rzem, pod­niósł łyżkę do ust i po­my­ślał o zbli­ża­ją­cych się uro­dzi­nach. Za kilka ty­go­dni, w po­ło­wie maja, skoń­czy dzie­sięć lat. Naj­bar­dziej ma­rzył o ro­we­rze. Jego star­sza sio­stra do­stała taki na dzie­siąte uro­dziny. On jed­nak wo­lałby nie­bie­ski albo może zie­lony, ale nie ró­żowy.

Oj­ciec do­kład­nie umył ron­del i od­sta­wił na su­szarkę do na­czyń. Na­stęp­nie wy­tarł ręce w ścierkę i od­wie­sił ją z po­wro­tem na ha­czyk przy ku­chence.

Córka pa­trzyła na niego i się uśmiech­nęła, gdy do niej pod­szedł i przy­ło­żył rękę do jej po­liczka. Trwało to tylko chwilę, ale wy­star­czyło, by po­czuła cie­pło, kiedy na­po­tkała jego spoj­rze­nie. Ogar­nęło ją dziwne uczu­cie, któ­rego nie ro­zu­miała. Tata od­wró­cił się do syna i rów­nież jego po­gła­dził po po­liczku.

Na­stęp­nie wy­szedł z kuchni i znik­nął na chwilę. Chło­piec za­uwa­żył, jak otwiera drzwi wej­ściowe i wy­cho­dzi na dwór. W ręce trzy­mał broń my­śliw­ską. Bez słowa za­mknął za sobą drzwi.

Dziew­czynka jako pierw­sza skoń­czyła jeść owsiankę i za­sta­na­wiała się, ja­kie zna­leźć so­bie za­ję­cie. Może mo­głaby się przejść do swo­jej przy­ja­ciółki Ca­riny, która mieszka po są­siedzku, po dru­giej stro­nie głów­nej ulicy? Była już w ta­kim wieku, że mo­gła to ro­bić sa­mo­dziel­nie.

Chło­piec miał wła­śnie wstać od stołu, kiedy roz­legł się gło­śny huk. Oboje pod­sko­czyli, sły­sząc ten nie­spo­dzie­wany dźwięk, po czym na­stała ci­sza.

Dzieci po­bie­gły do drzwi i otwo­rzyły je na oścież.

‒ Ta­tu­siu! ‒ krzyk­nęły jed­no­cze­śnie.

‒ Tato! Co to było?! ‒ za­wo­łał chło­piec.

‒ Tato, co się stało?! ‒ za­wtó­ro­wała dziew­czynka.

Nie otrzy­mały od­po­wie­dzi.

Nie­mal w tym sa­mym mo­men­cie wło­żyły cho­daki i wy­bie­gły na po­dwórko. Oj­ciec do­piero co wy­szedł. Nie mógł odejść za da­leko. Ro­zej­rzały się wo­koło, ale ni­g­dzie go nie do­strze­gły.

Chło­piec za­uwa­żył, że drzwi do szopy są uchy­lone i po­biegł w jej stronę, a dziew­czynka pę­dziła tuż za nim.

‒ Tato! ‒ krzyk­nęła po­now­nie, po czym oboje we­szli do środka.

We­wnątrz było ciemno i do­piero po chwili ich wzrok przy­zwy­czaił się do pół­mroku. Wtedy go zo­ba­czyli. Le­żał na drew­nia­nej pod­ło­dze. Ciemna krew wy­pły­wała z tego, co zo­stało z jego głowy.

Jäm­tland, po­nie­dzia­łek 20 lu­tego 2017 roku

1

Śnieg skrzy­piał pod jej bu­tami przy każ­dym kroku. In­spek­tor po­li­cji Ma­rita Lan­der nie pa­mię­tała, kiedy ostatni raz tyle go na­pa­dało. Ścieżkę po­kry­wała dzie­się­cio­cen­ty­me­trowa war­stwa bia­łego pu­chu, pod którą znaj­do­wała się cienka war­stwa lodu, na któ­rej ła­two się było po­śli­zgnąć. Ma­rita mu­siała uważ­nie sta­wiać kroki, żeby się nie prze­wró­cić, i po­rząd­nie się za­sa­pała. Po­cią­gała no­sem, żeby ka­tar nie spły­wał jej do gar­dła. Jesz­cze nie za­częło świ­tać, ale ścieżka w le­sie była na tyle do­brze oświe­tlona, że po­li­cjantka wie­działa, któ­rędy iść. Mu­siała przejść kil­ka­set me­trów, ale droga od par­kingu przy wieży wi­do­ko­wej Frösötor­net do po­czątku trasy zjaz­do­wej na wzgó­rzu Gu­sta­vs­bergs­bac­ken pięła się w górę, dla­tego Ma­rita co chwilę przy­sta­wała. Ile­kroć ła­pała od­dech, wdy­chała drobne lo­dowe krysz­tałki, a dys­kom­fort po­głę­biała prze­po­cona na ple­cach ko­szulka. Kiedy wy­cho­dziła z domu rap­tem kwa­drans wcze­śniej, ter­mo­metr wska­zy­wał mi­nus czter­na­ście stopni.

Zna­la­zł­szy się na szczy­cie stoku nar­ciar­skiego, uj­rzała naj­pięk­niej­szy wi­dok w ca­łej oko­licy. Mi­go­czące w dole świa­tła Öster­sund po dru­giej stro­nie sku­tej lo­dem i za­sy­pa­nej śnie­giem rzeki. Ła­god­nie oświe­tlony most łą­czący Frösön z Öster­sund. Nie zdą­żyła się tym jed­nak na­cie­szyć, bo na­gle usły­szała skrzy­pie­nie śniegu pod czy­imiś bu­tami. Od­wró­ciła się. Był to umun­du­ro­wany po­li­cjant, który na nią tu­taj cze­kał. Miał rudą ko­zią bródkę, od razu go roz­po­znała. W po­li­cji w Öster­sund pra­co­wało tylko kilka osób, więc wszy­scy się znali, mimo to Ma­rita nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć, jak się na­zy­wał, wie­działa tylko, że miał trudne do za­pa­mię­ta­nia i dziwne szla­chec­kie na­zwi­sko. Młod­szy ko­lega się roz­pro­mie­nił i uniósł rękę na po­wi­ta­nie.

‒ No więc, co tu się wy­da­rzyło? ‒ za­py­tała, sta­jąc przy nim.

Funk­cjo­na­riusz po­krę­cił głową.

‒ To jedna z gor­szych spraw, nad któ­rymi pra­co­wa­łem.

Kiedy mó­wił, z jego ust wy­do­by­wała się para, na bro­dzie i brwiach osiadł szron.

‒ Ża­den po­li­cjant nie miałby wąt­pli­wo­ści, że do­szło tu do mor­der­stwa ‒ kon­ty­nu­ował.

‒ Coś strasz­nego ‒ rzu­ciła Ma­rita, prze­cho­dząc pod ta­śmą po­li­cyjną. Za­pewne uzy­skała na to zgodę pra­cu­ją­cego tam tech­nika.

‒ Naj­gor­szy jest chyba ten pies ‒ do­dał funk­cjo­na­riusz, wska­zu­jąc ręką w kie­runku, w któ­rym szła.

Ka­wa­łek da­lej, wciąż na stoku, na skraju lasu, do­strze­gła le­żą­cego na śniegu se­tera ir­landz­kiego z otwar­tym py­skiem i zwi­sa­ją­cym z boku ję­zy­kiem. Śnieg przy nim był czer­wony od krwi wy­pły­wa­ją­cej z psiego gar­dła, które, jak przy­pusz­czała, zo­stało po­de­rżnięte. Mimo że tech­nik wpu­ścił ją na miej­sce prze­stęp­stwa, sta­rała się nie pod­cho­dzić zbyt bli­sko. Nie chciała znisz­czyć ja­kich­kol­wiek śla­dów.

Za­nim po­szli da­lej, ką­tem oka za­uwa­żyła, że ktoś się zbliża. Wy­star­czyło, że zo­ba­czyła ele­gancki płaszcz oraz sza­lik Bur­berry i już wie­działa, kto to taki.

‒ Dzień do­bry, panno Lan­der ‒ po­wie­dział La­xman, jed­no­cze­śnie przy­bie­ra­jąc po­waż­niej­szy wy­raz twa­rzy. ‒ Co się stało z psem?

Ma­rita mruk­nęła coś nie­wy­raź­nie pod no­sem, nie wie­dząc, co wła­ści­wie chce po­wie­dzieć. Jej mózg nie pra­co­wał z rana tak do­brze jak umysł La­xmana.

Młod­szy funk­cjo­na­riusz za­pro­wa­dził ich za drew­niany wia­tro­chron, ja­kieś dzie­sięć me­trów da­lej. La­xman wy­prze­dził Ma­ritę i jako pierw­szy do­tarł na miej­sce. Nie pod­cho­dząc zbyt bli­sko, przy­glą­dał się le­żą­cemu na boku męż­czyź­nie ze wciąż wbitą w po­ty­licę sie­kierą. Tuż obok niego le­żał jego kasz­kiet. In­spek­tor zwró­ciła uwagę na to, że ka­łuża krwi była ra­czej nie­wielka. Być może więk­szość wsią­kła w śnieg. Przy­pusz­czała, że mógł mieć około sie­dem­dzie­siątki. Nie zdą­żyła się le­piej przyj­rzeć, po­nie­waż La­xman wy­krzyk­nął ze zdu­mie­niem w oczach:

‒ Boże drogi! Wi­dzisz, kto to jest?

Ma­rita po­de­szła kilka kro­ków bli­żej. Poza sie­kierą wbitą w głowę ciało było nie­na­ru­szone. W chwili, gdy go roz­po­znała, za­marła.

‒ Nie po­zna­jesz? ‒ kon­ty­nu­ował La­xman. ‒ To Malm­berg, były szef po­li­cji!

2

Do­wódca pa­trolu Chri­stian Ståhl wpraw­nie prze­szu­ki­wał chło­paka, pod­czas gdy jego part­nerka Nora Lind­man ro­biła to samo z ko­legą za­trzy­ma­nego. Po spraw­dze­niu kie­szeni czar­nej pu­cho­wej kurtki Chri­stian za­brał się do prze­szu­ki­wa­nia no­ga­wek dżin­sów. Nic tym ra­zem nie zna­lazł, więc pu­ścił mło­dego wolno. Choć wszy­scy wie­dzieli, że w cen­trum mia­sta le­piej nie no­sić przy so­bie nar­ko­ty­ków ani noży, prze­szu­ka­nia były dla Chri­stiana i jego ko­le­gów po fa­chu spo­so­bem na utrzy­ma­nie po­rządku w Öster­sund.

Ståhl spoj­rzał na ze­ga­rek i stwier­dził, że na­de­szła pora na lunch.

‒ Jedźmy na ko­mi­sa­riat ‒ po­wie­dział, sia­da­jąc na miej­scu pa­sa­żera, po czym zdjął rę­ka­wiczki, by roz­grzać palce.

‒ Może naj­pierw po­win­ni­śmy gdzieś sta­nąć i spraw­dzić trzeź­wość kilku kie­row­ców? ‒ za­py­tała Nora, uru­cha­mia­jąc sil­nik.

‒ Nie, jedźmy już ‒ za­pro­te­sto­wał Chri­stian lo­do­wa­tym to­nem.

Nie miał ochoty stać na dwo­rze i mar­z­nąć, żeby po­pra­wić sta­ty­styki. Wła­ści­wie nie miał ochoty na nic. Pra­wie dzie­sięć lat ha­rówki w tym sa­mym cha­rak­te­rze, dzień po dniu. Wie­lo­krot­nie apli­ko­wał na sta­no­wi­ska kie­row­ni­cze, cza­sem na­wet nie za­pra­szano go na roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną. Uwa­żał się za po­li­cjanta z po­wo­ła­nia, choć nie­kiedy i on tra­cił chęć do pracy.

W słu­chawce roz­legł się dźwięk. Dy­żurny z cen­trum do­wo­dze­nia wy­da­wał dys­po­zy­cje pa­tro­lowi. Głos był zde­cy­do­wany i rze­czowy.

‒ Mamy na li­nii męż­czy­znę, który dzwoni z Åre i mówi, że jego żona za­gi­nęła wczo­raj wie­czo­rem. Wy­szła z domu około dzie­więt­na­stej trzy­dzie­ści i po­je­chała sa­mo­cho­dem na za­kupy. Do tej pory nie wró­ciła.

Chri­stian przy­trzy­mał przy­cisk nada­wa­nia i wark­nął:

‒ A nie ma in­nego ra­dio­wozu, który jest bli­żej? Od­biór!

‒ Ra­dio­wóz z za­chod­niej czę­ści zo­stał wy­słany do Stora Blåsjön. Je­ste­ście naj­bli­żej. Od­biór.

Po­li­cjant wes­tchnął gło­śno.

‒ Przy­ją­łem. Po­je­dziemy do Åre i to spraw­dzimy. Masz nu­mer te­le­fonu do męż­czy­zny, który dzwo­nił?

Wy­jął pi­sak ze schowka i na mi­nia­tu­ro­wej ta­blicy su­cho­ście­ral­nej, którą oparł o de­skę roz­dziel­czą, za­pi­sy­wał nu­mer te­le­fonu ko­mór­ko­wego do ja­kie­goś Hen­rika Sjölina dyk­to­wany przez dy­żur­nego z cen­trum do­wo­dze­nia. Nora przy­spie­szyła i zje­chała w stronę drogi E14, tym­cza­sem Chri­stian wy­brał za­pi­sany przed chwilą nu­mer. Po dru­gim sy­gnale od­po­wie­dział mu mę­ski głos. Męż­czy­zna wy­da­wał się otę­piały i zre­zy­gno­wany, gdy opo­wia­dał o żo­nie, która po­przed­niego wie­czoru wsia­dła do sa­mo­chodu i za­raz miała wró­cić, jed­nak na­dal jej nie było.

‒ Do­kąd po­je­chała?

Męż­czy­zna się za­wa­hał.

‒ Tak na­prawdę to nie wiem. Po­wie­działa tylko, że za­raz wraca.

‒ Miał pan z nią kon­takt te­le­fo­niczny?

‒ Dzwo­nię od rana. I albo ma wy­łą­czony te­le­fon, albo sły­chać sy­gnał ocze­ki­wa­nia, ale ona nie od­biera.

Chri­stian i Nora wy­mie­nili po­dejrz­liwe spoj­rze­nia.

‒ Czy stało się coś, co mo­gło ją skło­nić do wy­jazdu?

‒ Co pan ma na my­śli? ‒ za­py­tał męż­czy­zna. ‒ Niby co?

‒ Ujmę to ina­czej. Po­kłó­cili się pań­stwo? Do­szło mię­dzy pań­stwem do nie­po­ro­zu­mie­nia?

Na chwilę za­pa­dła ci­sza.

‒ Była w do­brym na­stroju, kiedy wy­cho­dziła.

‒ Czy pań­ska żona ma skłon­no­ści sa­mo­bój­cze?

‒ Sa­mo­bój…?

‒ Czy cierpi na de­pre­sję?

Znowu ci­sza.

‒ Nie, nie wy­daje mi się.

Chri­stian do­wie­dział się od męż­czy­zny, że żona po­je­chała srebr­no­sza­rym mer­ce­de­sem i za­pi­sał nu­mer re­je­stra­cyjny, po czym się roz­łą­czył.

‒ W ta­kim ra­zie mu­simy tam po­je­chać i zmar­no­wać tro­chę czasu ‒ wes­tchnął.

‒ Może miała dość i ucie­kła ‒ po­wie­działa Nora z uśmie­chem, nie od­ry­wa­jąc wzroku od drogi.

‒ Nie zdzi­wi­łoby mnie to. Wy, ko­biety, je­ste­ście tro­chę ka­pry­śne.

W jego gło­sie nie było sły­chać żar­to­bli­wego tonu, a Nora tego nie sko­men­to­wała.

‒ No i tyle, je­śli cho­dzi o lunch ‒ mruk­nął Chri­stian.

3

Ma­ri­cie chciało się pła­kać, ale łzy nie po­pły­nęły. Od naj­młod­szych lat uczono ją, by nie oka­zy­wać wielu emo­cji. Czuła przy­gnę­bie­nie i smu­tek. Wpraw­dzie za­pa­mię­tała Malm­berga jako sta­ro­świec­kiego dżen­tel­mena, ale także jako nie­ustę­pli­wego sta­ruszka, który przez więk­szość czasu żył prze­szło­ścią. Przy po­że­gna­niu, gdy sześć lat wcze­śniej prze­cho­dził na eme­ry­turę, nie czuła wiel­kiego smutku. Miała na­dzieję, że za­stąpi go ktoś o nieco bar­dziej no­wo­cze­snym spo­so­bie my­śle­nia. Wciąż jed­nak nie mo­gła prze­bo­leć, że czło­wiek, który le­żał mar­twy na śniegu, to ktoś, kogo znała. Po­li­cjan­tem zo­staje się na całe ży­cie. Malm­berg był jed­nym z nich.

Chwy­ciła ku­bek obu­rącz i po­woli zbli­żyła do ust. Go­rąca cze­ko­lada tro­chę po­pra­wiła jej sa­mo­po­czu­cie. Naj­le­piej sma­ko­wała wła­śnie na mro­zie, kiedy czło­wiek był zzięb­nięty. Swoją drogą ten na­pój z au­to­matu, który mieli na ko­mi­sa­ria­cie, ra­czej nie za­słu­gi­wał na miano praw­dzi­wej go­rą­cej cze­ko­lady.

Po­li­cjantka stała w po­koju śled­czych przy bia­łej ta­blicy, którą wkrótce miały za­peł­nić no­tatki i zdję­cia. Mor­der­stwa w Jäm­tland na­le­żały do rzad­ko­ści, jed­nak w ostat­nich la­tach pro­wa­dzono kilka śledztw w spra­wie za­bójstw, a ta­kie do­cho­dze­nia wciąż przy­pra­wiały ją o szyb­sze bi­cie serca. Szu­ka­nie sprawcy miało w so­bie coś szcze­gól­nego. Tro­chę jak za­bawa w kotka i myszkę czy w cho­wa­nego. Ni­gdy po­waż­nie nie my­ślała o zmia­nie za­wodu.

Do po­koju wszedł La­xman. Cze­kała na niego, po­wi­tała go, lekko uno­sząc rękę.

‒ Straszne, co się stało z Malm­ber­giem ‒ stwier­dziła. ‒ Bar­dzo mnie to po­ru­szyło.

‒ Coś okrop­nego ‒ zgo­dził się po­li­cjant, od­su­wa­jąc krze­sło od stołu.

‒ I ten pies! Bie­dac­two! Czym on so­bie na to za­słu­żył?

‒ A czym za­wi­nił Malm­berg? ‒ za­py­tał La­xman z po­ważną miną.

Jesz­cze nie usiadł, kiedy usły­szeli dźwięk czyt­nika kart i otwie­ra­nie drzwi. Do środka wpa­dła sze­fowa wy­działu do­cho­dze­niowo-śled­czego, ko­mi­sarz Anna Vi­king, i klap­nęła na krze­sło tak gwał­tow­nie, że ude­rzyła pi­sto­le­tem w opar­cie. Miała krót­kie, za­cze­sane na czoło, ja­sne blond włosy. Ma­rita uwa­żała, że Anna by­łaby piękna, gdyby nie te su­rowe i ostre rysy twa­rzy. A także znaczny ty­ło­zgryz. Mo­gła mieć z metr sie­dem­dzie­siąt wzro­stu, same mię­śnie, pra­wie zero tłusz­czu, a na obu przed­ra­mio­nach duże ta­tu­aże. Wy­glą­dała jak po­li­cjantka z jed­nostki spe­cjal­nej i ewi­dent­nie kre­owała się wła­śnie na ko­goś ta­kiego. Mimo że była sze­fową jed­nostki śled­czej, któ­rej wszy­scy pra­cow­nicy ubie­rali się po cy­wil­nemu, ona za­wsze no­siła gra­na­tową bluzę tak­tyczną i po­lowe spodnie po­li­cyjne.

‒ Może każdy z nas na­kre­śli ob­raz sy­tu­acji? Ja za­cznę ‒ ode­zwała się z moc­nym ak­cen­tem z po­łu­dnio­wej czę­ści Szwe­cji.

Ma­ritę tak za­sko­czyło chłodne przy­ję­cie przez Annę in­for­ma­cji o zna­le­zie­niu ciała za­mor­do­wa­nego by­łego po­li­cjanta, że nie­świa­do­mie zmarsz­czyła brwi i zro­biła po­dejrz­liwą minę. I dla­czego sze­fowa miała wła­sny ogląd sy­tu­acji? Wszel­kie in­for­ma­cje na te­mat za­bój­stwa po­winna uzy­skać od Ma­rity.

Anna szybko ob­ra­cała w pal­cach dłu­go­pis. Jej twarz była po­kryta de­li­kat­nymi czer­wo­nymi pla­mami, jak zwy­kle, gdy roz­ma­wiała z in­spek­torką Lan­der.

‒ Były szef po­li­cji, Bo Malm­berg, zo­stał zna­le­ziony przez pra­cow­nika ko­mu­nal­nego, który za­czął dziś pracę wcze­śnie rano, do­kład­nie o szó­stej dwa­dzie­ścia pięć, żeby prze­je­chać stok ra­tra­kiem przed otwar­ciem wy­cią­gów. Po­nie­waż w nocy nie było opa­dów śniegu, trudno okre­ślić, jak długo le­żało tam ciało Malm­berga. Być może zo­stał za­bity już ze­szłej nocy.

Ma­rita spoj­rzała w swoje no­tatki i stwier­dziła, że otrzy­mała tę samą in­for­ma­cję od ofi­cera przy­go­to­wu­ją­cego ra­port. Za­nim co­kol­wiek po­wie­działa, Anna kon­ty­nu­owała:

‒ Pod­py­ta­łam jego daw­nych współ­pra­cow­ni­ków i do­wie­dzia­łam się, że od kilku lat był zwią­zany z ko­bietą, So­lveig Per­s­son. Oczy­wi­ście trzeba ją prze­słu­chać.

Ma­ri­cie nie umknęło ner­wowe drgnie­nie po­liczka La­xmana. Poza tym sie­dział bez ru­chu i wpa­try­wał się w sze­fową, która nie prze­sta­wała mó­wić z po­ważną, a za­ra­zem wy­nio­słą miną:

‒ Mu­szę jak naj­szyb­ciej zło­żyć ra­port prze­ło­żo­nym. O tej spra­wie zrobi się gło­śno w me­diach i Ste­fan uważa, że to ja po­win­nam się tym za­jąć. Daj­cie mi znać, jak bę­dzie­cie mieli nowe in­for­ma­cje.

Na­stęp­nie wy­szła z po­koju rów­nie szybko, jak do niego we­szła.

‒ Co to, do cho­lery, było?! ‒ wy­krzyk­nął La­xman, gdy tylko za­mknęły się drzwi. ‒ Dla­czego mia­łaby od­po­wia­dać za kon­takt z me­diami? My­śla­łem, że to my pro­wa­dzimy śledz­two.

‒ No i tak jest ‒ oznaj­miła Ma­rita. ‒ Praw­do­po­dob­nie po pro­stu czuje się nie­pew­nie. To pierw­sze mor­der­stwo, od kiedy tu przy­je­chała.

‒ To chyba pierw­sza sprawa w ogóle, od kiedy tu przy­je­chała. Jak długo ona tu jest? Trzy mie­siące?

‒ Nie­całe.

‒ Mo­gła zo­stać w Ska­nii.

Ma­rita oparła się na krze­śle i po­pi­jała go­rącą cze­ko­ladę. Nie mo­gła po­wstrzy­mać uśmie­chu. Jaka to róż­nica, czy ktoś przy­je­chał tu z Ny­köping, jak La­xman, czy po­cho­dził ze Ska­nii?

‒ Utrzy­my­wa­łeś kon­takt z Malm­ber­giem w ostat­nich la­tach? ‒ za­py­tała.

‒ Nie pa­mię­tam, że­bym się z nim wi­dział, od kiedy prze­szedł na eme­ry­turę. A ty?

‒ Nie przy­po­mi­nam so­bie. Nie mam po­ję­cia, co się z nim działo. Z dru­giej strony nie sły­sza­łam też, żeby in­te­re­so­wał się świat­kiem prze­stęp­czym.

‒ Chyba żar­tu­jesz. Czło­wiek ho­noru po­kroju Malm­berga, cho­dząca nie­na­gan­ność, miałby stra­cić swoją toż­sa­mość i za­cząć się za­da­wać z prze­stęp­cami? W ży­ciu.

Ma­rita za­uwa­żyła na ekra­nie ko­mórki po­wia­do­mie­nie z apli­ka­cji z wia­do­mo­ściami:

„Mar­twy męż­czy­zna zna­le­ziony w Öster­sund ‒ za­bój­stwo po­li­cjanta?”

‒ Te­raz Anna osza­leje. Ga­zeta z Öster­sund jest naj­wy­raź­niej o krok przed nami ‒ po­wie­działa zmar­twiona. ‒ Już za­częli spe­ku­lo­wać, że to zbrod­nia na po­li­cjan­cie.

La­xman wy­glą­dał na zmar­twio­nego.

‒ Cóż, ra­czej nie cho­dzi o to, że ktoś chciał za­mor­do­wać po­li­cjanta. Mu­simy się jed­nak do­wie­dzieć, czy mor­der­stwo może mieć ja­ki­kol­wiek zwią­zek z jego służbą w po­li­cji.

‒ No tak ‒ od­parła za­my­ślona. ‒ Co wiemy oprócz tego, o czym po­wie­działa nam Anna? Co mu­simy zro­bić i w ja­kiej ko­lej­no­ści?

La­xman jakby cze­kał na to py­ta­nie.

‒ Naj­waż­niej­sze to spraw­dzić, czy ist­nieje ja­kiś ma­te­riał do­wo­dowy inny niż ten, który tech­nicy pró­bują za­bez­pie­czyć na miej­scu zbrodni.

‒ Masz na my­śli ka­mery?

‒ Tak, na przy­kład. A także na­rzę­dzie zbrodni, te­le­fon ko­mór­kowy…

Ma­rita prze­wer­to­wała pa­piery na stole.

‒ Nie mogę zna­leźć nic o świad­kach, więc pew­nie sami bę­dziemy mu­sieli zna­leźć ko­goś, kogo chcie­li­by­śmy prze­słu­chać.

‒ Jego sa­mo­chód był za­par­ko­wany nie­da­leko, prawda?

‒ Tak ‒ po­twier­dziła. ‒ Oka­zało się, że stał tuż pod wieżą Frösötor­net, w tym sa­mym miej­scu, gdzie ja za­par­ko­wa­łam dziś rano. Tech­nicy wła­śnie go prze­glą­dają.

‒ Je­śli bę­dziemy mieli szczę­ście, w sa­mo­cho­dzie znajdą ślady jesz­cze ko­goś in­nego ‒ za­uwa­żył La­xman.

‒ À pro­pos kogo in­nego ‒ wtrą­ciła po­li­cjantka. ‒ Naj­waż­niej­sze, że­by­śmy usta­lili, jak wy­glą­dało ży­cie Malm­berga do wczo­raj. Co się wy­da­rzyło, od kiedy prze­szedł na eme­ry­turę, i czy było coś, czego o nim nie wie­dzie­li­śmy, kiedy jesz­cze tu pra­co­wał? A je­śli ktoś chciał się ze­mścić za coś, co Malm­berg zro­bił jako po­li­cjant?

La­xman skwi­to­wał to obo­jęt­nym wy­ra­zem twa­rzy i uniósł kciuk.

Cho­ciaż sprawa do­ty­czyła nie­przy­jem­nych i tra­gicz­nych wy­da­rzeń, Ma­rita lu­biła pro­wa­dzić do­cho­dze­nia tego typu. To wła­śnie dla ta­kiej pracy zo­stała po­li­cjantką i to ją mo­ty­wo­wało do służby. Tym ra­zem jed­nak czuła pe­wien nie­po­kój. Spoj­rzała w stronę ko­legi i po­cze­kała, aż na­wiąże z nią kon­takt wzro­kowy, po czym de­li­kat­nie po­ru­szyła inny te­mat:

‒ My­ślisz, że i my je­ste­śmy w nie­bez­pie­czeń­stwie?

La­xman spu­ścił wzrok, przez chwilę wpa­try­wał się w stół i wy­glą­dał, jakby się za­sta­na­wiał, na­stęp­nie znów spoj­rzał na Ma­ritę.

‒ Chyba nie mo­żemy tego wy­klu­czyć.

4

Nora pro­wa­dziła ra­dio­wóz z włą­czo­nym ko­gu­tem na da­chu i mimo trud­nych zi­mo­wych wa­run­ków na dro­dze do­tarli do Åre w nie­całą go­dzinę. Słońce roz­świe­tlało bez­chmurne, błę­kitne niebo nad szczy­tem Åre­sku­tan, a śnieg skrzył się na ho­ry­zon­cie w bla­sku jego pro­mieni. W cza­sie po­dróży Chri­stian szu­kał in­for­ma­cji na te­mat męż­czy­zny, który dzwo­nił w spra­wie za­gi­nio­nej żony. Hen­rik Sjölin, lat czter­dzie­ści trzy, za­mel­do­wany w Åre pod ad­re­sem po­da­nym przez cen­trum do­wo­dze­nia. Nie był ka­rany i nie fi­gu­ro­wał w żad­nym re­je­strze spraw­ców wy­kro­czeń. Żona, So­fie, lat trzy­dzie­ści osiem. Rów­nież nie­ka­rana za nic po­waż­niej­szego niż prze­kro­cze­nie pręd­ko­ści.

‒ Naj­pierw po­jedźmy do fa­ceta, który dzwo­nił, i sprawdźmy, co jesz­cze uda nam się z niego wy­cią­gnąć.

Chri­stian po­czuł wi­bro­wa­nie pry­wat­nej ko­mórki w kie­szeni na piersi. SMS. Wzdry­gnął się i za­wa­hał, czy w ogóle się nim przej­mo­wać i go od­czy­tać. Nie­po­kój jed­nak wziął górę, więc wy­jął te­le­fon. Wia­do­mość od Sary. Dziś późno wróci do domu. Ma dużo pracy w kan­ce­la­rii. „Tym le­piej”, po­my­ślał męż­czy­zna i po­czuł ucisk w żo­łądku.

Tuż przed do­tar­ciem do za­bu­do­wań zje­chali z drogi E14 i ru­szyli pod górę. Nora przy­spie­szyła. Naj­pierw mi­nęli dziel­nicę dom­ków jed­no­ro­dzin­nych, lecz po chwili po­ja­wił się inny typ za­bu­dowy ‒ star­sze gór­skie chatki. Te­ren ten był słabo za­go­spo­da­ro­wany, po­je­dyn­cze małe bu­dynki wy­glą­dały na opusz­czone. Droga wio­dła ser­pen­ty­nami w górę. Była tak wą­ska, że mi­nię­cie się z dru­gim sa­mo­cho­dem nie wcho­dziło w grę, za to po­rząd­nie ją od­śnie­żono. Po obu stro­nach drogi na wy­so­kość więk­szą niż metr wzno­siły się za­spy śnieżne. Od wy­cią­gów i sto­ków dzie­lił ich rap­tem rzut ka­mie­niem. Kiedy pod­je­chali wy­żej, droga koń­czyła się du­żym pla­cem do za­wra­ca­nia. Nad nim znaj­do­wał się naj­pięk­niej­szy dom, jaki Chri­stian kie­dy­kol­wiek wi­dział w gó­rach. Był po­chy­lony w stronę do­liny, z dwoma ol­brzy­mimi pa­no­ra­micz­nymi oknami w kształ­cie strze­li­stych trój­ką­tów. Do ele­wa­cji wy­ko­rzy­stano duże, okrą­głe ka­mie­nie, co nada­wało bu­dyn­kowi wy­gląd sta­rego zamku. Przed do­mem znaj­do­wał się ogromny ta­ras ze szklaną ba­lu­stradą.

Nora za­trzy­mała sa­mo­chód. Nie zdą­żyli wy­siąść, kiedy drzwi domu się otwo­rzyły i na scho­dach po­ja­wił się męż­czy­zna w ja­sno­nie­bie­skiej lnia­nej ko­szuli i chi­no­sach, na po­zór nie­zra­żony zim­nem. Miał za­cze­sane do tyłu blond włosy, po­twier­dzał wy­obra­że­nia Chri­stiana o tym, jak wy­gląda do­ro­sły dzie­ciak za­moż­nych ro­dzi­ców. Funk­cjo­na­riusz na­cią­gnął po­li­cyjną czapkę na łysą głowę i wy­siadł z sa­mo­chodu.

‒ Tro­chę wam za­jęło do­tar­cie tu­taj ‒ ode­zwał się Hen­rik Sjölin.

Ståhl wbił w niego wzrok.

‒ W Szwe­cji bra­kuje po­li­cjan­tów. Nie mamy za­miaru za­bie­rać panu za dużo czasu, chcemy się jed­nak do­wie­dzieć wię­cej o znik­nię­ciu pań­skiej żony, by oce­nić, czy to sprawa dla po­li­cji.

Hen­rik wy­glą­dał na zi­ry­to­wa­nego.

‒ Dla­czego nie mia­łaby to być sprawa dla po­li­cji?

‒ Je­śli żona ode­szła do­bro­wol­nie, nie jest to ani prze­stęp­stwem, ani wy­pad­kiem, a wtedy sami bę­dzie­cie mu­sieli so­bie wy­ja­śnić, co mię­dzy wami za­szło.

Na to Hen­rik nie od­po­wie­dział, tylko wło­żył ręce do kie­szeni spodni. Nie miał za­miaru za­pra­szać ich do środka, by się ogrzali.

‒ Jak była ubrana żona, kiedy wczo­raj wy­szła? ‒ za­py­tała Nora przy­ja­znym gło­sem.

‒ Nie wiem. My­ślę, że miała na so­bie ubra­nie, które zwy­kle nosi po domu, czyli szare dresy Adi­dasa. I pew­nie czer­woną, pi­ko­waną kurtkę.

‒ Czy żona ma skłon­no­ści sa­mo­bój­cze? ‒ do­cie­kał Chri­stian.

‒ Już pan mnie o to py­tał ‒ wark­nął Hen­rik.

Po­li­cjant prze­wró­cił oczami, nie pró­bu­jąc tego ukryć.

‒ To ważne py­ta­nie. Dla­tego za­daję je po­now­nie. Czy wy­ka­zy­wała ob­jawy de­pre­sji?

‒ Nie, nie miała żad­nych oznak de­pre­sji ‒ od­po­wie­dział ostro Hen­rik, po czym kon­ty­nu­ował ła­god­niej­szym to­nem: ‒ Cza­sem bywa przy­gnę­biona.

„A kto nie?”, po­my­ślał Chri­stian.

‒ Jak to się ob­ja­wia? ‒ cią­gnął po­li­cjant.

Hen­rik wy­jął jedną rękę z kie­szeni spodni i prze­su­nął nią po wło­sach.

‒ Jest ci­cha. Wy­co­fana. Za­myka się w swoim świe­cie.

‒ Mu­szę wie­dzieć, czy ist­nieje ry­zyko, że ucie­kła, bo chce zro­bić so­bie krzywdę.

Męż­czy­zna za­milkł na se­kundę i wy­glą­dał, jakby do­piero te­raz po­czuł chłód.

‒ Nie można tego wy­klu­czyć.

Je­śli rze­czy­wi­ście ist­niało za­gro­że­nie, że może się za­bić, to wstęp­nie była to sprawa dla po­li­cji. Chri­stian jed­nak uwa­żał, że zdaw­kowe od­po­wie­dzi Hen­rika nie uła­twią de­cy­zji o pod­ję­ciu ak­cji ra­tun­ko­wej. O ile w ogóle by­łaby ona ko­nie­czna, bio­rąc pod uwagę oko­licz­no­ści.

‒ Z na­szej wcze­śniej­szej roz­mowy te­le­fo­nicz­nej wy­ni­kało, że się wczo­raj po­kłó­ci­li­ście. O co cho­dziło?

‒ Kiedy wsia­dała do auta, by­li­śmy już po­go­dzeni…

‒ Nie o to py­ta­łem. O co się po­kłó­ci­li­ście?

Hen­rik zro­bił krok do przodu i uniósł ręce.

‒ Nie po­win­ni­ście za­cząć jej szu­kać za­miast stać tu­taj i ze mną dys­ku­to­wać?

Za­pa­dła krótka ci­sza, ale na tyle długa, by Chri­stian pod­jął de­cy­zję. Tego dnia miał już nie­zwy­kle dość by­cia po­tul­nym.

‒ A dla­czego pan nie na­rzu­cił kurtki od Prady i sam nie po­szedł szu­kać żony za­miast cze­kać pół dnia, żeby do nas za­dzwo­nić?

Chri­stian się od­wró­cił i ru­szył w stronę sa­mo­chodu. Sły­szał, jak Nora po­wie­działa coś do Hen­rika, by za­ła­go­dzić sy­tu­ację, a chwilę póź­niej po­czuł lek­kie ude­rze­nie w plecy. Od­wró­cił głowę, nie za­trzy­mu­jąc się.

‒ Co się z tobą dzieje? ‒ wy­szep­tała.

‒ Nie moja wina, że to głu­pek.

Na­stęp­nie od­wró­cił się w stronę Hen­rika i krzyk­nął, żeby się ode­zwał, je­śli na­wiąże ja­ki­kol­wiek kon­takt z żoną.

‒ Co o tym my­ślisz? ‒ za­py­tała Nora, gdy tylko wsie­dli do sa­mo­chodu. ‒ Czy jest w tym coś, co by su­ge­ro­wało, że to sprawa dla nas?

Chri­stian po­krę­cił głową.

‒ Nie bar­dzo. Nie w tej chwili.

Jed­no­cze­śnie miał prze­czu­cie, że coś się tu nie zga­dzało. Hen­rik nie opo­wie­dział im wszyst­kiego, co się wy­da­rzyło, za­nim jego żona znik­nęła.

‒ Prze­jedźmy się po oko­licy i po­szu­kajmy jej sa­mo­chodu ‒ do­dał, za­pi­na­jąc pasy. ‒ Może uda nam się go zna­leźć.

Sztok­holm, 31 dni wcze­śniej

5

Mę­ski sa­lon fry­zjer­ski mie­ścił się w Sund­by­berg nie­opo­dal me­tra. Po­po­łu­dniami by­wało tam tłoczno od lu­dzi cze­ka­ją­cych na strzy­że­nie, ale w tej chwili w po­cze­kalni sie­dział tylko je­den klient. Rami przy­glą­dał się Yous­se­fowi, gdy ten go­lił ma­szynką włosy na karku męż­czy­zny sie­dzą­cego w fo­telu fry­zjer­skim.

‒ Kiedy strzy­żesz na mid fade, koń­czysz tu­taj ‒ in­stru­ował Yous­sef, wska­zu­jąc pal­cem kark klienta. ‒ W przy­padku high fade, go­lisz wy­żej.

Rami już to wie­dział i uwa­żał, że Yous­sef robi za dużo sam. Skoro miał być prak­ty­kan­tem, chciał strzyc, a nie tylko pa­trzeć. Przy­cho­dził tam jed­nak głów­nie ze względu na matkę. Yous­sef był jej przy­ja­cie­lem i po­pro­siła go o pracę dla swo­jego syna dzi­kusa. Rami nie uwa­żał, że po­trze­buje pracy. W końcu już za­ra­biał. I to le­piej od nie­jed­nego fry­zjera.

Pod­czas gdy Yous­sef zaj­mo­wał się strzy­że­niem klienta oraz w prze­sad­nie pro­sty spo­sób tłu­ma­czył wszyst­kie czyn­no­ści, Rami spoj­rzał na sie­bie w lu­strze. Jego krótka, pra­wie czarna broda była ide­al­nie przy­strzy­żona i po­dą­żała ści­śle za li­nią szczęki w kie­runku szyi i uszu. Ciemne włosy za­le­d­wie kilka dni wcze­śniej zo­stały ścięte bar­dzo krótko na karku i po bo­kach, w stylu high fade. Wła­ści­wie byłby cał­kiem za­do­wo­lony ze swo­jego wy­glądu, gdyby nie nos. Był tro­chę za duży.

‒ Szybko się na­uczysz ‒ stwier­dził Yous­sef i wy­jął szczotkę, którą prze­tarł kark klienta.

‒ Mhm ‒ przy­tak­nął Rami i zer­k­nął na ze­ga­rek.

Była to pod­róba Omegi, ale wy­glą­dała jak ory­gi­nał.

„Yous­sef jest za stary”, po­my­ślał, sza­cu­jąc jego wiek na ja­kieś czter­dzie­ści pięć lat. Nie wie­dział nic o ży­ciu, ja­kie dzie­więt­na­sto­la­tek pro­wa­dził poza sa­lo­nem.

Drzwi się otwo­rzyły i do środka we­szło dwóch mło­dych męż­czyzn w pu­cho­wych ka­mi­zel­kach i spodniach Adi­dasa. Na­le­żeli do Sza­kali, kon­ku­ren­cyj­nej siatki prze­stęp­czej, Rami do­brze ich znał. Pa­trząc na ich aro­ganc­kie miny i na­pięte ciała, od razu wy­wnio­sko­wał, że nie przy­szli z po­ko­jo­wymi za­mia­rami.

Wyż­szy z nich pod­szedł do Yous­sefa, po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu i spoj­rzał pro­sto w oczy.

‒ Przy­szli­śmy ode­brać dług.

‒ Jaki dług? Nie mam wo­bec was żad­nych dłu­gów ‒ od­parł Yous­sef, od­wra­ca­jąc się do klienta, by do­koń­czyć strzy­że­nie.

‒ Masz dług wo­bec jed­nego ze swo­ich by­łych pra­cow­ni­ków. My­ślę, że wiesz, o kim mó­wię ‒ oświad­czył wy­soki chło­pak, sku­biąc rzadką ko­zią bródkę. ‒ Mu­stafa Mo­ha­med. Nie do­sta­wał pen­sji przez wiele mie­sięcy.

‒ Jaja so­bie ze mnie ro­bisz? ‒ Yous­sef uniósł ręce w ge­ście wzbu­rze­nia. ‒ Prze­cież to on ukradł mi pie­nią­dze. I dla­tego mu­sia­łem go zwol­nić.

‒ Przy­szli­śmy ode­brać dług ‒ po­wtó­rzył niż­szy z nich. Zro­bił kilka kro­ków w stronę Yous­sefa i po­pchnął go tak, że fry­zjer się za­chwiał.

‒ Co ty, kurwa, wy­pra­wiasz? ‒ wtrą­cił się Rami, rzu­ca­jąc się w ich stronę i blo­ku­jąc chło­paka. ‒ Nie sły­sza­łeś, co po­wie­dział? Chcesz wpier­dol czy co? Wy­no­ście się stąd!

Rami nie zdą­żył za­re­ago­wać, kiedy geod ciosu dru­giego chło­paka upadł na pod­łogę. Jesz­cze się nie pod­niósł, a już obaj za­częli go ko­pać w że­bra i głowę.

Rami krzy­czał ze zło­ści, choć dzięki ad­re­na­li­nie nie od­czu­wał bólu. Jedną ręką pró­bo­wał się za­sło­nić przed kop­nię­ciami, drugą zaś wy­cią­gnął nóż przy­cze­piony do łydki pod dre­sami i wy­ce­lo­wał nim w na­past­ni­ków. Wtedy prze­stali go ko­pać i cof­nęli się na tyle, żeby Rami mógł wstać.

‒ Wy­pier­da­lać albo obe­tnę wam fiuty! ‒ ryk­nął na nich, ma­cha­jąc no­żem.

‒ Po­ża­łu­jesz tego, su­kin­synu ‒ rzu­cił ten wyż­szy. ‒ Wy­zna­czymy na­grodę za twoją głowę. Ka­pu­jesz?

Po­tem opu­ścili sa­lon i znik­nęli za ro­giem.

Rami się trząsł, ale przed Yous­se­fem usi­ło­wał zgry­wać twar­dziela. Jego klient sie­dział ci­cho z sze­roko otwar­tymi oczami.

‒ Wy­my­ślili so­bie ten dług. Tak wła­śnie dzia­łają. Czy te­raz ro­zu­miesz, dla­czego chcę, że­byś tu ze mną pra­co­wał? Nie po­wi­nie­neś się z nimi za­da­wać. To źli lu­dzie! To się źle dla cie­bie skoń­czy!

‒ To nie o mnie im cho­dziło ‒ mruk­nął Rami.

Yous­sef cią­gnął da­lej, nie zwra­ca­jąc uwagi na to, co chło­pak wła­śnie po­wie­dział:

‒ Po­wi­nie­neś mieć praw­dziwą pracę, z któ­rej miał­byś uczciwe pie­nią­dze. A nie za­ra­biać na głu­po­tach.

Yous­sef mógł pra­wić mu ka­za­nia, ile chciał. Rami uwa­żał, że po­wi­nien usły­szeć po­dzię­ko­wa­nie za po­moc z tymi ko­le­siami. Te­raz sam bę­dzie mu­siał się trzy­mać z dala od Sza­kali oraz wszyst­kich ich braci i ku­zy­nów. Wie­dział, jak to działa. Nie żar­to­wali, kiedy mó­wili, że wy­zna­czą na­grodę za jego głowę.

Jäm­tland, po­nie­dzia­łek, 20 lu­tego 2017 roku

6

Mimo że funk­cjo­na­riu­sze lo­kal­nej po­li­cji po­ma­gali im w prze­py­ty­wa­niu miesz­kań­ców do­mów przy dro­dze pro­wa­dzą­cej do wieży wi­do­ko­wej Frösötor­net, uzy­skali je­dy­nie skąpe in­for­ma­cje od po­ten­cjal­nych świad­ków. Tak na­prawdę tylko jedna osoba wi­działa coś, co mo­gło być in­te­re­su­jące dla sprawy: Be­atrice Sun­dqvist, która miesz­kała w nowo wy­bu­do­wa­nej luk­su­so­wej willi i pach­niała cięż­kimi per­fu­mami. Kiedy Ma­rita i La­xman za­dzwo­nili do drzwi, miała na so­bie tur­ku­sowy we­lu­rowy dres i wy­glą­dała, jakby za bar­dzo po­więk­szyła so­bie usta. Ma­rita za­częła się za­sta­na­wiać, czy „żony Hol­ly­wood” nie prze­nio­sły się przy­pad­kiem do Frösön, i nic nie mo­gła po­ra­dzić na to, że od razu była do niej na­sta­wiona ne­ga­tyw­nie.

Stali w ja­snym, otwar­tym holu, kiedy Be­atrice wy­jęła swój do­wód oso­bi­sty i wrę­czyła go Ma­ri­cie. Po­li­cjantka szybko ob­li­czyła, że ko­bieta za kilka dni skoń­czy pięć­dzie­siąt dwa lata.

‒ By­łam na spa­ce­rze z psem ‒ za­częła Be­atrice, sia­da­jąc na ma­łej bia­łej so­fie w holu.

Mó­wiła w taki spo­sób, jakby uwa­żała się za tro­chę lep­szą od nich.

‒ Pro­szę nam opo­wie­dzieć, co pani wi­działa ‒ rze­kła Ma­rita, spo­glą­da­jąc na psa, któ­rego Be­atrice trzy­mała na rę­kach.

Był biały i miał loczki. Przez brą­zowe za­cieki pod oczami jego mordka wy­glą­dała na brudną.

‒ Roz­ma­wia­łam już o tym z po­li­cjan­tami, któ­rzy byli tu wcze­śniej. Chce­cie, że­bym to po­wtó­rzyła?

‒ Tak, pro­szę ‒ ode­zwał się La­xman, który do tej pory się nie od­zy­wał.

Be­atrice stęk­nęła i prze­wró­ciła oczami, tak, żeby to za­uwa­żyli.

‒ Spa­ce­ro­wa­li­śmy wo­kół góry ścieżką do jog­gingu i spo­tka­li­śmy star­szego pana z se­te­rem ir­landz­kim. Bobo się prze­stra­szył, nie lubi du­żych psów.

‒ Która była wtedy go­dzina? ‒ za­py­tała Ma­rita, szu­ka­jąc miej­sca, gdzie mo­głaby usiąść.

‒ Och, nie pa­mię­tam. Dzie­wiąta, może wpół do dzie­sią­tej.

‒ Był sam? ‒ chciała wie­dzieć po­li­cjantka.

Za­miast od­po­wie­dzi Be­atrice uprzej­mie ski­nęła głową.

‒ Czy pod­czas spa­ceru wi­działa pani ko­goś jesz­cze? ‒ kon­ty­nu­owała Ma­rita po tym, jak do­szła do wnio­sku, że bę­dzie mu­siała stać.

Be­atrice kle­pała psa jedną ręką, Ma­rita za­uwa­żyła na jej pal­cach parę du­żych pier­ścion­ków z bry­lan­tami.

‒ Mhm, przy ścieżce stał ktoś w po­ma­rań­czo­wej kurtce ‒ po­wie­działa po chwili na­my­słu. ‒ Tyle że wi­dzia­łam tę osobę na po­czątku spa­ceru. Do­piero po dłuż­szej chwili spo­tka­łam męż­czy­znę z psem.

Ma­rita ro­biła no­tatki. To były ważne in­for­ma­cje dla śledz­twa.

‒ Czy mo­głaby pani opi­sać tę osobę bar­dziej szcze­gó­łowo?

‒ Nie­wiele wię­cej pa­mię­tam.

‒ Wy­soka czy ni­ska? ‒ do­py­ty­wała Ma­rita.

‒ Ra­czej nor­mal­nego wzro­stu. W każ­dym ra­zie ni­czym się nie wy­róż­niała.

‒ Wi­działa pani męż­czy­znę czy ko­bietę?

‒ Nie­stety nie wiem. Po­stać stała za da­leko.

‒ W któ­rym miej­scu ją pani za­uwa­żyła?

Pies ze­sko­czył na pod­łogę i za­szcze­kał.

‒ To było za­raz na po­czątku ścieżki do jog­gingu, tuż przy szczy­cie stoku nar­ciar­skiego.

‒ Świet­nie, dzię­kuję! ‒ po­wie­działa Ma­rita, koń­cząc prze­słu­cha­nie.

Kiedy stam­tąd wra­cali, La­xman włą­czył ra­dio w sa­mo­cho­dzie. Wła­śnie mieli słu­chać wia­do­mo­ści emi­to­wa­nych w pro­gra­mie P4, kiedy za­dzwo­nił te­le­fon Ma­rity.

‒ Co się tam u was dzieje? ‒ za­re­cho­tał zna­jomy głos, gdy tylko ode­brała po­łą­cze­nie.

‒ Cześć, tato ‒ przy­wi­tała się Ma­rita z na­pię­ciem w gło­sie.

‒ Kogo za­mor­do­wali? Wła­śnie prze­czy­ta­łem w in­ter­ne­cie, że w Öster­sund do­szło do mor­der­stwa po­li­cjanta.

„Dzięki za tro­skę”, po­my­ślała. Za­sta­na­wiała się, czy nie po­wie­dzieć mu, że u niej wszystko do­brze i nic jej się nie stało, ale się po­wstrzy­mała. Jej oj­ciec Gun­nar był mi­strzem w mó­wie­niu nie­sto­sow­nych rze­czy.

‒ Toż­sa­mość ofiary nie zo­stała jesz­cze ujaw­niona…

‒ Ale mnie prze­cież mo­żesz po­wie­dzieć ‒ prze­rwał jej Gun­nar. ‒ W końcu ja też je­stem po­li­cjan­tem i tam pra­co­wa­łem.

„By­łeś po­li­cjan­tem”, po­my­ślała Ma­rita. Wa­hała się. I tak wkrótce wszy­scy się do­wie­dzą, ale nie była pewna, jak za­re­aguje La­xman, je­śli usły­szy, że nie do­cho­wała ta­jem­nicy służ­bo­wej.

‒ Pi­sali coś o tym, że ofiarą jest były ofi­cer wyż­szego szcze­bla. Cho­dzi o Malm­berga? ‒ kon­ty­nu­ował Gun­nar, za­nim co­kol­wiek po­wie­działa.

‒ Mhm ‒ od­parła Ma­rita.

Za­ło­żyła, że La­xman sły­szy tylko to, co ona mówi.

‒ Mój Boże! To był po­rządny czło­wiek. Fakt, miał słabe strony, ale bez prze­sady.

‒ Oczy­wi­ście, wszy­scy są tu wstrzą­śnięci, ale wiesz, jak to jest. Sie­dząc w tym, je­ste­śmy znie­czu­leni i za­miast roz­pa­czać na­tych­miast za­czy­namy dzia­łać.

‒ Czy to ty nad­zo­ru­jesz to śledz­two?

‒ Tak.

‒ Ale masz ko­goś do­świad­czo­nego do po­mocy? Chyba nie zaj­mu­jesz się tym sama?

Choć Ma­rita znała swo­jego ojca i była przy­zwy­cza­jona do jego nie­wy­bred­nych ko­men­ta­rzy, miała ochotę się na niego wy­drzeć. Jed­nak tego nie zro­biła. Smu­tek wziął górę. Mu­siała kil­ka­krot­nie prze­łknąć ślinę.

Roz­mowa z nim wy­warła na niej jesz­cze więk­szą pre­sję. Za­mie­rzała mu po­ka­zać, że na­prawdę po­trafi roz­wią­zać sprawę mor­der­stwa.

7

Nora skrę­ciła w stronę rynku w Åre, spraw­dzili każdą uliczkę i wszyst­kie par­kingi. Mia­steczko było nie­wiel­kie i zda­niem Chri­stiana mieli duże szanse na zna­le­zie­nie sa­mo­chodu, o ile w ogóle się tam znaj­do­wał. Nora kil­ka­krot­nie zwal­niała, gdy wi­dzieli srebr­no­sza­rego mer­ce­desa, jed­nak za każ­dym ra­zem nu­mer re­je­stra­cyjny się nie zga­dzał. Chri­stian za­sta­na­wiał się, czy So­fie mo­gła z ja­kie­goś po­wodu uciec od męża, ale prze­czu­cie pod­po­wia­dało mu co in­nego. Tyle razy uczest­ni­czył w prze­słu­cha­niach, że po­tra­fił roz­po­znać, kiedy lu­dzie kła­mią lub coś ukry­wają.

Za­trzy­mali się w su­per­mar­ke­cie ICA i na­prędce ku­pili coś na prze­trwa­nie kilku na­stęp­nych go­dzin, po czym bez­sku­tecz­nie pró­bo­wali po­łą­czyć się z So­fie, okrą­żyli parę razy mia­steczko, a na­wet roz­sze­rzyli po­szu­ki­wa­nia, ale i tak nie zna­leźli sa­mo­chodu. Chri­stian roz­wa­żał, czy nie zwró­cić się do ko­men­danta po­li­cji re­jo­no­wej z prośbą o de­cy­zję do­ty­czącą roz­po­czę­cia ak­cji po­szu­ki­wa­nia So­fie na więk­szą skalę. Nie można było wy­klu­czyć, że pa­dła ofiarą prze­stęp­stwa, mimo że tak na­prawdę nie mieli żad­nych kon­kret­nych do­wo­dów, które by na to wska­zy­wały. Mi­nęło pięt­na­ście go­dzin, od kiedy wi­dziano ją po raz ostatni. W ciągu kilku ko­lej­nych zrobi się ciemno. To jesz­cze bar­dziej utrudni po­szu­ki­wa­nia. Chri­stian nie­pew­nie spoj­rzał w stronę Nory, nie ocze­ku­jąc wła­ści­wie żad­nej re­ak­cji. Mu­sieli zwięk­szyć za­równo wy­siłki, jak i tempo. Dla­tego po krót­kim na­my­śle za­dzwo­nił do Ste­fana Gir­langa, ko­men­danta po­li­cji re­jo­no­wej. Ta­kie de­cy­zje w za­sa­dzie po­winni po­dej­mo­wać funk­cjo­na­riu­sze dy­żurni, ale Gir­lang wy­raź­nie oświad­czył, że w re­jo­nie, który nad­zo­ruje, on chce za to od­po­wia­dać. Na­le­żał do star­szego po­ko­le­nia i nie przej­mo­wał się zbyt­nio we­wnętrz­nymi prze­pi­sami. W do­datku był oszczędny do prze­sady i pra­co­wał zgod­nie z za­sadą, że nie na­leży wkła­dać w sprawę wię­cej wy­siłku, niż jest to ko­nie­czne. Zda­niem Chri­stiana, Gir­lang bar­dziej przej­mo­wał się bu­dże­tem i tym, co do­brze wy­gląda przed prze­ło­żo­nymi, niż rze­telną pracą po­li­cyjną.

‒ Czy do­brze ro­zu­miem, że na­dal nie zna­leź­li­śmy ani jej, ani sa­mo­chodu, ale nic nie wska­zuje na prze­stęp­stwo? ‒ do­py­ty­wał Ste­fan Gir­lang wy­nio­słym to­nem.

‒ Zga­dza się ‒ od­parł Chri­stian. ‒ Ma wy­łą­czoną ko­mórkę.

‒ Czy wy­ka­zy­wała skłon­no­ści sa­mo­bój­cze?

‒ Tu­taj sprawa za­czyna się kom­pli­ko­wać i dla­tego chcę, że­by­śmy roz­po­częli ak­cję ra­tun­kową. Zda­niem jej męża So­fie na pewno nie ma ani ni­gdy nie miała skłon­no­ści sa­mo­bój­czych, ale prze­czuwa, że żona jest przy­gnę­biona. I kiedy z nim roz­ma­wia­łem, mia­łem wra­że­nie, że jest coś, co…

Gir­lang prze­rwał mu w pół zda­nia:

‒ Prze­ry­wamy ak­cję.

‒ Jak to? Jest zde­cy­do­wa­nie za wcze­śnie.

‒ Wiesz rów­nie do­brze jak ja, że mamy mało pa­troli, a poza tym je­ste­śmy za­jęci śledz­twem w spra­wie mor­der­stwa Malm­berga.

Chri­stian wes­tchnął i się roz­łą­czył. Nie miał ochoty po­le­mi­zo­wać. Nie­po­trzeb­nie za­dzwo­nił do Gir­langa, który prze­cież już od dawna nie miał do czy­nie­nia z praw­dziwą pracą w te­re­nie i za­po­mniał, jak to było. Ståhl wy­brał inny nu­mer – służb wy­wia­dow­czych. W Öster­sund była to nie­wielka jed­nostka, wie­dział, kto tam pra­cuje.

‒ Mo­gła­byś spraw­dzić Hen­rika Sjölina z Åre?

‒ Cho­dzi ci o tego po­ten­tata Hen­rika Sjölina? Do któ­rego na­leży więk­szość biz­ne­sów w Åre? – ode­zwała się Erika Djup, urzęd­niczka ad­mi­ni­stra­cyjna, bar­dziej kom­pe­tentna niż ko­le­dzy po­li­cjanci.

‒ To aż taka szy­cha?

‒ Pro­wa­dzi dużą ro­dzinną firmę za­ło­żoną przez swo­jego ojca. Obec­nie są wła­ści­cie­lami wielu ho­teli i re­stau­ra­cji w Åre. Wy­daje mi się, że firma na­zywa się Mon­ta­gna.

‒ Nie był ka­rany, nie ma go w żad­nym re­je­strze ‒ do­dał Chri­stian, który wła­śnie to spraw­dził. ‒ Wie­cie coś o nim?

Usły­szał, jak Erika stuka w kla­wia­turę, więc cze­kał, aż skoń­czy.

‒ Mamy ja­kieś nie­po­twier­dzone in­for­ma­cje na te­mat nar­ko­ty­ków w jego krę­gach ‒ ode­zwała się po chwili.

Chri­stian nad­sta­wił uszu i za­py­tał:

‒ Co masz na my­śli, mó­wiąc o krę­gach?

Zdał so­bie sprawę, że Erika czyta z ekranu.

‒ Im­prezy u niego w domu… ko­ka­ina… Nic nie­zwy­kłego w tym śro­do­wi­sku w Åre… I jesz­cze kilka in­for­ma­cji na te­mat han­dlu nar­ko­ty­kami w jego ho­telu. Ale nic nie da się po­wią­zać z nim bez­po­śred­nio.

Jako do­świad­czony po­li­cjant Chri­stian ro­zu­miał, co miała na my­śli, choć sam w tych krę­gach ni­gdy się nie ob­ra­cał. Spę­dzał dużo czasu na sto­kach, może na­wet wię­cej na après-ski, ale wtedy im­pre­zo­wał ze sta­rymi kum­plami z woj­ska i kil­koma ko­le­gami z po­li­cji. W ciągu ostat­nich kilku lat by­wał tam rów­nież la­tem z Sarą, która wkrę­ciła go w ko­lar­stwo gór­skie. Ni­gdy jed­nak w ta­kich sy­tu­acjach nie miał kon­taktu z nar­ko­ty­kami.

‒ Pro­szę, daj mi pe­łen ob­raz sy­tu­acji! Czy kie­dyś sto­so­wał prze­moc? Czy ktoś mu gro­ził?

Erika obie­cała od­dzwo­nić jak naj­szyb­ciej, po czym się roz­łą­czyli.

Nora od­pa­liła sa­mo­chód i zro­bili jesz­cze kilka okrą­żeń wo­kół mia­steczka. W tym cza­sie Chri­stian przed­sta­wiał moż­liwe sce­na­riu­sze. Jego part­nerka nie miała tak dłu­giego stażu jak on, ale pra­co­wali ra­zem od sze­ściu mie­sięcy i po­tra­fiła słu­chać.

‒ Może So­fie ucie­kła, bo była zła na męża po kłótni i dla­tego się ukrywa? Albo się ukrywa, bo chce zro­bić so­bie krzywdę.

Prze­rwał na chwilę i skrę­cił ogrze­wa­nie w sa­mo­cho­dzie, po czym mó­wił da­lej:

‒ Jest jesz­cze inna moż­li­wość… mo­gła paść ofiarą prze­stęp­stwa. Nie­wy­klu­czone, że to Hen­rik lub ktoś inny coś jej zro­bił… So­fie może już nie żyć.

Nora po­spiesz­nie od­wró­ciła głowę i spoj­rzała na niego z za­in­te­re­so­wa­niem, po czym do­dała od sie­bie:

‒ Albo miała wy­pa­dek.

Chri­stian ski­nął głową.

‒ Oczy­wi­ście, tak też mo­gło się zda­rzyć. Może z ja­kie­goś nie­zna­nego nam po­wodu do­kądś się udała i nie mo­gła wró­cić.

Roz­pa­ko­wał ba­ton pro­te­inowy ku­piony wcze­śniej w skle­pie i ugryzł ka­wa­łek.

‒ Gir­lang po­wie­dział, że mamy od­wo­łać ak­cję, ale my­ślę, że jest na to za wcze­śnie. A je­śli rze­czy­wi­ście coś jej się stało lub wkrótce sta­nie?

‒ W ta­kim ra­zie za­dzwoń do Gir­langa jesz­cze raz i spró­buj go skło­nić do zmiany de­cy­zji ‒ stwier­dziła Nora.

Chri­stian wziął głę­boki wdech.

‒ Ech, wku­rza mnie ta cała biu­ro­kra­cja. Ko­bie­cie grozi śmierć, a my zaj­mu­jemy się ja­ki­miś bzde­tami.

Po chwili za­sta­no­wie­nia wziął ko­mórkę i za­czął stu­kać w wy­świe­tlacz.

‒ Co chcesz zro­bić? ‒ za­py­tała za­cie­ka­wiona Nora.

‒ Spró­buję to wszystko przy­spie­szyć. W tej or­ga­ni­za­cji na­uczy­łem się jed­nego: ła­twiej jest pro­sić o prze­ba­cze­nie niż o po­zwo­le­nie.

Na­ci­snął przy­cisk po­łą­cze­nia i po kilku sy­gna­łach ode­brał Hen­rik Sjölin.

‒ Tu znowu ja, Chri­stian z po­li­cji. Czy So­fie się do pana od­zy­wała?

Hen­rik mu­siał wziąć so­bie do serca wcze­śniej­szą uwagę roz­mówcy, bo te­raz brzmiał bar­dziej przy­jaź­nie.

‒ Nie, na­dal zero kon­taktu.

‒ Czym żona się na co dzień zaj­muje?

‒ Pro­wa­dzi dom.

‒ Czy mają pań­stwo ja­kichś krew­nych lub przy­ja­ciół, do któ­rych mo­gła się udać?

‒ Jej sio­stra mieszka w Un­der­såker. Dzwo­ni­łem do niej już kilka razy, ale So­fie się tam nie po­ja­wiła.

‒ Ro­dzice?

‒ Już nie żyją.

‒ Ro­zu­miem. Mają pań­stwo dzieci?

W chwili, gdy Chri­stian za­dał to py­ta­nie, po­czuł ukłu­cie w żo­łądku, ale udało mu się stłu­mić to uczu­cie.

‒ Mamy trzy­na­sto­let­nią córkę, Ali­cję.

‒ Gdzie ona te­raz jest?

‒ Tu­taj, w domu. Jest bar­dzo smutna i pła­cze, bo mama znik­nęła.

Po­li­cjant do­brze ro­zu­miał dziew­czynkę. W dzie­ciń­stwie wie­lo­krot­nie do­świad­czył tego, że jego oj­ciec na­gle zni­kał, a on z bra­tem mu­sieli go szu­kać. Cza­sami znaj­do­wali go pi­ja­nego w parku. Nie­kiedy wra­cał sam po tym, jak nie było go przez wiele dni. Wąt­pił jed­nak, że So­fie ucie­kła z po­dob­nego po­wodu.

‒ Jak długo pan i So­fie je­ste­ście ra­zem?

‒ Ja­kieś pięt­na­ście lat ‒ od­parł Hen­rik po chwili na­my­słu.

‒ Czy So­fie nad­używa al­ko­holu lub in­nych sub­stan­cji uza­leż­nia­ją­cych?

‒ Co? Czy jest uza­leż­niona? Nie, na pewno nie.

‒ My­śli sa­mo­bój­cze?

‒ Na mi­łość bo­ską! Tyle razy już mó­wi­łem, że nie ma ta­kich skłon­no­ści. Co jesz­cze mam po­wie­dzieć?

‒ Chciał­bym, żeby pan się nad tym głę­biej za­sta­no­wił i stwier­dził, że skoro żona była przy­gnę­biona, to się pan oba­wia, że mo­gła chcieć zro­bić so­bie krzywdę.

‒ Dla­czego miał­bym tak po­wie­dzieć?

‒ Bo wtedy ła­twiej mi bę­dzie uzy­skać de­cy­zję od prze­ło­żo­nego o roz­po­czę­ciu ak­cji ra­tun­ko­wej. Tego wła­śnie prze­cież pan chce.

Ci­sza w słu­chawce.

‒ W po­rządku. Moja żona ostat­nio była przy­gnę­biona i boję się, że zrobi so­bie krzywdę.

Chri­stian uśmiech­nął się z za­do­wo­le­niem, ale upew­nił się, żeby nie było tego sły­chać, kiedy mó­wił da­lej:

‒ To zro­zu­miałe. Po­trak­tu­jemy pań­skie obawy bar­dzo po­waż­nie.

Chwilę póź­niej znowu za­dzwo­nił do Gir­langa i po kilku sło­wach wy­ja­śnień, dla­czego da­lej pra­cuje nad sprawą, którą ten ka­zał mu za­mknąć, otrzy­mał de­cy­zję, by roz­po­czął ak­cję po­szu­ki­waw­czą jako do­wódcą ope­ra­cji.

Sztok­holm, 31 dni wcze­śniej

8

‒ Bez jaj, stary! ‒ wy­krzyk­nął Has­san, wy­le­gu­jąc się na ka­na­pie w domu u Ra­miego w Akalli. ‒ Sza­kale?

Rami, ubrany w czarne dresy Adi­dasa, le­żał na dru­gim końcu ka­napy. Na bia­łej ko­szulce zwi­sał mu łań­cu­szek z po­zła­ca­nego me­talu. Przez całe po­po­łu­dnie był roz­trzę­siony po bójce w sa­lo­nie fry­zjer­skim, ale po za­pa­le­niu jo­inta czuł się zre­lak­so­wany i miał lep­szy na­strój.

‒ No ale ej! Głupi je­steś czy co? ‒ za­gaił Yazid, sie­dzący na pod­ło­dze przy sto­liku ka­wo­wym. ‒ Nie można za­dzie­rać z Sza­ka­lami. Będą chcieli cię do­paść.

‒ Niech pró­bują ‒ stwier­dził Rami to­nem twar­dziela, choć wcale nie czuł się pew­nie. Wie­dział, że za­darł nie z tymi, co trzeba. Ze­msz­czą się na nim. Ale co miał zro­bić? Nie mógł tam stać jak ciota i po­zwo­lić, żeby gro­zili Yous­se­fowi.

Rami usiadł i po­chy­lił się nad sto­li­kiem z mnó­stwem róż­nych rze­czy, by się­gnąć po ka­wa­łek ha­szy­szu le­żący tuż obok pliku bank­no­tów. Ogrzał go i po­kru­szył na mniej­sze czę­ści, po czym sta­ran­nie za­wi­nął ra­zem z ty­to­niem w bi­bułkę Ri­zla i za­pa­lił. Za­mknął oczy i z roz­ko­szą wcią­gnął dym, wstrzy­mał od­dech, po­tem zaś wy­pu­ścił po­wie­trze.

‒ Chcesz tro­chę, stary? ‒ za­py­tał, wy­cią­ga­jąc wy­ta­tu­owaną rękę z jo­in­tem w stronę Yazida.

‒ Wiesz, że to nie moja bajka. ‒ Chło­pak pod­niósł rękę na znak, że nie chce.

Yazid po­cho­dził z Afryki, miał dużą okrą­głą twarz i gę­ste krę­cone włosy, dość umię­śnione ciało i przy­ja­zny wy­gląd. Has­san, po­dob­nie jak Rami, po­cho­dził z Bli­skiego Wschodu i był ostrzy­żony w pra­wie taki sam spo­sób, tyle że tech­niką skin fade, więc miał pra­wie cał­ko­wi­cie ogo­lony kark. Poza tym wo­lał no­sić kil­ku­dniowy za­rost za­miast za­dba­nej brody. Wszy­scy troje do­ra­stali ra­zem w Akalli i nie przy­wią­zy­wali du­żej wagi do po­zna­wa­nia hi­sto­rii ży­cio­wej swo­ich ro­dzi­ców. Li­czyło się trudne ży­cie tu i te­raz.

‒ A ty, ziom? ‒ za­py­tał Rami Has­sana, po­da­jąc jo­inta w jego stronę.

‒ Stary, wiesz, że nie od­ma­wiam. ‒ Has­san za­chi­cho­tał.

Chło­pak po­chy­lił się, wziął skręta, za­cią­gnął się i zro­bił za­do­wo­loną minę.

‒ Jak ci idzie z na­uką? ‒ spy­tał Rami, pa­trząc na Yazida.

Yazid uczył się na młod­szego pie­lę­gnia­rza i do­dat­kowo pra­co­wał w budce z je­dze­niem. W prze­ci­wień­stwie do Ra­miego wie­rzył, że można osią­gnąć coś w ży­ciu, nie ła­miąc prawa.

‒ No więc, kiedy ćwi­czymy ro­bie­nie za­strzy­ków, jest na­prawdę strasz­nie.

‒ Do­brze, stary, że to ćwi­czysz. Po­mo­żesz nam wstrzy­ki­wać coś moc­niej­szego ‒ skwi­to­wał Has­san i się ro­ze­śmiał.

‒ Kiedy już za­czniesz pra­co­wać jako pie­lę­gniarz, bę­dziesz miał do­stęp do do­brego to­waru ‒ za­uwa­żył Rami.

‒ Do­brego to­waru? ‒ zdzi­wił się Yazid.

‒ W szpi­ta­lach jest dużo do­brego to­waru, któ­rym mo­żemy han­dlo­wać ‒ wy­ja­śnił Rami, choć sam nie bar­dzo wie­dział, jaką kon­kret­nie sub­stan­cję ma na my­śli.

Yazid za­mknął oczy i po­woli po­krę­cił głową.

‒ Za­ra­biamy za mało hajsu ‒ stwier­dził Has­san.

‒ To zna­czy? ‒ do­py­ty­wał Rami, pa­trząc na niego.

‒ Zbyt wielu lu­dzi musi dzie­lić się zy­skiem i nie­wiele z tego zo­staje dla nas.

‒ Mhm ‒ przy­tak­nął Rami.

Has­san miał oczy­wi­ście cał­ko­witą ra­cję, ale co mo­gli na to po­ra­dzić? Ry­nek był, jaki był. Wielu li­czy na szybki cash.

Rami wstał, żeby pójść do to­a­lety. Mu­siał przejść po­mię­dzy wszyst­kimi rze­czami le­żą­cymi na pod­ło­dze. Pla­sti­kowe torby do po­łowy wy­peł­nione śmie­ciami, pu­ste opa­ko­wa­nie po pie­ro­gach, tro­chę szwedz­kich i za­gra­nicz­nych mo­net, brudna torba ze sta­rymi na­rzę­dziami skra­dzio­nymi z placu bu­dowy, a także nie­świeża czarna bluza z kap­tu­rem ‒ to tylko nie­które z rze­czy po­roz­rzu­ca­nych po pod­ło­dze. Miesz­ka­nie znaj­do­wało się na trze­cim pię­trze be­to­no­wego getta i miało nie wię­cej niż trzy­dzie­ści dwa me­try kwa­dra­towe, ale Rami, w prze­ci­wień­stwie do wielu osób, z któ­rymi do­ra­stał, przy­naj­mniej miał swoje wła­sne „M” i nie mu­siał miesz­kać u mamy.

Rami jesz­cze nie do­szedł do to­a­lety, kiedy usły­szał dźwięk wia­do­mo­ści z jed­nej z ko­mó­rek. Był to te­le­fon służ­bowy. Pod­szedł więc do szafki w ko­ry­ta­rzu, wziął ko­mórkę i spraw­dził, kto do niego na­pi­sał.

„Ziom. Masz coś dla mnie?”

Je­den z jego sta­łych klien­tów. Rami szybko mu od­pi­sał:

„A co byś chciał, stary? Mam, co ze­chcesz”.

Nie chciało mu się wy­cho­dzić z domu. Po­mi­ja­jąc ry­zyko by­cia za­ata­ko­wa­nym przez Sza­kali, na dwo­rze było zimno, ciemno i wietrz­nie.

Od­po­wiedź otrzy­mał nie­mal na­tych­miast.

„Pięć gra­mów. Tam, gdzie za­wsze za dwa­dzie­ścia mi­nut?”

Rami spoj­rzał na pod­róbę Omegi, zo­ba­czył, że jest już po pół­nocy, i jęk­nął wście­kły, po czym wró­cił do chło­pa­ków.

‒ Mu­szę wyjść. Praca wzywa.

Has­san ski­nął głową.

‒ Ru­chy, ru­chy! Tylko nie za­po­mnij o ju­trze! Czeka nas nie­zła ak­cja, ziom. Do zo­ba­cze­nia w po­łu­dnie na par­kingu!

‒ Wiem, stary ‒ po­wie­dział Rami, wcią­ga­jąc ka­mi­ze­lkę ku­lo­od­porną przez głowę, po czym za­ci­snął rzepy.

‒ Pa­mię­taj o sprzę­cie. Ku­masz, o co cho­dzi?

Rami ski­nął głową. Po dro­dze musi wpaść do młod­szego brata Ab­bego i za­brać od niego swo­jego glocka. Zrobi to na­stęp­nego dnia rano. Do tego czasu pi­sto­let jest w bez­piecz­nym miej­scu. Nikt prze­cież nie bę­dzie go szu­kał u dzie­wię­cio­latka.

Wy­szedł na ko­ry­tarz, scho­wał nóż do po­chwy, którą przy­cze­pił do łydki, wło­żył kurtkę pu­chową, a na­stęp­nie otwo­rzył drzwi. Uchy­lił je na tyle, by wyj­rzeć na ze­wnątrz. Szybko ro­zej­rzał się po ga­le­rii. Ni­kogo nie wi­dział. Ostroż­nie wy­chy­lił się przez ba­rierkę i zer­k­nął w dół na po­dwó­rze. Było pu­sto i ci­cho. Nie czuł się bez­piecz­nie, ale mimo to ru­szył w stronę klatki scho­do­wej i zszedł po scho­dach.

Prze­ni­kliwe zimno, które go ude­rzyło, gdy wy­szedł na ze­wnątrz, od­zwier­cie­dlało ży­cie, ja­kie pro­wa­dził.

Jäm­tland, po­nie­dzia­łek, 20 lu­tego 2017 roku

9

Ma­rita i La­xman opu­ścili Frösön i żonę Hol­ly­wood, Be­atrice, po czym udali się do domu Malm­ber­gów w Ås, dzie­sięć ki­lo­me­trów na pół­noc od Öster­sund. Słońce świe­ciło na bez­chmur­nym, błę­kit­nym nie­bie, a tem­pe­ra­tura wzro­sła do mi­nus dzie­wię­ciu stopni. Nie­cały kwa­drans póź­niej do­tarli na miej­sce. Malm­berg miesz­kał w sta­rej re­zy­den­cji utrzy­ma­nej w nie­na­gan­nym sta­nie. Te­ren był od­śnie­żony, śnieg sta­ran­nie od­gar­nięto i mię­dzy głów­nym bu­dyn­kiem a za­bu­do­wa­niami go­spo­dar­czymi znaj­du­ją­cymi się przed nim utwo­rzyły się spore za­spy.

Ślu­sarz jesz­cze nie przy­je­chał, więc po­sta­no­wili po­cze­kać w sa­mo­cho­dzie.

‒ Czy tylko mnie wku­rza, że mamy za szefa ko­goś tak nie­kom­pe­tent­nego? ‒ za­sta­na­wiał się gło­śno La­xman.

Ma­rita nie mo­gła się nie zgo­dzić. Anna Vi­king miała rap­tem trzy­dzie­ści pięć lat i za­nim zo­stała sze­fową wy­działu, pra­co­wała jako kie­row­niczka jed­nostki in­ter­wen­cyj­nej po­li­cji z re­gionu po­łu­dnio­wego. We­dług wie­dzy Ma­rity ta cała Vi­king ni­gdy nie pro­wa­dziła żad­nego śledz­twa. Ni­gdy też nie pra­co­wała jako funk­cjo­na­riuszka jed­nostki do za­dań spe­cjal­nych, mimo że bar­dzo się sta­rała, by tak ją po­strze­gano.

‒ Kie­row­nic­two chce, żeby dzia­łal­ność po­li­cji była bar­dziej zo­rien­to­wana na wy­niki ‒ po­wie­działa, włą­cza­jąc z po­wro­tem sil­nik, by się tro­chę roz­grzać.

Nie mu­siała długo cze­kać na re­ak­cję ze strony La­xmana.

‒ I niby ona ma tego do­ko­nać? ‒ prych­nął. ‒ Ona nie ma po­ję­cia o pro­wa­dze­niu śledz­twa.

‒ Może wła­śnie dla­tego. Sta­wiają na nowy spo­sób my­śle­nia i roz­wój.

‒ Nowy spo­sób my­śle­nia ma na pewno. Szkoda tylko, że błędny.

Na po­dwó­rze wje­chała fur­go­netka z na­zwą firmy ślu­sar­skiej z boku i za­trzy­mała się tuż obok nich. Wy­siadł z niej chudy męż­czy­zna po pięć­dzie­siątce i na­tych­miast za­brał się do wy­wa­ża­nia drzwi. Naj­wi­docz­niej po­le­gał na in­for­ma­cjach otrzy­ma­nych przez te­le­fon, po­nie­waż nie chciało mu się na­wet spraw­dzić, czy fak­tycz­nie są z po­li­cji. Po­dzię­ko­wali mu za po­moc, Ma­rita pod­pi­sała ja­kiś pa­pier, po czym we­szli do środka.

We­wnątrz dom był rów­nie za­dbany jak na ze­wnątrz. W holu na wie­szaku wi­siała gruba zi­mowa kurtka, a na sto­jaku stały trzy pary zi­mo­wych bu­tów i kap­cie. W kuchni pa­no­wał po­rzą­dek, żad­nych śla­dów po po­sił­kach z wy­jąt­kiem kilku szkla­nek sto­ją­cych w zle­wie przy kra­nie. Ma­rita miała pełną świa­do­mość, że u niej w domu tak to nie wy­gląda. Wo­lała po­świę­cać wolny czas na nad­ra­bia­nie nie­do­boru snu niż na zmy­wa­nie na­czyń i sprzą­ta­nie, poza tym lu­dzie, któ­rzy utrzy­my­wali swoje domy w pe­dan­tycz­nym po­rządku, wy­da­wali jej się nudni.

La­xman otwo­rzył zmy­warkę. Była w po­ło­wie za­peł­niona brud­nymi na­czy­niami, wzdry­gnął się na wy­do­by­wa­jący się z niej za­pach. Mimo to po chwili znowu od­wró­cił głowę w jej stronę, by spraw­dzić, co się w niej znaj­duje, i gło­śno stwier­dził, że obiad mu­siały jeść dwie osoby. Na pod­ło­dze stały dwie więk­sze me­ta­lowe mi­ski. Jedna wy­peł­niona wodą, druga pu­sta. Ma­rita się za­sta­na­wiała, czy mar­twy pies na stoku był tym sa­mym, o któ­rym Malm­berg opo­wia­dał, gdy spo­ty­kali go w sto­łówce. W ta­kim wy­padku pies mu­siał być dość stary. Może od tego czasu ku­pił so­bie no­wego.

Prze­szli do ga­bi­netu znaj­du­ją­cego się obok kuchni. Znaj­do­wało się w nim biurko w stylu an­giel­skim z ciem­nego drewna i kilka ciem­nych re­ga­łów peł­nych ksią­żek. Ma­rita rzu­ciła na nie okiem i zdzi­wiła się, że Malm­berg czy­tał współ­cze­sne po­wie­ści kry­mi­na­lne, choćby te pióra Vi­veki Sten. Za­wsze my­ślała, że jest sta­ro­świecki i ma prze­sta­rzałe po­glądy. Gdyby przy­szło jej zga­dy­wać, po­wie­dzia­łaby, że na­leży do tych, co czy­tają Jana Gu­il­lou i Le­ifa GW Per­s­sona. To od­kry­cie dało jej nieco bar­dziej po­zy­tywny ob­raz jego osoby. Za­nim udali się na dru­gie pię­tro, Ma­rita wzięła z biurka lap­topa, plik ra­chun­ków i kilka in­nych do­ku­men­tów, żeby póź­niej do­kład­nie je przej­rzeć.

Po paru kro­kach po scho­dach po­czuła ból w le­wym ko­la­nie. Wie­działa, że po­winna pójść do le­ka­rza, mę­czyła się z tym bó­lem od wielu lat, na­dal jed­nak nie udało jej się za­pi­sać na wi­zytę. Naj­bar­dziej oba­wiała się dia­gnozy, że nie można bę­dzie jej po­móc, do­póki nie schud­nie. Kie­dyś spró­buje, ale na to nie była jesz­cze go­towa. Wo­lała zno­sić ból i ro­biła wszystko, by uni­kać scho­dów i wy­siłku fi­zycz­nego.

Na gó­rze rów­nież nie zna­leźli nic in­te­re­su­ją­cego. Łóżko było sta­ran­nie po­słane. Na wie­szaku obok wi­siała zie­lona ko­szulka te­ni­sowa. W sza­fach znaj­do­wały się głów­nie mę­skie ubra­nia w stylu Malm­berga, z wy­jąt­kiem pary spodni dre­so­wych i góry od pi­żamy, które nie­wąt­pli­wie na­le­żały do ko­biety.

‒ Też o tym po­my­śla­łeś? ‒ ode­zwała się Ma­rita, bio­rąc do ręki ma­ga­zyn „Al­lers”.

‒ Tak, to musi być ta So­lveig Per­s­son, o któ­rej wspo­mi­nała Anna ‒ od­parł La­xman, roz­glą­da­jąc się po po­koju.

‒ Czas tam po­je­chać ‒ po­wie­działa Ma­rita i za­częła scho­dzić. ‒ Je­śli ty zaj­miesz się kom­pu­te­rem i resztą, ja od­wie­dzę So­lveig.

„Może na­wet bę­dzie wie­działa, kto go za­bił”, po­my­ślała. Wtedy za­dzwoni do ojca, żeby mu po­wie­dzieć, że sprawa mor­der­stwa zo­stała roz­wią­zana. Pod jej zwierzch­nic­twem.

10

Ko­men­dant po­li­cji re­jo­no­wej Ste­fan Gir­lang może i mógł po­dej­mo­wać de­cy­zje, ale zda­niem Chri­stiana rzadko po­dej­mo­wał ta­kie, które po­py­chały sprawę do przodu. Choć ak­cja ra­tun­kowa już trwała, Chri­stian do­stał je­dy­nie ab­so­lut­nie nie­zbędne wspar­cie. Ozna­czało to, że oprócz po­mocy przy na­mie­rza­niu te­le­fonu ko­mór­ko­wego do po­szu­ki­wań prze­zna­czono tylko je­den do­dat­kowy pa­trol z Öster­sund, je­den śmi­gło­wiec, do­stępny w miarę moż­li­wo­ści, oraz jedną osobę do wy­szu­ki­wa­nia istot­nych in­for­ma­cji. Z Öster­sund je­chała jesz­cze ka­retka po­go­to­wia, praw­do­po­dob­nie bar­dziej po to, by uczest­ni­czyć w po­szu­ki­wa­niach niż w celu udzie­le­nia po­mocy me­dycz­nej.

Kiedy udało się na­mie­rzyć te­le­fon So­fie, usta­lono, że zo­stał włą­czony około ósmej po­przed­niego wie­czoru, po­tem o je­de­na­stej i kilka razy wcze­śniej tego sa­mego dnia. Nie zdo­łano okre­ślić do­kład­nej lo­ka­li­za­cji, usta­lono je­dy­nie, że sy­gnał do­cho­dził z po­łu­dnio­wych ob­sza­rów Åre. Chri­stian nie bar­dzo wie­dział, ja­kie wnio­ski wy­cią­gnąć z tych spo­ra­dycz­nych po­łą­czeń. Być może So­fie się ukry­wała i włą­czała te­le­fon od czasu do czasu, kiedy go po­trze­bo­wała?

Spę­dzili ko­lejną go­dzinę, prze­szu­ku­jąc wraz z dru­gim pa­tro­lem ulicę po ulicy i każdy za­ką­tek w oko­licy, ale mer­ce­desa nie zna­leźli. Do po­szu­ki­wań do­łą­czył he­li­kop­ter. Chri­stian ob­ser­wo­wał, jak prze­miesz­czał się nad szczy­tem Åre­sku­tan, ma­jąc pe­łen wi­dok na do­linę. Po­li­cjanci utrzy­my­wali kon­takt ra­diowy ze śmi­głow­cem, który był w sta­nie prze­szu­kać ob­szar więk­szy i bar­dziej nie­do­stępny niż ra­dio­wozy. W sa­mo­cho­dzie Chri­stiana i Nory, poza gło­sami do­cho­dzą­cymi przez ra­dio, pa­no­wała ci­sza. At­mos­fera była po­nura.

‒ Jak się czu­jesz? ‒ spy­tała Nora po chwili, kiedy na­dal krą­żyli po gór­skim te­re­nie.

Męż­czy­zna nie był przy­go­to­wany na to py­ta­nie.

‒ Wszystko okej. Dla­czego py­tasz?

‒ Nie po­znaję cię. Wy­da­jesz się tro­chę ze­stre­so­wany.

‒ Nic mi nie jest, dzię­kuję za tro­skę ‒ od­parł krótko.

Nora lekko się uśmiech­nęła, chcąc po­ka­zać, że mu nie wie­rzy i nie chce na niego na­ci­skać.

‒ Za­trzy­maj się tu­taj ‒ po­pro­sił Chri­stian, wska­zu­jąc po­bo­cze.

Po­li­cjantka zje­chała z drogi, sta­nęła przy za­spie i wy­łą­czyła sil­nik. Ståhl wy­siadł. Na dwo­rze było prze­raź­li­wie zimno, ale mu­siał za­czerp­nąć po­wie­trza. Po­woli czuł, jak znowu ogar­nia go nie­po­kój. Ucisk w klatce pier­sio­wej. Na­pię­cie. Ostat­nio co­raz czę­ściej od­czu­wał lęk.

Spoj­rzał na do­linę. Wi­dok za­pie­rał dech w pier­siach. Po dru­giej stro­nie za­mar­z­nię­tego je­ziora Åre pię­trzyła się jedna góra, a za nią jesz­cze kilka ośnie­żo­nych wyż­szych szczy­tów. Słońce po­mału za­cho­dziło, rzu­ca­jąc de­li­katną, nie­mal ró­żo­wawą po­światę. Po­mimo he­li­kop­tera uno­szą­cego się nad nimi, pa­no­wały tu spo­kój i ci­sza, któ­rej można do­świad­czyć je­dy­nie w gó­rach. W mło­do­ści nie zwra­cał na to wszystko uwagi, ale z bie­giem czasu doj­rzał i za­czął to do­ce­niać.

Wkrótce na­prawdę bę­dzie mu­siał do­ro­snąć.

Serce biło mu co­raz moc­niej. W pew­nej chwili bra­kło mu tchu, spró­bo­wał wziąć kilka głę­bo­kich wde­chów, by nie wpaść w pa­nikę. Po­woli od­li­czył do dzie­się­ciu i po­czuł, że udało mu się opa­no­wać. Wpa­try­wał się w gór­skie szczyty, choć nie mógł się sku­pić na tym, co rze­czy­wi­ście wi­dział.

Wresz­cie Nora za­pu­kała w okno i po­ma­chała. Do­piero wtedy Chri­stian po­czuł chłód na twa­rzy i zdał so­bie sprawę, że nie ma na so­bie rę­ka­wi­czek. Szybko wsko­czył do sa­mo­chodu i wy­jął ko­mórkę, żeby unik­nąć od­po­wia­da­nia na py­ta­nia ko­le­żanki. Palce mu ze­sztyw­niały, więc za­czął nimi po­ru­szać, a na­stęp­nie wpi­sał nu­mer te­le­fonu do cen­trum do­wo­dze­nia.

‒ Czy wy­da­li­ście na­kaz po­szu­ki­wa­nia sa­mo­chodu So­fie? ‒ za­py­tał, gdy funk­cjo­na­riusz dy­żurny ode­brał po­łą­cze­nie.

‒ Na­kaz zo­stał wy­dany o go­dzi­nie czter­na­stej dwa­na­ście ‒ od­po­wie­dział męż­czy­zna po dru­giej stro­nie słu­chawki.

Od kiedy cen­trum do­wo­dze­nia prze­nie­siono do miej­sco­wo­ści Umeå, Chri­stian znał je­dy­nie głosy pra­cu­ją­cych tam funk­cjo­na­riu­szy. Tego, który wła­śnie ode­brał, zu­peł­nie nie roz­po­zna­wał. Zda­wał się fleg­ma­tyczny. Dziwne, jak na ko­goś, kto do­piero za­czął tam pra­co­wać.

‒ To do­brze. Może można by było nadać ogło­sze­nie o po­szu­ki­wa­niu w lo­kal­nym ra­diu?

‒ Sa­mo­chodu?

‒ Tak.

‒ Po­trze­bu­jemy do tego cze­goś wię­cej. Ta ko­bieta praw­do­po­dob­nie po pro­stu trzyma się z dala od swo­jego sta­rego. Nie mo­żemy trą­bić w ca­łym re­gio­nie o ich pro­ble­mach mał­żeń­skich.

Chri­stian spoj­rzał na ze­ga­rek. Kwa­drans po czwar­tej. Ści­gali się z cza­sem i ogar­nęła go obawa, że szanse na od­na­le­zie­nie So­fie Sjölin ma­leją. Po­trze­bo­wali po­mocy zwy­kłych lu­dzi w szu­ka­niu jej sa­mo­chodu.

‒ Też o tym po­my­śla­łem, ale mu­simy za­ry­zy­ko­wać. Trwa ak­cja ra­tun­kowa. Jej mąż na pewno nie miałby nic prze­ciwko, w końcu to on zgło­sił za­gi­nię­cie, a ona może być w śmier­tel­nym nie­bez­pie­czeń­stwie. De­cy­zja jest pro­sta.

‒ Nie­stety, nie. W tej chwili to nie wcho­dzi w grę.

‒ Niech się pie­przą ‒ za­klął Chri­stian po tym, jak się roz­łą­czyli. ‒ Że to za­wsze tyle trwa!

W po­li­cyj­nym ra­diu ode­zwał się ktoś z ka­retki i py­tał, czy mają coś no­wego. Nora prze­ka­zała im ak­tu­alne in­for­ma­cje i po­pro­siła o dal­sze prze­szu­ki­wa­nie te­renu w kie­runku Du­ved.

‒ Po­jedźmy znowu do tego snoba ‒ stwier­dził sta­now­czo Chri­stian. ‒ Nie po­wie­dział nam ca­łej prawdy.

Sztok­holm, 30 dni wcze­śniej

11

O dwu­na­stej Rami cze­kał na par­kingu, w ka­mi­ze­lce ku­lo­od­por­nej, z gloc­kiem za­tknię­tym za pas, ukry­tym pod pu­chową kurtką. Ro­zej­rzał się ner­wowo. Le­piej, żeby te­raz nie spo­tkał glin. Jedno prze­szu­ka­nie i za­mknę­liby go na długo. Na szczę­ście nie mu­siał długo cze­kać. Po chwili zo­ba­czył star­sze już czarne bmw 530 na­le­żące do Has­sana, które wła­śnie skrę­ciło i zbli­żało do niego.

‒ Hej, ziom! Co tam? ‒ przy­wi­tał się z nim Has­san po tym, jak Rami wsiadł do jego sa­mo­chodu i za­mknął za sobą drzwi.

Rami sze­roko się uśmiech­nął.

‒ Za­je­bi­ście, stary. Za­ro­bimy dziś dużo hajsu.

Has­san po­krę­cił głową.

‒ Za­ro­bimy, ale nie tyle, ile po­win­ni­śmy.

Has­san był o dwa lata star­szy i sta­no­wił dla niego wzór. Za­szedł da­lej niż on, je­śli cho­dzi o zbu­do­wa­nie re­pu­ta­cji, poza tym wię­cej za­ra­biał. To wła­śnie dzięki Has­sa­nowi do­łą­czył do in­te­resu.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej stali na par­kingu przy sta­cji Shell obok drogi kra­jo­wej E4 w dziel­nicy Ki­sta. Ukryli się wśród in­nych za­par­ko­wa­nych sa­mo­cho­dów, ale do­brze wi­dzieli po­jazdy wjeż­dża­jące na te­ren sta­cji.

Rami wpa­try­wał się w stronę wjazdu i na­gle po­de­rwał się z miej­sca, sły­sząc dźwięk do­cho­dzący z ko­mórki. To tylko Yazid. Py­tał, czy Rami idzie na tre­ning. Szybko mu od­pi­sał, że ode­zwie się póź­niej.

Kro­ple desz­czu ude­rzały o przed­nią szybę, więc mu­sieli włą­czyć wy­cie­raczki, żeby co­kol­wiek wi­dzieć. Na par­king wjeż­dżały różne cię­ża­rówki, ale nie ta, na którą cze­kali.

Has­san za­czy­nał się nie­cier­pli­wić.

‒ Kurwa, jak długo mamy cze­kać?

Chwilę póź­niej Rami do­strzegł zna­jome czarne audi po­woli wta­cza­jące się na par­king w ich kie­runku.

‒ Kurwa, stary, to Sza­kale!

Rami chwy­cił glocka, któ­rego wcze­śniej po­ło­żył mię­dzy sto­pami, ale za­nim go pod­niósł, Has­san zła­pał go za lewą rękę.

‒ Uspo­kój się! Chyba nas nie wi­dzieli.

Rami od­ru­chowo prze­cze­sał dło­nią włosy. Serce biło mu tak mocno, że czuł ból w klatce pier­sio­wej. Audi skrę­ciło w stronę dys­try­bu­to­rów pa­liwa i wy­siadł z niego je­den z młod­szych człon­ków Sza­kali. Był sam. Rami sta­rał się uspo­koić, ale czuł skok ad­re­na­liny na sam wi­dok ko­goś od Sza­kali.

Kiedy ko­leś za­czął tan­ko­wać sa­mo­chód, skie­ro­wał wzrok w ich stronę i się w nich wpa­try­wał.

‒ Stary, czy ty nie ku­masz? Mu­simy coś zro­bić! ‒ bu­rzył się Rami, po­now­nie się­ga­jąc po glocka.

W tym sa­mym mo­men­cie młody Sza­kal od­wró­cił głowę i do­koń­czył tan­ko­wa­nie.

‒ Nie wi­dział nas ‒ twier­dził Has­san, choć nie wy­glą­dał na tak opa­no­wa­nego, jak wcze­śniej.

Rami trzy­mał glocka na ko­la­nach.

Chwilę po tym, jak chło­pak w audi opu­ścił sta­cję ben­zy­nową, w końcu przy­je­chała cię­ża­rówka, na którą cze­kali ‒ ciem­no­szara z pol­ską re­je­stra­cją i biało-czer­wo­nym nie­zro­zu­mia­łym na­pi­sem z boku. Has­san szybko się ro­zej­rzał, po czym wy­siadł z sa­mo­chodu. Rami wy­biegł za nim. W jed­nej chwili twarz zro­biła mu się mo­kra od mżawki. Za pa­sem, pod kurtką miał za­tknięty pi­sto­let.

Z ka­biny cię­ża­rówki wy­sko­czył ni­ski, łysy kie­rowca i skie­ro­wał się na tył po­jazdu. Za­nim do niego po­de­szli, Has­san jesz­cze raz się ro­zej­rzał, Rami zro­bił to samo. W skle­pie na sta­cji było pełno lu­dzi, kilka osób tan­ko­wało przy dys­try­bu­to­rach i wła­śnie pod­je­chało nie­bie­skie vo­lvo, które kie­ro­wało się w stronę po­jem­nika z wodą, wia­drami i skro­bacz­kami do szyb. Każda z tych osób mo­gła być gliną, ale Ra­miemu nie rzu­ciło się w oczy nic szcze­gól­nego, co by na to wska­zy­wało. Naj­waż­niej­sze jed­nak było to, że nie wi­dział ni­kogo, kto mógłby siłą ode­brać im to­war.

Kie­rowca roz­ło­żył plat­formę za­ła­dun­kową, otwo­rzył cię­ża­rówkę od tyłu i wsko­czył do środka. Bez słowa wy­cią­gnął dwa duże worki z brą­zo­wego, moc­nego ma­te­riału z wy­dru­ko­wa­nymi na biało na­pi­sami Gra­nos de café i He­cho en Co­lom­bia. Rami wie­dział od Has­sana, że mają do­stać worki z ziar­nami kawy, zda­wał so­bie sprawę, co po­winno być ukryte w środku.

Rami i Has­san wzięli po jed­nym worku, za­nie­śli je do bmw i wło­żyli do ba­gaż­nika. Prędko wró­cili po dwa ko­lejne worki. Przez cały czas Rami był przy­go­to­wany na to, że coś może się wy­da­rzyć. W ta­kim wy­padku rzu­ciłby wo­rek na zie­mię i wy­cią­gnął broń. Uwa­żał to za naj­lep­szy spo­sób na prze­trwa­nie, gdyby zo­stali za­ata­ko­wani przez kon­ku­ren­cję pró­bu­jącą prze­jąć ich te­ry­to­rium. Ale nic się nie wy­da­rzyło. Mu­sieli kil­ka­krot­nie prze­pa­ko­wać ba­gaż­nik, żeby zmie­ścić wszyst­kie worki. Na­stęp­nie za­mknęli tylną klapę i wsko­czyli do sa­mo­chodu.

‒ Kurwa! ‒ wy­krzyk­nął pod­eks­cy­to­wany Has­san, gdy wy­jeż­dżali z par­kingu.

W tym mo­men­cie na par­king wje­chało dwóch po­li­cjan­tów w ozna­ko­wa­nym ra­dio­wo­zie. Tętno Ra­miego sko­czyło, ale funk­cjo­na­riu­sze pa­trzyli w inną stronę i po­woli od­da­lili się w kie­runku dys­try­bu­to­rów, żeby za­tan­ko­wać.

Rami mógł ode­tchnąć z ulgą cho­ciaż na chwilę. Od­je­chali z to­wa­rem w tor­bach i nikt do nich nie strze­lał. Te­raz mu­sieli tylko do­star­czyć to Re­ki­nowi.

Jäm­tland, po­nie­dzia­łek, 20 lu­tego 2017 roku

12

So­lveig Per­s­son miesz­kała w domu z bia­łej ce­gły w po­łu­dnio­wej dziel­nicy Öster­sund. Ko­le­dzy z jed­nostki in­ter­wen­cyj­nej zdą­żyli ją po­wia­do­mić o śmierci Malm­berga. Za­pła­kana otwo­rzyła drzwi Ma­ri­cie.

‒ Moje kon­do­len­cje. Prze­pra­szam, że prze­szka­dzam, ale czy mo­gła­bym wejść na chwilę?

Ma­rita wy­cią­gnęła le­gi­ty­ma­cję po­li­cyjną i So­lveig od razu wpu­ściła ją do środka.

W domu pani Per­s­son pa­no­wał rów­nie pe­dan­tyczny po­rzą­dek jak u Malm­berga.

‒ Jak długo się pań­stwo znali? ‒ za­py­tała in­spek­tor po tym, jak usia­dła przy ku­chen­nym stole i od­mó­wiła fi­li­żanki kawy.

So­lveig miała pro­ste siwe włosy ścięte na boba i jak na swoje sześć­dzie­siąt dzie­więć lat wy­glą­dała na osobę w do­brej kon­dy­cji fi­zycz­nej. Ma­rita przy­pusz­czała, że ko­bieta jest w lep­szej for­mie niż ona. Lata nie­uda­nych prób od­chu­dza­nia tylko po­gor­szyły sy­tu­ację. W za­sa­dzie dała za wy­graną i dla­tego po­sta­no­wiła skosz­to­wać cy­na­mo­no­wej bu­łeczki, którą po­dała So­lveig. Mimo że ko­bieta była zroz­pa­czona i zszo­ko­wana, za­dbała o to, by za­pro­po­no­wać go­ściowi kawę i po­czę­stu­nek.

„Wy­mie­ra­jące po­ko­le­nie ‒ po­my­ślała po­li­cjantka. ‒ Bło­go­sła­wień­stwo i prze­kleń­stwo”.

So­lveig miała przed sobą fi­li­żankę kawy, ale nie piła. Ręce trzę­sły jej się tak bar­dzo, że Ma­rita za­sta­na­wiała się, co by się stało z kawą, gdyby ko­bieta ze­chciała jed­nak pod­nieść fi­li­żankę.

‒ Po­zna­li­śmy się z Bos­sem pięć lat temu pod­czas po­dróży au­to­ka­ro­wej do To­ska­nii.

‒ Ro­zu­miem ‒ po­wie­działa ści­szo­nym gło­sem Ma­rita. ‒ Jak czę­sto się pań­stwo spo­ty­kali od tego czasu?

So­lveig po­woli po­ru­szała głową na boki.

‒ W ostat­nich la­tach dwa, trzy razy w ty­go­dniu. Na po­czątku nie wi­dy­wa­li­śmy się tak czę­sto. Nie było ła­two się do niego zbli­żyć.

Nie zdzi­wiło to Ma­rity. Ni­gdy nie udało jej się na­wią­zać bliż­szej re­la­cji z Malm­ber­giem. Z tego, co pa­mię­tała, za­wsze trzy­mał się na ubo­czu i wy­co­fy­wał, gdy ktoś chciał z nim po­ga­dać. Ani razu nie za­in­te­re­so­wał się Ma­ritą, ani jej ży­ciem oso­bi­stym.

‒ Malm­berg… to zna­czy Bosse… nie ma dzieci. Co pani wie o jego ży­ciu to­wa­rzy­skim?

Na­stą­piła krótka ci­sza, So­lveig naj­wy­raź­niej za­sta­na­wiała się, co od­po­wie­dzieć.

‒ Ma są­siada, Nilsa, z któ­rym gra… grał u buk­ma­chera. Co ty­dzień ra­zem ob­sta­wiali wy­ścigi konne. Ma też młod­szego brata, mieszka w Sund­svall. Ale nie wi­dy­wali się zbyt czę­sto.

‒ Czy na­le­żał do ja­kiejś or­ga­ni­za­cji? Sto­wa­rzy­sze­nia eme­ry­tów w ro­dzaju PRO?

Wi­dać było, że So­lveig nie ma co do tego pew­no­ści.

‒ Do PRO nie na­le­żał, ale opo­wia­dał o sto­wa­rzy­sze­niu eme­ry­tów po­li­cyj­nych. Wy­daje mi się, że spo­ty­kali się mniej wię­cej raz w mie­siącu.

Ma­rita ski­nęła głową. Znała to sto­wa­rzy­sze­nie. Re­gu­lar­nie za­pra­szano by­łych funk­cjo­na­riu­szy na ko­mi­sa­riat, by przy ka­wie po­wspo­mi­nali stare czasy. Nie wie­działa jed­nak, że Malm­berg do niego na­le­żał.

‒ Jak za­pewne już pani wie, ciało Bos­sego zo­stało zna­le­zione na szczy­cie stoku na wy­spie Frösön.

Ma­rita prze­rwała na chwilę, po czym za­raz z wy­czu­ciem za­częła drą­żyć sprawę mor­der­stwa.

‒ Czy do­my­śla się pani, co on mógł tam ro­bić? Mieszka w Ås, więc to chyba nie jest stan­dar­dowa trasa na wie­czorny spa­cer z psem, tak przy­pusz­czam.

Do­piero te­raz So­lveig upiła łyk kawy. Po­mału trzę­są­cymi się dłońmi pod­nio­sła fi­li­żankę do ust. Ma­rita ją ob­ser­wo­wała, So­lveig udało się wziąć mały łyk i nie po­roz­le­wać. Po­tem na­tych­miast od­sta­wiła fi­li­żankę na stół i opu­ściła ręce na ko­lana.

‒ Nie, nie ro­zu­miem tego. Szu­kał co prawda no­wych miejsc na spa­cery. Wiem, że od czasu do czasu jeź­dził z psem i spa­ce­ro­wał z nim wła­śnie tam, na ścieżce do jog­gingu, która bie­gnie przez wzgó­rze Frösöber­get…