Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jest 25 lipca 2009 roku. W Åre odbywa się szczyt ekologiczny. Oczy całej Europy skierowane są na Szwecję. Lecz tego dnia mało kto śledzi wiadomości poświęcone temu doniosłemu wydarzeniu, ponieważ w centrum miasta dochodzi do makabrycznego morderstwa. Media podają, że pewien mężczyzna zostaje zastrzelony w luksusowym hotelu. Wszystko wskazuje na wykonaną z zimną krwią egzekucję. Śledztwem zajmować się będzie inspektorka policji Marita Lander.
Niedługo po zabójstwie ktoś informuje o bombie podłożonej w wagoniku kolejki linowej, w którym znajdują się niewinni ludzie. Uwięzieni wysoko nad ziemią turyści rozpaczliwie wyczekują pomocy z zewnątrz. Marita wraz z kolegą z oddziału prewencji – Chrstianem Ståhlem – rozpoczyna niebezpieczną akcję ratunkową.
W tym samym czasie trwa pościg za mordercami przez bezkresne góry, mroczne lasy i miasteczka okręgu Jämtland.
„Wilk w owczej skórze” otwiera serię trzymających w napięciu powieści kryminalnych o losach funkcjonariuszki Marity Lander. Linda Staff od wielu lat pracuje w strukturach policyjnych, dzięki czemu jej książki odznaczają się życiowym realizmem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 430
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Ulv i fårakläder
Przekład z języka szwedzkiego: Witold Biliński
Copyright © Linda H. Staaf, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Jonas Lindén
Redakcja: Witold Kowalczyk
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8076-430-8
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Mojej kochanej Mamie.
Nieznośnie smutno tu bez Ciebie.
1947–2023
Prolog
Z jedną nogą pod kołdrą, a drugą ułożoną na niej, leżał na hotelowym łóżku, drapał się po kroczu i myślał o kolejnym dniu. To wielki dzień. Cholernie wielki. Chyba największy w jego życiu. Po tym dniu cały świat będzie drżał na dźwięk jego imienia.
Włączony telewizor pokazywał amerykański kryminał. Próbował go oglądać, ale nie mógł się skupić. Gwar z leżącego niżej nocnego klubu był poza tym chwilami tak głośny, że ledwo słyszał dźwięk. Ciągle wracał myślami do planu. Czy coś przeoczyli? Czy może liczyć na braci? Czy wiedzieli, co mają robić? Musiał w to wierzyć. Teraz było za późno na kolejne omawianie planu.
Najpierw wcale nie zareagował na pukanie do drzwi. To na pewno nie był nikt do niego, więc nie wykonał żadnego wysiłku, żeby się podnieść. Kiedy jednak znów rozległo się pukanie, tym razem głośniejsze, poczuł w brzuchu jakiś ciężar.
To nie mogli być chłopcy. Nie odważyliby się wejść do hotelu. Wiedzieli, że absolutnie nie wolno im się tu pojawiać. Może to jakiś pijaczyna z imprezy na niższym piętrze pomylił się i wali do złych drzwi? Chciał zignorować pukanie, ale nie ustawało. W końcu musiał wstać, żeby kazać pijakowi spadać.
Czując, jak w jego ciele pojawia się coraz więcej adrenaliny, wstał z łóżka, podszedł do drzwi ubrany tylko w koszulkę i gatki, nacisnął klamkę i otworzył.
Dobrze znał tę twarz.
– A ty co tu robisz?
Zamiast odpowiedzi poczuł, jak lufa pistoletu przyciska się do jego twarzy.
Instynktownie rzucił się w tył i próbował zatrzasnąć drzwi, ale napastnik zdążył już wejść za nim do pokoju.
W całym jego ciele eksplodowała agresja. Nikt nie będzie kierował broni w jego stronę. Nie jest tchórzem, który akceptuje groźby.
Sięgnął lewą ręką w stronę pistoletu i w tej samej chwili usłyszał stłumiony huk. Ból sprawił, że zaatakował intruza jeszcze mocniej.
Wtedy padł kolejny strzał, który rzucił nim z ogromną siłą o ścianę. Powoli osunął się na podłogę. Próbował coś mówić, ale z jego ust wydobywało się tylko syczenie.
Walczył, by nie stracić przytomności. Ciemność nie może go pochłonąć. Powoli podniósł wzrok, by spojrzeć napastnikowi w oczy, ale zobaczył tylko, jak pistolet znów się podnosi.
Nie tak miał umrzeć. To niemożliwe. Miał przecież przed sobą najważniejszy dzień życia.
Ostatnią myślą, jaka przeleciała mu przez głowę przed trzecim strzałem, było to, że został potwornie oszukany.
Część 1
Sobota, 25 lipca 2009 roku
1
To było najpiękniejsze ciało, jakie oglądał od dawna. Gdy cienka jak osa talia wyginała się przed nim na łóżku, wpatrywał się w jędrny, wytrenowany tyłeczek, który powoli bujał się w przód i w tył. Gładka skóra dowodziła, że dziewczyny wciąż była młoda i niedoświadczona. Rozpiął jej biustonosz i poprosił, żeby się odwróciła. Teraz miał przed sobą piersi o rozmiarach melonów, jedne z największych, jakie widział. Niesamowicie go podniecały. Delikatnie dotykał językiem sutków, a ona zaczęła cicho jęczeć. Nie było wątpliwości, że go pragnie. Jeszcze kilka pocałunków, a potem…
Christian Ståhl wybudził się gwałtownie ze snu i kilka sekund zajęło mu zorientowanie się, że zareagował na alarm w komórce. Mocno jeszcze zaspany wyciągnął rękę i dotknął ekranu, żeby włączyć drzemkę. Niczego bardziej nie pragnął niż powrotu do snu.
Kurde, zupełnie jakbym położył się spać przed chwilą, pomyślał i nagle poczuł, jak bardzo jest spragniony. Wyschnięte podniebienie było jak papier ścierny dla języka. Gdyby nie to, że głowę miał jak z ołowiu, wygrzebałby się z łóżka wcześniej, ale tego ranka całe jego ciało wrzeszczało, że nie powinien słuchać rozumu – trzeba było po prostu wyłączyć alarm i spać dalej.
Po chwili leżenia bez ruchu najwyraźniej udało mu się jeszcze zdrzemnąć, bo przyśniło mu się źródło zimnej wody, po czym budzik znów zadzwonił.
Ciągle jeszcze zaspany zmusił się do tego, by usiąść na łóżku. Bywały już w jego życiu chwile, w których czuł się lepiej. Pomyślał, że wieczorem wypił chyba o kilka piwek za dużo, i przypomniał sobie, że nie było warto, bo przez cały wieczór nie spotkał ani jednej fajnej laski.
Dziesięć minut później wyszedł spod prysznica i pomalutku odzyskiwał siły. Zrobił kilka wymachów ramionami, żeby rozgrzać mięśnie. Pomyślał, że miło będzie wrócić do Östersund.
Od prawie tygodnia siedział w Åre, ochraniając szczyt europejskich ministrów do spraw środowiska i energii.
Przez cały tydzień absolutnie nic się nie działo. Codziennie policjanci byli gotowi do natychmiastowej akcji. Tylko czekali na sygnał. Nic jednak nie nastąpiło. Żadnych demonstrantów. Żadnych incydentów. Taka sytuacja okropnie go denerwowała.
Wykonał jeszcze kilka szybkich ruchów, żeby pobudzić krążenie. Potem ściągnął z wytartego drewnianego stołka spodnie od munduru i je włożył, wciąż czując sztywność w ciele. Bolała go głowa. Miał paskudny smak w ustach.
Naciągnął ciemnoniebieską koszulkę, która była jeszcze na tyle świeża, by wytrzymać kolejny dzień. Stwierdził jednak przy okazji, że robi się za mała i ciasno opina mu mięśnie na piersi. Uśmiechnął się, gdy wspomniał, jak młode dziewczyny rzucały mu pełne podziwu spojrzenia, gdy przechadzał się w policyjnym mundurze po ulicach Östersund. Najlepsze ubranie do rwania lasek. Eleganckie garnitury nie mogły się z nim równać.
Christian wrócił do łazienki, wyjął z szafki piankę do włosów i zaczesał swoją krótko przycięte włosy do góry i lekko na ukos. Popatrzył z zadowoleniem na własne odbicie w lustrze. Potem opuścił wzrok i spojrzał na zegarek. Piętnaście po siódmej. Miał jeszcze sporo czasu na śniadanie przed rozpoczęciem zmiany. Może powinien zadzwonić i sprawdzić, czy wszystko gotowe na przewiezienie ministrów na lotnisko Frösön po południu?
Kiedy zamknął drzwi do hotelowego pokoju i szedł w stronę jadalni, wyjął z kieszeni telefon. Lepiej sprawdzić o jeden raz za dużo niż o jeden raz za mało. To ostatni dzień tej misji, a jego zadaniem było dopilnowanie, by transport odbył się w bezpieczny sposób i bez niespodzianek.
Wiedział aż za dobrze, że nie ma tu miejsca na najdrobniejszy błąd.
2
Co za urocze miejsce! Była to pierwsza myśl inspektor Marity Lander, gdy przechodziła przez hol ze ścianami z drewnianych bali, wyposażony w okna ze szczeblinami.
W lobby rozstawiono ciemne, obite skórą fotele w tradycyjnym stylu oksfordzkim, a na niektórych ścianach wisiały dobrze zachowane skóry reniferów. Czuła delikatny aromat wanilii. Podejrzewała, że za zasługa świeczek rozstawionych na stolikach. Słynny hotel Fäbodvallen w Åre był dokładnie tak przytulny, jak można by oczekiwać od tego rodzaju górskiej placówki.
Marita miała właśnie ruszyć dalej ze swoim wysokim kolegą Johnem Laxmanem, przechodząc pod jednym z licznych drewnianych sklepień w stronę recepcji, kiedy wpadli na umundurowanego mężczyznę, którego Marita nigdy wcześniej nie widziała. Założyła, że należy do tych policjantów, których wypożyczono z innych okręgów do ochrony unijnego szczytu. Miał dobrze utrzymane ciemnobrązowe wąsy, przez które na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie starszego niż w rzeczywistości. Wyglądało na to, że czekał na ich przybycie.
Jej nadmiarowe kilogramy, których przybywało tym szybciej, im bardziej próbowała się ich pozbyć, sprawiły, że potknęła się, gdy wchodzili po schodach. Zdążyła usłyszeć czyjąś opowieść o tym, jak to razem z kolegą zareagował na zgłoszenie, udał się na miejsce zbrodni i zabezpieczył je, ale dostał rozkaz pozostawienia reszty ludziom z wydziału kryminalnego. Marita była za to wdzięczna. Wiedziała, jak to bywało ze zwykłymi policjantami. Mieli dobre intencje, ale często popełniali błędy. Im mniej przeszkadzali w śledztwie takim jak to w sprawie morderstwa, tym lepiej.
Kiedy pokonali schody, opuścili główny budynek i poszli łącznikiem do jednej z dobudówek, gdzie widać było szereg hotelowych pokojów. Korytarz był jaśniejszy niż lobby i znacznie gorzej utrzymany. Laxman najwyraźniej nie był w stanie powstrzymać się od skomentowania wydeptanej wykładziny, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
W dalszej części korytarza jedne drzwi po prawej stronie były otwarte, stał przed nimi policjant w mundurze. Kiedy się tam zbliżyli, Marita zauważyła szyldzik przy framudze: trzysta dwadzieścia cztery.
Posłała wartownikowi uśmiech, a Laxman znacznie powściągliwiej przywitał się z policjantem, który był wyjątkowo wysoki. Według Marity mógł mieć metr dziewięćdziesiąt, ona sama żałowała, że nie przekroczyła metra sześćdziesięciu, zanim przestała rosnąć.
Według opisu wąsacza ofiarę znalazła tego ranka młoda sprzątaczka zatrudniona na sezon letni. Kiedy zapukała, a nikt nie otwierał, weszła do pokoju, by go posprzątać, ale natknęła się na parę bosych stóp wystających zza łóżka.
Marita weszła do pokoju i przed jej oczami stanęła taka sama scena, jaką ujrzała sprzątaczka.
Mężczyzna leżał na wznak z głową zwróconą w kierunku ściany. Miał półotwarte oczy, w których widać było pustkę. Mimo tego pozbawionego życia spojrzenia Marita nie mogła nie zauważyć tych fascynujących, niezwykle jasnych niebieskich oczu. Pośrodku czoła widać było czarny otwór o średnicy nie większej niż ołówek. Kula nie mogła zostać w czaszce, bo dolna część ściany pokryta była czerwonymi kropkami – została obryzgana krwią, kiedy pocisk wyleciał z tyłu głowy.
Biała koszulka ofiary była cała we krwi. Po lewej stronie ciała utworzyła się niewielka kałuża krwi, która już częściowo skrzepła.
Marita zrobiła jeszcze jeden krok w stronę leżącego mężczyzny.
Dobrze znany zapach martwej tkanki był tym silniejszy, im bliżej podchodziła. Od razu stwierdziła, że ciało nie mogło tam leżeć zbyt długo.
– Co wiemy o ofierze?
– Tak naprawdę nic – odpowiedział dryblas, wciąż stojący w drzwiach. – Właśnie przyszła kierowniczka hotelu, żeby pomóc nam zdobyć jakieś informacje.
Laxman wszedł do pokoju, ale zatrzymał się tuż za progiem. To raczej nie widok martwego człowieka sprawił, że nie poszedł dalej, tylko lęk, że pobrudzi sobie krwią albo tkankami ofiary wyglansowane mokasyny.
– Czy sprzątaczka ruszała ciało?
Powiedział to tak, jakby ta kwestia miała decydujące znaczenie.
Wysoki kolega uśmiechnął się leciutko.
– No raczej nie. Wspomniała, że się przeraziła, i wypadła na korytarz od razu, gdy zrozumiała, co widzi.
Marita z pewnym wysiłkiem przyklękła, żeby dobrze przyjrzeć się ofierze. Mężczyzna wyglądał na mniej więcej trzydzieści lat.
Był krótko ostrzyżony, włosy – popielaty blond. Dobrze zbudowany, pewnie regularnie odwiedzał siłownię. Jego ramiona i szyja pokryte były niebieskimi, czerwonymi i zielonymi tatuażami. Przedstawiały noże, węże i broń. Na szyi miał skorpiona.
Telewizor był włączony. Trwała ożywiona debata między prowadzącym a ekspertem od sortowania śmieci. Marita wyłączała telewizor. Uznała, że mowa o europejskim szczycie w Åre. Czy zebranym tu ministrom do spraw ochrony środowiska i energii uda się wprowadzić jakieś pozytywne zmiany? Marita pomyślała, że raczej nie. Usłyszała, jak Laxman gawędzi swoim wyszukanym językiem z kolegami stojącymi w drzwiach.
Pochodzili z Linköping, ale wysłano ich na cały tydzień jako posiłki do Åre. Było tu tak spokojnie, że przez większość czasu leżeli na poboczu, opalali się i jedli lody.
Laxman roześmiał się w charakterystyczny dla siebie lekko irytujący sposób, a Marita usilnie starała się tym nie przejmować. Od czasu, kiedy opuścił Södermanland i przybył do policji w Jämtland niecałe trzy lata temu, współpracowali bez większych problemów, a czasem nawet wspólnie serdecznie się śmiali, mimo że stanowili swoje przeciwieństwa. Dopiero wtedy, gdy prawie sześć miesięcy później, tuż po trzydziestych piątych urodzinach, została mianowana kierowniczką zespołu dochodzeniowego, ich relacja się zmieniła. Laxman też starał się o tę posadę, a ponieważ dysponował większym doświadczeniem w pracy i – jak sam uważał – miał spore zasługi, uważał się za faworyta. Jednak to ona wygrała.
Marita zauważyła, że przez oparcie ciemnoniebieskiego fotela przewieszono parę granatowych dżinsów, które na tym tle były niemal niewidoczne. Na stoliku między fotelem a polakierowanym na czarno krzesłem z siedzeniem z materiału stała pusta butelka po mocnym piwie marki Carlsberg. Marita schyliła się i popatrzyła na etykietę. Prawdopodobnie wyjęte z minibaru. Obok butelki leżało białe papierowe opakowanie po hamburgerze, upaćkane czerwonawym sosem. Niebiesko-czerwone logo zdradzało, że była to jedyna pozostałość po posiłku z Sibylli.
Szła powoli w stronę drzwi i zauważyła torbę leżącą na ławce przy wieszaku na ubrania. Szarą, sportową, średniej wielkości. Wyglądała na nową, nie była wytarta ani brudna. Nie była też wypełniona po brzegi. Marita, nie dotykając jej, zajrzała do środka i stwierdziła, że panuje tam wielki chaos. Części garderoby, w większości bokserki i koszulki, wyglądały tak, jakby ktoś wrzucił je tam bez ładu i składu. Kobieta rozejrzała się po pokoju, szukając portfela i telefonu ofiary. Niczego takiego nie znalazła na żadnym z blatów. Nie było ich też w dżinsach. Ani w niebieskiej kurtce wiszącej na haczyku przed drzwiami. W pokoju nie było też chyba laptopa. Mimo to Marita szybko odpędziła myśl o zwykłym rabunku, który się nie powiódł. Nic w tym pokoju nie sugerowało, że doszło do jakiegoś zamieszania.
W końcu wyszła na korytarz do pozostałych, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, dowodzenie przejął Laxman.
– Okej, chłopaki, jeden z was zostanie tu przed pokojem, żeby nie wszedł do niego nikt nieupoważniony.
– Oczywiście, zajmę się tym – odpowiedział wysoki policjant.
– A ja jakie dostanę zadanie? – spytał wąsaty, odwracając się w stronę Laxmana.
– Ty możesz zacząć pukać do drzwi, żeby sprawdzić, czy są jacyś świadkowie.
– Pukać do drzwi? – Mundurowy był całkiem zdezorientowany.
– Porozmawiaj z gośćmi hotelu i dowiedz się, co widzieli i słyszeli – odpowiedział Laxman. – Musimy wyłapać wszystkich ewentualnych świadków.
Dobre przesłuchania wymagają pewnej techniki, pomyślała Marita, zastanawiając się, czy wąsaty ma odpowiednie umiejętności, ale zanim zdążyła zareagować, Laxman już go odesłał ruchem dłoni. Biorąc pod uwagę, że miał to być długi i ciężki dzień, próbowała się uspokoić, ale nie potrafiła się wyzbyć irytacji. To przecież ona prowadziła to śledztwo.
3
Christian skręcił na obszerny parking Holiday Club, zatrzymał oznakowane volvo V70 na prawo od wejścia i wyszedł z auta. Poranna mgła już się rozrzedziła, a mimo wczesnego przedpołudnia temperatura osiągnęła już dwadzieścia dwa stopnie. Po niebie płynęły nieliczne niegroźne chmurki wysoko ponad wciąż pokrytymi śniegiem szczytami gór. Przy hotelu, w którym zostali zakwaterowani policjanci, na przedmieściach, słaba bryza z gór sprawiała, że powietrze było świeże, choć wcale nie zimne, podczas gdy tu, w mieście, niemal wcale nie wiało.
Christian spojrzał w kierunku góry Åreskutan, która strzelała w niebo jak majestatyczny zielonoszary kolos. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej razem z chłopakami ze starej paczki z wojska ruszyli na najtrudniejsze zbocza, by potem w nagrodę balować po nartach w hotelu Fäbodvallen, kilkaset metrów od miejsca, w którym znajdował się w tej chwili.
Na wciąż w połowie pusty parking wjechały jeszcze dwa radiowozy. Policjantka otworzyła bagażnik, po czym z auta wyskoczył przesadnie rozradowany czarny labrador retriever i podskakiwał jak szalony, aż przewodniczka zdecydowanie chwyciła za smycz i zaczęła iść w stronę Christiana.
– Cześć, mały – przywitał się Christian, pochylając się, by pogłaskać psa. Ten od razu odwrócił się do niego tyłem, każąc się drapać w tułów u nasady ogona.
– Dzień dobry – powiedziała przewodniczka. – Możemy zaczynać?
Była męskiej postury i mówiła dialektem ze Skanii. Nie znał jej, bo należała do tych, których ściągnięto do tego zadania z innych okręgów, nie czuł też szczególnej potrzeby, by ją poznać.
– Zdecydowanie – odpowiedział Christian i jeszcze raz pogłaskał czworonoga, po czym wstał i ruszył w stronę oszklonego wejścia.
Weszli do przypominającego halę lobby, przywitali się zdawkowo z recepcjonistami, po czym skręcili w lewo w korytarz prowadzący do hali TV4 Sport Arena. Wszelkie pozostałości po tym, co tu się działo poprzedniego dnia, zostały uprzątnięte. Stoły i krzesła elegancko poustawiano w długie rzędy, wszystkie skierowane w stronę sceny.
Labrador doskonale wiedział, co ma robić, i z pasją wpadł do pomieszczenia, gdy tylko przewodniczka wydała mu polecenie. Był to już czwarty dzień z rzędu, kiedy pies wykrywający materiały wybuchowe przeszukiwał to samo miejsce. Jak dotąd nie stwierdzono żadnych podejrzanych przedmiotów. Również dzisiaj pies nie znalazł nic ciekawego, przewodniczka dała mu więc w nagrodę przysmak i wrócili do lobby, żeby powtórzyć procedurę również tam. Po zabezpieczeniu terenu Christian zorganizował wartę i polecił, by te dwa miejsca nie pozostały bez nadzoru nawet przez sekundę aż do zakończenia spotkania i opuszczenia budynku przez uczestników szczytu.
4
Kierowniczka hotelu Fäbodvallen, Johanna Gårdman, była mniej więcej czterdziestoletnią kobietą, wyglądającą tak, jak Marita wyobrażała sobie szefową hotelu, którego właścicielami byli ludzie ze Sztokholmu: elegancko ubrana w beżową marmurkową bluzkę, szykownie opinającą jej szczupły tułów, jasnobrązowe proste włosy, które prawdopodobnie sięgały nieco za ramiona, zebrała w koński ogon, miała prosty, ale perfekcyjny makijaż.
Niewysoka policjantka z Norrland z lekką nadwagą raczej nie byłaby dla niej atrakcyjna, pomyślała Marita.
Nie starając się ukryć swego dialektu z Lidingö, Johanna opowiedziała, że to tak naprawdę jej wolny dzień, ale jak najszybciej udała się do hotelu, gdy jeden z pracowników zadzwonił z nowinami.
Marita posłusznie dała się poprowadzić za recepcję do biura kierowniczki, gdzie usiadły w fotelach przy stoliku kawowym.
– Czy możemy w czymś pomóc? – zapytała Johanna, zakładając nogę na nogę w taki sposób, że Marita zwróciła uwagę na jej beżowe spodnie, idealnie pasujące do bluzki.
Nie było to ubranie, na jakie mogła sobie pozwolić zwykła policjantka.
Marita uśmiechnęła się, przez co jej różowe policzki się zaokrągliły.
– Musimy się dowiedzieć, kim jest zmarły. Potrzebujemy wszystkich informacji o jego rezerwacji i pobycie.
Johanna wstała, podeszła do stojącego na biurku komputera i nacisnęła szybko kilka klawiszy.
– Nazywa się John Brown… wprowadził się w czwartek…
– John Brown? – przerwała jej Marita. – Anglik? Czy Amerykanin?
– Nic na ten temat nie wiadomo. Zobaczmy tutaj. Podał adres w Sundbyberg. Smultronsvängen 4. Ale oczywiście może być Anglikiem albo Amerykaninem.
– Jak długo miał zostać?
– Miał zwolnić pokój dzisiaj.
Kierowniczka wróciła na swój fotel.
– Zwróciłam uwagę, że używacie kart zamiast kluczy – odezwała się Marita.
– Ma pani na myśli zamki kodowe?
– Właśnie. Czy można zdobyć zestawienie tego, które karty były używane do wejścia do tego pokoju?
– Nie ma problemu.
– A o jakich godzinach?
– Oczywiście.
– Znakomicie – powiedziała Marita. – Będziemy potrzebować takiego wyciągu.
Johanna sięgnęła ręką po leżący na biurku blok i coś zanotowała.
– I jeszcze z czwartku, kiedy przyjechał?
Marita kiwnęła głową i rozejrzała się po pokoju. Wszystko było takie eleganckie. Niemal puste biurko i ani jednego długopisu, który leżałby krzywo. W połowie puste półki na książki. Całkowite przeciwieństwo jej własnego biura. Jedyną wadą tego pokoju był brak okien.
– Jakiego pokroju ludzie mieszkają w tej chwili w hotelu?
Kierowniczka zmarszczyła czoło, wyglądała na urażoną.
– Pilnujemy, by utrzymać klasę, więc gościmy przede wszystkim zamożne osoby.
Zupełnie jakby w Åre był ktokolwiek inny poza zamożnymi snobami, pomyślała Marita, która nigdy nie przyjechałaby na urlop w takie miejsce. Co prawda nie jeździła na nartach, ale gdyby to robiła, to okolice Åre i tak nie byłyby w jej stylu. Bardziej pasowałyby jej mniej ekskluzywne góry w Härjedalen.
Policjantka próbowała uśmiechnąć się przyjaźnie.
– Chodziło mi raczej o to, czy są to politycy, szwedzcy turyści, obcokrajowcy, a może jakaś inna kategoria.
Po krótkiej chwili Johanna cicho odchrząknęła.
– W Åre jest mniej więcej czterdzieści tysięcy łóżek, a w tym tygodniu właściwie wszystko jest zajęte. Czasami zdarza się jakiś pojedynczy wolny pokój, ale poza tym pełne obłożenie.
– I co to są za ludzie?
– Nasi goście, jak ich nazywamy, to reporterzy, zarówno ze Szwecji, jak i z zagranicy. Mamy też turystów z Niemiec, Holandii i Anglii.
Marita kiwnęła głową i zanotowała to.
– No i oczywiście Norwegowie. Zawsze mamy tu Norwegów – dodała Johanna.
– A ci Norwegowie to tylko turyści?
– Nie, również biznesmeni.
– Oraz morderca.
Ten żarcik został całkowicie zignorowany. Kierowniczka hotelu odgarnęła na bok kosmyk włosów, który uwolnił się z końskiego ogona i wisiał jej nad twarzą, ale poza tym na jej twarzy nie drgnął żaden mięsień.
– To wszystko, co w tej chwili przychodzi mi do głowy. Muszę zobaczyć w księdze gości, żeby przekazać dokładniejsze informacje.
– My też musimy ją przestudiować.
– To niestety niemożliwe. Trzymamy się polityki, zgodnie z którą nie ujawniamy informacji o naszych gościach.
Marita zmarszczyła czoło.
– To znakomicie. Mamy tu jednak dochodzenie w sprawie morderstwa, a kodeks postępowania karnego stoi ponad wszelkimi tego rodzaju politykami.
Zapadła krótka cisza, po czym Johanna uśmiechnęła się niechętnie.
– Załatwię pani wyciąg.
– Dobrze. Zostaniemy tu w hotelu jeszcze co najmniej do końca dnia, żeby zbadać miejsce przestępstwa, przesłuchać świadków i tak dalej. Zastanawia mnie coś jeszcze. O której goście się wymeldowują?
– O dwunastej, ale większość wyjeżdża wcześniej.
– O rany – rzuciła Marita, spoglądając na zegarek. – To musimy zaczynać, żeby nie uciekł nam żaden świadek.
Kiedy z pewnym wysiłkiem wstała z ciasnego fotela, zwróciła uwagę na swoje palce wystające z sandałów. Znowu zapomniała zmyć resztki lakieru do paznokci. Z paru już całkowicie odpadł. Na innych wciąż pozostawały nierówne plamki w morelowym kolorze.
– Czy mogę o coś zapytać, zanim pani pójdzie? – spytała Johanna.
Marita rzuciła jej zachęcające spojrzenie.
– Czy należy uznać, że morderca wciąż jest w hotelu? Czy powinniśmy się obawiać?
– Niestety, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Policjantka zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę drzwi, ale zatrzymała się i odwróciła do kierowniczki z ironicznym uśmiechem.
– Ale biorąc pod uwagę, że macie tylko zamożnych, eleganckich gości, raczej nie powinniście się niczym niepokoić. W tej grupie społecznej rzadko zdarzają się seryjni mordercy.
5
Dziesięć minut przed rozpoczęciem kolejnej rundy europejskiego spotkania na szczycie uczestnicy zaczęli ściągać do lobby. Większość trzymała w rękach kubki z kawą i snuła się po pomieszczeniu, a dźwięki rozmawiających ludzi mieszały się w głośny gwar. Wewnątrz nie czuło się upału, który doskwierał tego dnia.
Christian uśmiechnął się dyskretnie, gdy pomyślał, że cały rok czeka na słońce i ciepło, a teraz woli się chować w klimatyzowanym budynku.
Aby niczego nie przegapić, włożył do ucha słuchawkę radiotelefonu i śledził, choć bez zaangażowania, jak koledzy rozmawiają na temat złodziejaszka, którego złapali w sklepie Ica.
Wobec braku zamieszek i brutalnych demonstracji jego ludzie przez ostatnie dni sprzątali w całym mieście. Nigdy wcześniej w historii Åre nie spisano tak wielu zgłoszeń prowadzenia pojazdu pod wpływem i przestępstw narkotykowych. Niecodziennie w Jämtland odbywają się spotkania na takim poziomie i żadne zagrożenie nie było zbyt małe, by nie zwrócić na nie uwagi.
Jednak po spędzeniu kilku spokojnych dni w budynku konferencyjnym albo w jego pobliżu Christian miał już serdecznie dosyć.
Więcej działo się na zwykłym patrolu w Östersund.
Na drugim końcu lobby zauważył najbardziej przeciętną osobę, jaką znał.
Per-Olof Hansson miał rzadkie włosy, nosił okulary, a koszulka opinała go w pasie. Poza tym był już po czterdziestce i miał rodzinę.
Christian kilkoma szybkimi krokami przeciął pomieszczenie.
Per-Olof przywitał go chłodno.
– Lepiej się czujesz?
– Jeszcze nigdy nie czułem się tak świetnie – odpowiedział Christian, myśląc, że rozmówca i tak nie zrozumie jego stanu. Z tego, co wiedział, Per-Olof nigdy się nie upił.
– Czy autobus na lotnisko jest gotowy? – spytał.
Mężczyzna kiwnął głową.
– Tajest. Będzie stał gotowy na zewnątrz, gdy spotkanie się skończy.
Christian potwierdził skinieniem ręki, że jest zadowolony, i właśnie miał odwrócić się na pięcie, kiedy zmienił zdanie.
– Na wszelki wypadek wpuścimy psa i saperów, żeby przejrzeli autobus ostatni raz tuż przed wejściem ministrów. Zajmij się tym.
Chwilę potem ludzki strumień zaczął wlewać się przez drzwi do sali konferencyjnej. Kilka minut później w lobby było już niemal pusto. Pozostało kilku pracowników hotelu i sporo umundurowanych policjantów.
Christian stanął w rozkroku, opierając się wypucowanymi czarnymi skórzanymi butami o błyszczącą kamienną podłogę, włożył kciuki za pasek i spojrzał w stronę głównego wejścia.
W tym momencie zauważył coś dziwnego. Wpatrywał się intensywnie, ale zaskakująco dużo czasu zajęło mu zorientowanie się, co tak naprawdę ogląda.
Przez wahadłowe drzwi wszedł szybkim krokiem wysokim mężczyzna. Był całkowicie nagi.
6
Komisariat policji w Östersund od kilku miesięcy miał nową siedzibę. Leżące na północ od centrum budynki, które wcześniej należały do zlikwidowanej już wojskowej szkoły technicznej, zostały odrestaurowane i odpowiednio przystosowane. Pomieszczenia w górnym lewym skrzydle były nieco większe od pozostałych pokoi biurowych, widać też z nich było w pogodne dni jezioro Storsjön i góry Oviksfjällen. Tu pracował kierownik operacyjny Bo Malmberg.
Opierając mocno stopy na podłodze, siedział pochylony nad potężnym biurkiem ze słuchawką przyciśniętą do ucha, jednocześnie nerwowo pstrykając mechanizmem długopisu. Słuchał uważnie tego, co Marita miała do powiedzenia na temat morderstwa. Gdy tylko uzyskał odpowiedzi na swoje pytania, przeszedł do tego, co w tej chwili najbardziej go stresowało.
– Media już zwęszyły łup. Szef działu informacyjnego uważa, że powinniśmy zwołać konferencję prasową.
Usłyszał w słuchawce stłumiony głos Marity.
– A co będziemy z tego mieli? Nie żyje jakiś John Brown z Sundbyberg. Na razie tylko tyle wiemy.
– Czy widzisz jakieś powiązanie między nim a ministrami?
– Z tych informacji, które mamy, nic nie wynika.
Malmberg odłożył długopis i zaczął stukać palcami w blat. Wpatrywał się przed siebie poprzez swoje wielkie biurko i myślał na głos.
– To niekorzystne, że mamy morderstwo. Czasami zdarza się to nawet w Jämtland. Niedawno mieliśmy to zabójstwo w domu starców w Krokom.
Zdjął rękę ze stołu. Przeciągnął ją po swoich siwych, ale wciąż gęstych włosach i mówił dalej:
– Ale jeśli ma to związek z tym europejskim szczytem, rozpęta się piekło.
Nie było żadną tajemnicą, że Malmbergowi zupełnie nie podobało się dowodzenie tym zadaniem i ponoszenie największej odpowiedzialności za pracę policji podczas tego szczytu. Był na to za stary. Jego kariera miała się wkrótce skończyć. Mógł wiele stracić, a zyskać niewiele. Należał jednak do wymierającego plemienia ludzi honoru: tych, którzy tego rodzaju zadania traktują z najwyższą powagą. Wiedział aż za dobrze, że będzie odpowiadał za każdy drobiazg, który się nie uda.
A z tym niekompetentnym personelem, jaki mam, muszę uważać, pomyślał.
Po zakończeniu rozmowy wstał z krzesła, wyszedł na korytarz i ruszył w stronę bufetu, by przynieść sobie kawę, ale po kilku krokach zawrócił do biurka.
Usiadł na szerokim krześle z obitym czarną sztuczną skórą, podniósł słuchawkę telefonu i zdecydowanie wystukał pięciocyfrowy numer, który połączył go z komórką Christiana Ståhla. Odebrał przed trzecim sygnałem, a Malmberg od razu przeszedł do rzeczy:
– Dawaj raport o sytuacji.
– Wszystko jest pod kontrolą. Mieliśmy jakiegoś świrusa, który wpadł tu nagusieńki i zaczął ryczeć o Arce Noego, że ministrowie zniszczą ten świat i tak dalej, ale…
Malmberg mu przerwał:
– Co? Był goły?
– Nie miał na sobie nawet niteczki.
– I to po prostu wariat?
– Lokalni policjanci z Åre od razu go rozpoznali. To najwyraźniej jakiś miejski głupek, całkiem niegroźny.
– Na pewno? Czy możemy mieć pewność, że spotkanie nie jest zagrożone?
– Zdecydowanie. Wszystko jest w porządku. Stoję pośrodku lobby w Holiday Club. Spotkanie przebiega spokojnie. Żadnych demonstrantów. Żadnych aktywistów.
Malmberg wypuścił powietrze z płuc i pozwolił sobie na chwilę odprężenia.
– O której autobus wyjeżdża z Åre? – zapytał i zdjął ze swojej niebieskiej policyjnej koszuli biały paproszek.
Ależ będzie miło, kiedy to zadanie się zakończy.
– Kwadrans po drugiej.
– Informuj mnie na bieżąco – rozkazał Malmberg i zakończył rozmowę.
Wyrównał papiery na biurku tak, że leżały w dwóch eleganckich stosikach. Potem podjął kolejną próbę zdobycia kawy.
7
Żaden z hotelowych gości nie wyglądał na seryjnego mordercę. Marita usiadła na kilka minut w lobby, żeby się napić kawy. Z przyjemnością obserwowała otoczenie. Hotelowe życie wydawało się biec tak jak zwykle, mimo że informacja o morderstwie prawdopodobnie już wszędzie się rozeszła. Wszyscy widzieli też, że umundurowani policjanci zamknęli część budynku.
Jakaś przychodząca obok para zwróciła jej uwagę. Pewnie dlatego, że czuć było od nich pieniądze, a Marita przypomniała sobie stwierdzenie kierowniczki, że mają tu przede wszystkim zamożnych gości.
Wysoki i szczupły mężczyzna miał mniej więcej czterdzieści lat, może czterdzieści pięć, kobieta była o co najmniej dziesięć młodsza. Jej długie blond włosy opadały dużymi lokami na plecy, a na głowie miała parę złotobrązowych okularów przeciwsłonecznych. Nosiła cienką śnieżnobiałą wiatrówkę, idealnie dopasowaną do szczupłego wysportowanego ciała. Na nogach miała brązowe skórzane buty na wysokim obcasie, przez co wyglądała na jeszcze wyższą i szczuplejszą, gdy tak spacerowała, wisząc na ramieniu mężczyzny. Również on miał błyszczącą białą kurtkę, model żeglarski, a Maricie udało się zauważyć jego brązowe skórzane mokasyny, pewnie kupione w NK albo w jakimś drogim sklepie w Östermalm. Pustaki, pomyślała Marita i zadrżała. Tak różni od niej.
Tuż za nimi szedł jakiś przerośnięty bachor, młody mężczyzna z ciemnymi, zaczesanymi na mokro włosami, który głośno mówił do telefonu. Sposób, w jaki wypowiadał samogłoski, od razu zdradzał jego pochodzenie. Przy recepcji stało kilku roześmianych Norwegów.
Nie, drobne morderstwo z zimną krwią nie jest czymś, czym ci goście by się podniecali, uznała w myślach Marita, kończąc kawę.
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, kiedy kilka minut później weszła na schody, był młody mężczyzna przechadzający się po korytarzu. Uznała, że na nią czeka, ponieważ kiedy na siebie spojrzeli, wyprostował się i uniósł brwi, co miało oznaczać coś w rodzaju przywitania.
Kiedy zbliżyła się do niego, podszedł z wyciągniętą ręką i mocno uścisnął jej dłoń. Był to recepcjonista pracujący tej nocy, o którą jej chodziło.
Wyjął kartę i otworzył drzwi do sali konferencyjnej, którą hotel oddał do dyspozycji policji. Marita weszła do środka i stwierdziła, że pomieszczenie nie jest szczególnie wielkie, ale wystarczające, by zmieścić prostokątny stół i osiem zwykłych konferencyjnych krzeseł. Przy jednej z krótszych ścian stały biała tablica i ekran, który można było rozwinąć, jeśli ktoś chciał używać projektora. Na podłodze leżały splątane kable, grożąc śmiercią każdemu, kto próbowałby podejść do okna.
To właśnie okna były najbardziej spektakularnym elementem pomieszczenia. Dwie wielkie kwadratowe szyby zajmowały niemal całą ścianę, a widok na połyskujące jezioro Åresjön i góry po drugiej stronie zapierał dech w piersiach.
Recepcjonista Jesper Lundh był zwyczajnym mężczyzną. Miał dwadzieścia cztery lata, włosy pofarbowane na czerwono i niebieskozielone oczy. Po jego mowie Marita nie potrafiła dokładnie określić, skąd pochodził, ale stawiała na okręg Västergötland. A może Falköping, zgadywała, zastanawiając się, na którym krześle usiąść. Kiedy w końcu zdecydowała się usadowić tak, żeby widzieć drzwi, Jesper, który usiadł przy krótszym boku stołu, powiedział, że to jego trzeci rok w tym hotelu. Na pierwszy sezon zimowy został zatrudniony jako sprzątacz. Potem awansował na recepcjonistę i pracował na zmianę w dzień i w nocy. Tego wieczoru zaczął zmianę o dziesiątej i miał pracować do ósmej rano, ale z uwagi na to morderstwo jeszcze nie poszedł do domu.
– Noc była taka jak zwykle w piątkowy wieczór w sezonie. W nocnym klubie tu obok było mnóstwo gości – powiedział, wskazując w stronę budynku sąsiadującego z hotelem. – Kiedy w klubie jest dużo ludzi, w naszym lobby też zwykle jest gęsto. Mamy własny bar, więc ludzie z klubu często tu zachodzą, biorą piwo i rozmawiają.
– Dobrze, rozumiem – powiedziała Marita. – A czy wczoraj w barze w lobby byli jacyś goście, którzy nie mieszkają w hotelu?
– No cóż, tego się nie da stwierdzić – odpowiedział i się zaśmiał. – Aż do zamknięcia klubu o drugiej było tu cały czas mniej więcej dwadzieścia, trzydzieści osób. Ludzie wchodzili i wychodzili.
Marita zareagowała na jego śmiech chłodnym spojrzeniem.
– A kiedy mniej więcej zaczęło się uspokajać?
– Zwykle robi się luźniej około trzeciej, więc wtedy było raczej tak samo.
– A potem?
– No cóż, było całkiem spokojnie. Recepcja jest otwarta przez całą noc i jacyś ludzie wchodzili i wychodzili, ale nikogo szczególnego nie pamiętam.
Marita zwróciła uwagę, że mimo swojego życzliwego nastawienia wyglądał na zmęczonego i sennego. Miał szkliste oczy. Jeśli przyszedł do pracy o dziesiątej poprzedniego wieczoru, to od wielu godzin nie spał.
– A mężczyzna z pokoju trzysta dwadzieścia cztery? Wiesz coś o nim?
– Ten, który został zamordowany?
Marita kiwnęła głową.
– Zameldował się w czwartek wieczorem. To ja go przyjmowałem. Miałem nockę, a on przyszedł chwilę po rozpoczęciu.
– Która to mogła być godzina?
Jesper zastanawiał się przez chwilę.
– Nie wiem dokładnie. A co, jeśli źle ocenię czas?
– Postaraj się oszacować to jak najdokładniej.
– Wpół do jedenastej, może jedenasta.
– Był sam czy w towarzystwie?
– Tego przynajmniej jestem pewny. Był sam. Nie widziałem, by ktoś mu towarzyszył.
Klasycznie, pomyślała Marita. Potrzebowała czegoś więcej. Byłoby łatwiej, gdyby był z nim ktoś, kto mógłby potwierdzić, co robił w Åre.
– Czy możesz jeszcze coś o nim powiedzieć?
– Raczej nie.
Marita kiwnęła głową.
– Okej, dzięki. Odezwij się, jeśli przyjdzie ci do głowy coś, co mogłoby nam pomóc. Cokolwiek.
Kilka minut później w sąsiedniej sali konferencyjnej, która wyglądała tak samo, tylko w lustrzanym odbiciu, znalazła Laxmana siedzącego przy stole i gorączkowo zapisującego coś w bloku swoim piórem marki Montblanc.
Kiedy weszła do pomieszczenia, podniósł wzrok.
– Słuchaj no, słabo idzie z powiadamianiem bliskich.
Marita rzuciła mu pełne zaskoczenia spojrzenie.
– Tak? Dlaczego?
Laxman rozłożył ramiona i uniósł barki.
– Nie ma żadnego Johna Browna pod podanym adresem w Sundbyberg. Adres zresztą też nie istnieje. Nie ma takiej ulicy.
– Sprawdzałeś też w Google’u?
– Sprawdziłem dwa razy w różnych rejestrach.
Gdy przeglądał swoje trzy stosy papierów, Marita obeszła stół i usiadła po drugiej stronie. Tuż przy oknie.
– W całej Szwecji jest tylko trzech Johnów Brownów – kontynuował Laxman. – Jeden ma cztery lata i mieszka w Rosengård.
– Myślę, że możemy go wykluczyć.
– Jest też John Brown w Västerås. Sześćdziesiąt osiem lat.
– Facet w tym pokoju nie ma sześćdziesięciu ośmiu lat.
– Ten trzeci mieszka w Norrkoping. Ma trzydzieści dwa lata, więc…
Marita spojrzała na niego pytająco.
– …to on?
Laxman znów wyszukał coś wśród swoich porządnie posortowanych papierów i rzucił przed Maritę zdjęcie.
– To jego fotografia paszportowa.
Nie musiała się szczególnie długo przyglądać, żeby stwierdzić, że mężczyzna na zdjęciu nie był ofiarą leżącą w pokoju. Ten miał niemal łysą czaszkę i rudawą brodę. Poza tym nie miał na szyi tatuaży.
– A więc zameldował się w hotelu pod fałszywym nazwiskiem?
– Na to wygląda. O ile nie jest zameldowany za granicą. Pytałem kierowniczki hotelu, zapłacił z góry gotówką i nie używał karty kredytowej, więc to też raczej ślepa uliczka. A hotel nie sprawdził jego tożsamości po przybyciu.
Marita poczuła, jak wzbiera w niej irytacja.
– Rozmawiałeś z kierowniczką hotelu?
Laxman nieco nonszalancko kiwnął głową.
– Ale to przecież ja ją przesłuchuję. Czy nie byłoby lepiej, gdybym kontynuowała ten kontakt?
– Dajże spokój. Nie mamy czasu do stracenia. Byłaś zajęta czymś innym.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wrócił do wcześniejszego tematu.
– Będę dalej drążył i zobaczymy, co to da. Dopóki nie wiemy, kim jest, trudno będzie powiadomić bliskich.
Laxman miał rację. Było ważne, żeby dochodzenie nie straciło tempa. Marita uznała, że jej uraza nie może wpływać na działania.
On nie miał nic złego na myśli, przemknęło jej przez głowę i zauważyła drobną, przypominającą mysz kobietę, która pojawiła się w drzwiach. Była niska, pyzata i siwa, a jej oczy wyglądały, jakby coś knuła.
– Jesteście z policji? – spytała.
Zanim którekolwiek z nich zdążyło odpowiedzieć, oświadczyła:
– Myślę, że widziałam morderców.
8
Timmy patrzył na zegar pośrodku tablicy rozdzielczej. Oddychał ciężko, nie mógł usiedzieć w miejscu i lekko podskakiwał na siedzeniu pasażera. Dobrze znał to uczucie. Zawsze tak było przed akcją. Miesiące planowania. Emocjonujące oczekiwanie. I wreszcie nadchodzi wielki dzień. Taki jak dziś.
Benji otworzył drzwi kierowcy, wsiadł i rzucił Timmy’emu owiniętą folią kanapkę i colę, którą właśnie kupił na stacji benzynowej. Szybko jedli, nie mówiąc wiele.
Timmy zastanawiał się, dokąd by uciekł, gdyby coś poszło nie tak. Do matki? To nie dość bezpieczne. Poza tym staruszka działała mu na nerwy. Może do Tajlandii? Albo Barcelony? Miał pewne kontakty w obu tych miejscach, ale nie mógł się zdecydować, na kim mógł bardziej polegać. Najprościej by było, gdyby nic się nie posrało.
Robili to już wcześniej. Bywało, że wszystko szło dobrze, bywało też wprost przeciwnie. Jakiś drań zakapował, ktoś powiązał z nimi dowody rzeczowe albo inne gówno. Obaj z Benjim siedzieli. Ale nie pisnęli ani słowa. Żaden gliniarz, żaden cholerny prokurator, nawet pedalski sędzia nie był w stanie zmusić ich do puszczenia pary. Nigdy w życiu. Byli lojalni wobec zleceniodawców. Na tym ta robota polegała.
Kabina mocno się nagrzała przez ten krótki czas, kiedy stali z wyłączoną klimatyzacją, mimo że zaparkowali w cieniu. Timmy otworzył drzwi pasażera, żeby przewietrzyć, i wypił resztkę coli. Benji jadł dwa razy szybciej, więc już dawno skończył.
Timmy wyciągnął do niego rękę.
– Dawaj śmieci.
– Co?
– Dawaj puszkę i folię, w którą było zawinięte żarcie.
Benji sprawiał wrażenie, że nic nie rozumie, ale posłusznie podał mu aluminiową puszkę i lepką folię, którą zwinął w kulkę. Timmy starannie wcisnął opakowanie do puszki, a potem zrobił to samo z własnymi odpadami. Potem znów spojrzał na zegarek.
– Czas ruszać.
Benji przekręcił kluczyk w stacyjce w tej samej chwili, w której Timmy zamknął drzwi. Dostawczak ruszył z charakterystycznym mruczeniem diesla.
Kiedy tylko wyjechali na główną drogę i przyspieszyli, Timmy opuścił szybę i jak najdalej odrzucił puszki. Wylądowały na poboczu i zniknęły za nimi.
W samochodzie nie mogły zostać żadne ślady DNA.
9
Myszowata kobieta nazywała się Ann-Sofie Skog i wyglądała na sześćdziesiąt lat, chociaż dobiegała dopiero pięćdziesiątki. Miała duży tyłeczek w kształcie gruszki, ale jej mocno pomarszczona twarz sprawiała, że mimo to wyglądała szczupło. Patrząc na dwa kolce, które zastępowały jej przednie zęby, Marita pomyślała, że wygląda jak przerośnięta ryjówka.
Usiadła na krześle, który policjantka jej podstawiła, żeby znalazły się po przeciwnych stronach stołu.
Kiedy Marita dopełniała formalności, Ann-Sofie siedziała wyprostowana z rękami na kolanach i studiowała przez okno widok na jezioro i góry po drugiej stronie. Była wyraźnie podniecona, ale raczej dlatego, że miała coś ważnego do powiedzenia policji niż z powodu imponującego widoku.
– No więc, jak mówiłam, chyba widziałam morderców – powiedziała, gdy skończyli z formalnościami.
Marita przyglądała się jej ubraniu: biała bluzeczka bez rękawów z czerwonym i zielonym haftem na piersi. Wyglądało na to, że przedstawia ukwieconą łąkę, chociaż trzeba było trochę wyobraźni, by to zauważyć.
Marita uśmiechnęła się przyjaźnie.
– Proszę mówić.
– Wczoraj wieczorem siedziałam przez chwilę w hotelowym lobby. Było piętnaście po siódmej. Jestem tego pewna, bo miałam iść na górę obejrzeć wiadomości o wpół do ósmej.
Ann-Sofie odchyliła się i wyszeptała dramatycznym tonem:
– I nagle zobaczyłam dwóch przestępców.
– Przestępców? Co pani ma na myśli?
– Wyglądali jak ci motocykliści. Gang motocyklowy, rozumie pani.
Marita podniosła wzrok znad swoich notatek i spojrzała na kobietę.
– Czy może pani opisać ich dokładniej?
– Ten jeden był dość potężny. Nie miał nadwagi, raczej jakby dobrze zbudowany. Krępy. Tak, krępy. Miał długie brązowe włosy związane w kucyk i białą koszulkę. Taką do podrywania kobiet.
Położyła ręce na kolanach, wpatrywała się intensywnie w przestrzeń nad stołem i najwidoczniej sprawdzała, czy Marita notuje jej słowa.
– A ten drugi miał krótko ostrzyżone włosy, tak mi się wydaje, a na ramionach pełno tatuaży. Paskudne typy. A do tego nietrzeźwi. Śmiali się i wrzeszczeli.
– Śmiali się i wrzeszczeli, mówi pani…
– Zachowywali się w sposób przerażający.
– Jeden z nich miał kucyk, tak?
– Ten potężniejszy miał włosy związane na karku. Siedział tyłem do mnie. Miał na sobie zniszczone, brudne dżinsy. Nigdy nie widziałam nic gorszego. Spodnie miał opuszczone tak nisko, że za każdym razem, kiedy sięgał po piwo, widziałam górną część…
Ann-Sofie zawahała się na sekundę, zanim znalazła odpowiednie słowo:
– …przedziałka.
Marita się roześmiała.
– O rany.
– No, prawda. To było paskudne.
Gdy Ann-Sofie paplała dalej, Marita zastanawiała się, co to mógł być za gang, o którym mówiła. I co robił w Åre?
– Co było napisane na ich kamizelkach? – zapytała.
– Kamizelkach?
– Nie mieli na sobie kamizelek? Motocykliści zazwyczaj je noszą.
Ann-Sofie opuściła ramiona, wyglądała, jakby powoli uchodziło z niej powietrze.
– Nie pomyślałam o tym.
Przez dłuższą chwilę po wyjściu świadka Marita analizowała tę rozmowę, szarpiąc się za kosmyki włosów. Już zaczęły się puszyć, mimo że myła je tego ranka.
Poza myszowatą jeszcze inni ludzie powinni byli zauważyć motocyklowy gang w lobby. Trudno ich przeoczyć. Być może wszystko to było tak dramatyczne, że przyjechali tu i zabili swoją ofiarę, nawet nie starając się tego ukryć, ale ludzie tak się bali, że woleli udawać ślepych i głuchych. Marita słyszała takie historie od kolegów z południowej Szwecji, gdzie gangi są znacznie bardziej popularne.
Poszła do drugiej sali konferencyjnej i wsunęła głowę do środka. Laxman siedział skupiony przed swoim laptopem.
– Wychodzę na chwilę.
– Na spotkanie z tajemniczym kochankiem?
Marita nie lubiła opowiadać kolegom o swoim prywatnym życiu, rozumiała też, że to właśnie dlatego Laxman próbuje ją prowokować.
– Sprawdzę pewien trop.
– Jaki znowu trop?
– Na pewno nic ważnego.
– No powiedz! Czy ja też nie jestem częścią tego śledztwa? Jak tu współpracować, jeśli mamy przed sobą tajemnice?
10
Kiedy Malmberg wszedł do nowoczesnej, wyposażonej w najnowsze urządzenia sali konferencyjnej, wszystkie krzesła przy podłużnym stole były już zajęte, nie licząc tego na szczycie, które w oczywisty sposób zarezerwowano dla niego.
Minęło mniej niż pięć minut od chwili, w której zwołał błyskawiczne zebranie sztabu, który strategicznie i zewnętrznie zarządzał śledztwem w Åre z Östersund. Powitały go pełne niepokoju, ale też zaciekawienia spojrzenia dyrektora działu informacyjnego Bengta Vingera, szefa sztabu Ulfa Jonssona i pięciu innych członków zespołu.
Malmberg doskonale wiedział, że to nie on powinien prowadzić to spotkanie. Było to zadanie szefa sztabu, a on powinien tylko siedzieć jako nadzorca i podejmować niezbędne decyzje. Jednak już zdecydowanie zbyt długo denerwował się tym, jak prowadzone są różne spotkania. Brakowało struktury. Brakowało skupienia. Ludzie gadali o innych sprawach. I przede wszystkim: odbywało się to zbyt wolno. Był już za stary, by znosić bicie piany, gdy można było coś robić lepiej. Tak więc dziś sam prowadził spotkania.
Ledwo zdążył usiąść, a już z poważną miną wciągnął powietrze głęboko w płuca i zaczął mówić:
– No więc sytuacja jest taka… – dla efektu zrobił pauzę i upewnił się, że wszyscy uważają, zanim dokończył zdanie: – W kolejce linowej powstało zagrożenie bombowe.
– O kurwa – wybuchnął Ulf Jonsson chrapliwym tonem. Lata palenia i przesadzania z whisky zdeformowały mu barwę głosu. Ile by nie chrząkał, wcale nie było z nią lepiej.
Malmberg poprawił okulary w stalowej oprawce.
– Groźba wpłynęła na numer alarmowy dwadzieścia minut temu. Operator, który odebrał, uznał, że głos brzmi to jak przerobiony komputerowo. Ktoś poinformował, że kolejka linowa w Åre właśnie się zatrzymała, a w jadącym w górę wagoniku znajduje się bomba.
Jonsson się zawahał.
– I to wszystko?
– Jeszcze to, że jeśli ktoś ruszy bombę, to ona wybuchnie.
– Wiemy, kto za tym stoi? – zapytał korpulentny i niemal całkowicie łysy szef działu informacyjnego. Udało mu się sprawić wrażenie nieporuszonego.
Bengt Vinger był grubym sześćdziesięciolatkiem, który otrzymał swoją posadę zgodnie ze starymi zasadami mówiącymi, że tylko policjanci mogą pełnić specjalne funkcje w tej służbie.
– Nie, na razie w sumie nic nie wiemy – odrzekł Malmberg. – Nie wiemy też, jaki mają cel, ale musimy zakładać, że ma to związek z unijnym szczytem.
Ulf Jonsson odchrząknął i zaczął zaciągać swoim dialektem z Jämtland.
– A wiemy, ile osób jest na pokładzie?
Malmberg potrząsnął głową.
– Nie, tego też nie wiemy. Ale kolejka rzeczywiście stoi. Rozmawiałem przed chwilą z Christianem Ståhlem, który to potwierdził. Dostał również rozkaz dowodzenia pracą w terenie.
Mówiąc, Malmberg bębnił palcami w blat stołu.
Jonsson zrobił sceptyczną minę.
– Czy Christian to rzeczywiście właściwy człowiek do takiej roboty? Poza tym ma już mnóstwo pracy z chronieniem ministrów.
Malmberg zacisnął usta.
– To dzikus, wiecie, że od początku nie chciałem, by dowodził akcją. – Wahał się przez chwilę. – Nie mamy jednak w tej chwili nikogo innego. Kiedy w tej firmie szuka się kompetencji, wieje pustką.
– A może powinniśmy się skontaktować z Policją Bezpieczeństwa? – zapytał młodszy kolega, blondynek.
Malmberg zmarszczył czoło.
– Nie ma mowy.
Bengt Vinger spojrzał na niego podejrzliwie.
– To niewątpliwie wygląda na akt terroru. Nie sądzisz, że…
Szef mu przerwał:
– Wiele razy próbowałem współpracować ze służbami i za każdym razem wszystko się waliło. Chcą dostawać informacje, ale sami się nimi nie dzielą. A mimo to całą robotę wykonujemy my. Nie, trzeba ich trzymać z dala i nie angażować więcej, niż to konieczne.
Głęboko westchnął i w pokoju zapadła cisza.
Przez niemal trzydzieści lat kariery w policji nigdy nie był odpowiedzialny za równie ważne zadanie jak chronienie spotkania. Teraz nadeszła chwila próby.
A najgorsze jest to, że wzrok całej Europy, a nawet całego świata patrzy na mnie i moich policjantów. To nie jest odpowiednia chwila, żeby przekazywać komuś kontrolę. Zwłaszcza niecierpliwym ludziom ze Sztokholmu, pomyślał.
– Od tej chwili spotykamy się co godzinę i uzgadniamy dane. Nikt nie może spóźnić się nawet o minutę. Zrozumiano?
Wszyscy posłusznie kiwnęli głowami.
Malmbergowi nieco drżały nogi, kiedy wstał, a to, co miało być cichym westchnieniem, zabrzmiało tak głośno, że wszyscy obecni zrozumieli jego mamrotanie.
– Boże miłosierny. Niech to się dobrze skończy.
11
Dom, w którym mieszkał recepcjonista Jesper Lundh, należał do najwyższych w mieście. Został zbudowany w latach osiemdziesiątych i był źle utrzymany. Chcieli w nim mieszkać tylko najbiedniejsi i może jeszcze pracownicy tymczasowi. Marita zaklęła pod nosem, kiedy zauważyła, że winda nie działa. Wspięcie się na trzecie piętro wydawało się niemal torturą, zwłaszcza że na klatce schodowej było niemal równie gorąco, jak na dworze.
Kiedy dotarła do drzwi i zadzwoniła, z trudem łapała powietrze, a pot spływał jej po plecach. Musiała zadzwonić dwa razy, zanim Jesper otworzył. Nie wydawał się zachwycony tym, że go obudziła.
– Tak, wiem, o których chodzi – powiedział kilka minut później, kiedy niechętnie zaoferował szklankę wody, a Maricie opowiedziała mu o mężczyznach opisywanych przez Ann-Sofie.
Siedziała na stołku w korytarzu, powoli odzyskując siły. Mieszkanie było w nieładzie, panowała duchota. Wyglądało na to, że od kilku dni nie wynoszono tu śmieci.
– Kto to taki?
– Nie mam pojęcia. Nigdy wcześniej ich nie widziałem.
W tej samej chwili dotarł do niej zapach jego oddechu. Facet nie umył zębów.
– Mieszkają w hotelu?
– Nie mam pojęcia.
– Co było na ich kamizelkach?
Chłopak zastanawiał się przez chwilę.
– Nie mieli kamizelek – powiedział w końcu.
– Na pewno?
– Na pewno.
Kurde, pomyślała Marita, ślepa uliczka.
Jesper wciąż stał, tarł oczy i ziewał.
– Przepraszam, nie chcę być nieuprzejmy, ale spałem w najlepsze i chciałbym pospać jeszcze parę godzin, zanim znowu pójdę do pracy. Czy jeszcze coś?
Policjantka wstała i właśnie miała otworzyć drzwi, by wyjść, kiedy ją powstrzymał.
– Moment. Coś mi się przypomniało o tym zamordowanym facecie.
Marita odwróciła się w oczekiwaniu.
– Widziałem go wczoraj wieczorem, jak tylko zacząłem nocną zmianę.
– Dwudziesta druga.
– Słucham?
– Około dwudziestej drugiej? To wtedy zacząłeś zmianę?
– Zgadza się. Przyszedł z dworu i minął recepcję, idąc w stronę swojego pokoju. Pamiętam, bo miał ze sobą torbę z Sibylli. Byłem głodny i poczułem zapach hamburgera.
Marita rozumiała, co miał na myśli. Sama kochała świeżo grillowane hamburgery z dużą ilością sosu.
– Był sam?
– Tak, sam, ale rozmawiał przez telefon. Powiedział coś w stylu: „Jeśli mamy wykonać tę robotę, chcemy dostać większą działkę”.
– Coś jeszcze?
– Nie, ale wyglądał na niezadowolonego. Zaciętego. Prawie agresywnego. Nie był w takim humorze, żebym miał z nim żartować.
Chłopak sprawiał wrażenie, że się zastanawia, czy powiedzieć coś jeszcze, ale zdradzał całym ciałem, że jego siły, a przez to skłonność do pomocy zaczynają się kończyć.
Marita mu współczuła. Po wielu latach w mundurze aż za dobrze wiedziała, jak czuje się człowiek po zarwanej nocy. Wiele razy musiała walczyć, żeby przetrwać noc i nie paść ze zmęczenia. To właśnie wtedy utraciła zdolność do opierania się pokusie jedzenia.
Już prawie wróciła do samochodu, kiedy zadzwonił telefon. Kabel od słuchawek był jak zwykle splątany, kiedy wyławiała telefon ze sztruksowej torby. Przez dwie sekundy bez powodzenia próbowała rozwikłać ten węzeł, po czym poddała się i włożyła do ucha jedną słuchawkę, z której zwisała plątanina.
To był Laxman. Wydawał się podniecony.
– Mam nowiny.
– Poznaliśmy tożsamość ofiary?
– Nie, w tej kwestii nic nowego.
Marita nie mogła powstrzymać rozczarowania. Na razie śledztwo nie posuwało się do przodu, a to niestety ona za nie odpowiadała.
– To po co dzwonisz?
– Lepiej tu przyjdź. Mam informacje o motocyklistach.
12
Christian wyskoczył z oznakowanego radiowozu, gdy tylko Per-Olof zahamował na parkingu przed dolną stacją. Szybko wspiął się po długich schodach prowadzących do wejścia, otworzył drzwi i minął kilku turystów stojących w ogonku do kasy.
Mówił zdecydowanie i głośno:
– Chcę rozmawiać z kierownikiem kolejki.
Kobieta za ladą spojrzała na niego trochę zaskoczona i trochę przerażona, ale nie zareagowała wystarczająco szybko.
– W TEJ CHWILI! – wrzasnął. – To sprawa życia i śmierci!
Kobieta wstała i wskazała palcem peron kolejki za szklaną ścianą z lewej strony.
– Szef jest… tam. Kolejka się za- za- zatrzymała. On p-próbuje się dowiedzieć, co się dzieje.
Zanim jeszcze skończyła mówić, Christian przeszedł już przez szklane drzwi prowadzące na peron i przeskoczył, mimo pełnego policyjnego wyposażenia, nad kilkoma aluminiowymi barierkami odgradzającymi przejścia. Na peronie nie było żywej duszy. Christian już miał zawrócić i pobiec z powrotem, kiedy zauważył kogoś za peronem.
Na skale stał mężczyzna, który mimo upału miał na sobie charakterystyczny strój strażnika trasy narciarskiej, czerwoną kurtkę z odblaskami. Znajdował się przy niewielkim przypominającym pudełko budynku nieco nad peronem i zaglądał przez otwarte drzwi do środka. Christian znalazł metalowe schody, które sprowadziły go z peronu. Pobiegł w górę.
Zanim zdążył dotrzeć na miejsce, zawołał:
– Halo, czy to pan odpowiada za kolejkę?
Mężczyzna odwrócił się i drgnął zaskoczony.
– Jestem tu kierownikiem. Ale w tej chwili mamy problem. Kolejka się zatrzymała i nie potrafimy jej uruchomić. Spaliła się centralka elektryczna. Nie wiem, czego pan chce, ale byłbym wdzięczny, gdyby mógł pan poczekać, aż to naprawię.
Christian wycharczał, z trudem łapiąc powietrze:
– Nie, nie mogę czekać. W wagoniku jest bomba.
Kierownik chyba tego nie zrozumiał.
– Co takiego?
– W wagoniku jest bomba. To nie przypadek, że cała instalacja stanęła. To sabotaż.
Mężczyzna zesztywniał.
– Żartuje pan sobie ze mnie?
– A wyglądam, jakbym żartował? Potrzebuję pańskiej pomocy, i to w tej chwili.
Gdy kierownik przetrawiał informacje, Christian obserwował teren wzdłuż lin kolejki. Tuż przed szczytem, nad granicą drzew, zauważył czerwony wagonik wiszący na linie nośnej na swoim olbrzymim ramieniu.
Nawet z tej odległości widać było, że jest czterdzieści, a może i pięćdziesiąt metrów nad ziemią.
– Jak my tam, do cholery, mamy się dostać? – wymamrotał.
Nie spodziewał się, że to tak wysoko. Tak naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać. Kiedy pojawił się alarm, wskoczył do samochodu i rozkazał Perowi-Olofowi zawieźć się na dolną stację, ale teraz, kiedy zdał sobie sprawę ze skali problemu, musiał na chwilę się zatrzymać, by stworzyć jakiś plan.
Zanim pozwolił kierownikowi wrócić do pracy nad uruchomieniem kolejki, wyrobił sobie jak najlepszy obraz sytuacji, zadając pytania, które na razie przyszły mu do głowy. Zaraz potem odezwały się syreny ponad tuzina radiowozów, które podjeżdżały coraz bliżej i w kilka sekund zahamowały z piskiem opon przed budynkiem stacji. Christian szybko wrócił.
Wkrótce cały parking i wszystkie otwarte przestrzenie wokół stacji zostały odgrodzone niebiesko-białą taśmą. Obszar ten został punktem zbornym, z którego ekipa terenowa miała współpracować ze strażą pożarną i służbą zdrowia. Christian pracował na pełnych obrotach zgodnie z listą priorytetów, którą tak dobrze mu wpojono.
Po pierwsze: ratować życie. Po drugie: zabezpieczyć dowody. Po trzecie: zabezpieczyć mienie.
– Groźbę należy traktować z pełną powagą! – powiedział do grupy policjantów, która zebrała się wokół niego. – Wiemy, że instalacja elektryczna kolejki została zniszczona, a kierownik stwierdził, że nie da się jej w przewidywalnym czasie uruchomić.
– Nie mają zapasowego agregatu? – zapytał młody stażysta.
Christian przewrócił oczami.
– Mają agregat, który już uruchomili, ale od razu się zatrzymał. Ktoś spuścił paliwo i nalał wody, więc silnik się zatarł.
Wskazał ręką wagonik.
– Nasze najważniejsze zadanie to uratować pasażerów. Nawet jeśli oznacza to zagrożenie naszego życia, musimy to zrobić. Zrozumiano?
Zebrani niepewnie kiwali głowami.
– Czekam na informacje od kierownictwa kolejki na temat tego, ile osób jest na trasie. Na razie chcę, by trzymać media i cywilów w bezpiecznej odległości. Informacje o zagrożeniu bombowym w żadnym razie nie mogą wyciec.
13
W drodze powrotnej Marita się denerwowała. Jeśli to motocykliści popełnili morderstwo, to muszą zostać za to ukarani. Dobrze wiedziała, że jej koledzy z południowej Szwecji mieli potężne problemy z gangami i zagrożeniem, jakie stanowiły dla wymiaru sprawiedliwości. Świadkowie byli zastraszani, a urzędnicy uciszani, ale był to problem tamtych okolic, a Marita nie chciała zaakceptować tego, że coś w tym rodzaju mogłoby się wydarzyć w okręgu Jämtland. Była przekonana, że w małych miasteczkach, takich jak Åre i Östersund, nie jest aż tak źle – przynajmniej na razie – i że muszą zrobić wszystko, żeby nie dopuścić do takich sytuacji.
Kiedy znalazła Laxmana wciąż siedzącego przy laptopie, skupionego i bębniącego szybko w klawisze, oczekiwała nowych informacji. Kiedy ją zauważył, przestał, odchylił się do tyłu na krześle, a jego twarz sugerowała, że coś knuje.
– Usiądź sobie, droga koleżanko.
Laxman zdjął niteczkę, która przyczepiła mu się do klapy garnituru.
– Rozmawiałem z barmanem, który pracował tu wczoraj wieczorem – powiedział, gdy tylko Marita obeszła stół i zajęła miejsce.
– I co powiedział?
– Posłuchaj tylko. On też zwrócił uwagę na motocyklistów. Opisał dwóch mężczyzn wyglądających mniej więcej tak, jak opowiadała świadek Ann-Sofie Skog. Pojawili się około dziewiętnastej, zamówili dwa piwa i zostali do dwudziestej drugiej.
– Okej, a on wie, kim są?
– Teraz robi się ciekawie. Barman rozmawiał przez chwilę z jednym z nich. Powiedzieli, że są… – Laxman uśmiechnął się do niej złośliwie. – …Policjantami ze Skanii. Przyjechali tu w związku z zadaniem.
Marita przez kilka sekund milczała.
– Policjanci?
– No i tyle było motocyklowego morderstwa – stwierdził Laxman. – Nie mówiłaś wcześniej, że sprawa jest już w sumie rozwiązana?
Laxman skrzyżował ramiona na piersi i się roześmiał.
– Przepiękne zakończenie, inspektor Lander! – zawołał, nie przestając się śmiać.
– Powiedziałam tylko, że to dobry trop – zaprotestowała Marita i się zamyśliła. – Czy w tych czasach policjanci mogą się nosić tak, jak chcą? – wymamrotała, nie oczekując odpowiedzi.
Kątem oka zauważyła, że Laxman wciąż siedzi odchylony do tyłu z rozłożonymi ramionami. Uśmiechnął się triumfująco.
– Jak można pomylić policjanta z motocyklistą? Jest chyba pewna różnica.
– Ciekawe, że tak myślisz. Nie wiem, czy się z tobą zgodzę. Jedni i drudzy należą do zdominowanych przez mężczyzn organizacji, w której każdy dzień pełen jest przemocy i siły. Czasami jedyna różnica polega na tym, że jedna strona uważa, że stoi po stronie prawa, podczas gdy druga otwarcie sytuuje się po drugiej stronie.
Marita wstała, by odejść, ale się zatrzymała.
– Prawdę mówiąc, w rzeczywistości nie zawsze tak jest.
Oczy Laxmana pociemniały.
– To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem. To my jesteśmy ci dobrzy. A oni źli. Do cholery, to ogromna różnica.
Marita podeszła do drzwi.
– Dopilnuj, żeby przesłuchać tych policjantów. Mogli widzieć coś ważnego dla śledztwa.
Kiedy okrążyła stół i zrobiła ostatni krok w stronę drzwi, Laxman podniósł rękę, by ją powstrzymać.
– Barman wspomniał o innej osobie, która wydała mu się dziwna.
Marita stanęła, nie wykazując większego entuzjazmu.
– Co to znaczy dziwna?
– Ja też o to spytałem. Wyjaśnił, że koleś był nieprzyjemny.
– No i?
Laxman się wyprostował. Sarkazm gdzieś zniknął, teraz w głosie mężczyzny słychać było powagę.
– Na początku kupił kilka piw i zapłacił gotówką. Stał samotnie przy barze i z nikim się nie kontaktował. Później zapłacił kartą, a potem zaczął się rozglądać i gapić na ludzi.
– A co w tym nieprzyjemnego?
Laxman wzruszył ramionami.
– To było tylko takie poczucie, barman nie potrafił tego wyjaśnić, ale uznał, że gość przygląda się intensywnie, do tego cały czas poprawiał karty drinków na barze. Kiedy tylko ktoś podchodził, znów układał je dokładnie w ten sam sposób.
– Czy wiemy, kim jest ten facet?
– Nie, poza tym, że miał małe okrągłe okulary, ciemne włosy i był ubrany w fioletową koszulę. – Laxman wzdrygnął się przesadnie, zanim zaczął mówić dalej: – Barman uznał, że facet nie wyglądał na Szweda. Zapytałem, czy może dokładniej określić, co ma na myśli, a on odpowiedział, że może pochodził z Europy Wschodniej, ale to tylko przypuszczenie.
– Czy był gościem hotelu?
– Barman uważał, że nie. Ale mówił po szwedzku. Nawet całkiem dobrze, chociaż z wyraźnym obcym akcentem.
– Sprawdź, czy uda mu się znaleźć tę płatność kartą! Przy odrobinie szczęścia możemy przynajmniej dostać nazwisko właściciela.
Laxman rzucił jej pełne politowania spojrzenie i poprawił kołnierzyk koszuli.
– Marita, moja przyjaciółko. Czy ja nie pracuję w branży dłużej niż ty? Już go o to poprosiłem. Ma się zgłosić, kiedy znajdzie płatność.
Nie denerwuj się, Marita, pomyślała, kiedy pulsująca krew rozgrzała jej policzki. To głąb z niską samooceną. Nie przejmuj się nim.
14
Wokół barier w punkcie dowodzenia zebrali się tłumnie dziennikarze, fotografowie, operatorzy kamer i trudna do ocenienia liczba ciekawskich gapiów. Ze względu na unijny szczyt w Åre byli już przedstawiciele prasy i Agencja Reutera, a także większych stacji telewizyjnych, wszędzie świeciły niebieskie światła, nietrudno było przybyć na miejsce.
W tej samej chwili, w której Christian zauważył, że cztery jednostki straży pożarnej i trzy karetki już przyjechały, przeszedł szybko przez parking w stronę siwowłosego mężczyzny, który właśnie wysiadł z radiowozu.
Saper Sten Montén był kolegą oddelegowanym z komendy krajowej na czas tego zadania i mimo dość podeszłego wieku wciąż był w formie, która mogłaby wprawić większość nastolatków w zakłopotanie. Przez ponad dwadzieścia lat specjalizował się w materiałach wybuchowych i jeśli czegoś o nich nie wiedział, to prawdopodobnie nie warto było sobie tym zawracać głowy.
– Kto by pomyślał, że tu, przy biegunie północnym, może być tak ciepło? Termometr w samochodzie pokazywał dwadzieścia siedem stopni.
Christian zignorował jego uwagę, otarł krople potu z czoła i przekazał mu skąpe informacje, które miał o rzekomej bombie.
Montén zrobił poważniejszą minę i gestykulował zdecydowanie.
– Jak na razie rzeczywiście nie wiemy, czy w wagoniku jest bomba, musimy więc działać zgodnie z założeniem, że tam jest, i w każdej chwili może wybuchnąć.
Christian niecierpliwie stukał butami w asfalt.
– Nie trzeba być saperem, żeby to rozumieć. Powiedz mi coś, co powinienem wiedzieć.
– Jeśli to prawdziwa bomba, to istnieje spore ryzyko, że to IED, a więc improwizowane urządzenie wybuchowe, a wtedy musimy założyć, że odpalenie może nastąpić przy użyciu telefonu komórkowego…
– Co oznacza, że musimy uniemożliwić pasażerom korzystanie z komórek, bo mogą przez przypadek wysłać sygnały, które wyzwolą wybuch, prawda?
Saper kiwnął głową.
Christian spuścił wzrok. Według słów kierownictwa kolejki już dzwoniono do dolnej stacji. Prawdopodobieństwo, że wykonywano również inne rozmowy, było bardzo wysokie. To musi się natychmiast skończyć.
Jak sprawić, by pasażerowie to zrozumieli? Jak w ogóle można się z nimi skomunikować, gdy wiszą tak wysoko nad ziemią? Czy usłyszą, gdy będzie wołał? Wątpliwe. Zawsze mógł skorzystać z megafonu, ale wtedy i tak komunikacja byłaby jednokierunkowa. Bo niby jak pasażerowie mieliby mu odpowiedzieć? Poza tym w obecnej sytuacji tylko oni mogli zlokalizować bombę.
Spojrzał na Stena Monténa z niepokojem.
– Według osoby, która dzwoniła, ładunek wybuchnie, jeśli zostanie naruszony.
Saper wyglądał na sceptycznego.
– Żeby zrobić taki zapalnik, konieczne jest wykorzystanie bardzo zaawansowanej techniki z rtęcią. Biorąc pod uwagę, że kabina do momentu zatrzymania była w ruchu, ładunek prawdopodobnie też już się poruszał i nie wybuchł. Skłaniam się ku temu, że musi to być inny typ zapalnika niż reagujący tylko na ruch.
– A więc powinniśmy spróbować ich skłonić, żeby wyrzucili bombę?
– W żadnym wypadku – odpowiedział błyskawicznie Montén. – Takiego ryzyka nie możemy podjąć bez wcześniejszego zbadania, jakiego rodzaju to urządzenie.
Kurwa mać, pomyślał Christian.
– A więc mamy tu paragraf dwadzieścia dwa? Bomba nie może spaść. My nie możemy po nią wejść.
Sten Montén kiwnął bezradnie głową.
Chrystian usłyszał za sobą zbliżające się kroki i się odwrócił. Doszedł do nich Per-Olof.
– W wagoniku jest trzynaście osób wraz z operatorem. Większość to zagraniczni turyści. Czworo dzieci.
Christian tupnął mocno nogą i wrzasnął z czystej frustracji.
Czworo niewinnych dzieci.
Odwrócił się w stronę kolegi.
– Chcę, żebyś poprosił o posiłki od antyterrorystów. Muszą się tu znaleźć jak najszybciej. Dopilnuj, żeby wzięli ze sobą negocjatora.
Per-Olof wyglądał na zaskoczonego.
– Negocjator?
– Na pewno ktoś się zgłosi z żądaniami, a wtedy musimy tu mieć zawodowca.
Christian wiedział, że oddział może tu dolecieć helikopterem ze Sztokholmu dopiero za prawie dwie godziny. Niewykluczone, że nie dysponowali takim czasem. Do tego momentu los pasażerów leżał w jego rękach.
Musimy tam wejść. I to w tej chwili, pomyślał, czując przypływ adrenaliny we krwi.
Per-Olof wyjął telefon z uchwytu na piersi, żeby wykonać rozkaz.
Christian ruszył zdecydowanie w stronę kierownika kolejki, który siedział na betonowej barierce i gapił się w ziemię.
– Co zazwyczaj robicie, kiedy wagonik zatrzyma się i trzeba ewakuować ludzi?
Kierownik powoli podniósł wzrok.
– Dzwonimy do ludzi, którzy potrafią się wspinać. Oni wchodzą na podporę, zjeżdżają do kabiny, przypinają ludzi w szelkach i po kolei sprowadzają na ziemię.
– Czy jest ktoś, do kogo może pan teraz zadzwonić?
Mężczyzna spojrzał na Christiana z przerażeniem.
– Czy pan oszalał? Nikogo nie mogę tam wysłać. Przecież tam jest bomba!
Christian nie mógł nie przyznać mu racji. Wysłanie kogoś do wagonika łączyło się z zagrożeniem życia. Jednak na szali leżało życie trzynastu niewinnych osób. Ktoś musi tam pójść, i to szybko.
Pobiegł z powrotem do sapera.
– Na ile niebezpieczne jest przebywanie w pobliżu wagonika?
– To oczywiście zależy od typu ładunku. Powiedziałbym, że nie tylko wspinanie się tam jest śmiertelnie niebezpieczne, lecz także samo przebywanie w pobliżu.
– Co to znaczy?
– Bomba może wywołać potężną falę uderzeniową, a jeśli wybuchnie, będzie rozrzucać ciężkie przedmioty. Nie mówiąc o odłamkach szkła, które…
Jednak zanim Montén zdążył skończyć, Christian już się zdecydował. Mimo ryzyka muszą tam wejść i spróbować skontaktować się z pasażerami. Jego zadaniem było ratowanie innych ludzi. Jeśli policjant nie jest gotowy narazić się na zagrożenie, to powinien był wybrać inny zawód.