Wilk w owczej skórze - Linda H. Staaf - ebook + audiobook

Wilk w owczej skórze ebook i audiobook

Linda H. Staaf

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jest 25 lipca 2009 roku. W Åre odbywa się szczyt ekologiczny. Oczy całej Europy skierowane są na Szwecję. Lecz tego dnia mało kto śledzi wiadomości poświęcone temu doniosłemu wydarzeniu, ponieważ w centrum miasta dochodzi do makabrycznego morderstwa. Media podają, że pewien mężczyzna zostaje zastrzelony w luksusowym hotelu. Wszystko wskazuje na wykonaną z zimną krwią egzekucję. Śledztwem zajmować się będzie inspektorka policji Marita Lander.

Niedługo po zabójstwie ktoś informuje o bombie podłożonej w wagoniku kolejki linowej, w którym znajdują się niewinni ludzie. Uwięzieni wysoko nad ziemią turyści rozpaczliwie wyczekują pomocy z zewnątrz. Marita wraz z kolegą z oddziału prewencji – Chrstianem Ståhlem – rozpoczyna niebezpieczną akcję ratunkową.

W tym samym czasie trwa pościg za mordercami przez bezkresne góry, mroczne lasy i miasteczka okręgu Jämtland.

„Wilk w owczej skórze” otwiera serię trzymających w napięciu powieści kryminalnych o losach funkcjonariuszki Marity Lander. Linda Staff od wielu lat pracuje w strukturach policyjnych, dzięki czemu jej książki odznaczają się życiowym realizmem. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 430

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 21 min

Lektor: Małgorzata Gołota
Oceny
4,1 (54 oceny)
19
25
8
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
SowiDwor

Z braku laku…

rany, ciągnie się jak lazania...
10
92631danuta

Dobrze spędzony czas

Super
00
Annku90

Dobrze spędzony czas

#czytam_se "Z przy­jem­no­ścią ob­ser­wo­wała oto­cze­nie. Ho­te­lowe ży­cie wy­da­wało się biec tak jak zwy­kle, mimo że in­for­ma­cja o mor­der­stwie praw­do­po­dob­nie już wszę­dzie się ro­ze­szła." Właśnie teraz obserwuje delikatnie poruszające się liście na drzewach, Syna, który zjeżdża ze zjeżdżali i ptaki, które pięknie śpiewając umilają mi czas. Jestem typem obserwatora. A Ty? "Wilk w owczej skórze" to pierwsza część serii o Maricie Lander - funkcjonariuszki policji. Historia zaczyna się w 2009 roku, kiedy to w Åre odbywa się szczyt ekologiczny. Wszystkie oczy skierowane są w stronę Szwecji, ale nie z powodu szczytu, a z powodu morderstwa do którego doszło w hotelu. Śledztwo ujawnia, że nie był to przypadek, możliwe jest, że była to egzekucja. Sprawą zajmie się właśnie Marita Lander. Pozytywnych wiadomości brak, akcja jest dość wartka. Policjanci zostają wezwani do pomocy uwięzionym w wagoniku kolejki linowej. Ktoś poinformował, że została tam podłożona bomba. Ludzi...
00
iporombka1

Nie oderwiesz się od lektury

znakomita lektura,polecam w formie audiobooka
00
bleblata

Z braku laku…

Nudna
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Ulv i fåra­kläder

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Wi­told Bi­liń­ski

Co­py­ri­ght © Linda H. Staaf, 2024

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Jo­nas Lin­dén

Re­dak­cja: Wi­told Ko­wal­czyk

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-430-8

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Mo­jej ko­cha­nej Ma­mie.

Nie­zno­śnie smutno tu bez Cie­bie.

1947–2023

Pro­log

Z jedną nogą pod koł­drą, a drugą uło­żoną na niej, le­żał na ho­te­lo­wym łóżku, dra­pał się po kro­czu i my­ślał o ko­lej­nym dniu. To wielki dzień. Cho­ler­nie wielki. Chyba naj­więk­szy w jego ży­ciu. Po tym dniu cały świat bę­dzie drżał na dźwięk jego imie­nia.

Włą­czony te­le­wi­zor po­ka­zy­wał ame­ry­kań­ski kry­mi­nał. Pró­bo­wał go oglą­dać, ale nie mógł się sku­pić. Gwar z le­żą­cego ni­żej noc­nego klubu był poza tym chwi­lami tak gło­śny, że le­dwo sły­szał dźwięk. Cią­gle wra­cał my­ślami do planu. Czy coś prze­oczyli? Czy może li­czyć na braci? Czy wie­dzieli, co mają ro­bić? Mu­siał w to wie­rzyć. Te­raz było za późno na ko­lejne oma­wia­nie planu.

Naj­pierw wcale nie za­re­ago­wał na pu­ka­nie do drzwi. To na pewno nie był nikt do niego, więc nie wy­ko­nał żad­nego wy­siłku, żeby się pod­nieść. Kiedy jed­nak znów roz­le­gło się pu­ka­nie, tym ra­zem gło­śniej­sze, po­czuł w brzu­chu ja­kiś cię­żar.

To nie mo­gli być chłopcy. Nie od­wa­ży­liby się wejść do ho­telu. Wie­dzieli, że ab­so­lut­nie nie wolno im się tu po­ja­wiać. Może to ja­kiś pi­ja­czyna z im­prezy na niż­szym pię­trze po­my­lił się i wali do złych drzwi? Chciał zi­gno­ro­wać pu­ka­nie, ale nie usta­wało. W końcu mu­siał wstać, żeby ka­zać pi­ja­kowi spa­dać.

Czu­jąc, jak w jego ciele po­ja­wia się co­raz wię­cej ad­re­na­liny, wstał z łóżka, pod­szedł do drzwi ubrany tylko w ko­szulkę i gatki, na­ci­snął klamkę i otwo­rzył.

Do­brze znał tę twarz.

– A ty co tu ro­bisz?

Za­miast od­po­wie­dzi po­czuł, jak lufa pi­sto­letu przy­ci­ska się do jego twa­rzy.

In­stynk­tow­nie rzu­cił się w tył i pró­bo­wał za­trza­snąć drzwi, ale na­past­nik zdą­żył już wejść za nim do po­koju.

W ca­łym jego ciele eks­plo­do­wała agre­sja. Nikt nie bę­dzie kie­ro­wał broni w jego stronę. Nie jest tchó­rzem, który ak­cep­tuje groźby.

Się­gnął lewą ręką w stronę pi­sto­letu i w tej sa­mej chwili usły­szał stłu­miony huk. Ból spra­wił, że za­ata­ko­wał in­truza jesz­cze moc­niej.

Wtedy padł ko­lejny strzał, który rzu­cił nim z ogromną siłą o ścianę. Po­woli osu­nął się na pod­łogę. Pró­bo­wał coś mó­wić, ale z jego ust wy­do­by­wało się tylko sy­cze­nie.

Wal­czył, by nie stra­cić przy­tom­no­ści. Ciem­ność nie może go po­chło­nąć. Po­woli pod­niósł wzrok, by spoj­rzeć na­past­ni­kowi w oczy, ale zo­ba­czył tylko, jak pi­sto­let znów się pod­nosi.

Nie tak miał umrzeć. To nie­moż­liwe. Miał prze­cież przed sobą naj­waż­niej­szy dzień ży­cia.

Ostat­nią my­ślą, jaka prze­le­ciała mu przez głowę przed trze­cim strza­łem, było to, że zo­stał po­twor­nie oszu­kany.

Część 1

So­bota, 25 lipca 2009 roku

1

To było naj­pięk­niej­sze ciało, ja­kie oglą­dał od dawna. Gdy cienka jak osa ta­lia wy­gi­nała się przed nim na łóżku, wpa­try­wał się w jędrny, wy­tre­no­wany ty­łe­czek, który po­woli bu­jał się w przód i w tył. Gładka skóra do­wo­dziła, że dziew­czyny wciąż była młoda i nie­do­świad­czona. Roz­piął jej biu­sto­nosz i po­pro­sił, żeby się od­wró­ciła. Te­raz miał przed sobą piersi o roz­mia­rach me­lo­nów, jedne z naj­więk­szych, ja­kie wi­dział. Nie­sa­mo­wi­cie go pod­nie­cały. De­li­kat­nie do­ty­kał ję­zy­kiem sut­ków, a ona za­częła ci­cho ję­czeć. Nie było wąt­pli­wo­ści, że go pra­gnie. Jesz­cze kilka po­ca­łun­ków, a po­tem…

Chri­stian Ståhl wy­bu­dził się gwał­tow­nie ze snu i kilka se­kund za­jęło mu zo­rien­to­wa­nie się, że za­re­ago­wał na alarm w ko­mórce. Mocno jesz­cze za­spany wy­cią­gnął rękę i do­tknął ekranu, żeby włą­czyć drzemkę. Ni­czego bar­dziej nie pra­gnął niż po­wrotu do snu.

Kurde, zu­peł­nie jak­bym po­ło­żył się spać przed chwilą, po­my­ślał i na­gle po­czuł, jak bar­dzo jest spra­gniony. Wy­schnięte pod­nie­bie­nie było jak pa­pier ścierny dla ję­zyka. Gdyby nie to, że głowę miał jak z oło­wiu, wy­grze­bałby się z łóżka wcze­śniej, ale tego ranka całe jego ciało wrzesz­czało, że nie po­wi­nien słu­chać ro­zumu – trzeba było po pro­stu wy­łą­czyć alarm i spać da­lej.

Po chwili le­że­nia bez ru­chu naj­wy­raź­niej udało mu się jesz­cze zdrzem­nąć, bo przy­śniło mu się źró­dło zim­nej wody, po czym bu­dzik znów za­dzwo­nił.

Cią­gle jesz­cze za­spany zmu­sił się do tego, by usiąść na łóżku. By­wały już w jego ży­ciu chwile, w któ­rych czuł się le­piej. Po­my­ślał, że wie­czo­rem wy­pił chyba o kilka pi­wek za dużo, i przy­po­mniał so­bie, że nie było warto, bo przez cały wie­czór nie spo­tkał ani jed­nej faj­nej la­ski.

Dzie­sięć mi­nut póź­niej wy­szedł spod prysz­nica i po­ma­lutku od­zy­ski­wał siły. Zro­bił kilka wy­ma­chów ra­mio­nami, żeby roz­grzać mię­śnie. Po­my­ślał, że miło bę­dzie wró­cić do Öster­sund.

Od pra­wie ty­go­dnia sie­dział w Åre, ochra­nia­jąc szczyt eu­ro­pej­skich mi­ni­strów do spraw śro­do­wi­ska i ener­gii.

Przez cały ty­dzień ab­so­lut­nie nic się nie działo. Co­dzien­nie po­li­cjanci byli go­towi do na­tych­mia­sto­wej ak­cji. Tylko cze­kali na sy­gnał. Nic jed­nak nie na­stą­piło. Żad­nych de­mon­stran­tów. Żad­nych in­cy­den­tów. Taka sy­tu­acja okrop­nie go de­ner­wo­wała.

Wy­ko­nał jesz­cze kilka szyb­kich ru­chów, żeby po­bu­dzić krą­że­nie. Po­tem ścią­gnął z wy­tar­tego drew­nia­nego stołka spodnie od mun­duru i je wło­żył, wciąż czu­jąc sztyw­ność w ciele. Bo­lała go głowa. Miał pa­skudny smak w ustach.

Na­cią­gnął ciem­no­nie­bie­ską ko­szulkę, która była jesz­cze na tyle świeża, by wy­trzy­mać ko­lejny dzień. Stwier­dził jed­nak przy oka­zji, że robi się za mała i cia­sno opina mu mię­śnie na piersi. Uśmiech­nął się, gdy wspo­mniał, jak młode dziew­czyny rzu­cały mu pełne po­dziwu spoj­rze­nia, gdy prze­cha­dzał się w po­li­cyj­nym mun­du­rze po uli­cach Öster­sund. Naj­lep­sze ubra­nie do rwa­nia la­sek. Ele­ganc­kie gar­ni­tury nie mo­gły się z nim rów­nać.

Chri­stian wró­cił do ła­zienki, wy­jął z szafki piankę do wło­sów i za­cze­sał swoją krótko przy­cięte włosy do góry i lekko na ukos. Po­pa­trzył z za­do­wo­le­niem na wła­sne od­bi­cie w lu­strze. Po­tem opu­ścił wzrok i spoj­rzał na ze­ga­rek. Pięt­na­ście po siód­mej. Miał jesz­cze sporo czasu na śnia­da­nie przed roz­po­czę­ciem zmiany. Może po­wi­nien za­dzwo­nić i spraw­dzić, czy wszystko go­towe na prze­wie­zie­nie mi­ni­strów na lot­ni­sko Frösön po po­łu­dniu?

Kiedy za­mknął drzwi do ho­te­lo­wego po­koju i szedł w stronę ja­dalni, wy­jął z kie­szeni te­le­fon. Le­piej spraw­dzić o je­den raz za dużo niż o je­den raz za mało. To ostatni dzień tej mi­sji, a jego za­da­niem było do­pil­no­wa­nie, by trans­port od­był się w bez­pieczny spo­sób i bez nie­spo­dzia­nek.

Wie­dział aż za do­brze, że nie ma tu miej­sca na naj­drob­niej­szy błąd.

2

Co za uro­cze miej­sce! Była to pierw­sza myśl in­spek­tor Ma­rity Lan­der, gdy prze­cho­dziła przez hol ze ścia­nami z drew­nia­nych bali, wy­po­sa­żony w okna ze szcze­bli­nami.

W lobby roz­sta­wiono ciemne, obite skórą fo­tele w tra­dy­cyj­nym stylu oks­fordz­kim, a na nie­któ­rych ścia­nach wi­siały do­brze za­cho­wane skóry re­ni­fe­rów. Czuła de­li­katny aro­mat wa­ni­lii. Po­dej­rze­wała, że za za­sługa świe­czek roz­sta­wio­nych na sto­li­kach. Słynny ho­tel Fäbo­dval­len w Åre był do­kład­nie tak przy­tulny, jak można by ocze­ki­wać od tego ro­dzaju gór­skiej pla­cówki.

Ma­rita miała wła­śnie ru­szyć da­lej ze swoim wy­so­kim ko­legą Joh­nem La­xma­nem, prze­cho­dząc pod jed­nym z licz­nych drew­nia­nych skle­pień w stronę re­cep­cji, kiedy wpa­dli na umun­du­ro­wa­nego męż­czy­znę, któ­rego Ma­rita ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa. Za­ło­żyła, że na­leży do tych po­li­cjan­tów, któ­rych wy­po­ży­czono z in­nych okrę­gów do ochrony unij­nego szczytu. Miał do­brze utrzy­mane ciem­no­brą­zowe wąsy, przez które na pierw­szy rzut oka spra­wiał wra­że­nie star­szego niż w rze­czy­wi­sto­ści. Wy­glą­dało na to, że cze­kał na ich przy­by­cie.

Jej nad­mia­rowe ki­lo­gramy, któ­rych przy­by­wało tym szyb­ciej, im bar­dziej pró­bo­wała się ich po­zbyć, spra­wiły, że po­tknęła się, gdy wcho­dzili po scho­dach. Zdą­żyła usły­szeć czy­jąś opo­wieść o tym, jak to ra­zem z ko­legą za­re­ago­wał na zgło­sze­nie, udał się na miej­sce zbrodni i za­bez­pie­czył je, ale do­stał roz­kaz po­zo­sta­wie­nia reszty lu­dziom z wy­działu kry­mi­nal­nego. Ma­rita była za to wdzięczna. Wie­działa, jak to by­wało ze zwy­kłymi po­li­cjan­tami. Mieli do­bre in­ten­cje, ale czę­sto po­peł­niali błędy. Im mniej prze­szka­dzali w śledz­twie ta­kim jak to w spra­wie mor­der­stwa, tym le­piej.

Kiedy po­ko­nali schody, opu­ścili główny bu­dy­nek i po­szli łącz­ni­kiem do jed­nej z do­bu­dó­wek, gdzie wi­dać było sze­reg ho­te­lo­wych po­ko­jów. Ko­ry­tarz był ja­śniej­szy niż lobby i znacz­nie go­rzej utrzy­many. La­xman naj­wy­raź­niej nie był w sta­nie po­wstrzy­mać się od sko­men­to­wa­nia wy­dep­ta­nej wy­kła­dziny, ale nikt nie zwró­cił na to uwagi.

W dal­szej czę­ści ko­ry­ta­rza jedne drzwi po pra­wej stro­nie były otwarte, stał przed nimi po­li­cjant w mun­du­rze. Kiedy się tam zbli­żyli, Ma­rita za­uwa­żyła szyl­dzik przy fra­mu­dze: trzy­sta dwa­dzie­ścia cztery.

Po­słała war­tow­ni­kowi uśmiech, a La­xman znacz­nie po­wścią­gli­wiej przy­wi­tał się z po­li­cjan­tem, który był wy­jąt­kowo wy­soki. We­dług Ma­rity mógł mieć metr dzie­więć­dzie­siąt, ona sama ża­ło­wała, że nie prze­kro­czyła me­tra sześć­dzie­się­ciu, za­nim prze­stała ro­snąć.

We­dług opisu wą­sa­cza ofiarę zna­la­zła tego ranka młoda sprzą­taczka za­trud­niona na se­zon letni. Kiedy za­pu­kała, a nikt nie otwie­rał, we­szła do po­koju, by go po­sprzą­tać, ale na­tknęła się na parę bo­sych stóp wy­sta­ją­cych zza łóżka.

Ma­rita we­szła do po­koju i przed jej oczami sta­nęła taka sama scena, jaką uj­rzała sprzą­taczka.

Męż­czy­zna le­żał na wznak z głową zwró­coną w kie­runku ściany. Miał pół­otwarte oczy, w któ­rych wi­dać było pustkę. Mimo tego po­zba­wio­nego ży­cia spoj­rze­nia Ma­rita nie mo­gła nie za­uwa­żyć tych fa­scy­nu­ją­cych, nie­zwy­kle ja­snych nie­bie­skich oczu. Po­środku czoła wi­dać było czarny otwór o śred­nicy nie więk­szej niż ołó­wek. Kula nie mo­gła zo­stać w czaszce, bo dolna część ściany po­kryta była czer­wo­nymi krop­kami – zo­stała obry­zgana krwią, kiedy po­cisk wy­le­ciał z tyłu głowy.

Biała ko­szulka ofiary była cała we krwi. Po le­wej stro­nie ciała utwo­rzyła się nie­wielka ka­łuża krwi, która już czę­ściowo skrze­pła.

Ma­rita zro­biła jesz­cze je­den krok w stronę le­żą­cego męż­czy­zny.

Do­brze znany za­pach mar­twej tkanki był tym sil­niej­szy, im bli­żej pod­cho­dziła. Od razu stwier­dziła, że ciało nie mo­gło tam le­żeć zbyt długo.

– Co wiemy o ofie­rze?

– Tak na­prawdę nic – od­po­wie­dział dry­blas, wciąż sto­jący w drzwiach. – Wła­śnie przy­szła kie­row­niczka ho­telu, żeby po­móc nam zdo­być ja­kieś in­for­ma­cje.

La­xman wszedł do po­koju, ale za­trzy­mał się tuż za pro­giem. To ra­czej nie wi­dok mar­twego czło­wieka spra­wił, że nie po­szedł da­lej, tylko lęk, że po­bru­dzi so­bie krwią albo tkan­kami ofiary wy­glan­so­wane mo­ka­syny.

– Czy sprzą­taczka ru­szała ciało?

Po­wie­dział to tak, jakby ta kwe­stia miała de­cy­du­jące zna­cze­nie.

Wy­soki ko­lega uśmiech­nął się le­ciutko.

– No ra­czej nie. Wspo­mniała, że się prze­ra­ziła, i wy­pa­dła na ko­ry­tarz od razu, gdy zro­zu­miała, co wi­dzi.

Ma­rita z pew­nym wy­sił­kiem przy­klę­kła, żeby do­brze przyj­rzeć się ofie­rze. Męż­czy­zna wy­glą­dał na mniej wię­cej trzy­dzie­ści lat.

Był krótko ostrzy­żony, włosy – po­pie­laty blond. Do­brze zbu­do­wany, pew­nie re­gu­lar­nie od­wie­dzał si­łow­nię. Jego ra­miona i szyja po­kryte były nie­bie­skimi, czer­wo­nymi i zie­lo­nymi ta­tu­ażami. Przed­sta­wiały noże, węże i broń. Na szyi miał skor­piona.

Te­le­wi­zor był włą­czony. Trwała oży­wiona de­bata mię­dzy pro­wa­dzą­cym a eks­per­tem od sor­to­wa­nia śmieci. Ma­rita wy­łą­czała te­le­wi­zor. Uznała, że mowa o eu­ro­pej­skim szczy­cie w Åre. Czy ze­bra­nym tu mi­ni­strom do spraw ochrony śro­do­wi­ska i ener­gii uda się wpro­wa­dzić ja­kieś po­zy­tywne zmiany? Ma­rita po­my­ślała, że ra­czej nie. Usły­szała, jak La­xman ga­wę­dzi swoim wy­szu­ka­nym ję­zy­kiem z ko­le­gami sto­ją­cymi w drzwiach.

Po­cho­dzili z Lin­köping, ale wy­słano ich na cały ty­dzień jako po­siłki do Åre. Było tu tak spo­koj­nie, że przez więk­szość czasu le­żeli na po­bo­czu, opa­lali się i je­dli lody.

La­xman ro­ze­śmiał się w cha­rak­te­ry­styczny dla sie­bie lekko iry­tu­jący spo­sób, a Ma­rita usil­nie sta­rała się tym nie przej­mo­wać. Od czasu, kiedy opu­ścił Söder­man­land i przy­był do po­li­cji w Jäm­tland nie­całe trzy lata temu, współ­pra­co­wali bez więk­szych pro­ble­mów, a cza­sem na­wet wspól­nie ser­decz­nie się śmiali, mimo że sta­no­wili swoje prze­ci­wień­stwa. Do­piero wtedy, gdy pra­wie sześć mie­sięcy póź­niej, tuż po trzy­dzie­stych pią­tych uro­dzi­nach, zo­stała mia­no­wana kie­row­niczką ze­społu do­cho­dze­nio­wego, ich re­la­cja się zmie­niła. La­xman też sta­rał się o tę po­sadę, a po­nie­waż dys­po­no­wał więk­szym do­świad­cze­niem w pracy i – jak sam uwa­żał – miał spore za­sługi, uwa­żał się za fa­wo­ryta. Jed­nak to ona wy­grała.

Ma­rita za­uwa­żyła, że przez opar­cie ciem­no­nie­bie­skiego fo­tela prze­wie­szono parę gra­na­to­wych dżin­sów, które na tym tle były nie­mal nie­wi­doczne. Na sto­liku mię­dzy fo­te­lem a po­la­kie­ro­wa­nym na czarno krze­słem z sie­dze­niem z ma­te­riału stała pu­sta bu­telka po moc­nym pi­wie marki Carls­berg. Ma­rita schy­liła się i po­pa­trzyła na ety­kietę. Praw­do­po­dob­nie wy­jęte z mi­ni­baru. Obok bu­telki le­żało białe pa­pie­rowe opa­ko­wa­nie po ham­bur­ge­rze, upać­kane czer­wo­na­wym so­sem. Nie­bie­sko-czer­wone logo zdra­dzało, że była to je­dyna po­zo­sta­łość po po­siłku z Si­bylli.

Szła po­woli w stronę drzwi i za­uwa­żyła torbę le­żącą na ławce przy wie­szaku na ubra­nia. Szarą, spor­tową, śred­niej wiel­ko­ści. Wy­glą­dała na nową, nie była wy­tarta ani brudna. Nie była też wy­peł­niona po brzegi. Ma­rita, nie do­ty­ka­jąc jej, zaj­rzała do środka i stwier­dziła, że pa­nuje tam wielki chaos. Czę­ści gar­de­roby, w więk­szo­ści bok­serki i ko­szulki, wy­glą­dały tak, jakby ktoś wrzu­cił je tam bez ładu i składu. Ko­bieta ro­zej­rzała się po po­koju, szu­ka­jąc port­fela i te­le­fonu ofiary. Ni­czego ta­kiego nie zna­la­zła na żad­nym z bla­tów. Nie było ich też w dżin­sach. Ani w nie­bie­skiej kurtce wi­szą­cej na ha­czyku przed drzwiami. W po­koju nie było też chyba lap­topa. Mimo to Ma­rita szybko od­pę­dziła myśl o zwy­kłym ra­bunku, który się nie po­wiódł. Nic w tym po­koju nie su­ge­ro­wało, że do­szło do ja­kie­goś za­mie­sza­nia.

W końcu wy­szła na ko­ry­tarz do po­zo­sta­łych, ale za­nim zdą­żyła co­kol­wiek po­wie­dzieć, do­wo­dze­nie prze­jął La­xman.

– Okej, chło­paki, je­den z was zo­sta­nie tu przed po­ko­jem, żeby nie wszedł do niego nikt nie­upo­waż­niony.

– Oczy­wi­ście, zajmę się tym – od­po­wie­dział wy­soki po­li­cjant.

– A ja ja­kie do­stanę za­da­nie? – spy­tał wą­saty, od­wra­ca­jąc się w stronę La­xmana.

– Ty mo­żesz za­cząć pu­kać do drzwi, żeby spraw­dzić, czy są ja­cyś świad­ko­wie.

– Pu­kać do drzwi? – Mun­du­rowy był cał­kiem zdez­o­rien­to­wany.

– Po­roz­ma­wiaj z go­śćmi ho­telu i do­wiedz się, co wi­dzieli i sły­szeli – od­po­wie­dział La­xman. – Mu­simy wy­ła­pać wszyst­kich ewen­tu­al­nych świad­ków.

Do­bre prze­słu­cha­nia wy­ma­gają pew­nej tech­niki, po­my­ślała Ma­rita, za­sta­na­wia­jąc się, czy wą­saty ma od­po­wied­nie umie­jęt­no­ści, ale za­nim zdą­żyła za­re­ago­wać, La­xman już go ode­słał ru­chem dłoni. Bio­rąc pod uwagę, że miał to być długi i ciężki dzień, pró­bo­wała się uspo­koić, ale nie po­tra­fiła się wy­zbyć iry­ta­cji. To prze­cież ona pro­wa­dziła to śledz­two.

3

Chri­stian skrę­cił na ob­szerny par­king Ho­li­day Club, za­trzy­mał ozna­ko­wane vo­lvo V70 na prawo od wej­ścia i wy­szedł z auta. Po­ranna mgła już się roz­rze­dziła, a mimo wcze­snego przed­po­łu­dnia tem­pe­ra­tura osią­gnęła już dwa­dzie­ścia dwa stop­nie. Po nie­bie pły­nęły nie­liczne nie­groźne chmurki wy­soko po­nad wciąż po­kry­tymi śnie­giem szczy­tami gór. Przy ho­telu, w któ­rym zo­stali za­kwa­te­ro­wani po­li­cjanci, na przed­mie­ściach, słaba bryza z gór spra­wiała, że po­wie­trze było świeże, choć wcale nie zimne, pod­czas gdy tu, w mie­ście, nie­mal wcale nie wiało.

Chri­stian spoj­rzał w kie­runku góry Åre­sku­tan, która strze­lała w niebo jak ma­je­sta­tyczny zie­lo­no­szary ko­los. Za­le­d­wie kilka mie­sięcy wcze­śniej ra­zem z chło­pa­kami ze sta­rej paczki z woj­ska ru­szyli na naj­trud­niej­sze zbo­cza, by po­tem w na­grodę ba­lo­wać po nar­tach w ho­telu Fäbo­dval­len, kil­ka­set me­trów od miej­sca, w któ­rym znaj­do­wał się w tej chwili.

Na wciąż w po­ło­wie pu­sty par­king wje­chały jesz­cze dwa ra­dio­wozy. Po­li­cjantka otwo­rzyła ba­gaż­nik, po czym z auta wy­sko­czył prze­sad­nie roz­ra­do­wany czarny la­bra­dor re­trie­ver i pod­ska­ki­wał jak sza­lony, aż prze­wod­niczka zde­cy­do­wa­nie chwy­ciła za smycz i za­częła iść w stronę Chri­stiana.

– Cześć, mały – przy­wi­tał się Chri­stian, po­chy­la­jąc się, by po­gła­skać psa. Ten od razu od­wró­cił się do niego ty­łem, ka­żąc się dra­pać w tu­łów u na­sady ogona.

– Dzień do­bry – po­wie­działa prze­wod­niczka. – Mo­żemy za­czy­nać?

Była mę­skiej po­stury i mó­wiła dia­lek­tem ze Ska­nii. Nie znał jej, bo na­le­żała do tych, któ­rych ścią­gnięto do tego za­da­nia z in­nych okrę­gów, nie czuł też szcze­gól­nej po­trzeby, by ją po­znać.

– Zde­cy­do­wa­nie – od­po­wie­dział Chri­stian i jesz­cze raz po­gła­skał czwo­ro­noga, po czym wstał i ru­szył w stronę oszklo­nego wej­ścia.

We­szli do przy­po­mi­na­ją­cego halę lobby, przy­wi­tali się zdaw­kowo z re­cep­cjo­ni­stami, po czym skrę­cili w lewo w ko­ry­tarz pro­wa­dzący do hali TV4 Sport Arena. Wszel­kie po­zo­sta­ło­ści po tym, co tu się działo po­przed­niego dnia, zo­stały uprząt­nięte. Stoły i krze­sła ele­gancko po­usta­wiano w dłu­gie rzędy, wszyst­kie skie­ro­wane w stronę sceny.

La­bra­dor do­sko­nale wie­dział, co ma ro­bić, i z pa­sją wpadł do po­miesz­cze­nia, gdy tylko prze­wod­niczka wy­dała mu po­le­ce­nie. Był to już czwarty dzień z rzędu, kiedy pies wy­kry­wa­jący ma­te­riały wy­bu­chowe prze­szu­ki­wał to samo miej­sce. Jak do­tąd nie stwier­dzono żad­nych po­dej­rza­nych przed­mio­tów. Rów­nież dzi­siaj pies nie zna­lazł nic cie­ka­wego, prze­wod­niczka dała mu więc w na­grodę przy­smak i wró­cili do lobby, żeby po­wtó­rzyć pro­ce­durę rów­nież tam. Po za­bez­pie­cze­niu te­renu Chri­stian zor­ga­ni­zo­wał wartę i po­le­cił, by te dwa miej­sca nie po­zo­stały bez nad­zoru na­wet przez se­kundę aż do za­koń­cze­nia spo­tka­nia i opusz­cze­nia bu­dynku przez uczest­ni­ków szczytu.

4

Kie­row­niczka ho­telu Fäbo­dval­len, Jo­hanna Gård­man, była mniej wię­cej czter­dzie­sto­let­nią ko­bietą, wy­glą­da­jącą tak, jak Ma­rita wy­obra­żała so­bie sze­fową ho­telu, któ­rego wła­ści­cie­lami byli lu­dzie ze Sztok­holmu: ele­gancko ubrana w be­żową mar­mur­kową bluzkę, szy­kow­nie opi­na­jącą jej szczu­pły tu­łów, ja­sno­brą­zowe pro­ste włosy, które praw­do­po­dob­nie się­gały nieco za ra­miona, ze­brała w koń­ski ogon, miała pro­sty, ale per­fek­cyjny ma­ki­jaż.

Nie­wy­soka po­li­cjantka z Nor­r­land z lekką nad­wagą ra­czej nie by­łaby dla niej atrak­cyjna, po­my­ślała Ma­rita.

Nie sta­ra­jąc się ukryć swego dia­lektu z Li­dingö, Jo­hanna opo­wie­działa, że to tak na­prawdę jej wolny dzień, ale jak naj­szyb­ciej udała się do ho­telu, gdy je­den z pra­cow­ni­ków za­dzwo­nił z no­wi­nami.

Ma­rita po­słusz­nie dała się po­pro­wa­dzić za re­cep­cję do biura kie­row­niczki, gdzie usia­dły w fo­te­lach przy sto­liku ka­wo­wym.

– Czy mo­żemy w czymś po­móc? – za­py­tała Jo­hanna, za­kła­da­jąc nogę na nogę w taki spo­sób, że Ma­rita zwró­ciła uwagę na jej be­żowe spodnie, ide­al­nie pa­su­jące do bluzki.

Nie było to ubra­nie, na ja­kie mo­gła so­bie po­zwo­lić zwy­kła po­li­cjantka.

Ma­rita uśmiech­nęła się, przez co jej ró­żowe po­liczki się za­okrą­gliły.

– Mu­simy się do­wie­dzieć, kim jest zmarły. Po­trze­bu­jemy wszyst­kich in­for­ma­cji o jego re­zer­wa­cji i po­by­cie.

Jo­hanna wstała, po­de­szła do sto­ją­cego na biurku kom­pu­tera i na­ci­snęła szybko kilka kla­wi­szy.

– Na­zywa się John Brown… wpro­wa­dził się w czwar­tek…

– John Brown? – prze­rwała jej Ma­rita. – An­glik? Czy Ame­ry­ka­nin?

– Nic na ten te­mat nie wia­domo. Zo­baczmy tu­taj. Po­dał ad­res w Sund­by­berg. Smul­tron­svän­gen 4. Ale oczy­wi­ście może być An­gli­kiem albo Ame­ry­ka­ni­nem.

– Jak długo miał zo­stać?

– Miał zwol­nić po­kój dzi­siaj.

Kie­row­niczka wró­ciła na swój fo­tel.

– Zwró­ci­łam uwagę, że uży­wa­cie kart za­miast klu­czy – ode­zwała się Ma­rita.

– Ma pani na my­śli zamki ko­dowe?

– Wła­śnie. Czy można zdo­być ze­sta­wie­nie tego, które karty były uży­wane do wej­ścia do tego po­koju?

– Nie ma pro­blemu.

– A o ja­kich go­dzi­nach?

– Oczy­wi­ście.

– Zna­ko­mi­cie – po­wie­działa Ma­rita. – Bę­dziemy po­trze­bo­wać ta­kiego wy­ciągu.

Jo­hanna się­gnęła ręką po le­żący na biurku blok i coś za­no­to­wała.

– I jesz­cze z czwartku, kiedy przy­je­chał?

Ma­rita kiw­nęła głową i ro­zej­rzała się po po­koju. Wszystko było ta­kie ele­ganc­kie. Nie­mal pu­ste biurko i ani jed­nego dłu­go­pisu, który le­żałby krzywo. W po­ło­wie pu­ste półki na książki. Cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo jej wła­snego biura. Je­dyną wadą tego po­koju był brak okien.

– Ja­kiego po­kroju lu­dzie miesz­kają w tej chwili w ho­telu?

Kie­row­niczka zmarsz­czyła czoło, wy­glą­dała na ura­żoną.

– Pil­nu­jemy, by utrzy­mać klasę, więc go­ścimy przede wszyst­kim za­możne osoby.

Zu­peł­nie jakby w Åre był kto­kol­wiek inny poza za­moż­nymi sno­bami, po­my­ślała Ma­rita, która ni­gdy nie przy­je­cha­łaby na urlop w ta­kie miej­sce. Co prawda nie jeź­dziła na nar­tach, ale gdyby to ro­biła, to oko­lice Åre i tak nie by­łyby w jej stylu. Bar­dziej pa­so­wa­łyby jej mniej eks­klu­zywne góry w Här­je­da­len.

Po­li­cjantka pró­bo­wała uśmiech­nąć się przy­jaź­nie.

– Cho­dziło mi ra­czej o to, czy są to po­li­tycy, szwedzcy tu­ry­ści, ob­co­kra­jowcy, a może ja­kaś inna ka­te­go­ria.

Po krót­kiej chwili Jo­hanna ci­cho od­chrząk­nęła.

– W Åre jest mniej wię­cej czter­dzie­ści ty­sięcy łó­żek, a w tym ty­go­dniu wła­ści­wie wszystko jest za­jęte. Cza­sami zda­rza się ja­kiś po­je­dyn­czy wolny po­kój, ale poza tym pełne ob­ło­że­nie.

– I co to są za lu­dzie?

– Nasi go­ście, jak ich na­zy­wamy, to re­por­te­rzy, za­równo ze Szwe­cji, jak i z za­gra­nicy. Mamy też tu­ry­stów z Nie­miec, Ho­lan­dii i An­glii.

Ma­rita kiw­nęła głową i za­no­to­wała to.

– No i oczy­wi­ście Nor­we­go­wie. Za­wsze mamy tu Nor­we­gów – do­dała Jo­hanna.

– A ci Nor­we­go­wie to tylko tu­ry­ści?

– Nie, rów­nież biz­nes­meni.

– Oraz mor­derca.

Ten żar­cik zo­stał cał­ko­wi­cie zi­gno­ro­wany. Kie­row­niczka ho­telu od­gar­nęła na bok ko­smyk wło­sów, który uwol­nił się z koń­skiego ogona i wi­siał jej nad twa­rzą, ale poza tym na jej twa­rzy nie drgnął ża­den mię­sień.

– To wszystko, co w tej chwili przy­cho­dzi mi do głowy. Mu­szę zo­ba­czyć w księ­dze go­ści, żeby prze­ka­zać do­kład­niej­sze in­for­ma­cje.

– My też mu­simy ją prze­stu­dio­wać.

– To nie­stety nie­moż­liwe. Trzy­mamy się po­li­tyki, zgod­nie z którą nie ujaw­niamy in­for­ma­cji o na­szych go­ściach.

Ma­rita zmarsz­czyła czoło.

– To zna­ko­mi­cie. Mamy tu jed­nak do­cho­dze­nie w spra­wie mor­der­stwa, a ko­deks po­stę­po­wa­nia kar­nego stoi po­nad wszel­kimi tego ro­dzaju po­li­ty­kami.

Za­pa­dła krótka ci­sza, po czym Jo­hanna uśmiech­nęła się nie­chęt­nie.

– Za­ła­twię pani wy­ciąg.

– Do­brze. Zo­sta­niemy tu w ho­telu jesz­cze co naj­mniej do końca dnia, żeby zba­dać miej­sce prze­stęp­stwa, prze­słu­chać świad­ków i tak da­lej. Za­sta­na­wia mnie coś jesz­cze. O któ­rej go­ście się wy­mel­do­wują?

– O dwu­na­stej, ale więk­szość wy­jeż­dża wcze­śniej.

– O rany – rzu­ciła Ma­rita, spo­glą­da­jąc na ze­ga­rek. – To mu­simy za­czy­nać, żeby nie uciekł nam ża­den świa­dek.

Kiedy z pew­nym wy­sił­kiem wstała z cia­snego fo­tela, zwró­ciła uwagę na swoje palce wy­sta­jące z san­da­łów. Znowu za­po­mniała zmyć resztki la­kieru do pa­znokci. Z paru już cał­ko­wi­cie od­padł. Na in­nych wciąż po­zo­sta­wały nie­równe plamki w mo­re­lo­wym ko­lo­rze.

– Czy mogę o coś za­py­tać, za­nim pani pój­dzie? – spy­tała Jo­hanna.

Ma­rita rzu­ciła jej za­chę­ca­jące spoj­rze­nie.

– Czy na­leży uznać, że mor­derca wciąż jest w ho­telu? Czy po­win­ni­śmy się oba­wiać?

– Nie­stety, nie po­tra­fię od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

Po­li­cjantka zro­biła kilka nie­pew­nych kro­ków w stronę drzwi, ale za­trzy­mała się i od­wró­ciła do kie­row­niczki z iro­nicz­nym uśmie­chem.

– Ale bio­rąc pod uwagę, że ma­cie tylko za­moż­nych, ele­ganc­kich go­ści, ra­czej nie po­win­ni­ście się ni­czym nie­po­koić. W tej gru­pie spo­łecz­nej rzadko zda­rzają się se­ryjni mor­dercy.

5

Dzie­sięć mi­nut przed roz­po­czę­ciem ko­lej­nej rundy eu­ro­pej­skiego spo­tka­nia na szczy­cie uczest­nicy za­częli ścią­gać do lobby. Więk­szość trzy­mała w rę­kach kubki z kawą i snuła się po po­miesz­cze­niu, a dźwięki roz­ma­wia­ją­cych lu­dzi mie­szały się w gło­śny gwar. We­wnątrz nie czuło się upału, który do­skwie­rał tego dnia.

Chri­stian uśmiech­nął się dys­kret­nie, gdy po­my­ślał, że cały rok czeka na słońce i cie­pło, a te­raz woli się cho­wać w kli­ma­ty­zo­wa­nym bu­dynku.

Aby ni­czego nie prze­ga­pić, wło­żył do ucha słu­chawkę ra­dio­te­le­fonu i śle­dził, choć bez za­an­ga­żo­wa­nia, jak ko­le­dzy roz­ma­wiają na te­mat zło­dzie­jaszka, któ­rego zła­pali w skle­pie Ica.

Wo­bec braku za­mie­szek i bru­tal­nych de­mon­stra­cji jego lu­dzie przez ostat­nie dni sprzą­tali w ca­łym mie­ście. Ni­gdy wcze­śniej w hi­sto­rii Åre nie spi­sano tak wielu zgło­szeń pro­wa­dze­nia po­jazdu pod wpły­wem i prze­stępstw nar­ko­ty­ko­wych. Nie­co­dzien­nie w Jäm­tland od­by­wają się spo­tka­nia na ta­kim po­zio­mie i żadne za­gro­że­nie nie było zbyt małe, by nie zwró­cić na nie uwagi.

Jed­nak po spę­dze­niu kilku spo­koj­nych dni w bu­dynku kon­fe­ren­cyj­nym albo w jego po­bliżu Chri­stian miał już ser­decz­nie do­syć.

Wię­cej działo się na zwy­kłym pa­trolu w Öster­sund.

Na dru­gim końcu lobby za­uwa­żył naj­bar­dziej prze­ciętną osobę, jaką znał.

Per-Olof Hans­son miał rzad­kie włosy, no­sił oku­lary, a ko­szulka opi­nała go w pa­sie. Poza tym był już po czter­dzie­stce i miał ro­dzinę.

Chri­stian kil­koma szyb­kimi kro­kami prze­ciął po­miesz­cze­nie.

Per-Olof przy­wi­tał go chłodno.

– Le­piej się czu­jesz?

– Jesz­cze ni­gdy nie czu­łem się tak świet­nie – od­po­wie­dział Chri­stian, my­śląc, że roz­mówca i tak nie zro­zu­mie jego stanu. Z tego, co wie­dział, Per-Olof ni­gdy się nie upił.

– Czy au­to­bus na lot­ni­sko jest go­towy? – spy­tał.

Męż­czy­zna kiw­nął głową.

– Ta­jest. Bę­dzie stał go­towy na ze­wnątrz, gdy spo­tka­nie się skoń­czy.

Chri­stian po­twier­dził ski­nie­niem ręki, że jest za­do­wo­lony, i wła­śnie miał od­wró­cić się na pię­cie, kiedy zmie­nił zda­nie.

– Na wszelki wy­pa­dek wpu­ścimy psa i sa­pe­rów, żeby przej­rzeli au­to­bus ostatni raz tuż przed wej­ściem mi­ni­strów. Zaj­mij się tym.

Chwilę po­tem ludzki stru­mień za­czął wle­wać się przez drzwi do sali kon­fe­ren­cyj­nej. Kilka mi­nut póź­niej w lobby było już nie­mal pu­sto. Po­zo­stało kilku pra­cow­ni­ków ho­telu i sporo umun­du­ro­wa­nych po­li­cjan­tów.

Chri­stian sta­nął w roz­kroku, opie­ra­jąc się wy­pu­co­wa­nymi czar­nymi skó­rza­nymi bu­tami o błysz­czącą ka­mienną pod­łogę, wło­żył kciuki za pa­sek i spoj­rzał w stronę głów­nego wej­ścia.

W tym mo­men­cie za­uwa­żył coś dziw­nego. Wpa­try­wał się in­ten­syw­nie, ale za­ska­ku­jąco dużo czasu za­jęło mu zo­rien­to­wa­nie się, co tak na­prawdę ogląda.

Przez wa­ha­dłowe drzwi wszedł szyb­kim kro­kiem wy­so­kim męż­czy­zna. Był cał­ko­wi­cie nagi.

6

Ko­mi­sa­riat po­li­cji w Öster­sund od kilku mie­sięcy miał nową sie­dzibę. Le­żące na pół­noc od cen­trum bu­dynki, które wcze­śniej na­le­żały do zli­kwi­do­wa­nej już woj­sko­wej szkoły tech­nicz­nej, zo­stały od­re­stau­ro­wane i od­po­wied­nio przy­sto­so­wane. Po­miesz­cze­nia w gór­nym le­wym skrzy­dle były nieco więk­sze od po­zo­sta­łych po­koi biu­ro­wych, wi­dać też z nich było w po­godne dni je­zioro Stor­sjön i góry Oviks­fjäl­len. Tu pra­co­wał kie­row­nik ope­ra­cyjny Bo Malm­berg.

Opie­ra­jąc mocno stopy na pod­ło­dze, sie­dział po­chy­lony nad po­tęż­nym biur­kiem ze słu­chawką przy­ci­śniętą do ucha, jed­no­cze­śnie ner­wowo pstry­ka­jąc me­cha­ni­zmem dłu­go­pisu. Słu­chał uważ­nie tego, co Ma­rita miała do po­wie­dze­nia na te­mat mor­der­stwa. Gdy tylko uzy­skał od­po­wie­dzi na swoje py­ta­nia, prze­szedł do tego, co w tej chwili naj­bar­dziej go stre­so­wało.

– Me­dia już zwę­szyły łup. Szef działu in­for­ma­cyj­nego uważa, że po­win­ni­śmy zwo­łać kon­fe­ren­cję pra­sową.

Usły­szał w słu­chawce stłu­miony głos Ma­rity.

– A co bę­dziemy z tego mieli? Nie żyje ja­kiś John Brown z Sund­by­berg. Na ra­zie tylko tyle wiemy.

– Czy wi­dzisz ja­kieś po­wią­za­nie mię­dzy nim a mi­ni­strami?

– Z tych in­for­ma­cji, które mamy, nic nie wy­nika.

Malm­berg odło­żył dłu­go­pis i za­czął stu­kać pal­cami w blat. Wpa­try­wał się przed sie­bie po­przez swoje wiel­kie biurko i my­ślał na głos.

– To nie­ko­rzystne, że mamy mor­der­stwo. Cza­sami zda­rza się to na­wet w Jäm­tland. Nie­dawno mie­li­śmy to za­bój­stwo w domu star­ców w Kro­kom.

Zdjął rękę ze stołu. Prze­cią­gnął ją po swo­ich si­wych, ale wciąż gę­stych wło­sach i mó­wił da­lej:

– Ale je­śli ma to zwią­zek z tym eu­ro­pej­skim szczy­tem, roz­pęta się pie­kło.

Nie było żadną ta­jem­nicą, że Malm­ber­gowi zu­peł­nie nie po­do­bało się do­wo­dze­nie tym za­da­niem i po­no­sze­nie naj­więk­szej od­po­wie­dzial­no­ści za pracę po­li­cji pod­czas tego szczytu. Był na to za stary. Jego ka­riera miała się wkrótce skoń­czyć. Mógł wiele stra­cić, a zy­skać nie­wiele. Na­le­żał jed­nak do wy­mie­ra­ją­cego ple­mie­nia lu­dzi ho­noru: tych, któ­rzy tego ro­dzaju za­da­nia trak­tują z naj­wyż­szą po­wagą. Wie­dział aż za do­brze, że bę­dzie od­po­wia­dał za każdy dro­biazg, który się nie uda.

A z tym nie­kom­pe­tent­nym per­so­ne­lem, jaki mam, mu­szę uwa­żać, po­my­ślał.

Po za­koń­cze­niu roz­mowy wstał z krze­sła, wy­szedł na ko­ry­tarz i ru­szył w stronę bu­fetu, by przy­nieść so­bie kawę, ale po kilku kro­kach za­wró­cił do biurka.

Usiadł na sze­ro­kim krze­śle z obi­tym czarną sztuczną skórą, pod­niósł słu­chawkę te­le­fonu i zde­cy­do­wa­nie wy­stu­kał pię­cio­cy­frowy nu­mer, który po­łą­czył go z ko­mórką Chri­stiana Ståhla. Ode­brał przed trze­cim sy­gna­łem, a Malm­berg od razu prze­szedł do rze­czy:

– Da­waj ra­port o sy­tu­acji.

– Wszystko jest pod kon­trolą. Mie­li­śmy ja­kie­goś świ­rusa, który wpadł tu na­gu­sieńki i za­czął ry­czeć o Arce No­ego, że mi­ni­stro­wie znisz­czą ten świat i tak da­lej, ale…

Malm­berg mu prze­rwał:

– Co? Był goły?

– Nie miał na so­bie na­wet ni­teczki.

– I to po pro­stu wa­riat?

– Lo­kalni po­li­cjanci z Åre od razu go roz­po­znali. To naj­wy­raź­niej ja­kiś miej­ski głu­pek, cał­kiem nie­groźny.

– Na pewno? Czy mo­żemy mieć pew­ność, że spo­tka­nie nie jest za­gro­żone?

– Zde­cy­do­wa­nie. Wszystko jest w po­rządku. Stoję po­środku lobby w Ho­li­day Club. Spo­tka­nie prze­biega spo­koj­nie. Żad­nych de­mon­stran­tów. Żad­nych ak­ty­wi­stów.

Malm­berg wy­pu­ścił po­wie­trze z płuc i po­zwo­lił so­bie na chwilę od­prę­że­nia.

– O któ­rej au­to­bus wy­jeż­dża z Åre? – za­py­tał i zdjął ze swo­jej nie­bie­skiej po­li­cyj­nej ko­szuli biały pa­pro­szek.

Ależ bę­dzie miło, kiedy to za­da­nie się za­koń­czy.

– Kwa­drans po dru­giej.

– In­for­muj mnie na bie­żąco – roz­ka­zał Malm­berg i za­koń­czył roz­mowę.

Wy­rów­nał pa­piery na biurku tak, że le­żały w dwóch ele­ganc­kich sto­si­kach. Po­tem pod­jął ko­lejną próbę zdo­by­cia kawy.

7

Ża­den z ho­te­lo­wych go­ści nie wy­glą­dał na se­ryj­nego mor­dercę. Ma­rita usia­dła na kilka mi­nut w lobby, żeby się na­pić kawy. Z przy­jem­no­ścią ob­ser­wo­wała oto­cze­nie. Ho­te­lowe ży­cie wy­da­wało się biec tak jak zwy­kle, mimo że in­for­ma­cja o mor­der­stwie praw­do­po­dob­nie już wszę­dzie się ro­ze­szła. Wszy­scy wi­dzieli też, że umun­du­ro­wani po­li­cjanci za­mknęli część bu­dynku.

Ja­kaś przy­cho­dząca obok para zwró­ciła jej uwagę. Pew­nie dla­tego, że czuć było od nich pie­nią­dze, a Ma­rita przy­po­mniała so­bie stwier­dze­nie kie­row­niczki, że mają tu przede wszyst­kim za­moż­nych go­ści.

Wy­soki i szczu­pły męż­czy­zna miał mniej wię­cej czter­dzie­ści lat, może czter­dzie­ści pięć, ko­bieta była o co naj­mniej dzie­sięć młod­sza. Jej dłu­gie blond włosy opa­dały du­żymi lo­kami na plecy, a na gło­wie miała parę zło­to­brą­zo­wych oku­la­rów prze­ciw­sło­necz­nych. No­siła cienką śnież­no­białą wia­trówkę, ide­al­nie do­pa­so­waną do szczu­płego wy­spor­to­wa­nego ciała. Na no­gach miała brą­zowe skó­rzane buty na wy­so­kim ob­ca­sie, przez co wy­glą­dała na jesz­cze wyż­szą i szczu­plej­szą, gdy tak spa­ce­ro­wała, wi­sząc na ra­mie­niu męż­czy­zny. Rów­nież on miał błysz­czącą białą kurtkę, mo­del że­glar­ski, a Ma­ri­cie udało się za­uwa­żyć jego brą­zowe skó­rzane mo­ka­syny, pew­nie ku­pione w NK albo w ja­kimś dro­gim skle­pie w Öster­malm. Pu­staki, po­my­ślała Ma­rita i za­drżała. Tak różni od niej.

Tuż za nimi szedł ja­kiś prze­ro­śnięty ba­chor, młody męż­czy­zna z ciem­nymi, za­cze­sa­nymi na mo­kro wło­sami, który gło­śno mó­wił do te­le­fonu. Spo­sób, w jaki wy­po­wia­dał sa­mo­gło­ski, od razu zdra­dzał jego po­cho­dze­nie. Przy re­cep­cji stało kilku ro­ze­śmia­nych Nor­we­gów.

Nie, drobne mor­der­stwo z zimną krwią nie jest czymś, czym ci go­ście by się pod­nie­cali, uznała w my­ślach Ma­rita, koń­cząc kawę.

Pierw­szą rze­czą, którą zo­ba­czyła, kiedy kilka mi­nut póź­niej we­szła na schody, był młody męż­czy­zna prze­cha­dza­jący się po ko­ry­ta­rzu. Uznała, że na nią czeka, po­nie­waż kiedy na sie­bie spoj­rzeli, wy­pro­sto­wał się i uniósł brwi, co miało ozna­czać coś w ro­dzaju przy­wi­ta­nia.

Kiedy zbli­żyła się do niego, pod­szedł z wy­cią­gniętą ręką i mocno uści­snął jej dłoń. Był to re­cep­cjo­ni­sta pra­cu­jący tej nocy, o którą jej cho­dziło.

Wy­jął kartę i otwo­rzył drzwi do sali kon­fe­ren­cyj­nej, którą ho­tel od­dał do dys­po­zy­cji po­li­cji. Ma­rita we­szła do środka i stwier­dziła, że po­miesz­cze­nie nie jest szcze­gól­nie wiel­kie, ale wy­star­cza­jące, by zmie­ścić pro­sto­kątny stół i osiem zwy­kłych kon­fe­ren­cyj­nych krze­seł. Przy jed­nej z krót­szych ścian stały biała ta­blica i ekran, który można było roz­wi­nąć, je­śli ktoś chciał uży­wać pro­jek­tora. Na pod­ło­dze le­żały splą­tane ka­ble, gro­żąc śmier­cią każ­demu, kto pró­bo­wałby po­dejść do okna.

To wła­śnie okna były naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nym ele­men­tem po­miesz­cze­nia. Dwie wiel­kie kwa­dra­towe szyby zaj­mo­wały nie­mal całą ścianę, a wi­dok na po­ły­sku­jące je­zioro Åre­sjön i góry po dru­giej stro­nie za­pie­rał dech w pier­siach.

Re­cep­cjo­ni­sta Je­sper Lundh był zwy­czaj­nym męż­czy­zną. Miał dwa­dzie­ścia cztery lata, włosy po­far­bo­wane na czer­wono i nie­bie­sko­zie­lone oczy. Po jego mo­wie Ma­rita nie po­tra­fiła do­kład­nie okre­ślić, skąd po­cho­dził, ale sta­wiała na okręg Väster­götland. A może Fal­köping, zga­dy­wała, za­sta­na­wia­jąc się, na któ­rym krze­śle usiąść. Kiedy w końcu zde­cy­do­wała się usa­do­wić tak, żeby wi­dzieć drzwi, Je­sper, który usiadł przy krót­szym boku stołu, po­wie­dział, że to jego trzeci rok w tym ho­telu. Na pierw­szy se­zon zi­mowy zo­stał za­trud­niony jako sprzą­tacz. Po­tem awan­so­wał na re­cep­cjo­ni­stę i pra­co­wał na zmianę w dzień i w nocy. Tego wie­czoru za­czął zmianę o dzie­sią­tej i miał pra­co­wać do ósmej rano, ale z uwagi na to mor­der­stwo jesz­cze nie po­szedł do domu.

– Noc była taka jak zwy­kle w piąt­kowy wie­czór w se­zo­nie. W noc­nym klu­bie tu obok było mnó­stwo go­ści – po­wie­dział, wska­zu­jąc w stronę bu­dynku są­sia­du­ją­cego z ho­te­lem. – Kiedy w klu­bie jest dużo lu­dzi, w na­szym lobby też zwy­kle jest gę­sto. Mamy wła­sny bar, więc lu­dzie z klubu czę­sto tu za­cho­dzą, biorą piwo i roz­ma­wiają.

– Do­brze, ro­zu­miem – po­wie­działa Ma­rita. – A czy wczo­raj w ba­rze w lobby byli ja­cyś go­ście, któ­rzy nie miesz­kają w ho­telu?

– No cóż, tego się nie da stwier­dzić – od­po­wie­dział i się za­śmiał. – Aż do za­mknię­cia klubu o dru­giej było tu cały czas mniej wię­cej dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści osób. Lu­dzie wcho­dzili i wy­cho­dzili.

Ma­rita za­re­ago­wała na jego śmiech chłod­nym spoj­rze­niem.

– A kiedy mniej wię­cej za­częło się uspo­ka­jać?

– Zwy­kle robi się luź­niej około trze­ciej, więc wtedy było ra­czej tak samo.

– A po­tem?

– No cóż, było cał­kiem spo­koj­nie. Re­cep­cja jest otwarta przez całą noc i ja­cyś lu­dzie wcho­dzili i wy­cho­dzili, ale ni­kogo szcze­gól­nego nie pa­mię­tam.

Ma­rita zwró­ciła uwagę, że mimo swo­jego życz­li­wego na­sta­wie­nia wy­glą­dał na zmę­czo­nego i sen­nego. Miał szkli­ste oczy. Je­śli przy­szedł do pracy o dzie­sią­tej po­przed­niego wie­czoru, to od wielu go­dzin nie spał.

– A męż­czy­zna z po­koju trzy­sta dwa­dzie­ścia cztery? Wiesz coś o nim?

– Ten, który zo­stał za­mor­do­wany?

Ma­rita kiw­nęła głową.

– Za­mel­do­wał się w czwar­tek wie­czo­rem. To ja go przyj­mo­wa­łem. Mia­łem nockę, a on przy­szedł chwilę po roz­po­czę­ciu.

– Która to mo­gła być go­dzina?

Je­sper za­sta­na­wiał się przez chwilę.

– Nie wiem do­kład­nie. A co, je­śli źle oce­nię czas?

– Po­sta­raj się osza­co­wać to jak naj­do­kład­niej.

– Wpół do je­de­na­stej, może je­de­na­sta.

– Był sam czy w to­wa­rzy­stwie?

– Tego przy­naj­mniej je­stem pewny. Był sam. Nie wi­dzia­łem, by ktoś mu to­wa­rzy­szył.

Kla­sycz­nie, po­my­ślała Ma­rita. Po­trze­bo­wała cze­goś wię­cej. By­łoby ła­twiej, gdyby był z nim ktoś, kto mógłby po­twier­dzić, co ro­bił w Åre.

– Czy mo­żesz jesz­cze coś o nim po­wie­dzieć?

– Ra­czej nie.

Ma­rita kiw­nęła głową.

– Okej, dzięki. Ode­zwij się, je­śli przyj­dzie ci do głowy coś, co mo­głoby nam po­móc. Co­kol­wiek.

Kilka mi­nut póź­niej w są­sied­niej sali kon­fe­ren­cyj­nej, która wy­glą­dała tak samo, tylko w lu­strza­nym od­bi­ciu, zna­la­zła La­xmana sie­dzą­cego przy stole i go­rącz­kowo za­pi­su­ją­cego coś w bloku swoim pió­rem marki Mont­blanc.

Kiedy we­szła do po­miesz­cze­nia, pod­niósł wzrok.

– Słu­chaj no, słabo idzie z po­wia­da­mia­niem bli­skich.

Ma­rita rzu­ciła mu pełne za­sko­cze­nia spoj­rze­nie.

– Tak? Dla­czego?

La­xman roz­ło­żył ra­miona i uniósł barki.

– Nie ma żad­nego Johna Browna pod po­da­nym ad­re­sem w Sund­by­berg. Ad­res zresztą też nie ist­nieje. Nie ma ta­kiej ulicy.

– Spraw­dza­łeś też w Go­ogle’u?

– Spraw­dzi­łem dwa razy w róż­nych re­je­strach.

Gdy prze­glą­dał swoje trzy stosy pa­pie­rów, Ma­rita obe­szła stół i usia­dła po dru­giej stro­nie. Tuż przy oknie.

– W ca­łej Szwe­cji jest tylko trzech Joh­nów Brow­nów – kon­ty­nu­ował La­xman. – Je­den ma cztery lata i mieszka w Ro­sen­gård.

– My­ślę, że mo­żemy go wy­klu­czyć.

– Jest też John Brown w Väste­rås. Sześć­dzie­siąt osiem lat.

– Fa­cet w tym po­koju nie ma sześć­dzie­się­ciu ośmiu lat.

– Ten trzeci mieszka w Nor­r­ko­ping. Ma trzy­dzie­ści dwa lata, więc…

Ma­rita spoj­rzała na niego py­ta­jąco.

– …to on?

La­xman znów wy­szu­kał coś wśród swo­ich po­rząd­nie po­sor­to­wa­nych pa­pie­rów i rzu­cił przed Ma­ritę zdję­cie.

– To jego fo­to­gra­fia pasz­por­towa.

Nie mu­siała się szcze­gól­nie długo przy­glą­dać, żeby stwier­dzić, że męż­czy­zna na zdję­ciu nie był ofiarą le­żącą w po­koju. Ten miał nie­mal łysą czaszkę i ru­dawą brodę. Poza tym nie miał na szyi ta­tu­aży.

– A więc za­mel­do­wał się w ho­telu pod fał­szy­wym na­zwi­skiem?

– Na to wy­gląda. O ile nie jest za­mel­do­wany za gra­nicą. Py­ta­łem kie­row­niczki ho­telu, za­pła­cił z góry go­tówką i nie uży­wał karty kre­dy­to­wej, więc to też ra­czej ślepa uliczka. A ho­tel nie spraw­dził jego toż­sa­mo­ści po przy­by­ciu.

Ma­rita po­czuła, jak wzbiera w niej iry­ta­cja.

– Roz­ma­wia­łeś z kie­row­niczką ho­telu?

La­xman nieco non­sza­lancko kiw­nął głową.

– Ale to prze­cież ja ją prze­słu­chuję. Czy nie by­łoby le­piej, gdy­bym kon­ty­nu­owała ten kon­takt?

– Dajże spo­kój. Nie mamy czasu do stra­ce­nia. By­łaś za­jęta czymś in­nym.

Za­nim zdą­żyła co­kol­wiek po­wie­dzieć, wró­cił do wcze­śniej­szego te­matu.

– Będę da­lej drą­żył i zo­ba­czymy, co to da. Do­póki nie wiemy, kim jest, trudno bę­dzie po­wia­do­mić bli­skich.

La­xman miał ra­cję. Było ważne, żeby do­cho­dze­nie nie stra­ciło tempa. Ma­rita uznała, że jej uraza nie może wpły­wać na dzia­ła­nia.

On nie miał nic złego na my­śli, prze­mknęło jej przez głowę i za­uwa­żyła drobną, przy­po­mi­na­jącą mysz ko­bietę, która po­ja­wiła się w drzwiach. Była ni­ska, py­zata i siwa, a jej oczy wy­glą­dały, jakby coś knuła.

– Je­ste­ście z po­li­cji? – spy­tała.

Za­nim któ­re­kol­wiek z nich zdą­żyło od­po­wie­dzieć, oświad­czyła:

– My­ślę, że wi­dzia­łam mor­der­ców.

8

Timmy pa­trzył na ze­gar po­środku ta­blicy roz­dziel­czej. Od­dy­chał ciężko, nie mógł usie­dzieć w miej­scu i lekko pod­ska­ki­wał na sie­dze­niu pa­sa­żera. Do­brze znał to uczu­cie. Za­wsze tak było przed ak­cją. Mie­siące pla­no­wa­nia. Emo­cjo­nu­jące ocze­ki­wa­nie. I wresz­cie nad­cho­dzi wielki dzień. Taki jak dziś.

Benji otwo­rzył drzwi kie­rowcy, wsiadł i rzu­cił Timmy’emu owi­niętą fo­lią ka­napkę i colę, którą wła­śnie ku­pił na sta­cji ben­zy­no­wej. Szybko je­dli, nie mó­wiąc wiele.

Timmy za­sta­na­wiał się, do­kąd by uciekł, gdyby coś po­szło nie tak. Do matki? To nie dość bez­pieczne. Poza tym sta­ruszka dzia­łała mu na nerwy. Może do Taj­lan­dii? Albo Bar­ce­lony? Miał pewne kon­takty w obu tych miej­scach, ale nie mógł się zde­cy­do­wać, na kim mógł bar­dziej po­le­gać. Naj­pro­ściej by było, gdyby nic się nie po­srało.

Ro­bili to już wcze­śniej. By­wało, że wszystko szło do­brze, by­wało też wprost prze­ciw­nie. Ja­kiś drań za­ka­po­wał, ktoś po­wią­zał z nimi do­wody rze­czowe albo inne gówno. Obaj z Ben­jim sie­dzieli. Ale nie pi­snęli ani słowa. Ża­den gli­niarz, ża­den cho­lerny pro­ku­ra­tor, na­wet pe­dal­ski sę­dzia nie był w sta­nie zmu­sić ich do pusz­cze­nia pary. Ni­gdy w ży­ciu. Byli lo­jalni wo­bec zle­ce­nio­daw­ców. Na tym ta ro­bota po­le­gała.

Ka­bina mocno się na­grzała przez ten krótki czas, kiedy stali z wy­łą­czoną kli­ma­ty­za­cją, mimo że za­par­ko­wali w cie­niu. Timmy otwo­rzył drzwi pa­sa­żera, żeby prze­wie­trzyć, i wy­pił resztkę coli. Benji jadł dwa razy szyb­ciej, więc już dawno skoń­czył.

Timmy wy­cią­gnął do niego rękę.

– Da­waj śmieci.

– Co?

– Da­waj puszkę i fo­lię, w którą było za­wi­nięte żar­cie.

Benji spra­wiał wra­że­nie, że nic nie ro­zu­mie, ale po­słusz­nie po­dał mu alu­mi­niową puszkę i lepką fo­lię, którą zwi­nął w kulkę. Timmy sta­ran­nie wci­snął opa­ko­wa­nie do puszki, a po­tem zro­bił to samo z wła­snymi od­pa­dami. Po­tem znów spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Czas ru­szać.

Benji prze­krę­cił klu­czyk w sta­cyjce w tej sa­mej chwili, w któ­rej Timmy za­mknął drzwi. Do­staw­czak ru­szył z cha­rak­te­ry­stycz­nym mru­cze­niem die­sla.

Kiedy tylko wy­je­chali na główną drogę i przy­spie­szyli, Timmy opu­ścił szybę i jak naj­da­lej od­rzu­cił puszki. Wy­lą­do­wały na po­bo­czu i znik­nęły za nimi.

W sa­mo­cho­dzie nie mo­gły zo­stać żadne ślady DNA.

9

My­szo­wata ko­bieta na­zy­wała się Ann-So­fie Skog i wy­glą­dała na sześć­dzie­siąt lat, cho­ciaż do­bie­gała do­piero pięć­dzie­siątki. Miała duży ty­łe­czek w kształ­cie gruszki, ale jej mocno po­marsz­czona twarz spra­wiała, że mimo to wy­glą­dała szczu­pło. Pa­trząc na dwa kolce, które za­stę­po­wały jej przed­nie zęby, Ma­rita po­my­ślała, że wy­gląda jak prze­ro­śnięta ry­jówka.

Usia­dła na krze­śle, który po­li­cjantka jej pod­sta­wiła, żeby zna­la­zły się po prze­ciw­nych stro­nach stołu.

Kiedy Ma­rita do­peł­niała for­mal­no­ści, Ann-So­fie sie­działa wy­pro­sto­wana z rę­kami na ko­la­nach i stu­dio­wała przez okno wi­dok na je­zioro i góry po dru­giej stro­nie. Była wy­raź­nie pod­nie­cona, ale ra­czej dla­tego, że miała coś waż­nego do po­wie­dze­nia po­li­cji niż z po­wodu im­po­nu­ją­cego wi­doku.

– No więc, jak mó­wi­łam, chyba wi­dzia­łam mor­der­ców – po­wie­działa, gdy skoń­czyli z for­mal­no­ściami.

Ma­rita przy­glą­dała się jej ubra­niu: biała blu­zeczka bez rę­ka­wów z czer­wo­nym i zie­lo­nym ha­ftem na piersi. Wy­glą­dało na to, że przed­sta­wia ukwie­coną łąkę, cho­ciaż trzeba było tro­chę wy­obraźni, by to za­uwa­żyć.

Ma­rita uśmiech­nęła się przy­jaź­nie.

– Pro­szę mó­wić.

– Wczo­raj wie­czo­rem sie­dzia­łam przez chwilę w ho­te­lo­wym lobby. Było pięt­na­ście po siód­mej. Je­stem tego pewna, bo mia­łam iść na górę obej­rzeć wia­do­mo­ści o wpół do ósmej.

Ann-So­fie od­chy­liła się i wy­szep­tała dra­ma­tycz­nym to­nem:

– I na­gle zo­ba­czy­łam dwóch prze­stęp­ców.

– Prze­stęp­ców? Co pani ma na my­śli?

– Wy­glą­dali jak ci mo­to­cy­kli­ści. Gang mo­to­cy­klowy, ro­zu­mie pani.

Ma­rita pod­nio­sła wzrok znad swo­ich no­ta­tek i spoj­rzała na ko­bietę.

– Czy może pani opi­sać ich do­kład­niej?

– Ten je­den był dość po­tężny. Nie miał nad­wagi, ra­czej jakby do­brze zbu­do­wany. Krępy. Tak, krępy. Miał dłu­gie brą­zowe włosy zwią­zane w ku­cyk i białą ko­szulkę. Taką do pod­ry­wa­nia ko­biet.

Po­ło­żyła ręce na ko­la­nach, wpa­try­wała się in­ten­syw­nie w prze­strzeń nad sto­łem i naj­wi­docz­niej spraw­dzała, czy Ma­rita no­tuje jej słowa.

– A ten drugi miał krótko ostrzy­żone włosy, tak mi się wy­daje, a na ra­mio­nach pełno ta­tu­aży. Pa­skudne typy. A do tego nie­trzeźwi. Śmiali się i wrzesz­czeli.

– Śmiali się i wrzesz­czeli, mówi pani…

– Za­cho­wy­wali się w spo­sób prze­ra­ża­jący.

– Je­den z nich miał ku­cyk, tak?

– Ten po­tęż­niej­szy miał włosy zwią­zane na karku. Sie­dział ty­łem do mnie. Miał na so­bie znisz­czone, brudne dżinsy. Ni­gdy nie wi­dzia­łam nic gor­szego. Spodnie miał opusz­czone tak ni­sko, że za każ­dym ra­zem, kiedy się­gał po piwo, wi­dzia­łam górną część…

Ann-So­fie za­wa­hała się na se­kundę, za­nim zna­la­zła od­po­wied­nie słowo:

– …prze­działka.

Ma­rita się ro­ze­śmiała.

– O rany.

– No, prawda. To było pa­skudne.

Gdy Ann-So­fie pa­plała da­lej, Ma­rita za­sta­na­wiała się, co to mógł być za gang, o któ­rym mó­wiła. I co ro­bił w Åre?

– Co było na­pi­sane na ich ka­mi­zel­kach? – za­py­tała.

– Ka­mi­zel­kach?

– Nie mieli na so­bie ka­mi­ze­lek? Mo­to­cy­kli­ści za­zwy­czaj je no­szą.

Ann-So­fie opu­ściła ra­miona, wy­glą­dała, jakby po­woli ucho­dziło z niej po­wie­trze.

– Nie po­my­śla­łam o tym.

Przez dłuż­szą chwilę po wyj­ściu świadka Ma­rita ana­li­zo­wała tę roz­mowę, szar­piąc się za ko­smyki wło­sów. Już za­częły się pu­szyć, mimo że myła je tego ranka.

Poza my­szo­watą jesz­cze inni lu­dzie po­winni byli za­uwa­żyć mo­to­cy­klowy gang w lobby. Trudno ich prze­oczyć. Być może wszystko to było tak dra­ma­tyczne, że przy­je­chali tu i za­bili swoją ofiarę, na­wet nie sta­ra­jąc się tego ukryć, ale lu­dzie tak się bali, że wo­leli uda­wać śle­pych i głu­chych. Ma­rita sły­szała ta­kie hi­sto­rie od ko­le­gów z po­łu­dnio­wej Szwe­cji, gdzie gangi są znacz­nie bar­dziej po­pu­larne.

Po­szła do dru­giej sali kon­fe­ren­cyj­nej i wsu­nęła głowę do środka. La­xman sie­dział sku­piony przed swoim lap­to­pem.

– Wy­cho­dzę na chwilę.

– Na spo­tka­nie z ta­jem­ni­czym ko­chan­kiem?

Ma­rita nie lu­biła opo­wia­dać ko­le­gom o swoim pry­wat­nym ży­ciu, ro­zu­miała też, że to wła­śnie dla­tego La­xman pró­buje ją pro­wo­ko­wać.

– Spraw­dzę pe­wien trop.

– Jaki znowu trop?

– Na pewno nic waż­nego.

– No po­wiedz! Czy ja też nie je­stem czę­ścią tego śledz­twa? Jak tu współ­pra­co­wać, je­śli mamy przed sobą ta­jem­nice?

10

Kiedy Malm­berg wszedł do no­wo­cze­snej, wy­po­sa­żo­nej w naj­now­sze urzą­dze­nia sali kon­fe­ren­cyj­nej, wszyst­kie krze­sła przy po­dłuż­nym stole były już za­jęte, nie li­cząc tego na szczy­cie, które w oczy­wi­sty spo­sób za­re­zer­wo­wano dla niego.

Mi­nęło mniej niż pięć mi­nut od chwili, w któ­rej zwo­łał bły­ska­wiczne ze­bra­nie sztabu, który stra­te­gicz­nie i ze­wnętrz­nie za­rzą­dzał śledz­twem w Åre z Öster­sund. Po­wi­tały go pełne nie­po­koju, ale też za­cie­ka­wie­nia spoj­rze­nia dy­rek­tora działu in­for­ma­cyj­nego Bengta Vin­gera, szefa sztabu Ulfa Jons­sona i pię­ciu in­nych człon­ków ze­społu.

Malm­berg do­sko­nale wie­dział, że to nie on po­wi­nien pro­wa­dzić to spo­tka­nie. Było to za­da­nie szefa sztabu, a on po­wi­nien tylko sie­dzieć jako nad­zorca i po­dej­mo­wać nie­zbędne de­cy­zje. Jed­nak już zde­cy­do­wa­nie zbyt długo de­ner­wo­wał się tym, jak pro­wa­dzone są różne spo­tka­nia. Bra­ko­wało struk­tury. Bra­ko­wało sku­pie­nia. Lu­dzie ga­dali o in­nych spra­wach. I przede wszyst­kim: od­by­wało się to zbyt wolno. Był już za stary, by zno­sić bi­cie piany, gdy można było coś ro­bić le­piej. Tak więc dziś sam pro­wa­dził spo­tka­nia.

Le­dwo zdą­żył usiąść, a już z po­ważną miną wcią­gnął po­wie­trze głę­boko w płuca i za­czął mó­wić:

– No więc sy­tu­acja jest taka… – dla efektu zro­bił pauzę i upew­nił się, że wszy­scy uwa­żają, za­nim do­koń­czył zda­nie: – W ko­lejce li­no­wej po­wstało za­gro­że­nie bom­bowe.

– O kurwa – wy­buch­nął Ulf Jons­son chra­pli­wym to­nem. Lata pa­le­nia i prze­sa­dza­nia z whi­sky zde­for­mo­wały mu barwę głosu. Ile by nie chrzą­kał, wcale nie było z nią le­piej.

Malm­berg po­pra­wił oku­lary w sta­lo­wej oprawce.

– Groźba wpły­nęła na nu­mer alar­mowy dwa­dzie­ścia mi­nut temu. Ope­ra­tor, który ode­brał, uznał, że głos brzmi to jak prze­ro­biony kom­pu­te­rowo. Ktoś po­in­for­mo­wał, że ko­lejka li­nowa w Åre wła­śnie się za­trzy­mała, a w ja­dą­cym w górę wa­go­niku znaj­duje się bomba.

Jons­son się za­wa­hał.

– I to wszystko?

– Jesz­cze to, że je­śli ktoś ru­szy bombę, to ona wy­buch­nie.

– Wiemy, kto za tym stoi? – za­py­tał kor­pu­lentny i nie­mal cał­ko­wi­cie łysy szef działu in­for­ma­cyj­nego. Udało mu się spra­wić wra­że­nie nie­po­ru­szo­nego.

Bengt Vin­ger był gru­bym sześć­dzie­się­cio­lat­kiem, który otrzy­mał swoją po­sadę zgod­nie ze sta­rymi za­sa­dami mó­wią­cymi, że tylko po­li­cjanci mogą peł­nić spe­cjalne funk­cje w tej służ­bie.

– Nie, na ra­zie w su­mie nic nie wiemy – od­rzekł Malm­berg. – Nie wiemy też, jaki mają cel, ale mu­simy za­kła­dać, że ma to zwią­zek z unij­nym szczy­tem.

Ulf Jons­son od­chrząk­nął i za­czął za­cią­gać swoim dia­lek­tem z Jäm­tland.

– A wiemy, ile osób jest na po­kła­dzie?

Malm­berg po­trzą­snął głową.

– Nie, tego też nie wiemy. Ale ko­lejka rze­czy­wi­ście stoi. Roz­ma­wia­łem przed chwilą z Chri­stia­nem Ståh­lem, który to po­twier­dził. Do­stał rów­nież roz­kaz do­wo­dze­nia pracą w te­re­nie.

Mó­wiąc, Malm­berg bęb­nił pal­cami w blat stołu.

Jons­son zro­bił scep­tyczną minę.

– Czy Chri­stian to rze­czy­wi­ście wła­ściwy czło­wiek do ta­kiej ro­boty? Poza tym ma już mnó­stwo pracy z chro­nie­niem mi­ni­strów.

Malm­berg za­ci­snął usta.

– To dzi­kus, wie­cie, że od po­czątku nie chcia­łem, by do­wo­dził ak­cją. – Wa­hał się przez chwilę. – Nie mamy jed­nak w tej chwili ni­kogo in­nego. Kiedy w tej fir­mie szuka się kom­pe­ten­cji, wieje pustką.

– A może po­win­ni­śmy się skon­tak­to­wać z Po­li­cją Bez­pie­czeń­stwa? – za­py­tał młod­szy ko­lega, blon­dy­nek.

Malm­berg zmarsz­czył czoło.

– Nie ma mowy.

Bengt Vin­ger spoj­rzał na niego po­dejrz­li­wie.

– To nie­wąt­pli­wie wy­gląda na akt ter­roru. Nie są­dzisz, że…

Szef mu prze­rwał:

– Wiele razy pró­bo­wa­łem współ­pra­co­wać ze służ­bami i za każ­dym ra­zem wszystko się wa­liło. Chcą do­sta­wać in­for­ma­cje, ale sami się nimi nie dzielą. A mimo to całą ro­botę wy­ko­nu­jemy my. Nie, trzeba ich trzy­mać z dala i nie an­ga­żo­wać wię­cej, niż to ko­nieczne.

Głę­boko wes­tchnął i w po­koju za­pa­dła ci­sza.

Przez nie­mal trzy­dzie­ści lat ka­riery w po­li­cji ni­gdy nie był od­po­wie­dzialny za rów­nie ważne za­da­nie jak chro­nie­nie spo­tka­nia. Te­raz na­de­szła chwila próby.

A naj­gor­sze jest to, że wzrok ca­łej Eu­ropy, a na­wet ca­łego świata pa­trzy na mnie i mo­ich po­li­cjan­tów. To nie jest od­po­wied­nia chwila, żeby prze­ka­zy­wać ko­muś kon­trolę. Zwłasz­cza nie­cier­pli­wym lu­dziom ze Sztok­holmu, po­my­ślał.

– Od tej chwili spo­ty­kamy się co go­dzinę i uzgad­niamy dane. Nikt nie może spóź­nić się na­wet o mi­nutę. Zro­zu­miano?

Wszy­scy po­słusz­nie kiw­nęli gło­wami.

Malm­ber­gowi nieco drżały nogi, kiedy wstał, a to, co miało być ci­chym wes­tchnie­niem, za­brzmiało tak gło­śno, że wszy­scy obecni zro­zu­mieli jego mam­ro­ta­nie.

– Boże mi­ło­sierny. Niech to się do­brze skoń­czy.

11

Dom, w któ­rym miesz­kał re­cep­cjo­ni­sta Je­sper Lundh, na­le­żał do naj­wyż­szych w mie­ście. Zo­stał zbu­do­wany w la­tach osiem­dzie­sią­tych i był źle utrzy­many. Chcieli w nim miesz­kać tylko naj­bied­niejsi i może jesz­cze pra­cow­nicy tym­cza­sowi. Ma­rita za­klęła pod no­sem, kiedy za­uwa­żyła, że winda nie działa. Wspię­cie się na trze­cie pię­tro wy­da­wało się nie­mal tor­turą, zwłasz­cza że na klatce scho­do­wej było nie­mal rów­nie go­rąco, jak na dwo­rze.

Kiedy do­tarła do drzwi i za­dzwo­niła, z tru­dem ła­pała po­wie­trze, a pot spły­wał jej po ple­cach. Mu­siała za­dzwo­nić dwa razy, za­nim Je­sper otwo­rzył. Nie wy­da­wał się za­chwy­cony tym, że go obu­dziła.

– Tak, wiem, o któ­rych cho­dzi – po­wie­dział kilka mi­nut póź­niej, kiedy nie­chęt­nie za­ofe­ro­wał szklankę wody, a Ma­ri­cie opo­wie­działa mu o męż­czy­znach opi­sy­wa­nych przez Ann-So­fie.

Sie­działa na stołku w ko­ry­ta­rzu, po­woli od­zy­sku­jąc siły. Miesz­ka­nie było w nie­ła­dzie, pa­no­wała du­chota. Wy­glą­dało na to, że od kilku dni nie wy­no­szono tu śmieci.

– Kto to taki?

– Nie mam po­ję­cia. Ni­gdy wcze­śniej ich nie wi­dzia­łem.

W tej sa­mej chwili do­tarł do niej za­pach jego od­de­chu. Fa­cet nie umył zę­bów.

– Miesz­kają w ho­telu?

– Nie mam po­ję­cia.

– Co było na ich ka­mi­zel­kach?

Chło­pak za­sta­na­wiał się przez chwilę.

– Nie mieli ka­mi­ze­lek – po­wie­dział w końcu.

– Na pewno?

– Na pewno.

Kurde, po­my­ślała Ma­rita, ślepa uliczka.

Je­sper wciąż stał, tarł oczy i zie­wał.

– Prze­pra­szam, nie chcę być nie­uprzejmy, ale spa­łem w naj­lep­sze i chciał­bym po­spać jesz­cze parę go­dzin, za­nim znowu pójdę do pracy. Czy jesz­cze coś?

Po­li­cjantka wstała i wła­śnie miała otwo­rzyć drzwi, by wyjść, kiedy ją po­wstrzy­mał.

– Mo­ment. Coś mi się przy­po­mniało o tym za­mor­do­wa­nym fa­ce­cie.

Ma­rita od­wró­ciła się w ocze­ki­wa­niu.

– Wi­dzia­łem go wczo­raj wie­czo­rem, jak tylko za­czą­łem nocną zmianę.

– Dwu­dzie­sta druga.

– Słu­cham?

– Około dwu­dzie­stej dru­giej? To wtedy za­czą­łeś zmianę?

– Zga­dza się. Przy­szedł z dworu i mi­nął re­cep­cję, idąc w stronę swo­jego po­koju. Pa­mię­tam, bo miał ze sobą torbę z Si­bylli. By­łem głodny i po­czu­łem za­pach ham­bur­gera.

Ma­rita ro­zu­miała, co miał na my­śli. Sama ko­chała świeżo gril­lo­wane ham­bur­gery z dużą ilo­ścią sosu.

– Był sam?

– Tak, sam, ale roz­ma­wiał przez te­le­fon. Po­wie­dział coś w stylu: „Je­śli mamy wy­ko­nać tę ro­botę, chcemy do­stać więk­szą działkę”.

– Coś jesz­cze?

– Nie, ale wy­glą­dał na nie­za­do­wo­lo­nego. Za­cię­tego. Pra­wie agre­syw­nego. Nie był w ta­kim hu­mo­rze, że­bym miał z nim żar­to­wać.

Chło­pak spra­wiał wra­że­nie, że się za­sta­na­wia, czy po­wie­dzieć coś jesz­cze, ale zdra­dzał ca­łym cia­łem, że jego siły, a przez to skłon­ność do po­mocy za­czy­nają się koń­czyć.

Ma­rita mu współ­czuła. Po wielu la­tach w mun­du­rze aż za do­brze wie­działa, jak czuje się czło­wiek po za­rwa­nej nocy. Wiele razy mu­siała wal­czyć, żeby prze­trwać noc i nie paść ze zmę­cze­nia. To wła­śnie wtedy utra­ciła zdol­ność do opie­ra­nia się po­ku­sie je­dze­nia.

Już pra­wie wró­ciła do sa­mo­chodu, kiedy za­dzwo­nił te­le­fon. Ka­bel od słu­cha­wek był jak zwy­kle splą­tany, kiedy wy­ła­wiała te­le­fon ze sztruk­so­wej torby. Przez dwie se­kundy bez po­wo­dze­nia pró­bo­wała roz­wi­kłać ten wę­zeł, po czym pod­dała się i wło­żyła do ucha jedną słu­chawkę, z któ­rej zwi­sała plą­ta­nina.

To był La­xman. Wy­da­wał się pod­nie­cony.

– Mam no­winy.

– Po­zna­li­śmy toż­sa­mość ofiary?

– Nie, w tej kwe­stii nic no­wego.

Ma­rita nie mo­gła po­wstrzy­mać roz­cza­ro­wa­nia. Na ra­zie śledz­two nie po­su­wało się do przodu, a to nie­stety ona za nie od­po­wia­dała.

– To po co dzwo­nisz?

– Le­piej tu przyjdź. Mam in­for­ma­cje o mo­to­cy­kli­stach.

12

Chri­stian wy­sko­czył z ozna­ko­wa­nego ra­dio­wozu, gdy tylko Per-Olof za­ha­mo­wał na par­kingu przed dolną sta­cją. Szybko wspiął się po dłu­gich scho­dach pro­wa­dzą­cych do wej­ścia, otwo­rzył drzwi i mi­nął kilku tu­ry­stów sto­ją­cych w ogonku do kasy.

Mó­wił zde­cy­do­wa­nie i gło­śno:

– Chcę roz­ma­wiać z kie­row­ni­kiem ko­lejki.

Ko­bieta za ladą spoj­rzała na niego tro­chę za­sko­czona i tro­chę prze­ra­żona, ale nie za­re­ago­wała wy­star­cza­jąco szybko.

– W TEJ CHWILI! – wrza­snął. – To sprawa ży­cia i śmierci!

Ko­bieta wstała i wska­zała pal­cem pe­ron ko­lejki za szklaną ścianą z le­wej strony.

– Szef jest… tam. Ko­lejka się za- za- za­trzy­mała. On p-pró­buje się do­wie­dzieć, co się dzieje.

Za­nim jesz­cze skoń­czyła mó­wić, Chri­stian prze­szedł już przez szklane drzwi pro­wa­dzące na pe­ron i prze­sko­czył, mimo peł­nego po­li­cyj­nego wy­po­sa­że­nia, nad kil­koma alu­mi­nio­wymi ba­rier­kami od­gra­dza­ją­cymi przej­ścia. Na pe­ro­nie nie było ży­wej du­szy. Chri­stian już miał za­wró­cić i po­biec z po­wro­tem, kiedy za­uwa­żył ko­goś za pe­ro­nem.

Na skale stał męż­czy­zna, który mimo upału miał na so­bie cha­rak­te­ry­styczny strój straż­nika trasy nar­ciar­skiej, czer­woną kurtkę z od­bla­skami. Znaj­do­wał się przy nie­wiel­kim przy­po­mi­na­ją­cym pu­dełko bu­dynku nieco nad pe­ro­nem i za­glą­dał przez otwarte drzwi do środka. Chri­stian zna­lazł me­ta­lowe schody, które spro­wa­dziły go z pe­ronu. Po­biegł w górę.

Za­nim zdą­żył do­trzeć na miej­sce, za­wo­łał:

– Halo, czy to pan od­po­wiada za ko­lejkę?

Męż­czy­zna od­wró­cił się i drgnął za­sko­czony.

– Je­stem tu kie­row­ni­kiem. Ale w tej chwili mamy pro­blem. Ko­lejka się za­trzy­mała i nie po­tra­fimy jej uru­cho­mić. Spa­liła się cen­tralka elek­tryczna. Nie wiem, czego pan chce, ale był­bym wdzięczny, gdyby mógł pan po­cze­kać, aż to na­pra­wię.

Chri­stian wy­char­czał, z tru­dem ła­piąc po­wie­trze:

– Nie, nie mogę cze­kać. W wa­go­niku jest bomba.

Kie­row­nik chyba tego nie zro­zu­miał.

– Co ta­kiego?

– W wa­go­niku jest bomba. To nie przy­pa­dek, że cała in­sta­la­cja sta­nęła. To sa­bo­taż.

Męż­czy­zna ze­sztyw­niał.

– Żar­tuje pan so­bie ze mnie?

– A wy­glą­dam, jak­bym żar­to­wał? Po­trze­buję pań­skiej po­mocy, i to w tej chwili.

Gdy kie­row­nik prze­tra­wiał in­for­ma­cje, Chri­stian ob­ser­wo­wał te­ren wzdłuż lin ko­lejki. Tuż przed szczy­tem, nad gra­nicą drzew, za­uwa­żył czer­wony wa­go­nik wi­szący na li­nie no­śnej na swoim ol­brzy­mim ra­mie­niu.

Na­wet z tej od­le­gło­ści wi­dać było, że jest czter­dzie­ści, a może i pięć­dzie­siąt me­trów nad zie­mią.

– Jak my tam, do cho­lery, mamy się do­stać? – wy­mam­ro­tał.

Nie spo­dzie­wał się, że to tak wy­soko. Tak na­prawdę nie wie­dział, czego się spo­dzie­wać. Kiedy po­ja­wił się alarm, wsko­czył do sa­mo­chodu i roz­ka­zał Pe­rowi-Olo­fowi za­wieźć się na dolną sta­cję, ale te­raz, kiedy zdał so­bie sprawę ze skali pro­blemu, mu­siał na chwilę się za­trzy­mać, by stwo­rzyć ja­kiś plan.

Za­nim po­zwo­lił kie­row­ni­kowi wró­cić do pracy nad uru­cho­mie­niem ko­lejki, wy­ro­bił so­bie jak naj­lep­szy ob­raz sy­tu­acji, za­da­jąc py­ta­nia, które na ra­zie przy­szły mu do głowy. Za­raz po­tem ode­zwały się sy­reny po­nad tu­zina ra­dio­wo­zów, które pod­jeż­dżały co­raz bli­żej i w kilka se­kund za­ha­mo­wały z pi­skiem opon przed bu­dyn­kiem sta­cji. Chri­stian szybko wró­cił.

Wkrótce cały par­king i wszyst­kie otwarte prze­strze­nie wo­kół sta­cji zo­stały od­gro­dzone nie­bie­sko-białą ta­śmą. Ob­szar ten zo­stał punk­tem zbor­nym, z któ­rego ekipa te­re­nowa miała współ­pra­co­wać ze strażą po­żarną i służbą zdro­wia. Chri­stian pra­co­wał na peł­nych ob­ro­tach zgod­nie z li­stą prio­ry­te­tów, którą tak do­brze mu wpo­jono.

Po pierw­sze: ra­to­wać ży­cie. Po dru­gie: za­bez­pie­czyć do­wody. Po trze­cie: za­bez­pie­czyć mie­nie.

– Groźbę na­leży trak­to­wać z pełną po­wagą! – po­wie­dział do grupy po­li­cjan­tów, która ze­brała się wo­kół niego. – Wiemy, że in­sta­la­cja elek­tryczna ko­lejki zo­stała znisz­czona, a kie­row­nik stwier­dził, że nie da się jej w prze­wi­dy­wal­nym cza­sie uru­cho­mić.

– Nie mają za­pa­so­wego agre­gatu? – za­py­tał młody sta­ży­sta.

Chri­stian prze­wró­cił oczami.

– Mają agre­gat, który już uru­cho­mili, ale od razu się za­trzy­mał. Ktoś spu­ścił pa­liwo i na­lał wody, więc sil­nik się za­tarł.

Wska­zał ręką wa­go­nik.

– Na­sze naj­waż­niej­sze za­da­nie to ura­to­wać pa­sa­że­rów. Na­wet je­śli ozna­cza to za­gro­że­nie na­szego ży­cia, mu­simy to zro­bić. Zro­zu­miano?

Ze­brani nie­pew­nie ki­wali gło­wami.

– Cze­kam na in­for­ma­cje od kie­row­nic­twa ko­lejki na te­mat tego, ile osób jest na tra­sie. Na ra­zie chcę, by trzy­mać me­dia i cy­wi­lów w bez­piecz­nej od­le­gło­ści. In­for­ma­cje o za­gro­że­niu bom­bo­wym w żad­nym ra­zie nie mogą wy­ciec.

13

W dro­dze po­wrot­nej Ma­rita się de­ner­wo­wała. Je­śli to mo­to­cy­kli­ści po­peł­nili mor­der­stwo, to mu­szą zo­stać za to uka­rani. Do­brze wie­działa, że jej ko­le­dzy z po­łu­dnio­wej Szwe­cji mieli po­tężne pro­blemy z gan­gami i za­gro­że­niem, ja­kie sta­no­wiły dla wy­miaru spra­wie­dli­wo­ści. Świad­ko­wie byli za­stra­szani, a urzęd­nicy uci­szani, ale był to pro­blem tam­tych oko­lic, a Ma­rita nie chciała za­ak­cep­to­wać tego, że coś w tym ro­dzaju mo­głoby się wy­da­rzyć w okręgu Jäm­tland. Była prze­ko­nana, że w ma­łych mia­stecz­kach, ta­kich jak Åre i Öster­sund, nie jest aż tak źle – przy­naj­mniej na ra­zie – i że mu­szą zro­bić wszystko, żeby nie do­pu­ścić do ta­kich sy­tu­acji.

Kiedy zna­la­zła La­xmana wciąż sie­dzą­cego przy lap­to­pie, sku­pio­nego i bęb­nią­cego szybko w kla­wi­sze, ocze­ki­wała no­wych in­for­ma­cji. Kiedy ją za­uwa­żył, prze­stał, od­chy­lił się do tyłu na krze­śle, a jego twarz su­ge­ro­wała, że coś knuje.

– Usiądź so­bie, droga ko­le­żanko.

La­xman zdjął ni­teczkę, która przy­cze­piła mu się do klapy gar­ni­turu.

– Roz­ma­wia­łem z bar­ma­nem, który pra­co­wał tu wczo­raj wie­czo­rem – po­wie­dział, gdy tylko Ma­rita obe­szła stół i za­jęła miej­sce.

– I co po­wie­dział?

– Po­słu­chaj tylko. On też zwró­cił uwagę na mo­to­cy­kli­stów. Opi­sał dwóch męż­czyzn wy­glą­da­ją­cych mniej wię­cej tak, jak opo­wia­dała świa­dek Ann-So­fie Skog. Po­ja­wili się około dzie­więt­na­stej, za­mó­wili dwa piwa i zo­stali do dwu­dzie­stej dru­giej.

– Okej, a on wie, kim są?

– Te­raz robi się cie­ka­wie. Bar­man roz­ma­wiał przez chwilę z jed­nym z nich. Po­wie­dzieli, że są… – La­xman uśmiech­nął się do niej zło­śli­wie. – …Po­li­cjan­tami ze Ska­nii. Przy­je­chali tu w związku z za­da­niem.

Ma­rita przez kilka se­kund mil­czała.

– Po­li­cjanci?

– No i tyle było mo­to­cy­klo­wego mor­der­stwa – stwier­dził La­xman. – Nie mó­wi­łaś wcze­śniej, że sprawa jest już w su­mie roz­wią­zana?

La­xman skrzy­żo­wał ra­miona na piersi i się ro­ze­śmiał.

– Prze­piękne za­koń­cze­nie, in­spek­tor Lan­der! – za­wo­łał, nie prze­sta­jąc się śmiać.

– Po­wie­dzia­łam tylko, że to do­bry trop – za­pro­te­sto­wała Ma­rita i się za­my­śliła. – Czy w tych cza­sach po­li­cjanci mogą się no­sić tak, jak chcą? – wy­mam­ro­tała, nie ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi.

Ką­tem oka za­uwa­żyła, że La­xman wciąż sie­dzi od­chy­lony do tyłu z roz­ło­żo­nymi ra­mio­nami. Uśmiech­nął się trium­fu­jąco.

– Jak można po­my­lić po­li­cjanta z mo­to­cy­kli­stą? Jest chyba pewna róż­nica.

– Cie­kawe, że tak my­ślisz. Nie wiem, czy się z tobą zgo­dzę. Jedni i dru­dzy na­leżą do zdo­mi­no­wa­nych przez męż­czyzn or­ga­ni­za­cji, w któ­rej każdy dzień pe­łen jest prze­mocy i siły. Cza­sami je­dyna róż­nica po­lega na tym, że jedna strona uważa, że stoi po stro­nie prawa, pod­czas gdy druga otwar­cie sy­tu­uje się po dru­giej stro­nie.

Ma­rita wstała, by odejść, ale się za­trzy­mała.

– Prawdę mó­wiąc, w rze­czy­wi­sto­ści nie za­wsze tak jest.

Oczy La­xmana po­ciem­niały.

– To naj­głup­sza rzecz, jaką sły­sza­łem. To my je­ste­śmy ci do­brzy. A oni źli. Do cho­lery, to ogromna róż­nica.

Ma­rita po­de­szła do drzwi.

– Do­pil­nuj, żeby prze­słu­chać tych po­li­cjan­tów. Mo­gli wi­dzieć coś waż­nego dla śledz­twa.

Kiedy okrą­żyła stół i zro­biła ostatni krok w stronę drzwi, La­xman pod­niósł rękę, by ją po­wstrzy­mać.

– Bar­man wspo­mniał o in­nej oso­bie, która wy­dała mu się dziwna.

Ma­rita sta­nęła, nie wy­ka­zu­jąc więk­szego en­tu­zja­zmu.

– Co to zna­czy dziwna?

– Ja też o to spy­ta­łem. Wy­ja­śnił, że ko­leś był nie­przy­jemny.

– No i?

La­xman się wy­pro­sto­wał. Sar­kazm gdzieś znik­nął, te­raz w gło­sie męż­czy­zny sły­chać było po­wagę.

– Na po­czątku ku­pił kilka piw i za­pła­cił go­tówką. Stał sa­mot­nie przy ba­rze i z ni­kim się nie kon­tak­to­wał. Póź­niej za­pła­cił kartą, a po­tem za­czął się roz­glą­dać i ga­pić na lu­dzi.

– A co w tym nie­przy­jem­nego?

La­xman wzru­szył ra­mio­nami.

– To było tylko ta­kie po­czu­cie, bar­man nie po­tra­fił tego wy­ja­śnić, ale uznał, że gość przy­gląda się in­ten­syw­nie, do tego cały czas po­pra­wiał karty drin­ków na ba­rze. Kiedy tylko ktoś pod­cho­dził, znów ukła­dał je do­kład­nie w ten sam spo­sób.

– Czy wiemy, kim jest ten fa­cet?

– Nie, poza tym, że miał małe okrą­głe oku­lary, ciemne włosy i był ubrany w fio­le­tową ko­szulę. – La­xman wzdry­gnął się prze­sad­nie, za­nim za­czął mó­wić da­lej: – Bar­man uznał, że fa­cet nie wy­glą­dał na Szweda. Za­py­ta­łem, czy może do­kład­niej okre­ślić, co ma na my­śli, a on od­po­wie­dział, że może po­cho­dził z Eu­ropy Wschod­niej, ale to tylko przy­pusz­cze­nie.

– Czy był go­ściem ho­telu?

– Bar­man uwa­żał, że nie. Ale mó­wił po szwedzku. Na­wet cał­kiem do­brze, cho­ciaż z wy­raź­nym ob­cym ak­cen­tem.

– Sprawdź, czy uda mu się zna­leźć tę płat­ność kartą! Przy odro­bi­nie szczę­ścia mo­żemy przy­naj­mniej do­stać na­zwi­sko wła­ści­ciela.

La­xman rzu­cił jej pełne po­li­to­wa­nia spoj­rze­nie i po­pra­wił koł­nie­rzyk ko­szuli.

– Ma­rita, moja przy­ja­ciółko. Czy ja nie pra­cuję w branży dłu­żej niż ty? Już go o to po­pro­si­łem. Ma się zgło­sić, kiedy znaj­dzie płat­ność.

Nie de­ner­wuj się, Ma­rita, po­my­ślała, kiedy pul­su­jąca krew roz­grzała jej po­liczki. To głąb z ni­ską sa­mo­oceną. Nie przej­muj się nim.

14

Wo­kół ba­rier w punk­cie do­wo­dze­nia ze­brali się tłum­nie dzien­ni­ka­rze, fo­to­gra­fo­wie, ope­ra­to­rzy ka­mer i trudna do oce­nie­nia liczba cie­kaw­skich ga­piów. Ze względu na unijny szczyt w Åre byli już przed­sta­wi­ciele prasy i Agen­cja Reu­tera, a także więk­szych sta­cji te­le­wi­zyj­nych, wszę­dzie świe­ciły nie­bie­skie świa­tła, nie­trudno było przy­być na miej­sce.

W tej sa­mej chwili, w któ­rej Chri­stian za­uwa­żył, że cztery jed­nostki straży po­żar­nej i trzy ka­retki już przy­je­chały, prze­szedł szybko przez par­king w stronę si­wo­wło­sego męż­czy­zny, który wła­śnie wy­siadł z ra­dio­wozu.

Sa­per Sten Mon­tén był ko­legą od­de­le­go­wa­nym z ko­mendy kra­jo­wej na czas tego za­da­nia i mimo dość po­de­szłego wieku wciąż był w for­mie, która mo­głaby wpra­wić więk­szość na­sto­lat­ków w za­kło­po­ta­nie. Przez po­nad dwa­dzie­ścia lat spe­cja­li­zo­wał się w ma­te­ria­łach wy­bu­cho­wych i je­śli cze­goś o nich nie wie­dział, to praw­do­po­dob­nie nie warto było so­bie tym za­wra­cać głowy.

– Kto by po­my­ślał, że tu, przy bie­gu­nie pół­noc­nym, może być tak cie­pło? Ter­mo­metr w sa­mo­cho­dzie po­ka­zy­wał dwa­dzie­ścia sie­dem stopni.

Chri­stian zi­gno­ro­wał jego uwagę, otarł kro­ple potu z czoła i prze­ka­zał mu skąpe in­for­ma­cje, które miał o rze­ko­mej bom­bie.

Mon­tén zro­bił po­waż­niej­szą minę i ge­sty­ku­lo­wał zde­cy­do­wa­nie.

– Jak na ra­zie rze­czy­wi­ście nie wiemy, czy w wa­go­niku jest bomba, mu­simy więc dzia­łać zgod­nie z za­ło­że­niem, że tam jest, i w każ­dej chwili może wy­buch­nąć.

Chri­stian nie­cier­pli­wie stu­kał bu­tami w as­falt.

– Nie trzeba być sa­pe­rem, żeby to ro­zu­mieć. Po­wiedz mi coś, co po­wi­nie­nem wie­dzieć.

– Je­śli to praw­dziwa bomba, to ist­nieje spore ry­zyko, że to IED, a więc im­pro­wi­zo­wane urzą­dze­nie wy­bu­chowe, a wtedy mu­simy za­ło­żyć, że od­pa­le­nie może na­stą­pić przy uży­ciu te­le­fonu ko­mór­ko­wego…

– Co ozna­cza, że mu­simy unie­moż­li­wić pa­sa­że­rom ko­rzy­sta­nie z ko­mó­rek, bo mogą przez przy­pa­dek wy­słać sy­gnały, które wy­zwolą wy­buch, prawda?

Sa­per kiw­nął głową.

Chri­stian spu­ścił wzrok. We­dług słów kie­row­nic­twa ko­lejki już dzwo­niono do dol­nej sta­cji. Praw­do­po­do­bień­stwo, że wy­ko­ny­wano rów­nież inne roz­mowy, było bar­dzo wy­so­kie. To musi się na­tych­miast skoń­czyć.

Jak spra­wić, by pa­sa­że­ro­wie to zro­zu­mieli? Jak w ogóle można się z nimi sko­mu­ni­ko­wać, gdy wi­szą tak wy­soko nad zie­mią? Czy usły­szą, gdy bę­dzie wo­łał? Wąt­pliwe. Za­wsze mógł sko­rzy­stać z me­ga­fonu, ale wtedy i tak ko­mu­ni­ka­cja by­łaby jed­no­kie­run­kowa. Bo niby jak pa­sa­że­ro­wie mie­liby mu od­po­wie­dzieć? Poza tym w obec­nej sy­tu­acji tylko oni mo­gli zlo­ka­li­zo­wać bombę.

Spoj­rzał na Stena Mon­téna z nie­po­ko­jem.

– We­dług osoby, która dzwo­niła, ła­du­nek wy­buch­nie, je­śli zo­sta­nie na­ru­szony.

Sa­per wy­glą­dał na scep­tycz­nego.

– Żeby zro­bić taki za­pal­nik, ko­nieczne jest wy­ko­rzy­sta­nie bar­dzo za­awan­so­wa­nej tech­niki z rtę­cią. Bio­rąc pod uwagę, że ka­bina do mo­mentu za­trzy­ma­nia była w ru­chu, ła­du­nek praw­do­po­dob­nie też już się po­ru­szał i nie wy­buchł. Skła­niam się ku temu, że musi to być inny typ za­pal­nika niż re­agu­jący tylko na ruch.

– A więc po­win­ni­śmy spró­bo­wać ich skło­nić, żeby wy­rzu­cili bombę?

– W żad­nym wy­padku – od­po­wie­dział bły­ska­wicz­nie Mon­tén. – Ta­kiego ry­zyka nie mo­żemy pod­jąć bez wcze­śniej­szego zba­da­nia, ja­kiego ro­dzaju to urzą­dze­nie.

Kurwa mać, po­my­ślał Chri­stian.

– A więc mamy tu pa­ra­graf dwa­dzie­ścia dwa? Bomba nie może spaść. My nie mo­żemy po nią wejść.

Sten Mon­tén kiw­nął bez­rad­nie głową.

Chry­stian usły­szał za sobą zbli­ża­jące się kroki i się od­wró­cił. Do­szedł do nich Per-Olof.

– W wa­go­niku jest trzy­na­ście osób wraz z ope­ra­to­rem. Więk­szość to za­gra­niczni tu­ry­ści. Czworo dzieci.

Chri­stian tup­nął mocno nogą i wrza­snął z czy­stej fru­stra­cji.

Czworo nie­win­nych dzieci.

Od­wró­cił się w stronę ko­legi.

– Chcę, że­byś po­pro­sił o po­siłki od an­ty­ter­ro­ry­stów. Mu­szą się tu zna­leźć jak naj­szyb­ciej. Do­pil­nuj, żeby wzięli ze sobą ne­go­cja­tora.

Per-Olof wy­glą­dał na za­sko­czo­nego.

– Ne­go­cja­tor?

– Na pewno ktoś się zgłosi z żą­da­niami, a wtedy mu­simy tu mieć za­wo­dowca.

Chri­stian wie­dział, że od­dział może tu do­le­cieć he­li­kop­te­rem ze Sztok­holmu do­piero za pra­wie dwie go­dziny. Nie­wy­klu­czone, że nie dys­po­no­wali ta­kim cza­sem. Do tego mo­mentu los pa­sa­że­rów le­żał w jego rę­kach.

Mu­simy tam wejść. I to w tej chwili, po­my­ślał, czu­jąc przy­pływ ad­re­na­liny we krwi.

Per-Olof wy­jął te­le­fon z uchwytu na piersi, żeby wy­ko­nać roz­kaz.

Chri­stian ru­szył zde­cy­do­wa­nie w stronę kie­row­nika ko­lejki, który sie­dział na be­to­no­wej ba­rierce i ga­pił się w zie­mię.

– Co za­zwy­czaj ro­bi­cie, kiedy wa­go­nik za­trzyma się i trzeba ewa­ku­ować lu­dzi?

Kie­row­nik po­woli pod­niósł wzrok.

– Dzwo­nimy do lu­dzi, któ­rzy po­tra­fią się wspi­nać. Oni wcho­dzą na pod­porę, zjeż­dżają do ka­biny, przy­pi­nają lu­dzi w szel­kach i po ko­lei spro­wa­dzają na zie­mię.

– Czy jest ktoś, do kogo może pan te­raz za­dzwo­nić?

Męż­czy­zna spoj­rzał na Chri­stiana z prze­ra­że­niem.

– Czy pan osza­lał? Ni­kogo nie mogę tam wy­słać. Prze­cież tam jest bomba!

Chri­stian nie mógł nie przy­znać mu ra­cji. Wy­sła­nie ko­goś do wa­go­nika łą­czyło się z za­gro­że­niem ży­cia. Jed­nak na szali le­żało ży­cie trzy­na­stu nie­win­nych osób. Ktoś musi tam pójść, i to szybko.

Po­biegł z po­wro­tem do sa­pera.

– Na ile nie­bez­pieczne jest prze­by­wa­nie w po­bliżu wa­go­nika?

– To oczy­wi­ście za­leży od typu ła­dunku. Po­wie­dział­bym, że nie tylko wspi­na­nie się tam jest śmier­tel­nie nie­bez­pieczne, lecz także samo prze­by­wa­nie w po­bliżu.

– Co to zna­czy?

– Bomba może wy­wo­łać po­tężną falę ude­rze­niową, a je­śli wy­buch­nie, bę­dzie roz­rzu­cać cięż­kie przed­mioty. Nie mó­wiąc o odłam­kach szkła, które…

Jed­nak za­nim Mon­tén zdą­żył skoń­czyć, Chri­stian już się zde­cy­do­wał. Mimo ry­zyka mu­szą tam wejść i spró­bo­wać skon­tak­to­wać się z pa­sa­że­rami. Jego za­da­niem było ra­to­wa­nie in­nych lu­dzi. Je­śli po­li­cjant nie jest go­towy na­ra­zić się na za­gro­że­nie, to po­wi­nien był wy­brać inny za­wód.