Niepoprawna - Jenny Downham - ebook

Niepoprawna ebook

Jenny Downham

4,5

Opis

Chwytająca za serce powieść bestsellerowej autorki Jenny Downham, która rozkochuje w sobie czytelników w każdym wieku.

 

Trzy pokolenia kobiet, trzy tajemnice, trzy historie do opowiedzenia i jedna czerwona szminka, która dodaje odwagi.

 

Jak rozliczyć się z życiem, kiedy każdego dnia zapominasz o tym, kim jesteś? Jak odkryć piękno codziennych chwil, kiedy wciąż rozpamiętujesz przeszłość? Jak wyjść z ukrycia, kiedy boisz się być sobą?

 

W tej poruszającej historii kryje się wiele, a jeszcze więcej nie zostaje wypowiedziane na głos. Zabawna, smutna, szczera i mądra, ta wielopokoleniowa powieść świętuje życie jak żadna inna książka.

 

 

Przeczytaj i przekonaj się, dlaczego córki, przyjaciółki, matki i babki przekazują sobie tę książkę z rąk do rąk.

 

To niesamowite, jak dobra jest to książka - mądra, wzruszająca, chwytająca za serce. Trzy pokolenia kobiet, trzy tajemnice, trzy historie do opowiedzenia. Pojawia się tutaj wszystko - demencja, homoseksualizm, trudne macierzyństwo, problemy międzypokoleniowe i rodzinna miłość. Niby Young Adult, ale tak wartościowe, że przemówi także do dorosłych.

Jestem pod ogromnym wrażeniem i czuję, że to będzie jedna z tych książek, które pozostaną w moim sercu do końca życia.

Klaudyna Maciąg / @kreatywa

 

"Niepoprawna" to historia pięciu kobiet, które - jak nitki - łączą wspomnienia. Trudne, bolesne, te, z jakimi nie chcą się mierzyć, a które na światło dzienne wyciąga upór i choroba. Ta książka może Cię boleć, irytować, męczyć swoim ciężarem, ale musisz jej na to pozwolić - bo cały obraz utkany z tych nitek jest wyjątkowy.

Ewa Cat Mędrzecka / Cat Vloguje

 

Gdyby opisać „Niepoprawną” trzema słowami to byłoby to: prawdziwa, wzruszająca, ponadczasowa. To więcej niż książka, to lekcja, którą każdy z nas powinien przejść, wyciągnąć z niej wnioski i je zapamiętać. Dawno nie spotkałam tak dobrej, mądrej i bolesnej pozycji. To jedynie złudzenie, że to książka dla młodzieży. To pozycja obowiązkowa dla wszystkich. Szczerze polecam.

Karolina Klimkiewicz, autorka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 544

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (17 ocen)
10
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Magosia06

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca i poruszająca. Szczerze polecam
00

Popularność




Część pierwsza

Jeden

Zupełnie jakby nagle wylądował kosmita. Poważnie, to było aż tak dziwaczne, jak gdyby w życiu Katie pojawił się przybysz z obcej planety. Powinna właśnie uczyć się w domu, a nie siedzieć na plastikowym krześle na szpitalnym korytarzu, próbując prowadzić rozmowę. Ile razy można proponować komuś coś z automatu do napojów, żeby nie poczuć się jak kretyn, gdy ten ktoś całkowicie cię ignoruje?

– Może gorącą czekoladę?

Cisza.

– A cappuccino?

Nadal nic.

To już nawet ET miał bardziej rozbudowane słownictwo.

Katie nie wiedziała, jak się do niej zwracać. Próbowała „babciu”, ale zabrzmiało to nienaturalnie i nie wywołało żadnej reakcji. Pani Todd? Babko? Nie istniała żadna reguła.

Dobrze, że chociaż mogła się na nią bezkarnie gapić, bo chyba jej to nie przeszkadzało. Całkiem ładna była z niej kobieta, miała delikatne rysy twarzy, a w półmroku jej policzki wydawały się rumiane.

Źle, że brzydko pachniała (zapach kojarzył się Katie z chlebem pleśniejącym w plastikowej torebce) i była naprawdę chuda. Pod swetrem odznaczał się wyraźnie obojczyk, jakby kości chciały uciec z jej ciała, a skóra na szyi wydawała się tak przezroczysta, że widać było pulsującą krew w żyłach. Na ostatnim krześle w rzędzie (to ma być dyskretność?) siedziała pracownica opieki społecznej i zadawała mamie niekończące się pytania. „Czy pani Todd ma jakiekolwiek problemy zdrowotne?”. „Czy zwykle wykazuje takie samo zdezorientowanie?”. „Czy zmarły mąż był jej opiekunem?”.

– Nie jestem pewna, co pani chce osiągnąć tymi pytaniami – odpowiedziała jej mama. – Mówię przecież, że nie widziałyśmy się od wielu lat.

– Na bransoletce medycznej jej męża pani nazwisko zostało umieszczone jako kontakt w nagłych wypadkach – odparła kobieta. – To dość dziwne, skoro twierdzi pani, że się ze sobą nie kontaktujecie.

– Mogę panią zapewnić, że sobie tego nie wymyśliłam! – Sytuacja coraz bardziej stresowała biedną mamę. – Poza tym ona nie miała męża, to był jej partner. Nie lubiła zobowiązań.

– Ale to pani matka?

– Nie jestem pewna, czy kwalifikuje się do tej roli. Proszę pani, myślę, że lepiej jej będzie w tym szpitalu. Nie możecie znaleźć dla niej łóżka?

Pracownica opieki społecznej wydawała się lekko zszokowana.

– Pani matka nie jest pacjentką. Przyjechała w karetce razem ze swoim partnerem, nie ma żadnych medycznych powodów, dla których miałaby zostać przyjęta do szpitala. Czy mam rozumieć, że odmawia pani jej zabrania?

Nawet jeśli mama znała odpowiedź na to pytanie, nie wypowiedziała jej na głos. Pracownica opieki wzięła milczenie za znak zgody, uśmiechnęła się i wróciła do wypełniania formularzy.

Starsza pani siedziała nieruchomo, oczy miała teraz zamknięte. Nie spała, co można było poznać po jej brodzie. Może chciała ich wykiwać? Przekonać, że śpi i uciec, gdy nikt nie będzie patrzył? Jej partner umarł, lekarze uważali, że jest zbyt roztrzęsiona, by wrócić sama do domu, a jej własna córka jej nie chciała. Aż się prosiło, by zwiać i zacząć nowe życie w jakimś innym miejscu.

Chris wrócił z wyprawy do toalety. Stał przed nimi z szerokim uśmiechem i podskakiwał w miejscu, ewidentnie podekscytowany nowością sytuacji.

– Tu jest bufet.

Mama pokręciła głową.

– Nie teraz.

– Jestem głodny.

– Powiedziałam: nie teraz.

Zaczął przeskakiwać z nogi na nogę.

– Dlaczego nie?

– Chcesz usiąść koło mnie? – Katie poklepała krzesło. – Chodź, przywitasz się.

Pokręcił głową i udał nagłe zainteresowanie własnymi butami.

– I pić też mi się chce.

Pracownica opieki społecznej nie spuszczała z niego wzroku. Pewnie myślała: „A z nim co jest nie tak? Dlaczego taki wielki nastolatek zachowuje się jak małe dziecko? Ile nieszczęść może spotkać jedną rodzinę?”.

„Witam w moim życiu”, miała ochotę powiedzieć Katie. Zamiast tego wbiła tylko spojrzenie w kobietę, bo to zawsze odnosiło najlepszy skutek. Wystarczy dać gapiom do zrozumienia, że się zauważyło, a odwracają wzrok.

– Bufet nie jest takim złym pomysłem – powiedziała kobieta do mamy, unikając wzroku Katie. – To trochę potrwa.

Mama westchnęła, otworzyła torebkę i wyjęła banknot dziesięciofuntowy.

– Trzymajcie się razem. Przyjdę po was, jak tylko skończymy.

Katie skinęła głową.

– Czy ktoś jeszcze ma na coś ochotę? – zapytała.

Mama odmówiła, pracownica opieki nie zadała sobie nawet trudu, żeby cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna spojrzała na staruszkę. Może miałaby ochotę na bułkę albo hot-doga – coś konkretnego, co by zaspokoiło jej głód?

Pochyliła się i szepnęła:

– Chcesz coś do jedzenia, babciu?

Żadnej odpowiedzi. Żadnego ruchu. No i ta „babcia” tak dziwnie zabrzmiała.

Przed bufetem kłębił się tłum ludzi. Kiedy się wreszcie dopchali do lady, już prawie nic nie zostało do jedzenia. Kupili zestaw kanapek z serem i dwa kartoniki soku pomarańczowego, a ponieważ bufet już zamykano, zaś mama miała spędzić jeszcze mnóstwo czasu w szpitalu, wyszli za zewnątrz i usiedli na murku. Słońce już całkowicie schowało się za horyzontem i od razu zrobiło się chłodno. Chris przytulił się do Katie i oparł głowę na jej ramieniu. Pozwoliła mu na to, bo było ciemno i nikt nie patrzył

Kawałek dalej znajdował się bar z kebabem. Na szybie wystawowej wisiała tablica z napisem: „shish, doner, falafel”. Dochodził stamtąd niezwykle apetyczny zapach smażonej cebuli. Od razu powinni byli wyjść ze szpitala i zjeść sobie kebab na kolację. Czy mama miałaby coś przeciwko? Owszem. Martwiła się, że zatrują się pieczonym mięsem i środkami konserwującymi w sosie chili. A ponieważ bar wyglądał jak spelunka, zapewne uznałaby, że oprócz kebabu sprzedają w nim także narkotyki. Katie westchnęła. Mama była taka przewidywalna.

Zwykle rozkład zajęć na środowy wieczór przedstawiał się następująco: dwie godziny nauki (Katie), zrobienie kolacji (mama), odrabianie lekcji (Chris), zjedzenie kolacji (wszyscy). Potem Chris mógł przez godzinę pograć na konsoli, Katie robiła w tym czasie zadania z fizyki, a mama przeglądała stronę internetową komisji egzaminacyjnej, szukając zasad oceniania i wytycznych. Dzięki temu mogły później przeanalizować wyniki testu i przekonać się, nad czym Katie powinna jeszcze popracować. Potem czas było spać. Katie wypijała przed snem napar z rumianku, który pozwalał jej się wyspać i dawał jej siły na kolejny dzień nauki w szkole.

Tego dnia jednak nic z tego nie miało miejsca. Znajdowali się w szpitalu wiele kilometrów od domu – bez nauki, bez kolacji, za to z dużym prawdopodobieństwem powrotu do domu z zupełnie obcą osobą. Katie poczuła się dziwnie lekko. Jeśli bowiem to, co przewidywalne, tak łatwo można wywrócić do góry nogami za pomocą jednego telefonu, może ze wszystkim da się tak zrobić? Nawet z największymi katastrofami? Wyjęła komórkę i ośmieliła się wysłać kolejnego SMS-a do Esme: błagam pogadajmy.

Chris się nagle wyprostował.

– A gdzie jest ten zmarły mąż?

– Partner – poprawiła go. – Ona podobno nie wierzyła w zobowiązania. Podejrzewam, że jest w kostnicy.

– Może stał się zombie.

– Wątpię.

– To się zdarza.

– Tylko wtedy, gdy za dużo grasz na konsoli.

Pokazał jej język.

– Nie wiesz tego. A poza tym ta kobieta też może jest zombie.

– Miejmy nadzieję, że nie. I to nie „ta kobieta”, tylko twoja babcia, która być może z nami zamieszka.

Zamrugał gwałtownie.

– A gdzie będzie spała?

Świetne pytanie. Czemu nie przyszło jej do głowy? Mieli tylko trzy pokoje do dyspozycji.

– Katie?

– Nie wiem, nie pytaj mnie ciągle o wszystko.

– W moim pokoju?

– Tak.

– Naprawdę?

– Naprawdę. A jej partner-zombie zamieszka pod twoim łóżkiem.

Chris pokazał jej środkowy palec i się od niej odsunął.

Miała to w nosie. Niech się wkurza. Pokazała mu to samo, najpierw prosto w tę jego masywną twarz, potem w małe oczka, a na końcu w wielkie cielsko, które zajmowało o wiele więcej świata niż jej ciało. Oczywiście, że to nie będzie jego pokój. Zostanie zmuszona, by oddać swój, a sama będzie musiała przenieść się do sypialni mamy. Sytuacja zestresuje mamę, która zacznie się domagać większej niż zwykle pomocy i uwagi ze strony Katie. „Dzięki Bogu, że mam ciebie, Katie. Zawsze można na ciebie liczyć”.

Odchyliła się do tyłu i popatrzyła na niebo. Było szare, zasnute chmurami. Poczuła, że rozpływają się resztki optymizmu, który gdzieś tam jeszcze czuła. Miała nadzieję, że nadchodzi ogromna burza, coś, co rozerwie strukturę ziemi. Jej życie dopiero co się rozsypało. Najpierw tata. Potem Esme. A teraz to.

Tuż przed nimi zatrzymał się autobus. Jechał do miejsca, o którym Katie nigdy nie słyszała. To już trzeci autobus w ciągu dziesięciu minut, a każdy miał inny cel podróży.

– Hej, Chris, masz ochotę wsiąść do tego autobusu i przekonać się, dokąd nas zawiezie?

– Nie! – Jej brat wydawał się przerażony na samą myśl.

Z autobusu wysiadły tylko dwie osoby – dziewczyna, która minęła ich, rozmawiając przez komórkę: „Może się później spotkamy. Nie jestem pewna, co będę teraz robić”. A także mężczyzna, który stanął naprzeciwko z piwem w ręku.

– Cześć – powiedział, patrząc na Chrisa, ale piwem machnął w stronę Katie. – Ona jest z tobą?

Nie odezwali się, więc odszedł.

– Powinniśmy wracać do środka – rzucił Chris takim tonem, jakby miało to dla niego znaczenie. – Nie powinniśmy tu siedzieć.

Katie pokręciła głową.

– Nie mam ochoty.

– Tu jest niebezpiecznie.

– Nie każde miejsce jest niebezpieczne. To statystycznie niemożliwe.

– To dlaczego wstajesz? Dokąd idziesz?

– Donikąd. Nogi mi ścierpły. Zostań tutaj.

Ruszyła przed siebie, przeszła na drugą stronę ulicy, a wtedy trzej mężczyźni wyszli z baru. Odwinęli zapakowane w papier kebaby i zaczęli jeść parujące kęsy. „Nie znam was – pomyślała Katie. – Nigdy nie dowiem się, jak się nazywacie i nigdy was już nie zobaczę”. Poczuła się taka wolna. Wolna od klaustrofobicznego miasteczka, w którym żyli, jego nudnych ulic, nieatrakcyjnych barów i sklepów, maleńkiego centrum artystycznego, jedynej szkoły. Miejsca, w którym plotki, jeśli już się pojawiły, rozprzestrzeniały się z prędkością błyskawicy.

„Oddychaj. Oddychaj. Nie myśl o tym teraz…”.

Gdyby mieszkała tutaj, nikt by jej nie znał. Wymyśliłaby siebie od nowa. Nowe stroje, nowa fryzura, może jakiś kolczyk albo tatuaż. Znalazłaby pracę i zamiast od razu iść na studia, zrobiłaby sobie rok przerwy. Byłaby jak ta dziewczyna, która wysiadła z autobusu. „Nie jestem pewna, co będę teraz robić”.

Ale by było!

Oblizała spierzchnięte wargi i zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła kilka sekund później, Chris zeskakiwał właśnie z murku.

– Mama! – zawołał.

– Co wy tu robicie? – Mama przyciągnęła Chrisa do siebie, jakby go nie widziała od miesięcy. – Wszędzie was szukałam. Już myślałam, że zostaliście porwani.

– Porwani? – prychnęła Katie. – Nie przesadzaj!

Mama popatrzyła na nią surowo.

– Straszne rzeczy mogą się wydarzyć w ułamku sekundy.

Umierają starzy mężczyźni. Stare kobiety zostają same. Szpitale dzwonią do ciebie ni z tego, ni z owego.

A to tylko dzisiaj.

Chris się rozpłakał.

– Nie podoba mi się tutaj. – Z jego piersi wydarł się wielki szloch.

– Och, skarbie, wszystko będzie dobrze – uspokoiła go mama. – Musimy tylko wrócić do domu. Nie martw się, już jedziemy.

Na parkowej alejce ukazała się starsza pani idąca ramię w ramię z pracownicą opieki społecznej. Wydawała się kompletnie oszołomiona.

– We czwórkę? – upewniła się Katie.

Mama kiwnęła głową, twarz jej nagle pociemniała.

– We czwórkę.

Dwa

Mary miała kolana nakryte kocem, w rękach trzymała kurczowo torebkę i nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, wiedziała jednak, że nie w domu, a to wystarczyło, żeby czuła się niepewnie. Czy powinna pracować? Nie, to nie był teatr. Wszystko dookoła wyglądało zbyt domowo, dostrzegła sofę, telewizor, lampę na narożnym stoliku, komodę oraz dywan. Jakaś dziewczyna stawiała na ławie tacę z filiżankami.

Może więc był to hotel?

– Proszę, babciu. Herbatka. Postawić ci ją tutaj?

Że jak?

– Jestem Katie, pamiętasz?

Dziewczyna się w nią wpatrywała, oczekiwała odpowiedzi. Żeby odseparować się od rosnącego niepokoju, Mary podniosła filiżankę, nabrała herbaty w usta, przytrzymała, po czym przełknęła. Wzięła głęboki oddech i powtórzyła czynność. No i widzisz? Wszystko jest w porządku, nie ma się na co gapić!

– Nie byłam pewna, czy słodzisz – powiedziała dziewczyna. – Ale w zasadzie nie mamy cukru, więc chciałam zapytać, czy to ci pasuje?

Mary otarła usta chusteczką, którą trzymała w rękawie i próbowała zastanowić się nad zdaniem, które uspokoiłoby dziewczynę. „Jakie piękne macie okna. Jakże cudownie wygląda dzisiaj niebo”.

Nieznajoma nastolatka oparła się o drzwi balkonowe. Wydawała się zdenerwowana – a może to tylko gra świateł?

– Sądziłam, że nie mam dziadków – oznajmiła nagle. – A teraz się okazuje, że jednak istniejesz.

Mary nie miała pojęcia, o czym ona mówi. Serce jej podskoczyło ze strachu.

– Odkąd tata odszedł, jesteśmy bardzo małą rodziną, nie mamy nawet żadnych kuzynów czy ciotek. Jesteśmy jak trzy boki trójkąta, z których każdy podtrzymuje sąsiednie.

Mary zmusiła się, by siedzieć prosto. Chwyciła się słów dotyczących rodziny, bojąc się, że ich znaczenie rozmyje się jak inne rzeczy, co miało miejsce, gdy zbytnio się na nich koncentrowała. Wtedy usłyszała hałas. Ogromny! Najpierw coś zabrzmiało jak zatrzaskiwane drzwi, a potem jak czyjś oddech dochodzący z zewnątrz.

– To Chris – powiedziała dziewczyna. – Ciężko mu zachować ciszę.

Zaraz potem Mary zauważyła, że stoi przed nią dwoje dzieci. Dwoje. A ona nadal nie miała pojęcia, kim są.

Padły nieistotne pytania, w rodzaju: „Nie jest ci zimno?” albo „Dolać więcej mleka do herbaty?”. Powiedziano jej, że ich matka jest na górze, ścieli łóżka, wkrótce wszyscy będą mogli iść spać, czy to nie cudowne?

To dziewczyna mówiła, chłopak gapił się tylko świdrującym spojrzeniem. Coś było z nim nie tak, że się tak w nią niepokojąco wpatrywał.

– Jest nieśmiały – wyjaśniła dziewczyna, jakby potrafiła czytać w myślach. – Odezwie się, kiedy cię lepiej pozna. – Odwróciła się do chłopca z uśmiechem. – A potem nie będzie mógł przestać gadać.

Chłopak roześmiał się, na co dziewczyna także zareagowała śmiechem. Coś drgnęło w Mary na ten widok.

„Myśl, kobieto, myśl. Kim oni są?”.

Powietrze wypełniło jej płuca, a te się rozszerzyły. Przez jej organizm przetoczył się tlen. Powietrze uszło z niej ciepłą, delikatna falą.

– Och – wydostało się z jej ust.

– Wszystko w porządku, babciu?

Nie! Nic nie było w porządku, ponieważ nagle, ale za to dokładnie przypomniała sobie to, co przypominała sobie już dwadzieścia razy wcześniej tego samego dnia: przyjechała z Jackiem karetką do szpitala. Lekarze oznajmili, że bardzo im przykro, ale nie byli w stanie go uratować. Nie pozwolili jej wrócić do domu, ale zlokalizowali jej córkę.

Caroline.

A więc te dzieciaki to muszą być…

Dzieci Caroline.

Zatkało ją. Na samą myśl. Po tylu latach.

Trzy

Katie nie mogła zasnąć. Leżała na rozkładanym fotelu w sypialni mamy i próbowała się zrelaksować, oddychać głęboko, nie myśleć o niczym, tylko o chwili obecnej i własnym ciele. Cały czas jednak wracała myślami do starszej pani znajdującej się w pokoju naprzeciwko. Dlaczego mama nigdy o niej nie wspominała? Jak można ukrywać fakt, że się posiada matkę? I po co? Nawet ludzie nienawidzący swojej rodziny jakoś dają radę obchodzić wspólnie święta czy urodziny.

Podparła się na łokciu i spojrzała na ciemny kształt leżący na łóżku mamy. „Kim jesteś?” – pomyślała. Miała wrażenie, że wszystko się zmieniło i niczemu nie można już ufać.

Zasłony były odrobinę rozchylone, przez szparę widziała granatowe nocne niebo. Odsunęła kołdrę, przeszła na palcach przez pokój, otworzyła okno i wychyliła się, by powąchać powietrze. Przestało już padać, liście poruszały się na delikatnym wietrze. Pachniało inaczej niż wcześniej – świeżością, ale i chłodem. Zauważyła kota znikającego pod zaparkowanym samochodem, usłyszała czyjeś kroki i śmiech, a potem przyglądała się, jak grupka ludzi przechodzi przez trawnik przed blokiem i mija bramę. Dalej znajdowały się ulice i osiedla North Bisham. Katie mogłaby wysłać sygnał ze swojego okna…

Błysk: „dostałaś mojego SMS-a?”. Dwa błyski: „błagam, pogadajmy o tym, co się stało”. Błysk: „zwariuję od tego”.

– Co się dzieje? – rozległ się głos mamy. – Dlaczego tam stoisz?

Odwróciła się na pięcie. Mama gramoliła się na łóżku do pozycji siedzącej.

– Przepraszam. Nie mogłam spać.

– Dobrze się czujesz?

– Duszno tutaj.

– A teraz zrobiło się lodowato.

Zamknęła okno i oparła się plecami o parapet.

– Coś cię obudziło? – zapytała mama. – Jakiś hałas? Myślisz, że ona chodzi po domu?

– Nic nie słyszałam. Zrobiło mi się gorąco, to wszystko.

Mama podciągnęła kołdrę pod szyję i opadła z powrotem na poduszki. Wydawała się taka krucha, jakby coś było z nią nie tak, a Katie przyjechała tu tylko w odwiedziny.

– Jak myślisz, co zrobiłaby ta pracownica opieki społecznej, gdybym nie zgodziła się wziąć jej do siebie?

– Pewnie umieściłaby ją gdzieś, muszą coś mieć na takie sytuacje.

– Powinnam była jej na to pozwolić. – Mama przesunęła ręką po szyi i potarła sobie ramię. – Ale byłam pod presją.

– To straszne tak zostać oddelegowanym do zupełnie obcych ludzi.

– Obcych?

– Nie poznaje ciebie po tych wszystkich latach, więc wychodzi na to samo.

Mama westchnęła i ułożyła się wygodniej.

– Czyli to taka biedna kobieta, a ja jestem okrutna i bezduszna?

– Tego nie powiedziałam. Tylko po prostu… to dziwna sytuacja, dla wszystkich. Ona jest w żałobie. Ty się wystraszyłaś. My z Chrisem nic o niej nie wiemy.

– Wiecie, że sobie poszła, ledwo się urodziłam. – Głos mamy jest cichy, niewiele głośniejszy od szeptu. – I że się nie pokazywała przez długie lata.

– Ale mieszkałaś z nią, gdy byłaś starsza. Sama tak mówiłaś w samochodzie. Dlaczego więc nigdy jej nie poznaliśmy? Dlaczego nigdy nie dostaliśmy prezentu na urodziny, pieniędzy, nie zaprosiła nas na ciasto?

Mama zmarszczyła czoło.

– Tylko o tym myślisz? Co cię ominęło?

Tak to zabrzmiało, chociaż Katie wcale tego nie chciała.

– Uważam po prostu, że to dziwne. To twoja mama, a ty nigdy o niej nie mówisz.

– Bo nie uważam jej za matkę. Nie żywiła mnie, nie kupowała ubrań, nie odprowadzała do szkoły ani się mną nie opiekowała, gdy zachorowałam. To wszystko robiła jej siostra, Pat. W moim odczuciu to właśnie ona była dla mnie matką, a nie kobieta, która wydała mnie na świat.

– A Pat niestety zmarła?

– Przecież wiesz. – Mama podciągnęła jeszcze wyżej kołdrę. – Do bycia rodzicem potrzeba czegoś więcej niż tylko biologii, potrzeba poświęcenia. Nie można robić w życiu tego, na co ma się akurat ochotę.

Katie poczuła bolesne ukłucie w żołądku: dokładnie te same słowa mama wykrzyczała tacie w twarz kilka miesięcy temu. Zaczęła się dusić, więc odwróciła się do okna i przycisnęła policzek do zimnej szyby.

– Jutro z samego rana wyskoczę do pracy – wyjaśniła mama – i powiem im, co jest grane. A potem zadzwonię do szpitala i wydostanę od nich listę domów opieki. Gdzieś muszą mieć wolne miejsce.

Dalej, za drzewami, stały duże domy z bramami i ogrodami. Mieszkające w nich dzieci zapewne miały oboje rodziców i nie musiały z nikim dzielić pokoju. Ot, zwyczajne rodziny.

– Zwolnię Chrisa ze szkoły, żeby z nią został. W końcu późno poszedł spać przez to wszystko. Ty masz fizykę o jedenastej, tak?

Rodzina Katie także była kiedyś zupełnie zwyczajna. Zanim tata znalazł sobie kochankę, a mama wynajęła kontener na odpady i wpakowała do niego wszystkie jego rzeczy. Zanim uznała, że ich dom jest skażony i przeniosła się do tego miasta. Zanim wyniknęła sprawa z Esme. Teraz Katie mogła dodać nieznaną dotąd babcię i stare rodzinne konflikty do repertuaru dziwnych rzeczy, które ją spotkały.

– Czy ty mnie słuchasz, Katie?

– Nie muszę iść na fizykę.

– Owszem, musisz.

– Mamy wolne na naukę, nie musimy chodzić na zajęcia.

– A powinniście. – Mama poklepała prześcieradło obok siebie. – Chodź tutaj.

Nie miała ochoty na dotyk, ale mama wyciągnęła rękę, więc nie miała wyjścia. Podeszła powoli i usiadła na łóżku.

– Twoja przyszłość to ważny element naszego życia i nic nie może jej zagrozić – powiedziała mama, po czym uniosła się i zmierzwiła jej włosy. Katie nie pamiętała, żeby mama wcześniej coś takiego robiła. Poczuła się zakłopotana.

– Czujnik dymu! – zawołała nagle mama.

– Co takiego?

Mama zrzuciła z siebie kołdrę.

– Sprawdzę baterie.

– Uważasz, że może podpalić mieszkanie?

– Nie wykluczałabym takiej możliwości.

Mama zabrała szlafrok z krzesła i zarzuciła go na siebie.

– Lepiej schowam też klucze.

Katie się roześmiała, nie potrafiła się powstrzymać.

– Nie chcesz jej tutaj, ale nie chcesz, żeby uciekła?

– Nie chcę, żeby wprowadziła zamieszanie. – Mama wsunęła stopy w kapcie. – Może i wygląda niegroźnie, ale jest zdolna do wszystkiego.

Cztery

– Może skusisz się i wyjdziesz na balkon?

Starsza pani pokręciła głową i zacisnęła palce na uchwycie torebki. Katie rozłożyła leżak i ustawiła go przodem do słońca. Postawiła parasol, żeby rzucał cień, poklepała poduszkę i położyła na leżaku.

– Widok jest ładny, a do tego zobaczysz mamę, kiedy będzie wracała.

Znów kręcenie głową.

A tak w ogóle, gdzie się ta mama podziewa? Nie było jej znacznie dłużej niż obiecane pół godziny, a Katie niebawem musiała iść do szkoły, gdzie zanosiło się na kolejną katastrofę – związaną nie tylko z fizyką, ale także z nieuchronnymi spojrzeniami, szeptami, poczuciem, że ma za krótkie nogi, za długie ręce, że chodzi dziwnie i jest niewłaściwie ubrana.

O Boże.

Balkon wydał jej się nagle zbyt otwartą przestrzenią.

Zamknęła drzwi i usiadła na dywanie u stóp starszej pani. Może powinna zadzwonić do mamy i uprzeć się, że nie pójdzie do szkoły? W ten sposób mama mogłaby pozałatwiać sobie wszystko na spokojnie, a Katie zostałaby w domu, by dopilnować tego, co trzeba. Brzmiało logicznie, prawda? Wymyśliłaby jakieś zajęcia typowe dla staruszek, jak na przykład robienie na drutach albo wyplatanie makram, i obejrzała filmiki instruktażowe na YouTubie. Zajmowanie się babcią mogłoby być nawet przyjemne. Może nawet okazałoby się, że jest dobrą opiekunką. A gdyby znalazła odpowiedni sposób, by się do niej zwracać (nie próbowała jeszcze „babuni”), w magiczny sposób otworzyłaby ją na rozmowę. Zawsze może się okazać przy bliższym poznaniu, że starsza pani jest jak te sędziwe staruszki z baśni, pełne mądrości i dobrych rad. Może potrafi przyrządzać tajemne mikstury i Katie udałoby się nakłonić ją do sporządzenia „serum zapomnienia”, którym poczęstowałaby Esme.

Westchnęła. Po pierwsze, mama za żadne skarby nie pozwoli jej opuścić zajęć powtórkowych tuż przed egzaminem. „Najbardziej opłacalną inwestycją w życiu jest inwestycja w wiedzę” – to jej ulubiony cytat. Po drugie, ta siedząca przed nią kobieta była najwyraźniej niezdolna do jakiejkolwiek inteligentnej wymiany zdań. Cały ubiegły wieczór wyglądała na przerażoną, rano wydawała się zdezorientowana, a teraz znów zamknęła oczy. Ewidentnie nie zamierzała powiedzieć nic wartego uwagi, więc zamiast fantazjować na temat magicznych mikstur, Katie powinna nakłonić tę biedną istotę do zjedzenia czegoś i pomóc jej się odnaleźć.

– Może zjemy śniadanie? Zwykle nie mamy niczego nadzwyczajnego w domu, ale Chris zrobił nalot na zamrażarkę, więc może uda się znaleźć coś smacznego. Zjadłabyś coś?

Żadnej odpowiedzi.

– Właściwie to nie mieszkamy w domu, tylko w bloku. Może pamiętasz, jak wczoraj wieczorem jechaliśmy windą? – Jezu, ale to zabrzmiało protekcjonalnie. – Mamy mieszkanie na ostatnim piętrze – dodała. – Widok jest piękny. Gdybyś wyszła teraz na balkon, zobaczyłabyś całe North Bisham skąpane w słońcu.

Kobieta otworzyła jedno oko – płynnie, tak, że drugie nawet jej nie drgnęło. Katie uśmiechnęła się na ten widok, sądziła, że tylko ona potrafi zrobić coś takiego. Jeszcze nigdy nie spotkała nikogo, kto potrafiłby to powtórzyć z takim samym przerażającym efektem. Żadnego marszczenia twarzy, grymasów. Tylko jedno oko zamknięte, a drugie otwarte. Jakby człowiek na wpół spał. Albo na wpół żył.

– Bisham?

Odezwała się! Katie była tak zszokowana, że prawie ją zamurowało.

– Tak. Znasz to miasto?

– Victory Avenue?

– Eee, nie. To gdzieś tutaj? Mogę wyguglać.

Kobieta otworzyła gwałtownie drugie oko.

– Co?

No tak. Biedaczka! Pewnie nie wiedziała nawet, że wynaleziono komputery. Co jej przyszło do głowy? Zachowuje się jak kretynka.

– To taka mapa. Mogę sprawdzić, chcesz?

Katie była wniebowzięta. Rozmawiały! Odbyły całą rozmowę, i to sensowną!

Siedziały teraz w milczeniu, patrząc na siebie. Cisza przeciągała się w nieskończoność. Katie od razu pomyślała o ogrodzie zoologicznym, o tym, jak zwierzę w klatce podchodzi do kraty i przygląda się zwiedzającym tak samo intensywnie, jak oni się na nie gapią.

W końcu staruszka odezwała się jako pierwsza:

– Caroline mieszka w Bisham.

– Tak. Niedługo wróci. Poszła na chwilę do pracy.

– Do pracy?

– W agencji nieruchomości. Musiała oddać klucze – wyjaśniła Katie i przyglądała się, jak staruszka przetwarza tę informację.

– Jesteś córką Caroline.

– Zgadza się.

Kobieta pokręciła głową, jak gdyby nie mogła w to uwierzyć.

– Jesteście wszyscy tacy wyrośnięci.

– Zgubiliśmy siedemnaście wspólnych lat, prawda?

W tej samej chwili do pokoju wszedł Chris z ciastem czekoladowym. Pokroił je na kawałki, co znaczyło, że wykorzystał okazję i co najmniej jeden kawał pochłonął na miejscu, w kuchni. Ale pamiętał o talerzykach i serwetkach, co ją zaskoczyło. Wzięła od niego ciasto i przysunęła do kobiety.

– Poczęstujesz się?

Blady uśmiech.

– Dziękuję, jesteś bardzo miła.

– Ej, ona mówi! – zawołał Chris.

Katie rzuciła mu ostre spojrzenie.

– Nie bądź grubiański – powiedziała i podsunęła talerz jeszcze bliżej. – Który kawałek wybierasz, Mary? Pewnie jesteś głodna?

„Mary” brzmiało właściwie i chyba też było skuteczne, bo kobieta uśmiechnęła się szerzej.

– Mary – powtórzyła Katie, napawając się brzmieniem słowa. Nie znała nikogo o takim imieniu. – Położę ci na talerzyku największy kawałek, zobacz tylko.

Chris zabrał porcję ciasta dla siebie i usiadł na podłodze.

– Wyobraź sobie, że mama nie zrobiła mi śniadania! Ona nigdy nie zapomina o takich rzeczach. Nigdy!

Mary spojrzała na chłopaka.

– Nie mam absolutnie pojęcia, kim możesz być.

– Jestem Chris! – Uderzył się pięścią w głowę, by to podkreślić. – Słyszysz? To ja.

– Mieszkasz tutaj?

– A gdzie miałbym mieszkać? – Przystawił sobie palec do skroni i zakręcił, co miało znaczyć „wariatka”.

Katie próbowała go kopnąć, bo sam nienawidził, gdy ktoś wykonywał taki gest pod jego adresem, ale tylko się roześmiał i odsunął.

Mary przeniosła wzrok z Chrisa na Katie i z powrotem.

– Macie identyczny kolor włosów.

– Tycjanowy. – Katie się uśmiechnęła.

– Nazywają was rudzielcami?

– Tata nazywa mnie rudym agentem – odparł Chris. – To znaczy, nazywałby, gdyby tu był…

– A twoja dziewczyna jak na ciebie mówi?

Roześmiał się głośno.

– Nie mam dziewczyny. Mama by dostała szału.

– A ty? – Mary zwróciła się do Katie. – Masz adoratora?

Przez głowę dziewczyny przemknęło wspomnienie pocałunku, ziarnisty czarno-biały film z niedalekiej przeszłości. Odepchnęła je od siebie.

– Nie. Nie mam.

– Taka ładna dziewczyna. Zalotnicy powinni walić drzwiami i oknami.

– Nic takiego nie ma miejsca.

– Kiedy byłam młoda, wymykałam się z pokoju przez okno, zjeżdżałam po rynnie i szłam na potańcówkę. – Kobieta pochyliła się do przodu i ciągnęła konspiracyjnie: – Co tydzień inny chłopak odprowadzał mnie do domu. A kiedy już się dowiedzieli, gdzie mieszkam, ciągle wystawali pod domem. Wyobrażasz to sobie? Mój ojciec się wściekał. Uważał, że takie zainteresowanie płci przeciwnej nie przystoi młodej damie.

Katie nie wiedziała, co powiedzieć. Sytuacja była trochę dziwaczna. Jak to możliwe, że ktoś, kto nie odzywał się ani słowem przez długie godziny, nagle znalazł w sobie siłę, by z wielką elokwencją relacjonować swoje miłosne wspomnienia? Zaczęła jeść, żeby nie musieć nic mówić. Jak na coś, co Chris znalazł w czeluściach zamrażarki, ciasto było wyjątkowo dobre, a ona stwierdziła nagle, że jest bardzo głodna. W milczeniu pochłonęła wszystko do ostatniego okruszka.

Tak się zajęła zlizywaniem polewy z palców, że nawet nie zauważyła powrotu mamy. Zupełnie jakby jej rodzicielka nagle się teleportowała i teraz stała w progu, przyglądając się im uważnie.

– Wszystko w porządku? – zapytała.

– Ona mówi. – Chris wytarł sobie usta rękawem. – Tylko udawała, że nie.

– To prawda?

– I je.

Mary popatrzyła na mamę, żując ciasto z rozmysłem.

– Skąd przyszłaś? – zapytała.

– Musiałam dać znać w pracy, że się dzisiaj nie pojawię.

– Jak się nazywasz?

Mama nie odpowiedziała, nie ruszyła się też z progu, zupełnie jakby nogi wrosły jej w ziemię. Jedyne, co drgnęło, to jej palec, którym zaczęła drapać szew kieszeni spodni. Wydawała się jednocześnie wyczerpana i wkurzona. Wyglądała tak, jakby chciała wydrapać w kieszeni dziurę na tyle dużą, by móc zniknąć w jej środku.

Teraz, w świetle dziennym, Katie widziała podobieństwo. Mary miała niemal całkowicie białe włosy, ale można było dostrzec kasztanowe przebłyski. U mamy było odwrotnie – kasztanowe loki z siwymi pasemkami. Dłonie Mary należały do starej kobiety – żylasta skóra, powykręcane palce. Na rękach mamy zakwitły brązowe, starcze plamy, Katie wiedziała też, że rano doskwierają jej początki reumatyzmu. Obie miały takie same niebieskie oczy, tę samą szczupłą sylwetkę i twarz w kształcie serca. „Ze mną też tak będzie – pomyślała dziewczyna. – Będę przypominać was, gdy się zestarzeję”. Któregoś dnia nogi jej zgrubieją, włosy pokryją się siwizną, skóra zacznie obwisać i się zestarzeje. Teraz miała przed sobą wyłożone jak na tacy kolejne etapy swojego wyglądu.

Mary cały czas wbijała wzrok w mamę.

– Jestem absolutnie pewna, że skądś cię znam.

– Ja was sobie przedstawię. – Chris zerwał się na równe nogi.

– Nie rób tego – poprosiła mama, ale on, pobudzony po zjedzeniu ciasta, zignorował ją zupełnie.

– Pani Todd. – Chris stanął przed Mary. – Oto pani Baxter. – Skinął w stronę mamy, jakby był prowadzącym teleturniej. – Mamo, to twoja matka, pani Todd.

– Siadaj, Chris – poleciła mu mama, patrząc wściekle. – Nie bądź śmieszny.

Jednak Chris wcale nie usiadł. Zamiast tego wyciągnął rękę do starszej pani. – A ja jestem Christopher.

Mary uśmiechnęła się wdzięcznie i ujęła jego dłoń.

– Bardzo mi miło.

Mama sprawiała wrażenie, jakby miała wparować między tych dwoje i ich rozdzielić.

Z kolei Chris cały czas trzymał Mary za rękę i unosił ją raz do góry, raz na dół. Wyraźnie nie miał zamiaru przestać. Oboje śmiali się głośno. Mama zrobiła krok do przodu. Można by pomyśleć, że właśnie takiego obrotu sprawy się obawiała.

– Na litość boską!

– Chris! – rzuciła Katie gorączkowo. – Może poczęstujesz wszystkich ciastem? – Podniosła się szybko, pociągnęła go do siebie i wskazała na stół. – Prędko. Zobacz, jeszcze zostało.

Mama zmarszczyła czoło, pewnie się zastanawiała, skąd je wzięli.

– Z zamrażarki – wyjaśniła jej. – Dostaliśmy na powitanie od sąsiadów.

Mama pokręciła głową z dezaprobatą. Zapewne oczekiwała, że Katie ugotuje owsiankę, a już na pewno się nie spodziewała, że urządzą sobie czekoladowe przyjęcie w ramach śniadania. Gdy Chris chciał jej podać talerzyk, machnęła ręką.

– Dla mnie nie.

Katie także odmówiła, chociaż chętnie zjadłaby dokładkę. Jednak bieżąca sytuacja była już wystarczająco trudna dla mamy, konieczne było wsparcie jej solidarnością. Mary i Chris zabrali się za jedzenie kolejnych kawałków.

Katie poklepała stojące obok krzesło. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby mama czuła się tak niekomfortowo.

– Chcesz usiąść?

Mama pokręciła głową.

– Muszę podzwonić.

Zegar tykał. Chris i Mary przeżuwali ciasto. Mama bawiła się kieszenią.

– No dobrze – odezwała się w końcu. – Skoro postanowiłaś się jednak odzywać, zapytam, czy nie masz ochoty na kąpiel. Podejrzewam, że minęło sporo czasu od ostatniej, prawda?

– Kąpiel? – fuknęła Mary. Odwróciła się do mamy, jak gdyby próbowała rozgryźć, kim jest osoba, która wysunęła taką absurdalną sugestię. – Tak się składa, że się wybieram w odwiedziny do mojej córki.

Mama przestąpiła z nogi na nogę, nie patrząc jej w oczy.

– Ale to jest twoja córka – odezwała się Katie łagodnie.

Starsza pani pokręciła głową.

– Moja córka jest znacznie młodsza.

– Cudownie. – Mama wyjęła rękę z kieszeni, rozprostowała ją i zaczęła przyglądać się swoim paznokciom, jakby były niezmiernie interesujące, jak gdyby nigdy wcześniej ich nie widziała. Katie bardzo jej współczuła. Tyle lat bez matki, a teraz, kiedy ta się wreszcie pojawiła, spotkanie okazało się niezwykle smutne.

– To twoja córka, tylko dorosła – wyjaśniła. – To Caroline.

Mary patrzyła na nią badawczo, chyba próbowała dojść do tego, czy dziewczyna stroi sobie z niej żarty.

– Naprawdę?

– Przyrzekam.

– Wysłałam człowieka, żeby ją odnalazł, ale nic nie mówił, że jest już dorosła.

– Mój Boże, co za sytuacja – odezwała się mama. – Jeśli nikt nie ma nic przeciwko, wolałabym, żeby każdy zajął się tym, co do niego należy. Katie, czas iść do szkoły. Chris, będziesz miał wszystko na oku. – To powiedziawszy, odwróciła się do Mary. – Możesz posłuchać sobie audycji radiowych, Chris ci w tym pomoże. Ja idę do góry, muszę zadzwonić do szpitala.

– Do szpitala? – Mary się przeraziła.

– Nie możesz tu zostać. – Mama nie miała co do tego wątpliwości, słychać to było w jej głosie. – Zaniedbali swoje obowiązki.

Chris wyciągnął rękę po kolejną porcję ciasta, jednak mu na to nie pozwoliła.

– Wystarczy.

– Ale jestem głodny.

– To zjedz banana. – Zmarszczyła czoło, by podkreślić, że nie żartuje. Chris usiadł na swoich rękach i wypchnął do przodu dolną wargę. Mama pomaszerowała na górę.

Mary spojrzała na chłopaka, wyraźnie speszona.

– Hmm – powiedziała. – Nie jest chyba zbyt miła, co?

Pięć

A oto, co się dokładnie wydarzyło.

Trzy tygodnie wcześniej Esme siedziała na brzegu swojego łóżka i skręcała jointa. Bose stopy przesuwała po dywanie, od czasu do czasu spoglądając na Katie.

– Największa fantazja – powiedziała. – Ty pierwsza.

– Nie mam żadnej.

– Masz. Oczywiście, że masz.

Ale Katie nie zamierzała jej powiedzieć, wiedziała, czym to grozi.

– Pierwsze, co przychodzi ci do głowy – dodała Esme. – Przecież to nic trudnego.

– Powinnam już iść.

– Dopiero co przyszłaś.

– Mama ciągle do mnie pisze.

– Chrzań ją. Masz siedemnaście lat.

Katie wiedziała, że jeśli będzie ignorować SMS-y, jeśli nie wróci niebawem do domu, mama zrobi coś idiotycznego, na przykład zgłosi jej zaginięcie na policji. „Ona się nigdy nie spóźnia. To dobre dziecko, posłuszne. Ktoś musiał ją porwać”. Porwała ją Esme, jej jedyna przyjaciółka, która ostatnio poświęcała jej coraz mniej uwagi, bo trzymała się z innymi dziewczynami. Jednak tego dnia powiedziała: „Jak chcesz, to chodź do mnie”.

Katie poczuła wtedy dwie rzeczy jednocześnie. Podekscytowanie. Ale i strach.

– No dalej, Katie. Co jest trudnego w wypowiedzeniu na głos swojej fantazji?

– No dobra. Mój tata oznajmia, że to był tylko żart i że jednak kocha mamę.

– Ale nie taka fantazja, dziewczyno! Normalna. No wiesz, seksualna. Ja mam ich na pęczki.

– Naprawdę?

Esme usiadła po turecku, niczym bajarka przygotowująca się do długiej opowieści.

– Tak. Całe setki.

Rzeczywiście tak było. Większość fantazji obejmowała wilkołaki albo wampiry zakochujące się w niej od pierwszego wejrzenia, ale w jednej znalazło się miejsce dla chłopaka z polibudy, który miał samochód, jeździł wokół jej domu i rzucał w okna różnymi przedmiotami, a kiedy w końcu mu otworzyła, porwał ją na jakieś pole, gdzie uprawiali „słodki seks pod gwiazdami” (jej własne słowa) i że bardzo chciałaby, żeby coś takiego jej się przytrafiło (chociaż może nie z tym akurat chłopakiem). Zaprezentowała jeszcze kilka fantazji związanych z seksem w miejscach publicznych oraz jakieś steampunkowe dziwactwo z robotem, który ożył, w roli głównej. Katie zaczęła się właśnie zastanawiać, czy tak bardzo się od siebie oddaliły, że nie mają już nic wspólnego, kiedy Esme wspomniała nagle o Simonie Williams ze starszej klasy (dziewczynie, o której plotki słyszał chyba każdy w szkole).

– Czasami sobie wyobrażam, co ona robi – powiedziała Esme. – Myślę o tym, jaka wydaje się pewna siebie, niemal wyluzowana. W tej fryzurze wygląda jak chłopak. W zasadzie w pewnym świetle można ją nawet wziąć za chłopaka. Niekiedy patrzę na nią w stołówce czy gdzieś tam i się zastanawiam, jak by to było, gdybym pozwoliła jej się ze sobą zabawić. – Spojrzała na Katie. – A ty, zastanawiałaś się nad tym?

Katie zadrżała. Żołądek z przerażenia zwinął się jej w ciasny supeł. Pokręciła głową, czując, że się oblewa rumieńcem.

– Nie wiem.

Esme zamilkła. Katie nie była pewna, co to oznacza. Czy koleżanka celowo na coś czeka? Czy Katie miała wypełnić powstałą lukę?

Esme podniosła się z łóżka, otworzyła okno i wychyliła się na zewnątrz.

– Skusisz się? – Machnęła w jej stronę skrętem.

– Dzięki.

Esme westchnęła.

– Taka grzeczna dziewczynka.

Może to właśnie przez to. A może dlatego, że mama to ciągle powtarzała, a Katie nie chciała być przewidywalną i nudną osobą. Albo ze względu na widok Esme z jointem – sposób, w jaki klęczała, opierając się łokciami o parapet, długie zaciąganie się skrętem i wypuszczanie dymu na ogród, gdzie tańczył wśród gałęzi drzew. Wydawała jej się taka odległa, jakby nic nie mogło jej sięgnąć. Głównie jednak przez to, co powiedziała o Simonie. Bo po co miałaby mówić takie rzeczy?

– Mam taką jedną fantazję – powiedziała.

Esme odwróciła się od okna.

– Taaak?

Katie poczuła się tak, jakby stała na dachu wieżowca, patrzyła w dół i aż się rwała do idei spadania. Nie, to raczej przypominało już samo spadanie, zsuwanie się z krawędzi, kiedy za późno na odwrót. Serce waliło jej jak oszalałe, a nerwy miała w rozsypce, gdy podchodziła do Esme. Coraz bliżej, tak blisko, że mogłaby pogładzić ją po ramieniu, w dół, aż musnęłaby jej palce.

Wtedy… nachyliła się i ją pocałowała.

Nie! Nie mogła o tym teraz myśleć. Wspomnienia będą musiały zaczekać, ponieważ właśnie (o Boże!) przechodziła przez szkolną bramę, a ona – Esme – siedziała na jednej z ławek przy głównej ścieżce w otoczeniu tych swoich czterech idiotycznych psiapsiółek.

Chodziła z nimi do szkoły podstawowej. „Są dla mnie jak siostry” – mawiała, chociaż nie miała żadnych oporów, by je porzucić, gdy w szkole zjawiła się Katie. „Ty wiesz o wiele więcej na wszystkie tematy niż one razem wzięte” – wyjaśniała.

Ale nie znała się na ciuchach ani na chłopakach. Nie wiedziała, co jest modne, czego się teraz słucha. Kto robi najlepsze imprezy i gdzie można kupić alkohol bez ryzyka, że poproszą o dowód osobisty. Z czasem Esme uznała, że beznadziejnie jest się kumplować z kimś, kto nigdy nigdzie nie wychodzi, nie posiada smartfona ani konta na fejsie – kimś, kto ciągle opiekuje się bratem albo spędza czas z mamą.

Esme miała na sobie nowe spodnie – niebieskie w białe kropki, przewiązane w pasie, a do tego białą bluzkę o bardzo krótkich rękawkach. Wyglądała bosko. Katie nigdy wcześniej nie widziała u niej tych ciuchów.

Jej koleżanki zdjęły buty i podkasały spódniczki, żeby wystawić nogi na słońce. Rozmawiały o wiele za głośno o jakimś koncercie na politechnice, gdzie wejście kosztuje pięć funciaków, ale czyjś brat pracuje tam w barze, więc może wejdą za darmo.

Katie była już coraz bliżej, a świat zaczął pulsować, jakby słyszała własną krew płynącą w żyłach.

„Musisz tylko je wyminąć. Może nawet cię nie zauważą”.

Powtarzała w myślach swoją mantrę – „ogień, ziemia, woda, powietrze” – wmawiając sobie, że wszystkie żywioły są starsze i potężniejsze niż jakakolwiek istota ludzka, i że te dziewczyny nic nie znaczą w ich obliczu, a co więcej, z czasem obrócą się w proch.

„Idź, po prostu idź. Za chwilę będziesz miała to za sobą”.

– Patrzcie, kto się tu telepie.

Amy, najbardziej wyszczekana z całej grupy, musiała dysponować szóstym zmysłem, bo jak drapieżnik wyczuła zbliżający się zapach strachu. Kiedy się odezwała, Esme odwróciła głowę i przez moment sprawiała wrażenie, jakby zapomniała wykazać oburzenie, ponieważ – zanim oparła się o ławkę z wyrazem obrzydzenia na twarzy – w jej oczach pojawiło się ciepło. Pozostałe dziewczyny powoli przeniosły na nią wzrok, jedna po drugiej, jakby przetoczyła się przez nie jakaś fala.

Amy zasłoniła oczy ręką przed palącym słońcem.

– Hej, podoba mi się twój sweter.

Katie szła dalej, ignorując zaczepkę.

– Bardzo oryginalny.

Pomagało jej, gdy udawała, że jest obcokrajowcem, nie mówi w tym języku i nie rozumie sarkazmu.

– No ale przecież wiadomo, że masz nietypowy gust – ciągnęła Anna. – A przynajmniej tak słyszałam. – W tym miejscu spojrzała wymownie na koleżanki. – Czy którejś z was też się to obiło o uszy?

No proszę. Kolejny dowód na to, że Esme im powiedziała. Że ją zdradziła.

Rozchichotały się jak dzieci, którym ktoś opowiedział świński dowcip. Jedna z dziewczyn nawet z rozbawienia celowo spadła z ławki.

„Podejdź do nich – próbowała przekonać samą siebie. – Podejdź i podepcz im te ich wredne paluchy”. Zamiast tego skurczyła się i wyminęła je tak, jakby była nic nie znacząca, bezwartościowa, jakby nadawała się wyłącznie do tego, by ją ignorować. Znała dobrze taki sposób chodzenia. Mimo dużej sylwetki, Chris też się tak w sobie kurczył, kiedy ludzie się na niego gapili – Katie była zszokowana, gdy dotarło do niej, że mijając te dziewczyny, zachowuje się i czuje jak jej młodszy brat.

W sali fizycznej nie było nikogo oprócz pani Nayyar, która na widok Katie podniosła głowę znad biurka i uśmiechnęła się szeroko.

– Ach, moja najbardziej niezawodna uczennica.

– Nikt inny nie przyszedł?

– Widocznie za gorąco dla nich. – Kobieta otarła czoło przesadnym gestem.

Katie wyjęła zeszyt i podręcznik. Potwierdziła, że to niespotykana fala upałów, i rzeczywiście niespodziewana po nocnym deszczu, i faktycznie jest cieplej niż w Delhi, dokąd brat nauczycielki wybrał się ze swoimi dziećmi w odwiedziny do dziadków. Katie próbowała zainteresować się szczegółami, kiwała głową i uśmiechała się we właściwych miejscach, ale myślała tylko o jednym: „Esme, dlaczego im powiedziałaś?”.

Przez całe zajęcia wzbierał w niej coraz większy gniew. Jest kretynką, że postanowiła jej zaufać. I taką samą idiotką, ponieważ przyszła na fizykę – w najgorętszym dniu od nie wiadomo kiedy, na którą nikt inny się nie wybrał. To już trzeba być ofiarą losu! Kiedy lekcja dobiegła końca, wściekłość płonęła w niej żywym ogniem. Och, dlaczego musi być aż tak przewidywalna? Nienawidziła tego w sobie, a jednak jedyna nieprzewidywalna rzecz, na jaką się zdobyła w życiu, obróciła się przeciwko niej. Wiedziała dobrze, że jeśli Esme i jej koleżanki nadal siedzą na boisku, przemknie obok nich z opuszczoną głową. W dwadzieścia minut (kiedyś zadała sobie trud i sprawdziła z zegarkiem w ręku) dotrze do domu i spędzi popołudnie na nauce.

Dziewczyn już nie było. Dwudziestominutowy spacer do domu trwał dokładnie dwadzieścia minut, bo chociaż napędzała ją furia, żeby zrobić coś innego przed przewidywalnością reszty dnia, zatrzymała się i kupiła pudełko truskawkowych rożków Cornetto.

Gdy weszła do domu, mama siedziała przy stole w kuchni, a Mary przebywała w salonie, co oznaczało, że najprawdopodobniej przez jej pobyt w szkole nie zbliżały się do siebie. A więc cały świat znajdował się w stanie wojny.

– Co to? – zapytała mama. – Znów cukier?

Katie zignorowała pytanie, rozdarła pudełko, po czym podała Chrisowi dwa lody, mamie jeden i usiadła na krześle, żeby zjeść swój własny.

– Wolno mi? – Chris był ewidentnie wstrząśnięty.

– Coś ci się należy od życia – powiedziała mu. – Drugiego zanieś Mary.

Mama uniosła brwi.

– Mary?

Katie spojrzała na nią przeciągle.

– Jakoś musimy się do niej zwracać. Co proponujesz?

Zdawała sobie sprawę, że przekazuje dalej swoją złość, która przylgnęła do niej jak kleista smoła, i jedyny sposób, by się jej pozbyć, polega na wcieraniu jej w innych. Zerwała okrągły kartonik przykrywający rożek od góry i odsłoniła białą czekoladę oraz polewę truskawkową. Zaczęła zdzierać błyszczący czerwony papier. Czuła się, jakby znów miała sześć lat.

Chris wrócił do kuchni i włożył jeden z rożków do zamrażarki.

– Ona zasnęła.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, liżąc lody.

– Jak tam szkoła? – zapytała w końcu mama.

– Okej.

– Fizyka dobrze ci poszła?

– Taaa.

– Dzisiaj porozwiązujesz jeszcze testy?

– Uhm.

Mama westchnęła.

– Katie, na litość boską! Czy ty musisz odpowiadać monosylabami? Ten dzień jest wystarczająco ciężki, zadałam ci proste pytania.

Problem w tym, że wcale nie były proste. Pytanie „jak tam szkoła?” było znacznie trudniejsze niż mama sobie wyobrażała. Co miała jej powiedzieć? „Pocałowałam moją najlepszą przyjaciółkę i teraz jestem traktowana jak parias”? Nie, w życiu by jej tego nie wyjawiła. Co w takim razie? Wiadomość o koncercie na polibudzie? Nie, tego też nie. „Przecież, żeby tam wejść musiałyby mieć podrobione dowody osobiste – powiedziałaby mama. – Gdzie są ich rodzice, ja się pytam? Nie pozwalam ci się zadawać z takimi dziewczynami, będą miały na ciebie zły wpływ, bla bla bla”.

Uznała, że musi odwrócić uwagę mamy od tematu, w związku z czym powiedziała jej, że odkąd zaczęły się egzaminy, szkoła świeci pustkami, na fizykę nikt inny nie przyszedł, nauczycielka była miła, a lekcja jeden na jeden okazała się korzystna.

– Tak właśnie będą wyglądały zajęcia na uczelni – oznajmiła mama. – Tylko ty i twój tutor, skupieni na rozwiązywaniu zadań.

Jednak kiedy Katie myślała o studiach, wcale nie przychodziła jej do głowy fizyka. Zamiast tego wyobrażała sobie miejsce, w którym mogłaby od nowa zbudować swój wizerunek, miejsce, w którym jeszcze nic nie poszło źle.

Zgniotła papierek po różku, wrzuciła go do kosza i wzięła głęboki wdech.

– Jak ci poszły rozmowy? – zapytała.

Mama od razu przygasła.

– Mam ich powyżej uszu, cały dzień tkwiłam w czterech ścianach przy takiej pięknej pogodzie. Wszyscy wysyłali mnie od jednego działu do drugiego, nikt, absolutnie nikt, nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności. – Przesunęła w jej stronę notes. – Zobacz sama. Z każdą z tych osób odbyłam rozmowę. Wychodzi na to, że można spodziewać się pomocy, jeśli ktoś już został wpisany do systemu. A żeby zostać wpisanym, konieczna jest komisja lekarska, a na komisję potrzebne jest skierowanie od lekarza, do czego potrzebny jest lekarz i stały adres zameldowania. – Mama zaśmiała się ponuro. – Udało mi się umówić ją na wizytę u mojego internisty, ale dopiero na wtorek. Co my z nią zrobimy do tego czasu?

Katie przebiegła wzrokiem notatki, strony zapisane nazwiskami, numerami telefonów oraz pojedynczymi zdaniami. „Czy zachowuje higienę osobistą?”, „Czy wykazuje szerokie spektrum potrzeb lekarskich i społecznych?”, „Badanie lekarskie?”, „Opieka dla dorosłych pacjentów?”.

Gniew ją nagle opuścił. Biedna mama. Biedna Mary.

Podsunęła zeszyt Chrisowi, ale on go zignorował. Językiem tworzył wzory na swoim rożku i udawał głupka. Oddała zapiski mamie.

– Przykro mi – powiedziała.

Mama uśmiechnęła się ze znużeniem i patrzyła na swoje notatki, czytała je na okrągło, co było jak rozdrapywanie strupka na zabliźniającej się rance.

Grupa Wydawnicza Papierowy Księżyc

skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12

tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34-21

e-mail: [email protected]

www.papierowyksiezyc.pl