Niesamowite stworzenia - Katherine Rundell - ebook + książka

Niesamowite stworzenia ebook

Katherine Rundell

4,3
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

 

Początek nowej trylogii autorki „Złodziejaszków” , „Wilczerki”, „Dachołazów” i „Odkrywcy”!

 

„Rundell jest pisarką pięciogwiazdkową!”  Joanna Olech

 

„Książki Katherine Rundell to podróż, z której każdy wróci trochę odmieniony". Justyna Bednarek

 

Książka Roku Waterstones

 

Brytyjska Dziecięca Książka Roku

 

Brytyjska Autorka Roku

 

 

 

Ostatnie magiczne miejsce na ziemi. Mityczne istoty i dwoje dzieci próbujących je ocalić.

 

Niesamowity świat stworzony przez Katherine Rundell, nową mistrzynię fantastycznych opowieści porównywaną z C. S. Lewisem, Tolkienem i Pullmanem

 

W dniu, w którym Christopher wchodzi na zakazane wzgórze i ratuje małego gryfa tonącego w jeziorze, jego życie zmienia się na zawsze. Tego samego dnia zabójca puka do drzwi Mal, właścicielki latającego płaszcza i przyjaciółki gryfa Gelifena.

 

Tak zaczyna się zapierająca dech w piersiach przygoda, która zaprowadzi Christophera na Archipelag, do świata Mal, gdzie obok ludzi nadal żyją fantastyczne stworzenia znane z pradawnych mitów.

 

Czy podczas wyprawy przez dziki Archipelag, pełen morskich potworów, drapieżnych istot i śmiercionośnych zagadek, dzieci poznają prawdę i zdołają uratować ginący świat?

 

„Mieliśmy Tolkiena, potem Pullmana, a teraz mamy Katherine Rundell”. Michael Morpurgo

 

„Uwielbiam prozę Katherine Rundell… Czytelnicy, którzy już znają jej książki, przyjmą tę z zachwytem, a nowi pokochają ją i natychmiast zaczną się domagać wszystkich pozostałych”. Philip Pullman

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 327

Oceny
4,3 (15 ocen)
9
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozenaplisgrochowicz

Nie oderwiesz się od lektury

Super
20
jemiesx

Całkiem niezła

2.5/5 ⭐
00
krystyna48

Nie oderwiesz się od lektury

niesamowita piękna baśń !
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Im­pos­si­ble Cre­atu­res
Text co­py­ri­ght © Ka­the­rine Run­dell, 2023 Il­lu­stra­tions co­py­ri­ght © To­mi­slav To­mić, 2023 All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie prawa za­strze­żone Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Anna Stud­nia­rek Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Po­rad­nia K, 2024
Re­dak­tor pro­wa­dząca i re­dak­cja: MO­DE­STIA KA­TA­RZYNA SARNA
Ko­rekta: PAU­LINA ZA­BO­REK, RA­FAŁ SARNA
Ad­ap­ta­cja mapy: MA­RZENA PIŁKO
Ilu­stra­cja na okładce: DA­NIEL EGNÉUS
Mapa: VIR­GI­NIA AL­LYN
Ad­ap­ta­cja okładki: GRZE­GORZ ARA­SZEW­SKI / ga­rasz.pl
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-67784-42-9
Wy­daw­nic­two Po­rad­nia K Sp. z o.o. Pre­zes: Jo­anna Ba­żyń­ska 00-544 War­szawa, ul. Wil­cza 25 lok. 6 e-mail: po­rad­niak@po­rad­niak.pl
Po­znaj na­sze inne książki. Za­pra­szamy do księ­garni:www.po­rad­niak.plfa­ce­book.com/po­rad­niaklin­ke­din.com/com­pany.po­rad­niakin­sta­gram.com/po­rad­nia­_k_wy­daw­nic­twotik­tok.com@po­rad­nia_k
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pa­mięci Cla­ire Haw­kins,mo­jej cio­tecz­nej babki,która roz­świe­tliła mi dzie­ciń­stwo

„Gryf jest jed­no­cze­śnie stwo­rze­niem upie­rzo­nym i czwo­ro­no­giem; ciało ma lwa, ale skrzy­dła i głowę orła”.

Izy­dor z Se­willi, Ety­mo­lo­gie (około roku 600 n.e.)

„Jego usta są ogniem, jego od­dech śmier­cią”[1].

Epos o Gil­ga­me­szu (Me­zo­po­ta­mia, około roku 2000 p.n.e.), naj­pew­niej jedna z naj­wcze­śniej­szych wzmia­nek o smo­kach

„Po­stępy du­szy bez­śmiert­nej opie­wam”.

John Donne, Me­temp­sy­cho­sis (1601)

BE­STIA­RIUSZ STRAŻ­NIKA

Na świe­cie ist­nieje ta­jemne miej­sce, sta­ran­nie ukryte, by było przed nami bez­pieczne. Pełne jest dzi­kiej wspa­nia­ło­ści – to kra­ina, w któ­rej wciąż żyją i roz­wi­jają się wszyst­kie stwo­rze­nia z mi­tów. Znana jest jako Ar­chi­pe­lag – zbio­ro­wi­sko trzy­dzie­stu czte­rech wysp, z któ­rych część do­rów­nuje wiel­ko­ścią Da­nii, a inne są małe jak miej­ski ry­nek. Na wy­spach ty­siące ma­gicz­nych istot bie­gają i la­tają, wy­cho­wują młode, do­ży­wają sta­ro­ści, umie­rają i za­czy­nają cykl od nowa. My zdą­ży­li­śmy już o nich pra­wie za­po­mnieć i od wie­ków lek­ce­wa­żymy mi­tyczne opo­wie­ści, mó­wiąc, że to bajki dla dzieci. Ale nie znisz­czy­li­śmy Ar­chi­pe­lagu, prze­trwał. A za­miesz­ku­ją­cych go istot jest mro­wie, pro­mie­nieją i są re­alne. To ostat­nie oca­lałe ma­giczne miej­sce.

Afanc

Afanc, za­miesz­ku­jący ba­gna mię­so­żerca, z wy­glądu przy­po­mina bo­bra o wiel­kich kłach. Zęby afanca, białe jak kość i ostre jak szpilka, każ­dego dnia przy­ra­stają o dwa cen­ty­me­try. Stwo­rze­nia skra­cają je i ostrzą o ka­mie­nie, drzewa, a od czasu do czasu wy­ko­rzy­stują do tego celu lu­dzi. Mają piękne, mięk­kie i błysz­czące fu­tra, przez co zda­rza się, że dzieci po­zwa­lają so­bie z nimi na zbyt wiele. Te dzieci, któ­rym się to przy­trafi, mają oka­zję ro­bić to tylko raz.

Al­mi­raj

Al­mi­raje to ro­gate za­jące o osza­ła­mia­ją­cej uro­dzie. Mają dłu­gie uszy, we­wnątrz ró­żowe, i róg z czy­stego złota. W okre­sie go­do­wym tam, gdzie stąp­nie al­mi­raj, wy­ra­sta świeża zie­leń – w ciągu go­dziny te za­jące mogą spra­wić, by ja­łowe pole po­ro­sło trawą. Al­mi­raje po­dobno szu­kają to­wa­rzy­stwa osób od­waż­nych, mą­drych i do­brych. Kró­lowa Arian z Li­thii chciała po­da­ro­wać al­mi­raja swo­jemu na­rze­czo­nemu, ale stwo­rze­nie zi­gno­ro­wało jej za­lot­nika i ra­do­śnie przy­wi­tało jej słu­żącą. Kró­lowa po­ślu­biła za­tem słu­żącą i żyły ra­zem długo i szczę­śli­wie, a ich ogród wy­peł­niały za­jące o zło­tych ro­gach.

Ba­ro­mec

Znany rów­nież jako „ro­ślinne ja­gnię”, ba­ro­mec wy­ra­sta z zie­lo­nego pędu, z któ­rym jest po­łą­czony wą­sem. Ja­gnię osiąga trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów wy­so­ko­ści, jego skóra jest zie­lona, a wełna biała. Je­śli ja­gnię zje całą trawę w za­sięgu wąsa, za­równo ono samo, jak i ro­ślina umie­rają. Z tego po­wodu wielu miesz­kań­ców Ar­chi­pe­lagu nosi przy so­bie na­siona, by wy­sie­wać je w po­bliżu pędu ba­ro­meca, je­śli na niego tra­fią. Z wełny ja­gniąt, którą te od­dają z wła­snej woli za­ufa­nym oso­bom, po­wstaje naj­de­li­kat­niej­sza tka­nina na świe­cie – ma­te­riał ten wy­trzy­muje setki lat i pach­nie bar­dzo de­li­kat­nie zie­mią.

Cen­taur

(forma żeń­ska: cen­tau­rzyca)

Cen­taury mają ciało ko­nia, ale tu­łów i głowę czło­wieka. Choć są uta­len­to­wa­nymi twór­cami w wielu róż­nych rze­mio­słach, duża część ich kul­tury sku­pia się na po­ży­wie­niu, bo stwo­rze­nia te mu­szą jeść tu­zin razy dzien­nie, by za­spo­ka­jać po­trzeby ciała i nie­sa­mo­wi­tego mó­zgu. Są wiel­kimi wy­na­laz­cami ku­li­nar­nymi, a ich uczty od­by­wają się w bla­sku księ­życa przy każ­dej pełni. Ja­dają wów­czas owoce le­śne, po­dane w ster­tach wy­so­kich na metr, i piją mocny al­ko­hol z dzi­kich ja­błek, uczta zaś trwa przez całą noc i część na­stęp­nego dnia.

Chi­mera

Chi­mera przy­po­mina lwa, ale ma drugą głowę – ko­zią – i ogon za­koń­czony py­skiem węża. Każda z tych trzech głów ma wła­sny mózg i sys­tem ner­wowy oraz zde­cy­do­wane po­glądy. To utrud­nia chi­me­rze wy­wo­ła­nie cha­osu, do czego by­łaby zdolna, bo za­zwy­czaj nie jest w sta­nie zgo­dzić się sama ze sobą, co ro­bić.

Gryf

Gryfy mają ciało, ogon i tylne łapy lwa oraz na­le­żące do orła głowę, skrzy­dła i przed­nie szpony. Choć nie mó­wią na głos, uczą się za­dzi­wia­jąco szybko i w ciągu kilku dni mogą po­znać cały ludzki ję­zyk. W chwili osią­gnię­cia do­ro­sło­ści ich skrzy­dła są tak sze­ro­kie, że może się pod nimi ukryć dziecko. W zimne dni ciała gry­fów ema­nują cie­płem. Gryfy w więk­szym stop­niu niż inne stwo­rze­nia za­leżą od urocz­no­ści gleby i po­wie­trza oraz na­leżą do naj­bar­dziej ma­gicz­nych istot na świe­cie. [Do­pi­sek Franka Au­re­ate’a: Od pię­ciu lat gryfy wi­duje się co­raz rza­dziej. Po­wód jest nie­znany, ale może się wią­zać z za­ni­kiem urocz­no­ści. Obec­nie uważa się je za pra­wie wy­marłe].

Hip­po­kamp

Hip­po­kampy to praw­dziwe ko­nie mor­skie oce­anów. Żyją w sta­dach li­czą­cych od dzie­się­ciu do dwu­dzie­stu sztuk, osob­niki mę­skie są więk­sze, żeń­skie zaś szyb­sze. Ich skóra ma od­cień od szma­rag­do­wej zie­leni przez sza­rość aż po – na pół­noc­nym za­cho­dzie – błysz­czący róż ko­ra­lowca. Nie­które hip­po­kampy są oswo­jone i jeż­dżą na nich ne­re­idy. Zgod­nie z pra­wem wszyst­kie ło­dzie Ar­chi­pe­lagu mu­szą wy­ko­rzy­sty­wać ener­gię wia­tru lub słońca, by woda po­zo­stała nie­za­nie­czysz­czona, dzięki czemu młode hip­po­kampy (zwane hip­po­li­nami) mogą osią­gnąć peł­nię swej świe­tli­stej urody.

Jed­no­ro­żec

Jed­no­rożce ro­dzą się cał­ko­wi­cie złote, w dru­gim roku ży­cia stają się srebrne, a w czwar­tym – białe. Wolą te­reny za­le­sione i miękką zie­mię pod ko­py­tami. Po­zo­sta­wione w spo­koju są w sta­nie prze­żyć po­nad trzy­sta lat. Ży­wią się trawą i krze­wami, uwiel­biają zioła – trawę cy­try­nową, ty­mia­nek, a szcze­gól­nie miętę. Ich od­dech może do­dać czło­wie­kowi od­wagi. Włosy z ich ogo­nów i grzyw, wple­cione w ban­daże, le­czą za­ka­żone rany. Zda­rzało im się kro­czyć po po­lach bi­tew, by tchnąć ży­cie w za­bi­tych. Znane są hi­sto­ryczne re­la­cje o lu­dziach jeż­dżą­cych na jed­no­roż­cach, ale to ogromna rzad­kość – więk­szość z tych, któ­rzy spró­bo­wali tej sztuki, zo­stała ostroż­nie i uprzej­mie wgnie­ciona w zie­mię ko­py­tami.

Kanko

To przy­po­mi­na­jące lisa stwo­rze­nie wiel­ko­ści my­szy ma po­dwójny ogon, co po­zwala mu w nie­zwy­kły spo­sób za­cho­wy­wać rów­no­wagę. Kanko znane są rów­nież jako „świe­tli­ste lisy”, bo ich ślina ema­nuje bla­skiem i była wy­ko­rzy­sty­wana w ma­lar­stwie, szcze­gól­nie w Ja­po­nii, skąd po­cho­dzą. Mimo nie­wiel­kich roz­mia­rów są bar­dzo in­te­li­gentne, po­nadto przy­no­szą szczę­ście. Dla­tego gniazd kanko nie wolno nisz­czyć – choć zda­rza im się za­kła­dać je w nie­do­god­nych miej­scach, ta­kich jak buty, ka­pe­lu­sze, kie­sze­nie, a raz zro­biły to w bro­dzie pew­nego dżen­tel­mena w dniu jego ślubu.

Kar­ka­dann

Kar­ka­danny przy­po­mi­nają jed­no­rożce, gdyby jed­no­rożce miały podły cha­rak­ter i zęby mię­so­żercy. To jedne z nie­licz­nych stwo­rzeń na wy­spach Ar­chi­pe­lagu, które za­bi­jają nie tylko ce­lem zdo­by­cia po­ży­wie­nia, ale rów­nież dla roz­rywki. Je­dzą mięso, naj­chęt­niej ludz­kie, i trawę, dla po­prawy tra­wie­nia. Sierść kar­ka­danna ma od­cień od czy­stej czerni do fio­letu, a jego skóra wisi na ko­ściach. Róg istoty jest czarny, a jego czu­bek po­krywa tru­ci­zna, która może wy­wo­łać bo­le­sną gan­grenę, pa­ra­liż i śmierć. Roz­wój sta­nów cho­ro­bo­wych można po­wstrzy­mać przy uży­ciu rogu jed­no­rożca, jed­nak jest mało praw­do­po­dobne, że bę­dzie­cie mieli pod ręką jed­no­rożca, za­tem nie­wiele wam on po­może.

Kludde

Kludde to pies wiel­ko­ści niedź­wie­dzia, cał­kiem czarny, który za­miast uszu ma parę pło­mieni. Wy­ko­rzy­stuje je, by wa­bić zdo­bycz – zwy­kle je­le­nie, dzi­kie by­dło oraz al­mi­raje – a póź­niej po­żreć. Te prze­dziwne psy można roz­po­znać z du­żej od­le­gło­ści po od­de­chu, któ­rego brzmie­nie przy­po­mina zgrzyt me­talu o me­tal. Je­dy­nym spo­so­bem za­bi­cia kludde’a jest uga­sze­nie jego pło­mieni mo­krą zie­mią albo pia­skiem. Kludde’y miesz­kają głów­nie na wy­spach, na któ­rych nie ma lu­dzi, więc tylko nie­liczni miesz­kańcy Ar­chi­pe­lagu mają oka­zję ze­tknąć się z nimi. I ni­gdy o tym spo­tka­niu nie za­po­mi­nają. [Do­pi­sek Franka Au­re­ate’a: Chyba że zo­stali zje­dzeni, wtedy tracą wspo­mnie­nia].

Kra­ken

Kra­keny to naj­star­sze z istot mor­skich; ich ist­nie­nie sięga okresu kredy, co ozna­cza, że współ­ist­niały z ty­ra­no­zau­rami. Mają od ośmiu do czter­dzie­stu sze­ściu ma­cek, w za­leż­no­ści od pod­ga­tunku. W chwi­lach głodu kra­keny są prze­ra­ża­jące – we­dług nie­któ­rych re­la­cji zda­rzało im się po­chła­niać na­wet stu czter­dzie­stu ma­ry­na­rzy w ciągu jed­nego dnia, a wiry two­rzone przez ich macki mogą spro­wa­dzić na dno ogromne statki. Kra­keny zwy­kle nie mi­grują i po­zo­stają w akwe­nie, w któ­rym się uro­dziły, więc ma­ry­na­rze ma­jący do­stęp do do­brych map za­zwy­czaj mogą unik­nąć spo­tka­nia z nimi – ale ci, któ­rzy pły­wają bez map, ry­zy­kują ży­cie.

La­vel­lan

La­vel­lan wy­gląda jak mała wodna ry­jówka. Wspo­mina się o nim w sa­ty­rycz­nej pio­sence Niech do­mów nie opusz­cza, nie cha­dza do lasu i na mech, by la­vel­lan go nie do­padł. To nie jest do­bra pio­senka, za to do­bre ostrze­że­nie. La­vel­lan może za­truć źró­dło wody, pły­wa­jąc w nim, i mimo swo­ich nie­wiel­kich roz­mia­rów po­trafi za­bić do­ro­słego czło­wieka, czy­niąc uży­tek ze swo­ich zę­bów. La­vel­lany nie ro­bią lu­dziom krzywdy nie­spro­wo­ko­wane, ale ich de­fi­ni­cja „pro­wo­ka­cji” jest sze­roka i obej­muje po­cią­ga­nie no­sem, śmiech i wszel­kie od­miany tańca in­ter­pre­ta­cyj­nego.

Longma

Skrzy­dlaty, po­kryty łu­skami koń – czę­sto zie­lony lub brą­zowy z czar­nym pod­brzu­szem – o za­pie­ra­ją­cej dech uro­dzie i ogrom­nej sile. Nie­które longmy przez całe ży­cie nie do­ty­kają ziemi. La­tają le­piej od wszyst­kich in­nych istot, a kiedy chcą się umyć, od­naj­dują desz­czowe chmury i prze­la­tują przez nie po­woli, sze­roko roz­kła­da­jąc po­kryte łu­skami skrzy­dła. Longma to je­dyna istota na świe­cie, która ro­dzi w po­wie­trzu – matka wzla­tuje jak naj­wy­żej w niebo, tak by źre­bię, kiedy opu­ści jej łono, miało jak naj­wię­cej czasu na roz­wi­nię­cie skrzy­deł, za­nim ude­rzy w zie­mię. Do longm na­leży pod­cho­dzić ostroż­nie – je­dy­nie nie­liczne two­rzą więzi z ludźmi. Na­wet wtedy tym lu­dziom zda­rza się obu­dzić i zo­ba­czyć, że zo­stali zje­dzeni w stop­niu nie­wiel­kim, acz do­kucz­li­wym – na przy­kład stra­cili pa­lec albo pół ucha – bo nie ma cze­goś ta­kiego jak cał­kiem oswo­jona longma.

Man­ty­kora

Man­ty­kora ma ogon skor­piona, ludzką twarz, zęby i ciało lwa, cha­rak­ter zaś za­du­fa­nego w so­bie po­li­tyka. Nie­które pod­ga­tunki są uskrzy­dlone. Man­ty­kory, po­dob­nie jak kar­ka­danny, to jedne z bar­dzo nie­licz­nych stwo­rzeń, które ata­kują lu­dzi, na­wet je­śli nie po­trze­bują po­ży­wie­nia. Kła­mią i za­bi­jają dla czy­stej przy­jem­no­ści. Śmier­dzą roz­kła­dem.

Ne­re­ida

Po­my­le­nie ne­re­idy z sy­reną jest błę­dem – te pierw­sze będą się sprze­ci­wiać, a ich sprze­ciwy by­wają nie­bez­pieczne. Choć żyją pod wodą, nie mają ogo­nów. Ich włosy i czubki pal­ców są srebrne, a blada skóra ema­nuje sre­brzy­stym bla­skiem. Ich głosy brzmią urze­ka­jąco – po­dobno za­czerp­nęły swój ję­zyk bez­po­śred­nio z mu­zyki mo­rza. Choć mogą po­ru­szać się po su­chym lą­dzie, ro­bią to je­dy­nie w przy­padku wyż­szej ko­niecz­no­ści. Można je zna­leźć przede wszyst­kim w po­łu­dnio­wych mo­rzach Ar­chi­pe­lagu. To bez­względ­nie lo­giczny lud, ale ich spo­sób my­śle­nia to lo­gika oce­anu, wy­kra­cza­jąca poza ludz­kie poj­mo­wa­nie. Ludzcy miesz­kańcy Ar­chi­pe­lagu od­no­szą się do nich z po­dzi­wem i trzy­mają się na dy­stans – wy­ra­że­nie „nie­po­jęty jak ne­re­ida” jest czę­ste na wy­spach.

Ra­ta­tosk

(inna pi­sow­nia: ra­ta­to­skr)

Ra­ta­to­ski, wy­glą­dem przy­po­mi­na­jące duże wie­wiórki, mają zie­lone fu­tro i krótki róg. Roz­no­szą wie­ści po wy­spach Ar­chi­pe­lagu. Znają wię­cej ta­jem­nic świata – plotki, ba­jędy, prawdy, pół­prawdy i ćwierć­prawdy – niż kto­kol­wiek inny. Choć fi­zycz­nie są nie­szko­dliwe, w mło­do­ści by­wają roz­trze­pane i cha­otyczne, a do tego cha­rak­te­ry­zuje je skłon­ność do psot. Je­śli chce­cie, żeby wie­ści się ro­ze­szły, i nie przej­mu­je­cie się ści­sło­ścią prze­kazu, po­roz­ma­wiaj­cie z ra­ta­to­skiem.

Sfinks

Sfinksy to uta­len­to­wani ma­te­ma­tycy i uczeni, bez­względ­nie lo­jalni so­jusz­nicy i nie­prze­jed­nani wro­go­wie. Ząb sfinksa, je­śli wło­żyć go do ust, po­zwala czło­wie­kowi zro­zu­mieć każdy ję­zyk, a pra­wie każda rana, o ile sfinks prze­je­dzie po niej ję­zy­kiem, zo­sta­nie ule­czona. Pier­wot­nie stwo­rze­nia te za­miesz­ki­wały głów­nie Afrykę Pół­nocną i Azję Po­łu­dniowo-Wschod­nią, ale prze­wę­dro­wały świat i za­miesz­kały na gó­rzy­stym pół­wy­spie na wy­spie Li­thia. Ci, któ­rzy pra­gną od­wie­dzić to miej­sce, po­winni pa­mię­tać, że je­śli nie od­gadną za­gadki, jaką zada im sfinks, to istoty te mają sta­ro­żytne prawo ich zjeść.

Smok

Na wy­spach Ar­chi­pe­lagu żyje trzy­dzie­ści sie­dem ga­tun­ków smo­ków. Naj­więk­szy spo­śród nich – smok czer­wo­no­skrzy­dły – jest wielki jak ka­te­dra i czarny, ale ze szkar­łat­nym spodem skrzy­deł. Naj­mniej­szy, ża­ku­lus, swo­bod­nie zmie­ściłby się na wa­szej dłoni. Smok żółty, o smu­kłych skrzy­dłach i dłu­gim ogo­nie, jest naj­szyb­szy na nie­bie, na­to­miast brą­zo­wo­ogo­nowy smok wodny od­dy­cha pod wodą i spę­dza całe ży­cie pod po­wierzch­nią oce­anu. Wy­ła­nia się je­dy­nie cza­sami, by za­po­lo­wać na ma­ry­na­rzy. Smok srebrny, który żyje do czte­rech ty­sięcy lat, to po­dobno naj­star­sza istota na świe­cie. Ma nie­prze­wi­dy­walny tem­pe­ra­ment, wła­ściwy dla ko­goś, kto tyle prze­żył i wi­dział.

Sy­rena

(mę­ski od­po­wied­nik: try­ton, nowo na­ro­dzone dziecko sy­ren to: sy­re­nię)

Więk­szość sy­ren mieszka w wo­dach na pół­nocy Ar­chi­pe­lagu. Nie­które klany, ta­kie jak ple­mię Ma­rian, mają ogony o dłu­go­ści na­wet dzie­wię­ciu me­trów. Ogon każ­dej sy­reny, nie­za­leż­nie od dłu­go­ści, ma czter­dzie­ści ty­sięcy mię­śni (dla po­rów­na­nia lu­dzie w ca­łym ciele mają około sze­ściu­set pięć­dzie­się­ciu mię­śni). Więk­szość sy­ren to mu­zycy, istoty te wy­my­śliły wiele pod­wod­nych in­stru­men­tów wy­da­ją­cych dźwięki o nie­zwy­kłej uro­dzie. Nie­które z pie­śni, któ­rymi sy­reny po­dzie­liły się z ludźmi, stały się czę­ścią ludz­kiej tra­dy­cji – po­dej­rzewa się, że Vi­valdi za­po­ży­czył wiele kom­po­zy­cji od sy­ren.

Twrch trwyth

(wy­mowa: twu­urch truif)

Gra­na­to­wo­czarny dzik, na któ­rym po­noć kie­dyś je­chał król Ar­tur. Jego fu­tro opa­li­zuje w bla­sku księ­życa. Dzik może do­ro­snąć do roz­mia­rów no­so­rożca i zdolny jest zmiaż­dżyć tych, któ­rzy bu­dzą w nim strach lub złość, ale wo­bec dzieci jest ła­godny i de­li­katny. W cza­sie desz­czu po­zwala ja­skół­kom chro­nić się pod swo­imi brzu­chem i pa­chami. Znany jako dzik wo­jow­nik, twrch trwyth wal­czy o tych, któ­rych ko­cha. Na ziemi nie­zgrabny, za to w wo­dzie nie­zwy­kle ele­gancki – może prze­pły­nąć w po­przek Ar­chi­pe­lagu, nie za­trzy­mu­jąc się na­wet na chwilę.

PO­CZĄ­TEK

To był bar­dzo piękny dzień, aż coś spró­bo­wało go zjeść.

Czarny stwór przy­po­mi­nał psa, ale nie wy­glą­dał jak ża­den pies, któ­rego znał. Miał kły dłu­go­ści jego ręki i pa­zury, które mo­gły ro­ze­rwać drzewo.

PO­CZĄ­TEK, GDZIEŚ IN­DZIEJ

To był bar­dzo piękny dzień aż do chwili, gdy ktoś spró­bo­wał ją za­bić.

Mal wró­ciła do domu z po­dróży – wy­le­ciała z lasu z wy­cią­gnię­tymi rę­kami i ło­po­czą­cym płasz­czem, mio­tana wia­trem.

Mal Arvo­rian mo­gła la­tać je­dy­nie wtedy, kiedy wiał wiatr. Tego dnia po­goda była ide­alna – za­chod­nia bryza, która pach­niała mo­rzem – i Mal wi­ro­wała na nie­bie, krę­cąc się w zim­nym po­wie­trzu. Jej płaszcz do la­ta­nia był gruby i za duży na nią, więc pod­wi­jała rę­kawy cztery razy. Kiedy wiał wiatr – nie­ko­niecz­nie silny, ale ja­kiś był nie­zbędny – ła­pała płaszcz za brzegi, roz­kła­dała go ni­czym skrzy­dła, a po­dmu­chy uno­siły ją nad zie­mię.

Tego dnia le­ciała nad drze­wami, mu­ska­jąc bu­tami ich czubki, a póź­niej za­nur­ko­wała, pło­sząc stado jed­no­roż­ców.

W kuchni jej cio­teczna babka Le­onor na­rze­kała, że Mal ma zimne ręce, i dała jej ku­bek cie­płego kor­diału. Wtedy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi. To był mor­derca.

PRZY­BY­CIE

Dzień przed ata­kiem Chri­sto­pher sie­dział na ławce przed ter­mi­na­lem pro­mo­wym i cze­kał na dziadka. Przy­je­chał do Szko­cji sa­mo­dziel­nie z miesz­ka­nia w pół­noc­nym Lon­dy­nie, miał zdrę­twiałe nogi i był bar­dzo głodny.

Na ławkę wsko­czyła wie­wiórka i spoj­rzała na niego. Zbli­żała się co­raz bar­dziej, drżąc, aż jej wą­siki do­tknęły jego ko­lana. Po chwili do­łą­czyła do niej na­stępna i jesz­cze jedna, aż wresz­cie było ich sie­dem, wszyst­kie stło­czone wo­kół stóp chło­paka.

Cze­ka­jąca na po­stoju tak­só­wek ko­bieta od­wró­ciła się i wbiła w niego wzrok.

– Jak on to robi? – po­wie­działa do męż­czy­zny obok.

Jedna z wie­wió­rek od­wa­żyła się przy­kuc­nąć na czubku buta Chri­sto­phera. Ro­ze­śmiał się, a wie­wiórka wbie­gła po jego go­leni na ko­lano.

– Wszystko w po­rządku? – zwró­cił się do wie­wiórki. – Ładny dziś dzień.

– Na pewno je karmi – stwier­dził męż­czy­zna, po czym za­wo­łał do Chri­sto­phera: – Nie po­wi­nie­neś kar­mić dzi­kich zwie­rząt! To im szko­dzi na żo­łą­dek.

– Wiem. – Chri­sto­pher uśmiech­nął się blado. – Nie ro­bię tego.

Przy­ja­ciele żar­to­wali so­bie, że do­kąd­kol­wiek Chri­sto­pher się udaje, pod­cho­dzą do niego zwie­rzęta. Bez­domne koty ocie­rały się o jego nogi, w parku ska­kały na niego psy. Me­cze piłki noż­nej prze­ry­wano, kiedy pró­bo­wało się do niego zbli­żyć stadko wrzesz­czą­cych li­sów. Zda­rzył się też dzień, kiedy uparte go­łę­bie za­nur­ko­wały na niego pod­czas wy­cieczki szkol­nej, a ką­piel w sta­wach w Hamp­stead była wła­ści­wie nie­moż­liwa. Ra­tow­nik ka­zał mu wyjść z wody, bo na­głe po­ja­wie­nie się fa­langi ła­bę­dzi prze­ra­ziło dzieci, aż za­częły krzy­czeć.

Chri­sto­pher uśmiech­nął się, za­gwiz­dał na ła­bę­dzie i wy­pro­wa­dził je ze stawu w po­bli­skie krzaki. Je­den z ła­bę­dzi spró­bo­wał usiąść mu na ra­mie­niu i po­dra­pał go pa­zu­rza­stymi, bło­nia­stymi ła­pami. Ślady znik­nęły do­piero po wielu mie­sią­cach. Bli­zny mu nie prze­szka­dzały – wie­dział, że za­in­te­re­so­wa­nie i mi­łość zwie­rząt nie są de­li­katne. Czę­sto wią­zały się z pewną ilo­ścią krwi.

„To musi być coś w jego za­pa­chu”, mó­wił sztywno oj­ciec. Ale Chri­sto­pher, na ile umiał to oce­nić, nie pach­niał ina­czej niż po­zo­stali chłopcy w jego wieku. Mył się, choć nie­prze­sad­nie.

W dzie­ciń­stwie to była ra­dość jego ży­cia. Kiedy pod­rósł, na­dal spra­wiało mu to ogromną przy­jem­ność, ale na­uczył się ukry­wać swój dar – bo oj­ciec tego nie zno­sił. Zwie­rzęta wzbu­dzały w nim nie­wy­ja­śniony lęk. „Wy­noś się!”, mó­wił i od­pę­dzał koty, ptaki, cza­sami mysz albo szczura w me­trze. Chri­sto­pher nie jeź­dził z oj­cem na wieś, bo za­wsze ist­niało ry­zyko, że za­jące będą go­nić chło­paka przez pola, a ja­skółki spró­bują uwić gniazdo w jego wło­sach.

Nie za­wsze tak było. Pa­mię­tał, że przed śmier­cią matki oj­ciec za­cho­wy­wał się ina­czej. Do niej też przy­cho­dziły zwie­rzęta. Chri­sto­pher miał zdję­cie ich trójki zro­bione w parku Rich­mond, w oto­cze­niu je­leni. Oj­ciec uśmie­chał się na nim, trzy­ma­jąc syna na ba­rana. Ale matka umarła przed dzie­wię­cioma laty, a oj­ciec skur­czył się jak akor­deon, jakby spo­czął na nim cię­żar, który przy­gi­nał go w dół i do we­wnątrz. Od tam­tej pory wszystko w domu wy­da­wało się mniej­sze – ści­śnięte i mało od­ważne.

Dla­tego Chri­sto­pher w ta­jem­nicy no­cami otwie­rał okna i wpusz­czał ptaki. No­sił długi płaszcz z gra­na­to­wej wełny i cza­sami po­zwa­lał wró­blom zaj­rzeć do na­szy­tych kie­szeni. Nad­kła­dał drogi, by przy­wi­tać wrony, je­śli je zo­ba­czył, i po­zwa­lał, by drep­tały na szpo­nia­stych ła­pach po jego rę­kach, by wspiąć się aż na ra­miona. Przy­ja­ciele byli nie­ufni – „Wy­dzio­bią ci oczy!” – ale on tylko uśmie­chał się i krę­cił głową.

– E tam. – Jego głos w obec­no­ści zwie­rząt sta­wał się cich­szy, ła­god­niej­szy. – Nie zro­bią tego – mó­wił, a one tego nie ro­biły. Jego twarz w ich obec­no­ści przy­po­mi­nała na­cią­gnięty łuk – go­towy i ocze­ku­jący.

Wrony przy­no­siły mu srebrne gu­ziki i spi­na­cze do pa­pieru oraz mo­nety, w któ­rych wy­ci­nał otwory, prze­cią­gał przez nie sznu­rówkę i no­sił na szyi. Nie­któ­rzy ze star­szych uczniów w szkole szy­dzili z tego na­szyj­nika, ale Chri­sto­phera to nie po­wstrzy­mało. To był jego spo­sób, by po­twier­dzić swoją lo­jal­ność wo­bec dzi­kich ży­wych istot.

Ro­bił się co­raz star­szy i co­raz wyż­szy – byli wy­soką ro­dziną, z ty­ko­wa­tymi no­gami i de­li­kat­nymi dłońmi – i cze­kał.

Nie umiałby wy­ja­śnić, no co czeka. Miał je­dy­nie na­dzieję, która pa­liła go w płu­cach i żo­łądku, że ist­nieje coś poza tym, co już wi­dział. Zwie­rzęta wy­da­wały się obiet­nicą.

(Nie my­lił się. To za­dzi­wie­nie miało na za­wsze od­mie­nić jego ży­cie).

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1]Epos o Gil­ga­me­szu, tłum. K. Łycz­kow­ska oraz P. Puchta i M. Ka­pe­łuś, Agade 2002, s. 13.