Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Odliczanie przed wybuchem, czyli rozmowy księdza Kazimierza Sowy o prawdziwym Kościele, który toczony ciężką chorobą nie kwapi się do rachunku sumienia. Dlatego ksiądz Sowa nie doczekawszy się skruchy, sam diagnozuje pacjenta.
„Wielu księży zdaje się zakładać, że słuchają ich idioci” – usłyszał ksiądz Kazimierz Sowa w jednej z wielu poruszających rozmów, które znalazły się w tej książce. A rozmawiał albo z osobami wierzącymi, albo takimi, które doceniają pozytywną rolę, jaką Kościół może odgrywać w życiu społecznym. Siła tych rozmów wynika m.in. z tego, że autor ma przywilej oglądania Kościoła od wewnątrz jako ksiądz i z dystansu jako aktywny publicysta i komentator życia polityczno-społecznego. Również dlatego padają tu pytania i stwierdzenia, które zwykle nie wychodzą poza prywatne rozmowy.
Ksiądz Sowa i jego rozmówcy rozkładają na czynniki pierwsze wszystkie grzechy główne duchownych. Ale „Niewierni wierni” przedstawiają również propozycje (nieraz zaskakująco proste), które pozwoliłyby zatrzymać proces rozkładu polskiego Kościoła. Bo świat byłby lepszy, gdyby spełniły się choćby niektóre postulaty rozmówców autora. Przynajmniej w sprawie bezwzględnego rozliczenia pedofilii, przejrzystości finansów, uznania praw osób nieheteronormatywnych czy wreszcie oddzielenia Kościoła od państwa. Radykalne? A może uzdrawiające?
Gdyby Kazimierz Sowa nie był księdzem, pewnie zostałby lekarzem. Ta książka to zapis szerokiej diagnozy Kościoła, który właśnie został przeniesiony ze zwykłego szpitalnego łóżka na oddział intensywnej terapii. Ksiądz Sowa przykłada stetoskop w wiele miejsc, próbując ustalić, co tak naprawdę się stało, i ciągle ma nadzieję, że to jeszcze nie koniec.
PROF. MARCIN MATCZAK, UNIWERSYTET WARSZAWSKI
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 434
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Od autora
Kiedy 20 stycznia 2016 roku jeden z polityków opublikował na Twitterze cytat z wypowiedzi biskupa: „Nastąpił ogromny przełom. Po wojnie nie było jeszcze takiego zjednoczenia państwa i Kościoła”, pomyślałem, że to zwykła uprzejmość. Jednak szybko okazało się, że to coś więcej. Tym politykiem był przecież Marszałek Sejmu RP Marek Kuchciński, a biskupem – Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup Stanisław Gądecki. Nawet data wpisu nie była przypadkowa – od trzech miesięcy rządziło już Prawo i Sprawiedliwość, a od ponad pół roku urząd Prezydenta RP sprawował polityk tej partii Andrzej Duda. Nikomu zatem nic się nie wyrwało.
Przyglądam się zmianom, które zachodziły i zachodzą w Polsce i Kościele z kilku perspektyw: jako obserwator i aktywny uczestnik życia publicznego, a przez lata dziennikarz i publicysta, oraz jako ksiądz – przedstawiciel Kościoła instytucjonalnego (co pewnie niejednego hierarchę przyprawia o ból głowy). Jakby tego było mało, od początku wolnej Polski związany byłem i nadal jestem – tak rodzinnie, jak i towarzysko – z różnymi środowiskami politycznymi. Dlatego nie zamierzam udawać, że do rozmów, które przeprowadzałem do tej książki, podchodziłem beznamiętnie i obiektywnie. Nie! Raczej szukałem w nich odpowiedzi na pytanie, czy mój obraz Kościoła, Polski i świata nie jest zbyt pesymistyczny, jednowymiarowy. Jednocześnie, co muszą przyznać nawet najwięksi moi krytycy, dając sobie prawo do diagnozowania i oceny rzeczywistości, unikam wykorzystywania ambony czy ołtarza do uzasadniania moich poglądów i obywatelskich wyborów. Zdaję sobie sprawę, że zarówno dobór rozmówców, jak i podjęte tematy mogą spotkać się z zarzutem jednostronności albo braku obiektywizmu. Mogę odpowiedzieć tylko tak: chętnie przeczytam podobne rozmowy z tymi, którzy dzisiejszy model relacji państwo – Kościół uważają za właściwy. Z tymi, których przekonują kazania i homilie duchownych wspierających sprzed ołtarza polityków dobrej (czy jakiejkolwiek innej) zmiany. Chętnie też poznam głębsze niż walka polityczna uzasadnienie wykluczania ludzi o odmiennej tożsamości czy innych poglądach.
Kościół w Polsce wciąż jest dla mnie jako chrześcijanina i obywatela przestrzenią niezwykle ważną. Uważam, że nie utracił sprawczości i nadal jest instytucją z mocnym mandatem społecznym. Dodatkowo – zwłaszcza na tle innych krajów zachodnioeuropejskich – instytucją nadal masową. Jednocześnie widzę, jak w ostatnich latach targają nim kolejne kryzysy i jak musi stawić czoła nowym wyzwaniom, z czym nie radzi sobie zbyt dobrze. Badania opinii publicznej, wykonywane zarówno przez ośrodki zewnętrzne, komercyjne, jak i przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego, wskazują na przyspieszenie procesów laicyzacji oraz coraz częstsze odrzucanie tradycyjnych więzi z Kościołem nie tylko przez ludzi młodych. Jednocześnie okres rządów prawicy po 2015 roku uczynił z Kościoła swoistego sprzymierzeńca i gwaranta zmian zachodzących w życiu politycznym i społecznym, co w głoszeniu Dobrej Nowiny raczej przeszkadza, niż pomaga. I właśnie te zjawiska są punktem wyjścia do rozmów zawartych w tej książce.
Moimi rozmówcami byli ludzie wierzący i praktykujący, wciąż mocno trzymający się Kościoła jako przestrzeni swojego życia. Są wśród nich także ci, którzy utracili wiarę lub zwątpili, ale szczerze mówią o tym, co ich dziś w Kościele boli i co od niego odpycha. Jestem im za tę szczerość niezwykle wdzięczny. Wreszcie są i niewierzący, których refleksja oraz ocena naszej polskiej i religijnej rzeczywistości pozwoliła mi dostrzec i lepiej zrozumieć problemy, a także wyzwania, przed jakimi stoimy. Moich rozmówców łączy spojrzenie na Kościół tu i teraz. Dlatego w naszych rozmowach jest sporo krytycyzmu, ale nie brakuje również tego, co nazwałbym szukaniem dróg wyjścia przez postawienie kilku postulatów.
Jakie postulaty wysuwali moi rozmówcy? Pierwszym jest konieczność zaakceptowania swoistej terapii szokowej. Bez radykalnego odcięcia się Kościoła od doraźnej polityki zostaniemy co najwyżej zakładnikami kolejnych rządów i partyjnych układów. Drugi postulat dotyczy osiągnięcia przejrzystości i radykalnego rozgraniczenia tego, co boskie, od tego, co cesarskie. Zakończenia instrumentalizacji religii przez różnej maści spryciarzy politycznych i ideologów. Rozdział Kościoła od państwa (i odwrotnie) to szansa na odetchnięcie świeżym powietrzem, którego dziś nam brakuje. Podobnie jak przyznanie się do grzechu pedofilii w Kościele i uznanie, że jest przestępstwem, za który należy wziąć odpowiedzialność i z którego należy się rozliczyć. Trzecia sugestia związana jest z misją Kościoła jako wspólnoty różnych ludzi – musimy pielęgnować i praktykować dialog, bo tylko wtedy zaczniemy się wzajemnie słuchać i słyszeć. Ten proces powinien rozpocząć się od góry – doskonale wiemy, że Episkopat nie jest monolitem, że poszczególni biskupi mają swoje zdanie na temat takich czy innych zjawisk społecznych, politycznych, a nawet religijnych. Chciałbym kiedyś posłuchać ich otwartej dyskusji, a nie tylko wiedzieć o niej z drugiej ręki.
Ta książka powstała też po to, żebyśmy w Kościele usłyszeli: Więcej odwagi! Tak, więcej odwagi, Koledzy Księża, więcej odwagi, Bracia Biskupi, więcej odwagi, Ludzie Świeccy! Bez tego nie ma wspólnoty! A z odwagą musi iść szacunek, dlatego moje rozmowy nie skupiają się na piętnowaniu kogokolwiek, tylko na wskazaniu ognisk choroby i na konkluzji – bez zaaplikowania lekarstwa pacjent może nie przeżyć, a w najlepszym przypadku pójdzie poszukać ratunku gdzie indziej. Tych „wyproszonych” z Kościoła jest już i tak zbyt wielu.
Wszystkim rozmówcom serdecznie dziękuję za zaufanie, życzliwość i wsparcie. Spotkania z Wami w różnych miejscach Polski i Europy były nie tylko przyjemnością, ale i wielką inspiracją do kolejnych przemyśleń i nieoczywistych wniosków.
Szczególne podziękowania kieruję do wspaniałego zespołu Wielkiej Litery: pań Moniki Mielke, Moniki Koch i Elżbiety Łanik oraz Pawła Fąfary za przyjęcie mojego pomysłu i cenne uwagi podczas redakcji książki.
Niskie ukłony składam Borysowi Fiodorowiczowi, jednemu z moich ulubionych współczesnych artystów, którego wyjątkowe i pełne głęboko chrześcijańskiego przesłania prace skłaniają do refleksji i rachunku sumienia. Jestem zaszczycony, że jedna z nich znalazła się na okładce mojej książki.
ks. Kazimierz Sowa
Warszawa, kwiecień 2023
Odliczanie przed wybuchem
Rozmowa z księdzem Andrzejem Kobylińskim
Andrzej Kobyliński – duchowny diecezji płockiej, filozof i etyk, profesor UKSW. W latach 80. studiował na Wydziale Handlu Zagranicznego SGPiS (obecnie SGH); absolwent Wydziału Teologii KUL-u i Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Naukowo zajmuje się relacją chrześcijaństwa i nowożytności, wolnością religijną i zagadnieniami świeckości państwa. Ceniony komentator telewizyjny, publicysta i ekspert.
Czy dołączyłeś już do Wojowników Maryi albo przynajmniej zaciągnąłeś się w szeregi Żołnierzy Chrystusa?
Chyba żartujesz. Kto mnie przyjmie z moimi poglądami religijnymi? Nie mam żadnych szans... A tak naprawdę, gdybym chciał, to pole wyboru spośród różnych formacji religijno-militarnych jest znacznie szersze. Ale tego typu religijnością jestem raczej przerażony niż zafascynowany.
Skąd się wzięła ta militaryzacja, już nie tylko języka, ale i zewnętrznych form naszej religijności?
Na to wpływają zasadniczo trzy czynniki. Pierwszy to przenikanie do polskiego katolicyzmu pewnych modeli religijnych ze wspólnot protestanckich, ewangelikalnych i zielonoświątkowych, które w ostatnich dziesięcioleciach budują swoją tożsamość na propagowaniu właśnie takiej postawy wojownika, stawania się żołnierzem Chrystusa. Drugi czynnik to nasiąkanie naszej religijności różnymi elementami pochodzącymi z tradycyjnych form duchowości ludów Afryki, Azji i Ameryki Południowej. I wreszcie trzeci czynnik to obecna sytuacja polityczna, a więc, z jednej strony, tocząca się wojna Rosji z Ukrainą – czy też trzecia wojna światowa w kawałkach, jak mówi papież Franciszek – a z drugiej pojawiające się wizje końca świata i moda na teologię czasów ostatecznych. To wszystko sprzyja powstawaniu takich grup i formacji, łączących w sobie zarówno treści religijne, jak i wprost symbolikę militarną.
Różańce produkowane są ze stalowych linek, które wcześniej były elementem wyposażenia wojskowego, a inne dewocjonalia z przetapianych specjalnie w tym celu elementów uzbrojenia. To jest dla mnie tak kuriozalne, że wydaje się wręcz nieprawdziwe. Kiedy o tym pierwszy raz przeczytałem, pomyślałem sobie: tym ludziom chodzi raczej o krucjaty niż o krużganki.
Niestety, tak to wygląda. Warto pamiętać o jednym ważnym fakcie: wizja świata, która jest proponowana ludziom w tego rodzaju religijności, daje im proste odpowiedzi i jednoznaczne instrukcje. Zauważmy, jak to wyglądało w czasie pandemii koronawirusa, gdy chodziło o szczepienia, przyjmowanie komunii świętej na rękę, noszenie maseczek czy podejście do obostrzeń sanitarnych. Wielu ludzi lgnie do tego rodzaju nauczania, ponieważ w tych kręgach religijnych otrzymują oni bardzo jasne i konkretne, można powiedzieć: żołnierskie, odpowiedzi i zalecenia. Oczywiście pozostaje pytanie, na ile są one prawdziwe, a na ile uproszczone lub fałszywe – ale bez wątpienia wpasowują się w autentyczne potrzeby wielu osób wierzących.
Wspominałeś o wojnie na Ukrainie, która też nas dotyka. Tylko to jest doświadczenie ostatniego roku, a jeśli mówimy o Krymie – najwyżej kilku lat. A przecież militaryzacja Kościoła rozpoczęła się dużo wcześniej. Ty również w swoich badaniach zwracasz uwagę, że kluczowy był rok 2007. Co się wtedy stało?
Od 2007 roku zaczęli masowo przyjeżdżać do Polski z innych kontynentów różni mówcy i ewangelizatorzy, którzy na przestrzeni ostatnich piętnastu lat przemawiali do milionów mieszkańców naszego kraju w kościołach, na stadionach, w telewizji, w radiu i w internecie. Najbardziej znane osoby to: Gloria Polo z Kolumbii, James Manjackal i Jose Maniparambil z Indii, Maria Vadia z USA, John Bashobora z Ugandy, Myrna Nazzour z Syrii, włoscy duchowni Antonello Cadeddu i Enrico Porcu, którzy obecnie pracują w Brazylii, i inni. To było przekroczenie Rubikonu.
Co stanowi specyfikę ich nauczania?
Jest to synkretyczna religijność chrześcijańska, która łączy w sobie tradycyjne elementy katolickie, religijność zborów zielonoświątkowych i niektóre składniki naturalnych religii afrykańskich czy azjatyckich. Niestety, ta nowa religijność synkretyczna jest przyjmowana w Polsce bezkrytycznie przez biskupów, księży, kleryków, siostry zakonne czy osoby świeckie. Elementem tej religijności, która w pewnym sensie zdominowała nasz kraj, są też wątki militarne, wojskowe. Warto pamiętać o tym, że w ostatnich dziesięcioleciach wyobrażenie prawdziwego chrześcijanina jako wojownika, żołnierza Chrystusa czy krzyżowca odżyło w Kościołach ewangelikalnych i zielonoświątkowych na całym świecie. Jednym z teoretyków wojny duchowej i Wojowników Chrystusa jest Charles Peter Wagner, amerykański ewangelizator charyzmatyczny. Należy podkreślić, że grupy „militarne” w Kościele katolickim odwołują się nie tylko do religijności zborów ewangelikalnych i zielonoświątkowych, ale też czerpią z wielu podobnych tradycji Kościoła katolickiego, takich jak rycerstwo, krucjaty, Kościół rozumiany jako Ecclesia militans (Kościół wojujący), wojny religijne, zakon krzyżacki czy zakon maltański i tym podobne.
Ciekawe, że ci ewangelizatorzy reprezentują środowiska religijne z różnych zakątków świata: od Indii, przez Afrykę po Brazylię, a więc dość nam odległe kulturowo. Nie mówią po polsku, mają zupełnie inną wrażliwość religijną, a mimo to potrafili zgromadzić na swoich wystąpieniach tłumy, nie tylko w kościołach.
Jedną z przyczyn ich ogromnego sukcesu duszpasterskiego było odwołanie się do naszej religijności ludowej. Przyciągali ludzi atrakcyjną formą nauczania, mówieniem o cudach i uzdrowieniach. Ale najważniejsze pytanie jest inne: kto przygotował dla nich grunt? Kto ich zapraszał? Kto zaproponował plan tak zwanego duchowego przebudzenia Polski? Którzy biskupi jako pierwsi włączyli się w to dzieło i zapraszali tych ewangelizatorów do swoich diecezji? Przecież nie jest tak, że oni się pojawili nagle, przez nikogo nieproszeni, i od razu stali się gwiazdami gromadzącymi tysiące ludzi w kościołach, w halach sportowych czy na stadionach. Pierwszy pobyt w Polsce księdza Johna Bashobory z Ugandy to wrzesień 2007 roku. Poprowadził wtedy trzydniowe rekolekcje w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach. To ogólnopolskie spotkanie było pomyślane jako dziękczynienie Panu Bogu za dar czterdziestolecia Ruchu Odnowy Charyzmatycznej w Kościele katolickim. Ważną rolę w promocji ewangelizatorów z Afryki, Azji i Ameryki Południowej odegrał portal religijny Charyzmatycy.pl. Wydaje się, że jednym z założycieli tego medium był obecny europoseł Dominik Tarczyński. Pamiętam, jak w latach 2007–2009 ten portal bardzo skutecznie reklamował spotkania z księdzem Bashoborą. Pisano tam, że ksiądz ten wskrzesił z martwych czterdzieści osób. Przedstawiano go jako uzdrowiciela i cudotwórcę. Ta kłamliwa informacja była bezkrytycznie powielana przez znakomitą większość mediów katolickich oraz część mediów publicznych i komercyjnych.
Dlaczego nikt nie reagował?
Miałem wówczas wrażenie, że Polska znalazła się w jakimś amoku religijnym. Wyrażałem mój radykalny sprzeciw wobec tego szaleństwa, między innymi w Wyższym Seminarium Duchownym w Płocku, gdzie byłem wykładowcą i wychowawcą. Tłumaczyłem klerykom, że to kłamstwo, że nikt współcześnie nie wskrzesił z martwych czterdziestu osób. Przekonywałem, że to niemożliwe. Niestety, większość profesorów, prałatów i kanoników była innego zdania. Rozpętało się prawdziwe piekło. Z powodu mojej krytyki wobec Bashobory i różnych innych dziwnych praktyk religijnych doświadczyłem w kręgach kościelnych nienawiści, pogardy, ostracyzmu. To jest ciągle brutalna wojna religijna. Dodatkowo odezwała się wówczas w naszym społeczeństwie jakaś mesjanistyczna struna. Wielu ludzi było przekonanych, że polski katolicyzm – po przeżyciu tak zwanego przebudzenia charyzmatycznego – ma do wypełnienia ważną dziejową misję w stosunku do całego świata.
Co to znaczy?
W 2011 roku bardzo klarownie wyraził tę prawdę Lech Dokowicz w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego”. Zapytano go o to, czego szukają nad Wisłą tacy ewangelizatorzy jak James Manjackal i Rufus Pereira z Indii, Antonello Cadeddu z Brazylii czy John Bashobora z Ugandy, którzy w ostatnich latach gromadzą na swoich spotkaniach dziesiątki tysięcy ludzi. „Oni niczego nie szukają – odpowiada Lech Dokowicz. – Oni przynoszą. To są prorocy, apostołowie, których Pan posyła, aby przebudzić nasz kraj. Według słów niektórych z nich, Pan Bóg rozpoczyna reewangelizację świata na różnych kontynentach od pojedynczych krajów. Od Polski ma się rozpocząć reewangelizacja Europy. Ale jest to zadanie warunkowe. Aby Polska mogła stać się światłem dla naszego kontynentu, Polacy muszą najpierw powrócić do gorącej wiary naszych ojców. Dlatego Pan Bóg z krańców świata posyła do nas ludzi posługujących w Jego mocy, aby, kładąc ręce, przebudzili i umocnili tych, którzy przygotują nasz kraj do tego zadania”. Niestety, tak myślą miliony katolików w naszym kraju. Dzisiaj już częściowo przygasł ten amok sprzed kilkunastu lat, ale ciągle w niektórych środowiskach katolickich pozostaje bardzo mocne przekonanie o tym, że Polska ma przed sobą wielką dziejową misję nawrócenia świata i przygotowania ludzkości na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa. I dopiero na tym tle widać, że te różne wątki religijne o charakterze wojskowym, militarnym – w połączeniu z polskim mesjanizmem – doskonale się uzupełniają i nadają tym działaniom bardzo spójny przekaz.
Postulat dokonania przez Polskę rechrystianizacji Europy, a może i świata, zgłaszany jest nie tylko przez środowiska stricte religijne. Wypowiada go nawet polski premier, czyli przedstawiciel władzy świeckiej, państwowej. Opowiada o tym swoim marzeniu na falach eteru katolickiej rozgłośni i mówi o tym poważnie – jako o części szerszego projektu. Czy to przypadek, że te postulaty są tak do siebie podobne?
Bynajmniej. Rzeczywiście, niedługo po objęciu urzędu Mateusz Morawiecki powiedział, że czas na rechrystianizację Europy, w której Polska może odegrać ważną rolę. Skrytykowałem tę wypowiedź pana premiera, i to w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl. W grudniu 2017 roku powiedziałem tak: „Gdy chodzi o słowa Mateusza Morawieckiego dotyczące rechrystianizacji Europy, myślę, że są one przejawem bardziej wewnętrznego pragnienia pana premiera niż zapowiedzią konkretnego planu politycznego. [...] W społeczeństwach europejskich, zdominowanych przez myślenie ateistyczne, nie spotykam środowisk zainteresowanych ewangelizacją prowadzoną przez obywateli naszego narodu. Nasz katolicyzm jest silny obrzędowo, ale słaby moralnie i intelektualnie. Nie wiem, co możemy zaproponować postchrześcijańskim społeczeństwom zachodniej Europy. Nie dostrzegam w naszej religijności odpowiedniej siły moralnej i filozoficznej, która byłaby atrakcyjna dla mieszkańców Niemiec, Francji czy Szwecji. Uważam, że mamy natomiast do odegrania wielką rolę, gdy chodzi o katolików w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Powinniśmy być liderem religijnym naszego regionu. W dobie decentralizacji Kościoła katolickiego, przeprowadzanej przez papieża Franciszka, w pewnym stopniu możemy sami decydować o specyfice naszej formy rozumienia religii katolickiej. Może powinniśmy wypracować odrębną formę katolicyzmu słowiańskiego czy środkowoeuropejskiego? Szkoda, że w tym obszarze jesteśmy tak mało aktywni. Trudno zrozumieć, dlaczego nie interesuje nas proces decentralizacji Kościoła katolickiego”.
Twój wywiad został opublikowany na łamach portalu niemal rządowego, a przynajmniej mocno wspierającego władzę PiS.
Wtedy moje poglądy były jeszcze akceptowane przez redakcję tego portalu. Kontakt się urwał na początku 2020 roku, po moich stanowczych wypowiedziach medialnych na temat kardynała Henryka Gulbinowicza i księdza prałata Henryka Jankowskiego. Chodziło o problem pedofilii klerykalnej, dramat wykorzystywanych seksualnie kleryków i młodych księży, homoseksualizm duchownych katolickich i tym podobne. Dzisiaj w środowiskach centroprawicowych coraz rzadziej słychać o konieczności przeprowadzenia przez Polskę rechrystianizacji całego kontynentu europejskiego, ale jeszcze kilka lat temu można było dość często spotkać tego rodzaju twierdzenia. Co więcej, wydaje mi się, że niektóre środowiska, które od 2007 roku realizują plan „duchowego przebudzenia Polski”, mają bardzo dobre kontakty z kręgami osób skupiających się wokół Kancelarii Prezydenta i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Ważnym elementem zaplecza religijnego dla wielu naszych polityków jest także środowisko Radia Maryja, Telewizji Trwam i „Naszego Dziennika”, które bardzo często przypomina o stojącym przed nami zadaniu rechrystianizacji całej Europy. Jestem przerażony, gdy patrzę na wymiar intelektualny religijności, z jaką sympatyzuje część naszych polityków. Niestety, wielu ważnych ludzi z naszego życia publicznego świetnie odnajduje się w wydarzeniach typu msze święte celebrowane na stadionach przez księdza Johna Bashoborę czy uroczystości organizowane w Toruniu.
Chciałbym jeszcze wrócić do przyczyn popularności tych ruchów religijno-paramilitarnych. W 2008 roku arcybiskup Stanisław Gądecki w kazaniu wygłoszonym w podpoznańskich Tulcach mówił, że „czas na Kościół mężczyzn”. Przekonywał, że nie możemy opierać się tylko na kobietach, które zdecydowanie częściej i chętniej angażują się w różne formy religijnej aktywności. Mówił, że „potrzebujemy mężczyzn śmiałych, szukających wielkości, musimy zrobić to, co Chrystus: obiecać im cierpienie, ciężkie próby i trud”. Może zatem to, co przynieśli do Polski charyzmatyczni misjonarze w typie księdza Bashobory, zwyczajnie trafiło na podatny grunt? A dodatkowo biskupi wspierali te działania, ponieważ chcieli, by nasz Kościół stał się dzięki temu bardziej wyrazisty i lepiej widoczny na tle innych Kościołów, żeby jawił się jako wspólnota gotowa na wszystko?
Częściowo tak. Niezwykle trudne jest poskładanie tego wszystkiego w jakąś sensowną całość. Niestety, polska socjologia nie analizuje tych jakże ważnych zjawisk społecznych. Moim zdaniem kilkanaście lat temu elementy stricte wojskowe pojawiały się raczej rzadko w naszej religijności, nie były zbyt wyraźnie propagowane. Co najwyżej zwolennicy nowej religijności synkretycznej postrzegali całą Polskę jako zbiorowego wojownika. Spektakularnym wyrazem takiego myślenia było przeprowadzenie „egzorcyzmu nad Polską”.
Czym był ten egzorcyzm?
To dziwne, wręcz zdumiewające, wydarzenie religijne miało miejsce na Jasnej Górze 15 października 2016 roku. Uczestniczyło w nim sto tysięcy ludzi. To był pierwszy w naszych dziejach egzorcyzm, który dotyczył całej ojczyzny. Dzień później w portalu wPolityce.pl można było przeczytać następujące słowa: „Jasnogórskie błonia wypełniło narodowe wołanie o przebłaganie za wszystkie popełnione dotąd grzechy: kłamstwa, egoizmu, nieczystości, chciwości, pychy, których dopuścili się ludzie wszystkich stanów. [...] Narodowy egzorcyzm, przecinający wszelkie powiązania z grzechem, ma otworzyć nowy rozdział w historii Polski”. Tego typu egzorcyzmy – odprawiane nad całymi państwami czy narodami – to praktyka zupełnie nieznana w Kościele katolickim. Owszem, egzorcyzmy są odprawiane w przypadku konkretnych osób, ale nie w odniesieniu do całych wiosek, miast czy państw. Uwalnia się od złych duchów poszczególnych ludzi, a nie całe zbiorowości.
Skąd zatem wzięły się współczesne formy masowych egzorcyzmów?
To praktyka typowa dla chrześcijan zielonoświątkowych, którzy czasami kolektywnie uwalniają miasta i całe kraje z mocy złego ducha. W ostatnich latach nowe formy religijności zielonoświątkowej przenikają także do wnętrza Kościoła katolickiego. Potwierdzeniem tego procesu jest właśnie egzorcyzm narodowy na Jasnej Górze. Warto w tym miejscu dodać, że tematy związane z diabłem, złymi duchami i egzorcyzmami stały się już w naszym kraju elementem kultury masowej. Coraz częściej o opętaniu czy walce z szatanem mówią dziennikarze i politycy. To potwierdzenie procesu przenikania do naszego kraju różnych form religijności synkretycznej.
Uważasz, że kilkanaście lat temu elementy religijno-militarne pojawiały się w Polsce raczej rzadko. Dzisiaj jest inaczej. Kiedy nastąpiła zmiana?
Sytuacja uległa radykalnej zmianie w ostatnich kilku latach, za sprawą niezwykle skutecznej działalności księdza Dominika Chmielewskiego i jego religijnej formacji o nazwie Wojownicy Maryi. W religijności promowanej przez tego ewangelizatora mamy zwrócenie uwagi na to, że mężczyzna ma inne zadania niż kobieta, że jest właśnie takim walecznym, nigdy niepoddającym się żołnierzem, wsłuchującym się w rozkazy, które przychodzą z nieba. To, co prezentuje ksiądz Chmielewski, jest zaledwie częścią malowniczego krajobrazu religijnego, jaki mamy dziś w Polsce.
Świetnie, że wspomniałeś o księdzu Chmielewskim, bo jest on dziś nie tylko niezwykle popularny ze swoją pokraczną teologią, ale i wpływowy. Chyba jako jedyny ksiądz w Polsce ma władzę nad biskupem. W czerwcu 2022 roku ten zwykły zakonnik – jako zwierzchnik wspólnoty – pasował na wojownika Maryi biskupa Krzysztofa Włodarczyka. To dość osobliwe zdarzenie wzbudziło bardzo różne komentarze, od zdziwienia po nieukrywaną radość, że wreszcie, dzięki tej formacji, mamy tłumy mężczyzn z różańcem w ręku, i to od razu na ulicach i placach naszych miast.
O tym spektakularnym wydarzeniu informowała entuzjastycznie nawet Katolicka Agencja Informacyjna. Więcej – biskup Włodarczyk zdecydował się na taki publiczny akt wstąpienia w szeregi tej wspólnoty już rok po wydaniu opinii teologicznej przez zespół Komisji Duszpasterstwa Konferencji Episkopatu Polski. Ta opinia jest miażdżąca dla poglądów głoszonych przez księdza Chmielewskiego. Myślę, że pasowanie biskupa Włodarczyka na wojownika Maryi stanowi dramatyczny symbol głębokiego pęknięcia doktrynalnego w Kościele katolickim w Polsce. Warto w tym miejscu dodać, że dzięki wydanej przez komisję opinii teologicznej poznaliśmy nie tylko, co w nauczaniu księdza Chmielewskiego jest błędne, ale otrzymaliśmy także wykaz licznych treści heretyckich, które się w tym nauczaniu znajdują i które zostały bezkrytycznie przyjęte przez kilkaset tysięcy jego gorących zwolenników.
Dlaczego tak się dzieje?
Cóż, w ostatnich latach w Kościele katolickim w Polsce zwyciężyło kryterium pragmatyczne: to jest dobre, co pokazuje zewnętrzną siłę Kościoła, zatem zawsze większe uznanie będą mieli ci, którzy gromadzą tłumy, od tych, którzy nauczają rzetelnej teologii i zwyczajnie głoszą Ewangelię. Dlatego prawie w ogóle nie interesują ani biskupów, ani księży zagadnienia doktrynalne, czego przypadek Wojowników Maryi jest wzorcową egzemplifikacją. Mamy zatem biskupa diecezjalnego, który został pasowany na wojownika Maryi, czyli jest członkiem tego ruchu, i w sposób spektakularny publicznie potwierdził swoją przynależność do wspólnoty opierającej się na tego typu religijności. Powtarzam: uczynił to pomimo niezwykle krytycznej opinii teologicznej zespołu Komisji Duszpasterstwa Konferencji Episkopatu Polski. Biskup Włodarczyk znał ten dokument i wiedział o zarzutach, jakie teolodzy skierowali pod adresem Wojowników Maryi, a jednocześnie swoim publicznym akcesem do tego środowiska pokazał, że przechodzi nad błędami doktrynalnymi do porządku dziennego.
Jak to wygląda w innych diecezjach?
Przypadek diecezji bydgoskiej, którą zarządza biskup Włodarczyk, nie jest odosobniony. Bardzo podobnie jest w całej Polsce. Spośród czterdziestu czterech diecezji tylko dwie nie wyraziły zgody na działalność Wojowników Maryi na swoim terenie: białostocka i katowicka. Co ciekawe, po mianowaniu biskupa bydgoskiego na wojownika Maryi doszło do spotkania przedstawiciela Episkopatu z przełożonym zakonnym księdza Dominika Chmielewskiego (jest członkiem Zgromadzenia Księży Salezjanów), które zorganizowano w celu wypracowania odpowiedniego modelu obecności tego ruchu w Kościele. Ku zaskoczeniu wszystkich zrezygnowano z wprowadzenia jednego rozwiązania w całej Polsce, a przyjęto praktykę, że biskupi lokalnie, w poszczególnych diecezjach – jeśli zgadzają się na działalność takiego ruchu – mają wyznaczyć odpowiednich asystentów kościelnych. To było tak naprawdę odcięcie się od problemu. Jednocześnie biskupi wyrazili publicznie zgodę na istnienie różnorodności już nie tyle duszpasterskiej, ile doktrynalnej, bo – jeszcze raz wyraźnie podkreślę – ruch Wojowników Maryi opiera się bardziej na prywatnych wizjach księdza Chmielewskiego niż na poważnych twierdzeniach teologicznych odwołujących się do Pisma Świętego i tradycji. Przykład Wojowników Maryi dobrze pokazuje, jak rozchodzą się drogi między nowymi formami religijności synkretycznej a tradycyjną doktryną katolicką – przy pełnej akceptacji Episkopatu, a co najmniej jego całkowitej świadomości tego zjawiska.
Ten ruch jest nie tylko jakąś formą pobożności, ale od początku zgłasza także poważne postulaty eklezjalne: konieczność przeprowadzenia chrystianizacji Europy, a także nawrócenia samego Kościoła. Według zwolenników tego ruchu Kościół przeżywa jakiś rodzaj „wyparcia się” Ewangelii, w związku ze zgodą na liberalizację wymagań moralnych i dyscyplinarnych, co w konsekwencji osłabia jego orędzie zbawcze. Jakie jest zatem miejsce takich środowisk na mapie polskiej religijności?
Z jednej strony należy docenić osobistą gorliwość i pobożność członków tego ruchu. Dołączają do niego także ludzie dostrzegający potrzebę reformy Kościoła czy ożywienia form jego przekazu. Ale z drugiej strony to, co jest niebezpieczne i budzi moje obawy, to zgoda na taką synkretyczną religijność, która momentami jest nie tylko fałszywa, ale może być również szkodliwa. Myślę tu o nadmiernym akcentowaniu roli i obecności szatana w naszej codzienności, złych duchów, o kreowaniu pandemicznej wizji świata, o ciągłym straszeniu ludzi jakąś apokalipsą i nadejściem Antychrysta. To może deformować dojrzałą i autentyczną religijność katolicką. W religijności Wojowników Maryi mamy swego rodzaju groch z kapustą.
Dlaczego?
Ponieważ z jednej strony nawiązuje ona do tradycyjnej, polskiej, maryjnej religijności, natomiast z drugiej jest przepełniona typowo zielonoświątkową interpretacją niektórych prawd wiary chrześcijańskiej. Rozumienie grzechu, szatana, opętania, modlitwy uwolnienia, cudu, uzdrowienia, pandemoniczna wizja świata – te wszystkie elementy należą do współczesnej religijności zielonoświątkowej, tak zwanej trzeciej fali, zawierającej wiele elementów pochodzących z religii naturalnych Afryki, Azji i Ameryki Południowej.
Zarówno w twoich badaniach, jak i w wypowiedziach – na przykład biskupa Andrzeja Czai – pojawia się często taki zarzut, że mamy w Polsce aktualnie do czynienia z antyintelektualizmem w Kościele. Wspomniany biskup Czaja, profesor teologii dogmatycznej i były szef Komisji Nauki Wiary polskiego Episkopatu, już w 2019 roku przestrzegał: „Często mamy dziś do czynienia z wiarą infantylną, bez należytej refleksji oraz bez przełożenia na realia społeczne. Bywa coraz częściej, że wiarę redukuje się do poziomu emocji czy uczucia”. Ty z kolei powtarzasz wielokrotnie, że w Kościele mamy do czynienia ze zjawiskiem ignorancji czy wręcz religijnego analfabetyzmu.
Owszem, tak sądzę, ale warto pamiętać o tym, że mamy także przepiękne karty w naszych dziejach. Kościół w Polsce to między innymi Mikołaj Kopernik, który miał niższe święcenia kapłańskie i był duchownym katolickim – zgodnie z ówczesnym rozumieniem prawa kanonicznego. W 1497 roku Kopernik został przyjęty do kapituły warmińskiej i objął kanonikat we Fromborku. W 1537 roku król Zygmunt Stary zatwierdził go jako jednego z czterech kandydatów na biskupa warmińskiego. Niezwykle ważną postacią jest także ksiądz profesor Paweł Włodkowic, który na początku piętnastego wieku dokonał prawdziwej rewolucji, gdy zakwestionował powszechnie obowiązującą wówczas zasadę głoszenia Ewangelii ogniem i mieczem. Włodkowic rozwinął koncepcję wojny sprawiedliwej i prawa narodów do własnej ziemi. Nie zgadzał się na stosowanie przemocy w imię Boga. Wyrażał zdecydowany sprzeciw wobec działań podejmowanych przez zakon krzyżacki, który nawracał siłą na chrześcijaństwo Prusów, Jadźwingów i Żmudzinów. Włodkowic i Kopernik wnieśli niezwykły wkład w rozwój myśli i kultury chrześcijańskiej na całym świecie.
Tylko to przykłady sprzed pięciu wieków! Kiedy nastąpiło u nas rozejście się dróg Kościoła i nauki, a także Kościoła i współczesnej teologii?
Oczywiście jest wiele różnych przyczyn popularności w naszym kraju współczesnej religijności fideistycznej, zabobonnej, magicznej. Chciałbym zwrócić uwagę na dwie z nich. Pierwsza to okres komunizmu. W Polsce komuniści nie zniszczyli tak bardzo Kościoła, jak zrobili to w Czechosłowacji czy na Węgrzech, ale udało im się osłabić intelektualny wymiar naszej religijności. W okresie komunizmu dominowała pobożność ludowa. Druga przyczyna to przenikanie do Polski w ostatnich latach religijności synkretycznej z Afryki, Azji i Ameryki Południowej. Dla mnie symbolem intelektualnego upadku Kościoła katolickiego w Polsce były rekolekcje narodowe, jakie głosił kilka razy dla całej naszej ojczyzny ksiądz Bashobora na Stadionie Narodowym w Warszawie. Nikt nie stawiał pytań, kim jest ten człowiek, skąd przybywa i czego naucza.
Ty takie pytania stawiałeś.
Przyglądałem się temu zjawisku od 2008 roku. Zbierałem informacje, czytałem książki i artykuły w różnych językach, chciałem to zrozumieć. Wiosną 2015 roku ukazał się mój obszerny artykuł naukowy Etyczne aspekty współczesnej pentekostalizacji chrześcijaństwa. Latem 2015 roku udzieliłem jednemu z tygodników szerokiego wywiadu na ten temat. Pierwszą reakcją był ogromny hejt, zarówno ze strony wyznawców księdza Bashobory, jak i ze strony mojego środowiska kościelnego. Natomiast mówiąc o aintelektualizmie, trudno nie zgodzić się z biskupem Czają. Jego diagnoza jest trafna i oparta na głębszej analizie. Mój artykuł naukowy o pentekostalizacji wysłałem do kilkunastu najważniejszych biskupów w naszym kraju. Odpowiedziało tylko dwóch. Jeden potwierdził grzecznościowo odbiór przesyłki, natomiast drugi odniósł się merytorycznie do mojego tekstu. Był nim właśnie biskup Andrzej Czaja, ówczesny przewodniczący Komisji Nauki Wiary Konferencji Episkopatu Polski. We wrześniu 2016 roku zaprosił mnie na posiedzenie tej ważnej komisji, żebym wygłosił referat Kościół katolicki w Polsce wobec zjawiska pentekostalizacji.
Czym jest pentekostalizacja?
To proces tworzenia nowych wspólnot zielonoświątkowych oraz przekształcanie innych Kościołów w jedną synkretyczną odmianę chrześcijaństwa charyzmatycznego w wymiarze globalnym. W wyniku procesu pentekostalizacji – szczególnie w Afryce, Azji czy Ameryce Południowej – rodzą się nowe wspólnoty, związki wyznaniowe lub sekty o charakterze zielonoświątkowym. Proces głębokiej transformacji na poziomie głoszonej doktryny dokonuje się także wewnątrz wielu wyznań tradycyjnych. Pentekostalizacja dotyczy między innymi katolików, metodystów, baptystów, anglikanów, chrześcijan ewangelikalnych. W 2014 roku stworzyłem nowe słowo „uzielonoświątkowienie” jako synonim pentekostalizacji. Na posiedzeniu Komisji Nauki Wiary dokonałem prezentacji tego zjawiska w wymiarze globalnym. Zwróciłem też uwagę na nasz polski kontekst, przykładem tu było dziwne wydarzenie religijne, które miało miejsce w 2012 roku w Koszalinie. Wówczas rekolekcje charyzmatyczne dla biskupów i księży prowadzili Antonello Cadeddu i Enrico Porcu. W trakcie tych rekolekcji biskup Edward Dajczak, dwaj inni biskupi oraz kilkudziesięciu księży doświadczyli spoczynku w duchu (upadek, hipnoza, trans, autosugestia, zaśnięcie w Duchu Świętym). Nie ukrywałem swego przerażenia faktem, że nikomu nieznani przybysze z Ameryki Południowej „rzucają na podłogę” biskupami i księżmi.
Jak na to zareagowali słuchający cię wtedy biskupi i księża z komisji?
Referat spotkał się z dobrym przyjęciem, zdecydowano się mnie zaprosić na posiedzenie plenarne Konferencji Episkopatu Polski, żebym mógł go powtórzyć wszystkim biskupom. Niestety ponieważ w Episkopacie nie brakuje zwolenników takiego rodzaju pobożności, ostatecznie mnie zablokowano. Zwyciężyła druga strona. Nie podjęto żadnych decyzji, żeby ograniczyć rozwój religijności synkretycznej w naszym kraju. W lipcu 2017 roku ksiądz Bashobora głosił kolejne rekolekcje na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Nie ma co też ukrywać, że podziały w Episkopacie czy – mówiąc delikatniej – różnice opinii dotyczą nie tylko polityki, ale także wyboru formy głoszenia dziś Ewangelii.
Religijność synkretyczna ma swoich zwolenników wśród biskupów związanych z bardzo różnymi partiami politycznymi. Tak biskupi konserwatywni, jak i liberalni nie widzą zagrożeń związanych z procesem uzielonoświątkowienia katolicyzmu i chrześcijaństwa. Religijność uzielonoświątkowiona jest promowana między innymi przez arcybiskupa Grzegorza Rysia, który z pewnością nie podziela entuzjazmu dla elementów mesjanistycznych czy militarystycznych.
Czasem mam wrażenie, że ta nadaktywność środowisk charyzmatycznych, głoszących jakiś rodzaj „godziny próby” dla Kościoła i świata, jest przyjmowana przez biskupów co najmniej z życzliwą akceptacją i nadzieją, że jeszcze tej zepsutej Europie pokażemy, kto ma rację. Jednocześnie w Polsce brakuje moralnej oceny konkretnych zjawisk i kryzysów, które dotykają także nas jako części europejskiej wspólnoty. Gdyby zapytać o stosunek Kościoła do Unii Europejskiej, to co najwyżej stać nas na przypomnienie cytatu z Jana Pawła II „od Unii Lubelskiej do Europejskiej”. I zero głębszej refleksji o tym, jak mamy odpowiadać na pytania, które przynosi nam niewątpliwy kryzys, jaki dziś przeżywa Europa.
Niestety, polski katolicyzm nie uczestniczy w tej pasjonującej debacie, która dotyczy przyszłości naszego kontynentu. Wewnątrz Kościoła katolickiego w Polsce nie toczy się żadna istotna dyskusja filozoficzno-teologiczna. Episkopat podtrzymuje model wypracowany w czasach komunistycznych, którego istotą było zachowanie jedności za wszelką cenę. To zostało do dzisiaj – wiemy przecież, że w ocenie wielu zjawisk, wydarzeń czy problemów biskupi się różnią, prywatnie dają temu nawet wyraz, ale kiedy mają zabrać głos publicznie, nagle wszystkie różnice znikają. To w konsekwencji ucina jakąkolwiek wewnątrzkościelną dyskusję. Do tego mamy prawie całkowite milczenie środowiska teologii katolickiej, gdy chodzi o istotne zagadnienia społeczne, etyczne, światopoglądowe czy bioetyczne.
Amerykański badacz polskiej historii i religijności Brian Porter-Szűcs w książce Wiara i Ojczyzna. Katolicyzm, nowoczesność i Polska używa w stosunku do polskiego Kościoła określenia „etnokatolicyzm”, co ma znaczyć, że w sferze wiary jesteśmy bardziej Polakami niż katolikami. Ma rację?
W dużym stopniu tak. Doskonale było to widać 9 marca tego roku w trakcie dyskusji w sejmie nad uchwałą w sprawie obrony dobrego imienia Świętego Jana Pawła II. Z ust wielu parlamentarzystów padały słowa absolutnie zdumiewające. Oczywiście czymś uprawnionym jest rozsądne postrzeganie katolicyzmu jako integralnej części narodowej tradycji i tożsamości. Można mądrze połączyć patriotyzm rozumiany jako cnotę społeczną z głębokim zaangażowaniem w życie religijne. To się nie wyklucza. Bardziej mnie martwią zapędy mesjanistyczne, pokazujące postawę wyższości w stosunku do tego, co dzieje się w Europie i na świecie, także w innych Kościołach lokalnych. Tak zachowują się nie tylko katolicy świeccy, ale też polscy biskupi i księża w stosunku do katolików żyjących w innych krajach.
Czasem przybiera to postać skrajną, niemal pouczania ex cathedra, jak w przypadku słynnego listu przewodniczącego KEP arcybiskupa Stanisława Gądeckiego do niemieckich biskupów w sprawie drogi synodalnej.
Uważam, że powinniśmy się skoncentrować na własnych problemach. W wymiarze kościelnym trzeba przerwać niekończące się pasmo skandali obyczajowych z udziałem biskupów i księży, które rujnują polski katolicyzm. Natomiast w wymiarze społecznym naszym największym wyzwaniem jest kryzys demograficzny, który może doprowadzić do zagłady biologicznej naszego narodu. Trzeba go przezwyciężyć mądrą polityką prorodzinną i imigracyjną. W najbliższych latach będziemy zmuszeni do tego, żeby zaprosić do naszego kraju kilka milionów imigrantów. Trzeba przygotować mentalnie społeczeństwo do tego wielkiego wyzwania. Niestety, kompletnie bezpodstawne idee mesjanistyczne wciąż rodzą się w wielu naszych głowach. To zajmowanie się „zbawianiem świata” nie pozwala uzdrowić tego, co jest chore w nas samych. Z jednej strony widzimy, jak Kościół gnije od środka, a z drugiej obserwujemy postawę zasłaniania oczu i uszu. I do tego to pragnienie rechrystianizacji Europy. To jest jakiś kompletny absurd.
Ale typowy polski katolik częściej słyszy, jaki jest wybrany i doskonały, niż co ma zmienić i naprawić.
Zamiast trwania w iluzji, że jesteśmy lepsi od innych, powinniśmy dziś jako Kościół mówić między innymi o tym, jak widzimy przyszłość Europy Środkowo-Wschodniej po zakończeniu obecnej wojny, w jaki sposób chcemy zatrzymać postępującą ateizację dzieci i młodzieży. Zamiast rzetelnej analizy tego, z jakimi autentycznymi wyzwaniami musimy się zmierzyć, mamy megalomanię niektórych biskupów i słyszymy od nich slogany w stylu: nie jest ważna Konstytucja, ale Ewangelia. To co? Chcemy robić z Polski państwo wyznaniowe? To są te absurdy, które w postaci uproszczonych haseł są bezkrytycznie przyjmowane przez wielu duchownych i świeckich.
Jeszcze chętniej takie absurdy są przyjmowane przez dużą część elity politycznej, która dzisiaj bierze Kościół na zakładnika i wysyła do księży i biskupów komunikat: tylko my wam zagwarantujemy, że dalej będzie dobrze.
W pewnym sensie tak to wygląda. Wielu biskupów, księży i ludzi świeckich uważa, że rządy Zjednoczonej Prawicy są rodzajem tarczy obronnej albo lepiej: twierdzy gwarantującej katolicyzmowi i Kościołowi przetrwanie. Takie rozumienie relacji między światem polityki i Kościołem jako instytucją jest niezwykle niebezpieczne, bo wpycha Kościół w ramiona zależności tylko od jednej partii, a tymczasem katolicy w Polsce jako wyborcy sympatyzują z różnymi środowiskami politycznymi. Mamy wręcz unikatową w skali Europy sytuację, gdzie liderzy bardzo różnych partii politycznych identyfikują się jako katolicy. Paradoksalnie to, co łączy Kaczyńskiego, Tuska, Kosiniaka-Kamysza czy Hołownię, a nawet Gawkowskiego, to przynależność do Kościoła katolickiego. Oni wszyscy są katolikami. Pytanie kluczowe, jakiego w Polsce nikt nie stawia, brzmi następująco: jak powinna wyglądać w naszym kraju obecność katolików w życiu politycznym, skoro wiemy o tym, że liderzy głównych partii są katolikami i że polscy katolicy głosują na różne ugrupowania polityczne? Uczciwe przemyślenie tego zagadnienia jest wielkim wyzwaniem intelektualnym, jakie stoi przed nami.
Jeden z biskupów nawet ubolewał, że Tusk „cieszy się poparciem wielu ludzi chodzących do kościoła, także księży”. Może to zwiastun tego, że w najbliższych miesiącach będziemy świadkami jeszcze mocniejszych wypowiedzi ad personam?
To będą nie tylko najbliższe miesiące, ale całe dwa lata. Mamy przed sobą cztery kampanie wyborcze: parlamentarną, samorządową, europejską i prezydencką. To będzie bezwzględna walka polityczna, zdominowana przez treści obyczajowe i światopoglądowe. W Polsce kształtuje się w polityce model bipolarny: z jednej strony obóz centroprawicowy, a z drugiej centrolewicowy z wyraźnym liberalnym akcentem w przestrzeni światopoglądowej. Na czele tych zwaśnionych plemion, które się wzajemnie nienawidzą, stoją liderzy, którzy są katolikami. Katolicy o poglądach liberalnych będą głosowali na blok centrolewicowy, a katolicy doktrynalnie bardziej konserwatywni – na obóz centroprawicowy. I to będzie podział dość podobny do tego, który jest obecnie w USA, gdzie mamy demokratów i republikanów. Co ciekawe, spośród 65 milionów amerykańskich katolików połowa głosuje na Partię Demokratyczną, a druga połowa na Partię Republikańską.
To widać także w amerykańskim episkopacie.
Oczywiście! Co więcej, biskupi katoliccy w Stanach Zjednoczonych, w odróżnieniu od polskich, publicznie bardzo jasno prezentują swoje poglądy religijne, społeczne czy polityczne. Uważam, że to jest perspektywa, która czeka także nas. Także w Polsce będzie się coraz bardziej umacniać wyraźny podział na katolicyzm konserwatywny i liberalny. Potrzeba trudnej debaty, żeby określić zasady współżycia tych dwóch nurtów religijnych tak w Kościele, jak w przestrzeni życia politycznego.
Bardziej się obawiam, że taką debatę zastąpi magiczne myślenie: zamiast niepewnej przyszłości wybierzmy to, co jest. Czyli, przekładając to na język kościelnej polityki: nie wiadomo, jak będzie z tymi lewakami i liberałami, a PiS nie tylko nam nie szkodzi, ale i jeszcze nas wspiera.
Zgoda, do wyborów prezydenckich nie ma szansy na jakąkolwiek merytoryczną debatę. Przed nami dwa lata hejtu i nienawiści. Dlatego trzeba myśleć o Polsce po roku 2025, kiedy przetoczy się ten wyborczy walec. Może to będzie czas na ułożenie nie tylko sceny politycznej, ale i zastanowienie się, gdzie i po co sytuują się w tej rzeczywistości katolicy. Wiele wskazuje na to, że w 2025 roku wybory prezydenckie może wygrać kandydat liberalny z obozu centrolewicowego. Decydujące znaczenie będą mieć głosy młodych wyborców.
Nie sądzisz, że łatwiej odnaleźć się katolikowi jednak po prawej stronie, niż męczyć się z pogodzeniem liberalnego światopoglądu z rygorem kościelnych paragrafów?
Zgoda – gdy chodzi o Polskę. Konserwatywne rozumienie prawd wiary i moralności, połączone z wartościami narodowymi, czyni łatwiejszym wybór centroprawicy w wymiarze politycznym. W najbliższych latach bardzo ciekawym zjawiskiem będzie u nas określenie tożsamości politycznej katolików liberalnych. Nie jest tak, że wszystko trzeba odkrywać na nowo, można odwołać się do tradycji niemieckiej chadecji czy do lewicowego katolicyzmu włoskiego. Jeśli w innych krajach prześledzimy sobie, komu w wyborach, mniej lub bardziej otwarcie, udzielają wsparcia biskupi katoliccy, to będziemy zaskoczeni. Niedawno w Brazylii w wyborach prezydenckich biskupi ewidentnie poparli lewicowego kandydata, Lulę. Natomiast we Włoszech większość księży sympatyzowała z Giorgią Meloni i koalicją partii centroprawicowych, ale biskupi zakulisowo popierali partie centrolewicowe.
A gdyby doszło do zagrożenia naszego członkostwa w Unii Europejskiej, to dziś Kościół równie mocno opowiedziałby się za integracją jak kiedyś czy raczej wsparłby środowiska eurosceptyczne?
Z pewnością w tej sprawie nastąpiłby głęboki podział. Dzisiejsza Unia Europejska jest zupełnie inna niż dwadzieścia lat temu. Od jakiegoś czasu poza Unią jest już Wielka Brytania. Wszystko wskazuje na to, że w sprawie UE katolicy konserwatywni i liberalni będą między sobą coraz bardziej podzieleni. Szkoda, że w kręgach katolickich w naszym kraju praktycznie nie ma debaty dotyczącej przyszłości Unii Europejskiej.
Jako przedstawiciel Fundacji imienia biskupa Pieronka, organizującej doroczną konferencję poświęconą Kościołowi i Unii Europejskiej, mogę na potwierdzenie twoich słów przytoczyć fakt, że od lat arcybiskup Jędraszewski tak skutecznie bojkotuje to wydarzenie, że na obrady nie przyjeżdżają już nawet ci polscy biskupi, którzy Unią zajmują się niemal z urzędu.
To źle wróży na przyszłość. Nieobecni nie mają racji. Nie wolno uciekać przed trudnymi wyzwaniami. Nie ma co ukrywać, że dzisiaj stosunek Kościoła katolickiego do Unii jest zagadnieniem skomplikowanym i trudnym. Nie tylko dla nas, w Polsce, ale także we Włoszech, na Słowacji czy w Hiszpanii.
Dlaczego?
Ponieważ po wejściu w życie 1 listopada 1993 roku traktatu z Maastricht zaczął się radykalnie zmieniać projekt zjednoczonej Europy. Powoli zaczęto odchodzić od reguł, za którymi stali ojcowie założyciele, czyli Robert Schuman, Konrad Adenauer i Alcide de Gaspari. Ich projektem była Europa ojczyzn jako wspólnota państw narodowych. W latach dziewięćdziesiątych zaczął dominować projekt konkurencyjny, wypracowany przez włoskiego komunistę Altiera Spinellego. To wizja Europy jako superpaństwa, dążąca do całkowitej likwidacji państw narodowych i kwestionująca chrześcijańskie korzenie naszego kontynentu. Kiedy w Polsce w 2004 roku przed referendum akcesyjnym odbywała się kampania na rzecz przystąpienia naszego kraju do struktur Unii Europejskiej, to promowana była Unia z tego pierwszego, chadeckiego projektu. Było to oczywiście niezgodne ze stanem faktycznym, ponieważ taka Europa de facto przestała istnieć po traktacie z Maastricht. Mówiąc wprost: nasze referendum nie dotyczyło takiej Unii, do której ostatecznie weszliśmy. Dzisiaj z politycznego punktu widzenia nie ma dla nas alternatywy funkcjonowania poza Unią Europejską, ale też nie możemy udawać, że całkowicie zgadzamy się na likwidację państw narodowych.
Kto w polskim Kościele po biskupie Pieronku mógłby zająć się tym tematem i jakoś go promować w debacie publicznej? Może środowisko Kongresu Katoliczek i Katolików?
Owszem, trzeba docenić wysiłek członków Kongresu, którego efektem jest kilkanaście dokumentów i propozycji, ale wpływ tego środowiska jest marginalny. Niestety, w Kościele w Polsce prawie całkowicie umarła debata intelektualna. Zamiast dyskusji filozoficznych i teologicznych mamy egzorcyzmy, straszenie diabłem i marsze oddziałów Rycerzy Michała Archanioła lub Żołnierzy Chrystusa, a realne problemy nadal są zamiatane pod dywan. Ale to wszystko kiedyś wybuchnie i – obawiam się – nie tylko jako wyzwanie intelektualne.