Niewłaściwa rodzina - Tarryn Fisher - ebook + książka

Niewłaściwa rodzina ebook

Tarryn Fisher

4,5
36,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jak bardzo możesz się pomylić w ocenie rodziny?

Juno, emerytowana terapeutka, pragnęła tylko spokoju i dostatku. Dlatego wybrała Crouchów. Sądziła, że tworzą idealną rodzinę: bogate, kochające się małżeństwo, które mieszka w pięknym domu i wychowuje nastoletniego syna.

Jednak podsłuchana kłótnia szybko niszczy ten idealny obraz.

Okazuje się, że Winnie Crouch prześladują wydarzenia z przeszłości, a jej mąż Nigel brał w nich udział.

Juno postanawia im pomóc i odwdzięczyć się za okazaną życzliwość.

Jednak nie działa całkiem bezinteresownie… Bo Juno również skrywa swoje sekrety.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 376

Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla Traci „Face” Finlay i cioci Marlene

CZĘŚĆ I

001

JUNO

Juno była głodna. Aby jednak coś zjeść, musiała dotrzeć do lodówki, nie kalecząc się przy tym.

Wyłowiła wzrokiem w miarę bezpieczną trasę, która wiodła za wyspę między największymi odłamkami szkła. Na stopach miała tylko cienkie skarpetki, dlatego stąpając po kafelkach – na przemian czarnych i białych – czuła się tak, jakby rozgrywała nader ostrożną partię szachów, sama będąc jedną z figur. Wcześniej tylko słyszała awanturę, teraz widziała jej skutki w postaci kawałków białej porcelany szczerzących się z podłogi niczym zęby. Nie mogła żadnego trącić, a już na pewno nie mogła się skaleczyć. Minąwszy wyspę, zobaczyła leżącą zieloną butelkę, z której utłuczonej szyjki wyciekał wciąż strumyk wina niknący pod kuchenką.

Juno przyjrzała się temu z umiarkowanym zainteresowaniem, nim osiągnęła cel. Stara lodówka marki GE zamruczała przy otwieraniu drzwi, a słoiczki i buteleczki stojące na półkach w drzwiach zagrzechotały o siebie. Wnętrze świeciło pustkami, a konkretnie lśniło czystością i świeciło pustkami – co było typowe dla tego domu i wszystkiego, co się w nim znajdowało. „Nie licząc dzisiaj”, pomyślała Juno, oglądając się przez ramię na zmasakrowaną zastawę. Przytknęła dwa palce do ust i westchnęła w głąb lodówki. Nie byli na zakupach. Próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio wrócili do domu z pełnymi torbami – nawiasem mówiąc, płócienne, ekologiczne siatki Winnie sprawiały zawsze wrażenie nie mniej obwisłych niż piersi Juno. „Wkrótce pójdą”, powiedziała sobie. Mieli do wykarmienia dziecko, trzynastoletniego Samuela, który mógłby jeść na okrągło. Mimo wszystko poczuła się zaniepokojona. Wyjęła dwa jedyne plastikowe pojemniki i przyjrzała się im pod światło. Spaghetti sprzed trzech dni. Wyschnięte i zbrylone – wieczorem je wyrzucą. Odstawiła ten pojemnik na blat. Drugi zawierał resztki smażonego ryżu. Juno nie wypuściła go z rąk; wczoraj wieczorem, leżąc w łóżku, czuła, jak po domu rozchodzi się jego zapach, podczas gdy jej burczało w brzuchu. Starała się odgadnąć składniki na węch: bazylia, cebula, czosnek, łagodna zielona papryka, którą Winnie uprawiała w ogrodzie.

Uchyliła wieczko i powąchała. Zdecydowała się uszczknąć odrobinę z samego wierzchu. Jadła na zimno, siedząc przy niewielkim stole na krześle, z którego miała widok na tylny ogród. Kłócili się o dom, później o pieniądze, aż w końcu Winnie roztrzaskała naczynie żaroodporne – raczej nie na głowie Nigela, gdyż rano był cały i zdrów. Sekundy później na podłogę poleciała butelka wina.

Zegar nad drzwiami kuchni pokazywał dziesiątą siedemnaście. Juno westchnęła głęboko. Zmitrężyła dzisiaj, co oznaczało, że zabraknie jej czasu na prysznic. W pośpiechu zjadła jeszcze trochę ryżu, chcąc jak najszybciej umyć i osuszyć widelec, a następnie na paluszkach wróciła po swoich śladach, lawirując między skorupami porcelanowego naczynia. Widząc znów ten bałagan, wykrzywiła twarz w grymasie. Kilka dni temu zaczęła książkę i pragnęła ją dokończyć. W wieku sześćdziesięciu siedmiu lat człowiek nie ma wielu przyjemności w życiu, ale Juno uważała czytanie za jedną z nich.

Obejrzała się za siebie raz jeszcze, lustrując zniszczenia i zastanawiając się, kto to wszystko posprząta. Przyzwyczaiła się do biało-czarnej szachownicy kafelków, które Nigel chętnie by zastąpił panelami. Oliwkowozielona lodówka kiedyś dumnie się prezentowała w salonie wystawowym Searsa, a Juno do dziś czuła trzepot serca za każdym razem, gdy wchodziła do kuchni. Zwłaszcza że ta ostatnia żyła i w niczym nie przypominała swoich modernistycznych odpowiedniczek, zwykle występujących na osiedlach, których uliczki brały nazwy od ptaków, kwiatów i drzew. Juno miała szczęście, że mieszkała tutaj, a nie tam. Dom w Green Lake był wart każdą cenę, nic dziwnego więc, że ludzie płacili niewyobrażalne sumy, by tu zamieszkać. Wiedząc to, Juno nie zamierzała zaburzać delikatnej równowagi, jaka się wytworzyła między nią i Crouchami. Pstryknęła teraz wyłącznik światła i wyszła na korytarz, postanawiając, że nie będzie się wtrącać w ich sprawy. Usunięcie tej plamy po winie będzie nie lada wyzwaniem.

Po lewej, jakieś dwa metry dalej, znajdował się hol, naprzeciwko niego zaś – bawialnia. Hol stanowiła tak naprawdę klaustrofobiczna wnęka z witrażowymi okienkami wychodzącymi na park. Kiedyś jej ściany zdobiła boazeria, ale Winnie przemalowała ją na biało, co tylko nieznacznie polepszyło ogólne wrażenie. Oczywiście nie brakowało rodzinnych zdjęć, głównie zrobionych u fotografa i przedstawiających Samuela w okresie, gdy zęby wyskakiwały mu z dziąseł niczym miniaturowe gumy do żucia. Było też parę ujęć Nigela i Winnie, wyłącznie ślubnych: on w smokingu, ona w prostej sukience na ramiączkach, dla której inspiracją była chyba Carolyn Bessette wychodząca za Johna Kennedy’ego Jr. Mimo desperackich prób ożywienia tego zakątka domu hol pozostał równie pogodny jak zakrystia. Juno nieraz słyszała, jak Winnie robi aluzje do jego przygnębiającej atmosfery, chcąc sprawić, by Nigel jakoś temu zaradził: „Moglibyśmy ściąć drzewo rosnące przed domem, to by wpuściło do środka tyle światła…”. Sugestie te jednak padały na jałowy grunt mężczyzny, który miał głowę zaprzątniętą innymi sprawami. Winnie zadowoliła się pozostawianiem non stop włączonego światła na ganku, czemu Juno w duchu przyklaskiwała. Hol faktycznie był przygnębiający. Ala za drzwiami frontowymi, za raczej małym, nieogrodzonym terenem posesji i dalej za ruchliwą ulicą rozciągał się park. Green Lake stanowiło hybrydę miejskości i podmiejskości, a jego sercem był właśnie park z jeziorem, od którego ta dzielnica Seattle wzięła swoją nazwę. Wokół jeziora biegł liczący prawie pięć kilometrów szlak krajobrazowy. Mogłeś być bezdomnym albo milionerem, na tym szlaku nie miało to znaczenia – ludzie przychodzili, spacerowali i dzielili przestrzeń.

Juno poczłapała w prawo, zamiast udać się na tyły domu; po tej stronie korytarz otwierał się na pokój do relaksu i salon. Tuż po tym, jak się wprowadziła, była zdumiona niedopasowaniem kolorów i wzorów w tym ostatnim pomieszczeniu. Dosłownie bolały od niego oczy.

Teraz Juno odtrąciła stopą ozdobną poduszkę leżącą na podłodze i ruszyła wolno w stronę regałów, krzywiąc się z bólu doskwierającego jej w biodrze. Utykała dzisiaj i czuła każdy rok ze swoich sześćdziesięciu siedmiu lat. Od biblioteczki dzieliły ją niecałe cztery metry, lecz i tak zatrzymała się w połowie, po czym zamknąwszy oczy, czekała, aż ból minie. W końcu tam dotrze – jak zawsze. Gdy pulsowanie ustąpiło, powlekła się dalej, ignorując wycie stawów. Miała zły dzień; ostatnio było ich coraz więcej. No kiedyż wreszcie stanie przy tym regale…

Trwało to już od pewnego czasu – choroba demolowała jej stawy nieśpiesznie, ale skutecznie. Z początku myślała, że cierpi na grypę, ponieważ nieustannie bolały ją kości, przypominało to szarpanie grubymi paluchami. Obecnie nie tylko poruszała się z trudem, ale jej stawy jakby stały w ogniu – ból był często tak silny, że Juno pragnęła umrzeć. Członki miała spuchnięte, palce zabarwione sino, zupełnie jak twarz Violet Beauregarde w filmie Willy Wonka i fabryka czekolady. Jakby tego było mało, codziennie kilka razy doświadczała zawrotów głowy, a jeśli się przez to przewróciła, cierpiała jeszcze większy ból, gdyż wraz z upływem czasu miała coraz mniej ciała, które by mogło zamortyzować upadek. Jako że nie dysponowała własnym komputerem, skorzystała z komputera Crouchów i poszukała w internecie informacji o diecie wskazanej w jej przypadłości – innymi słowy: zapytała wielkiego robota w niebie, co powinna, a czego nie powinna jeść. Robot odpowiedział, aby jadła ryby i warzywa strączkowe i piła dużo mleka. Od tamtej pory Juno dzień w dzień pochłaniała puszkę fasoli, choć ryb prawie nie brała do ust, a gdy była szczególnie zła na Winnie, piła mleko prosto z kartonu stojącego w lodówce.

Poziom podłogi w salonie lekko się podnosił w kąciku z książkami i tam właśnie Juno nie zdołała unieść palców wysuniętej do przodu stopy, ponieważ akurat zakręciło się jej w głowie. Zatoczyła się w bok, podczas gdy przed oczami jej zawirowało, i uderzyła udem w kant stołu. Przenikliwy ból zapłonął w jej mięśniu, aż otworzyła usta do krzyku, lecz ku jej zdziwieniu wydobyło się z nich tylko bulgotanie, zanim wyrżnęła z impetem o podłogę. Ostatnim, co zobaczyła, był grzbiet czytanej przez nią książki.

Juno podniosła się wolno do pozycji siedzącej. W ustach miała sucho, samo otwarcie oczu nastręczało jej trudności. Czuła się zażenowana, mimo że nie było nikogo, kto by widział jej upadek. O co więc mogło chodzić? Pomasowała bolące miejsce na udzie i aż się skrzywiła; do jutra zrobi się tam spory siniak. Po raz pierwszy od wielu lat zapragnęła się napić czegoś mocniejszego. Skoro i tak się zatacza, równie dobrze może mieć powód. Ale było to tylko gadanie. Rzuciła picie wieki temu, choć poza przedłużeniem życia nic jej z tego nie przyszło, tymczasem alkohol, który Nigel trzymał w domu, sprawiał, że język jej przysychał do podniebienia. „Skończ z tym użalaniem, dziewczyno”, napomniała się w myślach. Pora wstać. Zmieniła pozycję, tak by zgięte w kolanach nogi były pod nią, a następnie opadła rękami w przód, aż znalazła się na czworakach.

Tydzień wcześniej przewróciła się w łazience i nabiła sobie paskudnego guza po tym, jak jej czoło zetknęło się z brzegiem umywalki. Nie zemdlała wtedy, nie całkiem, lecz to wystarczyło, by runęła twarzą do przodu.

Teraz ten guz pulsował, kiedy czołgała się niczym pies, z pochyloną głową, kolanami wyjącymi z bólu, dłońmi i stopami obrzmiałymi niczym surowe ciasto. Dotarłszy do szezlonga, podciągnęła się na niego, wydatkując resztki energii, jakie jej zostały. Wszystko ją bolało, wiedziała jednak, że to nie koniec; w najbliższych dniach przyjdzie jej słono zapłacić za ten upadek.

– Ha! – parsknęła, gapiąc się z urazą na książki.

Odszukała swoją powieść, wysunęła ją spomiędzy innych egzemplarzy, wsadziła sobie pod ramię i przeniosła się ociężale na najbliższy fotel. Nie znosiła szezlongów – siedząc na nich, czuła się zbytnio jak Winnie. Udało jej się przeczytać zaledwie jedną stronę, zanim wrażenia poranka ją dopadły.

Juno przebudziła się nagle. Na gałęzi drzewa za oknem siedział samiec jaskółczaka modrego, wyśpiewując: cziu-łu, piu piu, czuu, szer! Był to pierwszy okaz, jaki zobaczyła od późnej jesieni, kiedy to wszystkie odleciały na zimę. Cmyknęła najpierw jednym, potem drugim kącikiem ust, aby zapobiec wycieknięciu śliny, która się zebrała; czuła przy tym drżenie dolnej wargi. Wciąż była otumaniona, ręce i nogi miała jak z waty. To jej przeklęte krążenie! Poklepała się po udach plamistymi dłońmi, aby odzyskać czucie. Dopadło ją zmęczenie przez duże Z.

Podniosła się niezdarnie, mimowolnie zrzucając z kolan książkę, która upadła z łoskotem na cienki dywan otwarciem do dołu, przez co jej kartki pogięły się i poskładały jak origami. Juno spojrzała z przestrachem najpierw na książkę, a później na cienie, z którymi było coś nie tak. Szarpnęła głową w stronę okna wychodzącego na wschód. Tylny ogród kończył się furtką prowadzącą na uliczkę za domem. Nigel Crouch często wracał tamtędy z pracy, teraz jednak furtka była zamknięta, a rygielek pozostawał na swoim miejscu.

Godzina – która mogła być godzina? Odnalazła wzrokiem zegar stojący na dekoderze telewizji kablowej. Jej umysł przyjął cyfry z niedowierzaniem; nagle zaczęła mieć problemy z oddechem. Gramoląc się w stronę schodów, całkiem zapomniała o książce leżącej na podłodze. Myślała tylko o jednym: aby nie natknąć się dzisiaj na żadne z nich.

Ledwie zdążyła wrócić do siebie: Nigel przyszedł do domu wcześniej niż zwykle. Najpierw usłyszała klekot kluczy na stoliku w holu, a później szurgot przesuwanych drzwi szafy, w której umieścił swoją aktówkę. Stamtąd przeszedł prosto do kuchni, zapewne po piwo. Juno, leżącą pod kołdrą i drżącą przed kolejną awanturą, doleciało rzucone przez niego głośne przekleństwo. Odruchowo sięgnęła palcem wskazującym za ucho, do miejsca, w którym czaszka łączy się z żuchwą, i zaczęła się lekko masować, co uspokajało ją jeszcze od czasów dzieciństwa. Żadne z nich nie chciało odłożyć dumy na bok i złapać mopa, żeby posprzątać wczorajszy bałagan. Juno mogła się założyć, że Nigel zdążył pożałować wcześniejszego powrotu do domu. Przeszedł właśnie wprost po potłuczonym naczyniu, miażdżąc porcelanę na proszek.

Otworzył lodówkę i zaklął. Półka, na której zawsze stało piwo, była pusta. Juno usłyszała, jak Nigel przechodzi do spiżarki, gdzie jak wiedziała, trzymał butelkę whiskey ukrytą za innymi produktami. W ostatnich miesiącach Juno wywnioskowała, że Winnie jest zła, gdy wyczuje od niego alkohol. Jej ojciec został śmiertelnie potrącony przez bogatego pijaka, w związku z czym twierdziła, że zapach alkoholu wywołuje w niej traumatyczne wspomnienia. Odszkodowanie uzyskane w wyniku sprawy sądowej było ogromne, z naddatkiem wynagradzając Winnie i jej rodzeństwu utratę ojca. W każdym razie właśnie dlatego Winnie nie tolerowała picia niczego mocniejszego od piwa czy wina.

Leżąc w łóżku pod kołdrą, Juno wyobrażała sobie, jak Nigel pije whiskey prosto z butelki, popatrując gniewnie na plamę po winie. A miał sporo powodów do gniewu. Dwa dni wcześniej Winnie powiesiła na drzwiach lodówki listę rzeczy do zrobienia przez męża. Rzuciwszy na nią okiem, Juno aż się wzdrygnęła. Wiadomość nie była oczywiście skierowana bezpośrednio do Nigela – żadna nigdy nie była – lecz z kontekstu jasno wynikało, że są to prace przewidziane dla niego. Podkreślony trzykrotnie tytuł głosił: „Projekty”.

Wymienić dzwonek.

Zabejcować taras przed deszczem.

Usunąć tapetę w pokoju przy schodach.

Wykopać śliwę. Jest martwa!

Wyczyścić rynny.

W końcu Juno usłyszała odgłos otwierania i zamykania szafki. Dzięki charakterystycznemu piskowi poluzowanego zawiasu wiedziała, że chodzi o tę pod zlewem – czyli Nigel sięgnął po szmatę. Moment później puścił wodę z kranu, a potem jeszcze otworzył gruby czarny worek na śmieci, z tych najbardziej szeleszczących. Przy akompaniamencie grającego na cały regulator zespołu Third Eye Blind zabrał się do sprzątania bałaganu, którego wczoraj narobiła jego żona. Zajęło mu to kwadrans – razem z odkurzaniem. Po wszystkim zatrzymał się przy drzwiach frontowych, zdaniem Juno zastanawiając się, czy jednak ponownie się nie zmierzyć z dzwonkiem.

Dzwonkowi nic nie dolegało; działał jak trzeba. Juno uważała Winnie za zwyczajnie rozwydrzoną, odkąd raz się poskarżyła:

– Jest za głośny. Za każdym razem, jak go słyszę, odnoszę wrażenie, że przeżywamy napad z bronią w ręku.

Juno nie miała pojęcia, który fragment melodii przywodzi na myśl rabunek, no ale pani domu chciała, aby zmienić ją na „bardziej kojącą”.

Do tej pory Juno zdążyła się dowiedzieć co nieco o tej rodzinie. Po pierwsze, Winnie, której trudno było dogodzić, wiecznie narzekała, że przeszkadza jej nadmiar przypraw w jedzeniu czy wody kolońskiej na Nigelu. Ilekroć on próbował coś zrobić po swojemu, ona obserwowała go czujnie, tylko czekając, aż powinie mu się noga. I tak też było – zawsze. Bo gdy ktoś patrzy ci na ręce, masz wielkie szanse popełnić błąd, to stara prawda. Pod wieloma względami Winnie przypominała komiwojażera; wystarczyło, że zaczęła gadać, a przemowie nie było końca, do tego oczekiwała, że ludzie będą jej słuchać.

Po drugie, Nigel nie cierpiał kolorów. Swój gabinet urządził tak, aby stał w sprzeczności z krzykliwym wystrojem reszty domu, którą Winnie wykończyła dizajnerskimi elementami – miało to sprawiać bezpretensjonalne wrażenie, ale oczywiście takie nie było. Pan Crouch zachowywał się na ogół w sposób pasywno-agresywny. Juno to pochwalała, uważała bowiem, że ta metoda jest skuteczna, choć gdy sprawy wymykały się spod kontroli, mogło to prowadzić do kłopotów. Naoglądała się tego wystarczająco za czasów swojej praktyki, gdy małżonkowie przywlekali do niej swoje drugie połówki, domagając się od niej ich naprawy.

– Nie da się pomóc komuś, kto nie jest świadom swoich problemów – mówiła zawsze.

Nigel był właśnie jedną z takich osób. Jego zachowanie wynikało z tego, że nie miał rodzeństwa, a ponadto wychowała go samotna matka. W efekcie postawił Winnie na piedestale – miał głęboką potrzebę opiekowania się kobietami, a już zwłaszcza swoją kobietą – lecz zarazem czuł z tego powodu gorycz. Być może z początku było inaczej, ale teraz na pewno przepełniało go silne rozgoryczenie.

Karton stojący przy drzwiach (zamówiony przez Nigela) informował, że nowy dzwonek wygrywa melodię pod tytułem Trzy kurki. Na jego widok Winnie aż pisnęła z zachwytu, a Juno zaśmiała się w kułak. Wiedziała bowiem, że Nigelem kierowała złośliwość, tymczasem jego radosna blond żona wydawała się cieszyć jak prosię w deszcz.

Nigel postał chwilę przy drzwiach, lecz ostatecznie ruszył dalej. Nici z montażu nowego dzwonka dziś wieczorem.

002

WINNIE

Było dokładnie za trzynaście siódma, gdy Winnie minęła zabytkowego chevroleta tahoe należącego do pana Nevinsa i wjechała na własny podjazd. Ledwie zaciągnęła hamulec, rzuciła poirytowane spojrzenie w lusterko wsteczne. Chevrolet, zardzewiałe beżowe paskudztwo ze zderzakiem upstrzonym naklejkami, stał idealnie naprzeciwko okien jej bawialni. Trzeci tydzień z rzędu. Winnie miała serdecznie dość patrzenia na żółty prostokąt z napisem U MAD BRO? – który pan Nevins przykleił po pijaku na szybie tylnego okna od strony pasażera. Owszem, Winnie była wkurwiona, ale nie chciała, aby ten napis jej o tym przypominał za każdym razem, jak wyjrzała przez okno. Tego wieczoru jednak nie zamierzała się przejmować sąsiadami. Miała okazję do świętowania.

W lusterku osłony przeciwsłonecznej sprawdziła makijaż, który sobie zrobiła tuż przed wyjściem z pracy. Oczywiście wyglądała tak, jakby nie była umalowana w ogóle albo prawie w ogóle. Typowe dla niej: zadać sobie sporo trudu, by wypaść naturalnie. Zasadę tę stosowała we wszystkich aspektach życia, w efekcie czego poświęcała wiele wysiłku, by sprawiać wrażenie osoby, która niczym się nie przejmuje.

Wysiadłszy z samochodu, ruszyła w stronę domu na samych palcach, żeby oszczędzić obcasom zapadania się w żwirze. Z torebką pod pachą otworzyła boczną furtkę i już po chwili usłyszała buszującego w kuchni Nigela, zanim go zobaczyła. Miała wyrzuty sumienia z powodu wczorajszego wieczoru; zdecydowanie poniosły ją nerwy. Teraz to rozumiała. Pragnęła więc jak najszybciej przeprosić męża i mieć to z głowy, aby mogli w pełni się cieszyć resztą wieczoru, który spędzą tylko we dwoje, bez dziecka. Naprawdę nie chciała, by sprawy zaszły aż tak daleko, lecz ostatnimi czasy czuła się wytrącona z równowagi emocjonalnej. Była to jej własna wina – niekiedy doszukiwała się powodów do zdenerwowania, zupełnie jakby brak problemów stanowił problem sam w sobie. Z kolei Nigel wolałby udawać, że nic się nie dzieje, choć stał się taki dopiero niedawno. Nie znosił konfrontacji, co bardzo cieszyło Winnie. Nareszcie w zasięgu jej wzroku pojawiło się okno kuchni, dzięki czemu zobaczyła, że mąż zostawił tylne drzwi otwarte.

Z westchnieniem ulgi wkroczyła do trzewi domu, jak nazywała kuchnię. W pomieszczeniu panował porządek, zniknęły wczorajsze kałuże, a z roztrzaskanego naczynia żaroodpornego nie pozostał na ziemi nawet najmniejszy kawałek. Natychmiast poczuła się lepiej niż jeszcze pięć sekund temu. Nigel był dobrym mężem; posprzątał wszystko, by nie musiała się męczyć, choć to ona rozpętała awanturę.

Kiedy wchodziła, Nigel stał odwrócony do niej plecami, lustrując wnętrze lodówki. Nie usłyszał jej nadejścia z powodu głośnej muzyki; akurat leciał utwór Dreams zespołu Fleetwood Mac. Korzystając z tej okazji, przyjrzała się sylwetce męża z podziwem. Nie chciała go przestraszyć, dlatego stała w milczeniu oparta biodrem o krawędź blatu. Wydawało się to dziwne, szczególnie że byli małżeństwem od ponad dziesięciu lat, ale czasami Winnie nie wiedziała, jak się zachować w obecności Nigela.

Zazwyczaj był uroczy, zabawny, chętny do rozmowy. Mało kto jednak zauważał, że Nigel nie lubi mówić o sobie. Zapytany robił unik i odbijał piłeczkę na stronę rozmówcy. Z tego powodu Winnie miała wrażenie, że nie zna dobrze męża czy też raczej że on nie chce, aby go lepiej poznała. Tymczasem ją zadowalało bycie częścią jego życia – jakkolwiek płytka mogła się przez to wydawać.

Gdy się odwrócił, przyoblekła twarz w szeroki uśmiech.

Nigel podskoczył.

– Je… zzz… Wystraszyłaś mnie.

– Przepraszam. Robiłam wszystko, aby tego uniknąć.

Nie odpowiedział uśmiechem, zdawał się rozkojarzony. Winnie przechyliła głowę, starając się rozszyfrować wyraz jego twarzy. Dziś miał na niej wypisane swoje uczucia. Ilekroć coś go martwiło, tężał cały i jakby zapadał się w sobie.

Podbiegła teraz do niego, otoczyła go ramionami. Cudownie pachniał – on, Nigel, nie jego woda kolońska. W początkach ich znajomości przyjmował jej entuzjastyczne hołdy z rozbawieniem, jakie mógłby czuć właściciel szczeniaka. Winnie nie przeszkadzało, że tak właśnie ją traktuje; jej życie miało sens dzięki temu, że przysparzała Nigelowi radości swoją osobą. Nazywał ją Misiem, co było żarcikiem wiążącym się z Kubusiem Puchatkiem.

Ale potem stała się ta straszna rzecz.

I różowe okulary, przez które na nią patrzył, zostały zastąpione szarymi szkłami. Nie była już Misiem, tylko pospolitą Winnie. Ale to nie tak, że ona nadal miała serca w miejsce oczu, gdy na niego spoglądała. Łączył ich układ, jakikolwiek by był, a Winnie – choć wciąż bardzo kochała męża – widziała w nim teraz człowieka, nie bóstwo.

– Nie ma nic na kolację – oznajmił. Splatając dłonie na jej plecach, obejrzał się na lodówkę. Winnie uznała, że tylko się z nią droczy. Uśmiechem zachęcała go do tego, by odezwał się ponownie i rzucił nazwę restauracji, do której pójdą. On jednak ruchem brody wskazał dwa plastikowe pojemniki stojące na pustej poza tym półce.

– Spaghetti się zepsuło – dodał, a następnie sięgnął po ryż. – Ledwie starczy na jedną porcję. A mógłbym przysiąc, że zostało go więcej.

Przyglądali się zawartości pojemników z grymasem na twarzy, przy czym Winnie robiła, co mogła, aby się nie rozpłakać. Zapomniał o ich rocznicy. Zdarzyło mu się to już wcześniej, na początku małżeństwa, i wtedy czuł się źle z tego powodu. Nie sądziła, aby i tym razem miało mu być przykro.

– Jajka! – rzucił nagle, wyrywając ją z zamyślenia. – Mamy opakowanie jajek w proszku, to, które wchodziło w skład zestawu survivalowego od twojego brata.

– Mówisz o naszym prezencie ślubnym…? – Winnie rozdziawiła usta. Liczyła, że ostatnie słowo przywróci Nigelowi pamięć, lecz on nawet nie odpowiedział. Już buszował w spiżarce. – Czemu nie zamówimy czegoś z dowozem?

Żadnej reakcji. Gdy w końcu się wyłonił ze spiżarki z opakowaniem jajek w ręku, Winnie poczuła, jak duch w niej podupada. Nigel nie żartował: zaraz będą jedli na kolację liczące piętnaście lat jajka w proszku. Otworzyła usta, gotowa wygłosić tyradę, lecz w tej samej chwili dostrzegła wijący się na czole męża ciemny kosmyk. Nigel wyglądał przez to jak mały chłopiec – jak Samuel. Nie wiedziała, czemu straciła od tego głos. Czemu traciła go setki razy wcześniej. Kochała Nigela do obłędu, nie była tylko pewna, czy on odwzajemnia to uczucie. Dziś była ich piętnasta rocznica ślubu, a na kolację miały być jajka w proszku.

Przy posiłku Nigel opowiadał jej o jakiejś książce. Zwykle słuchała, gdy mówił, lecz dziś była wściekła o to, że zapomniał o ich rocznicy, a w dodatku rozwodził się nad czymś, co w ogóle jej nie interesowało. Naprawdę myślał, że po to sięgnie? Autorem był Stephen King, na litość boską! Jedyne, co wiązała z tymi przypominającymi cegły tomiszczami, to bezsenność i desperacja. Gra słów zamierzona.

Przyglądała się, jak kompletnie nieświadom jej zakłopotania szufluje przeraźliwie żółte jajka. Był taki głodny. Ale dlaczego? Ketchup sprawił, że ich rocznicowa kolacja przypominała miejsce zbrodni. Sięgnęła po szklankę z wodą i napiła się łapczywie, mając nadzieję, że w ten sposób rozluźni zaciśnięte gardło. W kuchni panował chłód. Winnie chciała wstać i zamknąć drzwi, lecz była zbyt zmęczona. Nigel nie milkł ani na chwilę, ale ona wychwytywała raczej rytm jego mowy niż słowa. Zastanawiała się, czy dać mu prezent, który dla niego kupiła; wiedziała, że zrobi mu się głupio, lecz czuła się taka podekscytowana. Ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu i tylko przesuwała widelcem jajka na talerzu, zanim wyrzuciła wszystkie do rozdrabniacza odpadków. Nie chciała denerwować Nigela, potrzebowała go bowiem w dobrym nastroju.

Pragnęła zajść znowu w ciążę, zanim jej jajniki przejdą na emeryturę. Przyjaciółki uważały, że oszalała – miała udanego trzynastolatka, na cóż jej było niemowlę? Wkładając naczynia do zmywarki, wyliczała powody: bo za pierwszym razem nie miała z tego przyjemności, bo chciała dać Samuelowi inny punkt zaczepienia w życiu poza nią i Nigelem, bo wreszcie potrzebowała kogoś, kto będzie ją kochał bezwarunkowo.

Zanim cała zastawa z bladoniebieskim szlaczkiem trafiła do zmywarki, Winnie nie była już niczego pewna i ledwie powstrzymywała płacz. Nigel siedział dalej przy stole, ze szklanym wzrokiem skrolując coś w telefonie. Nie podobało jej się, że trzyma niedbale piętę na kolanie drugiej nogi. Odwróciła się twarzą do lodówki, aby ukryć łzy cieknące jej teraz po policzkach.

Pierwszy, czwarty, ósmy i piętnasty rok – te lata były najtrudniejsze w ich małżeństwie. Czasami to ona sprawiała kłopoty, a czasami Nigel. Wiele się może zdarzyć w ciągu półtorej dekady. Ale jakkolwiek by Nigel narozrabiał, jakichkolwiek problemów by im przysporzył, nic nie było tak straszne jak to, co uczyniła Winnie. Oboje to wiedzieli.

Razem trzymało ich to samo, co ich dzieliło.

003

WINNIE

Pierwszą randkę Winnie z Nigelem ustawiła jej kuzynka Amber, która „znała pewnego faceta”.

Facet ten nazywał się Nigel Angus Crouch – gdyby Winnie o tym wiedziała, zanim zgodziła się na randkę, z pewnością wymówiłaby się od niej pod byle pretekstem. Na szczęście Amber przy swataniu zachowała tę informację dla siebie. Przed rokiem przeniosła się do stanu Waszyngton z Nowego Jorku, ale już znała więcej osób niż Winnie, która spędziła tu całe życie.

– Co to za facet? Skąd o nim wiesz?

– To znajomy Kevina. Chce zacząć od nowa.

– Zacząć od nowa? Czyli? – Jeśli chodziło o mężczyzn, Winnie nie do końca ufała gustowi Amber, której ostatni chłopak hodował węże. Sama myśl o tym wystarczyła, aby się teraz wzdrygnęła na wspomnienie dnia, gdy sympatia jej kuzynki zmusiła ją do włożenia węża na siebie. Łuskowaty szal owinięty wokół szyi śmiertelnie jej ciążył.

– Był zaręczony. – Odpowiedź nadeszła po długich trzech sekundach, w czasie których Amber zaciągnęła się papierosem. Wydmuchując dym, ułożyła usta w przesadnie dużą literę O. – Zdaje się, że doświadczył ciężkiego rozstania. Jego narzeczona nie chciała mieć dzieci. Posłuchaj, to miły gość… może nieco dziwny… ale bardzo przystojny, taki, jak lubisz.

Cokolwiek to mogło znaczyć. Winnie przystała na propozycję pod wpływem chwili, ponieważ nie spotykała się z nikim od pół roku i czuła się trochę spragniona męskiego towarzystwa. Amber umówiła randkę esemesowo, siedząc bokiem na krześle ogrodowym i tym razem wydmuchując dym w przeciwną stronę niż Winnie. Facet odpowiedział natychmiast – Winnie uznała, że dla odmiany był spragniony kobiecego towarzystwa. Mieli zjeść kolację w restauracji w centrum, po czym gdyby między nimi zaiskrzyło, przenieść się do Vona na drinka. Ale z każdą mijającą godziną ochota Winnie słabła. Jej znajomi wybierali się grupą do Marymoor Park na koncert, a że ktoś się wycofał w ostatniej chwili, mieli jeden bilet wolny. Winnie postanowiła napisać esemesa do nieznajomego wciąż faceta, lecz on ją uprzedził:

Zrobiłem małe śledztwo w internecie, ale wciąż nie wiem, co wywrze na Tobie lepsze wrażenie: wyświechtana skórzana kurtka czy odprasowany garnitur.

Winnie, która leżała na wznak, usiadła gwałtownie, mając bardzo konkretne zdanie na ten temat. Była obrończynią zwierząt; wierzyła, że pewnego dnia wkurzą się wszystkie na tyle, by odbić świat z rąk ludzi. Ocaleją tylko wegetarianie, w szczególności zaś weganie. Z tego względu Winnie nie jadła niczego, co kiedyś żyło, nie nosiła skór ani futer i nie trzymała żywych istot w klatkach.

Skóra sztuczna czy prawdziwa?

Miała na sobie bluzę z kapturem w rodzaju tych, jakie nosił Kurt Cobain, tylko że jej plecy zdobiła uśmiechnięta żółta buźka emotikonu. Czekając na odpowiedź, Winnie bawiła się sznureczkiem przy kapuzie.

Nie znajdziesz kogoś bardziej nienaturalnego.

Spodobał jej się jego dystans do siebie, jeszcze bardziej zaś to, że sprawdził ją w internecie; chciała zrobić to samo, ale miał prywatny profil, a jedyne zdjęcie udostępnione szerszej rzeszy użytkowników mediów społecznościowych przedstawiało pięciu mężczyzn. Skąd miała wiedzieć, który z nich to on?

Zawiadomiła znajomych, że jednak nie pojawi się na koncercie, po czym przyszykowała się do wyjścia na kolację.

Nigel okazał się przeciwieństwem jej wyobrażeń. Był drobnej, choć proporcjonalnej budowy ciała – jak gimnastyk – i miał gęste czarne włosy modnie zaczesane w ten sposób, żeby było widać jego twarz. Już przy powitaniu w holu restauracji, gdy zobaczyła go ubranego w ciemne dżinsy i biały T-shirt, poczuła rozczarowanie. Sądziła, że będzie bardziej szykowny, tymczasem miał twarz podobną zupełnie do nikogo i najnudniejsze w świecie brązowe oczy. Zaczęła go udoskonalać – przebierając w rzeczy pasujące do jego cery i dodając mu brodę – i tak się zapamiętała w tej czynności, że odpłynęła myślami. Tymczasem Nigel się uśmiechnął. Przemiana była niesamowita. Winnie poczuła nagłe zażenowanie. Dopiero w tym momencie spostrzegła, że mężczyzna ma na sobie nie jakieś tam dżinsy, tylko dizajnerskie. Sięgnęła ręką do włosów na karku, aby je poprawić, po czym przeciągnęła zamkniętą dłonią po całej ich długości, aż same się oswobodziły z jej palców. Przyglądał się jej z wyrazem dobrotliwego rozbawienia jak ktoś, kto patrzy na tańczącego pudla.

– Zdenerwowanie sztuczne czy prawdziwe? – Jego zmysłowe usta skończyły formułować pytanie i leniwie wygięły się w uśmiechu.

Winnie poczuła motyle w brzuchu. Nie zawstydziła się, że zauważył jej gest; to uczyniło go w jej oczach starszym, bardziej seksownym.

– Zaczekajmy z odpowiedzią, aż się napiję – rzuciła.

Zanim podano kolację, Winnie piła trzeciego drinka i więcej uwagi poświęcała dłoni Nigela wolno wędrującej po jej kolanie niż jego pospolitej fizjonomii. Przestała mieć go za nudziarza. Właściwie nigdy nie czuła się żywsza. Była między nimi chemia, ale to nie wszystko. O ile bowiem Nigel nie porażał urodą, dopóki się nie uśmiechnął, o tyle cechowało go wiele innych zalet. Przez cały wieczór ani na chwilę nie spuścił oczu z jej twarzy – nawet wtedy, gdy kelnerka w seksownej sukience próbowała przechwycić jego spojrzenie. Co rusz wracał wzrokiem do jej ust, gdy mówiła, przez co aż musiała się poprawiać na krześle. I zadawał jej inteligentne pytania; pytania tak głębokie, że odpowiadając na nie, czuła równocześnie smutek i ulgę: „Jak śmierć ojca wpłynęła na twoje postrzeganie matki?”.

Do tej pory Winnie umawiała się głównie ze sportowcami, i to z całą ich gamą. Przewinął się więc rugbista, tenisista, futbolista oraz zawodowy wędkarz. Nie bardzo rozumiała, co jej zaimponowało w Nigelu, który w ogóle nie był w jej typie. Zainteresowała się nim chyba tylko dlatego, że w swoim mniemaniu zrobił na niej wrażenie. Jego pewność siebie była tak arogancka, tak nie na miejscu w kontekście pospolitego oblicza i mizernej postury, że Winnie uznała to za fascynujące, a nawet seksowne. Pierwsza randka doprowadziła do drugiej następnego wieczoru, a ta do kolejnej. W ciągu miesiąca Winnie zamieszkała u Nigela (miał apartament położony bliżej miasta), a po pół roku znajomości byli już zaręczeni. Może i chciał tylko odreagować nieudany poprzedni związek, lecz oto wciąż byli razem po piętnastu latach, żyjąc w wyśnionym przez Winnie domu.

Obecnie nawet jej przyjaciele to kupowali – choć czasem nadal komentowali jego brak entuzjazmu dla ich osiągnięć materialnych. Zdaniem Winnie było to dość zabawne, gdy przechwalali się swoimi jachtami i ekstrawaganckimi podróżami po Europie, prowokując znudzoną minę Nigela.

– Nie mógłbyś udawać, że cię to interesuje? – upominała go łagodnie.

– To takie nadęciuchy, Winnie. Czy nie wystarczy, że ich toleruję? Dajmy temu spokój, co?

Wybuchała zwykle śmiechem, po czym szli do łóżka. Nigel był bystry, a ona piękna. Kultywowała ich idealne życie, lecz przeszłości nie dało się wymazać.

Gdyby nie dom, Nigel byłby może szczęśliwy. Nie, wróć: gdyby nie dom, Nigel może byłby szczęśliwy z nią. Rzucał żarty o tym, że dom jest nawiedzony, ale w rzeczywistości naprawdę tak myślał. Mąż Winnie był człowiekiem przesądnym – odziedziczył tę cechę po matce – i jako taki winił o wszystkie ich problemy dom, w którym mieszkali. Dom przy Turlin Street. Nigel go nienawidził, a Winnie kochała. Można powiedzieć, że nie oni wybrali jego, lecz on ich. Zgoda, miał swoje wady: nie wszystkie pomieszczenia były równie doskonałe. Pod każdym innym względem jednak nic mu nie brakowało. A co najważniejsze – znajomi im go zazdrościli. „Dom nad Green Lake? Toż to niemal to samo, co dom nad jeziorem Washington!” Wszyscy tak mówili, co sprawiało Winnie niekłamaną przyjemność. Oczywiście było to piętnaście lat temu; teraz znajomi w większości mieli trójkę dzieci i sami mieszkali nad jeziorem Washington.

Weszła do wanny i przymknąwszy oczy, zanurzyła się w wodzie po ramiona. To by było na tyle, jeśli chodzi o wprawienie Nigela w dobry nastrój. Tyle dobrego, że mogła się oddać gorącej kąpieli w ich rocznicę.

Winnie miała tendencję do sięgania po to, czego pragnęła, i gdyby była względem siebie uczciwa, musiałaby przyznać, że stąd właśnie wzięły się problemy. Chciała mieszkać w domu przy Turlin Street, skończyło się więc tym, że wydali masę forsy i wprowadzili się do budynku, którego Nigel organicznie nienawidził. Winnie wiedziała, że gdyby nie ona, mieszkałby w apartamencie w centrum, w jednym z tych wieżowców z tafli szkła odbijających niebo, ze Starbucksem i siłownią pod ręką. W przeciwieństwie do niej Nigel nie wychował się w rozległym domu typu ranczerskiego, w otoczeniu rodzeństwa, na które składali się dwaj bracia bliźniacy i trzy siostry. Dorastał w pojedynkę w niewielkich wynajmowanych lokalach z gatunku tych nowoczesnych, ponieważ jego matka – kobieta samotna i ciężko pracująca na ich utrzymanie – nie miała środków ani sił na prowadzenie dużego domu.

Dom przy Turlin Street spadł im jak z nieba – a przynajmniej jej, Winnie. Miesiącami polowali na właściwy obiekt, łazili od jednego do drugiego, podczas oględzin przeżywali rozczarowania bądź zachwyty, przystępowali do licytacji i przegrywali je kolejno. Zmęczona tym wszystkim Winnie wybrała się pewnego dnia na przebieżkę wokół jeziora Green Lake, sama, bez Nigela, z którym ostatnio nic, tylko darła koty. Chciała sobie wszystko przemyśleć. Tak się złożyło, że zaparkowała przed domem, którego właściciel wbijał właśnie w trawnik nóżki tablicy z napisem NA SPRZEDAŻ. Winnie wyskoczyła z samochodu, zostawiając włączony silnik, i niczym ninja pognała przez trawnik w swoich nowych tenisówkach New Balance.

– Kupuję… – wysapała, z trudem łapiąc oddech – ten… dom… Już jest sprzedany!

Jak opowiadał później dawny właściciel, Winnie na jego oczach zdemontowała tablicę i umieściła ją w bagażniku swojego bmw. Transakcję sfinalizowali trzy miesiące później.

Winnie pamiętała wydarzenia tamtych dwunastu tygodni jak przez mgłę. Było trochę przepychanek, ale w końcu ich oferta została przyjęta, po czym stali się nowymi właścicielami bardzo starego i bardzo dużego domu. W doskonałej lokalizacji.

– Nigel, naprawdę. Wszyscy marzą o tym, by zamieszkać w Green Lake – powiedziała Winnie do męża, idąc z nim pod ramię w stronę nabytku zaledwie dwadzieścia minut od podpisania aktu notarialnego. Oczy miała rozszerzone podnieceniem jak w dniu, w którym Nigel jej się oświadczył.

Przed upływem roku od przeprowadzki zaczął przeciekać dach. Nigel musiał spieniężyć swój kapitał emerytalny, aby położyć nowe poszycie. Ledwie na świecie pojawił się Samuel, odkryli, że strych opanowała czarna pleśń i trzeba będzie z niego wszystko znieść, a potem przeprowadzić remont. Przez miesiąc mieszkali w hotelu z noworodkiem, podczas gdy w domu szarogęsili się fachowcy. Ileś lat później Nigel wpadł na pomysł, aby dobudować aneks, który byłby połączony z główną bryłą drzwiami prowadzącymi z jego gabinetu.

– Ale dlaczego musi mieć własne wejście? – oponowała. Do tego czasu zdążył stracić do niej cierpliwość. Gdyby Winnie zaczęła się upierać przy swoim, rozpętałaby awanturę.

– Dzięki temu będziemy mogli go wynajmować, w razie gdybyśmy popadli w kłopoty finansowe, co prawdę mówiąc, czeka nas raczej prędzej niż później z uwagi na ilość pieniędzy, jaką topimy w tym domu – wyjaśnił Nigel, ignorując blednięcie żony. Dopiero po chwili dodał: – A poza tym to zwiększy wartość posesji. – Jakby Winnie w ogóle na tym zależało. Na samą wzmiankę o pieniądzach doznawała skrętu kiszek. Pieniądze były po to, żeby je wydawać! – Przyjrzałem się stanowi naszych finansów i…

– Buduj – wpadła mu w słowo. – Jestem pewna, że wiesz, co robisz.

Bezzwłocznie skontaktowała się z Amber.

– Nigel ma rację. – W tle trzasnęły drzwi samochodu. Amber była teraz agentką nieruchomości pełną gębą, można się więc było domyślać, że szykuje się do oględzin z klientem. – Taki osobny lokal zwiększy wartość posesji, a poza tym można go też wystawiać na Airbnb. Ziemia do Winnie, wszyscy tak teraz robią.

– Nie ja – warknęła Winnie.

Mimo to pozwoliła, by Nigel wygrał tę rundę. Zresztą przypuszczała, że pod względem biznesowym decyzja jest słuszna. No i to nie tak, że Nigel pragnął przygarnąć obcego z ulicy – aczkolwiek taka możliwość pozostawała otwarta.

Po wyjściu z łazienki Winnie zastała Nigela na dole, gdzie rozpakowywał dwie ekologiczne siatki. Przyjrzała się zakupom, licząc, że wypatrzy kartkę okolicznościową albo bombonierkę, lecz poza nowym otwieraczem do butelek nie znalazła niczego, co by przyśpieszyło bicie jej serca. Zachmurzyła się. Czego właściwie oczekiwała? Sztucznych ogni i szampana? Nigel był porządnym człowiekiem i kochał ją; to jej wystarczało. Posłała mu uśmiech, pomagając przy odkładaniu rzeczy na miejsce. Później, gdy oboje znaleźli się w łóżku i Nigel sięgnął po nią, nie zesztywniała na całym ciele, choć jakąś częścią siebie chciała to zrobić – zdążyła już położyć krzyżyk na tym wieczorze. Oddała się mężowi, który ledwie skończył, zapadł w sen, nieświadom, że Winnie płakała jeszcze długo potem.

Gdyż nawet teraz, po tylu latach od tamtego strasznego wydarzenia, do którego doszło w tym właśnie domu przy Turlin Street, nie była pewna, czy kiedykolwiek zdoła za nie zadośćuczynić.

004

JUNO

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
CZĘŚĆ I
001. JUNO
002. WINNIE
003. WINNIE
004. JUNO
005. WINNIE
006. JUNO
007. WINNIE
008. JUNO
009. WINNIE
010. JUNO
CZĘŚĆ II
011. JUNO
012. JUNO
013. JUNO
CZĘŚĆ III
014. WINNIE
015. JUNO
016. WINNIE
017. JUNO
018. WINNIE
019. WINNIE
020. WINNIE
021. JUNO
022. WINNIE
023. JUNO
024. WINNIE
025. JUNO

TYTUŁ ORYGINAŁU

The Wrong Family

Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik

Wydawczyni: Justyna Żebrowska

Redakcja: Adrian Kyć

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © ParinPIX; © piti / Adobe.Stock.com

THE WRONG FAMILY

© 2020 by Tarryn Fisher

All rights reserved including the right of reproduction in whole, or in part in any form.

This edition is published by arrangement with Harlequin Books S.A. This is a work of fiction. Names, characters, places and incidents are either the product of the author’s imagination, or are used fictitiously, and any resemblance to actual persons, living or dead, business establishments, events, or locales are entirely coincidental.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Urszula Gardner, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-67335-74-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek