Nieznana wojna - Otto Skorzeny - ebook + książka

Nieznana wojna ebook

Skorzeny Otto

0,0

Opis

[PK] 

 

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Już w czasie wojny poszukiwali go alianci. Bezpośrednio po jej zakończeniu obwołany został najgroźniejszym człowiekiem w Europie. Amerykański sąd uwolnił go od postawionych zarzutów. Aresztowany został przez władze niemieckie, ale zbiegł z więzienia i już nigdy do niego nie wrócił... SS-Obersturmbannfuhrer Otto Skorzeny. 
[Opis wydawnictwa] 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni 
Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy w Gostyniu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Asnyka w Kaliszu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 800

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




NIEZNANA WOJNA

OTTO SKORZENY

Przełożył

Andrzej Nieuważny

jOskaK

Tytuł oryginału francuskiego

LA GUERRE INCONNUE

Projekt okładki

Jerzy Grzegorkiewicz

Redakcja naukowa

Witold Śmiśniewicz

Copyright © Editions Albin Michel S.A. - Paris 1975

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means electronic or mechanical including photocopying recording or any information storage and retrieval system without permission in writing from the Publisher

Zdjęcia

Archiwum Dokumentacji Mechanicznej, Archiwum Wydawnictwa, Centralne Archiwum Wojskowe, Główna Komisja Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu

Wszystkie prawa do zdjęć są zastrzeżone.

Żadne zdjęcie ani jego część nie mogą być reprodukowane, kopiowane, skanowane ani rozpowszechniane w jakiejkolwiek formie za pośrednictwem jakiegokolwiek sprzętu elektronicznego, mechanicznego, kserograficznego i innego. Zdjęcia nie mogą być też wykorzystywane w jakichkolwiek mediach wizualnych ani utrwalone w celu przechowywania ich.

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Oskar, Warszawa 1999

ISBN 83-85239-32-4

Przedmowa do polskiego wydania

Kilkadziesiąt lat po zakończeniu II wojny światowej trafiają do rąk Państwa kontrowersyjne wspomnienia SS-Obersturmbannfuhrera Otto Skorzenego, jednego z najbardziej znanych oficerów Waffen-SS, organizatora i dowódcy wielu spektakularnych akcji niemieckich jednostek specjalnego przeznaczenia.

W ostatniej wojnie światowej zaangażowano największe w dziejach siły i środki walki. Wydawać by się mogło, że w obliczu zmagań milionów ludzi jakiekolwiek indywidualne działania nie miały znaczenia, że pojedynczy żołnierze lub niewielkie ich oddziały pozostawały marginalnym ogniwem sił zbrojnych. Podczas operacji wojennych wielokrotnie jednak okazało się, że niepospolitą rolę odgrywały nie tylko liczebność wojsk, ich sprzęt i środki techniczne, lecz także walory osobiste, inwencja i umiejętności poszczególnych żołnierzy, zwłaszcza służących w elitarnych jednostkach, przeznaczonych do wykonywania zadań na tyłach wojsk nieprzyjacielskich, dywersji, rozpoznania i opanowywania ważnych obiektów.

Od żołnierzy jednostek specjalnych wymagano niezwykłego hartu ducha, wspaniałej kondycji fizycznej i wytrzymałości, olbrzymiej odwagi i poświęcenia. Uczestniczyli oni z reguły w operacjach o wielkim stopniu ryzyka. Zawsze musieli brać pod uwagę możliwość utraty życia. Podczas szkolenia uczono ich posługiwania się wszelkimi możliwymi rodzajami broni i sprzętu technicznego, wyrabiano umiejętność radzenia sobie w każdej, nawet najbardziej nieprzewidzianej sytuacji. W celu uodpornienia na zaskoczenie i zwykły ludzki strach oswajano ich z walką i ogniem nieprzyjaciela.

Jednostki specjalnego przeznaczenia formowali zarówno alianci, jak i państwa „Osi”. Pierwsze samodzielne kompanie komandosów utworzono w Wielkiej Brytanii wiosną 1940 r. Rok później, w marcu, brytyjscy komandosi uczestniczyli m.in. w rajdzie na Lofoty, w sierpniu 1942 r. na port w St. Nazaire. Brali także udział we wszystkich większych alianckich operacjach desantowych. Podobne zadania spełniały w armii amerykańskiej jednostki rangers. Warto wspomnieć, że również w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie sformowano we wrześniu 1942 roku 1. samodzielną kompanię komandosów. Jej żołnierze od końca 1943 r. znajdowali się na froncie włoskim. Walczyli początkowo nad rzeką Sang-ro, w górach Aurunci, nad rzeką Garigliano, a w maju 1944 r. pod Monte Cassino.

W niemieckich siłach zbrojnych pierwsze pododdziały specjalnego przeznaczenia powstały przed wybuchem II wojny światowej. Przyczynił się do tego szef Abwehry (wojskowego wywiadu i kontrwywiadu), admirał Wilhelm Canaris. Formowano je w Brandenburgu nad Hawelą i z tego powodu służących w nich żołnierzy nazwano „Brandenbur-czykami”. Nadzór nad nimi sprawował Oddział II Abwehry.

Latem 1939 r. przygotowano do działań przeciwko Polsce szesnaście grup bojowych „Brandenburczyków”. Jedna z nich, nie powiadomiona o przesunięciu terminu ataku na nasz kraj, przekroczyła granicę z Polską w nocy 26 sierpnia 1939 r. i usiłowała opanować tunel kolejowy na Przełęczy Jabłonkowskiej.

Na przełomie lat 1939/1940, dzięki sformowaniu nowych kompanii stało się możliwe utworzenie w Brandenburgu „Bau-Lehr Bataillon z.b.V. 800”. W maju 1940 r. żołnierze tego batalionu uczestniczyli w licznych akcjach na terytoriach Holandii, Belgii, Luksemburga i północnej Francji, ułatwiających ofensywę wojsk niemieckich w Europie Zachodniej.

Sukcesy w walkach przyczyniły się do decyzji o utworzeniu w październiku 1940 r. całego pułku do zadań specjalnych - „Regiment z.b.V. Brandenburg”. W latach 1941-1942 jego żołnierze wielokrotnie uczestniczyli w operacjach na froncie wschodnim, na przykład w czerwcu 1941 r. desant spadochronowy „Brandenburczyków” zdołał opanować most na Dźwinie koło Bogdanowa i utrzymał go, mimo gwałtownych sowieckich kontrataków, do nadejścia niemieckich jednostek pancernych. W latach 1941-1943 „Brandenburczycy” uczestniczyli także w licznych operacjach specjalnych w Libii, Egipcie i Tunezji.

W listopadzie roku 1942 utworzono dywizję „Brandenburg” do zadań specjalnych i włączono ją w skład rezerw strategicznych Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu. Rok później żołnierze tej jednostki odnieśli znaczący sukces, przyczyniając się do odbicia z rąk brytyjskich Leros, jednej z wysp na Morzu Egejskim.

W Waffen-SS do tworzenia mających większe znaczenie oddziałów specjalnego przeznaczenia przystąpiono po niekorzystnej dla Niemców zmianie sytuacji na frontach. Przełom nastąpił 18 kwietnia 1943 r„ gdy dowódcą jednostki „Sonderverband z.b.V. Friedenthal” został SS-Haupt-sturmführer Otto Skorzeny. W szybkim tempie oddział, stacjonujący w ośrodku Friedenthal koło Berlina, rozbudowano i przekształcono w batalion o wysokich walorach bojowych. Podczas szkolenia wykorzystywano metody i wzorce wypracowane wcześniej przez „Brandenburczyków”. Ośrodek we Friedenthalu podlegał VI. Urzędowi Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), którym kierował SS-Brigadefü-hrer Walter Schellenberg. Do swoich związków z wywiadem zagranicznym Służby Bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst, SD) Skorzeny przyznawał się jednak po wojnie niezbyt chętnie. Zawsze podkreślał, że był frontowym oficerem Waffen-SS, a nie funkcjonariuszem SD.

Niewiele faktów z lat poprzedzających wybuch II wojny światowej i z pierwszych lat jej trwania wskazywało, by działania Skorzenego w nowej roli szybko zyskały rozgłos. Skorzeny urodził się 12 czerwca 1908 r. w Wiedniu, w rodzinie średnio zamożnego przedsiębiorcy. Ukończył studia inżynierskie w Wyższej Szkole Technicznej i był członkiem jednej z tradycyjnych niemiecko-austriackich korporacji studenckich, czym chlubił się do końca życia.

W roku 1932 wstąpił do NSDAP i wkrótce stał się zwolennikiem ideologii narodowosocjalistycznej. Swoich poglądów nie zrewidował również po II wojnie światowej, kiedy powszechnie ujawniano zbrodnie popełnione przez reżim Hitlera. Jego opinie dotyczące historii politycznej Europy mogą być szokujące dla wielu czytelników, zwłaszcza w Polsce.

W czasie Anschlussu Austrii w marcu 1938 r. Skorzeny odegrał nie wyjaśnioną do końca jednoznacznie rolę w przejęciu kontroli przez SA nad siedzibą prezydenta Austrii Wilhelma Miklasa. Gdy po wybuchu wojny niepowodzeniem zakończyły się jego starania o skierowanie do jednej ze szkół przygotowujących pilotów Luftwaffe, postanowił wstąpić ochotniczo do Waffen-SS. Początkowo uzyskał przydział do batalionu zapasowego elitarnej jednostki „Leibstandarte SS Adolf Hitler”. W maju i czerwcu 1940 r., jako podoficer pułku artylerii „SS-Verfugungsdivi-sion”, uczestniczył w walkach w Holandii, Belgii i Francji. W kwietniu następnego roku w szeregach dywizji „Das Reich” walczył w Jugosławii. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że błyskawicznie dwukrotnie awansował, najpierw do stopnia SS-Untersturmfuhrera (podporucznika), a potem SS-Obersturmfuhrera (porucznika). Od czerwca 1941 do początku 1942 r. służył na froncie wschodnim, w dalszym ciągu w dywizji „Das Reich”. Prozaiczne problemy zdrowotne sprawiły, że odesłano go do Rzeszy na leczenie. Wiosną 1943 r. jako rekonwalescent otrzymał przydział do stacjonującego w Berlinie batalionu zapasowego dywizji „Leibstandarte SS Adolf Hitler”.

Dla Skorzenego objęcie dowództwa batalionu do specjalnych poru-czeń oznaczało przełom w jego dotychczasowej, mało barwnej karierze wojskowej. Awansował jednocześnie do stopnia SS-Hauptsturmfuhrera (kapitana). Po upływie zaledwie pół roku, wykazując niewątpliwie dużą inwencję i energię, ten wysoki, mierzący przynajmniej 195 cm wzrostu, barczysty mężczyzna o twarzy naznaczonej bliznami, stał się jednym z najbardziej znanych oficerów Waffen-SS. Po udanej, błyskotliwej akcji uwolnienia Benito Mussoliniego we wrześniu 1943 r. jego zdjęcia zamieszczono w wielu niemieckich tygodnikach. Propaganda Trzeciej Rzeszy wykreowała go na kolejnego bohatera wojennego, oficera mogącego być wzorem dla niemieckiej młodzieży. Według publikacji prasowych, rozpowszechnianych także po wojnie, stał się „najniebezpieczniejszym człowiekiem w Europie”.

Po aresztowaniu we Włoszech Duce (25 lipca 1943 r.), Niemcy doszli do wniosku, że rząd włoski zamierza zerwać sojusz z Trzecią Rzeszą. Aby temu zapobiec, należało przede wszystkim uwolnić Mussoliniego. Hitler wybrał do tego zadania Skorzenego, który nie zmarnował życiowej szansy. Operacja nosiła kryptonim „Eiche” („Dąb”) i SS-Hauptsturmführer Skorzeny dowodził nią bezpośrednio. Olbrzymią większość żołnierzy, atakujących hotel „Campo Imperatore” w masywie górskim Gran Sasso, stanowili jednak żołnierze I. batalionu 7. pułku strzelców spadochronowych Luftwaffe, dowodzeni przez majora Otto-Haralda Morsa, a nie żołnierze Waffen-SS. O pomyślnym przebiegu akcji pierwszy poinformował Hitlera Reichsführer SS, Heinrich Himmler, który całą zasługę uwolnienia Mussoliniego przypisał Skorzenemu i jego żołnierzom, pomijając milczeniem wysiłek strzelców spadochronowych. Po akcji w Gran Sasso Skorzeny awansował do stopnia SS-Sturmbannführera (majora) i otrzymał Krzyż Rycerski do Krzyża Żelaznego.

W propagandowych publikacjach i audycjach radiowych, dziennikarze mówiący o uwolnieniu Duce, wspominali praktycznie tylko żołnierzy SS. 4 października 1943 r., na konferencji wyższych dowódców SS, Himmler nazwał wyczyn Skorzenego „rajdem kawaleryjskim naszych SS-Männer” (ein Husarenstück unserer SS-Männer).' Przeciwko pomijaniu zasług strzelców spadochronowych Luftwaffe, bez których obiektywnie mówiąc, nie byłoby możliwe oswobodzenie Mussoliniego, występował energicznie dowódca XI. Korpusu Lotniczego, generał Kurt Student. Po jego proteście wielu żołnierzy korpusu nagrodzono wysokimi odznaczeniami, m.in. dwóch oficerów otrzymało Krzyże Rycerskie do Krzyża Żelaznego, a major Mors Niemiecki Złoty Krzyż. Generała Studenta odznaczono Liśćmi Dębowymi do Krzyża Rycerskiego.

Odznaczenia, wręczone strzelcom spadochronowym, nie zmieniły jednak sytuacji. W powszechnym odczuciu oficerów jednostek spadochronowych, Waffen-SS przywłaszczyła sobie nie swój sukces. Nie dziwi w tej sytuacji, że w powojennych publikacjach, pisanych na podstawie relacji byłych strzelców spadochronowych, deprecjonowano rolę pododdziału SS. Niewątpliwie kombatantów z Luftwaffe drażniły wznawiane, poczytne pamiętniki Skorzenego, w których eksponował on swoją rolę w przygotowaniu i przeprowadzeniu operacji „Eiche”. Prawda, jak to często bywa, leży pośrodku. Na pewno żołnierze z Waffen-SS nie odegrali roli statystów.

Spektakularna akcja w Gran Sasso wzbudziła duże zainteresowanie wśród obserwatorów wojskowych na całym świecie. Nawet brytyjski

1 Mariusz Skotnicki, Operacja „Eiche”. Desant w Gran Sasso 12 września 1943 roku. „Komandos” nr 6/1998, s. 17.

premier Winston Churchill wyraził mimowolnie uznanie, mówiąc w Izbie Gmin: „Operacja została przeprowadzona z wielką zuchwałością i wielką energią. Z całą pewnością dowodzi, że we współczesnej wojnie otwiera się wiele możliwości dla tego rodzaju działań”.1

Opromieniony sławą Skorzeny otrzymywał kolejne zadania. Każde miało duże znaczenie polityczne. Jesienią 1943 r. Walter Schellenberg rozpoczął przygotowania do operacji „Weitsprung” („Długi skok”), w której planowano zlikwidowanie szefów rządów alianckich mocarstw, F. Roosevelta, W. Churchilla i J. Stalina. Wywiad SD zamierzał dokonać tego podczas ich spotkania na konferencji w Teheranie w listopadzie 1943 r. Dowodzenie grupą zamachowców postanowiono powierzyć Sko-rzenemu. Operacja ostatecznie nie doszła do skutku, przede wszystkim ze względu na ożywioną działalność alianckich służb kontrwywiadowczych i trudności natury logistycznej. Interesujący jest jednak fakt, że Skorzeny z dużą energią w swoich pamiętnikach przekonywał, iż: „Operacja Weitsprung istniała tylko w wyobraźni pismaków...” Brytyjski pisarz, Charles Whiting, zajmujący się dziejami formacji specjalnych w II wojnie światowej, z żalem skonstatował: „W czasie rozmowy z autorem Skorzeny uparcie unikał wciągnięcia go do dyskusji na temat Teheranu”.2

W październiku 1943 r. Hitler otrzymał informację, że rząd marszałka Philippe’a Petaina zamierza zerwać współpracę z Niemcami. Aby to uniemożliwić i zapobiec wyjazdowi marszałka z Vichy do opanowanej przez aliantów Algierii, przygotowano operację „Der Wolf belt” („Wilk wyje”). W listopadzie SS-Sturmbannführer Skorzeny razem z jedną kompanią „SS-Jägerbataillon 502” i podporządkowanymi mu innymi niemieckimi oddziałami znajdował się już w Vichy, gotowy w każdej chwili, po otrzymaniu stosownego sygnału, aresztować marszałka Petaina. Sytuacja wyjaśniła się jednak po myśli Hitlera i operację odwołano.

Niepowodzeniem zakończyła się misja Skorzenego wiosną 1944 r. w Jugosławii. Pojechał tam z zadaniem wykrycia i zniszczenia kwatery głównej marszałka Tity. Udało mu się zdobyć cenne informacje o jej lokalizacji, ale nie potrafił skoordynować ewentualnej akcji z lokalnym niemieckim dowództwem i wrócił do Berlina.

W roku 1944 Skorzeny zaczął poszukiwać nowych, niekonwencjonalnych metod prowadzenia działań bojowych. Wiosną rozpoczęły operacje podległe mu specjalne morskie komanda, przeszkolone w Langenargen, niedaleko Friedrichshafen. Miały one atakować alianckie statki i okręty za pomocą małych motorówek wypełnionych materiałem wybuchowym. Mimo poświęcenia żołnierzy i dużych strat, nie odniosły one sukcesów. Pierwsze działania przeciwko alianckim konwojom na Morzu Tyrreńskim, niedaleko Anzio-Nettuno, przeszły niemal niezauważone. Niepowodzeniem zakończył się także atak z udziałem torped pilotowanych „Neger”, przeprowadzony nocą z 20 na 21 kwietnia 1944 roku.3 Większe sukcesy odniosły tylko zespoły nurków bojowych, działające na wodach śródlądowych.

SS-Sturmbannführer Skorzeny podjął także próby poprawienia skuteczności pilotowanych V-1, noszących nazwę „Reichenberg”. Miały one atakować wybrane silnie bronione cele, np. fortyfikacje lądowe lub duże okręty. W próbnych lotach „Reichenbergów” uczestniczyła także słynna pilotka-oblatywaczka, Hanna Reitsch. Była to broń samobójcza. Teoretycznie, po skierowaniu bomby na cel pilot miał się katapultować. Po próbach okazało się jednak, że będzie to trudne do wykonania z przyczyn technicznych. W listopadzie 1944 r. około 175 bomb „Reichenberg-IV” było gotowych do działania. Gdyby ta broń postawiona została do dyspozycji Hitlera wcześniej, podczas desantu w Normandii w czerwcu 1944 r., prawdopodobnie wydałby rozkaz jej użycia. Istnieją przesłanki wskazujące, że „Reichenbergi” mogłyby spowodować duże straty wśród alianckich okrętów w kanale La Manche. Pod koniec roku 1944 Luftwaffe negatywnie zaopiniowała jednak pomysł i zrezygnowano z urzeczywistnienia programu.4

20 lipca 1944 r. grupa generałów i oficerów Wehrmachtu podjęła nieudaną próbę obalenia rządów Hitlera w Niemczech. Skorzeny znajdował się wówczas w Berlinie i na rozkaz szefa VI. Urzędu RSHA, SS-Brigadeführera Schellenberga, uczestniczył w działaniach przeciwko uczestnikom spisku. W swoich wspomnieniach wyraził zdecydowaną niechęć i pogardę do wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób sprzeciwiali się rządom Adolfa Hitlera.

Szczególnie żywiołową, nie skrywaną niechęć budziła w Skorzenym postać szefa Abwehry, admirała Wilhelma Canarisa, uchodzącego za jednego z członków sprzysiężenia. Przed swoją egzekucją, w nocy 9 kwietnia 1945 r., Canaris wystukał przez ścianę celi ostatnią wiadomość: „Umieram za kraj i z czystym sumieniem... spełniałem jedynie obowiązek wobec kraju, kiedy usiłowałem sprzeciwić się Hitlerowi i powstrzymać go przed tymi bezsensownymi przestępstwami, którymi ściągnął Niemcy w przepaść”.5

Skorzeny pisał swoją książkę kilkadziesiąt lat po zakończeniu II wojny światowej. Wiele wskazuje na to, że nigdy nie zaakceptował motywów działania niemieckiej opozycji. Na pewno udany zamach na Hitlera nie mógł zmienić losu Niemiec, gdyż klęska była nieunikniona. Nie ulega jednak wątpliwości, że pułkownik Claus Schenk von Stauffenberg zdawał sobie z tego sprawę, ale wiedział też, że śmierć Hitlera skróci wojnę i oszczędzi życie wielu ludziom. Podjął próbę zamachu i zapłacił za to życiem. Wśród milionów ludzi zyskał sobie szacunek. Według Skorzene-go, von Stauffenberg był zdrajcą.

W lutym 1944 r. Abwehrę podporządkowano VI. Urzędowi RSHA Schellenberga. Dzięki temu parę miesięcy później kilka pododdziałów z dywizji „Brandenburg” przekazano pod dowództwo Skorzenego. Nie utworzyły one jednak jednej zwartej jednostki i były wykorzystywane oddzielnie na różnych frontach.

W końcu września 1944 r. regent Węgier, admirał Miklós Horthy, z powodu coraz trudniejszej sytuacji polityczno-militarnej swego państwa, zdecydował się rozpocząć rokowania z aliantami w celu zerwania sojuszu z Trzecią Rzeszą, zawarcia układu o zawieszeniu broni, a następnie separatystycznego pokoju. Hitler, chcąc to uniemożliwić, osobiście wydał Skorzenemu rozkaz opanowania siedziby regenta na Górze Zamkowej w Budapeszcie. Sytuacja była o tyle ułatwiona, że od marca 1944 r. stacjonowały na Węgrzech wojska niemieckie. Skuteczną akcję, określoną kryptonimem „Panzerfaust”, przeprowadziły 16 października podległe Skorzenemu dwa bataliony. Działając z zaskoczenia, korzystając z niezdecydowania węgierskich żołnierzy, opanowano Górę Zamkową w kilka godzin. Straty po obu stronach były minimalne. 17 października admirała Horthyego internowano. Pozostał w Niemczech do końca wojny. Władze na Węgrzech przejął proniemiecko nastawiony hrabia Ferenc Szälasi, który natychmiast zerwał rozmowy z aliantami o zawieszeniu broni. Jednostki armii węgierskiej walczyły u boku Wehrmachtu do zakończenia działań wojennych. Hitler uznając zasługi Skorzenego, awansował go do stopnia SS-Obersturmbannführera (podpułkownika) i odznaczył Niemieckim Złotym Krzyżem.

Pod koniec 1944 r. sytuacja wojskowa Trzeciej Rzeszy była już tragiczna. Armia Czerwona przygotowywała się do ofensywy z przyczółków na lewym brzegu Wisły, wojska niemieckie zmuszone zostały do opuszczenia Półwyspu Bałkańskiego, alianci zachodni wyzwolili prawie całą Francję, część Belgii i Holandii. Ostatnią niemiecką próbą odmienienia losów wojny był plan ofensywy na froncie zachodnim w Ardenach, znany pod kryptonimem „Wacht am Rhein” („Straż nad Renem”). Specjalną rolę miała odegrać dowodzona przez Skorzenego, nowo sformowana 150 Brygada Pancerna. W skład jednostki wchodziło 3000 żołnierzy. Część z nich znała język angielski, była ubrana w amerykańskie i brytyjskie mundury oraz uzbrojona w aliancką broń. Brygada miała opanować trzy ważne mosty na Mozie. W jej składzie znalazł się m.in. pododdział o nazwie „Einheit Stielau”. Przydzielono do niego żołnierzy najlepiej znających angielski. Mieli oni działać w czteroosobowych grupach, jeżdżąc jeepami, ubrani w amerykańskie mundury. Zdawali sobie sprawę, że w przypadku schwytania przez aliantów zostaną rozstrzelani.

Najistotniejszym zadaniem tych niewielkich zespołów było przedostanie się na głębokie tyły wojsk alianckich i wykonywanie zadań dywersyjnych i rozpoznawczych.

Ofensywa niemiecka, rozpoczęta 16 grudnia 1944 r., mimo początkowych sukcesów, szybko utknęła. 150 Brygada Pancerna nie zdołała przebić się do mostów na Mozie i została użyta w walkach pod Mal-medy. Poniosła tam bolesne straty. Nieproporcjonalnie duży sukces odniosły natomiast zespoły „Einheit Stielau”. Informacja o niemieckich żołnierzach przebranych w amerykańskie mundury wprowadziła nieprawdopodobnie dużo zamieszania na alianckim zapleczu. Wszędzie widziano szpiegów, sabotażystów i zabójców. Wyżsi dowódcy alianccy z generałem Dwightem Eisenhowerem na czele stali się „więźniami” w swoich kwaterach. Setki żołnierzy amerykańskich aresztowano omyłkowo, podejrzewając w nich przebranych żołnierzy Skorzenego.

30 stycznia 1945 r. SS-Obersturmbannführer Skorzeny otrzymał rozkaz udania się do Schwedt nad Odrą i zorganizowania obrony tego miasta przed nadciągającymi jednostkami Armii Czerwonej. Z różnych oddziałów stworzył zaimprowizowane zgrupowanie, które broniło się skutecznie aż do 3 marca. Za walki w Schwedt Skorzeny otrzymał Liście Dębowe do Krzyża Rycerskiego.

W ostatnich dniach kwietnia 1945 r. szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, SS-Obergruppenführer Ernst Kaltenbrunner, zwolnił Schellenberga z zajmowanej funkcji w RSHA. Jednocześnie mianował szefem pionu wojskowego VI. Urzędu RSHA SS-Obersturmbann-führera Skorzenego.6 Nominacja ta była już jednak pozbawiona praktycznego znaczenia, gdyż Trzecią Rzeszę od definitywnej klęski dzieliło kilka dni.

20 maja 1945 r. Otto Skorzeny poddał się żołnierzom amerykańskim w rejonie Salzburga. Dwa lata później sądzono go jako przestępcę wojennego. 9 września 1947 r. został uwolniony przez amerykański trybunał wojskowy w Dachau od zarzutu nielegalnych działań w Ardenach i uniewinniony. Niebawem aresztowały go władze niemieckie. Zdołał jednak w 1948 r. zbiec z obozu internowania i przedostał się do Hiszpanii. W roku 1951 otworzył w Madrycie przedsiębiorstwo eksportowo-impor-towe. Pod koniec lat pięćdziesiątych zakupił 70-hektarową farmę w Irlandii, na której hodował konie i spędzał miesiące letnie. Zmarł 5 lipca 1975 r. w Madrycie.7

Wspomnienia Skorzenego są na pewno cennym źródłem wiedzy, nie tylko o wielu zagadnieniach natury typowo wojskowej, ale także o czasach, w jakich żył. Czytając wyrażone w nich poglądy i opinie nie należy jednak pomijać faktu, że są one odzwierciedleniem mentalności i poglądów jednego z byłych oficerów Waffen-SS, uznanej przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze za formację przestępczą.

Otto Skorzeny w swojej książce z pewnością podjął próbę osobistego rachunku sumienia. Mimo wszystko trudno oprzeć się wrażeniu, że dokonał tego zwłaszcza z myślą o przedstawieniu w jak najkorzystniejszym świetle motywów swoich zachowań i czynów z lat wojny. Wiele miejsca poświęcił gloryfikacji osiągnięć bojowych Waffen-SS i udowodnieniu tezy, że jej żołnierze byli tylko zwykłymi żołnierzami, nie mającymi nic wspólnego z przestępstwami dokonywanymi przez różne formacje SS.

Niezależnie od indywidualnych poglądów autora, ponad wszelką wątpliwość stwierdzić trzeba, że Waffen-SS była winna licznych przestępstw wojennych zarówno na froncie, jak i na jego zapleczu. Drastycznych przykładów dostarczają m.in. dzieje walk na froncie wschodnim 3. DPanc SS „Totenkopf’. Metody stosowane w walkach z partyzantką w Jugosławii przez dywizje Waffen-SS „Prinz Eugen”, „Handschar” i „Kama” do dziś budzą grozę i przerażenie. Żołnierze 2. DPanc SS „Das Reich” zamordowali we Francji w czerwcu 1944 r. w miejscowości Oradour-sur-Glane 642 cywilów, w tym 207 dzieci. Zafascynowany „europejską armią” - oddziałami Waffen-SS złożonymi z nieniemieckich ochotników - Skorzeny nie zwracał uwagi na popełnione przez nie zbrodnie wojenne. W Polsce znane są doskonale „sukcesy” bojowe Brygady Szturmowej SS „RONA”, dowodzonej przez SS-Brigadefuhrera Kamins-kiego i skierowanej do Warszawy w sierpniu 1944 r. To żołnierze Waf-fen-SS z 15. DGren. SS spalili żywcem w Podgajach polskich jeńców z 4. kompanii 3. pułku piechoty 1. DP. Wymowa tych faktów jest wystarczająca, by odrzucić tezę o „porządnych frontowych żołnierzach SS”. Nie wszyscy byli, oczywiście, przestępcami, ale przechodzenie z jednego ekstremum w drugie również nie sprzyja porządkowaniu historii.

Skorzeny nie ukrywa swoich sympatii do Adolfa Hitlera. Trudno znaleźć w jego wspomnieniach jakąkolwiek krytyczną ocenę przywódcy Trzeciej Rzeszy. Znamienne są słowa Skorzenego, opisujące moment, gdy dowiedział się on o śmierci wodza: „Hitler nie żyje! Po pierwszym szoku nie uwierzyliśmy w tę fatalną wiadomość. Czy Adolf Hitler nie powinien być wśród nas, gotowych bronić się aż do śmierci?”

Książka, którą Państwo otrzymują, obfituje w wiele dyskusyjnych stwierdzeń. Wymaga z pewnością uważnej i krytycznej lektury. Jest też jednocześnie świadectwem czasu, który z upływem lat odchodzi coraz bardziej w niepamięć. Jest to świadectwo pozostawione przez człowieka, z jednej strony uważającego się po prostu za żołnierza, z drugiej zaś niezłomnie wierzącego w Adolfa Hitlera i do końca życia nie ukrywającego swoich poglądów. W książce ujawnione zostały szczegóły tak wielu tajnych operacji wojskowych, że momentami trudno uwierzyć, by mógł w nich uczestniczyć jeden człowiek. Dla polskiego czytelnika, niemal zupełnie do tej pory pozbawionego możliwości poznania działań jednostek specjalnych Trzeciej Rzeszy, przedstawionych przez ich dowódcę, bezpośredniego uczestnika zdarzeń, książka stanowi także swego rodzaju nowość. O niektórych faktach z historii II wojny światowej dowiecie się Państwo po raz pierwszy.

Wspomnienia SS-Obersturmbannfuhrera Skorzenego wielokrotnie już publikowano, zwłaszcza w Europie Zachodniej. Po raz pierwszy wydane zostały we Francji. Udostępniono je także czytelnikom w Stanach Zjednoczonych, a niedawno w Czechach.9 Nie istnieją racjonalne powody, dla których należałoby zrezygnować z ich opublikowane w Polsce. Żaden pamiętnik, żadna relacja rozpatrywana oddzielnie nie może być uznana za obiektywne i wyłączne źródło wiedzy. Dopiero analiza i porównanie wielu publikacji umożliwia wyciągnięcie wniosków ułatwiających interpretację zdarzeń. W tym kontekście wspomnienia Skorzenego, choć niezwykle kontrowersyjne, pozwalają poznać odmienne spojrzenie na II wojnę światową, w tym przypadku z perspektywy naszego przeciwnika.

Do lektury zachęcam wszystkich zainteresowanych historią wojskowości, a zwłaszcza działaniami sił specjalnych.

9 Otto Skorzeny, Me relitelske operace, Praha 1994.

Mariusz Skotnicki

Bibliografia

Gili Anton, Honorowa porażka, Warszawa 1996.

Griinberg Karol, SS - czarna gwardia Hitlera, Warszawa 1994.

Kessler Leo, Komando, Warszawa 1995.

Lucas James, Kommando. German Special Forces of World War Two, London 1985.

Lucas James, Storming Eagles. German Airborne Forces in World War Two, London 1988.

O’Neill Richard, Samobójcze oddziały, Warszawa 1996.

Perepeczko Andrzej, Komandosi iv akcji, Gdańsk 1978.

Rothfels Jan, Niemiecka opozycja przeciwko Hitlerowi, Warszawa 1997.

Schellenberg Walter, Wspomnienia, Wrocław 1987.

Skotnicki Mariusz, Operacja „Eiche”. Desant w Gran Sasso 12 września 1943 roku, „Komandos” nr 5 i 6/1998.

Williamson Gordon, SS Gwardia Adolfa Hitlera, Warszawa 1995.

Wistrich Robert S., Kto był kim w III Rzeszy, Kraków 1997.

CZĘŚĆ I

Rozdział pierwszy

1

Leo Kessler, Kommando, Warszawa 1995, s. 122.

2

Leo Kessler, s. 140.

3

Richard O’Neill, Samobójcze oddziały, Warszawa 1996, s. 136.

4

Richard O’Neill, s. 221-224.

5

Anton Gili, Honorowa porażka, Warszawa 1996, s. 297.

6

Walter Schellenberg, Wspomnienia, Wrocław 1987.

7

Robert S. Wistrich, Kto byl kim ir Trzeciej III Rzeszy, Kraków 1997, s. 202.

O PRAWIE NARODÓW DO SAMOSTANOWIENIA

Wymyślony triumwirat: Borghese-De Marchi-Skorzeny - Moja młodość w Wiedniu - Dramat narodu niemieckiego w austriackim państwie - Czasy studenckie: pojedynki - Baldur von Schirach likwiduje stowarzyszenia studenckie; tłumaczę Hitlerowi konieczność ich odrodzenia - Życie inżyniera: praca, sport i polityczne poparcie unii z Niemcami - Goebbels w Wiedniu - Dollfuss delegalizuje marksistów i narodowych socjalistów - Tajemnice nieudanego puczu - Planetta strzela tylko „raz” do Dollfussa, którego trafiają śmiertelnie „dwie” kule - Podróż poślubna do Włoch - Represje.

Niemal od trzydziestu lat1 niektórzy komentatorzy, historycy oraz reporterzy radiowi i telewizyjni nazywają mnie „najniebezpieczniejszym człowiekiem Europy”. Oto najnowszy przykład wielkiego zagrożenia, jakie sobą przedstawiam. Pod koniec listopada 1973 r. pracowałem w moim biurze w Madrycie, kiedy przeglądając dzienniki włoskie i hiszpańskie, dowiedziałem się, że przygotowuję właśnie zamach stanu w Rzymie. Nie byłem tym zaskoczony, bo w wyobraźni wielu dziennikarzy zorganizowałem już niezliczone zamachy stanu, spiski i porwania, nie tylko w Europie - noblesse oblige - lecz także w Afryce i obu Amerykach. Tym razem spiskiem rzymskim kierował jakoby triumwirat: książę Valerio Borghese, genueński adwokat De Marchi, szef MSI12, i ja. Miałem niezwłocznie dostarczyć włoskim buntownikom cztery samoloty Fokker. Skąd miałbym je wziąć?

Wysłannikowi madryckiego dziennika „Informaciones”, Manuelowi Alcali, który przybył, by zrobić ze mną wywiad, oświadczyłem (23.11.73), co następuje:

„Tak się dziwnie składa, że ilekroć rząd włoski musi stawić czoło trudnym problemom, wykrywa zagrażający mu spisek. Równie ciekawa jest konstatacja, że już po raz drugi rząd włoski stwierdza, iż jestem zamieszany w próbę przewrotu. Rok temu znaleziono u księcia Borg-hesego moje listy, w czym nie ma nic dziwnego; stara przyjaźń łączy nas, jako towarzyszy broni, od 1943 r. Ta korespondencja nie ma jednak nic wspólnego z jakimkolwiek spiskiem lub konspiracją przeciw rządowi włoskiemu. Od przeszło sześciu miesięcy nie kontaktowałem się z Valerio Borghesem. Jeżeli chodzi o pana De Marchiego, to nigdy w życiu go nie widziałem, nie wiedziałem nawet, że istnieje. Chciałbym raz jeszcze podkreślić, że od końca wojny nigdy nie byłem zamieszany w sprawy wojskowe lub polityczne jakiegokolwiek państwa i odrzuciłbym każdą tego rodzaju propozycję”.

Tym razem dano mi okazję do zaprzeczenia i moje dementi opublikowano. Zgromadziłem jednak tysiące artykułów z dzienników lub pism - w większości przysłanych mi przez przyjaciół - w których przypisywano mi akcje i zamiary graniczące z fantazją, ale też najbardziej nikczemne i wprawiające w osłupienie. W tysiącach innych publikacji upowszechniono na całym świecie bajki i kalumnie, co czasem było wodą na młyn pewnego bardzo potężnego systemu politycznego. Nie mogę zawsze dementować, nawet gdybym chciał, a zmyślone kłamstwa są niekiedy zbyt dla mnie poniżające.

A przecież nie jestem sam w takiej sytuacji. Myślę o towarzyszach, z którymi razem walczyłem, dzielnych żołnierzach, którymi dowodziłem. Zniknęli oni w zamęcie, polegli na polu chwały lub na zawsze zaginęli w stepach, lasach lub obozach jenieckich w ZSRS. Myślę, iż trzeba wiedzieć, że ludzie ci, nawet jeśli zostali wciągnięci do brudnej wojny, nigdy takiej nie toczyli. Nawet przeciwnik to uznał.

Mimo modnego sarkazmu, wierzę niezbicie, że honor wojskowy istnieje i istnieć będzie aż do dnia, w którym nie będzie już żołnierzy, gdyż jedna połowa planety zniszczy drugą. Na razie zabrnęliśmy w ślepy zaułek na drodze postępu. Chcielibyśmy się zatrzymać, a czasem nawet cofnąć. Jest to niemożliwe, wciąż trzeba iść do przodu.

Zawsze jednak można odróżnić przyczynę od skutku, a to dzięki badaniu przeszłości. Ta książka nie ma być oficjalnym zaprzeczeniem. Byłem świadkiem epoki, o której piszę. Miałem czas zastanowić się nad zdarzeniami i ludźmi, sytuacjami i intencjami. Mój pech polega na tym, że byłem niemieckim patriotą urodzonym w 1908 r. w Wiedniu - stolicy Austro-Węgier.

Pisząc przed chwilą o wymyślonym triumwiracie Borghese-De Marchi-Skorzeny, nie bez pewnej nostalgii przypomniałem sobie dwa inne, o których uczyłem się w 1919 r. na lekcjach historii Rzymu w wiedeńskim liceum: pierwszy z Cezarem, Krassusem i Pompejuszem, drugi z Oktawianem, Antoniuszem i Lepidusem: Triumviri rei publicae constituendae.. 3

Miałem dziesięć lat. Cesarstwo Habsburgów rozpadło się nieco wcześniej. Austria stała się krajem z zaledwie 6 milionami mieszkańców (prawie 2 miliony mieszkały w Wiedniu) i powierzchnią 83.000 km2, pozbawionym czeskiego przemysłu, uprawnych ziem węgierskich i jakiegokolwiek dostępu do morza. Była skazana na biedę albo unię z Niemcami.

Mówi się nieustannie o „zadaniu gwałtu Austrii” przez Hitlera w marcu 1938 r., tymczasem, podobnie jak urodzony w Austrii Hitler, my byliśmy Niemcami! Tak jak Sasi, Bawarczycy, Szwabowie, Wirtem-berczycy i inni członkowie Związku Niemieckiego, z którego Austrię wykluczono dopiero po klęsce pod Sadową (1866 r.).

Przez dziewięć i pół wieku Austria (Österreich - Rzesza Wschodnia) była częścią Rzeszy Niemieckiej, dlatego ogromna większość Austriaków sprzyjała Anschlussowi. To instynkt samozachowawczy sprawił, że pogrążeni w rozpaczy po klęsce zwróciliśmy się w latach 1918-1922 ku Rzeszy. Wszystkie partie polityczne tak zdecydowanie agitowały za przyłączeniem do Niemiec, że austriackie Zgromadzenie Narodowe dwukrotnie, 12 listopada 1918 r. i 12 marca 1919 r., uchwaliło, iż „Austria stanowi integralną część Rzeszy Niemieckiej”. Zdanie to zostało wpisane do Konstytucji, a nowe państwo nazywało się odtąd Austria Niemiecka (Deutsche Österreich).4 Filateliści przechowują nasze znaczki emitowane w 1918 r. z nadrukiem Deutsche Österreich, których zwycięzcy [I wojny światowej] nie pozwolili rozpowszechniać.

W imię „prawa narodów do samostanowienia” państwa Ententy nie wzięły w Wersalu i Saint-Germain pod uwagę woli Austriaków i nie przyłączono nas do Rzeszy. We wrześniu i październiku 1919 r. republiki niemiecka i austriacka zostały zmuszone przez Ententę do zniesienia w swych konstytucjach artykułów mówiących o unii obu państw.

Próbując „poruszyć opinię demokratyczną” rząd austriacki zorganizował regionalne referenda w Tyrolu i Salzburgu w kwietniu i maju 1921 roku. 145.302 Tyrolczyków głosowało za Anschlussem, a 1805 przeciw. W Salzburgu 98.546 głosów oddano za przyłączeniem do Rzeszy, a 877 przeciw. Na próżno. A przecież te narodowe referenda nie były „kontrolowane przez nazistów”.

We wszystkich szkołach, liceach i na uniwersytetach uczyliśmy się historii Niemiec jako naszej. W wiedeńskim liceum najlepszy profesor historii, katolicki ksiądz dr Binder, sławił ponad tysiącletnią Rzeszę; jego ulubionym bohaterem był Otton I Wielki (912-973). Wszystkie organizacje szkolne i uniwersyteckie, z ich tradycjami i zawodami sportowymi, miały charakter austro-niemiecki. I taki mają do dzisiaj.

Tę wolę ludu zjednoczenia obu części Niemiec systematycznie zwalczano. Kiedy ówczesny minister spraw zagranicznych, Schober, zawarł w 1931 r. umowę celną i handlową z Republiką Weimarską, Liga Narodów i Sąd Rozjemczy w Hadze uznały tę umowę, będącą rodzajem Anschlussu ekonomicznego, za „niezgodną z artykułem 85 traktatu z Saint-Germain”. A przecież umowy z 1931 r. były wcieleniem w życie projektu federacji europejskiej pomysłu Aristide’a Brianda. Sprzeczności te i arbitralne decyzje, nie biorące w najmniejszym stopniu pod uwagę realiów ekonomicznych, społecznych, etnicznych i historycznych, musiały doprowadzić do chaosu i krwawej rewolucji. Historia Austrii lat 1918-1938 była dramatem, który musieli przeżyć ludzie mojej generacji.

Mój ojciec, z zawodu inżynier architekt, oficer rezerwy artylerii w armii cesarsko-królewskiej, miał to szczęście, że powrócił z frontu.5 Mimo że pociągała mnie medycyna, postanowiłem, podobnie jak on, zostać inżynierem i poszedłem w ślady starszego brata. W 1926 r. zapisałem się do Wyższej Szkoły Technicznej w Wiedniu, gdzie znalazłem się w towarzystwie byłych żołnierzy, często ode mnie starszych, którzy kończyli studia przerwane przez wojnę i ogromny powojenny kryzys. Ludzie ci, mający za sobą walkę i doświadczenie, jakiego nam brakowało, wywierali na nas niemały wpływ.

Ojciec, mając liberalne poglądy, uważał, że system demokratyczny stanowił postęp w stosunku do anachronicznej podwójnej monarchii. Jego zdaniem, politykę powinni prowadzić wybrani specjaliści o wysokich kwalifikacjach i morale, by obywatele nie musieli się wtrącać do rządzenia. Lecz takiego idealnego rządu nie stworzyli ani socjaldemokraci, ani Partia Chrześcijańsko-Społeczna, która pierwszych zastąpiła. Muszę wyznać, że prowadzona przez nich polityka mało interesowała moje pokolenie; mnie także nie zajmowała.

Interesowała mnie natomiast działalność stowarzyszenia studenckiego „Schlagende Burschenschaft Markomannia”67, do którego należałem. Korporacje, takie jak „Saxo-Borussia”, „Burgundia” czy „Teutonia” są sławne w Niemczech i Austrii od czasu rewolucji w 1848 r., w których odgrywały ważną rolę, co samo w sobie było niezwykłe. Znane są tradycje tych starych stowarzyszeń studenckich i zwyczajowe pojedynki na szpady, zwane Paukboden, o długich, obosiecznych głowniach. Należało nigdy nie cofać się przed przeciwnikiem, a nawet nie cofać twarzy. Walczyło się z głową wysuniętą do przodu. Była to moim zdaniem szkoła odwagi, zimnej krwi i silnej woli. Oczywiście, nie należeliśmy do „potulnych baranków”; ja sam walczyłem czternaście razy i pozostały mi liczne blizny. Blizny tradycyjne, ośmielę się rzec zaszczytne, których sensu prawdopodobnie nie zrozumieli dziennikarze nazywający mnie „Pokiereszowany” - jak Henryka Gwizjusza - lub Scarface.'1

Te tradycyjne stowarzyszenia studenckie zniesiono w Niemczech w 1935 r. na wniosek ówczesnego szefa Hitlerjugend, a przyszłego Gau-leitera Austrii, Baidura von Schiracha. Niektórzy nie omieszkali go wtedy oskarżyć o zemstę za dawne wykluczenie przez rodzimą korporację po odmowie wzięcia udziału w pojedynku.

Ja byłem przeciwny demagogicznemu przemówieniu wygłoszonemu z tej okazji przez szefa Hitlerjugend, w którym mówił on „o małej grupie snobów i fanfaronów upijających się i gadających w czasie, gdy Niemcy pracują”. Nie wszyscy członkowie bractw i korporacji byli snobami i pijakami. Oni też pracowali dla ojczyzny, a ponieważ byłem rozczarowany „narodowosocjalistyczną” reformą Schiracha, powiedziałem mu o tym po jej wejściu w życie w Austrii w 1938 r., a później powtórzyłem Reichsstudentenführerowi Gustavowi Scheelowi.8 Zgodził się on ze mną, że dawne korporacje powinny odżyć, gdyż reforma von Schiracha nie wniosła do edukacji młodzieży austriackiej niczego pozytywnego.

Sprawa ta była dla mnie tak ważna, że wspomniałem o niej krótko na audiencji u Hitlera w końcu 1943 r. Przypomniałem mu, że korporacje studenckie narodziły się w 1848 r. w całej Rzeszy w momencie, gdy młodzież niemiecka potwierdzała wolę dokonania rewolucji; że tradycja ta była do tego stopnia podtrzymywana w Austrii, iż członkowie korporacji podejmowali, jako wolontariusze, pracę wakacyjną w charakterze robotników i chłopów, w prawdziwie socjalistycznym i narodowym duchu. Ogromna większość korporacjonistów walczyła na ulicy z „czerwonymi frontem” nie mogąc pojąć, że uważa ich się za snobów.

Wydaje się, że nie można było wobec Hitlera wygłaszać opinii sprzecznych z jego poglądami. A jednak jeszcze i tym razem wysłuchał mnie uważnie i powiedział: „Pańskie argumenty, Skorzeny, są słuszne i do zaakceptowania. Dziękuję panu za ich szczere przedstawienie. Ale na razie pojedynek toczy się w innej skali. Trzeba byśmy wygrali wojnę. Później porozmawiamy razem o tych sprawach”.

W „Markomanii” nosiliśmy białe czapki, a pierś przepasywaliśmy czarno-biało-złotymi szarfami. Każdego roku, w pierwszą niedzielę września, wszystkie stowarzyszenia uczniów, licealistów i studentów mieszały się na Placu Bohaterów z tłumem wiedeńczyków, by oficjalnie - pod czarno-biało-czerwonymi sztandarami - dać wyraz poparciu unii z Niemcami. To była jedyna manifestacja polityczna, w jakiej brałem regularnie udział w latach 1920-1934.

Uprawiałem za to aktywnie sporty: piłkę nożną, lekkoatletykę, narciarstwo; pływałem także kajakiem na naszym pięknym Dunaju lub na alpejskich jeziorach. Brałem również udział w mistrzostwach uczelni w strzelaniu z pistoletu i zająłem drugie miejsce zdobywając 56 punktów na 60 możliwych. Mój zwycięzca, student z Grazu, pokonał mnie jednym punktem, ale tak długo świętowaliśmy zwycięstwo, że ze szklanką w ręku wziąłem na nim wspaniały rewanż. Później przeszedłem zwycięsko twardy egzamin sprawności wojskowej: lekkoatletykę, pływanie, forsowny marsz na 25 kilometrów z piętnastokilogramowym plecakiem i, na zakończenie, strzelanie z karabinu.

W 1931 r. zdałem końcowy egzamin i zdobyłem dyplom inżyniera. Egzaminy pisemne trwały sześć nie kończących się dni, a najważniejszy z nich polegał na sporządzeniu planów do produkcji samochodowego silnika dieslowskiego.

Tymczasem przyszłość, jaka otwierała się przed młodymi Austriakami, niezależnie od ich pochodzenia, rysowała się ponuro. Podobnie jak inne rodziny austriackiego mieszczaństwa, nasza zaznała niedostatku, a bywało, że biedy w okresie bezpośrednio powojennym, który był czasem inflacji, braku żywności, węgla i podstawowych surowców. Dla pół miliona Austriaków bezrobocie na długo stało się niemal zawodem.

Po okresie wyraźnej poprawy w latach 1926-1930 nadszedł światowy kryzys gospodarczy. Gdy szukałem pracy, Austria znów pogrążona była w marazmie. Początkowo trafiło mi się nisko płatne zajęcie, ale szczęśliwym trafem objąłem kierownictwo firmy, która jako jedyna w Austrii stawiała ciężkie rusztowania budowlane. Oczywiście, nie mieliśmy jeszcze łatwych w montażu metalowych rur, ale wynaleźliśmy system łączenia drewnianych podpór na śruby. Dzięki temu mogła być, na przykład, szczęśliwie naprawiona zagrożona dewastacją katedra Św. Stefana.

Jak zwykle w budownictwie, moi pracownicy i robotnicy byli socjalis-tami-marksistami lub komunistami, co nie przeszkadzało zgodnie współpracować.

Sytuacja polityczno-ekonomiczna zaczęła się jednak pogarszać. Żyją-cy z pożyczek naród stał się zależny od drapieżnych i coraz bardziej wymagających cudzoziemskich wierzycieli, od których chadecki rząd nie mógł lub nie umiał się uwolnić. Nie można zrozumieć przejmującej tragedii II wojny światowej bez przestudiowania dramatu mojej ojczyzny. Podział Austrii, dokonany w Saint-Germain-en-Laye, pozostawił w sercu Europy groźną pustkę. Komunistyczne zagrożenie nie było tu wymysłem. Miałem dziewiętnaście lat, gdy w organie prasowym socjalistów-marksis-tów „Arbeiterzeitung” nawoływano w Wiedniu do generalnej mobilizacji. Było to w lipcu 1927 r.; widziałem jak masowa manifestacja przeradzała się w ciągu dwóch dni w krwawe zamieszki. Obserwowałem komunistów szturmujących prefekturę policji i podpalających pałac sprawiedliwości, który stanął niebawem w gigantycznych płomieniach. Ogień pochłonął wszystkie zdeponowane w nim akty własności i to był bez wątpienia jeden z celów marksistowskiej mobilizacji. Te gwałtowne walki uliczne wydawały mi się bardzo głupie, ale mieszczanie z pewnością przeżyli chwile lęku.

Marksiści jako pierwsi zorganizowali uzbrojoną milicję - „Republikanischer Schutzbund”9 - której przeciwstawiły się niebawem „Heim-wehr” romantycznego księcia Starhemberga i „Heimatschutz” majora Feya. Te dwie formacje, które miały być apolityczne, stały się same organizacjami politycznymi.10 W rzeczywistości, Starhemberg i Fey mieli niemałe ambicje i jeśli wsparli dyktaturę kanclerza [Engelberta] Dollfus-sa, to zrobili to w nadziei, że go zastąpią. Licząc na poparcie Mus-soliniego, Starhemberg marzył, że zostanie regentem Austrii, na wzór regenta Węgier, admirała [Miklósa] Horthyego, ale jego nadzieje się nie spełniły. Ostatecznie pocieszył się w ramionach aktorki filmowej, Nory Gregor, w której był szaleńczo zakochany. Kanclerz [Kurt] von Schuschnigg, który zdaniem Duce miał wygląd „melancholijnego zakrystiana”, skorzystał z tego, by odsunąć księcia od polityki w maju 1936 roku.

Po zamieszkach w 1927 r. marksiści próbowali narzucić swoje prawo także na uczelni. Chcieliśmy pracować w spokoju, założyliśmy więc Legię Akademicką, której chorążym byłem we wrześniu 1927 r. podczas zwyczajowej manifestacji na Heldenplatz. Ale do Legii niebawem przeniknęła, a później wchłonęła ją milicja [„Heimwehra”] Starhemberga, tworząc „Heimatblock” (Blok Ojczyźniany). Wtedy ją opuściłem.

Od roku 1929 wzrosły w Austrii wpływy Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotniczej (NSDAP). Wielu młodych zwolenników połączenia z Niemcami oceniało ten ruch przychylnie. Nie mogło być inaczej. Hitler, który podczas I wojny światowej służył w bawarskim pułku, opowiadał się zdecydowanie za zjednoczeniem wszystkich narodów niemieckich. Można powiedzieć, że w tym punkcie niemal wszyscy byliśmy zgodni i tym należy tłumaczyć sukcesy narodowego socjalizmu w Austrii od 1929 roku.

Napisano, że byłem „nazistą od kolebki ruchu”, co nie jest dokładne. Szczerze mówiąc, wątpiłem wówczas, czy moi rodacy są w stanie zaakceptować tak dogłębną rewolucję, jakiej domagali się agitatorzy, których postawa i język wielu przerażały. Niektórzy uważali ich za szczególnego rodzaju komunistów. Zagrożone przez nich interesy wydawały mi się zbyt potężne, a organizacja narodowosocjalistyczna zbyt mało u nas zakorzeniona, by można było równocześnie walczyć z marksistami i chadekami.

Decydującym wydarzeniem okazał się przyjazd do Wiednia we wrześniu 1932 r. dr. Josepha Goebbelsa, który wygłosił przemówienie. Działalność partii [NSDAP] nie była jeszcze wówczas zakazana, toteż zebranie, które odbyło się na terenie lodowiska Engelmanna, pod otwartym niebem i przy wyjątkowo ciepłej pogodzie, miało ogromny oddźwięk. Ilu z nas stało ściśniętych w miejscu, na które zazwyczaj przybywaliśmy jeździć na łyżwach lub podziwiać mistrzów olimpijskich, mojego kolegę z uczelni, Karla Schaefera, i Fritza Bergera? Z pewnością ponad dwadzieścia tysięcy. Na zewnątrz porządku pilnowała policja austriacka, ale wewnątrz powierzoną ją umundurowanej SA. Flagi ze swastyką, śpiewy i ceremoniał nadały temu mityngowi wspaniałą oprawę. Publiczność wiedeńska uchodziła za trudną. Mówcy często musieli się od niej nasłuchać. Goebbelsowi jednak nie przerwano ani razu. Liczni handlarze kanapek i napojów chłodzących, którzy zazwyczaj hałaśliwie prowadzili swoje interesy, zachowali ciszę. Byliśmy zresztą zbyt stłoczeni, by mogli krążyć w tłumie.

Goebbels mówił przez dwie godziny, tak jak potrafił to robić w swoim najlepszym okresie. Najbardziej uderzył mnie fakt, że było to wystąpienie w całym tego słowa znaczeniu niedemagogiczne. Przeprowadzona przez niego analiza sytuacji międzynarodowej, żałosnego stanu powersalskiej Europy, jałowych walk międzypartyjnych oraz pozycji Austrii wobec Niemiec, była solidna, perfekcyjnie logiczna i oparta na faktach, a także na woli stworzenia wspólnego, wreszcie zjednoczonego narodu. Mówca odniósł ogromny sukces. W czasie trwania wiecu nigdzie nie doszło do najmniejszego incydentu.

Przyznaję, że podobnie jak wielu rodaków przystąpiłem do ruchu kilka tygodni później. Wpływy partii narodowosocjalistycznej w Austrii rosły wówczas bardzo szybko. W następnym roku, 19 czerwca 1933, kanclerz Dollfuss mógł znaleźć już tylko jeden sposób, by powstrzymać jej wzrost. Zakazał prowadzenia działalności. To był jego pierwszy błąd.

W rzeczywistości, wykorzystując milicje Starhemberga i Feya, między którymi niebawem doszło do nieporozumień, nieszczęśliwy kanclerz ustanowił dyktaturę tzw. Frontu Ojczyźnianego. Rozwiązał parlament i dobrał się do skóry organizacjom lewicowym, myląc walkę z marksistami z polowaniem na robotników. Podczas okrutnych dni lutowych 1934 r. krew płynęła strumieniami w Linzu, Grazu i Wiedniu. Do uczestników zamieszek strzelano z karabinów i broni maszynowej, po czym na rozkaz Dollfussa użyto czołgów. Artyleria niszczyła ogniem na wprost robotnicze domy osiedla imienia Karola Marksa we Florisdorfie, gdzie zabarykadowali się pod koniec powstańcy z „Schutzbundu”. Walki trwały przez cztery dni i ustały dopiero 15 lutego o świcie.

Ofiary? Przeszło 400 zabitych i 2000 rannych, w tym 280 zabitych i 1300 ciężko rannych po stronie robotników. Represje policyjne były bezwzględne. W ten sposób Front Ojczyźniany uczynił sobie wrogów z robotników. Obie zakazane partie - socjaldemokraci i narodowi socjaliści - wzajemnie sobie teraz pomagały. Od początku poprzedniego roku Hitler był już kanclerzem Rzeszy, toteż niektórzy z moich kolegów wierzyli, że „czas nadszedł” i rewolucja narodowosocjalistyczna w Austrii jest już tylko kwestią tygodni.

Byłem innego zdania. Trzeba wyjaśnić, że między wrześniem 1932 a czerwcem 1933 r. moja aktywność w partii narodowosocjalistycznej była niewielka. Partia austriacka rozrosła się ponad miarę po masowych wstąpieniach zarejestrowanych po mityngu Goebbelsa, a zwłaszcza po mianowaniu Adolfa Hitlera kanclerzem. W partii nie bez powodu obawiano się naszpikowania swych szeregów byłymi członkami innych ruchów. Nowi członkowie, którzy należeli wcześniej do innych ugrupowań politycznych, musieli przejść okres próby przed powierzeniem im zgodnych z ich predyspozycjami zadań.

Na tym etapie działalność partii narodowosocjalistycznej została zakazana. Odtąd, co nie zawsze było łatwe, ograniczyłem się do pomocy aresztowanym lub poszukiwanym towarzyszom, którzy zeszli do podziemia. Nie szczędziłem także pomocy wielu zagrożonym aresztowaniem członkom „Schutzbundu”, którzy byli bardzo dzielnymi chłopcami. Nie chodziło o obronę ideologii marksistowskiej, ale o uratowanie porządnych ludzi, wciągniętych w ponurą awanturę. Jeden z moich majstrów, Oehler, żarliwy komunista, walczący na barykadach, spełnił później tak dobrze swój obowiązek w Rosji, że jako prosty żołnierz odznaczony został Krzyżem Żelaznym I klasy. W latach 1934-1938 byliśmy świadkami zawiązanej nielegalnie współpracy między prześladowanymi marksistami a narodowymi socjalistami.

Mimo to tylko niewielu zwolenników ponownego zjednoczenia z Niemcami było w stanie przewidzieć niewiarygodne wydarzenie, przygotowywane na początku lipca 1934 r. - narodowosocjalistyczny pucz, podczas którego zabity został kanclerz Dollfuss.

Wiemy dziś, że 9 kwietnia 1934 r. Hitler przesłał ambasadorom Rzeszy tajny raport (zobacz Documents on German Foreign Policy, t. II, seria C-459), w którym stwierdzono:

„Oczywiste jest, iż chwilowo Niemcy nie mogą rozwiązać kwestii austriackiej drogą Anschlussu. Trzeba zostawić sprawy austriackie ich biegowi, ponieważ każdej próbie tego typu przeciwstawiłyby się mocarstwa europejskie Małej Ententy. W tych warunkach lepsze wydaje nam się spokojne oczekiwanie”.

Kierownictwo zdelegalizowanej austriackiej partii narodowosocjalistycznej nie mogło twierdzić, że nie znało tej dyrektywy. Mimo to został zorganizowany spisek mający na celu zmuszenie Dollfussa do ustąpienia. Na jego miejsce zamierzano powołać dr. [Antona] von Rintelena, ambasadora austriackiego w Rzymie! To była wielka improwizacja. Nastąpiły przecieki i majora Feya ostrzeżono. Oficjalnie stwierdzono, że Dollfuss został śmiertelnie raniony przez jednego z naszych towarzyszy, Otto Planettę, w ciemnym korytarzu kancelarii, w którym dyktator znalazł się w towarzystwie Feya, generała majora Wrabla, nowego sekretarza do spraw bezpieczeństwa Karwinsky’ego i lokaja Hedvicka. Stało się to 25 lipca 1934 r. Później zrozumiałem, że rola ministra Feya oraz pospieszna i dokonana w dziwnych okolicznościach autopsja zwłok kanclerza pozwoliły na odmienną ocenę tej „niejasnej sprawy”.

Ci, którzy niezgodnie z dyrektywami Berlina zamierzali „postawić Rzeszę przed faktem dokonanym” chcieli z pewnością dobrze. Nie wiedzieli jednak, że wielu wyższych urzędników prowadziło podwójną grę. Młodzi spiskowcy, którzy nie zamierzali zabić kanclerza, nie wiedzieli przede wszystkim, że od rana 25 lipca wszystkie ich ruchy były śledzone przez agentów Feya. Można ich więc było łatwo aresztować, zanim przystąpili do ataku na kancelarię i Dom Radia. Pozwolono im działać.

Mieli rozkaz użycia broni tylko w wyjątkowych przypadkach, a i wtedy strzelać mieli w nogi. Planetta strzelił do niewyraźnej sylwetki na korytarzu wiodącym do pałacowego archiwum dopiero około godziny 13.00, a powinien zostać pojmany co najmniej trzy godziny wcześniej.

Starsi ode mnie puczyści byli już doświadczonymi aktywistami przed rozwiązaniem partii. Nie znałem ich osobiście. To, co mogę ujawnić to fakt, że Planetta wciąż utrzymywał, iż oddał tylko „jeden” strzał. Kanclerz dostał jednak dwie kule, z których śmiertelna okazała się ta, która utkwiła w kręgosłupie. Kiedy Planetta przyznał się nie przymuszony przez nikogo, aby uchronić towarzyszy przed egzekucją, nie miał złudzeń, wiedział, że jego dni były policzone. Gdyby któryś z będących u jego boku towarzyszy też strzelał, Planetta, by go uratować z pewnością zadeklarowałby, że wystrzelił dwa razy. Jest w tym wszystkim coś niejasnego, co nigdy nie zostało wyjaśnione.11

Nawet jeśli nie spodoba się to pewnym historykom, oświadczam, że nie brałem udziału ani w zorganizowaniu spisku, ani w samym puczu. Byłem tuż po ślubie, zawartym w maju z dziewiętnastoletnią Gretl, którą znałem od czterech lat. Na motocyklu z przyczepą wyjechaliśmy oboje do Włoch. W czasie tej bardzo sportowej podróży poślubnej odwiedziliśmy Bolonię, Wenecję, Rawennę, Pizę, Florencję, Rzym i Abruzję.

W Rzymie, na Piazza Venezia, usłyszałem po raz pierwszy Benito Mussoliniego, który przemawiał do tłumu z balkonu dawnej ambasady austriackiej, skonfiskowanej w 1916 r. Duce zrobił na mnie wspaniałe wrażenie, zauważyłem też, że żyjąc pośród Włochów przestałem się uprzedzać do Italii. W czasie późniejszych podróży po różnych krajach Europy doszedłem do podobnego stwierdzenia. Jesteśmy wielką rodziną i możemy łatwo żyć w zgodzie ze wszystkimi, pod warunkiem wzajemnego szacunku i utrzymania tego, co stanowi o oryginalności każdego z nas. Europa to tęcza narodów, której kolory powinny się od siebie odróżniać.

Gdy wróciłem z włoskich wojaży, znalazłem się natychmiast w atmosferze wrzenia politycznego, które ogarnęło Styrię, Karyntię i Tyrol po informacji radiowej o sukcesie puczu i podjęciu się formowania rządu przez dr. Rintelena. Jednakże złapany w pułapkę Rintelen, próbował popełnić samobójstwo.

Jeśli chodzi o puczystów wiedeńskich, to po dwukrotnym zapewnieniu ich przez władze, że zostaną cało i zdrowo doprowadzeni na granicę bawarską, złożyli broń i... niezwłocznie ich uwięziono. Oficjalnie opublikowane dane mówiły o 78 zabitych i 165 rannych po stronie rządowej oraz przeszło 400 zabitych i 800 rannych po stronie naszych przyjaciół.12 Wielu działaczy narodowosocjalistycznych zdołało uciec do Niemiec. Tysiące mających mniej szczęścia ich towarzyszy i marksistów trafiło do obozów koncentracyjnych, utworzonych 23 września 1933 r. przez Dollfussa, nazywanych obłudnie „obozami internowania administracyjnego”. Obozy w Woellersdorfie i położonym blisko Grazu Messen-dorfie zyskały ponurą sławę. Przeszło dwustu spiskowców postawiono przed sądem wojennym i szybko skazano. Prezydent Republiki, [Wilhelm] Miklas, zamienił sześćdziesięciu skazanym karę śmierci na dożywotnie ciężkie roboty. Siedmiu przywódców narodowosocjalistycznych, wśród nich Franza Holzwebera, dowódcę grupy, która opanowała Urząd Kanclerski oraz Otto Planettę, Hansa Domesa, Franza Leeba, Ludwiga Maitzena powieszono w towarzystwie dwóch młodych członków „Schut-zbundu”, Rudolfa Ansböcka i Josepha Gerla, u których znaleziono materiał wybuchowy.

Skalę represji przeprowadzonych przez „autorytarną i chrześcijańską” dyktaturę ujawniła amnestia ogłoszona w lipcu 1936 r. przez następcę Dollfussa na urzędzie kanclerskim - von Schuschnigga; uwolniono wówczas 15.583 więźniów politycznych.

Dwa lata wcześniej skazańcy umarli dzielnie. Wchodząc na szafot, wszyscy narodowi socjaliści krzyknęli: „Niech żyją Niemcy! Heil Hitler!”

W dniu puczu, 25 lipca 1934 r., Hitler był obecny w Bayreuth, w którym wystawiano Złoto Renu Richarda Wagnera. Gdy dowiedział się o tragicznych wypadkach, był zaskoczony13 i wściekły; równocześnie otrzymał informację o koncentracji przez Mussoliniego pięciu dywizji na przełęczy Brenner i przemieszczeniu przez Jugosławię wojsk na granicę ze Styrią i Karyntią.

„Dobry Boże, chroń nas od naszych przyjaciół! - powiedział do Göringa. - To będzie następne Sarajewo...”

Za zgodą prezydenta Rzeszy, feldmarszałka Paula von Hindenburga, wysłał do Wiednia Franza von Papena, który był tajnym szambelanem papieskim14. Chodziło głównie o to, by nie zostały zerwane stosunki między Wiedniem a Berlinem. Rzeczywiście, utrzymano je, ale tragedia austriacka nie zakończyła się.

Rozdział drugi

1

Po raz pierwszy książkę wydano w Paryżu w 1975 r. {przyp. wyd.).

2

Włoski Ruch Społeczny {Movimento Sociale Italiano, MSI), partia neofaszystowska założona po wojnie, nawiązująca do ideologicznych i społecznych doktryn Mussoliniego {przyp. red.).

3

Triumwirat - porozumienie między trzema mężami stanu w starożytnym Rzymie w celu zdobycia władzy i podziału wpływów. Triumviri rei publicae constituendae - triumwirat zawiązany dla republiki, która musi powstać (przyp. red.).

4

Właściwie Niemiecko-Austriacka Republika (przyp. red.).

5

W walkach na frontach I wojny światowej zginęło, zmarło po odniesieniu ran lub z powodu chorób 110.000 żołnierzy armii austro-węgierskiej (przyp. red.).

6

Uderzająca Korporacja Studencka Markomania (przyp. red.).

7

Dosłownie twarz pokryta bliznami (przyp. red.).

8

Gustav Scheel kierował narodowosocjalistycznym Związkiem Studentów, który był w strukturze partyjnej tzw. „ogniwem NSDAP” (przyp. red.).

9

Republikański Związek Obrony - paramilitarna organizacja socjaldemokratyczna (przyp. red.).

10

„Heimwehr” (Obrona Kraju) - organizacja paramilitarna utworzona w latach 1918-1919, której celem miała być obrona granic nowej Austrii. Stała się ona zbrojnym zapleczem Partii Chrześcijańsko-Społecznej. Jej przywódcą był Ernst Rüdiger książę von Starhemberg. „Heimatschutz” (Ochrona Kraju), kierowana przez Emila Feya, była skrajnie nacjonalistyczną organizacją paramilitarną. Obie te organizacje współpracowały w walce z lewicą i często traktowane są jako jeden ruch. Ich przywódcy weszli w skład rządu kanclerza Engelberta Dollfussa (przyp. red.).

11

Według źródeł opublikowanych w Austrii, odpowiedzialność za śmierć kanclerza Austrii, Engelberta Dollfussa, ponoszą organizatorzy hitlerowskiego puczu, zwłaszcza członkowie SS Standarte 89 (odpowiednik pułku w strukturze terenowej SS). Wojskowy Trybunał Doraźny skazał po puczu na karę śmierci 13 spośród aresztowanych rebeliantów, w tym Otto Planettę. Główny świadek oskarżenia, lokaj Otto Hedvicek, oświadczył przed sądem, że Planetta oddał w kierunku kanclerza dwa strzały. Rzeczoznawca wojskowy, generał Walther Pummerer, stwierdził, iż strzelano wtedy z dwóch pistoletów. Pociski, które ugodziły Dollfussa wystrzelono z pistoletu należącego do Planetty. Otto Skorzeny znajdował się w szeregach wiedeńskiej SS Standarte 89 od lutego 1934 r. Skorzeny sugeruje, że kanclerz nie został zabity przez rebeliantów z SS (przyp. red.).

12

Puczyści w Wiedniu skapitulowali 25 lipca, ale walki na prowincji, szczególnie w Styrii, Karyntii i Tyrolu toczyły się do 29 lipca. Straty dotyczą walk w całej Austrii (przyp. red.).

13

Hitler wiedział o tym i był na bieżąco informowany (przyp. red.).

14

Do 3 lipca 1934 r. Franz von Papen pełnił obowiązki wicekanclerza Rzeszy. W Wiedniu objął funkcję posła (od 1936 r. ambasadora) Niemiec (przyp. red.).

ANSCHLUSS

Ćwiczenia w „Deutschen Turnerbund” - Szczególne referendum zaproponowane przez Schuschnigga albo tajne głosowanie bez kabin - Noc 11 marca 1938 r. - Seyss-Inquart kanclerzem - W pałacu prezydenckim: uniknięcie dramatu między Batalionem Gwardii a SA - Hitler widziany z naszego rusztowania - Zmiany poglądów i triumfalny plebiscyt - Ludzie z drugiej strony Menu.

11 lipca 1936 r. następca Dollfussa, Kurt von Schuschnigg, uznał oficjalnie, że „Austria jest w gruncie rzeczy państwem niemieckim”, ale był przeciwny unii z Niemcami i zachęcał policję do bezlitosnego tłumienia manifestacji proniemieckich.

Spotkanie Hitler-Schuschnigg, które odbyło się 12 lutego 1938 r. w Berchtesgaden, dało nam tylko nadzieję na przyszłą normalizację stosunków między Niemcami a Austrią i szybki powrót na łono macierzy nie wydawał się nam możliwy. Partia narodowosocjalistyczna została, pod pewnymi warunkami, ponownie zalegalizowana. Ja należałem od roku 1935 do Niemieckiego Związku Gimnastycznego („Deutscher Turnerbund”) istniejącego równocześnie w Austrii i Niemczech. Traf chciał, że znalazłem się tam w gronie wielu dawnych członków lub sympatyków rozwiązanej partii. Nie trzeba chyba dodawać, że wszyscy spośród 60.000 członków „Turnerbundu”, byli zwolennikami zjednoczenia z Niemcami. Wewnątrz tego towarzystwa gimnastycznego zorganizowaliśmy sekcje obronne. Byłem szefem takiej sekcji. Wiedzieliśmy jednak, że komuniści i socjaldemokraci uchodzili za mistrzów w sztuce maskowania swych oddziałów. Orientowaliśmy się, że Moskwa dała austriackim przywódcom [partii komunistycznej] dokładne dyrektywy utworzenia Frontu Ludowego i wzięcia w Wiedniu rewanżu za Berlin.

Po powrocie z Berchtesgaden Schuschnigg przeformował swój gabinet i mianował Seyss-Inquarta ministrem spraw wewnętrznych. Był to wspaniały adwokat i praktykujący katolik, który przed wstąpieniem do partii narodowosocjalistycznej należał, tak jak większość Austriaków, do zwolenników Anschlussu. W tym samym czasie kanclerz robił wszystko, by porozumieć się przeciw nam z kierownictwem organizacji skrajnie lewicowych. Presja Moskwy stała się niebawem silniejsza i Schuschnigg zdecydował się na awanturę, która miała zadecydować o losie Austrii.

W środę 9 marca 1938 r. padł grom z jasnego nieba. Kanclerz ogłosił w Innsbrucku na niedzielę 13 marca plebiscyt za lub przeciw „Austrii wolnej, niemieckiej, niepodległej, społecznej, chrześcijańskiej i zjednoczonej!”

Berlin natychmiast oskarżył go o „świadome złamanie porozumienia z Berchtesgaden”, „grę na rzecz Moskwy” i „chęć ustanowienia w Wiedniu republiki sowieckiej”. W rzeczywistości, jak zauważył w swej Historii Armii Niemieckiej (t. IV) francuski historyk, Jacques Benoist-Mechin: „Będziemy świadkiem dziwnego spektaklu, z którego pospieszyła wyciągnąć korzyści propaganda hitlerowska: poza Frontem Ojczyźnianym jedyną siłą toczącą otwarcie kampanię o plebiscyt będą komuniści”.

Wiemy dziś, że kanclerz był ofiarą różnych miraży i, bez wątpienia, obietnic, które nie mogły być dotrzymane. Zaczął oddalać się od prawicy monarchistycznej, odpowiadając negatywnie na propozycję restauracji tronu złożoną przez Otto Habsburga, który podpisał swój manifest „Otto, LR.”, to znaczy Imperator Rex - tak samo jak Karol V.1 Na skutek tego, dziewięć dni później, 26 lutego, minister spraw zagranicznych Francji, Yvon Delbos, dał przed francuskim parlamentem kanclerzowi austriackiemu świadectwo swej satysfakcji: „Francja nie potrafiłaby przestać interesować się losem Austrii i potwierdza dziś, że niepodległość Austrii jest niezbędnym elementem równowagi europejskiej”.

W swoich Wspomnieniach Franz von Papen napisze później, że „to osobisty przyjaciel Schuschnigga, poseł francuski w Wiedniu, [Gabriel] Puaux, był ojcem plebiscytu”.

Dążąc do uniemożliwienia lub przynajmniej opóźnienia Anschlussu dzięki sukcesowi swego referendum, kanclerz liczył na poparcie zagraniczne, którego bardzo szybko mu odmówiono. W Londynie właśnie podał się do dymisji minister spraw zagranicznych, Anthony Eden. [Arthur Neville] Chamberlain, który powołał na jego miejsce lorda Halifaxa, uważał projekt austriackiego referendum za hazardous business. Poseł Czechosłowacji w Berlinie, dr Mastny, podobno zapewnił marszałka Hermanna Göringa, że prezydent [Eduard] Beneś nie ma zamiaru wtrącać się do wydarzeń austriackich.

Późnym rankiem 7 marca austriacki attache wojskowy w Rzymie, pułkownik Liebitsky, wręczył Mussoliniemu kopię przemówienia, które Schuschnigg miał wygłosić w Innsbrucku. Szczerze przerażony Duce interweniował natychmiast, by kanclerz odstąpił od pomysłu, „który może

szybko obrócić się przeciw niemu”. Schuschnigg jednak nie wziął pod uwagę jego zdania. Czy otrzymał zdecydowane zapewnienia o poparciu Francji? Można w to wątpić. Kilka tygodni wcześniej rząd Chautempsa otrzymał votum zaufania parlamentu znaczną większością głosów, 439 do 2. Nazajutrz po przemówieniu w Innsbrucku, rankiem 10 marca, Camille Chautemps zabrał na krótko głos w Izbie Deputowanych. Zszedł z trybuny i opuścił salę; za nim uczynili to w ciszy jego ministrowie. Gabinet Chautempsa podał się do dymisji, dysponując większością parlamentarną!

Uprawiając gimnastykę w „Turnerbundzie”, czytaliśmy dużo zagranicznych dzienników, takich jak „Times”, „Daily Telegraph”, „Frankfurter Zeitung”, „Le Temps” i prasę szwajcarską. Wieczorem 10 marca odnieśliśmy wrażenie, że Schuschnigg stracił rozum stawiając sam siebie w izolacji.

Warto przypomnieć, w jaki sposób miało się odbyć referendum. Ostatnie wybory do Zgromadzenia Narodowego odbyły się w 1929 r„ nie istniały więc żadne listy wyborcze. Wyjaśniono, że były niepotrzebne. O wszystko miał się zatroszczyć Front Ojczyźniany, jedyny organizator referendum. Po pierwsze, wszyscy urzędnicy mieli obowiązek głosowania w swoich biurach; każdy dwudziestopięcioletni obywatel w Wiedniu, a o rok młodszy na prowincji, mógł głosować na podstawie okazania książeczki rodzinnej, rachunku za czynsz, gaz lub elektryczność, książeczki oszczędnościowej, legitymacji Frontu Ojczyźnianego lub Związku Chłopskiego itp. Wyborcy, znani przez członków komisji, mogli się nawet obyć bez żadnego dowodu tożsamości! Sprecyzowano, że głosowanie będzie publiczne i w biurach pozostaną tylko karty z TAK. Nie będzie kabin. Obywatele zamierzający głosować przeciw mieli sami przynieść kartę z napisem NIE i poprosić komisję o oficjalną kopertę w celu oddania głosu!

W takich warunkach grupa pięćdziesięciu wesołków, rozpoczynająca obchód biur wyborczych od wczesnego ranka i zaakceptowana przez przyjaciół z komisji, mogła zapewnić Schuschniggowi kilka tysięcy głosów. Rządowe radio i prasa tymczasem powtarzały: „Każdy obywatel głosujący NIE dopuści się zdrady narodowej”. W ten sposób ci, którzy byliby na tyle naiwni, by przyjść z kartą oznaczoną NIE, sami określiliby się jako zdrajcy.

Tego rodzaju działania z pewnością nie były uczciwe, ale organizatorom wydawały się znakomite.

Tej samej nocy, 10 marca, Schuschnigg wydał rozkaz mobilizacji poborowych, powołanych do służby w 1935 r. Postawiono też w stan pogotowia milicję Frontu Ojczyźnianego. Najbardziej niepokoił fakt, że pojawiły się znów stare oddziały ultramarksistowskiego „Schutzbundu”, niektóre przebrane w jasnoszare mundury Oddziałów Szturmowych Marchii Wschodniej - bojówek Frontu Ojczyźnianego. Cokolwiek by o tym mówić, Schuschnigg zmobilizował wszelkie środki i rano 11 marca zobaczyliśmy na krążących po Wiedniu ciężarówkach propagandzistów Frontu z podniesionymi pięściami. Burmistrz Wiednia, [Richard] Schmitz, wezwał poprzedniego wieczoru komendantów milicji robotniczych, którym rozdano broń. Na kolumnach ciężarówek przybywających z przedmieść rozwieszono zresztą czerwone flagi z sierpem i młotem. Robotnicy podnosili zaciśnięte pięści, śpiewając Międzynarodówkę i krzyczeli: „Głosujcie TAK za wolnością! Precz z Hitlerem! Niech żyje Moskwa!”

W tym samym czasie samoloty z biało-czerwoną kokardą zrzucały nad stolicą tony ulotek, na których były słowa: „Głosujcie TAK!”

Jakie mogło być znaczenie tego dziwacznego referendum, zorganizowanego w trzy doby przez władzę nie popieraną przez naród? Od poprzedzającego je wieczora w Urzędzie Kanclerskim dochodziło do coraz ostrzejszych dyskusji. Sensacja: w „Wiener Neuesten Nachrichten” opublikowano manifest adiutanta Arthura Seyss-Inquarta w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, dr. Jury, w którym obwieścił on, że „arbitralne referendum jest nielegalne” i wezwał ludność do zbojkotowania go. Skonfiskowanie gazety okazało się niemożliwe.

Co się wydarzyło później? Po wielu wahaniach, około godziny 13 tego samego dnia, 11 marca, kanclerz ogłosił, że zmodyfikuje formułę referendum. Chciał zyskać na czasie, ale marszałek Góring (o godzinie 16.30) domagał się telefonicznie z Berlina bezwarunkowej dymisji rządu. Zmotoryzowane dywizje niemieckie stały już skoncentrowane nad granicą. Schuschnigg spytał wówczas sekretarza stanu do spraw obrony, dr. Zehnera, czy wojska lądowe i policja są gotowe do stawienia oporu. Zrozumiał wkrótce, że nic nie zdoła już przeszkodzić wojskom Rzeszy w wejściu do Wiednia, chyba że ogromny entuzjazm ludności.

Dowiedziawszy się o mobilizacji milicji robotniczych, przywódcy „Turnerbundu” postawili w stan pogotowia sekcje obronne związku. Za żadną cenę nie chcieliśmy przeżyć ponownie krwawych dni z lat 1927 i 1934.

W czasie zapadającego zmierzchu przed Urzędem Kanclerskim zgromadziło się mnóstwo ludzi. Moi towarzysze i ja byliśmy zaniepokojeni lub pełni euforii, zależnie od wieści przechodzących przez tłum. Nagle, o godzinie 20.00, Seyss-Inąuart zaapelował o powszechny spokój i prosił „policję i narodowosocjalistyczne siły bezpieczeństwa o czuwanie nad zachowaniem porządku”. Ku mojemu zaskoczeniu, zauważyliśmy, że wielu ludzi, w tym policjanci, założyło opaski ze swastyką. Wszyscy natychmiast stali się narodowymi socjalistami po przyjęciu przez prezydenta Republiki dymisji Schuschnigga.

Prezydent Miklas wzbraniał się początkowo przed mianowaniem jego następcą Seyss-Inąuarta, mimo że był on jedynym urzędującym ministrem, pozostającym przy tym na stanowisku na prośbę Miklasa. Prezydent był zresztą czcigodnym człowiekiem surowych zasad, mającym czternaścioro dzieci. Nie wiedział jednak, że dwoje z nich było już członkami nielegalnych SA!

To, co zwykło się nazywać „gwałtem na Austrii” zaczęło się tamtej nocy radosnym marszem z pochodniami po ulicach Wiednia i przed Urzędem Kanclerskim. Na Placu Bohaterów ludzie płakali, śmiali się i obejmowali. Kiedy około godziny 23 flagi ze swastyką pojawiły się na balkonie tego urzędu, tłum popadł w delirium.

Podczas gdy synowie prezydenta krzyczeli na placu „Heil Hitler!”, uparty Miklas długo szukał następcy zdymisjonowanego Schuschnigga. Nie chciał Seyss-Inquarta, polecanego, a później narzuconego przez Gó-ringa, który szukał posad dla swoich dwóch austriackich szwagrów. Po ulokowaniu się w Urzędzie Kanclerskim, Miklas rozmawiał z kilkunastoma politykami, takimi jak: sekretarz stanu, dr Skubl, dawny premier rządu chrześcijańsko-społecznego, dr [Otto] Ender, czy wreszcie zaniepokojony możliwością bratobójczych starć, generalny inspektor armii, [Sigi-smund] Schilkawsky. Wszyscy odmówili. Znużony Miklas mianował przed północą Seyss-Inąuarta, który wręczył natychmiast prezydentowi listę nowych ministrów.

Byłem jeszcze z towarzyszami przed Urzędem Kanclerskim, kiedy Seyss-Inquart pojawił się na balkonie. Powitała go wspaniała owacja. Zrozumieliśmy, że został kanclerzem. Wygłosił krótkie przemówienie, z którego we wrzawie nie usłyszeliśmy ani słowa. Nagle zapadła wielka cisza i, odkrywszy głowy, ogromny tłum zaśpiewał hymn niemiecki. Nigdy nie zapomnę tej chwili, która była zadośćuczynieniem za wiele kłopotów, poświęceń i poniżeń.

Czytałem, że przy tej okazji „złamano zasady demokratyczne”. Przecież w Austrii nie było nawet cienia demokracji. Kanclerz Dollfuss rozwiązał parlament w marcu 1933 r. Miklas mianował Schuschnigga kanclerzem po tragicznej śmierci Dollfussa bez konsultacji z kimkolwiek. Żeby zrozumieć naszą postawę, niezbędna jest dobra wola i choćby pobieżna znajomość historii.

Widzę się jeszcze podczas tej pamiętnej nocy w towarzystwie moich druhów z „Deutschen Turnerbund”. Byliśmy w pogotowiu od wczesnego popołudnia, ubrani w okrycia alpinistów, mogące od biedy uchodzić za kurtki mundurowe, oraz w bryczesy lub spodnie narciarskie. Nie mieliśmy opasek.

Byliśmy tak szczęśliwi, że nie czuliśmy ani głodu, ani zimna. Gdy Plac Bohaterów opustoszał, udałem się, ciągle w otoczeniu moich towarzyszy, na położoną za Urzędem Kanclerskim małą uliczkę. Niedaleko stał zaparkowany mój samochód. Minął pierwszy entuzjazm i zdawało się nam, że to sen. Czy Seyss-Inquart stał się rzeczywiście narodowym socjalistą, jak to możliwe? Do tej pory uważaliśmy go tylko za człowieka umiarkowanego. Jaka będzie reakcja skrajnej lewicy? Czy naprawdę, jak głosiła plotka, Hitler wydał niemieckim wojskom rozkaz wkroczenia do Austrii?

W tym momencie z jednej z bram wyjechała powoli na chodnik uliczki czarna limuzyna. Ustawiliśmy się w szeregu, by pozwolić jej przejechać. Usłyszałem, że wola mnie z daleka jakiś człowiek, wychodzący w towarzystwie kilku mężczyzn z pałacu. Podszedł szybko. Wtedy poznałem Bruno Weissa, prezesa naszego „Deutscher Turnerbund”. Wydawał się zdenerwowany i zapytał mnie, czy dysponuję samochodem.

- Bardzo dobrze - powiedział. - To szczęście, że pana znalazłem. Potrzebujemy człowieka spokojnego i rozsądnego! Czy widział pan przed chwilą wielką, czarną limuzynę? To dobrze. W środku jest prezydent Miklas. Wraca do swego pałacu przy ReisnerstraBe, obsadzonego przez oddział Batalionu Gwardii. Dowiedzieliśmy się właśnie, że w tej samej chwili oddział SA z Florisdorfu otrzymał rozkaz wyjazdu na ReisnerstraBe, gdyż prezydent także powinien być chroniony przez nowy rząd. Za żadną cenę nie wolno dopuścić do starcia między tymi dwoma formacjami. Pan mnie rozumie?

- Oczywiście, drogi panie Weiss. Aleja nie mam władzy...

Przerwał mi jednym gestem:

- W imieniu nowego kanclerza powierzam panu obowiązek udania się na ReisnerstraBe i spokojnego, lecz zdecydowanego interweniowania w celu uniknięcia jakiegokolwiek incydentu. Niech pan zbierze kilku towarzyszy, ale proszę nie tracić nawet minuty. Uprzedzę kanclerza, że powierzyłem panu tę misję. Spróbuję załatwić sprawę przez telefon, choć byłoby lepiej, gdyby znalazł się pan na miejscu. Kiedy już pan tam dojedzie, proszę zadzwonić do Urzędu Kanclerskiego. Niech pan już jedzie, mój drogi. Każda minuta jest cenna...”

I tak się stało! Szczęśliwie natychmiast zebrałem dziesięciu towarzyszy, którzy upchnęli się w dwóch lub trzech samochodach albo też wskoczyli na swoje motocykle. Ruszyliśmy przez przelewający się tłum i przybyliśmy pod pałac dokładnie w momencie, gdy wjeżdżał do niego prezydent. Wjechaliśmy za nim i wydałem rozkaz zamknięcia głównej bramy.

Kiedy wtargnęliśmy do holu, prezydent właśnie wchodził po schodach. Z galerii na pierwszym piętrze wyskoczył jakiś młody podporucznik Batalionu Gwardii i wyciągnął pistolet. Krzyki gwardzistów i członków otoczenia prezydenta oraz pojawienie się oszołomionej pani Miklas sprawiły, że zamieszanie sięgnęło szczytu. Krzyknąłem głośniej niż inni:

- Proszę o ciszę!

- Ładuj broń! - rozkazał podporucznik.

Oficer, którego spotkałem trzy tygodnie później w mundurze kapitana Wehrmachtu, z czasem ze mną zaprzyjaźniony, wykonywał tylko swój obowiązek. Na szczęście nie mieliśmy ani broni, ani opasek, ale różnorodność naszych dziwacznych ubrań nie przemawiała na naszą korzyść. Sytuacja wyglądała następująco: wzdłuż pierwszej galerii i u góry schodów stało dwudziestu gwardzistów z wymierzoną w nas bronią; pośrodku schodów zatrzymał się prezydent, który bez słowa patrzył na swoją żonę. Od strony ulicy narastał hałas. Ludzie z SA wyskakujący z ciężarówek domagali się otwarcia bramy. Pragnąłem wówczas, by okazała się bardzo solidna.

- Spokój panowie! - krzyknąłem jeszcze raz. - Panie prezydencie, proszę mnie wysłuchać...

Miklas odwrócił się do mnie i przyglądał mi się zaskoczony:

- Kim pan jest i czego pan chce?

- Proszę pozwolić przedstawić się: inżynier Skorzeny. Jestem wysłannikiem kanclerza federalnego, żeby czuwać przy pańskiej osobie, panie prezydencie. Czy mogę zatelefonować do kanclerza? Będzie mógł zaświadczyć, że jestem tu z jego polecenia.