Niosący światło - Magdalena Kałużyńska - ebook + audiobook + książka

Niosący światło ebook

Magdalena Kałużyńska

4,0

Opis

Uważaj, czego sobie życzysz!

Słyszysz różne głosy? Widzisz dziwne postacie? Twoimi przyjaciółmi są mówiące po ludzku zwierzęta i niewidzialni towarzysze? Boisz się o swoje życie, a nie wiesz dlaczego? Być może zastanawiasz się nad podjęciem leczenia… Czy słusznie?

Niosący światło to kipiel mrocznych żądz i krwiożerczych instynktów, głębokiego lęku i równie potężnego pragnienia. To lustro, w którym się przejrzysz.  

 

Magdalena Kałużyńska – autorka horrorów, między innymi serii Alvethor, w której ukazały się Białe miejsce Pandemia. Jej ulubioną odmianą gatunku jest slasher.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 551

Rok wydania: 2022

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Książkę dedykuję mojej Mamie.

Niosący światło

Uważaj, o czym marzysz, bo może się to spełnić…

Anonim

Wzywam Tego, który Panem jest moim!

Inwokacja (fragment). Zapis w Księdze zgromadzenia

Spytał, gdzie idzie.

– Przypudrować nos – odparła. – Zaraz wracam.

Powiódł za nią wzrokiem, patrzył, jak znika mu z pola widzenia. Odczekał chwilę. Upewniwszy się, że nie wraca, przysunął szklankę z jej niedopitym drinkiem. Ukradkiem wrzucił tam malutką, podłużną tabletkę, która w zetknięciu z płynem prawie natychmiast rozpadła się w drgającą plamę białego osadu. Kilka energicznych ruchów mieszadełka rozpuściło mgiełkę, przywracając klarowność drinka.

Pub tętnił późnowieczornym piątkowym życiem. Początek weekendu oznaczał również początek hucznych zabaw. W lokalu było głośno, tłoczno i mimo włączonych nawiewów z klimatyzatorów, dusznawo. Dźwięczało szkło, niektórzy ludzie nawet śpiewali, przekrzykując i tak donośną muzykę dobiegającą z wiszących przy suficie głośników. Gdzieniegdzie nad stolikami unosiły się kłęby papierosowego dymu.

W łazience zamknęła drzwi, przekręciła klucz w zamku, nacisnęła klamkę kilka razy, zajrzała do każdej kabiny i upewniwszy się, że jest w sama, stanęła przy jednej z umywalek.

– A mama mówiła, żeby nie zostawiać samopas niedopitych drinków. Teraz ten… mój towarzysz… wrzuca tam tabletkę – szeptała, wyjmując z torebki małe, złote, płaskie puzderko przypominające puderniczkę, podłużne etui podobne do utwardzonego etui na okulary, książeczkę wyglądającą zupełnie jak książeczka do nabożeństwa oraz malutką, plastikową kosmetyczną szpatułkę. Położyła to wszystko na blacie okalającym umywalkę, spojrzała w lustro. Za sobą miała pustą ścianę. Bez żadnych półek, szafek ani drzwi od kabiny, bez okna. Rozległo się kilka dudniących uderzeń. Ktoś się dobijał do łazienki. Musiała jakoś załagodzić sytuację. Zyskać trochę czasu. Przekrzykując muzykę, a raczej drąc się na całe gardło, przeprosiła za niedogodności. Krzyczała, że wypadły jej szkła kontaktowe, tu, gdzieś na podłodze. Zamknęła drzwi, bo podłoga biała, szkła przezroczyste, jeszcze by ktoś zadeptał…

Głos po drugiej stronie drzwi odkrzyknął, żeby się nie śpieszyła. Pewnie gdzieś w pubie jest jakaś druga łazienka, może na piętrze.

– Bardzo dziękuję.

– Nie ma za co.

Nie ma za co…

Z całej siły kilkakrotnie uderzyła pięścią w wiszący na ścianie podajnik z papierowymi ręcznikami. Zamek w końcu odskoczył. Wyjęła wszystkie ręczniki i ułożyła je na podłodze, kilka kroków od umywalki.

Otworzyła książeczkę na stronie zaznaczonej czerwoną aksamitną zakładką. Uchyliła wieko puzderka. Końcówką szpatułki nabrała trochę znajdującej się w środku sypkiej jasnoniebieskiej, błyszczącej substancji. Przyłożyła plastik do lewej dziurki nosa, przycisnęła prawą dziurkę palcem i wciągając powietrze, wchłonęła proszek. Powtórzyła czynność, przykładając końcówkę szpatułki do prawej dziurki. Odchyliła głowę, żeby substancja mogła swobodnie spłynąć ze śluzem do gardła. Ucisnęła nos obustronnie kilka razy, kilka razy mocno wciągnęła powietrze, przełknęła ślinę.

Poszło.

Zdjęła buty, bluzkę i biustonosz. Z etui wyjęła szklaną dziesięciomililitrową strzykawkę, napełnioną do połowy czarnym, połyskującym płynem. Nałożyła jednorazową igłę na końcówkę strzykawki, puknęła palcem w szklaną ściankę, lekko docisnęła tłok, żeby wypuścić pęcherzyki powietrza. Odliczyła od trzech do jednego i wbiła prawie całą igłę w lewą pierś, powoli wstrzykując oleistą substancję. Czerń znikała z tuby strzykawki milimetr po milimetrze, w takim samym tempie wlewając w pierś niewyobrażalny ból. Jakby strzykawka napełniona była kwasem. Jednak zamiast krzyknąć, jęknąć, przerwać iniekcję czy chociażby syknąć, kobieta milczała. Tylko lekko drżały jej usta.

Kiedy skończyła, ostrożnie wyjęła igłę z ciała, zdjęła ze strzykawki, nałożyła plastikową osłonkę. Schowała strzykawkę do etui, etui do torebki. Schowała również puzderko i szpatułkę. Posprzątała po sobie. Sprawdziła jeszcze, czy nie zostawiła śladów, czarnych kropel albo proszku. Oparła dłonie o chłodny blat. Czuła mdłości, zawroty głowy, mrowienie ust. Przysunęła otwartą książeczkę. Zaczęła czytać na głos:

– Jedynego wzywam. Wzywam oświeconego. Wzywam tego, który nic i wszystko stanowi. Który całość i pustkę tworzy. Tego, który początek i koniec czyni. Który życie i śmierć uwalnia. Wzywam tego, który odpowiedź i pytanie płodzi. Tego, który kłamstwem i prawdą rządzi. – Zawroty głowy stawały się coraz dokuczliwsze. Zamrugała kilka razy, próbując utrzymać uciekającą ostrość spojrzenia. Żeby nie upaść, musiała się chwycić blatu. Bardzo mocno.

– Władcę świata wzywam. Tego, który tobą jest. Ciebie wzywam, który nim jesteś. Wzywam twoje i jego imiona wszystkie. Każde twoje i jego z osobna imię wzywam. Bezkres wszechwiedzy, siły, potęgi i władzy. – Wypowiadanie słów zaczynało sprawiać jej trudność. Drętwiały usta, język. – Wzywam tego, który nikim jest i każdym. Ciebie ja wzywam… żebyś sobą mnie… wypełnił!

Coś poczuła na ustach. Otarła je palcem. Dłoń zabrudziła krew cieknąca z nosa. Cofnęła się kilka kroków. Stanęła na rozłożonych papierowych ręcznikach, rozstawiła nogi, uniosła wyprostowane ręce nad głowę, mocno pochyliła głowę, dotknęła brodą ciała. Zamknęła oczy. Do drzwi łazienki dobijało się już kilka innych osób. Grupka dziewczyn. Te nie były takie cierpliwe jak poprzednia odprawiona spod drzwi z kwitkiem. Wydzierały się na całe gardło. Żeby jakaś głupia napita cipa nie wygłupiała się, bo wezwą ochronę albo nawet policję!

Wrzeszczały:

– Wyjdź stamtąd, krowo! – Waliły pięściami, nawet chyba kopały w drzwi. Chciały do kibla. Miała otworzyć, natychmiast!

Nie słuchała tych krzyków. Stała z uniesionymi rękami.

– Wzywam niosącego światło! Krocząc na jego drodze jedynej i słusznej – recytowała spokojnie w myślach. – Wzywam tego, który doda sił, zabierze serce, rozgoni myśli, spali wspomnienia, zabije sumienie.

Okna w łazience były zamknięte. Klimatyzator działał, ale powietrze w pomieszczeniu stało. Mimo tego długie włosy kobiety zafalowały, jakby wzruszone silnym podmuchem wiatru bądź przeciągiem. Zaraz potem wszystkie drzwi od toaletowych kabin jednocześnie otworzyły się i zamknęły ze zwielokrotnionym trzaskiem.

– Wzywam tego, który sprawi, że na krzyki ogłuchnę, na pokusy oślepnę i słabości odepchnę!

Krew z nosa wypływała coraz bardziej, ściekała między piersiami, wsiąkała w materiał spódnicy, pojedyncze krople skapywały na papierowe ręczniki. Kobieta stanęła na palcach. Po chwili jej stopy oderwały się od podłogi. Zaczęła lewitować.

– Wzywam jedynego obrońcę!

Wisiała na wysokości kilkunastu centymetrów, w powietrzu, koło minuty. W ciszy. Nagle ucichły wrzaski dobijających się do łazienki pijanych kobiet. Wszystko zamarło, powietrze zastygło. Ale włosy kobiety nie przestały się poruszać.

– Wzywam tego, który panem jest moim!

Szarpnęło nią na boki. Niczym szmacianą lalką. Ogromną szmacianą lalką potrząsaną przez rozzłoszczonego dzieciaka. Potem jej ciałem rzuciło do tyłu. Przeleciała w powietrzu odległość dzielącą ją od umywalki do ściany, z głuchym tąpnięciem grzmotnęła plecami oraz tyłem głowy o mur i bezwładnie osunęła się na ziemię.

– Przybywaj!

Kilka minut później, wychodząc z łazienki, nie była już tą samą osobą, która do tej łazienki wchodziła.

– I pomóż mi, ojcze, proszę.

***

– Co ona tam robi? – Marszczył czoło, bębnił palcami o blat, zaciskał usta, rozglądał się. – Cholera, co ona tam robi?

Żadna jego poprzednia towarzyszka nie siedziała w toalecie tyle czasu! Dziwne? Dziwne. Iść do tej toalety, nie iść do tej toalety?! Tylko po co miałbym tam iść? Co jej powiem? Będę stał pod drzwiami jak dureń, gadał jakieś głupoty! Po co?! – denerwował się.

Czekaj!

Uciekła! Na pewno uciekła! Wyszła tylnymi drzwiami albo oknem w kiblu!

– Wystawiła mnie – szepnął. – Pierwszy raz jakaś mnie wystawiła…

Zawsze musi być ten pierwszy raz.

Nie teraz! Nie dzisiaj!

W takim razie czekaj spokojnie!

Już miał zamiar wstać, kiedy ją zobaczył. Podeszła do stolika, bez słowa sięgnęła po resztkę swojego drinka. Wypiła duszkiem.

– Jedziemy do mnie czy do ciebie? – Odstawiła szklankę.

Zacznij mnie w końcu słuchać!

Był zaskoczony. Z tego wszystkiego zapomniał, co chciał powiedzieć. Patrzył na kobietę. Stała bardzo blisko. Na tyle blisko, że od razu coś zauważył. Zmieniony kolor jej oczu. Wcześniej, jeszcze zanim poszła do toalety, miała niebieskie.

Świece na stołach, przygaszone światło w pubie. Trudno w takich warunkach dostrzec tego rodzaju szczegóły. Mimo tego widział dokładnie. Teraz miała oczy bardzo ciemne, prawie czarne. Poczuł lekkie ukłucie niepokoju. Może zdjęła soczewki?

Korekcyjne soczewki kontaktowe nie zmieniają barwy tęczówek. A nawet jeżeli zmieniają, to nie aż do tego stopnia!

Spytać się jej? Nie, nie. Nie chciał wyjść na durnia. O co niby miał się spytać. O to, czy nosiła kolorowe soczewki kontaktowe? Może miał się jeszcze spytać, czy aby na pewno wydepilowała nogi, pachy oraz miejsca intymne. Ma rozszerzone źrenice, ponieważ wypiła doprawiony alkohol i podskoczyło jej ciśnienie. Stąd ten kolor oczu – tłumaczył w myślach.

Potem inny impuls przeleciał mu przez głowę. Może mimo wszystko odwołać całą zabawę? Powiedzieć naprędce skleconą wymówkę, zostawić ją i wyjść? Wrócić do domu samotnie, mieć spokój. Najzwyklejszy, ludzki spokój. Ona miała w sobie coś marginalnie podniecającego i powodowała w nim emocje, jakich nie wywołała nawet w najmniejszym procencie żadna inna kobieta. Rozchylała usta, oddech jej przyspieszył. Widział, że była rozpalona i chętna. Dlaczego w ogóle coś takiego przyszło mu do głowy, żeby zmieniać szczegółowo dopracowany plan. Dlaczego w ogóle przyszło mu do głowy, żeby… stchórzyć. Nie umiał znaleźć innego słowa. Nie usłyszał odpowiedzi na swoje gorączkowe wątpliwości.

Chcesz ją?

Chciał. Oczywiście, że chciał. Wcale tego nie ukrywał.

Ona wie, że ją chcesz.

Zresztą odkąd zaczęli ze sobą rozmawiać, była bardzo bezpośrednia. Również nie ukrywała, na co ma ochotę, że przyszła do tego pubu tę ochotę zaspokoić. Na początku się zdziwił. Pierwszy raz w życiu stwierdzenie o podrywie na jedną noc usłyszał od kobiety. Powiedziała mu również, że owszem, rozważała możliwość skorzystania z agencji towarzyskiej dla kobiet. Żeby kupić sobie chłopaka na piętnaście minut. Albo kupić sobie chłopaka co piętnaście minut i korzystać z silnych, młodych, namiętnych ciał aż do totalnego zaspokojenia. Przez całą noc. Piękna wizja, prawda? Tak, kosztowałoby ją to dużo pieniędzy i pewnie byłoby warto. Ale nie o to jej chodziło. Nie chodziło o seks za pieniądze. Chociaż za pieniądze w dzisiejszym świecie można wszystko.

Podobała mu się jej rozbrajająca szczerość.

– Seks za pieniądze jest ostatecznością. Miłą, profesjonalną, ale ostatecznością. – Wzruszyła ramionami, odrzuciła włosy, rozglądając się po sali. – Zupełnie jak w burdelu. Przychodzisz, wybierasz, ponosisz koszty, konsumujesz. W międzyczasie albo odgrywasz przedstawienie, albo udajesz, że nie odgrywasz.

Odgrywał. Grał niczym zawodowy aktor. I kłamał jak z nut.

Tylko, że ty już masz dosyć udawania.

Miał dosyć udawania. Chciał… marzył, żeby podejść do jakiejś kobiety i bez żadnych wstępnych tekstów, zbędnych ceregieli, tej całej skomplikowanej gry w niby zawoalowane uwodzenie, zaproponować jej swoją zabawę. Bez pytań, odpowiedzi, tłumaczenia się. Dostał gęsiej skórki na samo wyobrażenie.

Tego, czego ty chcesz od tej kobiety, żaden normalny człowiek nie robi. Ale nie martw się tym teraz.

Ta kobieta kusiła go w niespotykany wcześniej sposób.

Spokojnie. Nie czyta w myślach. Jest zachwycająca, bardzo odważna i piekielnie inteligentna… ale w myślach nie czyta.

Piekielnie inteligentna. To było bardziej niż trafne określenie. On lubił takie kobiety. Właśnie takie i tylko takie stanowiły dla niego wyzwanie. Tylko wyzwanie stanowiło dla niego jakiś cel. Dzisiaj osiągnął cel. Kilka lat nauki, poszukiwań, podnoszenia poprzeczki, przestrzegania zasad i ostrej selekcji przyniosło efekt.

Podobasz się jej. To przecież widać. Pamiętaj, że jesteś bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Działasz na płeć piękną.

Działał na kobiety. Reagowały na niego. Wszystkie. Młode, stare, ładne, brzydkie, mężatki, wdowy. Leciały do niego niczym muchy do miodu.

Bo zwracasz uwagę na ich… wnętrze.

Zwracał. Wnętrze kobiet to było coś, co go podniecało najbardziej. To było coś, co chciał poznać, poczuć…

Każda kobieta marzy o facecie, który dostrzeże coś więcej niż walory cielesne, coś więcej niż tylko gładką i pachnącą, seksowną powierzchowność.

Marzenia… niektóre się spełniają, niestety.

Kupujesz wino ze względu na wygląd butelki? Przecież jesteś koneserem zawartości, smaku… nie zbierasz nalepek.

Ale to nie znaczyło, że nie był wybredny co do wyglądu, czy też, że nie był wymagający. Nie brał byle kogo. Z prawie masochistycznym zadowoleniem przebierał w lgnących do niego kobietach jak w ulęgałkach. Miał swoje zasady, których rygorystycznie przestrzegał. Nie podrywał nastolatek albo kobiet wyglądających za młodo. Poza tym dowód osobisty można było z łatwością podrobić lub pożyczyć od starszej koleżanki, upodobnić się do wizerunku ze zdjęcia.

Chyba nie chcesz, żeby przylgnęła do ciebie łatka frajera albo pedofila?

Nie wiadomo, który określnik gorszy. Wiadomo, nie chciał wpadki. Był ostrożny. Może niekiedy nawet za bardzo, ale ostrożności nigdy za wiele. Żadnych frustratek czy od dawna samotnych, spragnionych byle jakiego mężczyzny. Niekiedy nawet zdawkowa wymiana zdań pozwalała mu się zorientować, czy miał do czynienia z tego rodzaju kobietą.

Patrz na mowę ciała. Pamiętaj, że ciało nie kłamie. Nigdy.

Czytał z mowy ciała więcej niż ze słów. A jeżeli już rozmawiał…

Jeżeli już rozmawiasz, to i słuchasz. Umiesz słuchać kobiet.

Dlatego często, niestety, potwierdzała się zasada, że piękno niekoniecznie idzie w parze z inteligencją. Dlatego nie podchodził do kobiet wyglądających jak porcelanowe lalki, z plastikową filmową urodą. Tak, były nad wyraz piękne, zadbane, wyglądały jak wycięte z żurnala. Tylko on już znudził się pustą rozmową z takimi kobietami, a raczej znudził się pustym tych lalek monologiem.

Dlaczego niestety? Przecież mężczyzna, który umie słuchać kobiet, jest rzadkością w dzisiejszych czasach.

Nie oznaczało to jednak, że zwracał uwagę na kobiety niezadbane bądź nieatrakcyjne czy kolokwialnie mówiąc – brzydkie. Ostatnimi czasy ciągnęło go jednak do kobiet dojrzałych, których na przykład twarz nosiła ślady upływającego czasu lub targających emocji, a ciało…

Zostaw na deser.

Teraz stała przed nim taka kobieta. Dojrzała, dorodna.

Ideałów nie ma. Mówiłeś, że tego rodzaju istoty nie chodzą po ziemi. Jak widzisz, ona istnieje.

Tak. Uważał, że ideałów nie ma. Myślał tak jeszcze zanim wszedł do tego pubu. Potem zobaczył tę kobietę. Siedziała na stołku przy barze. Przyciągnęła jego wzrok niczym olbrzymi magnes przyciąga opiłek metalu. I od razu mu się spodobała. Od razu do niej podszedł. Bez dłuższej obserwacji, bez czekania na jej ruch.

Instynktownie ją znalazłeś.

Jeszcze do końca nie wierzył, że ją znalazł.

To uwierz. Jest twoja.

Była posągowa, raczej przystojna niż klasycznie piękna, smukła, ale sporo od niego niższa. To dobrze – ucieszył się w myślach.

To nawet lepiej, że jest od ciebie niższa. Nie będziesz musiał używać drabiny.

Biała koszula opinała jej bardzo duże piersi, wąska spódnica podkreślała talię, wybujałość bioder, uda. Na wyobrażenie dalszego ciągu wieczora i następnie nocy cieszył się zupełnie jak prawiczek stojący u progu spełnienia obietnicy rozkoszy, którą będzie wspominał do końca życia. To było ziszczenie marzenia. Skrywanego najgłębiej, najbardziej hołubionego. Marzenia idealnego. I kiedy spytała, czy jechać do niej, czy do niego, od razu i zdecydowanie odpowiedział:

– Jedziemy do mnie.

A gdzieżby indziej. Pojadą do niego. Poza tym wszystko już skrupulatnie przygotował. Dopiął na ostatni guzik. Wystrój, dodatki…

Dla ciebie, moja piękna – myślał, całując jej dłoń. – Wszystko dla ciebie.

Dla ciebie.

***

Noc zapadła błyskawicznie. Mimo ograniczeń prędkości w mieście, bardzo szybko jechał samochodem. Włączył radio i wybrał stację nadającą spokojną muzykę. Monotonną pościelówę. Melodia leniwie sączyła się z głośników. On jako kierowca w ogóle nie słuchał tego rodzaju muzyki. To było specjalnie dla nich. Dla jego pasażerek. Tej nocy muzyka z samochodowych głośników leciała specjalnie dla niej… Zerknął na siedzącą obok kobietę i stwierdził, że w tym przypadku wcale nie musiał stosować tego rodzaju dodatkowych usypiaczy. Teraz mogła nawet wybuchnąć bomba. Widział, że pasażerka przegrywa walkę z sennością, z trudem utrzymuje otwarte oczy, coś mamrocze, ciężko zwiesza głowę. Ideał idealnie zasypiał. Nawet jeżeli wcześniej był jakiś cień wątpliwości, czy aby cały misterny plan wypali, widząc zachowanie kobiety, mężczyzna już tego rodzaju wątpliwości nie miał. Żadnych wątpliwości nie miał. Cieszył go fakt, że bardzo szybko zareagowała na słodkie cudo. Owo słodkie cudo robiło swoje. Tak nazywał pigułkę gwałtu. Oczywiście, proszek nie był w ogóle słodki w smaku. Za to miał cudotwórcze właściwości. Mężczyzna doskonale znał działanie otępiającego specyfiku, ponieważ już nie pierwszy raz z niego korzystał.

Bo nikt… bo żadna mu się nie oprze.

No chyba, żeby tam w barze jednak nie wypiła swojego zaprawionego pigułką drinka. Wtedy trzeba by było podjąć innego rodzaju działania.

Ale przecież wypiła, nic nie podejrzewając. Wypiła duszkiem. Dziwne, że dała się nabrać. Szczególnie dziwne, że gazety i telewizja co chwila informowały społeczeństwo o niebezpieczeństwie płynącym z coraz bardziej popularnego niechlubnego procederu stosowania pigułek gwałtu. Mimo tego liczba kobiet, które co rusz wypijały doprawiony napój, wzrastała.

Ładnie powiedział jeden z dziennikarzy.

Nie pamiętał nic takiego.

Otumaniający środek jest używany celem zacieśnienia więzów damsko-męskich, jednakowoż bez zgody płci pięknej.

Bez zgody? Raczej bez jej wiedzy, skoro była nieprzytomna.

I za to powinieneś jej podziękować.

Że jest nieprzytomna? Bzdura!

Powiedz tak: „Wiesz, piękna, trzeba było uważać, bo przecież licho nie śpi”.

Przecież licho nie śpi. Mimo wszystko nie należy ufać ludziom. Szczególnie nie należy ufać obcemu mężczyźnie poznanemu pół godziny wcześniej w pubie. Może być?

Może być.

Czyli co, miała być piekielnie inteligentna, okazała się głupia? Albo naiwna… Bo chyba nie ślepo spragniona wrażeń. To by było zbyt proste.

To jest prawdziwa kobieta, a takie kobiety są nieprzewidywalne.

Wciąż o nich za mało wiedział. Chciał wiedzieć więcej. Pragnął, żeby ta wiedza była dla niego błogosławieństwem. Cały czas coś mówił. Praktycznie o wszystkim. Paplał, co tylko ślina mu na język przyniosła. Na pewno nie mówił do niej. Przecież ona już od dawna i tak nic nie słyszała. Gadał do siebie, z nieukrywanego podniecenia. Cieszył się na samą myśl tego, co miał już niedługo zrobić. Co sobie skrupulatnie zaplanował…

Jednak radość została nagle przerwana. Zimny dreszcz przebiegł po plecach. Na poboczu stał samochód policyjny. Trzeba było zwolnić do przepisowej szybkości. Nic to nie dało… Funkcjonariusz wyszedł na jezdnię, machnął podświetlanym lizakiem, zatrzymując auto. Widząc zbliżającego się policjanta, zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że zbielały mu kostki. Wbił paznokcie w plastik.

A teraz niechaj twoim błogosławieństwem będzie kłamstwo.

– Prawo jazdy i dowód rejestracyjny poproszę.

– Co przeskrobałem? – Podając dokumenty, próbował być zabawny.

– Przekroczył pan dozwoloną prędkość.

– O ile kilometrów na godzinę ją przekroczyłem?

Nie przesadzaj z poczuciem humoru.

– Dwukrotnie. – Policjant zajrzał do środka samochodu. – Co z pasażerką?

Jeżeli powiesz prawdę, będziesz musiał zabić tego człowieka. A zwykłe, bezsensowne zabijanie nie leży przecież w twoich zamiarach.

Tak, miał wielką ochotę zabić. Takie było jego życzenie.

Ochotę zaspokoisz. Ale pamiętaj, że zabijanie to wyrafinowana sztuka, twoja pasja i twórczość.

Ale nie tego policjanta.

Poza tym w radiowozie jest jego kolega. Śledzi twój każdy ruch. A teraz powiedz, że dziewczyna śpi. Trochę za dużo wypiła.

– Ona śpi. Trochę za dużo wypiła.

Funkcjonariusz spojrzał mu prosto w oczy. Patrzyli na siebie długo w milczeniu. Kierowca tak mocno zagryzał zęby, że zaczynała boleć go szczęka. Funkcjonariuszowi kropla potu spłynęła po policzku.

– A pan? Pił… alkohol?

Nabiera podejrzeń!

Głos policjanta drżał.

Mów do niego! Tylko łagodnie…

– Nie, skądże. Naprawdę, nie piłem. Oczywiście, że nie piłem. Ja nigdy nie jeżdżę po alkoholu.

– To jest do sprawdzenia.

O to chodzi! Mów do niego!

– A tak między nami… wie pan, to nawet lepiej, że moja narzeczona śpi.

Narzeczona. Dobrze. Patrz się na niego, nie spuszczaj wzroku. Tylko nie rób głupich min.

Funkcjonariusz ściągnął brwi.

Daj mu pomyśleć… Wyglądacie na szczęśliwą parę. Całuski, papuski, cukiereczki i ciasteczka. Śniadanie do łóżka, róża w zębach, truskawki, szampan i białe puchate szlafroki. Słodko aż do wyrzygania. Różowy miłosny kicz zalewany różowym lukrem. Wyobraźnia mu działa. Dobrze, bardzo dobrze!

– Dlaczego lepiej, że pana narzeczona teraz śpi?

Spytaj go, czy jest żonaty.

– Jest pan żonaty?

Funkcjonariusz kiwnął głową. Ale zrobił to bardzo niechętnie.

Wie jak to jest mieć kobietę na stałe… Potrafi sobie wyobrazić… Mów do niego!

– Znaczy, wie pan jak to jest. Zna pan kobiety.

Nie przesadzaj z poczuciem humoru! Nie przesadzaj również z podlizywaniem!

– Potrafi pan sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby teraz moja narzeczona nie spała. Zaczęłoby się zrzędzenie. Wpadłaby w szał.

– Raczej tak…

– I wtedy nie moglibyśmy spokojnie rozmawiać.

– Pana narzeczona słusznie by się zdenerwowała. – Policjant cały czas ściągał brwi, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Bardzo wolno, z widocznymi oporami, podał mężczyźnie alkomat. – Na jezdni nie należy szarżować, a przepisy ruchu drogowego są po to, żeby tych przepisów przestrzegać.

Głos nie przestaje mu drżeć, zauważyłeś?

Zauważył.

Mimo że się ciebie boi, to jesteście do siebie podobni. Obydwaj służycie.

– Proszę wdmuchać powietrze, tak długo, aż usłyszy pan sygnał dźwiękowy.

Z tym, że on służy utrzymaniu bezpieczeństwa na drogach, ty zaś służysz sztuce…

Wyświetlacz urządzenia pokazał trzy zera. Nie było promili w organizmie mężczyzny.

Kilka minut później odjechał z miejsca policyjnej kontroli. Dostał kilkusetzłotowy mandat za przekroczenie prędkości oraz punkty karne i ustnik od alkomatu na pamiątkę.

Chyba na wieczną pamiątkę.

Spojrzał we wsteczne lusterko. Funkcjonariusz bardzo wolno zszedł z jezdni. Cały czas patrzał się w kierunku odjeżdżającego samochodu. Mężczyzna przyspieszył dopiero za zakrętem. Za drzewami. Nacisnął pedał gazu. Nieprawda. Depnął pedał gazu do dechy. Chciał jak najszybciej… Nie, on musiał jak najszybciej wydostać się z miasta i jak najszybciej znaleźć się w domu ze swoją idealną wybranką.

Zapamiętał numery rejestracyjne tego samochodu. Poza tym oni przecież wiedzą jak wyglądasz. Jesteś pewien?

Kiwnął głową.

Teraz to tylko kwestia czasu. Tylko kwestia czasu, którego nie masz za dużo.

Czas uciekał. Prawie tak samo szybko jak on.

***

Policjant wsiadł do samochodu. Zdjął czapkę, chusteczką otarł spocone czoło.

– Co się stało? – spytał kolega.

– Zadzwoń do wydziału zabójstw i powiedz, że właśnie wręczyłem mandat temu psychopatycznemu seryjnemu mordercy, który przerabia ludzi na te swoje… na te tak zwane dzieła sztuki nowoczesnej. – Funkcjonariusz był bardzo zdenerwowany. Drżał mu głos, dłonie, oddychał szybko. Słysząc te słowa, drugi policjant najpierw zasłonił usta dłonią, następnie jego oczy zrobiły się okrągłe.

– I powiedz albo nie… Albo ja to im powiem… że mam numery rejestracyjne wozu, którym odjechał.

***

Ogromny i zwalisty facet siedział na miejscu pasażera, cały czas patrząc przez lornetkę. Praktycznie nie odrywał urządzenia od oczu. Natomiast chudszy, a raczej o wiele szczuplejszy, a na pewno drobniejszy kolega tkwił za kierownicą, prawie cały czas wpatrując się w ekran laptopa zamontowanego nad przekładnią skrzyni biegów.

– I jak?

– Nijak. Ale nie ma jeszcze dwudziestej drugiej.

– Głodny jestem – mruknął olbrzym, majdrując przy pokrętle lornetki.

– Przecież niedawno jadłeś.

– Dwie godziny temu to niedawno?

– Raczej.

– No to co, że jadłem. Jestem głodny!

– Człowieku, jeżeli będziesz tyle żarł, to niedługo nie zmieścisz się do służbowego samochodu.

– Na mieście nie mówi się „człowieku”, tylko „człeniu” i zmienimy samochód na większy.

– Gówno mnie obchodzi, jak się mówi na mieście! Samochód na większy? To chyba już tylko na ciężarówkę.

– Na patrolowego tira. Jestem głodny!

– Powtarzasz się.

– Nie powtarzam!

– W takim razie majaczysz.

– Z głodu. Paradoks polega na tym, że stoimy pod całodobowym sklepem. Tam jest tona żarcia na samie i pięć tysięcy knajpek po drodze. Gdyby nie okoliczności, tu mógłby być dla nas raj.

– Dla ciebie raj, ja głodny nie jestem. Nie mogę w takiej chwili myśleć o jedzeniu.

– Ja mogę. To mnie uspokaja.

– Co ty nie powiesz?! Uspokaja…

– Żebyś wiedział.

– Nie wiedziałem, ale już wiem! I jakie okoliczności? Człowieku, my jesteśmy w pracy! I nie możemy się ruszać z miejsca bez powodu! Musisz wytrzymać. Nie masz innego wyjścia.

– Jak to ruszać się z miejsca bez powodu? Powód jest! Poważne zagrożenie życia funkcjonariusza! – próbował żartować zwalisty.

Szczupły nie odpowiedział. Trzęsły mu się dłonie ze zdenerwowania. Westchnął ciężko.

– Nie, że od rany postrzałowej. Nie, że od ran odniesionych w starciu z psychopatą. Śmierć na służbie poniósł z powodu, że padł z głodu – perorował zwalisty. – Marnie to będzie wyglądało w moich aktach.

– Kiedy już padniesz, nic nie będzie cię obchodziło. Nawet zawartość twoich akt. A jeżeli chodzi o marny wygląd, to marnie wyglądają twoje próby poetyckie. Majaczysz!

– Mówiłem, że z głodu.

– W schowku powinny być jakieś słodycze! – warknął kolega. – Batoniki, chyba.

– Do dupy. Słodycze są dla bab, pedałów i bachorów. Dobra, koniec żartów. Bo mi coś rozrzedzanie atmosfery nie wychodzi.

– Mimo wszystko, to miło z twojej strony, że próbowałeś.

Obserwowali główne wejście do centrum handlowego, mieli również ogląd na część parkingu. Oprócz ich samochodu na terenie stało jeszcze siedem nieoznaczonych wozów policyjnych, po dwóch funkcjonariuszy w każdym. Dwudziestu nieumundurowanych policjantów, udając klientów, chodziło po centrum handlowym. Wszyscy byli w stanie najwyższej gotowości. Z rozpoczęciem oficjalnej obławy czekali tylko na sygnał z komendy głównej.

– A propos bachorów – już smutnym głosem powiedział zwalisty – przysłali coś?

– Nadal nic. – Kolega zerknął na ekran laptopa.

– Ja bym tego złamanego chuja teraz zgarnął i wtedy dopiero czekał. Razem z nim sobie bym czekał w celi. Oj, czekałbym z nim, im dłużej, tym lepiej.

– Jeżeli nie będzie potwierdzenia? Pomyśl trochę. Facet trafi do celi, współwięźniowie go poszlachtują, że pedofil. Jeżeli to nie on? Nie wypłacimy się do końca życia za odszkodowania.

– Żartujesz teraz?

– Nie, nie żartuję. Jest kuty na cztery nogi. Dlatego potrzebujemy potwierdzenia tych dowodów!

Mówił o wynikach analizy porównawczej materiału genetycznego, a dokładniej spermy, pobranej z ciała zgwałconej czteroletniej dziewczynki. Dziecko doznało bardzo poważnych obrażeń wewnętrznych i krwotoku. Nie przeżyło. Człowiek podejrzany o ten brutalny gwałt robił właśnie zakupy w centrum handlowym. Pedofil był podejrzany też o inne gwałty dokonane łącznie na piętnastu dzieciach. Ciążyły na nim również podejrzenia o rozpowszechnianie i sprzedawanie dziecięcej pornografii w internecie oraz o sprzedawanie chłopców i dziewczynek napalonym pedofilom za granicę. Jedna z obserwujących go funkcjonariuszek powiedziała przez krótkofalówkę, że podejrzany kupuje ogromne ilości słodyczy. Całe pudła.

– Robi zapasy, przygotowuje się – szepnął duży. – Będzie mamił słodyczami i na pewno znowu zgwałci jakieś dziecko. Sfilmuje to i wrzuci no netu. Ja bym go zgarnął. Teraz!

– Za kupowanie cukierków?

– Za kupowanie cukierków.

– To żaden powód do zgarnięcia, niestety.

– Bardzo szkoda, że żaden! Uwierz mi, że ja bym mu znalazł powód… na poczekaniu! A tym, że jest kuty na cztery nogi, mógłby się najwyżej podetrzeć!

– Wierzę.

Szczupły spojrzał na zegarek.

– Wyniki analizy będą o dziesiątej. Kiedy przyślą maila…

– Wiem – przerwał mu kolega. – Słuchaj, obiecałeś mi.

– Niby co?

– Że będę mógł tego pojeba odwieźć. Ładniej powiedziawszy, eskortować, do aresztu. Pamiętasz?

– Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, żebyś z nim siedział w samochodzie. Żeby z tobą jechał. Wiesz, że musimy go dostarczyć do aresztu żywego?

– Oczywiście.

– Oczywiście, ale co?

– Dojedzie żywy.

– Mhm.

– Leciutko poobijany. Naprawdę leciutko – stwierdził ogromny kolega – ale na pewno… żywy.

– Tak czy inaczej musimy jeszcze poczek…

Szczupły przerwał, ponieważ zadzwonił jego telefon komórkowy. Błyskawicznie go odebrał. Prawie jednocześnie na ekranie laptopa wyświetliła się koperta nowej wiadomości. Tej wiadomości, na którą wszyscy czekali. Zwalisty kliknął na ikonę maila i przeczytał na głos dwa słowa:

– To on.

Mail wyświetlił się również na każdym laptopie w każdym policyjnym samochodzie na parkingu. Policjanci oczekujący w środku centrum handlowego dostali potwierdzającą informację przez krótkofalówki. Momentalnie po obu stronach szklanych rozsuwanych drzwi zaroiło się od ludzi. Zwalisty chwycił za klamkę, żeby otworzyć drzwi samochodu, ale cofnął rękę, ponieważ nagłe szarpnięcie wcisnęło go w fotel. Jego kolega przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył autem z piskiem opon. W międzyczasie cisnął komórką na kokpit.

– Co ty, kurwa, robisz?!

Chudy wyjeżdżał z parkingu.

– Stój! Stój!

Centrum handlowe, w którym funkcjonariusze otoczyli wyraźnie zaskoczonego pedofila, a filigranowa policjantka jednym sprawnym ruchem założyła mu kajdanki, znikało za drzewami.

– Zatrzymaj się!

Nie słuchał kolegi. Przyspieszył.

***

Stanął przed bardzo wysokim murem, gęsto porośniętym zielenią. Wystawił rękę z pilotem i otworzył ażurową, kutą, ogromną bramę.

– To twój pierwszy raz – szepnął, patrząc na kobietę – i ostatni.

Na co dzień mieszkał i pracował w mieście oddalonym o trzydzieści kilometrów. Miał tam wygodne, trzypokojowe, przestronne lokum w strzeżonym apartamentowcu. Do swojego mieszkania jednak nikogo nie zapraszał. Nie miewał żadnych gości, proszonych lub nieproszonych. Nie odwiedzał sąsiadów ani sąsiedzi nie przychodzili do niego. Prawdę mówiąc, nie wiedział nawet, kim są jego sąsiedzi. Unikał innych mieszkańców budynku, nie wdawał się w rozmowy, tym bardziej do mieszkania nie sprowadzał żadnych kobiet. Nigdy.

Do posiadłości również nie przywoził żadnych kobiet, nie przyjmował tu gości ani nikt go nie odwiedzał.

Ona jest twoją wybranką. Jest godna tego miejsca. Jest godna tego, co dla niej przygotowałeś.

W głębi majaczył dwukondygnacyjny dom otoczony krzakami. Kiedyś tak nie wyglądał. Kiedyś tu było inaczej. Mężczyzna kupił zrujnowane siedlisko, otoczone szarym, betonowym murem wyglądającym jak mur cmentarny. Dom bardzo szybko wyremontował, doprowadził instalacje do prawie idealnego stanu, wnętrze przerobił i urządził na miarę swoich potrzeb. Przy murze posadził krzaki ostrokrzewu kolczastego oraz dzikie wino. Po kilku latach ta mieszanka roślin dała hipnotyzujący efekt. Prawie cała, wysoka na pięć metrów szorstka szarość betonu ogrodzenia pokryła się grubą warstwą zieleni. Natomiast pola i łąki otaczające posiadłość zarosły wszystkimi możliwymi rodzajami chwastów, krzaków i samosiejek drzew z oddalonego o kilkaset metrów lasu. Nawet na placu podwórka wyrosły jakieś krzaki. Nie wiadomo skąd. Przecież on tam ich nie sadził.

Teraz ogrodzenie wygląda jak żywcem wyjęte z baśni o śpiącej królewnie.

To określenie bardzo mu się spodobało.

– Żywcem wyjęte… – szepnął.

Bramę garażową też otworzył za pomocą pilota. Wprowadził auto. Nie wyłączył silnika ani nie zgasił świateł. Garaż był ogromny, z łatwością mogłyby się tu zmieścić trzy takie samochody. Ustawione wzdłuż albo wszerz. Zamknął bramę wjazdową. Skierował pilota przed siebie. Na ścianę. A raczej na to, co było tam zamiast ściany. Kolejna karbowana powierzchnia. Kolejna garażowa brama. Jednak o wiele szersza od tej, przez którą tu wjechał. Patrzył, jak tajemnicze wejście majestatycznie się uchyla, stopniowo odsłaniając ogromną, prostokątną dziurę. Wprowadził tam samochód. Bardzo powoli, ostrożnie. Następnie wyłączył silnik i światła. Zamknął wewnętrzną bramę. Kiedy otoczyła go prawie namacalna ciemność, nachylił się w stronę pasażerki.

– Stań przede mną – szepnął, wciągając głęboko powietrze. Czuł jej zapach. Smakował go. Perfumy zmieszane z wonią potu oraz utrzymującym się na włosach i ubraniu zapachem papierosowego dymu. – Dotknij mnie.

Czy takie jest twoje życzenie?

Takie było jego marzenie. Najbardziej skrywane. Nieśmiałe. Trzymał je w tajemnicy. Z ukrywaniem tej fantazji zachowywał się jak dziecko, które nie chce zapeszyć i nic o swoim marzeniu nikomu nie mówi. Nawet o tym najbardziej nierealnym.

Schował pilota do kieszeni spodni. Wysiadł z samochodu. Odwrócił się i – mimo ciemności – zrobił kilka dużych, zdecydowanych kroków. Do ściany. Wiedział, że tam znajdowało się kilkanaście metalowych dźwigni, starych przekładni elektrycznych. Skierowanych do dołu. Z wysiłkiem podnosił je kolejno, jedną po drugiej, i za każdym razem, kiedy zmieniał położenie archaicznego przełącznika, rozlegał się charakterystyczny metaliczny trzask. Dopiero po chwili wystartowały jarzeniowe lampy. Drugą chwilę trwało, zanim rozbłysły wszystkie trzy rzędy jarzeniówek. Dwa biegnące po krańcach sufitu, jeden zamontowany mniej więcej w połowie wysokości ścian. Wszechobecne chłodne światło w mgnieniu oka przegoniło gęstą ciemność.

Lubisz to światło, ponieważ jest martwe.

Lubił też tę swoją nową pracownię. Była zupełnie dziewicza. Dzisiaj miał dokonać inauguracji pomieszczenia. Dokonać tu swojego największego dzieła.

Takie miał życzenie.

***

Zwalisty policjant nazywał się Mateusz Wiśniewski, jego kolega Artur Hofman. Pracowali razem od trzech lat, dużo wspólnie przeszli i obaj mieli już wyrobione zdanie na swój temat. Wiśniewski przypiął koledze konkretną łatkę schorowanego, marudzącego flegmatyka z inklinacjami do przesadnego filozofowania. W rzeczywistości Artur nie był ani schorowany, ani tym bardziej flegmatyczny. Tylko raczej drobnej budowy ciała, a z charakteru, najzwyczajniej w świecie, zrównoważony i opanowany. Mimo tego opanowania koledze dłużny w kwestii epitetów nie został:

– Masz jeden zwój mózgu, wściekliznę, należy ci się kilkumiesięczna kwarantanna i kaganiec zamontowany w szczęce na stałe.

Na pozór Mateusz sprawiał wrażenie niezdarnego i dobrodusznego. Ale tylko na pozór. Oprócz epitetu jednozwojowca Hofman trafnie opisał kolegę. Wiśniewski często wpadał w gniew, krzyczał, rzucał mięsem, nie uznawał kompromisów, nie było z nim żadnej dyskusji ani nie stosował taryfy ulgowej podczas ataku szału. Żadnej taryfy ulgowej. Dla nikogo.

Kiedy Hofman, zamiast pozwolić koledze wysiąść z samochodu czy też samemu wyjść, bez słowa odjechał z parkingu centrum handlowego, Mateusz oczywiście się wściekł. Ale wrzeszczał i klął tylko przez kilkaset metrów.

– Pedofil przyskrzyniony! Olej go! Artysta mignął drogówce! – Arturowi udało się wtrącić kilka słów między wrzaski kolegi. Poczekał na jego reakcję. Zwalistego policjanta zamurowało. Opadł w fotelu.

– Zhaltowali go, bo śmigał. Potem dmuchał w balonik, nawet dostał mandat – kontynuował Hofman. – Chłopaki są w ciężkim szoku. Wciąż stoją na wylotówce z miasta. Jedziemy tam.

– Tylko my?

– Też pytanie! Będą wszystkie jednostki z miasta.

– Nie wszystkie, a pedofil?

– Nie przejmuj się nim już!

Mateuszowi serce waliło niebezpiecznie mocno. Czuł również rozsadzający ból głowy w okolicach skroni, ucisk w klatce piersiowej, duszność. Jakby za moment miał dostać zawału. Uchylił okno, wbił wzrok w ciemną szybę, zacisnął pięści.

– Ej, ja też się boję – westchnął Artur.

– Weź, kurwa, mam kisiel w gaciach!

– Sobie wyobrażam, co miał w gaciach ten chłopak, który psychola zatrzymał.

– Zatrzymał artystę i przeżył. Nie wierzę…

– Ten chłopak z drogowej pewnie też w to nie wierzy.

– Coś mi tu nie pasuje. Nagle niebezpieczny, nieobliczalny i nieuchwytny psychopata pokazał się społeczeństwu?! – Mateusz pstryknął palcami. – Tak po prostu? I dał się skontrolować na drodze?

– Dziwne.

– Nie uciekał ani nikogo nie wypatroszył.

– Obiekt swoich zainteresowań też zmienił.

Mateusz milczał.

– Kiedyś szlachtował wszystkich, mężczyzn i kobiety, od pewnego czasu tylko kobiety. Dlatego policjant z drogówki przeżył! Poza tym ten chłopak, który do mnie dzwonił, powiedział, że psychol był w towarzystwie jakiejś blondynki.

– Czyli ma kolejną ofiarę. – Wiśniewski jęknął.

– Rany boskie!

– Artur, ale coś tu jest nie tak. Coś tu jest cholernie nie tak! Wpadł przez głupią kontrolę drogową?! Męczy mnie to.

– Jeszcze przecież nie wpadł… – stwierdził Hofman cicho. – Może on się chciał tylko nam pokazać.

– Ale dlaczego? Miał takie widzimisię? Kaprys?

W samochodzie zapadła cisza.

Człowiek o łagodnie brzmiącym przydomku „artysta” od kilku lat figurował w policyjnych kartotekach. A raczej figurowała jego podobizna, którą zresztą zostawiał na miejscu zbrodni w charakterze, jak się okazało, podpisów swoich… dzieł.

– Pierwszy zginął ten młody listonosz – powiedział Wiśniewski grobowym tonem – a potem było już tylko gorzej.

Kilka lat wcześniej policja otrzymała zgłoszenie o przerażającym znalezisku. Wczesnym rankiem pewien grzybiarz natknął się w lesie na powieszone na drzewie ciało. Ściślej mówiąc, połowę ludzkiego ciała, powieszoną na gałęzi za nogę. Zamordowany został młody mężczyzna, a raczej z iście chirurgiczną precyzją przepołowiony wzdłuż kręgosłupa. Jedna połowa – ta, którą znalazł grzybiarz, wisiała w lesie. Na pośladku denata widniała pieczęć z wizerunkiem męskiej twarzy. Sprawiała wrażenie pieczęci, jakimi znaczy się świńskie półtusze. Jednak później i przy dalszych znaleziskach, podobnie oznaczonych, okazało się, że zarys twarzy mężczyzny na tych dziwnych pieczęciach może być wizerunkiem mordercy – autora zbrodni. Druga połowa ciała młodego listonosza została precyzyjnie poćwiartowana i posłużyła jako materiał do przerażającej gipsowej, surrealistycznej rzeźby, którą sprawca, już wtedy ochrzczony „artystą”, zostawił na przystanku autobusowym linii podmiejskiej.

– Z mężczyzn robi rzeźby, kobiety traktował inaczej – stwierdził Wiśniewski smutno – w jego skali raczej łagodniej…

Do przedstawicielek płci pięknej artysta miał rzeczywiście inne podejście. Na początku wyglądało, że malował portrety, podobizny oraz akty swoich ofiar. Ale nie były to zwykłe obrazy, mimo że rozpinał zagruntowane płótno na drewnianych kanwach, stawiał na sztalugach. Zamiast farb używał krwi tych kobiet. Na początku tak to wyglądało. Tylko obrazy. Później się okazało, w jaki sposób psychopatyczny morderca tę krew uzyskiwał. Jemu nie wystarczało przeciąć tętnicę, żeby krew spływała do pojemniczka. Otwierał swoje ofiary, rozcinał najczęściej brzuch, zanurzał pędzel w ciepłej krwi kobiety ogarniętej agonią. Policja doskonale znała metody jego działania. Był wyrafinowanym sadystą. Wyrafinowanym do tego stopnia, że przysyłał listy – wyklejanki literami z gazet – zawierające szczegółowe opisy swoich metod pozyskiwania twórczych surowców.

Czuł się bezkarny.

– Jeżeli wpadnie w moje łapy – wrzeszczał kiedyś Wiśniewski na wieść, że artysta znowu zostawił swoje makabryczne dzieło gdzieś w mieście – a na pewno wpadnie, na pewno się pomyli, potknie, coś spierdoli! Jeżeli wpadnie, to go, kurwa, od razu zastrzelę! Zastrzelę jak psa! Ale przedtem go rozkroję na żywca! Zanim straci przytomność, zmuszę go, żeby wrzucił swoje wnętrzności do wanny z kwasem!

– Nie zrobisz tego – stwierdził Hofman. – Nie jesteś aż do tego stopnia pojebany. Nie jesteś aż tak pojebany jak on.

– Szkoda. Naprawdę bardzo szkoda!

– Jakoś nie żałuję.

Przez kilka lat policja była bezradna. Na próżno ustalano profil psychologiczny artysty. Na próżno doszukiwano się jakiegoś szablonu wybierania ofiar. Na początku swojej niechlubnej działalności szlachtował mężczyzn, bez konkretnego upodobania do typu urody, wieku, tuszy. Kroił młodych i starych, chłopców, nawet kiedyś poćwiartował dziecko. Dzieci… w któreś Boże Narodzenie to właśnie dzieci znalazły choinkę przystrojoną kawałkami ludzkiego ciała nawleczonymi na srebrne łańcuszki. Następnie psychopata nagle i bez wyraźnego powodu zmienił obiekty swoich twórczych zainteresowań. Zaczął porywać kobiety, malować obrazy. Działał nie tyle chaotycznie, co w sposób niemożliwy do przewidzenia.

– Prawdziwych artystów cechuje nieprzewidywalność – twierdził psychiatra współpracujący z policją oraz rodzinami ofiar. – Co artystów ogranicza? Paradoksalnie wyobraźnia i kreatywność. Niektórzy mają przez to poczucie wyższości nad tak zwanymi zwykłymi ludźmi. Niektórzy mają jakąś misję do spełnienia, której motywy tylko oni są w stanie pojąć. Tak robił na przykład Zodiak.

Artysta też wydawał się niewidzialny. Nieuchwytny. Podejrzewano, że jest nadprzeciętnie inteligentny, ktoś nawet zaryzykował stwierdzenie, że jest oszalałym geniuszem przekonanym o boskości swoich czynów i zawartym w nich przesłaniu.

– Pojeb – skomentował Wiśniewski. – Do odstrzału.

Na żadnym jego makabrycznym dziele nie znaleziono obcych odcisków palców, włosów. Nie znajdowano niczego, co by pozwoliło ustalić tożsamość sprawcy. Był tylko ten natrętnie powracający wizerunek twarzy, jakim morderca podpisywał swoje dokonania. Na podstawie tej dziwnej ogromnej pieczęci policja opracowała symulowany portret pamięciowy. Upublicznienie tego portretu zaowocowało lawiną zgłoszeń od przerażonych ludzi. Wybuchła panika. Doszło do sytuacji sprzecznych. Policja otrzymywała zgłoszenia, że w tym samym czasie, ale na przykład w miejscach oddalonych od siebie o kilkanaście kilometrów, widziano osobę podobną do poszukiwanego psychopaty. Trzeba było sprawdzić wszystkie zgłoszenia. Nawet te najbardziej nieprawdopodobne.

Nagle, po latach masakrycznej działalności, morderca znikł. Spokój do miasta jednak nie wracał. Spekulowano, że może artysta umarł, zginął tragicznie albo, na przykład, został zlinczowany. Niestety, żadna z tych plotek nie okazała się prawdziwa. Po kilku miesiącach przerwy morderca powrócił.

– Następnie z głupia frant wsiadł w samochód i wyruszył na nocną przejażdżkę po mieście.

– On nic nie robi z głupia frant. – Artur Hofman zwolnił. Dojeżdżali do miejsca postoju patrolu drogówki. Nie tylko oni tam parkowali. Na drodze wylotowej z miasta zaroiło się od radiowozów. – On wszystko robi po coś.

– Szkoda, że tylko on wie po co…

***

Z zewnątrz budowla wyglądała zupełnie jak standardowa dwukondygnacyjna willa, ze spadzistym dachem, tarasem, garażem. Jak stary dom otoczony wyraźnie zaniedbanym ogrodem. Jednak wnętrze tego domu, a dokładniej większa część piętra i parter – tam gdzie mężczyzna wjechał z garażu samochodem – stanowiły jedno wielkie pomieszczenie przypominające hangar na mały samolot.

Twój projekt wymaga przestrzeni.

Nie było tu ścian działowych, schodów, mniejszych lub większych pokoi, nie było tu nawet okien. Pomalowana na biało pusta przestrzeń wyglądała przerażająco. Białe były nawet terakotowe płytki, czy raczej płyty, podłogowe. Prawie pusta przestrzeń, ponieważ na środku gigantycznego pomieszczenia coś się jednak znajdowało. Coś zwisało z sufitu tuż nad podłogą. Dwa łańcuchy złączone na końcach długim prętem. Wyglądały jak szkielet ogrodowej huśtawki.

Dobrze, że wszystko wcześniej przygotowałeś.

Nigdy bez tego nie pracował. Bez przygotowania. Przygotował specjalnie dla niej. Wszystko. Wystrój, dodatki. Już w pubie tak pomyślał. Wystrój, dodatki… zabrzmiało jak zaproszenie na romantyczną kolację.

Nie pomyliłeś się zbytnio.

Ale i nie powiedział prawdy. Romantyczna kolacja najczęściej odbywa się przy pięknie zastawionym stole. Nakrytym atłasowym obrusem, z gustownie dobraną zastawą, błyszczącymi sztućcami, świecznikami, wazonem pełnym obezwładniająco pachnących kwiatów, półmiskiem pełnym filuternie kolorowych słodyczy. Na takim stole koniecznie powinny stać pękate kieliszki napełnione w jednej trzeciej czerwonym winem, które z każdym łykiem wlewa do umysłu pijącej go osoby porcję romantycznego nastroju oraz zachętę błogiej, upojnej nocy.

Rozejrzał się. W ogromnej, pustej, przeraźliwie białej, oświetlonej jarzeniowym światłem sali nie było odpowiednio nakrytego stołu.

W takim razie powiedz, że zaprosiłeś ją na deser. Bardzo smaczny, słodki, długotrwały, wykwintny i całkowicie tobie należny deser.

Podszedł do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Zdjął kobiecie buty. Wystawił jej stopy za próg auta, tak, żeby przy wyciąganiu ciała nie uderzyć nimi o podłogę. Nie chciał być brutalny.

Paradoksalnie.

Wystrój… To słowo kojarzyło się z konkretnym wyposażeniem. W ogromnej sali niczego nie było. Żadnego wyposażenia, mebli, żadnych półek na ścianach. Niczego oprócz przekładni wysokiego napięcia, dziesiątek lamp jarzeniowych, zwisających z sufitu łańcuchów, samochodu. Ściany i sufit oraz podłoga pozbawione były kolorów. Mężczyzna tygodniami wybielał ogromną salę. Raz za razem, starał się malować spokojnie, długimi, posuwistymi ruchami pędzla i wałka, poprawiał niedociągnięcia, zakrywał załamujące światło smugi, starał się przez to osiągnąć efekt bieli idealnej.

Zgodnej z twoją wizją.

Zgodnej z jego artystycznym projektem, do którego potrzebował właśnie ogromnej, zamkniętej przestrzeni pozbawionej kolorów, jakichkolwiek barw, cieni. Zamarzył mu się ogromny prostopadłościan. Dlatego mężczyzna sam przerobił wnętrze domu. Dostosowanie przestrzeni trwało pół roku. Wyburzył ściany pomieszczeń na parterze, ścianki działowe, zlikwidował schody wiodące na piętro, połączył pomieszczenia parteru i połowy piętra w wielką salę zatopioną w martwej bieli i przesadnym oświetleniu. Ten prostopadłościan miał być zimny, martwy, sterylny. Nawet terakotowe ogromne płyty podłogowe spajała biała fuga.

Twoja wybranka jest tego warta.

Wydął usta.

Hasło zupełnie jak z kiepskiej reklamy.

Ujął jej ciało pod pachy i wyjął z samochodu. Wolno pociągnął ją po podłodze na środek hali. W miejsce, gdzie zwisały łańcuchy. Położył wybrankę i zaczął bardzo delikatnie rozbierać. Najpierw zdjął jej bluzkę, potem stanik, spódnicę, rajstopy, majtki. Każdą część jej ubrania starannie składał w kostkę i układał w równy stosik. Nieporządek go drażnił.

Widzisz?

Widział. Była idealna. Wiedział o tym, zanim zobaczył jej nagie ciało. A teraz się jedynie utwierdził. Patrzył na jej szerokie ramiona, bardzo duży biust, mocno zarysowane wcięcie w talii, szerokie biodra, silnie umięśnione uda, smukłe łydki, zgrabne stopy. Tak, nabrał stuprocentowej pewności, że dobrze wybrał. Co jeszcze się mu w niej podobało? Miała bardzo jasną karnację. Niespotykaną. Tak jasną, że prawie białą. Koloryt jej skóry niewiele różnił się od koloru podłogowych płytek, na których kobieta leżała. Bladość martwa, jakby jej skóra nigdy nie zaznała słońca.

Czyli nadaje się bardziej, niż przypuszczałeś.

Nadaje się bardziej, niż przypuszczał. Dostał gęsiej skórki z podniecenia. Wiedział już, gdzie natnie skórę kobiety, w których miejscach zanurzy ostrze, żeby krew popłynęła tak, jak on chciał. Miała kreślić wzory, łączyć drżące linie strużek, raz szerszych, raz węższych… Tworzyć na bladym ciele wybranki coraz to nowe kształty, zakrywać coraz więcej powierzchni bladej skóry. Wyobraził sobie krople zwisające z jej sutków, krew skapującą ze stóp, palców. Wyobraził sobie krew wsiąkającą w jej długie jasne włosy, sklejone i zabarwione krwią złote pasma przywierające do skóry. Już widział, jak stopniowo rażąca biel ustępuje ciemnej czerwieni, jak z nią kontrastuje. O to mu chodziło! Jego serce przyspieszyło. Chciał to zobaczyć! Chciał w tym być!

W takim razie zabieraj się do pracy. Bo nie zdążysz.

Spojrzał w górę. Dodatki… Dodatki zwisające z sufitu. A dokładniej dwa łańcuchy. Kończyły się zamocowanym w poprzek stalowym prętem długości około metra. Pręt wyglądał jak część cyrkowego trapezu. Z tym że po jego obu stronach było jeszcze coś. Szerokie obejmy, kajdany. Na podłodze leżał luzem drugi pręt. Też zakończony kajdanami, lecz bez doczepionych łańcuchów. Jesteś dumny.

Jego własny projekt. Tak, był z niego dumny. Sam wszystko zaplanował, przygotował, wykonał. Długo nad tym pracował. Skrupulatnie, mozolnie, konsekwentnie i cierpliwie. Środkiem sufitu biegły dwie stalowe szyny, do których na wysięgnikach i metalowej półce zamocowana była szpula z nawiniętym na nią łańcuchem. Stalową konstrukcję otaczała plątanina kabli wysokiego napięcia, doprowadzających prąd do silniczków i czujnika na podczerwień. Natomiast czujnik został dostrojony do pilota – tego samego urządzenia, którym mężczyzna otworzył obie bramy garażowe. Zewnętrzną i działową.

Masz wszystko pod kontrolą. Jak chciałeś.

Chciał. Mógł jednym naciśnięciem guzika sterować obrotami szpuli, bez żadnego wysiłku skracać oraz wydłużać łańcuch. Łańcuch kolorystycznie pasował do bieli pomieszczenia, biel pasowała do koloru skóry kobiety, kobieta pasowała do tego, co mężczyzna chciał zrobić.

– Zupełnie jakby została do tego stworzona.

Została stworzona, aby stać się dziełem prawdziwego artysty. Wszak ty jesteś prawdziwym artystą…

Był nim.

Jest twoja.

– Jesteś moja.

Dla ciebie.

– Dla ciebie – szepnął, kucając przy głowie kobiety.

Uniósł jej ręce i włożył jej dłonie w kajdany, objął metalem nadgarstki, zacisnął obejmy, trzasnęły. Szarpnął łańcuchami, sprawdzając czy obejmy na pewno trzymają. Sprawdził też, czy są odpowiednio ciasne. Nie chciał, żeby dłonie wysunęły się z okowów. Nie chciał, żeby kobieta spadła. To by przecież zepsuło zarówno efekt, jak i długi czas przygotowań do dzisiejszej nocy. Rozstawił kobiecie nogi na odpowiednią szerokość, umieścił drugi pręt na wysokości kostek, na kostkach zatrzasnął obejmy, sprawdził, czy trzymają. Teraz ciało kobiety wyglądało jeszcze piękniej. Bardzo mu się podobało, w jaki sposób układają jej się zapięte kajdanami dłonie, lekko zgięte palce, w jaki sposób napinają się mięśnie łydek. Podobał mu się wygląd jej stóp w kajdanach. Z nieukrywanym podziwem patrzył na uniesione i przypięte do metalowego pręta, szeroko rozstawione ramiona. Widok powodował kolejne ciarki przebiegające mu po kręgosłupie. W porównaniu do jasnych, stalowych ogniw, jej skóra wydawała się jeszcze bardziej blada. Idealna!

Powtarzasz się!

To było silniejsze od niego. Nie mógł przestać się nią zachwycać. Nie mógł oderwać od kobiety wzroku. Chciał jej dotknąć. Polizać jej skórę. Smakować jej pot. Tak bardzo chciał jej dotknąć! Ale nie było czasu na pieszczoty. Musiał wziąć się do pracy. Wyjął pilota z kieszeni i skierował w górę, w stronę błyskającej na czerwono diody. Nacisnął przycisk. Usłyszał dźwięczny trzask, łańcuchem szarpnęło, zabrzęczał, szpula zaczęła się wolno obracać, przypięte do metalowego pręta ręce leżącej kobiety zaczęły się podnosić. Zatrzymał szpulę dopiero, kiedy stopy nieprzytomnej wybranki zawisły kilkanaście centymetrów nad podłogą. Schował pilota do kieszeni. Obok miejsca, gdzie niedawno leżały pręty, znajdowały się również opakowanie białej folii malarskiej, złożona w równą kostkę płachta białego materiału oraz nóż do tapet. Mężczyzna najpierw rozłożył pod nogami kobiety folię. Na folii ułożył materiał. Cofnął się kilka kroków i dał sobie kilkanaście sekund na podziwianie realizującej się artystycznej wizji.

– Gdyby można zatrzymać czas…

Nie żądaj rzeczy niemożliwych.

Kobieta wisiała w takiej samej pozycji, w jakiej lewitowała w łazience. Z tą różnicą, że w łazience miała na sobie dolną część garderoby, nie była zakuta w kajdany przyspawane do metalowych prętów i nie straciła przytomności. Ale tego obserwujący ją teraz mężczyzna nie wiedział. Ani nie był świadomy niektórych, mających tu nastąpić, zdarzeń. Za to był świadomy czegoś innego…

Rozebrał się do naga. Ułożył swoje ubranie obok ubrania kobiety. Podniósł nóż i ostrożnie stanął na materiale.

Czy takie jest twoje życzenie?

Stanął za wybranką, przesunął dłonią po jej włosach, powąchał je, następnie odchylił jej głowę, najpierw przystawił czubek ostrza do szyi, z całej siły pchnął, przebijając krtań. Potem jednym zdecydowanym, ruchem poderżnął kobiecie gardło. Kolejne cięcia wykonał na całej długości jej ramion. Ciął skórę od miejsca, w którym kajdany obejmowały nadgarstki, aż do pach. Wbijał nożyk z całej siły, najgłębiej jak się dało. Przeciął skórę na głowie, zaczynając od czubka, po szyi, wzdłuż kręgosłupa, w pachwinach, pod kolanami, wzdłuż łydek, aż do kajdan obejmujących kostki. Krew tryskała na wszystkie strony. Z kobiety uchodziło życie.

Że już się nie obudzi…

Pigułka gwałtu działała doskonale. Kobieta się nie obudziła. Widział, że coraz wolniej oddychała. Miał jej krew na sobie, na twarzy i ustach. Oblizał się. Nie mógł dłużej ukrywać zadowolenia. Jęknął z rozkoszy. Tak smakowała. Jak najdelikatniejsza i najbardziej wykwintna czekolada, otaczająca język mgiełką wysublimowanego smaku, którego jednak mężczyzna nie mógł do niczego przyrównać. Tak smakowało jej wnętrze.

Całkowicie tobie należny deser…

Jakby próbował płynnego aksamitu. Znał ten smak aż za dobrze. Męska krew smakowała inaczej i wywoływała u niego zupełnie inne doznania estetyczne. Dlatego nie był zadowolony z rzeźb, jakie mu wychodziły z męskich organów wewnętrznych. Szorstkie, kanciaste… Zresztą, odkąd rozpłatał brzuch młodej dziewczynie, zanurzył w niej dłonie, mężczyźni jako źródło twórczego natchnienia przestali go interesować. Ich ciała nie były doskonałe. A on przecież poszukiwał materiału idealnego, idealnych doznań, uniesienia graniczącego z ekstazą.

Aż do utraty przytomności

Tak. Chciał się w procesie tworzenia zatracić. Tylko kobiety dawały mu taką możliwość. Oczywiście nie wszystkie. Tylko te szczególne. Kobieta, która wisiała na łańcuchach, była szczególna. Stanął przed nią i poczuł dreszcze. Jeszcze nigdy, odkąd zaczął tworzyć, nie udało mu się dokonać czegoś tak pięknego. Jego zachwyt nie znał granic.

Teraz najważniejsze.

Przyłożył ostrze do mostka kobiety i przesunął po skórze aż do jej łona. Na razie nie ciął głęboko, tylko tyle, żeby rozwarstwić skórę. Do pełnego rozpłatania brzucha potrzebował większego noża. Kuchennego z długim, mocnym ostrzem. Narzędzie leżało na podłodze, tam gdzie wcześniej leżał nóż do tapet. Żeby dosięgnąć kuchennego noża, mężczyzna musiał podejść do krańca materiału, nachylić się. Kiedy to zrobił, usłyszał znajome metaliczne trzaski przekładni wysokiego napięcia. Spojrzał w tamtym kierunku.

Wcześniej, żeby zastartować świetlówki, musiał zmienić położenie przekładni z dołu do góry. Nie bez wysiłku. Jeszcze czuł napięcie w mięśniu przedramienia prawej ręki wywołane szarpnięciem metalowej, grubej wajchy.

– Przecież to niemożliwe.

Przekładnie szalały. Zmieniały swoje położenie. Podnosiły się i z metalicznym trzaskiem uderzały w ścianę. Albo z równie głośnym trzaskiem opadały.

Same.

– Przecież to niemożliwe – powtórzył szeptem. Ciarki przebiegły mu po skórze. Ale nie z podniecenia wielkością swojego dzieła, tylko ze strachu.

Mimo niewytłumaczalnego zachowania włączników światła jarzeniówki nie gasły. Niektóre świeciły o wiele mocniej.

Nie jesteście tu sami.

– Czy takie jest twoje życzenie? – Usłyszał kobiecy głos.

Krzyknął.

To był głos jego wybranki! Znał jej głos, przecież długo ze sobą rozmawiali w pubie. Ale dlaczego się odezwała?! Przecież ona umiera! Wypiła zaprawionego drinka! Miała się nie obudzić! Powinna nie żyć! Straciła dużo krwi… Żadna jej poprzedniczka się nie obudziła! Chaos ogarniał jego myśli.

To niemożliwe! Niemożliwe! Ma podcięte gardło, przedziurawiłeś jej krtań. Nie powinna mówić!

Nóż wysunął się z jego dłoni i upadł na podłogę, rozcinając skórę stopy. Mężczyzna syknął.

– Zabolało?

Tak! Zabolało. Wciąż brocząca krwią, uznana przez niego za umierającą, kobieta podniosła głowę, otworzyła oczy i spojrzała mężczyźnie prosto w twarz.

– Czy takie jest twoje życzenie?

***

Policjant z drogówki zanotował numer rejestracyjny samochodu, w którym siedział mężczyzna podobny do artysty. Zgodnie z przewidywaniami Hofmana auto zostało wypożyczone. Pojechali do tej wypożyczalni, po drodze ściągając tam wyraźnie poruszonego właściciela. Właściciel wypożyczalni, wyrwany ze snu, mimo późnej pory, od razu z chęcią przystał na współpracę z policją. Udostępnił dane osoby, która widniała w systemie komputerowym jako najemca samochodu. Okazało się, że dane te są nieaktualne.

– Jak bardzo nieaktualne?! – denerwował się Wiśniewski.

– Bardzo. Podano dane osoby zmarłej – twierdził Hofman.

– O kurwa jego mać!

– I to zmarłej jakieś dziesięć lat temu.

– Mimo tego, że dokumenty fałszywe, wydał pan samochód?

– Przyznam się, nie sprawdzam szczegółowo. Dla mnie najważniejsze jest, żeby klient zapłacił, najlepiej gotówką. I z góry – tłumaczył się właściciel wypożyczalni.

– Rozumiem. – Wiśniewski sposępniał jeszcze bardziej. O ile to było w ogóle możliwe. – Czyli jesteśmy z powrotem w dupie!

Hofman nie odpowiedział. Odebrał rozmowę telefoniczną. Już którąś z kolei. Zresztą od pewnego czasu nie robił nic innego, tylko rozmawiał przez telefon. Co chwila przekazywano mu bieżący raport ze zorganizowanych na szybko poszukiwań. Dodatkowo odbierał też telefon Wiśniewskiego, kolega był za bardzo wkurwiony, żeby rozmawiać.

– Ale, chwileczkę… – właściciel uniósł palec – ale chwileczkę… chwileczkę – mamrotał, siadając przy komputerze.

– Nie wiem, czy mamy tyle czasu! – warknął Mateusz.

– Chwileczkę… chwileczkę… – Facet się zaciął. Zmarszczył czoło i zaczął się wpatrywać w ekran komputera, nerwowo przesuwając pokrętłem myszki. – Chwileczkę… chwileczkę…

– Ten wypożyczony na trupa samochód był troszkę inny… chwileczkę.

– Jak to inny? Miał tylko jedno koło? – spytał Wiśniewski. Nie czekał na odpowiedź. Zacisnął usta tak mocno, aż mu zbielały.

– Nie. Cztery koła i piąte zapasowe. Już wyjaśniam. Kiedy drogówka zadzwoniła, w pierwszym momencie myślałem, że rąbnęli mi auto. – Właściciel wypożyczalni nie odrywał wzroku od komputera. – Miałem kilka razy takie zdarzenia, właśnie. Co kupiłem nowy samochód do firmy, zanim się zdążył ubrudzić czy trochę zetrzeć opony, trafiał w ręce złodziei. Się w pewnym momencie wkurwiłem, rozumie pan, mocno trochę, że każda inwestycja idzie w cholerę. Mimo ubezpieczenia, to jednak strata.

Pierdol, pierdol, ja się zdrzemnę – myślał Mateusz. Już nie tylko zaciskał usta, ale i pięści.

– To się, jak już mówiłem, wkurwiłem i do każdej nówki sztuki postanowiłem kupować zabezpieczenia. Pal sześć, jeżeli traciłem starsze modele, bo wie pan, głównie samochody używane wypożyczam… Ale nówka sztuka to co innego. Ten wypożyczony na trupa był nowiusieńki, właśnie. Proszę, to dane tego zabezpieczenia. – Klasnął w dłonie. – Chodzi jak w zegarku! Wszystko widać! Jak na dłoni, wszystko widać!

Wiśniewski zerknął na ekran komputera i w mgnieniu oka cała kipiąca w nim złość uleciała. Tak błyskawicznie, że aż nogi mu zmiękły. Mimo tego dopadł Hofmana jak oparzony i dosłownie przestawił kolegę tak, żeby tamten również widział rewelację wyświetlaną na ekranie.

– Kurwa, mamy go! Mamy go! – darł się Mateusz.

– Mówiłem, ten mój zainwestowany GPS się przydaje – właściciel wypożyczalni był zadowolony do tego stopnia, że błyszczały mu oczy – a tym bardziej się przydaje, że klienci nie mają bladego pojęcia o systemie naprowadzania satelitarnego. I tak sobie żyją w błogiej nieświadomości, ci moi klienci. I moje samochody są bezpieczne. Można je w każdym momencie namierzyć, znaczy gdzie stoją…

Obaj policjanci już go nie słuchali. Gorączkowo wystukiwali numery na klawiaturach telefonów. Zarówno dotychczas opanowany Hofman, jak i błyskawicznie przeproszony ze swoim aparatem, wiecznie wkurwiony Wiśniewski.

***

– Czy takie jest twoje życzenie?

Powtórzyła pytanie. Jej głos, mimo przebitej tchawicy, był normalny, taki jak w pubie.

Zamurowało go. Zakrwawiona kobieta wyglądała pięknie. Ale również… strasznie! Chaos w jego głowie ustąpił dwóm przeciwstawnym uczuciom. Mężczyzna miotał się teraz między zachwytem nad efektem swojej pracy a paraliżującym strachem. Z jednej strony wciąż go przepełniał zachwyt nad tym, co stworzył. Z drugiej strony działo się teraz coś, co się dziać nie powinno.

– Czy takie jest twoje życzenie?

Powtórzyła to pytanie. Takim samym tonem. Bez żadnych emocji, mechanicznie.

Cały czas się na niego patrzyła. Miała krew w oczach. Stał blisko. Widział, że jej oczy nadal były ciemnego koloru, nie wrócił błękit źrenic. Dodatkowo miała krew w oczach, między powiekami. Nie widział jej białek. Mimo strachu nie mógł od niej oderwać wzroku. Stał jak zaczarowany. Był zaczarowany, zauroczony…

I przerażony.

Krew spływająca z przeciętej skóry głowy skleiła jej włosy, włosy przylgnęły do oblepionego krwią ciała. Przecięta skóra na szyi wciąż broczyła. Tak samo jak jej ramiona, tułów, pachwiny, wnętrze nóg. Blada skóra kobiety przebłyskiwała tylko na palcach dłoni. Już nie trzymała ich bezwładnie. Kilka razy zacisnęła i wyprostowała pięść.

Głos w głowie mężczyzny nie pojawił się, mimo nawoływań. Zaległa cisza. Artysta został sam na sam ze swoim dziełem.

– Czy takie jest twoje życzenie?

Powtórzyła pytanie. Tak samo jak poprzednio. Mechanicznie. Potem zobaczył coś, co sprawiło, że oblał go lodowaty pot. Od czubka głowy po duży palec u nogi. Nadal patrzył, ale zimne krople spływały mu po twarzy. Wzdrygnął się.

Zobaczył, że kobieta porusza dłońmi, jakby chciała je wyswobodzić z objęć kajdan. Bez wysiłku wyjęła dłonie z wciąż zamkniętych okowów. Wysunęła stopy z wciąż zamkniętych metalowych obejm. Opuściła ramiona, złączyła nogi, ale… nie spadła. Jej stopy nie dotknęły podłogi!

Wciąż się unosiła! Mimo że nie była już przykuta do wiszącego wysoko pręta! Lewitowała kilkanaście centymetrów nad podłogą. Z jej stóp krew wciąż skapywała na rozłożony wcześniej materiał. Krople na palcach, krople na sutkach. Było tak, jak sobie zamarzył, jak sobie wyobrażał.

– Czy takie jest twoje życzenie?

Po raz pierwszy w życiu nie słyszał głosu w głowie. Nie było przy nim jego doradcy. Ucichł, odszedł. Boże, spraw, żeby wrócił! Boże, spraw, żeby wrócił! Co mam robić? Co ja mam teraz robić? Uciec? Którędy? Pomóż mi! Wróć! Nie usłyszał odpowiedzi na swoje gorączkowe prośby. Nikt go już nie słuchał.

Został sam. Pamiętał, że w pubie miał przeczucie. Przez chwilę rozważał, żeby zostawić tę kobietę i wrócić do domu. Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego zagłuszył intuicję? Dlaczego wtedy głos w głowie również milczał?

Teraz również nie znalazł odpowiedzi na żadne z tych pytań.

Kobieta wciąż unosiła się nad podłogą. Mężczyzna wciąż stał sztywno, przerażony. Nóż kuchenny leżał przy jego krwawiącej stopie. Pomyślał, że powinien się schylić, podnieść narzędzie, dopaść kobietę i wbić jej ostrze prosto w serce. Wielokrotnie, głęboko, wbić ostrze aż po drewnianą rączkę. Taki cios na pewno by ją zabił! Skoro się jeszcze nie wykrwawiła. Cios prosto w serce. To by ją na pewno zabiło! Nie ruszył się jednak. Ręce miał odrętwiałe i sztywne. Pocił się coraz bardziej. Nogi mu ciążyły, jakby były z żelaza.

– Czy takie jest twoje życzenie?

Zabić ją? Przypomniał sobie, co do niej mówił w ciemnościach. Wtedy w samochodzie. Przecież chciał, prosił ją o to, żeby przed nim stanęła. Żeby go dotknęła. Zabić swoje życiowe dzieło? Jak to zabić?! Przecież ona nie powinna żyć! Wykrwawiła się! Nie powinna się odzywać! Nie powinna lewitować!

– Czy takie jest twoje życzenie?

Słowa kobiety wpadały mu do głowy i dźwięczały boleśnie. Odczuwał je tak, jak wrażliwe ucho odczuwa skrzypienie kawałka styropianu o szybę.

Był bliski szaleństwa.

Niech coś się stanie!

Niech coś się stanie!

Niech coś się stanie!

Teraz!

Jakby w odpowiedzi na swoje gorączkowe prośby, gdzieś z oddali odezwały się policyjne syreny. Mężczyzna, po raz pierwszy w życiu, szczerze się ucieszył, słysząc ten dźwięk. Mało brakowało, a zacząłby krzyczeć, ale nie ze strachu. Wzywać pomoc. W ostatnim momencie dotarła do niego perfidia tej sytuacji. To on był psychopatycznym mordercą. To on miał wywołać strach. A ta drastycznie poraniona kobieta, mimo wszystko wciąż niewytłumaczalnie żywa, była przecież jego ofiarą…

Stań przede mną! Dotknij mnie!

Tak brzmiało jego życzenie. Głos w głowie odezwał się nagle, niezapowiedziany, niespodziewany. Raczej nie głos się odezwał, nie był to ten znajomy doradzający szept, tylko przeraźliwy wrzask. Powodował ból. Ktoś obcy siedział w umyśle! Ktoś nieproszony. Intruz! Jego obecność wywołała tak potężne dreszcze, że aż do mdłości. Tak silne, że prawie zwalające z odrętwiałych nóg. Artysta odruchowo na moment zamknął oczy.

Kiedy je otworzył, o mało nie krzyknął!

Kobieta już nie lewitowała. Stała na posadzce. Kilka kroków od niego. Wyciągała ręce równolegle do podłogi. Jej stopy otaczała kałuża krwi. Materiał był już cały czerwony. Prawie całe ciało wybranki pokrywała krew. Oprócz dłoni. Sprawiały wrażenie rozjaśnionych, świetlistych.

Mężczyzna był przerażony. Wciąż krzyczał w myślach, żeby coś się stało!

I stało się. Tak jak chciał! Ona wysłuchała jego gorączkowych modłów i próśb.

– Stań przede mną! Dotknij mnie!

Krzyknęła i zacisnęła kilka razy dłonie, jak pianista przygotowujący się do koncertu. Z jej opuszków sączyła się delikatna poświata. Otaczała palce małymi, mglistymi obłoczkami. Mężczyzna patrzył. Ten widok, mimo że wciąż niewytłumaczalny, dziwny, wlał narkotyczne otępienie do jego umysłu. Powieki zaczęły ciążyć. Poddał się, przymknął je. Zwieszał głowę, tracił poczucie otaczającej go rzeczywistości, coś mamrotał. Nie był świadomy zdarzeń, które miały nastąpić. Zachowywał się zupełnie jak otumaniona pigułką gwałtu kobieta, którą tu przywiózł. Na tym polegała perfidia sytuacji. Również na tym, że ta kobieta już nie była tą samą osobą, z którą rozmawiał w pubie.

– Jedynego wzywam!

Wystawiła palce wskazujące. Poruszyła nimi. Zostawiała ulotne świetliste linie. W ułamku sekundy ślady znikały. Kobieta zbliżyła dłonie do mężczyzny, jednak go nie dotykając. Zatrzymała opuszki tuż przy nim. Przesuwając palcami w powietrzu zostawiała na jego skórze białe, ulotne, cienkie linie. Znaczyła w ten sposób te same miejsca, z których na jej ciele wciąż broczyła krew.

– Wzywam niosącego światło!

Otworzył oczy, podniósł głowę, spojrzał na nią. Wcześniej miał oczy koloru zielonego, teraz jego źrenice przybrały czarną barwę. Bez słowa schylił się, podniósł kuchenny nóż, wciąż leżący przy jego stopie, i bez najmniejszego mrugnięcia, z kamiennym wyrazem twarzy, zaczął ciąć…

***

– To ogrodzenie wygląda jak żywcem wyjęte z baśni o śpiącej królewnie.

– Żywcem wyjęte… – mruknął Hofman, wysiadając z samochodu. – Nader trafne określenie. Nie wiedziałem jednak, że z ciebie taki filozof, Wiśnia!

– To nie ja, tylko Charles Perrault.

– Nie przeginaj!

GPS zainstalowany w wypożyczonym samochodzie zadziałał z zegarmistrzowską dokładnością. Kilkadziesiąt radiowozów otoczyło zarośniętą posesję. Czerwona kropka na wyświetlaczu migała, co do centymetra wskazując położenie samochodu, którym wcześniej jechał artysta z nieprzytomną blondynką. Wszystko wskazywało na to, że z kolejną ofiarą.

– Założę się, że już ją wypatroszył. Jeżeli jednak jakimś cudem tak się nie stało, to zjem własne majtki. – Wiśniewski stanął przed domem.

– Ty jak coś powiesz…

Policjanci wyważyli drzwi do domu, ale okazało się, że za drzwiami była ściana.

– Zamurował. Okna pewnie też.

Weszli przez bramę garażową. Przecięli pneumatycznymi nożycami bramę wewnętrzną. Światło w ogromnej, białej sali wydawało się nie do wytrzymania. Któryś z policjantów wyłączył połowę jarzeniówek. Na środku nieskazitelnie białego pomieszczenia w wielkiej kałuży krwi leżała jakaś zakrwawiona sterta czegoś… Po ostrożnych wstępnych oględzinach okazało się, że jest to poszatkowane ciało, zmieszane z podartym zakrwawionym materiałem i pociętą na drobne kawałeczki folią malarską. Po przewiezieniu do policyjnego laboratorium okazało się, że są to fragmenty ciała mężczyzny. Biorąc pod uwagę miejsce znaleziska oraz okoliczności, stwierdzono, że tym poszatkowanym mężczyzną był psychopatyczny morderca zwany artystą.

Miasto odetchnęło z ulgą.

***

Kilka miesięcy później, będąc już po służbie, Mateusz Wiśniewski siedział w zatłoczonym pubie i sączył swoje ulubione piwo. Umówił się tu z koleżanką z pracy. Zwykle tego nie robił, nie chodził na randki z policjantkami, ale tym razem zrobił wyjątek. Ta aspirantka została oddelegowana z innego miasta, nie znała ani tej okolicy, ani panujących tu zwyczajów. Poza tym nie ukrywał, bardzo mu podpasowała wizualnie. No i była singielką, tak jak Mateusz. Nie miał nic do stracenia. A jak to powtarzał Hofman, trzeba dać szczęściu szansę.

– Założę się, że nic z tego nie wyjdzie – stękał Wiśniewski, szykując się do randki.

– Jeszcze wisi nad tobą zakład dotyczący zjedzenia majtek.

– No, ale miałem je zjeść, jeżeli jakimś cudem kobieta by przeżyła spotkanie z artystą.

Ciała tajemniczej pasażerki nie znaleziono. Na samym początku poszukiwań wysnuto wiele teorii, w tym kompletnie nielogicznych. Co nie zmieniało faktu, że domniemana ofiara znikła. Wyparowała jak kamfora. Na podłodze w białej sali – jak ją nazwał Artur – była krew artysty oraz jakaś inna, ale nikt nie miał pewności, do kogo ta druga krew należała. Teorie o tajemniczej anonimowej blondynce w natłoku innych policyjnych zajęć umarły śmiercią naturalną. Zresztą Wiśniewski nie chciał tego wieczora ani rozmawiać, ani rozmyślać na temat pracy. Chociaż, przyznał, praca stanowiła jego motor napędowy. Była całym jego światem. Może dlatego nie miał kobiety…

Pub tętnił późnowieczornym piątkowym życiem. Początek weekendu oznaczał również początek hucznych zabaw. W lokalu było głośno, tłoczno i mimo włączonych nawiewów z klimatyzatorów, dusznawo. Dźwięczało szkło, niektórzy ludzie nawet śpiewali, przekrzykując i tak donośną muzykę dobiegającą z wiszących przy suficie głośników. Gdzieniegdzie nad stolikami unosiły się kłęby papierosowego dymu.

Mateusz Wiśniewski wyprostował się jak struna, widząc idącą do jego stolika nową koleżankę. Odkąd ją zobaczył na posterunku, w mundurze, bardzo mu się spodobała. A teraz podobała mu się jeszcze bardziej. Była posągowa, raczej przystojna niż klasycznie piękna, smukła, ale sporo od niego niższa. To dobrze – ucieszył się w myślach – lubię niższe. Biała koszula opinała jej bardzo duże piersi, wąska spódnica podkreślała talię, wybujałość bioder, uda… Miała długie jasne włosy, piękne zielone oczy. Przysiadła się, długo rozmawiali. Wiśniewskiemu praktycznie się gęba nie zamykała. Oszalał dla tej kobiety. Do tego stopnia, że złamał swoją zasadę i zaczął oczywiście rozmawiać o pracy. Zeszło na tematy ciężkie. Zielonooka kobieta słuchała uważnie. Mateusz opowiedział tajemniczą historię psychopatycznego mordercy, zwanego artystą. Opowiedział również o tym, że przez obławę na patroszącego ludzi pojeba przegapił aresztowanie i uwięzienie niebezpiecznego pedofila, mającego na swoim sumieniu ciężkie…

– Gdzie on teraz jest, ten pedofil? – spytała kobieta nagle.

– W areszcie domowym. Niestety wyłgał się od więzienia – peplał Wiśniewski. – Ma bardzo dobrego prawnika. Innymi słowy jest kuty na cztery nogi. Zresztą jutro ma się stawić u nas na kontrolę. Jeżeli komendant pozwoli, żebyś była przy jego przesłuchaniu…

– Uwierz mi, że ja bym mu znalazła takie dowody, żeby się nie wyłgał z więzienia do końca życia. O ile w tym więzieniu by przeżył – żachnęła się kobieta, przerywając mu w pół zdania. – A tym, że jest kuty na cztery nogi, mógłby się najwyżej podetrzeć!

Wiśniewski o mało nie zakrztusił się piwem. Był zachwycony i zdumiony. Nie znał tej kobiety, a przecież cytowała jego słowa. Chciał o tym pogadać, ale blondynka wstała. Odruchowo spytał, gdzie idzie.

– Przypudrować nos – odparła. – Zaraz wracam.

W łazience zamknęła drzwi, przekręciła klucz w zamku, nacisnęła klamkę kilka razy, zajrzała do każdej kabiny i upewniwszy się, że jest w sama, stanęła przy jednej z umywalek.

– Ten pedofil jest kuty na cztery nogi, powiadasz, młodzieńcze… – szeptała, wyjmując z torebki małe, złote, płaskie puzderko, przypominające puderniczkę, podłużne etui podobne do utwardzonego etui na okulary, książeczkę wyglądającą zupełnie jak książeczka do nabożeństwa, malutką, plastikową kosmetyczną szpatułkę…

– Co ona tam robi tyle czasu? – denerwował się Wiśniewski, bębniąc palcami o stół.

***

– Wzywam niosącego światło!