Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To książka o wojnach, które toczą się na całym świecie. Tych głośnych i tych marginalizowanych, budzących tylko chwilowe współczucie. O ludziach, którzy żyją w poczuciu strachu i beznadziei, próbując odnaleźć sens w otaczającej ich brutalnej rzeczywistości. To raport ze stref kryzysu. Bauer wybiera je w sposób nieoczywisty. Opisuje klęskę głodu w Sudanie, pomaga wrócić do domu uprowadzonym pakistańskim żeglarzom, towarzyszy somalijskim rodzicom czuwającym przy łóżkach umierających dzieci.
Reportaże Wolfganga Bauera z lat 2010–2017 to zbiór obrazów rozpadającego się świata, społeczno-polityczna mapa współczesnych zagrożeń. Autor z pełnym przekonaniem angażuje się w losy swoich bohaterów i niestrudzenie apeluje: „Nie traćmy wrażliwości na ludzkie krzywdy”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
W serii ukazały się ostatnio:
Rob Schmitz Ulica Wiecznej Szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj
Marek Szymaniak Urobieni. Reportaże o pracy
Ola Synowiec Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk
Jacek Hołub Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci
Marcin Michalski, Maciej Wasielewski 81 : 1. Opowieści z Wysp Owczych (wyd. 2)
Ilona Wiśniewska Lud. Z grenlandzkiej wyspy
Remigiusz Ryziński Dziwniejsza historia
Maria Hawranek, Szymon Opryszek Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju
Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji
Mariusz Surosz Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów (wyd. 2 zmienione)
Swietłana Aleksijewicz Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka (wyd. 3)
Wojciech Górecki Buran. Kirgiz wraca na koń
Piotr Lipiński, Michał Matys Niepowtarzalny urok likwidacji. Reportaże z Polski lat 90.
Grzegorz Szymanik, Julia Wizowska Długi taniec za kurtyną. Pół wieku Armii Radzieckiej w Polsce
Barbara Demick W oblężeniu. Życie pod ostrzałem na sarajewskiej ulicy (wyd. 2)
Paweł Smoleński Wnuki Jozuego
Dariusz Rosiak Żar. Oddech Afryki (wyd. 3)
Dionisios Sturis, Ewa Winnicka Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey
Marta Madejska Aleja Włókniarek (wyd. 2)
Grzegorz Stern Borderline. Dwanaście podróży do Birmy
Karolina Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader Biała gorączka (wyd. 4)
Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania
Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (wyd. 3 zmienione)
Liao Yiwu Prowadzący umarłych. Opowieści prawdziwe. Chiny z perspektywy nizin społecznych (wyd. 2)
Renata Radłowska Nowohucka telenowela (wyd. 2 zmienione)
Aleksandra Boćkowska Można wybierać. 4 czerwca 1989
Agnieszka Rybak, Anna Smółka Wieża Eiffla nad Piną. Kresowe marzenia II RP (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader W rajskiej dolinie wśród zielska (wyd. 3)
Marta Sapała Na marne
Piotr Lipiński Gomułka. Władzy nie oddamy
Karolina Przewrocka-Aderet Polanim. Z Polski do Izraela
Marcin Kącki Białystok. Biała siła, czarna pamięć (wyd. 3)
Lars Berge Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo
Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi, pod red. Małgorzaty Nocuń
Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji
Jacek Hołub Niegrzeczne. Historie dzieci z ADHD, autyzmem i zespołem Aspergera
Lene Wold Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę
Małgorzata Sidz Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii
W serii ukażą się m.in.:
Filip Skrońc Nie róbcie mu krzywdy
Maciej Czarnecki Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym (wyd. 2)
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Tytuł oryginału niemieckiego Bruchzone. Krisenreportagen
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © by Kuni Takahashi / Getty Images
Copyright © Suhrkamp Verlag Berlin, 2018
All rights reserved by and controlled through Suhrkamp Verlag Berlin
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2020
Copyright © for the Polish translation by Elżbieta Kalinowska, 2020
Redakcja Teresa Leśniak
Korekta Katarzyna Rycko, Elżbieta Krok
Skład Ewa Ostafin / d2d.pl
The translation of this work was supported by a grant from the Goethe-Institut
Skład wersji elektronicznej d2d.pl
ISBN 978-83-8049-992-8
Na froncie jestem jak błazen. Potykam się o gruz na ulicy w Ar-Rakce. Skręcam kostki, obijam się o mury, w upale szybko tracę oddech. Jak tłusty pingwin próbuję wgramolić się na pakę transportera, którym mamy się przedostać na drugą stronę czteropasmowej drogi. Chcemy ją przejechać na pełnym gazie, bo jest w zasięgu rażenia snajperów Państwa Islamskiego (IS). Musimy się spieszyć. Ale nie udaje mi się wdrapać na samochód, nie mam tyle siły, żeby się podciągnąć. Uczepiony paki, przebieram nogami w powietrzu. Ciężka kamizelka kuloodporna ciągnie mnie w dół. Bojownicy kurdyjskich Powszechnych Jednostek Ochrony stoją w półkolu i rechoczą. Nagrywają mnie komórkami, potem będą sobie pokazywać te filmiki. I znów będą się śmiać do rozpuku. Pingwin na froncie. Niemiecki reporter na wojnie.
Ta książka nie ma być opowieścią o bohaterskim reporterze wojennym ani też politologicznym wykładem o prawdziwych przyczynach kryzysów na Bliskim Wschodzie czy w regionie Pacyfiku. Chodzi o coś więcej.
Północna Syria, Ar-Rakka, którą Państwo Islamskie uczyniło swoją stolicą, wrzesień 2017. Amerykanie bombardują miasto od trzech miesięcy, milicje kurdyjsko-arabskie posuwają się lądem. IS broni się, wykorzystuje samochody pułapki i snajperów. Większość domów zmieniła się w betonowo-metalowe szkielety. Całe miasto jest jak szkielet. Pełno w nim much najrozmaitszych rozmiarów, im bliżej frontu, tym więcej much, wszędzie stosy śmieci, w niektórych miejscach wysokie na metr. Słodkawy odór zgnilizny, zaschnięta krew na murach, blade kości pokryte strzępami ubrań, barykady naszpikowane niewypałami, dziury wybite w podłogach, wyloty tuneli, z których nocą wyłaniają się nieprzyjaciele, daleko za linią frontu, by zaskoczyć przeciwników i zabić, szkło chrzęszczące pod butami, plastikowe butelki zalegające ziemię, rozsypane celowo, żeby każdy krok wywoływał głośny trzask.
Miejsce poza wszelką wyobraźnią. Wojenna przemoc formuje świat na swój obraz. Idę przez Ar-Rakkę zlany potem. Moje ciało się rozpuszcza. Jestem wodą, wodą i jeszcze raz wodą. A woda niczego nie pamięta. Idę ulicami Ar-Rakki zmienionymi w hałdy kamieni, mam wrażenie, że znalazłem się na obcej planecie. Ale to nie jest obca planeta, to Ziemia.
Tę przedmowę piszę kilka miesięcy później w Rudolstadt, małym mieście w Turyngii. Założyłem, że zajmie mi to dwie godziny, tymczasem męczę się już dwa dni. W pustym pokoju hotelowym pośród notatek, książek, gazet walczę ze słowami, a one cały czas są niewłaściwe, zbyt mgliste, nieuczciwe, za słabe.
Jak znaleźć język, który uczyni zrozumiałym okrucieństwo, skoro mnie samemu brakuje słów, by je pojąć. Jak oddać w języku strach? Strach trawiący miliony ludzi, całe pokolenia. Jak opisać zrodzoną z niego nienawiść? Strach jak małe, potworne stwardnienie w piersi, które pojawia się w ekstremalnych chwilach ludzkiej egzystencji, rośnie i zmienia się w panikę albo wyniszczającą wściekłość, pożywkę wszystkich wojen.
Opowieść o wojnach jest dziś szczególnie ważna. Gdy grozi nam, wywołana przez Alternatywę dla Niemiec, Wolnościową Partię Austrii, Trumpa i Zjednoczenie Narodowe, utrata wrażliwości na to, co się dzieje na świecie wokoło. Zadowalamy się przedwczesnymi pogłoskami, niedającymi się zweryfikować doniesieniami agencyjnymi, podejrzanymi wiadomościami z internetu. Żyjemy w czasach, gdy interesuje nas wyłącznie własny strach, któremu dajemy się paraliżować. Postrzegamy świat tak, jak chcemy go postrzegać. Zadomawiamy się w zwartych murach myśli. Chcę je zburzyć reportażami z tej książki. Albo przynajmniej zarysować. Rozsadzić schemat zbyt łatwych ocen.
Ta książka ma być ogniwem swego rodzaju systemu wczesnego ostrzegania. Zebrane w niej teksty, powstałe w latach 2010–2017, opowiadają o miejscach, w których nasz świat się rozpada albo już się rozpadł. Próbują oświetlić pęknięcia, jak szczeliny w skale, zbadać ich głębokość i rozgałęzienia. Te pęknięcia to miejsca przewrotów i zmian, tam się zaczyna, tam rozpryskuje się to, co za chwilę obejmie także Europę i Amerykę.
Reporterskie tropy prowadzą mnie najczęściej na skraj dzisiejszych centrów władzy. Na bagna Sudanu Południowego, w doliny Afganistanu czy na pustynię blokowisk rosyjskiego Iżewska. Średniowieczni kartografowie nazywali takie okolice hic sunt dracones. „Tu są smoki”. Co nas dziś bawi. Ale bądźmy szczerzy: nie wiemy o tych miejscach wiele więcej niż wówczas. Zbadanie peryferii naszego obrazu świata pozostawiamy w znacznej części agencjom wywiadowczym, a obcość tych obrzeży ciągle jeszcze nas obezwładnia, wstrząsa posadami myślenia.
Strach przed „potworami i dziwami” może, także w XXI wieku, obalić rządy i zachwiać demokracjami. Wciąż jeszcze mało wiemy o krajach, gdzie są smoki.
Ta książka opowiada o przełomach społecznych w Afganistanie i o tym, jak wspaniała może być tam miłość, o nadziei młodych Syryjczyków, którzy na początku rewolty w 2011 roku zwoływali się co wieczór na demonstracje – nigdy w życiu nie widziałem takiej odwagi cywilnej. O magii Gór Nubijskich i podejrzeniu, że od niedawna używane są tam gazy bojowe, jak w wielu innych miejscowych konfliktach wojny w Syrii. O tragedii Mohameda Adena „Tiiceeya”, gubernatora regionu w centralnej Somalii, który chciał dobrze, a skończyło się źle. O bezimiennym rosyjskim mordercy, najgorszym seryjnym mordercy świata, nigdy nieschwytanym, który zabijał stare kobiety z czystej żądzy zabijania. Zajmowałem się tą historią przez trzy tygodnie z jednego tylko powodu. Chciałem wiedzieć, dlaczego człowiek odczuwa rozkosz, mordując. Rozkosz tak silną, że się od niej uzależnia. O codzienności Waziristanu, gdzie amerykańscy piloci zabijają za pomocą dronów, nigdy nie widząc o wiele za młodych twarzy ofiar. O trzynastu miesiącach w somalijskiej niewoli pakistańskiego kapitana Ibrahima i jego załogi. I wreszcie o Fatmacie z Sierra Leone, jednej z najdzielniejszych kobiet, jakie dane mi było spotkać. Gdy myślę o bólu w moim życiu, myślę o Fatmacie.
Kolejność tekstów nie jest ani chronologiczna, ani geograficzna. Jej logikę wyznaczają emocje. Wiedzie ona granicą bólu, z nadzieją, że jej nie przekracza, a przynajmniej nie za często.
Na końcu uliczki w Ar-Rakce, skąd we wrześniu 2017 pisałem o wojnie z Państwem Islamskim, w czteropiętrowym bloku, w pomieszczeniu przypominającym jaskinię spotkaliśmy chłopaka, może szesnastoletniego. To arabski bojownik, przymusowo zwerbowany przez Kurdów do walki z IS. Należał do małej grupy milicjantów, którzy omal nie zginęli poprzedniej nocy. Noc należy do IS, dzień do jego przeciwników. Zaczynało się zmierzchać. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, więc niewiele o nim wiem. Nie wiem nawet, czy jeszcze żyje. Ale nigdy nie zapomnę strachu w jego oczach. W tamtej chwili był to także mój strach.
Afganistan, 2012. Fot. Antonia Zennaro / Zeitenspiegel
– Nawet o tym nie myśl – powiedział starszy brat do Rafiego, gdy ten zdradził mu swój plan.
– Marzyciel z ciebie – dorzucił wuj, przysłuchując się jednym uchem. „Zwariowany plan małego dziecka”, pomyślał przy tym.
Matka długo patrzyła mu w oczy. Siedemnastoletni Rafi był jej najmłodszym synem.
– Chłopcze, sprowadzisz na nas wszystkich nieszczęście.
Dzień, gdy świat w Jabreel na przedmieściach Heratu w Afganistanie wyłamuje się z ustalonego porządku, to 6 lipca 2011, środa. Tego dnia Rafi Mohammed i Halima Mohammedi postanawiają zrealizować swój plan. Jest dość prosty i początkowo wydaje się możliwy do wykonania.
Siedemnastoletnia Halima, której rodzina nie zgadza się na związek z Rafim, po południu wymyka się z domu starszej siostry z ukradzioną jej komórką. Na ulicy czeka na chłopaka, o umówionej porze ma podjechać samochodem. Ale Rafi się spóźnia. Utknął w korku. Halima dzwoni do niego zdenerwowana, boi się, że wkrótce siostra odkryje jej nieobecność. Mówi o wiele za głośno, więc jej słowa docierają do ludzi wokół. To przede wszystkim młodzi rikszarze czekający na klientów. Słyszą, że dziewczyna z Jabreel chce uciec z chłopakiem, na dodatek z chłopakiem z innej dzielnicy.
Gdy Rafi wreszcie nadjeżdża, a Halima wsiada, nagle pół tuzina riksz blokuje drogę. Setki podnieconych ludzi otaczają samochód. Ręce sięgają do środka toyoty, szarpią Rafiego, drapią do krwi, chłopak się broni, ale coraz więcej rąk wpycha się do auta. Wyciągają go prosto w uliczny kurz. Jego uszy wypełniają się ciepłą krwią, słyszy okrzyki: „Powiesić ich! Zabić!”. Spada na niego grad uderzeń, kopniaków w brzuch, w żebra, w głowę. Ma złamany nos, oczy mu puchną, chłopak wije się, krzyczy. Tłum napastników blokuje skrzyżowanie. „Zabiliby ich” – powie później komendant policji w Jabreel. To jego ludzie wyrywają w końcu młodych z rąk motłochu.
Rafi i Halima szybko zostają przewiezieni na posterunek. Ale wściekły tłum nie daje za wygraną. Ściana ciał napiera na metalową bramę komisariatu. W ciągu kilku minut sytuacja wymyka się spod kontroli. Na ulicach padają strzały. Do demonstrantów dołączają przebywający na urlopach żołnierze armii afgańskiej, obrzucają posterunek granatami. Policjanci, którzy zabarykadowali się w budynku, walczą już nie tylko o życie nieszczęśliwej pary, lecz także o swoje. Gdy sytuacja jest opanowana, a Halima i Rafi są uratowani, okazuje się, że policjanci nieumyślnie zastrzelili dziewiętnastoletniego ucznia. Aresztowano dziesiątki ludzi, liczni odnieśli rany. Z ulic Jabreel unoszą się słupy dymu.
Poprzedniego wieczoru Halima pyta chłopaka przez telefon:
– Co się z nami stanie?
– Wszystko będzie dobrze. Kiedyś nam wybaczą – odpowiada Rafi.
Przygotowywali się do ucieczki prawie dwa lata, omawiali ją w długich nocnych rozmowach telefonicznych, śmiali się, płakali, dyskutowali różne warianty. Oboje mają po siedemnaście lat, on jest Tadżykiem, a więc sunnitą, ona Hazarką, szyitką. Należą do dwóch ludów zwaśnionych od dziesięcioleci. Ale odkryli coś, co odróżnia ich od niemal wszystkich krewnych, coś, czego większość Afgańczyków nigdy nie znała, a wielu obawia się jak klątwy. Miłość.
W Afganistanie nastąpił gwałtowny przełom w życiu codziennym. Coraz częściej stare wartości przestają obowiązywać. Dzięki telefonom komórkowym każdy jest dla każdego osiągalny, ponad murami z gliny. Ludzie oglądają indyjskie filmy, niesłychane sceny, w których inni ludzie całują się i czule dotykają. Dziesiątki tysięcy kobiet i mężczyzn spotykają się na uniwersytetach i w fabrykach na obrzeżach miast. Poznają się osoby, które dawniej nigdy nie mogłyby się poznać. Część młodzieży na nowo definiuje pojęcie szczęścia. Sami chcą wybierać przyszłych małżonków, zawód czy choćby sposób układania włosów.
Inni młodzi kurczowo trzymają się starych zwyczajów, za pomocą słów, kijów, noży i broni palnej strzegą tradycji.
– Jesteśmy świadkami szokującego wzrostu przemocy – skarży się Suraya Subhrang, rzeczniczka Afgańskiej Niezależnej Komisji Praw Człowieka.
W Afganistanie trwa wojna, ale nie tylko ta, o której wie cały świat, przeciw talibom. Druga, cicha wojna toczy się w rodzinach. Fronty przebiegają przez życie prywatne i rzadko są zauważane. Ta wojna dopiero się zaczęła. Nie widać jej końca.
– Nie posłuchałeś mnie – mówi brat Rafiego. Siedzą ze zwieszonymi ramionami na betonowym podwórzu więzienia w Heracie. Rafi unika jego wzroku. Patrzy w niebo nad murem, za samolotami NATO ciągną się smugi kondensacyjne. – Matka płacze co noc. Złości się na młodsze siostry za najdrobniejsze przewinienia.
Plan, który miał dać Rafiemu i Halimie wolność, zaprowadził ich za mury poprawczaka. Jest koniec października. Od chwili, gdy para została zatrzymana przez motłoch w Jabreel, upłynęły cztery miesiące. Ci sami policjanci, którzy wówczas ich uratowali, przyprowadzili ich tu w kajdankach i łańcuchach na nogach. „Złamaliście prawo” – powiedziano im. Zostali skazani z paragrafu 29 kodeksu karnego za „próbę podjęcia współżycia przedmałżeńskiego”. Od tamtego czasu mieszkają w tym samym budynku, lecz w różnych skrzydłach, dzielą ich tylko ściany. Nie widzieli się od aresztowania.
Poprzedniego dnia sąd apelacyjny w Heracie wydłużył karę więzienia dla obojga z sześciu miesięcy do roku. Przestępstwo jest wyjątkowo ciężkie, ponieważ sprawcy spotykali się potajemnie przez dwa lata.
– Myślisz, że ona już wie? – pyta Rafi brata. – Boję się, jak zareaguje.
– Najlepiej byłoby, gdybym umarła – szepce Halima. Siedzi pięćdziesiąt metrów od Rafiego, w skrzydle dla dziewcząt. Patrzy na czubki palców, ręce złożyła na kolanach. O wyroku dowiedziała się rano. – Mówią, że jesteśmy przestępcami. Ale nie jesteśmy.
W korytarzu za jej plecami rozbrzmiewają krzyki innych dziewcząt. Jest ich tu trzydzieści cztery. Wciąż wybuchają kłótnie. Stłoczone na małej przestrzeni, młode kobiety ciągną się za włosy, piszczą, biją się po twarzach, szamocą ze strażniczkami. Strażniczki wyzywają je od kurew. Większość osadzonych popełniła podobne przestępstwo. Zakochały się w niewłaściwych chłopakach.
Jest tu piętnastolatka zmuszona do małżeństwa z pięćdziesięciolatkiem, która potem zadurzyła się w równolatku. Inną ojciec przyłapał na wymianie esemesów z kolegą. Co wystarczyło sędziom, by skazać ją na rok. Chłopcy, z którymi dziewczęta utrzymywały kontakty, także zostali umieszczeni w poprawczaku, jednak pod naciskiem rodzin odżegnali się od nich. Wszyscy z wyjątkiem Rafiego. On cały czas powtarza: „Kocham ją, ale ona kocha mnie dziesięć razy bardziej”. To trzyma Halimę przy życiu.
Po raz pierwszy zobaczyli się w fabryce lodów, gdzie oboje pracowali.
„Jego oczy” – mówi ona.
„Jej poczucie humoru” – zachwyca się on.
Halima pochodzi z biednej rodziny, matka osierociła ją, gdy dziewczyna miała siedem lat. To nieszczęście łączy ją z Rafim. Jego ojciec został zamordowany osiem lat temu, chłopiec nie miał jeszcze dziesięciu. Ojciec Halimy ożenił się powtórnie, ale jego nowa żona nie lubiła pasierbicy. Ciągle się kłóciły. Praca w fabryce była dla dziewczyny prawdziwym wybawieniem, pozwoliła swobodnie odetchnąć. Wielu właścicieli fabryk w Heracie ceni zatrudniane kobiety i dzieci, bo za tak niską płacę nie są w stanie znaleźć wystarczającej liczby mężczyzn. Herat jest miastem przemysłowym. Hale produkcyjne ciągną się z przedmieść daleko w pustynię. Składa się tu motocykle i traktory, napełnia butelki sokiem i supercolą.
– Lubiłam pracować – mówi Halima.
W którymś momencie, po wymianie wielu spojrzeń i potajemnych uśmiechów, odważyła się na decydujący krok. Niepostrzeżenie wetknęła Rafiemu kartkę ze swoim numerem telefonu.
Dni w zakładzie poprawczym wypełnia otoczone murami nic. Programowa pustka. Według dyrekcji wobec młodocianych nie wyciągnięto wystarczających konsekwencji. „Musimy surowiej karać niemoralność, w przeciwnym razie wciąż będą to robić”. Nic otacza Halimę, gdziekolwiek spojrzy. Ściany są nagie. Jedyne meble w jej skrzydle, metalowe regały na korytarzu, są puste. Telewizor w świetlicy nie działa.
Stara strażniczka Jontab budzi dziewczyny codziennie o czwartej rano. Łomoce w drzwi. Zmusza do wczesnego rozpoczęcia dnia, żeby jeszcze mocniej odczuły monotonię. Po pobudce przez wiele godzin nie ma co robić, modlitwa, bezczynność, byleby tylko nie zasnąć, bo Jontab rzuca wtedy w delikwentkę pękiem kluczy. O ósmej rozdzielane jest śniadanie, chleb i łyżka cukru. Latem miały lekcje, ale dyrekcji skończyły się pieniądze. Z sześciu klas została tylko jedna, nauczyciel przerabia materiał pierwszej klasy szkoły podstawowej. Halima, która jako jedyna w rodzinie umie czytać i pisać, przed umieszczeniem w więzieniu chodziła do siódmej klasy. Ale jest szczęśliwa, że są te lekcje. Zawsze to coś, czym można zapełnić nic.
– Co powiedziała? – pyta nerwowo Rafi w skrzydle dla chłopców. Nie rozmawiał z nią od czterech miesięcy. Nie wolno, dyrekcja twierdzi, że to wbrew prawu. Macha nerwowo nogami. – Kocha mnie jeszcze? Nie wyparła się mnie? – Rany na jego twarzy zagoiły się. Pod nosem rośnie szeroki na palec puszek. Rafi odzywa się krótkimi, rwanymi zdaniami, czasem ze zdenerwowania połyka słowa. – Jesteśmy czyści jak mleko naszych matek.
Gdy zaczęli wysyłać sobie esemesy, poczuli się parą. Godzinami rozmawiali szeptem przez telefon. Na początku chichotali, wygłupiali się, potem pogaduszki stały się poważniejsze. Rozmawiali tak, jak nigdy wcześniej żadne z nich nie rozmawiało z nikim. Dzielili się problemami. Halima skarżyła się, jak bardzo cierpi z powodu macochy, która traktuje ją jak dziecko, choć jest niewiele starsza. Rafi opowiadał o wuju, który troszczył się o niego od śmierci ojca. Dobrze chciał, ale nie traktował go poważnie, nazywał maminsynkiem. Chłopak martwił się, że jest w cieniu starszych braci. Że jest do nich porównywany. Wuj oczekiwał, że będzie postępował tak jak oni.
Spotykali się co kilka tygodni na godzinę, dwie, najczęściej w parku w Heracie. Towarzyszył im kuzyn Rafiego, żeby nie zwracali uwagi. W tym parku któregoś dnia Halima położyła Rafiemu rękę na ramieniu. Była ciepła i lekka jak piórko. Do dziś wspomina tamten dotyk. Jedyny w czasie ich ponaddwuletniej znajomości. Nigdy się nie pocałowali. Nigdy nie doszło między nimi do czegoś poważniejszego, to potwierdził nawet sąd.
Po aresztowaniu policjanci zawieźli Halimę do szpitala, gdzie zmuszono ją do poddania się badaniu ginekologicznemu. Lekarz dwoma palcami rozsunął jej wargi sromowe, sprawdził, czy błona dziewicza jest nienaruszona, naciskał na ścianki waginy, żeby sprawdzić elastyczność mięśni. To relacja pracownicy sądu. Podobne badania traktowane są na świecie jako naruszenie godności. W afgańskim systemie prawnym to wciąż codzienność. Halima i Rafi mieli szczęście, że lekarz poświadczył jej dziewictwo. W przypadku innej diagnozy sąd prawdopodobnie podwyższyłby karę do pięciu lat więzienia.
W historii Halimy i Rafiego tyle samo jest szczęścia, co nieszczęścia. Największym szczęściem jest Jamila Khisrawi, adwokatka Halimy. Ma dwadzieścia siedem lat, należy do nowego pokolenia pewnych siebie prawniczek.
– Trzy lata temu sędziowie jeszcze na mnie krzyczeli, wyrzucali z sali obrad. – Śmieje się w charakterystyczny sposób, bezgłośnie. – Mówili: jako kobieta jesteś zbyt emocjonalna jak na ten zawód.
Ale Khisrawi i trzy jej koleżanki w końcu wypracowały sobie uznanie sądów. Zatrudnia je Medica Mondiale, niemiecka organizacja wspierająca prawa kobiet.
Biuro prawniczki znajduje się w centrum Heratu, ale jest anonimowe, na drzwiach nie ma tabliczki.
– Bez przerwy dostajemy groźby, śmierci też – wyjaśnia.
Adwokatki nigdy same nie wychodzą na ulicę, zawsze są w stałym kontakcie telefonicznym. Siedemdziesiąt procent ich klientek trafia przed sąd z powodu moral crimes, przestępstw przeciwko obyczajności. A to prowadzi ich obrończynie w głąb ciemnego serca Afganistanu.
Khisrawi ma coraz więcej spraw, liczba procesów przed sądami rodzinnymi podwoiła się w ciągu ostatniego roku. Reprezentuje dziewczęta, które zostały wydane za mąż jako dzieci, a po paru latach zakochały się w rówieśnikach i z nimi uciekły. Sądy skazują je na dwa, trzy lata więzienia za zdradę małżeńską. Broni kobiet, które zostały uprowadzone, były miesiącami gwałcone, a później zostały skazane na wieloletnie więzienie, znów za zdradę. Rzadko się zdarza, że przed sądem staje oprawca, skarży się, prawie zawsze jest to kobieta, która uciekła od męża. Mężczyźni unikają aresztowania, bo wiedzą, jak przekupić policjantów, w przeciwieństwie do zamkniętych w domach kobiet.
Jamila Khisrawi studiowała prawo wbrew woli rodziny, została adwokatką, nie zważając na liczne głosy sprzeciwu.
– Czasem już nie wiem, co robić – mówi. Pewna kobieta dzwoniła do niej przez wiele dni. Mąż zamykał ją w pokoju. Groził śmiercią. – Ostatnim razem powiedziała nagle, że słyszy jego kroki. Odłożyła słuchawkę. Od tamtej pory się nie odezwała. – Khisrawi nie mogła jej pomóc. Dom, w którym była przetrzymywana, stoi poza Heratem, na terenie kontrolowanym przez talibów. Nie może tam pojechać. – Myślę, że ją zabił.
Jest singielką.
– Niełatwo znaleźć w Heracie mężczyznę, który weźmie za żonę kobietę uprawiającą mój zawód – twierdzi.
Przez całą jesień adwokatki Halimy rozpaczliwie szukają sposobu, by uchronić ją przed najgorszym. By ocalić jej życie. Ojciec wielokrotnie ogłaszał publicznie, że zabije dziewczynę, gdy tylko zostanie zwolniona z więzienia. „Zbrukała rodzinę – powtarzał. – Odebrała mi honor”. Wierzy, że tylko śmierć córki może przywrócić rodzinie dobrą reputację.
Afgańskie społeczeństwo działa jak stary zegar, konstruowany przez wiele stuleci, o delikatnej mechanice. Społeczne zasady w tym kraju to system wielu mniejszych i większych kółek, które zazębiają się finezyjnie, w precyzyjnej kolejności, ale przestały działać. Zwłaszcza w miastach. Mechanizm się zacina, odkąd wielu młodych odrzuciło zasady, elementy blokują się wzajemnie i idą w rozsypkę. Społeczeństwo trzeszczy w posadach, stęka i ciąży mu to bardziej niż walki talibów z siłami rządowymi.
Podczas gdy w więzieniu Saliha, psycholożka z Medica Mondiale, masuje ramiona dziewczyny, powtarza z nią ćwiczenia oddechowe, rozluźnia, płacze z nią, robi wszystko, żeby tylko wytrwała i nie popełniła samobójstwa, adwokatka chwyta się jedynego możliwego rozwiązania: małżeństwo, ślub z Rafim. Niezamężna, Halima zakończyłaby życie w domu dla samotnych kobiet albo jako prostytutka. Prawie cała rodzina się od niej odwróciła z obawy przed ojcem, siostrom mężowie zabronili z nią rozmawiać.
Po wielu rozmowach telefonicznych Khisrawi udało się wreszcie przekonać ojca do spotkania. Umawiają się trzy razy, trzy razy mężczyzna nie przychodzi. Stawia się dopiero za czwartym. Adwokatka spotyka się z nim w bezpiecznym miejscu, nie w biurze, żeby potem nie mógł się na nią zasadzić. Zaprasza go do „centrum mediacji”, tak obrończynie praw kobiet nazywają obwieszoną wyblakłymi plakatami uświadamiającymi salę konferencyjną w jednym z budynków rządowych.
– Nie mogę zaakceptować tego związku – oświadcza ojciec Halimy. – Odebrał mi honor. Stałem się pośmiewiskiem całej rodziny.
– To nieprawda – oponuje Khisrawi. – Halima i Rafi nie uprawiali seksu, właśnie przez wzgląd na twój honor.
Mężczyzna niechętnie kręci głową, zaciska powieki, najwyraźniej wszystkimi siłami powstrzymuje się, by nie wstać i nie wyjść.
W tej rozmowie życie dziewczyny zależy od każdej sylaby. Raz Khisrawi ma wrażenie, że ojciec chce ją ochronić. Wykazuje zrozumienie. A za chwilę dochodzi do przekonania, że jej klientka jest już martwa.
– Powinna mi była powiedzieć.
– Bała się.
– Ten chłopak jest sunnitą, my, Hazarowie, jesteśmy szyitami. Zmuszą moją córkę, żeby przyjęła ich obrzędy.
– Znam szczęśliwe małżeństwa między szyitami i sunnitami w mojej własnej rodzinie – walczy niezmordowanie Khisrawi. – Jeśli twoja córka się przez ciebie zabije, zostaniesz oskarżony o morderstwo.
Całe Jabreel na niego patrzy, tłumaczy ojciec. Naciski z zewnątrz są niewyobrażalne. Nieposłuszeństwo Halimy sprawiło, że całą rodzinę traktują jak wyrzutków. Budowany przez kilka pokoleń szacunek, pozycja społeczna znikły wraz z próbą ucieczki córki. Po dwóch kolejnych spotkaniach adwokatkom udaje się pod koniec jesieni uzyskać zgodę ojca na ślub.
– Musimy to jakoś zakończyć – mówi mężczyzna podczas ostatniego zebrania.
– Nie wierz mu – przestrzega Halima, gdy Khisrawi spotyka się z nią w celi. – Często zmienia zdanie. Nie dotrzymuje słowa.
Małżeństwo Halimy i Rafiego połączyłoby dwóch zapiekłych wrogów. W Heracie Hazarowie, do których należy rodzina dziewczyny, lud pochodzenia mongolskiego, znajdują się w krytycznym położeniu. Zasiedziali tu Tadżykowie, czyli także rodzina Rafiego, podejrzliwie patrzą na pozbawionych środków do życia imigrantów. Hazarowie według nich nie są prawdziwymi muzułmanami, tylko niewiernymi, którzy sprowadzili do Heratu prostytucję i grzech. To najbardziej upokorzony lud Afganistanu, ich niegdyś niezależne państwo Hazarajad zostało przed stu laty podzielone między Tadżyków a Pasztunów. Pod panowaniem talibów Tadżycy znów zaczęli ich zwalczać. W Heracie wrogowie mieszkają obok siebie na niewielkiej przestrzeni, skuszeni pracą i relatywnym pokojem.
Trzystutysięczny Herat to miasto w permanentnym stanie surowym, kurzy się, paruje, wszędzie rusztowania, góry czerwonej cegły, prętów zbrojeniowych, rozkwit, wszystko poza kontrolą, wszystko nowe, ale już w rozkładzie, natychmiast zaczyna kruszeć. Brakuje równowagi. Także w ludzkich duszach. Nigdzie tyle kobiet nie decyduje się na krok ostateczny – samospalenie. W samym tylko 2011 roku było ich siedemdziesiąt pięć. Nigdzie w Afganistanie urzędy nie odnotowują tylu rozwodów. Przemysł kidnaperski kwitnie. Spośród wszystkich afgańskich miast to tu najwyraźniej widać burzliwe ścieranie się tradycji z nowoczesnością.
Za murami poprawczaka zima, wkrótce okaże się najsurowszą od dziesięcioleci. W fugach osadza się szron, radio donosi o dwucyfrowych temperaturach na minusie. W grudniu Halima tnie brzytwą ręce. Koleżanka donosi o tym psycholożce Salisze, która odwiedza kobiety dwa razy w tygodniu.
– Czego ty chcesz, dziewczyno? – pyta czterdziestopięcioletnia Saliha. – Chcesz umrzeć, ale chcesz spędzić życie z Rafim, to przecież sprzeczność.
Halima przetrwa zimę, a Rafi będzie znajdywał wciąż nowe sposoby, żeby przesyłać wiadomości do skrzydła dla dziewcząt. Przekupuje strażniczkę Jontab, daje jej pieniądze, kartę SIM dla córki, dla wnuczki suszone owoce. Jest dla niej miły nawet wtedy, gdy Jontab ma zły humor i celowo przekazuje Halimie nieprawdziwe wieści. „Nie kocham cię już”, oznajmiła jej pewnego razu, rzekomo są to słowa Rafiego. Halimą wstrząsają spazmy płaczu. Strażniczka tak sobie czasem z nimi pogrywa. Co tydzień w dzień odwiedzin brat albo wuj Rafiego przynoszą pieniądze.
Korpulentna dyrektorka poprawczaka to też prawniczka. Pochodzi z dobrego domu. Nosi pstrokate chusty i robi w zakładzie, co chce. Jest bardzo drażliwa: gdy coś nie przypadnie jej do gustu, po prostu się obraża. Jest też kapryśna, w jednej chwili może się zmienić w bliźniaczkę Królowej Kier z Alicji w Krainie Czarów. „Służę dzieciom” – mówi. Jednak najczęściej, latem i zimą, z nogami na taborecie, ogląda na zapleczu telewizję. Opuszcza swoje stanowisko jedynie w skrajnych sytuacjach. Jej trzyletni syn cały dzień biega po korytarzach, dla zabawy pluje na personel. Pluje na więziennego lekarza, który znudzony siedzi przy szafce z lekarstwami i jak mówią, ze szczególnym upodobaniem robi osadzonym dziewczętom zastrzyki w uda, nigdy w ręce.
– Młodzież wychodzi stąd gorsza, niż przyszła – moralizuje. – Osobiście byłbym za karą chłosty.
Syn dyrektorki, robiąc swoje rundki, mija także biuro księgowego, który do perfekcji opanował sztukę spania przy biurku z otwartymi oczami. Przebiega obok drzwi, za którymi drzemią specjaliści od różnych spraw, nie robiąc nic sensownego. A młodzież w obu skrzydłach pozostawiona jest sama sobie. Starsi rozkazują młodszym. W celi Rafiego siedzi chłopak należący do talibów. Dorośli rzadko tu zaglądają.
Niespodziewanie któregoś lutowego dnia ojciec Halimy wycofuje zgodę na ślub.
– Zażądał za pannę młodą miliona afgani albo dziewczyny z rodziny Rafiego jako żony dla swojego pięćdziesięcioletniego brata kawalera – skarży się Khisrawi.
Rodzina chłopaka jest oburzona. Nie są w stanie wyłożyć tak horrendalnej sumy, w przeliczeniu to szesnaście tysięcy euro. Rafi jest w więzieniu. Jego ojciec zginął w sąsiedzkiej waśni wiele lat temu. Starszy brat nie ma pracy, tylko wuj zarabia na szkółce drzewek. Siostry chłopaka mają po siedem i dziesięć lat, są zdaniem matki za młode na małżeństwo. Wygląda na to, że negocjacje znów utknęły w martwym punkcie.
Tego dnia Rafi wypala sobie żelazkiem literę H w zgięciu łokcia. To czwarte H na jego ciele. Jedno wyciął sobie na ramieniu brzytwą, drugie wypalił na prawej ręce zapałkami, trzecie wykłuł igłą na lewej. Nocą leży bezsennie i zastanawia się, co robić.
Za murami poprawczaka kraj czeka jeszcze jeden zwrot. W Kabulu rząd Hamida Karzaja planuje politykę po 2014. Na ten rok NATO zapowiedziało wycofanie wszystkich wojsk koalicji. Zachód ogłosił ponadto, że drastycznie ograniczy środki pomocowe. Karzaj szuka sposobu na utrzymanie równowagi w walce z talibami, przed którymi sam nie jest w stanie się bronić. To daje miejsce w afgańskiej polityce konserwatywnym mułłom, odczuwalnie wzmacniając wpływy radykałów. Khisrawi obawia się, że obrończynie praw kobiet zostaną złożone w ofierze. Przerwy obiadowe adwokatki spędzają w biurze, nerwowo dyskutują. W pałacu prezydenckim Rada Ulemów Afganistanu (najwyższa władza religijna) przed kilkoma dniami ogłosiła nowe decyzje, którym Karzaj przyklasnął. Kobiety nie będą mogły wychodzić z domu bez męskiego towarzystwa i rozmawiać z obcymi mężczyznami. Odbiera się im prawo uczestnictwa w życiu publicznym. Listy nowych zakazów rozdawane są we wszystkich meczetach w kraju. Na razie są to tylko zalecenia, jeszcze nie mają mocy ustawy. Ale gdy niedawno jedna z adwokatek miała lecieć na kurs do Kabulu, została zatrzymana na lotnisku. Czy mężczyźni z jej rodziny o tym wiedzą?
– To się nie zdarzyło od czasów panowania talibów – mówi Khisrawi.
Negocjacje z ojcem Halimy zmieniają się w wyścig z czasem. Młodzi mają zostać zwolnieni w pierwszych dniach kwietnia, trzy miesiące przed upływem kary. Prośba o ułaskawienie złożona do sądu najwyższego odniosła skutek.
– Chcę dwieście pięćdziesiąt tysięcy afgani – oświadcza mężczyzna na dwa tygodnie przed terminem zwolnienia. Rodziny jeszcze raz spotykają się w centrum mediacyjnym. – Od innych mógłbym za nią dostać milion.
Koniec końców strony godzą się na pięć tysięcy dolarów płatne w dwóch transzach, jedna od razu, druga w dniu ślubu. Pieczętują kontrakt odciskami palców.
W dzień poprzedzający opuszczenie poprawczaka dyrektorka wzywa do siebie Halimę i Rafiego. Młodzi widzą się pierwszy raz od momentu pojmania. Siedzą naprzeciw siebie na wyściełanych krzesłach. Przyglądają się sobie, słuchają, co dyrektorka ma do powiedzenia o uwolnieniu, są skonsternowani. Jak bardzo więzienie ich zmieniło!
– Halima jest inna – mówi potem niepewnie Rafi. – Taka cicha. To nie ta, którą znałem.
Zapamiętał ją jako wesołą dziewczynę. Gdy rozmawiali przez telefon, często chichotała, wygłupiała się.
Ona także jest zdziwiona. Więzienie, opowiada koleżankom w celi, zrobiło z chłopaka innego człowieka.
– Jak on rozmawiał z dyrektorką! Jest taki pewny siebie. – O sobie mówi, że poprawczak odebrał jej apetyt na życie. – Nigdy nie będę taka jak dawniej.
Rafi stara się odsunąć wątpliwości. Gdy tylko wyjdą, Halima się otrząśnie.
– Bardzo się o nią boję – martwi się tego wieczoru Saliha.
Podczas ostatnich odwiedzin w więzieniu ktoś usłyszał, jak jej ojciec powtarzał w rozmowie ze strażnikiem: „Robię to, żeby wyszła. Ale ta dziewczyna i tak musi umrzeć”.
W nocy oboje nie mogą spać. Rafi rozmawia ze swoim najlepszym przyjacielem w zakładzie, czternastoletnim złodziejem, który bez niego będzie bezbronny. Chłopcy płaczą. Halima nie śpi, bo do zdenerwowania dołączyła miesiączka. Ból w podbrzuszu jest silny jak nigdy dotąd.
– Jesteś szczęśliwa tak jak ja? – szepce Rafi następnego ranka do białego jak śnieg telefonu. Przekupił strażnika, żeby móc do niej zadzwonić. Ona z kolei dała pieniądze Jontab, by mogła odebrać. – Co teraz robisz? Stoisz? Siedzisz? – Za każdym razem, gdy mija go jakiś strażnik, chłopak ukrywa telefon w dłoni. – Pamiętasz, jak ci powiedziałem, że pewnego dnia wyjdziemy? Dziś jest ten dzień.
W życie Halimy i Rafiego wreszcie wkraczają mechanizmy tradycji, zasady i zwyczaje. Świadomość tego, co należy zrobić, przygotowując się do ślubu, przynosi ulgę. Rodzina Rafiego udekorowała jeden pokój nowymi kremowymi makatkami. Tu świeżo poślubieni spędzą pierwsze noce. Ciotki kupują cukierki i czekoladki, które rozsypią na drodze do domu. Kuzyni wybierają się na targ po mięso i warzywa na wesele. Gliniany dom położony jest idyllicznie nad niewielką rzeczką meandrującą przez dzielnicę. Szkółka drzewek wuja znajduje się tuż obok. Zima się skończyła, sosny wypuszczają delikatne pędy.
– Oddam życie, żeby ochronić mojego bratanka przed ojcem Halimy – oznajmia zabiegany wuj Rafiego. – Ale jeśli jeszcze raz sprowadzi na nas hańbę, to zerwę z nim wszelkie kontakty.
Starszy brat Rafiego wrócił na wesele z Kabulu. Od kilku miesięcy rozwozi ciężarówką wodę mineralną między Heratem a stolicą. Jako pomocnik murarza zarabiał zbyt mało, żeby zapłacić za Halimę. Jest blady, zamknięty w sobie. Nowa praca jest niebezpieczna. Chłopak pokazuje zrobione komórką zdjęcia z trasy. Wraki spalonych ciężarówek. Na terenach, przez które przejeżdża, armia podpala pola opium. Talibowie ostrzeliwują żołnierzy. Brat Rafiego nagle znalazł się między dwoma frontami.
– W ciągu dwóch ostatnich miesięcy zabili trzech moich kolegów – mówi.
Dwóm obcięli głowy, trzeciego przywiązali do kierownicy i podpalili auto. Matka martwi się teraz o obu braci.
W dzień wyjścia z więzienia i ślubu, gdy świat ma wrócić do porządku, w zakładzie gromadzą się obie rodziny. Przekraczają bramę odświętnie ubrani. Matka Rafiego w burce, wujowie i ciotki, starszy brat, imam, który ma udzielić ślubu, niewielka grupa adwokatek.
Halima przymierza w celi obcisłą suknię ślubną w kolorze łososiowym i buty na wysokich obcasach, prezent od starszej siostry. Na co dzień dziewczęta z Heratu mają być niewidoczne, w dzień ślubu wyzywająco wystawiają ciała na widok publiczny.
– Nie włożę jej! – protestuje. – Jest o wiele za obcisła!
Dziewczynie pomagają dwie koleżanki, przekonują, pakują walizki, porządnie wszystko składają. Obejmują ją i wyprowadzają przed gabinet dyrektorki, gdzie czekają goście i Rafi ubrany na biało, w koszuli wyszywanej na piersi złotem. Nerwowo krąży po korytarzu tam i z powrotem.
Dyrektorka wychodzi z gabinetu, zadziera głowę, to nie jest dobry znak. Jeszcze wczoraj naciskała, żeby ceremonia odbyła się w jej biurze. Teraz ogłasza:
– To nielegalne!
Wybucha awantura, adwokatki i dyrektorka poprawczaka krzyczą do siebie nad głowami młodych.
– Ty szmato! – Jontab, stara strażniczka, bez skrępowania obrzuca Halimę wyzwiskami. – Zaprowadzić ją z powrotem do celi!
Dyrektorka pyta, dlaczego nie ma ojca Halimy, choć zna odpowiedź: ojciec upoważnił wuja. Ale ona raptem tego nie akceptuje. Wuj dzwoni do ojca.
– Oby tylko odebrał – denerwuje się adwokatka.
Mają szczęście. Z telefonu dobiega głośne:
– Zgadzam się na ślub.
Mimo to dyrektorka nie zezwala na ceremonię. Idzie jej o własny interes. Już wcześnie rano przysłała do celi Rafiego księgowego. Kazała mu powtórzyć, że kogo spotyka dobro, powinien także dobro uczynić. Chce od rodziny chłopaka trzysta euro. Rafi odmawia, wuj zaciągnął już za dużo długów.
Ślub zostaje odwołany. Halima wraca do celi załamana. Przykrywa się prześcieradłem, płacze. Jej współtowarzyszki, które zwykle się kłócą, pocieszają ją, głaszczą, szepcą. Spryskują dziewczynę perfumami. Adwokatki negocjują z dyrektorką za zamkniętymi drzwiami. Po godzinie wychodzą z gabinetu, poczerwieniałe na twarzach.
– Jej chodzi tylko o kasę! Może umówiła się z ojcem dziewczyny. To nie byłby pierwszy raz.
Co jakiś czas, obrończynie praw kobiet z Heratu wiedzą o tym, kierownictwo zakładu zwalnia przedwcześnie dziewczyny i przekazuje je rodzinom, które planują je zabić. Podobno niektórzy adwokaci kryją takie umowy, dostają połowę łapówki. Poprawczak to źródło dochodów dla łapówkarzy.
– Kocham cię jak syna – oświadcza dyrektorka, żegnając się z Rafim, który zjawia się celowo wciąż jeszcze ubrany na biało. Komendant strażników rozkłada ręce, szczerzy zęby:
– Żadnego prezentu?
Dyrektorka, która stoi obok, pozwala mu na takie zachowanie. Chłopak przeprasza, jest spłukany, chce wreszcie stąd wyjść po dziesięciu miesiącach. Gdy rodzina zjawia się w kancelarii, odźwierny, Hazar, zaczepia wuja Halimy:
– Jak śmiesz oddawać jedną z naszych dziewcząt Tadżykowi! Zapomniałeś, co nam zrobili?
Mężczyzna milczy.
W tej historii, w której jest tyle samo szczęścia, co nieszczęścia, jedno wielkie szczęście polega na tym, że rodziny nie tracą cierpliwości do następnego ranka. Spotykają się na korytarzu sądu rodzinnego. Adwokatki chcą, żeby ślub odbył się tutaj. Halimę na noc umieszczono w domu dla kobiet. Urzędnicy są życzliwi, proszą jednak o dokumenty państwa młodych – tymczasem ani Rafi, ani Halima nie mają dowodów osobistych. Jak prawie każdy w Afganistanie. Urzędnicy informują, że dokumenty mogą wystawić ich koledzy w urzędzie dzielnicy. Ale zrobią to wyłącznie za łapówkę. Ślub znowu wisi na włosku.
– Zorganizujmy to po prostu u nas w domu – proponuje wuj Rafiego.
Wuj Halimy zgadza się, adwokatki przytakują. Dlaczego nie? Niech to będzie nikah.
Nikah to tradycyjny sposób zawierania małżeństw. Potrzebny jest tylko imam. Trzy sury, trzy razy powtórzona zgoda młodych. Wszystkiego dwie minuty. W Afganistanie zawsze tak było. Adwokatki z obawy przed zmiennym w decyzjach ojcem Halimy chciały, żeby małżeństwo zostało poświadczone urzędowo, ale okazało się to niemożliwe. Obie rodziny odwracają się od instytucji nowego państwa, od wszystkich tych paragrafów i klauzul, przeładowanych dokumentami biur i niezliczonych stempli, które koniec końców okazują się kompletnie zbędne.
Taksówką wuja Halima rusza w stronę wolności. Wiatr wpada przez otwarte okno, głaszcze ją po twarzy. Końce jej chusty trzepoczą. Dziewczyna kładzie głowę na ramieniu ciotki. Rafi siedzi z przodu, śmieje się całą twarzą. Na chwilę zapomniał o groźbach ojca dziewczyny. Choć na wszelki wypadek przez kilka tygodni nie opuszczą domu. Boki samochodu są zardzewiałe, żółty lakier odchodzi szerokimi płatami, opony łyse, ale oni nie mogą sobie wyobrazić piękniejszego ślubnego auta.
Rafi chce znaleźć pracę jako kierowca ciężarówki, jak jego brat, mimo zagrożenia ze strony talibów. Musi spłacić długi. Halima chciałaby studiować informatykę na uniwersytecie w Heracie, być może. Przecież umie czytać i pisać – jako jedyna w obu rodzinach.
Imam unosi ramiona, Rafi powtarza jego gest, podczas gdy Halima siedzi z kobietami w pokoju obok. Przez ścianę słyszy sury Koranu, zaczyna płakać. Wuj przechodzi z pokoju do pokoju, pyta, czy może się zgodzić w jej imieniu.
– Tak – odpowiada dziewczyna.
Mężczyzna przelicza pieniądze za pannę młodą, które przekazał mu wuj Rafiego. Na kartce wyrwanej ze szkolnego zeszytu sporządzona zostaje umowa, potwierdzenie przyjęcia pieniędzy podpisane. Podpisy to odciski kciuków obu wujów i narzeczonych. Najważniejszy dokument w życiu. Cztery niebieskie plamy, wyraźne w środku, rozmazane na brzegach, piękne jak gwieździste niebo.
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2020
Wydanie I