Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Koniec XIII wieku. Tereny cesarskiej Rzeszy są zlepkiem księstw, pod formalnym zwierzchnictwem króla niemieckiego Rudolfa Habsburga. Podzieloną Saksonią i Turyngią, władają książęta landgrafowie z rodu Wettin. Możni i szlachta coraz częściej zapominają o rycerskich ideałach i wybierają życie pana feudalnego, którego głównym celem jest czerpanie zysków ze swoich włości. Duchowieństwo nierzadko przekłada dążenie do władzy nad dobrem wiernych. Idea karolińskiego Królestwa Bożego na ziemi odchodzi w zapomnienie. Burzliwe losy saksońskiego rodu Arnstein, wplatają się w tą rzeczywistość. Dotyka to nie tylko głowy rodu, grafa Albrechta, ale także jego rodzinę, bliskich i poddanych. Jak zmieniająca się rzeczywistość wpłynie na Arnsteinów, wciągniętych w wiry polityki, interesów, zbrojnych konfliktów i sąsiedzkich niesnasek tamtych ludzi, miejsc i czasu? Czy tylko mury klasztoru można jeszcze pielęgnować i praktykować szlachetne postawy prawości, umiłowania wiedzy i wielkoduszności? Czy przywiązanie do rycerskich idei ma jeszcze rację bytu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 395
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Spis treści
I. Jutro
7
II. Noc
19
III.
Dzień
39
IV.
Nadzieje
63
V.
Brat Guillaume
83
VI. Bracia
111
VII.
Szkoła
123
VIII.
Święta
145
IX. Walka
169
X.
Kłamstwa
191
XI.
Tajemnice
207
XII.
Bederitz
245
XIII.
Zmiany
297
XIV.
Gottesgnaden
327
XV.
Niepewność
365
XVI.
Selketal
421
I. Jutro
Lutowy dzień odchodził wraz ze słońcem, które tonęło za lasem po zachodniej stronie wzgórza Arnstein. Zmrok powoli, lecz nieubłaganie wkradał się do wschodniej izby na pierwszym piętrze zamku. Graf Albrecht patrzył
w okno na znikające w ciemności pola pokryte śniegiem oraz dymy unoszące się w oddali nad domami wsi Sylda.
Jego zadumę przerwał dźwięk kroków dochodzący ze schodów. Niezbyt głośne echo wskazywało, że po stop-niach wspina się dziecko albo kobieta. Drzwi otwarły się powoli, ich skrzypnięcie rozorało ciszę.
– Chciałeś mnie widzieć ojcze – głos Güntera był cich-szy niż zazwyczaj.
– Tak, tak… – odpowiedział bezwiednie Albrecht.
Do jego świadomości jeszcze nie dotarło, że syn zjawił się na wezwanie. Chłopak zamknął powoli drzwi i czekał. Pięć dni temu zmarł jego o dwa lata starszy brat, Gebhard. Dla całego Arnstein był to cios niespo-dziewany. Do tej pory śmierć była tu wpisana w na-turalny rytm życia, którego schyłek w spokojnej i do-statniej starości pozwalał się cieszyć miłością rodziny i przygotować na odejście z tego świata. Od dawna nie 7
zdarzyło się w rodzie, by rodzice musieli płakać nad grobem swego dziecka.
Pani Matylda, żona grafa Albrechta, złamana bólem i żalem matka chłopca, od kilku dni w zasadzie nie wychodziła z zamkowej kaplicy. Albo modliła się z ka-pelanem, albo leżała krzyżem w półsennym letargu.
Günterem i jego młodszą siostrą zajmowała się babka Margareta.
Albrecht wiedział, że w tych dniach nie może pomóc żonie, więc cały ten czas spędził w siodle; najpierw był na dworze księcia Ottona w Aschersleben, a potem nie zatrzymując się w Arnstein, pojechał do Mansfeld. Właściwie dopiero dziś pojawił się na zamku. Po przybyciu na zamek wydał polecenia służbie, spożył wieczerzę i później kazał przyprowadzić do siebie Güntera.
Chłopak był trochę przestraszony wezwaniem do komnat na górze, bo zawsze to ojciec przychodził do dziecięcej izby, by spotkać się z całą trójką najmłodszych pociech. Świadomość wielkiego nieszczęścia, jakie spotkało całą rodzinę, strach spowodowany tak nagłą odmianą trybu życia na zamku i kilkudniowy brak kontaktu z rodzicami sprawiły, że w chłopaku rosła niepewność. Przeszedł kilka kroków i usiadł na ławie.
To ostatecznie przerwało zadumę Albrechta.
8
–Dobrze, że szybko przyszedłeś – powiedział cicho, nie odwracając wzroku od okna. Chłopiec podszedł
i pocałował ojcowską dłoń. – Usiądź i posłuchaj mnie.
Günter wypełnił polecenie i patrzył na sylwetkę ojca odcinającą się ciemnym kształtem od ostatnich reflek-sów światła wpadających przez okno do izby.
– To nie jest dobry czas na t ę rozmowę, ale lepszego moglibyśmy nie znaleźć. Mogłoby się też zdarzyć,że za parę dni nie byłoby, o czym rozmawiać. – Zda-wało się, że ostatnie słowa Albrecht skierował sam do siebie. – Pojedziesz do Magdeburga. – Głos ojca, przeważnie łagodny i miły dla ucha, zabrzmiał tym razem niespodziewaną dla Güntera stanowczością. –
Na jesień skończysz dziesięć lat, chwała Bogu, umieszpisać i czytać. Kapelan na stare lata widać rozumniej-szy się zrobił, skoro że ście obydwaj z Gebhardem poj-mowali, czego was uczył bez pomocy kija i zamykaniaw kaplicy. – Na ojcowskie wspomnienie brata chłopiec najpierw chlipnął żałośnie, a po chwili, choć bardzo chciał tego uniknąć, łzy pociekły po jego policzkach.
I nic nie pomógł w opanowaniu żałości usłyszany od babki Margarety argument, że od łez lepsza modli-twa, bo skoro Bóg zechciał zabrać brata do siebie, to tak miało być. Od płaczu po nim lepsza tylko prośba o zbawienie jego duszy.
9
Z Gebhardem, starszym od Güntera o dwa lata, sta-nowili parę właściwie nierozłączną. Co ważne, zawsze byli zgodni i tę swoją jedność w dwóch osobach trakto-wali jak coś zupełnie naturalnego. Wszyscy mieszkańcy zamku lubili duet urwisów i podziwiali absolutną jednomyślność i zgodną realizację każdego z ich chło-pięcych pomysłów. Najstarsza siostra chłopców, imien-niczka pani Arnstein, Matylda – choć już od kilku lat żona Ottona von Valkenstein, póki co nie miała swych dzieci i uwielbiała spędzać czas na zabawie z oby-dwoma braćmi i najmłodszą w rodzinie, ośmioletnią Lutgardą, zwaną przez wszystkich zdrobnieniem Luti.
Gdy wraz z Ottonem gościła w Arnstein, często za-bierała ze sobą bliźnięta Rado i Tilde1, najmłodsze ro-dzeństwo męża. Cała piątka spędzała ten czas razem.
Podobnie było, gdy matka odwiedzała Valkenstein. Ja-dąc w odwiedziny do najstarszej córki, zawsze zabiera-ła z sobą trójkę swych najmłodszych pociech. Ostatnia taka wizyta miała miejsce kilka tygodni temu.
Styczeń 1279 roku był mroźny i śnieżny. Trzy dni zimowych zabaw skończyły się wraz z nagłą odwilżą.
Zmiana pogody najwyraźniej odebrała siły chłopcom, bo wrócili do Arnstein mocno przeziębieni i trzeba ich było kurować. O ile Günter po tygodniu doszedł do siebie, to 1 Zdrobnienia od imion Volrad i Mechtilde.
10
Gebhard był coraz słabszy. Stare, wiejskie sposoby le-czenia niewiele zmieniły, ale nie zaszkodziły chłopcu.
Gebhard gorączkował, kaszlał, oblewały go zimne poty i miał dreszcze, których nie łagodziły nawet najcieplej-sze futra, lecz trzymał się uparcie życia. W momentach świadomości pytał, dlaczego jest taki słaby i rozmawiał
tylko o tym, co będzie, jak wyzdrowieje.
Stara Gerda, zielarka z Harkerode, która swymi miksturami i naparami od lat leczyła całą okolicę, nie wyłączając mieszkańców zamku, zalecała pijawki, ale ostatecznie stanęło na tym, że pośle się po książęcego medyka do Aschersleben.
Mistrz Lotar, gdy przybył po trzech dniach, orzekł, że chłopcu trzeba upuścić krwi. Odjeżdżając, zalecił
zimne okłady i modlitwę w intencji chorego. Nieste-ty ani zabiegi medyka, ani modlitwy nie pomogły i po trzech dniach Gebhard zmarł. W całym zamku zapanowała cisza, której nikt nie śmiał przerywać.
– Bardzo ci go brak, prawda? – Ojciec usiadł obok, położył dłonie na ramionach Güntera i popatrzył mu w oczy. – I ja nie mogę się z tym pogodzić, ale to Bóg zabrał go do siebie, a z Panem Bogiem nie wolno się kłócić. –
Głos Albrechta złagodniał, a oczy zaszkliły się na widok zapłakanego syna, jednak po chwili powrócił do swego stanowczego tonu. – Ród Arnstein zawsze służył Bogu 11
i Kościołowi. I dziś, choć bolejemy nad utratą Gebharda,przyszedł czas, żebyśmy i my stali się godni pamięci naszych przodków. Wiesz, że wraz z matką już jakiś czastemu umyśliliśmy przeznaczyć was do stanu duchowne-go. Decyzję podjęliśmy jeszcze przed tym jak… – zawiesił
na chwilę głos, uświadamiając sobie, że nie potrafi mówić o śmierci Gebharda bez smutku i żalu. Zapatrzył się w gęstniejący mrok. Po chwili ciszy otarł dyskretnie oczy i zaczął ponownie. – Wuj twej matki był arcybiskupemmagdeburskim. Twoi obydwaj stryjowie są proboszczamii kanonikami, jeden w Magdeburgu, drugi w Halberstadt.
– Tak, wiem. – Günter przerwał ojcu. Nie miał wątpli-wości, jakie zamiary względem jego osoby ma ojciec. Rodzice od dawna chcieli, by on i Gebhard zostali duchownymi. Po raz pierwszy dotarło do chłopca, że jego nowe życie – świat z dala od miejsc, które uważał za część sa-mego siebie – zacznie się w momencie, gdy ojciec poda termin wyjazdu do Magdeburga. I jeszcze świadomość, że to życie i ten świat będzie poznawał bez Gebharda. Głos ojca przerwał chłopięce przemyślenia. Albrecht opano-wał emocje i zaczął mówić o szczegółach podróży.
– Wyjedziesz zaraz po pożegnaniu z matką. Każdynastępny dzień twego pobytu w Arnstein mógłby spowodować zmianę naszej decyzji względem ciebie. Niechcę tego, bo obiecałem Bogu, że będziecie mu służyć 12
obydwaj. Skoro jednego z moich synów wezwał do siebiejuż teraz, to muszę z pokorą przyjąć Jego wolę.
Ojciec miał zwyczaj dokładnego tłumaczenia swych decyzji nie tylko w związanych z rodziną. Nie inaczej było i teraz. Graf Albrecht, od kiedy poznał swą przyszłą żonę, zawsze szanował jej zdanie i nie chciał, by roz-pacz i żal były powodem zmiany ich wspólnej decyzji dotyczącej przyszłości chłopca. Wiedział, że w obliczu ogromu nieszczęścia, które ich dotknęło, nie mógłby od-mówić małżonce, gdyby zechciała przynajmniej na jakiś czas odłożyć wyjazd syna. Wstał i ponownie podszedł
do okna. Patrzył w ciemność, która zaczęła skrywać linię horyzontu i pochłaniała ostatnie chwile dnia.
– Noc przychodzi i odchodzi. – Wiedział, że przeżycia ostatnich dni zburzyły dziecięcy świat Güntera i trzeba zapewnić chłopcu spokój i pewność co do przyszłości.
– Uznaliśmy razem z matką, że ze względu na pamięćtwego świętego przodka, opata Wichmana, życzliwąopieką otoczą cię w Magdeburgu tamtejsi norbertanie.
Będziesz tam mieszkał i żył zgodnie z zasadami, jakieci podyktują. Wprawdzie będziesz się uczył w szkolekatedralnej, lecz pieczę nad twymi postępami w naucei nad wychowaniem powierzam opatowi Anno. To człowiek rozumny i rozsądny, wiem, że dla mnie zrobi wy-jątek i przyjmie cię jako rezydenta, choć nie ma takiego 13
zwyczaju. Przekonanie go, by norbertanie sprawowaliopiekę nad twoimi postępami w nauce i pielęgnowaniemcnót nie było łatwe. Wiem, że to miejsce ci się podoba,pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że będziesz się starał
nie zawieść naszych nadziei.
Chłopiec zapamiętał klasztor, bo był tam poprzedniego lata wraz z matką, ojcem i braćmi, Waltherem, drugim co do starszeństwa Albrechtem i Gebhardem.
Szczególnie mile wspominał spacer krużgankami ota-czającymi dziedziniec z ogrodem i piękną, kamienną studnię w rogu. Graf Albrecht nie bez przyczyny wolał
oddać Güntera pod opiekę norbertanów. Starszy brat chłopca, Burchard, został usunięty ze szkoły katedralnej za burdy i awantury w szkolnej bursie. Ojciec, po-mny wstydu, którego się wtedy najadł wobec magde-burskiego biskupa, wolał tym razem oddać syna pod opiekę zakonników.
– A więc postanowione, będziesz mieszkał u norbertanów, tam unikniesz tego, co tak zaszkodziło Burchardowi.
Ojciec zakończył temat jego miejsca pobytu w Magdeburgu i nie dał poznać po sobie, jak przykre dla niego było wspomnienie zdarzeń sprzed kilku lat. Günter zebrał na nowo myśli i próbował o coś jeszcze zapytać, ale jego głos znów się załamał. Podszedł do ojca i wsu-nął się pod jego ramię.
14
– Ojcze, ja się boję.
Uczucie niepewności i dziecięcego lęku spotęgował
gęstniejący mrok. Albrecht przygarnął syna. Po chwili ciszy powiedział:
– Każdy człowiek się czegoś obawia. Zwłaszcza wtedy,gdy nie wie, co go czeka. Ale musisz pamiętać, że strachnie jest najważniejszym uczuciem w życiu człowieka.
Tylko ludzie nierozumni albo nieszczęśliwi twierdzą, żestrach rządzi światem. – Ojciec położył dłoń na głowie Güntera i po chwili rzekł: – Widzisz, ja, mając twoje lata,też miałem swoje marzenia i wcale nie chciałem zostaćtym kimś, kim jestem dziś. - Zaciekawiony chłopak spojrzał na twarz ojca, rozjaśnioną uśmiechem przywoła-nym wspomnieniami. Albrecht wiedział jak oderwać Güntera od obaw i niepewności związanych z opusz-czeniem domu i rodziny. Znał jego temperament i wrodzoną ciekawość. Nie bez powodu wspominał swe dziecięce pasje i czas beztroski. Wiedział, że chłopak chętnie słuchał takich opowieści. – Nie interesowałomnie nic, prócz tego, co dzieje się w warsztacie Arwidaw Harkerode. Arwid był cieślą, kołodziejem, bednarzem,stolarzem, rymarzem i nie wiem, czym tam jeszcze jestktoś, kto obrabia drewno. – O jcowski uśmiech i żar-tobliwy ton jego opowieści przypominał Günterowi czasy, gdy wraz z Gebhardem słuchali ich z zapartym 15
tchem. – Nie wyobrażałem sobie, że mogę zajmować sięczymś innym niż to, co powinien robić uczeń mistrza Ar-vida. Pewnego dnia mój szanowny ojciec a twój dziadek,Walther, powiedział mi, że za parę lat odziedziczę niewarsztat na podgrodziu, ale zamek Arnstein i wszystkiewsie należące do rodu. Jednak tytuły i godności to nietylko splendory i zaszczyty. To odpowiedzialność za loswszystkich, którzy żyją w naszych dobrach. Dowiedzia-łem się wtedy, że od dłubania w drewnie ważniejsza jestpomyślność rodziny i ludzi, którzy korzystają z naszejopieki. – Ojciec znów się uśmiechnął na wspomnienie tamtych wydarzeń. – Te kilka lat, o których mówił twójdziadek, przeciągnęło się do ponad dwudziestu. Dziesięćz nich spędziłem przy księciu Heinrichu2 w Aschersleben. Książę nie oszczędzał żadnego z giermków i gonił
nas na zmianę – do nauki i do rycerskich ćwiczeń. Służ-ba na dworze nie była lekka, a zdarzało się, że w czasieposługi przy książęcej wieczerzy zasypiałem ze zmęcze-nia na stojąco. I uwierz mi, nie raz zazdrościłem moimmłodszym braciom, a dziś wielebnym członkom kapi-tuł3, że stoją przy pulpitach katedralnej szkoły z nosami 2 Heinrich II Anhalt zwany „Grubym”(ur. 1215 , zm. 1266 ) - Książę Aschersleben od 1252 r. Zmarł w 1266 roku.
3 Obydwaj stryjowie Güntera, zostali duchownymi. Walter von Arnstein był proboszczem parafi św. Sebastiana w Magdeburgu a Gebhard von Arnstein proboszczem parafii św.Pawła w Halberstadt.
16
w księgach. - Albrecht przerwał, ale ciągle się uśmie-chał, jakby wbrew swym słowom o ciężkim losie książęcego giermka. Po chwili ciszy mówił dalej: – Ja ga-niałem za końskim ogonem albo brałem po plecach odstarszych giermków, nosiłem książęcy nocnik, a ranomusiałem być na mszy, po której magister do południapiłował z nami łacinę, a hofmeister 4 dworskie i rycer-skie obyczaje. Niemniej okrzepłem. Zdobyłem pas rycerski i łaskę księcia Heinricha. Nawet wojaczki posmako-wałem, choć nic dobrego z tego nie wyszło.5
Günter słuchał tej opowieści z wielką uwagą, a w jego głowie rodziły się dziesiątki pytań. Oczeki-wał ojcowskiego wsparcia i czuł, że ojciec swą opo-wieścią zamierza przekazać mu coś, co złagodzi jego obawy. Albrecht jeszcze raz spojrzał w oczy chłopca i powoli przyłożył dłoń do jego policzka. Zmarszczone czoło i lekko przymrużone oczy wyrażały ojcowską troskę. Günter wytrzymał to spojrzenie. Zrozumiał, że ojciec chce mu powiedzieć coś ważnego. Albrecht zrobił parę kroków w stronę okna i przez chwilę zastygł
4 Inaczej: ochmistrz. Zarządzał służbą, zajmował się także opieką i wychowaniem.
5 Książę Heinrich „Gruby” w 1257 roku zaangażował się w kon-flikt z arcybiskupem Magdeburga, Rudolfem von Dingelstädt w sprawie przejęcia przez arcybiskupstwo magdeburskie ziem klucza Seehausen i zamków Alvensleben i Hackenstedt. Spory i zbrojne przejęcia tych dóbr trwały przez dwa lata.
17
w bezruchu. Gdy się odwrócił chłopiec znów zobaczył
dawnego grafa Arnstein, silnego, pewnego swych słów i wyborów, stanowczego w działaniu ojca, przy którym zawsze czuł się bezpiecznie.
– Wieczór spędzisz z babcią Margaretą. Jutro ranospotkasz się z matką i Matyldą. Odwiezie cię Albrecht.
Porozmawiacie sobie po drodze, on ci wszystko wyjaśni.
Bracia w klasztorze przyjmą cię bez zbędnych ceregieli.
Ustaliłem to z nimi już w poprzednim roku. Chcesz micoś powiedzieć? – zapytał. Gdy nie usłyszał żadnej re-akcji na swe słowa, mówił dalej: – Przyszedł czas, byświedział, skąd i dokąd idziesz przez ten świat. Opróczcelu trzeba mieć oparcie w najbliższych i wiedzieć czego od ciebie oczekują. A im wcześniej dowiesz się, że niewszystko w życiu przychodzi łatwo, tym łatwiej będzie ciodnaleźć siłę w samym sobie, by swoim życiem kierować.
Teraz już idź. Babcia czeka. Do jutra. – Znów odwrócił
się w stronę okna i gdy chłopiec wyszedł, jakby w odpowiedzi na obawy syna, wyszeptał prawie bezgłośnie:
– Jutro. Zawsze przychodzi jakieś jutro.
18
II.
Noc
Wieczór minął Günterowi szybko. Babcia Margareta nie lubiła bezczynności i sprawiła, że obawy chłopaka zwią-zane z jutrzejszym wyjazdem przyćmiła potrzeba jak najlepszego przygotowania się do opuszczenia Arnstein. Razem z małą Luti i służebną Jutą spakowali trochę odzienia, i przygotowali podróżne futerko, które Günter przejął po bracie w tak smutnych okolicznościach.
Potem pożegnał się z siostrą, bo mała była zmęczo-na i trochę marudziła. Gdy Juta poszła ją położyć do snu, babcia rzeczowo rozpoczęła rozmowę:
– Siadaj, teraz jesteśmy sami, to może i co uradzimy.
Nie chciałam nic mówić przy Luti, bo dosyć już tego waszego płakania, ale od ojca wróciłeś markotny, jakbyśjutro miał jechać do Magdeburga za karę. A co ci rodzi-ciel powiedział? – zapytała z troską w głosie. Usiadł na obitym grubą skórą podnóżku babcinego fotela i próbował przypomnieć sobie ostatnie słowa ojca.
– Rozmawialiśmy trochę. Ojciec opowiadał mi jakw Aschersleben gonił za końskim ogonem i nosił książęcy nocnik, i spał na stojąco w czasie uczty u księcia.
– Günter celowo użył dziecinnie, niewinnego tonu 19
podszytego chłopięcym humorem. Margareta zaśmiała się i z rozbawieniem rozczochrała włosy chłopaka.
– Dobrze, że masz w sobie bożą iskrę. Widać pomogłyci te opowieści. To i mnie na sercu lżej. Jednak pewnie nietylko o tym gadaliście? – B abcia stonowała trochę na-strój. Chłopak momentalnie spoważniał i przytaknął.
– Nie spamiętałem tych wszystkich słów, ale wiem, żeojciec chce być ze mnie dumny. Mówił mi, że trzeba byćsilnym, bo nie wszystko w życiu jest łatwe i trzeba tej siłyszukać w sobie.
– Tak, to prawda. Warto byś to zapamiętał. – S ta-nowczy ton Margarety bardzo przypominał głos ojca.
– A teraz słuchaj uważnie. To, co mówił ci ojciec, możnałatwo wytłumaczyć. – B abcia zawsze potrafiła znaleźć wspólny język z wnukami i teraz też szybko znala-zła właściwe słowa, by chłopiec zrozumiał ojcowskie przesłanie. – Pamiętasz jak rok temu płynęliście łodziąpotokiem Selke6? Twój brat, Albrecht wiedział, że przyjdzie taki moment, że płynąc z prądem wody, trzebawiosłami przeciwstawić się nurtom i nie pozwolić, byłódź popłynęła w stronę kamienistego brzegu, choć pędwody nie ułatwia zadania. Tak jest i w życiu. Przyjdzieczas, że trzeba oprzeć się nurtowi zdarzeń i zrobić to, co 6 Potok przecinający góry Harz, płynący w pobliżu zamku Alt Valkenstein.
20
potrzebne, by poprowadzić swój los w innym kierunku.
Inaczej wcześniej czy później stracimy możliwość dotar-cia do celu, który sobie wyznaczyliśmy. Zrozumiałeś już,co ojciec chciał ci powiedzieć?
Günter przypomniał sobie uczucie strachu, które za-władnęło nim w chwili, którą przed momentem przy-pomniała mu babcia.
– Że jak się boję, to muszę coś zrobić. – Prostota i trafność odpowiedzi chłopaka znów przywołała uśmiech na twarz Margarety.
– No widzisz Günterze, ojciec ci opowiadał o wysiłkui uporze. Ja ci nagadałam o życiu i losie, a tyś to wszystkopojął i wypowiedział lepiej niż najm ą drzejszy z mędrców.
Strach i chciwość, rządzą tym światem. – Babcia zamy-śliła się na chwilę, potem westchnęła i machnęła ręką.
– Zawsze wiedziałam, że najlepiej dogadać się z dziećmi
– powiedziała. – Czasem boimy się tego, o czym nic niewiemy, dlatego najlepiej wiedzieć, co nas czeka. Wtedystrach zmienia się w rozsądek. Słuchaj zatem i nie oba-wiaj się, bo szybko przyzwyczaisz się do życia u norbertanów. – Margareta zaczęła opowiadać chłopcu, czego może się spodziewać w klasztorze. – Nie będzie Ci tamtak źle, jak myślisz. Opat Anno na pewno przydzieli cijakiegoś towarzysza z nowicjatu, ojciec już o to zadbał.
Do szkoły na pewno nie pójdziesz od razu, braciszkowie 21
wpierw wybadają, czegoś się dotąd nauczył i jaki z ciebie będzie uczeń. O to się akurat nie boję. Wiem, żeś po-jętny i kłopotu z tym nie będzie nijakiego.
Margareta starała się trochę uspokoić chłopca i mówiła o sprawach, które łagodziły jego strach przed nie-znanym, które zbliżało się nieubłaganie.
– Najpotrzebniejsze rzeczy masz spakowane, spędzisztam parę dni, to będziesz wiedział, co trzeba będzie cidowieźć. Klasztorne życie jest proste i spokojne, więc cioszczędzi trosk, których tu nie brakuje.
Babcia lubiła mówić dużo, ale zawsze na temat, dlatego Günter starał się słuchać uważnie i zrozumieć sens każdej myśli, którą wypowiadała. Niebawem ciekawość wzięła górę nad niepewnością i chłopak zaczął
wypytywać o różne rzeczy.
– Ojciec mówił, że norbertanie są życzliwi naszej rodzinie i przyjmą mnie do siebie. A nie przyjmują chłopców z innych rodów? – Günter trochę obawiał się, że będzie się czuł samotnie w klasztorze.
– Może i by przyjmowali, ale póki co, nie prowadząszkoły, bo to kosztuje. Nie masz się co obawiać o towarzy-stwo, niewiele starszych od ciebie nowicjuszy w klasztorze nie brakuje. – Słowa babki zawsze dodawały otuchy, ale dziś w sposób szczególny łagodziły niepokój, który dotąd nijak nie chciał opuścić żadnej z myśli chłopca.
22
– A dlaczego mnie zechcą przyjąć, a innych nie? –
C hłopak z wrodzoną ciekawością drążył temat, zain-trygowany faktem, że stanie się jedynym młodocianym podopiecznym norbertanów.
– Ano, nie każdy ród ma u magdeburskich premon-strantów7 takie poważanie, żeby mógł syna powierzyćich opiece. Warto, żebyś jutro wiedział, że Arnsteinowiez tym zakonem są związani od początku jego istnieniai nie wiadomo, kto komu więcej zawdzięcza.
Babcia Margareta zawsze stanowiła dla Güntera nie-wyczerpaną skarbnicę wiedzy o rodzinie. Znała nie tylko wszystkie rodowe koneksje i związki, ale i zasługi Arnsteinów wobec Cesarstwa i Kościoła. I tym razem ze swadą kontynuowała swą opowieść.
– Mnie się zdaje, że w Magdeburgu braciszkowie odpierwszych chwil w konwencie mają zapowiedziane, żekażdą modlitwę dziękczynną winni rozpoczynać od intencji za naszą rodzinę. I nie chcę, żebyś sobie pomyślał,że się starej babce w głowie do cna przemieszało, a Arnsteinowie to same anioły. Ale wiedzieć musisz, że Nor-bert8, który zorganizował ten zakon, by naprawiać obyczaje, miał swoje żelazne zasady. Otóż wiedz, że oprócz 7 Potoczna nazwa zakonu, pochodząca od miejscowości Prémontré, gdzie został założony.
8 Norbert z Xanten, założyciel zakonu Premonstratensów.
23
tego, że był przełożonym swoich białych kanoników9, tosłużył cesarzowi Lotarowi jako kanclerz Rzeszy. Kiedyzostał arcybiskupem Magdeburga, bez pomocy i wsparcia twoich przodków nie podołałby tym obowiązkom.10
A to tylko początek. Długo by o tym opowiadać.
– Chyba nie wszystko zrozumiałem, babciu. – Günter był zbyt zmęczony, by dopytywać o szczegóły.
– Ano wiadomo, dość ci na dzisiaj mojego gadania,czas ci wypocząć. – Margareta spostrzegła, że chłopak zaczyna drzemać. Skinęła na Jutę, która zdążyła już położyć małą Luti i pomogła wstać Günterowi.
Poczekała, aż przezwycięży senność, przygarnęła jego głowę i powiedziała łagodnym głosem:
– Teraz pójdziesz spać, jutro musisz być silny. Niewszystko w życiu przychodzi łatwo – powtórzyła za Günterem myśl, którą wyniósł po spotkaniu z ojcem.
Chłopiec wraz ze służebną wyszedł z komnaty. Gdy drzwi zamknęły się za wychodzącymi, Margareta westchnęła i podeszła do oliwnej lampki, która rozświetla-ła tylko niewielką część pomieszczenia. Jeszcze przez chwilę patrzyła w jej spokojny płomień.
– Nie wiadomo co gorsze, strach przed niepewnymjutrem i obawa, że przyjdzie gorsze czy żal, że czasu co 9 Norbertanie nosili białe habity.
10 Biskup Münster, Werner, jeden z dalekich przodków Güntera, był
przyjacielem Norberta z Xanten i wspomagał go w jego dziele.
24
za nami wrócić już nijak nie można – powiedziała cicho i rozpoczęła swoją wieczorną modlitwę za zmarłych.
*
Günter zasnął prawie natychmiast po tym, jak Juta pomogła mu ułożyć się do snu. Zmęczenie szybko wzięło górę nad potokiem myśli o tym, co zmieni się w jego życiu już od jutra. Jednak emocje, rozbudzone wyda-rzeniami mijającego dnia i grające mimowolnie w duszy chłopca, nawet w nocy nie pozwoliły odpocząć jego jaźni. We śnie, jakby w lustrze swych dziennych obaw zwracały mu wszystkie obawy i niepewność jutra. Śnił, że idzie długim korytarzem krużganków magdebur-skiego klasztoru norbertanów. W środku dnia słońce nagle traci blask tak szybko, jak szybko gaśnie płomień świecy nakryty dłonią. Dziedziniec spowija gęsty mrok, a filary podtrzymujące wewnętrzną ścianę krużganków coraz bardziej przypominają grube pnie drzew w spo-witym płaszczem nocy lesie. Strach i uczucie samotności zaczyna ściskać gardło chłopca, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Kamienne płyty podłogi korytarza nikną w ciemności i potykający się o ich nierówno łączo-ne krawędzie Günter w końcu staje w miejscu, bojąc się potknięcia i upadku. Czuje, jakby stał nad głęboką przepaścią i każdy następny krok może spowodować 25
upadek w jej ciemną i zimną czeluść. Przerażenie po-tęguje jeszcze uczucie, jakby ktoś dotykał jego twarzy, a potem czyjeś palce powoli zaciskały się na ramieniu.
Obudził się dzięki Jucie, która zjawiła się w izbie akurat wtedy, gdy mara dławiła jego oddech, a drob-ne kropelki zimnego potu na czole płynęły zimnymi strużkami po skroni i twarzy. To właśnie jej dłonie czuł
Günter, zanim się obudził. Gdy jęknął przez sen, służebna potrząsnęła jego ramieniem, by przerwać koszmar.
Wyrwany ze snu, trochę oślepiony jasnoczerwonym płomieniem stojącej obok posłania lampki wyszarpnął
ramię i odepchnął dłoń służebnej. Przez chwilę patrzył
na nią nieprzytomnym wzrokiem. Gdy uświadomił sobie, gdzie jest, zerwał się z posłania i przytulił się do Juty. Choć łzy cisnęły się mu na wspomnienie lęku, jaki czuł jeszcze przed chwilą, to myśl, że zły sen minął, dała ulgę i uspokajała.
– Dobrze, że przyszłam od razu po zaśnięciu Luti, bogdybyś się obudził i nikogo by tu nie było, to pewnie nadalbyś się bał. – Troska w głosie służebnej była nieprzypad-kowa. Opiekowała się całą trójką najmłodszych pociech Arnsteinów od ich kolejnych narodzin i kochała te dzieci jak własne. Służąc na zamku od piętnastu lat, nigdy nie myślała o zamążpójściu, wszystkie matczyne instynkty przelała na dzieci pani Matyldy. Śmierć Gebharda bardzo 26
ją dotknęła. Tym większą troską chciała otoczyć Güntera i Luti. Gdy położyła dzieci do snu, została wezwana do komnaty pani. Gdy wróciła, Luti nadał spała, ale Günter jęczał przez sen i rzucał się po pościeli.
– Co ci się śniło? – zapytała i pogładziła chłopca po mokrych od potu włosach.
– Klasztor w słońcu, a potem ciemność i przepaść dookoła. – Chłopiec na wspomnienie wzdrygnął się i in-stynktownie jeszcze mocniej wtulił się w ramiona Juty.
Przy niej zawsze czuł się bezpiecznie. Jej obecność po-magała opanować strach, którego echo pulsowało w głowie wraz z rozbieganym biciem serca. – Zostaniesz zemną Juto? – zapytał nieśmiało. Wiedział, że jest starszy od siostry i to ona bardziej potrzebuje opieki i starania, ale wciąż obawiał się, że gdy zaśnie, koszmar powróci.
Juta odsunęła chłopca i patrząc mu w oczy, zaczekała, aż uwolni swe myśli od walki ze swym strachem.
– Musisz teraz wstać i iść do matki. Dziś po raz pierwszyod kilku dni spała w swojej komnacie, a nie na podłodze kaplicy. Teraz się obudziła, ale jest bardzo słaba i nie będzie mogła pożegnać cię rankiem. Chce porozmawiać z tobą teraz.
Günter bez słowa wstał i założył podane przez służebną odzienie. Zdjął z metalowego stojaka lampkę i wraz z Jutą udał się do izby zajmowanej tej nocy przez matkę chłopaka, panią Matyldę von Arnstein.
27
Drzwi były lekko uchylone, blask płomieni z paleniska w izbie odbijał się na kamiennej ścianie korytarza. Günter, wchodząc, zauważył, że choć posłanie jest przygotowane, to matka jest jeszcze przyodziana w suknię i siedzi przy ogniu z zamkniętymi oczami.
Chłopak nie chcąc przerywać ciszy, przez chwilę stał
obok oparcia siedziska, wpatrując się w taniec płomieni dookoła świerkowych szczap. Potem klęknął
i pocałował dłoń Matyldy. Choć na jej twarzy znać było zmęczenie, to uśmiechnęła się, czując, że chłopiec nadal trzyma jej rękę. Otworzyła oczy i drugą dłonią pogładziła go po twarzy. Potem odwróciła się do służebnej i powiedziała:
– Juto, podaj mi wody, proszę. – Gdy Juta czerpakiem nabierała wody, zapytała jeszcze: – Luti śpi?
– Tak, Pani – Juta podała Matyldzie kubek z wodą
– ale Günter spał bardzo niespokojnie. Rzucał się po posłaniu, a kiedy go obudziłam, był bardzo przestraszony.
- Służebna obawiała się, że chłopak znów będzie miał
koszmary.
– Juto, pójdziesz teraz do Luti i zrobisz tam posłaniedla Güntera. Wrócisz za trzy pacierze i zabierzesz chłopaka do snu. Dasz mu wywar z maku i zostaniesz z oby-dwojgiem do świtu.
– Dobrze Pani. – Juta posłusznie skinęła głową.
28
– A teraz zostaw nas samych. – Słowa matki przego-niły senność z powiek chłopca. Matylda opuściła powieki i czekała, aż służebna opuści izbę.
Gdy Juta wyszła i ostrożnie zamknęła drzwi, w izbie zapanowała pełna napięcia cisza. Günter wpatrywał
się w twarz matki. Wydarzenia ostatnich dni sprawiły, że rysy jej pięknej twarzy wyostrzyły się, a pod oczami pojawiły się ciemne cienie. Choć niedawno skończyła czterdzieści lat i urodziła siódemkę dzieci, to biegną-cy czas zdawał się płynąć obok niej. Dopiero niedawne doświadczenia odcisnęły na pani Matyldzie swe pięt-no. Z jej twarzy zniknął delikatny uśmiech, którym ob-darzała każdą osobę, z którą rozmawiała. Zmarszczone czoło i lekko ściągnięte brwi pokazywały, że cierpienie na dobre zadomowiło się w jej sercu, a zmęczenie wie-logodzinną modlitwą i umartwianiem się, wydawało się stępić jej bystrość umysłu. Jednak to drugie wraże-nie zniknęło natychmiast, gdy matka otworzyła oczy i spojrzała na chłopca. Wzięła jego głowę w swe dłonie i przez chwilę patrzyła mu w oczy.
– Mój mały Günter, mój Günter… – powiedziała powoli, nie odrywając wzroku od twarzy syna. W jej spoj-rzeniu dostrzegł coś, czego dotąd nigdy nie widział.
Coś niepokojącego, nieokreślonego, niepasującego do matki, którą znał. Poczuł, że zmiana, którą w niej 29
dostrzegł stanie się i jego udziałem. Słowa, które usłyszał, potwierdziły w pełni te odczucia. – Chcę, żebyś jużteraz wiedział i zrozumiał, że nie będzie mnie przy tobierano, gdy będziesz wyjeżdżał z Albrechtem. Nie pozwoli-łabym na twój wyjazd do Magdeburga i wiem, że ojciecnie odmówiłby mojej prośbie, byś został w Arnstein. Tonie byłoby dobre ani dla ciebie, ani dla nas. – Ostatnie słowa Matylda wypowiedziała, wstając z siedziska i podchodząc do paleniska, od którego promieniowało przyjemne ciepło. – Bóg całe życie trzymał mnie dalekood bólu i trosk, mnie i twojemu ojcu dał miłość, szczęś-cie i pobłogosławił, dając radość z potomstwa. Kochamywas i dziś już wiem, że żeby prawdziwie kochać, trzebaumieć wiele wycierpieć. Człowiek nie może sam siebieranić, bo to jest szaleństwo. Dlatego wolę nie patrzeć, jakbędziesz opuszczał Arnstein. Nie pozwolę, by ból zadła-wił we mnie miłość. Moje serce mogłoby tego nie wytrzy-mać. – Choć słowa matki były pełne emocji, to jej twarz pozostała nieporuszona.
Posadziła Güntera na zydlu przed sobą i sama usiadła. Zmęczenie dało znać o sobie. Wypiła następny łyk wody i mówiła dalej:
– Dał Bóg łaskę, żebyście wszyscy przeżyli niemow-lęctwo, Gebharda zabrał pięć dni temu. „Bądź wolaTwoja”. Trzeba było przeboleć, przebolałam. Ojciec 30
przebolał, choć wolał na koniu i w samotności opła-kać syna. Rozumiem go. Nie miał siły patrzeć na mojecierpienie tak, jak ja nie mam siły patrzeć, jak stądwyjeżdżasz. Ty też przebolejesz, ale nie to ci chciałampowiedzieć. - Matylda znów wstała i energicznym kro-kiem podeszła do paleniska. Mowa ciała jednoznacz-nie pokazywała, że chce odsunąć od siebie smutne myśli. Blask ognia kreślił na jej sukni najwymyślniej-sze wzory i błyszczał w jej oczach. Widoczne było, że z każdą chwilą odzyskuje wewnętrzną równowa-gę. – Juta mówiła, że męczył cię jakiś koszmar. Sny tozwierciadło naszych myśli i obaw. Ty się boisz, bo rankiem odjedziesz do innego świata. Nie myśl o tym. Jeślinie zamierzasz uciekać przed swym losem, to musiszwiedzieć, że nocne obawy i strach w świetle porankabledną i znikają, bo każdy z nas ma w sobie nadzieję nalepszy czas. Każdy nowy dzień jest czystą kartą naszejksięgi życia. Pamiętaj o tym.
Günter słuchał i patrzył na matkę z podziwem.
Mówiła i zachowywała się dokładnie jak parę godzin wcześniej ojciec. Świadomość chłopca kurczowo uczepiła się instynktownego przekonania, że rodzice, choć o tak odmiennych charakterach i osobowościach tworzą związek tak mocny i spójny jak podobieństwo ich słów i postaw.
31
– Słuchasz mnie Günterze? O czym myślałeś? – P ierw-sze pytanie Matyldy zabrzmiało ostro. Drugie, matka za-dała łagodniejszym tonem, widząc, że chłopak bije się z myślami i próbuje zrozumieć wszystko, co usłyszał.
– Że mówisz jak ojciec – odpowiedział natychmiast.
Siła i trafność tej myśli sprawiła, że obydwoje zamilkli na chwilę.
– Tak, masz rację, mówię jak ojciec. Ale to dobrze.
Przynajmniej czujesz, że obydwoje chcemy waszego dobra. Słuchaj teraz uważnie. – Matylda zaczęła mówić szybciej. Widać było, że zmęczenie za kilka chwil weź-mie górę nad jej pragnieniem, by Günter zrozumiał, dlaczego znalazł się tu o tej porze. Matka odetchnęła i mówiła dalej: – Nie wiem, jakim cudem twój ojcieci babcia Margareta wyciągnęli mnie z kaplicy i przeko-nali, że muszę się przespać w łóżku. Nie wiem, czy niebędę tego żałować do końca mych dni, ale pozwoliłamsię tu zaprowadzić. Ledwie zasnęłam, zobaczyłam weśnie Gebharda, który schodził z zamkowego wzgórza nawschodnią stronę. Pomachał mi i krzyknął coś, a potempokazał ręką, że potok pod zamkiem znów płynie sta-rym korytem, a w fosie nie ma wody. Wołałam za nim, byzaczekał, ale się odwrócił i za chwilę zniknął mi z oczu.
Zeszłam na dziedziniec przed zamkiem, chciałam wejśćdo kaplicy, ale drzwi były zamknięte. Poszłam w stronę 32
podzamcza, zatrzymałam się na moście za starą bramąi zobaczyłam, że fosa rzeczywiście jest pusta. Przeszłamna podzamcze. Zobaczyłam starego Berwina, który siod-łał konie ojca i Albrechta. Chciałam podejść i zapytać,gdzie wyjeżdżają, ale gdy mnie zobaczył, posmutniał,odwrócił się bez słowa i wszedł do stajni. Gdy weszłamza nim, nikogo tam nie było.
Chłopak wzdrygnął się na wspomnienie matki o stajennym Berwinie. Pomimo swoich lat był silnym, sprawnym i zdrowym mężczyzną. Mieczem robił jak żaden rycerz i każdą wolną chwilę poświęcał na prze-kazywanie młodym Arnsteinom tajników walki. Günter pamiętał, jak na jesieni poprzedniego roku przywiezio-no nieprzytomnego stajennego na wozie. Miał głowę rozłupaną od uderzenia podkutym końskim kopytem.
Razem z kowalem z Syldy i jego dwoma czeladnikami podkuwali młodego, narowistego podjezdka, by się nie ochwacił. Koń widocznie czymś podrażniony wyrwał
się w trakcie mocowania ostatniej podkowy i wierzg-nął tak nieszczęśliwie, że trafił Berwina, który nie zdążył się usunąć. Stajenny zmarł po kilku dniach w kon-wulsjach i gorączce, choć Gerda nie odchodziła od jego posłania. Günter od tej pory trochę obawiał się koni, za to Gebhard – choć je uwielbiał i podzielał zdanie Berwina, że mają więcej rozumu niż niejeden człowiek 33
– gdyby mógł, osobiście zarżnąłby bezrozumnego wi-nowajcę tej tragedii. Po śmierci i pogrzebie Berwina wszyscy mieszkańcy zamku i podzamcza byli bardzo przybici. Stary stajenny służący w Arnstein od niepa-miętnych czasów był bardzo lubiany i poważany, bo równie dobrze jak na koniach znał się na ludziach i jak coś powiedział, to w jego słowach zawsze znaleźć można było trzeźwy osąd, rozsądek a przede wszystkim prawdę, która nie zawsze brzmiała miło, ale zawsze przekonująco trafiała do rozmówcy, nieważne czy był
to graf, czy wiejski psiarczyk. Sen matki i wspomnienie wstrząsających chwil bardzo poruszyło chłopaka.
Zmęczenie matki najwyraźniej brało górę nad emocja-mi. Podeszła do łoża i położyła się na posłaniu.
– Dorzuć do ognia – powiedziała cichym głosem. Gdy Günter wzruszył żelaznym drągiem żar i położył na nim dwie szczapy, skinęła na chłopca dłonią, by podszedł bliżej. Podał jej kubek z wodą i przysunął zydel w stronę posłania. Matylda mówiła coraz szybciej, a jej oddech był coraz płytszy. – Źle, gdy śnimy o zmarłych,a nie widzimy w snach tych, co żyją. Nie chcę teraz myśleć,co znaczą gotowe do drogi konie dla twego ojca i brata.
Co znaczy sucha fosa i nurt potoku, który nie opływa jużpodzamcza. Gdy się obudziłam byłam zbyt słaba, by wrócić do kaplicy. Usiadłam i zaczęłam modlić się za dusze 34
Gebharda i Berwina. Znów zasnęłam. I senna wizja wróciła. Zamek wyglądał na opustoszały, za to na szczyciewschodniej wieży zobaczyłam gniazdo. W gnieździe stał
i wpatrywał się w górę młody orzeł. Rozwinął skrzydła,jakby nie był pewien czy zdołają go unieść w powietrze.
Patrzył w niebo nie bez powodu, bo w stronę gniazda le-ciał jak strzała sokół. Zbliżał się bardzo szybko i widaćbyło jego szpony gotowe, by zranić i zabić. Orlik uniósł
skrzydła i próbował wzbić się w powietrze. Krzyknęłamze strachu i się obudziłam.
Nieruchoma twarz matki leżącej na posłaniu z zamkniętymi oczami pokazywała, jak bardzo jest wyczer-pana i ile sił kosztuje ją ta opowieść. Podniosła wolno powieki, usiadła na łożu i spojrzała na Güntera. Wzięła jego dłoń w swe dłonie. Jej głos był cichy i spokojny.
– Zawsze wiedziałam, że nadzieja na lepszą przy-szłość pokona wszelkie trudności i troski. Nie wiem, czyte sny są obrazem moich obaw, czy też dzięki nim mamsię przygotować na wydarzenia jeszcze boleśniejsze niżśmierć Gebharda. Ale moja nadzieja nie umrze. Kochamwas wszystkich i wiem, że to niełatwy czas, ale ty rozu-miesz moje cierpienie, bo straciłeś ukochanego brata.
Ty jesteś moją nadzieją. Zachowaj dla siebie to, co cipowiedziałam, nikt inny nie może o tym wiedzieć. Niewolno tracić nadziei. Pamiętaj. – Matylda pogłaskała 35
syna po niesfornych jasnych włosach i położyła się na posłaniu. – Wejdź Juto, nie stój tam, bo zamarzniesz –
powiedziała głośno. Juta, która czekała za drzwiami, natychmiast weszła cicho do izby. Matka zapewne wiedziała, że służebna będzie czekać, by pomóc, jeśli byłaby taka potrzeba.
– Podejdź tu do mnie, mój mały Arnsteinie. – S łowa i ton, jakim zwróciła się do niego Matylda, choć słychać w nich było matczyną czułość, sprawiły, że Günter po-czuł się jak ktoś niezwykle ważny. Niedawno słyszał
podobny, choć bardziej oficjalny ton z ust księcia Ottona w Aschersleben, gdy jego brat Albrecht przyjmował
pas rycerski i miecz w czasie uroczystego pasowania.
– Nie zapomnij żadnego ze słów, które tu usłyszałeś, pie-lęgnuj je i pamiętaj, że stałeś się powiernikiem spraw,które zaważą na losie całej naszej rodziny. I nigdy niepozwól odejść nadziei. Nie wierz ludziom, którzy mówią,że nadzieja umiera ostatnia. Ona nie umiera. - W kąci-kach matczynych ust pojawiło się coś na kształt uśmie-chu. Ten dawny, promienny, delikatny, ujmujący wyraz twarzy, który topił najbardziej lodowate serca, odszedł
już chyba bezpowrotnie. – Idźcie już, nie martw się syn-ku, to nie ostatnie nasze spotkanie. Juto, wiesz co robić…
– Tak Pani. – S łużebna najwyraźniej otrzymała wszystkie instrukcje od Matyldy.
36
– Śpij dobrze, matko. – Chłopiec chciał jeszcze poca-łować jej dłoń, ale gdy brał ją w swe dłonie, matka już spała.
37
_Hlk32048663
_Hlk13143048
_Hlk509345788
_Hlk589336
_Hlk512413685
_Hlk516129653
_Hlk589336
I. Jutro
II. Noc
III. Dzień
IV. Nadzieje
V. Brat Guillaume
VI. Bracia
VII. Szkoła
VIII. Święta
IX. Walka
X. Kłamstwa
XI. Tajemnice
XII. Bederitz
XIII. Zmiany
XIV. Gottesgnaden
XV. Niepewność
XVI. Selketal