Nowy Uzbekistan - Agnieszka Pikulicka-Wilczewska - ebook + książka

Nowy Uzbekistan ebook

Pikulicka-Wilczewska Agnieszka

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy opadł kurz po rozpadzie Związku Radzieckiego, Uzbekistan po raz pierwszy w historii mógł sam decydować o sobie. Naczelną zasadą nowego porządku stał się maʼnaviyat („moralność” lub „duchowość”) – życie w pokoju i harmonii, przywiązanie do ojczyzny i rodziny, szacunek dla starszych, troska o młodych, miłość do języka uzbeckiego. Administracja państwowa pod wodzą prezydenta Isloma Karimova, który rządził krajem przez prawie 30 lat, ochoczo zabrała się do wprowadzania tych pięknych idei w życie. Jednak proces uszlachetniania Uzbeków okazał się bolesny: cenzura, inwigilacja, szykany i prześladowania nieprawomyślnych były na porządku dziennym. Śmierć jedynowładcy i zmiana na prezydenckim tronie przyniosła krótką nadzieję na zmiany i szybkie rozczarowanie.

Agnieszka Pikulicka-Wilczewska spędziła w Uzbekistanie trzy lata, pracując jako dziennikarka i wykładowczyni. Opisywała wszechobecną korupcję, sytuację kobiet, osób LGBT+, wzmagający się fundamentalizm religijny. Za swoją bezkompromisowość zapłaciła wysoką ceną – została wydalona z Uzbekistanu bez możliwości powrotu. Nowy Uzbekistan to raport z zawodowych zmagań i prywatnej miłości do tego trudnego kraju.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 347

Oceny
4,3 (60 ocen)
32
15
11
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tuliaszn

Całkiem niezła

Reportaż ok, dla mnie za dużo historii o samej autorce.
20
AroGlen

Dobrze spędzony czas

Wnikliwa, dosyć obiektywna.
10
Kitkat6

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita książka pełna emocji, barwna, odważna i taka szczera. Gorąco polecam dawno mnie tak nic nie poruszyło. Lektura obowiązkowa.
10
cytryn97

Nie oderwiesz się od lektury

odważna reporterka i szerokie horyzonty, książka dla każdego kto chce poznać nieco bardziej społeczeństwo "stanow" po ZSRRowskich
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Interesujący reportaż.
00

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Wade Davis Wąż i tęcza. Voodoo, zombie i tajne stowarzyszenia na Haiti

Igor T. Miecik 14 : 57 do Czyty. Reportaże z Rosji (wyd. 2)

Jacek Hugo-Bader W rajskiej dolinie wśród zielska (wyd. 4)

Aleksander Gurgul Podhale. Wszystko na sprzedaż

Anna Malinowska Od Katowic idzie słońce

Norman Lewis Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch (wyd. 2)

Stig Dagerman Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczech (wyd. 2)

Jakub Szymczak Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym

Mariusz Szczygieł Gottland (wyd. 5)

Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 3)

Marjorie Wallace Milczące bliźniaczki

Norman Lewis Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpanii (wyd. 2)

Jerzy Haszczyński Rzeźnia numer jeden i inne reportaże z Niemiec

Ed Vulliamy Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy (wyd. 2)

Karolina Domagalska Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro (wyd. 2)

Lene Wold Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę (wyd. 2)

Tomasz Grzywaczewski Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej (wyd. 2)

Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 3)

Amos Oz Na ziemi Izraela

Iza Klementowska Samotność Portugalczyka (wyd. 2)

Aneta Pawłowska-Krać Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce (wyd. 2)

Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 4)

John Vaillant Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii

Harley Rustad Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach

Bartek Sabela Wędrówka tusz

Jamie Bartlett Królowa kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu

Małgorzata Nocuń Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego

Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. 2)

Bartosz Józefiak Wszyscy tak jeżdżą

Tomáš Forró Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela

Douglas Preston, Mario Spezi Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy

Piotr Lipiński Wasilewska. Czarno-biała

W serii ukażą się m.in.:

Taina Tervonen Grabarki. Długi cień wojny w Bośni

Kalina Błażejowska Bezduszni. Opowieść o zapomnianej zagładzie

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce © Alamy / Indigo Images

Copyright © by Agnieszka Pikulicka-Wilczewska, 2023

Opieka redakcyjna Jakub Bożek

Redakcja Filip Fierek

Konsultacja merytoryczna Mariusz Marszewski

Korekta Justyna Żebrowska / d2d.pl, Iwona Łaskawiec / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Mapa d2d.pl

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-766-7

Tadziowi

Dźwięki zmian

Techno nie powstało po to, by być muzyką taneczną, powstało jako deklaracja futurystyczna.

Jeff Mills

Echo pustyni Aral-kum niesie bit daleko poza zasięg wzroku. Szczególnie że ciemność niewiele pozwala zobaczyć. Pustynia staje się bitem, a bit pustynią. W promieniu kilometra wszystko jest bitem. Bitem są ludzie i wódka spożywana w zbyt dużych ilościach, spuszczana do gardeł duszkiem. Ale to qaratau wyrabiany w Karakałpacji, po którym, jak twierdzą miejscowi, nie ma się kaca. Tłumy tańczą pod sceną przywiezioną, tak jak światła i dźwięk, specjalnie na tę okazję. Moʻynoq, miasteczko w autonomicznej Republice Karakałpacji, tysiąc pięćset kilometrów na zachód od Taszkentu, nigdy nie widział takiego sprzętu. Młode pokolenie rosyjskojęzycznych, ubrane po europejsku, wygląda trochę jak przeszczep z Berlina lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wiją się, piją i cieszą bitem, a z nimi, nieco ostrożnie, niezdarnie, podrygują Karakałpacy, dla których ten dzień jest okazją, by poznać przybyszów z daleka – Taszkentu czy Europy. Rzeczywistość i jednych, i drugich jest dla nich równie odległa.

Taszkentczycy z zaciekawieniem obserwują miejscowych i wymieniają uprzejmości przy wódce i płowie[1] – tradycyjnej potrawie z ryżu z dodatkiem mięsa i warzyw, która łączy wszystkich Azjatów z tej części kontynentu bez względu na wiek, klasę i narodowość. Czasem trudno się porozumieć, bo wielu obecnych nie mówi w żadnym wspólnym języku, choć pochodzą z jednego kraju. Językiem urzędowym w Uzbekistanie jest wprawdzie uzbecki, ale Taszkent po upadku Związku Radzieckiego w dużej mierze pozostał miastem rosyjskojęzycznym i właśnie po rosyjsku mówi większość przybyłych na rave. W Moʻynoqu króluje karakałpacki, któremu bliżej do kazachskiego niż uzbeckiego. Niepodległy Uzbekistan powstał ponad trzydzieści lat temu, ale kwestie językowe do tej pory pozostały nierozwiązane.

Kuso ubrana brunetka z brokatem na twarzy pędzi w podskokach przez pustynię. Miejscowi patrzą z zaciekawieniem, inni się śmieją, jakaś obca para biegnie, by okryć ją kurtką. Wieczory na pustyni są bowiem zdradliwe i łatwo można się przeziębić. W miasteczku namiotowym grupa z Taszkentu wywiesiła piracką flagę z trupią czaszką. Policja kilkakrotnie będzie ją ściągać jako nielegalny symbol satanistyczny.

Przy latarni morskiej, choć wody tu już dawno nie ma, tłoczą się ludzie. Jest wrzesień 2018 roku i w Moʻynoqu odbywa się festiwal Stichija, co po rosyjsku oznacza „żywioł”. To pierwszy plenerowy rave w historii Uzbekistanu. Jeszcze do niedawna Moʻynoqu nikt nie odwiedzał. Ludzie oglądają wysuszone dno Jeziora Aralskiego, które jednak lepiej nazywać morzem, bo było słone i wielkie. Teraz twardą, popękaną skorupę ziemi pokrywają wraki kutrów rybackich i wysuszone saksauły, jedne z niewielu roślin, które są w stanie przetrwać w glebie pustyni, oraz pył, mieszanina soli i chemikaliów od lat zatruwająca mieszkańców.

Techno jest lustrem: reprezentacją destrukcji, zniszczonej, suchej ziemi, jej chorej jałowości. Historia była prosta. Sowieci zapragnęli zmienić pustynie Kazachstanu, Uzbekistanu i Turkmenistanu w plantacje bawełny. Wodami Syr-darii i Amu-darii, rzek, które zasilały Jezioro Aralskie, zaczęto irygować pola, co zabiło jezioro, bo bawełna dużo pije. Niektórzy mówią, że to nie do końca sprawka człowieka, że morze w przeszłości również odchodziło. Większość naukowców wini jednak ZSRR i aroganckie eksperymenty na naturze.

Gdy odeszło „morze”, odeszły też ryby. Z rybami odeszły zaś praca i dobrobyt, a potem część mieszkańców. Moʻynoq, dotychczas wielokulturowy ważny sowiecki port, okrył się pustynną pustką. No i tym pyłem z chemikaliami i nawozami, które potrzebne były bawełnie, by rosła na chwałę imperium. Mieszkańcy zaczęli chorować, głównie na płuca. Woda zniknęła – ta, która została, nie nadawała się do niczego. O Moʻynoqu zapomniano, bo jako część Republiki Karakałpacji zamieszkanej przez Karakałpaków był dla Taszkentu ciałem obcym. Rozpoczął się okres bezrobocia i wygasania życia.

Aż w końcu przyszło techno, które w zniszczonym Moʻynoqu zobaczyło siebie. Wtedy też pojawiła się nadzieja. Raczej przesadzone statystyki policyjne wskazują, że festiwal Stichija co roku odwiedza nawet do sześciu tysięcy osób. W większości to mieszkańcy Karakałpacji, którzy nie do końca doceniają surowe piękno tej muzyki. Doceniają za to turystów i inwestycje, które zaczęły pojawiać się po przejęciu władzy przez Shavkata Mirziyoyeva. I to, że w ich Moʻynoqu, miasteczku na końcu świata, wreszcie coś się dzieje. Reszta to taszkenccy imprezowicze, zagraniczni turyści i miłośnicy techno, dla których Stichija stanowi wyraźny powiew wolności. Poznali się w 2018 roku na pierwszym festiwalu. Dziś to pokaźna społeczność miłośników muzyki elektronicznej, artystów i imprezowiczów znudzonych konserwatyzmem kraju. Stichija jest w sumie wyjazdową imprezą integracyjną dla taszkentczyków, na którą czekają cały rok, odliczając dni do następnej edycji festiwalu – mekki techno Uzbekistanu.

Prawnik

Otabek Suleimanov stał nad przepaścią, która kiedyś była brzegiem jeziora, i patrzył na wraki statków. Był listopad 2017 roku, wiał chłodny wiatr, co jeszcze wzmagało poczucie beznadziei. Nigdy wcześniej nie był w Karakałpacji i nie zdawał sobie sprawy z ogromu tragedii Moʻynoqu. Trafił tam niejako przypadkiem. Jego firma prawnicza, największa w Azji Centralnej, przeprowadzała audyt w Kungradzie, karakałpackim mieście w delcie Amu-darii. Skoro był już w regionie, postanowił wybrać się na wycieczkę do byłego sowieckiego portu. Gdy przemierzał kilometry zasolonej pustyni, myślał już tylko o tym, jak pomóc zapomnianemu miejscu. Ale myślał też o techno. O tym, że chciałby przywieźć swój mikser i kolekcję winyli i zagrać nad brzegiem tego, co kiedyś było morzojeziorem. Po powrocie do stolicy nie mógł sobie wybić Moʻynoqu z głowy.

Techno pojawiło się w życiu Otabeka równie niespodziewanie jak Moʻynoq. Był rok 1998, a on miał dziewiętnaście lat i właśnie dostał prezydencki grant, który pokrywał cztery lata studiów prawniczych na brytyjskim Uniwersytecie w Sheffield. Z konserwatywnego Uzbekistanu nagle przeniósł się do centrum muzyki elektronicznej w Anglii. I szybko się zadomowił.

– Jakie może być życie studenckie? Imprezy, clubbing, puby. To tam po raz pierwszy usłyszałem muzykę elektroniczną. U nas w tamtym czasie można było posłuchać co najwyżej Jeana-Michela Jarre’a, ale nie techno czy house’u. Wtedy dopiero zrozumiałem, co to jest muzyka – mówi Otabek.

Po powrocie do Uzbekistanu szukał muzyki w internecie lub podczas delegacji do Londynu czy Moskwy, skąd przywoził absurdalne ilości winyli. Do dziś ukrywa przed żoną, ile na nie wydał. Kupił mikser i urządził w piwnicy pokój, gdzie kilka razy w tygodniu zamykał się, by posłuchać muzyki i pograć w samotności. Ale dopiero gdy zobaczył Moʻynoq, techno nabrało prawdziwego sensu. Po powrocie do Taszkentu założył Fakultet Akustyki, firmę, która od tej pory miała zająć się organizacją festiwalu, i postanowił pokazać Uzbekistanowi muzykę elektroniczną.

Nikt nie wierzył w powodzenie tej inicjatywy. W konserwatywnym Uzbekistanie scena techno wcześniej nie istniała, a organizacja koncertu wiązała się z uzyskaniem pozwoleń władz centralnych, urzędu miejskiego, zwanego hokimyatem, i służb specjalnych. Pierwszą edycję festiwalu w całości sfinansowała firma prawnicza Otabeka i jego partnerów. Znaleźli swoją misję.

– Pojechałem tam ponownie wiosną 2018 roku i zobaczyłem, że jest pięknie. Zaczęły kwitnąć saksauły. Spotkałem się z hokimyatem i zaproponowałem, że zorganizuję w Moʻynoqu imprezę pod gwiazdami z muzyką elektroniczną. Na początku nic nie zrozumieli, tylko tyle, że chodzi o jakiś koncert. Była między nami jeszcze bariera językowa, oni przecież mówią po karakałpacku i nie rozumieją do końca uzbeckiego. Ale wreszcie otrzymaliśmy pozwolenie, zaprosiliśmy znajomych, znajomi zaprosili znajomych i na pierwszej Stichii było około dwustu przyjezdnych spoza Karakałpacji. Pamiętam, że po dwóch godzinach od startu podszedł do mnie pracownik hokimyatu i zapytał, kiedy zaczniemy. Powiedziałem, że koncert już trwa. W ich rozumieniu podczas koncertu śpiewa się do mikrofonu i gra na instrumentach. Wytłumaczyłem, że to muzyka elektroniczna i nie będzie tu śpiewu. Było to dla nich coś zupełnie nowego.

Władze były zdezorientowane. Masa ludzi w transie, wijąca się w rytm czegoś, co wykraczało daleko poza obowiązującą definicję muzyki, przeraziła służby. O dwunastej hokim – mer miasta – zdecydował się zakończyć imprezę. Lokalne władze bały się, że ta dziwna masa wymknie się spod kontroli, że wystarczy iskra, by zabawa zmieniła się w awanturę. W końcu w Moʻynoqu nigdy nie było żadnego koncertu, a co dopiero rave’u. Pierwsze podejście zakończyło się zatem szybciej, niż planowano. W kolejnym roku Stichija trwała już dwa dni.

O ile Otabek twierdzi, że za czasów Isloma Karimova, pierwszego prezydenta Uzbekistanu, festiwal również mógłby dojść do skutku, o tyle ludzie zbliżeni do kręgów władz przyznają, że Stichija odbywa się tylko dzięki poparciu nowej ekipy z Ministerstwa Turystyki, która dąży do otwarcia kraju. Wielu oficjeli starej gwardii nie przekonała idea rozpasanej imprezy pod gwiazdami na środku pustyni, sprzeczna ze starą zasadą promowania uzbeckiej kultury i tradycyjnych wartości. Ale dziś Moʻynoq kojarzy się ze Stichiją i surowym techno, które tworzy jedność z przestrzenią. Z muzyką eksperymentalną, cierpką, pasującą do zniszczonej Karakałpacji.

– Uważam, że musimy o tym mówić i pokazywać ludziom, co się stało. Ta pustka działa na wyobraźnię. Dzięki temu wiemy, że musimy bardziej odpowiedzialnie podchodzić do decyzji, które podejmujemy dzisiaj. Moja córka pyta, kiedy „morze” wróci. Odpowiadam jej, że pewnie nigdy. Ale nie o to w tym chodzi. Problem nie polega na tym, jak odtworzyć „morze”. Chodzi o to, jak pomóc temu regionowi.

Otabek ma w planach jeszcze inne projekty w rejonie Jeziora Aralskiego, które pomogą miejscowej społeczności. Na dnie morzojeziora zamierza sadzić drzewa. Może przyjmą się tam amerykańskie kaktusy? Na razie jednak Stichija to jego główny projekt. I matka muzyki elektronicznej w Uzbekistanie. Od czasów pierwszego festiwalu w Taszkencie zaczęły powstawać kolektywy didżejów, a kluby coraz chętniej otwierają się na nowe style muzyczne.

Początki

Do klubu Madbrick szłam piechotą, powoli pokonując główne ulice Taszkentu. Zbliżała się dwudziesta pierwsza, był ciepły jesienny wieczór, ale miasto wyglądało na zupełnie wyludnione. Pomyślałam wtedy, że trudno byłoby mi mieszkać w takim miejscu. W mieście, które żyje jakby potajemnie. Ale w Madbricku poczułam się jak u siebie. Już dawno nie byłam na imprezie techno. Po pierwszej Stichii postanowiłam to zmienić i zaraz po powrocie z Karakałpacji skontaktowałam się z organizatorami rave’u, by zrozumieć, jakie zmiany zachodzą w Uzbekistanie po objęciu władzy przez Mirziyoyeva. Nie był to mój pierwszy pobyt w kraju, ale pierwszy po śmierci Isloma Karimova, który od upadku ZSRR rządził państwem twardą ręką. W odległym 2015 roku spędziłam w Uzbekistanie miesiąc, głównie na podróżach i odpoczynku. Przywiozłam stamtąd tylko jeden tekst: o stuleciu urodzin Igora Sawickiego. Sawicki był wybitnym badaczem Azji Centralnej i kolekcjonerem malarstwa sowieckiej awangardy, który w 1966 roku otworzył wyjątkowe muzeum w Nukusie w odległej Karakałpacji. Zgromadził tam potężne zbiory sztuki, którą władze radzieckie postrzegały jako nieprawomyślny przejaw burżujskich skłonności i systematycznie tępiły. Być może to odległa lokalizacja sprawiła, że Sawickiemu udało się doprowadzić projekt muzeum do końca.

W setne urodziny Sawickiego jego prawa ręka i namaszczona następczyni, Marinika Babanazarova, była przesłuchiwana w Taszkencie już któryś dzień z rzędu. Podejrzewano ją o nielegalny handel dziełami sztuki, w co nikt, kto ją znał i wiedział, jak bardzo jest oddana muzeum, nie mógł uwierzyć. Ludzie spotykani na ulicach niechętnie rozmawiali o sytuacji w kraju, a tym bardziej o polityce. Od wszystkich słyszałam, jak wspaniale mieszka się w Uzbekistanie i jak bardzo wdzięczni są Islomowi Karimovowi za stabilność i pokój. Za spokojne niebo nad głową.

Mało kto chciał komentować sytuację w Muzeum Sawickiego, a ci, którzy zgodzili się na rozmowę, zastrzegli sobie anonimowość. Podczas oficjalnych obchodów urodzin Sawickiego, na które dostałam się tylko dlatego, że organizatorzy wzięli mnie za członkinię stowarzyszenia przyjaciół muzeum, nikt, łącznie z przedstawicielką UNESCO, nie wspomniał o wkładzie Babanazarovej w rozwój galerii i współpracy międzynarodowej. Tak jakby Babanazarova nie istniała. W trakcie nieoficjalnej kolacji ktoś, kogo nazwiska nie poznałam, wzniósł za nią toast. Ludzie siedzący przy moim stole uznali to za nieoczekiwany akt odwagi.

W Uzbekistanie, dyktaturze w pełnym tego słowa znaczeniu, wszystko było polityczne: i sztuka, i zabawa, i sposoby spędzania czasu wolnego. Gdy zatem w 2018 roku, niecałe dwa lata po dojściu do władzy Shavkata Mirziyoyeva, dowiedziałam się o pustynnym ravie, nie mogłam tam nie pojechać. Pomyślałam, że warto odwiedzić Uzbekistan choć na parę tygodni. Sprawdzić, jak się zmienił, zobaczyć Moʻynoq. Moi redaktorzy przyklasnęli temu pomysłowi i zamówili u mnie kilka materiałów.

Dzięki Stichii odkryłam Uzbekistan na nowo, a społeczność didżejów i imprezowiczów, których wtedy poznałam, na następne trzy lata stała się moją rodziną. W klubie Madbrick zafascynowało mnie wszystko bez wyjątku – wszystko wydało mi się skrajnie różne od znanego mi dotąd Uzbekistanu. To FRAGMENT – nowy didżejski kolektyw, który zaprosił mnie na tę pamiętną imprezę – jako pierwszy zgromadził młodych pragnących zmiany, nowej muzyki, nowego otwarcia. Większość imprez w stolicy nie miała w tamtym czasie niczego ekscytującego do zaoferowania. Ich wystrojeni bywalcy skupiali się głównie na pokazywaniu zawartości portfela i statusu i obserwowali innych z rezerwą znad stolika z szaszłykiem i wódką. Dziewczęta tańczyły w swoim gronie, a mężczyźni siedzieli, co najwyżej przytupując nogą w rytm rosyjskiej popsy[2] albo znanych zachodnich hitów. Nikt nie przejmował się nagłośnieniem, muzyką czy ogólną atmosferą – wystarczyło, że było „na bogato”. FRAGMENT przełamywał ten schemat i bardzo szybko stał się kolebką taszkenckiej awangardy, miejscem spotkań ludzi pracujących w kreatywnych zawodach, lubiących dobrą muzykę, a przede wszystkim ceniących luźną atmosferę. Nie pamiętam już, jak skończyła się ta pierwsza impreza, ale od tamtej pory wiedziałam, że mogę być częścią powstającej społeczności. Chwilę później FRAGMENT przeniósł się do kultowego już klubu Sila przy parku Bobura. Choć grupa miewała wzloty i upadki, jej skład zmieniał się na przestrzeni lat, a w końcu ustąpiła miejsca innym, nie ma wątpliwości, że to ona wyznaczyła początek nowej ery w życiu towarzyskim stolicy.

Muzyka w służbie narodu

Jeszcze parę lat temu imprezowanie było sprawą polityczną. Już w 1996 roku powstało Oʻzbeknavo – instytucja, której zadaniem było rozwijanie uzbeckiej sceny muzycznej i kontrola muzyki estradowej. Z upływem czasu przemysł nadzoru urósł do niebotycznych rozmiarów. Oʻzbeknavo wydawało artystom specjalne licencje, bez których nie wolno było zorganizować koncertu ani wydać singla. Nawet granie na weselach, na które Uzbecy tradycyjnie wydają ogromne sumy i na których gwiazdy estrady dorabiają się majątków, wymagało specjalnej licencji. Treść i tematyka piosenek w języku uzbeckim granych w radio i telewizji podlegały ścisłej cenzurze. Kerstin Klenke w swoim fascynującym studium zależności między muzyką popularną a polityką w czasie rządów Isloma Karimova nazywa okres od 2001 roku do śmierci pierwszego prezydenta epoką estradyzacji. W tym czasie politykę muzyczną kraju realizowały głównie lokalne zespoły nawiązujące estetyką do czasów sowieckiej estrady, ale w zupełnie nowym, narodowym (milliy) wydaniu. Milliy estrada była popowym narzędziem popularyzacji idei, które Islom Karimov wyłuszczał w swoich traktatach politycznych przedstawiających nową ideologię państwową.

Centralną zasadą nowego porządku, zwanego ideologią niepodległości narodowej, był maʼnaviyat (w wolnym tłumaczeniu: „moralność” lub „duchowość”). Koncepcja ta przez lata ewoluowała, by na koniec określić rzekomo naturalne, pierwotne cechy Uzbeków, dzięki którym naród przetrwał wieki opresji. Maʼnaviyatmiał zapewnić ciągłość narodu, który po upadku Związku Radzieckiego, po raz pierwszy w historii, mógł sam decydować o swojej przyszłości. Maʼnaviyat to życie w przyjaźni, pokoju i harmonii, współpraca między ludźmi, przywiązanie do ojczyzny, rodziny i mahalli[3] – społeczności sąsiedzkiej. To szacunek dla starszych, rodziny i kobiet, uosabiających delikatność, piękno i życie wieczne. To dbałość o rozwój młodych pokoleń i miłość do języka uzbeckiego. Nowa – choć niby odwieczna – uzbecka duchowość. Uzbecka dusza. Dzięki ideologii niepodległości, czy też suwerenności (mustaqillik), Uzbekistan miał zająć należne mu istotne miejsce w społeczności międzynarodowej, a naród – zjednoczyć się w imię wielkiej przyszłości, poczuć odpowiedzialność za ojczyznę i dumę z osiągnięć przodków. Rozwój wartości duchowych społeczeństwa miał zaś pomóc obywatelom wspiąć się na wyższy poziom moralności, na co zasługiwali jako dzieci uzbeckiej ziemi.

Choć maʼnaviyat był rzekomo naturalną cechą i potrzebą uzbeckiego narodu, nieznane obce siły zawsze starały się korumpować ludzkie umysły, toteż państwo pod przewodnictwem ojca narodu Isloma Karimova miało obowiązek stać na straży moralności. Jak pisał Karimov w 2000 roku, „społeczeństwo, które nie kieruje się swoją ideą narodową, skazane jest na zgubę i niechybnie zboczy ze swojej drogi”[4]. By naród oparł się moralnej zatracie, wszystkie elementy życia społecznego musiały pozostawać w zgodzie z wartościami i zasadami obranej przez Karimova ścieżki narodowego rozwoju. Państwo musiało wprowadzić mechanizmy naprawcze, korygujące wszelkie odchylenia od przyjętych norm tak, by życie społeczne toczyło się w harmonii i zgodzie z zasadami maʼnaviyatu. Jednym z elementów walki o uzbeckiego ducha była właśnie polityka muzyczna. Odtąd jeśli piosenkarze śpiewali o miłości, była to miłość niewinna i nieskonsumowana. Poza tym wysławiali piękno Uzbekistanu oraz dobroć i gościnność jego obywateli i okazjonalnie tworzyli również pompatyczne pieśni patriotyczne.

W Uzbekistanie, gdzie jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku funkcjonowały dziesiątki zespołów rockowych, a na taszkencki festiwal Dzieci Kwiaty organizowany w Turkistonie, głównej sali koncertowej miasta, przychodziły tłumy, rock i rap określono jako nienarodowe, nie milliy. W 2011 roku władze poszły o krok dalej: w programie telewizyjnym dla młodzieży uznano rock za muzykę satanistyczną, stworzoną przez wrogie siły, których celem jest moralna degeneracja zachodniej młodzieży. To, co głosiła państwowa telewizja, postrzegano jako oficjalne stanowisko władzy. Jak jednak wspomina Nikita Makarenko, muzyk rockowy i influencer, który w czasach Karimova pracował w radiu, jedynie uzbeckojęzyczne piosenki podlegały ścisłej cenzurze. Piosenki anglojęzyczne, nawet te traktujące o seksie i narkotykach, znajdowały się poza kontrolą. Z piosenek rosyjskojęzycznych zaś dziennikarze radiowi wycinali poszczególne słowa, które mogłyby zdeprawować uzbecką młodzież, takie jak „seks” czy „tabletki”.

Gwiazdy estrady miały obowiązek grać na koncertach podczas świąt narodowych, a specjalnie przygotowane na tę okazję piosenki wychwalały ojczyznę i uzbeckiego ducha. Wypowiedzi artystów, ich ubiór oraz taniec musiały odzwierciedlać oficjalnie promowane wartości. Zbyt duży dekolt czy przesadnie ekspresyjna choreografia mogły pogrążyć karierę nawet najpopularniejszego artysty. Niepokornych karano zawieszeniem lub pozbawieniem licencji. Z biegiem lat system kontroli rozszerzał swój zasięg i się zaostrzał. Jak podaje Klenke, w 2016 roku gwiazdy grające na weselach były pod jeszcze surowszym nadzorem niż w 2001 roku. Życie nocne zamierało. W ciągu dwóch dekad ścisłej kontroli i przybierającego na sile autorytaryzmu zamknęło się wiele klubów, a po 2005 roku i masakrze w Andiżanie, która zaostrzyła napięcie pomiędzy Uzbekistanem a państwami Zachodu, kraj zaczęli opuszczać obcokrajowcy i resztka organizacji międzynarodowych. W 2015 roku, ze względu na rosnącą paranoję władz, wprowadzono godzinę policyjną i każdy, kto spacerował po ulicy po godzinie dwudziestej drugiej, mógł zostać zatrzymany i odwieziony na komisariat.

Niepokorni

W 2010 roku Marat, który chce pozostać anonimowy, słuchał punka i nosił irokeza. Koncerty rockowe w tanich taszkenckich klubach nie były dla młodzieży niczym wyjątkowym, ale każdy zdawał sobie sprawę, że banda odszczepieńców w skórzanych kurtkach i tatuażach to w oczach władzy podejrzany element. Była ciepła noc, idealna na imprezę. Marat włożył swój rockowy uniform i poszedł na koncert ulubionego miejscowego zespołu. Zabawa trwała w najlepsze, gdy do klubu wkroczyła policja. Nie było to nic szczególnego, władze często zamykały imprezy, szczególnie takie, których nie rozumiały. Wkrótce jednak okazało się, że to nie zwykły nalot. Marat wyszedł na zewnątrz, a przed oczami ukazał mu się oddział OMON-u[5], jednostki, która w krajach postsowieckich wykorzystywana jest do tłumienia niepokojów społecznych. Wtedy się zaczęło.

– Niektórzy, już pijani, zaczęli się burzyć. Kogoś wyprowadzili na zewnątrz. Tam w szeregu stała grupa OMON-owców w maskach, z pałkami, z psami, z taserami. Parę osób, które się awanturowały, dostało taserem. Potem przyjechały jeszcze cztery minibusy, wszystkich nas zabrali i zawieźli na komendę – wspomina Marat. – Posadzili nas, ale nie wszyscy zmieścili się w celach, więc część trzymali na dziedzińcu. Była ciepła letnia noc. Pojawiły się plotki, że szukali narkotyków, ale prawda jest taka, że nasze imprezy po prostu nie spodobały się władzy.

Inni taszkenccy imprezowicze, którzy w czasach Karimova słuchali rocka, wspominają te czasy podobnie.

– Regularnie słyszeliśmy, że władze się nami interesują. Kim jesteśmy? Czy jesteśmy jakąś sektą? Często przyjeżdżała milicja i zmuszała nas do zamknięcia lokalu, szczególnie przed świętami i wydarzeniami państwowymi – mówi Rustam, który w 2010 roku był dyrektorem artystycznym klubu rockowego. – Klub miał prawo działać do trzeciej nad ranem, ale często zamykali nas już po jedenastej. W spokojniejszym czasie PPX[6] przyjeżdżał do nas każdego dnia i dawaliśmy im jeść. Dzięki temu mogliśmy pracować do końca. Dobrze gotowaliśmy. Było spokojnie, nie było awantur, ale milicja z jakiegoś powodu zawsze się nami interesowała.

Stopniowo kluby rockowe przyzwyczaiły się do kontroli i najazdów milicji. Szczególnie po 2011 roku, gdy rock oficjalnie ogłoszono muzyką satanistyczną. Z każdym rokiem klubów było coraz mniej, a około półtora roku przed śmiercią Karimova wszystkie lokale zamykano już o dwudziestej trzeciej. Przyjeżdżała milicja, która legitymowała wszystkich zebranych i zabierała imprezowiczów na komendę. Najazdy nasilały się szczególnie przed Nowym Rokiem i Dniem Niepodległości przypadającym w kraju pierwszego września. Na święta trzeba było zaprowadzić porządek. Ale i poza okresami świątecznymi życie nocne ledwo dyszało. Od 2015 roku każdy, kto wieczorem spacerował po mieście, mógł trafić na dołek.

– Szłaś po prostu po chleb, podjeżdżał PPX, pytali, co robisz, i zabierali cię na komendę. Jeździli po ulicy i urządzali łapanki. Jeśli nie miałaś dokumentów, musiałaś dzwonić do rodziny. Jeśli to była samotna dziewczyna, zakładali, że to prostytutka, i wzywali rodziców – wspomina Marat.

Według Rustama powodem paranoi był brak zrozumienia władz dla subkultur młodzieżowych. Zamknięci w świecie maʼnaviyatu oficjele wymyślili sobie, jak ma wyglądać porządny obywatel, i próbowali przyciąć wszystkich do formy określonej przez ideologię niepodległości. Formy, w której nie było miejsca ani na muzykę rockową i hip-hop, ani na irokezy i skórzane kurtki, ani na szwendanie się w nocy po mieście.

– To była wojna przeciwko temu, co nie jest „nasze”. Uzbecy powinni byli wieczorami siedzieć w domu z rodziną, oglądać telewizję, położyć się wcześnie spać, a rano iść do pracy. Wszystko inne wychodziło poza ustanowione ramy – mówi Rustam.

Wysepki wolności

Jednocześnie nieprawdą byłoby stwierdzenie, że w czasach Karimova w Uzbekistanie nie było nocnego życia i nienarodowej muzyki. Ci, którzy podejmowali inicjatywy w tej sferze, musieli jednak cieszyć się szczególnym statusem. Wysepki wolności istniały przez cały okres rządów pierwszego prezydenta, bez względu na wciąż zmieniające się zasady i rosnącą paranoję. Jedną z instytucji, które zawsze mogły pozwolić sobie na więcej, był Teatr Ilkhom, pierwszy niezależny teatr w Związku Radzieckim, założony w 1976 roku przez legendarnego reżysera Marka Weila. Oaza awangardy i wolności od konserwatywnych nakazów maʼnaviyatu, jedyne miejsce, które mogło poruszać temat homoseksualności, obśmiewać uzbeckie realia, wychodzić poza skostniałe ramy sztuki narodowej. W 2007 roku Weil został zamordowany w drodze do swojego taszkenckiego mieszkania, a w toku śledztwa okazało się, że była to zemsta za przedstawienie proroka Muhammada w jednym ze spektakli. Mimo to teatr działał nadal i podejmował niewygodne dla władz tematy czy organizował koncerty niezależnych zespołów. Wspomniany już Nikita Makarenko w okresie reżimu Karimova grał w kilku zespołach rockowych.

– Scena była martwa. Nie dało się otworzyć baru rockowego, bo potrzebna była licencja na występy. Wcześniej nikt nie przejmował się rockiem. Jak zaczęli wszystko zamykać, brak licencji był głównym powodem, dla którego przerywali koncerty. Dlatego w Ilkhomie nigdy nie używaliśmy słowa „koncert”. Zawsze promowaliśmy nasze imprezy jako „spotkania z muzykami”. Ludzie przychodzili, by się z nami spotkać, a do tego nie potrzeba było licencji. Dzięki temu przez lata mogliśmy organizować koncerty, a nawet zapraszać zespoły z zagranicy. Wiele naszych występów było prowokacyjnych. Ale Ilkhomu władze nie mogły tak po prostu zamknąć – opowiada Makarenko.

Ilkhom był już zbyt dużym i zbyt ważnym przedsięwzięciem. Mimo to na każdym „spotkaniu z muzykami” w pierwszym rzędzie siadali panowie z bezpieki i skrupulatnie notowali teksty piosenek. Władze musiały mieć wszystko pod kontrolą. Jeden z zespołów Makarenki, satyryczna grupa Prawda Wschodu, wyśmiewał sytuację w kraju, a nawet parodiował córkę prezydenta, wpływową Gulnorę Karimovą. Mogli pozwolić sobie na więcej, choć jak przyznaje Makarenko, co jakiś czas otrzymywali pocztą anonimowe pogróżki.

Ilkhom to niejedyne miejsce, gdzie ludzie zażywali wolności. Elita w końcu też musiała gdzieś się bawić. Kluby należące do osób związanych z Karimovem lub jego córek działały nieprzerwanie, a milicja omijała je szerokim łukiem. Grano tam taką muzykę, na jaką miało się ochotę, a imprezom daleko było do narodowych standardów uzbeckiej duchowości. Szczególną sławą wśród imprezowiczów stolicy cieszyły się lokale Loli Karimovej, młodszej córki prezydenta, co z czasem stało się kością niezgody pomiędzy nią a jej starszą siostrą Gulnorą. Dziewczyny rywalizowały ze sobą na wszystkich możliwych polach: obie miały magazyny lajfstajlowe i prowadziły organizacje charytatywne, kluby oraz restauracje.

Wiadomo było jednak, że to Gulnora jest ulubienicą ojca i że to ją – przynajmniej początkowo – namaścił on na swoją następczynię. W okresie jego rządów Karimova pełniła przeróżne funkcje: była doradczynią w uzbeckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, stałą reprezentantką Uzbekistanu przy Organizacji Narodów Zjednoczonych w Genewie, ambasadorką kraju w Hiszpanii czy wiceministrą spraw zagranicznych do spraw współpracy międzynarodowej w dziedzinie kultury i działań humanitarnych. Obowiązki dyplomatyczne nie przeszkodziły jej jednak w karierze piosenkarki. W grudniu 2012 roku, pod pseudonimem Googoosha, nagrała nawet klip z Gérardem Depardieu, który dał się poznać jako sympatyk autokratów z byłego Związku Radzieckiego. Trudno też doliczyć się wszystkich biznesów „uzbeckiej księżniczki”.

Na początku XXI wieku ważnym aspektem życia aspirujących elit stolicy było manewrowanie pomiędzy klikami Gulnory i Loli. Rzesze młodych wykształconych ludzi zasiliły imperia biznesowe sióstr, których rywalizacja wzmagała się z każdym rokiem. Tym, którzy pracowali w firmach Gulnory, nie wolno było pojawiać się w klubach Loli – i na odwrót. Grupy te jednak ciągle się przenikały, członkowie konkurencyjnych obozów zaprzyjaźniali się, ignorując regułę unikania osób z przeciwnego obozu. Szczególnie że w lokalach Loli, która stała się niekwestionowaną królową imprez w stolicy, bywać chcieli wszyscy. Należący do niej kultowy klub KtKomba, położony nad brzegiem rzeki przy malowniczym wodospadzie, był pierwszym miejscem w Uzbekistanie z profesjonalną selekcją przy wejściu, gdzie taszkencka młodzież mogła bawić się przy tej samej muzyce co koledzy z Zachodu. W KtKombie grali swego czasu i Busta Rhymes, i David Guetta. Dla królowej taszkenckich parkietów nie było rzeczy niemożliwych.

Katia, która nie chce podawać prawdziwego imienia, pracowała dla Loli Karimovej przez trzynaście lat, a okres pomiędzy 2005 a 2010 rokiem wspomina jako swoje najlepsze lata. Dziś, jako trzydziestokilkuletnia kobieta biznesu, która osiągnęła ogromny sukces, uśmiecha się niewinnie na wspomnienie szaleństw młodości.

– Nasza społeczność to byli świetni ludzie, w większości pracowali w reklamie i wykorzystywali te imprezy do tego, by rozwijać się zawodowo. Wielu z nas zrobiło kariery w Uzbekistanie i za granicą. Te imprezy nas inspirowały. W tamtym czasie klub SMI[7] to była mekka. Pamiętam, jak jednego dnia odbierałam wypłatę, a w tamtym czasie wynosiła ona dwieście dolarów, i następnego ranka już jej nie było. Do SMI przychodziliśmy o dziewiętnastej, a kiedy opuszczaliśmy lokal, żeby odetchnąć świeżym powietrzem, była już szósta rano i jeździły autobusy – wspomina Katia.

– Konflikt między Gulnorą a Lolą wpływał na naszą pracę – mówi Artur, popularny taszkencki didżej, który powrócił niedawno do Uzbekistanu po jedenastu latach spędzonych w Rosji. – Na początku nie wiedziałem, że one się nie lubią. Pracowałem jako didżej u Gulnory w Baszy. Moim dyrektorem był Turek. Nie powiem, jak się nazywał. Zawsze ostrzegał, że jeśli tylko pojawię się w klubie Loli, to mnie zwolni. Raz po basenie zostawiłem u znajomego w torbie kąpielówki. Pech chciał, że pracował w KtKombie u Loli. Chciałem do niego pojechać, ale szef powiedział, że mi nie wolno. Potem kazał mi puścić turecką muzykę. Powiedziałem, że nie mogę zmienić programu, kiedy wszyscy tańczą. Zaczął na mnie krzyczeć. Kazałem mu spierdalać i zabrałem swoje płyty. Do wyjścia odprowadziło mnie dwóch ochroniarzy. Na schodach zadzwonili do mnie z KtKomby. Powiedzieli, żebym szybko wziął taksówkę i przyjechał. Nie wiem, jakimi kanałami dotarła do nich informacja, że mnie zwolniono. Pewnie mieli w klubach Gulnory swoich agentów. Tak to u nich działało. Przyjechałem do KtKomby, gdzie Lola już na mnie czekała. Stanąłem za konsolą, a ona potupała nogą i powiedziała, że dostałem pracę. To był koniec 2004 roku – wspomina Artur. Do dziś twierdzi, że KtKomba zarządzana przez Lolę to najlepszy klub w historii Uzbekistanu.

Idzie nowe

Na ekranie w rytm rzewnej muzyki pojawiają się już to zachodzące słońce nad ulicami Taszkentu, już to ogrody Samarkandy. Na widza spogląda niewinnie, lecz zalotnie piękna dziewczyna w długiej białej sukni. Ulicami Taszkentu kroczy bez celu przystojny młodzieniec w białej koszuli i czarnych spodniach, błędnym wzrokiem wypatrując czegoś w oddali. W końcu wsiada do samochodu i udaje się w podróż do magicznej Samarkandy, gdzie w domyśle czeka na niego ukochana. Samarkanda, ze swoimi monumentalnymi meczetami i pięknem właściwym wiecznemu miastu, swoim majestatem i trwałością, stanowi symbol miłości chłopaka. To Uzbekistan w czystej postaci, maʼnaviyat i niewinne młodzieńcze uczucie. W Samarkandzie koszula mężczyzny jest już niebieska. Chłopak wychodzi z auta i podziwia miasto – równie piękne jak czekająca w nim dziewczyna, teraz ubrana w długą żółtobrązową suknię z tradycyjnym uzbeckim wzorem, idealnie prezentująca się na tle Registanu, monumentalnej piętnastowiecznej medresy w kolorach piasku i nieba. Do spotkania z ukochaną ostatecznie jednak nie dochodzi. Podróż do Samarkandy z nowoczesnego Taszkentu to podróż w głąb siebie, w głąb Uzbekistanu i jego szlachetnego piękna. Piosenka nosi tytuł Taszkent–Samarkanda i została wyprodukowana w 2004 roku, gdy jej autorka – Lola Yoʻldosheva, jedna z czołowych uzbeckich artystek – miała dziewiętnaście lat.

W lutym 2015 roku Yoʻldosheva wystąpiła na jednym z koncertów w czerwonej sukni z odkrytymi plecami. W lipcu Oʻzbeknavo zawiesiło jej licencję – wielka gwiazda uzbeckiej estrady znalazła się na cenzurowanym. W 2019 roku, mieszkając już w Moskwie, Yoʻldosheva postanowiła wypunktować hipokryzję maʼnaviyatu i ostro skomentowała skostniałe reguły rządzące uzbecką sceną muzyczną. Klip do piosenki Sevgingni Menga Ayt 2 zszokował wszystkich.

Ubrana w długi beżowy płaszcz, czarną skórzaną sukienkę przed kolano i wysokie kozaki, z kapeluszem na głowie i w dużych okrągłych okularach, Lola staje na małej scenie przed uzbecką komisją odpowiedzialną za wydawanie artystom licencji. Towarzyszą jej dwie dziewczyny w długich warkoczach i czarnych płaszczach. Członek panelu w czarnej marynarce i krawacie informuje ją, że w Uzbekistanie artyści zobowiązani są respektować tradycje narodowe. Występ Loli co rusz przerywa komisja niezadowolona z jej ubioru i konwencji performance’u. Piosenkarka zmienia nakrycie głowy, a tancerki zastępują muzycy płci męskiej. Nic to jednak nie daje i w końcu wokalistka opuszcza scenę. Na jej miejscu pojawia się mała dziewczynka w tradycyjnym uzbeckim stroju. Wbrew oczekiwaniom komisji dziewczynka kontynuuje piosenkę Loli, a jej krzyk i niewpisująca się w narodowy sznyt choreografia wywołują podmuch, który przewraca członków komisji i porywa białe kartki, wirujące teraz nad ich głowami. Na koniec ktoś wystawia Loli licencję.

Niektórzy komentatorzy określili klip Yoʻldoshevej mianem rewolucyjnego. Inni uznali go za prowokację, która i tak niewiele zmieni. Pewne jest, że jeszcze nigdy nikt nie odważył się tak bezpośrednio wyśmiać sztywnych reguł obowiązujących w kraju. Artystka mogła sobie na to pozwolić tylko dlatego, że żyła wówczas dostatnio w Moskwie (po napaści Rosji na Ukrainę w 2022 roku wróciła do Taszkentu). Dziś maʼnaviyat nie wyznacza wprawdzie już tak surowych reguł jak niegdyś, ale uzbeccy artyści nie mają ani ochoty, ani odwagi na tego rodzaju akty buntu. Nikt jeszcze nie odkreślił grubą kreską starego systemu.

Po śmierci Karimova nowy prezydent zapowiedział szereg zmian, również w dziedzinie muzyki i życia nocnego. Na miejscu Oʻzbeknavo powstał Uzbekkoncert, nowa instytucja wydająca licencje, tylko odrobinę mniej konserwatywna niż jej poprzedniczka. Kontrola nad artystami trochę zelżała. Zlikwidowano też godzinę policyjną, a najazdy służb na kluby ustały z dnia na dzień. Życie nocne zaczęło się powoli odradzać, a do lokali wkrótce weszło pokolenie Z wychowane w internecie, bardziej przedsiębiorcze i niezależne niż milenialsi.

Część pierwsza

Doda, czyli Dziadek

Tajemne księgi, które odzwierciedlają duchowy charakter uzbeckiego narodu, oznajmiają, że każdy naród posiada lidera, na jakiego zasługuje, a każdy lider – naród, na jaki zasługuje.

Oficjalna biografia Isloma Karimova

Meczet HazratiXizr[8] trwa w świętej ciszy i męczącym samarkandzkim słońcu. Zbudowany w VIII wieku na rozkaz Kutajby ibn Muslima, pierwszego namiestnika Chorasanu w ramach islamskiego kalifatu, był pierwszą świątynią muzułmańską w Samarkandzie wzniesioną po podboju regionu przez Arabów. W 2018 roku, na rozkaz Shavkata Mirziyoyeva, drugiego prezydenta niepodległego Uzbekistanu, budynek powiększono o nową część. Reprezentacyjny ejwan – prostokątny taras z ozdobnym, wspartym na kolumnach sklepieniem – dziś wita odwiedzających inskrypcjami z Koranu i hadisów[9], które wzywają do oczyszczenia duszy i zadumy nad sensem istnienia. Pośrodku wznosi się marmurowy budynek, wysoki na prawie osiem metrów, o ścianach pokrytych kamieniami i złoceniami, a w dolnej części zielonym onyksem. Jego szczyt wieńczy kopuła wykonana z płytek w kolorze terakoty, dokładnie takich, jak na kopule meczetu. Według lokalnych mediów w budowę zaangażowanych było dwa tysiące robotników i rzemieślników ze wszystkich regionów kraju oraz mistrzów z Indii, a nawet kadetów wojskowych instytucji edukacyjnych.

Bez względu na porę dnia w nowej części budynku nie brakuje odwiedzających. Większość siedzi w skupieniu na ławkach okalających taras i wsłuchuje się w ciszę. Opiekun nowej części starego meczetu co chwilę odmawia modlitwy, bo to dziś ważny cel pielgrzymek z całego kraju i jego najmłodszy mazar – święte mauzoleum. Przy wejściu marmurowa płyta obwieszcza w języku angielskim i uzbeckim: „To święte wieczne miejsce, gdzie spoczywa Pierwszy Prezydent Republiki Uzbekistanu, wielki mąż stanu i polityk, poważany i zasłużony syn narodu uzbeckiego Islom Karimov”.

Przekształcanie grobów sławnych ludzi w święte miejsca jest częścią tradycji, ale upamiętnianie Karimova w najważniejszym meczecie Samarkandy i tak może zdumiewać. Pierwszy prezydent odczuwał lęk przed islamem, a za jego rządów wierzący muzułmanie doświadczali surowych represji.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

[1] W Polsce potrawa ta znana jest w swojej bałkańskiej i tureckiej postaci pod nazwą „pilaw”. „Płow”to nazwa przyjęta dla lokalnej odmiany tego dania w państwach Azji Centralnej.

[2] Popsa – stosowane w krajach rosyjskojęzycznych określenie muzyki pop.

[3] Mahalla – w społeczeństwach muzułmańskich samorządna społeczność dzielnicy lub kwartału, zwykle tworzona wokół lokalnego meczetu.Reguluje wszystkie sprawy lokalne, między innymi organizuje społeczną pomoc sąsiedzką. Jej kierownictwo zajmuje się organizacją świąt, uroczystości rodzinnych, renowacją budynków użyteczności publicznej, naprawą dróg czy kanałów nawadniających. W Uzbekistanie odgrywa istotną rolę społeczną. Wzmiankowana jest nawet w konstytucji.

[4] Isłam Abduganijewicz Karimow, Nasza wysszaja cel – niezawisimostʹ i procwietanije Rodiny, Swoboda i błagopołuczije naroda, Taszkient 2000, s. 452.

[5]OMON – jednostka powstała jeszcze w czasach ZSRR, przeznaczona do tłumienia niepokojów społecznych i zapobiegania aktom terrorystycznym. Pełni także funkcje prewencyjne, podobnie jak znane z historii Polski Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej (ZOMO). W podobny sposób jest też odbierana społecznie w państwach postradzieckich, w tym w Azji Centralnej.

[6]PPX – służba milicji patrolująca ulice.

[7]SMI – klub należący do Timura Nasirova, syna szefa ochrony prezydenta.

[8] HazratiXizr – jeden z najważniejszych obiektów sakralnych muzułmańskiej Samarkandy oraz Uzbekistanu. Jego patronem jest Al-Khidr, jeden z najbardziej znaczących bohaterów mitologii muzułmańskiej Azji Centralnej. Al-Khidr utożsamiany jest z bezimienną postacią z osiemnastej sury Koranu podróżującą razem z prorokiem Musą (Mojżeszem w tradycji judaizmu i chrześcijaństwa). „Hazrati” to przyjęta w języku uzbeckim honorowa forma grzecznościowa, za pomocą której należy zwracać się do proroków i ważnych postaci tradycji muzułmańskiej, używana również w stosunku do szanowanych osób zajmujących się rytuałami religijnymi.

[9] Hadisy – zachowana tradycja opisująca czyny i wypowiedzi proroka Muhammada, do których naśladowania zobowiązani są muzułmanie. Stanowią jedno z ważnych źródeł prawa muzułmańskiego w tradycji mazhabu (szkoły prawa) hanafickiego, dominującego w Uzbekistanie.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2023

Wydanie I