Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zrozumiemy, jak ten proces przebiega, kiedy i dlaczego osiąga stopień eskalacji, przy którym ta dziedzina ludzkiej aktywności całkowicie zatraca społeczny sens i przechodzi w swoje przeciwieństwo, stając się karykaturą polityki. Intuicyjnie wiemy, że dzieje się tak za sprawą osobowości ludzi czynnych w polityce, celów i interesów, które do niej wnoszą zwłaszcza wtedy, gdy kontrola społeczna słabnie lub zanika, gdy tolerujemy przypadkowe kariery ludzi niekompetentnych i egocentryków. Tak, mamy na to wpływ właśnie my, cała ta nieaktywna większość, poprzez charakter i rodzaj naszego zainteresowania polityką i wynikające stąd oczekiwania wobec polityków.
Zostaniemy zatem ostrzeżeni: to tylko złudzenie, że możemy odwrócić się plecami do polityki. W każdej swojej postaci, także tej karykaturalnej, nadal jest to realna siła, która, chcemy tego czy nie, przenika całe nasze życie. Kto nie chce być ofiarą, narzędziem lub tworzywem cudzej gry, musi zdobyć się na wysiłek myślenia i szukania informacji, by móc wywierać nacisk.
- książka z przesłaniem skierowanym do wszystkich: do tych, którzy uprawiają politykę, pasjonują się nią, śledzą wydarzenia w sferze publicznej, ale także do tych, którzy z różnych przyczyn uznali, że wolą odciąć się od wszelkiego zainteresowania i kontaktu z polityką;
- sporządzony z pasją i dociekliwością badacza opis patologizacji, jakiej zawsze i wszędzie ulega polityka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 766
Rok wydania: 2012
Mirosław Karwat
O karykaturze polityki
Projekt okładki: Mariusz Filipowicz
Projekt serii: Maciej Sadowski
Redaktor serii: Halina Hałajkiewicz
Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Konwersja do formatu EPUB: Robert Fritzkowski
Korekta: Katarzyna Szajowska
© by Mirosław Karwat
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2012
ISBN 978-83-7495-881-3
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Warszawa 2012
Wydanie I
[…] udawać, że się nie wie tego, co się wie; że się wie, czego się nie wie; że się rozumie to, czego się nie pojmuje; że się nie słucha tego, co się słyszy; że się może zwłaszcza więcej, niż się może w istocie… Często jako największy sekret ukrywać, że nie ma żadnego; zamykać się, aby temperować pióra; udawać głębię, kiedy się jest tylko, jak powiadają, czczym i próżnym; bez ustanku grać od siedmiu boleści poważną figurę, rozpuszczać szpiegów i utrzymywać zdrajców, naruszać pieczęcie; przejmować listy i starać się uszlachetniać lichotę środków ważnością przedmiotu – oto cała polityka albo niech zginę!
PH. DE BEAUMARCHAIS
Szalony dzień, czyli Wesele Figara:
komedia w pięciu aktach prozą
Tytuł tej książki można, i nawet należy, rozumieć wielorako.
Nieco pedantycznie najpierw zwrócę uwagę czytelnika na fakt, że nie jest on równoznaczny ze stwierdzeniem, iż polityka jest lub musi być karykaturą – wykoślawionym obrazem rzeczywistości, idei i projektów społecznych, charakterów ludzkich, czymś śmiesznym i przerażającym zarazem. Nie musi być i nie zawsze jest. Istnieje polityka konstruktywna i produktywna, uprawiana przez ludzi kompetentnych, twórczych, ideowych i odpowiedzialnych, a jej nieudolne lub pasożytnicze zaprzeczenie należałoby właściwie nazywać – i tak w tej książce czynię – pseudopolityką, wirtuozów zaś tej pseudopolityki – pseudopolitykami, politykierami.
Ale nie polityce zasługującej na swą nazwę poświęcam tu główną uwagę (choć przez kontrast do niej ukazane są rozmaite dewiacje i patologie działalności uchodzącej za polityczną). Piszę o tej, która wielu obywateli, także tych refleksyjnych i zatroskanych o wspólne sprawy i losy, zniechęca do polityki i skłania do tego, by trzymali się od niej z daleka.
Nie jest bynajmniej myślą przewodnią tej książki teza, że polityka to zajęcie nikczemne dla nieciekawych ludzi: chorobliwie ambitnych i zachłannych miernot, nałogowych graczy, kombinatorów i kabotynów. Jest to jedynie książka o tym, jak nie uprawiać polityki, oraz kto (jacy ludzie) nie powinien się nią zajmować. Nie wynika z niej, że porządni ludzie powinni to sobie odpuścić; wręcz przeciwnie, wynika, że szkodników powinni nie dopuścić, a jeszcze lepiej – sami ich zastąpić. Narzekasz na efekty lub styl polityki? Sam zrób to inaczej, lepiej, a przynajmniej w tym pomóż.
Karykaturą (groteskową deformacją) polityki jest pewien sposób myślenia i działania części polityków, którym osobiste ambicje (zwykle nieadekwatne do kalibru ich umysłowości, umiejętności i dotychczasowych osiągnięć, zupełnie też niezwiązane z reprezentowaniem kogokolwiek), układy personalne, prywatna lub klikowa zapobiegliwość przesłaniają problemy i zadania społeczne. Taka mentalność ludzi władzy i aktywistów, którzy walcząc o zakres swych formalnych kompetencji oraz nieformalnych wpływów, zapominają o społecznej treści swych obowiązków, lekceważą społeczne koszty swych wzajemnych rozgrywek o pozycję, prestiż, rekwizyty władzy.
Przed naszymi oczami toczą się wtedy spektakularne walki (tzn. wzajemne porachunki), obserwujemy burzliwe kariery ludzi zajętych, samowystarczalnie i samoobsługowo, tylko sobą i wzajemnymi stosunkami w zamkniętym kręgu, ludzi niezdolnych lub w każdym razie nieskłonnych do zrozumienia swoich zawodowych obowiązków. Sprawnych w działaniu na własny użytek (w autopromocji i w zwalczaniu konkurentów), a zarazem nieudolnych w roli prawodawców, zarządców, decydentów, przewodników, egzekutorów zasad. W polityce nie brakuje takiego bicia piany – jałowej licytacji, kosztownych popisów i kompromitacji ludzi owładniętych chorą ambicją, megalomanią, narcyzmem, manią wielkości; trywialnych karierowiczów bez jakichkolwiek zahamowań lub mitomanów nieznających żadnych granic śmieszności; a obok nich zwyczajnych pasożytów – dorobkiewiczów, kombinatorów, malwersantów, a nawet pełnych wdzięku i uroku (do czasu) skandalistów i aferzystów. Co gorsza, tę sprawność wyłącznie na własny użytek, proporcjonalną do nieudolności w wykonywanych zadaniach społecznych, są oni skłonni uznawać za… profesjonalizm.
Karykaturą polityki jest również medialny obraz tej sfery życia społecznego, jaki zawdzięczamy dziennikarzom pozbawionym refleksji i zahamowań w pościgu za sensacją, napięciem, aferą, skandalem, a nawet za „okrągłą gadką”. Budują oni swoje kariery na permanentnym spektaklu, który nie ma końca ani żadnych rezultatów, na nakręcaniu spirali gadulstwa, pieniactwa, komentarzy do komentarzy, plotek, donosów, przecieków. Mają w tym swój udział również ci uczeni, którzy w samoupojeniu na tle zwyczajnej próżności, w poczuciu zaszczycenia występami przed mikrofonem i kamerą skwapliwie godzą się na rolę dyżurnych recytatorów schematycznych i banalnych formułek albo na status wróżek.
Łączny rezultat współdziałania megalomanów w kręgu polityków, dziennikarzy i naukowców jest taki, że publiczność emocjonuje się „bieżączką”, która już za chwilę ma tyle znaczenia, co zeszłoroczne śniegi, karmiona jest ciągłymi zapowiedziami (ale już nie rozliczeniem tych zapowiedzi), zabawiana jest nieustannym przestawianiem figur i dekoracji na scenie politycznej, przy czym gubi z pola widzenia problemy społeczne, projekty rozwiązań, a zwłaszcza bilans działania tych, którzy absorbują społeczną uwagę.
Odbiorcy takiego przekazu widzą politykę w osobnych kawałkach, nigdy w całości. Przewija się ona przed nimi na zasadzie kołowrotu – bez jakiejkolwiek kumulacji, bilansu, alternatywy rozwiązań, jako nieskończony cykl powtórek z tego, co już wielokrotnie było. Postrzegają politykę jako kalejdoskop wydarzeń (a raczej medialnych migawek) i nieskończony słowotok. Język polityki jawi im się jako mieszanka frazesu i banału, a czynna strona polityki jako nieskończony turniej wyścigów i konkurs przekrzykiwania jak w infantylnych bitwach w piaskownicy. Wszystkim znane są takie zabawy z podwórka: kto wyżej lub dalej splunie, kto pierwszy dobiegnie do celu, gdy po drodze go popychają, podstawiają mu nogi i przewracają. A niektórzy myślą, że właśnie na tym polega polityka.
Ale też karykaturą polityki – w tym wypadku umyślną i kontrolowaną – jest model polityki wypaczonej, wyobcowanej i wyjałowionej, zarysowany tu (i przerysowany) jako suma wynaturzeń, w satyrycznych niekiedy formach. Jest to, powtórzę, obraz polityki zdeformowanej, która nie zachowuje swojej istoty i funkcji społecznej.
Analizowane tu mechanizmy i obiektywnie występujące zjawiska rzeczywiście są karykaturą polityki, gdyż stanowią jej dysfunkcjonalną deformację, wynaturzenie, ale pokazane zostały w sposób modelowy, a więc z konieczności oparty na uogólnieniach i uproszczeniach uwypuklających destrukcyjne tendencje. Nie jest to wyważony w proporcjach i całkowicie zobiektywizowany opis tego, co jest, lecz próba skupienia uwagi na „ciemnej stronie mocy”.
Uwypukleniu istoty takich zjawisk służy m.in. przesada i ekstremalizacja (wyolbrzymienie, doprowadzenie do skrajności) aż do groteski. W rzeczywistości proporcje aż tak przygnębiające nie są; ale to nie znaczy, że natężenie deformacji można lekceważyć.
Nie należy zatem odbierać tych wywodów jako miarodajnego raportu o stanie polskiej polityki; to jedynie klucz do interpretacji wypaczeń i wynaturzeń tam, gdzie i wtedy, kiedy je dostrzegamy. Daleki byłbym od poglądu, że polityka występuje jedynie w postaci tak zdegenerowanej, a tym bardziej że jej natura w ogóle jest tak zwyrodniała. Przeciwnie: pomiędzy tymi zadufkami i pasożytami na szczęście wciąż jeszcze można spotkać ludzi, którym o coś chodzi, ludzi z poglądami i zasadami, zabierających się do zadań i funkcji, do których są przygotowani. Ich praca bywa jednak utrudniana bądź marnotrawiona przez negatywnych bohaterów tej książki.
Książka jest pokłosiem wielu lat badań oraz wykładów prowadzonych przeze mnie dla studentów politologii na Uniwersytecie Warszawskim i w innych uczelniach. Zrodziła się z syntezy i samokrytycznej korekty artykułów drukowanych wcześniej w czasopismach naukowych i popularnonaukowych oraz szkiców dotychczas niepublikowanych.
Z rozmysłem pomieszałem gatunki: obok fragmentów utrzymanych w konwencji niemal akademickiej (z intencją zachowania stosownej dla wykładów precyzji, systematyzacji, obiektywizmu, ale i przystępności) znajdzie tu czytelnik fragmenty utrzymane w poetyce pamfletów. Są to portrety typów społecznych, nie zaś konkretnych osobistości; panorama tendencji społecznych, a nie zbiór aluzji, jakiś odpowiednik powieści z kluczem. Nic jednak na to nie poradzę, jeśli pewne zjawiska wydadzą się komuś bardzo znajome i nasuną bardzo konkretne wspomnienia czy skojarzenia związane z konkretnymi osobami czy sytuacjami.
Z myślą o dotarciu do szerszego kręgu odbiorców niebędących politologami – badaczami i wykładowcami, doktorantami i studentami – do minimum zredukowałem przypisy. W pracach typowo akademickich, rozprawach i monografiach, niezbędne są odniesienia do literatury przedmiotu, odnotowanie wkładu poprzedników, weryfikacja różnych założeń i tez, oddzielenie własnego sądu czy autorskich innowacji od tego, co można uznać za aktualny standard wiedzy. W tej publikacji niemal ograniczam się w przypisach do zakresu pozycji bezpośrednio cytowanych. Ma to bowiem być refleksja z tezą przewodnią, nie zaś monograficzne kompendium. Obszerniejszy wykaz inspiracji i źródeł ilustrujących omawiane zjawiska – z zachętą do pogłębionych samodzielnych lektur i związanych z tym porównań, rewizji, polemik – zamieszczam na końcu książki.
Zapraszam do namysłu i dyskusji nad moralną i profesjonalną kondycją naszego świata polityki.
Co ma wspólnego z polityką przeciętny, normalny człowiek, zwłaszcza ten, który się nią nie interesuje i nie pasjonuje, wyzbyty jakichś wyrazistych poglądów, zajmujący się na co dzień sprawami odległymi od tzw. wielkiej polityki, nienależący do żadnej partii, niespecjalnie skłonny nawet do odświętnego udziału w wyborach? Czy ten, kto mówi o sobie, że polityka go nie interesuje, że nie jest jej uczestnikiem, na pewno się nie myli? Może raczej oszukuje samego siebie?
Dla współczesnego świata charakterystyczna jest swoista wszechobecność i postępująca ekspansja polityki.
Polityka coraz szerzej i coraz głębiej wkracza we wszystkie dziedziny życia, przenika warunki egzystencji, różne rodzaje aktywności i świadomość społeczną ludzi, wdziera się nawet w ich życie osobiste. Coraz bardziej bezpośrednio i kompleksowo kształtuje zarówno elementarne warunki życia codziennego jednostki, jak i sposób jej myślenia. Coraz powszechniej angażuje i aktywizuje masy ludzi, którzy nigdy przedtem nie mieli nie tylko ambicji politycznych, ale nawet politycznych zainteresowań.
Skutki tej ekspansji są trwałe. Upolitycznieniu (polityzacji) podlega całokształt życia społecznego i całokształt życia jednostek. Przejawia się to w coraz szerszym zasięgu oddziaływania polityki i w rozszerzaniu jej przedmiotu – pola polityki (to ekspansja wszerz). Przejawia się również w pogłębianiu oddziaływań politycznych i politycznych uwikłań rozmaitych stron życia społeczeństwa i jednostki, włącznie z tymi dość intymnymi, takimi jak stosunki międzyludzkie (rodzinne, koleżeńskie, towarzyskie), co jest formą ekspansji w głąb oraz coraz większej i coraz ściślejszej współzależności między politycznym kontekstem życia we wszystkich dziedzinach.
Polityka staje się kompleksową i integralną formą organizacji życia społecznego, całokształtu praktyki materialnej i duchowej społeczeństwa. Wywiera na gospodarkę, pracę, warunki życia, kariery zawodowe jednostek, na walkę i selekcję idei poznawczych, estetycznych i etycznych wpływ nie tylko coraz bardziej bezpośredni, ale również coraz bardziej decydujący. Staje się instrumentem sterowania całym życiem społecznym i całym życiem jednostek, bo i osobiste życie ludzi można politycznie zaprogramować nie tylko w reżymach totalitarnych, ale nawet i w demokracji.
Konkretny układ stosunków społecznych decyduje o tym, czy to upolitycznienie wiąże się bardziej z uprzedmiotowieniem czy też z upodmiotowieniem grup społecznych i jednostek; czy wzbogaca ich życie duchowe, światopogląd i twórczość, czy też je zubaża, sprowadza do jednego wymiaru, w postaci np. wulgarno-politycznych kryteriów oceny artystycznej, moralnej itd.
Upolitycznienie życia ludzkiego obiektywnie stymuluje i niejako wymusza upodmiotowienie grup i jednostek, pod warunkiem jednak, że układ sił i interesy sił dominujących nie stawiają zapór i barier dla aktywizacji, samouświadomienia i samorealizacji mas, że masy nie stają się bezbronnym przedmiotem dyskryminacji, manipulacji lub przemocy.
Konsekwencją polityzacji życia społecznego jest wzbogacenie sieci życia politycznego. Znamionuje je wielość i złożoność form organizacji społecznej, reprezentacji i artykulacji interesów, koordynacji i selekcji sprzecznych potrzeb i dążeń. Struktura życia politycznego – niesprowadzalna nigdy do prostych relacji „obywatel – państwo” czy „władza – społeczeństwo”, lecz tworząca system złożonych stosunków między poszczególnymi wielkimi grupami, między tymi grupami a ich reprezentacją, między poszczególnymi organizacjami, między wszystkimi tymi podmiotami a układem kierowniczym społeczeństwa – ulega dalszemu wysubtelnieniu. Wykształca się wiele więzi i oddziaływań wielowymiarowych i zapośredniczonych, rzec można – wysublimowanych.
Przykładem może być ujawnienie potrzeb i dążeń oraz wywieranie nacisku nie tylko przez kanały typowo polityczne w postaci instytucji państwowych i partyjnych, lecz również, a nawet zamiast nich, za pośrednictwem organizacji i stowarzyszeń społecznych o pierwotnie niepolitycznym charakterze. Przekształcają się one, jako siły zdolne do nacisku, wymuszania decyzji, a nawet poważnych zmian ustrojowych, w podmioty parapolityczne.
Jest to, z jednej strony, wyraz i zarazem czynnik rozwoju form praktyki politycznej społeczeństwa, z drugiej – świadectwo luki politycznej powstałej bądź w wyniku niedorozwoju, bądź w wyniku inercji i wyczerpania możliwości instytucji wyspecjalizowanych w polityce (barier sprawności organizacyjnej, wiarygodności itd.). W takich właśnie warunkach możliwe jest pojawienie się nowych, niespotykanych dotąd form organizacji i działania politycznego.
Nie zawsze, nie w każdych warunkach tendencja ta jest korzystna. Niekiedy ma charakter paradoksalnej, dodatkowej patologii (zwykle tak bywa np. z typowo populistycznym i demagogicznym radykalizmem, rozkwitem dążeń roszczeniowych lub biznesowym lobbingiem upozorowanym na obronę zasad i równowagi budżetowej). Dzieje się tak wtedy, gdy wykształcone nowe formy organizacji i świadomości politycznej nie stanowią realnej alternatywy dla dotychczasowych, gdy ulegają wynaturzeniom, jakim nie ma kto i czym się przeciwstawić (w warunkach rozpadu tradycyjnych struktur).
Żywiołowość politycznej aktywizacji szczególnie niebezpieczna jest wtedy, gdy za rozwojem aspiracji politycznych i form skupiania się spontanicznie działających sił nie nadąża (nieraz celowo hamowana) samoświadomość uczestników nowych ruchów społecznych. Wówczas masa ludzi usiłuje – bez elementarnej kompetencji politycznej i w przekonaniu, że nie chodzi o politykę – rozwiązać problemy typowo polityczne, ulegając, z braku doświadczenia, kryteriów i z powodu nieumiejętności wyboru, inspiracji bardziej świadomej części wspólnego ruchu.
Ten, kto nie umie myśleć ani działać politycznie (jego trwała iluzoryczna apolityczność prowadzi wszak do braku wiedzy i opanowania metod działania), słucha życzliwych rad, a potem rozkazów szybciej uczących się lub makiawelicznie nastawionych współtowarzyszy. Niekompetencja masowa łączy się wtedy z pozorną kompetencją grup politykierskich. Pozory niepolitykowania łączą się z pozorami polityki, a oba te złudzenia stają się narzędziem w rękach rzeczywistych polityków.
Polityzacja stosunków społecznych pociąga za sobą upolitycznienie kultury, sztuki, literatury, życia religijnego. Ani twórcy w swych przekonaniach, afiliacjach i emocjach, ani zbiorowa działalność w tych dziedzinach nie mogą być neutralne w kwestiach systemu wartości i zasadniczych interesów społecznych.
Upolitycznienie może być czynnikiem pozytywnego rozwoju tych dziedzin twórczości – poszerzać horyzont poznawczy i aksjologiczny, wzbogacać przeżycia i trwałe wartości, służyć lepszemu przystosowaniu społeczeństwa do własnych warunków funkcjonowania bądź wręcz rewolucyjnej zmianie tych warunków. Jest tak wtedy, gdy zaangażowanie polityczne twórców ma znamiona autentyzmu, reprezentatywności i kompetencji, czyli wtedy, gdy wynika ze szczerych ideowych pobudek, zdolności wyrażania interesów społecznych i umiejętności pogodzenia (jak i różnicowania) własnych kompetencji zawodowych oraz reguł działania i myślenia politycznego. A także wtedy, gdy ich aktywność jest wprzęgnięta w politykę realną, tj. uruchamiającą rzeczywiste siły społeczne i zdolną rozwiązać zasadnicze problemy społeczne.
Więź twórców z polityką jałową, pozorną lub wewnętrznie sprzeczną, nijaką odbija się na porażkach twórczych (mierne, pochopne lub trywialnie koniunkturalne dzieła). Polityczna fuszerka podaje ręce grafomanii, produkcji szmiry. Mało tego – preferuje miernoty, staje się parawanem, parasolem ochronnym, a nawet substytutem dla nieudaczników literackich, naukowych i artystycznych. Słuszność i temu podobne kryteria ideologiczne usprawiedliwiają ich rację bytu i sławę. Czas i realne efekty polityki bezlitośnie jednak wykazują, kto jest kim, a więc i to, kto ile jest wart.
Inne uboczne konsekwencje polityzacji życia społecznego dotyczą stosunków międzyludzkich, życia i mentalności jednostek. Obecność polityki w życiu jednostek – zawodowym, ekonomicznym (jako producentów i jako nabywców, konsumentów), kulturalnym, wyznaniowym, a zwłaszcza „przyswojenie” polityki jako przedmiotu konsumpcji w kulturze masowej – pociąga za sobą przeniesienie politycznych form myślenia, działania i organizacji do życia powszedniego. Niekiedy forma ta zostaje oddzielona od swej treści, wyjałowiona i przeszczepiona na zupełnie inny grunt. Rezultatem jest upowszechnienie wśród zwykłych ludzi żargonu politycznego, a także skłonności do abstrakcyjnego werbalizmu (zwłaszcza urzędniczej nowomowy), deklaratywności.
Polityka „trafia pod strzechy” również w tym sensie, że upowszechnia się pokusa i umiejętność prowadzenia swoistej małej polityki w życiu rodzinnym i osobistym (rozmaite strategie koligacji, dziedziczenia, walki o przywództwo w rodzinie itd.), podobnie jak w zespołach pracowniczych.
Polityczny sposób działania, właściwy dla realizacji i harmonizacji interesów ogólnogrupowych i ogólnospołecznych, bywa często nadużywany (świadomie lub nieświadomie) do uzasadniania i forsowania interesów czysto osobistych lub wąskogrupowych (kliki, koterie itp.), czemu pozory polityczności nadaje powoływanie się na kryteria ideologiczne i na dobro społeczne. Jest to rodzaj wynaturzenia, które najwłaściwiej będzie nazwać politykierstwem.
Spory i starcia personalne, rodzinne, koleżeńskie, sąsiedzkie są, choć nie zawsze, odzwierciedleniem i przedłużeniem zasadniczych podziałów politycznych w skali całego społeczeństwa, ale nawet wtedy, gdy są, takie odbicie i przedłużenie może być karykaturalne. Polityka może ludzi dzielić w sposób naturalny (gdy ich przeciwstawienie wynika z odmienności lub sprzeczności interesów i poglądów) lub sztuczny (gdy wielką politykę usiłuje się uczynić narzędziem… całkiem małych spraw, małostkowych ambicji i porachunków).
Upolitycznienie przymusowo niejako wyrywa jednostkę z zaścianka, z małego światka, w którym przytłoczona jest drobnymi kłopotami. Ale w zamian obciąża ją jeszcze większym ciężarem: uczestnictwem w zbiorowych trudnościach i tragediach, których rozwiązanie od niej samej bezpośrednio nie zależy, których zrozumienie nieraz ją przerasta. Powoduje więc kompleksy, stresy, frustracje, czasem wtórną tęsknotę do ponownego samozasklepienia, do świętego spokoju. Na ogół jednak otwarcie na szeroki świat w postaci turystyki, ale i poszukiwania pracy okazuje się zaraźliwe i nieuleczalne. Szansa stworzona jednostce – szansa współdecydowania o własnych losach i losach całego społeczeństwa – przekształca się wtedy w skali masowej w ambicję własnej podmiotowości. Dowodem na to jest nieustanna, odwieczna walka o uzyskanie, obronę i rozszerzenie praw politycznych, jak również wzrastająca liczba i liczebność ruchów społecznych i organizacji, w tym również formalnie niepolitycznych, forsujących jednak interesy zbiorowe na forum publicznym poprzez wpływ polityczny.
Wszystko to dzieje się z powodu obiektywnych tendencji rozwoju współczesnego społeczeństwa. Nie rozwodząc się nad nimi dłużej (gdyż wydają się ewidentne), wymienię jedynie główne. Należą do nich:
– totalne uzależnienie zaspokojenia potrzeb bytowych i całokształtu potrzeb jednostek i grup od gospodarki regulowanej lub wręcz kierowanej (centralnie lub pośrednio) właśnie przez mechanizmy polityczne; a więc uzależnienie jednostek i grup od kierunków, celów i efektów polityki gospodarczej i społecznej;
– polityczna konfliktowość interesów gospodarczych (zagadnienie podziału dóbr, preferencji dla określonych grup, uprzywilejowania i upośledzenia w warunkach pracy i życia zawsze było kwestią polityczną, dziś jest nią jednak szczególnie);
– nasilenie i komplikacja sprzeczności, antagonizmów i konfliktów społecznych na tle złożoności i przekształceń struktury klasowo-warstwowej współczesnych społeczeństw; częściej wprawdzie niż polaryzacja widoczna jest pluralizacja podziałów, sprzeczności i konfliktów, ale to tylko bardziej złożona, wielowymiarowa postać polityki;
– postępująca komplikacja (aż do misterności) form organizacji społeczeństwa, zwłaszcza wielopiętrowość i coraz bardziej pośredni i zinstytucjonalizowany charakter więzi makrospołecznej;
– rozwój środków komunikacji społecznej, upowszechnienie, umasowienie i umiędzynarodowienie kultury, wpływające na zmniejszenie i relatywizację dystansów społecznych, na obcowanie z problemami „o miedzę” i z odległego świata;
– immanentny rozwój technik walki i integracji politycznej, zwłaszcza technik aktywizacji mas.
Wiąże się z tym spowodowany przez rozwój sił wytwórczych i międzynarodowego podziału pracy wzrost poziomu świadomości mas, awans cywilizacyjny narodów i społeczeństw, szczególnie dynamiczny w społeczeństwach niegdyś marginalnych (choćby nawet, jak w wypadku „misji cywilizacyjnej” kolonializmu, nie w pełni zamierzony).
W ślad za tym (za rozwojem środków komunikacji i łączności, wymiany kulturalnej i gospodarczej, za internacjonalizacją sił wytwórczych i całej gospodarki, postępującym wzajemnym uzależnieniem od siebie państw i narodów) pogłębia się proces internacjonalizacji życia społecznego.
W tym sensie jednostki i grupy społeczne ocierają się na co dzień o politykę i żyją bądź to małą polityką (lokalną), bądź sprawami całego kraju lub też wielką polityką (światową).
W konsekwencji każdy człowiek, a nie tylko pewna kategoria ludzi, może być potraktowany jako homo politicus co najmniej w tych dwóch aspektach: jako istota obiektywnie i trwale upolityczniona w pewnych sferach swej egzystencji i esencji oraz jako członek społeczeństwa uwikłany w politykę w dziedzinach życia i działalności formalnie niepolitycznych. Uwikłany na stałe, ale zwłaszcza w momentach przełomów historyczno-politycznych, burzliwych przemian i wydarzeń społecznych.
Obiektywne upolitycznienie i uwikłanie w politykę w wyższym stopniu dotyczy oczywiście pewnej szczególnej kategorii ludzi. Chodzi o ludzi w zawodach publicznych nieuchronnie upolitycznionych potencjalnie, a nawet realnie i praktycznie. Należą do nich uczeni: specjaliści z zakresu nauk społecznych, ale również np. technicznych, pełniący role polityczne, obsługujący instytucje władzy. Do grupy zawodowo upolitycznionych trzeba zaliczyć oczywiście sporą część dziennikarzy, podobnie – nauczycieli, twórców kultury artystycznej spełniających funkcje ideologiczne, służebne czy kontestacyjne w stosunku do istniejącego reżymu. W niektórych koncepcjach teoretycznych zwraca się też uwagę (posuwając się czasem aż do absolutyzacji) na istnienie pewnych typów osobowości o szczególnych predyspozycjach do pełnienia ról politycznych. Wtedy zawęża się zakres pojęcia „homo politicus” do ludzi władczych, o cechach przywódczych, dążących i zdolnych do przekształcania innych ludzi i świata. Nie zmienia to faktu, że współcześnie każdy z nas jest człowiekiem politycznym, tyle że w różnym zakresie i natężeniu, często w niepowtarzalnych formach.
Potencjalny uczestnik polityki może być w nią zaangażowany czynnie (własnym działaniem), ideowo i emocjonalnie z własnej woli i wyboru. Znajduje to wyraz w osobistej identyfikacji z pewnymi wartościami, symbolami lub skrystalizowanymi systemami idei – ideologiami, doktrynami i programami; jak również w utożsamianiu się z ucieleśniającymi te idee siłami społecznymi i instytucjami oraz z uosabiającymi wartości, zasady, programy i cele jednostkami – przywódcami, bohaterami, twórcami i orędownikami idei. Może też być jedynie bezwiednie lub mimowolnie uwikłany, wplątany w politykę. Fakt wciągnięcia w wir polityki może, z chwilą gdy zostanie uświadomiony, zostać zaakceptowany, może stać się bodźcem do własnego zaangażowania, do świadomego i zamierzonego, zainteresowanego uczestnictwa; może jednak również wywoływać sprzeciw, reakcje obronne, postawy wycofania, intencję uniku.
Omówione dotychczas postawy – od zaangażowania ideowo-politycznego, poprzez świadome, lecz zdystansowane i selektywne wypełnianie obowiązku zawodowego, patriotycznego czy obywatelskiego, poprzez nastawienia jedynie przystosowawcze – oportunistyczne i konformistyczne – aż po destrukcyjne, pasożytnicze formy uczestnictwa w polityce (kiedy to staje się ona pretekstem dla wąsko pojętej zapobiegliwości) mają jeden wspólny mianownik. Jest nim, co objawia się w takim czy innym stopniu i rodzaju aktywności, przyjęcie do wiadomości i zaakceptowanie przez ludzi (choć z tak różnych pobudek) faktu własnego uczestnictwa w polityce i wiązanie z nim pewnych własnych oczekiwań.
Zaprzeczeniem i zarazem dopełnieniem skali postaw zakładających akceptację dla własnego uczestnictwa jest skala postaw związanych z przeciwstawianiem się własnemu uczestnictwu. Przeciwstawianiem się zarówno obiektywnym koniecznościom, pokusom, jak i zorganizowanemu przymusowi uczestnictwa.
Wspólny mianownik dla tych orientacji stanowi odwrócenie się od polityki, próba wyłączenia siebie z jakiegokolwiek udziału, a przynajmniej z udziału czynnego i bezpośredniego w formach narzuconych przez reguły obowiązujące w świecie polityki. Ten wspólny mianownik, wyciągnięty przed nawias element podobieństwa czy pokrewieństwa niezwykle zróżnicowanych nastawień i dążeń, posiada również wspólne określenie: apolityczność.
Zauważmy od razu: apolityczność – jako deklaracja niechęci w ogóle do polityki lub do własnego w niej uczestnictwa – nie jest tym samym co niepolityczność jednostkowej i zbiorowej egzystencji. Polityka przenika życie ludzkie we wszystkich sferach, włącznie z kwestiami najbardziej prywatnymi i intymnymi – nie zapobiegną temu żadne egzorcyzmy.
Wspólność nazwy potraktowana zbyt dosłownie może być jednak myląca. W realnej mentalności i wzorach zachowań jednostek i grup społecznych występuje całe spektrum apolityczności.
Apolityczności różnych jednostek i środowisk społecznych nie należy mierzyć równą miarą. Nie należy jej też mieszać z zupełnie inną sprawą, a mianowicie z wymaganiem politycznej bezstronności i ogólnospołecznej służebności rozmaitych instytucji (co termin „neutralność polityczna” wyraża lepiej niż określenie „apolityczność”, które brzmi absurdalnie, gdy chodzi o instytucje i ich personel zajmujący się sprawami par excellence politycznymi, tyle że w sposób niestronniczy w założeniu). Należy też pamiętać o różnicy między społeczeństwem jako całością a grupą, instytucją publiczną, jednostką. Na każdym z tych poziomów treść orientacji na apolityczność jest inna.
W tym miejscu interesuje nas jedynie taka apolityczność, która charakteryzuje osobistą orientację i postawę społeczną jednostki: rezygnację z praw czynnego uczestnika i odmowę aktywności przyjętą na własne życzenie i na własne konto, nie zaś apolityczność z urzędu, wymuszoną przez nakaz bezstronnego wykonywania roli np. sędziego, policjanta, duchownego, nauczyciela czy przez zakaz uczestnictwa w polityce (np. zakaz głosowania i tym bardziej kandydowania w wyborach).
Chcąc zrekonstruować pewną skalę postaw jednostek zorientowanych na samowyłączenie się z polityki, musimy uzmysłowić sobie możliwą rozpiętość ludzkich wyobrażeń, oczekiwań i dążeń związanych z polityką.
Dla jednych apolityczność oznacza indyferentyzm polityczny, a dla innych programowe odrzucanie polityki. Ten niuans ma znaczenie zasadnicze.
Apolityczność indyferentna to taka orientacja społeczna, kiedy jednostka nie ma wyrobionego poglądu na to, czym jest polityka ani też o konkretnej (czyjejś) polityce, a także nie dąży do tego, by taki pogląd sobie wyrobić, wykazując programowy brak zainteresowania. W konsekwencji albo unika zainteresowania polityką i jej oceny na zasadzie, że „mnie to nie interesuje, nie dotyczy”, „ja się na tym nie znam, pozostawiam to fachowcom i amatorom tej sztuki”, albo odrzuca i dyskredytuje politykę, choć tej polityki nie rozumie, nie chce poznać lub też zakłada, że to przerasta jej możliwości. Bywa wszak, że kategoryczne generalizacje (w rodzaju uogólnień: polityka z natury jest brudna, wszyscy politycy są tacy sami, równie zdemoralizowani) formułowane są przez ignorantów. Jak zwykle w wypadku ignorancji, stanowczość orzeczeń jest odwrotnie proporcjonalna do znajomości rzeczy. Skromniejsi outsiderzy przyjmują z kolei założenie: „Takie to zawiłe, że i tak się pogubię, a to, czego nie rozumiem lub nie jestem w stanie zrozumieć, musi być obce czy nawet wrogie”.
Apolityczność programowa ma charakter odmienny: refleksyjny, a zarazem kontestacyjny.
W wypadku apolityczności pojmowanej w duchu kontestacji jednostka ma, przeciwnie, wyrobiony pogląd, czym w ogóle jest polityka, a także ocenę czyjejś określonej polityki w określonym miejscu i czasie. I właśnie to wyobrażenie o polityce oraz jej ocena (w której często zlewa się obraz polityki w ogóle i tej konkretnej, po czym powstaje błędne koło apriorycznej generalizacji i dowodu potwierdzającego) skłania do odwrócenia się od polityki lub wręcz do jej kontestowania, rodzi dążenie do tego, aby zniknęła z życia ludzi. Kryje się za tym negatywne uprzedzenie, przerażenie rozmiarami społecznych szkód i zagrożeń, zbulwersowanie i sfrustrowanie obosiecznością skutków moralnych i kosztów społecznych, wyobcowanie i chroniczny stres spowodowane ciągłą nieefektywnością kolejno zmieniających się polityk (i w efekcie fatalistyczna wizja kołowrotu).
Podział na zaangażowanych politycznie i apolitycznych nie pokrywa się z podziałem na obywateli aktywnych i biernych.
Dla jednych apolityczność wiąże się z ucieczką w prywatność i próbę życia w taki sposób, jak gdyby sama chęć wyłączenia się rzeczywiście pozwalała być poza tym i ponad tym. Można to nazwać syndromem strusia. Dla innych apolityczność, przeciwnie, może być równoznaczna z nakazem zaangażowania w sprawy społeczne, aktywizacji; tyle że uzasadniana jest postrzeganiem polityki jako czegoś, co przeszkadza lub zaprzecza trosce o dobro ogółu. Muszę i chcę czynnie uczestniczyć w życiu społecznym, podejmować odpowiedzialność – pod warunkiem wszakże, iż pozostanie to bezinteresowną służbą czystym ideom, iż nie będzie to miało nic wspólnego z polityką (tzn. z walką o władzę, z przymusem i przemocą, manipulacją, partyjniactwem itd.).
Bierność lub aktywność jako korelat apolityczności jest z kolei powiązana z oceną szans zmiany (naprawy) świata i własnego losu lub konserwacji korzystnego stanu poprzez politykę.
Istnieją więc ludzie apolityczni pogodzeni z losem, a w każdym razie przekonani o własnej bezradności. Ci uważają, że to, czy włączą się, czy nie, niczego nie zmieni na korzyść, powstrzymując się natomiast (wycofując), zyskują sami i dają innym pewność, że mniej będzie szkód i strat z powodu daremnego i chybionego wysiłku. Występuje czasem radykalny nawet zakaz aktywizowania się w jakiejkolwiek postaci, trochę na zasadzie strzeżenia cnoty.
Dla innych apolityczność jest – paradoksalnie – imperatywem aktywności. Sam, broń Boże, nie chcę zajmować się polityką, ale bezmiar szkód wyrządzonych ludziom przez fakt istnienia polityki i jej negatywne cechy, przez przywary ludzkie polityków powoduje, że muszę coś zrobić, aby przeciwstawić się dalszym spustoszeniom i tragediom zbiorowym, aby naprawić to, co politycy zepsuli (zniszczyli), by załatwić to, czego politycy nie chcą lub nie potrafią załatwić. Na tej właśnie zasadzie wiele jednostek zasila szeregi ruchów alternatywnych, tak kontestatorskich, jak i konstruktywnych (jak ekologiczne, pacyfistyczne i inne).
Intencja programowej apolityczności nie oznacza więc, wbrew pozorom, że ludzie uprzedzeni do polityki (do tego stopnia, że alergicznie reagują na samo słowo „polityka”) zawsze są bierni ani też że naprawdę nie mają nic wspólnego z polityką. Wręcz przeciwnie, większość z tych programowych krytyków polityki i zwolenników oddzielenia od niej życia „zwyczajnych, normalnych i porządnych ludzi” zajmuje się nie tylko kontrpolityką (na podobnej zasadzie jak inni kontrkulturą), czyli kontestowaniem i demaskowaniem wszelkiej polityki, ale najczęściej działalnością publiczną, np. inicjatywami społecznikowskimi, walką z dyskryminacją, kwestiami emancypacji różnych grup społecznych. Są więc nadzwyczaj aktywni i działają w poczuciu służby, misji społecznej; nie chcą jedynie, aby nazywać to polityką i w jakikolwiek sposób kojarzyć z polityką. Ich wyobrażenia są jednak złudzeniem, a pragnienie odseparowania od polityki pozostaje pobożnym życzeniem. W rzeczywistości działają na pograniczu polityki i niepolityki, zmuszeni są do manewrowania w świecie podziałów politycznych, walk partyjnych, potencjalnie są sojusznikami lub wrogami dla określonych sił politycznych. Obejmowane przez nich role społeczne w określonych zawodach, na stanowiskach kierowniczych lub w rozmaitych inicjatywach obywatelskich mają albo charakter parapolityczny (jako przyległość i potencjalny wpływ na politykę – tak jest np. z rolą duchownych, dziennikarzy, intelektualistów i artystów jako rzeczników idei), albo metapolityczny (są bowiem formą nacisku społecznego na świat polityki, kontroli społecznej nad przestrzeganiem ustalonych reguł gry i kultury politycznej), albo też merytoryczno-polityczny (gdyż w odróżnieniu od sfery czystej polityki, rozumianej jako gra wpływów, walka o zdobycie, przejęcie lub pozbawienie kogoś władzy, polityką są również określone koncepcje i projekty rozwiązywania określonych kwestii socjalnych, gospodarczych, kulturalnych).
Apolityczność może oznaczać negację polityki w imieniu wszystkich, ale równie dobrze na własny, prywatny tylko użytek. Może to być marzenie o uwolnieniu społeczeństwa w ogóle od polityki, jakiejkolwiek, lub tylko klerkowska troska o zachowanie czystych rączek. Jedni marzą więc o tym, by polityki nie było, by nikt nie musiał, ale też nie mógł ani nie chciał się nią zajmować. Inni poprzestają na indywidualnym rozwiązaniu problemu: niech się dzieje, co ma się dziać, byle samemu się zdystansować, wyłączyć, ewakuować z zagrożonego obszaru. Skoro już polityka musi być (a widocznie musi), to przynajmniej mnie niech pozostawią w spokoju. Niech przynajmniej ja zachowam spokój, bezpieczeństwo, czyste ręce i czyste sumienie.
Ludzi apolitycznych różnicuje również stosunek do informacji i wiedzy politycznej. Jedni doprowadzają swoje wyłączenie do skrajnej konsekwencji, wykluczając jakiekolwiek zainteresowanie polityką (wyjątkiem może być sporadyczna fascynacja burzliwymi i niespodziewanymi wydarzeniami, plotkami, skandalami), a więc nie dążą do zdobycia informacji i wiedzy, nie kształcą umiejętności posługiwania się nimi. Inni podchodzą do tego umiarkowanie. Obserwują życie polityczne z pozycji beznamiętnego świadka, a jeśli nawet z pozycji kibica rozgrywek, to odżegnując się od jakiejkolwiek identyfikacji osobistej z tymi czy innymi ideologiami, doktrynami, partiami, przywódcami, symbolami. Dla nich zmiana rządów, zwycięstwo jednej i porażka innej partii to nie jest żadne przeżycie, wstrząs, źródło jakichś szczególnych obaw lub nadziei; sądzą, że to wszystko przetacza się gdzieś poza ich własnym życiem.
Wreszcie, jak już wiemy, treść apolityczności jednostek różnicuje charakter towarzyszących jej przesłanek moralnych. Dla jednych apolityczność oznacza negację nie całej polityki, ale tylko jednego jej atrybutu: mianowicie stronniczości, partykularyzmu, a także zmasowania środków przymusu, manipulacji i przemocy. Od polityki odpycha ich nieunikniony w niej moment uprzedmiotowienia człowieka. Marzy im się jednak polityka moralna, posługująca się wyłącznie siłą prawdy, przekonywania, przykładu, powszechnego porozumienia, kompromisu (jeśli nie wyklucza kompromisów ich rygoryzm moralny). Część z nich kontestuje politykę ze względu na skojarzenie (utożsamienie) polityki z politykierstwem, partyjniactwem ewentualnie doktrynerstwem, z propagandą (kłamstwem), terrorem; ale w gruncie rzeczy usiłują lub gotowi są prowadzić politykę, tyle że uczciwą, humanitarną, najczęściej według recepty moralistycznej. Inni natomiast odrzucają politykę bezwyjątkowo i bezwarunkowo w przekonaniu, że bez tych amoralnych cech polityki po prostu nie ma.
W każdym razie, gdy mowa jest o czyjejkolwiek apolityczności, zawsze trzeba pamiętać, iż jest to jedynie czyjeś samookreślenie, deklaracja intencji (niezgoda na własne uczestnictwo lub – paradoksalnie – na nazywanie własnej aktywności polityką), nie zaś odzwierciedlenie obiektywnego stanu rzeczy. Obiektywnie nie istnieje człowiek dosłownie wolny od polityki, wyłączony z polityki. Co więcej, w najszerszym sensie i do pewnego stopnia… każdy, chce tego czy nie, jest politykiem.
Co to znaczy, że ludzie interesują się lub nie interesują polityką?
Pojęcie zainteresowania lub – w liczbie mnogiej – zainteresowań często występuje w analizach świadomości politycznej lub wiedzy obywateli, w konceptualizacji sondaży dotyczących wiedzy społeczno-politycznej lub postaw wobec polityki rozpatrywanych w kategoriach opozycji między chęcią uczestnictwa i zaangażowaniem a polityczną obojętnością, nastawieniem apolitycznym. Zwykle jednak jest stosowane w wersji intuicyjno-potocznej jako termin rzekomo oczywisty i pierwotny, niewymagający wyjaśniania albo rozumiany na podstawie definicji czysto kontekstowej. Także w publikacjach teoretycznych lub podręcznikowych z kręgu psychologii społecznej, pedagogiki, socjologii polityki stanowi raczej definiens niż definiendum.
Spróbujmy postawić kropkę nad i: co to właściwie znaczy, że ludzie czymś się interesują?
Poważniejszą refleksję nad charakterem i atrybutami tego zjawiska znajdziemy u Ericha Fromma.
Słowo „zainteresowanie” utraciło wiele ze swego pierwotnego znaczenia. Stwierdzenie „jestem zainteresowany tym czy tamtym” znaczy prawie tyle samo, co „nie jestem zupełnie obojętny”. Są to słowa-wytrychy maskujące brak intensywności i są na tyle niejasne, by znaczyć niemal wszystko, od bycia zainteresowanym jakimś kapitałem akcyjnym po bycie zainteresowanym dziewczyną. To tak powszechne zanikanie znaczenia nie powinno zniechęcać nas do używania tego słowa w jego pierwotnym i głębszym znaczeniu, a przez to do przywrócenia mu jego dawnego blasku1.
Zadanie metodologiczne polega więc na tym, aby rozmaite konteksty zastosowania terminu nie przesłoniły istoty i wyróżników zjawiska łączącego tak różne sytuacje i tak różny zakres odpowiadających im procesów poznawczych. Dzięki temu możliwe będzie przekroczenie progu między terminem używanym intuicyjnie i poniekąd okazjonalnie a pojęciem.
Jeśli jestem zainteresowany, muszę wyjść poza własne ego, być otwarty na świat i zanurzyć się w nim.
Zainteresowanie opiera się na aktywności. Jest stałą postawą pozwalającą na to, by w każdym momencie można było zrozumieć świat zewnętrzny intelektualnie, ale także emocjonalnie i zmysłowo2.
Fromm konsekwentnie przyjmuje i we wszystkich rozprawach obstaje przy intencjonalnym rozumieniu zainteresowania jako aktywnej postawy poznawczej skierowanej ku otoczeniu, opartej na otwartości i chłonności, ale wykraczającej poza filtr solipsyzmu, egocentryzmu czy grupowej zaściankowości. Z tego punktu widzenia egocentryczna, a zwłaszcza narcystyczna postawa skupienia na sobie, wsłuchiwania się w siebie, sprzężona z obojętnością na zjawiska w środowisku, z brakiem zaciekawienia innymi ludźmi, nie swoimi sprawami lub tym, co wspólne, a nie osobne i tylko własne, nie może być nazywana zainteresowaniem. Aczkolwiek w dosłownym i potocznym rozumieniu ktoś taki jest „zainteresowany”. Ale czym? Sobą (wyłącznie lub jako pępkiem świata), własnymi sprawami, co najwyżej zależnością stanu czy biegu tych własnych spraw od obecności i zachowania innych.
W takim ujęciu zainteresowanie to korelat postawy uczestnictwa. Trudno czuć się uczestnikiem i realnie być uczestnikiem czegoś, co nas nie obchodzi, nie zajmuje, czego nie jesteśmy świadomi lub ciekawi.
Fromm zwraca przy tym uwagę na dynamiczne sprzężenie zwrotne między aktywnością poznawczą człowieka zainteresowanego a aktywizacją otoczenia.
Osoba wykazująca zainteresowanie staje się interesująca dla innych, ponieważ […] zainteresowanie jest „zaraźliwe”, budzi zainteresowanie u tych, którzy nie potrafią zainicjować zainteresowania bez pomocy z zewnątrz3.
Słowem: ten, kto ma i przejawia zainteresowania, budzi zainteresowanie innych, a przez to pobudza również ich zainteresowanie tym, czym sam się interesuje. Stymuluje zainteresowanie sobą, ale i przedmiotem swoich zainteresowań.
Znaczenie zainteresowania staje się jeszcze jaśniejsze, gdy pomyślimy o jego przeciwieństwie – ciekawości. Osoba ciekawska jest zasadniczo bierna. Pragnie otrzymywać wiedzę i sensacyjne wiadomości i nigdy nie ma dość, gdyż ilość informacji jest substytutem jakości wiedzy. Najważniejszym obszarem zaspokajania ciekawości jest plotka; czy to małomiasteczkowa plotka baby siedzącej cały dzień w oknie i bacznie obserwującej, co dzieje się wokół, czy też bardziej wyszukana plotka wypełniająca kolumny gazet, pojawiająca się na zebraniach naukowców, spotkaniach urzędników czy przyjęciach pisarzy i artystów. Ciekawość ze swej istoty jest nienasycona, ponieważ oprócz złośliwości nigdy nie daje odpowiedzi na pytanie: kim jest ten drugi człowiek?4
Ten akcent zasługuje na podkreślenie. Wbrew skojarzeniom potocznym, w świetle których zainteresowanie jest synonimem ciekawości, zaciekawienia czymś, Fromm uznaje za wyróżnik potrzebę zdobywania (a nie tylko otrzymywania) wiadomości, wiedzy od innych. W kontekście zaś całej jego koncepcji pojawia się założenie, że zainteresowany to ktoś, kto odczuwa również potrzebę sprawdzania i porównywania, kto posiada zdolność krytycznej selekcji i weryfikacji pozyskanych informacji, samodzielnego przemyślenia i zrozumienia ich sensu. Ten, kto zadowala się informacjami gotowymi i zamkniętymi, przyjmowanymi na wiarę, kto już sam nie szuka, nie pyta, przejawia nie zainteresowanie, lecz co najwyżej postawę ciekawskiego; może nawet sensata, ale tylko ciekawskiego sensata. Drastyczną ilustracją różnicy między autentycznym zainteresowaniem a podnietą ciekawskiego jest sytuacja katastrofy komunikacyjnej. Gawiedź jest tylko ciekawa, czy ktoś przeżył, i żądna szczegółów, w tym pikantnych, makabrycznych. Zainteresowani przyczynami i konsekwencjami zdarzenia są ci, którzy prowadzą śledztwo lub je np. komentują.
Ciekawski może nawet samemu sobie lub innym ludziom wydać się człowiekiem dociekliwym ze względu na skłonność do namiętnego zgłębiania tematu (do uszczegółowienia plotek czy obiegowych domysłów na temat czegoś lub kogoś, do odsłaniania drugiego dna spraw itp.). Nie jest jednak ciekawy niczego poza tym, nie szuka i nie dostrzega szerszych układów odniesienia czy głębszych współzależności między zjawiskami. Jedyna dostępna mu dociekliwość to ta właściwa plotkarzom, donosicielom-konfabulantom lub amatorom teorii spiskowych. Człowieka zainteresowanego cechuje natomiast predyspozycja do poszerzenia swojej perspektywy, do myślenia porównawczego.
Nawet jeśli sfera zainteresowań danego człowieka wydaje się niewielka, ale zainteresowanie to jest prawdziwe, nie będzie problemu z obudzeniem jego zainteresowania innymi dziedzinami, ponieważ jest on kimś, kto w ogóle wykazuje jakiekolwiek zainteresowanie5.
Czas uporządkować kryteria definicyjne.
Zainteresowanie to skupienie uwagi na czymś, co uznamy za interesujące. Interesujące – to znaczy: (a) w punkcie wyjścia godne uwagi; (b) co więcej – godne zastanowienia, wymagające przemyślenia (takie przeświadczenie to już wyższy stopień zainteresowania); (c) może nawet fascynujące, intrygujące (to jeszcze wyższy stopień zainteresowania).
Zainteresowanie potencjalne to uznanie, że coś jest godne uwagi; uznanie, że coś jest istotne, ważne i z tego powodu zasługuje na poznanie, zrozumienie, przemyślenie; odczucie potrzeby zapoznania się z czymś; zaciekawienie. Ale jeśli nie pociąga za sobą własnej inicjatywy – w postaci poszukiwania informacji lub oceny wartości i selekcji informacji już dostępnej oraz samodzielnych przemyśleń – to człowiek zainteresowany zatrzymuje się niejako w pół drogi.
Zainteresowanie aktywne to gotowość do podjęcia pewnego wysiłku na rzecz zapoznania się z czymś, pozyskania i zweryfikowania informacji, zdobycia szerszej lub pogłębionej wiedzy. Ta szersza i pełniejsza wiedza wymaga osadzenia informacji w pewnym kontekście, odniesienia do innych informacji, systematyzacji faktów, ustalenia i zastosowania pewnego klucza interpretacji zjawisk. Zjawisko uznane za interesujące staje się przedmiotem aktywności poznawczej podmiotu; nim właśnie podmiot się zajmuje. Pojawia się dociekliwość (jako nastawienie na zgłębienie zjawiska, w ramach którego nie zadowalamy się powierzchownymi i oczywistymi charakterystykami), a korelatem tej dociekliwości jest napięcie, krucha równowaga między poczuciem „wiem, rozumiem” a niedosytem wiedzy i wątpliwościami.
Tak pojęte zainteresowanie jest aktywnością o różnym stopniu natężenia, regularności i ciągłości. Można interesować się czymś w mniejszym lub większym stopniu; w wymiarze bezwzględnym (gdy chodzi o dane zjawisko samo w sobie), jak i w wymiarze względnym (ze względu na coś innego i w porównaniu z innymi zjawiskami). Można interesować się czymś całościowo, integralnie bądź wyrywkowo, selektywnie, wybiórczo. Można interesować się czymś w sposób ciągły, regularny lub też tylko doraźnie, okazjonalnie, pod wpływem szczególnych, ale przypadkowych bodźców.
W szczególnym wypadku zainteresowanie czymś staje się procesem kumulacji ciekawości i wiedzy opartym na dynamicznym sprzężeniu zwrotnym. Wiedza odpowiadająca na wcześniejsze pytania nasuwa wtedy pytania następne, rodzi wątpliwości, niepewność, a w rezultacie niedosyt i potrzebę poznania kolejnego aspektu zjawiska.
Jeśli potraktować „zainteresowanie” jako termin gatunkowy, to wówczas użycie tego rzeczownika w liczbie pojedynczej odnosi się do trwałej, powtarzalnej relacji między rzeczywistością a potrzebami poznawczymi jednostki lub zespołu ludzi. Inny jest sens, gdy używamy tego terminu w liczbie mnogiej (zainteresowania). W ten sposób określamy koncentrację i ciągłość interesowania się określonym typem zjawisk oraz równoczesne interesowanie się kilkoma rodzajami czy dziedzinami zjawisk, które coś łączy z punktu widzenia podmiotu. Jeśli uwaga i chęć poznania skupia się na dość jednorodnym typie zjawisk lub na uznanej za nieprzypadkową współzależności kilku typów zjawisk, i to nastawienie selektywnie ukierunkowuje aktywność poznawczą (obserwacje, informacje kategoryzujemy na te, które uznajemy za ważne dla nas, oraz te dla nas nieistotne i obojętne), to znaczy, że mamy sprecyzowane zainteresowania.
Emocjonalnym przejawem głębokiego, intensywnego zainteresowania jako postawy poznawczej są namiętności, pasje. W ten sposób określamy przeżywanie informacji, samych zdarzeń, faktów, a także namiętne, zaangażowane podejście do własnego zainteresowania. Zależy nam na tym, aby coś poznać, zrozumieć, traktujemy to jako nieodpartą potrzebę, aż do obsesji. Człowiekowi zaangażowanemu w obserwowane zjawiska i przemyśliwane problemy zainteresowanie zdystansowane, chłodne lub letnie i powierzchowne zdaje się sprzecznością samą w sobie, a synonimem zainteresowania jest dlań swoiste podniecenie tematyką, sprawą, zdobywaną wiedzą, odczuwanie osobistej satysfakcji z powodu postępów w poznaniu, upatrywanie w samym procesie zapoznawania się z czymś sprawdzianu własnej wartości. Najczęściej jest też tak, że temu zaangażowaniu poznawczemu towarzyszą pozytywne lub negatywne uprzedzenia do tego, co dopiero poznajemy lub do tego, co już znamy (znamy przynajmniej w swoim mniemaniu), a co śledzimy, obserwujemy, komentujemy w kolejnych stadiach, stanach, w trakcie zmiany.
Te pasje tudzież uprzedzenia mają ogromne znaczenie motywacyjne. Albo wzmacniają pozytywną motywację do poznania, stymulują ciekawość i wysiłki poznawcze, albo też motywują negatywnie, stymulują autocenzurę (nie chcę czytać tego, czego nie lubię, czemu nie ufam; nie chcę słuchać kogoś, kogo się obawiam lub kogo nienawidzę itp.). Warto pamiętać, iż otwartość, chłonność, dociekliwość to względne, nie zaś absolutne i doskonałe atrybuty autentycznego zainteresowania. Człowiek zainteresowany, lecz przy tym zaangażowany może być skłonny do selektywnego podejścia, do tendencyjnego postrzegania zjawisk społecznych i poglądów ludzkich. Może być tak, że im bardziej jest czymś zainteresowany ze względu na swoje poglądy, zasady, uprzedzenia pozytywne, tym bardziej zarazem… nie jest ciekaw tego, do czego uprzedzony jest negatywnie jako do czegoś obcego, niepożądanego czy wrogiego.
Zasadnicze znaczenie ma kwestia ciągłości i koncentracji lub przeciwnie, nieciągłości i rozproszenia zainteresowań. Inną jakość ma zainteresowanie okazjonalne (przygodne, przypadkowe i nietrwałe), spowodowane zaskoczeniem, niezamierzonym zetknięciem z jakimś zjawiskiem i oddziaływaniem bodźców (np. estetycznych, seksualnych, moralnych), inną zaś trwałe i ciągłe. W wypadku zainteresowań polityką to kwestia kluczowa: znikomą kompetencję ma taki uczestnik polityki, który aktywizuje się (jako odbiorca, konsument informacji) doraźnie, w rytmie rozmaitych kampanii i pod wpływem jakichś specjalnych wydarzeń. Niewiele wie i rozumie obywatel, którego cechuje krótka pamięć; pełnowartościowym obywatelem jest natomiast ktoś, kto przejawia zainteresowanie ciągłe i systematyczne, przez co jego wiedza pozwala mu na samodzielność, krytycyzm, racjonalną analizę. Takiego człowieka stać na przemyślane i konsekwentne akty wyboru, poparcia, oporu; taki człowiek nie podejmuje decyzji na oślep, w odruchach wzbudzonych doraźnymi emocjami i nastrojami, sprowokowanych przez innych lub podyktowanych konformistycznym przystosowaniem i naśladownictwem.
Z tym rozróżnieniem wiąże się inne: odmienny charakter ma zainteresowanie z własnej inicjatywy oraz zainteresowanie w reakcji na bodźce sytuacyjne lub w odpowiedzi na cudzy nacisk (sugestie, prośby, apele, nakazy, podsuwane pokusy). W tym pierwszym wypadku poznaję coś, dowiaduję się czegoś, bo sam szukam informacji na ten temat, odczuwając taką potrzebę. W drugim – to informacja mnie atakuje, zaskakuje, szokuje, bulwersuje, a w każdym razie intryguje; wyrywa ze stanu niewiedzy i niezainteresowania. Lub też obcuję z nią nie tyle z własnej potrzeby, ile z konieczności. Z kolei konformistycznie motywowane zainteresowanie podyktowane jest nie własną ciekawością i własnym zapotrzebowaniem na informację, wiedzę, lecz tym, że coś wypada wiedzieć, że inni będą tego oczekiwać, wymagać. Mnie wprawdzie to nie interesuje ani nie wydaje mi się potrzebne, pozostaje mi obojętne, lecz dla świętego spokoju, by nie wypaść niekorzystnie w oczach innych, mogę się z tym zapoznać. Rzecz jasna, na odczepnego, byle odhaczyć.
Zainteresowanie ciągłe może przybierać różne stopnie intensywności i dociekliwości. Może ono być minimalne (jeśli chodzi o stopień własnej aktywności) – oznacza wtedy podatność i chłonność na nowe a nieoczekiwane informacje; gotowość zwrócenia uwagi na coś, przyjęcia informacji itd. Może być umiarkowane – wtedy oznacza zaciekawienie; pojawienie się potrzeby poznawczej (chcę się dowiedzieć, muszę wiedzieć), gotowość do wysiłku poznawczego (zdobycia informacji, wzbogacenia i uporządkowania wiedzy, przemyśleń, wyrobienia sobie samodzielnego poglądu). A to już jest postawa aktywna. Wreszcie może to być zainteresowanie maksymalne – czyli dociekliwość; już nie tylko ciekawość, ale i powątpiewanie, krytycyzm, pragnienie upewnienia się i sprawdzenia nowo zdobytej wiedzy, tzn. zweryfikowania danych i przyjmowanych założeń, wyznawanych przeświadczeń; dostrzeganie nowych horyzontów, które się otwierają w miarę kolejnych kroków w poznaniu. To jest ambitne, a nawet perfekcyjne podejście do wiedzy, charakterystyczne dla nastawień twórczych i nie przypadkiem typowe dla prawdziwych uczonych, artystów, myślicieli.
Uwzględniając czynnik namiętności, pasji i towarzyszących im silnych uprzedzeń pozytywnych lub negatywnych, odróżnimy zainteresowanie bez poglądu i zainteresowanie z własnym poglądem na zjawisko. Pierwsze polega na tym, że to nie własne wyraziste poglądy w jakichś sprawach są motywem skupienia na nich uwagi, własnych dociekań oraz na tym, że na obserwacje lub informacje o zdarzeniach reagujemy indyferentyzmem (nie wywołuje to w nas jakichś wyraźnych ocen, decyzji o aprobacie, dystansie lub potępieniu). Drugie ma charakter dokładnie przeciwny. To ukształtowane poglądy lub przyjęty z góry, w punkcie wyjścia pogląd w jakiejś konkretnej sprawie, podpowiadają nam, czym się interesować i jak reagować na to, czego się dowiadujemy.
Zainteresowanie może mieć charakter bezinteresowny, jak i zdecydowanie interesowny.
Użyłem cudzysłowu nie przypadkiem. Nie istnieje bowiem dosłownie i zupełnie bezinteresowny wysiłek na rzecz przyswojenia lub samodzielnego zdobycia wiedzy – zawsze zaspokaja to jakieś nasze potrzeby, zawsze jest tak, że odczuwamy potrzebę (lub jej nie czujemy) zapoznania się z czymś, nie mówiąc już o zastanowieniu, przemyśleniu. Jeśli nie mamy takiej potrzeby, to po prostu czegoś nie dostrzegamy lub to ignorujemy. Pozornie „bezinteresowne zainteresowania”, takie jak np. hobbyzm, w rzeczywistości również są ekspresją potrzeb i sposobem (niekiedy zastępczym) ich zaspokojenia. Bywają kompensacją braków i niepowodzeń w innych dziedzinach, sposobem wyrażenia i potwierdzenia własnych aspiracji, udowodnienia – przez ludzi niedocenianych we własnym środowisku, w miejscu pracy – swojej wartości czy cennych uzdolnień.
Może być jednak tak, że zainteresowanie czymś wynika z zainteresowania w czymś, spowodowane jest faktem, że coś leży w naszym interesie (i dlatego warto się z tym zapoznać, uzyskać wiedzę na ten temat), a także bezpośrednią użytecznością, czyli tym, że dany rodzaj informacji lub wiedzy w ogóle jest nam bezpośrednio potrzebny w jakimś naszym własnym działaniu – osobistym czy też zawodowym, służbowym. Zainteresowania utylitarne związane są z naszymi potrzebami i aspiracjami osobistymi, planami i strategiami życiowymi, z zewnętrznie narzuconymi koniecznościami i zadaniami życiowymi (w określonych rolach społecznych, np. opiekuńczych), z obowiązkami zawodowymi. Wtedy mamy do czynienia z zainteresowaniem (zapotrzebowaniem poznawczym) typowo interesownym (ze względu na jakiś praktyczny interes).
Dobrze to uchwycił La Rochefoucauld, mówiąc o interesownym filtrze ludzkich zainteresowań:
Interes jest duszą miłości własnej, tak iż jako ciało pozbawione duszy jest bez wzroku, słuchu, świadomości, bez czucia i ruchu, tak samo miłość własna, odłączona, by tak rzec, od swego interesu, przestaje widzieć, słyszeć, czuć, poruszać się. Stąd pochodzi, iż ten sam człowiek, który przebiega ziemie i morza dla własnej korzyści, staje się nagle jak gdyby bezwładnym dla korzyści drugich; stąd pochodzi to nagłe uśpienie i martwota, w jakie wtrącamy ludzi, którym opowiadamy swoje sprawy; stąd pochodzi ich nagłe ożywienie, kiedy, w naszym opowiadaniu, wmieszamy coś, co ich dotyczy: tak iż w rozmowie czy w traktowaniu spraw raz po raz człowiek traci świadomość i odzyskuje ją, wedle tego, jak własny interes zbliża się doń albo oddala6.
Człowiek w czymś zainteresowany na ogół jest tym zainteresowany (choć zdarzają się wyjątki, przeważnie jako symptom fałszywej świadomości). Nie musi być natomiast odwrotnie: można być czymś zainteresowanym, nie będąc w tym (w sensie dosłownym, użytkowym, bezpośrednio) zainteresowanym. To właśnie kojarzymy z bezinteresownością uwagi, zainteresowań, uczestnictwa. Takim „bezinteresownym” zainteresowaniem jest np. pasja hobbystyczna, bycie miłośnikiem określonego rodzaju muzyki, kompozytora, wykonawców (kiedy to sam miłośnik nie jest muzykiem), kibicowanie określonej dyscyplinie sportu nieuprawianej przez siebie wyczynowo.
Zapotrzebowanie praktyczne, użytkowe (a więc zainteresowanie w czymś) to ważny czynnik pobudzający, selekcjonujący i ukierunkowujący zainteresowanie czymś. Ludzie są bardziej skłonni interesować się tym, co ich dotyczy, co właśnie teraz jest im potrzebne. Powinni o tym pamiętać politycy, urzędnicy i dziennikarze, którzy chcą czymś zainteresować obywateli. Jeśli chodzi o media, to zwykle wybierają, niestety, zastępczą drogę na skróty. Zamiast informować odbiorców o sprawach dla nich istotnych, zadowalają się często podniecaniem publiczności sensacjami i wypełnianiem informacyjnej pustki nieważnymi ciekawostkami. Tak zwana informacja polityczna staje się wtedy dezinformacją, a komentator polityczny upodabnia się do sprawozdawcy z meczu oraz kolportera plotek i pogłosek.
E. Fromm, Rewolucja nadziei. Ku uczłowieczonej technologii, Poznań 1996, s. 111.[↵]
Tamże, s. 112.[↵]
Tamże.[↵]
Tamże.[↵]
Tamże, s. 112–113.[↵]
La Rochefoucauld, Maksymy i rozważania moralne, Warszawa 1977, m. 510, s. 108.[↵]
Ten, kto naprawdę interesuje się (w ścisłym tego rozumieniu) polityką, musi jeszcze się upewnić, czy to, co go zajmuje lub nawet pasjonuje, jest polityką. Bo być może jego zainteresowanie dotyczy nie istoty, lecz pozorów, marginesu spraw (gdyż to, co jest w centrum wydarzeń, miewa znaczenie znikome i tylko chwilowe).
Czym właściwie jest polityka? I co nią nie jest, wbrew wszelkim pozorom?
W obiegowych wyobrażeniach o polityce popularne są schematy pięknoduchowskie i ideologiczne lub stereotypy pragmatyczno-cyniczne. Polityka jest tu traktowana po prostu jako sfera walki o władzę, niekiedy również o wielkie idee (zasady, dogmaty, mniej lub bardziej realne i konkretne projekty urządzenia społeczeństwa i państwa). Najczęściej zakłada się przy tym, że idee są dla wszystkich, a władza dla niektórych.
Pretendenci do władzy walczą ze sobą albo dla samej władzy, albo w imię realizacji owych abstrakcyjnych idei, albo też działają pod wpływem wielkich namiętności społecznych (religijnych i quasi-religijnych objawień, nienawiści, rachunków krzywd itd.). Koniec i kropka. Taki jest stereotyp polityki.
Jednocześnie wielu ludzi aktywnych w życiu publicznym zarzeka się: „To, co robię, broń Boże, nie jest polityką”. Tak rozumują zwykle i ci, którzy walczą o swoje sprawy codzienne, bytowe, i ci, którzy walczą o potrzeby wspólne nieopatrzone żadną ideologiczno-partyjną etykietką (np. ekolodzy, pacyfiści). Jedni i drudzy sądzą najwidoczniej, że zaszkodziłoby to sprawie. A może nawet naprawdę myślą, że grupowe żądanie i załatwianie sobie czegoś (a więc działanie uwikłane w społeczny podział dóbr lub w ustanawianie i kontrolę przestrzegania pewnych praw) lub troska o dobro wspólne w takiej czy innej dziedzinie nie ma nic wspólnego z polityką. Dla nich polityka pozostaje, zgodnie z utartą tradycją, wyłącznie areną ambicji mocarstwowych, dynastycznych i partyjnych, dyplomacji, wojen, powstań, rewolucji, konstytucji i ustaw, wyborów, debat parlamentarnych itd. Ten tradycyjny i utarty schemat trochę zakłóca garść nowszych skojarzeń. Oto zauważamy na arenie publicznej jakieś związki zawodowe, przedsiębiorstwa, zrzeszenia świata biznesu, stowarzyszenia twórcze. Przyciągają naszą uwagę spory zbiorowe, strajki, pikiety, petycje, bojkoty, debaty o wolności słowa i twórczości. Emocjonują nas jakieś rozliczone i nierozliczone pieniądze, przywłaszczenia, marnotrawstwo środków publicznych.
Dziurawy schemat łatany jest z przyzwyczajenia trywialnym uprzedzeniem i uproszczeniem: polityka to walka o władzę, a walka o władzę to tak naprawdę walka o koryto. I już mamy czyste sumienie. Ich walka o władzę jest brudną polityką, nasza walka o pietruszkę, o ceny zbytu, wysokość podatków, ceł, poborów, zasiłków czy emerytur jest, po pierwsze, naturalna, a po drugie, nie jest oczywiście polityką.
Na ten stereotyp politolog odpowie, że istnieje różnica, ale i współzależność między sferą czystej polityki (tj. gry o zakres wpływów i władzy) a sferą polityk szczegółowych (ostatnio zwanych też merytorycznymi), w których poszczególne siły polityczne dokonują diagnozy potrzeb, problemów i zasobów społecznych oraz wypracowują i forsują własne koncepcje, programy rozwiązania określonych kwestii społecznych. W tym sensie polityką szczegółową zajmują się nie tylko kierujący określonymi resortami politycy partii rządzących, ale również politycy opozycyjni poważnie traktujący model gabinetu cieni i przeciwstawiający projektom lub decyzjom rządu własne inicjatywy ustawodawcze, a także uczestnicy rozmaitych ruchów społecznych, działacze związków zawodowych i stowarzyszeń twórczych, lobbyści, przedstawiciele Kościołów – wszyscy, którzy domagają się realizacji określonych interesów społecznych (tak własnych, jak i wspólnych) zgodnie z wyznawanymi przez siebie poglądami, wartościami i zasadami.
Swoiste uspołecznienie i względna demokratyzacja polityki w świecie współczesnym sprawiają też, że wyraźnie wyodrębniła się sfera metapolityki, tzn. określania i egzekwowania reguł gry politycznej, dopuszczalnych form działalności politycznej, tzw. dobrych obyczajów.
Wszyscy ci, którzy zajmują się refleksją nad warunkami uprawiania polityki, prawnymi i moralnymi ramami oraz ograniczeniami takiej działalności, projektowaniem lub obsługą instytucji kontrolujących działalność sił politycznych, organów państwa i przestrzeganie praw obywatelskich, ci, którzy aktywni są w ruchach obywatelskich o profilu antydyskryminacyjnym, emancypacyjnym, antykorupcyjnym itd. – wszyscy oni są uczestnikami metapolityki.
Metapolitykę uprawiają więc, z jednej strony, sędziowie, prokuratorzy, rzeczywiście niezależni dziennikarze realizujący model czwartej władzy jako czynnika kontroli społecznej, badacze opinii publicznej, a więc funkcjonariusze instytucji publicznych zobowiązanych do politycznej bezstronności i ogólnospołecznej służebności tudzież specjaliści wspierający społeczną weryfikację legalności, praworządności i kompetencji w działaniu polityków, partii i organów państwa. Z drugiej zaś – obywatele wywierający w aktywności pozazawodowej i pozasłużbowej nacisk na uczestników gry politycznej i na organy władzy, z myślą o zagwarantowaniu równowagi politycznej, praworządności i uczciwości polityków, wysokich standardów kultury politycznej. Trzeba jednak zastrzec, że metapolityka jest w pełni możliwa jedynie w systemach demokratycznych; w reżymach autorytarnych lub tym bardziej totalitarnych występuje jedynie w postaci zalążkowej w działalności dysydenckiej, w niektórych formach oporu społecznego.
Anachroniczna i wygodna dla polityków wyobcowanych społecznie, a zwłaszcza dla politykierów, jest kratocentryczna wizja polityki, w której za źródło i samoistny przedmiot polityki uznaje się po prostu władzę w państwie, walkę o władzę1.
Takie wyobrażenie o polityce ma długą tradycję historyczną, siłą inercji zaś nadal dominuje w licznych podręcznikach i słownikach, choć coraz bardziej rozmija się z rzeczywistością społeczną. Trzeba przy tym pamiętać, z jakich okoliczności wynika ta tradycja i przyzwyczajenie do rozumienia polityki w kategoriach władzy oraz walki o władzę. Zaciążyła na niej raczej elitarno-oligarchiczna niż egalitarno-demokratyczna forma rozstrzygania spraw publicznych: wszak polityka przez dłuższy czas była przywilejem i monopolem wąskich kręgów społecznych, a nie udziałem mas, i to mas świadomych swych interesów, zorganizowanych i mających wybór. Kratocentryczna wizja polityki nawiązuje zatem raczej do autokratycznych niż kolegialnych i opartych na jawności wzorców rządzenia i decyzji. Zakłada, że politykę konstytuują jedynie działania władcze lub konfliktowe; znikają zaś z pola widzenia mechanizmy artykulacji interesów, ekspresji dążeń i poglądów, pozytywnej mobilizacji społecznej, siły przekonywania, kompromisów i porozumień. Repertuar polityki zostaje zredukowany do manipulacji, przymusu i przemocy. A ponadto pod względem aksjologicznym perspektywa kratocentryczna bliższa jest politykierskiej mentalności ludzi wyobcowanych (władza lub gra jako wartość i namiętność sama w sobie) niż sposobowi myślenia opartemu na kryteriach społecznej służebności, reprezentatywności i funkcjonalności działania.
Postępująca stopniowo demokratyzacja życia społecznego pociągnęła za sobą istotne zmiany i w realnych mechanizmach, i w sposobie myślenia uczestników polityki: na plan pierwszy wysunęły się stosunki reprezentacji, kontroli społecznej, wyboru rozstrzyganego zbiorowo i na arenie publicznej. W zderzeniu z tymi realiami widać, jak bardzo anachroniczne jest wyobrażenie o polityce jako domenie władzy i gry o władzę. Zaprzeczają mu nie tylko dzieje ludzkości (właściwą osią dziejów są wszak nie dramaty osobistych namiętności i ambicji, spory o sukcesję, nie pałacowe intrygi i przewroty, ale wielkie konflikty społeczne, przemiany cywilizacyjne i ustrojowe, przewartościowania wielkich idei mających masy zwolenników i wyznawców). Zaprzeczają mu również współczesne realia: coraz więcej ruchów społecznych, stowarzyszeń, a nawet partii (znów wbrew klasycznym definicjom partii politycznej) nie pretenduje bynajmniej do władzy, lecz dąży jedynie do wywierania skutecznego nacisku na rzecz respektowania lub przeforsowania reprezentowanych przez siebie interesów i poglądów społecznych.
Realistyczny pogląd na to, czym w istocie jest polityka, zakłada więc inną perspektywę – socjocentryczną.
Życie wewnątrzpartyjne, stosunki międzypartyjne i międzypaństwowe, debaty parlamentarne i kuluarowe rozgrywki, działalność państwa nie są źródłem ani początkiem, ani też granicą polityki. Są co najwyżej jej skoncentrowanym wyrazem. A mogą być również puste i jałowe społecznie, kiedy spór np. o wyższość świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy niczego społecznie nie reprezentuje ani nie rozwiązuje. Jeśli nawet manewry dyplomatyczne, przetargi koalicyjne, kampanie wyborcze, debaty parlamentarne, rywalizację pretendentów do przywództwa w państwie lub partii itp. zjawiska uznamy za wyraz istoty polityki, to musimy brać pod uwagę możliwość, że czasem jest to wyraz zwodniczy, bardziej gra pozorów czy ekspresja złudzeń uczestników niż rzeczywista treść i podłoże tego, co się dzieje.
Gdzie więc szukać genezy i istoty polityki? W interesach społecznych.
Politykę tworzą nie tylko ci, którzy rządzą lub zamierzają rządzić. Sami rządzący nieraz działają nie z własnej woli i z własnego pomysłu, lecz na żądanie i pod naciskiem innych, którzy wiedzą, czego potrzebują i czego chcą, choć nie pragną bynajmniej ani nie potrzebują rządzić. Co więcej, ci, którzy rządzą, lub ci, którzy walczą o władzę, mogą zajmować się (do czasu, do czasu!) sprawami zupełnie nieistotnymi społecznie.
Ani taka czy inna ideologia, ani też władza potraktowana jak absolut nie są źródłem ani kwintesencją polityki. Jej treścią jest odrębność i rozbieżność lub wręcz sprzeczność interesów, zagrażająca społecznej równowadze i spoistości, przybierająca niekiedy formy konfliktowe, aż do antagonizmu (kto kogo przechytrzy, stłumi lub wyeliminuje). To, co podąża w różnych kierunkach, wymaga harmonizacji, tak aby partykularyzm części nie rozsadził całości. Do tego właśnie, do dokonywania i narzucania wyborów, priorytetów, powołane są podmioty władzy. Ale władzę obejmuje się i sprawuje z czyjegoś upoważnienia lub przyzwolenia, a zachowuje się ją tak długo, jak długo jest się zdolnym podejmować decyzje i rozwiązywać problemy społeczne. Ludzie władzy mogą bardzo wiele, jednego jednak nie mogą na pewno: nie mogą sami sobie zadekretować zadań, które wymagają rozwiązania, ani interesów społecznych, bo te istnieją obiektywnie i narzucają pewne konieczności niezależnie od czyjejkolwiek wygody i pobożnych życzeń.
To, co jest naprawdę istotą polityki, dobrze obrazuje – w demokracjach – cykliczny harmonogram wydarzeń.
Najpierw jakieś partie rywalizują w wyborach, wznoszą pryncypialne okrzyki, licytują się arcyideowymi hasłami, powtarzają remanent historii, odpędzają zaklęciami szatana, próbują kogoś skusić. Ciekawe, że już przy tym skwapliwie szukają poparcia w jakichś związkach zawodowych, klubach biznesu, kościołach; krzycząc, wciąż liczą i liczą.
Potem ktoś wygrywa wybory, ale np. nie może rządzić. Potem trwają korowody i roszady partyjno-koalicyjno-personalne, a lud obgryza z emocji paznokcie, typując, kto też tym razem zostanie premierem, a kto ministrem ochrony środowiska. Aż wreszcie, gdy opadnie kadzidło, czym przede wszystkim zajmują się parlament, rząd, opozycja, media? Budżetem, stopami podatkowymi i temu podobnym konkretem, który wyznacza lub weryfikuje rzeczywiste podziały społeczne. Byt określa świadomość, proszę państwa.
Materią polityki, jej źródłem i treścią są interesy i problemy społeczne. Tylko one są wieczne, a raczej wieczna jest konieczność zrozumienia problemów, zadań, wyzwań, rozpoznania stanu zasobów i układu sił, uświadomienia własnych, cudzych i wspólnych interesów, wypracowania rozwiązań, które zadowoliłyby choć jedną grupę, nie rozsadzając przy okazji całego organizmu społecznego. Dlatego właśnie polityka jest historycznie starsza niż poszczególne formy państwa i rządów oraz partie. Tych ostatnich niegdyś nie było, a i dziś czasem nie ma, a polityka jednak, w innych formach, istnieje.
Nowoczesną i wszechogarniającą formą polityki jest wyodrębnianie się grup interesów i przekształcanie się ich w grupy nacisku. Dokonała się przy tym znamienna ewolucja: grupą interesów są już nie tylko elity, ale również grupy pracownicze, społeczności lokalne, dyskryminowane mniejszości dążące do emancypacji, a nawet podejrzliwi konsumenci.
W świetle tak intensywnego i wciąż postępującego upolitycznienia egzystencji ludzkiej współczesnych można chyba przyjąć, że w najszerszym sensie dziś każdy człowiek jest politykiem. Teza ta2, jakkolwiek znajduje merytoryczne uzasadnienie w omówionych realiach współczesności, koliduje jednak nieco z utartymi skojarzeniami językowymi. Dotychczas słowo „polityk” było pojęciem bardziej ostrym i odnosiło się w powszechnym odczuciu do węższego kręgu ludzi o szczególnych cechach. Toteż celowe wydaje się – przynajmniej w ramach języka teoretyków – rozróżnianie pojęć „polityk sensu stricto” i „polityk sensu largo”.
Politykiem sensu largo jest każdy – pod pewnymi względami realnie, a w pewnym zakresie potencjalnie. Polityk sensu stricto to reprezentant kategorii trwale wyróżnionej spośród ogółu.
Politykiem w tym najszerszym rozumieniu jest się niezależnie od swej woli, niezależnie od tego, czy w sferze polityki umiejscawia się własne ambicje, zainteresowania i aktywność. Można więc nim być ubocznie, a nawet mimo woli. Polityk sensu stricto intencjonalnie koncentruje swoją aktywność właśnie na sferze polityki, i to również pojętej tradycyjnie i wąsko (jako sfera gry o wpływy, walki o władzę, rządzenia).
Dla tego pierwszego polityka jest tylko jedną z wielu form i dziedzin działania (choć może on jej nadawać znaczenie), w dodatku traktowaną przeważnie jako instrument realizacji innych wartości, wspierania innych form aktywności społecznej. Ten drugi identyfikuje się z polityczną dziedziną i formą działania; nawet wtedy, gdy jest podporządkowana realizacji innych wartości (np. idei lub interesów materialnych), nadaje jej, oprócz instrumentalnej roli, również wartość samoistną; w szczególnych wypadkach polityka może się dla niego stać celem wyłącznym, celem samym w sobie.
Tak w największym skrócie przedstawia się jakościowa różnica między tymi dwoma typami polityków. Spróbujmy to rozwinąć.
Polityk sensu largo to zwykły człowiek obiektywnie zmuszany do uczestnictwa w życiu politycznym, a nawet do aktywizacji i pretendowania do roli wpływowej, przez konieczności życiowe, przez splot okoliczności historycznych i losowych. Ktoś zmuszony przez stan stosunków i konfliktów społecznych do tego, by „wziąć sprawy we własne ręce”, a przynajmniej, by się bronić, choćby taktyką Szwejka, przed brutalną ingerencją polityki w swoje życie.
Przesłanki takiego nieuchronnego upolitycznienia czysto jednostkowej egzystencji tkwią już w samej naturze bytu społecznego. Immanentną cechą rzeczywistości społecznej jest partykularność interesów i dążeń grupowych, środowiskowych i jednostkowych; ich wzajemna przeciwstawność, konkurencyjność, a niekiedy antagoniczność. Konsekwencją tego jest postawa stronniczości w postrzeganiu interesów własnych i obcych. Różnica, rozbieżność, sprzeczność dążeń i interesów powoduje, że one muszą być jakoś uzgadniane w ramach wspólnej całości, co dokonuje się w drodze przetargu i kompromisu bądź w drodze manipulacji, bądź w drodze nacisku, narzucania, bądź wreszcie przez zastosowanie przymusu i przemocy. W tej sytuacji każdy interes potrzebuje racji bytu. Powstaje obiektywne zapotrzebowanie na uzasadnienie partykularnego interesu – uzasadnienie zarówno samoistne, jak i w relacji do innych interesów. Rodzi się paradoks: nawet jednostki i zbiorowości nastawione nie ekspansywnie, lecz przystosowawczo, rzec można, minimalistycznie, okazują się pretendentami – muszą wysuwać roszczenia, jeśli nie do pierwszeństwa, uprzywilejowania czy przywództwa, to przynajmniej do społecznej reprezentatywności własnych interesów i dążeń. Ten moment roszczeniowości, podobnie jak moment partykularności i stronniczości, nadaje samookreśleniu i aktywności jednostki piętno polityczne.
Te same czynniki powodują ponadto, że wykształca się metainteres – w postaci zapotrzebowania każdego człowieka na to, by jego interesy jakoś były realizowane i obsługiwane. W tym nieuchronnym starciu interesów i racji ideowych (a także pseudoracji, pseudowartości, złudzeń) każdy zmuszony jest sam zadbać o to, aby móc wyrazić swoje interesy, dążenia, aspiracje, uzasadnić je, nadać im formę wyrafinowaną i zobiektywizowaną (w abstrakcyjnych ideach powszechnych), zapewnić im zinstytucjonalizowaną oprawę. Wytwarzają się specjalne struktury i, jak to określają żargonowo socjolodzy, kanały artykulacji, agregacji, reprezentacji interesów; odpowiednio – formy ich racjonalizacji i aksjologiczno-normatywnej legitymizacji, formy i środki forsowania, sankcjonowania, egzekwowania. Widać to we współczesnych społeczeństwach niemal gołym okiem: potrzeby ludzkie, z pozoru najzupełniej od polityki odległe, realizują się dopiero wtedy, gdy zostaną na takiej właśnie zasadzie upublicznione.
Takiego wymuszonego przez rzeczywistość formalnego upolitycznienia każdej sprawy o zasięgu i znaczeniu ogólnospołecznym oraz politycznego zaktywizowania mas polityków mimo woli nie należy bynajmniej utożsamiać z jakimś dążeniem do politycznej wszechregulacji. Nie każdy bowiem, kto chcąc nie chcąc, często nieświadomie, politycznie załatwia swoje sprawy, jest miłośnikiem i pasjonatem polityki; nie każdy pragnie wszystko upolityczniać (jak się to przydarza, nawet w formie i skali patologicznej, ideologom, doktrynerom i tzw. partyjniakom). Zastępy zaktywizowanych przygodnych polityków obejmują również tych, którzy przypisują sobie indyferentyzm polityczny i apolityczność lub są zwolennikami ograniczenia zasięgu polityki, maksymalnego odpolitycznienia życia społecznego.