Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najlepszy przyjaciel człowieka ma sześć nóg! Niezwykła panorama relacji pszczół i ludzi.
Między pszczołami a ludźmi panuje dziś napięcie. Wszyscy słyszeli już chyba o katastrofalnych skutkach, jakie może przynieść wyginięcie tych owadów. Okazuje się jednak, że łączą nas tysiące lat wspólnych losów. Warto odkryć niezwykłą historię ludzko-pszczelich relacji. Poznać życie w ulu czy sekrety pszczelej mowy. Zastanowić się nad tym, co stosunek ludzi do pszczół mówi o nas samych. Czy są dla nas obiektem kultu, cudem natury, czy przedmiotem przemysłowej hodowli i produkcji? Albo dowiedzieć się choćby, na czym polega wyrafinowana sztuka rozróżniania setek rodzajów miodu?
Lotte Möller – szwedzka pisarka, historyczka ogrodnictwa, która od lat pasjonuje się pszczelarstwem – opisała niezwykły wpływ pszczół na kulturę, religię, filozofię. Pełen humoru, anegdot i ciekawostek historycznych tekst, który ilustruje ponad sto grafik i zdjęć, to już dziesiąta pozycja w dorobku autorki.
Książka nagrodzona prestiżowąSwedish Book Design Award 2019.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 192
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
CUDOWNA HOSTIA W ULU
W wielu dawnych kulturach pszczołę kojarzono z religią i boskością. W średniowiecznym katolicyzmie była symbolem dziewictwa. Wierzono bowiem w dzieworództwo pszczół, a w wielu pouczających legendach porównywano je do Najświętszej Maryi Panny. Jedna z nich opowiada o żonie rolnika, która zamiast połknąć hostię przyjętą od księdza podczas komunii, ukryła ją pod językiem, zabrała do gospodarstwa i umieściła w barci (ówczesnym odpowiedniku ula), by sprowadzić tam więcej pszczół, a tym samym uzyskać więcej miodu i wosku. Kiedy po jakimś czasie razem z mężem zajrzeli do barci, okazało się, że opłatek cudownie zmienił się w Maryję i Dzieciątko Jezus.
PRZEDMOWA
Większość z nas wie, że sytuacja pszczół jest dziś dramatyczna i że jej skutki mogą być katastrofalne także dla nas. A jak było dawniej? Ta książka opowiada o tym, jak ludzie postrzegali pszczoły na przestrzeni dziejów, jak się nimi zajmowali oraz o różnych innych sprawach. Na przykład o sąsiedzkich sporach dotyczących pszczół.
Oś pierwszej części książki stanowią teksty, które pisałam co miesiąc w latach 80., kiedy sama miałam pszczoły. Stały się punktem wyjścia do podróży przez historię kultury i literaturę, przeszłość i teraźniejszość. W drugiej części książki przedstawiam dzisiejszy świat pszczelarstwa z różnych perspektyw. Wymieranie pszczół to poważna sprawa, ale nie tylko z tym zmagają się hodowcy pszczół.
Czy raczej opiekunowie pszczół. Nie przepadam za pojęciem „hodowca pszczół” (biodlare), bo wyraża wyższość człowieka. Pszczół nie da się oswoić. Słuchają swojego instynktu, a nie naszych poleceń. Dlatego bardziej podoba mi się stare, szwedzkie, pełne szacunku sformułowanie „opiekunowie pszczół” (biskötare). W tej książce używam jednak obu tych wyrażeń. Trudno uniknąć utartego określenia „hodowcy pszczół”. O ile prościej byłoby, gdybyśmy w języku szwedzkim mieli takie słowo jak niemieckie Imker! Mieści się w nim wszystko, co można robić z pszczołami: opiekować się nimi, rozmnażać je, reprodukować i hodować, dlatego że są pożytecznymi zapylaczami i producentami miodu. Albo dla przyjemności i rozrywki.
Jednak pytanie, jak nazywać tych, którzy zajmują się pszczołami, nurtuje przede wszystkim językoznawców oraz zafascynowanych tematem publicystów i pisarzy. Pszczołom nie robi to zdecydowanie żadnej różnicy. Niemieckim pszczołom wiedzie się jeszcze gorzej niż szwedzkim, nawet jeśli mają swoich „Imkerów”. Naszą wspólną sprawą jest jednak to, jak postrzegamy pszczoły. Czy są tylko dającymi sobą manipulować jednostkami produkcyjnymi, czy jednym z cudów stworzenia? Odpowiedź na to pytanie może przesądzić, jaka przyszłość czeka je i nas.
W 1949 roku w Szwecji można było jeszcze nazywać się opiekunem pszczół (biskötare), ale wraz z rozwojem Szwedzkiego Związku Hodowców Pszczół to hodowca pszczół (biodlare) stał się powszechnie stosowanym określeniem.
SAMUEL LINNEUSZ –SMÅLANDZKI KRÓL PSZCZÓŁ
Swoją łacińską nazwę Apis mellifera, która dosłownie znaczy „pszczoła miodonośna”, pszczoła miodna zawdzięcza Carlowi von Linné, poza Szwecją znanemu jako Karol Linneusz. Tymczasem jego brat Samuel, młodszy o jedenaście lat, zauważył, że pszczoły nie przynoszą do ula miodu, tylko nektar, który następnie przetwarzają. Właściwa nazwa powinna zatem brzmieć Apis mellifica, pszczoła miodotwórcza. Zasady systematyki nie pozwalały jednak na dokonanie tej poprawki.
Samuel Linneusz urodził się w 1718 roku w Stenbrohulcie. Przejął po ojcu funkcję proboszcza, a później otrzymał tytuł dziekana i został jednym z pionierów szwedzkiego pszczelarstwa. Kiedy w 1768 roku ukazała się jego książka Kort men Tillförlitelig Bij-Skjötsel på egen förfarenhet och anställte försök, efter bijens egenteliga natur och egenskaper, grundad och inrättad (Krótki, acz niezawodny przewodnik po pszczelarstwie, sporządzony na podstawie własnych postępowań i przeprowadzonych doświadczeń, zgodny z prawdziwą naturą pszczół), hodowlą i badaniem pszczół zajmował się już od trzydziestu lat. Publikacja zyskała ogromny rozgłos i nadal warto ją czytać.
Według mitologii egipskiej pszczoły powstawały z łez boga słońca Ra, spadających na piasek pustyni. Zdaniem greckich i rzymskich autorytetów, między innymi Wergiliusza, rodziły się w ciałach gnijących wołów. Takie przekonanie, nazywane bugonią, trwało do średniowiecza, a nawet dłużej. Dopiero w XVIII wieku zrozumiano, że zapłodniona królowa składa jaja.
WSTĘP
Sensem pszczół są pszczoły.
To tak jak z życiem. Jego sensem jest życie.
Carl Magnus von Seth Bi-dur
Rzymianin Pliniusz twierdził, że pszczoły miodne to jedyne owady, które zostały stworzone dla dobra człowieka. Takie przekonanie trwało długo i można się z nim spotkać także dziś. Pszczoły nie tylko dostarczają nam miodu i wosku, są też dla nas wzorem pracowitości, bezinteresowności i sprawnego tworzenia wspólnoty. „Te skrzydlate harfy Eola mogą być miłym towarzystwem w wolnych chwilach, wprawiać w szlachetny nastrój i budzić pożyteczne refleksje”, jak zgodnie z duchem swoich czasów pisał proboszcz Fredrik Thorelius w połowie XIX wieku. Równie charakterystyczne, choć dla ducha późniejszych czasów, jest spostrzeżenie duńskiego pisarza Jørgena Steena Nielsena z 2017 roku:
» Uważamy się za najinteligentniejsze ze stworzeń. Ale inteligencję można rozumieć wielorako, między innymi jako zdolność zadbania o przetrwanie i trwałość społeczności dzięki umiejętności słuchania, współpracy i dążenia do wspólnego dobra. Jeśli nie potrafimy nauczyć się tego od pszczół, które w tych kwestiach mają znacznie większe doświadczenie, stracimy najpierw pszczoły, a potem siebie samych. «
Ale pszczoły, tak jak i żaden inny element natury, nie istnieją dla naszego dobra. Wręcz przeciwnie, to my się od nich uzależniliśmy. W razie czego możemy obejść się bez wytwarzanych przez nie produktów, ale większość tego, co jemy, pochodzi z upraw zapylanych przez owady, w tym pszczoły miodne. A mimo to utrudniliśmy im życie do tego stopnia, że ich przetrwanie jest teraz zagrożone. Jak do tego doszło?
Dawniej hodowla pszczół była naturalną częścią samowystarczalnego życia na wsi. Na zdjęciu z 1939 roku – osmalanie uli kaszubskich w zabudowaniach rybackich.
Dawniej rolnictwo było bardziej zróżnicowane, w świecie przyrody panowała większa różnorodność gatunkowa, a pszczelarstwo stanowiło część codziennego życia mieszkańców wsi. Ale wraz z tym, jak wrzosowiska, pastwiska, miejsca, w których rosły borówki i mieszkali ludzie, zaczęły zastępować plantacje drzew iglastych, a kwietne łąki zamieniono w pola uprawne albo po prostu wykoszono, cenne źródła nektaru i pyłku zniknęły. Wsie się wyludniły, a liczba pszczelarzy zmalała.
Dzisiejsze monokultury, zwłaszcza uprawa rzepaku, dostarczają ogromnych ilości nektaru i pyłku przez kilka tygodni, ale przez resztę lata nie dają nic, z czego pszczoły mogłyby żyć. Pestycydy stosowane w rolnictwie wykańczają nie tylko chwasty, grzyby i szkodliwe insekty, ale i pszczoły miodne, trzmiele, motyle i inne owady, a także ptaki, które się nimi żywią. Fakt, że gospodarka stawia na zyskowność, przysparza sporo problemów nam samym i wielu innym stworzeniom, na przykład pszczołom.
Lecz istnieją też ludzie myślący i działający inaczej. Świadomość kruchości losu pszczół – oraz naszego – rośnie, między innymi dzięki książce Historia pszczół Mai Lunde. W ostatnich latach w gronie pszczelarzy zaszły ogromne zmiany. Kobiety, młodzież, ludzie z wyższym wykształceniem i imigranci rozpoczynają hodowle na skalę niewyobrażalną jeszcze trzydzieści czy czterdzieści lat temu, kiedy pszczelarstwo w ogóle nie było modne. Teraz na kursach dla początkujących często brakuje miejsc. Coraz popularniejsze pszczelarstwo miejskie nie rozwiązuje wprawdzie problemów z zapylaniem w rolnictwie i sadownictwie, ale rozbudza ciekawość i zwiększa świadomość. Pojawiły się też alternatywy dla tradycyjnych praktyk pszczelarskich, skoncentrowane nie na produkcji miodu, ale na przetrwaniu i dobrostanie pszczół. Zajmowanie się pszczołami stało się zarówno czymś ważnym, jak i fascynującym w niespotykanym dotychczas wymiarze.
Jednak to nie ze względu na miód, zapylanie czy przetrwanie pszczół sama zajęłam się pszczelarstwem w latach 80. Pszczoły po prostu mi się trafiły. Wszystko zaczęło się od tego, że jako freelancerka miałam przygotować materiał radiowy odpowiedni na święto przesilenia letniego (Midsommar). Dlaczego by nie o pszczelarzach? Moja przyjaciółka Annicka Lundquist rok wcześniej stała się opiekunką pszczół i postawiła ule niedaleko swojego letniego domu w Smålandii – tym samym została pierwszą pszczelarką w kręgu moich znajomych. W tamtych czasach pszczelarstwo uważano za pełne uroku zajęcie, któremu oddają się nieco osobliwi starsi panowie na wsi i w małych miejscowościach – emerytowani nauczyciele, kierownicy spółdzielczych sklepów, rolnicy i zawiadowcy stacji. Pszczelarki wydawały się tak rzadko spotykane jak strażaczki. Moim pomysłem na program był wywiad z pionierką Annicką oraz paroma hodowcami pszczół, raczej tradycjonalistami, starymi wygami pszczelarskiego świata, a do tego trochę brzęczenia w tle.
Ktoś polecił mi wtedy Johna Larssona z dzielnicy Klagshamn. Za każdym razem, gdy policja w Malmö otrzymywała zgłoszenie o roju pszczół, który osiadł na balkonie lub w innym nieodpowiednim miejscu, oficer dyżurny dzwonił po Johna, a ten wkraczał do akcji i zajmował się owadami. Zdobyłam jego numer telefonu, a on obiecał, że da mi znać, kiedy znowu coś takiego się wydarzy.
Po raz pierwszy spotkaliśmy się na parkingu przed domem towarowym Mobilia. Stał tam w pełnym słońcu, z podwiniętymi rękawami i w bereciku przykrywającym łysinę. Z pomocą żony Ingi przeganiał rój pszczół z parkometru do słomianego kosza, opowiadając przy tym niezwykłe historie o rojach, które zebrali z kominów, masztów statków i masztów flagowych. Wokół nich, choć w bezpiecznej odległości, stał krąg ciekawskich gapiów.
– Czy one nie żądlą? – zapytał ktoś, kto właśnie dotarł na miejsce zdarzenia.
– Nie – odparł John. – Pszczoły i policjanci to najmilsze stworzenia na świecie, jeśli tylko się ich nie drażni.
Owady pełzały mu po ramionach, szyi i twarzy, wchodziły nawet do uszu. A on nic sobie z tego nie robił. Najważniejsze, jak tłumaczył, to złapać do kosza królową. Pozostałe pszczoły grzecznie podążą za nią.
– Po czym ją poznać? – zapytała jakaś rezolutna dziewczynka.
– Po koronie – odpowiedział John, ale wtedy Inga pociągnęła go za ucho.
– Daj spokój, nie wolno oszukiwać dzieci! Królową poznaje się po długiej pupie.
John Larsson był nie tylko mistrzem w łapaniu rojów pszczół, lecz także świetnym gawędziarzem. Jana, moja znajoma, pewnego upalnego czerwcowego dnia była w żeńskiej części kąpieliska Ribersborg w Malmö, kiedy w powietrzu nagle pojawił się rój bzyczących pszczół. Ktoś wezwał policję i chwilę później na miejscu zjawił się John Larsson. „My, dorosłe kobiety, wskakiwałyśmy prosto do wody albo kładłyśmy się na brzuchu, bo nagle pojawił się mężczyzna, ale kiedy John zabrał się do łapania pszczół i zaczął nam o nich opowiadać, już po chwili zebrałyśmy się wokół niego i okładałyśmy mu czoło zimnymi ręcznikami”.
Co za przedstawienie! Szpulki w magnetofonie nie przestawały się kręcić, pamiętam, że wyszedł z tego świetny materiał, nie tylko dzięki Larssonom.
W nagraniu brał też udział pisarz i dramaturg Lars Norén, jako że napisał powieść pod tytułem Biskötarna (Pszczelarze). Opowiadała jednak nie o pszczołach a o sztokholmskim półświatku, ale jakoś udało mi się to ze sobą połączyć. Z Ingą i Johnem byłam w kontakcie także po emisji programu. Ale nie z Larsem Norénem, gdyby ktoś się zastanawiał.
Pewnego lipcowego poranka następnego roku zadzwonił do mnie John i poinformował, że mogę odebrać ul, który dla mnie zbudował.
– Są w nim też pszczoły.
O rany! Kiedy nagrywałam program, interesowały mnie przecież nie pszczoły, tylko pszczelarze. Używane przez nich pojęcia – miodnia, rodnia, krata odgrodowa, porój, wylotek – brzmiały tak pięknie i magicznie, potrafili w cudowny sposób opowiadać o swoich brzęczących przyjaciołach. Odpowiedziałam, że absolutnie nie mogę przyjąć takiego prezentu, a poza tym to właściwie bałam się pszczół. Ale John tylko się zaśmiał i stwierdził, że na pewno złapię pszczelego bakcyla, jak tylko ul stanie w moim ogrodzie. Obiecał, że razem z Ingą pokażą mi, jak opiekować się pszczołami, a gdybym miała jakieś problemy, wystarczy do nich zadzwonić.
Nie miałam wyboru. Pojechałam do Klagshamnu po ul i dziesiątki tysięcy jego mieszkańców, a później tego samego lata dostałam kolejny, też razem z pszczołami. W moim życiu rozpoczął się zupełnie nowy rozdział i nawet jeśli czasami odczuwałam niepokój, jestem Johnowi dozgonnie wdzięczna. Tak wiele się nauczyłam! Jak posługiwać się podkurzaczem, jak odróżnić od siebie komórki królowych [mateczniki – przyp. red.], trutni i robotnic, jak rozpoznać nastrój rojowy, jak odsklepić plastry, jak wydobyć miód, jak umieścić w ulu węzy i jak przygotować ul do zimowli.
Musiałam też poznać relacje między kwiatami a pszczołami, zaczęłam zupełnie inaczej patrzeć na mój ogród i jego okolice: z perspektywy pyłków i nektaru. Klon: dobry. Lipa i robinia: bardzo dobre. Krzewy malin i porzeczek: dobre. Wierzba i leszczyna: dobre. Iwa, tymianek i lawenda: świetne. Perfekcyjny trawnik: całkowicie bezużyteczny, ale jeśli rośnie na nim dużo koniczyny i innych tak zwanych chwastów, to już zupełnie inna sprawa. John miał rację. Udało mi się wpr-OWADZI-ć (przepraszam, nie mogłam się powstrzymać) zmiany w moim otoczeniu, a życie w bliskim towarzystwie pszczół okazało się fascynującym doświadczeniem, nawet jeśli przyprawia mnie o ciarki.
– Powinnaś pozwolić im po sobie pełzać, żeby poznały twój zapach, to wtedy użądlą cię tylko, jeśli gdzieś utkną – poradził John.
Oczywiście zabrakło mi na to odwagi. Przez pierwszy rok moja odzież ochronna składała się ze starego szlafroka, kapelusza pszczelarskiego z siatką i gumowych rękawiczek. Później sprawiłam sobie biały kombinezon, który wyglądał bardziej profesjonalnie.
Także poznawanie innych pszczelarzy nadało mojemu życiu nowy wymiar. Wiecie, jak to jest. Jeśli ktoś cierpi na sztywność karku albo ostrogę piętową, nagle zaczynają go otaczać osoby z tą samą przypadłością. Jeśli komuś właśnie urodziły się wnuki, okazuje się, że wszyscy dookoła niedawno zostali dziadkami. Nagle wokół mnie wszędzie pojawiali się hodowcy pszczół albo chociaż dzieci, małżonkowie czy znajomi pszczelarzy. Rozmowy z ludźmi, znajomymi i nieznajomymi, prędzej czy później schodziły na temat pszczół i miodu.
Moja malutka pasieka z ulami leżakami zbudowanymi przez Johna Larssona.
Zwróciłam również uwagę, że tak jak pszczoły tworzą swoje społeczności, tak pszczelarze zakładają stowarzyszenia. Zostałam członkinią Södra Sveriges Biodlares Förening (SSBF, Stowarzyszenia Pszczelarzy Południowej Szwecji) tylko dlatego, że należeli do niego Larssonowie. Stowarzyszenie było odłamem prężnego Sveriges Biodlares Riksförbund (SBR, Szwedzkiego Związku Hodowców Pszczół) i powstało w proteście przeciwko wymogom krajowego związku, by członkowie z całego kraju wysyłali zebrany miód do skupu w Mantorpie w prowincji Östergötland, gdzie miał zostać zmieszany w celu uzyskania jednolitego znormalizowanego miodu szwedzkiego. Ciemny i intensywny miód wrzosowy; gęsty, biały miód rzepakowy; miód lipowy o piekącym smaku; kremowy miód malinowy i miód tymiankowy z Olandii miały przez to stracić swoje charakterystyczne cechy i stać się anonimowym, standardowym produktem. Byłoby to równie roztropne jak zlanie win z całej Francji – od Bordeaux po Burgundię, od Loary po Rodan – w jedno ustandaryzowane Vin Français.
SBR tłumaczyło, że klientów dezorientowały różnice w smaku i wyglądzie miodu. SSBF było zupełnie odmiennego zdania, uważało, że jedną z zalet miodu jest to, że smakuje i wygląda inaczej w zależności od tego, skąd pszczoły pozyskują nektar. Ponadto cała sprzedaż miodu miała odbywać się za pośrednictwem ogólnokrajowego związku, co SSBF uznało za poważne naruszenie wolności jednostki. Był to więc spór między biurokratami a indywidualistami[1].
Kiedy dołączyłam do stowarzyszenia, SBR wycofało się nieco ze swojego stanowiska dotyczącego sensu istnienia miodu odmianowego, a SSBF najlepsze dni miało już za sobą. Paru starszych członków opuściło stowarzyszenie po tym, jak pola wokół ich pasiek zostały opryskane, a pszczoły padły. Niewiele nowych osób zasilało szeregi organizacji, a na kolejnych dorocznych walnych zgromadzeniach proszono o kolejne minuty ciszy dla zmarłych członków. W końcu umarło i samo stowarzyszenie, ponieważ na zebraniach pojawiało się zbyt mało uczestników, by móc podejmować jakiekolwiek decyzje.
Fragment protokołu pierwszego posiedzenia Stowarzyszenia Pszczelarzy Południowej Szwecji z listopada 1955 roku. Żądano w nim, by Szwedzki Związek Hodowców Pszczół przyznał członkom prawo handlowania własnym miodem i zachowania zysków ze sprzedaży.
Wśród tych, którzy odeszli, znalazł się też John Larsson. To było smutne wydarzenie, wydawało się, że opłakują go nie tylko rodzina i liczni przyjaciele, lecz także moje pszczoły. Stary zwyczaj mówi, że należy powiedzieć pszczołom o śmierci ich opiekuna, w przeciwnym razie stają się nieznośne albo po prostu umierają. Powinnam była przekazać im, że John zmarł. Przywykły do jego odwiedzin, a potem zaczęły się robić coraz bardziej drażliwe i nerwowe. Wściekały się, kiedy kosiłam trawę, a zbieranie miodu stało się udręką.
Po dziesięciu latach trzymania pszczół, oddałam je. Zaczęły się moje cotygodniowe podróże na trasie Sztokholm–Lund, nie do pogodzenia z opieką nad tymi owadami. W pewnym sensie był to właściwy moment. Paskudny roztocz, dręcz pszczeli (Varroa destructor), powodujący deformację, niedorozwój skrzydeł i skracanie odwłoka, a nawet mogący doprowadzić do śmierci całej pszczelej kolonii, jeszcze nie dotarł do Szwecji, ale nieuchronnie się do niej zbliżał. Nie musiałam martwić się tą plagą, w każdym razie nie na swoim podwórku. Życie bez pszczół było przyjemne. Przynajmniej przez jakiś czas.
Wkrótce jednak ogród zaczął wydawać się pusty. Ucieszyłam się, kiedy Rolf i Margrethe Jönssonowie z kwiaciarni po drugiej stronie ulicy spytali, czy mogą w moim ogrodzie postawić dwa ule, bo u nich brakowało już miejsca. A więc mogłam obserwować poczynania pszczół, nie będąc za nie odpowiedzialną! Jednak po kilku latach obie rodziny pszczele padły i przyjemność się skończyła. Znów zatęskniłam za brzęczeniem wokół uli, lśniącymi koszyczkami z pyłkiem, z którym wracały do ula, za radością, kiedy pokazywały się w wylotku pierwszego wiosennego dnia. Może powinnam znów zacząć hodować własne pszczoły? Jest nowy rodzaj ula, ul snozowy, odpowiadałby mi teraz, kiedy nie mam już siły tyle dźwigać. Ale nie. To się nie uda. W ciągu ostatnich lat natężenie ruchu w okolicy mojej działki znacznie wzrosło, ziemia wibruje, gdy ciężkie pojazdy z łoskotem przejeżdżają obok. Pszczoły tego nie lubią. Może właśnie dlatego pszczoły Jönssonów padły.
Zamiast tego zaczęłam czytać o historii pszczelarstwa i historii kultury, co okazało się nie mniej fascynujące od hodowli pszczół, choć oczywiście pod innymi względami. I jest się w czym zagłębić! Już starożytni Grecy i Rzymianie pisali o pszczołach. A także Święta Brygida, Olaus Magnus, młodszy brat Karola Linneusza Samuel, jak również Wolter, Réaumur, Szekspir i Selma Lagerlöf. Wiele starszych tekstów, a zwłaszcza podręczników, napisanych jest tak obrazowym językiem, pełnym uczuć i podziwu, że to czysta poezja.
„Królowa Pszczół to Stworzenie tak piękne, jak i wspaniałe”.
Jedno takie zdanie potrafi wprawić w dobry humor na resztę dnia! Można je znaleźć w dziele Nödig Tractat om Bij (Zasadniczy traktat o pszczołach) Mårtena Triewalda (1691–1747), jednego z założycieli Szwedzkiej Królewskiej Akademii Nauk, który jako pierwszy w kraju zastosował maszynę parową i był wielkim znawcą pszczół.
Chociaż przeczytałam ledwie niewielką część ułamka z tego wszystkiego, co napisano o pszczołach, wkrótce poczułam się jak robotnica, która zebrała wystarczająco dużo nektaru. Wraca do ula, by rezultat jej pracy mógł zostać przetworzony na miód. Siadam więc do komputera i piszę tę książkę.
SPIS ILUSTRACJI
s. 10 El Escorial, San Lorenzo de El Escorial; s. 12 fot. Arne Arvidsson / Bohusläns museum s. 14 hieroglif z grobowca faraona Senusereta I; s. 16 Świerkosz Alfred, Wielka Wieś – Hallerowo, półwysep Helski/ NAC [dodatek do wydania polskiego]; s. 19, 21 fot. Lotte Möller
DODATEK