Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Debiutancka książka Kai "Fallki" Flagi-Andrzejewskiej.
Czternaście opowiadań osadzonych w różnych okresach historycznych, przedstawiających "życie" nieumarłych oraz zasady, jakimi powinni się kierować, aby przetrwać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 173
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Oblicza wampiryzmu
Copyright © by Kaja Flaga-Andrzejewska, Warszawa 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Redakcja: Joanna Czarkowska Korekta: Aleksandra Wicik
Projekt okladki: Shred Perspectives Works Ilustracje: Kaya Karasińska
Skład i łamanie: Krzysztof Biliński Przygotowanie wersji elektronicznej: Paweł Mateja
W opowiadaniach nr 7 i nr 11 część postaci i miejsc akcji zaczerpnięto z serialu Żywoty nieżywych za zgodą autora scenariusza i reżysera Amadeusza Andrzejewskiego.
Wydanie I, Warszawa 2024 ISBN 978-83-973965-0-0
Wydawca: Sinister Project www.sinisterproject.pl [email protected]
W Warszawie, niedaleko pomnika powstania warszawskiego, znajduje się historyczny właz do kanałów. W czterdziestym czwartym tłumy ludzi wlały się tamtędy w ciemność i smród miejskiej sieci podziemnych tuneli, szukając ratunku przed piekłem bombardowanej Starówki.
Wielu zagubiło się w labiryncie niekończących się obrzydliwości, wielu utonęło. Horror opisywali ci, którzy go przeżyli, jak Miron Białoszewski. Mało kto jednak wiedział, że warszawiacy wkroczyli wówczas na dawno już zajęte terytorium. Bo dramat wojny dotknął nie tylko zwyczajnych mieszkańców stolicy, ale również ukryte przed ludzkim okiem, czające się w cieniu potwory. Spadające na miasto bomby niszczyły domy, ale i siedliska istot, o których istnieniu warszawiacy nie mieli pojęcia.
Wbrew powszechnemu mniemaniu wojna nie sprzyja stworom nocy, gdyż lubią one spokój i niezmienność. W swoim długim życiu wyrabiają rutynę, która pozwala im trwać dziesiątki, czasem setki lat. Są niezwykle przywiązane do swoich leży w piwnicach i grobowcach ukrytych pod posadzką kościołów.
A nagle wszystko się zmieniło. Najpierw gruzy zasypały kryjówki, potem zniknęli ludzie, więc pojawił się problem z pożywieniem. Następnie, przez lata, społecznym wysiłkiem socjalistycznego ludu kamień i cegły zostały sprzątnięte do gruntu. I już nie było gdzie się schować.
Niewielu ich zostało z licznej niegdyś warszawskiej familii, dlatego Joachim miał właściwie całe Stare Miasto dla siebie.
Wrócił do Warszawy po latach tułaczki, nigdzie bowiem nie czuł się jak w domu, tylko w okolicach Podwala, Miodowej, Długiej. Może to kwestia spędzonego tutaj ludzkiego życia, kiedy jako umorusany berbeć obserwował kadetów ze szkoły oficerskiej w sztywnych mundurach i marzył, by pewnego dnia zostać jednym z nich. Teraz młodych wojskowych zastąpiła młodzież z instrumentami i głośne grupy aspirujących aktorów. I wiecznie ciągnące się kolejki do punktu pomocy Caritas. Te lubił najbardziej, bo kiedy naciągnął na głowę kaptur obszernej bluzy, mógł wtopić się w tłum, podejść, porozmawiać. Nikt się nie czepiał unoszącego się wokół niego zapachu piwnic i kanałów, nie przyglądał zbyt uważnie jego zniekształconej twarzy.
To też się zmieniło. Sto lat temu nikogo nie dziwiła szpetota. Po ulicach krążyło wiele ofiar chorób bezpowrotnie niszczących rysy twarzy czy wypadków w fabrykach. Dzisiaj wzbudzał powszechną sensację, a chciał uniknąć za wszelką cenę wścibskich aparatów fotograficznych. Była to jedna z zagadek tego stulecia, gdy wszyscy nawoływali do akceptacji niedoskonałości, a jednak kult piękna przywrócił cywilizację do czasów obwożenia zdeformowanych jednostek ludzkich w cyrkach osobliwości. Tyle że wszystko przeniosło się do świata wirtualnego.
W pewnym sensie ludzie upodobnili się do wampirów. Kiedy jeszcze w Warszawie było ich mnóstwo, mieli nieustanne połączenie myśli, przesyłali sobie wiadomości i tworzyli coś na kształt sieci, wzmacnianej licznymi umysłami. Teraz w stołecznym mieście zostało ich tak niewielu, że sygnał połączeń wciąż się rwał.
Joachim nasunął głębiej kaptur na czoło, zakrywając zdeformowany oczodół. Wcisnął szponiaste dłonie w kieszenie dżinsów i ruszył wzdłuż Miodowej w stronę Teatru Wielkiego. Było już chwilę po północy i siąpił deszcz, nieliczni przechodnie przemykali schowani pod parasolami i rażeni światłami samochodów.
Zastanawiał się, jak spędzić noc. Właściwie każdego wieczoru wymyślał sobie zajęcie, wzbijając się na wyżyny kreatywności, żeby nie zanudzić się na śmierć. Zbyt wielu towarzyszy wychodzących na słońce już widział, by nie pojmować zgubnego wpływu bezczynności. A poza tym przeżył tyle lat, w końcu doczekał prawdziwie wolnej Polski i chciał poobserwować rozwój kraju.
Czasem więc siadał na ławce i nasłuchiwał rozmów turystów w restauracjach. W inne noce śledził dyskretnie konkretne osoby. Niekiedy nabierał ochoty na przejażdżkę, wsiadał wtedy w autobus lub metro i jeździł całą noc od końca do końca linii, dopóki ktoś nie wyrzucił go z pojazdu z obelgami i wyzywaniem od żuli.
Fascynowało go nowe centrum, pełne wieżowców aż do nieba wznoszących błyszczące tafle. Kiedy sto lat temu Żeromski pisał o szklanych domach, wyśmiano go, a tu, proszę, szklane domy wzdłuż całej alei nazwanej imieniem papieża Polaka. Lubił też snuć się wokół Pałacu Kultury, choć Śródmieście nie było jego terytorium. Mieszkająca w okolicy Wanda nie miała jednak nic przeciwko i, co więcej, pozwalała mu polować u siebie, miała do niego zaufanie i wiedziała, że nie spowoduje kłopotów.
Wanda była starsza nawet od niego. Przybyła do Warszawy z Krakowa, gdy Zygmunt Waza zdecydował się przenieść stolicę na północ. Klątwa nie zdegenerowała jej wyglądu w większym stopniu, więc dobrze kamuflowała się wśród ludzi. Niestety jej umysł był w zdecydowanie gorszym stanie i ciężko było się z nią komunikować. Możliwe, że nawet nie zdawała sobie sprawy, jak jest silna. Snuła się w łachmanach po centrum i gadała do siebie.
Joachim pożywiał się rzadko, ale nie stronił od zabijania. Ponieważ jednak upodobał sobie margines społeczny, popełnianie przez niego zbrodnie pozostawały niezauważone. Denaci uchodzili zazwyczaj za zmarłych z przyczyn wynikłych z ich natury lub trybu życia: przypadkowych przedawkowań, wychłodzeń czy innych wypadków, których policja zbyt wnikliwie nigdy nie badała. Nie czuł się z tym dobrze, ale taka była jego natura.
Przed teatrem nic się nie działo. Spektakl zakończył się już dawno i nawet najbardziej ociągający się melomani rozjechali się do domów. Ochroniarz zamykał boczną bramę, więc muzycy też już opuścili przybytek.
Skierował się na plac Piłsudskiego. Dwóch zmarzniętych policjantów pilnowało pomnika, złośliwie zwanego przez wielu schodami smoleńskimi, a wartę przy Grobie Nieznanego Żołnierza pełnili akurat marynarze. Joachim pamiętał dobrze Pałac Saski, który tu stał przed wojną. Ciekawe było to miejsce.
Minął pozostałą po pałacu kolumnadę i zagłębił się w park. Fontanny znowu były wyłączone, co przyjął ze smutkiem, lubił bowiem jednostajny szum wody zagłuszający miejski gwar.
Na ławce w bocznej alejce obściskiwała się para młodych ludzi. Joachim uśmiechnął się pod nosem. Kiedy ostatnio przeżył miłosną przygodę? Minęło już chyba z pięćdziesiąt lat od czasu tych szalonych nocy czerwcowych, kiedy dał się ponieść energii tłumu i na zgromadzeniu w Ursusie poznał żywiołową Annę.
Anna opiekowała się bratem po tym, jak ten uległ paskudnemu wypadkowi w fabryce traktorów. Umiała spojrzeć głębiej, ignorując niepiękne oblicze Joachima. Była emanacją życia i epoki, pełna ideałów, buntu wobec władzy i niezgody na niesprawiedliwość. Nie kochał jej, ale fascynowała go przez dłuższy czas. Dyskutowali całymi nocami na tematy polityczne, snuli wizje wolnej Polski, zmieniali świat. Ich intelektualny romans trwał kilka miesięcy, aż do czasu, gdy na ślad Anny wpadła bezpieka. Joachim, łamiąc wszelkie własne zasady, użył wtedy wampirzych koneksji i pomógł Annie i jej bratu wyjechać do Ameryki. Nigdy więcej jej nie widział, nawet nie wiedział, co się z nią dzieje, jak się tam urządziła, a teraz, po tylu latach, zapewne już nie żyła.
Zatopiony w myślach, snuł się po parku bez celu, gdy nagle usłyszał cichy jęk. Podążył w jego kierunku. Dźwięki dobiegały z gęsto rosnących w tym miejscu krzaków. Rozejrzał się wokół, licząc, że nie jest jedyną osobą, która to usłyszała. Nikogo wokół nie zobaczył.
Zawahał się, nigdy nic dobrego nie przychodziło mu z wtrącania się w ludzkie sprawy. Kiedy jednak ponownie usłyszał jęk, rozchylił gałęzie i zanurkował w zieleń.
Na ziemi, wśród połamanych gałęzi, leżała młoda kobieta z dziwnie powykręcanymi kończynami. Jej pobita twarz podchodziła krwią i puchła coraz bardziej. Obrzęk stopniowo zakrywał oko, a z rozbitego nosa cienką strużką sączyła się krew. Rany widać było również na rękach i nogach. Zdawała się nieprzytomna, chociaż pojękiwała cicho. Rozdarte ubranie jasno sugerowało, co się tu wydarzyło. Kobieta zaś dziwacznym przypadkiem, mimo śladów przemocy zniekształcających twarz, niemal bliźniaczo przypominała Annę.
Oczywiście Anną być nie mogła, ale to podobieństwo sprawiło, że Joachim nie potrafił po prostu odejść.
Poczuł, jak jego ciało reaguje na zapach krwi. Zmysły nagle się wyostrzyły, dziąsła obkurczyły, wysuwając kły, ślina nabiegła do ust. Noc wypełniła się kolorami, dźwiękami i zapachami, gdy wewnętrzny drapieżca przebudził się i domagał wypuszczenia na wolność.
Zacisnął zęby, aż zgrzytnęło szkliwo. Nie znosił tej części swojego jestestwa. Wielu jego pobratymców pielęgnowało wewnętrzną bestię, ulegało jej. Spotkał się nawet z wampirami ponad wszystko wielbiącymi swoją agresywną naturę. Na dłuższą metę jednak, przynajmniej w jego mniemaniu, była to droga donikąd. Nawet najbardziej hedonistycznych zabójców dopadały nuda i rutyna, główni pogromcy długowiecznych istot.
Otrząsnął się z zamyślenia i wrócił do rzeczywistości. Przed nim leżała ofiara gwałtu, w złym, bardzo złym stanie i skoro już zdecydował się zareagować, nie mógł teraz tak po prostu odejść. Słyszał wyraźnie lekkie bulgotanie w oddechu, widocznie krew z nosa zaczęła zalewać drogi oddechowe. Przekręcił kobietę na bok, by się nie zadławiła, i usiadł na ziemi obok. Co miał zrobić? Może jednak ją tutaj zostawić? Może do rana ktoś ją znajdzie? Powinna przeżyć. Ale jeśli ma wewnętrzny krwotok, to poranka nie dożyje. Gdyby chociaż miał telefon... Ale z zasady unikał nowoczesnej technologii.
Pomyślał o tych dwojgu na ławce i o policjantach na placu. Zmęłł w ustach przekleństwo. Właśnie dlatego nie powinien się wtrącać w ludzkie sprawy, nie zwracać na siebie uwagi, trzymać się z boku.
Wstał i wydostał się z krzaków, musiał zostawić kobietę, chociaż na krótko. Mimo rosnącej odległości czuł na sobie zapach jej krwi. Niedobrze, ubrudził ubranie.
Kurwa, kurwa, kurwa.
Po zakochanych nie było ani śladu. Park, jak na złość, świecił pustką. Niedobrze. Interakcja z policją stała absolutnie najwyżej w hierarchii rzeczy, których należy unikać.
Idąc z powrotem w stronę placu Piłsudskiego, starał się uspokoić i ukryć pragnienie. Nie byłoby mądre, przy całej sytuacji, świecić funkcjonariuszom kłami na przywitanie czy błyskać czerwonymi oczami. Zastanawiał się też, czy lepiej podejść w kapturze, czy od razu porazić ich swoją urodą. Przybrał najbardziej wyluzowaną postawę, na jaką mógł się zdobyć, i ze swobodnie wiszącymi wzdłuż ciała rękoma skierował się ku ciemnemu monumentowi, odcinającemu się wyraźnie na tle rozświetlonego łuną miejskiego nieba.
– Dobry wieczór, panowie oficerowie – zagadnął cicho.
Drgnęli, jakby wybudzeni z letargu. Odblaskowe napisy błysnęły na mokrych kurtkach, gdy odwrócili się w jego stronę. Przypominali dwa klony, podobnie ścięci na zapałkę, podobnie rośli i smukli pod mundurami. Napięli się, udając, że stoją zwyczajnie wyprostowani, ale Joachim wiedział, że są gotowi do skoku, jak drapieżne koty. Podobnie też mrużyli oczy, próbując dostrzec go w mroku. Profilaktycznie stanął w cieniu pomnika, gdzie światło latarni w zasadzie nie docierało. Wyciągnął przed siebie ręce, pokazując, że nie ma w nich niebezpiecznych narzędzi i licząc, że nie dostrzegą szponów.
W końcu jeden z policjantów zdecydował się przerwać ciszę.
– W czym możemy pomóc? – zapytał zmęczonym głosem sugerującym, że bynajmniej ochoty na pomaganie nie ma.
Joachim odchrząknął, w duchu przeklinając sam siebie za pomysł.
– To chyba się nazywa złożenie zawiadomienia? – zawiesił głos na moment i w końcu zdecydował się iść na całość. – Podczas spaceru po parku usłyszałem odgłosy mogące świadczyć o wypadku, podążyłem z nimi i znalazłem… ekhem… potencjalną ofiarę przestępstwa.
W przeciwieństwie do policjantów Joachim widział w mroku doskonale i obserwował uważnie wyraz twarzy mundurowych. Zauważył, jak znudzone i zmęczone miny przeobraziły się, oczy zwęziły, a pięści nieznacznie zacisnęły, gotowe do działania.
– Co masz na myśli? Co za ofiara?
– W krzakach leży nieprzytomna zgwałcona kobieta – zniecierpliwiony rzucił nieco zbyt gwałtownie.
Policjanci napięli się jeszcze bardziej. Zbliżyli się również o krok do Joachima.
– Pokaż gdzie. Prowadź.
Klon numer jeden podszedł jeszcze bliżej wampira. Drugi, w pewnym oddaleniu, mówił już coś do radia przypiętego do munduru. Obaj czujnym wzrokiem drapieżników szykujących się do skoku objęli Joachima.
Ale mam przesrane.
Teraz nie mógł się już wycofać.
– Dobrze, zaprowadzę – powiedział i odwrócił się w kierunku parku.
Szedł powoli, starając się nie wyrywać naprzód i nie wykonywać gwałtownych ruchów. I tak z wyglądu spełniał kryteria podejrzanego.
– Co robiłeś w parku o tej porze?
– Cierpię na bezsenność, często spaceruję w nocy po mieście.
Jego odpowiedź nie mogła być bardziej banalna, ale co innego miał powiedzieć? Rzucił odruchowo wyuczoną formułkę.
– Gdy dotrzemy na miejsce, proszę się nie oddalać. Musimy spisać pańskie zeznanie i dane. – W głosie policjanta czaiła się lekka groźba.
– Tak, oczywiście – odpowiedział, ale pomyślał, że jak tylko nadarzy się okazja, czmychnie jak najszybciej.
Dogonił ich drugi funkcjonariusz i już we trzech przemierzali parkowe alejki. Gdy dotarli na miejsce, Joachim wskazał ręką zieloną gęstwinę, nie próbując nawet podejść bliżej. Klon numer dwa, ten, który zgłaszał zdarzenie przez radio, rozgarnął gałęzie i zajrzał w głąb. Kobieta, skryta za warstwą liści, dalej leżała tak, jak ją zostawił wampir. Policjant schylił się sprawdzić puls i oddech.
– Wzywam karetkę do Parku Saskiego od strony placu Piłsudskiego. Nieprzytomna kobieta ze śladami pobicia i potencjalnej przemocy seksualnej.
Drugi mundurowy stał niekomfortowo blisko Joachima.
– Jak się pan nazywa?
– Joachim Grabowski. – Sytuacja tak go wytrąciła z równowagi, że podał swoje prawdziwe nazwisko.
Jestem idiotą…
– Czy coś się tu zmieniło? Czy dotykał pan rannej?
– Gdy odnalazłem tę biedną kobietę, już była w takim stanie. Zmieniłem nieznacznie jej pozycję, żeby udrożnić drogi oddechowe, zanim poszedłem was zawiadomić. Niestety, nie mam przy sobie telefonu komórkowego.
– Jest pan medykiem?
– Miałem kiedyś przeszkolenie z pierwszej pomocy. – Policjanci nie muszą wiedzieć, że zdobyte na frontach pierwszej i drugiej wojny światowej.
– Proszę o jakiś dokument tożsamości.
– Nie mam przy sobie, niestety. – Joachim rozłożył ręce w niemal obronnym geście.
– W takim razie będzie musiał pan udać się z nami na komisariat.
Oczywiście. Mam za swoje.
Wszystko szybko zmierzało w złym kierunku. Właściwie mógł się spodziewać takiego obrotu spraw.
Między drzewami zamigotały niebieskie i czerwone światła. Nadjeżdżały wezwane posiłki i karetka. Joachim musiał jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca. Liczył, że ucieknie, korzystając z zamieszania, ale jeden z policjantów stale miał go na oku. Co więcej, zauważył dyskretne rozglądanie się Joachima i od razu odgadł jego intencje. Stanowczym gestem położył rękę na ramieniu wampira, usadzając go na miejscu.
– Nawet o tym nie myśl – wycedził mu prosto do ucha.
Ton wskazywał, że w głowie młodego mundurowego powoli utwierdza się co najmniej podejrzliwość względem Joachima – stopniowo awansował z przypadkowego świadka na możliwego sprawcę.
Wampir zaczynał panikować. Ale też coraz bardziej się wkurzać. Był mordercą, ale nigdy nie zniżyłby się do gwałtu.
Kiedy na ścieżce parkowej zamajaczyły dwa radiowozy, podjął decyzję o natychmiastowej ucieczce.
Mimo wampirzej natury tylko nieznacznie przewyższał siłą i szybkością wysportowanego młodego policjanta. Mógł więc podjąć tylko jedną próbę; jeśli do szamotaniny dołączy drugi policjant, Joachim nie będzie miał szans.
Uspokoił oddech, skupił się w sobie i przywołał całą moc, jaka pozostała w jego krwi od ostatniego posiłku. Na ułamek sekundy zamknął oczy i tchnął energię w swoje członki.
Wszystko wydarzyło się prawie jednocześnie. Szybkim ruchem zbił rękę policjanta z ramienia, jednocześnie pod nią nurkując. Uchylił się płynnie przed próbującą go uchwycić dłonią. W mgnieniu oka znalazł się poza zasięgiem ramion funkcjonariusza i od razu rzucił się do ucieczki. Czuł jednak, że na zbyt długi bieg nie starczy mu energii, musiał więc wykazać się sprytem i zagubić w uliczkach Starego Miasta. Oby tylko nie ruszyli za nim samochodem.
W przelocie spojrzał na niebo, oceniając, ile nocy mu pozostało. Przynajmniej tutaj miał trochę szczęścia, do świtu zostały co najmniej trzy godziny.
Przebiegł obok Metropolitanu, następnie popędził wzdłuż Moliera. Skręcił gwałtownie i zanurkował w Kozią. Przy końcu uliczki zawahał się. Na Miodowej będzie widoczny jak na patelni, ale na bieg wzdłuż Podwala może nie starczyć mu siły.
Zlustrował wzrokiem teren za sobą. Nie dostrzegł radiowozu ani mundurowych. Czyżby mu się udało?
Przemknął wzdłuż Miodowej, zupełnie o tej porze pustej, i już docierał do placu Powstańców, gdy z Długiej nagle wyjechał radiowóz.
Głębiej nasunął kaptur na głowę, ale było za późno, kierowca już go dostrzegł. Zanim jednak samochód zdążył zakręcić, a policjanci wyskoczyć z niego, wampir jednym susem dopadł klapy do kanałów i zniknął pod ziemią.
Policjanci zostali na górze, kompletnie zaskoczeni.
– I co teraz? – Niższy z funkcjonariuszy podrapał się po nieogolonej żuchwie.
– A co, masz ochotę na kąpiel w ściekach?
– Jesteśmy pewni, że to nasz sprawca?
– Rysopis się zgadza. Poza tym, kto niewinny uciekałby do kanałów? Trzeba mieć dobry powód, żeby tam wleźć.
– Dobra, zgłaszamy centrali, niech wymyślą, co z tym zrobić.
Obława trwała kilka dni. Krył się po kanałach, nie wychodząc na powierzchnię. Żywił się szczurami, ale nie gasiło to głodu, który rósł gwałtownie. Nie wiedział, ile jeszcze da radę się ukrywać.
Po kanałach krążyli policyjni nurkowie, przeczesując stopniowo teren i ograniczając liczbę możliwych kryjówek. Nie sądził, że jego niezawodne od osiemdziesięciu lat schronienie kiedyś jednak go zawiedzie.
Ale ten dzień przyszedł. Prawdopodobnie w ciągu kilku godzin go odnajdą i wyciągną na powierzchnię. A tam spotka swój koniec w promieniach słońca. Wszystko zaś dlatego, że zdecydował się pomóc dziewczynie, która przypomniała mu jego Annę.
A starsze wampiry zawsze powtarzały: nigdy nie wtrącaj się w sprawy ludzi!
ZASADA PIERWSZA: Nigdy nie wtrącaj się w sprawy ludzi.
Starzeję się.
Młoda kobieta siedziała przed równomiernie oświetlonym lustrem. Od dobrej godziny studiowała z uwagą każdy milimetr swojej twarzy. Delikatnie naciągała palcami fragmenty szyi i sprawdzała jędrność, przyglądała się najmniejszej zmarszczce.
Na toaletce stały dziesiątki buteleczek i słoiczków, rozmaite kremy, olejki, różne rodzaje serum, mgiełki i maseczki. Do tego narzędzia do masażu, naświetleń i oczyszczania porów.
Agnieszka miała przepiękną cerę, co było efektem niezliczonych kuracji, zabiegów i wielu godzin spędzonych w gabinetach medycyny estetycznej. Wydawała krocie na termoliftingi, lasery frakcyjne i wszystko, co oferowały nowoczesne kliniki. Mimo to wyglądała bardzo naturalnie, nie nadmuchała sobie twarzy wypełniaczami ani niczym równie sztucznym. Nie, nie, nic z tych rzeczy. Agnieszka nie chciała bowiem poprawiać urody, ona pragnęła zatrzymać czas.
Chyba muszę umówić się na botoks.
Zbliżała się do trzydziestych urodzin. Z przerażeniem patrzyła na codziennie zmieniającą się datę w kalendarzu, trójka z przodu to był jakiś przywalający ją ciężar, niewyobrażalny koszmar.
Przydługie obserwacje przerwała wibracja telefonu. Agnieszka spojrzała na ekran. Dostała powiadomienie ze skrzynki mailowej.
Zaskoczona, delikatną dłonią z pomalowanymi na kobaltowo paznokciami chwyciła telefon i szybkim ruchem odblokowała ekran. Wiadomość pochodziła od użytkownika poznanego na forum Stay young, którego była jedną z najaktywniejszych uczestniczek.
Ago,
czytałem Twoje wypowiedzi i mam dla Ciebie coś, co powinno Cię zainteresować. Przesyłam Ci namiar na klinikę medycyny holistycznej Impera V. Otworzyli niedawno ośrodek w Polsce. Wyniki ich zabiegów są zdumiewające. Koniecznie sprawdź tę ofertę i podziel się efektami na naszym forum!
Z gorącym pozdrowieniem,
Adam Bilewicz
PS Dzwoniąc do kliniki, powołaj się na mnie, dostanę za to mały rabat na kolejny zabieg :).
Ucieszyła się. Czekała na tę wiadomość kilka dni i już powoli godziła się z tym, że Adam o niej zapomniał. Miesiąc temu natknęła się na konto zagranicznej filii tej sieci i nie mogła uwierzyć w wyniki ich kuracji. Oczywiście, zdjęcia na social mediach mogły być retuszowane, a działalność firmy – zwykłym scamem, ale wiele komentarzy potwierdzało autentyczność efektów, które przynosiły zabiegi oferowane w klinice.
A teraz otworzyli oddział w Polsce!
Właściwie od dziecka miała obsesję na punkcie przemijania. Już jako nastolatka czuła, że na wszystko jest za późno, że nic nie zdąży osiągnąć w życiu. Zaczytywała się w fantastyce i literaturze o wampirach i marzyła o wiecznej młodości. Gdy dorosła, fantastyczne marzenia zmieniły się w chorobliwą dbałość o wygląd. Kontrolowała dietę, unikała słońca jak ognia i wydawała krocie na kosmetyki.
I godzinami szukała w sieci przepisu na wieczną młodość. Sprawdzała teorie spiskowe o odmładzających zastrzykach z abortowanych płodów i rozmawiała ze „zmierzchowymi” świrami udającymi wampiry. Czytała o wszelkich nowinkach naukowych, dawkowaniu witamin i nowoczesnych zabiegach. Ale nic do tej pory nie wyglądało tak obiecująco, jak wyniki pacjentów nowej placówki.
Pod treścią maila Adam załączył numer telefonu, który Agnieszka teraz szybko zaznaczyła i wybrała połączenie. Po pierwszym sygnale odezwał się miły dla ucha głos recepcjonistki.
– Klinika holistycznej medycyny estetycznej Impera V, „Zatrzymaj czas dzięki naszym zabiegom”, czym mogę służyć?
– Dzień dobry, nazywam się Agnieszka Koterska, dzwonię z polecenia pana Adama Bilewicza, jestem zainteresowana skorzystaniem z waszej oferty.
– Oczywiście, pani Agnieszko. Umówię panią na wstępną konsultację. Czy najbliższy czwartek pani pasuje?
Agnieszkę na chwilę zatkało. Spodziewała się długich kolejek do tak znanego ośrodka.
– W sensie… pojutrze? – wykrztusiła w końcu.
– Tak – roześmiała się recepcjonistka. – Nie lubimy, by nasi pacjenci czekali – dodała, jakby czytała Agnieszce w myślach. – W końcu czas jest dla nich bardzo istotny, więc dla nas też – zakończyła jedną z formułek reklamowych kliniki.
– Dobrze, jakoś załatwię wolne w pracy.
– Możemy zapewnić pani zwolnienie zdrowotne L4 – z udawaną konspiracją w głosie zaproponowała kobieta.
– Nie, dziękuję, chyba sobie poradzę bez. Proszę mi jeszcze powiedzieć, gdzie dokładnie się znajduje wasz ośrodek?
– Wyślemy po panią samochód, proszę tylko po zakończeniu naszej rozmowy na ten sam numer wysłać adres. Kierowca podjedzie o dziewiątej, czy ta godzina pani pasuje?
Kierowca? Czy na pewno stać mnie na takie celebryckie traktowanie?
Agnieszka stropiła się nieco. Co prawda jej sytuacja finansowa była stabilna, praca w korporacji zapewniała comiesięczne niezłe dochody, a mieszkanie odziedziczone po babci znacząco obniżało koszty życia. Ale nie określiłaby się mianem bogatej, nie miała większych oszczędności i generalnie żyła z miesiąca na miesiąc, jak większość jej rówieśników. A do tego gros jej zarobków pochłaniała, co sama musiała przed sobą przyznać, jej obsesja: zabiegi i kosmetyki.
– Halo? Jest pani tam? – głos recepcjonistki wyrwał ją z zamyślenia.
– Tak, oczywiście. Czwartek, dziewiąta, pasuje mi. Zaraz wyślę adres.
– Wspaniale! W takim razie do zobaczenia i dziękujemy za kontakt!
I tak po prostu nagle się rozłączyła, a skonfundowana Agnieszka jeszcze kilka sekund wsłuchiwała się w ciszę w słuchawce.
Gdy w końcu dotarło do niej, że nic więcej z głośnika telefonu nie usłyszy, niczym automat wklepała swoje dane adresowe w treść SMS-a i wysłała na zapamiętany numer. Dopiero kiedy zobaczyła komunikat „wiadomość odebrana”, zastanowiła się nad tym, co właśnie zrobiła. Przecież tak naprawdę nie wiedziała, komu podała swój adres, nie miała potwierdzenia autentyczności kliniki. Nawet nie znała osobiście Adama Bilewicza, kojarzyła go tylko z forum internetowego. A właśnie bez wahania posłała w świat swoje wrażliwe dane. Nic to, teraz było już za późno na wycofanie się, pozostawało mieć tylko nadzieję, że wszystko odbywa się legalnie, zgodnie z prawem i sztuką medyczną.
Stłumiła w zarodku delikatne niczym szmer na granicy słyszalności poczucie niepokoju. Zadowolona uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze i wstała sprzed toaletki.
Następne dwa dni minęły jej normalnie. Nudziła się w pracy, prowadząc niekończące się i kompletnie bezsensowne korespondencje mailowe, będące nowoczesną wersją przekładania papierów z miejsca na miejsce.
W czwartek rano obudziła się godzinę przed budzikiem. Wiedząc, że już nie zaśnie, wstała i zaczęła niespokojnie krążyć po mieszkaniu, wykonując krok po kroku wszystkie codzienne rutynowe czynności: wypiła wodę z cytryną, pogimnastykowała się, wzięła prysznic, zrobiła masaż twarzy, będący częścią jej wieloetapowej pielęgnacji.
O ósmej, nie mając już nic więcej do zrobienia, usiadła na łóżku gotowa do wyjścia. Była jednocześnie podekscytowana i lekko zestresowana. Nie mogła doczekać się spotkania ze wspaniałymi lekarzami kliniki, ale też bała się, że z jakiegoś powodu po konsultacjach ją odrzucą.
Chcąc zabić czas, chwyciła za telefon i kliknęła ikonkę Instagrama. Nawet nie czytając postów, przewijała w nieskończoność kolejne uśmiechnięte zdjęcia pięknych ludzi. Wszyscy wydawali się młodzi, zdrowi i wiecznie szczęśliwi. Mieli ciekawe życie bez problemów i twarze pozbawione defektów.
Nagle jej uwagę zwróciło oblicze przystojnego mężczyzny ze wspaniałymi bujnymi ciemnobrązowymi włosami. Idealnie wykrojone zmysłowe usta nad równiutko przyciętą krótką bródką walczyły o uwagę z piwnymi oczami, w których światło rozpalało ogniki. Twarz wydawała jej się dziwnie znajoma.
Rozwinęła opis i z sykiem wciągnęła powietrze, czytając kolejne litery. Na zdjęciu uwieczniony był bowiem Adam Bilewicz, ten sam, który do niej pisał z poleceniem Impery. Agnieszka nie mogła uwierzyć w metamorfozę, którą przeszedł. Widziała jego zdjęcia wcześniej, gdy pojawił się na forum. Niedawno rozwiódł się i chciał znowu dobrze wyglądać, może szukając nowej miłości, może trochę z chęci zemsty na byłej żonie. Nie był wcześniej brzydkim mężczyzną, ale po prostu nijakim, zmęczonym pracą i nieudanym związkiem. Przeciętny facet po czterdziestce, w miarę szczupły z małym brzuszkiem, trochę łysiejący i o szarej cerze.
A teraz na nowym zdjęciu prezentował się jak dziesięć lat młodszy gwiazdor filmowy. To już wykraczało poza możliwości najlepszej nawet medycyny estetycznej, sprawiało wrażenie magii i czarów.
Podróż upłynęła jej bezproblemowo. Gdy pod jej blok z głębokiego PRL-u zajechał czarny Hummer H3 z przyciemnianymi szybami, domyśliła się, że to zapewne po nią. Nieczęsto widuje się na polskich ulicach te potężne samochody.
Z Warszawy skierowali się na zachód, ale nie wjechali na trasę szybkiego ruchu, tylko krążyli w nieskończoność po wioskach i wioseczkach, co chwilę zmieniając kierunek jazdy. Bardzo szybko kompletnie straciła orientację i nie miała pojęcia, gdzie się znajdują. Przesuwali się wśród pól, nurkowali w cień lasu, by za chwilę znowu mknąć z zupełnie niedozwoloną prędkością między zabudowaniami.
W końcu zatrzymali się przed pałacykiem otoczonym starym ogrodem. Barokowy zabytek najwyraźniej niedawno zrewitalizowano, świeżo położony tynk w przedpołudniowym świetle rozbłysnął ciepłym bananowym odcieniem kontrastującym z ceglastą dachówką. Liczne okna zaklejono lustrzaną folią i raziły teraz odbiciem promieni słonecznych. Co prawda Agnieszka nawet na torturach nie umiałaby powiedzieć, dokąd została przywieziona i jaki jest adres kliniki, jednak nie zaprzątała sobie tym głowy.
Wyskoczyła z auta, gdy tylko kierowca otworzył drzwi. Na żwirowym podjeździe stało kilka jednakowych samochodów, nieforemne amerykańskie blaszane potwory kontrastowały z historycznym charakterem miejsca.
Z parkingu do budynku prowadziła alejka z obu stron ograniczona bukszpanem, na modłę francuską równiutko przyciętym w wijące się wzory i kulki.
Tylko fontanny z kupidynkiem brakuje.
Nic tu do niczego nie pasowało. W boczną ścianę historycznej budowli wmurowano stylizowane ostrołukowe wrota wyglądające jak ukradzione z gotyckiej katedry. A na skrzydle drzwiowym, nad absurdalną kołatką z głową demona, znajdowała się prosta tablica z nowoczesnym napisem Klinika holistycznej medycyny estetycznej Impera V.
Agnieszka nacisnęła klamkę i pchnęła mocno. O dziwo, zawiasy chodziły bardzo lekko i omal nie wpadła do wnętrza, pociągnięta impetem siły włożonej w ruch.
W środku otulił ją półmrok. Dyskretne, przygaszone lampy były jedynym źródłem światła rozlewającego się po gładkim białym marmurze posadzki.
– Dzień dobry!
Wolno przyzwyczajający się do szarówki wzrok w końcu wyłowił postać drobnej i olśniewająco pięknej uśmiechniętej recepcjonistki w szykownym żakiecie w stylu Chanel. Siedziała za niewysoką recepcyjną ladą.
– Ekhem… Dzień dobry, Agnieszka Koterska. Byłam na dzisiaj umówiona…
– Oczywiście, pani Agnieszko. Pan doktor niedługo panią przyjmie. Zaprowadzę do poczekalni. – Przy tych słowach wstała i zaczęła drobić przez korytarz na niebotycznie wysokich szpilkach. Obcasy stukały po kamiennych płytach, a Agnieszka, idąc w ślad za ich dźwiękiem, nie mogła oderwać wzroku od najdoskonalszych pośladków, jakie w życiu widziała, opiętych czarną ołówkową spódnicą.
Przeszły do jednego z bocznych pokojów, pełnego puszystych pluszowych kanap. Leciała tutaj cichutka muzyka relaksacyjna, skądś wydobywał się też delikatny aromat.
– Czy podać coś do picia?
– Nie, dziękuję.
– W takim razie proszę tutaj poczekać. Doktor Iwanow za chwilę zaprosi do swojego gabinetu.
Po tych słowach recepcjonistka wyszła, zostawiając Agnieszkę, która usiadła na jednej z kanap, zapadając się w objęcia gościnnego mebla. Uspokajająca atmosfera pomieszczenia zaczęła oddziaływać na napięte nerwy, stres stopniowo ulatywał z jej barków.
– Pani Agnieszka Koterska? Zapraszam.
Podążyła do gabinetu za lekarzem w schludnym kitlu. Elegancki biały pokój wypełniały ciemne, ciężkie meble, które aż krzyczały, że są drogie, a jeszcze kosztowniejsze sprzęty medyczne olśniewały nieskazitelną czystością. Doktor, szpakowaty jegomość z hiszpańską bródką i bystrymi oczami, zasiadł za monumentalnym biurkiem i z wyczekiwaniem spojrzał na pacjentkę.
Z pewną dozą nieśmiałości podeszła i przycupnęła na krześle.
– Dzień dobry, pani Agnieszko – zaczął, zezując na ekran komputera i sprawdzając dane w karcie. – Nazywam się Stefan Iwanow, jestem lekarzem medycyny estetycznej i będę prowadzić pani kurację. Wykonamy dzisiaj trochę badań skóry i testów, porozmawiamy o pani oczekiwaniach i ustalimy plan działania. Jak to dla pani brzmi? – Zakończył, uśmiechając się zachęcająco.
Agnieszka odpowiedziała podniesieniem kącików ust. Dobry humor profesjonalisty zarażał entuzjazmem. W myślach pojawiły się wizje poprawionego wyglądu.
– Brzmi bardzo dobrze – odpowiedziała radośnie.
Cała nerwowość poranka gdzieś uleciała. Pozytywna atmosfera zaczynała niemal obezwładniać. Nigdy wcześniej się tak nie czuła.
Kilka następnych godzin upłynęło na rozmaitych badaniach. Pobrano jej krew, oglądano twarz pod lupą. Pielęgniarka, równie urodziwa jak recepcjonistka, wykonała trójwymiarowy skan całej sylwetki i dodatkowo obmierzyła wszelkie możliwe obwody miarką. Na koniec procesu przygotowawczego podano lunch i koktajle.
W końcu, już dobrze po południu, doktor Iwanow ponownie się z nią spotkał.
– Jest pani idealną kandydatką na nasz program odnowy biologicznej i serię zabiegów odmładzających. Z powodzeniem zatrzymamy pani urodę na następne dekady, jeśli się pani zdecyduje.
– Nic wspanialszego nie mogłam usłyszeć! Widziałam efekty waszych kuracji w internecie i marzyłam, by zostać waszą pacjentką! Tylko… – nagle stropiła się, przypomniawszy sobie, że nikt jeszcze nie wspominał o kosztach. – Nigdzie nie widziałam waszego cennika. Oczywiście cieszę się, że się zakwalifikowałam, ale nie wiem, czy będę mogła sobie pozwolić na całą serię…
Lekarz dalej się uśmiechał zachęcająco, gdy Agnieszka coraz bardziej zawstydzona próbowała wytłumaczyć swoją sytuację finansową. Miała rosnące poczucie, że tylko zmarnowała czas kliniki i doktora gwiazd.
Lecz w pewnym momencie Iwanow przerwał jej jąkanie stanowczym gestem.
– Proszę się tym na razie nie martwić. Dopiero wchodzimy na polski rynek i mamy świetne oferty na start. Pierwszy zabieg wykonamy dzisiaj za darmo, aby mogła pani ocenić naszą jakość i upewnić się, czy chce kontynuować kurację. A potem na pewno coś wymyślimy…
To brzmiało aż za dobrze. Ale za bardzo pragnęła zabiegu, by się głębiej zastanawiać. Bez dalszych oporów podpisała wszystkie zgody, oddając się w ręce Stefana Iwanowa.
Wieczorem, już z powrotem w swoim mieszkaniu, zmęczona, ale szczęśliwa zasiadła przed toaletką. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Jej cudownie napięta skóra wręcz błyszczała wewnętrznym blaskiem. Rysy twarzy wyostrzyły się, pory zniknęły. Właściwie wyglądała trochę jak marmurowy posąg.
Witaj, Wenus!
Efekt był zniewalający. Już wiedziała, że wróci do kliniki, niezależnie od tego, ile będzie musiała zapłacić za kolejne zabiegi. Ale to za jakiś czas. Na razie może nacieszyć się swoją odmłodzoną twarzą do woli.
Kolejne dnie mijały jej względnie normalnie. Jeździła do biura, wymieniała nikomu niepotrzebne maile i wpisywała w rubryki Excela niekończące się rzędy cyferek. Zauważyła jednak, że ludzie patrzą na nią inaczej. W komunikacji miejskiej kobiety zerkały z zazdrością, mężczyźni nie mogli od niej oderwać oczu, nawet gdy jechali z własnymi żonami. Koledzy w pracy jąkali się podczas rozmów z nią, nawet szef wydawał się onieśmielony.
Po miesiącu prawie zapomniała o rozterkach związanych z pieniędzmi potrzebnymi na kolejne zabiegi. Czuła, że długo nie będą jej potrzebne. Wrzucała swoje zdjęcia na forum internetowe, chwaląc się wynikami, nie zdradzając jednak szczegółów.
Po ponad dwóch miesiącach nastał poranek, gdy obudziła się nagle przed budzikiem. Śniły jej się intensywne koszmary, których treść błyskawicznie uleciała jej z głowy i za nic nie mogła sobie przypomnieć przyczyny strachu. Poszła przemyć spoconą twarz zimną wodą w łazience. Zapaliła światło, stanęła przy umywalce, zerknęła na swoje odbicie i… zamarła zdjęta zgrozą. W pierwszej chwili jej umysł bronił się przed tym, co widziała, a tysiące mrówek przeszło drażniąco po plecach w pochodzie niosącym dreszcz. Widok w tafli jednak się nie zmieniał. Patrzyła na nią całkiem ładna kobieta w średnim wieku, o jej rysach twarzy, ale z wyraźnymi oznakami starzenia się typowymi dla czterdziestokilkulatki: lekko obwisłe policzki tworzyły zaczątki chomiczków, wokół oczu widać było kurze łapki.
Agnieszka nie wierzyła własnym oczom. W głowie rodziła się panika.
Wybiegła z łazienki. Wzbierające łzy sprawiały, że przed jej oczami wszystko się rozmywało. Odszukała telefon i trzęsącymi się rękoma wybrała numer kliniki. Puls bijący jej w uszach prawie zagłuszał sygnał telefonu. W końcu po drugiej stronie odezwał się znany już Agnieszce głos.
– Klinika medycyny holistycznej Impera V, „Zatrzymaj czas dzięki naszym zabiegom”, czym mogę służyć?
– Dzień dobry, nazywam się Agnieszka Koterska, jestem państwa pacjentką. Byłam na zabiegu mniej więcej dwa miesiące temu. – Starała się mówić wolno i wyraźnie, choć była pewna, że słychać w jej głosie zdenerwowanie. – Coś niedobrego stało się z moją skórą. Potrzebuję pilnie spotkać się z doktorem Iwanowem.
– Najbliższy wolny termin na niezaplanowaną wizytę mamy za miesiąc.
– Słucham?! – Opryskliwym tonem i zdecydowanie za głośno krzyknęła do słuchawki.
– Krótsze terminy mamy zarezerwowane dla naszych pacjentów z programu lojalnościowego. Czy należy pani do programu?
– Nikt mi wcześniej tego nie proponował!
Odpowiedziała jej cisza. Agnieszka użyła całej siły woli, by uspokoić głos. Przecież to nie wina recepcjonistki, że coś się stało z jej twarzą.
– Przepraszam, mam ciężki poranek – bąknęła w końcu. – W jaki sposób mogę dostać się wcześniej na wizytę?
– To bardzo proste – wyszczebiotano z telefonu, jakby sytuacja przed chwilą się nie wydarzyła. – Nasi programowicze wykonują małe zadania promocyjne dla kliniki w zamian za pierwszeństwo do zabiegów i specjalne zniżki. Tak naprawdę są ambasadorami naszej marki i w zamian otrzymują ekstraordynaryjne traktowanie.
– Nie słyszałam o tym wcześniej…
– Nie odezwała się pani po pierwszej wizycie, myśleliśmy, że jest pani niezadowolona z efektu.
– Nic z tych rzeczy, zabieg był rewelacyjny i widziałam dużą poprawę. Aż do dzisiaj…
– Czy chciałaby pani przystąpić do programu? – Recepcjonistka przerwała jej, jakby nie chciała nawet słyszeć, co jest nie tak.
– Tak, proszę.
– Żeby dołączyć, musi pani wykonać jeden prosty krok. Proszę polecić nas komuś. Wystarczy jeden nowy pacjent, który powoła się na panią, i znajdzie się pani na naszej liście VIP.
Agnieszkę zmroziło. Więc dlatego Adam Bilewicz się do niej odezwał, była jego przepustką do leczenia. I teraz ona poszuka kolejnej osoby. Mechanizm rekrutacji śmierdział piramidą finansową. Ale na razie nikt nie mówił o pieniądzach. Więc o co tutaj chodzi?
– Rozumiem – odpowiedziała.
– Skontaktujemy się z panią, gdy tylko ktoś zapisze się z pani polecenia. – Recepcjonistka zakończyła rozmowę nagle, zostawiając Agnieszkę w chmurnym nastroju.
Nie mogła się pokazać w takim stanie nikomu, zadzwoniła więc do biura i wzięła wolne na życzenie. Następnie siadła do komputera i zalogowała się na forum. Pod jej zdjęciami widniało mnóstwo komentarzy, na które wcześniej nie zwróciła większej uwagi. Teraz czytała je uważnie i wynotowywała na kartce potencjalne osoby chętne na zabieg w klinice.
Przeszło jej przez myśl, że jej gwałtowne starzenie zostało wywołane przez zabieg. Ale nie mogła przecież tak wyglądać przez resztę życia. Musiała odzyskać poprzednią formę. Jeśli nawet w tym celu miałaby skazać kolejną osobę na takie same przeżycia, to trudno.
Po godzinie miała już niemałą listę adresów mailowych, wynotowanych drobnym pismem w równiutkich rządkach. Patrzyła na nie nerwowo, przygryzając końcówkę długopisu. W końcu zakreśliła trzy z nich. Szybko, żeby nie dotarło do niej, co robi, napisała wiadomość i wysłała do wcześniej wybranych osób.
Teraz pozostało już tylko czekać.
Przez kolejne godziny snuła się po mieszkaniu bez celu. Dopiero dzisiaj zauważyła, jak wiele luster ją otacza. Zgarnęła wszelkie koce i prześcieradła, jakie miała w domu, i zaczęła systematycznie zakrywać wszystkie szklane tafle odbijające jej twarz i boleśnie przypominające o zmianach, jakie zaszły przez noc.
W końcu przysiadła w fotelu, po czym zmęczona stresującym porankiem i źle przespaną nocą zapadła w drzemkę.
Obudził ją dzwonek telefonu. Gwałtownie wyrwana ze snu niezbornie wyszukała źródło hałasu. Popołudniowe słońce zalewało pokój ciepłym blaskiem, w którym zimny i krzykliwy ekran raził oczy.
– Ha… Halo?
– Dzień dobry, pani Agnieszko. Tu klinika Impera. Miło nam poinformować, że została pani wpisana na listę VIP. Zapraszamy na wizytę jutro, kierowca przyjedzie po panią o dziewiątej. Adres, który mamy w bazie, jest aktualny?
– Tak…
– W takim razie do widzenia!
W największych okularach przeciwsłonecznych, jakie znalazła w domu, czapce z daszkiem i maseczce wkroczyła w półmrok pałacyku. Szczebiocząca recepcjonistka jak poprzednio zaprowadziła Agnieszkę do poczekalni z miękkimi kanapami. Dzisiaj jednak wnętrze pomieszczenia wydało jej się przytłaczające, a zapadające siedziska sprawiały wrażenie, jakby wciągały ją w swoją otchłań.
Każda minuta ciągnęła się w nieskończoność, więc chcąc zabić czas, rozejrzała się wokół. Dwa miesiące temu nie miała okazji rozeznać się dobrze w wystroju. Ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że nie jest sama w poczekalni, kilku innych pacjentów pół siedziało, pół leżało zanurzonych w pluszu. Nie odzywali się ani nie zwracali na nią uwagi. W przytłumionym świetle, dodatkowo zaciemnionym czarnymi szkłami jej okularów, nie widziała dokładnie twarzy. Dobrze jednak znała zasady savoir-vivre’u obowiązującego w ośrodkach tego typu, więc dyskretnie odwróciła wzrok od oczekujących.
Na ścianach wisiały stylizowane portrety w starym stylu, ewidentnie kolejny pomysł szalonego dekoratora kliniki. Agnieszka musiała jednak przyznać, że historyczne odwzorowanie było świetne. Na jednym z obrazów rozpoznała Stefana Iwanowa pozującego na oświeceniowego arystokratę, założyła więc, że pozostałe malowidła również przedstawiają kadrę medyczną Impery. Przypomniała sobie przebierane sesje zdjęciowe na korporacyjnych wyjazdach integracyjnych, a tutejsza firma poszła z zabawą o krok dalej.
Rozmyślania przerwał jej głos doktora.
– Pani Koterska, zapraszam do gabinetu.
Wstała i podążyła w stronę jasnego pokoju.
Iwanow nie wydawał się w żaden sposób zaskoczony jej zasłoniętą twarzą, ale Agnieszka wytłumaczyła to sobie łatwo, bo z pewnością przychodzili tutaj liczni celebryci.
Usiadła na fotelu dla pacjentów i powoli ściągnęła maseczkę, czapkę i okulary. Ze ściśniętym sercem czekała na reakcję lekarza, ten jednak nadal uśmiechał się do niej i nawet ślad zdziwienia nie zawitał na jego obliczu.
– Kiedy pojawiły się zmiany? – rzucił zza klawiatury, wpisując coś w dokumentację.
– Wczoraj rano… – zbolałym głosem odpowiedziała Agnieszka. – Bardzo gwałtownie, nic nie zapowiadało tego… co się stało… – W jej oczach zamigotały łzy, ale starała się nad sobą panować. – Czy zrobiłam coś nie tak? Zastosowałam nieodpowiednią pielęgnację?
– Być może trzeba będzie popracować nad dietą… – rzucił Iwanow z uśmiechem.
– Słucham?
– Proszę się nie przejmować, czasem nasza kuracja ma pewne drobne skutki uboczne, ale na pewno coś zaradzimy.
Drobne skutki uboczne?
Nie podobała jej się ta wizyta, w gabinecie panowała dziwna atmosfera. A lekarz, mimo że pozornie zachowywał się jak ostatnio, był miły i profesjonalny, to jednak coś w wyrazie jego twarzy ją niepokoiło. Na razie nie potrafiła do końca sprecyzować, o co chodzi, więc tłumaczyła sobie, że te odczucia powoduje stres związany z jej obecnym stanem.
– Czy przed wystąpieniem objawów niepożądanych była pani zadowolona? Czy pojawiło się coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć? Jak nastrój, sen, apetyt? Jakieś zmiany w libido lub odczuwaniu smaku czy zapachu?
Agnieszka pokręciła głową.
– Nie, zupełnie nic, właściwie to czułam się i wyglądałam rewelacyjnie przez dwa miesiące. Ostatnie kilka nocy zaczęłam gorzej spać i męczyły mnie intensywne koszmary, których treści jednak nie pamiętam. A potem… – Tym razem nie powstrzymała łez. – A potem stało się TO.
Stefan Iwanow z zatroskaną miną odczekał chwilę, aż się uspokoi, po czym podszedł i z bliska przyjrzał się dokładnie jej twarzy, bezceremonialnie obracając jej głową na lewo i prawo. Następnie wrócił za biurko i oparł się na dłoniach złożonych w wystudiowanym geście piramidki.
– Zalecam ponowienie zabiegu z programu kompleksowej odnowy biologicznej.
Przerwał na moment, by sprawdzić w komputerze jej kartę pacjenta.
– Widzę, że z pani polecenia zapisały się u nas dwie osoby… To w ramach puli karty VIP proponuję jeszcze zestaw kosmetyków pomagających podtrzymać efekty. Proszę się nie martwić, będzie pani wyglądać jak wcześniej.
Agnieszka pokiwała głową na zgodę i nieśmiało uśmiechnęła do lekarza. Nabrała nadziei, że wczorajsze zdarzenie to był tylko mały wypadek na drodze ku wiecznemu pięknu.
Wróciła do domu wieczorem, jakby lżejsza o połowę. Szczęśliwa zrzuciła zasłaniające zwierciadła szmaty i koce. Nie mogła napatrzeć się na odzyskane oblicze. Miała wrażenie, że wygląda jeszcze lepiej niż po pierwszym zabiegu.
Tym razem dłużej trzymali ją w gabinecie na łóżku. Pielęgniarka uwijała się jak w ukropie, co rusz smarując jej skórę i zmywając kolejne etapy pielęgnacji. Doktor wykonał ostrzykiwania, potem przykładał do twarzy głowicę dużej maszyny z masą rurek i kabli. Nie pamiętała z poprzedniego zabiegu, by proces był aż tak bolesny, ale się nie skarżyła. Najważniejsze, że wszystko wróciło do normy.
Radość stopniowo przyćmiewał lęk, że również tym razem efekty pewnego dnia znikną. Przez dwa tygodnie codziennie rano wystraszona biegła do łazienki i z ulgą witała widok w lustrze. W końcu postanowiła nie czekać na tragedię i chwyciła za telefon. Już po sekundzie usłyszała dobrze znany głos.
– Klinika holistycznej medycyny estetycznej Impera V, „Zatrzymaj czas dzięki naszym zabiegom”, czym mogę służyć?
– Dzień dobry, Agnieszka Koterska z tej strony. Dzwonię w sprawie programu lojalnościowego. Czy jest możliwość… hm… nabicia punktów na zapas?
– Dzień dobry, pani Agnieszko! Tak, oczywiście, mamy programy dla naszych ambasadorów. Czy chciałaby pani usłyszeć więcej na temat dostępnych zadań?
– Mam namówić kolejne osoby? – wymknęło się jej, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Ach, nie, to zadanie ma pani już wykonane. – Recepcjonistka roześmiała się zupełnie niespeszona.
– Dobrze, to co mam zrobić?
– Potrzebujemy dawców osocza do naszych preparatów medycznych – obojętnym głosem wyrecytowała kobieta po drugiej stronie telefonu.
Odpowiedziała jej cisza.
– Oczywiście płacimy gotówką wszystkim chętnym, zapewniamy opiekę medyczną na czas pobrania i spełniamy takie same standardy higieny jak punkty krwiodawstwa.
– Potrzebujecie dawców krwi? – wydusiła w końcu Agnieszka.
– Upraszczając, można tak powiedzieć. – Jej rozmówczyni roześmiała się ponownie i kontynuowała, niezrażona lodowatą ciszą po drugiej stronie. – Nasze kosmetyki bazują na substancjach pozyskiwanych z osocza. Gdy znajdzie pani chętnych na zarobek, proszę się z nami skontaktować, wyślemy samochód.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, rzuciła jeszcze:
– Preferowane są osoby młode.
Po czym się rozłączyła.
Chwilę zajęło, zanim Agnieszka otrząsnęła się z pierwszej reakcji. W sumie nie wiedziała, czemu ją to tak zszokowało. Zabiegi z użyciem osocza bogatopłytkowego to był standard medycyny estetycznej od lat. Po prostu wcześniej nie wiedziała, jak ta gałąź branży działa od kuchni. Poza tym, na pewno dobrze płacą, więc w sumie to może być dobra oferta dla chcących dorobić studentów.
Zimne pazury grozy, które zacisnęły się na jej wnętrzu w trakcie tej rozmowy, puściły i zniknęły. Teraz tylko musi wymyślić, jak zwerbować kilka młodych osób.
Wbrew obawom namówienie paru osób na pojechanie z nią do kliniki znajdującej się nie wiadomo gdzie, okazało się dużo łatwiejsze, niż się spodziewała. Studentom i studentkom, którym wiecznie brakowało pieniędzy, na propozycję zapłaty za odrobinę krwi jaśniały oczy. Młodzież nigdy nie ceni swojego zdrowia wystarczająco, zwłaszcza ta spotkana w stołecznych klubach.
Już po jednym wieczorze miała listę numerów telefonów do chętnych na przejażdżkę do słynnego ośrodka.
W ciągu następnych dni potwierdziła z trzema dziewczynami termin i miejsce spotkania oraz dograła transport. Nawet gdy we cztery dojechały na miejsce, Agnieszka wciąż nie mogła wyjść ze zdziwienia, jak bezproblemowo przebiegł cały proces.
Zaprowadziła studentki do środka i oddała w ręce pracowników Impery. Gdy przystojny pielęgniarz zaprosił je w głąb nieznanej Agnieszce części pałacu, ponownie poczuła ukłucie niepokoju. Takie, jakie dotyka człowieka, gdy wszystko idzie zbyt gładko.
– Czy chciałaby się pani dzisiaj zobaczyć z doktorem Iwanowem?
Agnieszka otrząsnęła się z zamyślenia.
– Nie, dzisiaj chyba nie mam po co. Ale chętnie umówię się na wizytę. Powiedzmy gdzieś za dwa tygodnie?
W przeddzień nadchodzącego terminu dziękowała sobie za myślenie z wyprzedzeniem, gdy na jej głowie pojawiło się siwe pasmo włosów. Z rosnącym przerażeniem studiowała odbicie w lustrze, wypatrując oznak starzenia.
Przecież minął dopiero miesiąc!
W nocy prawie nie zmrużyła oka. Co chwilę sprawdzała, czy nadal wygląda młodo, czy może starzenie już ją dopadło. Niewyspana i spięta zwlokła się nad ranem z łóżka. Po szybkim prysznicu narzuciła na siebie cokolwiek i wybiegła z mieszkania dużo przed czasem. Niedbały koczek, w który upięła włosy przed myciem, teraz mocno potargany, był prawie zupełnie siwy. Pod oczami wystąpiły sine worki, na policzkach i dłoniach pojawiły się drobne brązowe plamki. Gdy wyszła na parking, zauważyła, że obraz stał się dziwnie niewyraźny.
Kurwa! To dzieje się znowu!
Jak we śnie wsiadła do hummera i odbyła całą podróż, pozwalając, by widoki zza szyby przepływały jej przed oczami. Potem były uśmiechy i szczebiot recepcjonistki, miękkie pluszowe kanapy. Doktor Iwanow ponownie kiwał głową ze zrozumieniem i zapewniał, że na pewno po kolejnym zabiegu horror się nie powtórzy. Znowu nakłuwali jej skórę, maszyny pikały, a piękne kosmetolożki smarowały ją pachnącymi miksturami, olejkami i nakładały maseczki.
Odzyskała swój wygląd, ale już się nie cieszyła. Lęk nie odpuścił ani na trochę.
Ile tym razem mam czasu?
Najgorsze, że nie widziała możliwości wyjścia z zaklętego kręgu.
– Czy jest pani zainteresowana zdobyciem kolejnych punktów programu VIP?
– Chyba nie mam wyboru. – Agnieszka westchnęła zrezygnowana.
– To proszę zostać dzisiaj chwilę dłużej, mamy specjalne zadanie, za bardzo atrakcyjną liczbę punktów.
Nie chciała nawet wiedzieć, czego tym razem będą od niej chcieli. Nie miała ochoty werbować kolejnych osób. Właściwie to żałowała, że w ogóle dała się wkręcić. Jeśli spotka kiedyś Adama, to mu tak wygarnie, że się nie pozbiera. W co on ją wpakował?
Kolejne osoby opuszczały budynek, a Agnieszka czekała. W końcu, już dość późnym wieczorem, kiedy myślała, że o niej zapomnieli, podszedł do niej mężczyzna. Po chwili skojarzyła, że już go widziała. To był przystojny pielęgniarz, w którego ręce oddała krwiodawczynie dwa tygodnie temu.
– Pani Agnieszka? Proszę za mną.
Niechętnie podążyła za nim przez przejście z napisem „Tylko dla obsługi”. Prowadziło ku korytarzowi pełnemu przeszklonych drzwi z cyfrowymi zamkami. Wnętrze wyglądało futurystycznie, jakby nagle znaleźli się w zupełnie innym budynku. I pewnie w normalnych warunkach by się zdziwiła albo nawet przestraszyła, ale przez wszystko, co przeżyła dzisiaj, była zupełnie otępiała.
Pielęgniarz kartą otworzył ostatnie drzwi po prawej i gestem zaprosił ją do środka. Przemknęło jej przez myśl, że ją tam zamknie, ale uświadomiła sobie, że przecież mieli mnóstwo okazji, by ją porwać, więc raczej nie o to chodziło. Pewnym krokiem weszła do pomieszczenia, które przypominało szpitalną izolatkę oświetloną przygaszonym, lecz krzykliwie syntetycznym światłem jarzeniówki.
Na pojedynczym łóżku, podłączona do kroplówek i dziwnej aparatury, leżała dziewczyna. Agnieszka znała tę twarz. To była jedna z przyprowadzonych przez nią studentek. Jej skóra była dziwnie blada, a otwarte oczy martwo utkwione w suficie.
Kiedy dotarło do niej, na co patrzy, Agnieszka cofnęła się gwałtownie, wpadając na pielęgniarza. Odskoczyła jak oparzona, ale nie miała możliwości ucieczki z salki, gdyż zagradzał wyjście. Nieporuszony, uśmiechnął się do niej tym sztucznym wyuczonym grymasem, który widziała u wszystkich pracowników kliniki.
– Nazywam się Sirak Rusota. A pani dzisiaj pomoże mi sprzątnąć obiekt numer osiemdziesiąt trzy.
– Chyba cię posrało, jeśli myślisz, że będę w tym uczestniczyć! – krzyknęła, a w myślach dodała jeszcze: co za dziwaczne imię.
– Nie ma problemu, możemy przejść na ty. Agusiu, wiele osób widziało, jak przyjechałaś z obiektem numer osiemdziesiąt trzy do kliniki. W naszym posiadaniu są również wasze wspólne nagrania z klubu, samochodu oraz rozmowy telefoniczne.
Agnieszka zbladła prawie tak samo jak martwa dziewczyna na łóżku. Przed oczami zaczęły latać jej czarne płatki. Zatoczyła się, ponownie wpadając na pielęgniarza, który złapał ją stanowczo i pomógł ustać na nogach.
– Spokojnie, mamy czas. Potrzebujesz usiąść? Napić się wody?
Potrząsnęła głową.
– No dobrze, to zabierajmy się do pracy. Musimy to posprzątać i gdzieś wyrzucić – mówiąc to, wskazywał wszystko, co znajdowało się w pokoju, łącznie ze zwłokami. – Dostaniesz w zamian kolejne darmowe zabiegi – dodał tonem sprzedawcy garnków.
W co ja się wpakowałam?!
Odwieźli ją do domu dopiero w środku nocy. W ubraniu i butach weszła pod prysznic. Długo stała pod mocnym strumieniem gorącej wody, dopiero po chwili zdjęła z siebie mokre ciuchy. Mimo że woda wymyła z jej włosów drobne liście i gałązki i spłukała ziemię ze skóry, wrażenia i obrazy uparcie nie chciały spłynąć wraz ze strugami. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała ponownie lekko wstawioną dziewczynę, ucieszoną możliwością łatwego zarobku, która opowiadała jej o tym, jak wyrwała się z małego miasta i próbowała samodzielnie utrzymać się w Warszawie.
A teraz ta dziewczyna leżała zakopana w lesie.
I dlaczego? Żeby ktoś mógł mieć jędrną skórę?
Agnieszka oparła się czołem o zimne kafelki, pozwalając, by gorąca woda lała się jej na plecy. I najzwyczajniej w świecie rozpłakała się.
Postanowiła, że nigdy więcej nie pojawi się w klinice. Naprawdę chciała w to wierzyć. I przez pierwszy tydzień czuła, że wytrwa w postanowieniu. Ale już po kilku dniach pewność zaczęła topnieć, a lęk przed starzeniem wrócił i wyparł z jej głowy wszelkie inne myśli. Przestała chodzić do pracy, nawet nie zadzwoniła ze zwolnieniem czy jakąkolwiek wymówką. Całymi dniami przesiadywała przed lustrem i patrzyła na swoje odbicie.
W końcu nie wytrzymała i zadzwoniła do kliniki. Nie chciała znowu oglądać siwych włosów i innych oznak gwałtownego starzenia się.
Przecież nie zabiłam tej dziewczyny. To na pewno był wypadek. Taki ośrodek nie może sobie pozwolić na skandal, stąd to wszystko.
Trochę uspokojona czekała, aż w słuchawce odezwie się znajomy głos.
– Klinika holistycznej medycyny estetycznej Impera V, „Zatrzymaj czas dzięki naszym zabiegom”, czym mogę służyć?
– Dzień dobry, Agnieszka Koterska, chciałabym umówić się na wizytę.
– Oczywiście, jutro przyślemy samochód.
– Niestety, widzę, że skuteczność naszej metody u pani gwałtownie spada – powiedział niespodziewanie zatroskanym głosem doktor Iwanow.
– Co mam przez to rozumieć? – Przerażona Agnieszka wbiła oczy w jego twarz.
– Czas działania za każdym razem maleje o połowę, zauważyła pani?
– I dopiero teraz to pana doktora zaniepokoiło?
– Liczyłem, że kolejne dawki zatrzymają proces. Niestety tak się nie stało.
Zacisnęła szczęki. Potarła dłonią po czole.
– Nie zostałam poinformowana o ryzyku przed zabiegiem – wycedziła w końcu, czując, jak wzbiera w niej złość.
Lekarz patrzył na nią, jakby nie rozumiał, o co jej chodzi.
– Skoro była szansa, że tak się stanie, dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?! – powtórzyła głośniej.
– Każdy zabieg niesie ryzyko – wzruszył ramionami.
Nie wierzyła własnym uszom. Iwanow właśnie przyznał, że zrujnował jej wygląd i nie czuje się za to odpowiedzialny. Tego było już za wiele.
– Pójdę z tym do sądu.
– Bardzo wątpię – uśmiechnął się złośliwie, a Agnieszkę zmroziło na myśl o nagraniach. – Coś pani zaproponuję. Mamy pewną, inną metodę.
– Myśli pan, że się ponownie nabiorę?
– To jednorazowa metamorfoza, ale dostępna tylko dla naszych pracowników.
– Mam dla was zacząć pracować? Czy pan się dobrze czuje?
– A nie marzyła pani od dziecka o wiecznej młodości? – Zmrużył oczy drapieżnie.
Dopiero teraz zauważyła, że jego oczy mają niespotykaną, prawie pomarańczową barwę, a twarz pokrywa makijaż.
– Słucham?
Oblizał wargi w niemal lubieżny sposób, świetnie bawił się jej kosztem. A Agnieszka czuła się coraz dziwniej.
O czym on mówi?
– Możemy spełnić pani marzenie. Tylko jest jeden problem. Dysponujemy jednym wolnym miejscem w zespole. A nie jest pani jedyną chętną. – Zrobił chytrą minę. – Jeśli pani rozumie, co mam na myśli.
– Właściwie to nie bardzo rozumiem. I chciałabym już stąd wyjść.
– Oczywiście. Nikt pani siłą nie trzyma – rozłożył ręce w sztucznym obronnym geście. – A co mam na myśli, to pani szybko zrozumie. Proszę na siebie uważać.
Wybiegła z gabinetu. Nie zatrzymując się koło recepcji, wypadła na dwór. Łzy znowu popłynęły z jej oczu. Minęła zaparkowane samochody i uciekała byle dalej od kliniki.
W końcu zmęczyła się i usiadła na środku polnej drogi. W oddali widziała pałacyk, oprócz niego w pobliżu nie było żadnych innych zabudowań, tylko lasy i łąki. Nie wiedziała, co dalej robić ani nawet jak dostać się do domu. Ukryła twarz w dłoniach, w myślach rozważając rozmowę ze Stefanem Iwanowem.
Czy to było ostrzeżenie?
Po chwili usłyszała odgłos silnika. W bezpiecznej odległości od niej stanął hummer z kliniki. Zrezygnowana podniosła się i zbliżyła do samochodu.
Długo w nocy nie mogła zasnąć. Patrzyła w sufit i rozmyślała. Dręczyło ją złe przeczucie. W końcu, po wielu godzinach bezsenności, wstała, wiedząc, że i tak nie zaśnie.
Udała się do kuchni i nalała sobie zimnej wody. Popijając ją, oparła się o blat, i nagle zdało jej się, że w zamku wejściowym skrobnął klucz, co było dziwne, bo zapasowy komplet mieli tylko jej rodzice, którzy nigdy nie wpadali niezapowiedziani, a już na pewno nie w środku nocy.
Niewiele myśląc, na wszelki wypadek wyjęła z szuflady największy nóż. Trzymając go dyskretnie za sobą, przeszła na palcach przez mieszkanie i ukryła się w wejściu do pokoju, mając pełny ogląd korytarza. Drzwi właśnie otwierały się powoli. Ktoś próbował zachowywać się jak najciszej.
Oczywiście telefon został w sypialni i nie było opcji, żeby teraz mogła się do niego dostać i wezwać pomoc.
Włamywacz był już w środku, pewny, że pozostał niezauważony. Czekał, aż jego wzrok przyzwyczai się do mroku mieszkania. Agnieszka miała aż nadto czasu, by mu się przyjrzeć.
Lekko przygarbiony pod sportowym ubraniem szczupły staruszek rzucał nerwowe spojrzenia na lewo i prawo. Kaptur bluzy niedokładnie zakrywał łysinę na czubku głowy. W pierwszej chwili sądziła, że to ktoś obcy. Ale dobrze znała tę twarz. Bez wątpienia stał przed nią postarzały o kilka dekad Adam Bilewicz.
Czyli jego też dopadło…
– Adam? Co ty robisz? – wyrwało jej się.
– Stoisz na mojej drodze! – wysyczał.
Rzucił się na nią gwałtownie, z całą siłą. Razem przewrócili się na podłogę z potwornym hałasem.
Mężczyzna próbował sięgnąć rękoma do jej szyi, ale po chwili szamotaniny jego twarz przybrała zdziwiony wyraz, wybałuszył oczy, następnie rzygnął na Agnieszkę fontanną krwi i zwiotczał, przygniatając ją swoim ciężarem.
Nie bez trudu wydostała się spod Adama. Z jego piersi wystawał wbity po rękojeść jej nóż kuchenny.
Nie, nie, nie…
Czy to miał na myśli doktor Iwanow?
Na miękkich jak galareta nogach doczłapała do sypialni i trzęsącymi się rękoma wykręciła numer kliniki.
– Potrzebuję pomocy… – wyszeptała.
Wpięła we włosy ostatnią wsuwkę, przypudrowała nos i spryskała się klasycznymi perfumami Chanel No 5. Gotowa do wyjścia spojrzała na swoje idealne odbicie w ekranie.
Cyfrowe czy nie, dalej działa.
Elegancki kok, czerwone usta, obcisła garsonka i wysokie szpilki. Starła opuszkiem palca kropelkę szkarłatu z kącika ust.
Wyglądam bosko.
Agnieszka przemierzyła spowite w mroku korytarze, stukając obcasami po marmurowych posadzkach. W końcu dotarła do recepcji przy wejściu do kliniki i wsunęła swoje idealne pośladki podkreślone ołówkową spódnicą na wygodny fotel. Podniosła z blatu słuchawkę i nasunęła na ucho. Po chwili rozdzwonił się telefon. Pomalowanym na czerwono paznokciem wcisnęła czerwony przycisk.
– Oddział drugi kliniki holistycznej medycyny estetycznej Impera V, „Zatrzymaj czas dzięki naszym zabiegom”, czym mogę służyć?