Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zanurz się w historię pełną namiętności, zaskakujących zwrotów akcji, rodzinnych tajemnic i mrocznych sekretów.
Pierwsza powieść fantastyczna Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Tym razem Dilerka Emocji zabierze swoje czytelniczki do słynnego Miasta Aniołów. Miasta, które nigdy nie śpi.
Melissa Mallory prowadzi uporządkowane życie – na tyle, na ile to możliwe dla wnikliwej dziennikarki. Mieszka sama w niewielkim mieszkaniu, ma wiernych przyjaciół, wyrwała się z toksycznego związku, pisze drugą powieść, pracuje nad porywającymi tematami i jest w tym naprawdę dobra.
Tymczasem na ulicach Los Angeles trwa walka ze zbrodnią. Policja jest bezradna, ale pojawia się nowy gracz – Nocny Łowca. Zagadkowy bohater pojawia się wszędzie tam, gdzie jest potrzebny, jednak policja uważa go za wroga. Nocnemu Łowcy udaje się zwalczać zło i uciekać przed nadgorliwymi stróżami prawa, ale jak długo? Do tego zniszczenie sieje nieznany dotąd narkotyk, Toxic Crystal. A jego sprawę bada Melissa. Choć Nocny Łowcy wolałby, by raz na zawsze dała temu spokój. Dlaczego tak mu na niej zależy?
Kiedy redakcję Melissy wykupuje przystojny milioner James Maserati, kobieta nie spodziewa się, że zamęt obejmie nie tylko jej życie zawodowe… Dwóch mężczyzn, tak różnych, a jednak zaskakująco podobnych. Czy w pogoni za przestępcami, wśród sekretów i burzy uczuć Melissa dokona właściwego wyboru?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 314
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zrzucę tarczę swoją i obronię całe miasto, a ci, którzy dobru się sprzeniewierzą, karę poniosą okrutną. Bo ja jestem obrońcą waszym i wojownikiem, który krew swą przeleje w imię sprawiedliwości, wolności i bezpieczeństwa.
Dla moich wiernych Czytelników i Czytelniczek. Taka zwariowana fantazja
Ojcze Marsie, błagam i proszę, byś dla mnie, dla mego domu i całej rodziny był zawsze dobry i życzliwy. Aby zjednać twą łaskę, dookoła mej roli, mej ziemi, mego gruntu oprowadzam ulubione twoje zwierzęta ofiarne – świnię, owcę i wołu. Zachowaj nas od wszelkiej choroby, widzianej lub niewidzianej, od powietrza i głodu, i od wszelkiej szkody. Wszystkim płodom ziemi, zbożom i winnicom, i sadom użycz urodzaju. Strzeż pasterzy i bydła, a mnie, memu domowi i całej mej rodzinie daj zdrowie i szczęście.
Modlitwa do boga wojny – Marsa, który należał do najstarszych bóstw italskich. Był uznawany za italskiego boga wojny. Jego imię należy tłumaczyć jako męską siłę czy też stwarzającą życie. Był również opiekunem roślin, zapewniającym ich wzrost. Bogiem, który wskrzesza naturę do życia.
Kendi, Heartbeat of the City
Zrzucę tarczę swoją i obronię całe miasto, a ci, którzy dobru się sprzeniewierzą, karę poniosą okrutną. Bo ja jestem obrońcą waszym i wojownikiem, który krew swą przeleje w imię sprawiedliwości, wolności i bezpieczeństwa.
Melissa Mallory obiecała sobie, że do końca roku ukończy tę książkę.
Przyrzekła także, że nie da sobie odebrać artykułu, nad którym pracowała przez ostatnie sześć miesięcy. I zaszła już na tyle daleko, że gdyby ktoś teraz próbował przeszkodzić jej w rozwiązaniu tej sprawy, to nie skończyłoby się to dobrze. Dla tego kogoś, oczywiście. Problemem było też to, że jej gazetę miał kupić nowy wydawca, bo firma, która zarządzała aktywami „L.A. Night”, wpadła w finansowe tarapaty. I w sumie od początku wszyscy wiedzieli, że jedyną osobą, która może przebić każdą cenę, jest potentat na rynku prasowym, wydawniczym i telewizyjnym, czyli Maserati Enterprises. Nikt w redakcji, łącznie z naczelnym, nie był z tego powodu zbytnio szczęśliwy. Nawet najgorszy szef byłby lepszy od tego, który się im szykował. Ale Melissa zupełnie się tym nie przejmowała, tylko robiła swoje. Długo walczyła o ten artykuł i gdy go zdobyła, nie miała zamiaru poprzestać na półśrodkach. Dlatego podejmowała wiele ryzykownych działań, które przyprawiłyby jej bliskich o stan przedzawałowy. Ale... jej rodzina mieszkała na wschodnim wybrzeżu i nie była do końca wtajemniczona w tajniki profesji Melissy. A ona nigdy nie używała w ich obecności terminu „dziennikarka śledcza”. I teraz zbierała materiały do dużego cyklu artykułów, który ukazywał się co dwa tygodnie w piątkowym wydaniu „L.A. Night”, a dotyczył nowej plagi, która zaatakowała Los Angeles – Toxic Cristal, najbardziej uzależniającego narkotyku, jaki do tej pory wyprodukowano. Za pierwszym razem sprawiał, że człowiek czuł się silny, niepokonany i mógł przenosić góry. Za drugim – człowieka dopadały wszelkie objawy depresji: zmęczenie, anhedonia, niechęć do życia, i jedyne, co pomagało, to lśniąca granatowa tabletka, która na wolnym rynku kosztowała drobne pięćdziesiąt dolarów. Oczywiście za każdym razem człowiek potrzebował coraz większej dawki i wreszcie popadał w depresję tak głęboką, że kończyło się to samobójstwem. Odkąd narkotyk pojawił się na rynku, czyli od około ośmiu miesięcy, w samym Los Angeles odnotowano ponad dwieście pięćdziesiąt przypadków samobójstw spowodowanych zażywaniem Toxic Cristal.
Teraz siedziała w pokoju, który dzieliła między innymi z Miltonem Knoxem, zajmującym się, wśród tysiąca innych tematów, także kroniką towarzyską. Milton był dwudziestopięcioletnim, niskim blondynem z niesamowicie niebieskimi oczami i długimi czarnymi rzęsami, które niejedną kobietę przyprawiały o szybsze bicie serca. Niestety, Milton nie gustował w płci przeciwnej i od czterech lat związany był z jednym z najbardziej topowych w Mieście Aniołów fryzjerów, Giannim Prosco, który specjalizował się w czesaniu celebrytów. Melissa przyjaźniła się z Miltonem, a on wraz z Eve Lindsen zaliczał się do najbliższych jej ludzi, którym ufała bezgranicznie. Milton i Eve byli jej jedynym wsparciem podczas trudnego rozwodu z Thomasem, trzydziestopięcioletnim gliniarzem, który trudy swojej pracy odbijał na twarzy Melissy. Aż ta w końcu stwierdziła, że albo się od niego uwolni, albo już na zawsze zostanie jego workiem treningowym. Ta druga opcja nieszczególnie jej odpowiadała, więc postanowiła jednak spróbować odejść. I dwa lata temu, w swoje trzydzieste urodziny, podpisała papiery rozwodowe, raz na zawsze kończąc temat pięcioletniego małżeństwa. Teraz była jedną z najbardziej uznanych dziennikarek śledczych gazety „L.A. Night”, a także autorką książki traktującej o utraconej miłości, ale nie utraconych marzeniach, która to przez wiele miesięcy znajdowała się na liście bestsellerów kobiecej literatury. I pracowała nad kolejną powieścią, która nosiła roboczy tytuł Człowiek Ciemności. Melissa nie ukrywała przed Eve i przed Miltonem, że kanwą tej historii jest ten, o którym mówiło całe miasto, którego bali się przestępcy, a policja nienawidziła. Za to opinia publiczna była w nim zakochana i nie było dnia, żeby jego postać nie pojawiała się w wieczornych wiadomościach bądź w porannej gazecie. Nawet w popołudniówce, w której pracowała Melissa, poświęcano mu osobną rubrykę.
Tak...
Nocny Łowca był na ustach całego miasta.
Pojawił się po raz pierwszy nieco ponad rok temu i od razu sprawił, że nieważne gdzie, nieważne kiedy, ale prawie wszędzie mówiono o nim.
Facet zjawiał się znikąd, ubrany na czarno, w kapturze głęboko nasuniętym na oczy. Wysoki, silny, szybki jak błyskawica. Nieustępliwy i niezwykle skuteczny. Jakby kierowany szóstym zmysłem, był zawsze tam, gdzie popełniano jakieś przestępstwo. Wiele razy udaremnił morderstwo, gwałt, przeszkodził w handlu narkotykami. Najczęściej po prostu unieszkodliwiał złych ludzi, podając ich jak na tacy policji. Sama policja nienawidziła samozwańczego stróża prawa i robiła wszystko, żeby go ująć. Jego działania stawiały w złym świetle wszystkich kalifornijskich policjantów, których pracę wykonywał, i to z wielkim powodzeniem, ten jeden człowiek. A może nie człowiek? Nikt dokładnie nie wiedział, kim lub czym jest. Jednak było pewne, że uwielbiały go tłumy. A nienawidził niemal każdy gliniarz w mieście. Także Thomas Mallory, który za punkt honoru postawił sobie złapanie tego tajemniczego sukinsyna.
Melissa skończyła pisać kolejny raport, dotyczący tym razem znalezienia ciała młodej dziewczyny, która rzuciła się pod pociąg. Jej charakterystycznie podkrążone oczy, niemal czarne, od razu były sygnałem, że to kolejna ofiara modnego narkotyku. Melissa, wykorzystując sobie znane metody, znalazła się na miejscu zdarzenia zwłok i zdążyła zebrać pokaźny materiał, zanim nie została wyrzucona, jak zwykle, przez inspektora Drayera. Ten, widząc naprzykrzającą się dziennikarkę, tylko przewrócił oczami i kazał posterunkowemu usunąć ją poza żółtą taśmę, odgradzającą miejsce zbrodni. Robił to zawsze, a ona zawsze wracała w okolice przestępstwa związanego z Toxic Cristal. Myślała nawet, że połączyła ich niewidzialna nić sympatii i gdyby któregoś dnia Melissa nie pojawiła się koło inspektora, ten byłby co najmniej zaniepokojony. Mimo iż inspektor nie lubił przedstawicieli prasy, to w jej przypadku robił czasami wyjątek i przekazywał jakieś szczątkowe informacje, co z jego strony było olbrzymim ustępstwem.
Dziewczyna potarła zdrętwiały kark, wykonała kilka ruchów głową w przód i w tył, zamknęła laptopa i popatrzyła na zegarek.
– Super... – mruknęła, widząc, że dochodzi północ. A miała zamiar jeszcze napisać chociaż ze dwie strony swojej książki.
Wiedziała, że raczej nic z tego nie będzie, miała tylko nadzieję, że kierowca Ubera znajdzie wejście do siedziby gazety, bo w przeciwnym razie będzie musiała iść do kolejnej przecznicy, skąd by ją odbierał. Wszyscy się dziwili, dlaczego nie jeździ samochodem, ale Melissa wolała czas, jaki spędziłaby w korkach, przeznaczyć na sporządzanie notatek, albo do tworzonej przez siebie historii, albo do artykułów, które pisała.
Wyszła z budynku i podeszła do samochodu. Miała wrażenie, że ktoś się jej przygląda, poczuła zimny dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa. W ogóle często miała ostatnio takie sugestywne uczucie, że jest obserwowana. Na początku myślała, że to Thomas znowu próbuje się do niej zbliżyć, ale nigdy go nie zauważyła. Zresztą... poprawka. Nigdy nikogo podejrzanego nie zauważała, a jednak miała to dziwne, nieodparte wrażenie, że ktoś ją śledzi. Pokręciła głową, mrucząc do siebie, że popada w paranoję, i wsiadła do samochodu. Nie widziała postaci w czerni, wyłaniającej się zza załomu muru.
Patrzyłem na nią z bezpiecznej odległości. Wziąłem głęboki wdech i poczułem cytrynowo-kwiatowy zapach jej perfum. Wiedziałem, że nie powinienem jej śledzić, ale to było silniejsze ode mnie. Odkąd ją dostrzegłem na miejscu znalezienia jednej z pierwszych ofiar tej cholernej toksyny, nie mogłem przestać o niej myśleć. I nie mogłem przestać jej pilnować. Była diabelnie denerwująca w tym swoim ciągłym pojawianiu się w miejscach, które samotna dziewczyna powinna omijać w dzień, nie mówiąc już o zmroku. A ona z uporem maniaka łaziła tam, gdzie nie powinna. Co doprowadzało mnie do szału. Ale nie tak bardzo jak jej zapach. Jak jej wygląd. Jak jej krótkie spojrzenia, błysk czarnych oczu, jak nieznaczny ruch dłoni, którymi odgarniała gęste czarne włosy z policzka. Była śliczna. Wielokrotnie miałem okazję, aby się jej przypatrzeć. I potem... Karmiłem się tym obrazem podczas samotnych nocy. Oddałbym wiele, aby móc ją dotknąć. Ale to było niemożliwe.
Nazajutrz Melisssa już od samego rana była w redakcji. Naczelny był bardzo podekscytowany, a jednocześnie zdenerwowany, gdyż miał ich odwiedzić przyszły właściciel gazety „L.A. Night”. A ponieważ szef koncernu Maserati Enterprises nie należał do łatwych ludzi i znany był ze swego profesjonalizmu oraz nader wysokich wymagań, zarówno wobec siebie, jak i swoich pracowników, to zdenerwowanie naczelnego udzieliło się i dziennikarzom. Melissa siedziała przy swoim biurku: ściągnęła sportowe buty, podwinęła jedną nogę, drugą, ubraną w kolorową skarpetkę, machała swobodnie, jednocześnie błyskawicznie przebierając palcami po klawiaturze swego notebooka. Mruczała pod nosem sama do siebie, kręciła głową, wykasowując z ekranu komputera jakieś mniej udane sformułowanie. Nagle zorientowała się, że w newsroomie zapadła cisza. Podniosła oczy i zerknęła na swoich współpracowników. Każdy siedział pochylony i wpatrzony w ekran komputera. Niektórzy rozmawiali cicho przez telefon. Było to coś nowego, bo generalnie w ich dziale panowały zawsze hałas i wszechobecny rozgardiasz. Popatrzyła na Miltona, który poprawiał włosy i zachowywał się tak, jakby zaraz miał wyjść na randkę życia. Uśmiechnęła się kącikiem ust, zwinęła kartkę papieru, rzuciła w przyjaciela i spytała na cały głos:
– A tobie co odbiło, Mil?
Ten posłał jej krótkie spojrzenie, wskazując coś głową na prawo. Melissa odwróciła się i zobaczyła swego szefa w otoczeniu jakichś ludzi. Dostrzegła piękną blondynkę o nogach aż do samej szyi, ubraną w kosztowny i doskonale skrojony kostium. Obok niej stał niski Azjata z krótko obciętymi włosami. Dalej dwóch młodych japiszonów w idealnie dopasowanych garniturach. A nad nimi górował wysoki mężczyzna, który patrzył teraz na nią. Facet miał ciemnobrązowe oczy, czarne, krótko ostrzyżone włosy, siny ślad zarostu na twarzy. Wąski nos, ładne usta, szeroka szczęka. I te oczy. Piękne, okolone długimi gęstymi rzęsami. Melissa odniosła wrażenie, że spojrzenie przystojniaka przenika ją na wskroś. I już wiedziała, dlaczego jej koleżanki i koledzy tak dziwnie się zachowywali. I dlaczego taka cisza zapanowała w pokoju. To był nowy właściciel gazety. Szef wielkiego koncernu. James Maserati. Wiedziała o nim tyle, co każdy, kto czytał kroniki towarzyskie i w ogóle siedział w tej branży. Facet miał trzydzieści dziewięć lat, bez rodziny, za to niemal co tydzień widziany z inną kobietą u boku. W ciągu ostatnich pięciu lat kilka razy kupił i sprzedał z wielkim powodzeniem sześć stacji telewizyjnych, a także parę topowych tytułów prasy codziennej. Potem zainwestował w kilka większych wydawnictw, a teraz przymierzał się do kupna jednej z największych w Hollywood wytwórni filmowej. Maserati wszystko, czego się dotknął, zamieniał w złoto. Miał swoich najbliższych współpracowników, doradców, nie dopuszczał do siebie nikogo spoza tej grupy. Wybrańców, jak ich nazywała prasa. Znany był jako trudny i konfliktowy człowiek, zwłaszcza gdy ktoś nie podzielał jego zdania czy nie zgadzał się z podjętymi decyzjami. Teraz słuchał wywodu naczelnego swojej nowej gazety, ale jego wzrok utkwiony był w czarnowłosej kobiecie, która patrzyła na niego ze zmarszczonym czołem, nie przestając machać stopą ubraną jedynie w pstrokatą skarpetę.
Powiedział coś do naczelnego, a ten spojrzał przestraszony na Melissę i zmarszczył z niezadowoleniem brwi. Milton zerknął szybko na przyjaciółkę, ta zaś wzruszyła ramionami, widząc, że cała wycieczka zmierza do jej biurka.
– Melisso, to nowy właściciel naszej gazety, pan James Maserati. – Głos szefa wyraźnie drżał. – To jedna z naszych najlepszych dziennikarek śledczych, Melissa Mallory.
– Witam. – Melissa wstała i podała rękę wysokiemu mężczyźnie. Ten uścisnął jej dłoń dosyć mocno, tak jakby ściskał rękę mężczyzny. Dziewczyna zagryzła wargę, żeby nie wydać z siebie cichego syknięcia.
– Dlaczego siedzi pani w redakcji bez butów? – Maserati miał głęboki, niski tembr głosu, ale sam ton był oschły i lekko pogardliwy.
Melissa popatrzyła na niego, tak jakby zapytał, po co jej druga para oczu.
– Nie rozumiem. – Uśmiechnęła się lekko, ale zaraz spoważniała, widząc surowe spojrzenie swojego nowego chlebodawcy.
– To jest biuro, a nie piknik. Proszę popracować nad wizerunkiem – odparł Maserati, taksując ją spod zmarszczonych brwi.
– Biorę przykład z nowego właściciela. – Melissa wypowiedziała te słowa, zanim się zastanowiła.
No tak…
James Maserati, w odróżnieniu od towarzyszących mu osób, ubrany był w wytarte dżinsy, podniszczone, wysokie zamszowe buty, kremowy golf i zamszową kurtkę. A i tak wyglądał jak milion dolarów. Których miał w nadmiarze. No ale nie był to strój na spotkanie biznesowe, na którym przecież właśnie był. Tak więc Melissa od razu to dostrzegła i zanim zdążyła w porę się powstrzymać, odgryzła mu się, tak jak zawsze, gdy ktoś nadepnął jej na odcisk.
Jej szef zrobił się szary na twarzy i rzucił Melissie niemal mordercze spojrzenie. Za to wysoki, czarnowłosy mężczyzna nadal patrzył na nią surowo, jednak w jego oczach czaiło się coś jakby tłumiony atak śmiechu, nad którym starał się z całych sił zapanować.
– Miło mi było poznać. – James Maserati ukłonił się lekko i powiedział coś do wysokiej blondynki, która szybko sporządziła notatkę.
Cała delegacja poszła do drugiego pokoju, który zajmowali korektorzy tekstów. Melissa odprowadziła ich wzrokiem i spojrzała na siedzącego naprzeciwko Miltona. Przyjaciel patrzył na nią z troską.
– Co? – rzuciła, siadając po turecku na krześle.
– Czasami się hamuj, mała. Nie chcesz chyba wylecieć z pracy przez swoją niewyparzoną buźkę? – Milton pokręcił głową.
– Jasne. Nie będzie mi tutaj zakichany pan i władca połowy medialnego Los Angeles mówił, jak mam się ubierać – mruknęła, przekładając notatki.
– A swoją drogą czasami mogłabyś się ubrać bardziej… kobieco.
– A ty, Milton, mógłbyś się ubrać bardziej męsko – odpowiedziała błyskawicznie, uśmiechając się złośliwie.
– Zdzira – rzucił Milton bez złości i schował się za ekranem komputera.
– Zawsze możesz na mnie liczyć – odparła Melissa i pochyliła się nad swoim artykułem.
Po skończonym obchodzie nowej inwestycji James wysłał swoją prawniczkę, a jednocześnie prawą rękę na lunch z redaktorem gazety, a sam, wraz z Chanem, przyjacielem, służącym i trenerem w jednym, pojechał do domu. Nazajutrz miał zamiar wprowadzić pewne zmiany w „L.A. Night”, a także porozmawiać z naczelnym na temat cyklu artykułów, pisanych przez pewną dziennikarkę, o której nie mógł przestać myśleć. Dzisiaj go jednocześnie zdenerwowała i rozbawiła. Całą siłą woli musiał się powstrzymać, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Podobała mu się ta dziewczyna. I nie chodziło tylko o jej powierzchowność, bo ta stanowiła osobny temat do rozmyślań. Na razie skupiał się na tym, że była zadziorna, zabawna i nie dawała sobie w kaszę dmuchać. James Maserati nie cierpiał ludzi, którzy się przed nim płaszczyli. A tych, którzy się go bali, traktował jeszcze gorzej. Nienawidził słabości i ślepego posłuszeństwa. Dlatego cenił odwagę, własne zdanie i szczerość. A tego niewiele miał wokół siebie.
Jego limuzyna wjechała przez automatycznie otwieraną bramę i powoli posuwała się drogą wśród cyprysów, prowadzącą do luksusowej rezydencji, zwanej Maserati House. Gdy kierowca zatrzymał się przed wejściem, James wysiadł, czekając na Chana, który widział, że jego przyjaciel usilnie nad czymś rozmyśla, i dlatego całą drogę milczał, przypatrując się tylko zmrużonym oczom swego szefa. Chan towarzyszył jedynemu spadkobiercy majątku rodziny Maseratich od momentu, kiedy ten skończył dwanaście lat. Mężczyzna miał wówczas lat trzydzieści i został zatrudniony jako ochroniarz i kierowca chłopca. Od tamtej pory stali się nierozłączni. Byli nie tylko przyjaciółmi, lecz także partnerami, gdyż Chan trenował Jamesa we wschodnich sztukach walki. A poza tym... Chan znał Jamesa jak mało kto i jako jedyny widział jego prawdziwą twarz. Dzięki temu zauważył pewną zmianę w jego wzroku dzisiaj w redakcji tej nowo kupionej gazety. W chwili, gdy Maserati dojrzał czarnowłosą dziewczynę siedzącą przy oknie i machającą beztrosko nogą odzianą w okropną, kolorową skarpetę. Teraz Chan podążył za swym przyjacielem, widząc, że ten udaje się na dół. To oznaczało, że pan Maserati zamierza pracować. Kiedy znaleźli się w jego biurze, do którego nikt nie miał wstępu, nawet Lucky, ich prawniczka, James popatrzył na niskiego Chińczyka.
– Chan, dowiedz się wszystkiego na temat Melissy Mallory.
Obserwowałem tych gnojków. Wiedziałem, że tutaj zaatakują przechodnia, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu i o nieodpowiedniej porze. Zawsze o piątej dwadzieścia pojawiały się w mojej głowie obrazy – niekiedy były bardzo wyraźne, innym razem zamazane, ale za to głośne. Dzięki cudom współczesnej techniki potrafiłem na czas odnaleźć miejsce, które widziałem w swojej głowie. I czekałem. Tak jak teraz. Czekałem, żeby wymierzyć sprawiedliwość. Żeby ochronić niewinnych. Żeby pomóc policji, która, ograniczona systemem, nie dawała sobie rady. I przede wszystkim – żeby złapać kolejnego chorego gnoja, dla którego zasady, honor i ludzkie życie były nic niewarte. Może gdyby przeżył to, co ja, inaczej patrzyłby na świat. Dziesięć lat temu, właśnie o piątej dwadzieścia, narodziłem się po raz drugi. I musiałem oddać światu to, co byłem mu winien – musiałem karać tych, którzy życie odbierali. I dlatego stałem się tym, kim jestem.
Tym, którego bali się chodzący po ciemnej stronie ulic tego miasta.
Tym, którego nienawidzili stróże prawa, niedostrzegający sensu w tym, co robię.
Tym, którego kochali ludzie, choć tak naprawdę nie rozumieli mojego postępowania.
Tym, który żył, a jednocześnie umarł już dawno temu.
To ja.
Nocny Łowca.
U2, Electrical Storm
Pojawię się w każdej chwili i w każdym momencie, gdy będzie działo się coś złego. Bo misją moją chronić jest każdą osobę w tym mieście, która chce spokojnie i bezpiecznie przejść przez ulicę. A także tę, która sama szuka niebezpieczeństwa. Do tego zostałem powołany.
W pokoju dziennikarzy Melissa natknęła się na zbitą grupę swoich koleżanek i kolegów, którzy oglądali coś na jednym z komputerów. Milton, zobaczywszy przyjaciółkę, pomachał do niej ręką i krzyknął:
– Mel, chodź szybko!
Melissa podeszła do kłębiącej i śmiejącej się grupy ludzi.
– Co się dzieje?
– Łowca znowu się pokazał – powiedział z uśmiechem Tom. – Złapał dwóch kolesi, którzy chcieli napaść na jakiegoś faceta. Zobacz, co z nimi zrobił. – Chłopak przepuścił Melissę, żeby miała lepszy widok na ekran, w który wszyscy się wpatrywali.
– Skąd macie ten filmik?
– Jacyś gówniarze wychodzący z klubu nagrali to na komórkę i wrzucili do sieci – odparł Milton, kręcąc głową.
Melissa pochyliła się nad ekranem komputera i zobaczyła zamazane nagranie, przedstawiające dwóch mężczyzn, rozebranych do naga, przykutych do latarni ulicznej w ten sposób, że obejmowali się nawzajem, trzymając dłonie ściśnięte plastikową linką na plecach partnera.
Nocny Łowca, oprócz tego, że był szybki i bezlitosny, miał jeszcze poczucie humoru. Melissa pokręciła głową, uśmiechnęła się pod nosem i poszła do swojego stanowiska. Wtedy zadzwonił telefon na jej biurku. Wzywał ją szef.
– Milton, idę do starego – mruknęła do przyjaciela, który spojrzał na nią zaniepokojony.
– Myślisz, że to po wczorajszym?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Dzisiaj mam lepsze skarpetki. – Wyszczerzyła zęby, uniosła nogawkę dżinsów i pokazała wściekle kanarkową frotową skarpetę wychodzącą z czarnych sportowych butów firmy Nike.
– Jesteś niereformowalna. – Blondyn przewrócił oczami.
– Też cię kocham. – Melissa złożyła usta w ciup, posłała koledze buziaka, złapała komórkę i wybiegła z pokoju.
Idąc na górę, miała nadzieję, że nie zastanie tam nowego właściciela gazety, bo w jego obecności nie czuła się dobrze. I nie chodziło o niemal przytłaczającą męską siłę, jaka od niego biła, nawet nie o charyzmę czy władczy nimb, który go otaczał. Po prostu… Melissa obawiała się, że jeśli James, pan i władca, Maserati, znowu wypowie w jej kierunku jakąś uszczypliwą uwagę tym swoim niskim, suchym głosem, to ona naprawdę będzie musiała pożegnać się z pracą. Bo że nie umiałaby w porę się powstrzymać od ciętej riposty, była pewna jak niczego innego.
Dwa piętra wyżej zapukała do drzwi gabinetu szefa. Usłyszała głośne „proszę” i weszła do środka. I już wiedziała, że jej pobożne życzenia, aby naczelny był sam, pozostaną niespełnione. W obszernym gabinecie znajdowała się cała grupa zarządzająca Maserati Enterprises. Jej dotychczasowy szef siedział za swoim biurkiem, obok niego zajęła miejsce ta niesamowicie piękna blondynka, która rzuciła jej obojętne spojrzenie i pochyliła się nad notatkami. Dziwny, milczący Chińczyk rozparł się na sofie z małym notebookiem na kolanach i przebierał po nim palcami z szybkością błyskawicy. A ten, którego miała nadzieję już nigdy więcej nie spotkać, stał tyłem do wejścia i wpatrywał się w widok za oknem.
– Chciałeś mnie widzieć, szefie – powiedziała Melissa cicho, podchodząc do biurka Patricka Poe, który od pięciu lat szefował redakcji dziennika.
– Tak, Mel, właściwie nie ja, tylko pan Maserati, ma do ciebie sprawę. – Patrick łypnął niespokojnie na swojego nowego szefa, a ten obrócił się nieśpiesznie, powoli taksując zmrużonymi oczami postać dziewczyny.
Melissa poczuła się, jakby nie miała na sobie wytartych dżinsów i T–shirta z napisem „I’m BigStar”. Poczuła się, jakby nie miała na sobie nic. Maserati, nie spuszczając z niej wzroku, podszedł bliżej i dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak wysoki i potężny jest ten mężczyzna. I jak cholernie… niebezpieczny. Bił od niego aromat drogich perfum i zapach… ech, same głupie pensjonarskie porównania przychodziły jej do głowy. Spojrzała w jego ciemnobrązowe oczy i zobaczyła w nich nie tylko błysk zainteresowania, lecz także złość. I już nic nie rozumiała.
– O co chodzi? – spytała, patrząc w te dziwne ciemne oczy.
– Mam dla ciebie nowe zadanie – powiedział krótko, podając jej ciemnoszarą teczkę.
Melissa zerknęła szybko na swojego szefa i z powrotem utkwiła wzrok w nowym właścicielu gazety.
– Ale jakie nowe zadanie? – spytała zdezorientowana.
– Problem zanieczyszczonej wody w dolinie Sacramento. Chcę, żebyś się tym zajęła – odparł z lekkim zniecierpliwieniem Maserati. – Szczegóły w środku. – Kiwnął głową w kierunku trzymanej przez Melissę teczki.
– Ale ja mam swój temat – oznajmiła dziewczyna twardo, kładąc teczkę na biurku.
– Mel… – jęknął naczelny, ale zmierzony zimnym spojrzeniem Jamesa Maseratiego zacisnął usta i utkwił wzrok w biurku.
– Tamten temat został ci zabrany.
Melissa parsknęła śmiechem.
– Jasne. Przez kogo?
– Przeze mnie – odparł krótko właściciel gazety.
– Patrick? – Melissa odwróciła się gwałtownie w kierunku swojego bezpośredniego przełożonego, który rozłożył ręce i powiedział przepraszającym tonem:
– Przykro mi, Mel…
Kobieta szarpnęła się do przodu, zadarła głowę i z wściekłością spojrzała w zimne oczy Maseratiego.
– Nie możesz tak postępować. Jestem najlepsza w tym, co robię. Od sześciu miesięcy o tym piszę. Ludzie chcą czytać tylko mnie. – Dziewczyna uderzyła się otwartą dłonią w pierś. Jego wzrok podążył za jej ręką, zatrzymał się na chwilę na jej piersiach i z powrotem wrócił do jej wściekłych oczu.
– Ludzie będą czytać każdego, jeśli tylko w tekście będzie dużo krwi i przemocy – odparł spokojnie James.
– Dlaczego to robisz? – szepnęła niemal z rozpaczą. – Dlatego, że wczoraj miałam czelność się do ciebie odezwać? Nie jesteś bogiem, panie Maserati!
W jego oczach błysnęło coś, co zdecydowanie nie było obojętnością, ale niemal od razu przybrał stosowną maskę i uśmiechnął się pogardliwie.
– Nie pochlebiaj sobie. Wątpię, że cokolwiek zapamiętałem z tego, co wczoraj do mnie mówiłaś. Jestem tutaj szefem i uważam, że powinnaś się zająć tym tematem. To wszystko. – Skrzyżował ramiona na piersi i odwrócił się w stronę okna, uważając rozmowę za skończoną.
Melissa rozejrzała się po pokoju. Chińczyk chyba w ogóle nie zwrócił na nią uwagi, blondynka robiła jakieś notatki w grubym notesie, jedynie Patrick popatrzył na nią z żalem w oczach. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, złapała teczkę i ruszyła w stronę drzwi. Gdy trzymała już klamkę, dostrzegła kątem oka, że Maserati odwraca się i patrzy na nią tak gorącym spojrzeniem, że poczuła, iż drżą jej nogi. Nie wiedziała dlaczego. Czy z nerwów, czy pod wpływem jego hipnotyzującego wzroku. Dla odmiany popatrzyła na niego z nieukrywaną nienawiścią i wyszła, zatrzaskując drzwi z taką siłą, iż miała nadzieję, że zadrżały szyby w oknach.
Widział wściekłość w jej oczach. Przez chwilę miał wrażenie, że się na niego rzuci. To mogłoby być nawet zabawne, poczuć jej jędrne ciało. Gdy przebywał tak blisko niej, wszystkie nerwy miał napięte jak postronki. Jasna cholera! Ta kobieta działała na niego jak żadna inna. Trochę go to niepokoiło, a jednocześnie było bardzo podniecające. Zaskakujące. Nie spodziewał się już, że kiedykolwiek jeszcze będzie tak reagował na jakąkolwiek kobietę. A przecież w ostatnim czasie dość sporo przewinęło się przez jego ręce. Wszystkie wpatrzone w niego jak w boga. Spijające słowa z jego ust. A tymczasem właśnie przed chwilą dowiedział się, że nie jest bogiem. James uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. To było naprawdę zabawne. Ona była zabawna.
Gdyby Melissa wiedziała, jakie myśli zaprzątały teraz Jamesa Maseratiego, może nie miałaby ochoty rzucić w niego pięciokilogramowego kryształowego wazonu, który stał w gabinecie Patricka. Który z kolei był szefem chyba tylko na papierze.
– Kurwa mać! – rzuciła przez zęby, siadając ciężko na krześle przy swoim biurku.
Milton spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi.
– Co jest, siostro?
– Zabrali mi sprawę Toxic Cristal – odparła cicho, unosząc dłonie i splatając włosy w warkocz.
– Co? – Blondyn rzucił długopis na biurko.
– To, co słyszałeś. Pieprzony Maserati zabrał mi ten temat. Mam się zająć zanieczyszczeniami wody. Kurwa...
– Mel, znowu zaczęłaś przeklinać. Płacisz dolara.
– Wiesz co... – Melissa wyszarpnęła z kieszeni pięć dolarów i rzuciła koledze na stół. – Masz na zapas.
– Powiedział, dlaczego to zrobił?
– On się nie musi tłumaczyć. Z niczego. I nikomu. A Patrick boi się go jak ognia. Ale przecież wiemy, dlaczego to zrobił... – Melissa pokręciła głową i popatrzyła w okno. – Śmiałam dyskutować z panem Noszę-Zegarek-za-Dziesięć-Tysięcy-Dolarów.
– Uważaj, Mel. – Milton był zmartwiony.
– Wiem, poradzę sobie. – Melissa zaczęła zbierać swoje rzeczy i zapakowała notebooka do torby. – Jadę do domu, muszę ochłonąć. I wiesz co? – Pochyliła się w stronę przyjaciela. – Jeśli pan Ferrari myśli, że naprawdę zabrał mi ten temat, to chyba nie zna Melissy Mallory.
Dochodziła dwudziesta druga. Melissa zamknęła notebooka, potarła zmęczone oczy i pogimnastykowała zdrętwiałe mięśnie. Napisała cały rozdział i była z niego bardzo zadowolona.
Starała się nie myśleć o tym, co wydarzyło się w redakcji, o pieprzonym panu miliarderze, który uważał, że może wszystkich rozstawiać jak pionki na szachownicy. Jasne. Wszystkich, ale nie ją.
– Zapomnij, James... – mruknęła do siebie, zarzuciła skórzaną kurtkę, wzięła komórkę, mały notatnik i wybiegła z apartamentu, w którym mieszkała od dwóch lat, czyli od momentu, kiedy rozpoczęła swoje drugie życie. Sama. W znalezieniu mieszkania i doprowadzeniu się do stanu używalności pomogła jej Eve, trzydziestosiedmioletnia szefowa dużego działu w jednym z głównych banków w L.A. Żona szwedzkiego architekta, Uwe Lindsena, matka dwójki dzieci, Jacoba i Madelaine. Melissa przyjaźniła się z nią od sześciu lat i Eve była jedyną osobą, która widziała Melissę pobitą, zmaltretowaną przez jej męża frustrata. I to w dużej mierze dzięki Eve dziewczyna podjęła decyzję o tym, żeby zrobić coś ze swoim życiem.
Melissa miała zamiar zwierzyć się ze wszystkiego przyjaciółce, ale ta wyjechała w delegację na wschodnie wybrzeże i miała wrócić dopiero w przyszłym tygodniu. Dziewczyna tęskniła za nią i nie mogła się doczekać, kiedy pójdą w piątkowy wieczór do klubu, na tequilla party, na które chodziły raz w miesiącu. Wracały potem do domu w stanie, o którym chciały jak najszybciej zapomnieć.
Teraz zbiegła po schodach i wypadła na oświetloną ulicę. Mieszkała w South Park, dzielnicy hoteli, salonów samochodowych i zakładów przemysłowych. Zamówiła Ubera i pojechała w stronę South LA, dzielnicy o złej renomie. Zamierzała pokręcić się koło któregoś z gównianych klubików i zobaczyć, czy pojawiają się tam handlarze Toxic Cristal. Szła ulicą, upstrzoną brudnymi neonami reklamującymi kluby i inne miejsca, w których można było się zabawić. Na wszelkie możliwe sposoby. Przed każdym z klubów stały grupki ludzi w różnym wieku i różnej maści. Melissa zbytnio się nie wyróżniała, ubrana w dżinsy, skórzaną kurtkę i sportowe buty. Włosy miała rozpuszczone i lekki wiatr zdmuchiwał je na twarz. Włożyła ręce do kieszeni i szła nieśpiesznie, wszystko uważnie obserwując. Widziała grupki młodych ludzi, idących za podejrzanie wyglądającymi typkami w wąskie prześwity pomiędzy budynkami. Była pewna, że tam właśnie dokonywano transakcji narkotykowych. Postanowiła stanąć koło takiego przejścia i zobaczyć, czy uda się jej zwrócić na siebie uwagę handlarza. Nie czekała długo. Po chwili podszedł do niej wysoki i strasznie chudy chłopak z cienkimi dredami, ubrany w workowate dżinsy z krokiem niemal w kolanach i obszerną bluzę z kapturem.
– Szukasz czegoś? – spytał, strzelając oczami na boki.
– A co masz? – Popatrzyła na niego uważnie.
– To zależy… – Wzruszył ramionami.
Zmierzyła go wzrokiem i wyciągnęła z kieszeni pięćdziesiąt dolarów.
– Wiesz, co kosztuje tyle na mieście? Dam głowę, że tego nie masz… – Uśmiechnęła się krzywo.
– Straciłabyś głowę – mruknął. – Chodź za mną. – Kiwnął głową i wszedł w wąską uliczkę, rozdzielającą dwa budynki.
Melissa rozejrzała się dookoła i poszła za chudym chłopakiem. W ogóle się nie bała, nie sądziła, żeby mógł zrobić jej coś złego. To był typowy młodociany diler, który chciał zarobić kasę. Gdy znaleźli się w pewnym oddaleniu od innych ludzi, chłopak odwrócił się gwałtownie w jej stronę, wziął szybki zamach pięścią i Melissa poczuła potężne uderzenie w twarz. Upadła na ziemię, czując, że ma usta pełne krwi. Napastnik pochylił się nad nią i wysyczał:
– Jesteś pierdoloną gliną! – Wziął ponowny zamach i w tym samym momencie dziewczyna zobaczyła jego lecące w powietrzu nogi, coś ciemnego mignęło jej przed oczami i po chwili chudzielec leżał w kałuży, twarzą do ziemi, z rękoma związanymi na plecach za pomocą plastikowej linki. Czyjeś mocne ręce podniosły ją, jakby ważyła tyle co nic, i usłyszała cichy, głęboki głos:
– Jesteś cała?
Uniosła głowę, czując lekkie zawroty, i dostrzegła wysoką, potężną postać mężczyzny z głęboko nasuniętym kapturem i z maską zakrywającą twarz tak, że było widać tylko usta. Gdy się przyjrzała, ujrzała jego błyszczące i niemal czarne oczy, wpatrujące się w nią ze złością. Miała wrażenie, jakby przeżywała właśnie déjà vu, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać, bo wybawca złapał ją za ramiona i lekko potrząsnął.
– Hej, dziewczyno, powiedz coś!
– Jestem cała… Chyba… – Jęknęła, bo poczuła ból opuchniętej wargi.
– Leci ci krew – powiedział miękko, aż przeszedł ją dreszcz. Uniósł dłoń w ciemnej rękawiczce i lekko otarł jej okrwawione usta. Był bardzo blisko. – Lubisz ryzyko? – spytał cicho i znowu usłyszała w jego głosie nutkę złości.
– Sprawdzałam coś. – Wzruszyła ramionami.
Usłyszała westchnienie.
– Twoje sprawdzanie doprowadziłoby do tragedii. Na drugi raz pomyśl najpierw, zanim sama zapuścisz się w takie rejony. – Ujął ją za brodę i przekręcił lekko w bok jej głowę, żeby lepiej przypatrzeć się rozwalonej wardze. – Po powrocie do domu przyłóż lód. Ale i tak będziesz miała przez kilka dni niezłą opuchliznę. I siniaka.
– Super… – mruknęła. – Słuchaj… – Zawahała się. – Skąd wiedziałeś?
Widziała błysk w jego oku.
– Wiem dużo rzeczy. Na przykład to, że pracujesz w jednej z poczytniejszych gazet.
– Naprawdę? – Zacisnęła dłonie, bo nie wiedzieć czemu, miała ochotę go dotknąć. Poczuć. Może dlatego, żeby sprawdzić, czy na pewno jest człowiekiem?
– Tak. I piszesz piątkowe artykuły o tym cholernym narkotyku. Zaczynam rozumieć, dlaczego się tutaj pojawiłaś i wystawałaś, czekając na kłopoty.
– Już nie piszę tego artykułu… – mruknęła, zła na siebie, że mu to mówi.
– To co tu robiłaś? – spytał surowo.
– To zagmatwane.
– Dam radę.
– Nowy szef zabrał mi temat. Ale jeśli myśli, że ja tak łatwo odpuszczam, to grubo się myli – odparła twardo.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Wydaje mi się, że on doskonale wie, że nie odpuścisz – powiedział cicho i znowu usłyszała, że jest chyba trochę zły.
– Nieważne. To moja sprawa, poradzę sobie. Ale… dzięki, że mi pomogłeś. – Czuła, że jest mu to winna.
– Pamiętaj, że nie zawsze zdążę na czas. Dlatego… dwa razy się zastanów, zanim zrobisz coś głupiego, dziewczyno. – Powiedział to tak pogardliwym tonem, że po pierwsze, chciała odpowiedzieć coś równie uszczypliwego, a po drugie, znowu miała wrażenie, że już kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji i słyszała podobny ton głosu.
Nagle dobiegły ich dźwięki policyjnych syren. Melissa spojrzała zaskoczona na swego wybawcę, a ten mruknął cicho:
– Teraz wytłumaczysz wszystko stróżom prawa i przekażesz im tego gnojka. – Wskazał ruchem głowy na leżącą postać, odwrócił się i już go nie było.
Melissa też chciała uciec, ale zobaczyła biegnących w jej kierunku policjantów. Uniosła dłonie, mrucząc do siebie ze złością:
– Serdeczne dzięki, pieprzony panie Nocny Łowco.
Widziałem ją, jak jechała do tej wszawej dzielnicy. Potem jak szła, a wiatr rozwiewał jej czarne włosy. Była niesamowita. I okropnie upierdliwa. Najchętniej złapałbym ją wpół, przerzucił sobie przez ramię, zawiózł z powrotem do domu i wlał kilka klapsów na jej śliczny tyłeczek. Ale przy tym, jak na nią reaguję, mogłoby to się skończyć zupełnie inaczej. Okropnie mnie dzisiaj wkurzyła. Była uparta, nieznośna, pewna siebie i nieodpowiedzialna. A jednocześnie taka słodka, że musiałem powstrzymywać się od zmiażdżenia jej warg swoimi. Nie mogłem sobie pozwolić na coś takiego. Nie teraz. Miałem dużo do zrobienia, a ta irytująca kobieta nie chciała opuścić mojej głowy. I już sam nie wiem, co mnie bardziej przerażało. Moje pogmatwane życie? Moja tragiczna przeszłość? Czy uczucia, jakie mnie przepełniały, kiedy znajdowałem się w jej pobliżu? Jedno było pewne. Mój los i los Melissy Mallory zostały ze sobą splecione, i nie pozostawało mi nic innego, jak tylko czekać, jakie niespodzianki jeszcze przyniesie przeznaczenie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Text copyright © by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2020
Copyright © by Burda Media Polska Sp. z o.o., 2020
02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15
Dział handlowy: tel. 22 360 38 42
Sprzedaż wysyłkowa: tel. 22 360 37 77
Wydanie drugie
Redaktor prowadzący: Marcin Kicki
Redakcja: Agnieszka Szmatoła / Słowne Babki
Korekta: Lena Marciniak-Cąkała, Zofia Żółtek/Słowne Babki
Projekt okładki: Michał Pawłowski
ISBN 978-83-8053-778-1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
www.kultowy.pl
www.burdaksiazki.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek