Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wybór przygód miłosnych (i nie tylko) z pamiętników najsłynniejszego uwodziciela w historii. Zbiór zawiera krótsze i dłuższe opowiadania o miłościach i miłostkach Casanovy, brawurowej ucieczce z weneckiego więzienia, pobytu w Polsce i w Konstantynopolu, zaczerpnięte z obszernej Historii mojego życia, w pełnej wersji liczącej 12 tomów, zawierających łącznie około 3500 stron.
Swoje pisane po francusku pamiętniki Casanova zaczął spisywać w roku 1789 na zamku Dux, w obecnym Duchcovie w Czechach, gdzie osiadł w wieku 60 lat, po wieloletnich podróżach po Europie. Zgodnie z wolą autora rękopis pamiętników przekazano po jego śmierci do publikacji w Dreźnie. Posiadacze rękopisu zwlekali z publikacją, wreszcie w roku 1821 sprzedali go niemieckiemu wydawcy, wskutek czego Historia mojego życia została przetłumaczona i po raz pierwszy ukazała się w języku niemieckim, ocenzurowana w duchu epoki. Sukces wydania niemieckiego spowodował, że jeden z francuskich redaktorów zdecydował się wydać książkę we Francji, nie mając jednak dostępu do oryginalnego rękopisu, opublikował francuski tekst przetłumaczony z niemieckiego przekładu. W odpowiedzi wydawca niemieckiego tekstu wydał pamiętniki Casanovy w języku francuskim, jednak silnie ocenzurowane przez redaktora, ze zmienionymi, wyciętymi i dodanymi fragmentami. Mimo ingerencji redaktorskich pamiętniki zostały w 1834 roku umieszczone na kościelnym indeksie ksiąg zakazanych. Pierwsze pełne wydanie oryginalnego tekstu ukazało się dopiero w latach 1960–1962. W roku 2010 roku dzięki wsparciu anonimowego darczyńcy rękopis Historii mojego życia został zakupiony przez Bibliothèque nationale de France za ponad 9 milionów dolarów.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Giacomo Giovanni Casanova
Od kobiety do kobiety
tłum. Czesław Jankowski
Epoka: Oświecenie Rodzaj: Epika Gatunek: Pamiętnik
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 302
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
tłum. Czesław Jankowski
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN-978-83-288-6687-4
Wybrał, ułożył i słowem wstępnym poprzedził Czesław Jankowski.
J’ai toujours eu la faiblesse de composer les quatre-cinquième de mes jouissances dela somme de celle que je procurais à l’être charmant qui me les fournissait.1
Jest w mowie francuskiej wyraz brzmiący aventurier, lecz bardzo daleki od dawnego polskiego przekładu: awanturnik.
Polski „awanturnik” nasuwa wyobraźni naszej człowieka wyprawiającego mniej lub więcej szalone brewerie2. Francuski aventurier, włoski awenturiere, niemiecki Abenteurer nie wyprawia bynajmniej, niejako zawodowo, awantur; nie jest bynajmniej urodzonym zabijaką, kłótnikiem, hałaburdą. „Awanturnik” w rozumieniu zachodnioeuropejskim nie wyprawia awantur, lecz tylko szuka nadzwyczajnych przygód, hazardów i przypadków osobliwych; nie wszczyna bynajmniej burd, lecz łaknie życia awanturniczego, prowadzi życie awanturnicze, jest, wyrazić się wolno, typowym „błędnym rycerzem”, aczkolwiek nie żadnym w guście Donkiszota szermierzem cnoty. Pasję ma zaplątywania się w niepospolite przygody dlatego, aby... wydostawać się z nich bez szwanku. Życie uprawia pełne zmian i wydarzeń, jak sztukę dla sztuki. Nie potrafiłby żyć inaczej... Wciąż też „zmienia miejsca, widoki”; wciąż podróżuje; nienasycony z niego globtroter. Stałego miejsca pobytu nie ma i ani mu się śni zatęsknić kiedy do „własnego domu”. Czułby się „u siebie” jak w więzieniu. Stałych też środków do życia nie posiada; żyje z dnia na dzień; to na wozie, to pod wozem. Nie gardzi wszelką nastręczającą mu się „dobrą aferą” i uważa za całkiem zbyteczne skrupulatne badanie jej wartości moralnej. Przepadając za każdym hazardem, jest oczywiście namiętnym graczem — a szczęśliwym. Niedalekim jest krewnym po duchu włoskich kondotierów3 i francuskich korsarzy4, zwanych flibustierami. Cygan — zawsze; a gdy pole po temu — zawołany szarlatan.
Poprzedza go zazwyczaj rozgłos; otacza tajemniczy urok.
Zwłaszcza wiek XVIII obfitował w tego pokroju „awanturników”. Takim był przede wszystkim słynny paryski hrabia de Saint-Germain5, który uniósł do grobu tajemnicę i swego pochodzenia, i swej olbrzymiej fortuny; takim był Cagliostro6, którego generał Dąbrowski, zdobywszy szturmem San Leo, nie zdążył wyzwolić z oków Inkwizycji rzymskiej; takim był do znacznego stopnia kawaler d’Eon7, słynniejszy z intryg i mistyfikacji niż z roli swej politycznej. Takim wreszcie był, najsłynniejszy może z nich wszystkich i najpopularniejszy do dziś dnia w pamięci ludzkiej: Jan Jakub Casanova de Seingalt.
*
Na wstępie do swych pamiętników wywodzi imćpan Giovanni Giacomo vel Jacopo ród swój niemal od Adama i Ewy. Fanfarońskie8 to dygresje w najczystszym stylu XVIII stulecia. Sam sobie arystokratyczne „de Seingalt” przydał do nazwiska bardzo nawet wątpliwie szlacheckiego. Faktem jest to tylko, że Casanovowie pochodzą z Hiszpanii, że sporo ich jest do dziś dnia na Półwyspie Iberyjskim, tudzież we Włoszech, dokąd się chętnie przesiedlali.
Giovanni Giacomo ujrzał światło dzienne w Wenecji 2 kwietnia roku 1725. Ojciec jego był miernym aktorem, matka cudnej piękności szewcówną, nazwiskiem Farusi. Też występowała na scenie; złośliwi twierdzili, że „na scenie ją pokazywano”, gdyż talentu aktorskiego nie posiadała wcale. Jeszcze złośliwsi zaklinali się, że drugi jej syn Franciszek, późniejszy, wcale nawet słynny malarz-batalista, miał za ojca samego króla angielskiego Jerzego I. Mniejsza jednak o Franciszka Casanovę; wystarczy przypomnieć, że zarabiał krocie, że sypał złoto garściami i że jest twórcą wcale nie pospolitego Zdobycia Oczakowa.
Jan Jakub piękny nie był. Postawę miał jednak okazałą, oczy pełne wyrazu, doskonałe maniery, wytworną ogładę towarzyską, łatwość i zręczność w obcowaniu z ludźmi i dar jednania ich sobie. Umysł posiadał niezmiernie lotny i bystry, świetną pamięć, żywą wyobraźnię, zdolności wcale nie przeciętne, a wykształcenie ogólne bardzo nawet szerokie. Casanova może służyć za wzór... dyletanta najwyższej rangi. Już w piętnastym roku życia potrafił wyborną łaciną skreślić rozprawę jurydyczną9 o... testamentach! Kolejno: ksiądz, żołnierz, historyk, antykwariusz, publicysta, poeta, skrzypek, chemik, magik, przedsiębiorca, dyplomata... byłby niewątpliwie zaszedł daleko w którejkolwiek z tych licznych specjalności, gdyby nie rządził się przez życie całe — fantazją. Poświęciłby zbawienie wiekuiste dla dogodzenia chwilowemu kaprysowi, nagłej zachciance. Życie jego to najciekawsza powieść, to jeden nieprzerwany romans...10
Wydalony z seminarium weneckiego za okazywanie zbytniej galanterii wobec płci pięknej, faworyzowany jednak przez patriarchę i bywalec najwykwintniejszych pałaców, wykręcił się od grożącego mu więzienia i puścił się aż do Rzymu w pogoni za karierą kapłańską. Przy boku kardynała Aquavivy, w łaskach u papieża Benedykta XIV miał istotnie otwartą drogę do nie lada stanowisk i zaszczytów, lecz łaska papieska ulotniła się rychło na przysłowiowym pstrym koniu i Casanova, zrzuciwszy sutannę, wstąpił do wojska weneckiego, stojącego załogą na wyspie Korfu. Wśród kosterów11 i opojów zgrywa się do nitki, zastawia klejnoty i po drodze do Konstantynopola, zaznawszy przygód niemało z wędrownymi aktorkami, dostaje się w niewolę wojsk hiszpańskich; ucieka; dociera szczęśliwie nad Bosfor, zaznajamia się tam z hrabią Bonnevalem, słynnym awanturnikiem, wówczas (1743) istotnie już sturczonym, a urażony jakąś „niesprawiedliwością” służbową, rzuca mundur do licha. Dla chleba przyjmuje w Wenecji skromne stanowisko skrzypka w orkiestrze teatralnej, lecz ślepy traf daje mu w rękę nie lada atut życiowy. Senator Bragadino, zaleczany na śmierć przez największe powagi medyczne, jest umierający; Casanova wyrzuca odważnie za okno wszystkie lekarstwa i przywraca senatora do życia. Wdzięczny pacjent osypuje go złotem, które Casanova trwoni na skandalicznych hulankach, dokazując jak szalony. Pozwany przed trzy naraz trybunały, ucieka, napełniając kolejno rozgłosem swych przygód Weronę, Mediolan, Mantuę, Ferrarę, Bolonię. W Parmie ma za towarzyszkę jakąś wysoce tajemniczą i romantyczną młodą Francuzkę, z którą rozstaje się z okropnym skandalem w Genewie i wraca do Wenecji.
Próbuje utrzymywać się z gry w karty; jeździ dwakroć do Paryża; sądy weneckie nasiadają nań ostro i z wyroku państwowej inkwizycji wtrącony zostaje do straszliwego więzienia, zwanego I Piombi („Ołowie”), znajdującego się, jak wiadomo, bezpośrednio pod pokrytym ołowianymi blachami dachem Pałacu Dożów. Z tragicznej tej awantury wybawia Casanovę iście genialna przytomność umysłu, połączona z żelazną energią, bajeczną wytrwałością i nietuzinkową odwagą. Udaje mu się zbiec!... W lat trzydzieści parę po tej przygodzie sam Casanova opisał ją po francusku w wydanej w Lipsku w 1788 Histoire de ma fuite des prisons dela République de Venise i książka, rozchwytywana i pochłaniana przez setki ludzi, obiegła świat, jednając autorowi-bohaterowi rozgłos nadzwyczajny.
Uciekinier wenecki oparł się w Paryżu. Jego niewyczerpany humor, łatwość i układność towarzyska, jego iskrząca się inteligencja dały mu dostęp do najwytworniejszych środowisk wielkoświatowych. Obcuje z marszałkiem de Richelieu, z Crebillonem, z Fontenellem, z Janem Jakubem Rousseau12. Zabobonną księżnę de Chartres wtajemnicza w praktyki kabalistyczne; de Bernis, piastujący wówczas tekę ministra spraw wewnętrznych, wielki pan w każdym calu, mąż stanu wytrawny i w szerokich lubujący się widnokręgach, natomiast poeta nieznośnie wymuskany, słodki i bagatelny, upatrzywszy w Casanovie nadzwyczajne uzdolnienie do spraw finansowych, polecił go Choiseulowi jako wynalazcę niezmiernie pomysłowej... loterii. Loteria ta była dla Casanovy istną złotą żyłą, przynoszącą mu z kilku kolekt, oddanych mu na wyłączną eksploatację, krociowe dochody. W misjach sekretnych, politycznych i finansowych posyła go Choiseul13 to do Dunkierki, to do Amsterdamu, to w inną jaką stronę, a każda taka ekspedycja przynosi mu sumy, rzec wolno, bajońskie. Toteż żyje w Paryżu na stopie okazałej, we własnym pałacyku, pełnym służby, trzymając na stajni przepyszne konie cugowe. Cały ten jednak splendor, jak zajaśniał nagle z poniedziałku na wtorek, tak też rozwiewa się — jak sen jaki złoty. Możni protektorowie przestają troszczyć się o Casanovę, który przerzuca się do... fabrykacji wzorzystych tkanin jedwabnych. Nie wiedzie mu się. Wpada w szalone deficyty, zwalają się nań procesy, szarpany jest na wsze strony. Słowem: fiasko i pech na całej linii. Na domiar niepowodzenia, wzięty zostaje pod klucz i tylko osobliwa przychylność margrabiny d’Urfe więzienne przed nim otwiera podwoje. Rozgoryczony i rozżalony opuszcza w 1709 r. Paryż, unosząc jednak z sobą do dyskontowania weksli Choiseula na sto tysięcy franków i tyleż w klejnotach. Jedzie do Hagi; tam pożyczka nie udaje się; spieszy do Kolonii, gdzie go elektor przyjmuje łaskawie; z Kolonii udaje się do Stuttgartu, skąd, wdawszy się w pewną skandaliczną aferę, zmuszony jest uciekać i dopada Zurychu, postanawiając święcie — wstąpić do klasztoru.
Nowa przygoda miłosna udaremnia świętobliwy zamiar. Niedoszły mnich, popasawszy14 krótko w Solurze u ambasadora Francji pana de Chavigny, podąża rzemiennym dyszlem przez Bazyleę, Berno, Lozannę do Genewy. Po drodze zawiązuje długotrwały w następstwie stosunek i przyjaźń ze znakomitym uczonym-fizjologiem Hallerem15. Z Genewy odwiedza wielokrotnie rezydującego w Verney Woltera16; rozmowy z nim skrzętnie spisuje i da ich bardzo ciekawe streszczenie w Pamiętnikach swoich. Jest w Sabaudii, w Grenobli, w Awinionie. Intrygi miłosne zatrzymują go przez czas dłuższy w Aix, skąd via17 Nizza18, Genua (gdzie grają jego przekład jednej ze sztuk Woltera) udaje się do Rzymu i Neapolu — na krótko. Zamierzał na czas dłuższy osiąść we Florencji; wygnano go na rozkaz wielkiego księcia... Próbował wędrowny swój namiot rozbić w Modenie; władze miejscowe i stamtąd go wydaliły, nie bacząc na jego zażyłość z samym Suworowem. Tedy19 przez Turyn wraca do Paryża. Pojedynek zmusza go opuścić stolicę i przez czas niejaki mieszka w Augsburgu. W 1761 znowu jest w Paryżu, a rychło potem w Metzu, znowu jako konfident i doradca zwariowanej, niezmiernie bogatej pani d’Urfe, wierzącej święcie, że Casanova... odmłodzi ją w postaci cudnego pacholęcia. Widać stąd, jak dalece bohater słynnych Pamiętników mało był skrupulatny w używaniu i nadużywaniu szarlatanerii, a nawet ordynarnego oszustwa, gdy chodziło o zdobycie dla siebie dobrobytu — po linii najmniejszego oporu.
Zaledwie jednak oskubał co się zowie sfiksowaną wielką damę, puszcza się, szukając nowych przygód, morzem z Marsylii do Anglii i w Londynie prezentowany jest królowi Jerzemu III. Ma przed sobą otwartą drogę do zaszczytów i nie lada stanowiska, wiedzie jednak życie tak lekkomyślne, tak hulaszcze, tak nad wszelki wyraz romansowe i romantyczne, a tak rozrzutne, że zaplątany w brzydką sprawę ze sfałszowanym (nie przez niego!) wekslem, uważa za roztropne ulotnić się nie tylko z Londynu, lecz w ogóle z Anglii. Na kontynencie spotyka się w Tournai z hrabią de Saint-Germain, czyniącym tam praktyki i eksperymenty alchemiczne w przebraniu czarnoksiężnika, z brodą czarną po pas i laseczką z kości słoniowej w ręku. Mag nad magami zmienia mu sam, osobiście miedziaka w dukata i — o ile wnosić wolno — wtajemnicza go w niektóre magii swej arkana. W Brunszwiku ratuje Casanovę ze srogiej finansowej opresji... królewicz pruski, a w Berlinie do tego stopnia znajduje w nim upodobanie Fryderyk II, że proponuje mu stanowisko... dyrektora w jednej ze szkół kadeckich. Ale gdzieżby kto przykuł do miejsca Ahaswera20! Niespokojny duch Casanovy unosi go wciąż dalej i dalej... Przerzuca się do Rosji i zaopatrzony w listy polecające ryskiego Birona znajduje w Petersburgu dostęp do imperatorowej Katarzyny Wielkiej. Lecz nadnewskie „nuda, chłód i granity” uroku dlań nie miały. Wabiła go Warszawa. Streścimy obszerniej opis pobytu Casanovy w stolicy Stanisława Augusta, tu przeto wystarczy tylko nadmienić, że ostry pojedynek z potężnym hetmanem polnym koronnym Branickim zmusza Casanovę opuścić na rozkaz królewski Warszawę.
Z Warszawy udaje się do Drezna, z Drezna do Wiednia. Nad pięknym, modrym Dunajem obdarza go wyjątkową sympatią słynny już na świat cały Metastasio, poeta i dramaturg, autor Dydony opuszczonej, wielki faworyt cesarzowej Marii Teresy; zaprzyjaźnia się też z Casanovą znakomity La Peyrouse, francuski naturalista. Nie przeszkadza to atoli21 bynajmniej nieuleczalnemu amatorowi najwyszukańszych przygód ściągnąć na siebie niezadowolenia policji wiedeńskiej, która go z miasta wydaliła. Powtórny pobyt w Paryżu nie udał się, jak pierwszy. Musiał raz jeszcze zmykać. W Madrycie, dokąd się schronił, przyjęto go w wielkim świecie z honorami, na jakie liczyć mógł protegowany ministra, hrabiego d’Arandy. Niestety, natura wilka znów pognała do lasu. Dwie, trzy przygody miłosne, owiane niedającym się zatamować skandalem, zaprowadziły ich bohatera do więzienia. Wypuszczony zeń, po to tylko przyjechał do Barcelony, aby w tamtejszej cytadeli odsiedzieć równo dni czterdzieści trzy, podczas których zdążył napisać rozprawę krytyczną o Dziejach Wenecji Amelota de la Houssaye. Pod koniec roku 1768 zawiera w Aix znajomość z Cagliostro, zaś w Rzymie spotyka się z przyjacielem swoim de Bernisem, ambasadorującym hucznie i buńczucznie w purpurze kardynalskiej.
Widzimy potem Casanovę to w Neapolu, to w Bolonii, to w Ankonie, to w Trieście, pogodzonego z rządem weneckim i oddającego — podobno — swej ojczyźnie różne usługi dyplomatyczne. O tych politycznych usługach i zasługach Casanovy różnie mówią jego biografowie. Przypuśćmy, że istotnie Rzeczpospolita Wenecka korzystała z usług tak zręcznego i tak ustosunkowanego agenta, jakim mógł być Casanova. Rzeczą jest niewątpliwą, że opłacany był dobrze, mogąc na taką żyć stopę i na takie pozwalać sobie wydatki, wręcz rozrzutności, jak w Neapolu, w Ankonie, w Bolonii lub w Trieście. Latka zaś biegły...
To, co wiemy o pobycie Casanovy w Paryżu w roku 1783, nie świadczy bynajmniej jeszcze o „zmierzchu” 58-letniego światowca, przywykłego tak nałogowo do zdobywania serc niewieścich, jak kto inny do palenia lub do kawy czarnej, lecz spoza wiecznej fety tego jedynego w swoim rodzaju żywota poczyna wyzierać cicha, wierna towarzyszka starości: melancholia. We dwa lata potem francuski ambasador w Wenecji zaznajamia Casanovę z wnukiem księcia de Ligne, nieskończenie bogatym hrabią Waldsteinem, posiadającym między innymi rozległe dobra w Czechach. Hrabia, zachwycony Casanovą, ofiarował mu posadę bibliotekarza w jednych ze swoich czeskich dóbr, mianowicie na zamku Dux22. Że Casanova zgodził się zagrzebać w zapadłym bądź co bądź kącie, na wsi, prawie na bezludziu, przypisać to należy istotnemu znużeniu, które i nad jego temperamentem, i naturą brać zaczęło górę.
W Dux zabrał się do spisywania głośnych w następstwie na świat cały Pamiętników, które atoli doprowadził tylko do roku 1774. W Dux też, coraz bardziej zapadając na zdrowiu i na humorze, cierpiąc srodze z racji pewnej, bądź co bądź służebnej od hrabiego zależności, zgorzkniały i przeczulony — życie zakończył. Jedni powiadają: w 1799, drudzy podają datę 4 czerwca 1798, jeszcze inni utrzymują, że Casanovę śmierć zaskoczyła nagle w Wiedniu, dokąd był się z Dux wybrał na krótkie odwiedziny w roku 1803.
Oprócz wspomnianego wyżej opisu ucieczki z więzienia weneckiego oraz rozprawy De testamentis napisał Casanova i drukiem ogłosił niejedną pracę z zakresu historii, krajoznawstwa, filozofii i etyki. Sporą zwłaszcza dozą zdrowego rozsądku i bynajmniej nie banalnych i powierzchownych zapatrywań wyróżnia się rzecz o lichwie, dedykowana cesarzowi Józefowi II; w innym essai, niewydanym dotychczas, traktuje Casanova kolejno o niewolnictwie, bogactwie, karze śmierci, władzy monarszej, chemii, matematyce, o ateizmie, astronomii, malarstwie, teozofii, budownictwie, językach starożytnych etc. etc. Dla nas oczywiście najciekawsze jest ogłoszone w 1774 roku studium o wypadkach zaszłych w Polsce: Istoria delle turbulenze della Polonia dalle morte di Elisabeth Petrovna fino alia pace fra la Russia e la Porta Ottomana.
Ale przetrwał Casanova w pamięci ludzkiej do dnia dzisiejszego i rozgłos zyskał wszechświatowy tylko i jedynie jako autor Pamiętników. Są też one istotnie urągającym czasowi monumentem wysokiej wartości obyczajowej i psychologicznej. Pisał je, jak się rzekło, sześćdziesięcioletni Casanova w Dux, w dalekim od świata, ustronnym tusculum23, w malowniczych okolicach czeskich Cieplic (Teplitz) nie w rodzinnym języku swoim włoskim, lecz po francusku, popełniając niejeden italianizm, niejeden latynizm, a nawet ordynarny błąd gramatyczny. Styl tylko pozostał dziełem istotnego, niepowszedniego talentu pisarskiego. Casanovy Dzieje mojego życia (Histoire de ma vie) ukazały się w druku dopiero w lat wiele po śmierci ich autora. Zaczęła je drukować w oryginale jedna z największych firm wydawniczych świata, F. A. Brockhausa w Lipsku, w roku 1826; ukończyła druk ostatniego, dwunastego tomu w r. 1838.
Od tej daty szło w świat Pamiętników Casanovy wydanie za wydaniem. Tłumaczono je, jeżeli nie od deski do deski, to w obszernych wyciągach we wszystkich cywilizowanych krajach. Tylko nie u nas, w Polsce. Pełnego przekładu rozgłośnych „memuarów” piśmiennictwo nasze nie posiada; nie istnieje też ścisły lub streszczony przekład polski poszczególnych rozdziałów.
*
Ostatnimi czasy obiegał świat efektowny film kinematograficzny, będący transpozycją w czasy teraźniejsze wirtuozowskich przygód miłosnych Casanovy. Mniejsza o mniej lub więcej szczęśliwą pomysłowość układaczy i reżyserów filmu; chodzi o to, że stosując się do utartych wyobrażeń, zwano w anonsach reklamowych filmu, a we wszystkich językach świata Jana Jakuba Casanovę de Seingalt „królem donżuanów24”.
Nic bardziej opacznego być nie może!
Nieśmiertelny bohater opery Mozarta i poematu Byrona ma to tylko wspólnego z autorem nieśmiertelnych pamiętników, że zarówno jednemu, jak drugiemu ulegała dosłownie każda kobieta, po którą spodobało mu się sięgnąć. Ma jeszcze to wspólnego jeden i drugi, że obaj byli, jak wyrażano się w Polsce przed wiekami, wielce płci niewieściej ciekawi, czyli wyrażając się najprościej, że obaj nad wszystko lubili kobiety.
Na tym się jednak kończy erotyczna analogia, ustępując miejsca bardzo, ale to bardzo wyraźnej antytezie.
Pierwowzór wszystkich w następstwie donżuanów świata, Don Juan Tenorio, nie tylko był par excellence25, lecz, wyrazić się wolno, był jedynie: zdobywcą. Prawy donżuan zdobywa kobietę, łamiąc opór jej z niewzruszoną bezwzględnością, często gęsto pastwi się nad swą ofiarą i porzuca ją, sięgając po następną. Chodzi mu nie tyle o nasycenie swego pożądania, ile o tryumf, o nasycenie bezgranicznej miłości własnej. Chodzi mu równolegle o możliwie największą liczbę tych, które padły mu w objęcia, mniejsza, czy oszołomione jego brawurowym atakiem, czy ujęte w sidła wyrafinowanej strategii, czy zmożone własnej krwi rozszaleniem się nagłym... mniejsza! Byle posiąść!
powiada bohater fantastycznego dramatu Zorilli; a gdy jego współzawodnik Don Luis zwraca uwagę na brak w tej ogromnej liście konkiet27... nowicjuszki klasztornej, dotknięty w ambicji swej Don Juan ofiaruje się chełpliwie dorzucić... gotującą się do ślubu narzeczoną przyjaciela! Byle uwiedzionych była liczba nieprześcignięta przez nikogo! Wprost bajeczna! W słynnej arii Madamina da Leporello u Mozarta przepysznie złośliwy wyraz tej ambicji typowo donżuańskiej.
Donżuan pławi się z lubością nie tylko w tkliwych spojrzeniach, lecz i we łzach niewieścich. Donżuanem utarło się nazywać powszechnie wytrawnego, wykwalifikowanego, niejako zdobywcę serc: le séducteur émérite, wyraziłby się Francuz. Donżuan rzuca złoto, jeżeli nie garściami, to z gestem wielkopańskim, nosi wysoko głowę i do brylowania jak stworzony; epikurejczyk28 i sceptyk do szpiku kości, kpi sobie z Pana Boga i diabła, uwodząc kobiety na prawo i na lewo, mordując ojców, mężów, braci, a wszystko bez cienia wyrzutów sumienia. Kobiety, odzyskawszy przytomność i równowagę, lżą i przeklinają donżuana. Wspomnienia o nim trapią je jak zmora. Desperują, że go na drodze swej spotkały... A on nic sobie z tego nie robi. Nasycił się i rekord zdobył. Niczego mu więcej do szczęścia nie trzeba.
Typem wręcz odmiennym jest Casanova. Jeżeli Don Juan ma wszelkie prawo do nazwy doskonałego uwodziciela, parfait seducteur, to Casanova natomiast jest doskonałym kochankiem, l’amant parfait.
Dla donżuana rzeczą jest główną, ba, jedyną: zdobycie kobiety. Dla Casanovy, i każdego posiadającego w mniejszym lub większym stopniu jego organizację duchowo-fizjologiczną, ma wartość bezcenną cały przebieg miłosnej przygody, choćby miała mu zgotować nie same tylko rozkosze i upojenia. Casanova sam kocha; Casanova samego siebie oddaje kobiecie ukochanej; Casanova dba w równej mierze o danie jej maksimum szczęścia, jak o zadowolenie własne; Casanova splata i rozplata wiecznie nowy marywodaż29 erotyczny, z upodobaniem, z pasją, z lubością, z maestrią wirtuoza, egzekwującego na koncercie najtrudniejszą i najświetniejszą zarazem kompozycję muzyczną.
On też, podobnie jak donżuan, wciąż i nieustannie przez życie całe ma do czynienia z kobietami. Czy tylko dla kolekcjonowania i kompletowania trofeów? Nie! Casanova tak żyć nie może bez stosunku miłosnego z kobietą, jak — wybaczyć proszę trywialne porównanie — jak palacz nałogowy bez papierosa lub cygara. Dnia nie przeżyłby bez kobiety. Casanova nie goni za coraz nową liaison dangereuse30; ona się sama mu nawija, jakby całkiem naturalnym rzeczy składem. Magnes po drodze wszystką stal przyciąga, zagarnia. Stu ludzi, zaaferowanych lub niewrażliwych, przejdzie mimo najpiękniejszej, najciekawszej kobiety... Zatrzyma się jeden tylko: Casanova. I „epizod” gotowy. Z takich epizodów złoży się niepostrzeżenie życie całe.
Życie całe Jana Jakuba Casanovy było jedną, nieprzerwaną serią przygód miłosnych.
I żadna z nich nie zostawiła po sobie ani jemu... ani partnerce wspomnień przykrych, gorzkich, bolesnych. Wręcz przeciwnie! Kobieta, z którą Casanova przeżył w stosunku miłosnym choćby dzień jeden tylko, wspominać o nim będzie długo, długo bardzo, może do końca życia z uczuciem dziwnie tkliwym; jeżeli nie z melancholią tęsknoty za czymś bardzo cudnym, a niepowrotnym, to w każdym razie z przedziwnie szlachetną serdecznością. Kobiety z właściwą im instynktowną przenikliwością czują doskonale w mężczyźnie Casanovę lub Don Żuana. Zmożone, oddają się donżuanowi; same w ręce idą Casanovom. Z pierwszymi idą na emocjonująca grę hazardową i najczęściej przegrywają, opłacając słono i gorzko zaznane tylko... wrażenia; z drugimi idą jak na niewątpliwie znakomicie zaaranżowaną majówkę, pewne prześlicznych krajobrazów, wystawnego menu, rozkosznych rozrywek, urozmaiconej zabawy, chwil w miarę tkliwych i w miarę szalonych, a pewne dyskrecji... murowanej.
Wirtuozostwo miłosne w połączeniu z niespożytym temperamentem przedłuża, zda się, w nieskończoność życie erotyczne „wieczystego kochanka” z typu Casanovy.
Płomienność i głębia uczucia cudnych elegii siedemdziesięcioparoletniego Goethego31, rozkochanego w młodziutkiej Ulryce von Levetzow, towarzyszce długich sam na sam spacerów po cienistych alejach Marienbadu i Karlsbadu, miłosne intermezzo mediolańskiego Kossutha32, liczącego niewiele mniej lat, przyjazd bez mała siedemdziesięcioletniego Kraszewskiego33 w 1881 roku do Wiednia na kongres międzynarodowy w towarzystwie prześlicznej panny Negri, dialogi u kominka osiemdziesięcioletniego Fontenelle’a34 z kochanką lat młodzieńczych, panią de Chevreuse, listy dogorywającego Heinego35 do tajemniczej po dziś dzień panienki (może Kamili Selden, może Elizy von Krienitz?) którą zwał swoją najdroższą „Mouche” (muszka) — wszystko to jest przecie niegasnącym nigdy, wspólnym wszystkim krajom i czasom odblaskiem nieśmiertelnego casanowizmu. Nie donżuanerii, lecz tej właśnie całożyciowej potrzeby kobiety, tej odradzającej się nieustannie potrzeby narkotyzowania życiowej atmosfery stosunkiem z kobietą coraz innym, właśnie oczarowującym niewyczerpanym odmian swych bogactwem. Nie chodzi o kobietę coraz inną; chodzi o coraz to nowy, w nieśmiertelnej swej świeżości, stosunek do kobiety. A powiedziane już jest przez to, że nie to jest najcenniejsze, co się od kobiety bierze — a nawet otrzymuje — lecz to ma najprzedziwniejszą wartość dla natur o całe niebo szlachetniejszych i subtelniejszych niż Don Żuana, to mianowicie... co się kobiecie daje.
Nie za kobietami gonił przez życie całe Casanova, lecz — za miłością. Nie był on kolejnym kochankiem „dwóch czy trzech tysięcy kobiet”, jak woła przerażony Janin, lecz był do ostatniego tchu kochankiem, wielbicielem, najwierniejszym niewolnikiem Miłości.
A że w tej nieustannej pogoni za ekstazą miłosną, podczas tych nad wyraz częstych wypraw do Cytery36 „zniesławił”, jak wyraża się tenże Janin, tyle to a tyle „ofiar wyuzdanej namiętności”... Ach!... Czy nie wypadałoby raz przecie odzwyczaić się od upatrywania w każdej „uwiedzionej” kobiecie... ofiary mężczyzny? Zazwyczaj role są równe; odpowiedzialność, o ile w ogóle mowa o niej być może, jednakowa... Przeto też jeżeli już à tout prix37 chcemy cisnąć gromem oburzenia w żywot Casanovy, weźmy w dłoń zamiast jednego gromu pęk cały i „ogniem z nieba” ogarnijmy całe cywilizowane społeczeństwo XVIII stulecia, którego obyczajowości jednym z najwierniejszych i najciekawszych odbić był awanturniczy żywot rozgłośnego „libertyna”.
Społeczeństwo XVIII stulecia poczytywało przecie za rzecz całkiem naturalną i logiczną pędzenie takiego żywota, jaki pędził Casanova. Powiedzmy więcej. Casanova posiadał nie jeden, lecz mnóstwo przymiotów otwierających przed nim wśród współczesnego mu społeczeństwa: sławę i kredyt. Był szarlatanem, jak Cagliostro magnetyzerem, jak Mesnier iluminatem38, magiem koptyjskim, posiadał niezmierny talent wyprowadzania ludzi w pole, mistyfikowania ich, wykierowywania na kpów39, a zarazem nie mniejszy dar wyszachrowywania od kobiet wszelkich „dóbr doczesnych”, tumanienia bogaczy i wyzyskiwania hojnych legatów. Obdarzył Francję loterią; miał wszystko po temu, aby być wynalazcą montekarlońskiej ruletki! Żył, nie oglądając się na nic; sto razy z cudzej kieszeni; sto razy jak „ptak niebieski”; niezliczoną ilość razy w zatargu z władzami bezpieczeństwa publicznego... I... fetowano go, ściskano, honorowano. Wszystkie drzwi stały przed nim otworem. Piersi miał zasypane orderami wszystkich włoskich księstewek; kawalerem był krzyża papieskiego.
„Życie Casanovy — pisał Janin, najsurowszy i najniesprawiedliwszy ze wszystkich komentatorów jego Pamiętników — to jedno bagno, to jedno kazirodztwo, jedno wiarołomstwo od Paryża do Rzymu, jedna ruja i porubstwo, wszeteczeństwo i nierząd, praktykowane dzień po dniu, godzina za godziną. Urodzony z dziewczyny publicznej i ojca o niewiele większej wartości moralnej, w piętnastym już roku życia ojca przeszedł i matkę. Ileż wręcz nieprawdopodobnych przygód! Ileż okoliczności i wydarzeń sprzyjających, jak nie można lepiej, chuciom wyuzdanym! Ileż ten człowiek splugawił miejsc poświęconych i niepoświęconych, nie oszczędzając ani niskich chat, ani dumnych pałaców! Nie było dlań świętego miejsca ani w zajeździe, ani w klasztorze, ani na poddaszu, ani pod stropem katedry, w polu, w ogrodzie, na publicznej drodze!... Nie uszanował ani Paryża, ani Wenecji, ani wsi, ani miasta, ani monarszego dworu! Ani młodości zaledwie rozkwitniętej, ani lat podeszłych, ani dzieciństwa, ani starości, ani damy, ani pokojówki, ani komediantki, ani przeoryszy!... Nic nie było w stanie pohamować impetu jego chuci wyuzdanej, niesytej, rozszalałej. Kochał w równym stopniu złoto i rozkosze miłosne, z jednakową zręcznością umiał przerabiać miłość na złoto, jak złoto na miłość”.
Rozmyślnie przytoczyliśmy sąd ten surowy, wyszły40 spod pióra głośnego swego czasu krytyka paryskich „Debatsów”41, szermierza „zdrowego rozsądku” w epoce rozkwitania romantyzmu; przytoczyliśmy dlatego, aby szkic niniejszy nic nie miał — w niczyjej opinii — wspólnego z „apologią” Casanovy. Owszem, niech i Katon42 przyjdzie do głosu! Od wymyślań: libertyn, deprawator, rozpustnik, debosz, farmazon, szuler, szarlatan, oszust! — podobnie jak dotąd nie rozsypała się w proch sława wszechświatowa Casanovy wespół z poczytnością jego nieśmiertelnych Pamiętników, tak też i wobec nieuniknionych w dalszym ciągu wznoszeń oczu do nieba oraz załamywania rąk przy akompaniamencie sutych wyzwisk niechybnie się ostoi.
O wiele słuszniej chciano widzieć w Casanovie wiele cech Fausta43. On też był człowiekiem, którego interesowało wszystko, dosłownie wszystko, co umysł ludzki zaprzątało. On też mógł powtórzyć za legendowym bohaterem arcydzieła Goethego:
może nie z tak „gorącą usilnością” (heisses Bemühen), jak średniowieczny wędrowny alchemik wirtemberski, w każdym jednak razie z pasją i zręcznością nie byle jako wykształconego dyletanta, zdobywającego się od czasu do czasu na traktowanie tej lub owej specjalności ze sprawnością najzupełniej zawodową. I nie tylko jako sport naukowy uprawia Casanova przerzucanie się od filozofii do matematyki ścisłej, od astrologii do bibliofilstwa, od zabiegów leczniczych do gry dyplomatyczno-politycznej. Chodzi mu o istotę spraw, zagadnień, objawów. Stara się dotrzeć do jaźni rzeczy i do ich początku. Szuka prawdy... Jest w nim niezaprzeczenie przynajmniej coś niecoś z Fausta niepokojów, usiłowań — i rojeń.
Jeszcze żywiej wobec Casanovy staje przed oczyma postać Żyda Wiecznego Tułacza. Oczywiście, że skończony światowiec i na wskroś „Europejczyk” z epoki roccoco nie odbywa wiecznej swej wędrówki z kosturem w dłoni, w płaszczu romantyczno-balladowym, z rozwianą na piersiach siwą brodą — jak sobie wyobrażamy bezimiennego ucznia Chrystusowego, o którym wyrosła nieśmiertelna legenda z ostatnich wersetów Ewangelii św. Jana. Oczywiście, że żywot Casanovy nic nie ma w sobie ekspiacyjnego45, jak straszna wędrówka tułacza Ahaswera. Niesie go tylko i niesie po świecie, pędzi z miejsca na miejsce, jakby jakaś siła fatalna, jakby jakieś Przeznaczenie. Nie brakło niezawodnie przesadnych i bojaźliwych dusz, żegnających się in petto46 przy spotkaniu dziwnego, jakby upiorowego człowieka w nieustannym ruchu, okrążającego nieprzerwanie Europę, jakby w pogoni za dniem wczorajszym, lub partego naprzód pod przymusem jakimś tajemniczym. Tfu! Zgiń, przepadnij, maro niesamowita! Joannes Buttadeus?... Isaac Laquedem?... Czy ducha ich tragiczne wcielenie?
Uspokójcie się, panie i panowie, nie macie przed sobą żadnej inkarnacji jerozolimskiego sprzed dziewiętnastu wieków Żyda o kamiennym sercu, co z progu swej lepianki zaszydził ongi plugawo ze Zbawcy Świata, dźwigającego krzyż na Golgotę. Przed wami wytworny, elegancki, bajecznie sprytny i bajecznie interesujący „awanturnik”, używający życia bez miary i bez pamięci, robiący w samej rzeczy najautentyczniejsze złoto z łatwowierności i głupoty ludzkiej, mistrz nad mistrzami w grze miłosnej, uwodziciel nieskończonej liczby kobiet, bezpamiętny i bez żadnych skrupułów, ale tak subtelny, iż każda z uwiedzionych stanąć by mogła do przysięgi, że właśnie ona zgięła go do swych stóp, podczas gdy wszystkie inne kobiety rzucały mu się bezwstydnie w objęcia!
Pan Aldo Rava, wydawca i komentator całego szeregu listów niewieścich pisanych do Casanovy (Lettres de femmes à Jacques Casanova, Paryż, 1912) wyraża się z niezaprzeczona słusznością:
„Listy te, które ja pierwszy oddaję do rąk szerokiej publiczności, wierzę święcie, iż rzucą nieoczekiwane światło na Casanovę, tego wręcz wyjątkowego człowieka, to jest takiego, który byłby wyjątkowym człowiekiem w każdym kraju, w każdej w ogóle epoce. Dowiodą te listy, sądzę, niezbicie, że musiało być w Casanovie coś więcej i coś wartościowszego ponad piękną prestancję47 urodziwego mężczyzny, ponad wirtuozowską zręczność pogromcy serc i uwodziciela, ponad niejako zawodowość szczęśliwego amanta. Musiało w nim być coś, co nie tylko kładło mu kobiety w ramiona, lecz zarówno za młodu, jak i wówczas, gdy ciążyło na nim spore już brzemię lat — dawało mu kobiet najszczersze uczucia, przywiązanie, sympatię, szacunek, poświęcenie, a to ze strony kobiet zarówno młodych, jak starych, bardzo inteligentnych i bardzo przeciętnych, niepospolicie głośnych, tudzież niepospolicie rozumnych i utalentowanych”.
Kto z kobietami dużo miał do czynienia, odczytywać będzie nie bez wzruszenia i nie bez głębszych refleksji listy takiej np. szczerej, prostej, a jakże wiernej i kochającej Franczeski Buçohim, „uściskującej z całego serc” przez lat tyle... „takiego” Casanovę! „Vous avez bien raison de vous aimer car vous étes très intéressant et aimable. Vous avez tort de croire qu’on ne vous aime pas”48 — pisała do siedemdziesięcioparoletniego Casanovy ostatnia w życiu jego kobieta, Eliza von der Recke, „naturalna” siostra księżnej Doroty Kurlandzkiej, uosobienie, to prawda, egzaltacji nerwowej, ale bądź co bądź jedna, jeżeli nie z gwiazd, to z gwiazdek XVIII wieku.
*
Memuary Jana Jakuba Casanovy de Seingalt należą do pereł literatury pamiętnikowej.
Nie są, ani słowa, lekturą dla pensjonarek... Lecz tyle jest przecie innych, a prześlicznych utworów wierszem i prozą, jakby stworzonych na nagrody szkolne w niebieskiej lub czerwonej oprawie ze złoconymi wyciskami! Zostawmy Pamiętniki Casanovy, nie urągając im i nie złorzecząc, w spokoju na półce bibliotecznej, na miejscu — honorowym. Cenne są jako dokument historyczny sporej wagi, tudzież jako utwór nieskazitelnie „stylowy”.
Przy całej swej formie powieściowej i treści nieraz bardzo drastycznej, nie współzawodniczą one bynajmniej i wyłącznie z takimi li tworami jak Il Decameron Boccaccia49 lub romans Louveta de Couvray50Les amours du chevalier de Faublas. Rychlej już dadzą się pamiętniki Casanovy porównać pod względem werwy i ujmowania przedmiotu z autobiografią Benvenuta Celliniego51, a pod względem otwartości z Wyznaniami Jana Jakuba Rousseau52. Rzecz jednak główna i zasadnicza w tym, że w memuarach Casanovy zajmuje szeroki i mistrzowski obraz obyczajów i i zwyczajów prawie tak wielkie i wybitne miejsce, jak historia w pamiętnikach Ksenofonta, Cezara lub Jeffersona53. Ta właśnie kulturalno-obyczajowa duża wartość pamiętników Casanovy stanowi główny ich tytuł do sławy i niewygasającej świeżości.
Dzisiejszym naszym upodobaniom może nie odpowiadać jedynie chyba tylko „rozwlekłość” niezmiernie drobiazgowej narracji Casanovy. Aczkolwiek opis np. ucieczki spod więziennych ołowianych dachów weneckich skreślony jest z mocą dramatyczną, której by Casanovie mógł szczerze pozazdrościć niejeden pierwszorzędny powieściopisarz współczesny. Przypomnijmy, że zupełny tekst Pamiętników Casanovy w monachijskim najwzorowszym wydaniu J. Müllera obejmuje czternaście tomów, a najlepsze wydanie francuskie świeżej daty (1910, Paryż, Garnier Frères), wzorowane na pierwszym wydaniu włoskim Brockhausa, liczy zwartego druku tomów osiem. Zapoznanie się od deski do deski z taką obfitością choćby najświetniej prowadzonego opowiadania wystawiłoby na zbyt ciężką próbę ciekawość czytelnika teraźniejszego, a przede wszystkim jego czas, rozbity dziś na tyle różnorodnych, a terminowych zajęć.
Książka, którą pozwalamy sobie oto złożyć w ręce publiczności naszej, jest jakby spacerem po ogromnych Pamiętnikach Casanovy. Poszczególne rozdziały, stanowiące w odpowiednim streszczeniu zamkniętą w sobie całość, niby nowele samoistne i obrazki, ukazują całe ich bogactwo, wyrazistość i wdzięk. Dają pełne wyobrażenie o całości tego jedynego w swoim rodzaju kalejdoskopu, potrząsanego z niezmierną zręcznością przez istnego „magika” galanterii, zalotności, sentymentu, bezczelności i dowcipu.
Cz. J.
Zakopane, na Antałówce, willa Witkiewicza, sierpień, 1920 roku.
Narrację swą pamiętnikową rozpoczyna Jan Jakub Casanova zaznaczeniem starożytności rodu, z którego pochodzi.
Don54 Jakub Casanova — brzmią pierwsze wyrazy Pamiętnika — urodzony w Saragossie, stolicy Aragonii, syn naturalny Jaśnie Wielmożnego Pana Franciszka, porwał z klasztoru, w roku Pańskim 1428 Donnę55 Annę Palafox nazajutrz po wykonaniu przez nią ślubów zakonnych. Don Jakub był sekretarzem króla Jegomości Alfonsa. Uciekł z uprowadzoną niewiastą do Rzymu i rok tam cały w więzieniu przesiedział, po czym papież Marcin III rozwiązał śluby zakonne Anny i związek jej małżeński z Jakubem Casanova pobłogosławił — na instancję56 Don Juana Casanovy, ochmistrza dworu papieskiego, a stryja pana młodego...
Po wyliczeniu długiego szeregu antenatów57 kładzie Casanova na karty Pamiętnika imię ojca swego, Kajetana Józefa Jakuba, opuszczającego dom rodzinny w 1715 i idącego w świat — szukać szczęścia.
„Kajetan Józef Jakub — pisze — zerwał się w świat, zapłonąwszy osobliwszym afektem ku aktorce imieniem Fragoletta, grającej role subretek58. Zakochany po uszy, a bez grosza przy duszy, jął dla chleba tańczyć, po czym został aktorem, wcale jednak mizernym. Nie wiedzieć: z płochości wrodzonej czy zazdrością rozgoryczony, dość że rozstał się z Fragolettą i przystał do trupy komediantów, popisujących się w Wenecji. Na wprost mieszkania, które zajmował, miał swój warsztat szewski niejaki Hieronim Farusi, ojciec przepięknej szesnastoletniej jedynaczki, Zanetty. Młody aktor zakochał się w niej na zabój i pozyskał wzajemność dziewczyny. Pozwoliła siebie wykraść. Była to zresztą jedyna droga do nadziemskiego raju, gdyż w oczach waćpana Hieronima, jako też jego żony, każdy komediant w ogóle był osobistością obrzydliwą i pogardy godną. Zakochani, zaopatrzeni w niezbędne dokumenty i w towarzystwie dwu świadków, udali się do patriarchy weneckiego, który chętnie pobłogosławił ich legalny związek. Marzia, matka Zanetty, narobiła hałasu co niemiara, ojciec umarł ze zgryzoty. Z małżeństwa tego po dziewięciu miesiącach urodziłem się ja — 2 kwietnia roku 1725”. Ojciec Casanovy umarł w kwiecie lat, w 36. roku życia, matka, śliczna jeszcze i młoda kobieta, rwała się w świat szeroki; babka nie miała ochoty poświęcać się zbytnio dla wnuka; opiekun, imć pan Grimani, patrycjusz wenecki, którego Kajetan Józef Jakub był jeszcze za życia uprosił o kierowanie losami syna, nie miał najmniejszej intencji do niańczenia cudzego „bębna”, jak się wyrażał. Postanowiono tedy59 jak najszybciej pozbyć się z domu dziesięcioletniego już chłopca.
Oddano go do szkół do Padwy, zalokowując na kwaterze i wikcie jakiejś starej Słowaczki...
Na te już pacholęce lata Casanovy przypada pierwsza przygoda miłosna, którą by można zatytułować „Bettina”.
Co też za dziwny czasem zbieg okoliczności ludzi ze sobą sprowadza!
Gdybym, będąc dzieckiem, nie cierpiał na częste nadmierne rzucanie się krwi nosem, nigdy by oczy moje nie oglądały Bettiny, tej Bettiny, dla której serce moje chłopięce pierwszą w życiu zabiło miłością. Nadmierne tracenie krwi dało się zdrowiu memu fatalnie we znaki; osłabłem, ledwiem włóczył nogami i chodziłem jak osowiały, niezdolny zająć się niczym. Nie pomogły „odczarowywania” pewnej wiedźmy-znachorki z Murano, do której babka parokrotnie mnie woziła. Lekarz radził wywieźć mnie z Wenecji, zapewniając, że zmiana powietrza i otoczenia przywróci mi zdrowie. Matka moja, babka i opiekun mój, jegomość pan Grimani, usłuchali dobrej rady. Przewieziono mnie do Padwy i zalokowano u pewnej wysoce niesympatycznej starej Słowaczki. Wszystko mnie od niej odstręczało: i zachowanie się, i wygląd, i mizerność jej niechlujnego „pensjonatu”. Nocą zagryzały mnie literalnie pchły i pluskwy; w dzień głodny byłem jak pies, ile że klimat padewski istotnie wyśmienicie oddziaływał na mój zdrowostan. Ani słowa, raz po raz udawało mi się ściągnąć coś niecoś z wiktuałów ku wielkiemu zmartwieniu gospodyni, zachodzącej w głowę: kto by to mógł w jej spiżarni myszkować! Zdarzało mi się też często wyciągnąć profit z mego „urzędowania” jako decurio w szkole, do której uczęszczałem. Do zaszczytu tego doszedłem przez pilność i wrodzone zdolności. Urząd mój polegał na przeglądaniu zadań trzydziestu moich kolegów, poprawianiu i wystawianiu stopni. Toteż zabiegano o moje względy, podsuwając mi nawet przednie smakołyki, którymi... nie gardziłem, cenzurując zadania coraz niesprawiedliwiej. Tego już w końcu było niektórym starszym kolegom za wiele. Zadenuncjowali mnie nauczycielowi. Podczas indagacji60 wyszła na jaw cała mizeria mego bytowania w „pensjonacie” starej Słowaczki. Nauczyciel, sprzyjający mi bardzo, wymógł na matce mojej, że mnie od Słowaczki odebrano i oddano na kwaterę — do jego własnego domu. O zacny, szanowny, nieoceniony mój dobroczyńco!
Księdzem był doktor Gozzi; miał lat dopiero 26; skromny, ugrzeczniony, okrąglutki... Do tego stopnia był tylko mną zajęty, że w ciągu niespełna półrocza opuścili go wszyscy uczniowie. Postanowił tedy otworzyć kolegium połączone z internatem; projekt ten atoli dojrzewał całe dwa lata, w ciągu których nauczył mnie doktor Gozzi wszystkiego, co sam umiał, do gry na skrzypcach włącznie. Przydała mi się ta gra, ach, jak bardzo przydała raz nie jeden w życiu!