Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Kolonializm się skończył, jednak wyobrażenia pozostały”,
piszą w tej śmiałej reportersko-eseistycznej książce autorzy.
Czy rasizm jest częścią polskości? Agnieszka Kościańska i Michał Petryk w swoim historyczno-antropologicznym śledztwie badają systemowe wymiary rasizmu przeciwko czarnym migrantom i Romom w Polsce. Sięgają po przedwojenne związki Polski z kolonializmem, opisują PRL-owską politykę wobec przybyszy z zaprzyjaźnionych afrykańskich krajów, wreszcie przedstawiają jak rasizm i kolonializm wpłynęły na sytuację nie-białych Polaków i przybyszy w III RP
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pamięci Lidii Ostałowskiej
W 2015 roku, kiedy uciekający przed wojną Syryjczycy usiłowali dostać się do Europy, walczący o władzę w Polsce lider ówczesnej opozycji mówił, że uchodźcy przenoszą „różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, mogą tutaj być groźne”[1], sugerując, że stanowią oni grupę odrębną biologicznie. Kilka dni wcześniej rozmawialiśmy z pewnym przedsiębiorcą, dawnym burmistrzem miasteczka w północnej Polsce. Okazał się zdecydowanym przeciwnikiem przyjmowania uchodźców. Dowodził: „To są leniwe czarnuszki. Znam ich, pracowałem w Stanach z Murzynami, są leniwi, kradną”. Był głuchy na nasze argumenty. Chociaż w pewnym momencie przypominał sobie, że jego koledzy, Polacy, w Ameryce kradli nawet z Armii Zbawienia, i przychylił się do myśli, że potrzebującym trzeba pomagać, na koniec stwierdził, że „za wszystkim stoi czarnuszek Obama, który tu ich przysłał”. Rozstaliśmy się więc bez porozumienia. W tym czasie polski internet kipiał od nienawiści. Pojawiały się pomysły, żeby otworzyć Auschwitz i tam umieścić uchodźców: „No teraz to możemy przyjmować pełną pa… pełnym dymem gości z Afryki”[2].
Skąd pomysł, żeby skojarzyć mieszkańców Bliskiego Wschodu z Afroamerykanami czy Afrykanami? Dlaczego głównym tematem kampanii wyborczej są biologiczne granice między „nami” a „nimi”? Stopniowo zauważaliśmy, że takie kategoryzowanie jest powszechne. Czasem jedynie ukrywa się przed pierwszym rzutem oka.
Co łączy Syryjczyków z Afryką i co różni ich od nas? Być może to, że siebie widzimy jako białych, a „ich” nie, nawet jeśli mają jasną skórę i wyglądają jak Europejczycy z południa. Taką interpretację sugerowała swoim zachowaniem pasażerka autobusu, którym po rozmowie o „czarnuszkach” wracaliśmy do domu. Zmieniła miejsce, bo – jak powiedziała nam porozumiewawczo – nie chciała siedzieć koło „czarnego”, który okazał się Grekiem. Cóż, my z kolei nie chcieliśmy koło rasistki, więc też się wtedy przesiedliśmy. Można się przesiąść, dyskutować albo odejść, jednak co zrobić, kiedy rasistowskie wypowiedzi prowadzą do wygranych wyborów?
Przez lata oboje myśleliśmy o rasie jako o czymś związanym głównie ze Stanami Zjednoczonymi. W 2006 roku w Nowym Jorku mieszkaliśmy na Brooklynie, nasze okno wychodziło na ścianę. Towarzyszyły nam karaluchy, myszy i szczury, a także drgania powodowane przez przejeżdżającą co kilka minut kolejkę. Na naszej ulicy prawie nikt nie był biały. Nie da się nie pomyśleć o rasie, będąc w takiej sytuacji. W tych okolicznościach to my byliśmy inni, „obcy”. To doświadczenie wróciło ze zdwojoną siłą, gdy cztery lata później znaleźliśmy się w białej enklawie w Cambridge w stanie Massachusetts, dziesięć minut spacerem od Harvardu, kompletnie niedostępnego dla naszych brooklyńskich sąsiadów. Rasizm w Stanach Zjednoczonych jest głęboki i strukturalny, przypudrowany retoryką politycznej poprawności. Kreuje geografię miast. Wyznacza losy jednostek, ogranicza ludności niebiałej dostęp do dobrych szkół, intratnych prac oraz błyskotliwych karier od pucybuta do milionera. Leży u podstaw państwa, którego demokratyczne fundamenty tworzyli właściciele niewolników[3].
Ale skąd rasa i rasizm w Polsce? Owszem, osoba czarna wzbudza zainteresowanie na ulicach polskich miast i wsi, porażają nachalne spojrzenia, nienawistne komentarze, często z seksualnym podtekstem. Kiedy w biało-czarnej grupie byliśmy obiektem zaczepek nieodnoszących się bezpośrednio do rasy, uznawaliśmy to za przypadek, mimo że zdarzały się tylko, gdy był z nami przyjaciel, którego matka pochodzi z Kenii. Myśleliśmy, że strukturalnego rasizmu w Polsce nie ma, bo historycznie nie kolonizowaliśmy Afryki, nie uczestniczyliśmy w transatlantyckim handlu niewolnikami, nie mieliśmy segregacyjnych praw Jima Crowa ani apartheidu. Jednak dyskusja o „czarnuszkach” z Syrii i pomysły internautów, by „gości z Afryki” przyjmować w Auschwitz, uzmysłowiły nam, że rasizm w Polsce jednak jest i kształtuje nie tylko wyobraźnię społeczną, ale i życie codzienne. Wypowiedź Kaczyńskiego i jego wygrana w wyborach poprzedzonych kampanią zbudowaną na straszeniu innością uzmysłowiły nam, że rasizm – podobnie jak w Stanach Zjednoczonych – ma nad Wisłą charakter strukturalny. Współczesna polska państwowość i tożsamość zbudowane są na fundamentalnie rasistowskich mechanizmach wykluczenia, których skrajną manifestacją jest dramat rozgrywający się na granicy polsko-białoruskiej w 2021 i 2022 roku – niezgodne z prawem nieprzyjmowanie wniosków o azyl, dehumanizacja uchodźców pozwalająca na wywożenie ich z powrotem do lasu i budowa muru. Co tym bardziej poraża w kontraście z solidarną postawą wobec białych uchodźczyń z Ukrainy, pokazującą, że Polacy są zdolni do empatii wobec obcokrajowców i udzielania im pomocy[4].
Stwierdzenie Kaczyńskiego, które rozpoczęło w Polsce długi okres rządów prawicy, jest głęboko zakorzenione w późnodziewiętnastowiecznym naukowym rasizmie i niemieckiej kolonialnej medycynie tropikalnej. Jeszcze na początku XIX wieku lekarze, zastanawiając się nad tym, czy biali mogą żyć w koloniach, zgodnie z obwiązującą wtedy teorią miazmatyczną za tamtejsze choroby winili warunki zewnętrzne. Obawiano się, że biali nie będą w stanie się do nich przystosować, a by się uodpornić, musieliby zmieszać się z ludnością miejscową, co z kolei szkodziłoby „czystości” rasy. Dopiero Robert Koch udowodnił, że źródłem chorób są drobnoustroje przenoszone przez ludzi, niekoniecznie chorych. Jego odkrycia stanowiły nowe otwarcie w medycynie i zachowują aktualność do dziś. Ta nowatorska wiedza teoretycznie była równościowa i demokratyczna – zarazki może rozsiewać każdy. W praktyce jednak nałożyła się na wcześniejsze wyobrażenia o ludności miejscowej i politykę imperialną – w duchu naukowego rasizmu uznano, że największym zagrożeniem dla białego człowieka są czarni, gdyż ze względu na brak ucywilizowania wiodą niehigieniczne życie, w rezultacie to wśród nich plenią się choroby. Trzeba było więc zamknąć ich w obozach i odgrodzić się od nich kordonami sanitarnymi. Kaczyński – wielbiciel głębokich odniesień – nie mógł nie znać prac Kocha i kontekstu ich powstania. Ustalenia noblisty mają bowiem też polską historię. Zaczynał karierę jako lekarz w Wolsztynie w zaborze pruskim. W przeciwieństwie do wielu Niemców nie miał nic przeciwko Polakom. Ponoć nauczył się nawet polskiego, a badania nad wąglikiem prowadził wspólnie z miejscowym aptekarzem Józefem Knechtlem. Polskie środowisko lekarskie wspierało jego karierę i z entuzjazmem przyjmowało odkrycia. Potem Koch wiele lat spędził w niemieckich koloniach w Afryce, gdzie pracował dla władz imperialnych i tworzył obozy, na przykład na jednej z wysp na Jeziorze Wiktorii, pozwalające na izolowanie czarnych – chorych rzeczywiście bądź tylko potencjalnie – od białych.
Wypowiedź Kaczyńskiego wywodzi się właśnie z tego myślenia i imperialnych praktyk. Ale dotyka czegoś jeszcze. Czegoś, co kształtuje polskie myślenie o rasizmie. Praktyki wypracowane przez Kocha w Afryce wróciły do zaborowej Polski. W Prusach obawiano się Polaków i polskich Żydów, tak samo jak Afrykanów w koloniach. Starano się powstrzymać migrację z zaboru rosyjskiego, wprowadzono na granicy restrykcyjny system kontroli sanitarnej – rozdzielano rodziny; kobiety, mężczyzn i dzieci rozbierano, badano, dezynfekowano, w razie wątpliwości poddawano kwarantannie lub odsyłano z powrotem. Uważano bowiem, że – tak jak Afrykanie – Polacy i Żydzi, szczególnie ci zza wschodniej granicy, mogą przenosić choroby, zagrażające zdrowiu prawdziwie białych mieszkańców Cesarstwa[5]. Można by przypuszczać, że tego rodzaju doświadczenie skłoni Polaków do prawdziwej solidarności ze skolonizowanymi ludami Afryki – nic bardziej mylnego; prowadziło ono raczej do uporczywego udowadniania własnej przynależności do rasy białej, a po odzyskaniu niepodległości do domagania się, by Liga Narodów przydzieliła nam część terytorium dawnych niemieckich kolonii. A przede wszystkim wiodło do myślenia o Polsce jako integralnej części kolonialnej i rasistowskiej Europy.
Robert Koch i inni kolonialni lekarze funkcjonowali w czasach, gdy na historię, współczesność i rozwój ludzkości patrzono przez pryzmat rasizmu naukowego. Zgodnie z tą teorią tworzoną przez przedstawicieli rozmaitych dyscyplin, między innymi antropologów fizycznych, ludzi dzieli się na rasy, czyli pozostające w hierarchicznych relacjach podgatunki. Naukowy rasizm bazował na wcześniejszych uprzedzeniach i stereotypach, przekuwał je na język nowoczesnej wiedzy, uzasadniał zbrodnie kolonializmu, a potem nazizmu. Jego założenia – że to biologia wynikająca z określonego pochodzenia leży u podłoża różnic – podważano już w pierwszych dekadach XX wieku. Ostatecznie pogrzebały je osiągnięcia współczesnej genetyki, która pokazała ponad wszelką wątpliwość, że pochodzenie wszyscy mamy, mówiąc najogólniej, wspólne.
Nie zastanawiamy się nad tym, jak wygląda nasze drzewo genealogiczne. A warto na nie spojrzeć. Genetyk i popularyzator nauki Adam Rutherford policzył naszych przodków:
W badaniach genetycznych zakładamy, że pokolenie to czas dwudziestu pięciu do trzydziestu lat, a w każdym pokoleniu, patrząc wstecz, liczba przodków się podwaja, co oznacza, że w czasie pięciuset lat każdy z nas miał 1 048 576 przodków. Przez tysiąc lat: 1 099 511 627 776 – to ponad bilion, około dziesięć razy więcej niż liczba ludzi, którzy kiedykolwiek żyli na Ziemi. Ów pozorny paradoks pokazuje, jak bardzo mylimy się, myśląc o pochodzeniu. […] Nasze drzewo genealogiczne splata się samo ze sobą, kiedy cofamy się w czasie. Z pewnością każdy ma bilion przodków, ale im dalej patrzymy w przeszłość, tym częściej powtarzają się te same osoby[6].
Zatem niezależnie od położenia geograficznego i rodzinnych czy narodowych legend jako ludzie mamy mnóstwo wspólnych przodków; jesteśmy więc między sobą bliżej spokrewnieni, niż chcieliby zwolennicy rasowej bądź narodowej czystości. Pochodzenie wszyscy mamy wspólne.
Co więcej, badania genetyczne wskazują na to, że ludzie od zawsze podróżowali i wszędzie, gdzie się znaleźli, uprawiali seks, czego oczywistym następstwem jest nasze istnienie. Zatem zgodnie z ustaleniami genetyków
każdy nazista ma żydowskie pochodzenie. Każdy biały suprematysta ma przodków z Bliskiego Wschodu. Każdy rasista ma afrykańskich, indyjskich, chińskich, rdzennie amerykańskich, aborygeńskich przodków, tak jak wszyscy inni i to nie tylko w tym sensie, że ludzkość pochodzi od afrykańskich gatunków z zamierzchłej prehistorii, ale przynajmniej z czasów starożytnych, a być może znacznie późniejszych. Czystość rasowa jest całkowitą fantazją. Wśród ludzi nie ma czystej krwi, jedynie mieszańcy[7].
Mieszkańców Afryki chętnie charakteryzuje się przez kolor skóry, choć ma on różnorodne odcienie „wspólne z Hindusami i Australijczykami, ludnością Ameryki Południowej i niektórymi Europejczykami”. Podobnie jest w Europie: „Pigmentacja bladoskórego Szkota jest bardzo odległa na palecie kolorów od tej typowego Hiszpana, jednak obu nazywamy białymi”. Czyli cechy pozwalające nam rzekomo na pierwszy rzut oka określić czyjeś pochodzenie są dla danej „rasy” dalece niespecyficzne. Kolejnego przykładu dostarcza fakt, że po tym, jak na świecie charakteryzowanie ponad miliarda mieszkańców Azji przez określenie ich koloru skóry jako żółty wyszło z użycia (choć w Polsce niekiedy można się z nim spotkać), „głównym wyznacznikiem rasowym Azjatów z Dalekiego Wschodu są zmarszczka nakątna (która występuje także u Berberów, Inuitów, Finów, Skandynawów, Polaków, rdzennych Amerykanów i ludzi z zespołem Downa) oraz grube proste czarne włosy”. Zatem „tradycyjne kategorie rasowe są niespójne w swych rozgraniczeniach taksonomicznych”[8]. Z punktu widzenia genetyki rasa nie istnieje. Jak ujął to David Reich, specjalista od starożytnego DNA z Harvardu:
Większość badaczy, łącznie z genetykami, zgadza się, że „rasa” jest kategorią konstruowaną społecznie […]. Istnieją delikatne korelacje między pochodzeniem geograficznym i cechami fizycznymi, a także medycznymi. Zrozumienie tych współzależności jest istotne, ale nie ma twardych granic, jedynie delikatne odcienie[9].
Naukowo nieistniejąca kategoria „rasy” odgrywa istotną (choć przecież szkodliwą i krzywdzącą) rolę w organizowaniu życia wspólnotowego i stosunków pomiędzy rządzonymi a rządzącymi. Historycznie pozwalała motywować i rozgrzeszać kolonializm, niewolnictwo, ksenofobię, a nawet pańszczyznę opartą na „rasowym” rozgraniczeniu pomiędzy „chamem” a panem sarmatą o niebieskiej krwi. Nie ma więc rasy, jest jedynie rasizm. Rutherford formułuje jego zwięzłą definicję: „jest uprzedzeniem dotyczącym pochodzenia przodków i może być przyczyną działań dyskryminacyjnych”[10]. W rezultacie jedni (biali) mają prawa i przywileje, a inni (uznani za niebiałych) są ich pozbawieni. Także w Polsce, rasizm jest bowiem systemem globalnym i niestety nie jesteśmy z niego wyłączeni.
Granice „rasy” w życiu społecznym są równie nieostre, co z punktu widzenia genetyki. Bardzo dobrze pokazują to doświadczenia Polaków za granicą. Także nasze osobiste. Na Brooklynie w portorykańskiej okolicy płynnie przechodzącej w chasydzką po raz pierwszy słyszeliśmy zwyczajne codzienne rozmowy w jidysz i zastanawialiśmy się, czy właśnie tak brzmiała przedwojenna Warszawa. Nieco dalej na północ mieszkali głównie Polacy (przeważnie z Łomży i okolic), a kilka kroków stąd, idąc Broadwayem, pod torami napowietrznej linii metra wszyscy przechodnie byli czarni. Wyglądaliśmy widocznie i niezaprzeczalnie inaczej niż otaczający nas ludzie. Jednak wszystkie żywioły różnych języków, obyczajów, kolorów oczu, włosów i skóry mieszały się nieprzerwanie w granicznych obszarach i w przeciwieństwie do innych miejsc, które zdarzyło nam się odwiedzić w Stanach, trudno było tu mówić o ścisłej segregacji. Ale początkowo o tym nie myśleliśmy, nie zastanawialiśmy się nawet nad swoją innością, bo szybko zrozumieliśmy, że wcale się nie wyróżniamy, mimo że stereotypowo biali w naszej kilkupiętrowej kamienicy byliśmy tylko my, nasz współlokator i ekscentryczny mieszkaniec wyższego piętra. Wszyscy mówili między sobą wyłącznie po hiszpańsku, choć przecież z nami wymieniali angielskie uprzejmości, kiedy spotykaliśmy się na schodach albo w chińskiej pralni po drugiej stronie ulicy; od razu wiedzieli, że jesteśmy imigrantami – nasz akcent nie pozostawiał wątpliwości. W tej okolicy chyba nigdy nie spotkaliśmy białego anglosaskiego Amerykanina, mimo że tylko pięć minut na rowerze dzieliło nas od modnego wtedy Williamsburga, zamieszkanego przez faktycznych i aspirujących artystów i hipsterów, którzy nawet jeśli zapuszczali się czasami pod nasz dom, nawet jeśli przechodzili obok ustawionych na ulicy stolików, gdzie starsi sąsiedzi grali w domino, zamaszyście układając kolejne kamienie i uderzając nimi o blat, byli tu niewidoczni. W przeciwieństwie do imigrantów nie należeli do tej przestrzeni, nikt nie zwracał na nich uwagi. Nie odzywali się tutaj do nikogo. Z kolei kiedy odzywaliśmy się my, wymowa zdradzająca zagraniczne pochodzenie odbielała nas, byliśmy po prostu imigrantami. Czuliśmy się w naszej dzielnicy dobrze i bezpiecznie, wiedząc, że wystarczy jedno zdanie i jasne będzie, że nie jesteśmy Anglosasami, że należymy do innej wspólnoty. I tak się złożyło, że była to właśnie wspólnota ludzi niebiałych. Kiedyś siedzący obok w wagonie metra mężczyzna w reakcji na prośby żebraka podającego się za zagubionego obcokrajowca spojrzał porozumiewawczo, mówiąc: „z takim akcentem twierdzi, że dopiero co przyjechał, akurat…”. Rozpoznał w nas kogoś takiego jak on sam, kogoś, kto rozumie, jak to jest być obcym, kogoś, kto wciąż jest z zewnątrz.
Płynność klasyfikacji rasowych pokazują też bardzo dobrze badania nad polską migracją zarobkową na Zachód. W Anglii Polacy często pracują z imigrantami z innych części świata; mimo że czują się biali, często nie są postrzegani jako tacy, bo wykonują określone prace bądź po prostu mają wschodnioeuropejski akcent, który od razu lokuje ich poza nawiasem białego społeczeństwa. W Hiszpanii z kolei bywa, że są postrzegani jako Europejczycy z północy, czyli prawie Niemcy, a zatem jak najbardziej jako biali. W kontekście Stanów Zjednoczonych białość Polaków problematyzują nie tylko współczesne doświadczenia, ale też historia – na początku XX wieku ograniczano odgórnie liczbę migrantów z naszego regionu, południa Europy i Azji. Najwidoczniej nie uznawano ich za należących do białej rasy[11].
Klasyfikacja rasowa na osi swój – obcy bywa płynna także w Polsce. Wiele lat później spacerowaliśmy po parku w Warszawie, na ławeczce wśród świeżej zieleni siedziało dwóch młodych mężczyzn, sprawiali wrażenie zadowolonych i nie całkiem zgodnie z polskim obyczajem zagadali do nas. „Jeśli on jest Anna Grodzka, to ja jestem szympans bonobo!”, odezwał się niższy z grubym dredem wystającym spod czapki z daszkiem. Początkowo trudno było zrozumieć, co chce powiedzieć, jakby wyrażał się w obcym języku. Chyba zorientował się i powtórzył. „Jeśli on mówi, że jest Anna Grodzka, to ja jestem szympans bonobo i mogę za darmo jeździć tramwajem, bo nie trzeba kasować biletu za zwierzęta”, mówił z porozumiewawczym uśmiechem. Czyżby był przeciwnikiem dyskryminacji ze względu na gatunek? Jednak pierwsza część jego wypowiedzi dotyczyła czegoś zupełnie innego. Najwyraźniej wciąż liczył, że mu przyklaśniemy. „Jeśli on może nazywać się Anna Grodzka, to ja jestem szympans bonobo!”, powtórzył trzeci raz. „Chyba się nie zgodzimy”, powiedziało stanowczo jedno z nas, ruszając przed siebie. „Wesołych świąt”, dodało drugie z życzliwością, która miała ukryć zakłopotanie. „Jakich świąt, jakich świąt?”, zapytał zdredowany. Była Wielka Sobota. Nawet nie próbowaliśmy reagować. Po prostu szliśmy dalej, zza pleców słysząc „Happy Purim!”, które powtarzał mężczyzna, w podtekście sugerując, że ktoś, kto nie chce potępić Anny Grodzkiej, z pewnością jest po prostu Żydem. Może wywnioskował to z naszego wyglądu? A może po prostu uznał, że polskość wymaga transfobii? Trudno nam było to zrozumieć, miał przecież dredy, a kiedy my mieliśmy alternatywne fryzury, nieraz nazywano nas małpami i brudasami. Nie sposób zresztą zgadnąć, co miał na myśli, składając życzenia z okazji Święta Losów, ale z tonu odnosiło się wrażenie, że nic dobrego. Oczywiście nic nam się wtedy nie stało, ale był to jeden z impulsów do tego, by o tym napisać; bo innym się stało, bo inni nie byli we dwójkę, nie trafili na łaskawy humor oprawców, nie mówili dość dobrze po polsku albo przeciwnie – mówili po polsku zbyt dobrze, jak na swój wygląd, po prostu nie mieli tyle szczęścia.
Zatem nie trzeba wyjeżdżać, by poczuć się obco, ale migracja jest źródłem wiedzy o inności. Polacy za granicę zabierają ze sobą „polską” wiedzę o świecie. Jednocześnie są dla rodzin i przyjaciół w kraju źródłem informacji na temat rasy i rasizmu na Zachodzie – poprawności politycznej, praktyk rasistowskich, różnych ras i towarzyszących im emocji. Wśród imigrantów w Wielkiej Brytanii powstało określenie osoby, która nie mieści się ich zdaniem w znanych w Polsce kategoriach rasowych: słowo „ciapaty”, od nazwy indyjskiego chleba ćapati. Potem w czasie brutalnej, ksenofobicznej i uderzającej głównie w przybyszy z Europy Wschodniej kampanii poprzedzającej referendum brexitowe, pobiciom Polaków na Wyspach towarzyszyły liczne ataki na imigrantów w Polsce. Powstała więc paradoksalna sytuacja: te same osoby, które doświadczyły przemocy ze względu na pochodzenie, przekazywały do Polski klimat niechęci wobec inności[12].
Poza tym Polacy często eksportują wizję kraju bazującą na bardzo wybiórczej, oficjalnej interpretacji historii, jako kraju tolerancyjnego, wolnego od rasistowskich uprzedzeń. Wczesną jesienią 2006 roku w podziemiach synagogi na manhattańskim Upper East Side na spotkaniu z historykiem Janem Tomaszem Grossem z okazji amerykańskiego wydania jego książki Strach zebrało się kilkadziesiąt, może sto osób, w większości Żydów. W spotkaniu wzięli udział konsul generalny kraju, w którym urodziła się przynajmniej część publiczności, a także główny bohater. Rozpoczął rabin, przedstawiając autora książki i konsula. Mówiąc o dyplomacie, użył sformułowania „wielki przyjaciel Żydów”, które spotkało się z protestem charakteryzowanego. „Nie jestem wielkim przyjacielem Żydów”, zaznaczył konsul ku naszemu zdziwieniu i zawiesił na kilka sekund głos. „Jestem przyjacielem wszystkich ludzi”. Później było już tylko lepiej i mocniej; usłyszeliśmy, że w Polsce nie ma antysemityzmu, a Radio Maryja nie wpływa na rzeczywistość. Oboje patrzyliśmy po sobie, przewracaliśmy oczami i ciężko wzdychaliśmy, słysząc te deklaracje. Siedzący obok nas rzucali nam porozumiewawcze spojrzenia, nie wyglądali na zaskoczonych, wszyscy byli starsi i wiedzieli o życiu znacznie więcej niż my. Z ich reakcji można było wnioskować, że o Polsce też wiedzą sporo, a na pewno więcej, niż podejrzewał niefortunny mówca. Doskonale rozumieli nasze wściekłe zakłopotanie i wstyd. Wtedy właśnie stało się dla nas jasne, że przyjdzie nam wysłuchiwać tych kłamstw i pobożnych życzeń bez końca – w Polsce nie ma rasizmu, w Polsce nie ma antysemityzmu, w Polsce jest gościnność i tolerancja; przecież jesteś Żydem, Romem, Afrykaninem, niekatolikiem, a żyjesz – nikt nie spalił cię na stosie; sam widzisz, jacy my, Polacy, jesteśmy tolerancyjni. Jednak jeśli zastanowić się nad zdarzeniem w synagodze, łatwo dostrzec, że nie ma w nim nic szczególnego. Najlepszymi oficjalnymi metodami radzenia sobie ze skomplikowaną historią i wynikającą z niej trudną współczesnością są przemilczenia i bagatelizacje: w Polsce „nie ma rasizmu”, to nas nie dotyczy.
Mimo że z Polski różnymi kanałami płynie przekaz o kraju bez rasizmu (a na pewno bez antysemityzmu), pewnych rzeczy nie daje się ukryć. Kiedyś przypadkowo spotkany manhattański squatter zapytał: „Co myślisz o Cyganach?”. Pytanie wydało się dziwne. W odpowiedzi do głowy przychodziło jedynie nieco stereotypowe doświadczenie zachwytu muzyką graną przez dwóch młodych wirtuozów na imprezie promującej książkę Lidii Ostałowskiej. Kiedy usłyszał o sympatii do tej muzyki i jej twórców, nieznajomy odetchnął z ulgą; wspomniał, że jego matka też jest artystką, i dodał, żeby wyjaśnić, skąd wzięło się pytanie: „przyjeżdża tu sporo kolesi z Europy, politycznie poprawni, rozumiesz, lewacy, weganie i tak dalej, ale kiedy wspomnisz o Cyganach, okazuje się, że ich nienawidzą”. Wrogość wobec Romów wydaje się w Europie powszechna. Kiedy prosili o azyl w Zjednoczonym Królestwie, Brytyjczycy byli niechętni. Grozili wprowadzeniem wiz dla wszystkich mieszkańców wschodniej części Europy, żeby tylko nie wpuścić Romów. Polskie władze utrzymywały, że żadnej dyskryminacji nie ma, a wszystkim swoim problemom „Cyganie” sami są winni. Na dowód tego prezentowano statystyki o słabym wykształceniu, nieznajomości języka polskiego i ogólnie nieciekawej mentalności. Od Romów jednak słychać było zupełnie co innego: prześladują ich skinheadzi oraz parafianie wracający z niedzielnej mszy, policja nie kiwnie palcem w ich obronie, dzieci są źle traktowane w szkole, zdarzają się morderstwa na tle rasowym[13].
Obserwacje nowojorskiego squattera okazały się szczególnie trafne w kontekście tego, co działo się w Europie Środkowo-Wschodniej po śmierci George’a Floyda. W całym regionie organizowano akcje solidarnościowe. W kilku krajach próbowano przekuć społeczne poparcie dla ruchu Black Lives Matter na sympatię dla Roma Lives Matter albo All Black Lives Matter, podkreślając, że miarą rasizmu w regionie jest stosunek do Romów[14]. To Romowie w tej części świata byli niewolnikami, mieszkali – i często nadal mieszkają – w gettach. Uwarunkowania strukturalne ograniczają ich dostęp do edukacji, a w rezultacie możliwości kariery. Sami zainteresowani zdecydowanie widzą analogie między swoim położeniem a sytuacją Afroamerykanów. W ostatnich dekadach Romowie w naszym regionie często stosują „czarność” jako retorykę protestu, odwołując się nie tylko do dokonań amerykańskiego ruchu na rzecz praw obywatelskich, ale też wykorzystując na przykład style muzyczne takie jak hip-hop[15]. Dlatego nie dziwią masowe wsparcie przez nich ruchu Black Lives Matter w całej Europie Środkowo-Wschodniej ani pojawiające się w tym kontekście próby zwrócenia uwagi na problemy Romów. Działania te jednak nie przyniosły oczekiwanych skutków.
Demonstracje Black Lives Matter spotkały się z przychylnością białej większości i przynajmniej części środków masowego przekazu – na przykład w Polsce jedna z młodych aktywistek, Bianka Nwolisa, trafiła na oładkę magazynu „Vogue” i udzieliła głównym polskim mediom serii wywiadów, w których opowiedziała o życiu czarnych Polaków[16]. Ale kiedy starano się pokazać podobieństwo sytuacji Floyda, czy Afroamerykanów w ogóle, do sytuacji Romów w regionie, zainteresowanie opadało. W jednym z węgierskich miast najpierw odbyła się demonstracja Black Lives Matter, a zaraz po niej zaplanowano protest pod hasłem Roma Lives Matter, ale nic z niego nie wyszło, bo wszyscy sobie poszli, została jedynie garstka działaczy. Terrell Jermaine Starr, afroamerykański aktywista i dziennikarz piszący o czarności w Europie Wschodniej, skomentował to tak: „We are not their Niggers” – „Nie jesteśmy ich czarnuchami”. Wyjaśniał, że to nie Afroamerykanów czy czarnych w ogóle, lecz właśnie Romów boją się biali w regionie. To ich oskarża się o to, że naruszają biały porządek, obarcza winą za własne niepowodzenia, widzi jako niezaradnych czy po prostu przestępców. Afroamerykanie są znani głównie z filmów, a gdy pojawią się na żywo, owszem, mogą wzbudzać sensację, ale kiedy zostaną zidentyfikowani jako Amerykanie, stają się częścią ciągle tak bardzo lubianego na Wschodzie Zachodu. Potwierdzają to też doświadczenia osób zza Atlantyku podróżujących do Polski[17]. Dużo trudniejsza oczywiście jest sytuacja migrantów, a także urodzonych już nad Wisłą ich dzieci, dla których Polska jest jedyną ojczyzną. Jednak ich doświadczenia są bardzo zróżnicowane, zależne też od innych czynników, takich jak klasa społeczna czy miejsce zamieszkania.
W Polsce i w Europie Środkowo-Wschodniej w ogóle często zaprzeczamy rasizmowi, mówiąc, że przecież nie ma u nas czarnych, bo nie mieliśmy kolonii, nie braliśmy udziału w handlu niewolnikami. Ale rasizm to też lokalna nienawiść do Romów, choć zwykle jej tak nie nazywamy. Jak stwierdził romski aktywista z Kosowa, Isak Skenderi:
Zdaniem gadzia, jeśli uciskasz Roma, nie wyrządzasz szkody. Dlatego wielu otwartych i nastawionych antyrasistowsko ludzi zwykle nabiera wątpliwości, kiedy ma zdecydować, czy pozwolić, a może raczej należałoby powiedzieć: nie pozwolić, Romowi na przejście przez ich ziemię. Chętnie wykorzystują romskich pracowników do najbrudniejszych prac i płacą im grosze albo w ogóle nie płacą. Mijając Roma żebrzącego na ulicy, kopią jego pudełko na monety i uznają go za nieczłowieka, oczywiście są przekonani, że Rom znalazł się w tej sytuacji życiowej z własnej winy[18].
Przyjrzyjmy się dwóm osiom polskiego rasizmu[19]. Pierwsza z nich wiąże się z globalnymi ideologiami i ogólnoświatową historią kolonializmu i handlu niewolnikami. Polskę zwykle postrzega się jako wolną od ich wpływów – widać jednak liczne powiązania naszego kraju i naszej narodowej tożsamości z tymi poglądami i procederami. Przekłada się to na niechęć i dyskryminację osób czarnych, definiowanych bardzo szeroko. Czarność, nawet jeśli dotyczy ludzi urodzonych nad Wisłą, jest kwintesencją obcości, czarny jest kolorem migranta. Obejmuje nie tylko Afrykanów, ale też na przykład, jak widzieliśmy, Syryjczyków. Ale rasizm – to jego druga oś – wyrasta też z rozwijającej się lokalnie przez wieki niechęci do mniejszości, a nawet klas niższych. Przede wszystkim chodzi o Romów, ale też Żydów i między innymi Ukraińców (o których w Polsce tradycyjnie mówi się przecież, że mają czarne podniebienia), Białorusinów, a także ludzi z nieco dalszego wschodu, na przykład Wietnamczyków czy ostatnio Banglijczyków. Koncentrujemy się na Romach, ale uprzedzenia wobec innych grup są częścią tego samego zjawiska. Na nasze myślenie wpłynęły liczne lektury dotyczące mniejszości, przede wszystkim wnikliwe analizy historii polskiego antysemityzmu[20]. Te dwie osie czy dwa wymiary zazębiają się, przeplatają, uzupełniają i wzajemnie kreślą.
Rozmowa o rasizmie w Polsce, czy bardziej ogólnie w Europie Wschodniej, jest istotna zarówno poznawczo, jak i politycznie, bo uzmysławia jego prawdziwie globalny zasięg i wielorakie źródła, pozwala wyjść poza tradycyjne myślenie o nim jako zjawisku północnoatlantyckim, wyrastającym z ukształtowanej przez kolonializm nowoczesnej kultury Zachodu. Przez lata mówiono, że nas to nie dotyczy, że to jest gdzieś indziej[21]. Ale jednocześnie tę globalność dostrzegano już w XIX i na początku XX wieku – podążamy tropem tego myślenia. Zatem rasizm i idące z nim w parze łączenie praw i przywilejów z białością jak najbardziej nas dotyczą, a co więcej – kształtują naszą tożsamość.
Rasizm dotyczy nas wszystkich. Skoro klasyfikacje rasowe są płynne, każdy z nas może stać się jego ofiarą, zostać zakwalifikowany jako niebiały. Jednak zwykle uderza on w migrantów, ich dzieci, potomków niewolników, mieszkańców Globalnego Południa, mniejszości. Biali Polacy są bardziej narażeni na inny jego wymiar. Każdego i każdą z nas dotyka rasizm jako system myślenia. Niektóre jego schematy są tak głęboko zakorzenione w naszej kulturze, że niezwykle trudno się z nich wyzwolić. Kto nigdy nie złapał się za portfel na widok wróżących „Cyganek”? Kto nigdy nie pomyślał, że może nie jest najlepiej, że ta biała dziewczyna ma czarnego chłopaka? Komu nigdy nie przyszło na myśl, że za problemy Afryki trzeba winić leniwych „Murzynów” albo że każdy „Murzyn” w Ameryce to narkoman lub w najlepszym razie sprzedawca narkotyków? Komu nigdy nie wymknęło się któreś z polskich powiedzonek typu „sto lat za Murzynami” czy „Kali ukraść krowa”? Kto nigdy nie obawiał się, że śniadoskóry mężczyzna jest terrorystą?[22] Kto nigdy nikomu nie przypisał jakiejś cechy ze względu na pochodzenie lub kolor skóry? Komu nigdy nie przyszło na myśl, że etiopscy maratończycy odziedziczyli po przodkach szybkość? Kto nigdy nie uznał wyczucia rytmu czarnych artystów za atrybut związany z kolorem i afrykańskim pochodzeniem? Kto nigdy nie podziwiał żydowskich „wrodzonych” zdolności handlowych i matematycznych? Pytania można mnożyć, ale co najważniejsze – sformułować inaczej, pogłębić. Bo rasizm to nie tylko uprzedzenia wobec grup czy jednostek, ale też, a może przede wszystkim, kulturowe kategoryzacje. Naczelna z tych kategoryzacji to podział na cywilizację, której trzeba bronić, i barbarzyństwo, które jej zagraża[23]. Cywilizacja jest biała, oświecona, europejska. Barbarzyństwo jest niebiałe – przez kolor skóry, ale też z braku oświecenia, a przede wszystkimi Oświecenia. Kiedy mówimy: cywilizacja, mamy na myśli cywilizację europejską, jej wersję nowoczesną, prawa człowieka i demokrację. Jej właśnie musimy bronić przed barbarzyństwem, przed Szekspirowskim Kalibanem, niepasującymi do niej przybyszami z dalekich krajów czy nawet klasami niższymi. Zapominamy jednak, że białą cywilizację zbudowano na wyzysku i cierpieniu tych wszystkich, których z białości wykluczono i którzy zagrażali czystości „rasy” i zabierali miejsce „białym”. Jak pisał Tadeusz Borowski o więźniach Auschwitz: „To myśmy budowali piramidy […], byli brudni i umierali naprawdę”[24]. Obrona cywilizacji przyjmuje formy dalekie od demokratycznych, a prawa człowieka należą się tylko białym, bo tylko oni są w pełni ludźmi. Czy to jest człowiek, zastanawiał się Primo Levi w tytule słynnej książki. Samo istnienie cywilizacji wynika z pracy tych, którym odmawia się człowieczeństwa, to na ich barkach opiera się świat, do którego odmawia się im wstępu.
Zatem czy my, Polacy, przedmurze chrześcijańskiej cywilizacji europejskiej, faktycznie jesteśmy niewinni? Czy rzeczywiście nas rasizm nie dotyczy? A może wszyscy jesteśmy rasistami?
Du Bois w Moskwie
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Nie ma rasy. Jest tylko rasizm
[1] sk, mc, Jarosław Kaczyński boi się, że uchodźcy sprowadzą zarazę? Tak mówił na wyborczym wiecu, „Gazeta Wyborcza”, 13.10.2015, https://bit.ly/3LiCTvW [dostęp: 27.08.2021].
[2] Cyt. za Bartosz T. Wieliński, Hejter polski: Auschwitz to idealny pensjonat dla Syryjczyków, „Gazeta Wyborcza”, 5.08.2015, https://bit.ly/3ODom08 [dostęp: 26.08.2021].
[3] Charles W. Mills, The Racial Contract, Cornell University Press, Ithaca 1997.
[4] Przemysław Sadura, Sylwia Urbańska, Dwie granice, dwie Polski, „Krytyka Polityczna”, 26.03.2022, https://bit.ly/3LZySgv [dostęp: 29.04.2022].
[5] Teorię Roberta Kocha i jej związki z niemieckim kolonializmem odtwarzamy za Lenny A. Ureña Valerio, Colonial Fantasies, Imperial Realities: Race Science and the Making of Polishness on the Fringes of the German Empire, 1840–1920, Ohio University Press, Athens 2019, rozdz. 2 i 3.
[6] Adam Rutherford, How to Argue with a Racist: History, Science, Race and Reality, Weidenfeld & Nicolson, London 2020, s. 72.
[7] Tamże, s. 78.
[8] Tamże, s. 35, wyróżnienie nasze.
[9] Cyt. za Angela Saini, Superior: The Return of Race Science, Beacon Press, Boston 2019, s. 183.
[10] A. Rutherford, How to Argue with a Racist…, dz. cyt., s. 20.
[11] Alina Rzepnikowska-Phillips, Shifting Racialised Positioning of Polish Migrant Women in Manchester and Barcelona, [w:] Relating Worlds of Racism: Dehumanisation, Belonging, and the Normativity of European Whiteness, red. Philomena Essed, Karen Farquharson, Kathryn Pillay i Elisa Joy White, Palgrave Macmillan, Cham 2019, s. 191–219; Magdalena Nowicka, ‘I don’t mean to sound racist but…’ Transforming racism in transnational Europe, „Ethnic and Racial Studies” 2018, 41(5), s. 824–841; Anna Safuta, Fifty shades of white: Eastern Europeans’ ‘peripheral whiteness’ in the context of domestic services provided by migrant women, „Tijdschrift voor Genderstudies” 2018, t. 21(3), s. 217–231; A. Saini, Superior…, dz. cyt., s. 82.
[12] M. Nowicka, ‘I don’t mean to sound racist but…’, dz. cyt.
[13] Zob. np. Dorota Kania, Grażyna Zawadka, Dyskryminacyjna argumentacja, „Życie”, 26.01.2000; Tomasz Rowiński, Nie muszą uciekać, „Nowiny”, 28–30.01.2000. O antycyganizmie w Wielkiej Brytanii zob. np. Judith Okely, The Traveller-Gypsies, Cambridge University Press, Cambridge 1983; David M. Smith, Margaret Greenfields, Gypsies and Travellers in Housing: The Decline of Nomadism, Policy Press, Bristol 2013.
[14] Sunnie Rucker-Chang, COVID-19, Systemic Racism, and Saying “Roma Lives Matter”, „Europe Now”, 1.04.2021, https://bit.ly/3vKXYZq [dostęp: 16.08.2021].
[15] Anikó Imre, Whiteness in Post-Socialist Eastern Europe: The Time of the Gypsies, the End of Race, [w:] Postcolonial Whiteness: A Critical Reader on Race and Empire, red. Alfred J. López, State University of New York Press, Albany 2005, s. 79–102; Felix B. Chang, Sunnie T. Rucker-Chang, Roma Rights and Civil Rights: A Transatlantic Comparison, Cambridge University Press, Cambridge 2020; Sunnie Rucker-Chang, On Emancipatory Blackness in Central and Southeast Europe, wykład wygłoszony w ramach seminariów Russian and East European Studies, Oxford School of Global and Area Studies, University of Oxford, 11.02.2021.
[16] „Vogue” wrzesień 2020; D. Wysocka-Schnepf, Dziewczynka z protestu: Zmieniam świat! Stop calling me Murzyn!, „Gazeta Wyborcza”, 11.06.2020, https://bit.ly/3vn4p6h [dostęp: 3.09.2021].
[17] Sunnie Rucker-Chang, Elana Resnick, Piro Rexhepi, Terrell Jermaine Starr, Alicia Strong, Chelsi West Ohueri, The Contours of Race, Racialization, and Race-Making: A Roundtable Discussion, zdalny zjazd Association for Slavic, East European, and Eurasian Studies, 5–8 i 14–15.11.2020.
[18] Isak Skenderi, All black lives matter, 8.06.2020, https://bit.ly/38oeKFC [dostęp: 3.09.2021].
[19] Książka ta opiera się na rozmaitych źródłach: etnografii, głównie obserwacji uczestniczącej w przestrzeniach, w których dyskutuje się o inności; autoetnografii, czyli refleksyjnym spojrzeniu na nasze własne doświadczenie i rozmowy związane z definiowaniem swojskości i obcości; wywiadach pogłębionych z osobami narażonymi na dyskryminację ze względu na pochodzenie oraz ją zwalczającymi; badaniach archiwalnych, przede wszystkim w Archiwum Akt Nowych (zasób: Telewizja Polska SA, zbiór wycinków prasowych, 1953–2009); kwerendzie w internecie; a także analizie istniejących opracowań. Jeśli chodzi o okres przed 1945 rokiem, bazujemy na istniejących już pracach autorów i autorek, takich jak Bolaji Balogun, Marek Arpad Kowalski, Olga Linkiewicz, Piotr Puchalski, Lenny A. Ureña Valerio.
[20] O antysemityzmie zob. np. Alina Cała, Wizerunek Żyda w polskiej kulturze ludowej, Uniwersytet Warszawski, Warszawa 1987; taż, Żyd – wróg odwieczny? Antysemityzm w Polsce i jego źródła, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2012; Jan T. Gross, Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka, Fundacja Pogranicze, Sejny 2008; tenże, Strach. Antysemityzm w Polsce tuż po wojnie. Historia moralnej zapaści, Znak, Kraków 2008; Joanna Tokarska-Bakir, Okrzyki pogromowe. Szkice z antropologii historycznej Polski lat 1939–1946, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012; o sytuacji Wietnamczyków zob. Ewa Nowicka, Młode pokolenie Wietnamczyków w Polsce. Między młotem a kowadłem?, „Przegląd Zachodni” 2013, nr 3, s. 217–242; o urasowieniu chłopów zob. Monika Bobako, Konstruowanie odmienności klasowej jako urasawianie. Przypadek polski po 1989 roku, Biblioteka Online Think Tanku Feministycznego 2011, https://bit.ly/3vc5T2P [dostęp: 4.09.2021]; Kacper Pobłocki, How Poles Become White, [w:] Halka/Haiti, red. Magdalena Moskalewicz, Zachęta, Warszawa, s. 107–119; systematyczny przegląd wiedzy o sytuacji mniejszości w Polsce zob. Mniejszości narodowe w Polsce. Państwo i społeczeństwo polskie a mniejszości narodowe w okresie przełomów politycznych (1944–1989), red. Piotr Madajczyk, Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 1998.
[21] Ian Law, Nikolay Zakharov, Race and Racism in Eastern Europe: Becoming White, Becoming Western, [w:] Relating Worlds of Racism: Dehumanisation, Belonging, and the Normativity of European Whiteness, red. Philomena Essed, Karen Farquharson, Kathryn Pillay, Elisa Joy White, Palgrave Macmillan, Cham 2019.
[22] Zob. też Agata Sikora, Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć, Karakter, Kraków 2019.
[23] Ch. W. Mills, The Racial Contract, dz. cyt.; Catherine Baker, Race and the Yugoslav region: Postsocialist, post-conflict, postcolonial?, Manchester University Press, Manchester 2018, s. 16–22.
[24] Tadeusz Borowski, Wspomnienia. Wiersze. Opowiadania, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974, s. 118.
Du Bois i jego trzy wizyty w Polsce
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Agnieszka Kościańska, Michał Petryk, Odejdź. Rzecz o polskim rasizmie
Warszawa 2022
Copyright © Agnieszka Kościańska, Michał Petryk, 2022.
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2022
ISBN 978-83-67075-51-0
Redakcja: Aleksandra Żdan
Korekta: Anna Zygmanowska, Sylwia Mej
Opieka redakcyjna: Patryk Walaszkowski
Projekt okładki: Patryk Mogilnicki
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
ul. Jasna 10, lok. 3
00-013 Warszawa
www.krytykapolityczna.pl
Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Trójmieście (Nowe Ogrody 35, Gdańsk), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3) oraz księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl), a także w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.
↪ wydawnictwo.krytykapolityczna.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek