Odwaga. Radość z podejmowania ryzyka - OSHO - ebook

Odwaga. Radość z podejmowania ryzyka ebook

Osho

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Odwaga to nie brak strachu - mówi OSHO

Książka tłumaczy jak krok po kroku pokonać strach, który towarzyszy naszemu życiu.

Ukazuje źródło naszych obaw, pomaga je zrozumieć i znaleźć odwagę by stawić im czoła.

Niepewność i obawy to wg. OSHO powód do świętowania i pogłębiania wiedzy o nas samych i otaczającym świecie. OSHO koncentruje się na rozwijaniu wewnętrznej odwagi, która pozwala żyć autentycznie i z satysfakcją.

W tej książce znajdziesz techniki medytacyjne, które pomogą radzić sobie z lękami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 225

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedmowa

Nie nazy­waj tego nie­pew­no­ścią – nazwij to cudem.

Nie nazy­waj tego bra­kiem pew­no­ści sie­bie – nazwij to wol­no­ścią.

Nie jestem tu po to, aby narzu­cać wam dogmaty – dogmat daje pew­ność. Nie jestem tu, aby skła­dać wam obiet­nice na wyrost – każda taka obiet­nica stwa­rza poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Jestem tu po pro­stu po to, aby obu­dzić w was czuj­ność i świa­do­mość, żeby­ście umieli być tu i teraz pomimo braku poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, pomimo nie­pew­no­ści i wszyst­kich zagro­żeń, które przy­nosi życie.

Wiem, że przy­by­li­ście tu w poszu­ki­wa­niu pew­no­ści, goto­wych recept, jakichś „-izmów”, wła­snego miej­sca, kogoś, na kim mogli­by­ście pole­gać. Przy­szli­ście tu, bo czu­je­cie strach. Poszu­ku­je­cie jakiejś pięk­nej nie­woli – aby­ście nie musieli być cały czas czujni.

Chciał­bym pogłę­bić wasz brak poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, waszą nie­pew­ność – ponie­waż takie jest życie, taki jest Bóg. Gdy poja­wia się nie­pew­ność i nie­bez­pie­czeń­stwo, jedyne co powin­ni­ście zro­bić, to zacho­wać świa­do­mość.

Są dwie moż­li­wo­ści. Możesz zamknąć oczy i popaść w dogmaty, stać się chrze­ści­ja­ni­nem, hin­du­istą czy muzuł­ma­ni­nem… a w końcu prze­isto­czyć się w stru­sia. To nie prze­mie­nia życia, tylko zakrywa ci oczy, ogłu­pia, pozba­wia inte­li­gen­cji. Czu­jesz się bez­pieczny w swo­jej nie­wie­dzy – wszy­scy idioci czują się bez­pieczni. Wła­ści­wie tylko idioci czują się bez­piecznie. Czło­wiek, który żyje naprawdę, zawsze będzie czuł się nie­pew­nie. Czy ist­nieje jakaś pew­ność?

Życie nie jest pro­ce­sem mecha­nicz­nym, nie daje pew­no­ści. Jest nie­prze­wi­dy­walną tajem­nicą. Nikt nie wie, co wyda­rzy się za moment. Nawet Bóg, który – jak myśli­cie – mieszka gdzieś w siód­mym nie­bie, nawet On – jeśli tam jest – nie wie, co się wyda­rzy! Jeśli wie­działby, co się wyda­rzy, wtedy życie byłoby fał­szywe, wszystko byłoby z góry zapi­sane i ukar­to­wane.

Skąd Bóg mógłby wie­dzieć, co się wyda­rzy, jeśli przy­szłość jest otwarta? Gdyby wie­dział – życie byłoby mar­twe, mecha­niczne. Nie byłoby w nim wol­no­ści – a jak może ist­nieć życie bez wol­no­ści? Wtedy nie ist­niałby wybór: roz­wi­jać się czy nie. Wszystko byłoby z góry usta­lone, odarte z god­no­ści i piękna. Byli­by­ście tylko robo­tami.

Nie, nic nie jest bez­pieczne. Takie jest moje prze­sła­nie. Nic nie powinno być w pełni bez­pieczne, bo bez­pieczne życie jest gor­sze od śmierci. Nic nie jest pewne. Życie jest pełne nie­pew­no­ści i nie­spo­dzia­nek – oto jego piękno! Ni­gdy nie nastaje chwila, w któ­rej możesz powie­dzieć: „Teraz mam stu­pro­cen­tową pew­ność”. Kiedy mówisz, że jesteś cze­goś pewien, dekla­ru­jesz swoją śmierć; popeł­niasz samo­bój­stwo.

Życie toczy się pośród tysiąca nie­pew­no­ści. Na tym polega jego wol­ność. Nie nazy­waj tego bra­kiem poczu­cia bez­pie­czeń­stwa.

Rozu­miem, dla­czego umysł uważa wol­ność za nie­bez­pieczną. Czy spę­dzi­łeś kie­dyś kilka mie­sięcy, a może lat, w wię­zie­niu? Jeśli byłeś tam, to wiesz, że gdy nad­cho­dzi dzień uwol­nie­nia, wię­zień odczuwa brak pew­no­ści, jaka będzie jego przy­szłość. W wię­zie­niu wszystko było jasne. Wszystko opiera się na żela­znej ruty­nie. Zapew­niają jedze­nie, schro­nie­nie; nie ma obawy o to, że jutro nie będzie co jeść, że ktoś będzie głodny; nic z tych rze­czy, wszystko jest prze­wi­dy­walne. A tu nagle po wielu latach straż­nik przy­cho­dzi i oznaj­mia: „Teraz zosta­niesz zwol­niony”. Wię­zień zaczyna drżeć. Za murami znów pojawi się nie­pew­ność; znów trzeba będzie szu­kać, znów trzeba będzie żyć z poczu­ciem wol­no­ści.

Wol­ność budzi lęk. Ludzie roz­pra­wiają o niej, ale się jej boją. A czło­wiek nie jest czło­wiekiem, jeśli boi się wol­no­ści.

Daję wam wol­ność, nie daję wam bez­pie­czeń­stwa. Daję wam zro­zu­mie­nie, a nie wie­dzę. Wie­dza przy­nosi ze sobą pew­ność. Gdy­bym udzie­lał wam wska­zó­wek, pew­nych wska­zó­wek o ist­nie­niu Boga, Ducha Świę­tego, Jezusa – jedy­nego Syna Bożego, o pie­kle i nie­bie, o tym, co dobre, a co złe, o tym, że za popeł­nia­nie grze­chów tra­fi­cie do pie­kła, a za cno­tliwe uczynki będzie­cie w nie­bie, to byłby koniec! – uzy­ska­li­by­ście pew­ność. Wła­śnie dla­tego tak wielu ludzi wybrało bycie chrze­ści­ja­ni­nem, hin­du­istą, muzuł­ma­ni­nem, dża­ini­stą – oni nie chcą wol­no­ści, chcą sztyw­nych zasad.

Umie­rał czło­wiek – nagle, w wypadku samo­cho­do­wym. Nikt nie wie­dział, że jest żydem, więc wezwano kato­lic­kiego księ­dza. Ten pochy­lił się nad męż­czy­zną, który był już w sta­nie ago­nal­nym, i zapy­tał:

– Wie­rzysz w Trójcę Prze­naj­święt­szą, Boga Ojca, Syna Jego Jezusa i Ducha Świę­tego?

Męż­czy­zna otwo­rzył oczy i powie­dział:

– Patrz­cie, ja umie­ram – a on zadaje zagadki!

Gdy śmierć zapuka do drzwi, okaże się, że cała twoja pew­ność to po pro­stu zagadki, że jest nie­mą­dra. Nie chwy­taj się kur­czowo pew­no­ści. Życie jest nie­pewne – niepew­ność to jego natura. Czło­wiek inte­li­gentny zawsze pozo­staje nie­pewny.

Wła­śnie ta goto­wość pozo­sta­nia nie­pew­nym ozna­cza odwagę. Ta goto­wość pozo­sta­nia nie­pew­nym ozna­cza zaufa­nie. Osoba inte­li­gentna w każ­dej sytu­acji pozo­staje czujna – odpo­wiada na nią całym swoim ser­cem. Nie wie, co się wyda­rzy ani czy w ogóle coś się wyda­rzy. Życie to nie nauka; to nie łań­cuch zda­rzeń spro­wo­ko­wany kon­kretną przy­czyną. Pod­grzej wodę do stu stopni, a wypa­ruje – to jest pew­nik. Ale w praw­dzi­wym życiu nic nie jest pewne.

Każdy czło­wiek ma w sobie poten­cjał wol­no­ści, nie­zna­nej wol­no­ści. Prze­wi­dy­wa­nie, ocze­ki­wa­nie spo­dzie­wa­nych rezul­ta­tów jest nie­moż­liwe. Trzeba żyć z uwagą i zro­zu­mie­niem.

Przy­szli­ście do mnie w poszu­ki­wa­niu wie­dzy; chce­cie usta­lić reguły, aby­ście mogli się ich trzy­mać. Ale ja nie daję reguł. Powiem wię­cej: jeśli jakieś już macie – odbiorę je wam! Znisz­czę waszą pew­ność, spra­wię, że zacznie­cie się wahać, że prze­sta­nie­cie czuć się tak pew­nie. To jest pod­sta­wowa zmiana, która musi się doko­nać. To jedyna rzecz, którą musi zro­bić mistrz – zosta­wić was w cał­ko­wi­tej wol­no­ści. W cał­ko­wi­tej wol­no­ści, z otwar­tymi moż­li­wo­ściami, bez jakich­kol­wiek pew­ni­ków. Będzie­cie musieli być czujni, nic wię­cej.

To wła­śnie nazy­wam zro­zu­mie­niem. Jeśli to rozu­miesz, nie­pew­ność staje się istotną czę­ścią życia. I tak wła­śnie jest dobrze, ponie­waż dzięki nie­pew­no­ści życie staje się nie­usta­jącą nie­spo­dzianką. Ni­gdy nie wia­domo, co się wyda­rzy. Utrzy­muje cię to w sta­nie cią­głego zdzi­wie­nia. Nie nazy­waj tego nie­pew­no­ścią – nazwij to cudem. Nie nazy­waj tego bra­kiem pew­no­ści sie­bie – nazwij to wol­no­ścią.

Czym jest odwaga?

Na pozór nie ma dużej róż­nicy mię­dzy tchó­rzem a czło­wie­kiem odważ­nym. Różni ich jedy­nie to, że tchórz wsłu­chuje się w swój strach i za nim podąża, a osoba odważna odsuwa strach na bok i idzie dalej, zapusz­cza się w nie­znane.

Odwaga jest podą­ża­niem w nie­znane wbrew oba­wom. Nie ozna­cza ona braku lęku. Strach znika, gdy sta­jemy się coraz odważ­niejsi. Osta­tecz­nym doświad­cze­niem odwagi jest stan braku lęku, który – gdy odwaga jest cał­ko­wita – staje się jak aro­mat. Ale na początku czło­wiek tchórz­liwy i odważny nie róż­nią się od sie­bie zanadto. Jedyną róż­nicą jest to, że tchórz wsłu­chuje się w swój strach i za nim podąża, a osoba odważna odsuwa go na bok i idzie dalej, zapusz­cza się w nie­znane pomimo lęków. Odczuwa strach, strach jej towa­rzy­szy.

Gdy tak jak Kolumb wypły­wasz na nie­zba­dane morze, napo­ty­kasz strach, ogromny strach, ponie­waż nie wia­domo, co może się wyda­rzyć. Opusz­czasz bez­pieczny brzeg. Do tej pory było ci dobrze, jed­nak bra­ko­wało ci jed­nego – przy­gody. Zapusz­cza­nie się w nie­znane wyzwala emo­cje. Serce znów zaczyna bić moc­niej, ponow­nie zaczy­nasz czuć, że żyjesz peł­nią życia. Każda twoja komórka żyje, ponie­waż zde­cy­do­wa­łeś się przy­jąć wyzwa­nie.

Nawet jeśli się boisz, przyj­mu­jąc wyzwa­nia od nie­zna­nego, wyka­zu­jesz odwagę. Zawsze będą towa­rzy­szyć temu obawy, ale jeśli się zde­cy­du­jesz – strach powoli znik­nie. Radość z pozna­wa­nia cze­goś nowego, poja­wia­jący się zachwyt wzmac­niają cię, uczą uczci­wo­ści, wyostrzają inte­li­gen­cję. Po raz pierw­szy odczu­jesz, że życie nie jest nudą, lecz przy­godą. Z cza­sem strach zanika; wtedy znów roz­glą­dasz się w poszu­ki­wa­niu jakiejś przy­gody.

Gene­ral­nie, odwaga to rezy­gna­cja z tego, co jest nam znane, na rzecz nie­zna­nego; zamiana wygody na nie­wy­godę. To mozolna piel­grzymka do nie­zna­nego celu. Ni­gdy nie wia­domo, czy będziemy w sta­nie się na to zdo­być. Jest to jak hazard, lecz tylko ci, któ­rzy podej­mują ryzyko, wie­dzą, czym naprawdę jest życie.

Tao odwagi

Życie nie prze­strzega zasad logiki; nie­prze­rwa­nie podąża wła­sną drogą. Musisz się w nie wsłu­chać, bo życie nie posłu­cha two­ich argu­men­tów; są mu cał­ko­wi­cie obo­jętne.

Co widzisz, podą­ża­jąc drogą swo­jego życia? Nad­ciąga burza, padają ogromne drzewa. Według Dar­wina powinny prze­trwać, bo są tak potężne i silne. Przyj­rzyj się pra­sta­remu drzewu, wyso­kiemu na dzie­siątki metrów, mają­cemu trzy tysiące lat. Sama jego obec­ność stwa­rza wra­że­nie siły i mocy. Miliony korzeni zanu­rzyły się głę­boko w zie­mię, więc drzewo stoi sta­bil­nie. Oczy­wi­ście będzie wal­czyć z burzą – nie chce ska­pi­tu­lo­wać, pod­dać się, ale w końcu upada mar­twe, prze­staje żyć, cała jego siła znika. Burza oka­zała się potęż­niej­sza. Zawsze tak jest, ponie­waż burza jest cało­ścią, a drzewo – jed­nostką.

Jed­nak ist­nieją także mniej­sze rośliny, trawa. Gdy nad­cho­dzi burza, trawa pod­daje się, więc burza nie jest w sta­nie jej zaszko­dzić. Co naj­wy­żej może ją oczy­ścić, zmyć z niej kurz. Obmywa jak prysz­nic, a gdy odcho­dzi, niskie zaro­śla i trawy ponow­nie uno­szą głowy. Trawa pra­wie nie ma korzeni, może ją wyrwać małe dziecko, ale poko­nała burzę. Jak to moż­liwe?

Trawa żyje w zgo­dzie z tao – drogą wska­zaną przez Lao-cy, nato­miast drzewo wybrało drogę Dar­wina. Drzewo zacho­wało logikę: pró­bo­wało się opie­rać, poka­zać swoją siłę. Jeśli sta­rasz się poka­zać swoją siłę, zosta­niesz poko­nany. Wszy­scy Hitle­ro­wie, Napo­le­ono­wie, Alek­san­dro­wie Wielcy są jak ogromne, silne drzewa. Wszy­scy zostaną poko­nani. Nato­miast Lao-cy są jak małe rośliny: nikt nie jest w sta­nie ich poko­nać, ponie­waż zawsze są gotowi ulec. Jak można poko­nać kogoś, kto mówi: „Pod­daję się. Ciesz się zwy­cię­stwem, po co robić tyle hałasu? Jestem poko­nany”. Nawet Alek­san­der poczuje się bez­silny wobec Lao-cy; nie będzie w sta­nie niczego zro­bić.

Opo­wiada o tym pewna aneg­dota. W cza­sach, gdy Alek­san­der Wielki dotarł do Indii, żył tam pewien mistyk, san­n­ja­sin o imie­niu Dan­da­mis. Przed wyprawą przy­ja­ciele popro­sili Alek­san­dra, żeby przy­wiózł ze sobą san­n­ja­sina, ponie­waż ten uni­kalny kwiat można spo­tkać tylko w Indiach. Powie­dzieli:

– Przy­wie­ziesz zapewne wiele rze­czy, ale nie zapo­mnij o san­n­ja­si­nie. Chcie­li­by­śmy ujrzeć go na wła­sne oczy, dowie­dzieć się, kto to tak naprawdę jest.

Alek­san­der, prze­jęty wojną, sku­piony na walce, przy­po­mniał sobie o tym dopiero, kiedy już wra­cał z pod­bo­jów, będąc tuż przy gra­nicy Indii. Mijał ostat­nią wio­skę, więc roz­ka­zał żoł­nie­rzom, aby udali się do niej i rozej­rzeli za jakimś san­n­ja­si­nem. Traf chciał, że nad rzeką nie­opo­dal wio­ski prze­by­wał aku­rat Dan­da­mis.

Oko­liczni miesz­kańcy powie­dzieli Alek­san­drowi:

– Zja­wiasz się w dobrym momen­cie. Żyje bowiem wielu san­n­ja­si­nów, lecz spo­tkać praw­dzi­wego, to nie­zwy­kła rzad­kość. Możesz udać się do niego w odwie­dziny, a otrzy­masz praw­dziwy dar­szan.

Alek­san­der roze­śmiał się i odpo­wie­dział:

– Nie przy­by­łem tu po to, by otrzy­my­wać jakieś dar­szany. Moi żoł­nie­rze go pojmą. Zabiorę go ze sobą do sto­licy mojego kraju.

Wie­śniacy powie­dzieli:

– To nie będzie tak pro­ste…

Alek­san­der nie mógł w to uwie­rzyć. Zwy­cię­żał impe­ra­to­rów, kró­lów, więc jaki pro­blem mógł mieć z san­n­ja­si­nem – żebra­kiem i ascetą? Gdy żoł­nie­rze udali się do Dan­da­misa, ujrzeli go nagiego na brzegu rzeki.

Powie­dzieli:

– Alek­san­der Wielki zapra­sza cię, abyś towa­rzy­szył mu w podróży do jego kraju. Zosta­nie ci zapew­nione wszystko, czego potrze­bu­jesz. Będziesz gościem króla.

Nagi fakir roze­śmiał się i rzekł:

– Idź­cie i powiedz­cie swo­jemu panu, że czło­wiek, który sam sie­bie nazywa „wiel­kim”, nie może być wielki. A dodaj­cie także, że nikt mnie stąd nie zabie­rze. San­n­ja­sin prze­miesz­cza się jak chmura, niczym nie­skrę­po­wany. Nie jestem nie­wol­ni­kiem.

Odpo­wie­dzieli mu:

– Musia­łeś sły­szeć o Alek­san­drze! To gwał­towny czło­wiek. Jeśli mu odmó­wisz, nie posłu­cha, tylko utnie ci głowę.

San­n­ja­sin rzekł:

– Lepiej przy­pro­wadź­cie tu swo­jego pana. Może zro­zu­mie to, co mu powiem.

Alek­san­der zde­cy­do­wał się pójść do Dan­da­misa oso­bi­ście, bowiem żoł­nie­rze zaczęli mu zda­wać nie­sa­mo­wite rela­cje. Mówili:

– On jest kimś wyjąt­ko­wym, świe­tli­stym. Unosi się wokół niego coś prze­dziw­nego. Jest nagi, ale nie czuje się tego w jego obec­no­ści. Jest tak potężny, że w jego towa­rzy­stwie czło­wiek zapo­mina o całym świe­cie. Ma w sobie magne­tyzm. Wokół panuje cisza, a całe oto­cze­nie wydaje się cie­szyć jego obec­no­ścią. Warto się z nim spo­tkać, ale jest pewien pro­blem… Bie­dak upiera się, że nikt ni­gdzie go nie zabie­rze, że nie jest niczyim nie­wol­ni­kiem.

Alek­san­der poszedł więc na spo­tka­nie, trzy­ma­jąc w dłoni obna­żony miecz. Dan­da­mis roze­śmiał się i powie­dział:

– Scho­waj miecz, jest ci nie­po­trzebny. Odłóż go na miej­sce; jest bez­u­ży­teczny. Mógł­byś nim pociąć jedy­nie moje ciało, które opu­ści­łem już dawno temu. Miecz mnie nie zrani, nie bądź śmieszny.

Mówi się, że był to pierw­szy raz, kiedy Alek­san­der posłu­chał cudzego roz­kazu. Z powodu obec­no­ści tego czło­wieka jakby zapo­mniał, kim jest. Scho­wał miecz i rzekł:

– Ni­gdy nie spo­tka­łem tak cudow­nego czło­wieka.

Gdy wró­cił do obozu powie­dział:

– Trudno jest zabić kogoś, kto jest gotów umrzeć. Zabi­cie go nie ma sensu. Można zabić kogoś, kto wal­czy. Wtedy ma to sens. Nie można tego zro­bić, gdy ktoś jest gotów umrzeć i mówi: „Oto moja głowa, możesz ją śmiało odciąć”.

Dan­da­mis rze­czy­wi­ście powie­dział: „Oto moja głowa, możesz ją odciąć. Gdy osu­nie się, obaj zoba­czymy, jak spada na pia­sek, ponie­waż nie jestem swoim cia­łem. Jestem świad­kiem”. Alek­san­der po powro­cie oznaj­mił przy­ja­cio­łom:

– Było wielu san­n­ja­si­nów, któ­rych mogłem ze sobą przy­wieźć, ale nie byli praw­dziwi. Póź­niej zaś spo­tka­łem czło­wieka, który naprawdę był nie­zwy­kły. Dobrze sły­sze­li­ście: taki kwiat jest wyjąt­kowo rzadki. Lecz nikt nie zmusi go do niczego, ponie­waż nie boi się on umrzeć. Jak można do cze­go­kol­wiek nakło­nić kogoś, kto nie boi się śmierci?

To twój strach czyni z cie­bie nie­wol­nika. Prze­sta­jesz nim być, gdy prze­sta­jesz się bać. Twój strach zmu­sza cię także do robie­nia nie­wol­ni­ków z innych, tak by nie pró­bo­wali znie­wo­lić cie­bie. Czło­wiek pozba­wiony stra­chu nie boi się nikogo i nie wywo­łuje stra­chu u innych. Strach cał­ko­wi­cie znika.

Droga serca

Angiel­skie słowo courage (odwaga) jest bar­dzo inte­re­su­jące. Pocho­dzi od łaciń­skiego cor – co ozna­cza „serce”. Skoro rdzeń słowa „odwaga” pocho­dzi od „serca”, to bycie odważ­nym ozna­cza przyj­mo­wa­nie życia poprzez serce. Słabi i tylko słabi żyją, uży­wa­jąc głowy. Ze stra­chu wzno­szą wokół sie­bie mury logiki. Prze­peł­nieni stra­chem, zamy­kają wszyst­kie drzwi – teo­lo­gią, kon­cep­cjami, sło­wami, teo­riami – i cho­wają się za tymi zamknię­tymi drzwiami.

Droga serca jest drogą odwagi. Ozna­cza życie w poczu­ciu nie­pew­no­ści, życie z miło­ścią, zaufa­niem, poru­sza­nie się po nie­zna­nym, pozo­sta­wie­nie prze­szło­ści i pozwo­le­nie na to, by speł­niała się przy­szłość. Odwaga jest poru­sza­niem się po nie­bez­piecz­nych ścież­kach.

Życie to nie­bez­pie­czeń­stwo i jedy­nie tchó­rze go uni­kają – jed­no­cze­śnie sta­jąc się mar­twi. Osoba żywa, żyjąca naprawdę, zawsze wybie­rze nie­znane. Zary­zy­kuje pomimo zagro­że­nia. Serce chęt­nie podej­muje ryzyko, jest gra­czem. Głowa jest jak biz­nes­men – kal­ku­luje i jest prze­bie­gła. Serce tego nie robi.

Słowo courage jest piękne i cie­kawe. Żyjąc ser­cem, czło­wiek odkrywa sens. Poeta żyje z ser­cem i ser­cem słu­cha odgło­sów nie­zna­nego. Głowa nie potrafi słu­chać; jest daleko od tego, co nie­znane. Jest wypeł­niona tym, co już znasz.

Serce chęt­nie podej­muje ryzyko, jest gra­czem. Głowa jest jak biz­nes­men – kal­ku­luje i jest prze­bie­gła. Serce tego nie robi.

Czym jest twój umysł? Wszyst­kim tym, czego się do tej pory dowie­dzia­łeś. A to jest prze­szłość, coś, co umarło, ode­szło. Umysł to jedy­nie wspo­mnie­nie. Serce jest przy­szło­ścią, serce jest nadzieją, zawsze wiąże się z tym, co będzie. Głowa myśli o prze­szło­ści, serce marzy o przy­szło­ści.

Przy­szłość dopiero nadej­dzie. Zawiera w sobie moż­li­wość – nadej­dzie, nad­cho­dzi. W każ­dej chwili przy­szłość staje się teraź­niej­szo­ścią, a teraź­niej­szość – prze­szło­ścią. Prze­szłość nie daje wyboru, już się stała. Odda­li­łeś się od niej – speł­niła się, jest mar­twa jak grób. Przy­szłość jest jak nasie­nie – budzi się, roz­wija, by napo­tkać teraź­niej­szość.

Jesteś w cią­głym ruchu. Teraź­niej­szość jest jak most ku przy­szło­ści. To krok, który wła­śnie sta­wiasz, a który zmie­rza w stronę przy­szło­ści.

Każdy chce być sobą. Bycie sobą dostar­cza tak dużo szczę­ścia i bło­go­ści, że nie ma powodu być fał­szy­wym. Musisz mieć odwagę, by zaj­rzeć w głąb. Dla­czego się boisz? Co może zro­bić ci świat? Jeśli nawet ludzie będą się z cie­bie śmiać, to poprawi im nastrój – śmiech jest zawsze lekar­stwem. Pomy­ślą, że osza­la­łeś… Ale fakt, iż tak pomy­ślą, nie sprawi, że sta­niesz się sza­lony. Jeśli twoja radość, łzy, taniec są praw­dziwe – prę­dzej czy póź­niej znajdą cię ludzie, któ­rzy będą cię rozu­mieć, któ­rzy być może dołą­czą do two­jej kara­wany.

Dla­czego się boisz? Co może zro­bić ci świat? Jeśli nawet ludzie będą się z cie­bie śmiać, to poprawi im nastrój – śmiech jest zawsze lekar­stwem.

Ja też zaczy­na­łem w poje­dynkę, z cza­sem poja­wili się inni ludzie i tak stwo­rzy­li­śmy świa­tową kara­wanę! Nikogo nie zapra­sza­łem; robi­łem po pro­stu to, co wypły­wało z mojego serca.

Jestem odpo­wie­dzialny za swoje serce, nie innych ludzi. Ty rów­nież odpo­wia­dasz tylko za swoje. Nie sprze­ci­wiaj się. Sprze­ciw to samo­bój­stwo, wynisz­cza cię. I jaka z tego korzyść? Nawet gdy ludzie cię sza­nują, uwa­żają za roz­waż­nego, sza­cow­nego czło­wieka, to ich opi­nie cię nie wzbo­gacą. Nie dostar­czą ci lep­szego wglądu w życie i jego piękno.

Ile milio­nów ludzi żyło na Ziemi przed tobą? Nie znasz nawet ich imion; to, czy ist­nieli, czy nie, nie ma dla cie­bie żad­nego zna­cze­nia. Byli wśród nich święci i grzesz­nicy, ludzie godni sza­cunku, eks­cen­trycy, sza­leńcy – i wszy­scy znik­nęli, nawet naj­mniej­szy ślad po nich nie został. Twoim głów­nym celem powinno być roz­wi­ja­nie i ochrona tych jako­ści, które będziesz mógł zabrać ze sobą, gdy śmierć znisz­czy twoje ciało i umysł, ponie­waż tylko te jako­ści będą ci towa­rzy­szyć. Są one jedy­nymi praw­dzi­wymi war­to­ściami. Tylko ci ludzie, któ­rzy je osią­gają, żyją naprawdę; inni po pro­stu udają.

Pew­nej nocy KGB puka do drzwi Jasela Fin­kelsz­tajna. Jasel otwiera. Agent KGB pyta:

– Czy mieszka tu Jasel Fin­kelsz­tajn?

– Nie – odpo­wiada Jasel, sto­jąc na progu w swo­jej powy­cie­ra­nej piża­mie.

– Nie? Więc jak się nazy­wasz?

– Jasel Fin­kelsz­tajn.

Agent powala go na zie­mię i krzy­czy:

– Dla­czego na moje pyta­nie odpo­wie­dzia­łeś, że tu nie miesz­kasz?

– Pan to nazywa miesz­ka­niem? – odpo­wiada Jasel.

Sama egzy­sten­cja to nie życie. Spójrz na swoje życie. Czy możesz nazwać je darem? Czy możesz je nazwać pre­zen­tem? Chciał­byś, aby dano ci to samo życie ponow­nie?

Nie słu­chaj recept – słu­chaj wła­snego serca. To jedyna recepta, którą daję: słu­chaj uważ­nie, świa­do­mie, a ni­gdy się nie pomy­lisz. Słu­cha­jąc wła­snego serca, nie będziesz czuł się roz­darty. Zaczniesz poru­szać się we wła­ści­wym kie­runku, bez zasta­na­wia­nia się, co jest wła­ściwe, a co niewła­ściwe.

Nowa sztuka życia dla ludz­ko­ści będzie zawie­rać się w tajem­nicy uważ­nego, świa­do­mego słu­cha­nia wła­snego serca. Podą­żaj za nim, idź, dokąd­kol­wiek cię popro­wa­dzi. Ow­szem, cza­sem wpad­niesz w tara­paty – ale wtedy pamię­taj, to jest potrzebne, abyś mógł doj­rzeć. Cza­sem zej­dziesz na manowce – ale pamię­taj: i to jest eta­pem dora­sta­nia. Wiele razy upad­niesz – i znów się pod­nie­siesz, ponie­waż w ten spo­sób zdo­bywa się siłę. W ten spo­sób się sca­lasz.

Nie prze­strze­gaj zasad narzu­co­nych z zewnątrz. Żadna narzu­cona reguła nie może być słuszna, ponie­waż zasady two­rzone są przez ludzi, któ­rzy chcą tobą kie­ro­wać! Tak, cza­sami na świe­cie zda­rzali się rów­nież wielcy, oświe­ceni ludzie – Budda, Jezus, Kryszna, Maho­met. Nie narzu­cali światu swo­ich reguł, dawali mu swą miłość. Ale prę­dzej czy póź­niej ich ucznio­wie zgro­ma­dzą się i stwo­rzą zasady mówiące jak żyć. Kiedy mistrz odcho­dzi, znika jego świa­tło. Ci, któ­rzy zostali, pogrą­żeni w ciem­no­ści, zaczy­nają po omacku szu­kać zasad, któ­rych mogliby prze­strze­gać, bo bez świa­tła niczego nie widzą. Teraz będą zmu­szeni pole­gać na zasa­dach. To, co robił Jezus, było zgodne z gło­sem jego serca. To, co robią chrze­ści­ja­nie, nie­ko­niecz­nie zga­dza się z gło­sami ich serc. Naśla­dują – a w momen­cie, gdy naśla­du­jesz, obra­żasz swoje czło­wie­czeń­stwo, obra­żasz swo­jego Boga.

Ni­gdy nie naśla­duj. Zawsze bądź ory­gi­nalny. Nie sta­waj się kopią. Nie­stety, cały świat pełen jest kopii. Jeśli jesteś ory­gi­na­łem, życie jest jak taniec – a prze­cież zosta­łeś stwo­rzony jako istota ory­gi­nalna, nie­po­wta­rzalna. Zauważ, jak wiele różni Buddę od Kryszny. Jeśli Kryszna naśla­do­wałby Buddę, stra­ci­li­by­śmy jed­nego z naj­pięk­niej­szych ludzi na Ziemi. A gdyby Budda podą­żał za Kryszną, byłby po pro­stu mar­nym fal­sy­fi­ka­tem. Wyobraź sobie Buddę gra­ją­cego na fle­cie! – zakłó­ciłby sen wielu ludzi, nie był fle­ci­stą. Wyobraź sobie tań­czą­cego Buddę – to wygląda śmiesz­nie, absur­dal­nie.

Podob­nie z Kryszną. Sie­dzi pod drze­wem bez fletu, bez korony z pawich piór, bez boga­tych szat – po pro­stu sie­dzi pod drze­wem jak żebrak z zamknię­tymi oczami, bez ludzi tań­czą­cych dokoła, bez muzyki, bez śpie­wów – wyglą­dałby tak bied­nie, tak bez­sil­nie.

Budda to Budda, Kryszna to Kryszna, a ty to ty. Pod żad­nym wzglę­dem nie jesteś gor­szy od innych. Sza­nuj sie­bie, sza­nuj swój wewnętrzny głos i podą­żaj za nim. Oczy­wi­ście musisz pamię­tać, że nie gwa­ran­tuję, iż zawsze dobrze cię popro­wa­dzi. Wiele razy popro­wa­dzi cię na manowce, bo aby dojść do wła­ści­wych drzwi, trzeba wpierw zapu­kać do wielu niewła­ści­wych. Tak już jest. Jeśli przez przy­pa­dek od razu dobrze tra­fisz, nie będziesz umiał roz­po­znać, że są to te wła­ściwe drzwi.

Budda to Budda, Kryszna to Kryszna, a ty to ty. Pod żad­nym wzglę­dem nie jesteś gor­szy od innych. Sza­nuj sie­bie, sza­nuj swój wewnętrzny głos i podą­żaj za nim.

Pamię­taj więc – w osta­tecz­nym roz­ra­chunku żaden wysi­łek nie idzie na marne; wszyst­kie biorą udział w osią­gnię­ciu kul­mi­na­cyj­nego punktu two­jej doj­rza­ło­ści.

Nie bądź nie­zde­cy­do­wany, nie martw się za bar­dzo o to, że zro­bisz coś nie tak. To jeden z pro­ble­mów: ludzi nauczono wystrze­gać się błę­dów. Stają się nie­zde­cy­do­wani, pełni lęku, prze­ra­żeni tym, że mogliby zro­bić coś źle, i tkwią w miej­scu. Nie potra­fią się ruszyć, bo coś złego może się wyda­rzyć. Stają się jak kamie­nie, tracą moż­li­wość ruchu.

Popeł­niaj tyle błę­dów, ile to moż­liwe, pamię­ta­jąc tylko o jed­nym: nie popeł­niaj dwa razy tego samego błędu. A będziesz wzra­stać. Gubie­nie się jest czę­ścią two­jej wol­no­ści, sprze­ciw – nawet wobec Boga – to część two­jej god­no­ści. Sprze­ci­wia­nie się, nawet Bogu, jest nie­kiedy piękne. Wła­śnie w ten spo­sób wykształ­cisz krę­go­słup; są całe miliony ludzi pozba­wione krę­go­słupa.

Popeł­niaj tyle błę­dów, ile to moż­liwe, pamię­ta­jąc tylko o jed­nym: nie popeł­niaj dwa razy tego samego błędu. A będziesz wzra­stać.

Zapo­mnij o wszyst­kim, co okre­ślano jako słuszne lub nie­słuszne. Życie nie jest nie­zmienne. Coś, co jest dobre dzi­siaj, może stać się błę­dem jutro; coś, co jest nie­słuszne w tym momen­cie, w następ­nym może być wła­ściwe. Życia nie można zaszu­flad­ko­wać; nie można przy­cze­pić metek: „To jest pra­wi­dłowe, a to niepra­wi­dłowe”. Życie to nie apteka, gdzie każda bute­leczka ma swoją nalepkę, dzięki któ­rej wiesz, co zawiera. Życie jest tajem­nicą: w jed­nym momen­cie wszystko pasuje i jest dobre; w następ­nym tyle wody upły­nęło w Gan­ge­sie, że już nie pasuje i jest nie­słuszne.

Jaka jest moja defi­ni­cja tego, co słuszne? Słuszne jest to, co współ­gra z egzy­sten­cją, a to, co z nią nie współ­gra, jest nie­słuszne. Zacho­wuj nie­ustanną czuj­ność, ponie­waż w każ­dej chwili musisz podej­mo­wać decy­zje na nowo. Nie możesz pole­gać na goto­wych odpo­wie­dziach.

Tylko głupcy pole­gają na goto­wych odpo­wie­dziach, ponie­waż do tego nie jest potrzebna inte­li­gen­cja. Dobrze wiesz, co jest wła­ściwe, a co nie­słuszne; możesz to łatwo zapa­mię­tać – lista nie jest długa. Dzie­sięć przy­ka­zań – pro­ste! – wiesz, co jest dobre, a co złe. Ale życie cią­gle się zmie­nia. Gdyby powró­cił Moj­żesz, nie sądzę, by podał ci te same przy­ka­za­nia – nie mógłby. Po upły­wie trzech tysięcy lat te same dzie­sięć przy­ka­zań? Musiałby dać coś nowego.

Moim zda­niem przy­ka­za­nia są źró­dłem nie­po­ro­zu­mień, zanim bowiem dotrą do ludzi, już stają się prze­sta­rzałe. Życie mknie tak szybko; jest dyna­miczne, nie – sta­tyczne. Nie jest nie­ru­cho­mym sta­wem. Jest Gan­ge­sem. Pły­nie. Nie jest takie samo w dwóch kolej­nych momen­tach. Coś, co może być dobre w tym momen­cie, może nie być dobre w następ­nym.

Co robić? Jedyne, co można, to uczy­nić ludzi na tyle czuj­nymi, aby sami byli w sta­nie decy­do­wać, jak będą odpo­wia­dać na zmiany zacho­dzące w życiu. Każdy, kto ma oczy, zauważy, że życie wciąż nas zaska­kuje, a gotowe odpo­wie­dzi nie mają żad­nego zasto­so­wa­nia.

Droga inteligencji

Inte­li­gen­cja to samo życie, spon­ta­niczne, otwarte, bez zabez­pie­czeń. To bez­stron­ność, odwaga, by funk­cjo­no­wać bez podej­mo­wa­nia wcze­śniej­szych decy­zji. A dla­czego uwa­żam, że inte­li­gen­cja jest odwagą? Bowiem gdy dzia­łasz w spo­sób zało­żony z góry, twoje decy­zje chro­nią cię, dają poczu­cie bez­pie­czeń­stwa. Dobrze je znasz, dobrze wiesz, jak do nich dojść, z nimi jesteś bar­dzo sku­teczny. Impro­wi­za­cja w życiu to funk­cjo­no­wa­nie w nie­win­no­ści. Nie ma bez­pie­czeń­stwa; możesz się pomy­lić, zbo­czyć na manowce.

Popeł­nia­jąc wiele błę­dów, dowiesz się, czym jest błąd i jak go już wię­cej nie popeł­niać. Wie­dząc, czym jest błąd, przy­bli­żasz się coraz bar­dziej do prawdy. Są to poszu­ki­wa­nia indy­wi­du­alne; nikt nie może pole­gać na cudzych wnio­skach.

Ten, kto jest gotów wyru­szyć na poszu­ki­wa­nie zwane prawdą, musi przy­go­to­wać się na popeł­nia­nie błę­dów – musi być w sta­nie ryzy­ko­wać. Może zejść na manowce, ale dzięki temu można dojść do celu. Gubiąc się wiele razy, nauczysz się, jak wię­cej nie zabłą­dzić. Popeł­nia­jąc wiele błę­dów, dowiesz się, czym jest błąd i jak go już wię­cej nie popeł­niać. Wie­dząc, czym jest błąd, przy­bli­żasz się coraz bar­dziej do prawdy. Są to poszu­ki­wa­nia indy­wi­du­alne; nikt nie może pole­gać na cudzych wnio­skach.

Uro­dzi­łeś się jako nie-umysł. Niech to wsiąk­nie głę­boko w twoje serce, tak głę­boko, jak to tylko moż­liwe, ponie­waż dzięki temu otwo­rzą się drzwi. Jeśli uro­dzi­łeś się bez umy­słu, to zna­czy, że umysł jest pro­duk­tem spo­łecz­nym. Nie jest natu­ralny, jest kul­tu­ralny. Został wymy­ślony i narzu­cony ci. Głę­boko wewnątrz wciąż jesteś wolny, możesz się wydo­stać. Nie możesz uciec od natury, ale jeśli tylko się na to zde­cy­du­jesz, możesz uciec od tego, co sztuczne.

Egzy­sten­cja poprze­dza myśle­nie, nie jest więc sta­nem umy­słu, jest czymś ponad. Być to znać pod­stawy, to nie zna­czy: myśleć. Nauka to myśle­nie, filo­zo­fia to myśle­nie, teo­lo­gia to myśle­nie. Reli­gij­ność nie ozna­cza myśle­nia. Reli­gijna bli­skość, to bli­skość bez myśle­nia. Jest bar­dziej intymna, dopro­wa­dza cię bli­żej do rze­czy­wi­sto­ści, odrzuca wszystko, co cię powstrzy­my­wało, odblo­ko­wuje cię; zaczy­nasz pły­nąć przez życie. Nie myślisz, że jesteś ode­rwany, patrzysz. Nie myślisz, z rezerwą, że jesteś obser­wa­to­rem, kimś odle­głym. Spo­ty­kasz się, łączysz się i wni­kasz w rze­czy­wi­stość.

Jest to inny rodzaj pozna­nia. Nie może być nazwany „wie­dzą”. Jest bar­dziej jak miłość niż jak wie­dza. Jest to pozna­nie tak intymne, że słowo „wie­dza” nie jest wystar­cza­jące, aby je wyra­zić. Słowo „miłość” jest bar­dziej ade­kwatne, bar­dziej wyra­zi­ste.

W histo­rii ludz­kiej świa­do­mo­ści pierw­sza roz­wi­nęła się magia. Sta­no­wiła ona połą­cze­nie nauki i reli­gii. Miała w sobie coś z umy­słu i coś z nie-umy­słu. Póź­niej z magii wyro­sła filo­zo­fia. Z filo­zo­fii – nauka. Magia była zarówno nie-umy­słem, jak i umy­słem. Filo­zo­fia była tylko umy­słem. Póź­niej umysł i eks­pe­ry­men­to­wa­nie stwo­rzyły naukę. Reli­gij­ność jest sta­nem nie-umy­słu.

Reli­gij­ność i nauka to dwa spo­soby podej­ścia do rze­czy­wi­sto­ści. Nauka zbliża się do niej za pośred­nic­twem swych wielu dzie­dzin, reli­gij­ność – bez­po­śred­nio. Nauka to podej­ście pośred­nie; reli­gij­ność to podej­ście natych­mia­stowe. Nauka kręci się po obrze­żach, reli­gij­ność dociera wprost do serca rze­czy­wi­sto­ści.

Jesz­cze kilka uwag… Myśle­nie może wymy­ślać tylko to, co znane – może prze­żuć to, co już było prze­żute. Myśle­nie ni­gdy nie może być ory­gi­nalne. Jak można myśleć o nie­zna­nym? Cokol­wiek możesz wymy­ślić, było znane ci już wcze­śniej. Możesz myśleć tylko dla­tego, że już coś znasz. Myśle­nie może, co naj­wy­żej, stwo­rzyć nowe kom­bi­na­cje. Możesz myśleć o koniu, który lata po nie­bie, który zro­biony jest ze złota, lecz nic tu nie jest nowe. Znasz ptaki lata­jące po nie­bie, znasz złoto, znasz konie; łączysz te trzy ele­menty ze sobą. Myśle­nie może jedy­nie wyra­zić nowe kom­bi­na­cje, ale nie może poznać nie­zna­nego. Nie­znane pozo­staje ponad nim. Więc myśle­nie kręci się w kółko, wciąż pozna­jesz to, co jest już ci znane, prze­żu­wasz to, co jest już prze­żute. Myśle­nie ni­gdy nie jest ory­gi­nalne.

Wkra­cza­nie w rze­czy­wi­stość ory­gi­nal­nie, rady­kal­nie, bez media­to­rów – wkra­cza­nie w rze­czy­wi­stość tak, jak­byś był pierw­szą ist­nie­jącą osobą – to jest wyzwo­le­nie. Ta świe­żość wyzwala.

Prawda to doświad­cze­nie, nie prze­ko­na­nie. Prawda ni­gdy nie poja­wia się wsku­tek jej stu­dio­wa­nia; musisz się z nią zmie­rzyć, musisz sta­wić jej czoło. Osoba, która uczy się miło­ści, jest jak osoba, która zagłę­bia się w Hima­laje, stu­diu­jąc mapy. Mapa to nie praw­dziwe góry. A jeśli zaczniesz wie­rzyć w mapę, prze­ga­pisz góry. Jeśli będziesz obse­syj­nie wga­piał się w mapę, to choćby góry były tuż pod twoim nosem, ty nie będziesz w sta­nie ich dostrzec.

I tak wła­śnie jest. Góry są tuż przed tobą, ale ty nie odry­wasz oczu od map odwzo­ro­wu­ją­cych te góry, stwo­rzo­nych przez róż­nych bada­czy. Ktoś wspiął się na szczyt od pół­nocy, ktoś inny od wschodu. Stwo­rzyli oni różne mapy: Koran, Biblię, Gitę – różne mapy tej samej prawdy. A ty jesteś nimi obła­do­wany, ugi­nasz się pod ich cię­ża­rem. Nie możesz poru­szyć się nawet o cen­ty­metr. Nie możesz dostrzec gór przed sobą, ich dzie­wi­czych wierz­choł­ków pokry­tych śnie­giem, błysz­czą­cych jak złoto w poran­nym słońcu. Nie masz oczu, aby to dostrzec.

Ten­den­cyj­nie nasta­wione oko jest ślepe, serce pełne już pod­ję­tych decy­zji jest mar­twe. Z powodu ocen wygła­sza­nych a priori, twoja inte­li­gen­cja zaczyna tra­cić ostrość, piękno, siłę. Staje się nudna.

Nudna inte­li­gen­cja to inte­lekt. Twoja tak zwana inte­li­gen­cja nie jest naprawdę inte­li­gentna, tylko inte­lektualna. Inte­lekt jest padliną. Możesz deko­ro­wać go, ozda­biać per­łami, dia­men­tami, szma­rag­dami – padlina pozo­sta­nie padliną. Bycie żywym ozna­cza zupeł­nie coś innego.

Ten­den­cyj­nie nasta­wione oko jest ślepe, serce pełne już pod­ję­tych decy­zji jest mar­twe. Z powodu ocen wygła­sza­nych a priori, twoja inte­li­gen­cja zaczyna tra­cić ostrość, piękno, siłę. Staje się nudna.

Nauka ozna­cza bycie sta­now­czym, cał­ko­wi­cie sta­now­czym na temat fak­tów. A jeśli jesteś sta­now­czy na temat fak­tów nie możesz czuć tego, co nie­od­gad­nione – im bar­dziej jesteś kon­kretny, tym wię­cej tajem­ni­czo­ści wypa­ro­wuje. Tajem­ni­czość potrze­buje braku pre­cy­zji; potrze­buje cze­goś, co nie pod­daje się defi­ni­cjom, cze­goś nie­okre­ślo­nego. Nauka opiera się na fak­tach. Tajem­nica ich nie potrze­buje; jest egzy­sten­cjalna.

Fakt jest jedy­nie ele­men­tem egzy­sten­cji, bar­dzo małą jej czę­ścią. Nauka zaj­muje się czę­ściami, ponie­waż dużo łatwiej się z nimi upo­rać. Są mniej­sze, pod­dają się ana­li­zie; nie przy­tła­czają, można brać je do rąk. Można je prze­świe­tlać, szu­flad­ko­wać je, mieć cał­ko­witą pew­ność co do ich zalet, stanu, moż­li­wo­ści, ale przez ten pro­ces tajem­nica zostaje zabita. Nauka to mor­der­stwo popeł­nione na tajem­nicy. Jeśli chcesz doświad­czyć nie­zna­nego, będziesz musiał otwo­rzyć inne drzwi, z cał­ko­wi­cie innego wymiaru. Sfera umy­słu to sfera nauki, medy­ta­cja leży w sfe­rze cudu, tajem­nicy.

Medy­ta­cja zabiera cię w nie­znane, w nie­zba­dane. Zabiera cię powo­lutku w pewien rodzaj wza­jem­nego prze­ni­ka­nia, gdzie obser­wa­tor i to, co obser­wo­wane, stają się cało­ścią. W nauce byłoby to nie­moż­liwe. Obser­wa­tor musi pozo­stać obser­wa­torem, a obser­wo­wane musi pozo­stać obser­wo­wa­nym, te dwie sprawy muszą być cały czas roz­dzielne. W żad­nym momen­cie nie możesz zapo­mnieć o sobie; to, co badasz, nie powinno cię ani przez chwilę inte­re­so­wać, przy­tła­czać, pasjo­no­wać, budzić two­jej miło­ści ani poczu­cia wspól­noty. Musisz się ode­rwać, pozo­stać zim­nym, cał­ko­wi­cie obo­jęt­nym. A obo­jęt­ność zabija tajem­nicę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki