Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W kilku z nich przedstawiono niezwykły kunszt rosyjskich zbrodniarzy i oszustów. Mamy tu takie perełki, jak nastraszenie wdowy duchem zmarłego męża w celach rabunkowych, wyrabianie fałszywego złota z miedzi, czy organizowanie seansów spirytystycznych, po których giną uczestnikom oszczędności. Carska Rosja to czasów oszustów matrymonialnych, szantażystów, grandziarzy i licznych złodziei, jak opisuje Koszko: ”w święta dochodziło do kilkudziesięciu dużych włamań z pruciem kasy i setek mniejszych rabunków”.
Seria „Pamiętniki szefa rosyjskiej policji śledczej” to zbiór unikatowych, zapomnianych i trudno dostępnych opowiadań kryminalnych przekazanych z pierwszej ręki.
Arkadiusz Francewicz Koszko (1867-1928) należał w latach 1908-17 do najważniejszych urzędników rosyjskiej policji państwowej. W lutym 1908 roku został szefem moskiewskiej policji detektywistycznej, a w styczniu 1915 roku został szefem policji całego Imperium Rosyjskiego. Pochodził z biednej wielodzietnej rodziny i nie otrzymał pełnego wykształcenia. Jego szybką karierę w policji umożliwiło wykorzystanie ówczesnych zdobyczy naukowych, takich jak daktyloskopia, oraz stworzenie biura antropometrycznego połączonego z działem fotograficznym. Dzięki temu Koszko mógł namierzyć i aresztować niewykrywalnych dotychczas bandytów. W 1917 r. uciekł z Rosji do Stambułu, a ostatecznie osiadł we Francji, gdzie dostał azyl polityczny i pracował jako kierownik sklepu sprzedającego futra.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 233
Rok wydania: 2022
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Arkadiusz Francewicz Koszko
Opowiadania o świecie przestępczym Carskiej Rosji
Tom 3. Pamiętniki szefa rosyjskiego policjiWspomnienia byłego szefa moskiewskiej policji śledczej i kierownika wszystkich dochodzeń kryminalnych w imperium.
Przypadła mi w udziale trudna starość. Przebywałem na wygnaniu, z dala od ojczyzny, straciłem wielu bliskich i zostałem bez środków do życia. Po długich mękach i poniewierce znalazłem się w Paryżu. Tam moje życie zszarzało, stało się bezcelowe i nikomu już niepotrzebne.
Nie żyję ani teraźniejszością, ani przyszłością – wszystko jest w przeszłości i tylko pamięć o niej podtrzymuje mnie na duchu oraz przynosi poczucie pewnego wewnętrznego spełnienia. Spoglądając wstecz, na całe moje życie, powtarzam sobie, iż nie zostało tak do końca zmarnowane. Jeśli moi rówieśnicy trudzili się na chwalebnym polu budowania Rosji, to bolszewicka nawałnica, która spustoszyła naszą ojczyznę, pozbawiła ich także i tego, co osiągnęli długą, wytrwałą i pełną poświęcenia pracą. Tamta Rosja zginęła i nawet świadomość ich wysiłku nie stanowiła żadnego pocieszenia.
Pod tym względem jestem szczęśliwszy niż oni. Owoce mojej działalności nie dojrzewały dla dobra przyszłej Rosji, lecz służyły bezpośrednio ludzkości. Podczas każdego zatrzymania, pojmania każdego mordercy, miałem świadomość, że wyniki tych działań będą widoczne natychmiast. Zdawałem sobie sprawę, że zatrzymując i izolując takie zezwierzęcone typy jak: Saszka Seminarzysta, Gilewicz czy zabójca dziewięciu ludzi w Ipatiewskim zaułku, nie tylko odpłacam złoczyńcom pięknym za nadobne, lecz, co ważniejsze, chronię ludzi przed morzem krwi, które z pewnością zostałoby przelane w najbliższej przyszłości przez tych zbrodniarzy.
Ta świadomość pozostała we mnie do dziś i podtrzymuje mnie na duchu w ciężkich dniach, który przyszło mi spędzić na emigracji.
Jednak coraz częściej – zmęczony po całym dniu pracy, wyczerpany pędem metra, ogłuszony rykiem tysiąca klaksonów samochodowych – wracam do domu i siadam w głębokim, wygodnym fotelu, gdzie, wraz ze zbliżającym się zmierzchem, w mojej wyobraźni zaczynają pojawiać się obrazy z przeszłości. Śnię wtedy o Rosji, słyszę wielkopostne uderzenia moskiewskich dzwonów, a zawoalowane wygnaniem lata sprawiają, że przeszłość przybiera dla mnie postać przyjemnego, jasnego snu: wszystko w niej jest mi drogie oraz bliskie i, nie bez pobłażliwego uśmiechu, wspominam nawet wielu z was – moi smutni bohaterowie…
Do tej książki wybrałem kilkanaście historii z bogatego zbioru spraw, którymi zajmowałem się trakcie mojej długiej kariery. Celowo przedstawiłem takie, aby – na ile to możliwe – zbytnio się nie powtarzać oraz dać czytelnikowi szereg przykładów, które odzwierciedlałyby zarówno pomysłowość świata przestępczego, jak i środki, do jakich musiałem się uciec, żeby sparaliżować zbrodnicze żądze moich bohaterów.
Oczywiście, z etycznego punktu widzenia, niektóre z zastosowanych przeze mnie metod budzą wątpliwości. Jednakże, aby uzasadnić ogólnie przyjętą praktykę w tym zakresie, chciałbym przypomnieć, że walka ze światem przestępczym – która często wiąże się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem dla śledczego – może zakończyć się sukcesem tylko wtedy, gdy broń użyta przeciwko „przeciwnikowi”, jeśli chociaż mu nie dorównuje, to przynajmniej jest do niego odpowiednio dopasowana.
Czy można w ogóle mówić o surowym przestrzeganiu zasad etyki wobec tych, którzy pogrzebali swoje najbardziej elementarne pojęcie moralności i rozniecili kult zła ze wszystkimi jego ohydnymi przejawami?
Wszystkie szkice pisałem z pamięci, wiec mogły się w nie wkraść drobne nieścisłości.
Śpieszę jednak zapewnić czytelnika, że nie znajdzie on w mojej książce świadomego przekręcania faktów, ani nic z literatury brukowej w celu ożywienia historii. Wszystko, co opowiedziałem, to naga prawda, która miała miejsce w przeszłości i która, być może, żyje jeszcze w pamięci wielu osób.
Pisałem najlepiej jak potrafiłem i Państwa ocenie, moi czytelnicy, poddaję te, chociaż i odrażające wycinki, to jednak wycinki z autentycznego rosyjskiego życia.
Było to w roku 1913.
Pewnego pięknego dnia otrzymałem list od znanej arystokratki rosyjskiej księżnej Szachowskiej-Glebowej-Streszniewoj, jednej z najbogatszych kobiet w Rosji, w którym księżna gorąco mnie prosiła, aby zajść do niej dla omówienia bardzo ważnej sprawy.
Księżna mieszkała wówczas w jednym ze swoich majątków pod Moskwą. Zastałem ją silnie poddenerwowaną. Okazało się, że padła ona ofiarą zuchwałej kradzieży. W pokoju toaletowym, przyległym do jej sypialni znajdowała się szafa ogniotrwała, dosyć zresztą przestarzałego systemu. Księżna przechowywała w niej swoje precjoza. I otóż z tej kasy ogniotrwałej znikły dwa sznurki dużych pereł, pierścień z ametystem i różowy brylant. Pierścień ametystowy miał wartość raczej pamiątkową, dlatego że pod jego kamieniem spoczywał pukielek włosów Eudoksji Łopuchinej, pierwszej żony Piotra Wielkiego, która, jak wiadomo, z rozkazu swego małżonka zakończyła życie w klasztorze. Jeden z przodków księżnej, kochający się w carycy Eudoksji, wybłagał u niej tę drobną pamiątkę. Od tego czasu pierścień przechodził w rodzie Streszniowych od ojca do syna.
Sznurki pereł były po prostu dużym majątkiem, różowy zaś brylant łączył w sobie i jedno i drugie: z jednej strony był on podarowany w swoim czasie przez cesarza Aleksieja Michałowicza swojej małżonce (z domu Streszniewoj). Z drugiej strony, była to istotna rzadkość, opisana i komentowana przez mineralogię.
Księżna była wprost przybita, nie tylko martwiła ją dotkliwa strata materialna, lecz także przejmowała myśl o winowajcy.
– Ciężko jest, straszliwie ciężko – powtarzała ciągle – rozczarowywać się do ludzi, zwłaszcza zaś co do ludzi, którym przywykło się wierzyć. Moje podejrzenie uparcie koncentruje się na jednej osobie, sekretarzu Francuzie. Człowiek ten służy u mnie od dwudziestu lat. Zachowanie jego dotychczas było bez zarzutu. Ale niech pan pomyśli… on tylko jeden wiedział, gdzie przechowuje się moja biżuteria i miał dostęp do kasy. A ponadto wczoraj znikł na cały dzień z domu, powrócił dopiero późno w noc i za żadną cenę nie chce powiedzieć, gdzie się znajdował pomiędzy siódmą a jedenastą wieczorem. Zgodzi się pan, że to jest więcej niż podejrzane.
Wezwałem Francuza do swego biura i poddałem go badaniu. Przede mną stanął człowiek czterdziestopięcioletni o nadzwyczajnie sympatycznym wyglądzie, spokojny, zrównoważony, którego twarz i zachowanie się nacechowane były poczuciem godności osobistej.
Wyraziwszy swój żal, że księżna mogła chociażby przelotnie posądzić go o kradzież, odmówił jednak kategorycznie wyjaśnień co do tego, jak spędzał czas pomiędzy siódmą a jedenastą godziną wieczorem. Wszelkie moje wysiłki, wszelkie wyjaśnienia, że ustalenie jego alibi jest absolutnie konieczne, wszelkie zapewnienia, że wszystko, co on mi powie, zwłaszcza, o ile dotyczyć będzie kobiety, pozostanie absolutną tajemnicą, nie odniosły żadnego skutku. Francuz spokojnie stwierdzał, że gotów jest ponieść wszelkie konsekwencje swojego milczenia. Głos wewnętrzny – długimi latami wyostrzona intuicja – mówił mi, że ten człowiek jest niewinny.
Ale, niestety, szef policji śledczej nie ma prawa powodować się sentymentem, nie ma prawa nie liczyć się z konkretnymi faktami; dlatego i w tym wypadku nie czułem się w prawie uwolnić sympatycznego Francuza i zmuszony byłem przekazać go sędziemu śledczemu, któremu nie omieszkałem zakomunikować swoich spostrzeżeń.
Ten ostatni okazał się upartym głupcem, przyczepił się do faktu zatajania alibi i kazał aresztować Francuza. Postanowiłem nie rozstawać się z tą sprawą. Delegowałem swego współpracownika Michajłowa, ażeby dokładnie zbadał cały personel służbowy księżnej i tryb życia jej pałacu.
W ciągu kilku dni Michajłowowi udało się wydłubać pewien drobny i na razie nic nieznaczący szczegół. Oto na jakieś trzy miesiące przed kradzieżą księżna wydaliła lokaja, Piotra Chodunowa, który osiem lat służył u niej ku zupełnemu zadowoleniu swej chlebodawczyni.
Nieraz znajdował się w jej świcie, towarzyszył jej za granicę, gdzie księżna wyjeżdżała zwykle własnym jachtem. Był to doskonale dyscyplinowany służący, spokojny i cichy. Księżna ufała mu na tyle, że niejednokrotnie, według jej własnego zeznania, nakazywała Piotrowi otwierać ogniotrwałą kasę i bądź przynosić, bądź chować w niej te lub inne biżuterie. Zwolnienie Chodunowa nastąpiło z dosyć oryginalnych powodów: okazuje się, że ten zawsze spokojny i trzeźwy człowiek, nagle stał się brutalny, często się podchmielał, zaniedbywał swoje obowiązki i zachowywał się w ogóle tak, jakby chciał sprowokować swoje zwolnienie.
Wszystko to wzbudziło moje podejrzenia.
Piotr Chodunow nie figurował w naszych kartotekach, ale kiedy na wszelki wypadek zasięgnąłem wiadomości o nim w sądach, jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy przekonałem się, że Piotr Chodunow dwukrotnie już był sądzony za kradzieże, za które odsiadywał karę więzienia.
W biurze adresowym odnalazłem jego miejsce zamieszkania.
Ale teraz stanąłem przed problemem: aresztować łatwo, ale co potem. Na pewno wyprze się wszystkiego, zasłoni się tym, że już od trzech miesięcy u księżnej nie służy i w żadnym wypadku biżuterii nie odda, przekładając raczej wysiadywanie w ciupie, do którego, jak już widzieliśmy, był nawykły.
Toteż zdecydowałem raczej pozostawić go jeszcze na wolności, poruczając śledzić go moim ludziom.
Od dwóch dni już Chodunow był więc wzięty pod obserwację i okazało się, że pędzi żywot nieusystematyzowany, widuje się z licznymi ludźmi i popija sobie po różnych knajpkach. Nagle na trzeci dzień przybiegli agenci, zeznając z konfuzją, że „stracili Chodunowa gdzieś w Lewortowie”. Według wszystkich danych, zauważywszy, że jest śledzony, postarał się ukryć.
Zwymyślawszy swoich niezgrabiaszy, wpadłem bezzwłocznie do mieszkania Chodunowa (nic już nie miałem do stracenia…), ażeby zrobić rewizję i aresztować gospodarza, o ile go się zastanie. Zresztą na to ostatnie nie liczyłem, bo od chwili „zasypania się” moich agentów minęło już dobre trzy godziny. Przez ten czas złodziej dawno już mógł zabrać z mieszkania wszystko co trzeba.
Mieszkanie Chodunowa składało się z dwóch pokoi i kuchni. Jeden z nich on odnajmował szewcowi, a w drugim mieszkał z jakąś Tańką i jej matką.
Chodunowa nie zastaliśmy, rzecz prosta, ale uderzyło mnie zachowanie się kobiet: ujrzawszy nas, nie tylko nie straciły kontenansu, jak gdyby nas oczekiwały, lecz także nawet wymieniły pomiędzy sobą szybkie i jakby drwiące spojrzenie. W ogóle zachowanie się ich było wyzywające. Szczegółowa rewizja nie dała żadnych wyników, ale ponieważ kobiety i lokator szewc kłamali zbyt widocznie, twierdząc, że Chodunow od trzech dni już nie pokazywał się w mieszkaniu, podczas kiedy tegoż dnia rano moi ludzie właśnie zaczęli za nim śledzić od bramy, zdecydowałem się więc całą trójkę wsadzić do paki, a w mieszkaniu zostawić ludzi w zasadzce, nie licząc zresztą zbyt wiele na tę ostatnią.
Zaczęło się badanie. Matka, było to ciche zapędzone stworzenie, tępe, niepiśmienne, które nauczono stanowczo i wszystkiego się zapierać. Cierpiała zresztą na krwotoki, uważałem więc za stosowne zwolnić ją do domu. Za to córeczka była rozgadana, sprytnie strzelająca na stronie oczami – widać było, że nie z jednego pieca chleb jadła. Zapierając się również wszystkiego, dosyć udatnie udawała oburzenie, grożąc nawet pisaniem jakichś tam skarg. Przyskrzyniliśmy tedy jejmość na dłużej.
Szewc wybrał taktykę najprostszą: „Ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało”.
Ale tupet go opadł, kiedy na niego krzyknąłem:
– Ach, nie wiesz?! No, to będziesz bratku siedział, póki złodzieja nie złapiemy. A potem jeszcze posiedzisz dodatkowo za ukrywanie kradzieży.
– Eee, to ja bym miał siedzieć za takiego… Nie, panie naczelniku, niech już pan puści, a ja powiem wszystko, co wiem.
– Gdzie Chodunow?
– Tego ja nie wiem, ale, w rzeczy samej, na godzinkę przed rewizją, przyleciał do mieszkania, jak szalony, coś tam schwycił, pożegnał się z kobietami, coś tam krzyknął o depeszy do ciotki Katarzyny (była to widać siostra starej) i zwiał.
– Gdzież ta Katarzyna mieszka?
– Dalibóg, nie wiem tego.
– Dawno odnajmujesz tam mieszkanie?
– Już trzeci miesiąc.
– Czy nie zauważyłeś, że nastąpiła w ich życiu jakaś poprawa?
– Rzeczywiście, dawniej żyło im się dosyć skąpo, a ostatnimi czasy nic sobie nie żałowali. Goście wciąż, pijaństwo, żarcia w bród. Przedwczoraj i ja się tam tęgo objadłem. A wczoraj Tańka dostała złote kolczyki.
Teraz za wszelką cenę należało odszukać „ciotkę Katarzynę”.
Następnego dnia zameldowano mi, że matka prosi o pozwolenie przysłania aresztowanej córce jedzenia i bielizny.
Kazałem sobie przynieść ten prowiant: był tam garnuszek kapuśniaku, okrągła bułka i koszula.
Wziąwszy świstek papieru, drobnymi literami, nabazgrałem na nim ołówkiem: „Ciocia Katia otrzymała od Piotrusia telegram. On pyta jak sprawa?” Świstek ten kazałem zapiec w specjalnie obstalowanej bułce, wraz z ułamkiem ołówka.
Na drugi dzień, kiedy Tańka oddała pusty garnek i brudną koszulę, w jej obrębku moi ludzie znaleźli zaszytą odpowiedź, napisaną na odwrocie tejże samej kartki: „Każ cioci Kati posłać Piotrusiowi depeszę do Niżnego (następował adres ulicy i hotelu), że jestem pod kluczem”.
Wieczorem mknąłem już w towarzystwie dwóch agentów do Niżnego Nowgorodu.
Zatrzymawszy się w hotelu „Rosja”, wezwałem do siebie szefa miejscowej policji śledczej. Według jego słów, hotel Chodunowa były to małe pokoje umeblowane gdzieś za Oką. Miały jednak tę dobrą stronę, że staruszek-właściciel służył ongiś w policji śledczej i pozostawał nadal z nią w kontakcie.
Wezwałem go do siebie.
– Czy u pana mieszka Piotr Chodunow?
– A jakże, już trzeci dzień.
– Jak on czas spędza?
– Diabli go wiedzą! Od rana wychodzi, nie poświeci go przez dzień cały, a wieczorami wraca z jarmarku pijaniuteńki.
– Słuchaj pan! Służył pan długo w policji, należy więc nam pomóc.
– Z ochotą – odpowiedział staruszek, prostując się, jak stary koń bojowy przy dźwięku trąb.
– Nie ma pan tam wolnego numeru obok numeru Chodunowa?
– Właśnie dzisiaj kogoś zwolnię.
– Doskonale! Zajmą go moi ludzie. A czy ściana między numerami jest gruba?
– Gdzie tam, cieniutki dycht.
– Chodunowa teraz nie ma w hotelu?
– Nie i przed nocą pewno nie wróci.
– Świetnie! Ot co, kochasiu: natychmiast proszę pana ześwidrować w ścianie parę otworów i dobrze je zamaskować, a już ja dwóch „gości” zaraz panu dostarczę.
– Rozkaz…
Nie minęła godzina, kiedy dwóch solidnych kupców z walizkami w rękach wtoczyło się do portierni i wytargowawszy się solidnie, zajęło numer sąsiadujący z pokojem Chodunowa.
Spenetrowawszy przez wywiercone otwory pokój sąsiada, zobaczyli następnie wieczorem, jak podchmielony Chodunow, wróciwszy, rozebrał się szybko i wyjąwszy dwa małe pakieciki schował je pod poduszkę i zasnął.
Następnego ranka zatelefonował mi jeden z moich agentów:
– Chodunow ubrał się i wydobywszy spod poduszki pakieciki, schował jeden z nich do kieszeni marynarki, a drugi ostrożnie rozwinął, zwrócił się ku oknu i wziąwszy jego zawartość w dwa palce, podniósł pod światło. Ujrzałem w jego ręku różowy kamień. Chodunow schował go do prawej dolnej kieszeni w kamizelce. Po czym, siadłszy pośpiesznie napisał jakiś list, zakleił kopertę i zdaje się, że chce teraz opuścić numer.
– Nie spuszczać go ani przez chwilę z oka i zakomunikować mój rozkaz agentom, stojącym na ulicy. Proszę pamiętać, że pan osobiście odpowiada za dokładne wykonanie tego zlecenia.
Natychmiast pomknąłem za Okę i spotkałem po drodze moich podwładnych, śledzących z całym natężeniem jakiegoś człowieka, który szedł przed nimi. Przyłączyłem się do nich nieznacznie. Chodunow szedł szybkim krokiem i doprowadził nas do głównego budynku jarmarcznego, w którym w czasie jarmarku mieścił się urząd pocztowy. Weszliśmy za nim. Chodunow podszedł do okienka, kupił markę, nakleił i skierował się do skrzynki pocztowej. W tejże chwili podszedłem do niego i krzyknąłem:
– Stać! Jestem naczelnikiem moskiewski policji śledczej. Oddawaj brylant.
Chodunow skonfundował się i ledwie wyjąkał:
– O co chodzi? Jaki brylant?
– Ten, który masz w prawej kieszonce w kamizelce! – i z tymi słowami, wsunąwszy palce w kieszonkę, wyciągnąłem papierek. Odrzuciłem papierek i we wzniesionej wysoko nad głową mojej ręce zabłysnął blado-różowy kamień. Wśród osłupiałej publiczności rozległy się głosy podziwu. Chodunow zgłupiał do reszty.
– Jezu Chryste! Skąd pan wiedział o tym? Cuda, czy co? Niech pan już bierze i perły; widać nic już się nie da ukryć… Przez ubranie widzi!
– Gdzie pierścień ametystowy?
– Nie mam go już, panie naczelniku.
– Gdzieś go podział?
– Sprzedałem wczoraj tutaj na jarmarku Persowi. Ale nic on nie był wart, pięć rubli otrzymałem.
– Prowadź do Persa!
W parę chwil potem odebraliśmy od Persa pierścionek.
Tegoż dnia złodziej wraz z konwojem odesłany został do Moskwy, ja zaś z wielkiej uciechy zaprosiłem moich funkcjonariuszy pohulać do tinglu[1] jarmarcznego.
Kto nie był w Niżnim Nowgorodzie w czasie jarmarku, ten nigdy nie będzie wiedział co to był szantan[2] w sezonie jarmarcznym. Olbrzymie sumy były wyrzucane szeroką ręką przez ludzi, zawierających jednego dnia milionowe nieraz transakcje. O naszej obecności jakoś natychmiast dowiedziała się publiczność, na razie jednak trzymając się na dystans. Ale zwolna atmosfera zaczęła się rozgrzewać. Wreszcie z przyległego gabinetu wtoczył się z kielichem w ręku olbrzymi kupiec i rozpoczął orację, bełkocząc nie bardzo zrozumiale, ale z wielkim aplombem[3].
– Prawosławni! Czy wiecie kto jest pośród was? Nie wiecie? To ja wam powiem. Rodak mój, obaj my z Moskwy jesteśmy, pan Koszkow! O-o-o! Jakie to wieloryby hodują się w naszej Białokamiennej! On i ja to nie to, co wy, śmiecie niżniegorodzkie! Czyż nie słyszeliście, jak dziś na poczcie podszedł do jakiegoś hycla i krzyczy: „Zdejmuj but! Między palcami chowasz tam brylant zielony!”? I co myślicie? Istotnie był brylant. Buty temu człowiekowi powinniście całować. On naszych kapitałów broni i wielką nam, znaczy, pożyteczność wyświadcza!
To przemówienie od razu rozwiązało języki. Jedni koniecznie chcieli wypić, inni się wycałować. Jakiś jegomość mocno ekspansywny, a jeszcze bardziej pijany, roztworzył ogromny pugilares i ryczał:
– A co, może pieniądze potrzebne? Bierz bez krępacji, miły człowieku! Bierz, ile chcesz!
Na salę ktoś wprowadził orkiestrę, której kazano grać triumfalny marsz. Sala cała ryczała „Ura!”. Na szansonetki, które tu się zjechały ze wszystkich końców Europy, lunął deszcz sturublówek i rozszalała się hulanka, o której człowiek Europy słabego nawet nie ma pojęcia.
Następnego dnia opuściłem Niżny i wróciłem do Moskwy.
Wezwawszy Tańkę, powiedziałem:
– No, dosyć tego udawania! Mów, gdzie Chodunow?
– Oj, co pan, panie naczelniku, wciąż mnie męczy. Mówiłam już przecie, że nie mam pojęcia, gdzie on się obraca.
– Więc nie wiesz nic o nim?
– Broń Boże! Niech mnie tu na miejscu nagła śmierć spotka! Niech ja oślepnę!
– I nie żal ci swoich oczu?
– Nie, panie naczelniku, niech ja oślepnę, jeśli kłamię!
Wolniutko tedy począłem wyjmować z kieszonki różowy brylant i wysupływać go z papieru.
– Widzisz to cacko?
Tania spąsowiała.
– Widzę – szepnęła.
Teraz wziąłem mój karteluszek, na którym z drugiej strony ona nagryzmoliła swoją odpowiedź.
– A to widziałaś kiedy?
– To ja pisałam… – ledwo dosłyszalnie wyszeptała Tania.
– Otóż to! A powiadasz: „niech oślepnę!”. Przecież to ja tobie posłałem kartkę i ja też twoją odpowiedź z koszuli wyprułem… Sama wydałaś swojego gagatka.
Odpowiedział mi histeryczny atak.
Zwracając skradzioną biżuterię księżnej Szachowskiej-Glebowej-Streszniewoj, zauważyłem, że jest nie tylko ucieszona, lecz także skonfundowana.
– Mój Boże, przecież to jest straszne. A ja podejrzewałam tego uczciwego i nic niewinnego człowieka. Jak ja mu teraz w oczy spojrzę?…
Nie wiem, jaka była ich rozmowa. Ale w oczach moich pozostał na zawsze ten rycerski i szlachetny człowiek.
[1] Tingel – przest. podrzędna restauracja lub knajpa, miejsce występowania piosenkarzy [kor.]
[2] Szantan – kawiarnia, w której odbywają się występy [kor.]
[3] Aplomb – przest. śmiałość, tupet [kor.]
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
BIOGRAFIE
Pamiętniki szefa rosyjskiego policji
Tom 1.
Arkadiusz Francewicz Koszko
, Pamiętniki szefa rosyjskiego policji
Tom 2.
Arkadiusz Francewicz Koszko
, Wspomnienia szefa moskiewskiej policji śledczej
Tom 3.
Arkadiusz Francewicz Koszko
, Opowiadania o świecie przestępczym Czarskiej Rosji
KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały przedwojennej Warszawy
Tom 1.
Marek Romański
, Mord na Placu Trzech Krzyży.
Tom 2.
Stanisław Antoni Wotowski
, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy.
Tom 3.
Stanisław Antoni Wotowski
, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich.
Tom 4.
Stanisław Antoni Wotowski
, Upiorny dom w Pobereżu.
Tom 5.
Marek Romański
, W walce z Arsène Lupin.
Tom 6.
Marek Romański
, Mister X.
Tom 7.
Marek Romański
, Pająk.
Tom 8. pierwsza część.
Marek Romański
, Złote sidła.
Tom 8. druga część.
Marek Romański
, Defraudacja, druga część.
Tom 9. pierwsza i druga część.
Walery Przyborowski
, Widmo przy ulicy Kanonia.
Tom 10.
Antoni Hram
, Upiór warszawskich podziemi
Tom 11.
Kazimierz Laskowski
, Agent policyjny w Warszawie.
Tom 12.
Walery Przyborowski
, Tajemnica czerwonej skrzyni.
Tom 13.
Marek Romański
, Warszawski prokurator Garda.
Szpiedzy i agenci
Tom 1. Marek Romański, Miss o szkarłatnym spojrzeniu.
Tom 2. Marek Romański, Szpieg z Falklandów.
Tom 3. Marek Romański, Tajemnica kanału La Manche.
Tom 4. Marek Romański, Znak zapytania.
Tom 5, pierwsza część. Marek Romański, Serca szpiegów.
Tom 5, druga część. Marek Romański, Salwa o świcie.
Detektyw Piotr Vulpius
Tom 1. Marek Romański, Tajemnica małżeństwa Forster.
Tom 2. Marek Romański, Zycie i śmierć Branda.
Inspektor Bernard Żbik
Adam Nasielski
Tom 1, Alibi
Tom 2. Opera śmierci
Tom 3. Człowiek z Kimberley
Tom 4. Dom tajemnic w Wilanowie
Tom 5. Grobowiec Ozyrysa
Tom 6. Skok w otchłań
Tom 7. Puama E
Tom 8. As Pik
Tom 9. Koralowy sztylet i inne opowiadania
Najciekawsze kryminały PRL
Tom 1.
Tadeusz Starostecki
, Plan Wilka
Tom 2.
Zuzanna Śliwa
, Bardzo niecierpliwy morderca
Tom 3.
Janusz Faber
, Ślady prowadzą w noc
Tom 4.
Kazimierz Kłoś
, Listy przyniosły śmierć
Tom 5.
Janusz Roy
, Czarny koń zabija nocą
Tom 6.
Zuzanna Śliwa
, Teodozja i cień zabójcy
Tom 7.
Jerzy Żukowski
, Martwy punkt
Tom 8.
Jerzy Marian Mech
, Szyfr zbrodni
Tom 9.
G.R Tarnawa
, Zakręt samobójców
Tom 10.
I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik
, Trucizna działa
Klasyka angielskiego kryminału
Edgar Wallace
Tom 1. Tajemnica szpilki
Tom 2. Czerwony Krąg
Tom 3. Bractwo Wielkiej Żaby
Tom 4. Szajka Zgrozy
Tom 5. Kwadratowy szmaragd
Tom 6. Numer Szósty
Tom 7. Spłacony dług
Tom 8. Łowca głów
Detektyw Asbjørn Krag
Sven Elvestad
Tom 1. Człowiek z niebieskim szalem
Tom 2. Czarna Gwiazda
Tom 3. Tajemnica torpedy
Tom 4. Pokój zmarłego
NOWE POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały Warszawskie
Wojciech Kulawski
Tom 1. Lista sześciu.
Tom 2. Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści.
Tom 3. Zamknięci
Tom 4. Poza granicą szaleństwa
Komisarz Ireneusz Waróg
Stefan Górawski
Tom 1. Sekret włoskiego orzecha
Tom 2. W cieniu włoskiego orzecha
Kapitan Jan Jedyna
Igor Frender
Tom 1. Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa
Tom 2. Mordercza proteza
Tim Mayer
Wojciech Kulawski
Tom 1. Syryjska legenda
Tom 2. Meksykańska hekatomba
www.lindco.se
e-mail: [email protected]
lindcopl (facebook & instagram)
Tytuł oryginału:
Arkadiusz Francewicz Koszko
Opowiadania o świecie przestępczym carskiej Rosji, tom 2
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.
Wydanie pierwsze w jezyku polskim 2022
Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa
Projekt okładki: Studio Karandasz
Zdjęcia na okładce:
Sankt Petersburg, Wikipedia
https://commons.wikimedia.org/wiki/File:People_on_Nevsky_Prospect_St._Petersburg_in_1900.jpg
Rasputin, Wikipedia
https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Grigori_Rasputin_1916.jpg
Grafik:
agrus, chege, SFIO CRACHO / Adobe Stock
Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2022
ISBN 978-91-8019-108-1
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek