Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To wszystko przychodzi nam do głowy, kiedy pada słowo „stewardesa”.
Poznajmy codzienną rzeczywistość tego zawodu – zajrzyjmy za zasłonkę z napisem „Staff only”. Teresa Grzywocz pracowała w największych liniach lotniczych, miała okazję poznać również trasy czarterowe i linie lowcostowe. Po latach – przesiadła się na menedżerskie jety. Pracę stewardesy poznała więc od podszewki.
Piloci, pasażerowie, koledzy z personelu pokładowego – galeria postaci latających wysoko, choć nie zawsze z anielskimi skrzydłami u ramion. Niecodzienne sytuacje, celebryci, zwierzęta na pokładzie i różnice kulturowe, które w sytuacji stresowej nie zawsze dadzą się zamieść pod samolotowy dywanik.
Jeśli marzysz o lataniu – to książka dla ciebie. Marzenia, które dadzą się zrealizować, ale też koszty, wyrzeczenia i przyziemność lotów na wysokościach. Lepiej zapnij pasy.
Jeśli ciśnienie w kabinie gwałtownie spadnie, maski opadną automatycznie. Każdemu.
Jesteśmy już na pasie startowym. Czekamy tylko na ciebie.
My zawsze czekamy na VIP-ów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 281
Wstęp
Po ukazaniu się mojej pierwszej książki Etatw chmurach dostałam sporo próśb o rozwinięcie tematu pracy stewardesy. Okazało się, że odbiorcy wolą czytać o moim codziennym życiu w pracy na pokładzie, a nie o podróżach. Dla tych wszystkich osób powstała więc ta książka, w całości poświęcona załodze lotniczej, a w szczególności personelowi pokładowemu. Znajdziecie tu moje przemyślenia i przygody, które przytrafiły mi się w ciągu ostatnich dwunastu lat. Historie z czasów, gdy latałam na Bliskim Wschodzie; woziłam polskich turystów na wakacje czarterami (które zbankrutowały rok później); gdy znowu wyprowadziłam się do „Arabowa”1 – by latać tam na pokładzie prywatnego boeinga – i gdy zaczęłam pracować na pokładach prywatnych jetów, co trwa po dziś dzień. W książce znajduje się także sporo historii zasłyszanych od moich współpracowników.
Opinie w niej zawarte są tylko i wyłącznie moje i należy do nich podchodzić z humorem. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że są podszyte sarkazmem. Jednym słowem – nie należy brać sobie wszystkiego do serca.
Opowieści pokładowe dedykuję wszystkim tym, którzy marzą o pracy w chmurach. Teraz już wiecie, co Was czeka!
1 Nazwa „Arabowo” była przeze mnie używana wielokrotnie już w książce Etatw chmurach. Nie jest ona pejoratywna – to popularne określenie tych terenów funkcjonujące wśród zagranicznych pracowników Bliskiego Wschodu.
Między nami stewardesami
Cała prawda o zawodzie
Więc chcesz zostać stewardesą? I jesteś tego absolutnie pewna? Jeżeli marzą ci się dalekie podróże, szacunek pasażerów, prestiż i duże pieniądze, to jest to zawód dla ciebie! Tyle że musisz się cofnąć do lat sześćdziesiątych. W obecnych czasach realia tego zawodu są całkiem inne. Gorsze – zdecydowanie gorsze.
Rozwój „taniego latania”, podobnie jak całego sektora turystycznego, sprawił, że transport powietrzny nie jest już ekskluzywny. Skończyły się czasy, gdy tylko nieliczni mogli sobie na taką podróż pozwolić. Jeszcze kilkanaście lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy, aby, zabierając całą rodzinę na wypoczynek, jako formę transportu wybrać samolot. Jeżeli już ktoś jechał na zagraniczne wczasy, było to okupione godzinami spędzonymi w autokarze lub samochodzie. Pamiętam, że na zakończenie liceum moi rodzice opłacili mi taki właśnie prezent – wycieczkę objazdową po Włoszech. Dwa tygodnie mordęgi w rozgrzanym autobusie i skakania z miejscowości do miejscowości. Ale ja byłam zachwycona! Pamiętam też, jak moja mama wspominała swój pierwszy lot. Jako jedna z nielicznych osób w Polsce czasów komunizmu zdołała wznieść się ponad chmury. To było wielkie wydarzenie dla niej i dla całej rodziny, ba! dla całego miasta – to były inne czasy. Żeby dostrzec różnicę, wystarczy przyjść do hali odlotów w godzinach, kiedy startują czartery na Wyspy Kanaryjskie czy do Egiptu. Podróżują nimi całe rodziny, często rodzice z bardzo małymi dziećmi, które z pewnością nic z takiego wyjazdu nie zapamiętają. Dla wielu z nich jest to coroczny wyjazd wakacyjny, rutyna. Jeszcze mniej podekscytowani są biznesowi pasażerowie, którzy często podróżują kilka razy w miesiącu w sprawach zawodowych. Tych rusza jedynie duże opóźnienie lub bezpłatny upgrade2.
Jak te zmiany wpłynęły na zawód stewardesy? Zacznijmy od tego, że pobyty w miejscu docelowym zostały skrócone do zupełnego minimum, a godziny pracy wydłużone do absolutnego maksimum. Kiedyś, gdy załoga LOT-u leciała za ocean, miała tam kilka dni wolnego. Teraz załogi z całego świata w Nowym Jorku spędzają najczęściej dwadzieścia cztery godziny. Kilka lat temu, gdy latałam dla linii lotniczych na Półwyspie Arabskim, kurs do Big Apple był jednym z najchętniej oddawanych. Powód? Ponad czternaście godzin w jedną stronę, dwadzieścia trzy godziny na miejscu i kolejne czternaście na powrót. Człowiek był tak zmęczony tym rejsem, że chciał sobie żyły podciąć. Zmiana stref czasowych i samolot pełen roszczeniowych pasażerów nie ułatwiały życia. Zdarzało mi się takie nocowanie w Nowym Jorku po prostu przespać. I nie, nie zamykałam się w trumnie, jak śmiał się mój kolega, gdy mu o tym opowiadałam. Padałam na łóżko i przesypiałam kilkanaście godzin cięgiem. Ale nie zawsze było tak źle: kiedyś przy okazji lotów do Sydney mieliśmy dla siebie całe trzy dni. Teraz tak długie pobyty tam już nie są praktykowane. W Europie zwyczajowy postój to dziesięć godzin na odpoczynek pomiędzy rejsami. Dziesięć godzin od lądowania do startu – czyli jakieś sześć godzin snu.
Jeżeli już jesteście przygotowani na wieczne zmęczenie i powiedzieliście do widzenia regularnym porom snu i posiłków, to jeszcze zostaje wam pożegnanie się z weekendami i świętami. Przez kilka pierwszych lat to wy będziecie obstawiać loty w Boże Narodzenie i dyżury w sylwestra. Może uda się wam wyprosić wolne we własne urodziny, ale na obchodzenie imienin mamy już nie liczcie. Oczywiście z każdym rokiem wasza sytuacja będzie się poprawiać – za jakieś dziesięć lat może nawet zostaniecie szefowymi pokładu. A już po kilku, jako sprawdzeni pracownicy, będziecie mieć więcej przywilejów i znać więcej trików umożliwiających wytargowanie dogodnego grafiku.
Pasażerowie? Ci z dam i dżentelmenów podróżujących w wyjściowych ubraniach zmienili się w rozbawionych i często pijanych turystów w rozciągniętych dresach. Istnieją badania mówiące, że lotniska są jednym z najbardziej stresujących miejsc na świecie. Przypuszczam, że zagrożenie terrorystyczne i zamachy bombowe nie zwiększają komfortu podróżujących. Dokładne kontrole bezpieczeństwa, gwar, pośpiech, zmęczenie i brak jakiejkolwiek kontroli nad przebiegiem zdarzeń sprawiają, że ludzie tracą głowy. Kulturalni i opanowani na ziemi, w samolocie w większości przypadków stajemy się niesamowicie drażliwi i otępiali. Część turystów (bo pasażerowie biznesowi zazwyczaj tuż po lądowaniu biegną na spotkanie i nie mogą sobie na to pozwolić) łagodzi ból podróży kilkoma głębszymi przed wejściem na pokład. Alkohol plus zmiana ciśnienia w locie sprawiają, że mamy kłopoty. Nieraz już sprzątałam wymiociny. Kiedyś dwójka rozbawionych, dobrze zaprawionych rodziców zapomniała o swoim dziecku zostawionym na pokładzie.
Nie podróże, nie prestiż, więc może chociaż pieniądze okazałyby się zachęcającym aspektem tej pracy? W wielu firmach na świecie grafiki oraz wynagrodzenie zależą od stażu pracy i wylatanych miesięcznie godzin. Początkujący pracownicy zarabiają grosze. W Stanach Zjednoczonych młoda stewardesa nie zdoła utrzymać się za swoją pensję; przez kilka pierwszych lat nie ma też stałego grafiku i jest na tak zwanej „rezerwie”. Za oceanem wiele osób wspólnie wynajmuje crash pad, czyli miejsca, gdzie śpią między lotami. Nie są to nawet własne pokoje, w celu cięcia kosztów wynajmuje się łóżka na godziny. W Polsce wiele firm oferuje czasowe kontrakty na sezon – następnie są one przedłużane lub nie. Stali pracownicy, którzy jakimś cudem załapali się na umowy o pracę, poza sezonem letnim zarabiają nawet o połowę mniej. Inne linie wymagają założenia własnej działalności, co ogranicza wszelkie benefity emerytalne czy też urlopy macierzyńskie. Wysokie pensje wypłacają linie arabskie, dlatego cieszą się sporym powodzeniem. Jednak jeden z moich kolegów, po rozmowie rekrutacyjnej, powiedział, że jak ma się przenieść na pustynię i zawiesić swoje życie na kilka lat, to powinni mu dwa razy tyle zaoferować. Podpowiedź: będąc stewardem/stewardesą, milionerami nie zostaniecie.
„A bezpłatne bilety?” – zapyta ktoś. Tak, to duży plus tej pracy. W dobrych czasach można było całą rodzinę zabrać kilka razy w roku na urlop. I to wliczając kuzynostwo i teściów. Obecnie pracownik sezonowy czy pracujący w ramach samozatrudnienia już nie ma takich możliwości. Nawet linie arabskie poobcinały darmowe bilety. Za moich czasów można było wpisać na listę chłopaka czy też koleżankę i podać, że jest to brat/siostra stryjecznej córki ciotki – lub wymyślić jakieś inne absurdalne pokrewieństwo. Jedynym problemem było ewentualnie uzyskanie wizy dla takiej osoby, ale bilet już miało się w kieszeni. Określona liczba darmowych lotów przysługiwała nawet naszym niespokrewnionym znajomym. Teraz limity zostały bardzo okrojone. Nadal dla samego pracownika liczba biletów jest praktycznie nieograniczona, ale dla rodziny i znajomych – już nie. W naszym kraju są linie, które nie oferują bezpłatnych przelotów nawet dla samego zatrudnionego.
Czyli teoretycznie, pracując dla odpowiednich międzynarodowych linii lotniczych, można podróżować bez końca? Tak. Zróbcie najpierw trzy Nowe Jorki i Sydney, przeplecione jakimiś indyjskimi krótkimi rejsami (oczywiście nocnymi, bo tam, nie wiedzieć czemu, zawsze lata się w nocy), i zobaczymy, czy w te cztery dni wolnego, które udało się wam skumulować, gdzieś się ruszycie. Pamiętam dni i noce, kiedy nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie jestem i jak się nazywam. Pamiętam wieczne przeziębienia i inne infekcje złapane na pokładzie oraz to niesamowite zmęczenie – wieczne zmęczenie. Młody, dobrze przygotowany organizm nawet nieźle sobie z tym radzi, ale z każdym rokiem, z każdą kolejną zarwaną nocą jest coraz gorzej. Moja koleżanka, która przepracowała o kilka lat więcej ode mnie na Bliskim Wschodzie, ostatnio powiedziała mi, że nigdy w życiu nie była tak zmęczona, jak w tamtych czasach. A jest matką dwu- i czterolatka. „Macierzyństwo przy tym to pikuś” – to jej słowa. Dodała też, że będąc matką, można mieć przynajmniej nadzieję, że w końcu skończą się nieprzespane noce. W lotnictwie takie nadzieje są złudą. Linie arabskie dobrze wam zapłacą, ale wyprują z was żyły.
A skoro mowa już o ciężkiej fizycznej pracy, i o tym warto szerzej wspomnieć. Praca na pokładzie to harówka, nawet w liniach lowcostowych, gdzie nie ma rozbudowanego serwisu, ale za to robi się wiele odcinków jednego dnia. Standardowy pełnowymiarowy wózek do serwisu ma 0,3 metra szerokości, 1 metr wysokości i 0,75 metra długości. Waży 25 kilogramów – niezaładowany! Puste wychodzą tylko raz – przy zbieraniu tac – w innych przypadkach są załadowane po brzegi. W ciągu jednego serwisu przepycha się taki wózek trzy razy – w górę i w dół kabiny – czyli sześć długości kabiny ekonomicznej dużego samolotu, to jest jakieś 50 metrów. Na długich lotach są dwa serwisy. Na krótkich wózek zaczyna się pchać w momencie, gdy samolot jeszcze się wznosi. Teoretycznie dwie osoby obsługują jeden unit, ale w praktyce, gdy linie tną koszty i na pokładzie jest minimum załogi, to często pracuje się w pojedynkę. Do tego w pokładowej kuchni znajdują się kontenery – atlasy – załadowane sokami, wodą i poupychane pod sufit w dwóch rzędach. W trakcie lotu obsługujący bufet przerzuca je kilka razy z miejsca na miejsce, żeby uzupełnić wózki. A to tylko serwowanie posiłków i napojów. Dochodzi jeszcze dbanie o komfort pasażera, czyli rozdawanie koców, ręczników, menu, zbieranie śmieci i spełnianie innych zachcianek. Po kilku godzinach w pracy siłownia jest już niepotrzebna. Pot leje się po plecach, a kręgosłup i kolana zaczynają boleć. I nie ma zmiłuj się – chwila relaksu i zaczynamy kolejny serwis albo biegniemy z tacą z następnym zamówionym drinkiem.
Zmiany stref czasowych, loty nocne, nieregularne posiłki powodują wieczne zmęczenie i częste zachorowania. Powietrze w kabinie jest suche i pełne bakterii, ludzie często podróżują chorzy, a zmiany ciśnienia negatywnie wpływają na układ krwionośny. Lotnictwo to praca 365 dni w roku. Lata się w święta, urodziny, śluby koleżanek i pogrzeby bliskich. Jeżeli do tego zdecydujemy się na przeprowadzkę na drugi koniec świata, to samotność staje się codziennością. Zresztą i tak człowiek jest na tyle zmęczony, że na kontakty towarzyskie brakuje mu energii. Relacje ze znajomymi z kraju się rozluźniają, bo ludzie nie są w stanie zrozumieć naszego stylu życia. Jest też coraz mniej tematów do rozmów. Związki przeżywają kryzys, bo ciężko na nie znaleźć czas; a miłość na odległość sprawdza się tylko w filmach.
Co prowadzi nas do następnego minusa tego zawodu: samotności. Ostatnio latałam jak zwariowana z jednego końca świata na drugi. Ostatecznie dostałam wolne, firma zostawiła mnie na dwa dni na południu Francji – samą. Reszta załogi rozleciała się do domów. Świetnie! Opłacone wakacje w ciepłym klimacie – pomyśli ktoś. Akurat należę do osób, które dobrze znoszą własne towarzystwo i którym samotne wycieczki po nieznanym mieście sprawiają przyjemność. Po dwóch dniach jednak cieszyłam się z powrotu do pracy. Jeżeli czujecie, że musicie być wiecznie otoczeni ludźmi, to praca w liniach lotniczych nie jest dobrym wyborem. Nie zliczę, ile razy, będąc w nowym miejscu, musiałam zwiedzać je w pojedynkę. Zazwyczaj seniorzy już wszystko widzieli, może też trafić się wam taka załoga, która najbardziej lubi zaszyć się we własnym pokoju, a może wasi koledzy i koleżanki będą zaciskać pasa. Pamiętam, jak latałam na Bliskim Wschodzie i jak Filipinki brały na pobyty urządzenia do gotowania ryżu i w swoim gronie po locie przygotowywały sobie posiłki. Żeby tylko nie wyjść i nie wydać pieniędzy, które wysyłały rodzinom. Ostatnio spotkałam się z tekstem napisanym przez stewardesę ze Stanów Zjednoczonych, która lamentowała, że nigdy przedtem nie czuła się taka samotna, i zastanawiała się, czy ta praca jest tego warta. Czarne myśli dopadły ją, gdy któryś raz z rzędu musiała sama jeść w restauracji. Kilka lat temu miałam podobny problem: nie byłam w stanie sama pójść do restauracji. Teraz już nie jestem taka wrażliwa, ale jeżeli wy nie możecie nawet znieść myśli o samotnym posiłku, warto się zastanowić nad ścieżką kariery.
Kiedy spotykam kogoś nowego i mówię mu, co robię, zazwyczaj wywołuje to pozytywne reakcje. Nie oznacza to jednak, że ludzie zdają sobie sprawę z wszystkich aspektów mojego zawodu. Większość uważa, że moja praca jest lekka i przyjemna, a przede wszystkim prosta. I chociaż w wielu miejscach podkreśla się już, że cabin crew to nie tylko serwis, ale przede wszystkim dbanie o bezpieczeństwo na pokładzie, to „mądrzy” i tak wiedzą swoje. To, że nie jesteśmy „latającymi kelnerkami”, jest szczególnie widoczne, gdy coś się dzieje, gdy dochodzi do wypadku lotniczego i załoga musi ewakuować pasażerów. Wtedy nagle wszyscy na pokładzie są w nas wpatrzeni jak w obrazek.
Do obowiązków personelu pokładowego należy wykucie na pamięć setek procedur. Kilkutygodniowe szkolenie obejmuje sprzęt awaryjny dostępny na pokładzie, standardowe procedury, ewakuację i pomoc medyczną. Codziennie są testy, codziennie ćwiczenia praktyczne, wszystko powtarza się dziesiątki razy. Przed każdym lotem organizowane jest spotkanie załogi, w trakcie którego zadawane są pytania odnośnie do zasad bezpieczeństwa. Jako pracownik danych linii musisz być na bieżąco ze wszystkim. Przed każdym lotem większość z nas powtarza rozdział lub dwa z manuala/podręcznika – zwanego „Biblią”. Brak odpowiedzi na chociażby dwa pytania w czasie briefingu (spotkania przed lotem) grozi konsekwencjami. Jeżeli myślicie, że naukę macie już za sobą, i nocne wkuwanie też, to jesteście w błędzie. Szkolenie to stres, minimum snu i setki rozrysowanych planów samolotów z rozmieszczeniem sprzętu awaryjnego. Jakby tego było mało, są linie, które każą sobie za takie szkolenie płacić.
Rekrutacja
A jednak ten zawód ma w sobie coś, co przyciąga adeptów tysiącami, a w ubogich krajach nawet dziesiątkami tysięcy. Moim zdaniem winna temu jest iluzja, nierzeczywisty obraz pięknej, młodej stewardesy i przystojnych pilotów z gracją przechodzących przez terminal. Tak jak w filmie Złap mnie, jeśli potrafisz, gdzie Leonardo DiCaprio w białej czapce, otoczony wianuszkiem specjalnie dobranych dziewcząt, maszeruje przez lotnisko, a każdy tam obecny odwraca za nimi głowę. To czasy Pan Am, gdy serwis odbywał się w białych rękawiczkach, a załoga po locie odpoczywała przez tydzień przy luksusowym basenie z kolorowymi drinkami w ręce. Ale naiwni wciąż wierzą, że tak jest również dziś.
O samej rekrutacji można by napisać osobną książkę. Każdy pracodawca, każdy region świata rządzi się swoimi prawami. Podyktowane jest to założeniami kierownictwa firmy – tym, czy stawiają na masowy przewóz turystów, po jak najniższych cenach; regionem – kulturą danego kraju; historią firmy – w Stanach Zjednoczonych istnieje pojęcie legacy carrier, którym określa się linie powstałe przed 1978 rokiem; i zapewne wieloma innymi czynnikami, o których przeciętny kandydat nie ma pojęcia.
Największa konkurencja panuje w Azji. Tam prawie każda młoda dziewczyna chce zostać stewardesą. Nadal jest to w tym kraju rodzaj awansu społecznego. China Airlines posunęły się do tego, że organizują swoją rekrutację w postaci konkursu piękności, w trakcie którego kandydatki (i kandydaci!) paradują po scenie w skąpych kostiumach kąpielowych. Jednym z wymogów stawianych zgłaszającym się jest wiek – do dwudziestu pięciu lat, a dla pań także wygląd nóg. Chinki z nogami w kształcie litery X lub O nie mają szans na otrzymanie kontraktu. Nie zmyślam! Taki zapis znajduje się na stronie chińskich linii lotniczych, a na popularnym kanale z filmikami można znaleźć nagrania z tego konkursu.
W Chinach rozchwytywane są też szkoły dla przyszłych stewardes. Na takim kursie kandydatki uczą się, jak chodzić, stać, siadać czy uśmiechać się. Jak możecie się domyślać, w Kraju Środka metody nauki są inne niż tradycyjne. Prowadząca wydaje polecenia przez mikrofon (tyle jest chętnych), poprawny uśmiech sprawdza się, trzymając słomkę w ustach, a postawę – przez włożenie między kolana kartki papieru (żeby się stykały). Widziałam też zdjęcie pokazujące, w jaki sposób należy siedzieć i kucać. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to wyczyn niemalże cyrkowy, nie wyobrażam sobie powtórzenia go na pokładzie samolotu.
Niedawno miałam przyjemność lecieć Air China. Panie prezentowały się bardzo ładnie, a na dodatek przed lotem i po nim dwie stewardesy wskazujące wyjścia awaryjne synchronicznie się nam pokłoniły. Chyba tego też ich tam uczą? Pamiętam, że kiedy latałam klika lat temu w Azji, firma wystosowała instrukcję obsługi swoich lotów. Między innymi musiałam się kłaniać wszystkim wchodzącym na pokład, zginając się w pasie. A gdy pasażerowie odkłaniali się, wtedy ja musiałam się jeszcze raz ukłonić, niżej, niż zrobił to pasażer… Na szczęście później nikt już nie próbował kłaniać mi się po raz drugi, w takim tempie daleko byśmy nie zalecieli. Uwarunkowane jest to specyficzną kulturą tego regionu, którą jako pracownik danej linii musicie znać i szanować.
Loty w Chinach były dla mnie chyba największym wyzwaniem. Serwowałam dziwne jedzenie, np. kurze stopy, których nie chcieli próbować moi piloci, kłaniałam się w pas i do tego musiałam mieć pewność, że moi pasażerowie „nie stracą twarzy” (to znaczy, dbając o ich honor, przyznam się błędu, nawet jeśli to ja będę mieć rację) i że na pokładzie nie ma białych kwiatów. W liniach komercyjnych jest o tyle łatwiej, że dział cateringu martwi się o odpowiednie menu, a kwiaty spotykane są tylko w pierwszej klasie, i to dostarczane na pokład przez odpowiedni dział.
Każda linia, która lata do specyficznych miejsc, ma odpowiednie procedury. I tak na przykład w Izraelu trzeba przestrzegać zasad koszerności potraw. Miałam kiedyś szkolenie z tego zagadnienia. Omawialiśmy potrawy halal (dla muzułmanów) oraz właśnie koszerne. Jeżeli chodzi o zamawianie cateringu (gdy lata się w prywatnym samolocie), to wbrew pozorom nie jest to takie trudne. Większość firm dostarczających jedzenie na pokład jest w stanie takie zamówienie przygotować. Gorzej, gdy mamy do czynienia z bardzo ortodoksyjnymi wyznawcami. Tacy często nie chcą rozmawiać z kobietami (i tyczy się to obydwóch wspomnianych wierzeń) ani przyjmować jedzenia z ich rąk. Oczekują też, że samolot będzie „oczyszczony” specjalnie dla nich z wszelkich nieczystych rzeczy. Chowałam już i alkohol, i majonez w bagażniku samolotu. Innym razem kazano mi wszystkie „procenty” wyrzucić przed lotem z pewnym arabskim księciem. Najzabawniejsze było to, że pierwsze, co zrobił ów pasażer po zamknięciu drzwi, to poprosił o whisky.
Moja dobra koleżanka doznała większego szoku kulturowego, gdy dostała pracę w Arabii Saudyjskiej. I to nie byle jaką pracę – latała dla rodziny królewskiej. Jak sama mi później powiedziała, ten kraj wymaga dużego dostosowania się, a latanie z szejkami na pokładzie to zupełnie inny poziom. Oprócz tego, że musiała im się pokłonić, to wchodząc do części samolotu, w której siedzieli, miała niepostrzeżenie zdjąć buty. Nawet niosąc ciężką tacę w dwóch rękach, musiała je jakoś zzuć. Nigdy nie wolno jej było odwrócić się plecami do członka rodziny królewskiej, dlatego też wycofywanie się z pola ich widzenia należało wykonać tyłem. Jeżeli siedzieli w fotelach, to wszelkie zamówienia zbierane były na klęczkach. A odezwać się mogła tylko wtedy, gdy została o to poproszona. W momencie, gdy główny pasażer udawał się na spoczynek do sypialni (to był duży samolot), to już nie wolno było mu przeszkadzać. Jak się nie obudził na lądowanie, to wszyscy czekali, aż wstanie. Z tym ostatnim miałam kiedyś do czynienia w prywatnym jecie, więc akurat to mnie nie zaskoczyło. Co ciekawe, jedzenie było przynoszone z pałacu, więc nawet przy krótkim locie było go tyle, że nie mieściło się w pokładowej kuchni. Dziewczyny układały garnki i półmiski między fotelami w części samolotu przeznaczonej dla ochrony i służby.
Wracając jednak do dnia rekrutacji – wiele lat temu sama przeszłam rygorystyczną rozmowę rekrutacyjną. Wtedy nawet nie wiedziałam, na czym polega ta praca. Nigdy nie marzyłam o tym, żeby zostać stewardesą, tak się po prostu potoczyło moje życie. Zgłosiłam się na rozmowę o pracę, bo chciałam zamieszkać w jednym z szejkanatów arabskich, a angaż przez lokalną linię dawał mi taką możliwość. W tym dniu, oprócz tego, że zmienił on całe moje życie, dowiedziałam się też, jak wielkie jest zainteresowanie tą pracą. Prowadzący po zakończonym procesie powiedział nam, że bardzo się cieszy z przebiegu spotkania. Podobno w wielu miastach, zwłaszcza w biednych krajach Azji, nie odbywa się ono tak spokojnie. Kandydaci płaczą, proszą, błagają, wysyłają swoich rodziców, obiecują pracę nad językiem angielskim, nad wyglądem, proponują nawet łapówki. Dla nich dostanie pracy w liniach lotniczych na Bliskim Wschodzie jest spełnieniem marzeń, awansem społecznym i źródłem dochodu dla – często bardzo licznej – rodziny.
Tradycyjnie do największych pracodawców na Półwyspie Arabskim ustawiają się największe kolejki. W Europie jest spokojniej i łatwiej dostać pracę (mówię tutaj głównie o czarterach i lowcostach, gdyż u narodowych przewoźników o angaż już trudniej). Trzeba się jednak liczyć z tym, że europejskie linie lotnicze oferują mniejsze udogodnienia dla swoich pracowników i, szczególnie na początku, utrzymanie się z proponowanej pensji może być trudne.
Jakie są podstawowe wymagania?
Wiek. Większość linii wymaga skończenia dwudziestu jeden lat. Podyktowane jest to tym, że latają do Stanów Zjednoczonych, a tam wolno serwować alkohol dopiero od tego wieku. Tylko nieliczni pracodawcy, np. Ryanair, zatrudniają młodsze osoby, wymagane jest jednak minimum wykształcenie średnie. Co do maksymalnego wieku to większość z nas w Europie zaczyna swoją przygodę wcześnie. Linie preferują też takich pracowników. Inaczej jest w Stanach Zjednoczonych – tam sześćdziesięciolatkowie spotykani na treningach nie wzbudzają zdziwienia. Gdy starałam się o pracę na Bliskim Wschodzie, najstarsza kandydatka miała trzydzieści dwa lata, z czego dziesięć przepracowanych w innej firmie.
Wzrost. Ze względu na umiejscowienie sprzętu awaryjnego w półkach nad siedzeniami pasażerów załoga pokładowa musi spełnić wymagania dotyczące minimalnego wzrostu. W czasie rekrutacji kandydaci muszą dosięgnąć wyznaczonego punktu na ścianie. Zazwyczaj jest on umieszczony na wysokości 212 centymetrów. Można być niższym, ale mieć długie ręce i tam dotknąć, albo być wyższym i nie zdołać tego dokonać. Test odbywa się bez butów, więc szanse na oszukanie rekrutera są małe. Widziałam kilka razy w życiu, jak ludzie się rozciągali przed wejściem na salę. Można też stać na samych czubkach palców jak baletnica. Ważne, żeby tam sięgnąć.
Proporcjonalna budowa ciała. Według prawa pracodawca nie może nas nie zatrudnić tylko z tego powodu, że jesteśmy za grubi, ale zapis o „proporcjonalnej budowie ciała” ułatwia odsiewanie takich kandydatów. Wymagane BMI mieści się między 19 a 25 punktami. W Stanach Zjednoczonych średnia dla kobiet wynosi 26,5. Jeżeli kiedyś będziecie lecieć jedną z tamtejszych linii, to zauważcie, że ich załogi zazwyczaj są cięższe. U nich oprócz testu z punktem na ścianie odbywa się też test: „Czy mieścisz się na jumpseacie”. Jeśli kandydat jest wstanie utrzymać się na składanym załogowym siedzeniu, może zostać przyjęty. Linie na Bliskim i Dalekim Wschodzie są mniej wyrozumiałe. Air India w 2015 roku zagroził sześciuset swoim stewardesom, że jeśli nie zrzucą wagi w ciągu sześciu miesięcy, zostaną zwolnione. Koreańskie i singapurskie linie mają dwa rozmiary mundurów: mały i bardzo mały. Zresztą nie tylko tam dochodzi do takich nadużyć. W Europie głośna była sprawa Aerofłotu, który chciał obciąć pensje stewardesom noszącym większe rozmiary. Jeżeli was to pocieszy, to pomyślcie o latach trzydziestych. W tamtym czasie stewardesy ważono cztery razy w roku, do lat sześćdziesiątych musiały być niezamężne. A szczytem są chyba Qatar Airways, które do 2015 roku wyrzucały z pracy za wyjście za mąż lub zajście w ciążę w czasie pierwszych pięciu lat kontraktu. Kiedy ja przyjmowałam się do pracy, podczas ważenia (odbywało się już na miejscu, w trakcie badań) pielęgniarka powiedziała mi, że mój wynik plasuje się poniżej wymaganej wagi. Ze mną zostało przyjęte dwadzieścia Filipinek, każda była o połowę ode mnie mniejsza. Jak jej to wytknęłam, to okazało się, że dla Azjatek jest inna skala. Co ciekawe, parę lat później pewna stewardesa usłyszała, że jest za ciężka i że ma brać przykład z Azjatek, bo te nie tyją. Najwyraźniej azjatycką kartą można grać w dwie strony.
Dobry stan zdrowia. Z tej pracy mogą nas wykluczyć oczywiste schorzenia jak HIV, epilepsja, gruźlica i wszelkiego rodzaju choroby zakaźne, ale też inne. Wiele linii nie zatrudnia palaczy. W Stanach Zjednoczonych trzeba dostarczyć test na narkotyki. Na Filipinach robią test na prawidłowe widzenie barw przed rozmową o pracę. Ryanair sprawdza to pierwszego dnia treningu, po opłaceniu opłaty wstępnej rzecz jasna. Na Bliskim Wschodzie dyskwalifikuje też skrzywienie kręgosłupa i kiepskie uzębienie.
Znajomość języka angielskiego. Dodatkowo, jeżeli chcemy się zatrudnić w narodowych liniach, to musimy znać język danego kraju. W Chinach – chiński, we Francji – francuski itp. Na Półwyspie Arabskim nie trzeba znać arabskiego, całe szkolenie odbywa się po angielsku. Zawsze jednak warto mieć w zanadrzu dodatkowy język. W Lufthansie oferują dodatek do pensji za każdy zadeklarowany język. Trzeba mieć tylko pewność, że się go naprawdę zna. Zostanie to sprawdzone (znajomość angielskiego też) i głupio będzie, gdy się okaże, że nasza wiedza jest bardzo powierzchowna albo wręcz zerowa.
Inne wymagania to: niekaralność, brak tatuaży w widocznym miejscu, posiadanie paszportu, umiejętność pływania, doświadczenie w pracy z ludźmi.
Jeżeli spełniamy te wszystkie warunki i do tego mamy chęć do pracy, to nie pozostaje nic innego, jak złożyć podanie lub przyjść na dzień otwarty. Jedynym znanym mi wyjątkiem jest tutaj Francja. Tam trzeba mieć skończone szkolenie dla stewardes (płatne), żeby starać się o pracę na pokładzie jakiejkolwiek narodowej linii. Nigdzie indziej nie wymagają doświadczenia w zawodzie ani też nie trzeba samemu opłacać sobie szkolenia. Jak złożyć podanie? Będzie do tego potrzebne CV ze zdjęciem. Najlepiej poszukać na stronach danych linii, jakie są dokładnie wymagania co do makijażu, ubioru i tła. Emirates nakazuje bardzo specyficzną pozę, którą trzeba przybrać w czasie sesji zdjęciowej; do tego w dalszym procesie rekrutacyjnym linie te wymagają przedłożenia „luźnych” zdjęć, czyli ujęć z życia wziętych. Wysyłanie jednak zdjęcia w bikini, minispódniczce albo z gronem znajomych pracy nam nie załatwi. Ubiór i otoczenie muszą być dokładnie przemyślane. Trzeba pamiętać, że jest to kraj bardzo liberalny, ale nadal muzułmański. Sprawdźcie swoje konta na Facebooku, Instagramie i innych kanałach społecznościowych. Oni na pewno to zrobią. Emirates zawiesiło kiedyś stewardesę, bo miała nieodpowiednie zdjęcia. Z ciekawości nawet weszłam na jej Instagram, nic szalonego tam nie znalazłam, dużo fotografii w bikini i bieliźnie… Podobno firmie nie spodobał się fakt, że w tle często było widać ich logo, mundur czy nakrycie głowy. Swoją drogą, historia ze zdjęciem w bikini w CV jest prawdziwa, sama to widziałam. Jeden rekruter mi je pokazał, zanosząc się śmiechem. Widziałam też zdjęcie podpisane: „Ja trzecia z lewej”.
Jeżeli dana linia nie ma tak sprecyzowanych dyrektyw, warto poszukać online, jak wyglądają ich stewardesy. AirAsia nie wymaga na przykład spinania włosów, ich stewardesy najczęściej latają w rozpuszczonych. Kilka lat temu starałam się o pracę w prywatnym samolocie w Arabii Saudyjskiej. Przyszłam na rozmowę w mundurze ze swojej poprzedniej firmy, w przepisowym koku i minimalnym makijażu. Tylko ja tak wyglądałam. Okazało się, że właściciel nie lubi „umundurowanych” stewardes. Na wstępie zostałam poproszona o rozpuszczenie włosów… Pracy nie dostałam, a po latach żałuję jedynie, że przyszłam nieprzygotowana i na starcie zarobiłam minus.
Masz już CV i zaproszenie na rozmowę? A może idziesz na dzień otwarty? Zrób research o firmie. Większość ludzi na pytanie: „Dlaczego chcesz zostać stewardesą?”, albo: „Dlaczego chcesz u nas pracować?”, odpowiada: „Bo lubię podróże i poznawać nowych ludzi”. Każdy to mówi, to cię nie wyróżni z tłumu. Zobacz, gdzie mieszczą się dane linie, jakie mają bazy – bo tam będziesz musiała się przenieść. Dowiedz się czegoś o kraju, o historii firmy i tak odpowiadaj na pytania. Masz większe szanse na dostanie pracy, gdy się wyróżnisz. Poza tym, przeszukując fora, blogi i oglądając vlogi na YouTubie, przekonasz się, czy jest to linia dla ciebie. Czy ten styl pracy i styl życia będzie ci odpowiadał. Poznasz sekrety, plusy i minusy firmy. A na dodatek będziesz wiedzieć, czego się spodziewać na rozmowie, jakie pytania mogą paść i jakie aktywności w grupach (bo te zawsze są) cię czekają.
Inne popularne pytania to:
Gdzie się widzisz za pięć lat?
Jak dasz sobie radę bez rodziny i najbliższych?
Dlaczego się tak ubrałaś? (To pytanie zadawane jest najczęściej w Azji).
Opisz swój charakter w trzech słowach.
Jeżeli chodzi o zadania do wykonania w grupie, to scenariusze są różne. Te, z którymi ja się spotkałam, brzmiały:
Co zabierzecie na bezludną wyspę?
Kogo uratujecie z bezludnej wyspy?
Mamy tylko trzy miejsca w pierwszej klasie, a sprzedano sześć biletów. Kto powinien dostać te miejsca?
W tych zadaniach nie ma dobrych i złych odpowiedzi. Chodzi o to, żeby dyskutować i pracować w grupie, a nie żeby ułożyć najlepszą strategię na wypadek wylądowania na bezludnej wyspie.
Ubierz się jak na rozmowę o pracę. Twoje szanse rosną, gdy rekruterzy zdołają wyobrazić sobie ciebie w mundurze linii. Oczywiście nie musisz kupować różowego kostiumu do Wizz Aira, nawet więcej – nie rób tego! Granaty, czernie, klasyczne kroje, klasyczne fryzury, makijaż, biżuteria (zegarek) i buty sprawdzą się najlepiej. Jeśli idziesz do Emirates, zainwestuj w intensywnie czerwoną szminkę – jeżeli jesteś kobietą oczywiście. Przyjdź wcześnie i bądź przygotowana. CV wydrukowane, notes i długopis w torbie, szeroki uśmiech na twarzy. Pamiętaj, że od samego początku jesteś obserwowana i oceniana. Poćwicz w domu odpowiedzi na najbardziej popularne pytania, ułóż sobie też krótką prezentację własnej osoby. W grupie daj wypowiedzieć się innym i bądź bardzo taktowna. Nawet jeżeli się z kimś nie zgadzasz, to sformułuj to tak, żeby nikogo nie urazić.
Po tak wyczerpującym dniu, lub trzech – bo może to zająć nawet trzy dni, nie pozostaje ci nic innego, jak czekać na telefon od firmy. Jedni informują o wynikach natychmiast, np. Lufthansa, inni nawet po kilku miesiącach – Emirates. Do tego czasu nie rezygnuj z pracy! Może ci się wydawać, że poszło ci doskonale i faktycznie przeszłaś wszystkie etapy (część osób zostanie odrzucona na wcześniejszych), ale nie znaczy to, że dostaniesz kontrakt. Linie mają swoje wyobrażenie o doskonałym pracowniku. Mają też własne statystyki. I tak potrzebują ileś osób płci męskiej, ileś żeńskiej, ileś znających taki język, ileś znających inny. Może się okazać, że się nie załapiesz. Dodatkowo po wszystkim musisz jeszcze przejść badania lekarskie, tutaj też możesz odpaść.
Nie udało ci się za pierwszym razem? Nie martw się, tylko zbieraj doświadczenie. W Stanach do jednego tylko legacy carrier wysyłanych jest 180 tysięcy zgłoszeń rocznie, a przyjmuje się 2 tysiące nowych pracowników. W niektórych latach w ogóle nie przeprowadza się rekrutacji. W Emirates średnio na dniu otwartym stawia się sto dwadzieścia osób, do końca dociera sześć. A i spośród nich nie wszyscy dostają oferty pracy. Sprawdź, kiedy możesz ponownie startować, albo poszukaj innych linii. Jeżeli jednak chcesz pracować u gigantów na Bliskim Wschodzie, nie zatrudniaj się tymczasowo w lowcostach, oni tego nie lubią.
Pakujesz już walizkę na trening? Świetnie. Tylko sprawdź, czy firma będzie ci coś w tym czasie płacić albo czy masz wystarczająco dużo na koncie, żeby przez następne sześć do ośmiu tygodni jakoś przeżyć. W Europie firmy nie zapewniają zakwaterowania na czas treningu i często płacą tylko minimalną stawkę pod koniec miesiąca. Ryanair nie płaci nic, a nawet to ty musisz zapłacić im. Na Bliskim Wschodzie sprawa jest łatwiejsza. Po podpisaniu wstępnego kontraktu dostaje się bilet, zakwaterowanie i minimum pensji. Po przejściu treningu otrzymuje się też stały kontrakt. Co ciekawe, w Jordanii „wstępny” i „końcowy” kontrakt jednej z moich koleżanek bardzo się różniły – na jej niekorzyść oczywiście. Zapytana o to firma dała pracownikom ultimatum: bierzecie albo wracacie do domu.
Trening wygląda jak powrót do szkoły. Z tym że tu wszyscy jesteśmy dorośli, zawsze na czas, odpowiedzialni i biznesowo ubrani. Podobno w Ryanair trzeba też mieć ze sobą codziennie paszport. U mnie wymagany był zegarek na rękę. Jeszcze przed rozpoczęciem zajęć dostaniesz na maila lub pocztą całą masę zasad do zapoznania się. Część firm od razu wysyła na przykład: alfabet lotniczy, kody miast, do których latają – trzeba się ich nauczyć na pamięć, bo może to być sprawdzone na teście już pierwszego dnia. Idąc na trening, nie planuj nic w swoim życiu prywatnym. To jest czas, kiedy będziesz się uczyć. Spać, jeść i uczyć się. Co roku tysiące ludzi przechodzi takie szkolenie, więc nie jest to niewykonalne, ale materiału jest dużo, i to często w języku angielskim. Codziennie odbywają się małe testy, a wymagane jest otrzymanie nawet 90 procent z każdego takiego sprawdzianu. Dopuszczana jest jedna poprawka w czasie szkolenia. (Zasady te mogą się różnić w zależności od firmy).
Oprócz zajęć w klasie, odbywają się też lekcje praktyczne na basenie (trzeba mieć kostium, czepek, a często i ubranie sportowe), zajęcia z gaszenia ognia, w symulatorze lotów (kabinie, nie kokpicie), z ewakuacji (w jeansach), z serwisu, zajęcia z groomingu. Zależnie od linii będziecie mieć też inne, bardzo nietypowe zadania. Emirates wymaga wyuczenia się podstawowych zwrotów w języku arabskim i zabiera swoich nowo przybyłych pracowników do meczetu. Wszelkie feministyczne przemówienia o roli kobiety radzę zachować dla siebie, bo za to też już ktoś został wyrzucony. TAM z Brazylii zabierze was do dżungli amazońskiej na jednodniowy kurs przetrwania. Linie na Alasce mają szkolenie z przeżycia w warunkach polarnych. Dla mnie bomba! Są też oczywiście szkolenia z zagrożeń terrorystycznych. W mojej pierwszej firmie były one dodatkowe, dla chętnych. Pomagaliśmy w szkoleniu specjalnego oddziału szturmowego. Graliśmy zakładników na pokładzie naszego samolotu. Chłopcy się wdarli, obezwładnili porywaczy i nas uwolnili.
W czasie wszystkich odbytych przeze mnie treningów oglądaliśmy filmy z wypadków samolotowych, często takich, po których nie ma co zbierać. Koleżanka z Emirates oglądała też film o porodzie. To takie hartowanie na przyszłość i próba nerwów. Całe szkolenie ma nas przygotować do przyszłej pracy. Dać nie tylko wiedzę i niezbędne umiejętności, ale też nauczyć punktualności, dbania o wygląd, przestrzegania zasad firmy oraz radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Stąd to straszenie filmami. W Alitalia, w czasach ich glorii, już na rozmowie wstępnej odbywała się rozmowa z psychologiem, który decydował, czy dana osoba będzie w stanie znieść stres pracy na pokładzie. Ta sama linia co roku wysyłała swoim pracownikom zestawienie z wynikami promieniowania, na jakie byli wystawieni, pracując na pokładzie. Ja nigdy takiego zestawienia na oczy nie widziałam. Powiedziano nam tylko na szkoleniu, że latanie nie jest zdrowe.
Ach, i jeszcze jedno – też z życia wzięte. Jeżeli przyśniesz na treningu, to zostaniesz odesłana do domu.
Gdy już uda ci się przebrnąć przez sito eliminacji, trening i dostać upragniony kontrakt, może szybko okazać się, że to nie jest praca dla ciebie. Tymczasem wiele linii ma klauzulę, że należy u nich przepracować określone minimum czasowe, inaczej grożą kary pieniężne. Na to oczywiście też jest sposób. Wiele lat temu zrobił tak mój znajomy. Tuż po ostatniej wypłacie opróżnił konto, spakował walizki i uciekł. Zapytany stwierdził, że nie ma zamiaru tu nigdy wracać i to, że firma wystawiła mu wilczy bilet, specjalnie go nie martwi. Inny mój ekswspółpracownik wykazał się większą pomysłowością. Nabrał pożyczek w lokalnych bankach i dał nogę. Pamiętał o tym, żeby mieć się na baczności i nie zdradzić się wcześniej z takim zamiarem. Firma ma w każdym momencie prawo do zablokowania konta i zgłoszenia delikwenta do służb granicznych, a wtedy robi się już nieprzyjemnie. Ja polecam jednak wywiązanie się z kontraktu i niepalenie za sobą mostów. Nigdy nie wiadomo, czy nie trzeba będzie w pewnym momencie tam wrócić. Po co robić sobie wstyd?
A jak uda ci się przejść i rozmowę o pracę, i sześciotygodniowe szkolenie – czeka cię niesamowita przygoda, ale i konieczność wpasowania się w sztywne ramy zawodu. Wiele linii ma przepisy, jakie przeciętnemu człowiekowi nie mieszczą się w głowie. W Emirates dozwolone są tylko trzy kolory paznokci (manikiur transparenty, french lub pod kolor szminki), a szminka musi być czerwona. Natomiast linie tureckie nie pozwalają na czerwone usta ani paznokcie. W Delcie w Stanach wymagane minimum makijażu to szminka (dowolna, ale klasyczna) i róż do policzków.
Wiele linii pozwala nosić buty na płaskiej podeszwie tylko ze spodniami albo na pokładzie samolotu. Przejście przez lotnisko musi odbywać się w butach na wysokim obcasie (jeżeli w spódnicy lub sukience). Na Bliskim Wschodzie, żeby nie nosić ich przydziałowych butów, trzeba było mieć specjalne zaświadczenie od lekarza. I to od firmowego lekarza, który nie dawał się łatwo zwieść. Gdy ktoś narzekał na pojawiające się pęcherze, doradzano mu naklejanie plastrów przed lotem. Wspomniana już koleżanka pracująca dla rodziny królewskiej oprócz bardzo niewygodnych butów (zawsze na obcasie, nawet w kabinie) musiała też nosić metalowe kolczyki. Pech chciał, że miała uczulenie na metal i po każdym ich założeniu uszy jej puchły i ropiały. Na szczęście udało jej się kupić podobne klipsy i tak szła do pracy.
Jedni pracodawcy pozwalają na odpoczynek w czasie lotu, nawet krótkiego, inni nie zezwalają nawet na czytanie gazety na pokładzie. W Stanach wiele osób latami pozostaje w rezerwie, bez stałego grafiku, a gdzie indziej od razu lata się do każdego zakątka na świecie. Część firm szkoli nowe załogi tylko na małe samoloty wykonujące loty krajowe, a inne robią trening od razu do klasy ekonomicznej i biznes.
W Katarze załoganci muszą być w domu przed określoną godziną, aby zapewnić sobie odpowiednią liczbę godzin odpoczynku (nawet w dzień!). Za złamanie tej zasady, nawet wyjście do pobliskiego sklepu, grożą konsekwencje. Linie te zastrzegają sobie też prawo do skontrolowania waszego mieszkania (nawet pod waszą nieobecność). Jeżeli znajdą niedozwolone przedmioty (narkotyki, alkohol czy pornografię), mają prawo do deportacji takiego pracownika w ciągu dwudziestu czterech godzin. Jedyne, co może was wtedy uratować, to recepta od lekarza albo pozwolenie na alkohol. A w przypadku znalezienia pornografii nic wam nie pomoże. Katar słynie z ostrych przepisów, ale nie tylko oni mają takowe w zanadrzu. W moich poprzednich liniach można było przyjmować w mieszkaniu osobników płci przeciwnej tylko do godziny dwudziestej trzeciej.
– A potem? – spytał kiedyś chłopak, z którym się umawiałam.
– Potem musisz wyjść.
– To najgłupszy przepis, o jakim słyszałem! Przecież do tej pory można już sporo nagrzeszyć! – śmiał się.
Czytałam też, że pewna dziewczyna, która związała się z lokalnym szychą, po czym postanowiła się wymigać z tego związku, była szantażowana zdjęciem, na którym żartobliwie całuje koleżankę. (Związki homoseksualne na Bliskim Wschodzie są nielegalne). I to nie działo się w Katarze. Inna całująca się para na plaży w Dubaju została uwięziona, a następnie deportowana z kraju. Pamiętaj, że gdy „wleci się między wrony, trzeba krakać tak jak one”. Jeżeli podpisujesz kontrakt, to godzisz się na zasady panujące w danej firmie.
Mam nadzieję, że nie zniechęciłam cię powyższymi faktami, a jedynie nieco uświadomiłam. Jeżeli masz wątpliwości, to dobrze. Będziesz lepiej przygotowana. A jeżeli nadal chcesz latać – czytaj dalej. Teraz opowiem ci, dlaczego ta praca jest najlepsza pod słońcem i dlaczego wykonuję ten zawód od ponad dwunastu lat.
Najlepsza praca pod słońcem
Dlaczego uważam swój zawód za najlepszy, jaki mógł mi się trafić? Poniżej przedstawiam kilka powodów. Są to tylko moje odczucia i opisuję je z własnego punktu widzenia. Muszę jednak zaznaczyć, że oczywiście w poszczególnych liniach lotniczych sytuacja może być różna.
Mając niewiele ponad dwadzieścia lat, jak sporo moich rówieśników nie wiedziałam do końca, co chcę w życiu robić. Byłam w trakcie studiów, gdy w czasie zagranicznego stypendium przeczytałam w gazecie ogłoszenie o naborze do jednej z największych linii lotniczych świata. Siedzibę miała na Półwyspie Arabskim, który był wtedy w centrum moich zainteresowań. Na rozmowę poszłam, tak jak stałam, nie wiedząc nic o plusach i minusach zawodu stewardesy. O dziwo, przeszłam rekrutację i dostałam tę pracę! Miałam więc dwadzieścia dwa lata, gdy zaczęłam dobrze zarabiać, zwiedzać i mieszkać na stałe sama za granicą. Koledzy i koleżanki w moim wieku nadal byli w większości na utrzymaniu rodziców, a często wciąż z nimi mieszkali. Nawet po skończeniu studiów część z nich usamodzielniała się przez kilka kolejnych lat, szukając pracy. Jedno jest pewne – czego by nie powiedzieć o zawodzie w chmurach, ta praca uczy niezależności, samodzielności i sprawia, że szybko się dorasta.
Nawet jeżeli twoja linia oferuje limitowane bilety zniżkowe albo wręcz nie oferuje ich wcale, to już sama przeprowadzka jest wielką przygodą. Zwiedzasz nowy kraj, nowe miasto, może nawet nowy kontynent. W czasie wolnym wskakujesz w autobus, tramwaj, samolot albo wynajęty samochód i oglądasz, oglądasz, oglądasz… Bo taka okazja może się szybko nie powtórzyć. Na mojej mapie podróży zaznaczonych jest obecnie osiemdziesiąt jeden odwiedzonych przeze mnie krajów. Większość z nich zobaczyłam dzięki karierze w chmurach, w czasie swoich tam pobytów. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek dotarła do Nowej Zelandii, pracując w biurze. Oczywiście wiem, że są podróżnicy, którzy nie latają zawodowo, a zaznaczyli więcej miejsc na mapie, ale mówię tutaj o przeciętnym obywatelu.
A może trafisz na linie, które oferują zniżkowe bilety dla ciebie i twoich najbliższych? Moją koleżankę od lat ten fakt trzyma w Emirates. Co kilka miesięcy kumuluje dni wolne i rusza w nieznane. Wspinaczka w Nepalu? Do pierwszego obozu pod Mount Everestem dotarła już trzy razy. A może narty w Japonii? Tam też już była, i w zimie, i w lecie, i w czasie kwitnienia wiśni. Wędrówka po Murze Chińskim? To robi podczas swoich służbowych pobytów, w wakacje odwiedziła pasmo Huang Shan (Żółte Góry). Urodziny w Patagonii? Kolejny rok podróżowania oblewała na lodowcu. Ostatnio, gdy planowałyśmy wspólny urlop, na każdą moją propozycję odpowiadała: „Już tam byłam”. Takie życie nie jest dla każdego, ale bycie stewardesą umożliwia je tym nielicznym szczęśliwcom o końskim zdrowiu i ogromnej determinacji.
Masz dwadzieścia kilka lat, dostajesz odpowiedzialną pracę, wyprowadzasz się z domu i zaczynasz zarabiać. Twoje życie wywraca się do góry nogami. Oczywiście nie będzie łatwo. Jeżeli podpiszesz kontrakt z linią z Bliskiego Wschodu, nie musisz się martwić o mieszkanie i zarobki, bo to pierwsze otrzymasz w pakiecie, a te drugie będą wysokie. Gorzej, gdy dostaniesz się do firmy, w której trzeba sobie samemu znaleźć mieszkanie zaraz po treningu, a pieniądze nie są duże. W tym wypadku dorastasz jeszcze szybciej. Tak czy siak, stajesz się odpowiedzialnym dorosłym. Ile osób w młodym wieku może tak o sobie powiedzieć?
Zostanie członkiem załogi pokładowej, przeprowadzka w nowe miejsce, wejście w nowe środowisko – to wszystko wymaga odwagi. Latanie kształtuje charakter, sprawia, że stajemy się pewni siebie i zdecydowanie bardziej towarzyscy. To nie praca dla lubiących ciszę i spokój, zdecydowanie odradzam tę profesję wszystkim z trudem nawiązującym nowe znajomości. W lotniczej rodzinie mówimy sobie na „ty”, niezależnie od wieku czy stażu pracy. Za granicą z pilotami i swoimi kolegami/koleżankami witamy się buziakiem. Na YouTubie znalazłam kiedyś filmik nakręcony przez starszego stewarda amerykańskich regionalnych linii lotniczych. Powiedział w nim, że tylko raz w swoim życiu miał poczucie takiej wspólnoty, jakie ma teraz, w lotnictwie. Poprzednim razem czuł się tak, będąc na odwyku.
Z dnia na dzień musisz się przestawić na radzenie sobie samemu w trudnych sytuacjach, walkę ze stresem i zmęczeniem, często w obcym języku. Ale dzięki temu stajesz się lepszą osobą, a twój poziom zdolności komunikacyjnych szybko wzrasta. No i nie masz już problemu z pakowaniem się czy niezapłaconymi rachunkami. Te ostatnie opłacasz zawsze z góry, bo może się akurat zdarzyć, że w ostatnim dniu okresu rozliczeniowego masz lot. Będąc na rezerwie czy nawet latając z grafikiem, możesz zaplanować swoje życie najwyżej na miesiąc do przodu. Ta niewiadoma i emocje związane z nieznanymi miejscami pojawiającymi się w rozkładzie sprawiają, że życie jest pełne niespodzianek. A przez to także ciekawe i – w opinii wielu osób – bardzo światowe.
To praca, w której spotkasz niesamowitych ludzi. Mam na myśli pasażerów, ale też współpracowników. Połączą was wspólna pasja i wspólne przeżycia. Osoby, które nie kochają lotnictwa, zazwyczaj nie wytrzymują na tym stanowisku długo. Małżeństwa między członkami załogi nie są rzadkością, tak jak wieloletnie przyjaźnie. Jeżeli lot był udany, to pod koniec dnia masz poczucie dobrze wypełnionego zadania. I co ważne, zamykasz za sobą drzwi i idziesz do domu lub hotelu. Szef nie będzie do ciebie dzwonił, że nie wyrobiłeś się w terminie. Nie masz też wysoko ustawionych „targetów”, które spędzają ci sen z powiek. Raz tylko słyszałam, że w Ryanairze pracownicy musieli co miesiąc sprzedać ileś tam zdrapek… Wiadomo, od każdej reguły są wyjątki.
Co więcej, to nie jest wcale trudna praca. Pewnie teraz posypią się na moją głowę gromy, ale moim zdaniem w byciu stewardesą nie ma nic skomplikowanego. Jedyną trudnością w normalnych warunkach jest zdanie wszystkich egzaminów i walka ze zmęczeniem. Trzeba jednak pamiętać, że to praca z drugim człowiekiem, często roszczeniowym, ale takich spotyka się w wielu branżach. W zwykły dzień, idąc do pracy, wiem przynajmniej, że pasażer raczej nie umrze mi na pokładzie, tak jak często się to zdarza w szpitalu. Nie dostanę też skomplikowanego zadania matematycznego do rozwiązania ani nie zginie mi gdzieś kontener z szybko psującą się żywnością. W zwykły dzień sprawdzę swój sprzęt awaryjny, sprawdzę kabinę, przywitam pasażerów, zabezpieczę ich na start, zrobię serwis, wylądujemy, pożegnam wszystkich i pójdę do domu – nie jest to czarna magia ani wyższa matematyka. Jeszcze raz podkreślam, że to opis zwykłego dnia i nie dotyczy sytuacji awaryjnych.
Dzięki temu, że moje obowiązki są takie, a nie inne, i że nie wynoszę ich ze sobą z pokładu, to mam dużo czasu na inne zajęcia. Większość z nas ma hobby, rozpoczęte studia i tysiące pomysłów na minutę. Ja prowadzę blog i napisałam już trzy książki. Koleżanka została trenerem personalnym i bierze udział w zawodach sportowych. Znajoma z Emirates oprócz podróżowania zajmuje się profesjonalną fotografią. Mój pilot kończy studia z zarządzania i marketingu. Poprzedni miał własną firmę informatyczną, a inna znajoma zajęła się gotowaniem i po jakimś czasie porzuciła skrzydła na rzecz prowadzenia własnej kawiarenki. Kilka lat w chmurach daje możliwość zastanowienia się nad własnym życiem, nad studiami i dalszą karierą. Ma się w międzyczasie też sporo czasu dla siebie. Nie każdy znosi dobrze samotność, ale mam znajomą w prywatnym liniach, która wykonuje tylko loty na zlecenie – bez stałego kontraktu, i bardzo sobie ceni ten czas z dala od rodziny. Co ciekawe, nie tak dawno została mamą i po sześciu miesiącach z radością przywitała trzytygodniowy pobyt na Seszelach. „Nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo tego potrzebowałam” – powiedziała mi kiedyś na kawie.
Oprócz tych zwykłych, standardowych dni trafiają się jednak loty, które wymagają wiedzy, umiejętności i zachowania zimnej krwi. Kiedyś na moim pokładzie w czasie jednej tylko nocy zemdlały dwie osoby. Dzięki pracy zespołowej i odpowiedniemu przygotowaniu medycznemu poradziliśmy sobie i z tą sytuacją. Innym razem w czasie długiego lotu mój pasażer doznał wstrząsu anafilaktycznego po zjedzeniu krewetek. Szybko wykonaliśmy zapowiedź z zapytaniem o lekarza na pokładzie i zgłosiła się bardzo miła pani doktor, która zrobiła pasażerowi odpowiedni zastrzyk z pokładowej apteczki.
W tej pracy codziennie można spotkać kogoś, kto odmieni nasze życie, kto nas nakieruje i otworzy nam oczy. Wspomniana koleżanka z Emirates przy każdym swoim locie stara się poznać pasażerów siedzących najbliżej jej stanowiska. Kiedyś tak się zaprzyjaźniła z rodziną ze Sri Lanki, że od tej pory, ilekroć ma lot w tamte strony, zawsze ich odwiedza. Inny kolega, słynący z tego, że lubi sobie żartować, otrzymał kiedyś maskotkę od małego pasażera.
– Przykro mi, ale nie możecie z nami lecieć – powiedział do siedmioletniego chłopca niosącego całą rodzinę pluszowych fok. – Zwierzęta nie są wpuszczane na pokład.
Po tym, jak malec zrobił smutną minę, steward szybko dodał:
– Ale widzę, że to bardzo dobrze wychowane foki, więc zrobię dla was wyjątek.
Tak się zaprzyjaźnili w czasie tego rejsu, że na koniec chłopiec wręczył mu najmniejszą foczkę na szczęście.
W mojej poprzedniej firmie gościliśmy na pokładzie Dalajlamę. Ja niestety nie miałam szczęścia go poznać, ale koleżanka po locie powiedziała, że był to najpiękniejszy dzień w jej życiu. Podobno czuła, jak dobra energia na nią spływa i wypełnia ją spokój. Sama leciałam z głową ortodoksyjnego Kościoła w Gruzji oraz ze zwierzchnikiem Kościoła w Nigerii.
Jakich innych niezwykłych pasażerów można spotkać? China Airlines w 2014 roku przewoziły pandę wielką w pierwszej klasie swojego samolotu z jednego zoo do drugiego. W Stanach Zjednoczonych coraz bardziej popularny staje się widok najdziwniejszych „zwierząt terapeutycznych” latających jako pasażerowie. Widziałam zdjęcia kaczki, indyka i miniświnki na pokładzie. Ale najdziwniejsze chyba jest to, że Thai Smile Airways pozwalają kupić siedzenie dla lalki. Jest to tajlandzki zwyczaj, wynikający z przekonania, że w lalkach Luk Thep zamknięta jest dusza zmarłego dziecka. Ponieważ to pełnoprawny pasażer z pełnopłatnym biletem, serwuje mu się również mały posiłek.
W lotnictwie krąży kilka historii o duchach. Moja ulubiona mówi o stewardesie, która zobaczyła starszego mężczyznę stojącego pośrodku kabiny. Gdy podeszła do niego, ten poprosił, żeby przekazać jego żonie, że „wszystko jest w porządku”. Starsza pani, usłyszawszy to, wyjęła zdjęcie z portfela i spytała pracownicę, czy to ten mężczyzna. Okazało się, że zmarł kilka dni temu i jest przewożony w bagażniku samolotu w trumnie.
Inna piękna historia zaczęła się od nieszczęśliwego wypadku lotniczego. W 1972 roku lot 401 linii Eastern Air Lines rozbił się ma bagnach niedaleko Miami. Pasażerowie i załoga zginęli. Pogłoska mówi, że części rozbitego samolotu zostały ponownie wykorzystane (chociaż jest to praktycznie nierealne) przy budowie nowych maszyn tego typu. Od tego czasu w tych modelach pojawiał się duch kapitana, który zginął w czasie katastrofy. Objawiał się on jednak wyłącznie wtedy, gdy lot był zagrożony lub samolot miał usterkę. Ostrzegał w ten sposób swoich kolegów po fachu przed niebezpieczeństwem.
Jeżeli już o cudach i objawieniach mowa, to czytałam tweety pewnego pasażera ze Stanów Zjednoczonych, w których przekonywał, że w czasie jego lotu ukazał mu się nikt inny jak Chrystus. Jeden z podróżujących tego dnia podobno wyglądał dokładnie jak Jezus z Ewangelii. Autor tweetów postanowił to wykorzystać, wręczył mu butelkę wody i poprosił w zamian o Merlot. „Chrystus” okazał się człowiekiem z poczuciem humoru i postawił żartownisiowi drinka.
Gorzej, gdy załoga nie do końca zrozumie instrukcje. Mój kolega, z którym obecnie pracuję, opowiedział mi o historii, która wydarzyła się w jego poprzedniej firmie. Przed każdym lotem otrzymujemy briefing, czyli instrukcje z listą pasażerów, specjalnymi poleceniami, czasem lotu itp. Owego dnia dwie jego stewardesy otrzymały taki e-mail, a było w nim zaznaczone, że na pokładzie będzie trumna z panem P. Niestety dziewczyny kiepsko znały angielski albo też nie doczytały do końca i słowo „coffin” (ang. trumna) zrozumiały jako „coffee” (ang. kawa). Przygotowały przed startem zapas kawy jak dla małej armii. Gdy pojawili się pasażerowie, wszyscy w żałobie, poszły dopytać o owego pana P., dla którego przygotowały kawę. Następnie jedna weszła do kokpitu i mówi, że ona nic nie rozumie – pytają, gdzie ten pasażer jest, bo mają dla niego kawę, a tam wszyscy w płacz.
Zawód stewardesy to jedyny taki, w którym z okna swojego biura zobaczysz najwspanialsze widoki świata. Kilka lat temu leciałam nad Kilimandżaro, dwa lata temu dwukrotnie oblecieliśmy wyspę Morrea w drodze na Tahiti. Pasażerowie byli tak zafascynowani, że poprosili o zrobienie kolejnego okrążenia. Zarówno oni, jak i my nie mogliśmy oderwać nosów od okien. Do tego ja te widoki podziwiałam z okna kokpitu, a nie, jak reszta, z małych okienek w kabinie. To prawda, że nie każda linia lotnicza lata nad Afryką czy Polinezją Francuską, ale zawsze zdarzają się loty w nocy nad pięknie oświetlonymi miastami – i tylko my możemy te widoki podziwiać zza pleców pilotów. W liniach komercyjnych wyłącznie załoga może wejść do kokpitu i zobaczyć, jak wygląda lądowanie od kuchni.
Załoga może też przenieść jedzenie i napoje przez kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku. W większości portów lotniczych mamy osobne przejście, dzięki czemu nie musimy stać w kolejce z resztą pasażerów. Nasze ID uprawniają nas do zniżek w wielu turystycznych miejscach na świecie i w wielu barach.
Walizki i mundur otrzymuje się od większości pracodawców bezpłatnie. I tak, grooming jest uciążliwy, ale poczucie dumy, gdy idzie się w szpalerze tak samo ubranych stewardes przez lotnisko, jest większe. Może to brzmi śmiesznie, ale do dzisiaj pamiętam pierwszy raz, gdy szłam za swoimi kapitanami w pełnym umundurowaniu, a pasażerowie w terminalu wodzili za nami wzrokiem.
O tym, jak wspaniali ludzie są wśród nas, może świadczyć historia stewardesy z Alaska Airlines, która kilka lat temu udaremniła precedens handlu żywym towarem. Zauważyła w czasie swojego lotu młodą dziewczynę w wieku około czternastu–piętnastu lat, siedzącą ze starszym mężczyzną, który zachowywał się w nerwowy sposób. Stewardesa próbowała porozmawiać z pasażerką, która bardzo źle wyglądała, ale pasażer obok cały czas udaremniał wszelkie próby dłuższej konwersacji. W końcu udało jej się przekazać dziewczynie wiadomość, żeby ta poszła do toalety, w której uprzednio pracownica ukryła papier i długopis. Jej przypuszczenia okazały się słuszne – pasażerka nie podróżowała dobrowolnie. Przed lądowaniem załoga zawiadomiła odpowiednie władze i te dokonały aresztowania stręczyciela. Niedoszła ofiara handlu żywym towarem po jakimś czasie skontaktowała się ze swoją wybawicielką i serdecznie jej podziękowała. Od tej pory linie lotnicze w Stanach Zjednoczonych wprowadziły dodatkowy moduł do swojego szkolenia, aby wyczulić pracowników na takie sytuacje.
Najsłynniejszą operacją ratunkową zakrojoną na wielką skalę było „Babylift”. Pod koniec walk w południowym Wietnamie w kwietniu 1975 roku uratowano ze strefy wojny ponad 10 tysięcy niemowląt i dzieci (w obawie przed nadciągającymi bojówkami o poglądach komunistycznych). Duża część z nich została adoptowana przez rodziny w Stanach Zjednoczonych oraz na zachodzie Europy. Operacja ta spotkała się też z krytyką, ponieważ część dzieci nie była sierotami.
Southwest Airlines natomiast przyszły z pomocą opuszczonym zwierzętom w czasie huraganu Harvey. Internet obiegły zdjęcia z lotu wypełnionego między innymi szczeniakami i kociakami zabranymi ze schronisk z Huston.
Mam też w zanadrzu historię z mojego życia. W czasie długiego lotu, gdy jeszcze pracowałam dla linii komercyjnych, jeden z pasażerów miał zawał serca. Moi koledzy z załogi z pierwszej klasy przez piętnaście minut wykonywali na przemian masaż serca i sztuczne oddychanie. Pasażer przeżył dzięki nim oraz szybkiemu lądowaniu naszych pilotów.
Historia przeczytana w Internecie? Narodziny dziecka na pokładzie. Wszystko dobrze się kończy, a malec ma bezpłatne bilety lotnicze do końca życia. I jeszcze informacja od mojego kolegi z kokpitu – piloci mają obowiązek zapisać dokładną godzinę porodu i położenie geograficzne samolotu w tym czasie. Nowo narodzone dziecko wstępnie otrzymuje narodowość z kraju, nad którym się urodziło.
Nie musimy nikomu dosłownie ratować życia, aby sprawić, że jego dzień będzie lepszy. Moja mentorka na jednym z pierwszych lotów prała spodnie pasażerki, którą inna stewardesa oblała czerwonym winem. Biedna turystka myślała już, że będzie musiała chodzić z plamą przez cały urlop, gdy do akcji wkroczyła właśnie Adriana. Plama została zaprana, a spodnie do końca lotu suszyły się w kokpicie – bo tam jest najlepszy przewiew. Później, ile razy spotkałam tych pilotów, zaczynaliśmy od: „A pamiętacie, jak wam te spodnie nad głowami wisiały?”.
W czasie mojego lotu z Kataru do Europy na pokładzie prywatnego samolotu główny pasażer poprosił o wyprasowanie krawatów. Leciał na ważne spotkanie i chciał dobrze wyglądać. Problem był tylko taki, że nie mieliśmy żelazka na pokładzie. Od czego jednak jest pomysłowość? Zagrzałam wodę w szklanej miarce w mikrofalówce, tak że wrzała, i dalej – do dzieła. Na szczęście nie chciał, żebym odprasowała mu też koszulę.
Inna stewardesa, przejęta historią pasażerki, która zostawiła swoją sztuczną szczękę w toalecie na lotnisku, poruszyła niebo i ziemię, żeby zgubę odesłać kurierem. A jeśli o zgubach mowa – mój najdziwniejszy lot w życiu miał miejsce w zeszłym roku. Zostałam wybudzona ze snu bardzo wcześnie rano z informacją, że mamy niezaplanowany kurs. W prywatnym lotnictwie to normalny scenariusz. W drodze na lotnisko próbowałam się dowiedzieć, czy będzie jakiś catering i ilu pasażerów mogę się spodziewać, bo nie do końca dotarła do mnie informacja przekazana telefonicznie przez dział operacyjny. W końcu dałam za wygraną i stwierdziłam, że zorientuję się na pokładzie, o co chodzi. Zaczęłam sprawdzać kabinę, gdy wrócił kapitan.
– Tu jest twój pasażer – powiedział ze śmiechem, wręczając mi kopertę.
Zrobiłam duże oczy.
– No, ten paszport, z którym lecimy – wyjaśnił mi, jakby to było oczywiste.
Okazało się, że pewien pasażer lecący ze Stanów Zjednoczonych do Chin przez Europę zapominał swojego paszportu z wizą. Leciał na pokładzie innego prywatnego samolotu i miał drugi paszport, ale bez ważnej chińskiej wizy nie mógł kontynuować podróży. Wyczarterował nas zatem, żebyśmy mu dostarczyli zapomniany dokument. To był jeden z najlepszych pasażerów w moim życiu. Przez cały lot nic nie chciał. A ja się wyspałam, wypiłam kawę i obejrzałam najnowszego Jamesa Bonda.
Wiele lat temu w czasie mojego lotu doszło do zaręczyn. Wystarałam się dla zakochanych o lampkę szampana z pierwszej klasy. Tak samo zresztą obchodziliśmy pięćdziesiąte urodziny innego pasażera przy kolejnym locie. Oprócz toastu cała załoga stworzyła kartkę z życzeniami dla jubilata.
Innym przykładem tego, jak dbamy o naszych pasażerów i jak zmieniamy ich dzień, jest fakt, że nie zostawiamy nikogo bojącego się latać samemu sobie. Trzymałam już pasażera za rękę w czasie startu i lądowania. Kolega tłumaczył fazy lotu wystraszonemu dziecku. A inny porównywał turbulencje do kobiety na obcasach chodzącej po nierównej nawierzchni i tym uspokajał starszą panią.
Większość z nas podchodzi poważnie, z zaangażowaniem i miłością do tego, co robi. Tworzymy wspaniałą, wielką rodzinę, która cieszy się z każdego dobrego lotu i z niecierpliwością czeka na kolejny grafik.
Wiesz, że jesteś stewardesą gdy…
„Po czym poznać, że jesteś stewardesą?” To bardzo popularna lista krążąca w sieci. Przedstawiam ją poniżej we własnym tłumaczeniu i ze swoimi uwagami.
1) „Możesz zjeść czterodaniowy posiłek, stojąc przy kuchennym stole”. W tym zawodzie rzadko ma się czas na spokojny posiłek. Zazwyczaj łapiemy kilka kęsów między jednym a drugim serwisem. Nie ma nic bardziej denerwującego dla załogi pokładowej niż sytuacja, gdy w końcu uda nam się usiąść i zacząć jeść, a tu pojawia się głowa znudzonego pasażera z pytaniem: „Co pani je?”. Innym, dla mnie osobiście irytującym, zwyczajem jest pokazywanie dziecku kuchni pokładowej. Wchodzi tatuś z maluchem na rękach i zaczyna się oglądanie szafek i komentowanie: „O, zobacz, a tu panie sobie jedzą, a tu mają czajniki, a co tu jest?”. Bufet samolotu to nie plac zabaw. Rozumiem, że przy długim locie maluchy się niecierpliwią, ale otwieranie schowków, z których może coś wypaść, do najlepszych pomysłów nie należy. Poza tym ja nie buszuję nikomu w biurze po jego szufladach.
2) „Tak jesteś przyzwyczajona do jedzenia na stojąco, że nie szukasz już nawet krzesła”. Jeżeli je się wiecznie w biegu, to siadanie nie ma sensu – zajęłoby mi to więcej czasu niż sam posiłek.
3) „Szukasz przycisku, żeby spuścić wodęw toalecie”. W Japonii to nawet działa! W hotelu, w którym spałam w Tokio, był niesamowity sedes, w pełni zautomatyzowany, wszystkie funkcje (np. bidetu) uruchamiało się za pomocą przycisków. Swoją drogą, ciekawe, że wielu pasażerów nie dostrzega dużego guzika. Miło, jak ktoś wychyli głowę i o to zapyta. Jednak większość ludzi po prostu zostawia za sobą niespuszczoną wodę.
4) „Szukasz przejścia załogowego do kasyw sklepie”. Na większości lotnisk jest osobne przejście dla załóg przez odprawę celną. Dzięki temu nie czekamy ze wszystkimi pasażerami w kolejce. Mamy też pierwszeństwo przy bramkach bezpieczeństwa, co czasami wzburza pasażerów. Moja ulubiona odpowiedź: „Bez nas państwo nie polecą”. A jak już się człowiek przyzwyczai do takich udogodnień, to nie chce z nich nigdzie rezygnować.
5) „Wszystkie twoje długopisy mają inną nazwę hotelu”. W mojej szufladzie znajdowała się niesamowita kolekcja hotelowych długopisów z całego świata. Ostatnio przekazałam je dla ubogiej szkoły na Ukrainie, choć oczywiście ulubione zostawiłam dla siebie.
6) „Nigdy się nie rozpakowujesz”. Bo i po co? I tak wiadomo, że za dwa, trzy dni trzeba będzie lecieć – na wpół spakowana walizka ułatwia sprawę. Kiedyś postanowiłam umyć moją walizkę w środku. Przez następne parę dni się suszyła, później nie chciało mi się brać za pakowanie i tak trwałam aż do ostatniej chwili. Pakowałam się w nocy przed porannym wylotem na dwa tygodnie. Gdy doleciałam do docelowego miasta i zameldowałam się w hotelu, przy otwieraniu walizki okazało się, że nie zabrałam bielizny! Szybko zlokalizowałam sklep w okolicy i kupiłam kilka kompletów. Od tej pory walizka jest stale spakowana i niemyta w środku.
7) „Potrafisz rozpoznać pilotów po tyłach ich głowy,a niez twarzy”. Kiedy pracowałam w dużych liniach lotniczych, po locie nie byłam w stanie rozpoznać swoich współpracowników bez mundurów. Pamiętam, jak poszliśmy na wspólną załogową kolację i zaczęłam się dopytywać o jedną dziewczynę. Okazało się, że siedzi obok mnie! Wyglądała zupełnie inaczej bez munduru, z rozpuszczonymi włosami i bez makijażu – oczywiście na długo mi to zapamiętano.
8) „Z daleka jesteśw stanie powiedzieć, czy walizka zmieści się do półki bagażowej, czy nie”. Ma się to oko. Jednym z najbardziej denerwujących personel pokładowy typów pasażera jest ten, który wie lepiej. Kilka razy miałam do czynienia z typem: „Ona zawsze wchodziła”. Wtedy najlepiej stać z boku i przyglądać się tym próbom. Kiedyś taki inteligentny typ wsadził walizkę do połowy i usiadł na swoim miejscu. Na pytanie, jak niby mam zamknąć schowek, odpowiedział, że to mój problem. Oczywiście torba zostało zabrana z pokładu i przekazana do luku bagażowego. Typ był obrażony przez cały lot i groził mi napisaniem na mnie raportu.
9) „Umiesz zawiązać apaszkę na trzydzieści sześć sposobów”. Niestety większość linii ma określone sposoby wiązania apaszki i pozwala na jedną, góra dwie metody. Przepisy mundurowe, które obejmują też makijaż i włosy, w zależności od pracodawcy są bardziej lub mniej restrykcyjne. Nigdy nie zapomnę, jak będąc w Zurychu, spotkałam w hotelowym lobby dziewczyny z Qatar Airways obok załogi z amerykańskiej Delty. Różnica była powalająca. Załogi z linii lotniczych na Bliskim Wschodzie zazwyczaj wyglądają jak swoje klony. Takie same mundury, fryzury, makijaż i walizki. Stewardesy i stewardzi zza oceanu odznaczają się większą nonszalancją w przestrzeganiu zasad groomingu. Widziałam nawet sztuczne niebieskie paznokcie i kolczyki w nosie noszone przez starszą stażem panią w mundurze Delty. Przy prywatnych lotach można sobie pozwolić na odrobinę więcej luzu niż w Arabowie, ale kiedy widzę czasami swoje koleżanki, to mam ochotę wysłać je na kurs na Bliski Wschód. Jak widać, dyscyplinę mundurową mam już we krwi.
10) „Znasz przynajmniej dwadzieścia pięć przeznaczeń dla torebki chorobowej, ależadnez nich nie obejmuje łapania wymiotów”. Potrzeba matką wynalazków. Kiedyś zabawiałam niespokojne maluchy na pokładzie pacynką zrobioną z torebki chorobowej.
11) „Potrafisz się posługiwać dwudziestoczterogodzinnym zegarem”. W wielu krajach na świecie nie jest on używany. Pamiętam, że w moich pierwszych liniach na Biskim Wschodzie był nawet z tego test. Wiele osób, szczególnie tych spoza Europy, musiało uopanować posługiwanie się dwudziestoczterogodzinnym zegarem od zera. Jest on często nazywany militarnym, a godzinę osiemnastą czyta się jako „osiemnaście setek”.
12) „Masz dwa zestawy mundurów – chudyi gruby”. Zgadza się. Po tylu latach w chmurach mam ich nawet więcej, choć część pracodawców każe sobie zwracać umundurowanie po zakończonym kontrakcie. Zawsze jednak lepiej mieć jakiś w zapasie. W swojej ostatniej firmie latałam przez jedenaście miesięcy w starym mundurze, zanim dostałam nowy – firmowy. Mali pracodawcy zwykle nie spieszą się z wydawaniem pieniędzy na umundurowanie dla nowych pracowników. Wpierw chcą przeczekać okres próbny (zwyczajowo sześć miesięcy), żeby mieć pewność, że stewardesa nadaje się do tej pracy. W liniach czarterowych dostałam tylko jeden zestaw, który trzeba było między lotami szybko prać i suszyć.
13) „Nie wiesz, jaki jest dzień tygodnia”. Problem w tym, że dni tygodnia nie mają w tej pracy znaczenia. W grafiku widnieją daty, szczególnie gdy lata się do innych stref czasowych. Jakie w takim wypadku ma znaczenie, jaki jest dzień? Dwudziestego czwartego lecę do Moskwy, dwudziestego piątego mam wolne. Sprawa się komplikuje, gdy trzeba zrobić gdzieś zakupy, a okazuje się, że jest niedziela, albo wraca się do kraju i chce się spotkać ze znajomymi, a oni mówią, że nie mogą, bo pracują. I okazuje się, że jest środek tygodnia.
14) „Ilekroć ktoś opuszcza twój dom, grzecznie stoisz przy drzwiachi mówisz: «Do widzenia, dziękuję, miłego dnia»”. Także wychodząc od kogoś, mam w zwyczaju mówić: „Dziękuję”. Ostatnio w domu znajomej odruchowo powiedziałam: „Dziękuję i do widzenia”. Dopiero jej śmiech uzmysłowił mi, że nie jestem w pracy.
15) „Potrafisz zbudować zdanie, używając wszystkich tych wyrazów: «prosimy teraz», «dla własnego bezpieczeństwa», «dla przypomnienia»”. Koleżanka przez kilka lat latała dla pewnej lowcostowej linii, później zaczęłyśmy latać razem w czarterowej firmie. Formułki powitalne z poprzedniej pracy tak wryły się jej w pamięć, że często z rozpędu dziękowała pasażerom za wspólny lot w imieniu firmy, która już nie istniała. I – tak, zawierały one wszystkie powyższe sformułowania.
16) „Wiesz, co jest na okładce nowego wydania «Grazii» czy«Vivy»”. Załoga pokładowa uwielbia, gdy pasażerowie zostawiają im przeczytane magazyny. A że ci zazwyczaj czytają tego typu lekturę, to jesteśmy na bieżąco. Gdy latałam w prywatnych jetach, to ja odpowiadałam między innymi za zakup magazynów. Oczywiście kupowałam to, co sama czytam: gazety podróżnicze, o wystroju wnętrz, luksusowe magazyny modowe. Później asystentka mojej głównej pasażerki zwróciła mi uwagę, że ta woli tygodniki plotkarskie. I znowu byłam na bieżąco.
17) „Zatrzymujesz sięi sprawdzasz każdą gaśnicę po drodze, żeby się upewnić, że «igła jestw zielonej strefie»(czyli gaśnica ma odpowiednie ciśnieniei nadaje się do użytku)”. Jednym z obowiązków personelu pokładowego jest sprawdzenie sprzętu awaryjnego na pokładzie. Poza tym wbija nam się do głowy podczas szkolenia, jak niebezpieczne są pożary na pokładzie samolotu (maszyna potrafi spalić się doszczętnie w kilka minut). I jakoś tak automatycznie nasz wzrok pada wszędzie na gaśnice.
18) „Masz poparzonei podrapane ręce od pracyw pokładowej kuchnii przy obsłudze piekarnika”. Szczególnie w dużych samolotach, gdzie trzeba załadować do wózków serwisowych nawet dwieście gorących porcji na tyle szybko, żeby te pierwsze nie zdążyły wystygnąć. Do tego, latając dużymi samolotami, często miałam poobijane nogi. Mieszczę się bez trudu w przejściu pomiędzy siedzeniami, ale i tak jakimś cudem zawsze wpadałam na podłokietnik albo kant fotela pasażerskiego.
19) „Budzisz sięi sprawdzasz hotelowy długopis lub notatnik, żeby zorientować się, gdzie jesteś”. Kiedyś po kilku dniach latania byłam tak skołowana, że nawet gdy odsunęłam zasłony, nie wiedziałam, gdzie jestem. Fakt, że miałam widok na wieżowce, których teraz wszędzie pełno, ale coś takiego zdarza mi się rzadko. Największy horror jednak przeżyłam, gdy zbudziłam się u siebie w mieszkaniu i nie mogłam sobie przypomnieć, jak tam trafiłam.
20) „Nazwy miast podajesz według ich kodów lotniczych”. Tak jest szybciej i krócej. Nawet w swoje dni wolne, gdy zapisuję nazwę miasta, używam trzyliterowego kodu. Warszawa to WAW, Katowice to KTW, a Moskwa – zależnie od lotniska – SVO, VKO lub DME. Jedyny problem mam z miejscowościami, w których nie ma lotnisk.
21) „Za każdym razem, gdy słyszysz dzwonek do drzwi, patrzysz na sufit”. Nie, już nie. Obecnie mało mam wezwań na pokładzie, poza tym w moim samolocie jest specjalny panel, na którym sprawdza się, kto dzwonił, zamiast zwyczajowego światełka na suficie. Lata temu jednak nie tylko dzwonek do drzwi, ale i telefon wprawiały mnie w konsternację, szczególnie w środku nocy.
22) „Zmieniasz buty na «kabinowe», żeby ugotować obiadw domu”. Stewardesy w większości linii mają obowiązek posiadania dwóch par butów. Jedne – na obcasie, którego wysokość jest często określona (np. LOT wymaga, by nie był niższy niż 6 cm), służą do przejścia przez lotnisko. Im więcej lat w przestworzach, tym niższy staje się ten obcas. Na pokładzie ze względów bezpieczeństwa i zdrowotnych buty muszą mieć płaską podeszwę. Jednak nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek kultywował taką zasadę w domu.
23) „W domu otwierasz delikatnie drzwi, na wypadek, gdyby ktoś zapomniał się od środka zamknąć”. Pasażerowie, którzy nie wiedzą, jak zamknąć drzwi w toalecie lub nawet jak je otworzyć, stanowią duży odsetek wśród podróżujących i doprowadzają załogę do rozpaczy. To nie może być tak skomplikowane. Skoro napisane jest na środku składanych drzwi: „push – pchać”, to trzeba je w tym miejscu popchnąć, a drzwi złożą się w harmonijkę. Logika nakazywałaby, żeby od środka je w tym samym miejscu pociągnąć (zresztą jest tam uchwyt i napis „pull”). Dodatkowo jest jeszcze zasuwka – często światło zaświeca się dopiero po jej przesunięciu do pozycji „zamknięte”. I warto o tym pamiętać, żeby załoga nie musiała za nas otwierać drzwi. Dziwne, że ludzie potrafią obsługiwać skomplikowane urządzenia elektroniczne, ale przy drzwiach się gubią.
24) „Znasz tylko ustawienia 100, 150 lub 250 stopni na swoim domowym piekarniku”.