Perfect on Paper - Gonzales Sophie - ebook + audiobook + książka

Perfect on Paper ebook i audiobook

Gonzales Sophie

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jej rady są idealne. Jej życie miłosne? Zdecydowanie nie!

Darcy Phillips prowadzi w szkole anonimową poradnię związkową, w której pomaga uporać się z każdym problemem miłosnym – oczywiście za opłatą. Ma również słabość do swojej najlepszej przyjaciółki Brooke. Która… jest zakochana w zupełnie kimś innym.

Wszystko idzie dobrze aż do dnia, kiedy Alex (chłopak, którego dziewczyna nie znosi najbardziej na świecie) przyłapuje ją na wyciąganiu listów z szafki 89, z której prowadziła swój wątpliwie legalny interes. W zamian za dochowanie tajemnicy Darcy ma pomóc chłopakowi odzyskać jego byłą dziewczynę.

W teorii wszystko wydaje się proste. Co może pójść nie tak?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 390

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 17 min

Lektor: Sophie Gonzales
Oceny
4,1 (1315 ocen)
473
568
221
45
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kurozou

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemna, ciekawa i wciągająca. Lekka i idealna do słuchania :D
20
KamiS-1790

Całkiem niezła

Wielkie brawa dla pani lektorki, przyjemnie się słucha :)
21
agatha1234

Nie polecam

tragedia, naprawdę nie wiem czy kiedykolwiek czytałam coś gorszego, nie ukrywam, że przwinęłam WIELE stron, bo obiecałam sobie, że jakoś dotrwam do końca, ale okazało się to trudniejsze niz myslalam. Tak nudna historia, bez żadnego wyrazu, żadnych emocji, doslownie cała ksiazke nic się nie działo chyba oficjalnie moge uznac ta ksiazke za najgorsza jaka zmusilam sie przeczytac w zyciu dramaf
10
KlaudynaFajnaDziewczyna

Dobrze spędzony czas

Lekka, ale bardzo wartościowa opowieść o nie do końca idealnym życiu nastolatków.
10
kotWButach1

Nie oderwiesz się od lektury

love
10

Popularność




Dla mamy i taty, którzy w dzieciństwie pokazali mi piękno słów i trzymali za rękę, kiedy zakochałam się w opowieściach

JEDEN

Każdy w szkole wie o szafce numer osiemdziesiąt dziewięć: to ta szafka na samym dole, po prawej stronie, na końcu korytarza, obok laboratoriów chemicznych. Od lat pozostaje pusta, choć w gruncie rzeczy powinno się ją przydzielić któremuś z setek uczniów, aby mógł ją zapełnić podręcznikami, zeszytami i zapomnianymi, okraszonymi pleśnią lunchboksami.

Zamiast tego zdaje się obowiązywać niepisana umowa, że szafka osiemdziesiąt dziewięć służy jakiemuś wyższemu celowi. Bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że co roku, kiedy wszyscy otrzymujemy plany lekcji, a szafki z numerami osiemdziesiąt osiem i dziewięćdziesiąt znajdują nowych użytkowników, szafka osiemdziesiąt dziewięć pozostaje pusta?

Cóż, niezupełnie pusta. Bo choć nikt nie jest do niej przypisany, do szafki prawie codziennie trafia kilka kopert z niemal identyczną zawartością typu: dziesięć dolarów (często w formie banknotu, czasem uzbieranego przez nadawcę bilonu), list (czasem wydrukowany, czasem napisany odręcznie, czasem noszący znamienne ślady łez), a na końcu listu adres mailowy.

Tajemnicą pozostaje sposób, w jaki te koperty tam trafiają, bo niezwykle rzadko przyłapuje się kogoś na wsuwaniu listu przez znajdujący się w szafce podłużny otwór. Niemniej jeszcze większą tajemnicą jest to, w jaki sposób koperty są wyjmowane, gdyż nikt nigdy nie został przyłapany na otwieraniu szafki.

Tożsamość obsługującej szafkę osoby pozostaje wielką niewiadomą. Czy to jakiś nauczyciel bez żadnego hobby? Były uczeń, który nie potrafi się pożegnać z przeszłością? Woźny o wielkim sercu, któremu przyda się trochę dodatkowej kasy?

Pewne jest jedno: jeśli doskwierają ci sercowe problemy i wsuniesz list do szafki numer osiemdziesiąt dziewięć, w ciągu tygodnia otrzymasz z anonimowego konta mail z radami. A jeśli będziesz mieć na tyle oleju w głowie, aby skorzystać z tych rad, masz gwarancję, że te problemy zostaną rozwiązane. Albo otrzymasz zwrot pieniędzy.

Rzadko muszę je zwracać.

Na moją obronę przemawia fakt, że w tych kilku przypadkach, kiedy się nie udało, w listach brakowało ważnych informacji. Tak jak w zeszłym miesiącu, kiedy Penny Moore napisała, że Rick Smith rzucił ją, pisząc komentarz na Instagramie, przypadkiem zapomniała jednak wspomnieć, że zrobił tak po tym, jak się dowiedział, że Penny zgrała sobie nieobecności razem z jego starszym bratem, tak by razem mogli wymykać się ze szkoły. Gdybym o tym wiedziała, w życiu bym jej nie poradziła, aby następnego dnia podczas przerwy na lunch doprowadziła do konfrontacji z Rickiem. W sumie fajnie było patrzeć, jak Rick przy wszystkich obecnych na stołówce uczniach teatralnie odczytuje wiadomości, które wysyłała do jego brata. Ale wolałabym szczęśliwe zakończenie. Dlatego że robiłam to po to, aby nieść pomoc i cieszyć się świadomością, że mam na ten świat jakiś pozytywny wpływ. Także z tego powodu (i w tym przypadku może nawet przede wszystkim z tego), że z niechęcią wrzuciłam dziesięć dolców do szafki Penny tylko dlatego, że ona była zbyt dumna, aby przyznać, że sama jest sobie winna. Problem w tym, że gdyby Penny zaczęła rozpowiadać, że nie otrzymała zwrotu pieniędzy, nie mogłabym bronić siebie i swoich doradczych kompetencji.

Dlatego że nikt nie wie, kim jestem.

Okej, nie w sensie dosłownym. Wielu ludzi wie, kim jestem. Darcy Phillips. Przedostatnia klasa. Dziewczyna z jasnymi włosami do ramion i przerwą między jedynkami. Ta, która się przyjaźni z Brooke Nguyen i należy do szkolnego klubu queerowego. Córka pani Morgan od chemii.

Nie wiedzą za to, że jestem także dziewczyną, która kręci się po szkole po lekcjach w czasie, kiedy jej mama ogarnia wszystko w laboratorium. Dziewczyną, która przemyka się korytarzem do szafki numer osiemdziesiąt dziewięć, wstukuje kod, który zna na pamięć od lat – od czasu, kiedy pewnego wieczoru lista z kodami pozostała przez chwilę bez nadzoru na biurku szkolnej sekretarki – i zabiera z niej listy i banknoty. Dziewczyną, która wieczory poświęca na obiektywne odczytywanie historii nieznajomych jej osób, a następnie wysyłanie starannie napisanych instrukcji z dodatkowego konta mailowego, które założyła sobie w dziewiątej klasie.

Nie wiedzą, bo nie wie tego nikt w całej szkole. Jestem jedyną osoba, która zna mój sekret.

A raczej byłam. Aż do teraz.

Miałam jednak nieprzyjemne przeczucie, że to się zmieni. Bo choć dwadzieścia sekund temu jak zawsze sprawdziłam, czy na korytarzach nie ma żadnych maruderów ani pracowników szkoły, to byłam pewna na tysiąc trzysta procent, że usłyszałam chrząknięcie gdzieś, kurwa, zaraz za mną.

W czasie, kiedy moje ręce po łokcie były zanurzone w otwartej szafce numer osiemdziesiąt dziewięć.

Cholera.

Kiedy się odwracałam, przepełniała mnie jeszcze nadzieja, że wszystko się dobrze skończy. Jednym z powodów, dla których tak długo udawało mi się pozostać nieprzyłapaną, była dogodna lokalizacja szafki, blisko ślepego zaułka korytarza w kształcie litery L. Kilka razy mało brakowało, ale odgłos zamykających się ciężkich drzwi wejściowych zawsze dawał mi mnóstwo czasu na ukrycie dowodów. Ktoś mógł mnie nakryć tylko wtedy, gdyby wszedł na korytarz drzwiami przeciwpożarowymi prowadzącymi z basenu, a z niego o tak późnej porze nikt przecież nie korzystał.

Na widok stojącego za mną mokrego chłopaka uświadomiłam sobie, że srodze się pomyliłam. A jednak korzystał.

Ja pierdolę.

Znałam go. A raczej wiedziałam, co to za jeden. Nazywał się Alexander Brougham, aczkolwiek z tego, co mi było wiadomo, wszyscy mówili na niego po prostu Brougham. Chodził do ostatniej klasy i kumplował się z Finnem Parkiem. No i był uważany za jednego z najgorętszych chłopaków w szkole imienia Świętego Deodatusa.

Gdy tak mu się przyglądałam, doszłam do wniosku, że ta ocena jest mocno zawyżona.

Nos Broughama wyglądał tak, jakby ktoś mu go kiedyś porządnie złamał. Ciemnoniebieskie oczy chłopaka były otwarte niemal równie szeroko jak usta, co stanowiło dość interesujący widok, bo były i tak trochę wyłupiaste. Może nie tak jak u złotej rybki, ale na tyle, że odnosiło się wrażenie, jakby powieki siłowały się z zasłonięciem całych gałek ocznych. Do tego był taki mokry, że jego i tak ciemne włosy wydawały się czarne, a T-shirt kleił mu się do torsu.

– Czemu jesteś mokry? – zapytałam, krzyżując ręce za plecami, aby ukryć listy. Oparłam się o szafkę numer osiemdziesiąt dziewięć, tak że zamknęła się za mną. – Wyglądasz, jakbyś wpadł do basenu.

To była najpewniej jedna z niewielu sytuacji, kiedy to nie ociekający wodą, ubrany nastolatek stojący na szkolnym korytarzu godzinę po zakończeniu lekcji stanowi problem.

Posłał mi takie spojrzenie, jakbym powiedziała coś najgłupszego na świecie. Co wydawało się nie fair, bo to przecież nie ja włóczyłam się po szkole cała mokra.

– Nie wpadłem do basenu. Pływałem.

– W ubraniu? – Nie poruszając rękoma, próbowałam wsunąć listy za spódnicę, lecz to zadanie okazało się trudniejsze, niż się spodziewałam.

Brougham zmierzył wzrokiem swoje dżinsy. Skorzystałam z tej jego chwili nieuwagi i wsunęłam listy za gumkę rajstop. Patrząc na to z perspektywy czasu, wiem, że i tak nie udałoby mi się go przekonać, że wcale nie widział, jak grzebię w szafce osiemdziesiąt dziewięć, jednak w tamtej chwili pozostawało mi tylko zaprzeczanie.

– Wcale nie jestem aż taki mokry – powiedział.

Dzisiaj najwyraźniej po raz pierwszy usłyszałam, jak Alexander Brougham mówi, bo aż do teraz nie miałam pojęcia, że ma brytyjski akcent. Zaczęłam rozumieć, skąd ten jego urok: Oriella, moja ulubiona youtuberka od związków, poświęciła raz tej kwestii cały filmik. Dawniej u ludzi z doskonałym gustem, jeśli chodzi o dobór partnerów, obecność akcentu sprawiała, że inne zmysły schodziły na dalszy plan. Pomijając zawiłe kwestie dotyczącego tego, które akcenty uważano za seksowne w których kulturach i dlaczego – akcenty były w skrócie sposobem natury na powiedzenie: „Płodź dzieci z tym człowiekiem, jego kod genetyczny musi być cholernie urozmaicony”. Wyglądało na to, że niewiele rzeczy potrafi podniecić równie szybko, jak podświadome zdanie sobie sprawy z tego, że nie flirtuje się z jakimś dalekim krewnym.

Na szczęście Brougham przerwał ciszę, która zapadła po jego ostatnich słowach.

– Nie miałem czasu, aby porządnie się wytrzeć. Akurat wyszedłem z wody, kiedy cię usłyszałem. Pomyślałem, że jeśli pójdę drogą przeciwpożarową, to może uda mi się przyłapać osobę, która pilnuje szafki osiemdziesiąt dziewięć. No i się udało.

Na jego twarzy malowało się poczucie triumfu. Jakby wygrał konkurs. A do mnie dopiero teraz dotarło, że biorę w nim udział. Nawiasem mówiąc, taka mina w ogóle mi się nie podobała. W akurat tamtej chwili.

Zaśmiałam się z przymusem.

– Ja jej wcale nie otworzyłam. Po prostu wrzuciłam do niej list.

– Widziałem, jak ją zamykasz.

– Nie zamknęłam. Jedynie lekko ją przycisnęłam, kiedy wsuwałam, eee… list do środka.

Świetnie, Darcy, dalej manipuluj tym biednym brytyjskim uczniem.

– A właśnie że zamknęłaś. I wyjęłaś z niej plik listów.

Cóż, skoro zaangażowałam się w to na tyle, aby wepchnąć je sobie w rajstopy, równie dobrze mogłam w to brnąć do końca, no nie? Uniosłam puste ręce.

– Nie mam żadnych listów.

Wyglądał na nieco speszonego.

– Gdzie ty je… Widziałem i już.

Z miną niewiniątka wzruszyłam ramionami.

– Czy ty… czy schowałaś je w rajstopy? – Ton jego głosu nie był oskarżycielski. Czuć w nim było raczej lekką, protekcjonalną konsternację, jak w przypadku kogoś, kto delikatnie wypytuje swoje dziecko o powód, dla którego uznało psią karmę za doskonałą przekąskę.

Pokręciłam głową i nieco za głośno się zaśmiałam.

– Nie. – Gorąco, które poczułam na policzkach, powiedziało mi, że twarz mnie zdradza.

– Odwróć się.

Oparłam się o szafki i skrzyżowałam ręce na piersi. Róg jednej z kopert boleśnie mi się wbijał w tylną część biodra.

– Nie mam ochoty.

Patrzył na mnie.

Ja na niego.

Ani przez chwilę mi nie wierzył.

Gdyby mój mózg należycie funkcjonował, powiedziałabym coś, co zbiłoby Broughama z tropu, niestety wybrał sobie akurat ten moment na to, aby zastrajkować.

– To ty jesteś osobą, która tym zarządza – oświadczył z taką pewnością w głosie, że już wiedziałam, że nie ma się co dłużej wypierać. – A ja bardzo potrzebuję twojej pomocy.

Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co by się stało, gdybym została kiedyś zdemaskowana. Głównie dlatego, że wolałam się tym za bardzo nie przejmować. Gdybyście mnie jednak zmusili do odgadnięcia, co zrobi osoba, która mnie przyłapała, najpewniej bym powiedziała, że doniesie na mnie do dyrektora, rozpowie wszystkim w szkole albo oskarży mnie o to, że swoją nietrafioną radą zrujnowałam jej życie.

Ale to? To akurat nie było takie groźne. Może jednak wszystko będzie dobrze. Przełknęłam gulę, która zdążyła się uformować w moim gardle.

– Pomocy w czym?

– W odzyskaniu mojej byłej dziewczyny. – Zrobił pauzę, po czym rzekł, jakby po namyśle: – Och, a tak w ogóle to jestem Brougham.

Brougham. Wymawiane jako Bro-um, nie Brum. Łatwe do zapamiętania, bo zupełnie inaczej się wymawiało, co mnie drażniło od chwili, gdy po raz pierwszy to usłyszałam.

– Wiem – powiedziałam słabo.

– Jaką masz stawkę za godzinę? – zapytał i odkleił materiał koszulki od torsu, aby wpuścić tam trochę powietrza. Gdy tylko ją puścił, z głośnym plaśnięciem ponownie przykleiła się do skóry. Widzicie? Ociekał wodą.

Oderwałam wzrok od jego ciuchów i skupiłam się na pytaniu.

– Słucham?

– Chcę cię zatrudnić.

I znowu ta dziwna gadka o płaceniu za przysługi.

– Jako…?

– Trenerkę od związków. – Rozejrzał się, po czym zniżył głos do szeptu: – Moja dziewczyna zerwała ze mną w zeszłym miesiącu i muszę ją odzyskać, ale nie wiem, od czego zacząć. To nie jest coś, co naprawi jeden mail.

Ileż w tym chłopaku dramatyzmu.

– Eee, wiesz co, przykro mi, ale nie mam czasu na to, aby być czyjąś trenerką. Robię to po prostu przed pójściem spać w ramach hobby.

– Czym jesteś tak zajęta? – zapytał spokojnie.

– Eee, pracą domową? Przyjaciółmi? Netfliksem?

Skrzyżował ręce na piersi.

– Zapłacę ci dwadzieścia dolarów za godzinę.

– Przecież właśnie powiedziałam…

– Dwadzieścia pięć za godzinę, do tego pięćdziesiąt dolców premii, jeśli odzyskam Winonę.

Chwila.

A więc ten chłopak rzeczywiście chciał mi dać pięćdziesiąt wolnych od podatku dolarów, jeśli przez dwie godziny będę mu udzielać rad dotyczących tego, jak odzyskać dziewczynę, która już raz się w nim zakochała? Spokojnie dam sobie radę. Co oznaczało, że mam gwarancję pięćdziesięciodolarowej premii.

Mogły to być najłatwiej zarobione przeze mnie pieniądze.

W czasie, gdy to przetrawiałam, Brougham rzucił:

– Wiem, że chcesz pozostać anonimowa.

Wróciłam do rzeczywistości i zmrużyłam oczy.

– A co to ma niby znaczyć?

Wzruszył ramionami… uosobienie niewinności.

– Zakradasz się tu po lekcjach, kiedy korytarze są puste, i nikt nie wie, że to ty odpisujesz na listy. Nie bez powodu nie chcesz, aby ludzie o tym wiedzieli. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby się tego domyślić.

No i proszę. Wiedziałam. Wiedziałam, że nie bez powodu moja intuicja krzyczy: „Niebezpieczeństwo!”. On mnie nie prosił o przysługę, lecz mówił, czego ode mnie chce, od niechcenia dodając, że odmowa to kiepski pomysł. Szantaż w białych rękawiczkach.

Starałam się mówić spokojnie, mimo to i tak do mojego głosu zakradła się odrobina jadu:

– I niech zgadnę. Chciałbyś mi pomóc utrzymać taki stan rzeczy. O to ci właśnie chodzi, prawda?

– Aha. Właśnie tak.

Wysunął dolną wargę i otworzył szeroko oczy. Ja z kolei przygryzłam wargę i kiedy tak mu się przyglądałam, wszelka dobra wola, którą wcześniej czułam względem niego, wyparowała w jednej sekundzie.

– O rany. Ależ ty jesteś troskliwy.

Brougham z twarzą pozbawioną emocji czekał, aż coś dodam. Kiedy tego nie zrobiłam, sam zapytał:

– No więc… co o tym myślisz?

Miałam w tej kwestii doprawdy wiele przemyśleń, żadne jednak nie nadawało się do tego, by się nim podzielić z kimś, kto właśnie mi grozi. Jakie miałam opcje? Nie mogłam powiedzieć mamie, że ktoś mnie szantażuje. Nie miała pojęcia, że to ja majstruję szafką osiemdziesiąt dziewięć. I naprawdę, ale to naprawdę nie chciałam, aby ktokolwiek się dowiedział, że to ja. Bez anonimowości mogłam zapomnieć o swoim biznesie doradztwa randkowego. A to jedyne, co tak naprawdę udało mi się osiągnąć. Jedyne, co robiłam dobrego dla świata.

No i… boże*, jeszcze ta cała sprawa z Brooke sprzed roku. Gdyby się o tym dowiedziała, toby mnie znienawidziła.

Nie mogła się dowiedzieć.

Zacisnęłam zęby.

– Pięćdziesiąt z góry. Pięćdziesiąt, jeśli się uda.

– Umowa stoi?

– Jeszcze nie skończyłam. Na razie wyrażam zgodę na maksymalnie pięć godzin. Jeśli będziesz potrzebował mnie dłużej, to ja zdecyduję, czy chcę kontynuować.

– To wszystko? – zapytał.

– Nie. Jeśli piśniesz komuś choć słówko, rozpowiem wszystkim, że taki z ciebie cienias, że potrzebowałeś prywatnych lekcji.

To akurat było z mojej strony słabe i nawet nie w przybliżeniu tak kreatywne, jak część obelg, które przelatywały mi przez głowę zaledwie kilka chwil temu, nie chciałam go jednak zbytnio prowokować. Coś przebiegło przez jego pozbawioną wyrazu twarz, ale tak delikatnie, że ledwie to dostrzegłam. I trudno mi było w ogóle stwierdzić, co to konkretnie było. Czy jego brwi minimalnie się uniosły?

– To nie było konieczne, ale okej, zrozumiałem.

Skrzyżowałam ręce na piersi.

– Czyżby?

Staliśmy przez chwilę w milczeniu, a w tym czasie w głowie odtwarzały mi się własne słowa – wyszło to bardziej zołzowato, niż zamierzałam, co nie znaczy, aby zołzowatość nie była w tym przypadku usprawiedliwiona – a potem on pokręcił głową i zaczął się odwracać.

– Wiesz co? Wypchaj się. Po prostu sądziłem, że będziesz otwarta na deal.

– Chwila, chwila, chwila. – Z uniesionymi rękami rzuciłam się w jego stronę. – Przepraszam. Jestem otwarta.

– Na pewno?

Och, na litość boską, zmusi mnie, żebym go teraz błagała? Czymś nie fair było oczekiwać, że przyjmę jego szantażowe warunki bez żadnych docinek czy niechęci. Poza tym z każdą mijającą sekundą coraz mniej go lubiłam, ale to zrobię. Zrobię to, co mi kazał. Kiwnęłam zdecydowanie głową, on zaś wyjął telefon.

– W porządku. Codziennie przed lekcjami trenuję w klubie pływanie, a popołudniami w poniedziałek, środę i piątek mam suchy trening. We wtorki i czwartki pływam tutaj. Zapiszę sobie twój numer, żebyśmy mogli to jakoś ogarnąć bez konieczności namierzania się w szkole, okej?

– Zapomniałeś o „proszę”. – Kurde, niepotrzebnie to powiedziałam. Ale nie mogłam się powstrzymać. Wyrwałam mu telefon i wpisałam swój numer.

– Doskonale. A tak w ogóle to jak masz na imię?

Wybuchnęłam śmiechem.

– Wiesz, zazwyczaj przed robieniem deali ludzie znają swoje imiona. W Anglii odbywa się to inaczej?

– Jestem z Australii, nie Anglii.

– To nie jest australijski akcent.

– Jako Australijczyk mogę cię zapewnić, że jest. Tylko nie taki, do którego jesteś przyzwyczajona.

– A to jest ich więcej?

– Amerykańskich akcentów też jest więcej niż jeden, no nie? No to jak się nazywasz?

Och, na litość…

– Darcy Phillips.

– Jutro do ciebie napiszę, Darcy. Udanego wieczoru.

Sądząc po tym, jak z zaciśniętymi ustami i uniesionym podbródkiem zmierzył mnie wzrokiem, nasza pierwsza rozmowa sprawiła mu równie wielką przyjemność co mnie. Kiedy to sobie uświadomiłam, cała zesztywniałam. Co mu dawało prawo, aby mnie nie lubić, skoro to z jego powodu nasza rozmowa stała się taka wymuszona?

Wsunął telefon do wilgotnej kieszeni, następnie odwrócił się na pięcie i zaczął się oddalać. Obserwowałam go przez chwilę, po czym skorzystałam z okazji i z uczuciem ulgi wyciągnęłam listy spod bielizny. W samą porę schowałam je do plecaka, bo dziesięć sekund później zza rogu wyłoniła się mama.

– Tu jesteś. Gotowa? – zapytała. Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i, stukając niewysokimi obcasami, ruszyła w stronę wyjścia.

Jakbym kiedyś nie była. Zanim spakowała swoje rzeczy, odpisała na maile i poprawiła kilka kartkówek, byłam ostatnią uczennicą, która przebywała w tej części szkoły – cała reszta znajdowała się na drugim jej końcu i albo kręciła się po sali plastycznej, albo była na boisku.

To znaczy cała reszta z wyjątkiem Alexandra Broughama.

– Wiedziałaś, że uczniowie o tak późnej porze korzystają jeszcze z basenu? – zapytałam mamę, kiedy ją dogoniłam.

– Cóż, akurat jest poza sezonem, więc nie sądzę, aby ruch był duży, wiem jednak, że basen pozostaje otwarty. Vijay wydaje przepustki do tej godziny, o której zamyka się recepcja. Darc, mogłabyś napisać do Ainsley i poprosić ją, aby wyjęła z zamrażalnika sos do spaghetti?

Mówiąc Vijaya, mama miała na myśli trenera Senguttuvana. Jednym z najdziwaczniejszych aspektów tego, że moja mama pracuje w szkole, było to, że znałam nauczycieli zarówno z imion, jak i nazwisk, i w klasie albo podczas rozmów z koleżankami musiałam się ostro pilnować. Niektórych znałam praktycznie od urodzenia. Goszczenie Johna na comiesięcznej kolacji i imprezach urodzinowych rodziców, a potem nagła konieczność nazywania go na matematyce panem Hansonem może i wydaje się prosta, ale przypomina zabawę w sapera.

Zająwszy fotel pasażera, wystukałam do mojej siostry instrukcje mamy. Ku swojej radości przekonałam się, że czeka na mnie nieprzeczytana wiadomość od Brooke:

Nie chcę pisać tego wypracowania.

Błagam, nie każcie mi pisać tego wypracowania.

Jak zawsze wiadomość od niej sprawiła, że poczułam się tak, jakby nie obowiązywały mnie zasady grawitacji.

To oczywiste, że zamiast o pracy domowej myślała o mnie. Jak często jej myśli frunęły ku mnie, kiedy zaczynała marzyć na jawie? Frunęły do kogoś jeszcze czy byłam kimś wyjątkowym?

Trudno było określić, jak wielką mogę żywić nadzieję.

Szybko jej odpisałam:

Dasz radę! Wierzę w ciebie. Jak chcesz, to mogę ci wieczorem podesłać swoje notatki.

Mama nuciła pod nosem, kiedy wyjeżdżałyśmy z parkingu, niewiarygodnie powoli, żeby nie przejechać żadnych niespodziewanych żółwi.

– Jak ci minął dzień?

– Raczej spokojnie – skłamałam. Lepiej darować sobie historię pod tytułem „zatrudniono mnie i zaszantażowano”. – Wdałam się w pyskówkę dotyczącą praw kobiet na socjologii z panem Reislingiem, ale to normalne. Pan Reisling to palant.

– Rzeczywiście palant – mruknęła mama, po czym posłała mi ostre spojrzenie. – Tylko nikomu nie mów, że tak powiedziałam!

– Nie poruszę tego tematu na jutrzejszym spotkaniu.

Mama zerknęła na mnie z ukosa i na jej okrągłej twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Zaczęłam go odwzajemniać, ale wtedy przypomniałam sobie o Broughamie i szantażu. Mama niczego jednak nie zauważyła. Była zbyt zajęta skupianiem się na drodze i zatopiona we własnych myślach. Jedną z zalet posiadania wiecznie roztargnionego rodzica było to, że nie musiałam się uchylać przed wścibskimi pytaniami.

Liczyłam na to, że Brougham zachowa mój sekret dla siebie. Problem oczywiście w tym, że nie miałam pojęcia, jakim jest człowiekiem. Wspaniale. Chłopak, o którym nie wiedziałam praktycznie nic, był w stanie wprowadzić zamęt do mojego biznesu, nie wspominając o moich relacjach. Wcale się tym nie denerwowałam, ani trochę.

Musiałam porozmawiać z Ainsley.

* Pisownia małą literą zgodna z zapisem w oryginale (przyp. red.).

DWA

Cześć, Szafko 89!

No więc moja dziewczyna doprowadza mnie do szału. Nie wie, co oznacza słowo przestrzeń! Jeśli się OŚMIELĘ nie napisać do niej przez cały dzień, zapycha mi telefon wiadomościami. Mama kazała mi jej nie nagradzać za to, że jest psycholką, więc odpisuję dopiero następnego dnia, żeby sobie nie myślała, że takie naskakiwanie na mnie sprawi, że będę chciał z nią rozmawiać. A kiedy w końcu odpisuję, nagle jej odpowiedzi stają się jednowyrazowe i wyłazi z niej pasywno-agresywna jędza. Wtf? No bo co, chcesz ze mną gadać czy nie? Mam się czuć kurewsko winny, bo na bioli nie zajrzałem do telefonu? Nie chcę z nią zrywać, bo kiedy nie zachowuje się jak psycholka, jest naprawdę spoko. Przysięgam, że jestem dobrym chłopakiem, ale nie mogę bez przerwy do niej pisać, byle tylko się nie wkurzała.

[email protected]

Szafka 89 [email protected]

3:06 (0 min temu)

Do Dtb02

Hej, DTB!

Sugeruję Ci zapoznać się z różnymi stylami przywiązania. Pewności mieć nie mogę, ale wygląda na to, że Twoją dziewczynę cechuje styl lękowy. (Istnieją cztery podstawowe style; w skrócie wygląda to tak: pierwszy zwany bezpiecznym, kiedy ludzie uczą się w dzieciństwie, że miłość jest przewidywalna i można na niej polegać. Kolejny to styl odrzucająco-unikający, kiedy ktoś jako dziecko się uczy, że nie może polegać na innych ludziach, zaś w życiu dorosłym ma problemy z bliskością. Jest także styl lękowy, kiedy ktoś się nauczył, że miłość otrzymuje tylko czasami i może ją stracić bez ostrzeżenia, przez co jako osoba dorosła nieustannie obawia się bycia porzuconym. No i mamy jeszcze styl lękowo-unikający, kiedy ktoś jednocześnie boi się odrzucenia i dopuszczenia do siebie innych ludzi). Reasumując, ona zawsze będzie superwrażliwa na wszystko, co ma dla niej posmak odrzucenia, i będzie wtedy od razu wchodzić w tryb paniki. Nazywamy to „aktywacją”. Ona nie jest psycholką (tak w ogóle to nie jest fajne określenie), lecz odczuwa pierwotny lęk przed byciem samą w obliczu zagrożenia. Jednocześnie doskonale rozumiem, że taka aktywacja może Cię przytłaczać.

Sugeruję, abyś określił granice, a także podjął kroki prowadzące do zapewnienia jej, że nadal Ci na niej zależy. Możliwe, że potrzebuje tego bardziej niż inne dziewczyny. Pozwól, aby wiedziała, że uważasz ją za niesamowitą, ale że chcesz wypracować jakieś rozwiązanie, tak by nie wpadała w panikę, jeśli do niej nie napiszesz. Takie rozwiązanie musi satysfakcjonować Was oboje, gdyż Twoja potrzeba przestrzeni jest ważna! Może chciałbyś do niej napisać codziennie przed szkołą, choćby po to, aby powiedzieć dzień dobry, życzyć miłego dnia? A może uznasz, że rozsądnie będzie wysłać jej w łazience szybką odpowiedź w rodzaju: „Sorki, mam teraz lekcje, odezwę się wieczorem z domu, nie mogę się doczekać”? Albo jeśli nie będziesz w nastroju do rozmowy, możesz napisać: „Mam dziś kiepski wieczór, nie chodzi o Ciebie, kocham Cię, możemy pogadać jutro?”. Najważniejsze, abyście uważali, że wybrane przez Was rozwiązanie może się sprawdzić.

Niezbędny będzie kompromis, ale zdziwisz się, jak łatwo jest zapobiec nakręcaniu się spirali niepokoju Twojej dziewczyny, jeśli nie pozostawisz jej bez odpowiedzi. Milczenie sprawia, że ona wyobraża sobie najgorsze. Chce tylko wiedzieć, że powodem Twojego zdystansowania się nie jest: „On już mnie nie kocha”.

Powodzenia!

Szafka89

Ainsley nie tylko wyjęła z zamrażalnika sos, ale także upiekła w maszynie świeży chleb, dzięki czemu po całym domu rozchodził się pyszny drożdżowy zapach wiejskiej piekarni. Odgłosy chlapania powiedziały mi, że zmywarka jest już w połowie cyklu, a linoleum lśniło czystością. Ale nawet kiedy nasz dom był porządnie wysprzątany, za dużo się w nim znajdowało rupieci i w gruncie rzeczy nie wyglądał na czysty. Nie inaczej było w kuchni. Wszystkie blaty zajmowały dekoracyjne bibeloty, od sukulentów w terakotowych doniczkach do pudełek pełnych przyborów do pieczenia i stojaków z kubkami. Na ścianach wisiały garnki i patelnie, natomiast do drewnianych listew przytwierdzone były noże. Lodówkę ozdabiały magnesy upamiętniające każdą ważną chwilę w życiu naszej rodziny – od wycieczek do Disneylandu i wakacji na Hawajach do ukończenia przeze mnie przedszkola i zdjęcia przedstawiającego Ainsley i mamę na schodach przed gmachem sądu w dniu, kiedy Ainsley dokonała prawnej zmiany imienia.

Odkąd moja siostra rozpoczęła naukę w dwuletnim college’u przygotowującym do studiów wyższych, pochłonęło ją „zarabianie na wikt i opierunek”. Przez całą ostatnią klasę liceum mama podawała jej masę powodów, dla których powinna wybrać college tutaj, a nie w LA. Najwyraźniej nie była gotowa na to, że dom będzie zupełnie pusty co drugi tydzień, kiedy ja jeżdżę do taty. Co nie znaczy, aby mi to przeszkadzało; Ainsley nie tylko gotowała o wiele lepiej niż mama, lecz także była jedną z moich najlepszych przyjaciółek. Co stanowiło jeden z maminych asów w rękawie, które pomogły jej przekonać moją siostrę do pozostania w domu.

Położyłam torbę na stole i usiadłam na jednej z ław, bezowocnie próbując przechwycić spojrzenie mojej siostry. Jak zawsze miała na sobie jedną z przerobionych przez siebie kreacji, kremowy sweter z rękawami trzy czwarte i biegnącymi po bokach falbankami o kroju skrzydeł.

– Nie upiekłabyś może, skarbie, chlebka czosnkowego? – zapytała mama. Otworzyła lodówkę, aby wyjąć wodę.

Ainsley zerknęła na buczącą maszynę do chleba.

– W sumie to dobry pomysł.

Odchrząknęłam.

– Ainsley, mówiłaś, że przerobisz dla mnie jedną ze swoich sukienek.

No dobrze, moja siostra niczego takiego nie powiedziała. Dobra była w wielu rzeczach, ale dzielenie się ubraniami i kosmetykami nigdy nie należało do jej mocnych stron. Udało się jednak. W końcu na mnie spojrzała, co prawda skonsternowana, a ja skorzystałam z okazji i znacząco otworzyłam szeroko oczy.

– Och, oczywiście – skłamała, zakładając za ucho pasmo długich brązowych włosów. Ten gest ją zdradził, na szczęście mama nie patrzyła na nią w tamtej chwili. – Mam teraz kilka minut, gdybyś ją chciała obejrzeć.

– Aha, chodźmy.

W pokoju Ainsley nie bywałam równie często jak ona w moim. Nie bez powodu. Podczas gdy u mnie panował względny porządek, dekoracje znajdowały się tam, gdzie powinny, łóżko było zaścielone, a ubrania powieszone, w pokoju Ainsley rządził chaos. Ściany w zielono-różowe pasy ledwie były widoczne spod plakatów, obrazków i zdjęć, które porozwieszała na chybił trafił (jedynym zdjęciem, o którego zawieszenie zadbała, była duża, oprawiona w ramkę fotografia Queer Klubu, zrobiona na koniec ostatniej klasy liceum). Wielkie łóżko było niepościelone – co nie znaczy, aby dało się to dojrzeć pod czterema albo i pięcioma warstwami rzuconych na nie ubrań – zaś w jego nogach stał kufer pełen materiałów, guzików i przeróżnych drobiazgów, które według niej pewnego dnia się przydadzą. Jego zawartość wysypywała się na pluszowy kremowy dywan.

Gdy tylko przekroczyłam próg, mój zmysł węchu został zaatakowany przez intensywny karmelowo-waniliowy zapach ulubionej świeczki Ainsley, którą zapalała zawsze, kiedy planowała nowy filmik na YouTubie. Twierdziła, że pomaga jej się skoncentrować, ale do mnie muza nie przychodziła pod postacią wywołanej zapachem migreny, więc ten argument do mnie nie przemawiał.

Ainsley zamknęła drzwi. Rzuciłam się na leżącą na łóżku stertę ciuchów i teatralnie zaczęłam się krztusić.

– Co tam? – zapytała, uchyliwszy okno, aby wpuścić nieco cudownego tlenu.

Podczołgałam się bliżej okna i zaczerpnęłam powietrza.

– Zostałam przyłapana, Ains.

Nie zapytała na czym. Nie musiała. Jako jedyna osoba na świecie wiedziała o moim biznesie szafkowym i o tym, co robię każdego dnia po lekcjach.

Klapnęła na skraj łóżka.

– Przez kogo?

– Kumpla Finna Parka. Alexandra Broughama.

– Przez niego? – Posłała mi szelmowski uśmiech. – Niezłe ciacho. Wygląda jak Bill Skarsgård!

Postanowiłam zignorować fakt, że w ramach komplementu porównała Broughama do klauna z horroru.

– To przez te oczy? Nie mój typ.

– Dlatego że jest facetem czy dlatego że to nie Brooke?

– Dlatego że nie jest w moim typie. Czemu miałoby go dyskwalifikować to, że jest facetem?

– Bo ja wiem? Zazwyczaj podobają ci się dziewczyny.

Okej, tak się akurat złożyło, że podobało mi się kilka dziewczyn z rzędu, ale to wcale nie znaczy, że nie mógłby mi się spodobać facet. Nie miałam jednak energii na zagłębianie się teraz w ten temat, dlatego wróciłam do najważniejszego.

– No więc zakradł się dzisiaj i mnie nakrył. Powiedział, że chciał się dowiedzieć, kto jest odpowiedzialny za tę szafkę, żeby móc mi zapłacić za bycie jego randkową trenerką.

– Zapłacić? – Ainsley rozbłysły oczy. Zapewne dlatego, że w jej głowie tańczyły wizje szminek MAC zakupionych za ten nieoczekiwany przypływ gotówki.

– No tak. I jeszcze mnie zaszantażował. Praktycznie powiedział, że jeśli się nie zgodzę, to rozpowie, kim jestem.

– Że co? Co za dupek!

– Prawda? – Wyrzuciłam do góry ręce, po czym przycisnęłam je do klatki piersiowej. – I założę się, że tak właśnie by zrobił.

– Cóż, prawda jest taka, że nawet gdyby powiedział tylko Finnowi, do jutra wiedziałoby o tym całe miasto.

Mimo że Finn Park chodził jeszcze do liceum i był rok od niej młodszy, Ainsley dobrze znała jego, a więc i jego znajomych. Należał do Queer Klubu, odkąd moja siostra go założyła w przedostatniej klasie, w tym samym roku, kiedy zaczęła się jej tranzycja.

– No i co zamierzasz zrobić? – zapytała mnie teraz.

– Powiedziałam mu, że spotkamy się jutro po szkole.

– Przynajmniej dobrze ci płaci?

Kiedy rzuciłam kwotę, Ainsley zagwizdała.

– To lepsza stawka niż moja z Crepe Shoppe!

– Masz szczęście, że twoja szefowa niczego na tobie nie wymusza.

Przerwał nam wibrujący mi w kieszeni telefon. Wiadomość od Brooke.

Mam nową dostawę próbek.

Mogłabym zajrzeć przed kolacją?

Wszystko we mnie zaczęło trzepotać i drżeć, jakbym połknęła szklankę żywych świerszczy.

– Czego chce Brooke? – zapytała lekko Ainsley.

Uniosłam głowę znad telefonu, przerywając odpisywanie.

– Skąd wiedziałaś, że to Brooke?

Uniosła brew.

– Bo tylko ona sprawia, że wyglądasz o tak… – Jej słowom towarzyszył ckliwy, przesadzony uśmiech, zez i przechylona głowa.

– Ekstra. Jeśli wyglądam tak przy niej, to nie rozumiem, jak mogła się jeszcze we mnie nie zakochać.

– Moim zadaniem jest serwowanie ci trudnej prawdy – oświadczyła Ainsley. – Poważnie do tego podchodzę.

– Jesteś w tym dobra. Bardzo oddana.

– Dziękuję.

– Ma dla nas jakieś próbki. Będziesz filmować przed kolacją?

– Nie, dopiero później. Wchodzę w to.

Choć dzięki pracy w Crepe Shoppe Ainsley miała kasę na rachunki, od roku cały wolny czas spędzała na rozkręcaniu swojego kanału na YouTubie, poświęconego budżetowym przeróbkom ciuchów. Jej filmy naprawdę robiły wrażenie. Ainsley, podobnie jak ja, czuła presję związaną z koniecznością dopasowania się do standardów prywatnej szkoły. Choć u niej było gorzej – miała ograniczoną liczbę nowych ubrań, na jakie było wtedy stać mamę i tatę (z których większość nie brała pod uwagę proporcji mojej siostry). Ainsley poradziła sobie z tym, rozwijając swoje umiejętności szycia. I tak odkryła w sobie naturalną kreatywność. Potrafiła spojrzeć na najbrzydsze rzeczy w sklepie z używanymi ciuchami, których większość ludzi nie założyłaby nawet za milion lat, i dostrzec w nich potencjał. Ainsley robiła zaszewki na biodrach, dodawała kawałki materiału, doszywała albo odcinała rękawy, zdobiła kryształkami, koronką albo łatami, dokonując niesamowitych przeróbek. I tak się akurat złożyło, że ten proces transformacji, któremu towarzyszyły autoironiczne komentarze w tle, okazał się całkiem chwytliwy.

A wracając do Brooke, to choć miałam ochotę odpisać, że oczywiście może się tu zjawić najszybciej, jak się da, a właściwie to nawet wprowadzić się, ożenić ze mną i zostać matką moich dzieci, moja rozległa wiedza na temat związków mówiła mi, że taka szalona obsesja wcale nie jest fajna. Dlatego odpisałam: „Pewnie, kolację mamy koło szóstej”. Przekaz zbliżony, mniej przerażająca intensywność.

Ainsley wróciła do kuchni, ja zaś przebrałam się ze szkolnego mundurka, następnie wyjęłam z torby dzisiejsze listy i zaczęłam je przeglądać. Przez dwa lata robienia tego mniej więcej dwa razy w tygodniu wypracowałam pewien prawdziwy system. Banknoty jednodolarowe i monety wędrowały do woreczka strunowego, by później trafić na konto bankowe (uznałam, że najłatwiej byłoby dać się złapać, gdyby o ten jeden raz za dużo ktoś mnie zobaczył z portfelem pełnym banknotów o niskim nominale). Następnie pobieżnie czytałam wszystkie listy i układałam je na dwóch kupkach. Kupka pierwsza: listy, na które potrafiłam odpowiedzieć z głowy. Kupka druga: listy, które zabijały mi klina. Z dumą obserwowałam, że obecnie kupka numer dwa niemal zawsze jest niższa niż numer jeden, a zdarzało się, że w ogóle nie była potrzebna. Niewiele sytuacji potrafiło mnie jeszcze zaskoczyć.

Czasami się martwiłam, że ten cały proces okaże się zbyt czasochłonny, aby go kontynuować w ostatniej klasie. Ale hej, mnóstwo uczniów miało prace dorywcze. Czym to się od nich różniło? Pomijając odpowiedź oczywistą: mnie to sprawiało przyjemność. O wiele większą niż masie osób, które za minimalne wynagrodzenie pakowały zakupy do reklamówek albo zabierały niewdzięcznym klientom brudne talerze.

Zajęłam się kupką pierwszą – jedyną na dziś – i zabrałam się do researchu na YouTubie. Na przestrzeni dwóch ostatnich lat utworzyłam sobie listę kanałów tych twórców, których uważałam za najlepszych ekspertów od związków na YouTubie, i starałam się oglądać wszystkie ich filmy. Dziś był wtorek, co oznaczało nową wrzutę od trenerki Pris Plumber. W dzisiejszym filmiku omawiała najnowsze badania biologii zakochanego mózgu, co interesowało mnie zdecydowanie bardziej niż praca domowa z biologii. Trenerka Pris była jedną z moich ulubienic; ustępowała tylko Orielli.

Boże, jak opisać tę enigmę, którą była Oriella? Dwudziestoparoletnia influencerka, która praktycznie założyła odnogę YouTube’a poświęconą radom randkowym, filmy wrzucała co drugi dzień. Wyobrażacie sobie aż tyle tematów do omówienia? Niewiarygodne. I bez względu na to, jak wiele filmów opublikowała, jak wiele razy się sądziło, że na pewno powiedziała już o wszystkim, co było do powiedzenia, bum: pojawiał się materiał o tym, w jaki sposób za pomocą pomysłowych ujęć jedzenia na instagramowych stories sprawić, aby twój eks za tobą zatęsknił. Ta kobieta to geniuszka.

Była także pionierką w korzystaniu z jednego z moich ulubionych narzędzi, nieszczególnie kreatywnie nazwanego „analizą charakteru”. Oriella wyznawała zasadę, że każdy problem da się zaszufladkować, i w celu znalezienia odpowiedniej szufladki należy przeprowadzić diagnozę. Stosownie do jej instrukcji nauczyłam się tworzyć listę najistotniejszych kwestii dotyczących danej osoby – w moim przypadku zawsze jest to autor listu – bo wtedy wszystko staje się bardziej oczywiste.

Stanęła za mną Ainsley i przez jakieś trzy sekundy oglądała w milczeniu film, następnie podeszła do łóżka i klapnęła na nie ciężko. Sygnał dla mnie, abym przerwała to, co robię, i skupiła się na niej.

Obejrzałam się i zobaczyłam, że leży w pozycji rozgwiazdy, z rozsypanymi na kocu prostymi brązowymi włosami.

– Trafiło się dzisiaj coś dobrego? – zapytała, kiedy zobaczyła, że na nią patrzę.

– Raczej standard – odparłam i włączyłam pauzę. – Co jest z tym nazywaniem przez chłopaków swoich dziewczyn psycholkami? To jakaś epidemia.

– Faceci uwielbiają mieć pretekst do uchylania się przed odpowiedzialnością za własną rolę w prowokowaniu zachowania, które im się nie podoba – orzekła Ainsley. – Walczysz w słusznej sprawie.

– Ktoś musi.

– No i jeszcze na tym zarabiasz. A właśnie, przed chwilą Brooke podjechała pod dom.

Zamknęłam laptop i zerwałam się z krzesła, aby się skropić perfumami. Moja siostra pokręciła głową.

– Pierwszy raz widzę, żebyś tak szybko się poruszała.

– Przymknij się.

Udałyśmy się do salonu, a w tym czasie mama otworzyła drzwi wejściowe, co oznaczało, że mam co najmniej piętnaście sekund na przygotowanie się. Przywitały się uściskami, a mama wypytała Brooke o każdego członka rodziny.

Dałam nura na kanapę, zrzuciłam kilka dekoracyjnych poduszek na ziemię i przybrałam taką pozę, w której, mam nadzieję, wyglądałam tak, jakbym od dłuższego czasu oddawała się relaksowi, nieprzejęta przyjazdem Brooke.

– Dobrze mam włosy? – syknęłam do Ainsley.

Obrzuciła mnie krytycznym wzrokiem, po czym zmierzwiła mi sięgające ramion fale. Kiwnęła z aprobatą głową, zajęła miejsce obok mnie i wyjęła telefon, dopełniając obrazu zrelaksowanej nonszalancji. W samą porę, bo pojawiła się Brooke.

W klatce piersiowej coś mnie ścisnęło. Przełknęłam serce, które zablokowało mi się gdzieś za migdałkami.

Brooke wpłynęła do salonu, stopami odzianymi w rajstopy, bezszelestnie sunąc po dywanie. Ku mojej sekretnej radości nadal miała na sobie szkolny mundurek. Składał się z granatowego blezera ze szkolnym logo na piersi i białej koszuli. Jedno i drugie trzeba było zakupić w sklepie z mundurkami. W odniesieniu do reszty stroju także obowiązywały zasady, ale nie tak surowe. Dół – spodnie albo spódnica – musiał mieć odcień beżu albo khaki, ale mogliśmy je kupować, gdzie tylko chcieliśmy. Chłopcy musieli nosić krawaty, sami jednak decydowali o kolorze i stylu – jedyny warunek to brak wyraźnych albo nieodpowiednich wzorów. Tę zasadę wprowadzono, kiedy byłam w drugiej klasie, po tym, jak w ręce Finna wpadł krawat w liście marihuany.

No więc osiągnęliśmy kompromis, który powstrzymał uczniów przed buntem. Na tyle mundurkowo, że większość rodziców i pracowników szkoły była zadowolona, ale ze szczyptą swobody wystarczającą do tego, byśmy się nie czuli jak więźniowie jakieś sztywniackiej brytyjskiej szkoły z internatem, gdzie wszelka indywidualność jest zakazana.

I żeby była jasność: wcale się nie skarżę na mundurki. Jakżebym mogła, skoro Brooke tak w nim wygląda? Ze szczupłymi nogami odsłoniętymi przez luźną spódniczkę i w czarnych rajstopach, ze złotym, dyndającym pod kołnierzykiem medalionem i opadającymi na ramiona prostymi ciemnymi włosami Brooke była cholernym zjawiskiem. Miałam pewność, że aż do dnia mojej śmierci widok dziewczęcego mundurka ze Świętego Deodatusa będzie sprawiał, że w brzuchu obudzą się motyle. Tylko z powodu tego, jak w nim wyglądała Brooke Amanda Nguyen.

– Hej – przywitała się Brooke i padła na kolana na środku pokoju. Odwróciła do góry dnem płócienną torbę i na dywan wysypały się dziesiątki saszetek i tubek.

Jedną z niezaprzeczalnych korzyści wiążących się z przyjaźnieniem się z Brooke – oprócz tej, że wiecie, każdego dnia wnosiła do mojego życia światło i radość – była jej praca w domu towarowym.

To zdecydowanie najfajniejsza praca dla nastolatki, nie licząc mojej, która była jeszcze fajniejsza. Zadaniem Brooke było rozmawianie z klientkami o makijażu, rekomendowanie konkretnych produktów i testowanie nowych kosmetyków. A wisienkę na torcie stanowiło to, że miała zniżkę pracowniczą i mogła brać do domu wszystkie próbki, jakie tylko chciała. Co skutkowało tym, że miałam mnóstwo darmowych kosmetyków.

Z piskiem szczęścia Ainsley zeskoczyła z kanapy i porwała z ziemi jakąś saszetkę.

– O tak, tak, tak, tak bardzo to chciałam wypróbować – oświadczyła.

– Cóż, widzę, że już to sobie przywłaszczyłaś – powiedziałam, udając, że się gniewam. – Cześć, Brooke.

Spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem.

– Hej. Przywiozłam dary.

Jakoś – na szczęście – udało mi się powstrzymać przed wygłoszeniem żenującej kwestii o tym, że prawdziwym darem jest jej obecność w moim domu. Zamiast tego nawiązałam odpowiednio długi kontakt wzrokowy – który ona niestety przerwała, nim zdążyło dojść do jakiegokolwiek „momentu” – a ton głosu zachowałam niedbały, ale nie na tyle niedbały, abym się wydała niezainteresowana.

– Jak wypracowanie?

Brooke zmarszczyła nos.

– Zrobiłam szkic. Czekałam na twoje notatki.

– Termin masz dopiero na przyszły tydzień. To mnóstwo czasu.

– Wiem, wiem, ale mnie to zajmuje całe wieki. Nie piszę tak szybko jak ty.

– Co więc tu robisz w takim razie? – zapytałam żartobliwym głosem.

– Bo z tobą jest fajniej niż podczas pisania wypracowania.

Pokręciłam głową z udawanym rozczarowaniem, ale przypuszczam, że zdradziła mnie malująca się na mojej twarzy radość. Miałam wrażenie, że Brooke przez chwilę patrzy na mnie znacząco. Pewnie, mogło to być uczucie platoniczne, ale mógł być to także znak. Otwarcie. „Wolałam być blisko ciebie. Fajnie mi z tobą. Poświęciłabym dobrą ocenę, byle spędzić z tobą dodatkową godzinę”.

A może dostrzegałam po prostu to, co chciałam widzieć. Dlaczego o wiele trudniej odpowiada mi się na własne pytania dotyczące związków niż te z listów?

Podczas gdy Brooke i Ainsley zachwycały się produktem porwanym przez moją siostrę – o ile dobrze zrozumiałam, jakimś chemicznym eksfoliantem – ja zbliżyłam się na czworakach do łupów i znalazłam miniaturkę płynnej pomadki w najbardziej idealnym odcieniu brzoskwiniowego różu, jaki w życiu widziałam.

– Och, Darc, pięknie ci będzie w tym kolorze – orzekła Brooke i już było po mnie, potrzebowałam tego bardziej niż czegokolwiek innego.

Kiedy jednak testowałam kolor na nadgarstku, kątem oka dostrzegłam, że Ainsley robi do mnie maślane oczy. Podniosłam wzrok.

– No co?

– To właśnie tę szminkę zamierzałam kupić w weekend.

Przycisnęłam ją obronnym gestem do piersi.

– Ty dostałaś eksfoliator!

– Jest tu ze sto rzeczy, wolno mi wziąć więcej niż jedną.

– Nie jesteś nawet blondynką! Brzoskwiniowy ci nie pasuje!

Ainsley wyglądała na urażoną.

– Musisz wiedzieć, że w brzoskwiniowym wyglądam bosko. A twoje usta najlepiej wyglądają bez niczego. Moim potrzebna jest każda możliwa pomoc.

– Możesz ją ode mnie pożyczać, kiedy tylko będziesz chciała.

– Nie, ty miewasz opryszczkę. Jeśli ja wezmę tę szminkę, ty będziesz mogła ją pożyczać, jeśli tylko użyjesz aplikatora. Co ty na to?

– Albo ja mogę używać cały czas aplikatora, a ty ją możesz pożyczać.

– Nie ufam ci. Z lenistwa wetrzesz w nią całego swojego wirusa.

Wyrzuciłam do góry ręce i spojrzałam na Brooke, szukając w niej wsparcia.

– Wow. Wow. Słyszysz te oszczerstwa?

Brooke wymieniła ze mną rozbawione spojrzenie i nagle opuściło mnie całe zacietrzewienie. Wyprostowała się i wyciągnęła ręce.

– Okej, wyluzujcie, to się nie musi skończyć rozlewem krwi. Co powiecie na kamień, papier, nożyce?

Ainsley spojrzała na mnie.

Ja na nią.

Wzruszyła ramionami.

Kurde, wiedziała, że się ugnę. Wiedziała i ani trochę nie było jej wstyd wykorzystywać ten fakt. Wygrana ze świadomością, że Ainsley tak bardzo pragnie tej szminki, byłaby teraz gorzka.

– Wspólna opieka? – zaproponowałam. Żegnaj, piękna szminko.

– Och, Darc – zaprotestowała Brooke.

Wiedziała równie dobrze jak ja, że gdy szminka zniknie w pokoju Ainsley, przypuszczalnie nigdy jej już nie zobaczę. Ale musiałam ustalić warunki, w przeciwnym razie wyglądałabym, jakbym dawała sobą rządzić. No bo dawałam, jeśli chodziło o Ainsley, ale nie w tym rzecz.

Moja siostra uniosła rękę, aby uciszyć Brooke.

– Ja mam pełną opiekę. Ty nieograniczone prawo odwiedzin.

– A jeśli wyjedziesz na weekend? Albo będę jej potrzebować na weekend u taty?

Choć Ainsley czasami razem ze mną odwiedzała tatę w co drugi weekend, tylko mnie decyzja sądu rodzinnego obligowała do regularnych odwiedzin. Od kiedy Ainsley ukończyła osiemnaście lat, już tylko od niej zależało, jak często to robi, a dla studentki pakowanie walizki i tarabanienie się przez miasto dwa razy w miesiącu najczęściej oznaczało zbyt wiele zachodu.

Zawahała się.

– Wyjątkowe przypadki. Jeśli jedna z nas będzie miała w weekend coś ekstra, szminka powędruje do tej właśnie siostry.

Obie spojrzałyśmy na Brooke. Złożyła palce w piramidkę i przyjrzała nam się ze ściągniętymi brwiami. Cieszyłam się, że poważnie podchodzi do roli arbitra. Po chwili namysłu odezwała się:

– Mogę na to pozwolić pod warunkiem, że Darcy wybierze teraz sobie dwie rzeczy i staną się automatycznie jej. Umowa stoi?

– Stoi – przytaknęłam.

– Nie krępuj się, Darc – rzuciła ostrzegawczo Brooke.

Położyłam ręce na kolanach.

– Nie będę.

– Och, tylko nie Eve Lom – powiedziała Ainsley, unosząc rękę. Brooke posłała jej groźne spojrzenie, a moja siostra wysunęła dolną wargę. – W porządku. Żadnych warunków.

Odczuwałam silną pokusę, aby wziąć dla siebie mleczko do demakijażu Eve Lom, tak dla zasady. Ostatecznie ignorując spojrzenie Brooke, wybrałam jednak nawilżający krem koloryzujący, który i tak odcieniem bardziej pasował mnie niż Ainsley, i próbkę perfum.

Cóż mogłam rzec? Coś w obecności Brooke sprawiało, że miałam ochotę dzielić się miłością.

Jak dobrze, że tak często mogłam się nią cieszyć.

I w życiu nie pozwolę na to, aby Alexander Brougham mi w tym namieszał.

TRZY

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
PIĘĆ
SZEŚĆ
SIEDEM
OSIEM
DZIEWIĘĆ
DZIESIĘĆ
JEDENAŚCIE
DWANAŚCIE
TRZYNAŚCIE
CZTERNAŚCIE
PIĘTNAŚCIE
SZESNAŚCIE

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Perfect on Paper

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk

Redakcja: Justyna Mrowiec

Korekta: Małgorzata Lach

Projekt okładki i ilustracji: © Jonathan Bush

Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska

Perfect on Paper

Text Copyright © 2021 by Sophie Gonzales

Published by arrangement with St. Martin’s Publishing Group.

All rights reserved.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Young

an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Monika Wiśniewska, 2022

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-67069-82-3

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek