Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Po wielu latach siadają razem do stołu, by powspominać dawne czasy. Wytrawne martini leje się obfcie, wspomnienia płyną wartką strugą… Czy coś zdoła zepsuć tę szampańską atmosferę?
Piątka dawnych znajomych ze studiów spotyka się po dwudziestu latach w przepięknej willi nad brzegiem rzeki w przeddzień rocznicy upamiętniającej ich zmarłego w tajemniczych okolicznościach współlokatora.
Caro, perfekcyjna jak zawsze, czyni honory pani domu. Nieśmiała i nieporadna Lily okazuje się odnoszącą sukcesy autorką bestsellerowej książki. Utytułowany atleta George porzucił sport na rzecz spokojnego życia na przedmieściach, a Travis, oksfordzki bad boy, doświadcza obecnie nirwany wyłącznie dzięki medytacji. Elle, ich dawna przyjaciółka, zjawia się na przyjęciu bez zaproszenia i jest
gotowa nieźle namieszać…
Każdy ukrywa jakiś mroczny sekret ze starych, dobrych czasów.
Wszyscy mają coś na sumieniu, ale kto jest winny morderstwa?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 397
Dla Shell, dziękuję Ci
Wycinek z „London Gazette”
KLASA ŚREDNIA ZNÓW BOI SIĘ O ŻYCIE
Dopiero co słyszeliśmy o lekarzach nawołujących do ostrożności przy krojeniu awokado, a już sen z powiek klasy średniej na przedmieściach spędza nowe zagrożenie dla zdrowia: jest nim niepozorna deska serów.
Podczas kolacji w zielonym Barnes, na południowo-wschodnich przedmieściach Londynu, jeden z gości został rzekomo dźgnięty w brzuch kunsztownym nożem do sera – nieszkodliwym przecież narzędziem, używanym co najwyżej do zadawania ran kłutych cheddarowi...
Rozdział 1
CARO
Zaproszenie nadeszło, gdy Caro była w drodze na siłownię. Listonosz wręczył jej kopertę wraz z rachunkiem i katalogiem odzieżowym. Wymienili kilka zwykłych uprzejmości na temat wspaniałej pogody i głośnego remontu trzy domy dalej. W normalnych okolicznościach Caro wsiadłaby do lexusa, wypociła się na body pumpie, a następnie spędziła godzinkę w kawiarni, lawirując pośród zawiłej hierarchii grupki zbierającej się na kawę po zajęciach i starannie dobierając tematy do swoich rozmówczyń.
Teraz jednak nie ruszyła się z domu. Usiadła na schodach – dokładnie na trzecim stopniu od dołu – trzymając w dłoniach kosztowną kopertę i wpatrując się w rodowy herb wytłoczony na papeterii o gramaturze sto czterdzieści.
Pot zbierał jej się nad górną wargą.
Nerwowo obracała kopertę w rękach. Przeszło jej przez myśl, żeby porzucić ją na blacie, wyjść z domu i spędzić dzień zgodnie z planem, ale chorobliwa ciekawość zjadała ją od środka i wiedziała, że i tak nie zdołałaby zrobić nic produktywnego. Otworzyła kopertę szybko i bez zbędnych ceregieli, niestarannie i od niechcenia rozdzierając gruby papier.
Lady Bellinger pragnie zaprosić
Państwa Caroline i Briana Carmichaelów
na ceremonię odsłonięcia pomnika upamiętniającego sir Charlesa i Henry’ego Bellingerów,
która odbędzie się w niedzielę, 15 lipca,
w rezydencji Riverside Gardens 6, Chiswick.
Wstęp tylko za okazaniem zaproszenia
Caro wlepiała wzrok w fikuśną czarną czcionkę przez nieskończenie długą chwilę; mogło minąć kilka sekund albo i pół poranka – litery raz po raz wyostrzały się i rozmazywały.
Odsłonięcie pomnika. Nie mogła sobie wyobrazić niczego gorszego niż przestępowanie z nogi na nogę na wypielęgnowanym trawniku Bellingerów, słuchanie przemówień i oczekiwanie na chwilę, kiedy to naturalnej wielkości podobizna Henry’ego spojrzy na nią z góry jak Jezus.
Caro wstała. Powoli wypuściła z siebie powietrze. Henry Bellinger od dawna nie odstępował jej na krok – gdziekolwiek by poszła, zawsze czaił się gdzieś na marginesie jej pola widzenia. Widziała go w twarzach ludzi mijanych w autobusie czy na lotnisku. Ni stąd, ni zowąd kątem oka dostrzegała jego szerokie ramiona, roześmiane oczy i dołeczki. Ale wtedy sobowtór wstawał z miejsca i nie dorównywał mu wzrostem albo się uśmiechał i nie zgadzały się zęby – i z Henry’ego na powrót zmieniał się w nieznajomego w drodze do samolotu.
Caro oparła się o balustradę, czując, jak rzeźbiona poręcz wbija jej się w plecy. Ponownie przeczytała treść zaproszenia. Riverside Gardens – całkiem niedaleko. Zastanawiała się, kogo jeszcze zaprosiła lady Bellinger. Skoro ona znalazła się na liście, to z pewnością byli na niej i pozostali; ta stara wiedźma nie miała przecież powodów, by potraktować Caro w wyjątkowy sposób. Przypuszczała, że prywatny sekretarz Bellingerów miał ręce pełne roboty, by ich wszystkich namierzyć.
Przez moment opierała się pokusie, by grzecznie odmówić, wykręcić się wcześniejszymi zobowiązaniami, i poczuła chwilową ulgę. Nie zamierzała jednak dawać lady Bellinger takiej satysfakcji.
Drzwi wejściowe otworzyły się i stanęła w nich Mary-Anne, sprzątaczka Caro.
– Nie spodziewałam się tu pani zastać, pani Carmichael – bąknęła zdumiona widokiem Caro w hallu.
– Nie, właśnie wychodziłam. Przepraszam, Mary-Anne. – Caro była wyraźnie speszona. Obecność sprzątaczki ją zaskoczyła, jakby szef przyłapał ją na drzemce w pracy, i teraz pospiesznie sięgnęła po swoją torbę na siłownię i klucze, odkładając zaproszenie.
– Wszystko w porządku, pani Carmichael? – zapytała Mary-Anne, ruszając naprzód, jak gdyby chciała jej pomóc.
– Tak, jak najbardziej w porządku. – Caro zgarnęła swoje rzeczy. Kątem oka zerknęła na siebie w lustrze wiszącym w hallu. Wyglądała całkowicie normalnie; może nieco bledsza niż zwykle, ale na jej twarzy nie było ani krzty poruszenia. – Nie będę ci się plątać pod nogami, Mary-Anne. Możesz działać. – I wymknęła się na dwór.
Na zewnątrz powietrze znad rzeki i spaliny samochodów przywróciły ją do rzeczywistości. Nie zamierzała stchórzyć, myślała, idąc do samochodu. Stawi temu czoła, jak należy. Caroline, wystarczy złapać dystans – to proste. Wyobraź sobie, że stoisz na deskach teatru, że odgrywasz rolę samej siebie. Technika przekazana jej przez matkę, sposób na oderwanie się od własnych emocji. Jedna z wielu porad na znalezienie sobie bogatego męża. W tym jednak przypadku Caro czuła, że potrzebna jest jej grubsza zbroja, coś, co ochroni ją przed ukradkowymi spojrzeniami innych gości, mamrotanymi pod nosem kondolencjami, smutkiem niezrealizowanych planów – a przynajmniej przed wyniosłym lekceważeniem lady Bellinger.
Otwierając pilotem samochód, pomyślała, że mogłaby zorganizować kolację w przeddzień uroczystości. Zapewnić sobie posiłki, zwerbować do swojej drużyny kilku kluczowych graczy. Mogłaby zaprosić ich do siebie na noc; jej dom znajdował się przecież najbliżej rezydencji Bellingerów – cała grupa mogła się u niej zatrzymać. Zerknęła do kalendarza. Sobota, 14 lipca; jej mąż Brian i ich najstarsza córka Bethany spędzali wieczór na kolacji w Barnes Rugby Club. Idealnie.
Wsiadła do lexusa i usadowiła się w obitym kremową skórą wnętrzu, zadowolona, że jej plan zaczął nabierać kształtów. Nawet nie było tak źle – wystawna kolacja z przyjaciółmi jak za starych, dobrych czasów młodości. Przypomniały jej się ciężkie od wilgoci popołudnia na łódkach – wyrzeźbione smukłe ciała, słodkie lepkie drinki i ociekające od potu studenckie potańcówki. Miłosne podboje. Roześmiane beztroskie twarze, pełne nadziei i ideałów. Noce, w których się nie budziła, wpatrując tępo w sufit. Obietnice, jakie niosło ze sobą życie.
Stuknęła kilka razy w ekran telefonu i wyszukała numer do George’a Kingsleya. Ostatnie, co o nim słyszała, to to, że wyprowadził się do Henley-on-Thames, jego żona Audrey spodziewała się dziecka, a on pracował w londyńskim City w nudnej firmie zajmującej się zarządzaniem aktywami. Miał w zwyczaju mówić rzeczy w stylu: „kapitalnie” i „spektakularnie”. Był dokładnie tym, na kogo jej zdaniem zawsze się zapowiadał. Poza tym George był typem osoby, która ze wszystkimi utrzymywała kontakt.
Caro pisała i kasowała wiadomość na WhatsAppie pięciokrotnie, aż wreszcie wydała jej się odpowiednio swobodna i bezceremonialna:
George, dawno się nie widzieliśmy. Pomyślałam, że zorganizuję kolację przed memoriałem – może mi wtedy podpowiesz, czego się na nim spodziewać. Nigdy w czymś takim nie brałam udziału. Daj znać, mieszkam w Barnes, więc możesz u mnie zostać na noc, jeśli chcesz. Caro
Od razu poczuła się lepiej. Zerknęła na zegarek; na body pump było już za późno, ale wciąż miała czas, by zdążyć na kawkę po ćwiczeniach. Albo i na kieliszek wina. Caro starała się nie pić w tygodniu. Ale, jak zażartowała jedna z matek przy szkolnej bramie dziś rano, czwartek to w końcu mały piątek.
Lexus sunął drogą z cichym pomrukiem. Odpowiedź od George’a nadeszła w ciągu kilku minut. Odczytał ją robotyczny głos samochodowego asystenta:
Caro! Słyszałem, że wróciłaś ze Szwajcarii. Kolacja to świetny pomysł. To smutna okazja, ale przecież ważna – jakoś to ogarniemy. Byłem umówiony na wieczór przed memoriałem z Travisem, może mogę go ze sobą przyprowadzić? Fajnie będzie pogadać i wypić razem drinka – i to bez obaw, że dziecko się obudzi. G.
Caro skręciła na parking siłowni Virgin Active i pomyślała nad listą gości. Może i nie wpadłaby na to, by umieścić na niej Travisa Lawrence’a-Dixona, ale w porządku, mogła przecież go wcisnąć.
Otworzyła drzwi samochodu. Świeciło słońce. Nałożyła okulary, wyciągnęła portfel z torby na siłownię i zauważyła, że wychodząc w pośpiechu, zabrała ze sobą zaproszenie. Nieoczekiwanie poczuła w samochodzie obecność Henry’ego Bellingera. Jego migdałowe uśmiechnięte oczy wpatrywały się w nią z miękkiego skórzanego siedzenia obok.
Poczuła, jak ściska ją w gardle, a całe ciało zaczyna ją mrowić. Wcale nie chciała dać się wciągnąć w przeszłość. Teraz przecież żyła nowym życiem. Życiem, w które wepchnęła się siłą. Skóra zaczynała ją swędzieć, palić; miała ochotę zerwać z szyi złoty łańcuszek, zedrzeć obcisłą koszulkę z lycry. Nie mogła znieść myśli o tym, co by było, gdyby... Czerwona i ociekająca potem, czuła, że jeszcze chwila i przestanie panować nad oddechem – i wtedy zatrąbił klakson.
Znajoma z siłki, Fliss Weschler, pomachała jej, manewrując swoim audi, a Caro zdołała się wyrwać z ataku paniki.
Uniosła trzęsącą się dłoń. Dudnienie jej serca zwolniło. Poczuła, jak fala przerażenia ustępuje. Łyk wina – o tak, właśnie to było jej teraz potrzebne. Na szczęście Fliss lubiła się napić i nie odmówiłaby kieliszka schłodzonego chablis.
Caro sięgnęła za siebie i z głupią ostrożnością chwyciła zaproszenie. Obróciła je w dłoni i przeczytała raz jeszcze. Kartka papieru – nic więcej. Nie mogła jej skrzywdzić. Słowa to tylko słowa.
Kiedy wsuwała ją w boczną kieszeń torebki, jej oczy ześlizgnęły się na litery układające się w napis „Bellinger” wytłoczony na wierzchu – a wysiadając z samochodu, żeby przywitać Fliss, odnotowała w pamięci, że i ona, i Brian powinni zamówić spersonalizowaną papeterię.
Rozdział 2
LILY
Kiedy Lily Enfield otrzymała zaproszenie na odsłonięcie pomnika upamiętniającego Henry’ego Bellingera, natychmiast poprosiła swoją terapeutkę o kryzysową wizytę.
– Nie chcę tam iść – powiedziała bez ogródek. – Jedyny powód, dla którego zostałam zaproszona, to moja książka. – Nazwisko Lily niedawno trafiło na listę bestsellerów „Sunday Timesa” z thrillerem o nieustraszonej łowczyni skamielin zmuszonej do rozwiązania detektywistycznej zagadki, gdy jej partner zostaje zamordowany na niegościnnej antarktycznej ziemi. Często miała wrażenie, że jej obecność podczas wydarzeń literackich i branżowych imprezek była rozczarowaniem – podobieństwa pomiędzy nią samą a jej główną bohaterką kończyły się na tym, że Lily zajmowała się antarktycznymi skamielinami w ramach swojego doktoratu. – A teraz jeszcze ta kolacja u Caro – dodała, czując, jak narasta w niej panika. – Nie zniosę tego wszystkiego.
Terapeutka zerknęła znad zaproszenia na Lily. Zaczekała, by cisza wybrzmiała należycie.
Lily siedziała nieruchomo, opierając się jej uważnemu spojrzeniu. Trudno było uniknąć kontaktu wzrokowego, ponieważ w gabinecie naprawdę nie było na co patrzeć. Pewnie dokładnie o to chodziło. Często skupiała wzrok na pudełku chusteczek stojącym na stoliku. Myślała o wszystkich tych klientach, którzy wyciągali je garściami, żeby osuszyć oczy, podczas gdy terapeutka cierpliwie czekała. Sama myśl o tym, by wybuchnąć w tym miejscu płaczem, była dla niej całkowicie niepojęta – równie dobrze mogłaby wstać z fotela i rozebrać się do rosołu. Podłogę pomieszczenia pokrywał dywan w geometryczne kształty. Lily tak intensywnie wpatrywała się we wzór, że czasem pojawiał się w jej snach.
– Przypomnij mi, proszę, która to Caro? – Terapeutka zdjęła z nosa okulary. Bez ramek. Lily mierzyła podobny model w salonie Vision Express, ale jej twarz wydawała się w nich przesadnie naga.
– Księżniczka – powiedziała Lily, a następnie dodała: – To znaczy, nie prawdziwa księżniczka. To z nią spotkałam się w Zurychu. – Lily poleciała tam na festiwal literacki. Caro zabrała ją do ultramodnej restauracji na dachu, oznaczonej wyłącznie trzema kropkami na szyldzie, bo, jak to ujęła – któż mógłby oprzeć się miejscu zbyt cool, żeby mieć nazwę z prawdziwego zdarzenia? Lily Enfield mogłaby, nikt inny. Lily cierpiała na lęk wysokości i musiała zamknąć oczy, kiedy kelner prowadził je do stolika. Caro zdusiła parsknięcie i przerzuciła wspaniałą burzę swoich rudych włosów na drugą stronę, kiedy się obracała, by jej powiedzieć: „Nie zmieniłaś się ani trochę”. A Lily instynktownie zrozumiała, że nie był to wcale komplement.
Terapeutka zerknęła do swoich notatek.
– No tak, tamten festiwal literacki. Swoją drogą to właśnie wtedy zaczęły się twoje ataki paniki.
Lily wpatrywała się w okulary w szczupłych palcach terapeutki – kołyszące się z boku na bok z każdym jej słowem. Zastanawiała się, czy faktycznie zaglądała do notatek, czy była to wyłącznie część jej strategii.
– Jakiś czas temu zastanawiałyśmy się, czy coś, co wydarzyło się podczas tamtej podróży, mogło zadziałać jak zapalnik.
– A później jednak zdecydowałyśmy, że to musiał być zbieg okoliczności – odparła Lily, wiercąc się niespokojnie na swoim miejscu. Spodnie uwierały ją w talii. Szary sweter z dekoltem w szpic nieznośnie grzał.
– To ty tak stwierdziłaś – poprawiła ją terapeutka. – Nie ja tu podejmuję decyzje, Lily. Wskazuję tylko drogę, którą można się udać.
Lily starała się z całych sił usiedzieć w miejscu, schować się przed tymi wszechwidzącymi oczyma, ale już to – samo w sobie – mówiło coś na jej temat.
– Czyli Caro organizuje kolację w przeddzień memoriału? – upewniła się terapeutka.
– Tak – odparła Lily. – Po prostu chciała mieć więcej dziewczyn przy stole. Caro nie jest osobą, która ma prawdziwe przyjaciółki. Powiedziałam przed chwilą „dziewczyny”, bo brzmiało mi to mniej oficjalnie, niż gdybym powiedziała „kobiety” – ale nie chcę, żebyś myślała, że ja nadal mam się za dziewczynkę. – Lily czasem nie mogła oprzeć się wrażeniu, że serwuje terapeutce swoje zaburzenia na talerzu.
– Myślałam, że zaprosiła cię wyłącznie ze względu na książkę?
– Nie, przez książkę dostałam zaproszenie na memoriał. Kolacja to co innego. – Na szyi Lily zaczęły występować czerwone plamy; z gorąca i ze stresu. – A może to jedno i to samo. Nie wiem.
Terapeutka wygładziła swoje papiery.
– Mam wrażenie, że oddalamy się od sedna sprawy. Co ty chcesz zrobić, Lily?
– Nie wiem. – Tak naprawdę Lily wiedziała. Chciała zamieść to wszystko pod dywan i jak najszybciej zapomnieć o sprawie. Chciała żyć w ciszy i prywatności, którą zawsze się cieszyła. Kiedy wyświetliła jej się wiadomość od Caro z zaproszeniem na kolację, pomyślała, że za moment dostanie ataku serca, i zwinęła się w kłębek na podłodze, czekając na śmierć lub choćby na to, że przestanie dzwonić jej w uszach.
Najżyczliwszym z życzliwych tonów terapeutka powtórzyła:
– A jak sądzisz, dlaczego moim zdaniem powinnaś tam pójść, Lily?
Ten scenariusz powtórzył się już w zeszłym tygodniu. Lily prawie podniosła rękę w górę.
– Bo uważasz, że powinnam upomnieć się o swoją historię.
– Wrócić tam, gdzie się to wszystko zaczęło. – Terapeutka usiadła głębiej w swoim fotelu i wsunęła na nos okulary. – Przyjrzeć się temu miejscu z przeszłości z bliska. Doświadczyć uczuć, jakimi cię napełnia. Sprawdzić, jakie oni wzbudzają w tobie uczucia.
Nie do zniesienia. Sama myśl o siedzeniu z nimi przy jednym stole wydała się Lily nie do zniesienia.
Terapeutka nie spuszczała z niej wzroku, czekając na zgodę, której Lily nie chciała wyrazić. Cisza przeciągała się nieznośnie. Czasem, kiedy na sesji robiło się zbyt intensywnie, Lily wyobrażała sobie, że terapeutka nagle podskakuje i robi coś szalonego. Odtwarza choreografię z Gangnam Style albo zmienia się w czarny charakter z komiksu. Wznosi ręce do nieba pośród płomieni i skrzeczy: „Lily, dostałaś szansę! Idź tam, namieszaj trochę, odnajdź prawdę! Niech spłonie w ogniu piekielnym!”.
W chwilach takich jak ta Lily musiała uważać, by na jej twarzy nie pojawił się grymas rozbawienia. Pustym wzrokiem wpatrywała się w terapeutkę rzucającą frazesy typu:
– Jesteś znacznie silniejsza, niż ci się wydaje, Lily.
A Lily odpowiadała:
– Nie byłabym wcale taka pewna.