Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kultowa biografia Marka Hłaski - największej ikony polskiej literatury.
Hłasko już za życia stał się legendą, a jego przedwczesna śmierć w 1969 roku (miał zaledwie 35 lat) tylko tę legendę wzmocniła. Nazywany był polskim Jamesem Deanem, a literacko porównywany do Ernesta Hemingwaya. Autor biografii Andrzej Czyżewski - cioteczny brat Marka Hłaski - w swojej wciągającej opowieści nie tylko burzy wiele mitów, ale też przytacza wiele nieznanych faktów z życia Hłaski.
Biografia Czyżewskiego jest udaną próbą uporządkowania faktów z krótkiego, acz bogatego życia niepokornego twórcy, obfitującego w tak niezwykłe wydarzenia, że śmiało mogłyby stanowić kanwę wieloodcinkowego serialu, z sensacyjnym dreszczem. Wyłania się z nich wszakże zupełnie inny portret pisarza, niż powszechnie znany. Daleko odbiegający od obrazu Hłaski brutala, prymitywa, hulaki i obiboka, jaki pokutuje w powszechnej świadomości, podsycany niewiarygodnymi relacjami rzekomych przyjaciół, po części donosicieli, niekiedy nawet z profesorskimi cenzusami.
Janusz R. Kowalczyk, culture.pl
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 619
Copyright © Andrzej Czyżewski, 2012
Redaktor prowadzący
Marek Włodarski
Redakcja
Irma Iwaszko
Korekta
Grażyna Nawrocka
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcia w książce
Archiwum Marka Hłaski, archiwum rodzinne Andrzeja Czyżewskiego,
Jacek Cieszewski, Klaus Otto Skibowski, Henryk Giedroyc,
Andrzej Czyżewski, Alex Agor, Henryk Stilman, Marek Nizich-Niziński,
PAP, IPN, East News/Lucjan Fogiel, Kamila Sowińska
Wydawca podjął wszelkie starania w celu ustalenia i skontaktowania się z właścicielami praw autorskich reprodukcji zamieszczonych w książce. W przypadku uwag, niedopatrzeń prosimy o kontakt z wydawnictwem.
ISBN 978-83-8234-849-1
Warszawa 2021
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02–697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Przeszłość jest niedokładna. Kto żyje długo, wie, jak bardzo to, co widział na własne oczy, obrosło plotką, legendą powiększającą albo pomniejszającą wieścią. „To było wcale nie tak!” – chciałby zawołać, ale nie zawoła, bo widzieliby tylko poruszające się usta, nie słysząc głosu.
Czesław Miłosz
Naszej dobrej ciotce Jadzi tę rodzinną opowieść poświęcam.
Andrzej Czyżewski
1
KUBUŚ
– Czy wyrzekasz się złego ducha?
Odświętność, napięcie i nerwowość udzieliły się małemu chłopcu. Wiedział, że w tej chwili jest najważniejszą osobą wśród zebranych. Był już na tyle dorosły, że mógł sam odpowiadać księdzu udzielającemu mu chrztu. Po chwili namysłu, w obecności wpatrzonej w niego rodziny, spokojnie a dobitnie odpowiedział „nie”.
Dwudziestego szóstego grudnia 1935 roku, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, do znajdującego się w centrum miasta kościoła Zbawiciela w Warszawie przyszło mieszkające jedną przecznicę dalej, przy ulicy Śniadeckich, małżeństwo z małym chłopcem, rodzicami chrzestnymi i rodziną. Młodzi rodzice – Maria i Maciej Hłasko – przyprowadzili synka Marka. Blisko dwuletni chłopczyk – urodził się 14 stycznia 1934 roku – ubrany w uroczysty garniturek, krótko ostrzyżony, miał zostać ochrzczony. Rodzicami chrzestnymi zostali krewni: Maria Prochowska – siostra ojca, urzędniczka, i student politechniki, Ryszard Rosiak, brat matki.
Trzeba było znać tę rodzinę, przede wszystkim ze strony Hłasków, gdzie religijność czasami przechodziła w dewocję, aby w pełni wyobrazić sobie nadzwyczajny efekt, jaki wywołała przecząca odpowiedź Marka. Oczywiście, widząc reakcje zebranych, ponownie zapytany przez kapłana chłopczyk jeszcze dobitniej zaprzeczył. Dopiero po usilnych pertraktacjach, i obietnicach różnych prezentów, odpowiedział wreszcie po dłuższej chwili tak, jak powinien.
To była pierwsza opowieść o moim ciotecznym bracie, jaką zapamiętałem z dzieciństwa. Relacja z chrztu Marka krążyła w obu rodzinach, powtarzana przy każdej okazji; była tak sugestywna, że po pewnym czasie zdawało mi się, że sam uczestniczę w tej scenie. Historię tę przytaczano jako dowód trudnego charakteru dziecka, które zawsze bez namysłu mówi „nie”. Rozumiano ją również jako złowieszczą zapowiedź losów chłopca, który nie chciał wyrzec się złego ducha. A nikomu nie wpadło na myśl, aby odczytywać to jako przejaw większej niż u innych dzieci ciekawości i dociekliwości oraz chęci przekonania się o wszystkim samemu, sprawdzenia, jak jest naprawdę.
Na świadectwie chrztu zapisane są imiona – Marek Jakub. Używał później ich obu. Na razie matka i cała rodzina mówili o nim Kubuś. Zwracając się do niego bezpośrednio, zawsze jednak mówiło się: Marku, Mareczku.
Ze świadectwa ślubu rodziców Marka, które jest jednym z nielicznych ocalałych dokumentów, można się dowiedzieć, że:
Maciej Roman Hłasko, kawaler, lat 26 mający, syn Józefa Henryka Feliksa i Romany z Hłasków i Maria Łucja Rosiak, panna, lat 24 mająca, córka Józefa i Józefy ze Szczepaniaków, zawarli związek małżeński dnia dwudziestego szóstego stycznia tysiąc dziewięćset trzydziestego trzeciego roku, w kościele św. Karola Boromeusza przy ulicy Chłodnej w Warszawie1.
1 Teksty wszystkich dokumentów publikujemy, zachowując oryginalną ortografię i interpunkcję (przyp. red.).
Matka Marka, a moja ciotka, Maria Łucja Rosiak (1908–1987) była jedną z sześciorga rodzeństwa. Pięć dziewcząt, jeden chłopak. O rok starsza od niej siostra Teresa – moja matka, młodsza siostra Jadwiga, brat Ryszard, dwie najmłodsze siostry, Janka i Hela.
Ich rodzice około 1900 roku, jako bardzo młodzi ludzie, przybyli do Warszawy szukać możliwości samodzielnej pracy, założenia rodziny i budowania przyszłości swojej i dzieci. On, Józef Rosiak, pochodził z Kujaw, a dokładniej ze styku Kujaw z Wielkopolską – z okolic Koła. Ona, Józefa Szczepaniak, z Mazowsza, spod Ciechanowa. Każde z nich miało niewiele ponad dwadzieścia lat, energię i chęć do pracy. On dysponował niewielkim kapitałem, wyposażony przez rodziców. Pochodził z rodziny wielodzietnej. Gdzie, kiedy, w jakich okolicznościach się poznali, trudno jest teraz ustalić. Nie ma już kogo spytać. Jest ślubna fotografia. Upozowana, sztywna, bez daty.
Kiedy mogła być zrobiona? Pierwsza córka, Teresa, urodziła się w 1907 roku. Ślub wobec tego nie mógł być później niż w roku 1906. Może wcześniej. Mężczyzna w tamtych czasach żenił się wtedy, gdy potrafił zapewnić rodzinie utrzymanie. Ślubne zdjęcie dodaje Józefowi powagi. Stateczny, bez uśmiechu, w surducie, jakby przestraszony ważnością chwili. Można by go wziąć nawet za czterdziestolatka. Trzeba jednak raczej przyjąć, że ten dziadek Marka w momencie ślubu miał lat dwadzieścia pięć, może mniej. Urodził się więcw okolicach 1880 roku. Trzymająca go pod rękę żona, też bez uśmiechu, chyba lepiej znosi maskaradę uroczystego, ślubnego stroju. Jest atłasowa suknia, wianek, welon, kwiaty. W gruncie rzeczy marzenie każdej młodej kobiety.
Czy jednak ta powaga i brak widocznej radości to wynik rygorów uroczystego stroju i wymogów fotografa, żeby broń Boże się nie poruszyć, bo zdjęcie będzie nieudane, czy wyraz niepokoju, z jakim młodzi ludzie patrzą w niepewną przyszłość? To wszystko działo się tuż po rewolucji 1905 roku, a wielka wojna wisiała w powietrzu.
Na razie oboje, z wyniesionymi z niewielkich prowincjonalnych miejscowości pracowitością i aspiracjami, zaczęli się swoją ciężką pracą dorabiać. Prowadzili wpierw restaurację przy ulicy Królewskiej w okolicach Teatru Letniego, a następnie pracownię krawiecką ze sklepem na rogu ulic Hożej i Kruczej. Pracownia rozrosła się, zaczęła dostawać duże zamówienia na szkolne mundurki, potem znowu doszła restauracja. Przetrwali pierwszą wojnę. Stać ich było na to, aby mieszkać w przyzwoitych mieszkaniach w centrum Warszawy. Dzieci uczyły się w dobrych szkołach, Marysia i Rysiek rozpoczęli studia. Jak już zaczęło być nieźle, to wpierw przyszedł kryzys, potem choroby. Ojciec rodziny umiera w 1931 roku, mając niewiele ponad pięćdziesiąt lat. Trzy lata później odchodzi jego żona.
Szóstka dzieci pozostaje sama. Kończy się dla nich duży, żywy dom rodzinny i mieszkanie w dobrej dzielnicy, przy ulicy Wilczej. To było mieszczańskie centrum Warszawy. Kończą się zabawy, domowe bale, spotkania. Dwie najstarsze i najładniejsze córki (moja mama i matka Marka) wyszły za mąż jeszcze przed śmiercią rodziców. Poślubiły mężczyzn pięknych, wykształconych, inteligentnych, tyle że obdarzonych jakimś wrodzonym talentem niszczenia życia własnego i najbliższych. Maciej Hłasko rozszedł się z żoną, gdy Marek miał trochę ponad trzy lata. Józef Czyżewski (mój ojciec), bardzo przez wszystkich lubiany, z ogromnym wdziękiem zaprzepaszczał wszystko to, co starała się stworzyć, ocalić i upilnować jego żona. Ta uroda, wdzięk i pozorna zresztą lekkość życia urzekły nieco później najmłodszego członka rodziny. Ojciec mój stał się dla Marka ukochanym wujem Józefem, uwiecznionym później w jednej z najważniejszych książekSowa, córka piekarza.
Dwie córki są już więc zamężne. Marysia jeszcze przed ślubem musi przerwać studia. Podejmuje pracę zarobkową. Ryszard nadal studiuje. Dwudziestoletnia Jadwiga usiłuje dalej prowadzić restaurację. Najmłodsze zamieszkują pod opieką starszych sióstr. Hela u Teresy, Janka u Jadwigi. Sytuacja zaczyna jakoś się normować. Nie na długo.
Mieszkająca w naszym domu Hela, mając lat szesnaście, popełnia samobójstwo. Pośrednim powodem są ujawnione wcześnie zdolności i zamiłowania literackie. Sukcesy w konkursach literackich i niepowodzenia w szkole. Po otrzymaniu złego świadectwa na półrocze, przed Wielkanocą 1937 roku, wypija na grobie rodziców kwas solny. Umiera tego samego dnia w szpitalu.
Przeciwności losu i choroby nie opuszczają rodziny. Mężowie najstarszych sióstr bardzo młodo zaczynają chorować. Mąż Teresy, Józef Czyżewski, w 1936 roku zostaje z trudem uratowany z ciężkiego krwotoku żołądkowego. Niewiele później zaczyna chorować Maciej Hłasko – umiera na gruźlicę nerek we wrześniu 1939 roku.
Wybucha wojna, dla starszych sióstr druga w ich życiu. Następna siostra, Jasia, umiera na białaczkę jesienią 1939 roku. W styczniu 1944 roku mąż Jadwigi. Po powstaniu warszawskim nie odnajduje się jedyny brat Ryszard. Z całej tak licznej rodziny pozostają tylko trzy siostry – a następne pokolenie reprezentowaliśmy jedynie Marek i ja.
Od wczesnego dzieciństwa wszystkie wspomnienia o rodzinie matki, a z tą rodziną przede wszystkim Marek się stykał, to relacje o borykaniu się z losem, z chorobami, z brakiem pieniędzy. W miejsce wesel, narodzin, chrzcin są tylko choroby i pogrzeby.
Ojciec Marka, Maciej Roman Hłasko (1906–1939), też pochodził z wielodzietnej rodziny. Był najmłodszy z pięciorga rodzeństwa. Miał dwóch braci – Józefa i Wawrzyńca oraz dwie siostry – Marię i Annę. Byli oni wszyscy dziećmi Józefa Hłaski, komendanta Warszawskiej Straży Ogniowej. Należeli do wielkiej rodziny, a właściwie rodu Hłasków, który ponoć wywodził się od 1535 roku, a pieczętował się herbem Leliwa.
Józef Hłasko był przedstawicielem trzynastego już pokolenia rodu, które we wszystkich odgałęzieniach obejmowało około czterdziestu osób. Większość miała swoich następców, każdy więc z członków rodziny miał nieprzeliczonych krewnych i kuzynów. Było w tej rodzinie wielu barwnych i ciekawych ludzi, było wiele pasji i namiętności. Na przykład, matka Macieja Hłaski, babcia Marka, którą znałem i doskonale pamiętam, mając siedemnaście lat, zakochała się nieprzytomnie w młodszym bracie swojego ojca – starszym od niej o dwanaście lat. Pokonawszy liczne trudności, łącznie z papieskim pozwoleniem, wyszła w końcu za niego za mąż. Było to według rodzinnych przekazów doskonałe małżeństwo. Powstało wielkie zamieszanie i kłopoty dla badaczy drzewa genealogicznego rodziny. Brat stał się zięciem, albo też teściem, córka szwagierką i tak dalej. I wszyscy mieli to samo nazwisko.
Tadeusz Breza w swojej książce Nelly: o kolegach i o sobie wspominał guwernera i nauczyciela Hłaskę:
…ponieważ nikt już potem nie słyszał […] i o Hłaskach w tym sensie, aby posiadali jakieś majątki. Uwolnieni z kart herbarzy, poczęli nieśmiało kołatać do innego rodzaju biograficznych kompendiów, do Korbuta, a w przyszłości do Czachowskiego i z kolei do Matuszewskiego, do tego ostatniego z całym animuszem, zwłaszcza że co się tyczy Marka, bieżącej odrośli tego rodu, zakwitł on wszystkimi cechami naraz, które dotychczas w jego rodzinie występowały pojedynczo.
Warszawska rodzina Hłasków nie miała charakteru i tonu ziemiańskiego, raczej mieszczański. Opisała ten dom rodzinny żywo i bardzo osobiście Zyta Kwiecińska (córka Anny, siostry Macieja) w swojej książce Opowiem Wam o Marku. Znakomitym uzupełnieniem tej książki jest znajdujący się w Bibliotece Ossolineum rękopis Andrzeja Krauzego, brata ciotecznego Macieja Hłaski, zatytułowany „Maciek”, będący obszernym wspomnieniem o ojcu Marka Hłaski i jego rodzinie.
Dziadek Marka, Józef Hłasko, był według tych rodzinnych relacji postacią w Warszawie znaną i sławną. Był komendantem Warszawskiej Straży Ogniowej. Zmarł w 1922 roku. Babcia, jako wdowa po komendancie, miała prawo do dożywotniego mieszkania w lokalu straży. Tę rodzinną siedzibę tak zapamiętała Zyta Kwiecińska:
Było to piękne czteropokojowe mieszkanie z ogromnym salonem, gdzie znajdowało się ogromne lustro w srebrnej ramie zawieszone nad fortepianem, kwadratowe, o wymiarach co najmniej 3 x 3 m. Nigdy już więcej nie widziałam czegoś tak wspaniałego […]. Stała też w tym salonie stara pozytywka, nakręcana korbką, z metalowymi płytami, wygrywająca piękne dawne melodie. Meble nakryte były zazwyczaj białymi pokrowcami do samej podłogi, pod którymi można było znakomicie ukryć się podczas zabawy w chowanego…
Wszystko to w zabytkowym budynku przy ulicy Chłodnej, wyróżniającym się przylegającą do niego wieżą strażniczą. A tuż obok garaże samochodów strażackich, gdzie można było się przyglądać, jak strażacy myją je i czyszczą do połysku ich czerwony lakier i błyszczące mosiężne wyposażenie. Prawdziwe samochody strażackie to była wielka atrakcja dla małych chłopców, którymi wówczas Marek i ja byliśmy. Żadna wizyta u babci Hłasko na Chłodnej nie obyła się bez zajrzenia przynajmniej do garaży z samochodami.
Te wspaniałości były jednak tylko resztką dawnej świetności. Jak pisze Andrzej Krauze:
Po śmierci Józefa Hłasko „komendanta” rodzina musiała zwolnić służbowe mieszkanie na Nalewkach. Dla ciotki Romki, Hani i Maćka przygotowano skromne mieszkanie w IV Oddziale Straży zwanym Mirowskim na ulicy Chłodnej.
Wszyscy, pięcioro rodzeństwa Hłasków, byli rośli i przystojni, ale jak pisze Andrzej Krauze:
Na tle swego rodzeństwa Maciek wydawał się ładniejszy i chyba zdolniejszy. […] Przez matkę kochany. I ta zaborcza bezprzykładna miłość trwała poprzez jego śmierć, aż do jej śmierci.
W ósmej klasie w połowie roku, Maciek zachorował na zapalenie płuc. Chorobę przeszedł bardzo ciężko i wprost drżeliśmy o jego życie. Był to pierwszy sygnał ostrzegawczy. Nie doceniony…
Borykanie się z losem, kłopoty zdrowotne i finansowe nie omijały więc też rodziny Hłasków. Ojciec Marka i jego rodzina, po śmierci komendanta Józefa Hłaski, zaczęli mieć trudności finansowe. Renta po komendancie nie mogła wystarczyć. Maciej Hłasko, aby uczyć się i studiować, musiał utrzymywać się z korepetycji. Dawały one nie tylko zarobek. W opowieści o nim czytamy:
Maciek uczył bardzo ładną panienkę, córkę warszawskiego fabrykanta gwoździ i drutu. […] O mały włos, a skończyło by się to małżeństwem. […] Pewnego razu tata fabrykant zastał uczennicę i nauczyciela w sytuacji, powiedzmy sobie, dwuznacznej. Maciek znalazł się jak należy w takim momencie. Stanął przed ojcem i oświadczył: „Mam zaszczyt prosić o rękę Pańskiej córki”. […] Oczywiście nic z tego nie wyszło. W rodzinie Hłasków taki związek uważano za mezalians…
Utarło się sądzić, że całą fantazję, aktorstwo na codzienny użytek, mitomaństwo i wewnętrzny niepokój Marek Hłasko odziedziczył po rodzinie swojego ojca. Miał tu co dziedziczyć. Czytając pisaną z sympatią i życzliwością relację o Marka ojcu, odnosi się chwilami wrażenie, że jest to opowieść o Marku. Pisze Andrzej Krauze:
Jaki był stosunek Maćka do kobiet? To pewne, że miał wielkie powodzenie, a swoje życie intymne rozpoczął wcześnie, o czym mnie zresztą dokładnie informował. Był już bardzo przystojnym, postawnym mężczyzną. Nic dziwnego, że baby na niego leciały. […] Sympatii miał Maciek dużo. Często je zmieniał. […] Ale powodzenie Maćka nie opuszczało […]. Świeżo upieczony student paradował po Nowym Świecie. A dziewczyny i kurewki [to ostatnie słowo autor relacji usiłował po napisaniu wykasować, zaklejając je, ale zrobił to mało skutecznie] pokazywały go sobie mówiąc. Patrzcie! Maciek idzie!
Ta i inne opowieści o przygodach Macieja Hłaski pozwalają zakładać, że syn jego był taki, jaki był, przede wszystkim dlatego, że bardzo wiele odziedziczył po ojcu, a nie dlatego, że był ojca pozbawiony.
Wysiłki obu rodzin, aby zachować w każdej sytuacji choć pozory spokojnego domu, nie zawsze wystarczyły, by stworzyć pogodny obraz rodzinnego życia. Może stąd wywodzi się późniejsze przeświadczenie Marka, że rodzina jest miejscem, gdzie nic nikomu się nie udaje, i nie jest ona wsparciem w zwalczaniu przeciwieństw losu, tylko dodatkowym kłopotem i ciężarem. A on sam przez całe swoje życie jest skazany na to, aby być tym, co przegrywa, aby być, jak to sam będzie pisał, loserem.
Fantazja, wrażliwość i skłonności do przesady były to też cechy jego matki. Wpasowywała się ona znakomicie w charakterystykę, jaką przypisuje się rodzinie Hłasków.
Maciej Hłasko i Maria Rosiak poznali się na ślubie i weselu Teresy, starszej siostry Marii. Było to 15 lutego 1930 roku. Maciej był kolegą ze studiów Józefa Czyżewskiego, męża Teresy. Było to już po studiach, rozpoczętych przez Macieja na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, a ukończonych w Wilnie. Te przenosiny do Wilna były, jak pisze biograf Maćka, spowodowane zatargiem z jednym z wymagających profesorów warszawskich, gdy kompletnie nieprzygotowany Maciek usiłował zdać egzamin. Po jednej szczególnie bezsensownej odpowiedzi profesor wyrzucił go za drzwi, podobno gonił go jeszcze po korytarzu, głośno krzycząc: „Precz!”. W Wilnie studia ukończył gładko. Po powrocie do Warszawy podjął pracę w Komisji do spraw Walki z Pożarami przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. I tu, w Warszawie, jak pisze, nawiązując do opowieści o korepetycjach, jego brat cioteczny Andrzej Krauze:
W rezultacie jednak pan Maciej Hłasko „mezalians” popełnił, żeniąc się z córką właściciela restauracji panną Marią Rosiak. […] Marysia pracowała w Banku. Była to miła, zgrabna dziewczyna. Miała piękne nogi. […] Wesele trwało trzy dni i odbywało się w zamkniętej na ten czas restauracji. Gości było dużo a także wódki. Maciek nie pił nigdy, nawet na swoim weselu.
O mezaliansie życzliwie usposobiony kronikarz pisze w cudzysłowie. Trzeba jednak przypuszczać, że ktoś z licznej rodziny Hłasków na pewno dał to odczuć „córce restauratora”.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
1. KUBUŚ
2. POSZUKIWANIE NOWEGO MIEJSCA
3. WYCHOWANIE PRZEZ PRACĘ
4. PIERWSZY KROK W CHMURACH
5. SŁAWA, PRACA, PIENIĄDZE
6. INNY ŚWIAT
7. ZIEMIA ŚWIĘTA
8. MĄŻ SONJI ZIEMANN
9. ŻYCIE BEZ ESTHER
10. OSTATNIA PODRÓŻ
11. SPADEK
12. ŻYCIE PO ŻYCIU
GRY, WCALE NIE MIŁOSNE, WOKÓŁ MARKA HŁASKI
OD AUTORA
WYKAZ ŹRÓDEŁ
MAREK HŁASKO 1934–1969