34,90 zł
Tajwan jako pierwszy opracowuje futurystyczną technologię zimnej fuzji. Pekin dostrzega swoją szansę. Największa armia świata szykuje się do inwazji.
Stany Zjednoczone, jak zwykle, gdy w grę wchodzą zasoby, technologia i pieniądze, wysyłają swoją flotę.
Najpotężniejsza morska siła świata kieruje się ku wodom Morza Południowochińskiego.
Pacyfik staje się areną największego konfliktu morskiego od czasów II wojny światowej.
Gdzieś pośrodku tego piekła ląduje europejska jednostka specjalna Radegast z Polakami w swoich szeregach...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 593
Pierścień ognia
© 2016 Jakub Pawełek
© 2016 WARBOOK Sp. z o.o.
Redaktor serii: Sławomir Brudny
Redakcja językowa: Karina Stempel-Gancarczyk
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Projekt graficzny, skład, eBook:Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, [email protected]
Ilustracja na okładce: Jan Jasiński
ISBN 978-83-64523-62-5
Ustroń 2016
Wydawca: Warbook Sp. z o.o.
ul. Bładnicka 65
43-450 Ustroń, www.warbook.pl
Większość budynków wciąż stała. Częściowo naruszone eksplozjami kopciły słupami czarnego dymu. Powybijane szyby chrzęściły pod podeszwami butów. Jamy futryn straszyły lśniącym wewnątrz budynków ogniem. Chińczycy uderzyli brutalnie i zabójczo skutecznie. Inteligentne bomby, pociski manewrujące dalekiego zasięgu, środki zniszczenia naprowadzane z chirurgiczną precyzją. Jeszcze kilkanaście lat temu w taki scenariusz nie uwierzyłby nikt. Dzisiaj Państwo Środka stało się jedną z najskuteczniejszych machin wojennych współczesnego świata.
Przebiegli między zmiażdżonym przez kawał ściany sedanem i rzędem rowerów, pozostawionych w długim na kilka metrów stojaku. Co chwila nad miastem rozlegał się wizg przelatującego myśliwca. Tajwańczycy właściwie już nie walczyli w powietrzu, na lądzie nie szło im o wiele lepiej. Gdyby nie Amerykanie, chińskie lotnictwo latałoby nad wyspą niemal całkowicie bezkarnie. Jakub Jastrzębski wychylił się nieznacznie w stronę wylotu ulicy. Cyfrowy zoom w HUD-zie hełmu pozwalał na niczym niezmąconą obserwację.
Skąpane w butelkowej zieleni skrzyżowanie wyglądało na całkowicie martwe. Głośna kanonada dobiegała z samego centrum, na przedmieściach walki ograniczały się do ostrzałów i bombardowań. Na prawo, nie dalej niż sto metrów od ich pozycji, majaczyła wysoka świątynia. Pełna łuków i zdobień wyrastała pomiędzy betonowymi klocami niczym elfi pałac. Jastrzębski spojrzał w lewo. Tu również system nie wyłapał niczego szczególnego. Kilka domów i jeden sklep wyglądały na nienaruszone. Chińczycy wylądowali w Jilan ledwie kilkadziesiąt minut wcześniej. Mrowie śmigłowców zawisło nad miastem, desantując kolejne ciemne sylwetki. Chiński „Helikopter w ogniu”, pomyślał wtedy Jastrzębski.
– Skrzyżowanie czyste, do zabudowań mamy sto dwadzieścia metrów. Przejdziemy między budynkami, potem mamy kawałek otwartego terenu – powiedział Jastrzębski, lustrując okolicę. Nad kombinatem przemysłowym, do którego zmierzali, rosła coraz jaśniejsza łuna. – Kompleks musiał oberwać, ale lepszej drogi nie ma.
– Przyjąłem, Antracyt Jeden. Możemy podchodzić? – usłyszał w słuchawce głos kapitana Preissa.
Jastrzębski jeszcze raz przesunął wzrokiem po budynkach i wymarłych ulicach. Poza kilkoma porzuconymi samochodami i targanymi podmuchami wiatru kawałkami papieru nie zauważył niczego. System milczał, w zasięgu optyki nie czaił się żaden człowiek ani wrogi pojazd. Gdyby nie odległe pomruki detonacji, Jilan przypominałoby plan filmowy horroru klasy B.
– Możecie podchodzić. Teren czysty – potwierdził i wychylił się trochę bardziej. Przycisnął kolbę MSBS-a do ramienia i złożył się do strzału.
– Idziemy… – rzucił Preiss.
Minutę później niewielkimi grupkami pokonywali opustoszałe skrzyżowanie. Grupę wystraszonych dyplomatów ochraniali operatorzy Radegastu. W odróżnieniu od niewzruszonych specjalsów cywile przypominali żywe trupy. Kilka dni tułaczki odcisnęło na nich swoje piętno.
– Rzeczywiście komuś tu przyjebali… – stwierdził Bołkoński. Wylot uliczki, w którą wbiegli, wychodził prosto na wąski spłachetek pola uprawnego i znajdujące się dalej ogrodzenie otaczające kombinat.
– Pożar się rozprzestrzenia. Może jednak…? – zapytał Jastrzębski.
– Nie mamy czasu. Chińczycy prawdopodobnie zdusili już opór w centrum i wyparli Tajwańczyków na przedmieścia. Zamarudzimy tu jeszcze kilka minut i wpadniemy między obie armie – odpowiedział Preiss, kręcąc przecząco głową.
– Preiss ma rację. Musimy przejść przez fabrykę, do celu zostało nam piętnaście kilometrów, a czas ucieka – dodał Bołkoński.
– Dobra, idziemy jak do tej pory. „Whiskers” ze spotterem na wąsy, reszta w grupach – powiedział Preiss i ruszył do tyłu. Zbici w grupki cywile co chwila kulili się na dźwięk detonujących bomb i wystrzałów z dział.
– Są coraz bliżej… – wyszeptał Rosjanin.
– Wiem, Andriej, zbierajmy się stąd.
Kilka hal fabrycznych rozmywało się w duszącym dymie. Gdyby nie system filtrów w zamkniętych hełmach, operatorzy mieliby taki sam problem z oddychaniem jak cywile. W jedną z hal trafiło kilka pocisków rakietowych i rozerwany dach przypominał podziurawione cielsko gigantycznego monstrum. Ogień buchał wysoko ponad postrzępioną blachę i huczał w ciemnościach. Przechodzili przez niewielki placyk zagracony poprzewracanymi paletami pełnymi worków ze sproszkowaną zaprawą murarską. Siła eksplozji rozerwała folię ochronną, rozsypując biały proch na beton.
– „Whiskers” do wszystkich, trzy pojazdy, pięćdziesiąt metrów od głównej bramy. System potwierdza, to Tajwańczycy. Pojazdom towarzyszy kilkudziesięciu ludzi – usłyszeli pod hełmami.
– „Whiskers”, tu Orchidea – powiedział Preiss. – Pozwólcie im przejechać. Nie potrzebujemy kłopotów z gospodarzami.
– Przyjąłem, Orchidea.
– Orchidea do wszystkich. Natychmiast znaleźć kryjówki, niech Tajwańczycy przejadą przez kombinat. Za wszelką cenę unikać wykrycia. W przypadku zagrożenia macie pozwolenie na otwarcie ognia.
– Przyjąłem, Orchidea – odparł Jastrzębski. Zmełł w ustach przekleństwo i pokierował podległych mu cywilów do niewielkiego składziku między wieżami z palet. Trójka mężczyzn natychmiast weszła do kanciapy. On sam wcisnął się między rozrzucone worki i objął swoją strefę odpowiedzialności.
Gąsienice tajwańskich transporterów CM-21 chrzęściły na nierównym betonie. Krzyki żołnierzy przebijały się przez jednostajny hurgot silników. Wtopieni w otoczenie specjalsi widzieli, jak na placyk wjeżdża pierwszy wóz. Poznaczony rykoszetami z broni automatycznej i osmalony, był dowodem na to, przez co musiała przejść tajwańska armia. Żołnierze nie wyglądali o wiele lepiej, truchtali wzdłuż burt, co jakiś czas unosząc broń w stronę niewidocznego przeciwnika. System identyfikacji Jastrzębskiego co chwila obrysowywał żółtym konturem kolejnego piechura lub pojazd.
– Czekać… – wyszeptał Preiss ledwie słyszalnie.
Rakieta wbiła się w pancerz czołowy transportera, dosłownie rozrywając go na kawałki. Ogień plunął na wszystkie strony, Tajwańczycy rzuceni na beton siłą detonacji wili się przedśmiertnych spazmach. Chwilę później kolejna rakieta detonowała między zabudowaniami, wyrzucając w powietrze masy gruzu i pogiętej blachy. Dwa ocalałe transportery błyskawicznie rozjechały się na boki i zniknęły za ścianami budynków. Piechota rozsypała się w nieregularną formację, chowając za skrzyniami, paletami i płatami blachy.
– Siedzieć na dupach! Powtarzam, wszyscy trzymać pozycje! – krzyczał Preiss przez radio.
– Przyjąłem, Orchidea – odpowiadali komandosi jeden po drugim.
Tajwańczycy odpowiedzieli ogniem chwilę później. CM-21 odezwały się półcalówkami sterowanymi z wnętrz pojazdów. Chiński śmigłowiec przefrunął nad kompleksem z wyciem wirnika. Następny wybuch zlał się w jedno z wrzaskiem, który rozerwał łącze.
– Orchi… Tu Kro… Palim… Pomocy! – Urywane krzyki któregoś z operatorów stawiały włosy dęba.
– To Krokus! Kurwa mać! Przyjebali prosto w ich kryjówkę, idę po nich! – krzyknął Bołkoński i wraz ze swoją sekcją wyskoczył zza osłony prosto między osłupiałych Tajwańczyków. Krótkie serie wypluwane z AK-12 powaliły na beton unoszących broń piechurów.
– Orchidea do wszystkich, osłaniać Bołkońskiego!
Karabinowa palba rozgorzała na dobre. Tajwańczycy padali jeden po drugim, krzyżowy ogień specjalsów nie dawał szans na przeżycie. Jastrzębski starannie wybierał cele, pojedyncze pociski trafiały tylko tych, którzy przymierzali się już do oddania strzału. Nie zmusiłby się do strzelania w plecy uciekającym.
– Tu Jaśmin Jeden, jestem na miejscu. Kurwa mać… Dwóch nie żyje, wszyscy cywile pod opieką Jaśmina zabici… Krokus Jeden ranny, Krokus Dwa bez obrażeń… – Meldunek Rosjanina przerwał charakterystyczny dźwięk rykoszetujących pocisków. Chwilę później do kakofonii włączyło się ujadanie AK Bołkońskiego. – Mamy kilku Tajwańczyków na karku. Zajmijcie się nimi, wyniesiemy rannego.
– Przyjąłem. Damy wam osłonę, wracajcie – odpowiedział Preiss.
Tajwańczycy, przyciśnięci z dwóch stron, wycofali się z placyku, ich ostrzał stał się chaotyczny. Strzelali bardziej na wiwat, chińskie śmigłowce również musiały gdzieś odlecieć.
Bołkoński pojawił się między zwałami pogiętej i płonącej blachy niczym zjawa. Otulony dymem wodził lufą karabinu w poszukiwaniu celów. Tuż za nim dwójka operatorów niosła na składanych noszach rannego Rosjanina. Bołkoński dopadł swojej pozycji i odwrócił się, dając osłonę dwójce z noszami. Preiss już na niego czekał.
– Popierdoliło cię?! – warknął. Wydawało się, że gdyby nie zamknięty hełm balistyczny, kapitan spaliłby go wzrokiem. – Chciałeś zabić siebie i swoich ludzi?
– Tam byli nasi, ranni. Mieliśmy ich zostawić, żeby się zjarali żywcem? – odpowiedział Bołkoński.
– Mieliście poczekać na rozkaz! Do reszty ochujałeś? Plac nie był zabezpieczony, kto by was zniósł, jakbyście dostali? No? Kto?
– Przecież nic się nie stało… – Bołkoński uniósł dłoń w pojednawczym geście.
– Orchidea, tu Antracyt Trzy. Od północnego zachodu zbliżają się kolejne śmigłowce. Będą nad nami za dwie minuty – usłyszał Preiss.
– Przyjąłem, ruszamy za sześćdziesiąt sekund. Gdzie Tajwańczycy?
– Wycofali się poza obręb kompleksu, chyba będą chcieli obejść teren i ruszyć na północ inną drogą.
– Przyjąłem. – Polak przełączył się na kanał ogólny i przekazał wiadomość o nadlatujących śmigłach. – Ewakuujemy się stąd. Natychmiast.
Nie zdążyli nawet na dobre wyjść poza niewielki placyk. Salwa kilkunastu niekierowanych rakiet wystrzelonych przez dwa chińskie śmigłowce WZ-10 rozerwała się na dachach i uliczkach fabryki. Ktoś upuścił nosze z rannym, który zawył jak potępieniec. Innego prosto w stertę gruzu cisnęła fala uderzeniowa.
– Wynośmy się stąd! – krzyczał któryś z żołnierzy w interkomie.
Jastrzębski odwrócił się i pospieszył spanikowanych cywilów. Preiss biegł na końcu, ostatnia grupka dyplomatów ledwie trzymała się na nogach, ktoś musiał ich pilnować. Jakub widział, jak ogniki, które pojawiły się na niebie, zbliżają się w zawrotnym tempie. Rakiety przebiły wysoką, blaszaną konstrukcję i rozerwały na strzępy potężne dźwigary podtrzymujące halę. Kapitan nie miał żadnych szans. Nim odwrócił się w stronę serii eksplozji, tony blachy zwaliły się na niego, grzebiąc pod gruzami. ■
Zaostrzenie polityki wobec nielegalnych imigrantów z Meksyku spotkało się z wyraźnym sprzeciwem społeczności latynoskiej. Zatwierdzona przez prezydenta Alberta Armitage’a ustawa pozwala między innymi na nakładanie surowych kar finansowych na rodziny nielegalnych imigrantów, które już przebywają na terenie USA. Ustawa nadaje również znacznie większe kompetencje organom ścigania oraz agencjom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo południowej granicy Stanów Zjednoczonych. Demonstracje Latynosów szybko zamieniły się w zamieszki, do których dołączyli Afroamerykanie. Sceny, jakie możemy oglądać dziś na ulicach Los Angeles, Miami czy San Jose, do złudzenia przypominają starcia z Ferguson sprzed kilku lat. Choć ustawa została ratyfikowana przez prezydenta zaledwie kilka dni temu, w wyniku starć ucierpiało niemal sto osób, a trzy przypłaciły walki z policją życiem. Aresztowanych liczy się na setki. Prezydent Armitage komentuje te wydarzenia jako jałowe protesty tych, którzy Amerykę wybrali tylko i wyłącznie z powodów ekonomicznych, za nic mając sobie amerykańskie wartości. Prezydent poinformował, że nie zamierza łagodzić ustawy i wzywa demonstrantów do zaprzestania wystąpień oraz zastanowienia się, czy rzeczywiście chcą być częścią amerykańskiej społeczności. Dla TVN24 – Ludmiła Gajda.
Gruzja jako dwudzieste dziewiąte państwo w historii stało się członkiem Paktu Północnoatlantyckiego. Oczekiwana od miesięcy ceremonia wejścia Gruzji do NATO odbyła się w Tbilisi. Zorganizowana z wielką pompą uroczystość zgromadziła przedstawicieli wszystkich krajów, łącznie z tymi nazywanymi potocznie „wykluczonymi”, czyli krajami Przymierza, które formalnie wciąż pozostają w strukturach Paktu Północnoatlantyckiego. Podczas swojego przemówienia prezydent USA Albert Armitage podziękował Gruzinom za ostatnie lata oraz wsparcie, jakiego ten kaukaski kraj udzielił NATO podczas ostatniego kryzysu azersko-ormiańskiego. Armitage zapowiedział jednocześnie, że Ameryka oraz Pakt zrobią wszystko, by w tym wciąż niestabilnym regionie Gruzja mogła czuć się bezpiecznie i być silnym partnerem w procesie wygaszania konfliktów. Prezydent wspomniał również o planach rozmieszczenia w Gruzji niewielkiego kontyngentu sił lądowych USA oraz rozbudowy baz morskich, które mogłyby w przyszłości przyjąć jednostki NATO. Dla TVN24 – Ludmiła Gajda.
Podczas oficjalnej uroczystości Azerbejdżan uczynił kolejny krok na drodze do integracji z Przymierzem. Azerskie państwowe konsorcjum energetyczne połączyło swoje rurociągi z siecią energetyczną Przymierza w Nowej Mace tuż przy granicy azersko-rosyjskiej. To pierwszy krok ku pełnej dystrybucji zarówno kaspijskiej ropy naftowej, jak i gazu ziemnego na terenie krajów Przymierza. Prezes EGNiG poinformował, że prowadzone są już rozmowy z Azerami dotyczące eksploatacji surowców oraz trwają negocjacje w kwestii eksportu poza granice sojuszu. Prezydent Rosji Władimir Putin oświadczył, że Azerbejdżan stał się kluczowym graczem na Kaukazie i zarówno jego kraj, jak i Przymierze zrobią wszystko, by zapewnić mu dobrobyt i stabilny, zrównoważony rozwój. Przyłączenie azerskich rurociągów do sieci Przymierza spotkało się z kategorycznym sprzeciwem tak zwanej Starej Unii Europejskiej, która już zapowiedziała, że nie będzie dłużej tolerować samowoli Przymierza i wyciągnie najsurowsze konsekwencje wobec tych krajów, które mimo członkostwa w Unii robią wszystko, by zaszkodzić wspólnocie. Podobny ton usłyszeliśmy w wypowiedziach prezydenta Turcji oraz sekretarza stanu USA. Obaj stwierdzili, że włączenie złóż Morza Kaspijskiego pod zarząd Przymierza może wpłynąć na politykę względem państw Europy Zachodniej oraz zachwiać prawem do dywersyfikacji surowców na kontynencie. Dla TVN24 – Ludmiła Gajda.
Rosja oraz Kazachstan otwarcie mówią o rozpoczęciu nowej zimnej wojny. Decyzja amerykańskiego rządu oraz niemieckiego kanclerza o powiększeniu bazy sił powietrznych w Spangdahlem wywołała zarówno ostre reakcje w krajach Przymierza, jak i bardziej umiarkowane w państwach Europy Zachodniej. Włosi wyrazili zaniepokojenie, że ponowna militaryzacja Europy może skończyć się dla kontynentu stworzeniem niepotrzebnych podziałów i tragedią porównywalną do tej sprzed niemal stu lat. Niemcy komentują swoją decyzję jako wypełnianie sojuszniczych zobowiązań. Kanclerz przypomina, że przed niemal dziesięcioma laty to właśnie w Polsce miały stacjonować amerykańskie myśliwce. Ze względu na zmianę kursu politycznego takie działania stały się naturalnie niemożliwe. Kanclerz, podobnie jak część rządzącej koalicji, nie uważa, żeby dodatkowe siły USA na terenie kraju mogły negatywnie wpłynąć na bezpieczeństwo Europy. Polski MSZ komentuje sprawę w sposób zdecydowanie mniej optymistyczny. Jak czytamy w oświadczeniu ministra Dariusza Felicjańskiego, Polska jest głęboko zaniepokojona wzrostem militaryzmu w krajach Unii Europejskiej. Tym bardziej, że działania te mają miejsce bez konsultacji z członkami wspólnoty. Minister Felicjański zapowiedział również, że Przymierze nie będzie napędzało tej niepotrzebnej machiny zbrojeń, ale jeśli uzna działania któregoś z krajów za godzące w bezpieczeństwo sojuszu lub jego członków, rada będzie zmuszona podjąć odpowiednie kroki zaradcze. Minister zaznaczył, że prezydent Henryk Żuławski będzie rozmawiał z niemieckim kanclerzem na ten temat podczas przyszłotygodniowej wizyty w Berlinie. Dla TVN24 – Ludmiła Gajda.
Od kilku tygodni na Tajwanie trwają negocjacje na najwyższym szczeblu. Delegacje amerykańskiego rządu rozmawiały dzisiaj po raz kolejny z Tajwańczykami na temat powołania wspólnej spółki, która miałaby doprowadzić do komercjalizacji energii zimnej fuzji. Przypomnijmy, że przed niespełna dwoma laty profesor Lin Biao, wykładowca tajwańskiego Narodowego Uniwersytetu Tsing Hua, dokonał przełomowego odkrycia. Profesorowi udało się ustabilizować proces zimnej fuzji i tym samym otworzył drzwi ku niewyczerpalnej, niemal darmowej energii. Nie należało długo czekać na reakcję: instytuty naukowe oraz rządy przesyłały listy gratulacyjne i wieszczyły wejście ludzkiej cywilizacji na kolejny stopień rozwoju. Kiedy minęły pierwsze zachwyty, do Tajwańczyków zgłosił się amerykański gigant ExxonMobil. Działający za przyzwoleniem Waszyngtonu koncern jest obecnie silnie zaangażowany w negocjacje. Według nieoficjalnych doniesień Tajwańczycy są przychylni współpracy z Amerykanami, stawiają jednak pewne warunki, z których wsparcie militarne jest jednym z kluczowych. Nic w tym dziwnego, agresywna polityka potężnego sąsiada już podczas wojny chińsko-rosyjskiej zmusiła Tajpej do szukania rozwiązań, które mogłyby podnieść bezpieczeństwo tego niewielkiego wyspiarskiego kraju. Te same nieoficjalne źródła podają, że Amerykanie są skłonni podpisać z Tajwanem lukratywne kontrakty zbrojeniowe, by wejść w spółkę komercjalizującą technologię zimnej fuzji. Podpisaniu porozumienia ostro sprzeciwiają się Chińczycy. Pekin skrytykował dążenia Waszyngtonu do zaangażowania na Tajwanie i nazwał działania ExxonMobil ekonomiczną inwazją i próbą narzucenia światu energetycznego reżimu. Waszyngton zdecydowanie odciął się od zarzutów i zażądał od ambasadora Chińskiej Republiki Ludowej wyjaśnień. Przypomnijmy jednak, że Chiny uważają Tajwan za zbuntowaną prowincję. Od lat próbują różnymi sposobami odzyskać kontrolę nad wyspą i występować z pozycji siły. Kolejnym krokiem na tej drodze jest wczorajsze zakończenie budowy trzeciego chińskiego lotniskowca… Dla TVN24 – Ludmiła Gajda.
Byli sami. Towarzyszący premierowi Mao Tsou delegaci przeszli do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie czekał już poczęstunek oraz kuluarowe rozmowy z Amerykanami. Gabinet Owalny opuścili również Joe Biden, Elizabeth Hawk oraz kilku niższych rangą uczestników spotkania. Wreszcie mogli porozmawiać szczerze.
– Chińczycy z kontynentu… Oni nie będą stać bezczynnie, panie prezydencie – powiedział Mao Tsou, niski, ale szeroki w barkach Tajwańczyk o siwych, niemal białych włosach.
– Tego nie wiemy. Są wyraźnie osłabieni ostatnimi konfliktami z Rosją i Iranem. Wiem… – Armitage uspokoił Tajwańczyka gestem dłoni. – Marynarka wojenna Chin nie ucierpiała szczególnie, ale…
– Udowodnili, że wiedzą, jak grać, nawet z wami – odparł Tajwańczyk. – Nie będę ryzykował bezpieczeństwa mojego narodu. Mam nadzieję, że pan to rozumie.
Albert Armitage przesunął wzrokiem po sylwetce tajwańskiego premiera. Spędzili ze sobą cały dzień, a on dalej nie potrafił rozgryźć skośnookiego mężczyzny. Był pewien, że zamknęli ten temat i podpisanie porozumienia to formalność.
– Czego pan oczekuje? Proszę mówić wprost, jesteśmy tutaj sami. – Armitage omiótł gabinet ruchem dłoni.
– Gwarancji bezpieczeństwa, panie prezydencie. Proszę sobie wyobrazić reakcje Pekinu, jeśli wpuścimy powiązane z rządem korporacje na Tajwan. Dotychczasowe incydenty, noty dyplomatyczne, protesty, blokady, to wszystko będzie ledwie kroplą w morzu. Pan dobrze o tym wie. Chiny w kwestii zimnej fuzji są dekadę za nami, a dobrze wiedzą, że przejęcie przez Amerykę tej technologii to cios, stracą przewagę nie tylko na Pacyfiku – perorował Mao Tsou. Przez większą część prywatnego spotkania po prostu stał. Teraz zaczął drobnymi krokami okrążać kanapy i stolik kawowy.
– Wszyscy nasi sojusznicy posiadają gwarancję bezpieczeństwa. Dobrze pan o tym wie, takie zapisy wchodzą w skład umów bilateralnych między Stanami Zjednoczonymi oraz krajami strategicznymi – odpowiedział Armitage.
– Nie o takie gwarancje bezpieczeństwa nam chodzi. – Tajwańczyk pokręcił przecząco głową. Spodziewał się podobnej odpowiedzi. – Amerykańska obecność wojskowa na wyspie. Stały kontyngent, parasol ochrony przeciwlotniczej oraz wsparcie wywiadowcze w postaci komórki CIA. To są warunki mojego rządu. Jeśli zarówno pan, jak i Kongres wyrazicie zgodę, bezzwłocznie podpiszemy umowę.