Wieczne igrzysko. Kres dnia - Jakub Pawełek - ebook + audiobook + książka

Wieczne igrzysko. Kres dnia ebook i audiobook

Jakub Pawełek

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wydarzenia na Morawach wstrząsnęły Kapitułą - międzynarodową siłą, która stanowi ostatnią barierę między światem ludzi, a piekłem. Hierarchowie walczą o władzę oraz wpływy, zapominając, że prawdziwy wróg nie pochodzi z tego świata i szykuje kolejny cios.

W tym samym czasie, w Warszawie trwa sąd nad Roksaną, kanoniczką obarczoną winą za śmierć dwójki towarzyszy broni.

Dziewczyną, która zupełnie niespodziewanie, utraciła swoją duszę. Albo nigdy jej nie miała...

Piekło istnieje. Piekło czeka na nasz błąd. Jest cierpliwe i niestrudzone.

Piekło ma jeden cel. Zabić życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 9 min

Lektor: Grzegorz Feluś
Oceny
4,3 (40 ocen)
19
17
1
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
monika_i_ksiazki78

Nie oderwiesz się od lektury

Współpraca barterowa z Wydawnictwem Skarpa Warszawska "Według tych upiorów, to my wpakowaliśmy ich prosto w objęcia diabła. Zginęli w naszych ludzkich wojnach i wierz mi, zaświaty mocno ich rozczarowały - ciągnęła dalej. - To nasza wina, a po dekadach lub stuleciach spędzonych w piekle mają dla nas tylko jedno. Żądzę zemsty." Wydarzenia na Morawach wstrząsnęły Kapitułą. Jednak piekło nie pozwala o sobie zapomnieć. W Warszawie trwa sąd nad Roksaną. Kanoniczna, której token nie zadziałał niespodziewanie utraciła swą duszę, albo... nigdy jej nie miała. Dziewczyna usilnie próbuje odnaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania i koszmary nie dające jej spokoju każdej nocy. Tymczasem piekło zadaje kolejny bolesny cios, a kanonicy są zmuszeni do następnej bitwy z mocami piekielnymi. Czy Roksana znajdzie odpowiedzi na nurtujące ją pytania? Kto musi zginąć, by powstrzymać piekielników? A może... ich nie da się powstrzymać? Kres dnia to drugi tom cyklu Wieczne Igrzysko. Jest to mroczna i krwawa...
00
lili_zileono_mi

Dobrze spędzony czas

Drugi tom historii o kanoniczce Roksanie, która utraciła swoją duszę, albo wcale jej nie miała, w tym tomie znów piekło otwiera bramę i szykuje natarcie, tym razem we Włoszech. Przez wydarzenia na Morawach, które wstrząsnęły kapitułą, ludzie siedzący na jej czele szykują zmiany, a na jaw wychodzą kolejne tajemnice. Czy Roksana dowie się co stało się z jej duszą? Czy ludzie wygrają kolejne starcie z siłami piekielnymi? Roksana za wszelką cenę próbuje dowiedzieć się co stało się z jej duszą, na jaw wychodzą różne sekrety, w tym ludzi u władzy, a w tle cały czas toczy się wojna kanoników z Piekielnikami. Uwielbiam takie historie, mimo iż główna część książki to bitwa i nie przepadam zazwyczaj za tym to tutaj, między czasie, dzieje się tak wiele, wychodzi na jaw wiele tajemnic i spisków, iż nie mogłam się oderwać. Niestety brakuje mi tu troszkę zagłębienia się w odczucia bohaterów, ich emocji, ale akcja nadrabia, no i to zakończenie, zdecydowanie potrzebny mi kolejny tom, na już.
00
chmielu86

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja czekam na kolejny tom
00

Popularność




Re­dak­cjaPa­weł Wie­lo­pol­ski
Ko­rektaMag­da­lena Świer­czek-Gry­boś
Skład i ła­ma­nieŁu­kasz Slo­torsz
Pro­jekt okładkiDa­wid Bol­dys
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2024 © Co­py­ri­ght by Ja­kub Pa­we­łek, War­szawa 2024
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83295-42-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Sy­na­goga na Siel­cach, War­szawa, Pol­ska,

20 maja 20XX, go­dzina 15.49

Za­śmiał się, jakby wła­śnie usły­szał naj­przed­niej­szy żart. Ra­bin Ty­son Kor­do­wicz wpa­try­wał się w ekran te­le­fonu, krę­cił głową w nie­do­wie­rza­niu i za­no­sił się co chwila śmie­chem,  w ogóle nie zwra­ca­jąc uwagi na dwójkę go­ści, któ­rzy sie­dzieli w nie­szcze­gól­nie wy­god­nych fo­te­lach w nie­szcze­gól­nie re­pre­zen­ta­cyj­nym po­miesz­cze­niu siel­czań­skiej sy­na­gogi.

– Fan­ta­stycz­nie! Wspa­niale! Manna z nieba! – po­hu­ki­wał mię­dzy ko­lej­nymi spa­zmami re­chotu.

– Wnio­skuję, że do­sta­łeś ja­kąś do­brą wia­do­mość. – Ad­lan Ay­ay­din wes­tchnął, zmę­czony prze­cią­ga­jącą się prze­rwą wy­wo­łaną nie­po­ha­mo­waną we­so­ło­ścią ra­bina.

– Do­sta­łem, och, mój drogi przy­ja­cielu, do­sta­łem! – Kor­do­wicz odło­żył na blat nie­wy­ga­szony te­le­fon.

– Wszy­scy cze­kamy... – Imam wska­zał dło­nią na mocno wy­chu­dzo­nego, lecz ma­je­sta­tycz­nego lamę San­gje.

– Po­lecą głowy, mó­wię wam! – Kor­do­wicz oparł pulchne dło­nie na brzu­chu i zło­żył palce w pi­ra­midkę. – Włosi nie do­tarli do bramy. Prze­szli do de­fen­sywy, już wal­czą w sa­mym mia­steczku, a na­pór pie­kła nie słab­nie.

– Fak­tycz­nie, serce ro­śnie. – Ay­ay­din wy­dął wargi.

– To bę­dzie gwóźdź do ich trumny! – Ra­bin mó­wił gło­sem peł­nym en­tu­zja­zmu. – Nie za­miotą tego pod dy­wan, już te­raz in­ter­net za­czyna spe­ku­lo­wać. Dla­czego ter­ro­ry­ści mie­liby ata­ko­wać chrze­ści­jań­skie sank­tu­arium? A na­wet je­śli, to czemu na ja­kimś to­skań­skim za­du­piu? Czemu nie we Flo­ren­cji albo We­ne­cji? Co to za skala ataku, skoro w sank­tu­arium łu­pią jak na woj­nie? Do­sko­nale, mó­wię wam!

– Zda­jesz so­bie sprawę, jak to brzmi? – mruk­nął imam; nie przy­pusz­czał, by kto­kol­wiek cie­szył się z obec­no­ści pie­kieł na ziemi.

– To tylko duża ma­ni­fe­sta­cja, Ad­la­nie, a nie ko­niec świata – po­uczył Kor­do­wicz z ty­pową dla sie­bie non­sza­lan­cją.

– Ale może być, je­śli ka­no­nicy nie opa­nują sy­tu­acji. Wa­ty­kan we­zwał od­siecz, eu­ro­pej­skie ka­no­nie już szy­kują się do drogi. Po­win­ni­śmy im te­raz ki­bi­co­wać.

– Ki­bi­co­wać? – Kor­do­wicz prych­nął. – Te­raz to po­win­ni­śmy wbić im kosę pod że­bra. To­bie się wy­daje, że gdyby to oni tu­taj sie­dzieli, po­spie­szy­liby nam na po­moc? Nie­do­cze­ka­nie... Tyle lat ży­jesz na tym świe­cie, a da­lej je­steś na­iwny jak dziecko.

– Po­wiesz coś? – Imam spoj­rzał na lamę, który sie­dział nie­wzru­sze­nie na fo­telu i pa­trzył przez ra­bina, przez ścianę i praw­do­po­dob­nie przez sto­jący po dru­giej stro­nie Wiert­ni­czej dom jed­no­ro­dzinny.

Męż­czy­zna w fo­telu nie zda­wał się skory do do­łą­cze­nia do dys­ku­sji. Jego wą­skie usta na po­dłuż­nej, zie­mi­stej twa­rzy, jakby w opo­zy­cji do prośby imama, skur­czyły się jesz­cze bar­dziej. Nie­ru­chomy lama spra­wiał wra­że­nie wy­raź­nie zmę­czo­nego i nie­chęt­nego kłótni nie­sfor­nych brzdą­ców w osie­dlo­wej pia­skow­nicy.

– Bi­skup Jo­achim Au­gu­sty­niak robi to, co uznaje za sto­sowne – po­wie­dział wresz­cie mnich, twardo ak­cen­tu­jąc każdą sy­labę. – I my rów­nież po­win­ni­śmy czy­nić to, co uzna­jemy za sto­sowne.

– To nie jest czas na ła­mi­główki, San­gje – po­wie­dział Ay­ay­din. – Je­ste­śmy ata­ko­wani, wszy­scy. Nie po­win­ni­śmy te­raz dzia­łać prze­ciwko so­bie. Czy wy tego nie wi­dzi­cie? – Imam skrzy­wił się za­że­no­wany prze­by­wa­niem w tej kon­spi­ra­cyj­nej dziu­pli i pro­wa­dze­niem rów­nie ze­psu­tej roz­mowy.

– Oni za­wie­dli, w in­te­re­sie ludz­ko­ści jest do­ko­na­nie zmiany – od­parł Kor­do­wicz. – Pro­wan­sja, Mo­rawy, te­raz To­ska­nia. Chrze­ści­jań­stwo prze­wo­dzące Ka­pi­tule jest nie­wiele mniej groźne niż pie­kło.

– Zga­dzam się. – Ay­ay­din ski­nął głową. – Dla­tego roz­ma­wiamy, przy­go­to­wu­jemy się, pla­nu­jemy. Ro­bimy to od mie­sięcy, być może część z nas my­ślała o tym całe lata. Ale ni­gdy nie chcie­li­śmy wy­ko­rzy­sty­wać pie­kła do osią­gnię­cia celu. To nasz wróg, nie sprzy­mie­rze­niec.

– I ta­kim po­zo­sta­nie. Jak tylko zde­tro­ni­zu­jemy Tut­tiego w Wa­ty­ka­nie i Au­gu­sty­niaka tu­taj, w War­sza­wie.

– Nie bę­dzie kogo zde­tro­ni­zo­wać, je­śli chrze­ści­ja­nie nie po­wstrzy­mają ma­ni­fe­sta­cji we Wło­szech. Pie­kiel­nicy mają czołgi, do ja­snej cho­lery. Czołgi! Nie robi to na was wra­że­nia? – Imam uniósł ra­miona, po­wiódł spoj­rze­niem po dwójce roz­mów­ców i zro­zu­miał, że pie­kielne ma­chiny były dla nich ni­czym bo­nu­sowy atut w ku­lu­aro­wej prze­py­chance.

– Robi, oczy­wi­ście – od­parł Kor­do­wicz. – Ta­kie ma­ni­fe­sta­cje nie biorą się zni­kąd, Ad­la­nie. Nie ro­zu­miem, jak mo­żesz tego nie poj­mo­wać? Za­czyna mnie mier­zić twoje ase­ku­ranc­two, jakby w tym fo­telu sie­dział sam Au­gu­sty­niak, a nie we­te­ran fe­da­inów i nisz­czy­ciel pie­kiel­nej bramy.

– Nie krzycz na mnie, Ty­son. – Imam wy­ce­lo­wał pa­lec wska­zu­jący pro­sto w wy­datny brzuch ra­bina. – Żą­dza wła­dzy cię za­śle­piła. Dla­tego nie za­mie­rzam brać dłu­żej w tym udziału.

– Nie mamy czasu, Ad­la­nie. Te­raz, póki Au­gu­sty­niak jest słaby, póki Wa­ty­kan zmaga się z ma­ni­fe­sta­cją, te­raz mu­simy dzia­łać, to naj­lep­szy z moż­li­wych mo­men­tów! – Kor­do­wicz za­dy­go­tał w fo­telu, zła­pał się kur­czowo oparć, jakby me­bel miał go lada mo­ment ka­ta­pul­to­wać w stra­tos­ferę. – Za­ne­go­wać wszel­kie usta­le­nia tego śmiesz­nego ra­portu, ude­rzyć wy­soko na po­zio­mie naj­wyż­szej rady Ka­pi­tuły! Je­ro­zo­lima, Mekka, Lhasa mu­szą te­raz stać po jed­nej stro­nie, na­wet Mo­skwa od­wró­ciła się już od Tut­tiego.

– Obaj do­brze wiemy, dla­czego to zro­bili... Pa­triar­sze za­częło prze­szka­dzać echo w skarbcu, Ty­so­nie – po­wie­dział imam z prze­ką­sem. – Nie do­znał na­głego ob­ja­wie­nia, że rzym­sko­ka­to­liccy bra­cia od­wró­cili się od Boga.

– Srał ich pies, tak samo jak ich mo­tywy! – huk­nął Kor­do­wicz. – Tyle lat cze­ka­li­śmy na ten mo­ment.

– Nie na ten... – wtrą­cił Ay­ay­din. – Za­ata­ku­jesz ich te­raz, wyj­dziesz na bun­tow­nika.

– Męża opatrz­no­ścio­wego, nie bun­tow­nika! – Wy­raz twa­rzy Kor­do­wi­cza da­wał ja­sno do zro­zu­mie­nia, że wcale nie żar­to­wał.

„Tego jesz­cze nie było” – po­my­ślał Ad­lan Ay­ay­din i po­krę­cił głową w nie­do­wie­rza­niu. Imam spu­ścił wzrok, skrzy­wił usta z nie­sma­kiem i zer­k­nął nie­cier­pli­wie na ze­ga­rek.

– Po­peł­niasz błąd. Nie chcę być jego czę­ścią.

– Je­steś w tym od sa­mego po­czątku, Ad­la­nie – stwier­dził ra­bin.

– Nie za­ata­kuję te­raz Au­gu­sty­niaka. – Imam po­woli wstał z fo­tela. – Pie­kło jest wro­giem, do­piero po­tem lu­dzie.

Lama San­gje drgnął i spoj­rzał na Ay­ay­dina swoim nie­prze­nik­nio­nym, pu­stym spoj­rze­niem. Imam wy­trzy­mał ten po­je­dy­nek. Po­dob­nie pu­ste oczy wi­dział wie­lo­krot­nie przez oku­lar ko­li­ma­tora.

– Wolna wola – rzu­cił Kor­do­wicz i uśmiech­nął się pa­skud­nie.

– Po­wiem to ze względu na wie­lo­let­nią przy­jaźń, która nas łą­czy, Ty­so­nie... Za­re­ko­men­duję swo­jemu prze­ło­żo­nemu oświad­cze­nie go­to­wo­ści wspar­cia fe­da­inów w walce z ma­ni­fe­sta­cją we Wło­szech. Ta wia­do­mość do­trze do Mekki i niech mi Naj­wyż­szy bę­dzie świad­kiem, mam na­dzieję, że mnie po­słu­chają.

– Czyń, co mu­sisz. – Kor­do­wicz wzru­szył ra­mio­nami.

Wy­szedł, ale nie zmie­niło to wiele w sa­mo­po­czu­ciu Ad­lana Ay­ay­dina. Na­tar­czywe wi­bro­wa­nie te­le­fonu w kie­szeni spodni tylko po­głę­biło zły na­strój. Na po­wia­do­mie­nie o prze­syłce, która bę­dzie na niego cze­kać jesz­cze tego sa­mego wie­czora w jed­nym z war­szaw­skich pacz­ko­ma­tów, imama ogar­nęła re­zy­gna­cja.

***

– Za­ło­żyć mu ogon? – za­py­tał San­gje, kiedy za ima­mem za­mknęły się drzwi.

– Nie... – Kor­do­wi­czowi było szcze­rze żal utraty so­jusz­nika, na­wet je­śli gdzieś pod­skór­nie spo­dzie­wał się po­dob­nego fi­kołka. – Nie ma ta­kiej po­trzeby. Pra­wo­sławni są z nami, a ka­to­li­ków po­dzie­limy w ku­lu­arach wal­nego zgro­ma­dze­nia.

– A je­śli nie po­dzie­limy? – za­py­tał San­gje.

Smu­tek Ty­sona roz­wiał się, za­stą­piony przez ner­wowy chi­chot. Ra­bin re­cho­tał przez dłuż­szą chwilę, a po­tem mo­men­tal­nie spo­waż­niał.

– Nie miej złu­dzeń... Skłó­ce­nie ze sobą chrze­ści­jan bę­dzie naj­ła­twiej­szym z na­szych za­dań.

Sank­tu­arium NMP Ła­ska­wej Pa­tronki War­szawy,

War­szawa, Pol­ska, 20 maja 20XX, go­dzina 16.01

Po­kój kon­fe­ren­cyjny, bez­po­śred­nio przy­le­ga­jący do ga­bi­netu Au­gu­sty­niaka, był cał­kiem prze­stronny. Jed­nak na­wet jego przy­ja­zne ga­ba­ryty nie po­tra­fiły roz­rze­dzić gę­stej at­mos­fery na spo­tka­niu. Alojzy Po­lo­czek na­chy­lił się do bi­skupa, który prze­rwał swój wy­wód w pół słowa, po­tem ski­nął je­den raz i drugi, po czym wi­ka­riusz od­su­nął się dwa kroki w tył.

– Mamy po­twier­dze­nie, woj­skowa CASA bę­dzie cze­kać za czter­dzie­ści mi­nut na Okę­ciu. Je­śli wszystko pój­dzie spraw­nie, wie­czo­rem bę­dzie­cie we Flo­ren­cji – oznaj­mił Au­gu­sty­niak.

– Ka­no­nicy są już w dro­dze na lot­ni­sko. Skom­ple­tu­jemy tam wy­po­sa­że­nie oso­bi­ste i bę­dziemy go­towi do drogi – po­wie­dział Dar­da­nele. Był wy­raź­nie spięty. – A co z resztą ka­no­nii?

– Or­ga­ni­zują się... – Au­gu­sty­niak skrzy­wił usta. – Niemcy, Fran­cuzi oraz Grecy po­winni do­trzeć do Włoch mniej wię­cej w tym sa­mym cza­sie, co wy. Bry­tyj­czycy i Hisz­pa­nie będą po­trze­bo­wać wię­cej czasu. Może być tak, że tra­fią do Flo­ren­cji do­piero w nocy.

– Szlag... Bę­dzie nas za mało, żeby prze­ła­mać na­pór pie­kiel­ni­ków. To delta, bę­dzie ich ty­siąc albo wię­cej – za­uwa­żyła Ora­dea.

– Wła­śnie dla­tego trzeba być ela­stycz­nym. Je­ste­ście ar­mią, prawda? Po­tra­fi­cie dzia­łać poza sche­ma­tami? – za­py­tał Au­gu­sty­niak z prze­ką­sem.

– Cała ka­no­nia to dzia­ła­nie poza sche­ma­tem – rzu­cił Dar­da­nele. – Bez Bry­tyj­czy­ków i Hisz­pa­nów bę­dzie nas tro­chę po­nad setka. Kil­ku­dzie­się­ciu do­trze póź­niej. Bę­dziemy ope­ro­wać fa­lami?

– Wy­daje mi się to sen­sow­nym roz­wią­za­niem – przy­tak­nął Au­gu­sty­niak. – We Flo­ren­cji będą cze­kać śmi­głowce, które prze­rzucą was pro­sto do Chiusi della Verna. Tam do­łą­czy­cie do wło­skich ka­no­ni­ków i służb po­rząd­ko­wych.

– Ilu tam zo­stało ka­no­ni­ków, trzy­dzie­stu? Dwu­dzie­stu? – po­wąt­pie­wała Ora­dea. – Oni le­dwo zi­pią, a ma­ni­fe­sta­cja może w każ­dej chwili roz­lać się na resztę mia­steczka. Je­śli pie­kiel­nicy opa­nują cho­ciaż je­den ko­ściół w Chiusi della Verna...

– Nie opa­nują – wtrą­cił Au­gu­sty­niak. – Wło­scy ka­no­nicy bro­nią się wła­śnie w świą­ty­niach.

– Tam są czołgi, Jo­achi­mie. Czołgi, ro­zu­miesz? Mo­żemy tam wy­słać wszyst­kich ka­no­ni­ków świata, ale to bę­dzie gówno warte, je­śli nie będą oni dys­po­no­wać cięż­kim sprzę­tem. Po­trze­bu­jemy po­ci­sków prze­ciw­pan­cer­nych, moź­dzie­rzy, cięż­kich ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych. Skoro mie­rzymy się z ar­mią, sami mu­simy mieć wy­po­sa­że­nie jak ar­mia. Je­den śmi­gło­wiec już stra­ci­li­śmy, po­trzebne są eskorta, wspar­cie z po­wie­trza, przy­naj­mniej śmi­głowce bo­jowe... – prze­ko­ny­wała Ora­dea i wy­glą­dała przy tym nie­zwy­kle gro­te­skowo, pe­ro­ru­jąc o sztuce wo­jen­nej w szy­tym na miarę kom­ple­cie pro­sto od wło­skiego pro­jek­tanta. Mimo to słu­chali jej bez szem­ra­nia. – To nie jest ty­powa ma­ni­fe­sta­cja. To jest wojna, Jo­achi­mie.

– Wła­śnie dla­tego kar­dy­nał Tutti za­biega o wspar­cie wło­skich sił zbroj­nych. Je­śli mu się po­wie­dzie, wszystko, co wy­mie­ni­łaś, wli­cza­jąc w to pełne skrzynki amu­ni­cji, bę­dzie na was cze­kać na lot­ni­sku we Flo­ren­cji – po­wie­dział bi­skup.

– Bę­dziemy też po­trze­bo­wać przy­spie­szo­nych kur­sów ob­sługi sprzętu. Ka­no­nicy nie są ar­ty­le­rzy­stami – za­uwa­żył przy­tom­nie Dar­da­nele.

– Sztab we Flo­ren­cji musi za­pew­nić szyb­kie szko­le­nie – zgo­dziła się Ora­dea. – Je­śli rze­czy­wi­ście bę­dziemy dzia­łać fa­lami, trzeba bę­dzie do­brze wy­ko­rzy­stać broń i sko­or­dy­no­wać dzia­ła­nia mię­dzy zgru­po­wa­niami. Kurwa mać... sześć na­ro­do­wo­ści i zna­jąc ży­cie, sześć róż­nych re­gu­la­mi­nów. To bę­dzie lo­gi­styczny i pla­ni­styczny hor­ror.

– Ni­kogo lep­szego niż ty nie mamy, Ora­deo. Za­po­wie­dzia­łem już, że do­łą­czysz do sztabu i bę­dziesz wspie­rać ko­or­dy­na­cję ope­ra­cji.

Au­gu­sty­niak spoj­rzał na de­le­gatkę i przez krótką chwilę oboje mie­rzyli się wzro­kiem. Pro­wa­dzili przy tym niemą roz­mowę, próbę cha­rak­te­rów, po­dejść, bez­gło­śnych fint. Nie trwało to długo i było na tyle sub­telne, że sto­jący ze skrzy­żo­wa­nymi na piersi ra­mio­nami Dar­da­nele nie zwró­cił na to więk­szej uwagi.

– Ka­pi­tuła cię po­trze­buje, Ora­deo. Rok­sana zo­sta­nie z tobą w szta­bie – oznaj­mił bi­skup, udzie­la­jąc od­po­wie­dzi na nie­za­dane jesz­cze py­ta­nie. – Po­tem, kiedy bę­dzie już po wszyst­kim, od­sta­wisz dziew­czynę do Wa­ty­kanu. Tak jak zo­stało usta­lone.

– To się do­piero ucie­szy... – fuk­nęła Ora­dea.

– Co masz na my­śli? – Bi­skup zmarsz­czył krza­cza­ste brwi.

– No wła­śnie – do­dał Dar­da­nele i zer­k­nął z ukosa na de­le­gatkę. – Prze­cież jest za­wie­szona, wie, że nie może wziąć udziału w walce.

– Rok­sana jest prze­ko­nana, że je­śli zbliży się do bramy, roz­wi­kła ko­lejną część swo­jego kosz­maru – wy­ja­śniła Ora­dea. – Tak wy­da­rzyło się na Mo­ra­wach, za­głę­biła się w swoją wi­zję da­lej, kiedy zna­la­zła się przy bra­mie w kryp­cie pod pa­ra­fią. Ob­se­syj­nie uważa, że przy tak sil­nej ma­ni­fe­sta­cji jak w Chiusi della Verna, uda jej się prze­żyć ją do końca i cał­ko­wi­cie zro­zu­mieć.

– A to mo­głoby nam przy­spo­rzyć kło­po­tów, prawda? – mruk­nął Au­gu­sty­niak z za­gad­ko­wym uśmie­chem.

– W szta­bie bę­dzie bez­pieczna – po­wie­działa Ora­dea bez cie­nia wa­ha­nia. – Nie po­win­ni­śmy ry­zy­ko­wać, szcze­gól­nie bio­rąc pod uwagę przy­godę z to­ke­nem jej du­szy. Ona musi zo­stać zba­dana, a nie na­szpi­ko­wana ba­gne­tami.

– Otóż to – stwier­dził Au­gu­sty­niak. – No do­brze, mamy jesz­cze ja­kieś py­ta­nia? Kwe­stie pilne przed za­koń­cze­niem od­prawy? Nie? Do­brze. Wi­ka­riusz Po­lo­czek po­je­dzie z wami na Okę­cie i po­że­gna ka­no­ni­ków w imie­niu pol­skiej Ka­pi­tuły.

– Ty tego nie zro­bisz? – zdzi­wiła się Ora­dea.

– Nie, mu­szę zo­stać tu­taj i przy­go­to­wać go­spo­dar­stwo na nie­obec­ność ka­no­ni­ków – od­parł Au­gu­sty­niak. – Kar­dy­nał zwo­łał walne zgro­ma­dze­nie Ka­pi­tuły, kto wie, może bę­dzie po­trze­bo­wał so­jusz­ni­ków przy swoim boku. Nie zo­sta­wię War­szawy na pa­stwę Kor­do­wi­cza. Opo­zy­cja już zwie­trzyła krew, rzuci nam się do gar­deł. Nie tylko tu­taj, przede wszyst­kim w Wa­ty­ka­nie. Lep­szej oka­zji, żeby wy­rwać chrze­ści­jań­stwu przy­wódz­two, już nie zła­pią.

– Uwa­żasz, że Tutti we­zwie cię do Rzymu? – za­py­tał Dar­da­nele. – Je­śli tak się sta­nie, kto obej­mie pol­ską Ka­pi­tułę?

– Nie wiem, może we­zwie, może nie. Zna­leź­li­śmy się w sy­tu­acji, gdzie wszystko jest moż­liwe, a wo­kół czają się tylko wilki. A je­śli cho­dzi o za­stępcę, pra­cuję nad tym. – Au­gu­sty­niak uciekł wzro­kiem w bok, na ścianę, z któ­rej pa­trzył na niego re­print Matki Bo­skiej Czę­sto­chow­skiej. – Poza tym moja obec­ność na Okę­ciu mo­głaby wzbu­dzić nieco sen­sa­cji.

– Nie ro­zu­miem... – Ora­dea zer­k­nęła na bi­skupa.

– Je­śli po­jadę z wami i od­pro­wa­dzę ka­no­ni­ków do rampy sa­mo­lotu, to bę­dzie wy­glą­dało, jak­bym wy­słał was wszyst­kich na rzeź – wy­ja­śnił Au­gu­sty­niak. – A wy ma­cie prze­żyć. I wró­cić.

***

Szcze­rze wie­rzył w swoje ostat­nie słowa. Sły­szał o ofia­rach, które już te­raz po­nio­sła wło­ska ka­no­nia. A do­piero był po­czą­tek bi­twy. Bi­skup li­czył, że dla jego lu­dzi los okaże się ła­skaw­szy. Nie mógł te­raz wy­rwać się na mo­ment, zejść na dół i od­mó­wić cho­ciaż jedną ko­ronkę w ko­ściel­nej ka­plicy. Po­sta­no­wił więc po­wol­nym kro­kiem przejść po ob­wo­dzie stołu i po­mo­dlić się w du­chu, a po­tem ru­szył pro­sto do ga­bi­netu.

– No ja­sny chuj! – syk­nął wy­stra­szony na wi­dok wy­so­kiej syl­wetki brata Ze­nona, jak za­wsze po­nu­rego mni­cha. – Chcesz, że­bym do­stał za­wału?

– Ksiądz bi­skup ra­czy wy­ba­czyć. – Du­chowny ukło­nił się usłuż­nie.

– A to się jesz­cze okaże – rzu­cił Au­gu­sty­niak, sta­jąc za wła­snym biur­kiem, za któ­rym lu­bił sta­wać, żeby pod­kre­ślić, kto w tym po­koju jest pa­nem. – Mów. Z czym przy­cho­dzisz?

– Do­szło do wy­cieku.

– Ja­kiego wy­cieku? – Bi­skup zmru­żył oczy i na­stro­szył się jak dziki zwierz.

– Tego wy­cieku, księże bi­sku­pie – od­parł brat Ze­non. – Cho­dzi o...

– Wiem, o co cho­dzi! – wtrą­cił aro­gancko Au­gu­sty­niak.

Brat Ze­non zło­żył dło­nie z in­ten­cją prze­bła­ga­nia, a serce Jo­achima za­ło­mo­tało szyb­ciej.

– Kiedy? Gdzie? – za­py­tał, ana­li­zu­jąc w gło­wie, kto mógł pu­ścić parę.

– Tu­taj, w War­sza­wie. Przed trzema go­dzi­nami – od­parł brat Ze­non i sku­lił się jesz­cze bar­dziej. – Wiele się działo, pro­szę o wy­ba­cze­nie, uni­że­nie pro­szę...

– Tyle lat... By­łem prze­ko­nany, że już to prze­tra­wił. – Bi­skup spoj­rzał w otwarte sze­roko okno.

– Czy ksiądz bi­skup ży­czy so­bie, żeby za­jąć się tym pro­ble­mem jak za...

– Nie – wtrą­cił Au­gu­sty­niak bez wa­ha­nia. – Nie. Po pro­stu spro­wadź go tu­taj, kiedy wróci z Okę­cia.

Od­po­wie­działo mu głę­bo­kie ski­nie­nie mni­cha oraz me­ta­liczny dźwięk de­li­kat­nie za­my­ka­nych drzwi.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki