34,90 zł
Warszawa, rok 2014. Niemcy od kilku lat okupują polską stolicę. Po ulicach krążą patrole, a akty terroru i brutalne represje na obywatelach miasta stały się codziennością. Cały zachodni świat nie robi nic, by wyrwać Polskę z rąk okupanta.
Do Warszawy zbliża się Armia Czerwona. Udręczona stolica ma nadzieję na odzyskanie wolności, a Armia Krajowa przygotowuje się do powstania. Na Facebooku, Twitterze i Instagramie pojawiają się relacje ukazujące to, co się dzieje w kraju nad Wisłą. Do reszty świata zaczyna docierać, jaki los zgotowali warszawiakom Niemcy.
Polacy szykują się do ostatecznej rozgrywki. Jaki będzie jej finał?
Jakub Pawełek znany jako autor współczesnych powieści wojennych podejmuje temat Powstania Warszawskiego i szuka odpowiedzi na pytanie, czy jego pokolenie zachowałoby się podobnie do pokolenia Kolumbów. Jak wyglądałby powstańczy zryw w czasach Internetu i mediów społecznościowych?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 494
#Wawskie14
© 2017 Jakub Pawełek
© 2017 WARBOOK Sp. z o.o.
Redaktor serii: Sławomir Brudny
Redakcja i korekta językowa: Agnieszka Zub
Projekt graficzny, skład, eBook:Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux, [email protected]
Okładka: Paweł Gierula
ISBN 978-83-645-2394-6
Wydawca: Warbook Sp. z o.o.
ul. Bładnicka 65
43-450 Ustroń, www.warbook.pl
Przeglądał właśnie wykaz najnowszej dostawy, kiedy usłyszał syknięcie rozsuwanych drzwi. Podniósł wzrok, jednocześnie przyjmując usłużny, sztuczny uśmiech. Dziewczyna, która weszła do salonu, płynnym, wyuczonym ruchem ściągnęła okulary przeciwsłoneczne i przekrzywiła głowę, pozwalając gęstym blond lokom rozlać się po ramionach.
− Dzień dobry, pani Katarzyno – powiedział Damian i skinął w jej stronę. – Zamówienie jest gotowe do odbioru.
Katarzyna Rajska przeszła kilka kroków, nie zaszczycając chłopaka nawet przelotnym spojrzeniem. Zatrzymała się przy szklanej gablocie i odruchowo poprawiła charmsy z różowego złota, które zsunęły się poniżej nadgarstka. Uśmiechnęła się na widok leżącego za szklaną ścianą najnowszego modelu amerykańskiego smartfona.
− Otto! – zawołała dziewczyna w stronę drzwi i ponagliła kogoś ruchem dłoni. – Chodź! Już jest! Jaki on piękny!
Mężczyzna, który wszedł do salonu, wywołał w Damianie dreszcz niepokoju. Wysoki brunet o pewnym spojrzeniu prześlizgnął się wzrokiem po wnętrzu pomieszczenia. Chłopak znał pułkownika. Razem z Katarzyną dość często przychodzili do sklepu, w którym pracował. Niemiec głównie milczał. To zwykle wystarczało, by czuć do niego respekt.
− Dzień dobry, panie pułkowniku. Czuję się zaszczycony, że zechciał pan zajrzeć do naszego salonu – powiedział Damian szkolną niemczyzną.
− Dzień dobry – odparł po polsku Otto Schultz. – Co tam znalazłaś, kruszyno? – Oficer płynnie przeszedł na niemczyznę. Podszedł do dziewczyny i beznamiętnym wzrokiem otaksował gablotę.
− Widzisz te słuchawki? Każda szanująca się dziewczyna powinna je mieć. – Katarzyna stuknęła palcem w szybę gabloty. – Jeśli mi je ofiarujesz, ja dam ci dzisiaj coś równie cennego.
Pułkownik uśmiechnął się kącikiem ust. Oferta, którą złożyła mu Katarzyna, nie zrobiła na nim szczególnego wrażenia. Damian stwierdził, że dość leciwy żart dziewczyny musiał przestać śmieszyć pułkownika gdzieś w okolicach setnego razu.
− Proszę dorzucić do zamówienia te słuchawki. Wie pan, nie sposób jej odmówić – powiedział Niemiec.
− Naturalnie, panie pułkowniku. – Damian minął ladę, sięgnął do kieszeni po kluczyk i podszedł do gabloty. Wyjął słuchawki i podał dziewczynie. – Bardzo proszę. Chce pani sprawdzić, jak działają?
− Tak! – fuknęła po niemiecku. Damian zacisnął szczęki, uśmiechnął się i odwrócił. – Nie rozumiem, dlaczego zwracasz się do niego po polsku. Jeszcze chwila, a pomyśli, że rozmawia z równym sobie!
− Znałem pewnego majora z alei Szucha – zaczął Otto, odprowadzając Damiana wzrokiem. – Major Schneck bardzo lubił się wywyższać wśród ludzi z podbitych narodów. Trzymał ich żelazną pięścią. Najpierw w Holandii, potem we Francji, aż wreszcie przeniesiono go tutaj, do Warszawy.
− Chyba się panu majorowi nieco zmiękło. Poza naszą dzielnicą to miasto bezprawia – odparła dziewczyna, krzyżując ramiona na piersiach.
− Major Schneck nie potrafił zrozumieć, że terror nie działa na wszystkich, na Polaków zwłaszcza. Nie zrozumiał tego nawet wtedy, gdy na jego oczach mordowano żonę i dzieci, a jego samego wieszano na latarni przed domem – zakończył Schultz i pogładził Katarzynę po policzku. – Ja na szczęście rozumiem Polaków i nie muszę niczego udowadniać ani im, ani sobie.
Oficer podszedł do lady, zostawiając pobladłą dziewczynę kilka kroków za sobą. Katarzyna odetchnęła głęboko i rozejrzała się po salonie. Byli całkiem sami. Otto stał przy kontuarze i pochylony bębnił palcami o blat. Chłopak z obsługi zniknął gdzieś na zapleczu. Dziewczyna chrząknęła dla dodania sobie animuszu i podeszła do pułkownika.
− Coś długo go nie ma… − stwierdziła, wychylając się ku zapleczu.
− Zaraz przyjdzie, nie denerwuj się. – Uspokoił ją ruchem dłoni.
Damian pojawił się niespełna minutę później. Uśmiechnięty, z ozdobnym, kartonowym opakowaniem przewiązanym złotą wstążką. Chłopak położył pudełko przed Katarzyną. Dziewczyna przejęła pakunek, rozwiązała wstążkę i zdjęła solidne wieczko. Wewnątrz, w miękkiej wytłoczce spoczywał różowo-złoty telefon w jasnej, przylegającej do ekranu folii. Katarzyna ze wszystkich sił próbowała zachować zimną krew. Pisnęła coś pod nosem i powachlowała się otwartymi dłońmi, z trudem panując nad głupawym uśmiechem, który przykleił się do jej twarzy.
− Piękny! – Wyjęła iPhone’a z pudełka i obracała go w dłoniach. Pod palcami wyraźnie wyczuwała tłoczone na obudowie nadgryzione jabłko. – Doskonały.
− Proszę wybaczyć. – Damian schował się za ladą i otworzył zamek szyfrowy. Wyjął z sejfu książeczkę i wyprostował się z uśmiechem. Przeskanowana, natychmiast została zarejestrowana w systemie wraz z danymi właściciela. – Hasła do logowania i sieci.
− No, ja myślę… − Dziewczyna wyrwała książeczkę i wpisała odpowiednie kombinacje.
Kciuk raz po raz przesuwał się po ekranie, wtyczka słuchawek zniknęła wewnątrz złoconego gniazda. Katarzyna kiwnęła rytmicznie głową, potem drugi raz, by rozbujać się z telefonem w dłoni. Damian obserwował spode łba, jak kobieta unosi w górę iPhone’a i niby od niechcenia strzela serię zdjęć. Schultz przyglądał się scenie z pokerową twarzą. Miał w głowie bardzo wiele komentarzy, ale ostatecznie nie zdecydował się na żaden. Spojrzał na Damiana, który usilnie udawał, że wklepuje w komputer dane transakcji.
− Ile jestem winien? – zapytał po polsku.
− Dwa tysiące marek, panie pułkowniku – odpowiedział Damian. – Niestety, ceny towarów importowanych rosną bardzo szybko…
− Spokojnie. – Schultz uniósł dłoń w pojednawczym geście. – Wiem, wojna celna, sankcje, import nie jest już taki prosty jak kiedyś. Dziwi mnie fakt, że Amerykanie w ogóle nie zawiesili handlu z ziemiami podbitymi. To trochę… trąci hipokryzją, prawda?
Damian nie odpowiedział. Poczekał, aż mężczyzna położy odliczoną kwotę na ladzie. Bez słowa sięgnął po plik banknotów i wsunął go do odpowiedniej przedziałki w kasie fiskalnej. Nie miał odwagi, żeby przeliczyć gotówkę przy pułkowniku. Zatwierdził tylko finalizację sprzedaży i ponownie uśmiechnął się do Niemca.
− To wszystko, panie pułkowniku.
− Dziękuję – odpowiedział po polsku Schultz. – Kasia, chodźmy już.
Dziewczyna była jak w transie. Jej palce biegały po ekranie jak wystrzeliwane z karabinu pociski. Rozszerzone, pozbawione wyrazu oczy wydawały się patrzeć we wszystkie strony. Katarzyna zapadła się sama w sobie, co chwila uśmiechając się głupkowato do telefonu.
− Kaśka! – Otto krzyknął z taką mocą, że Damian mimowolnie podskoczył, a na plecach poczuł powoli cieknącą w dół strużkę potu.
Palce dziewczyny zatrzymały się jak porażone, a jej usta natychmiast ułożyły się w prostą kreskę. Nie próbowała podnieść wzroku, czekała potulnie na dalszy rozwój wydarzeń. Damian oparł mokre od potu dłonie o jasny blat.
− Zapłaciłem, możemy już iść – powiedział po niemiecku pułkownik. Bardzo powoli i bardzo przekonująco.
− Dobrze – wyszeptała Katarzyna. Posłusznie ruszyła ku wyjściu, chowając telefon do kieszeni białych, obcisłych dżinsów. Otto Schultz skinął Damianowi na pożegnanie, ale napięte jak postronki mięśnie chłopaka uniemożliwiły odwzajemnienie gestu.
Dopiero gdy za tą dwójką zamknęły się drzwi, sprzedawca wypuścił wstrzymywane w płucach powietrze. Dłonie miał tak mokre, jakby właśnie wynurzył się z basenu. Poczuł, jak koszula lepi mu się do pleców. Nawet nie zauważył, kiedy od strony zaplecza do salonu wszedł Tomek, drugi z pracowników, który akurat zajmował się fakturami.
– Coś taki mokry? Klima wysiadła?
− Co? – Damian podniósł wzrok znad ekranu komputera. – Nie, Niemiec tu był.
− Jak by nie patrzeć, ten sklep otwarto dla Niemców – skwitował Tomek.
− To był ten oficer, przyszedł razem z Rajską. Telefon sobie zamówiła.
− Aha… − mruknął Tomek. – No to nie zazdroszczę, gość jest trochę creepy. Ponoć ta jego dupa to tak średnio zadowolona, ale jak już raz złapał… Tacy jak on nie wypuszczają zdobyczy.
− Mhm, zauważyłem. – Damian przypomniał sobie zastygłą ze strachu Katarzynę. – Chociaż z drugiej strony, cholera wie, kto tam jest zdobyczą.
Knajpa była duszna i siwa od papierosowego dymu. Niemiec ciągnął kobietę ku schodom. Dziewczyna zręcznie lawirowała między stolikami i krzesłami, na których bujali się podpici oficerowie. Minęli kontuar, wpadli na strome, spiralne schody. Julia Sztajnberg nie opierała się, polowała na niego od dłuższego czasu. Na górze szybko znalazła właściwy pokój. Uśmiechnęła się, kiedy przekręcony zamek szczęknął metalicznie. Niemiec, pewien uległości dziewczyny, naparł na nią, ale ta błyskawicznie uniosła dłonie i zatrzymała oficera.
− Nie tak szybko – powiedziała z twardym akcentem. – Widzisz to łóżko? Usiądź wygodnie. Siadaj!
Oficer aż jęknął, gdy Julia pchnęła go w tył. Niemiec opadł na wyściełany aksamitną pościelą wysoki materac. Dziewczyna sięgnęła za głowę i po krótkiej chwili idealnie równe pukle rozlały się wokół jej twarzy, sięgając ramion. Julia zrobiła krok do przodu i rozpięła pierwszy guzik opinającej ciało, śnieżnobiałej koszuli. Oficer nerwowo zrzucił z siebie bluzę mundurową i zaczął mocować się z koszulką i paskiem do spodni. Dziewczyna powoli rozpinała guziki, a im niżej schodziły jej smukłe dłonie, tym mocniej falowała biodrami. Niemiec dyszał jak gotowy do szarży tur. Kobieta odwróciła się do klienta plecami i odrzuciła koszulę na bok. Wprawnym ruchem rozpięła zatrzask stanika, a chwilę później stała tuż przed czerwonym z podniecenia oficerem i masowała swoje krągłe piersi, co chwila ściskając się za nabrzmiałe sutki.
Tym razem był szybszy, złapał ją w talii i usadził na kolanach. Julia, przywykła do tego typu zabaw, poddała się, wyczekując właściwego momentu. Oficer lizał, ssał, przygryzał jej piersi, schodząc dłońmi coraz niżej. Dziewczyna wiedziała, czego Niemiec potrzebuje. Przyciskała jego głowę do swoich piersi, rytmicznie się poruszając. Igraszki znudziły mu się dość szybko. Wstał i rzucił Julię na łóżko. Zerwał z siebie resztki odzieży, wspiął się na dziewczynę i wsunął nabrzmiałą męskość między jej wilgotne uda. Dziewczyna oplotła go nogami i spięła je. Niemiec poruszał się rytmicznie, zderzające się ciała mlaskały od potu. Po chwili oficer uniósł się, a jego dłonie natychmiast powędrowały do piersi kobiety, rytmicznie podskakujących w takt kolejnych pchnięć. Julia wygięła się w łuk, umożliwiając mu jeszcze głębszą penetrację. Niemiec jęczał z rozkoszy, nie miał jednak zamiaru kończyć tak szybko. Wyszedł z niej i stanął, dysząc ciężko. Julia natychmiast odgadła jego pragnienia. Usiadła na brzegu łóżka i zaczęła zachłannie pieścić językiem wilgotnego od śluzu penisa. Oficer musiał przytrzymać się stojącego nieopodal krzesła, usta Julii masowały go coraz mocniej i szybciej. Odsunął jej głowę i kazał się odwrócić. Julia posłusznie uklękła na łóżku i lubieżnie oblizała wargi. Wypięła pośladki, odkrywając swoją kobiecość. Wszedł w nią brutalnie, aż do samego końca. Złapał ją za biodra i przyciskał do siebie. Dziewczyna krzyknęła, nabijała się na penisa i jęczała z rozlewającej się po ciele rozkoszy. Oficer nie był w stanie dłużej wytrzymać. Orgazm skumulował się w jego podbrzuszu i eksplodował wewnątrz Julii. Odrętwiały Niemiec zsunął się z dziewczyny i opadł na łóżko. Kobieta czuła, jak gorąca sperma wypływa z niej na pośladki i aksamitną pościel. Obróciła się do niego i przywarła ustami do jego ucha.
− Jak ty to robisz? – zapytała.
− Przy tobie robię się sprinterem. Za gorąca jesteś na długie dystanse – odparł, oddychając głęboko.
− Może poczekasz chwilę? – Julia podniosła się i niby przypadkiem przysunęła pierś do jego ust. – Noc jeszcze długa.
Oficer zaśmiał się, objął pochyloną nad nim Julię w talii i klepnął w tyłek. Dziewczyna odpowiedziała zadziornym jęknięciem. Niemiec spoważniał w ułamku sekundy.
− To może nie być takie proste, moja dziewczynko – powiedział. – Prawdopodobnie będę musiał wyjechać na jakiś czas.
− Wyjechać? Jak to? Gdzie? – zapytała Julia, podnosząc się i siadając w pościeli.
− Za Warszawę, nie wiem jeszcze, gdzie dokładnie. – Pokręcił głową. – Może gdzieś na północ, albo na południe. Rosjanie ruszyli, wszyscy wiedzieliśmy, że prędzej czy później do tego dojdzie.
− Rosjanie? – zapytała niby od niechcenia. – Kiedy?
− Kilka dni temu, zaczęło się na Białorusi. – Niemiec leżał na łóżku, podpierając tył głowy złożonymi rękami. – Ponoć strasznie przywalili. Na północy… Uch, ciężko. Tutaj pójdzie im najtrudniej. Spodziewaliśmy się, że będą nacierać właśnie na Warszawę. Nim dojdą do miasta, wrócę, a ty będziesz gotowa do wyjazdu. Nie bój się. – Usiadł i pogładził ją dłonią po odkrytym ramieniu. – Nie pozwolę, żebyś tu została. – Uśmiechnął się.
− Na pewno? – Swoją rolę opanowała do perfekcji.
− Na pewno. – Oficer skinął głową. Poczuł, jak między nogami budzi się do życia nowa energia. – Ale zanim wyjdę, chyba skuszę się na jeszcze jeden wyścig.
Julia uśmiechnęła się filuternie i pochyliła nad mężczyzną. Muśnięty językiem członek odpowiedział na zaczepki spazmatycznym drgnięciem. Niemiec jęknął przeciągle i ponownie klepnął dziewczynę w krągły pośladek. Ta odpowiedziała teatralnym jękiem i zerknęła ukradkiem na telefon.
Wyszła na Chmielną kilka godzin później. Ogródek przed lokalem pełen był stalowoszarych niemieckich mundurów i krótkich spódniczek polskich dziewczyn. Ciepła noc sprzyjała długiemu biesiadowaniu. Dudniące basy grającego w środku DJ-a wprawiały wnętrzności w przyjemne drżenie. Julia narzuciła kaptur na spięte w kucyk włosy i skręciła ku Nowemu Światu. Na przejściu przy Brackiej minęła niemiecki patrol. Znudzona grupka żołnierzy przechadzała się wzdłuż imitującej drewno fasady domu towarowego. Nawet nie zwrócili na nią uwagi. Na wszelki wypadek spuściła zakapturzoną głowę i wbiła wzrok w czubki butów.
Ponownie weszła na Chmielną. Do celu zostało jej ledwie kilka minut piechotą. Znała centrum jak własną kieszeń. Legalną pracę w Przystanku dostała kilka miesięcy temu, więc zdążyła już poznać większość stałych klientów. Patrolujący okolicę żołnierze też nie zmieniali się zbyt często. Chodziła tą drogą każdego dnia, już po kilku tygodniach dali jej spokój.
Julia przeszła na prawą stronę drogi i zwróciła się ku bramie prowadzącej między kamienice. Dla pewności zatrzymała się przy reklamie wyświetlanej na szerokim ekranie zainstalowanym wzdłuż fasady. Ciekłokrystaliczna matryca mieniła się tysiącami pikseli, układających się w sylwetkę niemieckiego żołnierza chroniącego własną piersią przerażoną kobietę. Animowany mężczyzna unosił broń i składał się do strzału w stronę nacierającego czerwonego monstrum.
Julia uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała w bok. Poza kilkoma niemieckimi żołnierzami i wozem ewakuacji medycznej, który stał przy jednej z kamienic, deptak świecił pustkami. Godzina policyjna obejmowała wszystkich, jedynymi uprawnionymi do poruszania się po dwudziestej pierwszej byli pracownicy niemieckich lokali. Ukontentowana wynikami szybkiej obserwacji, sięgnęła do kieszeni bluzy po paczkę papierosów. Zaciągnęła się głęboko, po czym zniknęła w mroku bramy.
Dziedziniec po drugiej stronie zajmowało kilkanaście aut, wszystkie miały niemieckie numery rejestracyjne. Większość wyższych rangą oficerów lokowano w centrum Warszawy wraz z rodzinami. Polityka wynaradawiania przez kilka lat pozbawiła warszawiaków całych przecznic.
Dziewczyna weszła w wąską alejkę między drzewami. Pośród szerokich koron wierzb czerniła się ruina szkoły podstawowej. Zbombardowana jeszcze podczas kampanii wrześniowej, straszyła osmalonymi kikutami kominów. Niemcy nie kwapili się z odbudową, podobnie jak z edukacją polskiej młodzieży.
Julia oparła się o podziurawioną odłamkami ścianę i dopaliła papierosa, obserwując jednocześnie drogę, którą przyszła. Nikt jej nie śledził, przynajmniej nie na piechotę. Wyciągnęła telefon i odblokowała ekran. Przesunęła kciukiem kolejny zestaw aplikacji i wybrała właściwą. Stuknęła ikonę oznaczoną logo producenta aparatu i odczekała kilka chwil. Ekran wypełniła mapa najbliższej okolicy; poza liniami ulic i siatką budynków matryca nie wyświetliła żadnego dodatkowego symbolu. Sygnał wysłany przez aparat nie został odebrany i zwrócony przez żadne potencjalnie niebezpieczne urządzenie. Niebo nad Julią było bezpieczne.
Dziewczyna wyjęła miniaturową kartę z gniazdka w telefonie i zamknęła ją w przeźroczystym pudełeczku. Obeszła ruiny od drugiej strony i skierowała się tam, gdzie jeszcze kilka lat wcześniej było tylne wyjście prowadzące na niewielki plac zabaw. Julia wspięła się na hałdę cegieł i stanęła przy wysokim murze. Bezgłośnie przeliczyła cegły, wyjęła tę właściwą, a następnie schowała kartę w skrzynce kontaktowej i włożyła cegłę na miejsce. Postanowiła nie wracać tą samą drogą. Po raz kolejny przeskanowała niebo w poszukiwaniu dronów i ruszyła ku kamienicom. Kilka chwil później przecisnęła się przez opuszczoną piwnicę i weszła na klatkę schodową. O tej godzinie nikt nie decydował się nawet na wyjście na papierosa. Szybkim krokiem przeszła przez hol i otworzyła drzwi. Zwykle puste o tej porze Aleje Jerozolimskie pełne były zmierzających na zachód wojskowych ciężarówek i transporterów. Julia poczekała, aż kolumna przetoczy się przez ulicę. Potem pobiegła, ile sił w nogach, prosto w mrok.
Damian ziewnął przeciągle, przeczesał dłonią nieco przydługawe włosy i poprawił pałąk słuchawek, który zsunął mu się na kark. Choć był koniec czerwca, z nieba lał się wyraźnie już letni żar. Chłopak nigdy nie przepadał za upałami w mieście. Budynki nagrzewały się jak piece hutnicze; trampki, które nosił na stopach, zapadały się w ciemnych plackach asfaltu. Nawet liście na drzewach, zwykle zielone i soczyste, teraz przypominały wyjęty z piekarnika papirus.
Gdyby nie krótka przerwa między kolejnymi utworami, nawet by ich nie usłyszał. Stłumiony krzyk zatrzymał go w pół kroku. Chłopak rozejrzał się nerwowo na boki i zsunął słuchawki na szyję. Ludzie, którzy do tej pory towarzyszyli mu na ulicach i chodnikach, pośpiesznie wchodzili do mijanych lokali, bram i klatek schodowych. Damian podszedł do skrzyżowania Dobrej i Leszczyńskiej, po czym wychylił się nieznacznie zza rogu kamienicy. Boisko szkoły podstawowej pełne było wojskowych ciężarówek i krzątających się wokół niemieckich żołnierzy. Bramę wjazdową tarasował kołowy transporter opancerzony. Stojący w wieżyczce Niemiec znudzonym wzrokiem lustrował najbliższą okolicę.
Drzwi szkoły otworzyły się z głośnym hukiem. Żołnierze, którzy do tej pory stali przy wejściu, wyraźnie się ożywili; lufy karabinów uniosły się w górę. Damian przełknął ślinę. Pierwsza wyszła jedna z nauczycielek. Dzieci uczepione jej spódnicy szlochały i krzyczały, chowając twarze w fałdach materiału. Za pierwszą grupką pojawiły się kolejne; białe jak pergamin twarze obracały się na wszystkie strony. Dzieci nie odstępowały opiekunów na krok, kolorowe sukienki mieszały się z chłopięcymi koszulkami. Prowadzący ich żołnierze wskazywali na opuszczone klapy ciężarówek i popychali bardziej opornych. Jeden z nauczycieli próbował pertraktować, błagając niemieckiego oficera o zmiłowanie. Znudzony skomleniem mężczyzny oficer skrzywił się i wymierzył mu solidny policzek. Nauczyciel cofnął się o krok i zdążył tylko unieść pięść, a karabinowa kula przeszyła jego ciało, rzucając nim na wysypaną szutrem bieżnię. Potem zaczęło się nieuniknione.
Kilkoro dorosłych zdecydowało się na paniczną ucieczkę, dzieci zaczęły krzyczeć jeszcze głośniej, siadały na ziemi i kuliły twarze do kolan. Oficer biegał między swoimi ludźmi i wykrzykiwał kolejne rozkazy. Ożywił się też żołnierz w wieżyczce transportera− przycisnął kolbę karabinu maszynowego do barku i zgrał przyrządy celownicze. Niemcy byli zdezorientowani. Nauczyciele i dzieci rozbiegli się na wszystkie strony jak mrówki uciekające z płonącej kolonii. Kiedy jeden z wychowawców próbował wspiąć się na siatkę, niemiecki żołnierz nie wytrzymał presji. Widział, że nie dogoni uciekiniera, więc zamiast tego wypalił prosto w jego plecy. Śnieżnobiała koszula zabarwiła się jaskrawym, czerwonym kleksem.
− Skurwysyny… − Usłyszał tuż za uchem Damian. Kilkoro warszawiaków przystanęło obok. Zasłaniali usta lub zaciskali opuszczone wzdłuż ciała pięści.
− Mój Boże, tam są dzieci! – Głos kobiety złamał się jak zapałka.
− No i gdzie się podziali bohaterowie z podziemia? – parsknął ktoś z tyłu.
Trafiony w plecy nauczyciel zsunął się z siatki na trawę, tumult rósł z każdą sekundą. Oficer nie miał już szans, by zapanować nad swoimi ludźmi. Kolejni żołnierze składali się do strzałów, ogniki wyrastały u wylotów luf jeden po drugim. Kule kosiły jednakowo, bez względu na wiek i płeć. Kanonada trwała kilkanaście sekund, a potem po prostu się urwała. Ocaleli skulili się w oczekiwaniu na śmiertelne ciosy. Niemiecki oficer oddychał głęboko, jego udekorowana odznaczeniami pierś unosiła się w rytm nierównych oddechów. Chodził między trupami, wydawał kolejne rozkazy, ale tym razem podwładni posłuchali.
− Dzieci, zastrzelili nawet dzieci! – Kobieta, która stała obok Damiana, ledwie trzymała się na nogach.
− Skurwysyny, dlaczego nikt ich teraz nie wysadzi? – dał się słyszeć z tyłu męski głos. – Jak trzeba rozwalić autobus, to AK-owcy pierwsi, ale jak armia, to srają po gaciach!
− Wpierdol dawnoś pan nie dostał? To wina Armii Krajowej? No, powiedz pan?! – Do kłótni dołączył się jeszcze jeden głos. Damian nie musiał odwracać głowy, żeby przypisać go do jakiegoś wyrywnego młodzieńca.
− Gdzieś był, jak pięć lat temu Niemcy bombardowali Warszawę?!
− Ludzie! Szacunku nie macie? Tam dzieci leżą! – krzyknęła kobieta.
Damian wolał nie kusić losu. Niemieccy żołnierze coraz chętniej odwracali wzrok w stronę zbiegowiska. Chłopak odszedł kilka kroków i wrócił do poprzedniego skrzyżowania. Przeszedł na drugą stronę ulicy i nałożył słuchawki na uszy. Następny kawałek, który miał zgrany na swojego smartfona, puścił tak głośno, jak pozwalały ustawienia aparatu.
Przeszedł na Wybrzeże i skręcił na południe. Tuż przy brzegu Wisły straszył niedokończony gmach Centrum Nauki imienia Kopernika. Betonowy kolos pozbawiony był wszystkich szyb, rdzawe płyty, które pokrywały fasadę, sczerniały, część odpadła lub została oderwana siłą wybuchów. Damian pamiętał, że podczas kampanii wrześniowej w budynku broniła się grupa polskich żołnierzy. Dopiero rajd niemieckich samolotów zmiótł dach i pogrzebał obrońców pod gruzami. Niemiecka administracja nie spieszyła się z odbudową.
Chłopak minął obstawiony przez Niemców plac i niewielki parking, na którym ustawiono wyrzutnię pocisków przeciwlotniczych. Radzieckie samoloty coraz częściej zapuszczały się nad okupowaną stolicę. Dawało to pewne nadzieje, ale Damian nie miał złudzeń. To miasto było stracone dla wszystkich; już dawno utopiło się we własnej krwi.
Skręcił w Tamka. Po drodze minęło go kilka samochodów na niemieckich rejestracjach. Słońce nie prażyło tu tak bardzo, schowało się za dachami okolicznych kamienic. Spojrzał na drugą stronę ulicy, gdzie na parapecie okiennym jednego z budynków prężył się rudy kocur. Kot obserwował okolicę, wodząc na lewo i prawo pozbawionym wyrazu wzrokiem. Wydawał się w ogóle nie zauważać Damiana, który zapatrzony w zwierzaka omal nie wpadł na szarżującą z naprzeciwka babulinę niosącą foliowe reklamówki. Przeprosił uprzejmie staruszkę i zatrzymał się na przejściu dla pieszych, odruchowo rozglądając się na boki. Kilkadziesiąt metrów dalej, na skrzyżowaniu, wyrastał elektroniczny banner, na którym wyświetlała się reklama najnowszego filmu, wchodzącego na ekran niemieckiego kina w dzielnicy rządowej. Animowany plakat przedstawiał wynurzający się z głębin niemiecki okręt podwodny. Damian westchnął i właśnie miał wchodzić na pasy, gdy banner zadrżał. Reklama najpierw stała się nieco ciemniejsza, by za chwilę rozmazać się i zgasnąć. Chłopak zmarszczył brwi. Kilka sekund później prostokątny ekran wypełnił obraz ceglanej ściany wymalowanej w biało-czerwone barwy. Damian rozejrzał się na boki; poza nim w okolicy nie było żywego ducha. Na ekranie animował się pomalowany czarnym sprayem nierówny znak Polski Walczącej. Chwilę później ekran zgasł.
Damian przebiegł przez przejście, nie zwracając uwagi na trąbiącego przed zebrą Volkswagena. Wpadł na ulicę Smulikowskiego i kilka chwil później wcisnął na domofonie jednego z budynków guzik oznaczony dwunastką. Zapomniał, że matka zawsze podnosiła słuchawkę domofonu, nim otworzyła drzwi. Wbiegł na trzecie piętro i z rozmachem wszedł do mieszkania.
− Mamo! Mamo, nie uwierzysz… − Stanął w progu kuchni jak wryty.
Izabela, matka Damiana, siedziała na krześle, zasłaniając usta dłonią. Damian ostrożnie przestąpił próg pomieszczenia.
− Mamo, co się stało? – zapytał. Przez dłuższą chwilę stał w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję. – Mamo!
Izabela podniosła czerwone od łez oczy. Damian poczuł suchość w gardle, serce biło mu coraz szybciej.
− Mamo! Co się dzieje?!
− Karolinka… Karolinka nie żyje – powiedziała kobieta. Spod zaciśniętych mocno powiek popłynęły rzęsiste łzy. – Powiedziałam Weronice, że dzisiaj nie mogę pójść po nią do szkoły, bo mam występ. Weronika poszła ją odebrać, specjalnie wcześniej wyszła z pracy... Powiedziała, że odrobi, że zostanie dłużej. Tam, w szkole… Mój Boże, to mogłam być ja…
Damian skarcił się w duchu. Kiedy patrzył na to, co działo się na szkolnym boisku, nawet przez sekundę nie pomyślał o matce. Dobrze wiedział, że czasami odbiera po lekcjach córkę sąsiadki. Zupełnie o tym zapomniał – skarcił się w duchu. Na samą myśl o tym, że mógł patrzeć na poniewieranego przez Niemców trupa swojej matki, poczuł suchość w gardle. Bez namysłu przykucnął i objął ją ramionami.
− Nic się nie stało, mamo. Nam się nic nie stało. Nie bój się – powtarzał. – Nam się nic nie stanie. Nie pozwolę na to.
− To mogłam być ja… − łkała Izabela. – Boże, jak mi wstyd. Skąd miałam wiedzieć?!
− Nie bój się – powtórzył jeszcze raz Damian. – Nic nam nie będzie. Straciliśmy już zbyt wiele.
Jan Zieliński siedział na krześle i bawił się kubkiem z herbatą. Napar zdążył już wystygnąć, a wzdłuż ścianek kubka zaczynał się tworzyć brązowy, nieregularny nalot. Poza Zielińskim w kuchni przebywała jeszcze trójka milczących postaci. Nie byli szczególnie rozmowni; jeśli już wyrzucali z siebie jakieś uwagi, odnosiły się one do spóźnialskich kurierów i ryzyka, jakie wiązało się z ich wykorzystaniem. Zieliński nie podzielał tego poglądu − technologia, choć zdecydowanie szybsza, często bywała zawodna.
Mężczyzna spojrzał na elektroniczny zegar zamontowany w obudowie okapu. Kurier miał jeszcze dwie minuty – jak znał chłopaka, powinien być punktualnie. Zieliński nie miał powodu, by na niego psioczyć.
Dzwonek w drzwiach odezwał się charakterystycznym, metalicznym jazgotem. Porucznik odruchowo sięgnął dłonią do przewieszonej pod pachą kabury. Oficerowie w kuchni ożywili się. Wystarczyło kilka sekund, by ślamazarne do tej pory postaci rozlokowały się w pomieszczeniu z gotową do strzału bronią.
Jazgot alarmu ucichł po ustalonej sekwencji kolejnych dzwonków. Zieliński wyjął z kabury wytłumionego Glocka i ostrożnie przysunął go do drzwi. Zamontowana na klatce schodowej kamerka pozwalała na skontrolowanie gościa. Gdyby okazał się nim ktoś inny niż kurier, Zieliński nie miałby problemu, by pozbyć się natręta przez pilśniową płytę.
Porucznik sprawdził podgląd. Chłopak w czapce z daszkiem stał cierpliwie na korytarzu i wystukiwał stopą rytm jedynie sobie znanej piosenki. Zieliński otworzył zamek i wpuścił kuriera do środka.
− No siema, młody – powiedział Zieliński. Glock powędrował do kabury. – Jakieś problemy?
− Nie, co jakiś czas robiłem skany, nikt mnie nie śledził, panie poruczniku – odpowiedział Tomek Siekanowicz, ściągając z uszu słuchawki. Spod bejsbolówki wystawały kosmyki jasnych jak słoma włosów.
− Dobrze. – Cichociemny skinął głową. – Daj przesyłkę.
Chłopak zrzucił niewielki plecak z przytroczoną do niego deskorolką i otworzył główną kieszeń. Wyjął termos i odkręcił dno. Niewielkie pudełeczko z kartą pamięci powędrowało do Zielińskiego.
− Dzięki. − Jan obejrzał pudełko i uśmiechnął się do kuriera.
− Żaden problem, Tango – odpowiedział Siekanowicz i mrugnął porozumiewawczo.
− No, to spadaj. – Zieliński wskazał drzwi. – Uważaj na tej desce, żebyś sobie nóg nie połamał.
− Lajtowo, panie poruczniku. – Kurier zasalutował niedbale i zniknął za drzwiami.
Przesłuchanie dostarczonego materiału zajęło im niespełna godzinę. Większość czasu spędzili na przysłuchiwaniu się dźwiękom cielesnych rozkoszy. Podczas całego nagrania wymieniono ledwie kilkanaście zdań, mimo to materiał okazał się znacznie cenniejszy niż początkowo zakładano.
Tango stał oparty o niską komodę i bębnił palcami po froncie szuflady. Pozostali mężczyźni przyglądali się stojącemu na stoliku komputerowi; część z nich wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. Jeden z oficerów Armii Krajowej odpalił papierosa i wypuścił pod sufit kłąb błękitnego dymu. Zieliński przetarł nieogolony od kilku dni zarost i pomasował wysunięty podbródek. Informacje były cenne. Plotki docierały do nich od kilku dni, ale do tej pory nie usłyszeli tych wiadomości z ust niemieckiego oficera. Porucznik wiedział, że Niemcy już kilkukrotnie podsuwali im spreparowane informacje. Tym razem mogło być podobnie.
− Kto to dostarczył? – zapytał oficer palący papierosa. – Sztajnberg?
− Mhm… − mruknął Tango, kiwając głową.
− A jeśli to fake? Raz już nas prawie wybili. Nie mam zamiaru ponownie pakować się Niemcom pod lufy – odpowiedział AK-owiec. – Pamiętacie, jak to się skończyło ostatnim razem?
− Pamiętamy – odburknął.
− No więc właśnie. – Orion wydął usta w grymasie niezadowolenia. – Jeśli przez to nagranie czeka nas powtórka z rozrywki, to sorry, ale nie dziękuję.
− Wiem, Orion – odpowiedział Tango. – Ale tak czy siak, warto się tym zainteresować. Podobne pogłoski dotarły do nas już kilka dni temu, z wielu źródeł.
− Komenda Główna może potwierdzić te informacje w Londynie. Mają łączność. – Orion przechylił się do przodu i oparł łokcie na kolanach.
− Rosjanie ruszyli z ofensywą na Białorusi, biją Niemców na całej długości frontu. Jeśli ten szwab mówił prawdę, mogą być nad Wisłą za półtora miesiąca – rzucił drugi z oficerów. – Nie wydaje wam się to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe?
− No nie wiem, czy to rzeczywiście taka wspaniała wiadomość – mruknął Orion. – To jakby wpaść z deszczu pod rynnę. Serio myślicie, że pod Sowietami będzie nam lepiej?
Pytanie zawisło w powietrzu. Wszyscy jak jeden mąż obawiali się Rosjan. Choć razem z nimi szła Pierwsza Armia, zachowanie Moskwy było całkowicie nieprzewidywalne. Większość pamiętała zdradzieckie uderzenie z września dwa tysiące dziewiątego roku. Od dwóch tygodni opierali się niemieckiej ofensywie, walczyli o każde miasto, każdy metr ziemi. Już wtedy większość zdawała sobie sprawę, że dalszy opór to tylko odraczanie wyroku. Mimo to walczyli dalej, robili to, co potrafili najlepiej. Kiedy ruszyli Rosjanie, sprawa była już przesądzona. Wielu uciekło poza granice kraju, równie liczni zeszli do podziemia i kontynuowali walkę. Teraz historia zatoczyła koło. Szykowali się do ostatecznej rozgrywki i ponownie liczyli na wątpliwego sojusznika. Zieliński miał nadzieję, że tym razem los nie okaże się tak przewrotny.
− Orion. – Tango skinął na oficera ćmiącego właśnie papierosa. – Zrób kopię nagrania, a najlepiej kilka, tak dla pewności. I przekaż do Komendy Głównej, niech to sprawdzą. Musimy być przygotowani.
− Jasne. – Orion machnął ręką i obrócił komputer w swoją stronę.
− Przygotowani na co? – zapytał milczący do tej pory Cichociemny.
− Na to, po co nas tutaj zrzucili.
Przespał może ze trzy godziny i zwlókł się z łóżka jeszcze bardziej zmęczony niż wieczorem. Wciągnął spodnie i poszedł do łazienki. Umył zęby, nie patrząc w lustro; czuł, że razem z pastą wypluwa do umywalki kilka kropel krwi. Przepłukał usta wodą, żeby pozbyć się metalicznego zapachu, i podniósł wzrok. Wory pod oczami, niezdrowa, szara cera, pozbawiona wyrazu twarz. Od jakiegoś czasu już się nie dziwił, że wciąż nie znalazł sobie dziewczyny. Gdyby matka nazwała go Edwardem, zacząłby podejrzewać, że urodził się wampirem. Zamknął za sobą drzwi i wszedł do dusznego przedpokoju. Izabela krzątała się po kuchni, przygotowując śniadanie. Zawsze kiedy próbowała o czymś zapomnieć, nuciła pod nosem jakąś piosenkę. Damian rozpoznał melodię już po kilku taktach.
− Hej, mamo – powiedział z uśmiechem, stając w progu niewielkiej kuchni.
− Późno wstałeś, śpiochu – odparła, odwracając się w stronę syna. Zmęczenie widoczne na jego twarzy było niczym w porównaniu z udręczeniem malującym się w oczach Izabeli. Chłopak przełknął ślinę.
− Tak… Ciężko mi się było przemóc. – Podrapał się po zmierzwionych włosach i ziewnął przeciągle.
− Na wieszaku masz koszulę, uprasowałam. – Izabela wskazała na korytarz. – Ubierz się i chodź na śniadanie. Musisz zaraz wychodzić.
− Mhm…
Koszula nie opinała już ciała tak szczelnie jak kiedyś. Gdy Niemcy przejęli władzę w Warszawie, pozamykali większość obiektów sportowych lub ograniczyli możliwość korzystania z nich do minimum. Chłopak ćwiczył więc w domu, ale mozolne powtarzanie serii pompek, podciągnięć na drążku i przysiadów z prowizoryczną sztangą szybko mu się znudziło. Równie prędko zaczęła spadać forma, a po silnych, wyraźnie zarysowanych mięśniach zostało tylko blade wspomnienie. Damian zapiął guziki koszuli i wrócił do kuchni. Na stole parowała już jajecznica i kubek gorącej herbaty. Wystarczyło jedno pociągnięcie nosem, by żołądek odezwał się basowym pomrukiwaniem. Chłopak oblizał wargi i usiadł na lekko rozchybotanym krześle.
− Smacznego – powiedziała Izabela, siadając po przeciwnej stronie stołu i podnosząc do ust filiżankę kawy.
− A ty? Nie jesz? – zapytał.
− Nie jestem głodna. Kawa i papieros to jest to, czego teraz potrzebuję najbardziej.
− Nie możesz nic nie jeść. Chudniesz! Czasami występujesz do późna w nocy, martwi mnie to – wtrącił Damian, pochłaniając kolejne kęsy jajecznicy.
− Niemcy wykończą nas szybciej, synku. – Izabela wykrzywiła twarz w sztucznym uśmiechu. − Każdego wieczoru każą mi śpiewać, tańczyć, robić z siebie idiotkę! Tam nie mam żadnego wyboru, tutaj mogę przynajmniej zdecydować, czy mam ochotę zeżreć czerstwą kanapkę teraz, czy za pięć minut.
− Mamo… − Damian westchnął ciężko. – Mówiłem ci wczoraj…
− Wiem, Damian, wiem – przerwała. – Jedz już. Lepiej, żebyś się nie spóźnił.
Resztę śniadania dojadł w milczeniu. Izabela nie zareagowała, gdy wstał od stołu i odłożył brudne naczynia do zlewu. Kiedy wychodził z kuchni, matka wciąż siedziała przy niemal pełnej filiżance kawy. Papieros w jej dłoni wypalił się prawie do połowy.
Chłopak wrócił do pokoju, spakował do plecaka butelkę wody, podkoszulek, portfel z dokumentami i kilka innych drobiazgów. Podłączył słuchawki do telefonu i…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej