Purpurowy zmierzch - Jakub Pawełek - ebook

Purpurowy zmierzch ebook

Jakub Pawełek

4,4
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Władimir Putin oraz połowa przywódców Przymierza, skomplikowanego sojuszu Rosji, Polski i innych krajów Europy Wschodniej, nie żyje! Ocalali budzą się w nowej rzeczywistości. Rosyjskie imperium musi trwać, a na jego czele staje człowiek, który ponad wszystko pragnie odmienić bieg historii... Europa Zachodnia pogrąża się w fali zamachów, jakiej świat jeszcze nie widział... Amerykańskie wojska są o krok od zdominowania Arktyki, od Spitsbergenu aż po lodowe wybrzeża Morza Karskiego. Globalny ład przestaje istnieć. Jakub Jastrzębski oraz międzynarodowa jednostka specjalna Radegast podnoszą się z druzgoczącego ciosu. Staje przed nimi zadanie, które zadecyduje o dalszych losach Przymierza oraz ich samych...

 

 

 

W cyklu ukazały się:

 

1. WSCHODNI GROM

2. PERSKI PODMUCH

3. KAUKASKI PŁOMIEŃ

4. PIERŚCIEŃ OGNIA

5. ARKTYCZNY BRZASK

6. PURPUROWY ZMIERZCH

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 902

Oceny
4,4 (114 oceny)
67
34
9
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



JAKUB PAWEŁEK

Pur­pu­ro­wy zmierzch

© 2020 Ja­kub Pa­we­łek

© 2020 WAR­BO­OK Sp. z o.o.

Re­dak­tor se­rii: Sła­wo­mir Brud­ny

Re­dak­cja i ko­rek­ta ję­zy­ko­wa: Agniesz­ka Paw­li­kow­ska

eBo­ok:Ilo­na i Do­mi­nik Trze­biń­scy Du Châte­aux, ate­lier@du­cha­te­aux.pl

Ilu­stra­cja na okład­ce: To­masz Two­rek

Pro­jekt okład­ki: Pa­weł Gie­ru­la

ISBN 978-83-65904-57-7

Wy­daw­ca: War­bo­ok Sp. z o.o.ul. Bład­nic­ka 6543-450 Ustroń, www.war­bo­ok.pl

Rozdział I

Kan­da­łak­sza, Ro­sja | 3 czerw­ca 2025, go­dzi­na 04:30

Zmru­żył oczy, przy­glą­da­jąc się ob­ra­zo­wi trans­fe­ro­wa­ne­mu na ekran z gło­wi­cy ob­ser­wa­cyj­nej dro­na. Sztab ba­ta­lio­nu prze­ka­zał im szcze­gó­ło­wy ra­port już ja­kiś czas temu, mimo to Wo­znia­kow­ski wo­lał po­twier­dzić przy­pusz­cze­nia zwia­dem.

Od­le­gły o nie­speł­na trzy czwar­te mili kom­pleks prze­my­sło­wy na po­zór nie róż­nił się wie­le od oczysz­czal­ni ście­ków, któ­rą za­ję­li kil­ka dni wcze­śniej. Pa­rę­na­ście bu­dyn­ków, roz­sia­nych na prze­strze­ni może dzie­się­ciu hek­ta­rów. Część za­bu­do­wy po­chło­nę­ły pło­mie­nie, któ­re ogar­nę­ły kom­pleks po ostrza­le HI­MARS-ami. Zda­rza­ły się jed­nak be­to­no­we kloc­ki, któ­re wy­da­wa­ły się ab­so­lut­nie nie­na­ru­szo­ne. Wo­znia­kow­ski sku­pił się wła­śnie na nich.

– No po­każ, kot­ku, co masz w środ­ku – po­wie­dział sam do sie­bie.

Nie­wiel­ki ekran na sta­no­wi­sku do­wód­cy przy­bli­żył ob­raz dwu­pię­tro­wej bry­ły z okna­mi po­zba­wio­ny­mi szyb. Fa­sa­da po­ora­na była licz­ny­mi klek­sa­mi ode­rwa­ne­go tyn­ku, mię­dzy czer­wo­ny­mi ce­gła­mi sza­rzy­ła się siat­ka za­pra­wy mu­rar­skiej.

– Wiem, że tam sie­dzi­cie… Zo­ba­czy­my, czy te­raz też bę­dzie­cie tacy cwa­ni. – Wo­znia­kow­ski prze­łą­czył tryb ob­ser­wa­cji na wid­mo ter­micz­ne.

Kom­pleks stra­cił wszyst­kie ko­lo­ry. Zie­leń ota­cza­ją­cych kom­bi­nat la­sów i czer­wień pło­mie­ni za­stą­pi­ła czerń zim­ne­go ka­mie­nia oraz bia­łe, roz­grza­ne pla­my tlą­cych się wciąż po­ża­rów.

Dron przy­pi­sa­ny do ma­szy­ny Wo­znia­kow­skie­go wi­siał w po­ło­wie dro­gi mię­dzy kom­pa­nią czoł­gów a pierw­szy­mi za­bu­do­wa­nia­mi. Żeby zaj­rzeć do środ­ka, ka­pi­tan mu­siał pod­le­cieć nie­co bli­żej, a to wią­za­ło się z nie­bez­pie­czeń­stwem. Dron tyl­ko w teo­rii był nie­wi­docz­ny. Pod­nieb­ne­mu zwia­dow­cy za­gra­ża­ło wy­kry­cie i ze­strze­le­nie byle se­rią z au­to­ma­tu. Wo­znia­kow­ski po­sta­no­wił jed­nak za­ry­zy­ko­wać.

Pchnął ana­log na kon­so­li ste­ro­wa­nia, dron za­szu­miał ro­to­ra­mi i prze­su­nął się jesz­cze kil­ka­dzie­siąt jar­dów do przo­du. Za­stygł te­raz nad nie­wiel­kim je­zior­kiem, oto­czo­nym wy­so­ki­mi brzo­za­mi. Opty­ka z tej od­le­gło­ści po­zwa­la­ła na do­kład­niej­szą ob­ser­wa­cję. Ka­me­ra ter­micz­na prze­śli­zgnę­ła się po fa­sa­dzie bu­dyn­ku. Wo­znia­kow­ski uśmiech­nął się.

– Mam cię – rzu­cił pod no­sem.

Snaj­per po­ło­żył się na sto­le w głę­bi po­miesz­cze­nia na dru­gim pię­trze. Nie­ru­cho­my, przy­tu­lo­ny do po­dusz­ki po­licz­ko­wej swo­je­go ka­ra­bi­nu lu­stro­wał przed­po­le. Za­pew­ne nie miał po­ję­cia, że kil­ka­set jar­dów przed nim wisi…

Błysk bie­li za­sło­nił na uła­mek se­kun­dy za­sty­głą syl­wet­kę Ro­sja­ni­na. Wo­znia­kow­ski nie zdą­żył na­wet mru­gnąć. Tra­fio­na pół­ca­lo­wą kulą ma­szy­na roz­pa­dła się na set­ki odłam­ków i znik­nę­ła w sza­rej mgieł­ce.

– Kur­wa mać… – za­klął ka­pi­tan. To by było na tyle w kwe­stii zwia­du.

Ob­li­zał war­gi i po­dra­pał się w pod­bró­dek, na któ­rym zdą­żył się po­ja­wić szorst­ki za­rost. Bę­dzie ata­ko­wał uzbro­jo­ny tyl­ko w in­for­ma­cje uzy­ska­ne ze szta­bu. Nie przy­po­mi­nał so­bie, by kie­dy­kol­wiek skoń­czy­ło się to dla nie­go bez żad­ne­go uszczerb­ku.

Kom­pa­nia ru­szy­ła do na­tar­cia kwa­drans póź­niej, przy akom­pa­nia­men­cie głu­che­go dud­nie­nia lek­kich moź­dzie­rzy. Czoł­gi Wo­znia­kow­skie­go roz­dzie­li­ły się na dwie gru­py. Jed­na mia­ła ude­rzyć na kom­pleks od po­łu­dnia, prze­su­wa­jąc się wzdłuż li­nii ko­le­jo­wej. Dru­ga, zło­żo­na z dwóch peł­nych plu­to­nów Abram­sów, otrzy­ma­ła za­da­nie wy­su­nię­cia się na pół­noc od kom­plek­su i za­sko­cze­nia prze­ciw­ni­ka od flan­ki. Wspie­ra­ni przez pie­cho­tę oraz Bra­dleye mie­li zgnieść opór osła­bio­ne­go ostrza­łem prze­ciw­ni­ka, po czym zdo­być przy­czó­łek do dal­sze­go mar­szu w stro­nę cen­trum Kan­da­łak­szy.

– Wjeż­dża­my na na­syp, za­cho­wać od­stę­py – rzu­cił su­cho Wo­znia­kow­ski.

Wciąż nie mógł prze­żyć stra­ty swo­je­go dro­na. Ro­syj­ski snaj­per mu­siał mieć so­ko­li wzrok, by wy­pa­trzyć na śred­nim dy­stan­sie apa­rat nie więk­szy niż po­kry­wa stu­dzien­ki ka­na­li­za­cyj­nej.

– Czar­ny Ry­cerz do Gierm­ków, ostrzał ar­ty­le­ryj­ski zmięk­czył Ru­skich, ale na pew­no nie od­da­li po­zy­cji. Wie­my, że mają tam snaj­pe­rów, uwa­żaj­cie na kie­ro­wa­ne po­ci­ski prze­ciw­pan­cer­ne. Kie­dy tyl­ko zo­rien­tu­ją się, że nad­cho­dzi­my, zrzu­cą nam na gło­wę wszyst­ko, co mają. – Ka­pi­tan ro­zej­rzał się po ekra­nach na sta­no­wi­sku do­wo­dze­nia.

Za­zdro­ścił ko­le­gom, któ­rzy mie­li już przy­jem­ność słu­żyć w naj­now­szych wer­sjach M1A­2D. Sys­tem Iro­nVi­sion za­in­sta­lo­wa­ny na heł­mach po­zwa­lał do­wód­cy wi­dzieć do­słow­nie przez pan­cerz. Wo­znia­kow­ski wciąż mu­siał po­le­gać na kil­ku mo­ni­to­rach, na któ­rych wy­świe­tla­ny był pa­no­ra­micz­ny ob­raz z ka­mer wto­pio­nych w ka­dłub i wie­żę czoł­gu.

– Czar­ny Ry­cerz, tu Gier­mek Je­den, wy­cho­dzi­my poza bez­piecz­ną stre­fę. Kie­ru­je­my się na punkt Bra­vo. Brak ak­tyw­no­ści prze­ciw­ni­ka – usły­szał głos Ja­vie­ra Cha­ve­za, któ­ry do­wo­dził pół­noc­ną gru­pą czoł­gów.

– Przy­ją­łem, Gier­mek Je­den – po­twier­dził ka­pi­tan.

Trze­ci plu­ton je­chał śla­dem Cha­ve­za, za­cho­wy­wał jed­nak bez­piecz­ną od­le­głość. Pie­cho­ta kry­ła się wciąż w cie­niu idą­cych prze­cin­ką bo­jo­wych wo­zów. Nie było sen­su sie­dzieć w sta­lo­wej pusz­ce. Ro­sja­nie mo­gli ukry­wać się za każ­dym drze­wem, Kola nie była przy­ja­znym te­atrem dzia­łań. Tu­taj peł­ną go­to­wość bo­jo­wą na­le­ża­ło utrzy­mać dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny na dobę.

– Gier­mek Dwa, zwol­nij tro­chę, od­ska­ku­je­cie nam – po­wie­dział Wo­znia­kow­ski na ogól­nym ka­na­le kom­pa­nii.

– Gier­mek Dwa, przy­ją­łem, zwal­nia­my – od­parł po­rucz­nik, któ­ry do­wo­dził dru­gim plu­to­nem.

Zo­sta­ło im nie wię­cej niż dwie­ście jar­dów do zjaz­du z na­sy­pu. Wo­znia­kow­ski sie­dział jak na szpil­kach. Ro­sja­nie za­mi­no­wa­li na pół­wy­spie pra­wie każ­de drze­wo, był pe­wien, że gdy tyl­ko wy­ja­dą z bez­piecz­nej stre­fy, sys­tem ochro­ny przed IED-ami bę­dzie co kil­ka­na­ście se­kund wył jak sy­re­na stra­żac­ka.

Tym­cza­sem na­syp wy­da­wał się nie­tknię­ty ręką sa­pe­ra. Punkt zmia­ny kie­run­ku zbli­żał się nie­ubła­ga­nie, a w po­wie­trzu wciąż sły­chać było tyl­ko mia­ro­we dud­nie­nie tur­bin.

– Czar­ny Ry­cerz do Gierm­ka Dwa, zjeż­dża­my na punkt Char­lie za pięt­na­ście se­kund. Przy­go­to­wać się, Ro­sja­nie mogą za­cząć w każ­dej chwi­li – po­wie­dział do mi­kro­fo­nu.

– Gier­mek Dwa, przy­ją­łem. Mo­że­my skrę­cać, wszyst­kie za­ło­gi w peł­nej go­to­wo­ści bo­jo­wej. Na ra­zie żad­nych alar­mów, jak­by za­pa­dli się pod zie­mię – od­parł po­rucz­nik kil­ka czoł­gów przed ka­pi­ta­nem.

Po­łu­dnio­wa gru­pa, pro­wa­dzo­na przez Gierm­ka Dwa, z chrzę­stem gą­sie­nic sto­czy­ła się z na­sy­pu pro­sto w rzad­ki za­gaj­nik. Drze­wa nie były dla Abram­sów żad­ną prze­szko­dą. Wy­star­czy­ło, żeby Ro­sja­nie ob­ser­wo­wa­li czub­ki so­sen…

– Wła­śnie to mnie mar­twi, Gier­mek Dwa. Sam wi­dzia­łem snaj­pe­ra, któ­ry zdjął nam dro­na – po­wie­dział Wo­znia­kow­ski.

– Pie­cho­ta za chwi­lę wej­dzie na dro­gę. Je­śli wte­dy nie za­czną strze­lać, to se­rio ni­ko­go już tam nie ma – do­szedł do wnio­sku po­rucz­nik.

– Są, zo­ba­czy­cie, że są.

Nie­bie­skie pro­sto­ką­ty co­raz bar­dziej zbli­ża­ły się do za­kre­ślo­ne­go czer­wo­ną bar­wą ob­sza­ru za­bu­do­wań kom­plek­su. Pie­cho­ta wła­śnie prze­ska­ki­wa­ła przez dro­gę pro­wa­dzą­cą do mo­stu, prze­rzu­co­ne­go nad krę­tą rze­ką Sa­wi­no. Mo­gli wejść do wal­ki za mi­nu­tę, może na­wet za kil­ka­na­ście se­kund. Wo­znia­kow­ski ode­tchnął głę­bo­ko i ob­li­zał spierzch­nię­te war­gi. Stres ro­bił swo­je.

Ba­ta­lion pie­cho­ty zna­lazł się już w stre­fie bez­po­śred­nich dzia­łań, pierw­sze plu­to­ny do­cie­ra­ły do za­bu­do­wań. Wo­znia­kow­ski zmie­nił ka­nał, ofi­ce­ro­wie wy­da­wa­li roz­ka­zy je­den za dru­gim, ża­den jed­nak nie mel­do­wał o kon­tak­cie z prze­ciw­ni­kiem. Ka­pi­tan nie wie­rzył wła­snym uszom, prze­cież do­pie­ro co sam wi­dział ro­syj­skie­go snaj­pe­ra.

Czoł­gi Cha­ve­za roz­je­cha­ły się w dwie za­cho­dzą­ce na sie­bie ty­ra­lie­ry. Za­bez­pie­czy­li cały pół­noc­ny od­ci­nek kom­plek­su. Wo­znia­kow­ski był pe­wien, że La­ty­nos wi­dział już na ekra­nie mi­ga­ją­ce mię­dzy ko­na­ra­mi drzew bla­chy ma­ga­zy­nów. Przy­warł wzro­kiem do mo­ni­to­ra tak­tycz­ne­go, je­den z pro­sto­ką­tów ozna­cza­ją­cych kom­pa­nię pie­cho­ty za­mi­go­tał po­ma­rań­czo­wo. Coś za­czę­ło się dziać.

– Mar­mur Trzy, we­szli­śmy w kon­takt z prze­ciw­ni­kiem. Spo­ra­dycz­ny ostrzał, Ro­sja­nie są mię­dzy ru­ina­mi. Wła­ści­wie sama pie­cho­ta, sen­so­ry nie wy­kry­wa­ją żad­nych po­jaz­dów – przez ka­nał prze­bił się głos jed­ne­go z ofi­ce­rów. – Bra­dleye po­kry­ły prze­ciw­ni­ka ogniem. Da­je­my na­mia­ry śmi­głom i eli­mi­nu­je­my punk­ty opo­ru.

– Czar­ny Ry­cerz do wszyst­kich, pie­cho­ta we­szła w kon­takt z prze­ciw­ni­kiem. Wal­cie we wszyst­ko, co pod­świe­tlą wam czuj­ni­ki – po­wie­dział Wo­znia­kow­ski. Jego czoł­gi prze­bi­ły się na nie­wiel­ką po­la­nę przed po­łu­dnio­wy­mi za­bu­do­wa­nia­mi kom­bi­na­tu.

Gdzieś da­le­ko na pa­no­ra­micz­nych ekra­nach roz­bły­ski­wa­ły ogni­ki wy­strza­łów.

– Bądź­cie go­to­wi na cięż­ką prze­pra­wę. Ro­sja­nie nie wpusz­czą nas do mia­sta bez wal­ki.

– Gier­mek Dwa, na­mie­rzy­łem gniaz­do RPG, trzy­sta jar­dów, dwa­dzie­ścia je­den stop­ni pra­wo, pierw­sze pię­tro. Ostrze­li­wu­je – ode­zwał się ofi­cer z pro­wa­dzą­ce­go dru­gi plu­ton Abram­sa.

Do­wód­ca kom­pa­nii nie zdą­żył na­wet po­twier­dzić ode­bra­nia mel­dun­ku. Ar­ma­ta Gierm­ka Dwa gruch­nę­ła pió­ro­pu­szem bia­łe­go dymu. Pierw­sze pię­tro wska­za­ne­go przez po­rucz­ni­ka bu­dyn­ku znik­nę­ło w sza­rym tu­ma­nie. Odłam­ki roz­le­cia­ły się na wszyst­kie stro­ny, zo­sta­wia­jąc za sobą war­ko­cze pyłu. Wkrót­ce do wal­ki włą­czy­ły się po­zo­sta­łe czoł­gi. Przez kil­ka chwil Wo­znia­kow­skie­mu wy­da­wa­ło się, że wi­dzi prze­bie­ga­ją­cych mię­dzy bu­dyn­ka­mi Ro­sjan. Pa­mię­tał, jak moc­no wgryź­li się w swo­je po­zy­cje w Ala­kurt­ti, jak­by trzy­ma­li się pa­zu­ra­mi. Tu­taj od­da­wa­li po kil­ka­na­ście strza­łów, zmie­nia­li po­zy­cję lub od razu wy­co­fy­wa­li się na wschod­nie ru­bie­że kom­plek­su.

Błę­kit roz­le­wał się po po­wierzch­ni ekra­nu tak­tycz­ne­go. Ame­ry­ka­nie na­cie­ra­li sku­tecz­nie, przej­mu­jąc kon­tro­lę nad co­raz więk­szym ob­sza­rem. Czoł­gi Cha­ve­za prze­bi­ły się przez wą­tły mur i po­wo­li prze­su­wa­ły w stro­nę cen­trum kom­plek­su. Trze­ci plu­ton zo­stał nie­co z boku, za­bez­pie­cza­jąc dro­gę po­ża­ro­wą, któ­rą mo­gli ewen­tu­al­nie na­dejść Ro­sja­nie.

– Gier­mek Je­den mel­du­je się. Wje­cha­li­śmy mię­dzy zabu… – Głos Cha­ve­za naj­pierw zmie­nił ton, a po­tem znie­kształ­cił się i urwał.

– Po­wtórz, Gier­mek Je­den, ja­kieś za­kłó­ce­nia na łą­czu – wes­tchnął Wo­znia­kow­ski.

– Wyco… Żad­nych strat… ...dza­my pi… Od­biór.

Wo­znia­kow­ski spraw­dził po­szcze­gól­ne ka­na­ły, ża­den nie nada­wał czy­sto, a po chwi­li część w ogó­le za­mil­kła. Rów­nież na ekra­nie tak­tycz­nym pra­wie wszyst­kie pro­sto­ką­ty opi­sa­ne jako so­jusz­ni­cze jed­nost­ki za­czę­ły mi­gać na po­ma­rań­czo­wo. Ka­pi­tan zmarsz­czył brwi, pa­no­ra­micz­ny ob­raz z ze­wnątrz wy­glą­dał spo­koj­nie. Mi­kro­fo­ny nie prze­ka­zy­wa­ły do słu­cha­wek nic poza dźwię­ka­mi wy­mia­ny ognia.

– Czar­ny Ry­cerz do wszyst­kich, mel­do­wać sta­tus. Mamy pro­ble­my z ko­mu­ni­ka­cją. Po­wta­rzam, mel­do­wać sta­tus.

Za­miast mel­dun­ków od­po­wie­dział mu jed­no­staj­ny szum.

Po­now­nie pod­niósł wzrok na ekra­ny. Nie­co po­nad sto jar­dów przed nim po­wo­li prze­su­wa­ły się Bra­dleye, kil­ka po­jaz­dów sta­ło jed­nak po­śród ruin, część mi­ga­ła świa­tła­mi, nie­któ­re wie­że za­sty­gły w pół ob­ro­tu. Gdzieś po­nad słu­pa­mi dymu prze­mknął dziw­ną tra­jek­to­rią kie­ro­wa­ny po­cisk, ka­pi­tan był pe­wien, że wy­strze­lił go ame­ry­kań­ski śmi­gło­wiec. Otrzeź­wie­nie przy­szło za póź­no, do­pie­ro kie­dy do­strzegł wy­co­fu­ją­cych się poza ob­ręb kom­bi­na­tu żoł­nie­rzy, w gło­wie za­pa­li­ła się lamp­ka ostrze­gaw­cza.

Kil­ka­na­ście po­jaz­dów, któ­re w chwi­li uru­cho­mie­nia przez Ro­sjan ze­sta­wów wal­ki elek­tro­nicz­nej znaj­do­wa­ło się poza ob­sza­rem od­dzia­ły­wa­nia, zdo­ła­ło wy­co­fać się na wła­snych gą­sie­ni­cach. Nie­ste­ty, mię­dzy pło­ną­cy­mi bu­dyn­ka­mi utkwi­ły przy­naj­mniej dwa plu­to­ny pie­cho­ty wraz z po­jaz­da­mi oraz Gier­mek Je­den, któ­re­mu prze­wo­dził Cha­vez.

Wo­znia­kow­ski zła­pał za in­ter­kom, wpa­tru­jąc się w pa­no­ra­micz­ne ekra­ny sta­no­wi­ska do­wód­cy.

– Cha­vez, ucie­kaj! – krzyk­nął, choć nie miał po­ję­cia, czy La­ty­nos usły­szał jego de­spe­rac­kie wo­ła­nie.

Pierw­sze ra­kie­ty nad­le­cia­ły nad kom­pleks kil­ka se­kund póź­niej.

Mur­mańsk, Ro­sja | 3 czerw­ca 2025, go­dzi­na 07:01

Mapa, nad któ­rą po­chy­lał się Wa­le­rij Żyła, wy­świe­tla­na była na wiel­kim sto­le, usta­wio­nym po­środ­ku sali szta­bo­wej. Pla­ni­stycz­na per­spek­ty­wa pro­wa­dze­nia woj­ny już daw­no za­tra­ci­ła swój ludz­ki cha­rak­ter. Choć za­wsze do­wo­dze­nie wiel­ki­mi ar­mia­mi wią­za­ło się z prze­su­wa­niem flag lub fi­gu­rek, cy­fry­za­cja pola wal­ki do resz­ty zgry­wa­li­zo­wa­ła sztu­kę pla­no­wa­nia wo­jen.

Czer­wień ame­ry­kań­skie­go na­tar­cia nie­co zwol­ni­ła, ale by­naj­mniej nie był to wy­nik sil­niej­sze­go opo­ru Ro­sjan. Prze­ciw­nik zdo­był to, co chciał, umoc­nił się w re­jo­nach, któ­re uwa­żał za klu­czo­we. Na wy­spach wciąż trwa­ły wal­ki, Nowa Zie­mia ską­pa­ła się w huku wy­strza­łów i mroź­nych po­wie­wach ark­tycz­ne­go wia­tru. Mur­mańsk lada chwi­la mógł zna­leźć się w ob­lę­że­niu. Zwiad mel­do­wał o ame­ry­kań­skich czuj­kach kil­ka go­dzin temu, za­raz po tym, gdy gruch­nę­ła wia­do­mość o wy­da­rze­niach w Mo­skwie, Ki­jo­wie oraz Ał­ma­cie.

Kan­da­łak­sza już te­raz zna­la­zła się w pier­ście­niu ame­ry­kań­skich wojsk. Na ra­zie obroń­cy mia­sta sta­wa­li dziel­nie, unie­moż­li­wia­jąc prze­ciw­ni­ko­wi zdo­by­cie przy­czół­ków do dal­szych ata­ków. Prze­ła­ma­nie li­nii było jed­nak kwe­stią cza­su, ty­ta­nicz­ny wy­si­łek Ro­sjan nie mógł zni­we­lo­wać prze­wa­gi tech­no­lo­gicz­nej.

– Mu­si­my przy­go­to­wać ostrzał na tych kie­run­kach – mó­wił Żyła sam do sie­bie. – Ame­ry­ka­nie ude­rza­ją na nas tędy, tędy, no i z pew­no­ścią spró­bu­ją głę­bo­kie­go ata­ku w tym miej­scu. – Ge­ne­rał za­kre­ślił ko­ści­stym pal­cem in­te­re­su­ją­cy go ob­szar.

Bra­ko­wa­ło mu pra­wie wszyst­kie­go. Lu­dzi, sprzę­tu, za­pa­sów amu­ni­cji, więk­szość ka­na­łów do­staw zo­sta­ła prze­rwa­na przez ame­ry­kań­skie lot­nic­two. Do­sta­wy z po­wie­trza za­wsze zmu­sza­ły do wy­asy­gno­wa­nia do­dat­ko­wej asy­sty my­śliw­skiej. Oca­la­łe z pierw­szych dni walk ze­sta­wy OPL sku­pio­no na obro­nie kry­tycz­nych dla de­fen­sy­wy cen­trów oraz zgru­po­wań wojsk. Ame­ry­ka­nie ich przy­gnie­tli, ale Wa­le­rij Żyła nie miał za­mia­ru się pod­da­wać. Pa­mię­tał, że dzie­więć lat temu mu­siał wy­ka­ra­skać się z po­dob­nej opre­sji.

– Dru­gi raz nie da­dzą się zła­pać w pu­łap­kę WRE. Lu­dzie Ta­mań­czu­ka trzy­ma­ją Mur­ma­szy. – Ge­ne­rał wska­zał te­re­ny na po­łu­dnie od mia­sta. – Ame­ry­ka­nie będą chcie­li uchwy­cić mo­sty. Mo­że­my spo­dzie­wać się de­san­tu na tyły albo dy­wer­sji ze stro­ny sił spe­cjal­nych. Puł­kow­nik bę­dzie mu­siał się po­sta­rać.

Więk­szość ofi­ce­rów szta­bo­wych nie zwra­ca­ła na ge­ne­ra­ła i jego mo­no­lo­gi uwa­gi. Wie­dzie­li, że głów­no­do­wo­dzą­cy w Ark­ty­ce lu­bił oma­wiać pla­ny sam ze sobą. Swo­ich łącz­ni­ko­wych znał z imie­nia i na­zwi­ska, gdy po­trze­bo­wał po­mo­cy, zwra­cał się bez­po­śred­nio do kon­kret­ne­go czło­wie­ka.

– No, to chy­ba tyle. Żeby tyl­ko Mo­skwa nie zmie­ni­ła po­dej­ścia, bo wte­dy wszyst­kie na­sze pla­ny bę­dzie moż­na wy­rzu­cić do ko­sza. – Ge­ne­rał wy­pro­sto­wał się, cmok­nął z dez­apro­ba­tą, gdy mapa zak­tu­ali­zo­wa­ła się, uka­zu­jąc ko­lej­ny po­stęp te­ry­to­rial­ny Ame­ry­ka­nów. – Żeby tyl­ko dali nam ro­bić swo­je.

Wa­le­rij Żyła znał po­li­ty­ków od pod­szew­ki. La­ta­mi zno­sił hu­mo­ry sze­fów re­sor­tów, pró­bo­wał uczyć się ku­lu­aro­wych gie­rek. Dość szyb­ko zo­rien­to­wał się, że to zu­peł­nie nie jego po­let­ko, a dużo młod­si od nie­go po­tra­fią po­ru­szać się na dy­plo­ma­tycz­nym lo­dzie znacz­nie umie­jęt­niej.

Dla­te­go też spo­ra­dycz­ny, pe­łen cha­osu kon­takt z Mo­skwą i tym­cza­so­wy­mi przy­wód­ca­mi Ro­sji nie był dla ge­ne­ra­ła tak nie­po­ko­ją­cy jak dla pod­le­głych mu ofi­ce­rów. Nie in­te­re­so­wa­ła go gra o wła­dzę, miał zu­peł­nie inne za­da­nie, bar­dziej przy­ziem­ne, choć rów­nie nie­wdzięcz­ne.

Gdzieś w rogu po­miesz­cze­nia pod­nio­sły się peł­ne emo­cji gło­sy. Szta­bow­cy za­czę­li wy­mie­niać uwa­gi w znacz­nie wyż­szych re­je­strach niż zwy­kle. Wa­le­rij Żyła wy­pro­sto­wał się i spoj­rzał wy­mow­nie na ofi­ce­rów. Kil­ku zło­wi­ło jego wzrok, roz­mo­wy przy­ci­chły, gru­pa wró­ci­ła na swo­je miej­sce, w stro­nę ge­ne­ra­ła zmie­rza­ła za to trój­ka do­wód­ców sek­cji. Sta­nę­li przed nim i za­sa­lu­to­wa­li re­gu­la­mi­no­wo.

– Co to za de­le­ga­cja? Słu­cham – po­na­glił Wa­le­rij Żyła.

– Ge­ne­ra­le, prze­chwy­ci­li­śmy kil­ka ko­mu­ni­ka­tów z Mo­skwy – za­czął naj­wyż­szy stop­niem, na ra­mio­nach błysz­cza­ły dys­tynk­cje ma­jo­ra.

– Prze­chwy­ci­li­ście? – za­py­tał ge­ne­rał zdu­mio­ny. – Nie są­dzi­łem, że mo­skiew­skie czę­sto­tli­wo­ści wy­ma­ga­ją prze­chwy­ty­wa­nia roz­mów.

– Pro­szę wy­ba­czyć, je­den z na­szych lu­dzi pro­wa­dził na­słuch Krem­la od mo­men­tu… od kie­dy upew­ni­li­śmy się, że pre­zy­dent zgi­nął w za­ma­chu.

– Do rze­czy, ma­jo­rze. Mamy Ark­ty­kę do od­bi­cia. – Wa­le­rij Żyła złą­czył dło­nie za ple­ca­mi, co mia­ło być wy­ra­zem naj­więk­sze­go po­iry­to­wa­nia.

– Mo­skwa twier­dzi, że za za­ma­cha­mi stoi Pol­ska, wspie­ra­na przez Ame­ry­ka­nów. Wy­glą­da na to, że na cze­le rzą­du tym­cza­so­we­go sta­nął mi­ni­ster obro­ny, Piotr Zo­rin. Zbie­ra wo­kół so­bie mi­ni­strów oraz część ge­ne­ra­li­cji – re­fe­ro­wał ma­jor.

– Po­la­cy? Non­sens – prych­nął Wa­le­rij Żyła.

Za­raz po tym, gdy do­wie­dział się o za­ma­chu, a pierw­szy szok ustą­pił zim­nej kal­ku­la­cji, pró­bo­wał wy­kon­cy­po­wać, kto mógł­by po­peł­nić tak bar­ba­rzyń­ską zbrod­nię. Eu­ro­pa po­grą­ży­ła się w fali krwa­wych ata­ków ter­ro­ry­stycz­nych, Przy­mie­rze trzesz­cza­ło w szwach, Ame­ry­ka­nie sztur­mo­wa­li ro­syj­skie po­zy­cje na ca­łej dłu­go­ści ark­tycz­ne­go fron­tu.

Ar­mi­ta­ge? Praw­do­po­dob­ne, mógł tym sa­mym pró­bo­wać za­koń­czyć woj­nę o pół­noc jed­nym zde­cy­do­wa­nym cio­sem. Ter­ro­ry­ści? Ow­szem, hi­sto­ria uczy­ła, że tak zu­chwa­łe dzia­ła­nia mo­gły mieć miej­sce. Chiń­czy­cy? Oczy­wi­ście, że tak. Nic nie sta­ło na prze­szko­dzie, by ze­chcie­li wbić im nóż w ple­cy. Po­raż­ka sprzed de­ka­dy spę­dza­ła im za­pew­ne do tej pory sen z po­wiek. Ale Po­la­cy, Li­twi­ni albo Wę­grzy? So­jusz­ni­cy, któ­rzy, ow­szem, nie po­dzie­la­li ro­syj­skiej wi­zji świa­ta, ale za­mach, skry­to­bój­stwo? Hen­ryk Żu­ław­ski prę­dzej­wy­po­wie­dział­by im otwar­tą woj­nę, niż uciekł się do tak pod­łej za­gryw­ki jak za­mor­do­wa­nie gło­wy pań­stwa.

– Pre­zy­dent Żu­ław­ski nie po­su­nął­by się do tak ha­nieb­ne­go wy­stęp­ku. Jego nie­chęć do na­szej wal­ki w Ark­ty­ce jest mi do­brze zna­na. Nie ozna­cza to jed­nak, że zde­cy­do­wał­by się na zle­ce­nie za­ma­chu. Poza tym, gdy­by to pol­skie służ­by sta­ły za ata­kiem, mie­li­by­śmy wcze­śniej ja­kieś prze­cie­ki – po­wie­dział Żyła.

– Piotr Zo­rin praw­do­po­dob­nie wkrót­ce wyda ofi­cjal­ne oświad­cze­nie – od­parł ma­jor. – Uzna­li­śmy, że bę­dzie pan chciał o tym wie­dzieć, ge­ne­ra­le.

– Skon­tak­tu­ję się ze szta­bem w Mo­skwie. Dzię­ku­ję, ma­jo­rze. – Żyła ski­nął gło­wą. Ofi­cer od­po­wie­dział sa­lu­tem i wró­cił wraz z to­wa­rzy­sza­mi do grup­ki łącz­no­ściow­ców.

Ge­ne­rał od­pro­wa­dził ich wzro­kiem. Fuk­nął pod no­sem, my­śląc o mo­skiew­skich re­we­la­cjach. Kto­kol­wiek stał za za­ma­chem na Wła­di­mi­ra Pu­ti­na, był zmar­twie­niem Pio­tra Zo­ri­na oraz służb bez­pie­czeń­stwa Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej. Żyła miał na gło­wie ame­ry­kań­ską pie­cho­tę mor­ską, eska­dry my­śliw­ców oraz mro­wie okrę­tów, któ­re opa­dły pół­noc.

Pod­skór­nie czuł, że to Ar­mi­ta­ge mógł zle­cić za­mach. Ame­ry­ka­nie z całą pew­no­ścią mie­li naj­wię­cej po­wo­dów, by ude­rzyć w czu­ły punkt Ro­sjan. Ge­ne­rał nie za­mie­rzał jed­nak opusz­czać gar­dy, Ark­ty­ka wciąż na­le­ża­ła do Ro­sji.

Wpa­trzo­ny w in­te­rak­tyw­ną mapę sy­tu­acyj­ną, na­wet nie za­uwa­żył, gdy tuż przed nim po­now­nie wy­rósł do­wód­ca sek­cji łącz­no­ści. Wa­le­rij Żyła nie cier­piał, gdy na­cho­dzi­ło się go z za­sko­cze­nia. Zbyt­nio przy­po­mi­na­ło mu to fe­ral­ną noc pod Kiach­tą.

– Ge­ne­ra­le… – za­czął ofi­cer, nie­co zbi­ty z tro­pu.

– Słu­cham, ma­jo­rze. – Wa­le­rij Żyła spoj­rzał na nie­go, za­cho­wu­jąc sto­ic­ki spo­kój, choć krew w ży­łach po­wo­li zbli­ża­ła się do wrze­nia.

– Te­le­fon z Pe­ters­bur­ga, ze szta­bu Za­chod­nie­go Okrę­gu Woj­sko­we­go. Ge­ne­rał puł­kow­nik Alek­siej Asta­pow pro­si o pil­ną roz­mo­wę.

Żyła wes­tchnął prze­cią­gle. Ge­stem dło­ni od­pra­wił ma­jo­ra i prze­szedł do swo­je­go sta­no­wi­ska po dru­giej stro­nie sali. Się­gnął po mi­ga­ją­cy czer­wo­ną lamp­ką te­le­fon na biur­ku.

– Ge­ne­rał Wa­le­rij Żyła – po­wie­dział spo­koj­nie.

– Dzień do­bry, z tej stro­ny ge­ne­rał puł­kow­nik Asta­pow. Chciał­bym po­roz­ma­wiać na te­mat sy­tu­acji w Mo­skwie. Li­czę, że ma pan te­raz czas. – Głos Asta­po­wa spra­wiał wra­że­nie, jak­by te­mat roz­mo­wy był bar­dziej niż pil­ny. – Do­szły nas nie­po­ko­ją­ce in­for­ma­cje na te­mat ewen­tu­al­nych spraw­ców za­ma­chu na pre­zy­den­ta Pu­ti­na oraz przy­wód­ców Ka­zach­sta­nu i Ukra­iny.

– Rów­nież do­szły mnie te bred­nie. Je­stem prze­ko­na­ny, że pre­zy­dent Żu­ław­ski oraz jego li­tew­scy i wę­gier­scy part­ne­rzy nie mają nic wspól­ne­go z tymi ata­ka­mi – od­po­wie­dział na­tych­miast Żu­ław­ski.

– Nie zmie­nia to fak­tu, że Mo­skwa już zna­la­zła win­nych, pa­nie ge­ne­ra­le – Asta­pow od­bił pi­łecz­kę.

– Pu­ste oskar­że­nia nie są w sfe­rze mo­ich za­in­te­re­so­wań. Oczy­wi­ście, spraw­cy za­ma­chu mu­szą zo­stać schwy­ta­ni i su­ro­wo uka­ra­ni, ale obec­nie moja peł­na uwa­ga jest sku­pio­na na od­par­ciu ame­ry­kań­skiej in­wa­zji.

– Ge­ne­ra­le Żyła, wła­dzę w Mo­skwie prze­jął mi­ni­ster obro­ny Piotr Zo­rin. Po­parł go pre­mier oraz część re­sor­tów si­ło­wych. Poza tym Zo­rin ma w kie­sze­ni FSB oraz wie­lu do­wód­ców GRU. Wkrót­ce może się oka­zać, że pań­ski po­gląd na te­mat Po­la­ków jest dla Mo­skwy nie­wy­god­ny.

Ge­ne­rał zmru­żył oczy. Pa­mię­tał cza­sy, w któ­rych od­mien­ne zda­nie koń­czy­ło się wy­ciecz­ką na Ko­ły­mę. Li­czył, że krok, któ­ry uczy­ni­ła Ro­sja po za­ło­że­niu Przy­mie­rza, bę­dzie kro­kiem w przy­szłość. Miał na­dzie­ję, że dla kra­ju roz­po­czę­ła się nowa era, i bar­dzo nie chciał się roz­cza­ro­wać.

– Pro­szę mi po­wie­dzieć, że nie su­ge­ru­je pan tego, o czym my­ślę.

– Piotr Zo­rin nie bę­dzie py­tał o po­zwo­le­nie, pa­nie ge­ne­ra­le. Kie­dy po­czu­je się pew­nie, wy­su­nie oskar­że­nia prze­ciw­ko Po­la­kom i USA. Nie oszu­kuj­my się, już te­raz w Ark­ty­ce nie idzie nam naj­le­piej. Gru­pa Ude­rze­nio­wa, któ­ra idzie na od­siecz, może od­bić z rąk Ame­ry­ka­nów cmen­tarz – pe­ro­ro­wał ge­ne­rał Asta­pow. – Mo­skwa nie bę­dzie dłu­go szu­kać win­nych.

– Oba­wiam się, że pań­skie po­dej­ście do spra­wy rów­nież może nie przy­paść no­wej wła­dzy do gu­stu – Żyła zdo­był się na kwa­śny żart.

– Wła­śnie dla­te­go do pana dzwo­nię, pa­nie ge­ne­ra­le – od­parł Asta­pow po chwi­li wa­ha­nia. – Wie­lu lu­dzi w Pe­ters­bur­gu my­śli tak jak my. To nie Po­la­cy za­bi­li pre­zy­den­ta Pu­ti­na. Je­śli ni­cze­go nie zro­bi­my, mo­że­my nie mieć szans na ura­to­wa­nie Ro­sji.

Do­igrał się. Wa­le­rij Żyła bro­nił się przed po­li­ty­ką jak przed gwał­tem. Zbyt wie­lu jego ko­le­gów skoń­czy­ło za biur­ka­mi jako cie­nie sa­mych sie­bie. Spraw­ni, zde­cy­do­wa­ni w polu, po kil­ku mie­sią­cach w mięk­kim re­sor­to­wym fo­te­lu za­mie­nia­li się w ga­la­re­tę, któ­ra w pio­nie trzy­ma­ła się tyl­ko dzię­ki opi­na­ją­ce­mu bę­ben pa­sko­wi. Wa­le­rij Żyła za wszel­ką cenę chciał unik­nąć po­dob­ne­go losu. Wy­glą­da­ło na to, że Asta­pow, do­wód­ca Za­chod­nie­go Okrę­gu Woj­sko­we­go, miał wo­bec nie­go inne pla­ny.

– Cze­go pan ocze­ku­je, ge­ne­ra­le? – za­py­tał bez ogró­dek Żyła.

– Chce­my ufor­mo­wać w Pe­ters­bur­gu opo­zy­cyj­ny rząd. Za­chod­ni Okręg Woj­sko­wy to naj­sil­niej­szy mi­li­tar­nie ob­szar w Ro­sji. Mo­skwa bę­dzie mu­sia­ła się z nami li­czyć, pa­nie ge­ne­ra­le – od­po­wie­dział Asta­pow.

– Jesz­cze mie­siąc temu przy­znał­bym panu ra­cję. Ame­ry­ka­nie jed­nak sku­tecz­nie zni­we­lo­wa­li na­sze moż­li­wo­ści bo­jo­we. Nie je­ste­śmy te­raz moc­niej­si niż po­zo­sta­łe dys­tryk­ty, a i to może się wkrót­ce zmie­nić – od­parł Żyła. – Poza tym to jaw­ny bunt wo­bec wła­dzy cen­tral­nej. Ro­zu­miem, że oba­wia się pan rzą­dów Zo­ri­na, to czło­wiek o dość… ogra­ni­czo­nych ho­ry­zon­tach. Nie­mniej, jak za­mie­rza pan nie do­pu­ścić do prze­ję­cia przez nie­go peł­ni wła­dzy, nie wspo­mi­na­jąc o dzie­siąt­kach ty­się­cy Ame­ry­ka­nów, któ­rzy dy­szą nam w kark?

Przez chwi­lę po dru­giej stro­nie li­nii za­pa­no­wa­ło nie­zręcz­ne mil­cze­nie. Gdzieś w tle prze­bi­ja­ły się zdu­szo­ne kon­sul­ta­cje, licz­ne gło­sy opo­nen­tów. Wa­le­rij Żyła zy­skał pew­ność, że jego roz­mo­wy z Asta­po­wem słu­chał cały sztab lu­dzi.

– Chcie­li­by­śmy sku­pić się na obro­nie Ark­ty­ki. Wyjść do ne­go­cja­cji z Ame­ry­ka­na­mi z sil­nej po­zy­cji. Przy­mie­rze wciąż moż­na ura­to­wać, ro­syj­skie spo­łe­czeń­stwo za­zna­ło moż­li­wo­ści, ja­kie wy­kre­ował ten so­jusz. Mo­że­my mieć lu­dzi po swo­jej stro­nie, pa­nie ge­ne­ra­le.

– By to osią­gnąć, na­le­ży po­sta­wić na świecz­ni­ku sil­ną oso­bo­wość. Ko­goś, kto prze­ciw­sta­wi się Zo­ri­no­wi i jego po­plecz­ni­kom – za­uwa­żył Żyła. – Li­de­ra.

– Zga­dza się. Wła­śnie dla­te­go chcie­li­by­śmy, by to pan sta­nął na cze­le sił zbroj­nych– od­parł Asta­pow.

Pa­łac Pre­zy­denc­ki, War­sza­wa, Pol­ska | 3 czerw­ca 2025, go­dzi­na 12:56

Ostat­nie wy­da­rze­nia po­to­czy­ły się tak szyb­ko, jak­by wszyst­ko trwa­ło le­d­wie kil­ka ude­rzeń ser­ca. Te­le­fon, któ­ry obu­dził go w środ­ku nocy, był jak gi­gan­tycz­ny głaz uci­ska­ją­cy pierś. Je­den, dru­gi, trze­ci za­mach, wia­do­mo­ści spły­wa­ły wo­do­spa­dem, a każ­da była gor­sza od po­przed­niej. Jesz­cze nim zdą­żył się ubrać i do­biec do ga­bi­ne­tu, se­kre­tarz po­twier­dził in­for­ma­cje o śmier­ci trój­ki przy­wód­ców Przy­mie­rza. Wła­di­mir Pu­tin zgi­nął w Mo­skwie, na mo­ście Krym­skim, ra­zem z kil­ku­dzie­się­cio­ma in­ny­mi, wkal­ku­lo­wa­ny­mi w ry­zy­ko ofia­ra­mi. Ka­zach­ski przy­wód­ca roz­bił się wraz z rzą­do­wą de­le­ga­cją tuż po star­cie z lot­ni­ska w Asta­nie. An­ton Misz­czen­ko zo­stał za­strze­lo­ny we wła­snej sto­li­cy.

Hen­ryk Żu­ław­ski wy­glą­dał jak cień czło­wie­ka. Sie­dzą­cy za sze­ro­kim sto­łem mi­ni­stro­wie i dy­gni­ta­rze mo­gli­by przy­siąc, że ra­dzie ga­bi­ne­to­wej prze­wo­dzi zja­wa. Przy­mie­rze, a ra­czej to, co z nie­go zo­sta­ło, wrza­ło. Cha­os za­pa­no­wał na wszyst­kich li­niach, re­sort spraw za­gra­nicz­nych na­pręd­ce or­ga­ni­zo­wał gru­py ro­bo­cze, któ­re mia­ły od­po­wia­dać za kon­tak­ty z tym­cza­so­wy­mi wła­dza­mi.

Tem­pe­ra­tu­ra kry­zy­su w Ark­ty­ce rów­nież utrzy­my­wa­ła się na nie­zmien­nym, zbyt wy­so­kim po­zio­mie. Ame­ry­ka­nie par­li na­przód i na­wet idą­ca z po­łu­dnia od­siecz nie zwia­sto­wa­ła ry­chłe­go za­koń­cze­nia kon­flik­tu. Świat wa­lił się Żu­ław­skie­mu w gru­zy, a po­my­sły na zni­we­lo­wa­nie skut­ków były co­raz mniej re­ali­stycz­ne. Co gor­sza, ze wscho­du co­raz czę­ściej pły­nę­ły pe­sy­mi­stycz­ne ko­mu­ni­ka­ty.

– Uda­ło się już za­in­sta­lo­wać czer­wo­ny te­le­fon z Mo­skwą? – za­py­tał pre­zy­dent zmę­czo­nym gło­sem.

Ma­ry­nar­ka wi­sia­ła na nim jak na ko­ścio­tru­pie. Żu­ław­ski wy­raź­nie schudł, zmarszcz­ki od­zna­cza­ły się na per­ga­mi­no­wej skó­rze. Cios w samo ser­ce Przy­mie­rza wy­da­wał się nie­mal zbyt bo­le­sny.

– Po na­szej stro­nie sta­no­wi­sko jest go­to­we, pa­nie pre­zy­den­cie. Mamy li­nie w MSZ-ecie oraz w Kan­ce­la­rii Pre­zy­den­ta. Nie­ste­ty, wciąż nie uzy­ska­li­śmy po­twier­dze­nia otwar­cia li­nii na Krem­lu – od­po­wie­dział To­masz Gard­ner, mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych.

Szef re­sor­tu nie wy­glą­dał wie­le le­piej niż pre­zy­dent. Obo­wią­zek ko­or­dy­na­cji utrzy­ma­nia kon­tak­tu ze wschod­nim Przy­mie­rzem oraz wy­kla­ro­wa­nie struk­tu­ry spa­dły przede wszyst­kim na jego bar­ki. Wciąż nie było wia­do­mo, kto rze­czy­wi­ście spra­wu­je wła­dzę na Ukra­inie oraz w Ka­zach­sta­nie. Ob­ję­cie zwierzch­nic­twa nad pań­stwem ro­syj­skim przez Pio­tra Zo­ri­na nie na­pa­wa­ło Po­la­ków opty­mi­zmem. Były mi­ni­ster obro­ny Fe­de­ra­cji od dłuż­sze­go cza­su jaw­nie sprze­ci­wiał się ła­god­nej li­nii po­li­tycz­nej, pro­po­no­wa­nej przez War­sza­wę. Pro­ble­my w ko­mu­ni­ka­cji wy­da­wa­ły się więc tyl­ko kwe­stią cza­su.

– Ile moż­na cze­kać? – za­py­tał Żu­ław­ski. – Prze­cież to tyl­ko pie­przo­ny te­le­fon. Mamy ja­kiś kon­takt z kan­ce­la­rią Zo­ri­na?

– Spo­ra­dycz­ny, ostat­nio roz­ma­wia­li­śmy z Mo­skwą dwie go­dzi­ny temu. Za­pew­nia­li, że pra­cu­ją nad usta­no­wie­niem li­nii oraz wy­zna­cze­niem ofi­ce­ra łącz­ni­ko­we­go – od­parł Gard­ner.

– Ofi­cer łącz­ni­ko­wy nie brzmi do­brze – stwier­dził pre­zy­dent.

– Sy­tu­acja w Mo­skwie jest bar­dzo nie­ja­sna. Wła­dzę po Pu­ti­nie po­wi­nien prze­jąć pre­mier. Sko­ro za­miast nie­go na szczy­cie sta­nął mi­ni­ster obro­ny, może to ozna­czać, że sche­dę w Ro­sji prze­ję­li si­ło­wi­cy. Nie wiem, co po­win­ni­śmy o tym my­śleć. Zo­rin od za­wsze stał do nas w opo­zy­cji – od­po­wie­dział szef MSZ.

– Dla­te­go utrud­nia za­ło­że­nie go­rą­cej li­nii? – Żu­ław­ski wciąż nie poj­mo­wał toku ro­zu­mo­wa­nia Gard­ne­ra. – Chry­ste, oni tam pro­wa­dzą otwar­tą woj­nę z Ame­ry­ka­na­mi o Ark­ty­kę. Po­waż­nie mie­li­by jesz­cze ro­bić so­bie pro­ble­my we­wnątrz so­ju­szu?

– Być może gra­ją na czas, by wy­pra­co­wać stra­te­gię. – Gard­ner wzru­szył ra­mio­na­mi. – Nie­ła­two jest prze­wi­dzieć, co zro­bi nowa wła­dza w Ro­sji.

– Czy pan do cze­goś zmie­rza? – za­py­tał otwar­cie pre­zy­dent. – Je­śli ma pan w gło­wie ja­kiś sce­na­riusz, to naj­wyż­sza pora, by go przed­sta­wić.

– Pa­nie pre­zy­den­cie, mamy przy­pusz­cze­nia, że tym­cza­so­we wła­dze w Ro­sji kon­tak­tu­ją się z rzą­da­mi w Ka­zach­sta­nie oraz na Ukra­inie. Jest wy­so­ce praw­do­po­dob­ne, że pró­bu­ją obrać ja­kiś wspól­ny front – do roz­mo­wy wtrą­cił się ge­ne­rał Ma­te­usz Ko­cjan, szef Służ­by Kontr­wy­wia­du Woj­sko­we­go. – Przy­mie­rze już ja­kiś czas temu po­dzie­li­ło się na dwo­je. Są­dzę, że Zo­rin bę­dzie pró­bo­wał usa­dzić na Ukra­inie i w Ka­zach­sta­nie swo­ich lu­dzi. Kry­zys może się tyl­ko po­głę­bić.

– Prze­cież nie oskar­żą nas o zor­ga­ni­zo­wa­nie tego za­ma­chu – prych­nął Żu­ław­ski. – Nad czym oni mogą się za­sta­na­wiać?

Ge­ne­rał Ko­cjan wy­mie­nił po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie z sze­fem MSZ. To­masz Gard­ner spu­ścił wzrok, nie chciał być po­słań­cem złych wia­do­mo­ści. Od dłuż­sze­go cza­su nie prze­ka­zy­wał żad­nych in­nych. Każ­dy miał­by dość. Ge­ne­rał Ko­cjan mu­siał prze­jąć tę nie­chlub­ną rolę.

– Nie­ste­ty… Oba­wia­my się, że ga­bi­net Zo­ri­na może przy­naj­mniej przez ja­kiś czas for­so­wać na­szą od­po­wie­dzial­ność za za­ma­chy – po­wie­dział z cięż­kim wes­tchnie­niem. – To naj­prost­sza wer­sja, przez dłu­gi czas nie trze­ba po­pie­rać jej twar­dy­mi do­wo­da­mi, wy­star­czą po­szla­ki. Do­ga­dy­wa­li­śmy się z Ame­ry­ka­na­mi, mie­li­śmy za sobą przy­wód­ców Li­twy oraz Wę­gier. Przy­po­mi­nam, że oni wciąż żyją. Gdy­by ktoś chciał po­zbyć się ca­łe­go Przy­mie­rza, dla­cze­go oszczę­dził­by pana i ich?

Py­ta­nie za­wi­sło w po­wie­trzu jak oło­wia­na chmu­ra. Choć wszy­scy wie­dzie­li, że zgi­nę­li tyl­ko ra­dy­kal­ni przy­wód­cy pak­tu, ni­ko­mu nie przy­szło jesz­cze do gło­wy, by za­sta­no­wić się, dla­cze­go oszczę­dzo­no po­zo­sta­łych. In­for­ma­cyj­ny i kom­pe­ten­cyj­ny kosz­mar, któ­ry wy­buchł we wszyst­kich kra­jach so­ju­szu, sku­pił całą uwa­gę na roz­wią­zy­wa­niu bie­żą­cych pro­ble­mów. Kto miał­by czas za­sta­na­wiać się, dla­cze­go sam oca­lił skó­rę? Szcze­gól­nie gdy świat wo­kół wa­lił się jak do­mek z kart.

– Ro­sja­nie oskar­żą o za­mach nas? – Żu­ław­ski za­ak­cen­to­wał ostat­nie sło­wo. – Chy­ba upa­dli­ście wszy­scy na gło­wy, prze­cież to nie my. Po jaką cho­le­rę miał­bym za­bi­jać Pu­ti­na?

Ostat­nie sło­wa wy­wo­ła­ły u kil­ku zgro­ma­dzo­nych przy­jem­ny dreszcz. Jesz­cze kil­ka­na­ście lat temu wieść o tra­gicz­nej śmier­ci ro­syj­skie­go pre­zy­den­ta przy­ję­to by w Pa­ła­cu Pre­zy­denc­kim od­kor­ko­wa­niem szam­pa­na. Nie­licz­ni wciąż wi­dzie­li we Wła­di­mi­rze Pu­ti­nie wro­ga pu­blicz­ne­go nu­mer je­den, choć nie­co bar­dziej oswo­jo­ne­go. Te­raz cza­so­we con­ti­nu­um zda­wa­ło się wra­cać na tra­dy­cyj­ne tory.

– Pa­nie pre­zy­den­cie, my wie­my, że nie sto­imy za za­ma­chem – od­po­wie­dział Ma­te­usz Ko­cjan. – Po­win­ni­śmy się jed­nak przy­go­to­wać na ofi­cjal­ne oskar­że­nia i kam­pa­nię dy­plo­ma­tycz­ną wy­mie­rzo­ną prze­ciw­ko nam.

– Tyl­ko dy­plo­ma­tycz­ną? – za­py­tał pre­zy­dent, co po­głę­bi­ło i tak już gro­bo­wą at­mos­fe­rę spo­tka­nia.

– Je­śli ma pan na my­śli agre­sję mi­li­tar­ną, to na szczę­ście Ro­sja­nie zwią­za­li więk­szość swo­ich do­stęp­nych na za­cho­dzie sił w wal­ce z Ame­ry­ka­na­mi – uspo­ko­ił ze­bra­nych szef SKW. – Oczy­wi­ście, pro­wa­dzi­my mo­ni­to­ring sił sta­cjo­nu­ją­cych w ob­wo­dzie ka­li­nin­gradz­kim oraz na Bia­ło­ru­si i Ukra­inie. Obec­nie nic nie wska­zu­je na to, by Pol­ska oraz kra­je nam przy­chyl­ne mo­gły oba­wiać się… ata­ku lub in­cy­den­tów.

– Ja­sna cho­le­ra… – Żu­ław­ski na kil­ka se­kund ukrył twarz w dło­niach. – Do­brze, co na to Ame­ry­ka­nie? Mam na­dzie­ję, że przy­naj­mniej z nimi mamy sta­ły kon­takt? Co mówi am­ba­sa­dor Fo­ley?

– Tak jest, pa­nie pre­zy­den­cie, kon­takt z Ame­ry­ka­na­mi nie zo­stał w ża­den spo­sób za­kłó­co­ny – od­po­wie­dział pre­mier Ko­nar­ski. – Am­ba­sa­dor Fo­ley jest w sta­łej kon­sul­ta­cji z ga­bi­ne­tem pre­zy­den­ta Ar­mi­ta­ge’a. Ame­ry­ka­nie są wy­raź­nie za­nie­po­ko­je­ni za­ma­cha­mi. Oma­wia­ją moż­li­wość za­ha­mo­wa­nia prze­rzu­tu swo­ich sił do Pol­ski, rzecz ja­sna, by ode­gnać po­dej­rze­nia w związ­ku z za­ma­cha­mi. Wciąż jed­nak mo­że­my li­czyć na wspar­cie wy­wia­dow­cze. Je­stem pe­wien, że ge­ne­rał Ko­cjan może po­twier­dzić te sło­wa.

Szef SKW ski­nął gło­wą. Pre­zy­dent wcią­gnął po­wie­trze, wszyst­ko ukła­da­ło się zu­peł­nie od­wrot­nie, niż za­kła­dał.

– Za­ha­mo­wa­nia prze­rzu­tu sił? – po­wtó­rzył. – Czy­li nie po­my­lę się, je­śli uznam, że my­śliw­ce, któ­re już mamy w Po­wi­dzu, czy gdzie tam one sta­cjo­nu­ją, ra­czej nie będą bro­nić na­sze­go nie­ba, je­śli Zo­ri­no­wi uwi­dzi się bom­bar­do­wać War­sza­wę?

– Tego nie wie­my. – Ko­nar­ski po­krę­cił ły­si­ną. – Wciąż nie mamy wy­pra­co­wa­nych ja­snych pro­ce­dur uży­cia siły przez Ame­ry­ka­nów na na­szym te­ry­to­rium.

– Pie­prze­nie – prych­nął Żu­ław­ski. – Ile my tu sie­dzi­my, dwie go­dzi­ny? Do­wie­dzia­łem się już, że na­cjo­na­li­sta prze­jął wła­dzę w Ro­sji, w każ­dej chwi­li może nas oskar­żyć o za­mor­do­wa­nie Pu­ti­na, a Ame­ry­ka, z któ­rą spi­sko­wa­li­śmy prze­ciw­ko ro­syj­skiej po­li­ty­ce na pół­no­cy, wła­śnie wy­co­fu­je się ra­kiem z umo­wy. Prze­cież to nie może się dziać na­praw­dę.

– Mu­si­my się sku­pić na uzy­ska­niu po­twier­dzo­nych in­for­ma­cji o struk­tu­rze wła­dzy w Ro­sji, pa­nie pre­zy­den­cie. – Ma­te­usz Ko­cjan pró­bo­wał ra­to­wać sy­tu­ację. Pre­zy­dent spra­wiał wra­że­nie czło­wie­ka na skra­ju za­ła­ma­nia. – Wciąż mamy so­jusz­ni­ków, a cha­osu na wscho­dzie nie wol­no nam prze­cze­kać.

– Tak, oczy­wi­ście, ma pan ra­cję. – Hen­ryk Żu­ław­ski za­krył usta dło­nią, przy­mknął na chwi­lę oczy, świat wca­le jed­nak nie znik­nął. – Na­ci­skaj­cie na Ro­sjan. Mu­si­my mieć czer­wo­ną li­nię z Zo­ri­nem. Nasz MSZ ma jak naj­szyb­ciej do­ga­dać się z Krem­lem, prze­słać wy­ra­zy współ­czu­cia, za­ofe­ro­wać po­moc w śledz­twie, co­kol­wiek, co po­zwo­li ode­pchnąć od nas po­dej­rze­nia. Chcę mieć za go­dzi­nę te­le­kon­fe­ren­cję z przy­wód­ca­mi Li­twy i Wę­gier, my też mu­si­my mieć wspól­ny front.

Dy­gni­ta­rze zgod­nie po­ki­wa­li gło­wa­mi. Część ode­tchnę­ła z ulgą, wie­lu prze­łknę­ło śli­nę, sły­sząc przed chwi­lą ła­mią­cy się głos pre­zy­den­ta. Nikt nie miał­by za złe, gdy­by roz­kle­ił się, prze­wod­ni­cząc po­sie­dze­niu. Pre­sja, pod któ­rą się znaj­do­wał, po­wa­li­ła­by tura.

– Trze­ba też ja­koś przy­ci­snąć Ame­ry­ka­nów. Nie mo­że­my so­bie po­zwo­lić na ta­kie trak­to­wa­nie. Da­li­śmy im wol­ną rękę, nie wtrą­ca­li­by­śmy się, gdy­by chcie­li od­pa­lić Pu­ti­na… Kto wie, może to ich spraw­ka – za­sta­no­wił się Żu­ław­ski. – Oso­bi­ście po­roz­ma­wiam z pre­zy­den­tem Ar­mi­ta­ge’em. Pro­szę zor­ga­ni­zo­wać kon­fe­ren­cję tak szyb­ko, jak to moż­li­we.

– Oczy­wi­ście. – To­masz Gard­ner za­no­to­wał po­le­ce­nie w swo­im lap­to­pie.

W dźwięk pal­ców stu­ka­ją­cych o kla­wia­tu­ry kom­pu­te­rów wtar­gnął pis­kli­wy dzwo­nek. Mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych spoj­rzał py­ta­ją­co na pre­zy­den­ta, po nie­mym przy­zwo­le­niu się­gnął po te­le­fon. Przez chwi­lę słu­chał, wresz­cie ob­li­zał wy­schnię­te war­gi. Po­zor­nie spo­koj­nym ru­chem odło­żył apa­rat na blat sto­łu.

– Pa­nie pre­zy­den­cie, wła­śnie od­wo­ła­no na­szych am­ba­sa­do­rów w Ro­sji, Ka­zach­sta­nie oraz na Ukra­inie. Otrzy­ma­łem też in­for­ma­cję, że praw­do­po­dob­nie te trzy kra­je za­wie­szą dzia­ła­nie swo­ich mi­sji dy­plo­ma­tycz­nych w Pol­sce. Nie wiem, czy do­ty­czy to rów­nież Wę­gier oraz Li­twy – zre­fe­ro­wał.

– Czy­li jed­nak. – Żu­ław­ski złą­czył drżą­ce dło­nie tuż przed sobą. Żo­łą­dek za­ci­snął mu się w su­peł, prze­łknął śli­nę, za wszel­ką cenę za­cho­wu­jąc opa­no­wa­nie. – Chy­ba bę­dzie­my mu­sie­li zor­ga­ni­zo­wać ćwi­cze­nia woj­sko­we. Trze­ba po­wia­do­mić do­wódz­two ge­ne­ral­ne. Niech prze­pro­wa­dzą kon­tro­lę, je­śli przyj­dzie taka po­trze­ba, mu­si­my być go­to­wi.

Szef SKW po­ki­wał gło­wą w uzna­niu. Re­ak­cja pre­zy­den­ta była szyb­ka, do­kład­nie taka, ja­kiej na­le­ża­ło ocze­ki­wać. Świat drżał w po­sa­dach, a hi­sto­ria nie­bez­piecz­nie za­ta­cza­ła koło. By oca­lić ju­tro, trze­ba było pa­trzeć w prze­szłość.

Kwa­te­ra głów­na jed­nost­ki Ra­de­gast, Krym, Ukra­ina | 3 czerw­ca 2025, go­dzi­na 17:10

Pa­dre stał nad łóż­kiem i ze skrzy­żo­wa­ny­mi na pier­si rę­ko­ma przy­glą­dał się ka­pi­ta­no­wi Pre­is­so­wi, któ­ry pod­łą­czo­ny do apa­ra­tu­ry, spał od do­brych kil­ku­na­stu go­dzin. Gdy Boł­koń­ski wszedł do po­ko­ju, Pa­dre nie za­re­ago­wał. An­driej przez krót­ką chwi­lę mil­czał, wo­dząc wzro­kiem po wy­świe­tla­czach, rur­kach, mru­ga­ją­cych świa­teł­kach, któ­re czu­wa­ły nad wra­ca­ją­cym do świa­ta ży­wych ka­pi­ta­nem. Pre­iss prze­żył po­dróż, funk­cje ży­cio­we usta­bi­li­zo­wa­ły się, le­ka­rze Ra­de­ga­stu czy­ni­li praw­dzi­we cuda.

– Wia­do­mo, kie­dy się obu­dzi? – za­py­tał Ro­sja­nin.

– Skąd mam wie­dzieć? Po pro­stu śpi. Skaut mó­wił, żeby dać mu od­po­cząć. Prze­szedł przez pie­kło – od­po­wie­dział Pa­dre twar­do.

– Le­piej, żeby do­szedł do sie­bie jak naj­szyb­ciej. Nie dzie­je się do­brze.

– Wy­co­fu­ją nas z bazy? – za­py­tał Pa­dre, spo­glą­da­jąc na gó­ru­ją­ce­go nad nim Ro­sja­ni­na.

– Nie wiem, nie do­sta­li­śmy żad­nej ofi­cjal­nej ko­mu­ni­ka­cji. Po za­ma­chach po­pier­do­li­ło się tak bar­dzo, że na gó­rze nie prze­ję­li się spe­cjal­nie na­szą sa­mo­wol­ką. – Boł­koń­ski spró­bo­wał się uśmiech­nąć, ale wy­szło, jak­by do­znał chwi­lo­we­go pa­ra­li­żu mię­śni twa­rzy.

– Tyle do­brze. – Pa­dre wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie­spe­cjal­nie. Brak in­for­ma­cji to też in­for­ma­cja. Chło­pa­ki za­czy­na­ją kom­bi­no­wać, już te­raz Ukra­iń­cy ły­pią na nas z byka. Pro­pa­gan­da do­cie­ra i tu­taj.

Pa­dre od­wró­cił się fron­tem do Ro­sja­ni­na. Więk­szość swo­jej uwa­gi sku­piał na tym, by na zmia­nę z in­ny­mi pil­no­wać Pre­is­sa. Wia­do­mo­ści ze sto­lic Przy­mie­rza fil­tro­wał jak przez mem­bra­nę. Coś tam sły­szał, wie­dział, że Pu­tin, Misz­czen­ko, Na­zar­ba­jew zgi­nę­li w za­ma­chach. Po­cie­szał się my­ślą, że jego wła­sny przy­wód­ca wciąż żyje, to da­wa­ło na­dzie­ję, że ktoś za­pa­nu­je nad cha­osem. Mógł sku­pić się na od­zy­ska­nym do­wód­cy.

– Czy­li co? – za­py­tał, nie do koń­ca na­dą­ża­jąc za to­kiem ro­zu­mo­wa­nia Boł­koń­skie­go.

– Chodź, to sam zo­ba­czysz. – Ro­sja­nin ski­nął gło­wą w kie­run­ku wyj­ścia z izo­lat­ki.

– Wciąż mam war­tę – od­po­wie­dział Pa­dre.

– Spo­koj­nie, pój­dzie­my za sie­dem mi­nut. – Boł­koń­ski rzu­cił okiem na elek­tro­nicz­ny ze­gar. – Wąt­pię, żeby przez ten czas coś się zmie­ni­ło.

Zmien­nik zja­wił się punk­tu­al­nie, wy­mie­nił z Pa­dre uścisk dło­ni, po czym przy­siadł na krze­śle obok łóż­ka. Le­karz z sek­cji me­dycz­nej Ra­de­ga­stu miał się zja­wić na wi­zy­tę kon­tro­l­ną do­pie­ro za dwie go­dzi­ny. Wte­dy też do krwio­bie­gu ka­pi­ta­na mia­ły być wpro­wa­dzo­ne ko­lej­ne por­cje wi­ta­min, sub­stan­cji wzmac­nia­ją­cych i zba­wien­ne­go tra­ma­do­lu.

Boł­koń­ski i Pa­dre prze­szli przez ko­ry­ta­rze skrzy­dła me­dycz­ne­go, gdzie Pre­iss był je­dy­nym pa­cjen­tem. W uzie­mio­nym od ty­go­dni Ra­de­ga­ście od cza­su do cza­su prze­pro­wa­dza­no tyl­ko ćwi­cze­nia. Tre­nin­gi nie mo­gły jed­nak za­stą­pić kon­kret­nych pla­nów, ja­snej sy­tu­acji. Lu­dzie za­czy­na­li się nie­po­ko­ić, brak wi­zji ko­lej­nych ope­ra­cji, dzia­łań, roz­wo­ju po­tra­fił wpły­nąć na mo­ra­le rów­nie moc­no, jak utra­ta ko­le­gi z od­dzia­łu.

Za­trzy­ma­li się na chwi­lę przy dy­żur­ce le­ka­rzy. Skaut drze­mał w mięk­kim fo­te­lu. Jako je­den z nie­licz­nych po­rzu­cił re­gu­la­mi­no­wy mun­dur na rzecz wy­god­ne­go dre­su.

– Daj mu spo­kój, to Skaut, ma na­sta­wio­ny bu­dzik. – Boł­koń­ski po­wstrzy­mał ge­stem Pa­dre, któ­ry już chciał szturch­nąć po­chra­pu­ją­ce­go ope­ra­to­ra.

Wy­szli na ze­wnątrz. Czer­wiec na Cher­so­ne­zie przy­wi­tał ich pierw­szą tego roku falą upa­łów. Tem­pe­ra­tu­rę, któ­rą le­d­wie je­den sto­pień dzie­lił od ma­gicz­nej trzy­dziest­ki, ła­go­dził sil­ny wiatr od mo­rza. Wi­dzie­li, jak czub­ki wy­so­kich, smu­kłych tuj kła­dą się z każ­dym po­dmu­chem, by chwi­lę póź­niej sprę­ży­no­wać do pio­nu.

Ro­sja­nin wska­zał dło­nią kie­ru­nek. Skrzy­dło szpi­tal­ne bazy znaj­do­wa­ło się na pół­noc­nych krań­cach cy­pla, le­d­wie kil­ka­dzie­siąt kro­ków od wy­nio­słej la­tar­ni mor­skiej, któ­ra po­ma­ga­ła stat­kom od­na­leźć kurs na se­wa­sto­pol­skie doki. By do­trzeć do cen­tral­nej czę­ści kom­plek­su, mu­sie­li od­być kil­ku­mi­nu­to­wy spa­cer. Wiatr nie słabł ani na chwi­lę, dęło w ple­cy, ko­man­do­si mu­sie­li kom­pen­so­wać po­dmu­chy siłą mię­śni.

– Mo­żesz po­wie­dzieć, o co cho­dzi? – za­py­tał Pa­dre. – Kiep­ski ze mnie ob­ser­wa­tor ludz­kich za­cho­wań.

– Wiesz, że pre­zy­den­ci Pol­ski, Li­twy i Wę­gier prze­ży­li – stwier­dził Boł­koń­ski. Ko­lej­ny po­dmuch prze­rzu­cił mu przy­dłu­ga­wy ko­smyk pros­to na nos.

– Oczy­wi­ście, że wiem. – Pa­dre wzru­szył ra­mio­na­mi.

– By­li­ście w opo­zy­cji do Pu­ti­na. Nie chcie­li­ście pa­ko­wać się w ka­ba­łę w Ark­ty­ce, po­dob­nie jak Li­twi­ni i Wę­grzy. Resz­ta Przy­mie­rza na­ci­ska­ła na zło­je­nie Ame­ry­ka­nom tył­ków – kon­ty­nu­ował Ro­sja­nin. – Jak my­ślisz, jak do chło­pa­ków z ukra­iń­skie­go spec­na­zu do­trą ja­kieś spre­pa­ro­wa­ne wia­do­mo­ści, to nie za­czną się za­sta­na­wiać?

– An­driej, ale pier­do­lisz. – Pa­dre prze­wró­cił ocza­mi. – Na­praw­dę my­ślisz, że nasi za­czną wie­rzyć w bred­nie, że Po­la­cy za­mor­do­wa­li Pu­ti­na i resz­tę? Zmi­łuj się, prze­cież to stek bzdur.

– Dla cie­bie tak, bo twój pre­zy­dent ma się świet­nie – rzu­cił Boł­koń­ski.

– Bzdu­ry – fuk­nął Po­lak.

– Ja to wiem, ty też, ale im dłu­żej bę­dzie­my tu­taj sie­dzieć bez­czyn­nie, tym wię­cej głu­pot za­cznie przy­cho­dzić lu­dziom do gło­wy. Nie chciał­bym, że­byś obu­dził się z ukra­iń­ską lufą przy skro­ni.

– Je­ste­śmy spe­cjal­sa­mi, tu­taj nie dzie­ją się ta­kie rze­czy. – Pa­dre krę­cił prze­czą­co gło­wą.

An­driej po­sta­no­wił nie drą­żyć. Wy­star­czy­ło kil­ka zdań, by zro­zu­miał, że nie prze­ko­na pol­skie­go ko­man­do­sa. Sam, z ra­cji bar­dzo bli­skich kon­tak­tów z Ja­strzęb­skim i Pre­is­sem, do­świad­czył już lek­kiej re­zer­wy ko­le­gów z GRU oraz ukra­iń­skie­go i ka­zach­skie­go spec­na­zu. Wo­bec Po­la­ków ta sama re­zer­wa za­czy­na­ła prze­ra­dzać się w czy­stą nie­chęć.

Głów­ny bu­dy­nek kom­plek­su, trzy­pię­tro­wy niby-biu­ro­wiec, wzno­sił się po­mię­dzy dwo­ma bliź­nia­czy­mi, niż­szy­mi o jed­ną kon­dy­gna­cję skrzy­dła­mi. Nie­wiel­ki dzie­dzi­niec przed wej­ściem po­ra­sta­ły kęp­ki tra­wy, wy­ra­sta­ją­ce po­mię­dzy pły­ta­mi chod­ni­ko­wy­mi. Grup­ka ko­man­do­sów w cy­fro­wych uni­for­mach sta­ła na scho­dach i pa­li­ła pa­pie­ro­sy. Ob­rzu­ci­li zbli­ża­ją­cych się ope­ra­to­rów mało ser­decz­ny­mi spoj­rze­nia­mi.

– Mó­wi­łem – stwier­dził Boł­koń­ski, gdy wciąż byli poza za­się­giem słu­chu.

– Sie­ma – rzu­cił Pa­dre do grup­ki.

Od­po­wie­dzia­ły mu tyl­ko mruk­nię­cia, żad­na z dło­ni nie unio­sła się w po­zdro­wie­niu. Po­lak nie da­wał za wy­gra­ną, ko­ja­rzył wszyst­kich. Choć słu­ży­li w róż­nych sek­cjach, ćwi­czy­li wspól­nie set­ki razy.

– Co z wami? – za­py­tał.

– Nic, co ma być? – od­parł je­den z ko­man­do­sów.

Pa­dre zwró­cił uwa­gę na to, że od­po­wiedź pa­dła po ukra­iń­sku. Mimo że ogo­lo­ny na łyso spe­cjals po­cho­dził ze Lwo­wa, i jego pol­ski le­d­wie za­la­ty­wał śpiew­nym, wschod­nim ak­cen­tem.

– Mi­sza, co ty? – spró­bo­wał po­now­nie. – No wy chy­ba oci­pie­li­ście, wie­rzy­cie w te bred­nie?

Ukra­iniec wzru­szył tyl­ko ra­mio­na­mi. Pa­dre nie wie­dział, jak za­re­ago­wać, uniósł ręce w ge­ście pod­da­nia.

– Daj­cie spo­kój, słu­ży­my w jed­nej jed­no­st­ce.

– Na pew­no? – za­py­tał Mi­sza. Jego ko­le­dzy wciąż tak­so­wa­li Po­la­ka uważ­nym, peł­nym na­pię­cia wzro­kiem.

Boł­koń­ski po­cią­gnął Pa­dre za sobą, na scho­dy. Do­pie­ro w środ­ku, w pu­stym hal­lu, po­śród wy­wie­szo­nych flag wszyst­kich kra­jów Przy­mie­rza, An­driej zde­cy­do­wał się pu­ścić rę­kaw Po­la­ka.

– Mó­wi­łem ci. Je­śli góra szyb­ko nie po­ścią­ga nas do sie­bie albo nie rzu­ci do ja­kie­goś za­da­nia, za­czną się two­rzyć grup­ki – pod­jął. – Pre­iss le­d­wie żyje, Ja­strzęb­skie­go szlag tra­fił, nie mamy z ni­kim kon­tak­tu. Mu­si­my się wza­jem­nie pil­no­wać.

– Świ­ru­jesz, prze­cież za­raz ogło­szą, że nie mie­li­śmy z tym nic wspól­ne­go.

– Bar­dzo moż­li­we, ale do tego cza­su ra­dził­bym uni­kać szer­szej in­te­gra­cji – od­parł Ro­sja­nin. – Strze­żo­ne­go Pan Bóg strze­że.

Ostat­ni raz sy­re­ny alar­mo­we sły­sze­li nad bazą pod­czas prób­nych ćwi­czeń prze­ciw­po­ża­ro­wych. Zwy­kle były one za­po­wia­da­ne ze spo­rym wy­prze­dze­niem, te­raz jed­nak za­czę­ły ja­zgo­tać bez żad­ne­go ostrze­że­nia.

– Co jest? – za­py­tał Pa­dre, spo­glą­da­jąc w górę.

– Po­żar. Oby, kur­wa, tyl­ko nie był praw­dzi­wy – syk­nął Boł­koń­ski.

Przez sy­re­nę za­czął prze­bi­jać się mia­ro­wy, jed­no­staj­ny huk woj­sko­wych bu­tów, ło­mo­czą­cych o po­sadz­kę. Nikt nie biegł, dźwięk mar­szu był spo­koj­ny, jak­by z góry za­po­wie­dzia­ny. Boł­koń­ski na krót­ką chwi­lę uległ wra­że­niu, że alarm dla wie­lu ko­man­do­sów nie był żad­nym za­sko­cze­niem.

***

Zre­du­ko­wał bieg, czwór­ka we­szła na po­nad czte­ry ty­sią­ce ob­ro­tów. Kil­ku­let­nie audi A3 wy­sko­czy­ło na lewy pas i śmi­gnę­ło obok kle­ko­czą­ce­go vana, okle­jo­ne­go ko­lo­ra­mi jed­nej z po­pu­lar­nych sie­ci dys­kon­tów. Ja­kub Ja­strzęb­ski wy­ci­skał z sil­ni­ka mak­sy­mal­ną moc. Wciąż mie­li przed sobą nie­mal go­dzi­nę dro­gi.

Pró­bo­wał nie wra­cać my­śla­mi do wy­da­rzeń sprzed kil­ku dni. Oszo­ło­mio­ny, po­obi­ja­ny do­tarł do miesz­ka­nia reszt­ka­mi sił. Wi­dząc okrwa­wio­ne­go Ja­strzęb­skie­go w drzwiach, Lud­mi­ła osu­nę­ła się po ścia­nie, nie­przy­tom­na. Jesz­cze tego sa­me­go dnia obo­je spa­ko­wa­li się po­spiesz­nie i po­je­cha­li na Ty­niec­ką do Do­wódz­twa Kom­po­nen­tu Sił Spe­cjal­nych. Ja­strzęb­ski miał na­dzie­ję, że tam będą bez­piecz­ni. Prze­ra­żo­na do szpi­ku ko­ści Lud­mi­ła sie­dzia­ła na oświe­tlo­nym bla­dą po­świa­tą ko­ry­ta­rzu, pod­czas gdy Ja­strzęb­ski spo­wia­dał się ze skle­co­nej na boku ope­ra­cji oraz jej kon­se­kwen­cji.

Po­cząt­ko­wo za­no­si­ło się na bu­rzę. Ja­ku­ba za­pro­wa­dzo­no do aresz­tu, po­tem jed­nak gruch­nę­ła wieść o za­ma­chach i śmier­ci Pu­ti­na oraz przy­wód­ców wschod­nie­go Przy­mie­rza. Spra­wa Ja­strzęb­skie­go spa­dła z agen­dy. Ja­kub pod­le­gał bez­po­śred­nio do­wódz­twu pol­skiej sek­cji w Bo­bo­li­cach. Ra­zem z Lud­mi­łą, pod groź­bą sądu wo­jen­ne­go, zo­stał skie­ro­wa­ny do szta­bu jed­nost­ki. Wy­ru­szył w dro­gę, gdy tyl­ko otrzy­mał ofi­cjal­ne pi­smo.

– Co z tobą bę­dzie? – za­py­ta­ła Lud­mi­ła.

Dziew­czy­na wra­ca­ła do rów­no­wa­gi. Po­przed­nie­go zdą­ży­ła po­wia­do­mić sze­fo­stwo, że bie­rze dłuż­szy urlop na żą­da­nie.

– Pew­nie sąd – stwier­dził Ja­strzęb­ski.

Wrzu­cił pra­wy kie­run­kow­skaz i wró­cił na swój pas. Audi, któ­re ku­pi­li wspól­nie nie­speł­na pół roku wcze­śniej jako za­czą­tek no­we­go, lep­sze­go ży­cia, przy­jem­nie mru­cza­ło.

– Wie­dzia­łam, że to się tak skoń­czy. – Lud­mi­ła po­krę­ci­ła gło­wą w nie­do­wie­rza­niu. – Dla­cze­go ja się zgo­dzi­łam na ten idio­tyzm? Prze­cież omal cię nie za­bi­li.

– Wciąż żyję – od­po­wie­dział Ja­strzęb­ski. Nic mą­drzej­sze­go nie przy­cho­dzi­ło mu do gło­wy.

– To ma mnie po­cie­szyć? Wpa­dłeś do domu jak żywy trup, za­bra­łeś mnie bez sło­wa do szta­bu, aresz­to­wa­li cię tam, pa­mię­tasz? Mu­sia­łam bez żad­nych in­for­ma­cji przez dwa dni sie­dzieć sama w po­ko­ju pod stra­żą! – Wy­buch prę­dzej czy póź­niej mu­siał na­stą­pić. – Czy ty w ogó­le my­ślisz o kimś in­nym niż ty sam?!

Ja­strzęb­ski ode­tchnął głę­bo­ko. Kłót­nia była ostat­nim, cze­go te­raz po­trze­bo­wał. Lu­dzie, z któ­ry­mi ko­or­dy­no­wał ope­ra­cję, nie żyli. Nie miał po­ję­cia, co sta­ło się z Boł­koń­skim i resz­tą. Do­tar­li? Zo­sta­li ze­strze­le­ni w lo­cie, aresz­to­wa­ni? Kra­ków od­mó­wił mu wszel­kich in­for­ma­cji. Li­czył, że nim za­mkną go w aresz­cie, w Bo­bo­li­cach po­wie­dzą przy­naj­mniej, czy sa­mo­lot z Pre­is­sem do­tarł na Krym. Miał na­dzie­ję, że oca­lił ka­pi­ta­na tak samo, jak zdo­łał uchro­nić przed śmier­cią Lud­mi­łę.

Za­nim do­tarł do miesz­ka­nia, przy ży­ciu trzy­ma­ła go tyl­ko na­dzie­ja, że Anna Ka­sprzak nie zja­wi­ła się tam pierw­sza. Spo­dzie­wał się, że dziew­czy­na bę­dzie su­szy­ła mu gło­wę. Nie mógł mieć jej tego za złe, sama prze­ży­ła ge­hen­nę.

– Prze­pra­szam. – Uznał, że to naj­lep­sze, co może po­wie­dzieć.

– Spier­da­laj! – krzyk­nę­ła, aż za­dzwo­ni­ło w uszach.

– Obie­cu­ję, że to zro­bię. Gdy tyl­ko do­trze­my do Bo­bo­lic, znik­nę. – Ugryzł się w ję­zyk o se­kun­dę za póź­no.

Lud­mi­ła zmie­rzy­ła go ta­kim wzro­kiem, że po­czuł na ple­cach zim­ny dreszcz.

Bia­ły Dom, Wa­szyng­ton DC, USA | 4 czerw­ca 2025, go­dzi­na 08:42

Ski­nął na agen­ta Se­cret Se­rvi­ce, któ­ry ni­czym Cer­ber wa­ro­wał przy drzwiach Ga­bi­ne­tu Owal­ne­go. Ochro­niarz od­po­wie­dział lek­kim uśmie­chem.

– Cięż­ka od­pra­wa, sir? – za­py­tał agent.

– Szko­da ga­dać, woj­na to nie­ła­twe rze­mio­sło. – Al­bert Ar­mi­ta­ge od­po­wie­dział wy­mu­szo­nym unie­sie­niem ką­ci­ków ust. – Po­sie­dzę jesz­cze chwi­lę w spo­ko­ju. Zo­sta­ło mi może pół go­dzi­ny do naj­bliż­sze­go spo­tka­nia. Chy­ba nie było sen­su, bym szedł na górę na kawę.

– Już or­ga­ni­zu­ję… Czar­na z nie­wiel­ką ilo­ścią mle­ka?

– Je­steś moim bo­ha­te­rem, Scott. – Ar­mi­ta­ge klep­nął agen­ta w ra­mię i prze­kro­czył próg ga­bi­ne­tu.

Ode­tchnął głę­bo­ko, sły­sząc za sobą szczęk za­my­ka­nych drzwi. Pil­na na­ra­da w po­ko­ju sy­tu­acyj­nym trwa­ła kil­ka go­dzin. Woj­sko­wi wy­da­wa­li się nie zwra­cać uwa­gi na fakt, że od­pra­wa za­czę­ła się punkt o pią­tej nad ra­nem.

Kie­dy ze­rwa­no go z łóż­ka i po­pro­szo­no o do­łą­cze­nie do szta­bow­ców cze­ka­ją­cych w po­miesz­cze­niu głę­bo­ko pod po­wierzch­nią, przed ocza­mi prze­ska­ki­wa­ły mu co­raz mrocz­niej­sze sce­na­riu­sze. Kontr­atak Ro­sjan na wy­spach, kon­cen­trycz­ny na­lot na gru­pę ude­rze­nio­wą lot­ni­skow­ca, atak ra­kie­to­wy na da­le­kie za­ple­cze ame­ry­kań­skich wojsk. Gdy zjeż­dżał win­dą w to­wa­rzy­stwie mil­czą­ce­go ochro­nia­rza, przez chwi­lę miał w gło­wie ob­raz ata­ku tak­tycz­ną gło­wi­cą ją­dro­wą i uni­ce­stwie­nie wojsk sztur­mu­ją­cych Kan­da­łak­szę.

Ja­kie było jego zdzi­wie­nie, gdy zo­rien­to­wał się, że poza Mar­ti­nem Demp­sey­em oraz świ­tą z ko­le­gium w od­pra­wie bio­rą udział rów­nież ofi­ce­ro­wie łącz­ni­ko­wi z Fin­lan­dii. Sy­tu­acja wy­kla­ro­wa­ła się dość szyb­ko. Pil­ne ze­bra­nie za­ini­cjo­wa­li Fi­no­wie, któ­rzy oba­wia­li się cią­gną­cej z po­łu­dnia Gru­py Ude­rze­nio­wej Ro­sjan. Li­czą­ca dzie­sięć ty­się­cy lu­dzi kom­bi­no­wa­na pan­cer­na pięść sku­pia­ła ab­so­lut­ną eli­tę ro­syj­skiej ar­mii. Ar­mi­ta­ge’a wca­le nie dzi­wi­ły oba­wy Fi­nów. Byli pierw­szą li­nią obro­ny, któ­ra od­ci­na­ła Kolę od od­sie­czy. Hel­sin­ki na­ci­ska­ły na wzmoc­nie­nie swo­je­go zgru­po­wa­nia bądź wy­co­fa­nie sił do dru­giej li­nii, w re­jon Kan­da­łak­szy, i tam wy­da­nie Gru­pie Ude­rze­nio­wej wal­nej bi­twy. Pa­mię­tał re­zer­wę Mar­ti­na Demp­seya, nie­ko­niecz­nie chcą­ce­go re­zy­gno­wać z dzia­łań opóź­nia­ją­cych, do któ­rych zo­bli­go­wa­ni byli Fi­no­wie.

– Ro­syj­ska od­siecz od sa­me­go po­cząt­ku była w na­szych pla­nach – przy­po­mniał ze­bra­nym prze­wod­ni­czą­cy Ko­le­gium Po­łą­czo­nych Sze­fów Szta­bów. – Fin­lan­dia wy­asy­gno­wa­ła siły, któ­re w po­łą­cze­niu ze wspar­ciem na­sze­go lot­nic­twa oraz ar­ty­le­rii są w sta­nie spro­stać wy­zwa­niu i za­trzy­mać Ro­sjan. Na­wet je­śli prze­ciw­nik zdo­łał­by się prze­drzeć, prze­ćwi­czy­li­śmy wa­riant od­wro­tu oraz sfor­mo­wa­nia dru­giej li­nii nie­da­le­ko Kan­da­łak­szy.

– Ow­szem, nie spo­dzie­wa­li­śmy się jed­nak, że Kreml rzu­ci prze­ciw­ko nam naj­no­wo­cze­śniej­szy sprzęt, ja­kim dys­po­nu­je. Siłą ognia i za­awan­so­wa­niem tech­no­lo­gicz­nym do­rów­nu­ją ca­łej wa­szej dy­wi­zji – prze­ko­ny­wał fiń­ski ge­ne­rał. – Nie go­dzi­li­śmy się na rzeź. Moi lu­dzie nie za­trzy­ma­ją Ro­sjan, oba­wiam się, że na­wet za­an­ga­żo­wa­nie ame­ry­kań­skie­go lot­nic­twa może być nie­wy­star­cza­ją­ce.

– Dla­te­go chce pan po­rzu­cić szań­ce i na­tych­miast wy­co­fać się za ame­ry­kań­skie li­nie? Jesz­cze przed spo­tka­niem z prze­ciw­ni­kiem? – do­py­ty­wał Demp­sey.

– Prze­kra­cza pan swo­je kom­pe­ten­cje, ge­ne­ra­le – zwró­cił mu uwa­gę Fin. – To ja wciąż do­wo­dzę fiń­skim kom­po­nen­tem w Ro­sji. Je­śli uznam, że opór jest tyl­ko mar­no­traw­stwem środ­ków, wy­dam roz­kaz do wy­co­fa­nia się z zaj­mo­wa­nych po­zy­cji.

– Pro­szę pa­mię­tać, że wa­sze bez­pie­czeń­stwo w du­żej mie­rze za­le­ży od ak­tyw­no­ści ame­ry­kań­skie­go lot­nic­twa. – Szef ko­le­gium zbli­żył się do ja­sno­wło­se­go fiń­skie­go ge­ne­ra­ła. – Je­śli wy­co­fa pan swo­je woj­ska, Ro­sja­nie mogą uznać to za za­chę­tę. Zdo­ła­cie sa­mo­dziel­nie obro­nić Hel­sin­ki?

– Za­po­mi­na się pan… Po­ma­ga­my wam, jak mo­że­my, ale nie bę­dzie wy­tra­cać na­szych lu­dzi na obro­nie z góry stra­co­nych po­zy­cji. – Fin wy­raź­nie spu­ścił z tonu.

– Ma pan ra­cję, ale do­pie­ro wte­dy, gdy to my uzna­my je za stra­co­ne – od­parł Demp­sey, co w za­sa­dzie za­koń­czy­ło dys­ku­sję.

Ar­mi­ta­ge prych­nął pod no­sem na to wspo­mnie­nie. Demp­sey wraz z przed­sta­wi­cie­la­mi ko­le­gium w kil­ka chwil usa­dzi­li na­rwa­ne­go Skan­dy­na­wa. Plan po­zo­stał nie­zmie­nio­ny: ame­ry­kań­skie lot­nic­two udzie­li bez­po­śred­nie­go wspar­cia so­jusz­ni­czym si­łom na lą­dzie, gdy tyl­ko doj­dzie do kon­tak­tu z ro­syj­ską Gru­pą Ude­rze­nio­wą. Dok­try­na była świę­ta, a wszel­kie od­stęp­stwa od za­pla­no­wa­nych dzia­łań mo­gły tyl­ko wpro­wa­dzić nie­po­trzeb­ny za­męt i co wię­cej, przy­czy­nić się do klę­ski. Tego Mar­tin Demp­sey nie brał pod uwa­gę na­wet w naj­bar­dziej pe­sy­mi­stycz­nych wa­rian­tach roz­wo­ju wy­da­rzeń. Byli o krok od zła­ma­nia Ro­sjan.

Pre­zy­dent usły­szał pu­ka­nie do drzwi. Chwi­lę póź­niej w ga­bi­ne­cie zja­wi­ła się se­kre­tar­ka z tacą, na któ­rej zna­la­zła się świe­żo za­pa­rzo­na kawa oraz zbi­lan­so­wa­ne, przy­go­to­wa­ne pod okiem die­te­ty­ka śnia­da­nie. Ar­mi­ta­ge już ja­kiś czas temu mu­siał po­że­gnać się z uko­cha­ny­mi krwi­sty­mi ste­ka­mi. Pod wpły­wem nie­usta­ją­ce­go stre­su żo­łą­dek pre­zy­den­ta dzia­łał co­raz go­rzej.

– Dzię­ku­ję. – Ar­mi­ta­ge uśmiech­nął się ser­decz­nie, jak­by po­zo­wał dla re­por­te­ra „Ti­me­sa”.

– Oczy­wi­ście, sir. – Dziew­czy­na w ele­ganc­kim ko­stiu­mie o no­wo­czes­nym kro­ju od­po­wie­dzia­ła, bły­ska­jąc śnież­no­bia­ły­mi zę­ba­mi.

Jesz­cze nim se­kre­tar­ka zdą­ży­ła opu­ścić ga­bi­net, w drzwiach po­ja­wił się agent Scott i za­po­wie­dział Eli­za­beth Hawk oraz Ry­ana Sinc­la­ira.

– Kur­wa mać, na­wet kawy zdą­ży­łem siorb­nąć – rzu­cił pod no­sem Ar­mi­ta­ge. – Dzię­ku­ję ci bar­dzo, Scott, wpuść ich.

– Tak jest, sir.

Za­rów­no do­rad­czy­ni do spraw bez­pie­czeń­stwa, jak i szef jed­nej z sek­cji wy­wia­dow­czych CIA czu­li się w ga­bi­ne­cie swo­bod­nie. Od­wie­dza­li to miej­sce wła­ści­wie każ­de­go dnia, sta­ło się dla nich rów­nie zwy­czaj­ne jak ko­ry­ta­rze i wspól­na kuch­nia dla pra­cow­ni­ków ad­mi­ni­stra­cji.

– Sia­daj­cie, bez zbęd­nej ce­le­bry. – Ar­mi­ta­ge uniósł fi­li­żan­kę i wska­zał na dwie ka­na­py po­środ­ku owal­ne­go po­miesz­cze­nia. – Mów­cie, jak wy­glą­da sy­tu­acja.

Hawk i Sinc­la­ir za­ję­li miej­sca po prze­ciw­nych stro­nach, każ­de na swo­jej ka­na­pie. To był ich nie­pi­sa­ny zwy­czaj dla pod­kre­śle­nia tego, że re­pre­zen­tu­ją osob­ne in­sty­tu­cje. Oczy­wi­ście, jak wszyst­ko w po­li­ty­ce, ten spek­takl rów­nież był tyl­ko na po­kaz.

– Mamy dość spo­ro nie­po­ją­cych in­for­ma­cji, szcze­gól­nie z Mo­skwy – za­czę­ła Eli­za­beth. Do­rad­czy­ni odło­ży­ła na sto­lik ta­blet, wszyst­kie po­trzeb­ne dane były w jej gło­wie.

Gdy­by coś po­szło nie tak, Ryan miał przyjść jej w su­kurs z do­dat­ko­wy­mi in­for­ma­cja­mi.

– Ni­cze­go in­ne­go się nie spo­dzie­wa­łem – sko­men­to­wał Ar­mi­ta­ge, uno­sząc do ust por­cję peł­no­ziar­ni­ste­go mu­sli, uto­pio­ne­go w jo­gur­cie z do­dat­kiem po­kro­jo­nych na ćwiart­ki świe­żych bia­łych wi­no­gron. – Wie­my już, kto tam w ogó­le prze­jął wła­dzę? Czy za­cznie się bit­ka o sto­łek, jak to Ro­sja­nie mają w zwy­cza­ju?

– Na­sze źró­dła po­twier­dza­ją, że na cze­le tym­cza­so­we­go rzą­du na Krem­lu sta­nął nie pre­mier, lecz były mi­ni­ster obro­ny, Piotr Zo­rin. To ty­po­wy si­ło­wik, oskar­żał Po­la­ków o opie­sza­łość w spra­wie kry­zy­su na pół­no­cy – od­po­wie­dzia­ła Hawk. – Mamy rów­nież in­for­ma­cje o tym, że lu­dzie Zo­ri­na skon­tak­to­wa­li się z rzą­da­mi Ka­zach­sta­nu oraz Ukra­iny. Mu­sie­li osią­gnąć ja­kieś po­ro­zu­mie­nie za ple­ca­mi Po­la­ków i spół­ki.

– Słu­cham, słu­cham – za­chę­cił Ar­mi­ta­ge. – To się robi co­raz lep­sze z każ­dym zda­niem.

Ryan Sinc­la­ir nie po­dzie­lał we­so­ło­ści pre­zy­den­ta. Jako wie­lo­let­ni wy­wia­dow­ca, do­brze wie­dział, jak koń­czą pak­ty, gdy so­jusz­ni­cy za­czy­na­ją dzia­łać za swo­imi ple­ca­mi.

– Am­ba­sa­dor Fo­ley prze­ka­zał mi kil­ka go­dzin temu in­for­ma­cje, że w War­sza­wie za­mknię­to am­ba­sa­dy Ro­sji, Ukra­iny oraz Ka­zach­sta­nu. Praw­do­po­dob­nie ty­czy się to rów­nież pla­có­wek na Li­twie i Wę­grzech. Je­ste­śmy też stu­pro­cen­to­wo pew­ni, że dy­plo­ma­ci na­zy­wa­ne­go przez nas ro­bo­czo Za­chod­nie­go Przy­mie­rza zo­sta­li uzna­ni za per­so­na non gra­ta w Ro­sji oraz sprzy­ja­ją­cych jej kra­jach – do­koń­czy­ła Hawk.

– Czy­li mo­że­my śmia­ło po­wie­dzieć, że plan się po­wiódł. – Pre­zy­dent uśmiech­nął się i wy­tarł usta ser­wet­ką. – Cho­le­ra… Cie­ka­we, kto zle­cił te za­ma­chy? Mu­si­my wie­dzieć, na czy­je ręce skła­dać po­dzię­ko­wa­nia.

– Zo­rin twier­dzi, że to Po­la­cy do spół­ki z nami – wtrą­cił Ryan Sinc­la­ir.

– Non­sens. – Ar­mi­ta­ge ścią­gnął usta. – Ni­cze­go ta­kie nie au­to­ry­zo­wa­łem. Chy­ba nie dzia­ła­li­ście za mo­imi ple­ca­mi, praw­da?

– Nie do­szły mnie żad­ne in­for­ma­cje na te­mat ta­kiej ope­ra­cji. Ale trze­ba przy­znać, że to woda na młyn Zo­ri­na. Przy­wód­cy Pol­ski, Li­twy i Wę­gier żyją, na­wet im włos z gło­wy nie spadł. War­sza­wa nie ma się jak bro­nić. Ro­sja­nie za­la­li im kil­ka miast w tej ak­cji z za­po­rą. Ude­rze­nie od­we­to­we, jesz­cze po tym, jak za­czę­li się do­ga­dy­wać z na­szą ad­mi­ni­stra­cją… Gdy­bym nie sie­dział w tym od sa­me­go po­cząt­ku, sam de­du­ko­wał­bym tak jak Zo­rin.

– Co to dla nas ozna­cza? – Brwi pre­zy­den­ta zmarsz­czy­ły się.

Po­dob­ne py­ta­nie za­da­li so­bie, gdy po raz pierw­szy zer­k­nę­li na prze­ka­za­ne przez wy­wiad do­nie­sie­nia. Ame­ry­ka od kil­ku ty­go­dni była po­grą­żo­na w woj­nie z Fe­de­ra­cją Ro­syj­ską, wspie­ra­ną przez kra­je Przy­mie­rza. Część pak­tu nie była skłon­na gi­nąć za Mur­mańsk i jaw­nie sprze­ci­wi­ła się eska­la­cji kon­flik­tu. Za­raz po­tem Eu­ro­pa po­grą­ży­ła się w cha­osie naj­więk­szej w hi­sto­rii se­rii za­ma­chów ter­ro­ry­stycz­nych. Bia­ły Dom nie zdą­żył na­wet za­czerp­nąć tchu, jak ekra­ny te­le­wi­zo­rów za­lał po­tok in­for­ma­cji o ko­lej­nych ata­kach. Tym ra­zem ce­la­mi były gło­wy państw Przy­mie­rza. Mi­nu­ta po mi­nu­cie rzą­do­we agen­cje, a po nich me­dial­ne ko­lo­sy po­twier­dza­ły naj­gor­szy z moż­li­wych sce­na­riu­szy. Wła­di­mir Pu­tin, An­ton Misz­czen­ko oraz Nur­suł­tan Na­zar­ba­jew zgi­nę­li, po­ło­wa kra­jów Przy­mie­rza zo­sta­ła po­zba­wio­na przy­wódz­twa.

To mo­gło ozna­czać wszyst­ko, a prze­wi­dy­wa­nie przy­szłych wy­da­rzeń i kon­se­kwen­cji nie róż­ni­ło się wie­le od wró­że­nia z fu­sów. Sinc­la­ir mógł te­raz rów­nie do­brze prze­lać płyn­ny wosk przez ucho od klu­cza i na pod­sta­wie za­sty­głe­go kształ­tu stwier­dzić, że za trzy dni doj­dzie do in­wa­zji ob­cych.

– Do­pó­ki nie po­zna­my kie­run­ku dzia­łań Zo­ri­na oraz rzą­dów Ukra­iny i Ka­zach­sta­nu, może wy­da­rzyć się wszyst­ko – stwier­dził Ryan. – Jest za wcze­śnie, by wy­ro­ko­wać. Ja­sna jest tyl­ko re­ak­cja War­sza­wy i przy­ja­ciół.

– No i co mó­wią? – za­py­tał Ar­mi­ta­ge.

– Sra­ją pod sie­bie. – Wy­wia­dow­ca wzru­szył ra­mio­na­mi. – Za­rze­ka­ją się, że nie mają z tym nic wspól­ne­go. Boją się, że Zo­rin może wpaść na ja­kiś idio­tycz­ny po­mysł… Boją się woj­ny, pa­nie pre­zy­den­cie.

– Zo­rin oskar­ży ich jaw­nie?

– Je­śli uzna, że po­zwo­li mu to skon­so­li­do­wać wła­dzę, to nie bę­dzie się wa­hał – od­parł Sinc­la­ir.

– Jest jesz­cze kwe­stia Pe­ters­bur­ga – wtrą­ci­ła Eli­za­beth. – Two­rzy się tam coś… jak­by za­lą­żek opo­zy­cyj­ne­go dla Mo­skwy rzą­du. Je­śli wie­rzyć na­szym in­for­ma­to­rom, tam­ci po­da­ją w wąt­pli­wość oskar­że­nia wy­su­wa­ne wo­bec Po­la­ków. Uwa­ża­ją, że za­pal­czy­wość Zo­ri­na wcią­gnie Ro­sję w dłu­go­trwa­ły kon­flikt.

– No po­pa­trz­cie… jak­bym już kie­dyś sły­szał po­dob­ną hi­sto­rię. – Al­bert Ar­mi­ta­ge nie wy­da­wał się za­nie­po­ko­jo­ny.

Pre­zy­dent uwa­żał, że Ark­ty­ka już zo­sta­ła zdo­by­ta, a de­spe­rac­kie pró­by opo­ru ze stro­ny Ro­sjan są tyl­ko ostat­ni­mi akor­da­mi ago­nii. Ar­mi­ta­ge w swo­im umy­śle już ich pod­bił, te­raz na­stał czas dzie­le­nia zdo­by­czy.

– Za­kła­dam, że ra­dzi­cie po­przeć tych opo­zy­cjo­ni­stów? Współ­pra­cu­ją z Po­la­ka­mi? – Ar­mi­ta­ge spo­waż­niał.

– Moż­li­we, choć oni chy­ba jesz­cze sami nie wie­dzą, czy chcą z kimś współ­pra­co­wać. Ta ini­cja­ty­wa jest cał­kiem świe­ża – cią­gnę­ła Hawk. – Choć uwa­żam, że je­śli mamy z kimś utrzy­my­wać kon­takt, to z nimi.

– Ryan, co o tym są­dzisz? – za­py­tał Ar­mi­ta­ge. – Oni wciąż my­ślą, że obro­nią Ark­ty­kę. Kto bę­dzie bar­dziej ule­gły, gdzie uda nam się ugrać wię­cej?

– Nie­waż­ne, z kim bę­dzie­my roz­ma­wiać, będą bro­nić Ark­ty­ki tak samo za­cie­kle. Wciąż mają siły, któ­re stwa­rza­ją dla nas za­gro­że­nie. Dzi­siej­sza od­pra­wa w po­ko­ju sy­tu­acyj­nym tyl­ko to po­twier­dzi­ła – za­uwa­żył Sinc­la­ir.

Pre­zy­dent mach­nął ręką. Pa­mię­tał za­pew­nie­nia Demp­seya, wi­dział ra­por­ty i wy­kre­sy. Dali Ro­sja­nom so­lid­ne­go łup­nia i choć po­nie­śli przy tym spo­re stra­ty, to na­dal byli górą. Sztab był zgod­ny co do tego, że ob­lę­że­nia Mur­mań­ska oraz Kan­da­łak­szy będą naj­dłuż­szy­mi czę­ścia­mi ope­ra­cji. Jak je­den mąż przy­zna­li rów­nież, że osta­tecz­nie wik­to­ria bę­dzie po ich stro­nie.

– Ark­ty­ka, Ark­ty­ka. Mamy po swo­jej stro­nie Bry­tyj­czy­ków i Fi­nów. Ro­sja­nie są po­dzie­le­ni, bez ja­sne­go łań­cu­cha do­wo­dze­nia. Bez za­przy­się­żo­ne­go pre­zy­den­ta – wy­li­czał Ar­mi­ta­ge. – To tyl­ko kwe­stia cza­su.

– Pół­no­cy bro­ni Wa­le­rij Żyła, to do­sko­na­ły stra­teg. Po­dob­no opo­zy­cyj­ny rząd chce mieć go po swo­jej stro­nie. Być może na­wet jako li­de­ra. – Eli­za­beth Hawk przy­bra­ła mar­so­wą minę. – Na­le­ży się z nimi li­czyć i we­dług mnie czym prę­dzej pod­jąć od­po­wied­nie kro­ki dy­plo­ma­tycz­ne.

– Zga­dzam się z Hawk – do­dał Ryan. – Kuj­my że­la­zo, póki go­rą­ce. Uspo­kój­my Po­la­ków. Za­ha­mo­wa­li­śmy prze­rzut sprzę­tu, ogra­ni­czy­li­śmy współ­pra­cę woj­sko­wą do cza­su wy­ja­śnie­nia, kto rze­czy­wi­ście stał za za­ma­chem. Udział War­sza­wy to non­sens, ale nie wy­ko­nuj­my gwał­tow­nych ru­chów. Hen­ryk Żu­ław­ski boi się, że zo­sta­wi­my go ze spusz­czo­ny­mi ga­cia­mi.

Al­bert Ar­mi­ta­ge par­sk­nął pod no­sem. Wy­pił ostat­ni łyk kawy i od­sta­wił fi­li­żan­kę na por­ce­la­no­wy spodek. Dziel i rządź, jego ulu­bio­na mak­sy­ma. Miał przed sobą mo­rze moż­li­wo­ści. Fakt, pod­jął się współ­pra­cy z Po­la­ka­mi, więc na­tu­ral­ne po­win­no być po­par­cie pe­ters­bur­skich pre­ten­sji do wła­dzy w Ro­sji.

Gdzieś w wy­obraź­ni wi­dział się jako pierw­szy w hi­sto­rii pre­zy­dent Sta­nów Zjed­no­czo­nych, któ­ry po­ko­nał Ro­sjan na ich wła­snym te­ry­to­rium. Dla­cze­go więc nie spró­bo­wać ima­gi­no­wać się jako przy­szło­rocz­ne­go lau­re­ata po­ko­jo­wej Na­gro­dy No­bla?

Cen­tra­la kor­po­ra­cji Har­mo­nia, Szan­ghaj, Chi­ny | 4 czerw­ca 2025, go­dzi­na 17:19

Uwiel­biał ten ta­ras, sa­mo­dziel­nie na­kre­ślił jego kształt, któ­ry po­tem do­pra­co­wa­li in­ży­nie­ro­wie od­po­wie­dzial­ni za kon­struk­cję. Nowa sie­dzi­ba kor­po­ra­cji wciąż była w bu­do­wie i obec­nie bar­dziej przy­po­mi­na­ła sta­lo­wy szkie­let, za­le­wa­ny to­na­mi be­to­no­wych mię­śni. Ga­bi­net wraz z roz­le­głym, łez­ko­wa­tym ta­ra­sem był już jed­nak go­to­wy. Pre­zes Har­mo­nii z lu­bo­ścią wpa­try­wał się w do­sko­na­ły owal je­zio­ra Di­shui, na któ­re­go brze­gu wzno­si­ła się po­nad dwu­stu­me­tro­wa kon­struk­cja.

Oczy­wi­ście, w Szan­gha­ju na pęcz­ki było znacz­nie wyż­szych bu­dyn­ków, ale Pre­ze­so­wi nie za­le­ża­ło na po­ko­ny­wa­niu ko­lej­nych in­ży­nie­ryj­nych ba­rier. Kom­pleks naj­wyż­szych bu­dyn­ków świa­ta zo­sta­wiał arab­skim szej­kom. Nie chciał wci­skać się w wą­skie par­ce­le biz­ne­so­we­go cen­trum me­tro­po­lii. Tu­taj, ze swo­je­go ta­ra­su mógł po­dzi­wiać spo­koj­ne wody je­zio­ra oraz dłu­gie, bia­łe li­nie fal Pa­cy­fi­ku, któ­re roz­bi­ja­ły się o fa­lo­chro­ny. Taka per­spek­ty­wa od­po­wia­da­ła Pre­ze­so­wi znacz­nie bar­dziej. Za­wsze wo­lał pa­trzeć w dal, ni­g­dy w górę. Sku­pia­jąc wzrok na nie­bio­sach, moż­na było za­po­mnieć, jak waż­ne jest to, co znaj­du­je się za ho­ry­zon­tem.

– Pa­nie Pre­ze­sie, mamy nowe in­for­ma­cje z Eu­ro­py – usły­szał za sobą ci­chy, acz sta­now­czy głos oso­bi­ste­go se­kre­ta­rza.

Ski­nął na po­twier­dze­nie, że usły­szał, lecz nie od­wra­cał się. Dał so­bie jesz­cze kil­ka se­kund na za­chwyt do­sko­na­łą rów­no­wa­gą mię­dzy na­tu­rą oraz sztucz­ny­mi two­ra­mi ludz­kich rąk. Do­pie­ro po­tem le­d­wie za­uwa­żal­nym ge­stem dło­ni ze­zwo­lił se­kre­ta­rzo­wi, by się zbli­żył.

– Jak wy­glą­da sy­tu­acja? – za­py­tał spo­koj­nie.

Se­kre­tarz spoj­rzał na trzy­ma­ny w dło­niach ta­blet. Pra­co­wał z sze­fem kor­po­ra­cji od sa­me­go po­cząt­ku, wie­dział, któ­re frag­men­ty ra­por­tu może po­mi­nąć. Pre­zes, choć z na­tu­ry był ła­god­nym czło­wie­kiem i ni­g­dy nie pod­niósł na nie­go gło­su, iry­to­wał się dość szyb­ko.

– In­for­ma­to­rzy do­no­szą, że rzą­dy we Fran­cji, Bel­gii oraz we Wło­szech już te­raz roz­pa­tru­ją wpro­wa­dze­nie w ca­łym kra­ju sta­nu wo­jen­ne­go – za­czął, prze­śli­zgu­jąc się wzro­kiem po ko­lej­nych li­nij­kach han­zi. – Niem­cy wciąż pró­bu­ją ogra­ni­czyć eska­la­cję. Za­miesz­ki wy­bu­chły w więk­szo­ści du­żych miast re­pu­bli­ki, ale nie­miec­kie służ­by po­rząd­ko­we za­czy­na­ją zdo­by­wać prze­wa­gę. Wy­da­je się, że we wszyst­kich kra­jach ogar­nię­tych za­miesz­ka­mi i za­ma­cha­mi naj­więk­szym wro­giem jest biu­ro­kra­cja. Po­li­cja, na­wet woj­sko są blo­ko­wa­ne licz­ny­mi re­gu­la­cja­mi praw­ny­mi, któ­re unie­moż­li­wia­ją bar­dziej zde­cy­do­wa­ne dzia­ła­nia.

– Spo­łe­czeń­stwo tak li­be­ral­ne, że samo za­trza­snę­ło so­bie kaj­da­ny. – Pre­zes zmru­żył oczy, przez ta­ras po­wiał moc­niej­szy po­dmuch wia­tru. – Jak wie­le ognisk walk wciąż tli się w Eu­ro­pie?

– Łącz­nie oko­ło trzy­stu, z cze­go po­nad set­ka we Fran­cji. Tam sy­tu­acja jest naj­trud­niej­sza. Par­la­ment sta­ra się o prze­gło­so­wa­nie usta­wy, któ­ra wy­pro­wa­dzi woj­sko z ko­szar – od­po­wie­dział se­kre­tarz.

– To jesz­cze po­trwa. Eu­ro­pej­ska ścież­ka le­gi­sla­cyj­na jest za­śnie­dzia­ła jak cały kon­ty­nent. Je­dy­nie siły ochro­ny Har­mo­nii sta­no­wią re­al­ną moc, któ­ra może za­trzy­mać ten kosz­mar. Czy na­sze pla­ców­ki w Eu­ro­pie są bez­piecz­ne, pra­cow­ni­kom nic się nie sta­ło? – Szef Har­mo­nii od­wró­cił się po­wo­li, jak­by w zwol­nio­nym tem­pie w stro­nę oso­bi­ste­go se­kre­ta­rza.

Męż­czy­zna w skro­jo­nym na mia­rę gar­ni­tu­rze prze­su­nął pal­cem po ekra­nie. Kil­ka stron ra­por­tu da­lej za­czy­na­ły się wy­kre­sy oraz dia­gra­my opa­trzo­ne licz­ny­mi ko­men­ta­rza­mi i od­no­śni­ka­mi do anek­sów. Se­kre­tarz do­sko­na­le na­wi­go­wał w wir­tu­al­nym oce­anie da­nych.

– Nie­ste­ty, pa­nie Pre­ze­sie. Mamy kil­ka nie­prze­wi­dzia­nych strat. Fi­lie w Dreź­nie oraz Lu­be­ce zo­sta­ły ob­rzu­co­ne kok­taj­la­mi Mo­ło­to­wa. Nie moż­na było tego unik­nąć, za­ata­ko­wa­no całe par­ki biz­ne­so­we.

– Ktoś zgi­nął? – za­py­tał Pre­zes.

– Brak da­nych o ofia­rach. Wy­bi­te szy­by, spa­lo­ne sa­mo­cho­dy służ­bo­we, kil­ku ran­nych, głów­nie ochro­na lob­by. Ofia­ry, nie­ste­ty, po­nie­śli­śmy we Fran­cji.

Męż­czy­zna skło­nił się, pe­łen żalu i skru­chy, cze­kał na kar­cą­ce sło­wa przy­wód­cy. Nic ta­kie­go jed­nak nie na­stą­pi­ło. Se­kre­tarz wy­pro­sto­wał się, ob­li­zał war­gi i wró­cił do wer­to­wa­nia ra­por­tu. Wie­dział, że Pre­zes wciąż cze­ka na szcze­gó­ło­we dane.

– Sie­dzi­ba w Tu­lu­zie do­szczęt­nie spło­nę­ła. To była głów­na ser­we­row­nia we Fran­cji. Ter­ro­ry­ści wdar­li się do kom­plek­su, zgi­nę­ło pię­ciu człon­ków ochro­ny oraz kil­ku­na­stu pra­cow­ni­ków cy­wil­nych. Uda­ło nam się wy­eli­mi­no­wać po­nad dzie­się­ciu na­past­ni­ków. Nie­ste­ty, na­sze siły mu­sia­ły się wy­co­fać do Mar­sy­lii. To na­sze naj­więk­sze stra­ty. Po­zo­sta­łe fi­lie wy­da­ją się wciąż bez­piecz­ne. – Męż­czy­zna pod­niósł wzrok na Pre­ze­sa.

Ten od­wró­cił się po­now­nie w stro­nę wód za­to­ki. Eu­ro­pa pło­nę­ła, już lata temu sama ob­la­ła się ben­zy­ną i wrę­czy­ła ob­cym za­pal­nicz­kę. Wy­da­rze­nia, któ­re mia­ły wła­śnie miej­sce na Sta­rym Kon­ty­nen­cie, nie mog­ły za­ska­ki­wać. Za­bi­tych w ata­kach i za­miesz­kach li­czo­no w ty­sią­cach, ist­nie­ją­cy po­rzą­dek ru­nął na łeb na szy­ję. Pre­zes nie mógł po­zwo­lić, by ko­leb­ka współ­cze­snej my­śli le­gła w gru­zach.

– Wy­star­cza­ją­co dłu­go przy­pa­try­wa­li­śmy się z boku. Wy­star­czy. – Męż­czy­zna o wło­sach bia­łych jak śnieg wy­ko­nał w po­wie­trzu nie­okre­ślo­ny ruch. – Wszyst­ko to­czy się wła­ści­wym to­rem. Eu­ro­pa nie zdą­ży oca­lić się sama. Eu­ro­pej­ska cen­tra­la ma zgło­sić się do Bruk­se­li. Za­pro­po­nuj­my tym skost­nia­łym rzą­dom na­sze roz­wią­za­nie. Nie od­rzu­cą ta­kiej pro­po­zy­cji. Za­ofe­ruj­my wyj­ście zgod­ne z du­chem Har­mo­nii, a tam­ci… ma­rio­net­ko­wi przy­wód­cy za­cho­wa­ją czy­ste ręce.

– Tak jest, pa­nie pre­ze­sie. – Se­kre­tarz skło­nił się uni­że­nie, by chwi­lę póź­niej zo­sta­wić Pre­ze­sa sa­me­go na ta­ra­sie.

Przy­wód­ca kor­po­ra­cji wie­dział, że rzą­dy w koń­cu za­czną skła­niać się ku sta­no­wi wo­jen­ne­mu. Każ­de­go dnia gi­nę­ły set­ki lu­dzi, po­ża­ry tra­wi­ły set­ki mi­lio­nów euro. Wszyst­ko, co za­pla­no­wał na za­cho­dzie, speł­nia­ło się krok po kro­ku, nie­mal dzień po dniu z ze­gar­mi­strzow­ską pre­cy­zją. Na wscho­dzie na­to­miast… tam dzia­ło się jesz­cze le­piej.

Nowa Zie­mia, Ark­ty­ka, Ro­sja | 5 czerw­ca 2025, go­dzi­na 04:37

Mi­sja bo­jo­wa, któ­rej ce­lem było wspar­cie oraz ochro­na zrzu­tu za­opa­trze­nia dla wal­czą­cych na No­wej Zie­mi, za­koń­czy­ła się tak samo jak po­przed­nia. Wy­da­wa­li się być o krok od otwar­cia ramp za­ła­dun­ko­wych. Dwa klu­cze trans­por­to­wych An­to­no­wów skry­wa­ły w alu­mi­nio­wych brzu­chach kil­ka­na­ście ton amu­ni­cji, ra­cji żyw­no­ścio­wych, czę­ści za­mien­nych dla po­jaz­dów, no­wych mun­du­rów oraz me­dy­ka­men­tów, nie­zbęd­nych okrą­żo­nym pie­cho­cia­rzom. Kil­ka­dzie­siąt ki­lo­me­trów od po­bruż­dżo­nych wy­brze­ży ka­pi­tan Wa­le­rij Ro­go­zow prze­żył déjà vu, a wła­ści­wie dzień świ­sta­ka.

Je­den z An­to­no­wów za­mel­do­wał o na­mie­rze­niu przez nie­przy­ja­ciel­ską gło­wi­cę. Apa­ra­tu­ra za­in­sta­lo­wa­na w trans­por­tow­cach nie mo­gła się rów­nać awio­ni­ce, w któ­rą wy­po­sa­żo­ne były Su­cho­je eskor­ty. Pi­lot pod­nieb­nej cię­ża­rów­ki miał kil­ka se­kund na re­ak­cję, cho­ciaż z dru­giej stro­ny, jego wy­sił­ki nie mia­ły szcze­gól­ne­go zna­cze­nia. Ame­ry­kań­ski po­cisk da­le­kie­go za­się­gu AM­RA­AM ro­ze­rwał ka­dłub, pa­le­ty za­opa­trze­nia ru­nę­ły w dół jak me­te­ory­ty. Po­szy­cie pła­tow­ca pę­kło z trza­skiem, znik­nę­ło w kuli ognia, Ro­sja­nie zła­ma­li szyk, Ro­go­zow, któ­ry do­wo­dził eskor­tą, po­le­cił uru­cho­mić ra­da­ry oraz sen­so­ry wspo­ma­ga­ją­ce świa­do­mość sy­tu­acyj­ną. Ka­pi­tan wie­dział, że na wspar­cie ro­dzi­me­go AWACS lub bar­dziej za­awan­so­wa­nych Su-57 nie może li­czyć.

– Hy­dra Je­den do wszyst­kich, szu­kaj­cie na­mia­rów, Ame­ry­ka­nie ata­ku­ją ro­jem, jak po­przed­nio. – Wa­le­rij Ro­go­zow pchnął wo­lant, zwięk­sza­jąc ciąg dwu­prze­pły­wo­wych sil­ni­ków. – Jak na­mie­rzy­my ak­tyw­ną Bły­ska­wi­cę, resz­ta uru­cho­mi swo­je ra­da­ry. Wte­dy skra­ca­my dy­stans, to na­sza je­dy­na szan­sa.

– Przy­ją­łem. Szu­kam ban­dy­ty – od­po­wie­dział skrzy­dło­wy ka­pi­ta­na.

Ro­go­zow i po­rucz­nik Ju­rij Ma­łec­ki la­ta­li nad Ark­ty­ką od po­cząt­ku kry­zy­su. Ame­ry­ka­nie wciąż nie po­tra­fi­li utem­pe­ro­wać ich po­wietrz­nej bra­wu­ry. Pułk stra­cił jed­nak wie­lu do­brych pi­lo­tów. Ma­łec­ki zmie­nił się z we­soł­ka w mru­ka, z któ­rym cięż­ko za­mie­nić choć­by kil­ka słów.

– Daj­my im po­pa­lić choć ten je­den raz – do­dał ka­pi­tan.

Su­choj Ro­go­zo­wa wy­strze­lił w górę. Ka­pi­tan li­czył na to, że Ame­ry­ka­nie wciąż będą pró­bo­wa­li ze­strze­lić jak naj­wię­cej An­to­no­wów, co da mu tro­chę cza­su na zlo­ka­li­zo­wa­nie prze­ciw­ni­ka. Jesz­cze nim wspiął się na pięć ty­się­cy me­trów, dru­gi z trans­por­tow­ców de­to­no­wał w po­wie­trzu. Błysk był znacz­nie ja­śniej­szy niż po­przed­nio, ten sa­mo­lot mu­siał prze­wo­zić na pa­le­tach tony amu­ni­cji. Świt uto­nął na chwi­lę w ja­sno­ści spa­la­ne­go pro­chu.

Pręd­kość wzno­sze­nia ro­sła w bły­ska­wicz­nym tem­pie. Ka­pi­tan od­cią­gnął prze­pust­ni­cę, po­ło­żył sa­mo­lot do po­zio­mu. Pa­syw­ny ra­dar Ir­bis-E teo­re­tycz­nie mógł wy­kryć ame­ry­kań­skie­go Rap­to­ra lub Bły­ska­wi­cę z od­le­gło­ści do­cho­dzą­cej na­wet do osiem­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów. Ro­go­zow ni­g­dy nie brał tych da­nych za pew­nik, praw­do­po­dob­nie tyl­ko dla­te­go wciąż cie­szył się ży­ciem.

– Hy­dra Czte­ry, chy­ba zła­pa­łem na­miar, od­le­głość pięć­dzie­siąt dwa ki­lo­me­try, idzie na po­łu­dnie – Ro­go­zow usły­szał opa­no­wa­ny głos Ju­ri­ja Ma­łec­kie­go.

In­stynk­tow­nie spoj­rzał na cie­kło­kry­sta­licz­ny ekran. Wszyst­kie sa­mo­lo­ty wpię­te były w sys­tem ak­tyw­nej wy­mia­ny da­nych. Każ­dy wi­dział do­kład­nie to samo, a dane ko­re­la­cji obiek­tów spły­wa­ły sze­ro­kim stru­mie­niem do kom­pu­te­rów po­kła­do­wych każ­de­go Su-35.

– Hy­dra Je­den do wszyst­kich. Strze­lać bez roz­ka­zu, zmniej­szyć od­le­głość od celu. Mu­si­my zła­mać ich szyk, wy­da­ją się od­ska­ki­wać. – Ro­go­zow wy­brał z li­sty uzbro­je­nia od­po­wied­nie po­ci­ski i sam zmie­nił kie­ru­nek lotu.

– Hy­dra Dwa, na­mie­rzy­li mnie, cho­le­ra. Wy­strze­li­li ra­kie­ty, go­nią mnie trzy po­ci­ski, idę w górę! – Pi­lot wy­ko­nał ma­newr, jesz­cze za­nim skoń­czył skła­dać mel­du­nek.

– Hy­dra Dwa, jak tyl­ko zgu­bisz ra­kie­ty, wra­caj do An­to­no­wów, za­raz strą­cą nam wszyst­kie cię­ża­rów­ki – rzu­cił Ro­go­zow. Nie miał cza­su ani ocho­ty, by po­uczać pod­wład­ne­go.

Co chwi­la prze­ska­ki­wał wzro­kiem od ekra­nów do Su­cho­ja Hy­dry Dwa. My­śli­wiec, wi­docz­ny jak na dło­ni kil­ka ki­lo­me­trów na pół­noc, po­wy­żej li­nii wzro­ku, mie­nił się bia­ły­mi re­flek­sa­mi od­bi­ja­ne­go słoń­ca. Ark­tycz­ny brzask na­le­żał do naj­pięk­niej­szych zja­wisk, ja­kich Ro­go­zow miał oka­zję do­świad­czyć.

Dwie ra­kie­ty uda­ło się zgu­bić. Nie­sa­mo­wi­cie efek­tyw­ny sys­tem za­głu­sza­nia L175M po­tra­fił emi­to­wać im­pul­sy, któ­re ogłu­pia­ły więk­szość sys­te­mów na­pro­wa­dza­nia na świe­cie. Trze­ci AM­RA­AM do­się­gnął jed­nak celu. Pi­lot szy­ko­wał się wła­śnie do cia­sne­go skrę­tu przez lewe skrzy­dło, wy­strze­lił na­wet pawi ogon di­po­li. Na nic się to jed­nak nie zda­ło, po­cisk szedł za Su­cho­jem jak po sznur­ku.

– Cho­le­ra… – szep­nął Ro­go­zow, gdy Hy­dra Dwa eks­plo­do­wał ja­snym pło­mie­niem.

Ame­ry­ka­nie za­czę­li wpa­dać w ru­ty­nę. Zwy­kle po po­cząt­ko­wym ostrza­le Ro­sja­nie pró­bo­wa­li w sko­or­dy­no­wa­ny spo­sób ode­rwać się od za­gro­że­nia, ewen­tu­al­nie w przy­pły­wie bra­wu­ry eskor­to­wać trans­por­tow­ce do celu, w na­dziei, że ich ofia­ra przy­da się chło­pa­kom na dole. Jan­ke­si przy­wy­kli do swo­jej prze­wa­gi, nie spo­dzie­wa­li się, że za­go­nio­ny w kozi róg prze­ciw­nik może jesz­cze pró­bo­wać się od­gryźć. Ro­go­zow po­sta­no­wił to wy­ko­rzy­stać. Su­cho­je były szyb­sze, dwa sil­ni­ki ge­ne­ro­wa­ły moc rzę­du dwu­stu ki­lo­niu­to­nów. Szyb­kość i nie­sza­blo­no­we dzia­ła­nia, tyl­ko tym mo­gli rów­nać się z Bły­ska­wi­ca­mi.

– Hy­dra Trzy, mam dru­gi na­miar, od­le­głość dwa­dzie… – Pi­lot nie do­koń­czył, ale od­czyt przez chwi­lę po­ja­wił się na cy­fro­wym ra­da­rze.

Ko­lej­na ro­syj­ska ma­szy­na spa­da­ła ku zim­nym od­mę­tom oce­anu. Gło­wi­ca ro­ze­rwa­ła się pod ka­dłu­bem, nie da­jąc pro­wa­dzą­ce­mu ją ofi­ce­ro­wi naj­mniej­szych szans. Eli­mi­no­wa­li ich sys­te­ma­tycz­nie, jed­ne­go po dru­gim, jak my­śli­wi, któ­rzy z bez­piecz­ne­go dy­stan­su dzie­siąt­ku­ją sta­do.

– Taj­fun Je­den, na­mie­rza­my wro­gą ma­szy­nę, prze­ję­li­śmy cel po Hy­drze Trzy – Ro­go­zow usły­szał mel­du­nek do­wód­cy bliź­nia­cze­go klu­cza.

Szli na do­pa­la­czach, byle tyl­ko mak­sy­mal­nie skró­cić dy­stans do ame­ry­kań­skich Bły­ska­wic. Mo­du­ły ak­tyw­ne­go za­głu­sza­nia pra­co­wa­ły na peł­nych ob­ro­tach, two­rząc wo­kół ma­szyn bliź­nia­cze wid­ma. Ame­ry­ka­nie strze­la­li raz za ra­zem, AM­RA­AM-y roz­ry­wa­ły się w po­wie­trzu, tnąc świt sta­lo­wy­mi odłam­ka­mi. Ro­go­zow spoj­rzał na dru­gi ekran, jesz­cze kwa­drans temu pro­wa­dził do wal­ki dwa­na­ście ma­szyn, zo­sta­ło mu dzie­więć. Klu­cze trans­por­tow­ców rów­nież po­no­si­ły spo­re stra­ty. Je­śli nad Nową Zie­mię do­le­ci po­ło­wa, bę­dzie moż­na od­trą­bić suk­ces.

– Klucz Taj­fu­nów, od­pa­la­my! – Ka­pi­tan spoj­rzał w bok. Su­cho­je znaj­do­wa­ły się kil­ka ki­lo­me­trów na wschód od jego po­zy­cji.

– Ra­kie­ty po­szły! – rzu­cił je­den pi­lo­tów.

Wy­po­sa­żo­ne w czuj­nik pod­czer­wie­ni ra­kie­ty R-74 dys­po­no­wa­ły za­się­giem do­cho­dzą­cym do czter­dzie­stu ki­lo­me­trów. Naj­bliż­sze na­mia­ry, któ­re co­raz czę­ściej po­ja­wia­ły się na ekra­nie Ro­go­zo­wa, były nie da­lej niż dwa­dzie­ścia ki­lo­me­trów przed nimi. Ro­sja­nin uśmiech­nął się pod no­sem, dłoń w rę­ka­wicz­ce za­ci­snę­ła się na drąż­ku.

– Hy­dra Je­den do wszyst­kich, strze­lać bez roz­ka­zu. Ma­cie szan­sę po­ka­zać jan­ke­som, jak wal­czy się w Ro­sji.

Osiem­na­ście kie­ro­wa­nych gło­wi­ca­mi IIR ra­kiet ode­rwa­ło się od py­lo­nów i po­mknę­ło w stro­nę roz­strze­lo­nej for­ma­cji ame­ry­kań­skich my­śliw­ców. Trzy­me­tro­we igli­ce ści­ga­ły Bły­ska­wi­ce z pręd­ko­ścią po­nad dwóch i pół ty­sią­ca ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Po­ko­na­nie dy­stan­su dzie­lą­ce­go je od umy­ka­ją­cych F-35 zaj­mo­wa­ło oko­ło kil­ku­na­stu se­kund. Ro­go­zow z wy­pie­ka­mi na twa­rzy cze­kał pierw­szych mel­dun­ków o ze­strze­le­niu Ame­ry­ka­nów.

Pi­lo­ci F-ów nie byli w cie­mię bici. Wie­dzie­li, że prze­ciw­ko se­eke­rom na­pro­wa­dza­nym na pod­czer­wień sys­te­my za­kłó­ca­nia ani ho­lo­wa­ne za pła­tow­cem pu­łap­ki ra­dio­lo­ka­cyj­ne nie mają żad­ne­go za­sto­so­wa­nia. Je­dy­ną obro­ną były wy­rzut­nie rac, fe­eria ja­snych barw, któ­ra mo­gła oka­zać się cie­plej­sza niż stru­mień ga­zów wy­rzu­ca­nych z dy­szy sil­ni­ka.

– Tu Hy­dra Czte­ry, mamy ich. – Po­rucz­nik Ma­łec­ki pierw­szy raz od dłuż­sze­go cza­su po­zwo­lił so­bie na opty­mi­stycz­ny ton.

Miał też ku temu po­wód. Gdzieś przed nimi, na gra­ni­cy ho­ry­zon­tu za­czę­ły wy­kwi­tać ja­sne pió­ro­pu­sze wy­strze­lo­nych w nie­bo rac. Nie­speł­na ude­rze­nie ser­ca póź­niej mię­dzy opa­da­ją­cy­mi po pa­ra­bo­lach di­po­la­mi za­czę­ły roz­ry­wać się bły­ski de­to­na­cji. Ame­ry­ka­nie nie stwo­rzy­li Bły­ska­wic do wal­ki ma­new­ro­wej, prze­wa­gą F-35 były star­cia na da­le­kim dy­stan­sie. Snaj­per­skie strza­ły, któ­re mia­ły koń­czyć wal­kę, nim ta na do­bre się za­czę­ła. Tym ra­zem górę wzię­ła bru­tal­na siła sil­ni­ków i de­ter­mi­na­cja prze­ciw­ni­ka.

Ro­go­zow ob­ni­żył nie­co pu­łap, wi­dział spa­da­ją­ce ku spo­koj­nym wo­dom szcząt­ki przy­naj­mniej pię­ciu ma­szyn. Ame­ry­ka­nie po­nie­śli praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej do­tkli­we stra­ty od po­cząt­ku kam­pa­nii.

– Hy­dra Je­den do wszyst­kich, idzie­my do opo­ru. Wy­strze­li­my wszyst­kie ra­kie­ty i wra­ca­my na kurs – roz­ka­zał ka­pi­tan.

Pi­lo­tów nie trze­ba było bar­dziej za­chę­cać. Roz­trzę­sie­ni stra­ta­mi Ame­ry­ka­nie gna­li przed sie­bie na peł­nym cią­gu. Ro­go­zow wciąż nie wie­dział, jak dużą gru­pę wro­gich sa­mo­lo­tów ma z przo­du. Echa po­ja­wia­ły się na ekra­nie lub zni­ka­ły. In­ży­nie­ro­wie z Be­thes­dy wznie­śli się na wy­ży­ny moż­li­wo­ści. Na­wet po uru­cho­mie­niu do­pa­la­czy i przy dy­stan­sie nie­prze­kra­cza­ją­cym trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów, F-35 były le­d­wie wi­docz­ne dla gło­wic IRST.

– Cho­le­ra, wciąż strze­la­ją! – krzyk­nął je­den z pi­lo­tów.

– Idzie pro­sto na cie­bie, spie­przaj! – od­po­wie­dział Taj­fun Je­den.

– Ła­mię szyk, idę w dół. – Ofi­cer pro­wa­dzą­cy Su­cho­ja za­pi­ko­wał ku ta­fli oce­anu w na­dziei, że sys­tem za­kłó­ca­nia zmy­li ra­kie­tę.

Dwa AM­RA­AM-y, któ­re ści­ga­ły ma­szy­nę, po­szły za sy­gna­łem. Pi­lot pró­bo­wał ze wszyst­kich sił, sa­mo­lot ma­new­ro­wał na pra­wo i lewo. Jed­na z ra­kiet zwa­rio­wa­ła i de­to­no­wa­ła w chmu­rze tłu­ste­go dymu. Dru­ga do­pa­dła Su-35 kil­ka­na­ście me­trów nad po­wierzch­nią wody. De­to­na­cja uto­nę­ła w spie­nio­nych bał­wa­nach, pło­ną­ce frag­men­ty sa­mo­lo­tu ude­rzy­ły w fale i znik­nę­ły w tu­ma­nach pary.

Ka­pi­tan za­klął i ro­zej­rzał się po kok­pi­cie. Sys­tem nie ostrze­gał przed opro­mie­nio­wa­niem, chwi­lo­wo jego ma­szy­na była bez­piecz­na. Wy­brał z li­sty uzbro­je­nia ostat­nie dwie ra­kie­ty krót­kie­go za­się­gu. Za­in­sta­lo­wa­na na dzio­bie ma­szy­ny na­rośl zła­pa­ła na­miar od­da­lo­ne­go o dwa­dzie­ścia je­den ki­lo­me­trów F-35. Ame­ry­ka­nin ucie­kał na peł­nym cią­gu. Ro­go­zow, po­dob­nie jak resz­ta oca­la­łych pi­lo­tów, wy­strze­lił po­ci­ski. Dru­ga sal­wa prze­cię­ła nie­bo gro­ma­dą mi­ga­ją­cych punk­ci­ków.

– Hy­dra Je­den do wszyst­kich, wra­ca­my. Trans­por­tow­ce nad ce­lem, przy­pil­nuj­my, by do­tar­ły bez­piecz­nie do domu. – Ro­go­zow zwol­nił, po­ło­żył sa­mo­lot przez skrzy­dło w sze­ro­kim łuku.

Pią­ty czerw­ca na za­wsze za­pi­sał się w hi­sto­rii wo­jen­nej awia­cji. Ro­sja­nie jako pierw­si do­wie­dli, że ma­szy­ny pią­tej ge­ne­ra­cji moż­na strą­cić przy uży­ciu star­szych my­śliw­ców. Co wię­cej, zro­bi­li to, za­cho­wu­jąc do­dat­ni sto­su­nek ze­strze­leń do po­nie­sio­nych strat. Trzy klu­cze Su­cho­jów stra­ci­ły tyl­ko czte­ry ma­szy­ny, ze­strze­li­wu­jąc sie­dem Bły­ska­wic, po­wszech­nie uzna­wa­nych za wład­ców prze­stwo­rzy. Na­tu­ral­nie znisz­czo­nych An­to­no­wów nikt nie li­czył. Sa­mo­lo­ty trans­por­to­we wca­le nie były sexy. Na­wet je­śli to przede wszyst­kim od umie­jęt­no­ści ich pi­lo­tów za­le­żał dal­szy opór na zie­mi.

Kreml, Mo­skwa, Ro­sja | 5 czerw­ca 2025, go­dzi­na 20:41

Drew­no było cie­płe, cie­niut­ka war­stew­ka la­kie­ru im­pre­gno­wa­ła blat, spra­wia­jąc wra­że­nie, jak­by me­bel wy­ko­na­no z po­le­ro­wa­ne­go ma­la­chi­tu. Piotr Zo­rin pa­mię­tał chłód, jaki bił od pre­zy­denc­kie­go biur­ka. Dla sie­dzą­cych po dru­giej stro­nie to za­wsze było jak wi­zy­ta w naj­niż­szym krę­gu pie­kła. Mało kto pa­mię­tał, że we­dług Dan­te­go naj­niż­szy krąg był sku­tą lo­dem ja­ski­nią. Piotr Zo­rin mógł to po­twier­dzić. Ile razy od­wie­dzał pre­zy­denc­ki ga­bi­net, ty­le­kroć cia­ło po­kry­wa­ło się gę­sią skór­ką.

Nowy go­spo­darz szyb­ko przy­zwy­cza­ił się do na­leż­ne­go mu miej­sca. Umarł król, niech żyje król, jak to ma­wia­li. Piotr Zo­rin nie chciał wy­cho­dzić przed sze­reg, ni­g­dy nie za­bie­gał, by za­pa­mię­ta­no go jako re­for­ma­to­ra. Los wci­snął mu jed­nak w ręce oka­zję, któ­rej żal było nie wy­ko­rzy­stać. Re­for­my mo­gły po­cze­kać, miał przed sobą woj­ny do wy­gra­nia. Re­fe­ro­wa­ne wła­śnie spra­woz­da­nie o sta­nie pań­stwa nie było tym, co go te­raz in­te­re­so­wa­ło naj­bar­dziej.

– Pa­nie… pre­zy­den­cie? – Mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych Wa­si­lij Zo­ło­tow za­wa­hał się na chwi­lę, spra­wy ty­tu­lar­ne wciąż nie były do koń­ca ja­sne.

– Hmm? – Piotr Zo­rin za­trzy­mał się w pół kro­ku, spoj­rzał nie­obec­nym wzro­kiem na zgro­ma­dzo­nych.

Biur­ko było strasz­nie wiel­kie, na­dal nie mógł się przy­zwy­cza­ić do jego ga­ba­ry­tów. Wy­da­wa­ło się, jak­by pe­ten­ci sie­dzie­li tuż przy wej­ściu do ga­bi­ne­tu.

– Uda­ło nam się znor­ma­li­zo­wać sto­sun­ki z kra­ja­mi bli­skiej za­gra­ni­cy. Oczy­wi­ście z po­mi­nię­ciem na­szych… by­łych so­jusz­ni­ków z Przy­mie­rza – po­wtó­rzył Zo­ło­tow. – Re­pu­bli­ki Azji Środ­ko­wej, rów­nież Pa­ki­stan oraz kil­ka kra­jów Bli­skie­go Wscho­du uzna­ły pana jako pra­wo­moc­ne­go na­stęp­cę tra­gicz­nie zmar­łe­go Wła­di­mi­ra Pu­ti­na. Kwe­stia suk­ce­sji musi jesz­cze zo­stać pod­ję­ta przez Dumę, to jest jed­nak tyl­ko kwe­stią cza­su. Po za­przy­się­że­niu cały świat uzna pana jako pre­zy­den­ta Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej.

– Będą tacy, któ­rzy za­kwe­stio­nu­ją moje pra­wa. Co ja mó­wię, już są – za­uwa­żył Zo­rin. – Ten cały ge­ne­rał, Wa­le­rij Żyła, gwiaz­da na­szych sił zbroj­nych. Po­dob­no sta­nął na cze­le opo­zy­cyj­ne­go rzą­du, przy­kla­sku­ją mu Po­la­cy do spół­ki ze swo­imi wa­sa­la­mi. Lada mo­ment może zna­leźć so­bie po­par­cie wśród kra­jów Eu­ro­py Za­chod­niej. Nie mo­że­my po­zwo­lić, by świat wi­dział nas po­dzie­lo­nych.

– To tyl­ko we­wnętrz­na opo­zy­cja, pa­nie pre­zy­den­cie – uspo­ka­jał Zo­ło­tow, lek­ce­wa­żą­co ma­cha­jąc ręką. – Pre­mier zrzekł się wła­dzy, pan ob­jął urząd w sy­tu­acji bez pre­ce­den­su. Oczy­wi­ste jest, że po­ja­wia­ją się gło­sy sprze­ci­wu, ale nie uzna­wał­bym tego za nasz naj­więk­szy pro­blem… Ame­ry­ka­nie wciąż wy­gry­wa­ją w Ark­ty­ce.

– Po­zwo­lę so­bie nie zgo­dzić się – wtrą­cił ge­ne­rał Ar­tiom Igna­tien­ko, szef wy­wia­du woj­sko­we­go. – Opo­zy­cja w Pe­ters­bur­gu jaw­nie…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej