Od Autora
Od wieków ludzie próbują zrozumieć, co dzieje się z nami po śmierci i jakie jest prawdziwe źródło naszej świadomości. Koncepcje reinkarnacji, nirwany czy życia po śmierci występują w wielu kulturach i religiach, od hinduizmu po chrześcijaństwo. Ale co, jeśli nasza świadomość – to, co nazywamy „duszą" – jest czymś znacznie bardziej skomplikowanym, połączonym z ukrytą strukturą wszechświata, którą nauka dopiero zaczyna dostrzegać?
Wyobraźmy sobie, że każda cząstka naszego ciała ma swój odpowiednik w ciemnej materii – tajemniczej substancji, która według astrofizyków, takich jak Vera Rubin czy Fritz Zwicky, stanowi ponad 80% masy wszechświata. Co jeśli ta ciemna materia to coś więcej niż tylko niewidzialna substancja? Co, jeśli to „dusza" naszej materialnej egzystencji?
Świadomość mogłaby być jak układ skomplikowanych komórek – struktur, które z wcielenia na wcielenie rozwijają się, uczą i adaptują. Wspomnienia, talenty czy zdolności, które wydają się pojawiać znikąd, mogłyby wynikać z tej długotrwałej „ewolucji duszy". Dzieci, które spontanicznie wykazują geniusz matematyczny czy artystyczny, takie jak Srinivasa Ramanujan – indyjski matematyk uznawany za cudowne dziecko, mogą być przykładem świadomości, która przez wieki doskonaliła swoje zdolności.
Carl Jung pisał o zbiorowej nieświadomości – archetypowych wzorcach i wspomnieniach, które są przekazywane przez pokolenia. Może to właśnie echo tych świadomości, które współtworzą nasze „ja". Być może rozmowy z samym sobą – tak dobrze znane każdemu z nas – to nic innego, jak dialog z tymi dawnymi cząstkami duszy.
Niektóre dzieci twierdzą, że pamiętają poprzednie wcielenia. Psycholog Ian Stevenson, znany z badań nad reinkarnacją, zebrał setki takich przypadków. Ale co, jeśli idziemy o krok dalej? Wyobraźmy sobie, że dziecko rodzi się z „kopią" swojej duszy, która istnieje w alternatywnym świecie – świecie oddzielonym od naszego przez cienką, przezroczystą błonę.
Te „osobowości" mogą być źródłem wyimaginowanych przyjaciół, o których mówią dzieci. Rodzice często traktują je jako przejaw wyobraźni, ale co, jeśli to rzeczywistość? Dziecko czuje tę drugą istotę, widzi ją we snach i na jawie. Razem się bawią, rozmawiają, dzielą tajemnice. Jednak gdy dziecko dojrzewa, zdolność dostrzegania tej osobowości zanika – tak jak zanika wiele dziecięcych zdolności, które później przypisujemy magii dzieciństwa.
A co, jeśli jedna z tych osobowości chciałaby poznać nasz świat? Wyobraźmy sobie dziewczynkę, która z ciekawością przekracza granicę między światami. Dla niej nasz świat to eksplozja barw, smaków i zapachów. Wszystko jest nowe i fascynujące. Nie mówi nikomu o swoich podróżach – ani ludziom z naszego świata, ani swoim w alternatywnej rzeczywistości.
Jej obecność może być subtelna, ale zauważalna. Być może nadaje dziecku zdolności – jak talent do muzyki czy matematyki. Być może jej wędrówki mają konsekwencje, które jeszcze trudno nam zrozumieć. W końcu, jak mówi Arthur C. Clarke, „Każda dostatecznie zaawansowana technologia jest nierozróżnialna od magii". A co, jeśli ta magia to po prostu nauka, której jeszcze nie odkryliśmy?
Nasz świat, jak sugerują naukowcy badający kwantową naturę rzeczywistości, może być tylko jednym z wielu. Może granice, które oddzielają nas od innych światów, są cieńsze, niż nam się wydaje. Fizyka kwantowa już dziś pokazuje, że cząstki mogą istnieć w wielu stanach jednocześnie – dlaczego więc świadomość miałaby być wyjątkiem?
Od wieków życzmy sobie, by każdy nowy dzień był odkrywaniem nieznanego – nie tylko w nas samych, ale i w otaczającym nas wszechświecie. Kto wie, może nasze podróże i doświadczenia są częścią większego planu – zapisanego w gwiazdach i w ciemnej materii, która tworzy wszystko, co istnieje.
Niech ta podróż przez strony książki stanie się dla Was wyjątkowym doświadczeniem – pełnym refleksji, odkryć i tajemnic. Każda kolejna karta to krok głębiej w fascynujący świat, w którym granice między rzeczywistością a wyobraźnią zacierają się, a pytania o sens istnienia nabierają nowych odcieni.
Zastanówcie się, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Czy granice, które widzimy, są prawdziwe, czy jedynie iluzją, za którą kryją się kolejne światy? Czy nasza świadomość to coś więcej niż tylko efekt fizycznych procesów – może to wędrówka, która trwa od wieków i będzie trwać dalej, poza granicami, jakie znamy?
Zachęcam Was, abyście w tej opowieści odnaleźli nie tylko emocje, ale też inspirację do spojrzenia głębiej – w siebie i w tajemnice wszechświata. A może, pośród tego wszystkiego, znajdziecie odpowiedź na pytanie, które każdy z nas zadaje sobie w ciszy: „Kim naprawdę jestem?"
Życzę Wam wciągającej lektury i niekończącej się ciekawości – tej samej, która prowadzi bohaterów książki ku odkryciu, że granica między światami jest cienka, a nasze istnienie pełne niespodzianek.
Rozdział 1: Cień
Nie pamiętam dnia, w którym spotkałam Linę. Była po prostu... zawsze. Jakby wyskoczyła z mojego cienia, gdy tylko nauczyłam się biegać. Mama zawsze mówiła, że dzieci mają wyobraźnię, ale ja wiedziałam, że Lina nie jest wyobrażeniem. Była prawdziwa. Tak samo prawdziwa jak piaskownica za domem czy krople deszczu stukające o parapet.
Lina różniła się ode mnie. Miała ciemniejsze włosy, zawsze rozczochrane, i takie dziwne spojrzenie, jakby wiedziała coś, czego ja nigdy nie zrozumiem. Czasem śmiała się z rzeczy, które mnie przerażały – na przykład z dziwnych szumów za oknem w nocy.
Tamtego dnia, wszystko zaczęło się zwyczajnie. Było słonecznie, choć chłodno, a ja siedziałam w moim ulubionym kącie na podwórku. Lina, jak zawsze, kręciła się obok.
– Myślisz, że cień może się od nas oderwać? – zapytała nagle, wskazując palcem na swój cień, który plątał się wokół jej nóg.
– Co? – zaśmiałam się. – To niemożliwe! Cień to cień, zawsze jest tam, gdzie ty.
– Nie zawsze – powiedziała cicho i spojrzała na mnie tym swoim dziwnym spojrzeniem.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale wtedy za moimi plecami usłyszałam kroki. Odwróciłam się i zobaczyłam Nadię. Nadia była moją koleżanką z klasy. Właściwie, to była bardziej koleżanką z przymusu. Nigdy jej nie lubiłam tak bardzo jak Liny, ale mama mówiła, że powinnam spędzać czas z „prawdziwymi" dziećmi, a nie z „wyimaginowanymi przyjaciółkami".
– Co tam, Maja? – zapytała Nadia, siadając obok mnie.
– Nic ciekawego – odpowiedziałam, próbując ukryć fakt, że właśnie rozmawiałam z Liną.
– Chodźmy na polanę, tam, gdzie jest ta stara chatka – zaproponowała Nadia, jakby zupełnie nie zwracając uwagi na to, że Lina stoi tuż za nią.
– Chatka? – szepcąc spytała Lina, pochylając się nad moim ramieniem. – Tam jest coś dziwnego, Maja. Nie idź tam.
Ale Nadia już wstała i pociągnęła mnie za rękę.
– To tylko ruina, co może być dziwnego w rozwalonym domku? – zapytała, a ja przez chwilę nie wiedziałam, czy odpowiadała mi, czy Linie.
Ruszyłyśmy razem, chociaż czułam, że coś jest nie tak. Lina szła za nami, jak cień, który nabierał kształtu, im bliżej byłyśmy chatki. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, drzwi od starego budynku były lekko uchylone. W środku było ciemno, a z wnętrza wydobywał się cichy szelest, jakby ktoś tam był.
– Chodźmy! – Nadia zaśmiała się i weszła do środka, zupełnie nie przejmując się mrokiem.
Lina położyła mi rękę na ramieniu.
– Nie idź tam, Maja – powiedziała znowu.
– Dlaczego? – zapytałam, patrząc jej prosto w oczy.
– Bo tam czeka cień.
Nadia zawołała mnie z wnętrza chatki, a ja przez chwilę stałam w miejscu, z sercem bijącym jak szalone. Cień wokół Liny zdawał się drgać i wydłużać. Przez sekundę wyglądał, jakby miał mnie pochłonąć.
– Maja! – głos Nadii był teraz ostry, prawie wściekły.
Zrobiłam krok naprzód. Za mną Lina cicho wyszeptała:
– To dopiero początek.
Weszłam do środka.
Drzwi zatrzasnęły się za mną tak głośno, że przez chwilę w mojej głowie brzmiało tylko ich echo. Serce zaczęło bić jak szalone, a ja rozejrzałam się po wnętrzu chatki. Było ciemno, jedynie kilka smug światła przeciskało się przez dziury w deskach.
– Nadia? – zawołałam, czując, jak głos mi drży.
Odpowiedziała mi cisza, przenikliwa i ciężka, jakby całe powietrze nagle zamarło. Zrobiłam kilka kroków do przodu, stopy chrzęściły na wyschniętych liściach pokrywających podłogę.
– Nadia, gdzie jesteś? – powtórzyłam, tym razem głośniej.
Wtedy usłyszałam szelest, delikatny jak skrzydła owada, ale na tyle bliski, że włoski na karku stanęły mi dęba.
– To nie jest zabawne – powiedziałam, próbując brzmieć pewniej, niż się czułam.
Przez chwilę wydawało mi się, że coś mignęło w kącie pokoju. Rzuciłam tam spojrzenie, ale niczego nie zobaczyłam. Poza cieniami.
Cień.
Przypomniałam sobie słowa Liny i coś we mnie zadrżało.
– Nadia, odezwij się! – krzyknęłam, ale głos odbił się pustym echem od spróchniałych ścian.
– Jej już nie ma. – Usłyszałam szept. Nie był to głos Nadii. Był niski, niemal melodyjny, jakby pochodził z innego miejsca.
Odwróciłam się gwałtownie, ale nikogo za mną nie było.
– Kto tam? – wycedziłam, próbując utrzymać stabilny głos, choć nogi miałam jak z waty.
Wtedy zauważyłam. Cień. Był dłuższy niż powinien, zbyt długi. Rozciągał się od jednej ściany do drugiej, a jego kształt... Nie przypominał człowieka.
– Maja. – Głos Nadii w końcu rozbrzmiał. Był gdzieś blisko, może tuż za następnymi drzwiami.
– Nadia? Gdzie jesteś? – zapytałam z ulgą, choć dreszcze nie przestały przebiegać mi po plecach.
Ruszyłam w stronę głosu, ale cień wydawał się mnie śledzić. Każdy mój krok sprawiał, że wydłużał się, a jego krawędzie falowały jak dym.
Dotarłam do drzwi prowadzących do drugiego pomieszczenia i pchnęłam je. Skrzypienie zawiasów przeszyło ciszę.
– Nadia? – Wyszeptałam, bo mój głos już nie potrafił przebić się przez ten ciężki, niepokojący mrok.
W środku zobaczyłam Nadię. Stała tyłem do mnie, nieruchoma, wpatrując się w ścianę.
– Co robisz? – zapytałam, a mój głos zadrżał.
Nadia nie odpowiedziała.
Podeszłam bliżej, ostrożnie, a wtedy zauważyłam, że cień – ten długi, wijący się cień – prowadził wprost do niej. Nie do jej nóg, ale do jej pleców.
– Nadia? – szepnęłam, a moje serce waliło jak oszalałe.
Kiedy się odwróciła, jej oczy były inne. Puste, czarne, jakby coś wyssało z nich całe światło. Uśmiechnęła się w sposób, który nie należał do niej.
– Cień już tu jest – powiedziała, a jej głos był zimny, obcy.
Zrobiłam krok w tył, wprost na coś miękkiego. Odwróciłam się i zobaczyłam Linę. Patrzyła na mnie z wyrazem twarzy, który widziałam pierwszy raz. Nie była ani spokojna, ani tajemnicza. Była przerażona.
– Maja, musimy uciekać – powiedziała. – Teraz.
– Lina, co się dzieje?
Usłyszałam chrzęst za plecami. Kiedy się odwróciłam, cień ruszył w moją stronę z szybkością, której nie potrafię opisać. Wystrzelił w naszą stronę, jakby chciał nas pochłonąć.
– Biegnij! – krzyknęła Lina, ciągnąc mnie za sobą.
I wtedy to zrozumiałam. Nie jestem tu sama. Nigdy nie byłam.
Biegłam za Liną, ale nogi jakby wciąż były za ciężkie, jakby powietrze wokół mnie stało się gęstsze, trudniejsze do pokonania. Lina trzymała mnie za rękę tak mocno, że aż mnie bolało, ale bałam się puścić. Czułam, że jeśli to zrobię, coś mnie pochłonie.
Cień. Był za nami. Słyszałam, jak porusza się po podłodze, szura, jęczy, jakby szukał drogi do mojego serca.
– Lina! – zawołałam, próbując za nią nadążyć. – Co to jest?!
Nie odpowiedziała, tylko przyspieszyła. Wypadłyśmy na zewnątrz, a ja z trudem łapałam oddech. Powietrze było zimne, ale przynajmniej czyste. Chatka została za nami, ciemna i nieruchoma, ale cień nadal tam był. Czułam go, widziałam, jak przesuwał się po ziemi, zmierzając w naszą stronę.
– Nie możemy tu zostać – powiedziała Lina, patrząc na mnie z przerażeniem.
– Ale gdzie mamy iść? – zapytałam, czując łzy napływające mi do oczu.
Lina spojrzała za mnie, a ja zrozumiałam, że coś jest nie tak. Odwróciłam się powoli. Nadia stała tam, w połowie drogi między nami a chatką. Jej postać była nieruchoma, jakby coś trzymało ją w miejscu.
– Nadia! – zawołałam, ruszając w jej stronę, ale Lina złapała mnie za rękę.
– Nie możesz tam iść – powiedziała ostro.
– To moja przyjaciółka! – wyrwałam się jej i pobiegłam w stronę Nadii.
Każdy krok wydawał się trwać wieczność. Moje serce waliło jak szalone, a w głowie krążyła jedna myśl: Muszę ją uratować.
Gdy dotarłam do niej, dotknęłam jej ramienia. Było lodowate.
– Nadia, co się dzieje? – zapytałam drżącym głosem.
Odwróciła się powoli, a jej twarz... Jej twarz była inna. Nie tak jak wcześniej w chatce, ale nadal nie była do końca jej. Jej oczy były przeszklone, a usta poruszały się, jakby mówiła coś bezgłośnie.
– On chce mnie zabrać – wyszeptała w końcu.
– Kto? – zapytałam, próbując ją potrząsnąć. – Nadia, kto?
Jej spojrzenie przesunęło się na coś za mną, a wtedy to poczułam. Cień był blisko, bardzo blisko.
Zrobiło mi się zimno, tak zimno, że moje dłonie zdrętwiały, a serce jakby przestało bić. Cień otaczał nas, jakby tworzył ścianę nie do przejścia.
– Maja... – głos Nadii był ledwo słyszalny. – Ty też nie jesteś stąd.
Jej słowa uderzyły we mnie jak kamień.
– Co ty mówisz? – zapytałam, czując, jak świat wokół mnie zaczyna się kręcić.
– Ty nie należysz do tego miejsca... tak jak ja.
Cień zaczął się poruszać szybciej, jakby krążył wokół nas, zaciskając pętlę.
– Lina! – krzyknęłam, ale jej nie było. Nie wiedziałam, gdzie zniknęła, a panika wzięła górę.
Nadia spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej tam nie widziałam. Strach.
– On tu jest... bo szuka ciebie.
Wpatrywałam się w Nadię, jakby jej słowa były jakimś absurdalnym żartem. Ale w jej oczach nie było ani krzty wesołości – tylko lęk. Moje serce biło jak oszalałe, a powietrze wokół nas było ciężkie i zimne. Cień krążył coraz bliżej, a ja czułam jego obecność jak tysiące lodowatych igieł wbijających się w moją skórę.
– Co to znaczy, że szuka mnie? – zapytałam, starając się utrzymać głos na tyle spokojny, na ile pozwalały mi nerwy.
Nadia nie odpowiedziała. Jej wzrok powędrował ponad moim ramieniem, jakby widziała coś, czego ja jeszcze nie byłam w stanie dostrzec.
– Nadia! – Krzyknęłam, chwytając ją za ramiona i potrząsając. – Co to wszystko znaczy?
Wtedy to poczułam. Cień zatrzymał się, jakby wahał się, czy zrobić kolejny krok. Powietrze na chwilę ucichło, a świat wydawał się wstrzymać oddech.
– On nie przestanie – wyszeptała Nadia. Jej głos był ledwo słyszalny, ale każde słowo docierało do mnie jak grzmot. – Dopóki cię nie znajdzie.
Odwróciłam się gwałtownie, próbując zobaczyć, co takiego ją przeraża. Ale tam nic nie było – tylko mrok. W oddali słyszałam szum drzew i odległe pohukiwanie sowy. Cień wydawał się rozmyty, jakby stopił się z nocą.
– Lina! – krzyknęłam jeszcze raz, ale cisza była jak ściana, która odcinała mnie od reszty świata.
– Ona wie, co zrobić – powiedziała Nadia, ale jej głos zabrzmiał jak z innego miejsca. – Musisz ją znaleźć, zanim będzie za późno.
– Dlaczego ja? – zapytałam, czując łzy zbierające się w oczach. – Co ja mam z tym wspólnego?
Nadia spojrzała na mnie z czymś, co przypominało smutek.
– Bo nie jesteś... – zaczęła, ale nagle przerwała, jakby coś odebrało jej głos.
Cień znów się poruszył. Tym razem szybciej, jakby wiedział, że jego chwila nadchodzi. Zimno, które mnie otaczało, stało się nie do zniesienia.
Nadia puściła moje ramiona i zrobiła krok w tył.
– Nie pozwól mu cię złapać, Maja – wyszeptała. – I pamiętaj... to ty masz moc.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, cień rozlał się jak czarna fala, pochłaniając Nadię w jednej chwili.
– Nadio! – Krzyknęłam, ale nie było jej. Zniknęła, a ja zostałam sama, stojąc w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była.
Cień cofnął się, jakby czekał. Nie zniknął, ale też nie ruszył dalej. Stałam tam, wpatrując się w pustkę, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.
Obudziłam się nagle, z bijącym sercem i oddechem płytkim jak po długim biegu. Moje dłonie drżały, a kosmyk włosów przykleił się do spoconego czoła. Byłam w swoim łóżku. Moja miękka kołdra wydawała się jednocześnie bezpieczna i obca, jakby nie należała do tego świata, z którego właśnie wróciłam. W pokoju panowała cisza, przerywana jedynie cichym tykaniem zegara na ścianie. Wciągnęłam głęboki oddech i spojrzałam w stronę okna.
Księżyc wisiał wysoko na granatowym niebie, otulony mgiełką chmur. Jego światło rozlewało się po pokoju, tworząc długie, blade cienie na podłodze. Usiadłam na łóżku i przyciągnęłam kolana do piersi, próbując zebrać myśli.
Przez chwilę nasłuchiwałam. Cisza. Żadnego głosu, żadnego cienia poruszającego się w kącie pokoju. Wszystko wydawało się normalne, ale moje ciało nie chciało się uspokoić.
To był sen... prawda? Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie każdy szczegół – lodowaty dotyk powietrza, przerażenie w oczach Nadii, ten dziwny cień, który zdawał się żyć własnym życiem. Wszystko wydawało się tak realne, że aż bolało.
"To tylko sen," powtórzyłam sobie w myślach, ale nie mogłam w to uwierzyć. Jak sen mógł być tak... namacalny? Nawet teraz czułam zimno na skórze, tak jak wtedy, gdy cień nas otoczył.
Co miała na myśli Nadia, kiedy mówiła, że cień mnie szuka? Dlaczego powiedziała, że to ja mam moc? Co to wszystko znaczyło? A jeśli to nie był sen? Jeśli...
Pokręciłam głową, próbując odrzucić te myśli. Przecież to absurdalne. Cienie nie chodzą po świecie, nie chowają się za drzewami i nie pochłaniają ludzi. Nadia była tylko wytworem mojej wyobraźni. Musiała być.
A jednak coś we mnie nie chciało w to uwierzyć. Jakbym wiedziała, że to nie koniec, że to wszystko dopiero się zaczyna.
Spojrzałam na nocny stolik, gdzie leżał mój szkicownik. Wzięłam go do ręki i zaczęłam przeglądać ostatnie rysunki. Były tam portrety Liny i Nadii, nasz plac zabaw, drzewa wokół domu... i coś jeszcze. Zatrzymałam się na ostatniej stronie.
Były na niej trzy postacie: ja, Lina i Nadia. Trzymałyśmy się za ręce, a w tle widniał wielki, rozmazany cień. Wtedy wydawał mi się zabawny, ale teraz patrzyłam na niego zupełnie inaczej.
Czy to możliwe, że zawsze go czułam? Ten cień? Zawsze gdzieś tam był, blisko, obserwował mnie?
– Przestań, Maja – wyszeptałam do siebie. – To tylko wyobraźnia.
Ale coś we mnie nie dawało spokoju. Coś, co mówiło, że to, co widziałam, było czymś więcej niż snem.
Spojrzałam jeszcze raz na księżyc. Jego światło wydawało się dziwnie przyćmione, jakby coś próbowało je zasłonić. A może to tylko moje zmęczenie? Oparłam głowę o ramiona i próbowałam się uspokoić.
Nie wiedziałam, co to wszystko znaczy, ale wiedziałam jedno – muszę porozmawiać z L... Nie, muszę porozmawiać z Nadią. Rano wszystko stanie się jaśniejsze. Rano... Cień nie będzie miał już nade mną władzy.
Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Nagle zaszurało coś za oknem. Serce znów podskoczyło mi do gardła. Wstałam i podeszłam do parapetu, ostrożnie wychylając się na zewnątrz. Wszystko wyglądało spokojnie. Szare podwórko, drzewa kołyszące się na wietrze i ścieżka prowadząca do ogrodu.
I wtedy zobaczyłam coś dziwnego. W trawie, tuż obok furtki, leżał kwiat. Mały, biały kwiat, którego wcześniej tam nie było.
Wzięłam głęboki oddech, patrząc na niego z góry. Skąd się wziął? Czy ktoś go tam zostawił?
Nie wiedziałam, co myśleć. Ale jedno było pewne – tej nocy już nie zasnę.
Rozdział 2: Niewidoczny Obserwator
Rano obudziłam się z ciężką głową i poczuciem, że nocny sen nie do końca mnie opuścił. Promienie słońca wpadały przez firanki, rozlewając się po podłodze jak złote plamy. Powoli wyszłam spod kołdry, przeciągając się ospale. Spałam może ze dwie godziny.
W kuchni czekała już mama. Przy stole stała miska z parującą owsianką i szklanka soku pomarańczowego. Mama, ubrana w szary sweter, stała przy blacie i kroiła jabłko na kawałki.
– Wstawaj szybciej, Maja – powiedziała, nawet na mnie nie patrząc. – Zaraz się spóźnisz do szkoły.
– Już jestem – odpowiedziałam, zasiadając przy stole.
Mama zerknęła na mnie, marszcząc brwi.
– Wyglądasz na zmęczoną. Dobrze spałaś?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Pomyślałam o tym dziwnym śnie, ale odpuściłam. Nie chciałam jej martwić.
– Tak, dobrze – skłamałam, zajmując się owsianką.
– Pamiętaj, żeby po szkole odrobić lekcje, zanim wyjdziesz na dwór – dodała mama, wracając do krojenia jabłka. – I nie zapomnij o tej kartce na wycieczkę, którą musisz mi dać do podpisania.
Kiwnęłam głową, choć moje myśli były daleko. Wpatrywałam się w talerz, zamyślona. Taty nie było – już się przyzwyczaiłam. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz byliśmy razem wszyscy troje. Teraz miał nową rodzinę, nową żonę, nowe dziecko... A ja? Ja byłam gdzieś pomiędzy.
– Dobra, idę – rzuciłam, zanim mama zdążyła zadać kolejne pytanie. Chwyciłam plecak, wsunęłam buty i wyszłam z mieszkania.
Na dworze powietrze było chłodne i rześkie, a na trawie wciąż osiadały resztki porannej rosy. Uliczki Szklarskiej Poręby były ciche, tylko gdzieś w oddali słychać było warkot samochodów. Ruszyłam w stronę szkoły, próbując odegnać niepokojące myśli.
Po drodze spotkałam Nadię. Stała na rogu ulicy, oparta o latarnię. Jej rude włosy były roztrzepane, jakby dopiero co wstała, a w rękach trzymała książkę, którą czytała, idąc.
– Maja! – zawołała, kiedy mnie zauważyła. Uśmiechnęła się szeroko i podbiegła. – Czemu się tak wleczesz?
– Nie wleczę się – burknęłam. – Po prostu nie chce mi się dzisiaj iść do szkoły.
– A to coś nowego – zaśmiała się Nadia. – Mówiłaś, że chcesz być na historii. Dziś mamy prezentację o mitach.
Zrobiłam minę, jakbym o tym zapomniała, choć naprawdę w ogóle mnie to nie interesowało.
– Może – odpowiedziałam wymijająco.
Szłyśmy razem w stronę szkoły, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nadia opowiadała o swoim kocie, który znowu przewrócił doniczkę, a ja przytakiwałam, nie do końca słuchając. Wciąż czułam się dziwnie, jakby sen z nocy nadal mnie śledził.
W pewnym momencie Nadia zatrzymała się i spojrzała na mnie uważnie.
– Coś się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
– Nic – powiedziałam szybko. – Po prostu... się nie wyspałam.
– Może to przez pełnię księżyca? – zapytała, spoglądając na niebo, które było już jasne. – Wiesz, ludzie mówią, że wtedy ma się dziwne sny.
Przeszył mnie dreszcz. Nie wiedziałam, dlaczego, ale jej słowa mnie zaniepokoiły. Obejrzałam się za siebie, jakbym spodziewała się zobaczyć coś... lub kogoś. Ale ulica była pusta.
– Chodźmy już – powiedziałam cicho. – Nie chcę się spóźnić.
Ruszyłyśmy dalej, a w głowie wciąż dudniły mi jej słowa. Cień ze snu nie chciał mnie opuścić.
Szkoła była jak zwykle hałaśliwa i pełna chaosu. Kiedy tylko weszłam na korytarz, przywitał mnie gwar dzieciaków. Jedni biegali, inni grali w Brawl Stars, a jeszcze inni stali w grupkach, śmiejąc się z editów na telefonach.
– Ej, patrzcie, idzie Maja! – zawołał Kamil, jeden z tych chłopaków, którzy zawsze mieli coś do powiedzenia. Stał z grupką swoich kumpli i wyraźnie szukał zaczepki. – Co tam, skibidi-wariatko?
Kilka osób zachichotało. Przewróciłam oczami i starałam się ich ignorować, ale Kamil, jak to Kamil, nie dawał za wygraną.
– Ej, co taka poważna? Myślisz, że jesteś sigma? – zawołał za mną. – Oj, nie no, patrzcie na nią, FR!
Zacisnęłam usta i ruszyłam szybciej w stronę sali. Nadia szła obok mnie i próbowała mnie rozweselić.
– Nie przejmuj się nimi – powiedziała, szturchając mnie łokciem. – Kamil to debil, co myśli, że jak obejrzał trzy TikToki, to jest ekspertem od wszystkiego.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale w tym momencie Kamil i jego paczka przeszli obok nas, udając dziwne ruchy taneczne.
– Skibidi toilet! – zaśpiewali chórem, śmiejąc się.
– Masz coś do powiedzenia, złamasie? – rzuciła Nadia, odwracając się do niego.
Kamil wzruszył ramionami, uśmiechając się złośliwie.
– Nie do ciebie, łymyn! Ej, Majka, może pokażesz nam, jak się robi sigma face?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a ja czułam, jak moja twarz robi się czerwona. Nadia wzięła mnie za rękę i pociągnęła w stronę klasy.
– Nie przejmuj się nimi – powiedziała cicho. – To banda ciot. Ostatnio dźgali się kijami od szczotki po tyłkach.
W klasie zapanował względny spokój. Nasza wychowawczyni, pani Koryncka, już czekała przy biurku, przeglądając dziennik. Na tablicy były zapisane tematy lekcji... Wszystko to, co zazwyczaj.
Starałam się skupić na lekcjach, ale gdzieś w głowie wciąż słyszałam śmiechy tego dupka Kamila i jego kumpli. Myśli plątały mi się w głowie, a sen z poprzedniej nocy wracał do mnie w najdziwniejszych momentach.
W przerwie między lekcjami Nadia podeszła do mnie z kanapką w ręce.
– Wiesz, co jest najlepsze na takich jak Kamil? – zapytała, uśmiechając się przebiegle.
– Co? – zapytałam, niepewna, co wymyśliła.
– Że mają małego. Dlatego trzeba ich ignorować. Oni żyją z tego, że ktoś się przejmuje. Jak przestaniesz reagować, znudzi im się.
Chciałam w to uwierzyć, ale łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Zwłaszcza że czułam, jak Kamil i jego paczka wciąż rzucają mi ukradkowe spojrzenia z drugiego końca klasy.
– Wiesz, czasem myślę, że byłoby lepiej, gdybym mogła zniknąć – mruknęłam.
Nadia spojrzała na mnie zaskoczona.
– Co ty wygadujesz? Nie gadaj głupot. Jesteś spoko, najlepszą bestie jaką mam.
Chciałam coś powiedzieć, ale poczułam, jak serce mi zamiera. W rogu klasy, przy oknie, dostrzegłam cień. To było coś nieuchwytnego, jakby postać, która ledwo była widoczna w blasku słońca wpadającego przez szybę. Zamrugałam, ale nic tam nie było.
– Stara, co jest? – zapytała Nadia, zauważając, że zbladłam.
– Nic – skłamałam szybko. – Chyba mi się coś przewidziało.
Nadia wzruszyła ramionami i wróciła do swojej kanapki, ale ja wciąż czułam na sobie dziwny ciężar. Jakby coś... ktoś... mnie obserwował.
Lekcje ciągnęły się w nieskończoność. Matematyka, polski, historia – wszystko zlewało się w jedną plątaninę słów, których nie potrafiłam już wyłapać. Cały czas miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Ten cień... Co to było? Może naprawdę tylko mi się przewidziało?
Na przerwach Nadia próbowała mnie rozweselić. Wymyślała różne głupie żarty i rysowała na moim zeszycie śmieszne miny i małe fiutki chłopaków ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co widziałam. Czy to był tylko cień rzucony przez gałęzie drzewa za oknem? Czy może... coś więcej?
Kiedy skończyły się lekcje, Nadia zaproponowała, że odprowadzi mnie kawałek do domu.
– Wiesz, że ja to mogę być twoim bodyguardem – zażartowała. – Jak Kamil znowu zacznie coś gadać, po prostu go zgaszę jednym zdaniem.
– Dzięki, ale jakoś sobie poradzę – powiedziałam, choć wcale nie byłam tego pewna.
Szłyśmy w milczeniu przez park, który oddzielał szkołę od mojego domu. Nadia zerwała liść z drzewa i zaczęła go podrzucać w powietrze.
– Wiesz, czasem myślę, że ten park jest jak z innego świata – powiedziała nagle.
– Jak to? – zapytałam, spoglądając na nią.
– No wiesz... Czasem, jak jestem tu sama, to mam wrażenie, że coś mnie obserwuje. Jakby drzewa miały oczy albo... – Zatrzymała się na chwilę i spojrzała w gęstwinę. – Jakby ktoś tam był.
Przeszedł mnie dreszcz.
– Nie strasz mnie, Stara – mruknęłam, udając, że się śmieję.
– Nie straszę. Po prostu mówię, co czuję – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Ale wiesz, to nic złego. Czasem wyobrażam sobie, że te drzewa mnie chronią, jak strażnicy. Jak w filmach fantasy.
Spojrzałam na Nadię z ukosa. Miała taki beztroski sposób bycia, jakby niczego się nie bała. Zawsze była odważna, nawet jeśli czasem mówiła rzeczy, które wydawały się dziwne.
Kiedy zbliżyłyśmy się do skrzyżowania, gdzie nasze drogi się rozchodziły, Nadia zatrzymała się i spojrzała na mnie poważnie.
– Pamiętaj, że jakby coś... no, coś było nie tak, to możesz mi powiedzieć. O wszystkim.
Skinęłam głową, choć nie byłam pewna, co dokładnie miała na myśli.
– Dzięki – powiedziałam cicho.
Ona uśmiechnęła się szeroko i pomachała mi na pożegnanie.
Kiedy weszłam do domu, mama była w kuchni, przygotowując obiad.
– Jak w szkole? – zapytała z uśmiechem, nie odrywając wzroku od krojonych warzyw.
– Dobrze – skłamałam.
– To fajnie. Kiedyś musimy porozmawiać o wywiadówce, bo dzwoniła pani Koryncka...
Nie słuchałam jej do końca. W myślach wciąż wracałam do tego, co wydarzyło się dzisiaj. Do tego cienia w klasie, do słów Nadii w parku. Coś było nie tak. Czułam to całą sobą.
Dzień minął bardzo szybko. Wieczorem, leżąc w łóżku, znów spojrzałam na księżyc. Był niemal w pełni i rzucał jasne światło na moje biurko i książki szkolne. Cienie za oknem poruszały się lekko na wietrze, a ja miałam wrażenie, że widzę w nich sylwetki, które nigdy nie powinny istnieć.
Zamknęłam oczy i próbowałam się uspokoić. To tylko wyobraźnia. To nic wielkiego. Ale w głębi duszy czułam, że coś, czego nie rozumiem, zbliża się do mnie z każdą chwilą. Coś, co zmieni wszystko.
Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że Lina siedzi na parapecie, wpatrując się w księżyc. Jasne światło oblewało jej bladą twarz, a dłonie ułożone na kolanach wyglądały, jakby zlewały się z otaczającym światłem.
– Nie mogłaś spać? – zapytałam, podnosząc się na łokciach.
Lina odwróciła się powoli, z delikatnym uśmiechem na ustach.
– Księżyc jest dzisiaj taki piękny, prawda? – powiedziała cicho, jakby obawiała się, że ktoś nas usłyszy.
Skinęłam głową. W świetle księżyca Lina wydawała się niemal nierzeczywista. Jej jasne włosy opadały kaskadą na ramiona, a spojrzenie miało w sobie coś dziwnego – jakby patrzyła na coś więcej niż tylko na mnie.
– Wiesz, czasem mam wrażenie, że księżyc nas obserwuje – powiedziała, odwracając wzrok z powrotem ku oknu. – Jakby wiedział o wszystkim, co się dzieje. O każdym naszym kroku.
– Przestań, straszysz mnie – mruknęłam, próbując się zaśmiać, ale dźwięk mojego głosu wydał się dziwnie pusty.
Lina spojrzała na mnie kątem oka.
– Czy ty czasem nie masz wrażenia, że... coś nas śledzi?
Zamarłam.
– Co masz na myśli? – zapytałam, czując, jak serce zaczyna mi bić szybciej.
Lina nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego zeskoczyła z parapetu i podeszła bliżej, aż mogłam dostrzec każdy szczegół jej twarzy.
– To, co widziałaś w klasie – powiedziała cicho. – Ten cień... On tam był, prawda?
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
– Skąd... Skąd wiesz o cieniu? – wyszeptałam.
Lina uśmiechnęła się tajemniczo, jakby znała odpowiedź na pytanie, którego ja sama nie potrafiłam zadać.
– Bo widziałam go, zanim ty go zauważyłaś – odpowiedziała. – Zawsze tam jest. Tylko czasem udaje mu się ukryć.
Wstałam z łóżka, próbując uspokoić oddech.
– To niemożliwe – powiedziałam, kręcąc głową. – To musiał być tylko cień drzewa.
– A jeśli nie? – zapytała Lina, robiąc krok w moją stronę. Jej oczy zdawały się błyszczeć w półmroku. – Jeśli to coś więcej?
Czułam, że dłużej nie mogę tego znieść. Podbiegłam do okna i spojrzałam na podwórko. Wszystko wyglądało tak, jak zawsze – drzewa kołysały się na wietrze, latarnie rzucały ciepłe światło na chodnik. Ale w kącie, tam gdzie cień był najgłębszy, dostrzegłam coś, co sprawiło, że wstrzymałam oddech.
Sylwetka. Ledwie widoczna, ledwie zarysowana. Jakby stała tam od zawsze, czekając, aż ją zauważę.
– Widzisz go teraz? – szepnęła Lina, stając obok mnie.
Nie mogłam odpowiedzieć. Mogłam tylko patrzeć.
Serce waliło mi jak oszalałe. Sylwetka w cieniu stała nieruchomo, jakby wiedziała, że ją obserwuję. Lina położyła mi rękę na ramieniu, ale jej dotyk nie przyniósł ulgi.
– Co to jest? – wyszeptałam, próbując utrzymać głos na poziomie, który nie zdradzałby mojego przerażenia.
– Nie wiem – odpowiedziała Lina, równie cicho. – Ale czuję, że... czeka na coś.
Czeka. To jedno słowo wywołało we mnie fale strachu. Czeka na co? Na mnie? Na nas?
W tej chwili cień poruszył się. Nieznacznie, ale wystarczająco, by zauważyć, jak jego kontury stają się bardziej wyraźne. Sylwetka zaczęła przypominać postać człowieka, choć coś w niej było nie tak – zbyt wydłużone ramiona, zbyt nienaturalny kształt głowy.
– Zamknij okno – powiedziała Lina nagle, jej głos był bardziej stanowczy, niż kiedykolwiek wcześniej.
Drżącymi rękami sięgnęłam po klamkę i zatrzasnęłam okno. Szybko opuściłam roletę, odgradzając nas od widoku na podwórko.
– To nic nie da – mruknęła Lina. Jej głos był jak cień samego siebie, cichy i przerażający.
Odwróciłam się do niej, zszokowana.
– Co masz na myśli?
Lina spuściła głowę, a jej włosy opadły na twarz, ukrywając wyraz, którego nie mogłam zobaczyć.
– On już tu jest.
Zrobiło mi się zimno, jakby ktoś nagle otworzył drzwi i wpuścił lodowaty wiatr.
– Co to znaczy? – zapytałam, czując, jak moje nogi zaczynają się uginać.
– To coś... ono zawsze było blisko – powiedziała Lina, powoli podnosząc na mnie wzrok. Jej oczy wyglądały inaczej, jakby były zbyt jasne w tym półmroku. – Czekało. Obserwowało. Ale teraz zaczęło działać.
Nagle poczułam, jak moje gardło ściska niewidzialna dłoń strachu.
– Lina... – zaczęłam, ale przerwał mi dźwięk skrzypiącej podłogi.
Obie odwróciłyśmy głowy w stronę drzwi. Stały lekko uchylone, choć byłam pewna, że zamknęłam je wcześniej. Przez szparę w drzwiach widać było korytarz, ale był pogrążony w ciemności.
– Maja... – wyszeptała Lina, a w jej głosie usłyszałam coś, co przypominało... ostrzeżenie.
Cień z korytarza zaczął się powoli przesuwać w stronę pokoju. Nie widziałam żadnej postaci, tylko ruch – mrok, który zdawał się żyć własnym życiem.
– Co to jest?! – krzyknęłam, chwytając Linę za rękę.
– Nie pozwól mu wejść – powiedziała Lina, jej głos drżał, ale jednocześnie był pełen determinacji. – Nie pozwól mu nas znaleźć.
W tej chwili z korytarza dobiegł dźwięk – jakby ktoś cicho, niemal delikatnie, pukał.
Drzwi otworzyły się powoli, a ja odskoczyłam jak oparzona, chwytając Linę za rękę. W świetle wpadającym z korytarza zobaczyłam znajomą sylwetkę.
– Co tu się dzieje? – zapytała mama, stając w progu. Jej zmęczone oczy błądziły po pokoju. – Maju, dlaczego jeszcze nie śpisz?
Wypuściłam powietrze, które nieświadomie wstrzymałam. Moje serce biło jak młot, ale próbowałam się uspokoić.
– Miałam... koszmar – skłamałam, unikając jej wzroku.
Mama westchnęła, podchodząc bliżej. Jej szlafrok ledwo się trzymał na ramionach, a na twarzy widać było ślady poduszki.
– Słyszałam hałas. Rozbiłaś coś?
Pokręciłam głową.
– Nie, mamo. To tylko ja.
Jej wzrok spoczął na zamkniętym oknie i opuszczonych roletach.
– Dlaczego okno jest zamknięte? Przecież zawsze lubisz spać przy uchylonym.
Zacisnęłam dłonie na kołdrze, czując, jak Lina lekko ściska moje ramię.
– Zrobiło się zimno – powiedziałam szybko. – Poza tym... coś słyszałam na podwórku.
Mama zmarszczyła brwi, ale jej twarz złagodniała, gdy usiadła na brzegu łóżka.
– Maju, nic tam nie ma. Tylko wiatr i gałęzie. Wiesz, że czasem wyobraźnia płata figle.
Spojrzałam na Linę, która siedziała cicho obok mnie. Jej wzrok był utkwiony w mamie, jakby próbowała ją przejrzeć na wylot.
– Może – mruknęłam. – Ale to było naprawdę dziwne, mamo.
Mama pogłaskała mnie po włosach, jej dotyk był ciepły i kojący.
– Spróbuj zasnąć, dobrze? Jutro będzie lepiej.
Kiwnęłam głową, ale wiedziałam, że sen nie przyjdzie tak łatwo.
Mama wstała i ruszyła w stronę drzwi.
– Dobranoc, kochanie. I spróbuj się uspokoić.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, pokój znów pogrążył się w półmroku.
– Nie powiedziałaś jej – odezwała się Lina, patrząc na mnie z wyrzutem.
– Co miałam powiedzieć? – odparłam, starając się nie unosić głosu. – Że coś dziwnego dzieje się za oknem? Że boję się cienia?
– Tak – powiedziała, jej głos był spokojny, ale stanowczy. – Bo to nie był zwykły cień.
Pokręciłam głową, zaciskając dłonie na kołdrze.
– Może mama ma rację. Może to tylko wiatr...
– To nie był wiatr – przerwała mi Lina. – I dobrze wiesz, że nie możesz tego zignorować.
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu widziałam cień. Mój pokój znów wydawał się taki sam jak zawsze, ale coś w nim się zmieniło. Jakby przestał być moim bezpiecznym miejscem.
Lina milczała, a ja poczułam, że drżą mi dłonie. Nie wiedziałam, co jest prawdziwe, a co tylko wyobraźnią. Ale jedno było pewne – coś tu było. I wcale nie zamierzało odejść.
– Śpijmy razem – wyszeptałam, zanim zdążyłam się zastanowić.
Lina spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami, ale zaraz pokiwała głową, jakby to było coś całkowicie naturalnego.
– Dobrze – odparła cicho. – Może tak będzie bezpieczniej.
Przesunęłam się, robiąc jej miejsce na łóżku. Lina z gracją wślizgnęła się pod kołdrę i położyła obok mnie. Jej ciało było chłodne, jakby przez cały czas stała na zimnym wietrze, ale to nie przeszkadzało mi. Właściwie jej obecność była kojąca, choć nie mogłam tego do końca zrozumieć.
– Myślisz, że to coś wróci? – zapytałam szeptem, patrząc na sufit.
Lina milczała przez chwilę, jakby ważyła słowa.
– Nie wiem – odpowiedziała w końcu. – Ale jeśli wróci, to razem damy sobie radę.
Poczułam, jak jej drobna dłoń chwyta moją. Uścisk był delikatny, ale zdecydowany, jakby chciała mi pokazać, że naprawdę jest tu ze mną.
– A co, jeśli to nie był cień? – zapytałam, zaciskając powieki. – Jeśli to coś... coś więcej?
– Może – przyznała Lina, a jej głos był niemal melodyjny. – Ale nie musisz być z tym sama.
Cisza, która zapadła, była dziwna. Jakby pokój nagle wstrzymał oddech. W ciemności słyszałam tylko bicie własnego serca i spokojny oddech Liny.
– Opowiedz mi coś – poprosiłam, chcąc zagłuszyć te myśli, które zaczynały mnie przytłaczać.
– Co chcesz usłyszeć?
– Nie wiem... coś, co mnie uspokoi.
Lina zamyśliła się na chwilę, a potem zaczęła mówić:
– Kiedy byłam mała, też bałam się cieni. Myślałam, że mieszkają w nich potwory. Wiesz, takie wielkie, czarne bestie z błyszczącymi oczami. Ale potem zrozumiałam, że one nie są złe. Tylko... zagubione.
– Zagubione? – powtórzyłam, odwracając się do niej.
Lina spojrzała na mnie swoimi jasnymi oczami, w których odbijał się księżycowy blask.
– Tak. One szukają światła. Ale czasem nie wiedzą, jak je znaleźć.
Jej słowa były dziwne, ale w jakiś sposób mnie uspokoiły.
– Myślisz, że ten cień też jest zagubiony?
– Może – odpowiedziała Lina, a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Ale cienie nie lubią, kiedy się ich boimy. Więc nie bój się, dobrze?
Nie odpowiedziałam, bo czułam, jak zmęczenie zaczyna mnie ogarniać. Lina wciąż trzymała moją dłoń, a jej obecność była jak tarcza przeciwko wszystkiemu, co czaiło się w ciemnościach.
– Dziękuję – wyszeptałam, zanim sen w końcu mnie pokonał.
Nie wiedziałam, czy Lina też zasnęła. Ale kiedy obudziłam się rano, łóżko obok mnie było puste. Jak zawsze.
Rozdział 3: Bez sensu
Sobota rano. Świat za oknem zdawał się jeszcze ospały, choć słońce wpełzało przez firanki, oświetlając moją małą lampkę nocną. Czułam się dziwnie po wczorajszej nocy, jakbym nadal była zawieszona gdzieś pomiędzy snem a jawą. Lina, oczywiście, zniknęła.
– Maja, śniadanie! – zawołała mama z kuchni.
Zwlokłam się z łóżka i wpełzłam do kuchni. Mama jak zwykle była ubrana w swój codzienny dres, z kubkiem kawy w ręku i telefonem opartym o misę na owoce. Na stole czekała miska granoli z jabłkami i cynamonem.
– Dzień dobry – mruknęłam, siadając na krześle.
– Dzień dobry, kochanie. Jak się spało? – zapytała, zerkając na mnie znad telefonu.
– Dobrze – skłamałam. Wolałam nie mówić jej o cieniu ani o tym, co się wydarzyło. Jeszcze by pomyślała, że mi odbija.
– Pamiętasz, że tata ma dzisiaj po ciebie przyjechać? – powiedziała, siadając naprzeciw mnie.
Przewróciłam oczami, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– Tak, pamiętam – odpowiedziałam z nutą niechęci.
Mama zmarszczyła brwi, odkładając telefon.
– Maja, wiem, że między tobą a tatą jest trudno, ale...
– Trudno? – przerwałam jej ostro. – To nawet nie jest trudne. To jest... bez sensu. On mnie traktuje jak jakiś obowiązek, mamo. Jakby musiał mnie odbębnić, bo tak wypada.
Mama westchnęła i spuściła wzrok.
– Wiesz, że on cię kocha, prawda?
Zaśmiałam się krótko, z goryczą.
– Jasne. Dlatego zawsze mówi, że „nie ma czasu", albo „coś wypadło". Ale na swoją nową żonę i ich bachora to jakoś czas ma, prawda?
Czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Nie chciałam płakać, nie przy mamie. Nie chciałam dać mu tej satysfakcji, nawet jeśli nie było go tu teraz.
Mama położyła rękę na mojej dłoni, ale ja ją odsunęłam.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale on się stara, naprawdę.
– Nie, mamo. On się nie stara. On tylko udaje.
Zjadłam resztę granoli w milczeniu, ignorując jej smutne spojrzenie. W głowie już widziałam siebie siedzącą w samochodzie ojca, z jego wymuszonym uśmiechem i sztucznymi pytaniami o szkołę.
Kiedy skończyłam jeść, wstałam i zaczęłam zmywać talerz.
– Maja, proszę... – zaczęła mama, ale ja jej przerwałam.
– Nie martw się, dam sobie radę – powiedziałam, odwracając się do niej plecami. – Jak zawsze.
Po chwili usłyszałam, jak wzdycha i wraca do swojego telefonu. Nie powiedziała już nic, a ja wróciłam do swojego pokoju, czekając parę godzin na to, co nieuniknione.
Stałam przy oknie, patrząc, jak czarny suv ojca wjeżdża na parking pod blokiem. Nawet nie wysiadł z samochodu. Oczywiście. Stał tam, oparty o drzwi, przeglądając coś w telefonie. Wyglądał tak, jakby bardziej interesowały go wiadomości niż to, że za chwilę zobaczy własną córkę.
Mama spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem, próbując dodać otuchy.
– No idź, kochanie. I... spróbuj dać mu szansę, dobrze?
Nie odpowiedziałam. Zabrałam swoją torebkę i wyszłam z mieszkania. Na klatce schodowej czułam, jak narasta we mnie złość. Dlaczego nigdy nie może wejść? Jakbyśmy byli obcy, jakby wejście do mojego świata było czymś niewygodnym.
Gdy wyszłam z bloku, zobaczył mnie i machnął ręką, jakby wołał taksówkę.
– Cześć, córa – rzucił, kiedy podeszłam.
– Cześć – odpowiedziałam bez emocji, patrząc na niego chłodno.
Wsiadłam do samochodu, a on zamknął drzwi, nawet nie pytając, czy wszystko w porządku. Zamiast tego od razu przeszedł do rzeczy.
– Jedziemy dziś do kina – powiedział tonem, jakby to była wielka atrakcja. – Twój brat chciał zobaczyć tę nową bajkę, więc pomyślałem, że cię przy okazji zgarnę.
„Przy okazji" – to słowo zabrzmiało jak nóż wbity w plecy. Nie mogłam powstrzymać ironicznego uśmiechu.
– Super. Jak miło z twojej strony – rzuciłam, patrząc przez okno.
Nie zareagował, może nawet nie zauważył mojego sarkazmu. Odpalił silnik i ruszył, nie próbując nawet nawiązać rozmowy. W samochodzie panowała cisza, przerywana jedynie dźwiękiem kierunkowskazu i szumu radia, które było ustawione na jakąś nudną stację z muzyka klasyczną.
Próbował udawać, że wszystko jest normalne. Ale to nie było normalne. To było jak transakcja – „zgarnąć ją, odhaczyć weekend, oddać matce". Jakby bycie ze mną było dla niego obowiązkiem, a nie przywilejem.
W końcu odważyłam się odezwać.
– Jak tam twoja nowa rodzina? – zapytałam, zerkając na niego kątem oka.
Drgnął lekko, ale szybko odzyskał opanowanie.
– W porządku. Twój brat czeka na nas w domu, cieszy się, że cię zobaczy.
„Twój brat". Jakby to było coś, co powinno mnie uszczęśliwić. Jakby ten gówniarz był moim problemem.
– Fajnie – mruknęłam, odwracając wzrok.
Nie próbował kontynuować rozmowy. Może i lepiej. Czułam, że jak powie coś jeszcze, to wybuchnę. Patrzyłam przez okno na mijane budynki i ludzi, zastanawiając się, dlaczego zawsze muszę czuć się, jakbym była dla niego ciężarem. Jakby wolał, żeby mnie nie było.
– Wiesz, córko – odezwał się w końcu ojciec, przerywając ciszę, która trwała od dobrych pięciu minut. Jego ton był chłodny, prawie urzędowy, jakby czytał mi regulamin szkolny. – Piąta klasa to już poważna sprawa. Nie ma co żartować, bo potem to się wszystko skumuluje, a ty zostaniesz w tyle.
Nie odpowiedziałam, patrząc przez okno na mijające drzewa. Wiedziałam, że nie pytał, czy się zgadzam, tylko po prostu mówił, żeby powiedzieć.
– Oceny są teraz ważne. Jak zawalisz je teraz, to potem będzie ci ciężko nadrobić.
Westchnęłam cicho, bo czułam, co zaraz nastąpi. Już go znałam.
– Musisz się skupić, bo życie to nie zabawa – kontynuował. – Szkoła to twój obowiązek, a nie jakieś tam... głupoty, co teraz dzieciaki robią. Jak to się nazywa? TikToki?
Prychnęłam pod nosem, ale nie na tyle głośno, żeby to usłyszał. „Głupoty". Tak jakby nie wiedział, czym żyją dzieci. Jakby w jego oczach wszystko, co nie było nauką, było bezwartościowe.
– Mama mówiła, że miałaś jakieś problemy z kolegami? – zapytał nagle, patrząc na mnie kątem oka.
– Nie – skłamałam, wzruszając ramionami.
– Maja, nie zgrywaj się. Jeśli coś jest nie tak, to trzeba to załatwić. W moich czasach to było proste – jak ktoś ci dokuczał, to wystarczyło dać znać rodzicom.
Zacisnęłam pięści, czując, jak złość narasta mi w środku.
– To nie twoje czasy – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale szybko odzyskał swój obojętny wyraz twarzy.
– Może i nie – powiedział powoli, jakby ważył każde słowo. – Ale zasady są takie same. Jak się nie zareagujemy teraz, to potem wszyscy będą po tobie jeździć.
– Jasne – mruknęłam, udając, że go słucham.
Byłam pewna, że myśli, że mnie zmotywował. Że właśnie dał mi jakąś życiową lekcję. Ale jedyne, co czułam, to coraz większe zmęczenie tą rozmową. Jak zawsze. Byłam dla niego jak klient w sklepie – mówił to, co wypadało powiedzieć, a potem odwracał się na pięcie i szedł dalej.
– Jak ci dokuczają, to masz mi mówić – odezwał się ojciec tonem, który miał chyba brzmieć troskliwie, ale wychodził z niego bardziej rozkaz. – Ja to załatwię. Pogadam z dyrektorką, nauczycielami. Oni muszą się tym zająć.
– Nie będę kablować – odpowiedziałam, patrząc uparcie przez okno. – Nie będę sześćdziesioną.
Usłyszałam, jak wypuszcza powietrze z niezadowoleniem.
– Maja, co to za język? – zapytał z wyraźną dezaprobatą, jakby moje słowa obraziły go osobiście. – Sześćdziesiątka? To ty tak myślisz o pomaganiu sobie?
– Po prostu nie chcę – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
– Aha. Czyli wolisz, żeby cię gnębili, tak? – odpowiedział ostro. – Wolisz siedzieć cicho, bo boisz się, co sobie pomyślą te dzieciaki, które pewnie nawet nie wiedzą, co to odpowiedzialność prawna?
– Nie wiesz, jak to jest! – wybuchnęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Spojrzał na mnie z mieszanką zdziwienia i... zawodu?
– Maja, jestem twoim ojcem – powiedział powoli, a jego głos stał się dziwnie zimny. – Staram się ci pomóc, a ty... tak mi odpowiadasz?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale starałam się je powstrzymać.