Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Czy miłość i namiętność zwyciężą mrok?
Ona – ambitna redaktorka magazynu lifestyle’owego, on – bohater, który każdego dnia staje oko w oko z niebezpiecznym żywiołem. Myśleli, że z samotnością im do twarzy – do czasu, aż los skrzyżował ich drogi. Czy jednak związek królowej lodu i pogromcy ognia ma szanse na powodzenie? W tym przypadku siła przyciągania jest równie silna, co siła odpychania, a głęboko skrywane tajemnice mogą ich rozdzielić na dobre…
Pod wodą to pierwsza część dylogii Uczucia nie do ugaszenia, w której namiętność i pikanteria mieszają się z tym, co w życiu najważniejsze: miłością, przyjaźnią, bliskością i odwagą, która pozwala na podążanie za głosem serca.
Po chwili lekki ruch powietrza dał mi znać, że Olek wyszedł z kuchni. Otworzyłam oczy. Byłam sama. W następnej sekundzie usłyszałam kroki na korytarzu, szelest marynarki i płaszcza zakładanych na gołe ciało, stukot obcasów eleganckich butów, kiedy Olek podszedł do drzwi. Czułam, że się zawahał. Mogłam go wtedy zawołać, powiedzieć cokolwiek, wyjaśnić. Wiedziałam, że wysłuchałby mnie, zapewne nawet zrozumiał. Przytuliłby, powiedział, że wszystko będzie dobrze, że odgoni moje demony. Na pewno by to zrobił. A potem w końcu i tak by odszedł, a ja zostałabym sama z tak dobrze znaną mi pustką i żalem. Nie, nigdy na to nie pozwolę. Straciłam już wystarczająco wiele.
Magdalena Szponar
Pisarka niebanalna, bezkompromisowa, odważna. Zakochana w słowach, uzależniona od dobrych powieści – szczerych, trudnych, pozostających w pamięci na długo. W jej dorobku literackim możemy odnaleźć powieści o strażakach (W płomieniach oraz Bez powietrza), a także komedię romantyczną Wbrew regułom. Prywatnie zwariowana mama dwójki dzieci, oddana żona strażaka i polonistka z pasją.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Emilii i Elwirze, Wy już wiecie dlaczego.
We’re all mad here[1].
(Lewis Carroll, Alicja w Krainie Czarów)
[1] We’re all mad here (ang.) – wszyscy tutaj jesteśmy szaleni.
Iga
Pół roku wcześniej
Kurwa mać, pomyślałam, budząc się z ogromnym bólem głowy. Totalna pustka, jaka wypełniała mój umysł, powodowała, że chciałam rozszerzyć zakres wulgarnego słownictwa, jednak nawet na to nie miałam siły.
Dobra, czas ocenić straty. Otworzyłam jedno oko. Drugie było wciśnięte w poduszkę dzięki dziwnej pozycji, w jakiej spałam. Ja pierdolę, jednak będę musiała przypomnieć sobie więcej soczystych słów. Mojemu oku ukazał się bowiem widok zdecydowanie nieznanego mi pokoju hotelowego. W chuj ekskluzywnego, jednak nie mojego.
Przewróciłam się na plecy i korzystając z obojga moich cudownych ocząt, oceniłam sytuację. Okay, mogło być gorzej, pomyślałam. Łóżko, w którym leżałam, było zajebiście wielkie, ale na szczęście puste. Zajrzałam pod owiniętą wokół mnie pościel, nie spodziewając się cudów. Jakoś specjalnie nie zdziwiła mnie nagość – w przeciwieństwie do malinek na dekolcie. Cholera, jeśli było tak dobrze, to szkoda, że tego nie pamiętam.
W głowie miałam czarną dziurę. Ostatnie, co jeszcze kojarzyłam, to bankiet na cześć wydawnictwa, z jakim ostatnio nawiązałyśmy współpracę. To miał być mój ostatni wieczór w Paryżu, więc trochę sobie pofolgowałam. Za cholerę tylko nie pamiętałam z kim. W myślach analizowałam wszystkich mężczyzn, którzy byli tam ze mną. Po kolei eliminowałam każdego, wiedząc, że w zasadzie mógłby to być ktokolwiek, zważywszy na mój stan.
Po cichu wysunęłam się z łoża (bo łóżkiem tego ustrojstwa nazwać nie można) i rozejrzałam się w poszukiwaniu ciuchów. W apartamencie rozbrzmiewała ogłupiająca cisza, co z jednej strony mnie cieszyło, a z drugiej wkurwiało. Potrzebuję kawy, pomyślałam. Jednak najpierw musiałam się stąd wydostać. Chwyciłam swojego iPhone’a, którego zlokalizowałam na komodzie naprzeciw łoża. Dochodziła dwunasta. Świetnie, zdążę jeszcze wrócić do siebie i spakować się na wieczorny lot. W zasadzie nie miałam zielonego pojęcia, gdzie teraz jestem, ale obstawiałam, że był to Hotel Plaza. To tutaj odbywał się bankiet. Wydawnictwo ulokowało mnie w tańszym miejscu, choć na szczęście nie tak bardzo oddalonym od tego. W zasadzie było to niesamowite, jeśli wziąć pod uwagę skąpstwo naczelnej, Kingi Urbańskiej. Równie dobrze mogłam wylądować w jakimś hostelu na wsi sto kilometrów stąd.
Dobra, dość tych rozmyślań. Gdzie, do kurwy nędzy, są moje ciuchy?! Miałam nadzieję, że nie trafiłam na jakiegoś zboka, którego jarają przebieranki w sukienki. Skoro ubrań nie było tutaj, może znajdę je w łazience? Skierowałam się w stronę pierwszych drzwi z lewej. Pudło. Chociaż może nie do końca. Pomieszczenie za drzwiami okazało się garderobą, i to w chuj wielką. Co jednak niepokojące, było w całości zapełnione męskimi ciuchami. Po cichu przeszłam się wzdłuż wieszaków z równomiernie rozwieszonymi garniturami i koszulami posegregowanymi według kolorów, aż dotarłam do półek w całości zajętych przez koszulki, spodnie i swetry – również, kurwa, ułożonych zgodnie z kolorami. Czyli trafiłam do czyjegoś mieszkania, a nie do apartamentu w hotelu. Zajebiście! Mam nadzieję, że jego właściciel zdążył wyjść, licząc na to, że pozbędzie się mnie bez konieczności wdawania się w krępującą rozmowę. Tym bardziej że wyglądał mi na jakiegoś psychola z manią porządku i wyraźnymi kłopotami z osobowością. Tak, wywnioskowałam to tylko z przeglądu jego szafy. Możecie mnie za to skazać, ale rzadko mylę się w ocenie ludzi.
Na końcu garderoby mignęło mi coś czerwonego. Zbliżyłam się do ostatniego rzędu wieszaków, na których panowała pustka. Wisiała tam tylko jedna rzecz: moja sukienka. I to chyba, cholera, wyprana i wyprasowana, bo aż biła po oczach świeżością. Dobra, to zaczyna być coraz dziwniejsze. Serce zabiło mi mocniej, a żyły wypełnił lekki przestrach. Mam nadzieję, że nie wpakowałam się w jakąś chorą akcję. Wręcz spodziewałam się, że za chwilę do garderoby wskoczy Michele Morrone i da mi trzysta sześćdziesiąt pięć dni. Taki chuj, pomyślałam; ten rok był przestępny, więc umowa nie obowiązywała przez wzgląd na brak matematycznych umiejętności porywacza. Parsknęłam śmiechem, którego dźwięk rozbrzmiał w pustym mieszkaniu. Zgarnęłam kieckę i czym prędzej wyszłam z garderoby. Nigdzie nie widziałam swojej bielizny, trudno. Niech się zboczuszek nacieszy. Z tą myślą i uśmiechem na ustach przeszłam przez drugie drzwi, za którymi na szczęście kryła się łazienka. Chciałam jak najszybciej zniknąć z tego miejsca, ale nie musiałam przecież wyglądać jak tania dziwka z rozmazanym makijażem.
Wewnątrz na szafce przy umywalce stała moja torebka. Szybko przejrzałam jej zawartość, dziękując w duchu Bogu, że nic nie zginęło. Nic, czyli moja najlepsza szminka i portfel z dokumentami. Może jednak nie zostałam porwana, dodałam sobie otuchy i nadal słysząc tępą ciszę, zdecydowałam się na szybki prysznic. Kurwa, kto biednemu zabroni poudawać bogatego? Zarabiałam nieźle, ale przecież wiedziałam, że na taki penthouse nigdy nie będzie mnie stać.
Pod strumieniem gorącej wody analizowałam swoje położenie. Znowu poszłam w tango. Ostatnio zdarzało mi się to coraz częściej. Mogłam winić za to Michała, jednak sama czułam, że było to lekko naciągane. W końcu tamte wydarzenia miały miejsce cztery lata temu – czas chyba się ogarnąć. Wolałam jednak obarczać winą mojego byłego, niż przyznać się, co jest prawdziwym powodem mojej autodestrukcji. W gruncie rzeczy było to dość zabawne, jeśli wziąć pod uwagę, że krótko, zaraz po studiach pracowałam jako psycholog. No cóż, szewc bez butów chodzi. Najgorsze było to, że obecny stan rzeczy w ogóle mi nie przeszkadzał. Z cichym westchnieniem dopuściłam do własnego umysłu prawdę: po prostu lubiłam życie na krawędzi. Najtrudniejsze tematy, mocny alkohol, szybkie auta, ostry seks – oto moje jestestwo w ostatnich latach. Nie żebym narzekała, zajebiście mnie to kręciło. I na pewno nie wiązało się z przykrymi wydarzeniami z przeszłości. Nie, na bank to nie to.
Kiedy uznałam, że woda spłukała ze mnie cały wstyd związany z tym, że nie pamiętałam wczorajszego wieczoru, wyszłam spod prysznica, wytarłam się i szybko wysuszyłam włosy. Wciągnęłam sukienkę i wróciłam do sypialni. Przez chwilę wsłuchałam się w ciszę, jaka nadal spowijała mieszkanie. Świetnie. Bezszelestnie wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę schodów, które zauważyłam na końcu niewielkiego korytarza. Zbiegłam na dół i znalazłam się w ogromnym salonie. Zajmował tyle powierzchni, co całe moje mieszkanie. Jedna ze ścian była w całości oszklona, dzięki czemu mogłam zachłysnąć się widokiem pierdolonej wieży Eiffla. Serio? Kto mieszka w takim miejscu?! Nie pozwoliłam sobie jednak na dłuższe rozmyślania. Chciałam jak najszybciej się stąd wydostać, najlepiej zanim wróci tajemniczy właściciel. Uratowanie resztek godności było dla mnie ważniejsze niż poznanie jego tożsamości.
Rozejrzałam się. Tuż za schodami zauważyłam małą wnękę, a gdy tam zajrzałam, moim oczom ukazał się mały, gustownie urządzony przedpokój, na którego końcu znajdowały się podwójne drzwi, zapewne prowadzące do prywatnej windy. Jakie to oczywiste! Podeszłam do fotela stojącego w rogu i chwyciłam swój trencz przewieszony przez oparcie. Obok stały moje ukochane louboutiny. Czym prędzej ubrałam się i już miałam wcisnąć guzik przywołujący windę, gdy usłyszałam za sobą idealną, seksowną francuszczyznę. Kurwa. Mać.
– Nie myślałem, że wyjdziesz bez pożegnania. – Odwróciłam się i spojrzałam w błękitne oczy prawdopodobnie najprzystojniejszego mężczyzny, jaki chodził po tej ziemi. Jednocześnie uzmysłowiłam sobie, jak bardzo mam przejebane.
Iga
Now, it feels like beautiful madness. Feels like never enough.
Don’t you know, that you are the baddest?
My love, my love, my love[2].
(Michael Patrick Kelly, Beautiful madness)
– Wstawaj! – rzuciłam wściekle, czując, że tracę resztki opanowania.
– Nie.
No chyba sobie kpisz, pomyślałam, ale w odpowiedzi z moich ust wydobył się jedynie warkot. Cholera, mogliśmy iść do niego. Wówczas wymknęłabym się rano i nie musiałabym teraz przechodzić przez coś takiego. Czy on nie mógł się zachować, jak przystało na mężczyznę? Wstać, kiedy jeszcze spałam, zostawić miły liścik i zniknąć? Nie, nie mógł. Bo to Olek. Facet, którego sensem istnienia jest działanie mi na nerwy.
Cholerni strażacy. To wszystko ich wina. Najpierw Rafał rozkochał w sobie moją najlepszą przyjaciółkę Martę, skazując mnie tym samym na obecność tego przeklętego boga seksu, który nie chciał opuścić sypialni po dobroci. Okay, może byłam troszkę zbyt surowa. Troszeczkę. Odrobinkę. Dosłownie minimalnie. W końcu Rafał uratował moją Martę przed psychopatycznym byłym. Sam ledwie z tego wyszedł… A z Misią znałyśmy się od dziecka. Nie wyobrażałam sobie życia bez niej. Dobra… Więc Rafał był w porządku, chociaż również parał się tym irracjonalnie pociągającym zawodem. Za to Olek…
Od pierwszego spotkania działaliśmy sobie na nerwy. To musiało się źle skończyć. Choć nie przypuszczałam, że właśnie tak. Gdy Marta została porwana, Olek przyjechał do mojego mieszkania. Zamiast wyjaśnić mi, co się dzieje, zaczął od pocałunku. I jak niby miałam przejść nad tym do porządku dziennego?! Minęły miesiące od tamtych wydarzeń, a on wciąż grał mi na nerwach. Wczoraj jednak było inaczej, zupełnie inaczej. I to przerażało mnie najbardziej.
– Cholera jasna! – krzyknęłam i obróciłam się na pięcie, chcąc opuścić własną sypialnię, swoje mieszkanie, miasto, planetę…
– Czarną bez cukru poproszę! – rzucił jeszcze, zanim trzasnęłam drzwiami na tyle głośno, by usłyszała mnie cała kamienica.
Coś ci się chyba, kolego, pomyliło, pomyślałam, kierując się do kuchni. Nastawiłam ekspres i ze złośliwością godną małego dziecka wsypałam do kubka kilkanaście łyżeczek cukru. Boże, jak ja go nienawidziłam. I jednocześnie pożądałam, musiałam to przyznać przed samą sobą.
Nie sądziłam, że wesele Marty i Rafała tak się skończy. Przez całą imprezę wydzwaniał do mnie Paul, którego ignorowałam od miesięcy. A było to dość trudne, biorąc pod uwagę fakt, że co chwilę prosił w wydawnictwie o moje konsultacje. Sam rządził oddziałem w Paryżu, więc wszyscy, łącznie z moją naczelną, która ewidentnie na niego leciała, jedli mu z ręki. Kiedy wczoraj cała nabuzowana wyszłam na taras, żeby w końcu odebrać telefon i kazać mu spadać, nie sądziłam, że spotkam tam Olka. A tym bardziej nie przewidywałam, że wyląduję z nim w łóżku. Z chęcią zwaliłabym to na karb alkoholu, jednak akurat tym razem wypiłam stanowczo za mało, by wycierać się tak marną wymówką. Byłam świadkową Marty, musiałam utrzymać względny poziom. Cholera, dobrze wiedziałam, że Olek również nie wypił zbyt wiele. W sumie pozwolił sobie jedynie na szampana przy obiedzie. Nie żebym go obserwowała – czy coś. Chodzi o to, że to on miał mnie odwieźć swoją bmwuszką. Tak, zdecydowanie tylko dlatego go pilnowałam.
Opierałam się brzuchem o kuchenny blat i popijałam kawę, a do mojego umysłu raz po raz wkradały się obrazy poprzedniej nocy… I poranka. Cholera, miałam wielu kochanków, ale jeszcze żaden nie robił z moim ciałem tego wszystkiego co Olek. Zadrżałam pod wpływem wspomnień jego dotyku, pocałunków, rozpalonego spojrzenia. Jak mogłam do tego dopuścić?! Przecież teraz już w ogóle nie będę umiała mu odmówić. Nie po takim seksie.
Jak na zawołanie poczułam silne dłonie Olka na biodrach. Przyciągnął mnie do siebie, wbijając swoją gotową męskość między pośladki. Jego twarz wylądowała w moich włosach. Zaciągnął się ich zapachem, nie zwracając uwagi na to, że są wciąż mokre po prysznicu, jaki wzięłam z nadzieją, że w tym czasie mój seksowny problem zniknie. Nic z tego.
– Co robisz? – wyszeptałam, przymykając oczy.
– Witam się z tobą – odpowiedział, mrucząc niskim głosem wprost do mojego ucha.
Zachłysnęłam się powietrzem. Cholera, jedno zbliżenie można zrzucić na karb chwili, nagłego podniecenia, potrzeby. Drugie, które było naszym udziałem wczesnym rankiem, to już ryzyko. Ale trzecie? Teraz?! Na trzeźwo, kiedy wciąż czułam między udami jego niedawną obecność? Nie, to już przesada. Tego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Muszę to przerwać.
– Zrobiłam ci kawę – powiedziałam, odsuwając się jak najdalej.
Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, choć dobrze usłyszałam, jak prycha z niedowierzania. Usadowiłam się na krzesełku przy wyspie i zatopiłam spojrzenie we własnym kubku. Całe moje ciało drżało, zdradzając moje podniecenie. Twarde sutki napierały na materiał koszuli… Cholera! Miałam na sobie koszulę Olka! Dopiero teraz to zauważyłam. Boże, jaka jestem głupia. Narzuciłam ją na siebie, wychodząc z łazienki, bo niczego innego nie miałam pod ręką. Dobra, przyznam się, nie zrobiłam tego z jakąś szczególną niechęcią, ale zaraz po wejściu do garderoby chciałam się przebrać. Nie udało mi się, bo Olek właśnie tam mnie znalazł. Gdy zobaczył, co mam na sobie, zamruczał pod nosem i zaniósł mnie z powrotem do łóżka. To był właśnie ten drugi raz. Później zasnęłam w jego objęciach, czując całkowite spełnienie. Gdy się obudziłam, wszystkie wątpliwości dogoniły mnie w ciągu chwili. Wszystkie wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Moje spanikowane serce biło mocno, a ja nie potrafiłam skupić się na niczym innym niż na pragnieniu, by Olek jak najszybciej opuścił moje mieszkanie.
– Serio? Tak chcesz to załatwić? – Usłyszałam jego ostry głos, który przerwał krępującą ciszę.
– Nie rozumiem, co masz na myśli – powiedziałam wymijająco, nadal unikając jego spojrzenia.
– Cholera, Iga! – krzyknął głośno, aż podskoczyłam.
Spojrzałam na niego wściekle, jednak cała moja złość wyparowała, gdy tylko zauważyłam żal w jego oczach. Poczułam się bardzo źle. Bardzo. Olek nie zasłużył na takie traktowanie, wiedziałam o tym. Ale jak mogłam postąpić inaczej? Jeśli pozwoliłabym mu zostać, jeśli pokazałabym, jak wielkie wrażenie na mnie robi, odkryłabym się… Wtedy nie byłabym w stanie obronić przed nim serca.
– Olek… – zaczęłam, czując, że muszę coś jednak powiedzieć, ale za cholerę nie wiedziałam, jak sformułować własne myśli. Choć nie, gdybym wyjawiła, co naprawdę siedzi w mojej głowie, w następnej sekundzie leżałabym na swoim łóżku z nim między nogami. – Poniosło nas.
– Poniosło? – powtórzył z niedowierzaniem, a do wyraźnego żalu w jego spojrzeniu dołączyło odrzucenie.
– Nie zrozum mnie źle… Po prostu sądziłam, że rankiem się rozstaniemy, uznając, że to nic nie zmienia. – Kurwa, jakże trudno było kłamać.
– Rankiem, mówisz? Tym samym rankiem, kiedy pieprzyłem cię po raz drugi? Czy może jeszcze przed? – Zaczynał się wściekać. Dobrze, ze złością potrafiłam sobie poradzić.
– Jesteś chamski, wiesz? – wysyczałam, choć tak naprawdę zabolały mnie jego słowa. Jednak wiedziałam, że sama sobie byłam winna. Zasłużyłam na to.
– Ja?! – parsknął śmiechem z niedowierzaniem.
– Olek, czego ty właściwie oczekiwałeś? Myślałeś, że jeśli prześpimy się ze sobą, to zaczniemy, nie wiem, być razem? Wiesz, że to tak nie działa. To był tylko seks – powiedziałam, mając świadomość, że niszczę to, co mogłoby między nami powstać. Choć bolało, nie miałam innego wyboru.
– Tylko seks… – powtórzył znowu, przecierając twarz. Przyglądał mi się przez długą chwilę, badał wzrokiem moją twarz, jakby w poszukiwaniu zaprzeczenia słowom, które opuściły moje usta. Gdy go nie znalazł, dosłownie widziałam, jak zamyka się przede mną. – Wiesz co, powiem ci, Igo, co to było. Najwyraźniej jedynie ja mam tyle odwagi, by nazwać to po imieniu – zaczął, a moje serce zabiło mocniej z nadzieją na to, że przejrzał kłamstwa, jakimi go raczyłam. Głupie serce, pomyślałam, nie odzywaj się. – Po prostu pieprzyłaś się ze mną, tak jak z tuzinem innych przede mną i tuzinem po mnie. Bo tylko tyle potrafisz. Pieprzyć się. Jednak przyznam, że akurat to robisz bardzo dobrze. Być może jedynie do pieprzenia się nadajesz. Bo z pewnością nie ma w tobie nic więcej godnego uwagi.
Zatkało mnie. Wciągnęłam gwałtownie powietrze i zamknęłam oczy. To zabolało. Bardzo. Nie miał pojęcia, w jak czułą strunę uderzył. Pod powiekami zbierały mi się łzy, ale nigdy nie pozwoliłabym, by je zobaczył.
– Albo przynajmniej chcesz, żebym tak właśnie o tobie myślał. Twój wybór. – Usłyszałam jeszcze, ale nadal nie otworzyłam oczu.
Po chwili lekki ruch powietrza dał mi znać, że Olek wyszedł z kuchni. Otworzyłam oczy. Byłam sama. W następnej sekundzie usłyszałam kroki w przedpokoju, szelest marynarki i płaszcza zakładanych na gołe ciało, stukot obcasów eleganckich butów, kiedy Olek podszedł do drzwi. Czułam, że się zawahał. Mogłam go wtedy zawołać, powiedzieć cokolwiek, wyjaśnić. Wiedziałam, że wysłuchałby mnie, zapewne nawet zrozumiał. Przytuliłby, powiedział, że wszystko będzie dobrze, że odgoni moje demony. Na pewno by to zrobił. A potem w końcu i tak by odszedł, a ja zostałabym sama z tak dobrze znaną mi pustką i żalem. Nie, nigdy na to nie pozwolę. Straciłam już wystarczająco wiele. Dlatego też wstałam, pozwalając moim łzom wypływać z oczu strumieniami, i wylałam jego nietkniętą kawę do zlewu, obserwując, jak wraz z ciemną cieczą spływa wszelka nadzieja. Masz rację, Olek, to mój wybór, pomyślałam jeszcze, opierając się ciężko o blat. W tej samej chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwi.
[2]Now… (ang.) – Teraz to wygląda jak piękne szaleństwo. Jakby nigdy nie było dość. Czy wiesz, że jesteś najgorsza? Moja miłość, moja miłość, moja miłość.
Olek
Tak łatwo dałem się podejść. Jak szczeniak. Co ja sobie myślałem? Wczorajsze wesele było dla mnie najczystszą torturą. Wciąż patrzyłem na Igę i zastanawiałem się, jak sprawić, by była moja. Cholera, naprawdę mi na tym zależało. A przecież obiecywałem sobie, że nie zaufam już nigdy żadnej kobiecie. Nie po tym, co zrobiła mi Malwina. Oto jednak jestem. Stoję pod kamienicą Igi i wpatruję się w ciemne niebo, z którego właśnie zaczął prószyć śnieg. Odrzucony przez kobietę, która po raz pierwszy od dziesięciu lat sprawiła, że zacząłem czuć.
Przetarłem twarz, czując na niej wilgoć zimnych płatków. Skierowałem się w stronę auta, wiedząc, że już nic mnie tutaj nie czeka. Z wieloma pytaniami w głowie ruszyłem do domu. Musiałem jak najszybciej się ogarnąć i pojechać do Rafała i Marty. W ich mieszkaniu miały odbyć się dzisiaj nieformalne poprawiny. Takie dla najbliższych. Kurwa, przecież Iga też tam będzie, prawda?
Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły mi, żebym się do niej nie zbliżał. Czułem to każdym nerwem już od naszego pierwszego spotkania. A jednak dałem się wkręcić jak gówniarz. Zaufałem jej uśmiechowi, radości i wzruszeniom, jakich nie było końca podczas ślubu i wesela naszych przyjaciół. Wczoraj pomyślałem, że jej codzienna maska zimnej suki to tylko zagrywka. Sposób na to, by udawać silną babkę. Tak bardzo skupiłem się na tej myśli, że nie potrafiłem odpuścić. Chciałem przekonać się, czy rzeczywiście jest tak, jak sądzę. I co dostałem? Gorycz i rozczarowanie. Choć ta noc należała do najlepszych w moim życiu, wiedziałem, że popełniłem błąd. Seks z Igą był jak przejście do innego wymiaru. Miałem wrażenie, że nasze ciała były dla siebie stworzone, tak idealnie potrafiliśmy odnaleźć się i zrozumieć w łóżku.
Od rozmowy na tarasie resztę wesela spędziłem właśnie z Igą. Zabawialiśmy gości, tańczyliśmy, rozmawialiśmy. Nie tak jak zazwyczaj, z nienawiścią i złością. Było inaczej. Nawet nie wiem, jakim cudem, ale znalazłem z nią wspólny język i mnóstwo tematów. Kiedy przyszedł czas, by odwieźć Igę do domu, czułem się jak nastolatek na pierwszej randce. Odprowadziłem ją pod same drzwi kamienicy. Na początku chciałem się pożegnać, ale kiedy zobaczyłem jej roześmiane oczy, delikatny uśmiech, który wyginał ponętne usta, nie potrafiłem się powstrzymać. Dotknąłem jej policzka, pogładziłem kciukiem jedwabistą skórę. Przepadłem jednak dopiero wtedy, gdy Iga, zawstydzona, spuściła wzrok i przygryzła wargę. Takiego jej wydania nie znałem. Taką pożądałem jeszcze mocniej. Oślepiła mnie żądza. Rzuciłem się na jej usta, całowałem do utraty tchu, jakby od tego zależało moje życie. Już po chwili leżeliśmy nago w objęciach na jej łóżku.
Ze złości uderzyłem kierownicę, niechcący trącając klakson. Tym samym przestraszyłem jakiegoś dziadka, który właśnie przechodził przez ulicę po pasach. Spojrzał na mnie spod byka i przyspieszył kroku. Poczułem się jeszcze gorzej. Dojeżdżałem już do swojego bloku, a furia nadal mnie nie opuszczała. Dobrze wiedziałem, że przez tę noc jeszcze mocniej zamknę się przed miłością. Wystarczyło, że choć odrobinę opuściłem gardę i pozwoliłem Idze zajrzeć do swojego serca. A ona potraktowała mnie jak swoją seksualną zabawkę, nic nieczujący wibrator.
Wchodząc do mieszkania, nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że właśnie wróciła do mnie karma. A jak wiadomo, jest to bezlitosna suka. Ile razy to ja dziękowałem kobietom za wspólną noc, podkreślając, że nic dla mnie nie znaczą? Ile razy patrzyłem w oczy, w których gasła nadzieja? Muszę jednak przyznać, że zawsze stawiałem sprawę jasno, jeszcze zanim pozwoliłem zaprosić się do czyjegoś mieszkania. Uprzedzałem, że żaden ze mnie materiał na związek. A jednak w tej chwili poczułem, że złośliwy los mści się na mnie za te wszystkie złamane serca, jakie za sobą pozostawiałem.
Spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze jakieś trzy godziny do spotkania z Martą, Rafałem i… Igą. Postanowiłem więc spuścić trochę pary. Przebrałem się w sportowe ciuchy i z mocą, jakiej nie powstydziłby się sam Balboa, zacząłem napieprzać w worek treningowy, który wisiał na środku mojego salonu. Próbowałem wybić sobie z głowy wszystkie myśli o pewnej zjawiskowej blondynce z błękitnymi oczami królowej lodu.
Już po chwili pot spływał po mnie ciurkiem, a moja głowa nadal była pełna skrajnych myśli. Wysiłek fizyczny nic nie zmienił. Miałem wrażenie, że wściekłość, jaka kumulowała się we mnie od lat, teraz dochodziła do granicy, poza którą było już tylko zniszczenie. Zacisnąłem zęby i oparłem się o worek. Dysząc ciężko, rozejrzałem się po swoim mieszkaniu. Kurwa, jak ktoś taki jak ja mógłby zdobyć Igę? Każdy mebel, każda ściana, każdy pieprzony centymetr tej klitki świadczyły o tym, jak niewiele jestem wart.
Po raz pierwszy w swoim prawie trzydziestoletnim życiu pomyślałem, że mógłbym przecież kupić apartament w centrum. Zaopatrzyć się w drogie garniaki, zmienić auto na coś luksusowego. Mimo że nie utrzymywałem najlepszych stosunków z rodzicami, nigdy nie pozbawili mnie dostępu do konta z funduszem powierniczym. Wiedziałem, że mam na nim okrągły milion, ale nigdy nie tknąłem tych pieniędzy. Zaśmiałem się do pustej przestrzeni kawalerki. Zapraszałem tutaj jedynie Rafała i jeszcze do niedawna Krystiana. Nie żebym się wstydził. Miałem w głębokim poważaniu to, co myślą o mnie inni. Po prostu to mieszkanie było dla mnie azylem. Trzydzieści pięć metrów na trzecim piętrze bloku bez windy, z jednym pokojem, który stanowił dla mnie jednocześnie kuchnię, salon i sypialnię, oraz łazienką – to było moje spełnienie marzeń. Zamieszkałem tutaj zaraz po szkole, biorąc w straży kredyt, który pozwolił mi kupić tę klitkę. A jednak byłem szczęśliwy. Czy powinienem z tego rezygnować, by zdobyć kobietę? Udawać kogoś, kim nie jestem – albo, co gorsza, stać się kimś, kim z całego serca gardziłem? Nigdy. Nawet Iga nie jest tego warta, choć dobrze wiem, że zmieniłaby zdanie, gdyby zobaczyła mnie w limuzynie i gdybym zaprosiłbym ją do penthouse’u, a nie do kawalerki na Pradze.
Dość! Nie będę się zmieniał dla nikogo. Zacisnąłem zęby i poszedłem pod prysznic. Zimną wodą próbowałem ostudzić swoją złość. Nic z tego. Lepiej byłoby dla Igi, gdyby w ogóle nie pojawiła się dzisiaj u Rafała. Nie ręczę za siebie, jeśli to zrobi. Chciała odrzucenia, będzie je, kurwa, miała.
Iga
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Droga Czytelniczko,
serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu facebook.com/WydawnictwoAMARE. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmentów powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.
Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!
Zespół
Pod wodą
ISBN: 978-83-8313-020-0
© Magdalena Szponar i Wydawnictwo Amare 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Joanna Ginter
Korekta: Marta Martynowicz
Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://wydawnictwo-amare.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek