Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Michał Łowicz po raz drugi przybliża nam kulisy pracy stołecznych policjantów. Autor jest jednym z nielicznych twórców kryminałów, którzy znają tę dziedzinę od kuchni, przez lata pracował bowiem jako policyjny psycholog tworzący portrety psychologiczne sprawców.
Powieść „Podejrzana” to solidna porcja policyjnej harówki w wykonaniu podkomisarza Krzysztofa Musera znanego w środowisku jako Pomidor. Warszawski półświatek wcale nie jest taki duży, dlatego drogi głównych bohaterów znanych z poprzedniej powieści Zniknieni, znów się krzyżują. Tym razem zachłanność złodzieja wznieca tak bujną intrygę, że sięga ona w najgłębsze zakątki policyjnych archiwów. Czasami o sukcesie w śledztwie decyduje przypadek, ale gdy zbiegów okoliczności jest więcej, mamy do czynienia z przeznaczeniem. Jeżeli walka z nim jest możliwa, to tylko w wykonaniu zdesperowanej kobiety. Wszystko to w scenerii, perfekcyjnie opisanej współczesnej Warszawy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 334
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PODEJRZANA
1
Copyright: Wydawnictwo Penelopa
Copyright: Michał Łowicz
Redakcja: Andrzej Michałowicz
Skład: Marta Górska
Projekt okładki: Marta Górska
Wydanie pierwsze
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-62908-08-0
Warszawa 2015
Jerzy Moraś
ul. Grażyny 13/7
02-548 Warszawa
Tel.: (22) 440 82 58
MICHAŁ ŁOWICZ
PODEJRZANA
Nierozwiązana zagadka z akt POLSKIEJ POLICJI
Zawarte w książce
wątki oparte są na faktach
3
Z tej książki dowiesz się prawdy o kobietach.
4
I.
W pomieszczeniu panował półmrok, ale pomimo nikłego
natężenia światła łatwo było zauważyć gabinetowy wystrój
wnętrza. Ciemne meble hołdowały tradycji wiktoriańskiej,
chociaż niewiele miały wspólnego ze Zjednoczonym
Królestwem. Za to obrazy ciasno ozdabiające ściany mogły
być chlubą niejednej arystokratycznej rezydencji. Zapewne
były, bo ich wiek i kunszt dało się ocenić na pierwszy rzut
oka. Ciężkie kotary okienne nie przepuszczały zza okna
żadnych dźwięków i widoków. Stojąca w rogu pokoju lampa
zwieńczona dużym klasycystycznym abażurem oświetlała
niewielką powierzchnię. Krąg żółtawego światła obejmował
stylową, obitą ciemną skórą sofę i zatopionych w jej fałdach
dwóch mężczyzn. Każdy trzymał w ręku ciężką szklaneczkę
o grubym dnie, a kołyszący się w naczyniu płyn dawał nikłe
refleksy - jedyny ożywczy element w tej scenerii.
- No, to mamy sprawę umorzoną. - Męski głos zabrzmiał
silnie, ale głucho, idealnie konweniując z wchłaniającym
go otoczeniem. Wypowiedzianym słowom towarzyszyło
energiczne puknięcie palcem w gazetę trzymaną na
kolanach. Trudno jednak było usłyszeć jakiekolwiek
emocje. Tak jakby stwierdzenie dotyczyło rzeczy od dawna
spodziewanej.
- Z powodu nie wykrycia sprawców?
Pytanie wydobyło się z głębi drugiej części sofy.
Korneliusz skwitował uwagę pobłażliwym kiwnięciem
głowy. Nie skomentował jednak ignorancji swojego
rozmówcy. Zwrócił natomiast uwagę na jego wschodni
zaśpiew i chociaż znali się długo, ciągle wyłapywał ten
akcent konstatując jak trudno pozbyć się takiej przypadłości.
5
- Pośrednio. Głównym powodem jest przedawnienie –
odparł.
- O... czyżby minęło już piętnaście lat? – Zdziwił się
ignorant.
- Jednak coś wiesz na temat polskiego prawa karnego –
skwitował z przekąsem Korneliusz. - A już zacząłem
w ciebie wątpić.
- Przypadek.
Mężczyzna o twarzy pooranej bruzdami zmarszczek za-
dławił się krótkim wybuchem śmiechu. Napad kaszlu jaki
spowodowało to zachłyśnięcie trwał kilkadziesiąt sekund.
Gdy udało mu się opanować skurcze tchawicy sięgnął po
chusteczkę i wytarł załzawione oczy.
- Zgodnie z umową, ostatnia rata. - Korneliusz wyjął
z wewnętrznej kieszeni marynarki białą kopertę i położył na
blacie niskiej dębowej ławy stojącej przed nimi. - Co teraz
będziesz robił?
- Szybko minęło te piętnaście lat. Nadspodziewanie
szybko. - Mężczyzna zignorował pytanie. Niedbale upchał
chusteczkę w butonierce i łakomie spojrzał na pakunek na
stole, ale nie sięgnął po niego.
- Umowa jest umową. Nie mogę utrzymywać cię w nie-
skończoność. I tak wygrałeś los na loterii. Jeden dzień pracy
ustawił cię na lata. - Korneliusz umoczył usta w złocistym
płynie. - Z mieszkania możesz korzystać, jest opłacone do
końca roku. - Przez chwilę trzymał uniesioną szklankę jak-
by chciał wznieść toast. Obserwował partnera, ale tamten
unikał wzroku starego.
Dzieliła ich spora różnica wieku, jednak na pierwszy rzut
oka trudno to było zauważyć. Starszy z mężczyzn, Korneliusz
Mazowiecki, na wzór Doriana Greya ubłagał czas, aby
6
się go nie imał. A może po prostu go przekupił inwestując
w styl życia i apanaże z tym związane. Opalona, wypoczęta
twarz, na której zaledwie rysowały się zmarszczki mimiczne
mogła występować w reklamie męskich kosmetyków.
Nienagannie przystrzyżone, szpakowate włosy świadczyły
o elegancji i skłonności do dbania o siebie. Pomimo późnej
pory mężczyzna prezentował się jakby dopiero co wyszedł
z atelier stylisty.
Jego gość mógłby reklamować skutki wszystkich
zabójczych używek dostępnych w oficjalnym i nieoficjalnym
obiegu. Rozbiegane oczy zdradzały jakiś wewnętrzny
niepokój, ale wbite w kąt kanapy ciało przypominało
katatoniczny stupor.
Jednym haustem wychylił zawartość szklanki i wyciągnął
zasuszoną dłoń sięgając po kopertę. Nie mówiąc ani słowa
opadł ponownie w wygodne siedzisko.
- Nie słyszę potwierdzenia.
Korneliusz nie spuszczał wzroku ze swojego gościa.
- Co mam powiedzieć..., że dziękuję za współpracę
i zgłosić się do pośredniaka?
- To, co masz w kopercie oszczędnym ludziom starczy-
łoby na rok.
- Nie jestem oszczędny.
W głosie chudego dało się wyczuć nutę irytacji.
- Twój wybór. Ja na twoim miejscu zmieniłbym styl ży-
cia.
W stwierdzeniu starszego z mężczyzn nie było tonu
mentorskiego.
- Nie jesteś na moim miejscu. - wątłe ciało wyprężyło się
w fotelu. - Mógłbyś chociaż raz okazać jakiś ludzki odruch.
- Co masz na myśli? - Spytał Mazowiecki.
7
Gdyby słowa mogły przybrać materialny kształt to ich
wilgotność wyniosłaby zero procent.
- Nie wiem. Chcesz tak po prostu się rozstać? Po tym co
dla ciebie zrobiłem? – Chudy zapiał jak kogut.
- Umowa jest umową - powtórzył stary. - Nie mam dla
ciebie innej pracy.
- Ale cały czas coś nas łączy.
- Od chwili kiedy sięgnąłeś po kopertę już nie.
- A gdybym przyszedł po następną? W ramach, pwiedz-
my, dotrzymania tajemnicy? - Młodszy z mężczyzn niemal
zwinął się w kłębek pod naporem spojrzenia starego.
- Czy ty próbujesz mnie szantażować?
Wypowiedziane słowa zawisły w półmroku pokoju jak
dym z jesiennego ogniska. Chudy zaczął oglądać sobie za-
niedbane paznokcie. Sięgnął ręką do kieszeni zniszczonej
marynarki, ale nic z niej nie wyjął. Dotarło do niego, że
przesadził, ale nie zamierzał się teraz wycofywać. Musiał
blefować, żeby przekonać się jakie ma szanse w tej roz-
grywce.
- Chcę tylko dalszej współpracy. Trzymanie języka za
zębami to też jakaś praca. Nie jestem murzynem, który zro-
bił swoje i można go w dupę kopnąć. - Wschodni akcent stał
się jeszcze bardziej wyraźny.
Podniósł wzrok, aby sprawdzić reakcję rozmówcy, ale
skrzyżowanie spojrzeń trwało zaledwie ułamek sekundy.
Reakcja była zawarta w słowach Korneliusza.
- Wyobraź sobie, że można. - Stary nie podwyższył głosu
nawet o pół decybela, ale ostrość jego słów mogła fizycznie
kaleczyć. - Jestem przekonany, że można wiele więcej, aby
takiej gnidzie wskazać gdzie jej miejsce.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale najwidoczniej w ostat-
8
niej chwili sie rozmyślił. Przez moment obracał w dłoniach
pustą szklankę, wreszcie odstawił ją na stolik i wstał z ka-
napy.
- Zrobisz jak będziesz chciał. Masz jedno podejście. Ry-
zykuj – dodał, nie patrząc na rozmówcę.
Młodszy z mężczyzn trwał na swoim miejscu w gro-
teskowej pozie. Splecione nogi sprawiały wrażenie jakby
za chwilę miały wyłamać się w kolanach. Nie kontrolował
skurczu, który spowił całe ciało. Milczał. W jego rozmyte
spojrzenie wkradła się ostrość, którą trudno było pomylić
z czymkolwiek. To był strach.
9
II.
Za każdym razem, gdy wchodziła na tę stronę czuła
podniecenie. Nie potrafiła ocenić czy większe napięcie
towarzyszyło przygotowaniom do emisji czy samej
ekspozycji. Plany na temat tego, że konkretnego dnia
wejdzie na stronę i zrobi pokaz towarzyszyły jej od samego
rana, czasami od poprzedniego wieczora, a niejednokrotnie
jeszcze dłużej. Lubiła przeciągać ten moment, bo dawał on
poczucie narastającego podniecenia i oczekiwania na coś
czego bardzo chce i pewności, że to osiągnie. Mogłoby
się wydawać, że właśnie ta intensywność w odczuwaniu
czekania przesądza o przewadze przygotowań nad realizacją,
ale nie było to takie jednoznaczne. Realizacja z kolei miała
w sobie coś gwałtownego, niekontrolowanego i dzikiego.
To właśnie te trudne do okiełznania i nazwania emocje
wyrównywały bilans odczuć i nie pozwalały zepchnąć
realizacji na drugie miejsce.
Każdorazowo starała się przygotować dla widzów coś
nowego, ekscytującego, coś co sprawiało, że jej emisja
natychmiast stawała się hitem i szybko osiągała poziom
powyżej tysiąca oglądających. Stało się tak za pierwszym
razem i było poniekąd jej znakiem firmowym. Dobrze
pamiętała ten swój debiut na stronie, podobnie zresztą jak
każdy występ, bo w końcu nie było ich tak wiele. Wolała
zdecydowanie przedkładać jakość nad ilość. Wiedziała,
że zbyt częste pokazywanie się szybko znudzi publikę
i pozbawi ją nieformalnego tytułu gwiazdy. Dozowała
więc swoją obecność na portalu, budując napięcie i zawsze
nadając jej artystyczny wymiar. Miała poczucie, że zna się
10
na facetach i umie nimi manipulować. Jak się okazywało
w sztuce manipulacji radziła sobie całkiem nieźle, ale
największym zaskoczeniem była dla niej ogromna ilość
komentarzy pochodzących od kobiet. Właśnie od kobiet.
Brała pod uwagę, że pod wieloma żeńsko brzmiącymi
nikami mogli ukrywać się podnieceni chłopcy, ale przecież
nie pod wszystkimi. Robiła więc furorę nie tylko wśród
mężczyzn, ale także wśród płci pięknej.
Cały ten splendor i towarzyszące mu emocje sprawiały,
że powracała do sieci z nowym pokazem i czuła się z tym
wszystkim jak filmowa gwiazda.
Podpięła kamerkę do komputera i ustawiła ją tak, aby
podczas pokazu nie demaskować swojej tożsamości.
Wolała korzystać z małej kamery internetowej niż z tej na
stałe wmontowanej do laptopa. Takie rozwiązanie dawało
większa swobodę prezentacji bez konieczności sięgania
do klawiszy w czasie, gdy była na wizji. Klawiaturę
umieściła poza kadrem, z prawej strony, tak aby mieć ją
na wyciągnięcie ręki. Monitor umieszczony na linii kamery
pozwalał idealnie kontrolować przekaz bez odwracania
głowy. Kilka wcześniejszych doświadczeń pozwoliło
na stworzenie takiego rozkładu urządzeń, który dawał
komfort koncentrowania się wyłącznie na tym co robiła
przed kamerą, bez rozpraszającego widzów poprawiania
czegokolwiek.
Przed wklepaniem w klawiaturę nazwy portalu podeszła
do okna, aby opuścić żaluzje. Zasłony zostawiła odsłonięte.
Dzięki temu światło ulegało rozproszeniu stwarzając
idealne warunki dla przetworników w kamerze. Szybko
zlustrowała wzrokiem tę część pokoju, która miała być tłem
podczas pokazu. Miała dwa powody, aby nie eksponować
11
zbyt dużo detali z wnętrza pomieszczenia. Po pierwsze
źle to wyglądało na wizji i zakłócało harmonię obrazu,
a po drugie mieszkanie nie było jej własnością i wiedziała,
że właściciel nie byłby zachwycony gdyby w jakiś
nieprawdopodobny sposób odkrył w internecie część swojej
“świątyni”. Oczywiście ujrzenie pokazu na żywo w sieci
przez głównego lokatora nie wchodziło, jej zdaniem, w grę.
Wolała jednak dmuchać na zimne. Wnętrze, w którym
przebywała, na razie czasowo, przypominało gabinet
żywcem przeniesiony z okresu secesyjnego. Ciężkie meble
i inne elementy wyposażenia pasowały do siebie i do ich
właściciela, ale niekoniecznie współgrały z jej pokazem
i jej wizerunkiem. Tylko obrazy, warte zresztą fortunę,
z ich ciemnymi barwami i batalistycznym nastrojem mogły
stanowić element identyfikacyjny. Więc jeżeli nie sam
właściciel, to ktoś z jego licznych znajomych mógł bez
trudu odgadnąć skąd przebiega transmisja. Pomimo tych
wszystkich niedogodności i ryzyk nie chciała robić pokazu
w sypialni, bo wydawało jej się to banalne i pozbawione
pikanterii. To tak jak z seksem, który, gdy wyjdzie z pieleszy,
to smakuje zdecydowanie inaczej.
Przy całym swym podnieceniu dziewczyna zachowywała
swoistą ostrożność i dbała o anonimowość swoją i swojego
otoczenia. Może to był wynik obcowania z tym mężczyzną,
który sponsorował jej nie tylko mieszkanie, ale też
zaspokajał liczne zachcianki. Mentor, choć dysponował
pieniędzmi niewyobrażalnymi dla swojej podopiecznej,
zawsze przebywał w cieniu. Nigdy nie przewijał się
w życiu publicznym, a już na pewno nie eksponował swojej
pozycji materialnej. Jak źrenicy oka strzegł też swoich
skarbów i chociaż domyślał się, że jego lokatorka buszuje
12
po gabinecie podczas jego nieobecności, to nie robił jej
z tego powodu specjalnych wyrzutów. Nie czuł z jej strony
zagrożenia. Ufał jej inteligencji i świadomości, że nadużycie
jego zaufania byłoby dla niej tragiczne w skutkach.
Przykryła zabytkową kanapę czerwonym kocem
i usiadła przechylając się na jedno biodro jednocześnie
wspierając na łokciu. Wpisała w wyszukiwarce nazwę
portalu i zaczęła przeglądać, co dzieje się na stronie. Było
trochę prezentacji jednak żadna nie miała więcej niż stu
oglądających. Uśmiechnęła się pod nosem patrząc na pokaz
jednej z dziewczyn. Pomimo młodego wieku jej ciało
pozostawiało wiele do życzenia. Sprawiała wrażenie jakby
miała za dużo skóry, jak shar pei. Z satysfakcją uznała,
że jej myślowa złośliwość była trafiona w punkt. Wpisała
login i hasło. Jeszcze raz obejrzała się za siebie i porównała
otoczenie z obrazem w kamerze. Wszystko było tak jak
chciała. Rozpoczęła emisję.
13
III.
Podkomisarz Krzysztof Muser, trzydziestopięcioletni,
wysoki brunet z pierwszymi śladami siwizny we włosach
skończył szkołę oficerską w Szczytnie niecałe pół roku
temu. Nie uważał, żeby edukacja w tej resortowej Sorbonie
specjalnie wpłynęła na jego zawodowy warsztat. Pracował
w Policji już dwanaście lat, z tego większą część w pionie
kryminalnym i tak naprawdę roboty nauczył się przy
bieżących, prowadzonych przez siebie sprawach. Zależało
mu na zdobyciu stopnia oficerskiego więc podjął trud
zaliczenia niezliczonej ilości bezsensownych egzaminów
przed nad wyraz ambitnymi i nieudolnie kryjącymi
swoje małomiasteczkowe kompleksy wykładowcami.
Jego opinia na ten temat nie była odosobniona, ale żaden
z absolwentów Szczytna nie wypowiadał się w ten sposób
na temat dydaktyków z WSPol. Po prostu przechodzili
nad tym do porządku dziennego ciesząc się z osiągnięcia
kolejnego etapu kariery zawodowej. Fakt, że po Szczytnie
robili dokładnie to samo i tak samo jak przed promocją
świadczyło najlepiej o słabym i nie trafionym programie
dydaktycznym tej uczelni.
Teraz już śmieszyły Musera wspomnienia ze Szczytna
i przeżycia stamtąd opowiadał przy wódce w formie
anegdot. Wiele z nich wiązało się zresztą z piciem, z kacem
i tak zwaną nocną nauką przedmiotu.
Lokal u Libańczyka był dobrym miejscem na spotkania
po pracy. Można tu było spokojnie pogadać przy piwie
bez obawy o ujawnienie tajemnicy służbowej, zawyżony
rachunek czy utratę broni lub dokumentów służbowych.
Od czasu zamknięcia kasyna „Pod Pałami” jego bywalcy
14
rozpierzchli się po Warszawie w poszukiwaniu nowych
miejsc spotkań. Każdy wybierał według własnych
kryteriów i preferencji. Chłopaki z Wydziału Zabójstw KSP
upodobali sobie małą knajpę u Libańczyka. Tak ją ochrzcili.
Nikt nie wiedział jak ona naprawdę się nazywa, wiec gdy
chcieli zaprosić kogoś spoza ich kręgu musieli opisywać
lokalizację. Sami znali drogę bardzo dobrze. Czcili
u Libańczyka wszelkie zawodowe okazje, ale zaglądali tu
również bez okazji albo z takiej okazji, że nie ma okazji.
Nazywali to odskocznią od kieratu.
Piątkowe wieczory, takie jak ten dzisiejszy, dawały
pewność, że ktoś z wydziału będzie siedział nad piwem
w oczekiwaniu na partnera do rozmowy. Można więc było
walić jak w dym w poszukiwaniu towarzystwa. Dzisiaj
można się było o tym przekonać, bo z odskoczni korzystało
kilku chłopaków. Ruda kelnerka, przyzwyczajona do
ich wyzywających spojrzeń i zaczepek, odpowiadała
flirciarskim sposobem bycia. Styl komunikacji z obsługującą
dziewczyną nie zmieniał się, nawet gdy wśród biesiadników
z KSP znajdowały się policjantki. Takie sytuacje zdarzały
się rzadko, ale akurat dzisiaj skład przy stoliku wzbogacił
się o młodą dupę z Metra, którą przyciągnął ze sobą Kucyk.
Ruda chętnie dostawiała kolejne butelki i szklanki, ale nie
kwapiła się z zabieraniem pustych naczyń, więc z czasem
stół wypełnił się szkłem. Puste szklanki i niedopite
drinki nikomu nie przeszkadzały do momentu, aż któryś
z biesiadników entuzjastycznym wymachem trącił kilka
z nich wzbudzając tym samym trochę większe zamieszanie
przy stoliku.
- I tak zrobię z tym porządek. - Muser wiedział, że po-
wiela legendy o Szczytnie, ale po sześciu piwach kontrola
15
nad tym co mówi była ograniczona.
- Wiem, wiem, jak zostaniesz Komendantem Głównym
to zrobisz reformę Szczytna. - Grześ znał plany kolegi na
pamięć. - Jeszcze trochę ci brakuje panie podkomisarzu.
- Nie śmiej się z mojego stopnia.- Muser chciał, aby
zabrzmiało to ironicznie, ale niezupełnie osiągnął
zamierzony efekt.
- A ładnie to tak, panie Pomidor, nastawać na los biednych
naukowców? To dzięki ich harówie dostałeś stopień. - Kucyk
udowadniał, że jak zwykle trzyma w ryzach dyskusję.
Jako kierownik sekcji i bezpośredni przełożony
policjantów starał się nie wypaść z roli. Dla pozostałych
było jasne, że w tej chwili popisuje sie przed posterunkową
z Metra, która w tym momencie ryzą serwetek próbowała
zatrzymać kaskadę pieniącego się, rozlanego piwa.
- Stopień dał mi prezydent, a nie wsepol. - Muser zapluł
się wypowiadając skrót WSPol.
- Dlaczego Pomidor? - Zainteresowała się dziewczyna.
Do tej pory uczestnicząca w spotkaniu pod maską pięknego
uśmiechu, który w miarę wypitego alkoholu stawał się co-
raz bardziej ordynarny.
Przez chwilę dziewczyna zastanawiała się co zrobić
z glutem przesiąkniętych serwetek.
- A dlaczego Kucyk? - Muser skorzystał ze starej zasa-
dy mówiącej o obronie i ataku. Nikt nie zamierzał go atako-
wać, ale wypite piwa sprawiały, że chłopaki stawali się bar-
dziej zaczepni.
- Pytam na serio. Można tak do ciebie mówić?
Dziewczyna straciła w oczach Musera cały urok. Zyskała
natomiast dziesięć kilo, dwadzieścia lat, brodawkę na nosie
i miotłę pod dupą. Policjant uśmiechnął się w duchu do
16
takiego wizerunku rozmówczyni. Nie miał nic przeciwko
nazywaniu go w ten sposób, ale jeżył się w momentach, gdy
ktoś przywiązywał do jego ksywy nadmierną uwagę.
- Pomidor służył kiedyś w żandarmerii. - Grześ wcisnął
się między wódkę, a zakąskę.
- I co z tego? - Wiedźma pogłębiała swoją brzydotę.
- Pomyśl. - Muser skorzystał z momentu, aby uciąć
dyskusję na ten temat.
- Marzenka da sobie radę z tą zagadką. To bystra panie-
nka. Idę się odlać...
Kucyk wstając od stołu jak zwykle trącił głową afrykań-
ską maskę przytwierdzoną do ściany. Tym razem nie spadła,
bo właściciel pamiętając wcześniejsze wypadki przyśrubo-
wał ją do ściany w czterech miejscach.
- Pamiętam jak w którymś z kabaretów grali w skojarzenia
– Pomidor zabrał głos apropos korzystania z toalety. - Jeden
mówił piwo, a drugi miał odpowiedzieć skojarzeniem.
Odpowiedział: dwa piwa. Na to ten pierwszy: dwa piwa.
Drugi: trzy piwa. Trzy piwa. Cztery piwa. Cztery piwa. Ten
drugi trochę się zastanawiał i wreszcie wypalił: siku.
Laska z Metra zachichotała. Grześ spojrzał mętnawym
wzrokiem na Pomidora i pociągnął potężny łyk browca.
Wszyscy jak na komendę zapatrzyli się na wnękę, za któ-
rą były drzwi od kibla. Kucyk wyłonił się z niszy z komór-
ką w ręku.
- Jest robota – oznajmił biesiadnikom.
Nie patrząc na kolegów przysiadł na krześle jednym ze
swoich potężnych półdupków i pisał coś na klawiaturze
telefonu.
- Już wychodzisz? Przecież mamy wolne. - Muser
spojrzał na Grzesia szukając wsparcia w dociekaniu swojej
17
racji.
- Nie każę ci pracować. Przynajmniej nie dzisiaj. - Kuc
spojrzał na Pomidora z politowaniem, ale bez wyrzutu. -
Wujas już pojechał z grupą. Sztywniak...
- Nie pierwszy i nie ostatni. - Grześ dopił piwo i czknął.
Ton jego głosu przypominał raczej dywagacje o tym, co bę-
dzie dziś na obiad.
Obojętność policjantów na dramatyczne zdarzenia
nieraz wzbudzała niesmak wśród osób spoza ich kręgu.
Dziewczyna z Metra przybrała równie obojętną minę, co
koledzy policjanci. Bez wątpienia pomogła jej w tym dawka
wypitego alkoholu.
- Jutro trzeba będzie się tym zająć. - Kucyk jakby prze-
trzeźwiał. - Ja zobaczę jak sobie tam na miejscu radzą.
Zawsze był zwarty i gotowy. Zresztą w wydziale i nie
tylko chodziły pogłoski, że jego nie da się upić wiadrem
wódy, a co dopiero kilkoma piwami.
- Kucyk odpuść. Jutro ogarniemy temat. - Grześ wiedzi-
ał, że praca po alkoholu to nie pierwszyzna, ale czuł potrze-
bę upomnieć szefa. Chociaż z góry wiedział, że to nic nie
da, zwłaszcza w obecności dziewczyny z Metra, ale przy-
najmniej wyczyścił sobie sumienie.
- Znasz Wujasa. Na pewno coś spieprzy. - Kierownik
upierał się przy swoim zdaniu. Grubym kciukiem
przeszukiwał spis telefonów w komórce, żeby wezwać jakiś
samochód.
- Przecież nie jest tam sam. - Pomidor wsparł Grzesia
w strofowaniu szefa.
- Koledzy się tobą zaopiekują – Kuc mrugnął do Marze-
nki. - Zadzwonię później.
Dziewczyna na moment ugięła się pod ciężarem
18
potężnego ramienia obejmującego ją w czułym geście
przeprosin. Sprawiała wrażenie jakby nie bardzo wiedziała,
co się wokół niej dzieje. Zwłaszcza jakieś służbowe
telefony w czasie wolnym od służby wydały jej się czymś
nie na miejscu. Cmoknęła powietrze nie trafiając w policzek
zrywającego się z miejsca Kucyka.
Przez chwilę przy stole zrobiło się cicho jakby pożegna-
nie kierownika miało jakiś ostateczny wymiar.
- To co?Jeszcze po jednym? - Grześ nie czekając na od-
powiedź kiwnął na Rudą.
19
IV.
Spotkanie skończyło się po wypiciu jeszcze jednego
piwa. Rubikon nie został przekroczony dlatego Pomidor
w miarę świeży dotarł do pracy na ósmą. Gdy podpisywał
listę w sekretariacie od razu zorientował się, że atmosfera
w firmie odbiega od standardowej. Sekretarka naczelnika,
zielonooka Jola, wbijała spojrzenie w blat swojego biurka
udając, że nad czymś pracuje. Kartka pod jej długopisem
była pokryta esami floresami. Zagadnięta przez komisarza
wzruszyła tylko ramionami nie podnosząc wzroku. Gdy
Muser odwrócił się i był już jedną nogą na korytarzu
usłyszał za plecami pełen wyrzutu głos.
- Nie mogliście go powstrzymać?
Policjant zatrzymał się w pół kroku.
- O czym ty mówisz?
Jola znów się zapowietrzyła wskazując drżącą brodą
drzwi do gabinetu szefa.
- Jolka, co się stało? – Próbował naciskać dziewczynę.
- Niedługo się dowiesz- bąknęła pod nosem.
Pomidor doszedł do wniosku, że dziewczyna ma okres
więc zrobił kolejny zwrot i poszedł do siebie.
W pokoju nie było jeszcze nikogo. Muser przeważnie
przychodził jako pierwszy. Kucyk zwykle o tej porze
siedział u szefa, a Grześ właśnie wykładał towar na półki
w sklepie szwagra. W zasadzie sklep był żony policjanta
i jej brata, ale Grzegorz pracował tam na pełnym etacie.
Oczywiście bez umowy o pracę. Nawet bez zlecenia. Nie-
raz już Pomidor konstatował, że gdyby nie wkład pracy jego
partnera w rodzinny interes, to dawno by już ten biznes leżał
na łopatkach. Szwagier był obibokiem, a żona za wszelką
20
cenę próbowała odciągnąć chłopa od pracy w Policji.
Rytuał parzenia porannej kawy przerwał Pomidorowi
Szyna z pokoju obok.
- Słyszałeś? - Szymon usiadł na krawędzi biurka z miną
Kraśki ogłaszającego wyniki sondaży.
- O czym?
- Kucyk się wpierdolił.
Pomidor nie musiał pytać dalej. Wystarczyło mu mętne
wspomnienie wczorajszego wieczoru i Kuca wychodzącego
miękkim krokiem od Libańczyka. Dołożył do tego jeszcze
niedawną scenę w sekretariacie i przed oczami wyobraźni
przemknęły mu obrazy z ostatniego pożegnania kolegi.
- Przyjechał wczoraj na zdarzenie nad Wisłę i trafił na tę
kurwę Czeremchę – Szyna rozpoczął swoją relację.
- Tę prokuratorkę?
- Tak. Niepotrzebnie tam się pchał. Na miejscu była eki-
pa. Zrobiliby swoje, a tak jest w czarnej dupie - Szyna obra-
cał nerwowo klucze w kieszeni dżinsów.
Pod materiałem było widać każdy ruch palców.
- Podpieprzyła go, że jest na bańce... - Pomidor zgady-
wał dalszy ciąg sensacyjnej historii.
- Jakby, kurwa, coś z tego miała.
Pomidor odetchnął, że tylko o to chodzi.
- Był po służbie – stwierdził starając się natychmiast wy-
szukać dobre strony zdarzenia.
- Podobno, ale wiesz jaka jest Justyna Czeremcha. - Szy-
na cały czas próbował podsycać atmosferę sensacji.
O pani prokurator krążyły najróżniejsze opowieści.
Znana była policjantom, zwłaszcza tym dochodzeniowym,
ze swojego zasadniczego podejścia do obowiązków.
Jednak nie to decydowało o postrzeganiu jej jako osoby
21
trudnej w kontaktach. Większość policjantów jako dobrzy
obserwatorzy szybko spostrzegło różnice jakie pani
prokurator prezentuje w podejściu do mężczyzn i kobiet.
Prawniczka nie tylko wyraźne preferowała kontakty
z kobietami, ale równocześnie niezwykle wrogo odnosiła
się do współpracowników płci męskiej. Jej słabość do
kobiet, szczególnie tych w mundurach nie wzbudzałaby
w środowisku sensacji, gdyby nie fakt, że przy każdej
okazji dawała wyraz swej pogardzie dla chłopców. Były
to tak jaskrawe zachowania, że szybko zaczęto tworzyć
wokół nich rozbudowane legendy. Martyrologia kontaktów
pani prokurator z mężczyznami i ofiar jej mściwego
charakteru była znana w całym wymiarze sprawiedliwości.
Teraz najwidoczniej do listy pokrzywdzonych przez
panią Czeremchę miał dołączyć Kucyk, kierownik sekcji
w Wydziale Zabójstw Stołecznej Policji.
Szyna, tak samo szybko jak się pojawił, zniknął za
drzwiami. Pomidor widział oczami wyobraźni, jak lata od
pokoju do pokoju rozgłaszając sensacyjną nowinę ze swoją
nieszczerą troską wymalowaną na gębie. Ksywa Szyna
przylgnęła do Szymona, bo nie lubił swojego imienia.
Powstała z przekształceń tego miana, ale Pomidor uważał,
że więcej miała wspólnego z ciężkim myśleniem kolegi zza
ściany.
Przykry obraz w głowie komisarza Musera w kilka
sekund ustąpił miejsca rozważaniom na temat sytuacji
Kucyka. Alkohol w służbie zawsze był obecny, ale
wypłynięcie niewygodnych faktów poza firmę mogło
kojarzyć się z nitrogliceryną wypływającą na słońce.
Groziło wybuchem. We wczorajszym incydencie, pomimo
obecności alkoholu, nie było jednak żadnego rażącego
22
naruszenia dyscypliny służbowej. Kucyk pił poza służbą
i poza pomieszczeniami służbowymi. Zapewne nikt nie
potwierdzi, że wykonywał czynności służbowe. Mógł
znaleźć się na miejscu zdarzenia z tysiąca innych powodów.
Chociażby po to, aby przekazać któremuś z kolegów
komórkę, albo klucze od biura. W najgorszym przypadku
sprawa skończy się postępowaniem wyjaśniającym.
Komisarz przypomniał sobie reakcję Joli z sekretaria-
tu. Dziewczyna przeraziła się całą sytuacją, zwłaszcza gdy
usłyszała jakąś dramatyczną wersję zdarzenia. Najwyraź-
niej uważała jego i Grzesia za współwinnych kłopotów ja-
kich przysporzył sobie kierownik sekcji. Była mocno zwią-
zana z życiem wydziału i wszystko, co tu się działo odbie-
rała bardzo emocjonalnie. Kucyka traktowała w szczególny
sposób, bo to dzięki niemu dostała tę pracę kilka lat wcze-
śniej. Późniejsze doświadczenia potwierdziły, że ona istnia-
ła dla tej pracy, a praca dla niej.
Pomidor nie zamierzał teraz wyjaśniać swojego udziału
w aferze i łagodzić oskarżeń Jolki. Ponownie włączył czaj-
nik i zalał sypaną kawę. Upił zaledwie łyk wrzątku, gdy za-
dzwonił szybki telefon na jego biurku. “O wilku mowa...”
– pomyślał usłyszawszy w słuchawce głos sekretarki.
- Naczelnik prosi. - Tak beznamiętny komunikat uwi-
daczniał focha umiejscowionego w emocjach dziewczyny.
W gabinecie szefa, oprócz niego samego siedział
zastępca naczelnika i Kucyk. Pomidor nie wyczuł napięcia
towarzyszącego spotkaniu. Naczelnik wskazał policjantowi
jedno z krzeseł stojących przy stole tworzącym z jego
biurkiem literę T”.
- Jak zdrówko komisarzu Muser?
Takie zagajenie przełożonego nasunęło Pomidorowi
23
przypuszczenie, że zaraz zacznie się dalszy ciąg wyrzutów
kierowanych pod jego adresem. Ich początku doświadczył
po drugiej stronie drzwi, w sekretariacie. Naczelnik był naj-
młodszą osobą spośród zebranych w gabinecie, ale za to
uważał się za najbardziej kompetentną we wszystkim co ro-
bił i mówił.
- Co mam odpowiedzieć? – Zareagował po chwili namy-
słu komisarz.
Zdanie nie brzmiało zbyt mądrze, ale wydało się Pomidorowi
dyplomatyczne.
- Najlepiej zgodnie z prawdą. - Naczelnik dopiero w tej
chwili spojrzał na Musera. Kontynuował nie czekając na
odpowiedź.
- Słuchaj, z powodu przejściowych kłopotów twojego
bezpośredniego przełożonego zajmiesz sie sprawą trupa
z... - zerknął w notatki - Ciszycy. Wczoraj ekipa dokonała
oględzin miejsca i denata. Będziemy zajmować sie sprawą
pod nadzorem prokuratury. Całość materiałów masz
w teczce.
Naczelnik podsunął policjantowi tekturową obwolutę.
Pomidor odchylił okładkę, w środku było zaledwie kilka
kartek.
- O wynikach meldujesz w tym gabinecie. Masz pytania?
- Co z moim bezpośrednim przełożonym? - Muser nie
mógł odmówić sobie odrobiny sarkazmu.
Kucyk spojrzał na kolegę i mrugnął znacząco. Naczelnik
nie domyślił się kpiny w słowach policjanta.
- A co ma być. Musimy sprawę wyjaśnić. Zamydlić
czymś oczy pani prokurator. Takie czasy, ale ty tego nie
próbuj.
- Nie rozumiem. - Pomidor szczerze się zdziwił.
24
- Twoją sprawę nadzoruje Czeremcha. Nie próbuj zamy-
dlać jej oczu. Chyba, że przyprawisz sobie cycki. - Naczel-
nik zarechotał na cały głos. Reszta towarzystwa wykrzywi-
ła twarze w półuśmiechu
- Jeszcze coś? – Zapytał, dając sygnał, że skończył roz-
mowę.
Pomidor kiwnął głową, że nie ma więcej pytań. Chwilę
później zamykał za sobą drzwi gabinetu szefa.
W teczce, którą dostał od naczelnika rzeczywiście nie było
zbyt wiele materiałów. Policjant zapoznał sie z nimi w ciągu
kilkunastu minut. Wiedział, że na początku dochodzenia tak
właśnie jest. Dopiero w trakcie jego trwania akta zaczynają
pęcznieć i nierzadko obejmują kilkadziesiąt tomów.
Raport z oględzin miejsca zdarzenia zawierał standardo-
we dane. Nad brzegiem rzeki Wisły, w miejscowości Ciszy-
ca, położonej trzydzieści kilometrów na południe od War-
szawy ujawniono zwłoki mężczyzny w wieku około czter-
dziestu lat. Zgłoszenie przyjęto około godziny dziewięt-
nastej i było ono anonimowe. Miejsce znalezienia denata
może uchodzić za stałe stanowisko wędkarskie. Jest jednak
mało uczęszczane i wydaje się odludne. Przy zmarłym nie
ujawniono żadnych dokumentów oraz innych przedmiotów
umożliwiających identyfikację. Nieopodal, w przybrzeż-
nych zaroślach, znalezione zostały dwie wędki zarzucone
metodą gruntową. Wstępne oględziny ciała denata ujawni-
ły ranę postrzałową klatki piersiowej, ale lekarz obecny na
miejscu nie potwierdził czy postrzał mógł stanowić przy-
czynę śmierci. Wyjaśni to dopiero sekcja zwłok.
Pomidor rozpoznawał w czytanym tekście siermiężny
styl Wujasa. Zdania były formułowane tak jakby żywcem
zostały wyjęte ze skryptu Szkoły Policji w Pile, rocznik
25
osiemdziesiąty piąty. Niektórzy byli niereformowalni
w sposobie zapisywania myśli, a to dawało efekt służbowo
- resortowy. Przypomniała mu sie anegdota o tym jak
w jednej z notatek służbowych ówczesny milicjant napisał:
„wzgardliwie warczał odbytnicą”, zamiast po prostu:
pierdział.
W treści kilku dokumentów, które miał do dyspozycji jedna
rzecz zwróciła uwagę komisarza. Wyłowił ją jak wędkarz
rybkę. Uśmiechnął się w myślach do swojego skojarzenia.
Zgłoszenie o ujawnieniu trupa dyżurny miasta przekazał
do Komisariatu Rzecznego, bo wyraźnie ktoś zaznaczył, że
ciało znajduje się w wodzie. Procedura przewidywała, że
do topielców wysyła się patrol z Komisariatu Rzecznego.
Tymczasem Wujas nic nie napisał o tym, że ciało wyłowiono
z wody. Poza tym Wydział Zabójstw powiadomiła komenda
w Piasecznie, której zasięg działania obejmował te rejony,
ale nie rzekę. Komisarz postanowił zacząć od wyjaśnienia
tej sprawy. Na zapoznanie się z Czeremchą jeszcze ma czas.
26
V.
Korneliusz Mazowiecki rzadko pozwalał sobie na
okazywanie wściekłości. Całe życie kreował swój obraz
jako osoby statecznej, zawsze kontrolującej otaczającą go
rzeczywistość. Panowanie nad emocjami uważał za jedną
z najważniejszych umiejętności nie tylko przy prowadzeniu
interesów, ale również w relacjach osobistych. Wybuchy
gniewu oceniał jako słabość i szczerze mówiąc pogardzał
ludźmi, którzy w ten sposób załatwiali sprawy. Twierdził,
że takie osoby są niegodne zaufania. Widział w swoich
przekonaniach paradoks polegający na tym, że przecież
okazywanie emocji jest oznaką szczerości i transparentności,
a te ułatwiały zjednywanie sympatii otoczenia. Jednak
niechęć do tego typu zachowań brała górę.
Dzisiejszy ranek odarł go ze wszelkich złudzeń. Pokazał
mu bardzo wyraźnie, że są takie sytuacje kiedy nawet
takim twardzielom jak on nie uda się zachować zimnej
krwi. Był sam więc nie wystawiał na szwank wieloletniej
pozy, rzucając na głos rozbudowanymi, wielozdaniowymi
przekleństwami. Jego czerwona ze wściekłości twarz
zdradzała, że siedemdziesięcioletnie serce pracuje na
najwyższych obrotach gromadząc pulsującą krew w górnych
partiach ciała.
Wchodząc rano do mieszkania nie przeczuwał, że w jego
głębi czai się przykra niespodzianka. Bolesna i szokująca,
bo ingerująca w jego najskrytsze i najintymniejsze zaułki.
Rytuał powrotów do domu był zawsze taki sam. Pierwsze
kroki Korneliusz kierował do swojego gabinetu, gdzie
zostawiał teczkę i witał sie mentalnie ze swoimi eksponatami.
Powłóczyste spojrzenie po ścianach i sprzętach własnej
27
świątyni, poczucie jej zapachu i klimatu utwierdzało go
w przeświadczeniu, że jest u siebie. Nieważne ile czasu
spędzał poza domem, zawsze wracał z poczuciem tęsknoty
za swoim gniazdem.
Jego zamiłowanie do sztuki stało się sposobem na życie
i zarabianie pieniędzy. Taka aktywność zawodowa dawa-
ła podwójną satysfakcję. Z jednej strony pozwalała obco-
wać z wybitnymi dziełami dostępnymi na rynku, a z drugiej
zapewniała ponadprzeciętną gratyfikację finansową. Kor-
neliusz był jednak pasjonatem i zdecydowanie przedkładał
najczystszą miłość do historycznych przedmiotów nad ko-
rzyści płynące z handlu nimi.
Marszand nie zdążył nawet zdjąć lekkiego płaszcza
kiedy wyczuł, że coś jest nie tak. Leżący na sofie zmięty
koc i laptop zauważył natychmiast po wejściu. Domyślił
się, że Pati korzystając z jego nieobecności buszowała po
mieszkaniu. Zaskoczeniem był fakt, że nie posprzątała po
sobie.
Dysonans poznawczy płynął jednak z innych obszarów
percepcji. Jeszcze nie wiedział co zaburza jego spokój, ale
wyraźnie odczuwał zmianę w otoczeniu. W pierwszym
odruchu chciał się wycofać i zadzwonić na Policję, ale
szybko skarcił sie w myślach za ten pomysł. Stojąc za
ciężkim stylowym biurkiem szybko omiótł wzrokiem całą
przestrzeń. Pierwsze wrażenie go nie zawiodło - został
okradziony. Ta smutna konstatacja była wystarczającym
bodźcem do eskalacji zdenerwowania. Ale tutaj miało
miejsce coś więcej. Poczuł się upokorzony i oszukany.
Zwykła kradzież nie stanowiłaby wielkiego problemu.
Potrafiłby pogodzić się ze stratą takiego czy innego cacka
ze swoich zbiorów, ale to co się tutaj stało było jego osobistą
28
klęską.
Nie pamiętał już skąd wrócił przed chwilą i co robił. Nie
miał czasu podsumować podróży, którą właśnie odbył.
Na chwilę otrząsnął się z myśli, które zawładnęły jego
umysłem. Zupełnie jakby wzburzona krew naniosła do mó-
zgu olbrzymią porcję mieszaniny żalu, złości i goryczy. Te-
raz pozwolił tym uczuciom odpłynąć gdzieś w dół ciała.
Zmusił się do rzeczowej oceny sytuacji. Rzucił aktówkę
na krzesło i zdjął płaszcz. Podszedł do biblioteczki
wbudowanej w ścianę. Uginające się pod ciężarem książek
półki wsparte były na pionowych, ściśle przylegających
do siebie panelach. Całość sprawiała wrażenie jednego,
zwartego mebla stojącego we wnęce ściennej na stałe.
Teraz pomiędzy panelami widoczna była czarna szpara.
Z daleka przypominała szeroką taśmę naklejoną pomiędzy
półkami od sufitu po podłogę. Korneliusz wiedział, że to
nie żadna taśma tylko cień wolnej przestrzeni ukazujący
głębię schowka usytuowanego za biblioteczką. Drzwi do
najtajniejszego skarbca w jego gabinecie były uchylone.
Mężczyzna ciągle stał w bezruchu i czekał na pierwsze
bodźce, którymi mózg zareaguje na ten widok. Uważał swoją
tajną skrytkę za niemożliwą do wykrycia. Miał w mieszkaniu
kasę pancerną, w której trzymał wiele cennych dokumentów
i precjozów, ale schowek za książkami zarezerwował dla
swojego wyjątkowego skarbu. Dostęp do niego miał tylko
on, a skomplikowany mechanizm zabezpieczający wejście
był nie do wykrycia. Odbezpieczenie zamka polegało
na jednoczesnym zwolnieniu blokady w kilku punktach.
W dodatku miejsca te ukryte były w dwóch różnych
meblach w biblioteczce i w sofie stojącej nieopodal.
Korneliusz wsunął rękę w szparę pomiędzy panelami
29
i odciągnął jeden z regałów. Światło w schowku zapaliło się
automatycznie. Zajrzał do środka. Pod szklanym kloszem,
przypominającym odwrócone akwarium było pusto. Tylko
na bordowym atłasie wyścielającym blat eleganckiego
postumentu pozostał odciśnięty regularny prostokąt.
Mężczyzna poczuł, że robi mu się mdło i duszno. Wy-
cofał się do pokoju i starannie zamknął sekretne wejście.
Otworzył okno i usiadł w fotelu za biurkiem. Objawy szoku
nie ustępowały, serce ciężko walczyło o każdy mililitr pom-
powanej krwi. Płytki, krótki oddech nie ułatwiał mu zada-
nia. Korneliusz sięgnął po karafkę z wodą. Łyk wody, ta-
bletka na uspokojenie wyjęta z szuflady i chwila bezruchu
pomogły opanować somatyczne objawy traumy. Teraz bez-
wiednie dał upust nagromadzonej frustracji. Nie był pewien
czy przekleństwa wypowiadał na głos czy dudniły one tylko
w jego głowie. Nastrój towarzyszący odkryciu straty, zmie-
niał się z minuty na minutę i przechodził od załamania po
euforyczny gniew. Dopiero po dłuższej chwili tej labilności
mężczyzna zmusił się do przeanalizowania sytuacji.
Czyżby nie sprawdził poprawności zamknięcia skrytki
przed wyjazdem? Uznał to za niemożliwe chociaż wiedział,
że piętnaście lat niezawodnych doświadczeń z tym
mechanizmem o niczym nie świadczy. Nawet gdyby tak się
stało, to przecież w mieszkaniu nie było żadnych śladów
obecności obcej osoby. Chyba, że za obcą należało uznać
jego Pati. Ta myśl wywołała kolejną nieprzyjemną reakcję
organizmu. Adrenalina pracowicie znajdowała dla siebie
coraz więcej miejsca w krwioobiegu. Korneliusz zmrużył
oczy. Dziewczyna, którą kochał, jego podopieczna, jego
fascynacja, jego pani zrobiła coś szalonego. Poniżyła go
i sponiewierała, nadużyła zaufania, spaliła mosty. Próbował
30
odrzucić tę myśl, ale ona uporczywie atakowała go swoją
nieprawdopodobną logiką. Nie było innego wytłumaczenia.
Dziewczyna, którą uważał za swoją przyjaciółkę okradła
go. Nie, to nie była kradzież, to był gwałt. Przemoc
dokonana na wszystkich wartościach jakie wyznawał
i zbrodnia na walorach jakie uosabiała ta dziewczyna.
Kilkakrotnie zadawał sobie pytanie: dlaczego? A chwilę
później wmawiał, że oskarżanie jej jest zbyt pochopne. Nie
mogła przecież odkryć zamka i samodzielnie, bez instrukcji
otworzyć skarbca.
Wyszukał komórkę w kieszeni porzuconego niedbale
płaszcza i wybrał numer dziewczyny. Czekał na połączenie
do momentu, aż odezwał się automat operatora sieci. Spró-
bował jeszcze raz, ale z takim samym skutkiem. Odrzucił
telefon na blat biurka.
31
VI.
Dziewczyna energicznym krokiem przeszła na drugą
stronę ulicy. Znudzeni taksówkarze stojący w grupce na
postoju przy Placu Trzech Krzyży jak na komendę odwrócili
głowy licząc, że któremuś z nich trafi się kurs z atrakcyjną
pasażerką. Odprowadzili ją wzrokiem, gdy okazało się,
że minęła sznurek ich aut i skręciła w boczną uliczkę.
Chwilę później obejrzała się za siebie i zniknęła w bramie
starej kamienicy, ale tego cierpiarze nie mogli już dostrzec
pomimo bardzo wnikliwej oceny kobiecych walorów.
Pati z każdej strony wyglądała atrakcyjnie. Miała
wysportowane ciało, które zawdzięczała między innymi
swojej wielkiej pasji do fitness i ćwiczeń na siłowni.
Poruszała się energicznie, a jej kształtną pupę można by
zgłosić do konkursu na ósmy cud świata. W takiej rywalizacji
miałyby szansę na finał również pozostałe części jej ciała,
a także twarz. Trochę pospolita, ale niezaprzeczalnie
ładna, z mocno zarysowanymi brwiami i oprawą oczu
oraz nieco wystającymi kościami policzkowymi i pełnymi,
zmysłowymi ustami.
W mieszkaniu na poddaszu, którego drzwi otworzyła
ciężkim kluczem, była sama. Jej przyjaciółka Ewelina od
rana była w pracy. Miała zresztą za zadanie usprawiedli-
wić koleżankę z nieobecności dzisiaj i przez kilka kolej-
nych dni.
Pati poznała Ewelinę w firmie ochroniarskiej będącej ich
wspólnym miejscem zatrudnienia. Na jednym ze szkoleń
zorganizowanych dla nowo przyjętych pracowników
dziewczyny przypadły sobie do gustu. Wiele je łączyło
32
i dzięki temu wspaniale się dogadywały. Miały wspólne
marzenie o wstąpieniu do Policji jednak zarówno jedna
jak i druga najpierw zamierzały skończyć studia. Praca
w agencji ochrony dawała im możliwość zarobku bez
konieczności wiązania się stałymi godzinami pracy.
Obydwie młode kobiety miały bogatych chłopaków.
Różnica polegała na tym, że partner Eweliny był młodym
byczkiem, właścicielem warsztatu samochodowego i firmy
transportowej pod Garwolinem, a chłopak Pati starym,
narcystycznym zgredem z Warszawy.
Pati przyszła do mieszkania koleżanki wczoraj
wieczorem. Wyglądała okropnie. Była roztrzęsiona, ubranie
miała pomięte i poplamione. Nie chciała mówić, co się
stało. Dopiero późno w nocy, po wypiciu kilku drinków
oświadczyła, że zrywa z Kornelem, że dość ma uwięzienia
w złotej klatce i potrzebuje lokum na kilka dni. Koleżanka
zgodziła się przechować przyjaciółkę w potrzebie starając
się wczuć w jej sytuację. W głębi duszy nie do końca
rozumiała zachowanie dziewczyny. Uważała, że związek
Pati z Kornelem, którego znała tylko z opowieści koleżanki,
był dla niej zrządzeniem losu. Facet niczego jej nie żałował,
spełniał wszystkie zachcianki i sprawiał, przynajmniej
w wyobraźni Eweliny, wrażenie zakochanego. To, że
był trochę zaborczy i o czterdzieści pięć lat starszy, było
w jej mniemaniu mało istotnym szczegółem. Chociaż
widziała w jakim stanie jest koleżanka miała nadzieję, że
to przejściowy kryzys i sytuacja niebawem wróci do normy.
Pati usiadła na łóżku. Była zła na siebie, że nie starczyło
jej odwagi by zadzwonić z budki telefonicznej do Kornela.
Widziała nieodebrane połączenia z jego komórki. Przysunę-
ła sobie pod nogi torbę podróżną, którą wczoraj przytargała
33
ze sobą. Wyjęła z niej byle jak poskładane ciuchy po to, by
dostać się do pakunku spoczywającego na dnie.
Wczoraj była w zbyt złym stanie, żeby cokolwiek przed-
sięwziąć. Działała raczej instynktownie. Potrzebowa-
ła schronienia i namiastki poczucia bezpieczeństwa. To co
się stało, wydawało jej się jakimś koszmarnym snem. Dzi-
siaj rano, gdy odtworzyła w pamięci zdarzenia wczorajsze-
go wieczora poczuła się fatalnie. Potrzebowała czasu, aby
się z tego otrząsnąć, aby wszystko przemyśleć i ułożyć ja-
kiś plan działania.
Odwinęła plastikową torbę, a później jeszcze jedną
i wyjęła z niej to, co wpędziło ją w tę niewygodną sytuację.
Nie wiedziała, co to może być. W dłoniach trzymała
książkę, starodruk pisany po łacinie. Patrzyła na przedmiot
tępym, niewidzącym wzrokiem. Próbowała z czymś
porównać obce wyrazy, nie znajdowała jednak w pamięci
żadnego punktu zaczepienia. Nie potrafiła zebrać myśli,
ale w głowie kołatały jej się rwane skojarzenia. Facet miał
w swoim mieszkaniu prawdziwe dzieła sztuki, wspominała
w myślach, porcelanę, obrazy i inne eksponaty warte setki
tysięcy. Trzymał je na wierzchu, podczas gdy ten wolumen
chronił przed światem w tajnej skrytce. Prawdopodobnie
musiał przedstawiać nieporównywalnie większą wartość.
Pytanie, czy chodziło o wartość sentymentalną dla samego
właściciela czy też wartość bezwzględną wyrażoną określoną
kwotą pieniędzy. Nie chciała o tym teraz myśleć. Natłok
rozważań przyprawiał ją o ból głowy. Odłożyła książkę do
torby i położyła się na kocu zwijając ciało w ciasny kłębek.
34
VII.
Poprzedniego dnia nie było nastroju do pracy. Kucyk
zmył się wcześniej oczekując na decyzję w swojej sprawie.
Grześ po odwiedzeniu kilku pokoi kolegów z wydziału
przeżywał i komentował przejawy ludzkiej podłości. Oceny
dotyczące wpadki ich kierownika oczywiście były różne,
ale każda z nich wzmagała u Grzegorza słowotok. Pomidor
nie mógł tego słuchać. Dotychczas za największą zaletę
kolegi uważał jego małomówność, tymczasem wczoraj
wypowiedział tyle zdań ile z reguły wygłaszał w ciągu
tygodnia. Zdaniem Musera nie było sensu roztrząsać opinii
zasłyszanych od kogokolwiek i gdziekolwiek. Ponieważ
jednak trudno było odnaleźć atmosferę pracy, skończyło się
tym, że zaproponował Grzesiowi wyjście do Libańczyka
i tam popracować nad zmianą tematu. Jak się okazało
bezskutecznie.
Dzisiaj od rana postanowił popracować nad planem
śledztwa. Miał zamiar zacząć od wyjaśnienia wątpliwo-
ści, która nasunęła mu się podczas pierwszego czytania
akt. W dalszej kolejności zamierzał obejrzeć miejsce zda-
rzenia i poszukać jakichś świadków. Umówił się w SSK,
gdzie siedzieli dyżurni, a następnie zadzwonił do Komisa-
riatu Rzecznego. Gdy odkładał słuchawkę do pokoju wpa-
rował Wujas.
- Cześć, podobno mnie szukałeś. - Starszy kolega słynął
z tego tekstu, dającego mu pretekst do odwiedzin w poko-
jach kolegów. Oczywiście każdy wiedział, że to wyłącznie
jego imaginacja, bo nikt w wydziale nie potrzebował tłuma-
czyć się z tego, że włazi do innych.
- Skąd wiesz? - Pomidor zachował dla siebie komentarz
35
w tej sprawie.
- Podobno bierzesz tę sprawę z Ciszycy?
- Słyszałeś kiedyś o propozycji nie do odrzucenia? -
Pomidor odpowiedział pytaniem.
- Słuchaj, to jest czarna dziura. Nikt nic nie wie. Czeski
film.- Udało wam się zidentyfikować klienta?
- Żadnego punktu zaczepienia... - Stary milicjant powie-
dział to takim tonem, który nakazywałby skierowanie spra-
wy do umorzenia.
- Powiedz, ten denat był w wodzie czy na brzegu?
- Na brzegu, a czemu pytasz?
- A był mokry czy suchy? - Muser zignorował pytanie
rozmówcy.
- Z tego co pamiętam był mokry.
- Czemu nie napisałeś tego w notatce z miejsca zdarzenia.
- Nie wiem. Czy to takie ważne? Może technicy zapisali.
- Jeżeli był mokry, to co robił z dziurą w klatce piersiowej
na brzegu?
- Dostał postrzał, wpadł do wody, a później wygramolił
się na brzeg i skonał.
Wujas ewidentnie szedł na skróty. Pomidor zastanowił
się, co jeszcze pominął w swoim raporcie. Świadomie lub
nie.- A wiemy czy zginął od tego postrzału? - Komisarz nie
dawał za wygraną
- To wykaże sekcja, ale moim zdaniem mogło tak być.
Wujas zaniepokojony przebiegiem rozmowy zaczął od-
wrót w kierunku drzwi.
- Powiedz mi jeszcze jak to było przedwczoraj z Kucem
i Czeremchą?
36
- Niech Kucyk sam ci opowie.
- Pytam ciebie.
- Widziałem, że w pewnym momencie podszedł do niej
i coś jej gadał na ucho. Czeremcha wydarła się, że tego tak
nie zostawi.
- Co jej powiedział?
- Nie wiem, ale wyglądała na naprawdę wkurwioną. Cała
ekipa skuliła uszy po sobie. To znaczy młodzi, bo mi to wisi.
Pomidor wiedział, że Wujasowi wcale nie wisiało, ale
musiał jakoś złagodzić to, co powiedział wcześniej. Być
może stąd wzięły się te niedoróbki w dokumentacji. Stary
nadkomisarz zniknął za drzwiami. Komisarz Muser zgarnął
z biurka kilka drobiazgów i poszedł w jego ślady.
Oficer dyżurny potwierdził fakty z meldunku
dotyczącego ujawnienia i zgłoszenia denata nad brzegiem
Wisły. Twierdził, że przekazał dyspozycje do Komisariatu
Rzecznego, bo dane jakimi dysponował wskazywały na
topielca. Sprawa nie wydawała mu się specjalnie podejrzana
więc postępował zgodnie z przyjętą procedurą. Pomidor
określił szczegółowo godzinę realizacji tych czynności,
a także poprosił o ustalenie ewentualnego numeru, z którego
przekazano zgłoszenie, po czym zakończył spotkanie.
Droga na Wybrzeże Szczecińskie, gdzie znajdował
się Komisariat Rzeczny o tej porze dnia nie trwała zbyt
długo. Komisarz nie zdążył nawet, jak to miał w zwyczaju,
skomentować nieudolności władz miejskich w realizacji
bieżących remontów. Zastanawiał się tylko dlaczego dwie
trzecie trasy WZ zostało odebrane kierowcom i ofiarowane
tym, którzy nie płacą podatku drogowego czyli pasażerom
komunikacji miejskiej. Zabiera się kierowcom kolejne pasy
jezdni, zabiera całe ulice, miejsca postojowe. Przecież to
37
jest miasto, a nie jakiś cholerny park narodowy. Najlepszym
sposobem na zlikwidowanie korków w stolicy jest
wprowadzenie zakazu ruchu w całym mieście. Komisarz
jakoś nie widział siebie dojeżdżającego do pracy na rowerze.
Komendant rzecznego był człowiekiem godnym
zaufania. Okazywał to nie tylko stylem bycia, w którym
dominowała ceniona przez komisarza prostolinijność, ale
też fachowością i zamiłowaniem do tego co robi. Poprosił
na spotkanie swojego dyżurnego i zadbał o rzeczową
postawę podwładnych. Dyżurny potwierdził wymianę
korespondencji radiowej z SSK i wysłanie na 447 kilometr
patrolu pływającego.
- Jak by pan wytłumaczył fakt, że denat, o którym
rozmawiamy został znaleziony na brzegu rzeki? - Pomidor
starał się nie wywierać na rozmówcy żadnej presji.
- Przyczyny mogą być różne. Ja mam potwierdzenie, że
gdy patrol przypłynął na miejsce zwłoki leżały na brzegu.
Chłopcy powiadomili Piaseczno i wrócili na rzekę.
- Ile mogło trwać odnalezienie przez nich tego miejsca?
- Niespecjalnie go szukali, ale płynęli około dwóch
kilometrów w górę rzeki więc zajęło to jakieś piętnaście do
dwudziestu minut.
- Czy mógłbym porozmawiać z tymi policjantami?
Komendant kiwnął głową, że nie ma nic przeciwko
temu. Dyżurny rozłożył ręce w geście oczekiwania na dys-
pozycje.
- Mam ich ściągnąć panie komendancie?
Komendant spojrzał na zegarek.
- Może pan poczeka – zwrócił się do gościa. - Za godzi-
nę wracają z parolu.
Pomidor pomyślał, że nie będzie to dla niego większą stratą
38
czasu niż przyjeżdżanie tutaj po raz drugi. Chociaż atmosfera
tej jednostki zachęcała do częstszych odwiedzin. Poza tym
chciał lepiej poznać specyfikę pracy tego specjalistycznego
komisariatu. Dzięki życzliwości komendanta dowiedział się
na jakim sprzęcie pracują w rzecznym, co robią zimą i jak
można zdobyć tutaj zatrudnienie. Nie pomylił się w ocenie
tego faceta, bo czas spędzony na rozmowie upłynął obydwu
policjantom jakoś szybko.
Sierżanci, którzy chwilę wcześniej przycumowali łódkę
przy nabrzeżu weszli do gabinetu swojego szefa. Pomidor
zwrócił uwagę, że drzwi do tego pokoju były zawsze
otwarte.
Krótka prezentacja ujawniła kto jest kim. Pomimo dużego
stażu służby, co ustalił wcześniej komisarz, policjanci byli
nieco speszeni i często spoglądali na siebie nawzajem jakby
szukali potwierdzenia w tym co mówią. Muser to zauważył,
ale nie wyciągnął żadnych wniosków.
- Czy możliwe jest, aby rzeka wyrzuciła zwłoki na brzeg
zanim dotarliście na miejsce?
Żaden z policjantów nie odpowiedział od razu. Komen-
dant postanowił ich wyręczyć.
- Nie byłem na miejscu, ale w mojej ocenie to mało praw-
dopodobne.
Pomidor kiwnął w stronę komendanta na znak, że dzię-
kuje mu za tę uwagę.
- Jak daleko od linii wody zastaliście ciało?
- Około metra. Nie mierzyliśmy. - Szczegółowe pytania
wyraźnie wywoływały w wodniakach irytację. Zwłaszcza