Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego.
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.
„Przeszłość bez historii…”, to moja próba wyciągnięcia z odcieni szarości tej przeszłości, której nie ma w podręcznikach do historii, to także osobista przygoda z kawałkiem świata, który przestał istnieć, choć nadal łatwo go odnaleźć, wystarczy poszukać – tak opisuje swoją najnowszą książkę autor Marceli Tureczek.
Książka dostępna w zasobach:
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim (8)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 517
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dr hab. Marceli Tureczek, prof. UZ, (ur. 1979), historyk, badacz zabytków, związany z Instytutem Historii Uniwersytetu Zielonogórskiego. Specjalizuje się w problematyce ochrony zabytków, strat dóbr kultury oraz stosunkach polsko-niemieckich, łącząc te zagadnienia w obrębie swoich badań. Efektem tych zainteresowań obok głównego nurtu, są także prace ukierunkowane na problematykę tożsamości i pamięci. Autor, współautor publikacji naukowych, popularnonaukowych, prasowych, w tym 20 monografii, m.in. kilku specjalistycznych opracowań zabytkoznawczych. Redaktor prac zbiorowych, uczestnik i koordynator projektów naukowych, autor programów opieki nad zabytkami, w 2015 roku odznaczony „Złotą Odznaką za Opiekę nad Zabytkami”, członek polskich i zagranicznych towarzystw naukowych oraz regionalnych.
Przeszłość bez historii...
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Zbigniewa Herberta
Przeszłość bez historii...
Gorzów Wielkopolski 2021
Copyright ©
© by Wydawnictwo Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim
© by Marceli Tureczek
Recenzenci
Prof. PK, dr bab. Krzysztof Wasilewski
Dr Karolina Korenda-Gojdź
Projekt graficzny okładki
Marceli Tureczek
Na okładce fotografie architektury autorstwa © Urszula Seifert oraz fragment mapy Le Marquisat et Eslectorat de Brandebourg... a Paris 1692, źródło: Zbiory kartograficzne Biblioteki Uniwersytetu Zielonogórskiego, nr sygn.: Ma/135, fot. Krzysztof Benyskiewicz
Tłumaczenia z języka niemieckiego
Marceli Tureczek
Korekta
Monika Pławska
Skład
Sebastian Wróblewski
ISBN 978-83-63404-47-5
Druk
PRINT GROUP Sp. z o.o.
ul. Cukrowa 22
71-004 Szczecin
Wszystko ma przeszłość, ale nie każda przeszłość staje się historią
Pamięci prof. Joachima Penyskiewicza (1936-2011), jednego mistrzów „mojego pogranicza” i współtwórcy Zielonogórskiego środowiska historycznego, w 10. rocznicę śmierci
Praca „Pogranicze. Przeszłość bez historii...” to nowa książka Marcelego Tureczka o przemianach zachodzących w krajobrazie historycznym i społeczno-kulturowym dawnego polsko-niemieckiego pogranicza. Książkę rekomenduję uwadze szerszego kręgu czytelników z uwagi na wszechstronną analizę kilku złożonych procesów dziejowych, zachodzących na zachodnich kresach Wielkopolski, ale mało znanych i dlatego przeoczanych w próbach syntez historycznych i socjologicznych.
Na uwagę zasługuje także jej charakter. Nie jest to typowa monografia historyczna. Nie oznacza to jednak, że Autor nie uwzględnia warsztatu naukowego, charakterystycznego dla profesjonalnego historyka. Jest wręcz odwrotnie. W celu dotarcia do większej liczby czytelników Marceli Tureczek sięga po formę reportażu, eseju historycznego. Powoduje to, że pracę czyta się z dużym zainteresowaniem. Obfituje ona w liczne „zwroty akcji”, przedstawia dramatyczne losy poszczególnych osób i całych zbiorowości „wciągniętych” w wir historycznych wydarzeń, które skutkują koniecznościami brzemiennych decyzji.
Książka Marcelego Tureczka pokazuje dobitnie, że w dziejach Polaków i Niemców żyjących na pograniczu objawiały się ważne mechanizmy historyczne i społeczne. Skupiały one skomplikowane zależności, kształtujące stosunki polsko-niemieckie, niezależnie od okresów historycznych czy ustrojów panujących w obu państwach zarówno w czasach przedrozbiorowych, w latach międzywojennych, jak i po 1945 roku. Opisy i wyjaśnienia zawarte w książce grupują się na kilku płaszczyznach. Niektóre są starannie wyodrębnione, inne niejako wikłają się z innymi sprawami i przebijają w procesie dziejowym „mocą własnej natury”.
Autor zgromadził niezwykle obszerny i różnorodny materiał badawczy. Skrupulatnie przeprowadził kwerendy w archiwach polskich i niemieckich. Zapoznał się z licznymi źródłami epoki (pamiętniki, wspomnienia, prasa itp.), przeprowadził liczne wywiady ze świadkami wydarzeń, jak i ludźmi żyjącymi na dawnym pograniczu. To baczny, aktywny obserwator i uczestnik różnych wydarzeń. Krytyczna analiza literatury przedmiotu jest podstawą analiz zawartych w niniejszej pracy, którą charakteryzuje niezmiernie starannie przeprowadzony opis drobiazgowo udokumentowanych faktów, zdarzeń, zjawisk i procesów.
Obszarem zainteresowań Marcelego Tureczka jest teren styku zachodniej Wielkopolski z niemiecką Marchią Wschodnią (Graniczną). To fragment dawnego pogranicza wielkopolsko-brandenburskiego, rozciągającego się od Międzyrzecza do Wschowy. W jego skład wchodzą takie miejscowości jak: Skwierzyna, Międzyrzecz, Pszczew, Świebodzin i Babimost, leżące w latach 1919-1939 po „stronie niemieckiej”, oraz: Nowy Tomyśl, Zbąszyń, Wolsztyn czy Leszno, leżące po „polskiej stronie”. W 1793 roku obszary te, stanowiące integralną część 1 Rzeczpospolitej, w wyniku rozbiorów włączone zostały na ponad 120 lat w skład państwa pruskiego i niemieckiego. W wyniku I wojny światowej oraz Powstania Wielkopolskiego obszary wzdłuż rzeki Obry zostały podzielone i mocą postanowień konferencji wersalskiej weszły w skład Republiki Weimarskiej i II Rzeczpospolitej.
Granica przedrozbiorowa jest już raczej zapomniana, w przeciwieństwie do granicy z okresu międzywojennego. Co ciekawe, granica ta nadal była utrzymana w latach II wojny światowej. Stanowiła granicę „wewnątrzniemiecką”, rozdzielającą „Starą Rzeszę” od „Kraju Warty”. W 1945 roku, po włączeniu całego tego obszaru w skład państwa polskiego, dawna granica przestała istnieć na rzecz granicy „wewnątrzpolskiej”, która stanowi styk dwu obszarów, czyli ziem zachodniej Wielkopolski, wchodzących w skład II Rzeczpospolitej, oraz Ziem Odzyskanych. Mieszkańców obu tych subregionów różni długość ich zasiedlenia. Na Ziemiach Nowych, czyli terenach, które stanowiły integralną część III Rzeszy, nastąpiła po 1945 roku prawie całkowita wymiana ludności. Wyjątkiem pod tym względem była polska ludność rodzima (autochtoniczna), zamieszkująca rejony Pszczewa i Babimostu, która po przeprowadzeniu akcji weryfikacji narodowej pozostała w swych domach. Miejsce wysiedlonych Niemców zajęli polscy osadnicy, w tym z sąsiedniej Wielkopolski. W wyniku wyroków historii zamieszkali tutaj także „polscy wypędzeni” z Kresów Wschodnich oraz Ukraińcy i Łemkowie z Akcji „Wisła”. Przez dziesięciolecia dokonywały się tu procesy adaptacji, stabilizacji i tworzenia nowego, postmigracyjnego społeczeństwa. Inaczej było po drugiej stronie dawnej granicy, gdzie Polacy żyli od pokoleń i nie mieli problemów z zakorzenieniem czy tworzeniem tożsamości miejsca. Byli u siebie „od zawsze”. Tym samym zanikło kształtowane przez wieki polsko-niemieckie „przygraniczne sąsiedztwo”, w którym funkcjonowała swoista „kultura graniczna”, czego przejawem był uprawiany po obu stronach przemyt. O zjawiskach tych w fascynujący sposób pisze Marceli Tureczek.
Pomimo upływu 75 lat od zaniku dawnej granicy polsko-niemieckiej, nadal jest ona obecna w świadomości mieszkańców. Centrum tego mikrokosmosu stanowi dla Autora Międzyrzecz. W tych „magicznych” okolicach urodził się i tu mieszka. Jest to „ziemia serdecznie znajoma”. Z prawdziwym znawstwem przedstawia m.in. dzieje polskiego Zbąszynia i niemieckiego Zbąszynka, gdzie w 1938 roku miała miejsce głośna tzw. Akcja Polska, polegająca na wysiedleniu polskich Żydów z hitlerowskiej Rzeszy. Autor ukazuje budowę Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, który powstał przeciw Polsce w latach 30. XX wieku.
Na kartach książki znajdujemy także szereg nieznanych a znaczących wydarzeń. Mowa np. o istniejącej przez kilka miesięcy w 1919 roku „Republice Świętno”, skomplikowanych losach ludności autochtonicznej, morderstwach i deportacjach, dokonywanych na Polakach po wybuchu II wojny światowej, historii „obozów autostradowych”, których więźniami byli m.in. Żydzi z łódzkiego getta czy też konsekwencjach wydarzeń z 1945 roku dla różnych grup mieszkańców tego regionu. Granice pomiędzy państwami, narodami, religiami czy ludźmi towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Nie inaczej było na pograniczu polsko-niemieckim, gdzie panowały okresy pokojowej koegzystencji, ale także lata antagonizmów i konfliktów. Książka Marcelego Tureczka ukazuje dynamikę tego procesu długiego trwania. Dla historyków to dzieje dawnej, nieistniejącej granicy, często postrzeganej jak granica między Wschodem a Zachodem. Dla socjologów to granica symboliczna i reliktowa. Publicyści często nazywają ją mianem „pogranicza niepamięci” czy granicą „niewidzialną”, „wymazaną”, „wędrującą” lub „fantomową”, określającą pozostałości dawnych porządków terytorialnych, które można dostrzec we współczesnych przestrzeniach. W książce Marcelego Tureczka nie ma prostych historii i łatwych odpowiedzi na trudne pytania. Oto niektóre z tych pytań:
— Jakie konsekwencje dla życia społecznego i indywidualnego niesie życie na pograniczu?
— Czy historyczna granica jest nadal wyróżnikiem subregionu i jak długo będzie trwać?
— Dlaczego Marchia Graniczna była laboratorium „krwawiącej niemieckiej granicy”?
— Jakie są uwarunkowania współczesnej polityki niepamięci, np. o byłym obozie pracy w Brojcach czy żołnierzach I i II Armii Wojska Polskiego?
W książce Marcelego Tureczka o dawnym pograniczu polsko-niemieckim najważniejsze nie są materialne pozostałości po dawnej granicy, ale żywi ludzie. To o nich oraz o tych, którzy przez wieki tu żyli, jest ta barwna i wciągająca opowieść.
Prof. dr hab. Andrzej Sakson, Poznań
W 2020 roku pogranicza stały się modne, także tu, na zachodzie Polski. Ale czy rzeczywiście podjęto badania, czy tylko jest to moda, która za chwilę przeminie? Obchody rocznicowe, związane ze 100-leciem zakończenia I wojny światowej i 100-leciem odzyskania przez Polskę niepodległości (1918-2018), zaowocowały kilkoma pracami o charakterze naukowym i publicystycznym, w których podjęto wątek pograniczy. Wśród wielu chciałbym zwrócić uwagę na polskie wydanie (wcześniej niemieckie) książki „Zapomniana granica. Polsko-niemieckie poszukiwanie śladów od Górnego Śląska po Bałtyk” pod red. Dagmary Jajeśniak-Quast i Uwe Rady, czy też publicystyczne, ciekawe ujęcie Tomasza Grzywaczewskiego „Wymazana Granica. Śladami II Rzeczpospolitej”. Oba spojrzenia uważam za ważne i ciekawe. W „Zapomnianej granicy” autorzy pytają jednak: gdzie właściwie leżą Neu Bentschen i Zbąszyń? Rozumiem to pytanie i jego intencje dla koncepcji książki, ale bywając w Zbąszynku i Zbąszyniu, na tamtejszych dworcach, zastanawiam się, czy nie jest ono przykładem narracji z oddali, narracji punktowej, bez wnikania w istotę i klimat, także ten współczesny, obu dworców oraz obu miast? Wnioskuję z tego pytania również, że pogranicze jest zapomniane, nieznane, odległe, że to jakaś „kraina mityczna”, którą teraz można albo trzeba badać. I w pewnym stopniu jest w tym wiele racji, bo przecież formalnie nie ma tu żadnej granicy.
Inną drogą podąża reporterska narracja Tomasza Grzywaczewskiego, który nie szuka definicji historycznych, lecz wspomnień, ludzi, śladów, szuka grobów, w których, jak pisze: grzebie się wspomnienia, Ale tym razem to dawne pogranicze zachodnie, choć dostrzeżone przez Autora reportażu, głównie przez pryzmat Świętna, stanowi zaledwie niewielki udział w całości narracji, która skupia się na niemal wszystkich granicach II Rzeczpospolitej. Charakteryzując choćby ogólnie nowszą literaturę, nie mogę pominąć dwóch innych ważnych przedsięwzięć. Pierwsze to wydawnictwo z 2020 roku, zatytułowane „Drogi do Niepodległości. Ziemia wschowska i pogranicze wielkopolsko-śląskie 1918-1920”, przygotowane pod redakcją Marty Małkus i Kamili Szymańskiej. Drugie przedsięwzięcie, to konferencja zrealizowana z inicjatywy stowarzyszenia „Z pogranicza”, która odbyła się 28 czerwca 2019 roku w setną rocznicę Traktatu Wersalskiego. Jej efektem będzie zapowiadana na 2021 rok praca zbiorowa zatytułowana: „Rubież - Granica - pogranicze. Ludzie, konflikty i pamięć na dawnym pograniczu polsko-niemieckim w XVIII-XX wieku”, pod redakcją Karoliny Korendy-Gojdź i Grzegorza Urbanka. Praca obejmująca referaty z tej sesji, a także inne materiały, to kolejny ciekawy i nowatorski wkład do problematyki (tego) pogranicza.
Pogranicze polsko-niemieckie w okresie międzywojennym, a w zasadzie niewielki fragment tego pogranicza gdzieś pomiędzy Międzychodem, Międzyrzeczem a Wschową i Lesznem, powstałe 100 lat temu i funkcjonujące krótko, bo od 1919/1920 roku do 1939 (1945) roku, obszar z wielu względów mi bliski zarówno na kanwie naukowej, ale także osobistej, jest w pewnym stopniu „punktem zaczepienia”. Stawiam sobie bowiem dwa zasadnicze cele: próbę uchwycenia przeszłości wspomnianego fragmentu dawnego polsko-niemieckiego pogranicza oraz umieszczenie tego pogranicza w kręgu refleksji nad mikrohistorią. Jest tym samym (to) pogranicze przyczynkiem do szerzej rozumianych badań regionalnych, które, w moim odczuciu, w ciągu ostatnich lat straciły w obrębie refleksji krytycznej i teoretycznej na rzecz mechanicznego kreowania obrazów przeszłości, polegającego nierzadko na tworzeniu ujęć opartych wyłącznie o istniejącą, nie zawsze rzetelną lub bezkrytycznie powtarzaną starszą literaturę przedmiotu.
Tytuł książki, „Pogranicze. Przeszłość bez historii...”, nie jest jednoznaczny i mam pełną świadomość, że na płaszczyźnie naukowej wymagałby uściślenia. Tym niemniej właśnie taki, nieco nieprecyzyjny, ale zupełnie świadomy zamysł pozwolił mi odnieść się do wspomnianych dwóch głównych wątków tej książki nie poprzez pojęcie mitycznej zapomnianej krainy, ale miejsca, w którym żyją ludzie, jadą pociągi, gdzie można posiedzieć na peronie w Zbąszynku i spoglądając na dawny urząd celny, posłuchać codzienności — także na temat tego pogranicza.
Pogranicze czy pogranicza — obszary z natury rzeczy łączące w sobie szereg składowych zarówno tych, które definiują współpracę, jak też konflikty - są doskonałym narzędziem dla wielu dyscyplin naukowych, by właśnie za ich pomocą pokazywać trudność złożonych problemów, obecnych, ale nie zawsze z wystarczającą refleksją, ukazywanych także na kanwie szeroko rozumianej regionalistyki. Tym samym staram się w kolejnych rozdziałach, które tylko w ograniczonym zakresie uporządkowane są „typowo”, czyli chronologicznie, jak to bywa w wielu pracach historycznych, pokazać z pewnością w nieco subiektywnym ujęciu, nie tylko przeszłość tego terenu, ludzi, zabytków, ale przede wszystkim zastanowić się jaką rolę odgrywają one we współczesnej świadomości, edukacji regionalnej i czy w ogóle to dawne pogranicze polsko-niemieckie, dziś niemal wprost lubusko-wielkopolskie, stanowi składnik współczesnych badań nad przeszłością regionu. Zastanawiam się, niekiedy poprzez dalece swobodną narrację, nad składowymi tego pogranicza, stanem badań, potrzebami nowych ujęć problemów, jego tyleż indywidualnym, co uniwersalnym charakterem na tle szerszych badań, które to składowe — jak mogłoby się wydawać - posiadają nierzadko stosunkowo obszerną literaturę. Interesują mnie „miejsca pamięci” i „miejsca niepamięci”, ale używając tych określeń, które mają przecież swoje zdefiniowane podstawy teoretyczne w badaniach historycznych i społecznych, nie mam na myśli wyłącznie ich węższego, potocznego znaczenia, odnoszącego się do tablic czy pomników. Interesują mnie znaczenia szerokie, przede wszystkim świadomość, czas, przestrzeń. .. Tymi miejscami stają się w narracji nieczynne dworce kolejowe, zapomniane obozy z okresu II wojny światowej, cmentarze, książki, widokówki, listy, obrazy i wiersze, zbiory muzealne, ponad wszystko krajobraz zarówno ten zanikły na przestrzeni dziejów, jak też ten ciągle czytelny. Krajobraz żywo doświadczany oczami kolejnych postmigracyjnych pokoleń, mieszkających na terenach dawnej granicy, które dziś częściej postrzegane są i interpretowane w badaniach jako Ziemie Odzyskane, Pozyskane, Ziemie Nowe...
Wszak to pogranicze, które jest podstawą zawartej na końcu pracy refleksji teoretycznej, w znacznym stopniu pozostaje we współczesnych ujęciach składowym elementem właśnie tych obszarów, które po 1945 roku włączono do Polski. W moim odczuciu rodzi to szereg konsekwencji, gdyż powojenne zacieranie dawnych pograniczy, w tym i tego pogranicza, spowodowało, że obecnie na płaszczyźnie badań regionalnych rzadko dostrzegana jest jego odrębność. Stawiam tezę, że tracimy w ten sposób jako badacze problemu, ale także mieszkańcy, te cechy indywidualne i odmienność, które w konsekwencji zmieniają lub też mogą zmieniać znaczenia tworzonych definicji tego obszaru i nas samych. Czy z dawnym pograniczem wiążą się identyfikacja, tożsamość jego współczesnych mieszkańców, czy też można mówić tylko o tożsamości zachodniej Wielkopolski i Ziem Odzyskanych? Czy istnieje jakaś tożsamość tego dawnego pogranicza? Moje badania terenowe jasno pokazują, że pogranicze jest bardzo czytelne na kanwie właśnie miejsc pamięci, które inaczej wyglądają po obu stronach dawnej granicy. A może jednak tych odrębnych cech nie ma, może to tylko nieobecny relikt lub zjawiska punktowe w wymiarze świadomości i naukowych poszukiwań? Myślę, że inaczej kwestie te oceni historyk, socjolog, antropolog kulturowy, językoznawca, ale niezależnie od tych różnic warto pytać. Jednak już w tym miejscu, opierając się o treści tej książki, uważam, że błędnymi są założenia, jakoby w wymiarze świadomości, krajobrazu to dawne pogranicze całkowicie zanikło. Ono jest obecne, ale nie w oparciu o szlabany i słupy graniczne, lecz o spuściznę kulturową i mentalną, pamięć oraz niepamięć. Problem dotyczy nie tyle trudności w znalezieniu tego dawnego pogranicza, lecz zaniechania jego badań.
Zagadnień powyższych nie charakteryzuję wprost, lecz odnoszę się do nich poprzez szereg pojęć i uwag krytycznych w ostatniej części książki, którą określiłem: „Epilog. Historia pogranicza”. Znajduje w niej swoje odzwierciedlenie tytułowa i być może także nieco zawiła znaczeniowo „przeszłość bez historii”. Staram się pokazać kondycję badań nad omawianym obszarem, świadomość tego obszaru i tych zagadnień, wreszcie rolę jaką mógłby on odgrywać na kanwie społecznej, edukacyjnej, kulturotwórczej. W kontekście omawianego pogranicza owa „przeszłość bez historii” stanowi okazję do pytań o interpretację niektórych pojęć czy też obecność analizowanych zagadnień w minionych i obecnych stosunkach polsko-niemieckich. Niezależnie od istniejących literatury, profesjonalnej historiografii i historii, które staram się obszernie przytaczać, zajmujące są dla mnie paradygmaty obecne w polskich i niemieckich narracjach o przeszłości tego terenu. Interesują mnie pytania, czy szereg publikacji powstałych w ostatnich latach w Polsce i w Niemczech pozwala mówić o wykładniach wspólnych, czy doszło do realnej zmiany w stosunku do starszej historiografii, czy też nadal owe paralele funkcjonują wyłącznie w przestrzeni naukowej, jakby z boku tych ujęć lokalnych, które przecież w największej mierze docierają do odbiorcy mniej zorientowanego. Interesuje mnie pytanie, czy profesjonalna historiografia ma realny wpływ na te lokalne obrazy przeszłości, czy też są to zjawiska równoległe.
Stawiam tezę w narracji, że istnieje tu szereg rozbieżności, a ich konsekwencją jest niestety słabnąca jakość szeroko rozumianej mikrohistorii, mimo licznych przecież publikacji, na rzecz coraz bardziej popularnej publicystyki i mediów społecznościowych. Zepchnięcie mikrohistorii do roli, formy nienaukowej, pociąga za sobą szereg następstw. Moim zdaniem — na marginesie rozważań naukowych — tak się właśnie obecnie w praktyce dzieje, pomimo że to regionalistyka i mikrohistoria powinny odgrywać znaczącą rolę społecznotwórczą w domu, w szkole w grupach lokalnych. Refleksja teoretyczna nad mikrohistorią, obecna w badaniach naukowych, powinna skutkować przełożeniem na realne badania, które, w moim odczuciu, coraz częściej cechuje stagnacja.
Pogranicze nasuwa pytanie o kierunek, w jakim będzie podążała przyszła mikrohistoria tych terenów. Nie wiem, czy akurat ten wątek zainteresuje badaczy problemu, ale uczestnicząc aktywnie w wielu przedsięwzięciach na kanwie „lubuskiej regionalistyki”, dostrzegam kryzys zagadnienia, które nieco roboczo określę „nurtem poniemieckości”. Wątek ten, dominujący przez ostatnie lata, zaczyna tracić na znaczeniu, nie widać jednak nowych, twórczych propozycji. Pytania (ważne) o dziedzictwo niemieckie, współpracę i pojednanie, wielokrotnie zadawane i definiowane, powinny w moim odczuciu implikować nowe przedsięwzięcia i nowe kierunki wspólnych badań. Czy istotnie tak się dzieje, czy też są to nadal dyskursy równoległe albo już tylko okazjonalne w stosunku do okresu po 1989 roku, według mnie dodatkowo słabnące, przynajmniej po stronie polskiej, zwłaszcza w wymiarze lokalnym, wraz ze zmianami generacyjnymi, których jesteśmy świadkami? Dlatego książkę oraz rozdział zatytułowany „Pogranicze”, jakby w oderwaniu od głównego wątku, rozpoczynam od wypowiedzi Władysława Markiewicza z 1992 roku, a całość kończę osobistą refleksją na temat pewnego szyldu ze Słubic i korespondencji z Albrechtem Fischerem von Mollardem, przewodniczącym stowarzyszenia Heimatkreis Meseritz e.V. z Padeborn, z września 2020 roku. Dziś pogranicze jest w innym miejscu i wymaga innych wyzwań. Ciekawe są bowiem paralele między pograniczami: tym dawnym nad Obrą i tym współczesnym nad Odrą.
Zawarte w pracy rozważania starałem się oprzeć o zróżnicowany materiał badawczy i porównawczy, ze szczególnym naciskiem na „czytanie krajobrazu i pamięci”, w odniesieniu do źródeł i literatury przedmiotu, które szczegółowo, z uwagi na charakter narracji pozbawionej typowego aparatu naukowego, zostały zaprezentowane w załączonej na końcu bibliografii. Opierając się o możliwie wyczerpującą literaturę przedmiotu, zarówno starszą, niemiecką i polską, jak też nowszą, aktualną, istniejące badania skonfrontowałem z przekazami ustnymi, historią mówioną, wreszcie z zasobem krajobrazu, przestrzeni, zabytkami, źródłami ikonograficznymi, które stanowiły nie tylko narzędzie do czytania i porównywania przestrzeni pogranicza, ale również tło, materiał ilustracyjny w obrębie finalnej narracji. Ważnym narzędziem i źródłem okazała się prasa pogranicza z okresu międzywojennego.
Całość, biorąc pod uwagę przyjęte metody stanowiące podstawę narracji, pozwoliła uzyskać szereg „obrazów”, w moim przekonaniu częściej pytań niż gotowych odpowiedzi wobec wyżej sformułowanych tez, szczególnie w zakresie relacji między istniejącymi badaniami a współczesnym kształtem pamięci i krajobrazu pogranicza. Wyzwaniem, które tylko cząstkowo zostało tu zrealizowane, powinny być w przyszłości badania szerzej wykorzystujące metody socjologiczne w wymiarze społecznym. Jest to niewątpliwe ciekawy aspekt dla badań tego pogranicza.
Z wykorzysatniem eseju, reportażu, ale także bliższych mi na co dzień narzędzi naukowych, które pozwalały krytycznie odnosić się do wielu zagadnień, powstała praca ukierunkowana na problematykę dotychczas nie będącą głównym nurtem moich zainteresowań, lecz wynikiem nierzadko pobocznych przedsięwzięć naukowych realizowanych na kanwie badań zabytków czy też stosunków polsko- -niemieckich, także rozpatrywanych na tle problematyki dziedzictwa kulturowego. Całość oparłem o wzmiankowane wyżej badania, starając się zaproponować próbę nowego (odmiennego) spojrzenia na problemy przecież nienowe w literaturze.
Obok niepublikowanych dotychczas studiów w kilku fragmentach książki wykorzystałem część moich wcześniejszych badań. Dotyczy to rozważań na temat pamięci o byłym niemieckim nazistowskim obozie pracy przymusowej w Brojcach; rozdział „Autostrada wolności”, części rozdziału „Zima 1945. Ginący świat”, gdzie znalazł się podrozdział zatytułowany „Lucjan Brudło”, niektórych informacji dotyczących historii kolei oraz części wspomnień i dokumentów - te ostatnie odnoszą się głównie do rozdziału „Zabytki, książki i pomniki - duchy pogranicza” w obrębie rozważań na temat obchodów 1000-lecia Państwa Polskiego. Wskazane materiały zostały uzupełnione o nowe dane, źródła oraz skonfrontowane w ujęciu analizowanych kontekstów.
Oddaję efekty tej pracy. Nie mam pewności, czy pomysł jej napisania, trochę nietypowy, jest udany zarówno merytorycznie, jak też teoretycznie. Wyrażam nadzieję, że książka znajdzie czytelników oraz stanie się przedmiotem uwag polemicznych, co wzbogaci wiedzę o dawnym pograniczu i pomysły dotyczące badań tego obszaru w przyszłości.
Książka mogła powstać dzięki życzliwości oraz współpracy z wieloma osobami. Za uwagi merytoryczne, krytykę i ciekawą dyskusję podziękowania składam znakomitemu socjologowi, prof. dr. hab. Andrzejowi Saksonowi z Poznania - autorowi „Przedmowy” oraz recenzentom: prof. PK., dr. hab. Krzysztofowi Wasilewskiemu z Koszalina i znawczyni „pogranicza pszczewskiego”, dr Karolinie Korendzie-Gojdź z Pszczewa.
Podziękowania składam przyjaciołom, którzy udostępnili mi materiały lub pomagali w dotarciu do nich: Dawidowi Andrysowi, Dariuszowi Brożkowi, Andrzejowi Chmielewskiemu, Anicie Rucioch-Gołek, Ryszardowi Hryncyszynowi, Mikołajowi Jurdze, Łukaszowi Kępskiemu, Tomaszowi Kozłowskiemu, Marcie Małkus, Dagmarze Mudreckiej, Markowi Nowackiemu, Lucynie Nowak, Ryszardowi Patorskiemu, Rafaelowi Stowesandowi, Katarzynie Sztubie-Frąckowiak, Uli Seifert, Kamili Szymańskiej, Miłoszowi Telesińskiemu, Grzegorzowi Urbankowi, Annie Wojtanowicz, Katarzynie Zielińskiej.
Dziękuję kilku instytucjom, które udostępniły swoje zbiory: Fundacji Andrzeja Wróblewskiego z Warszawy, Muzeum Okręgowemu w Lesznie, Muzeum Regionalnemu w Świebodzinie, Muzeum Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze, Muzeum Ziemi Wschowskiej, Muzeum Ziemi Zbąszyńskiej i Regionu Kozła w Zbąszyniu.
Na koniec chciałbym podziękować pani Monice Pławskiej za korektę maszynopisu oraz wydawcy: Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Zbigniewa Herberta w Gorzowie Wielkopolskim.
Wyszanowo k. Międzyrzecza — Gorzów Wielkopolski, styczeń, w drugim roku pandemii 2021
Niewielkim mostem autostradowym nad Obrą, położonym na południe od leśnej osady Prądówka, przejeżdża współcześnie tysiące samochodów w ciągu doby. Kilkaset metrów dalej znajduje się wiadukt nad dawną, obecnie nieczynną linią kolejową ze Zbąszynia do Międzychodu. Kilkanaście kilometrów dalej samochody mijają niezauważenie „Górę Strażniczą” i dawną granicę Polski oraz księstwa głogowskiego. Jeszcze dalej, z wysokiego skrzyżowania autostradowego „Jordanowo” widać w oddali przez moment zabudowania klasztoru pocysterskiego w Gościkowie-Paradyżu. To być może z tego wzgórza śląski rysownik Fryderyk Bernard Werner odwzorował w XVIII wieku „Raj Matki Bożej”, XIII — wieczny klasztor cysterski, położony niegdyś przy samej granicy Królestwa, nad rzeką Paklicą, zwaną w średniowieczu Jordanem.
Pogranicze przestało istnieć po II wojnie światowej. Nikt albo prawie nikt jadąc samochodem nie zauważa, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu funkcjonowała tu granica państwowa i pogranicze, znacznie starsze niż ta granica, wykształcone w ciągu kilkuset lat. Także ci, którzy tu mieszkają już z rzadka dostrzegają w krajobrazie dawną granicę. Choć jakże różny jest krajobraz na styku dzisiejszych województw: lubuskiego i wielkopolskiego. Coś jednak zostało? Od tego miejsca do współczesnej granicy polsko-niemieckiej jest kilkadziesiąt minut drogi przez Ziemię Lubuską - tą współczesną, ale i tą średniowieczną. Tyle samo czasu zajmuje pokonanie odcinka od współczesnej granicy do Berlina...
Granica na Odrze i Nysie
Polska granica zachodnia, pogranicze polsko-niemieckie — dziś w zupełnie innym miejscu. Władysław Markiewicz napisał w 1992 roku:
Otóż żaden dający się przewidzieć i wykoncypować wariant granic Polski nie mógłby - realistycznie na sprawę patrząc - wypaść dla Polaków korzystniej i mniej frustrująco od tego, jaki ustalono w układach jałtańsko-poczdamskich. Prawda ta potwierdziła się w całej rozciągłości po zjednoczeniu Niemiec, kiedy to wzmogły się w Europie obawy przed nadmierną potęgą nowej Republiki Federalnej, a nawet w kręgu jej najbliższych sojuszników potwierdzenie nienaruszalności granicy na Odrze i Nysie i rezygnację z mitu istnienia Niemiec w granicach z 1937 roku uznano za warunek sine qua zgody na włączenie NRD do RFN...
Ulica Graniczna
Jakie pogranicze? Tu nie ma pogranicza. Pogranicze jest tam, gdzie Niemcy, w Słubicach. Tu była granica kiedyś, ale to było, nie ma...
Dialog z napotkanym rowerzystą koło Pszczewa, raczej niezainteresowanym rozmową, urwał się przy skrzyżowaniu do Trzciela drogą przez Rybojady, tuż przed małym pagórkiem, gdzie znajduje się „napoleońska kapliczka”. Ta kapliczka to była zawszy taka legenda — mówi Karolina Korenda-Gojdź, która od wielu lat zajmuje się przeszłością Pszczewa — ale wszyscy powtarzali, że są tam pochowani żołnierze napoleońscy. Aż w końcu udało się przeprowadzić badania archeologiczne, które potwierdziły pochówek. Miejscowy pasjonat historii, Mateusz Górski, dotarł do jeszcze jednej informacji. Kilka ciał pozbawiono stóp. Okazało się, że była to podobno kara za dezercję, którą wykonywali w tym czasie i rosyjscy Kozacy, i żołnierze napoleońscy. Podobno... Dziś to już nie tylko kapliczka i nie tylko legenda, a „mogiła napoleońska”, choć podobno tak naprawdę nadal nic nie wiadomo, bo analogie naukowe każą sądzić, że to grób żołnierzy rosyjskich. To tak jak w Bledzewie, gdzie figura maryjna upamiętnia mogiłę pochowanych 87 rosyjskich żołnierzy z okresu wojny napoleońskiej. Kilka lat temu w Pszczewie odsłonięto tablicę i odnowiono drewniane figury. „Gazeta Lubuska” napisała o rozwikłanej krwawej zagadce.
Czy coś tu zostało z pogranicza? To pojęcie trochę nieostre, bo każdy definiuje je w zależności od tego, o czym pisze. Jedni widzą granicę przedrozbiorową, inni tę wersalską. A to pogranicze jest pomiędzy... Mam na półce taką książkę „Sztuka pograniczy Rzeczypospolitej.. .”. Z czasem zacząłem się zastanawiać (patrząc na to, co napisano na temat tego pogranicza), o czym w niej nie napisano, bo jak można jedno uznać za ważne, a inne uznać za mniej ważne? No cóż, historia jest taka, jaką chcą widzieć ją piszący, chociaż czy można ująć wszystko, czy wszystko jest historią? Książka Paukszty! Kramsko i Podmokle koło Babimostu! A może ta droga do Trzciela to pogranicze? To w zasadzie taka „droga graniczna”, ale nie przez granicę, tylko wzdłuż granicy. W lewo Polska, po prawej Niemcy: tak ustalono w 1919 roku i tak było do 1939. Zupełnie sztuczna była to granica, bo przecież przed 1920 i jedni, i drudzy mieszkali tu razem, no i Żydzi — dopiero co minąłem cmentarz żydowski w Pszczewie... Ale w Pszczewie są i tacy, którzy nie widzą potrzeby mówienia o tej granicy. Zresztą chyba nie tylko w Pszczewie, bo tu było Królestwo Polskie do 1793 roku, Niemcy czy Prusacy byli tu najeźdźcami w XIX wieku — tak czy tak, chociaż byli tu wcześniej, to w XIX wieku, po rozbiorach, stali się władzą narzuconą. Nie przeszkodziło to jednak wykreować tej grupie wcale pokaźne dziedzictwo. I jest w tym jakaś myśl, że mówienie o tej granicy to być może historyczny rewizjonizm. Trudno nie dostrzegać tego argumentu w oczach rdzennych mieszkańców, zwłaszcza że jest ich tu sporo, w przeciwieństwie do terenów położonych nieco dalej na zachód, gdzie większość to już ludzie napływowi. A teraz po lewej Wielkopolska, po prawej Ziemia Lubuska, no ale Międzyrzecz to przecież też Wielkopolska, tylko ta „odzyskana” w 1945 roku. Jakaś inna? Taka granica. Ale co z tego, skoro mało kto pamięta. Hubert Gołek z Lutola Mokrego — człowiek z pogranicza — tu się urodził. Pamiętam jego opowieść o niemieckiej szkole, niemieckich kolegach i tych, co do Wehrmachtu powołali. Szkoda, że nie zapytałem go o jeszcze inne rzeczy.
Pogranicze to dawne, ale jak dawne, jeszcze to średniowieczne, czy tylko to z 1920 roku? A jednak pogranicze, słupy w lasach, dawne posterunki graniczne - Sterki - po obu stronach, to co po nich zostało, bunkry niemieckie. Chyba poniemieckie, no bo przecież jak powiem niemieckie, to powiedzą, że nie nasze, a one teraz są nasze. Lepiej brzmi poniemieckie, bo już nie niemieckie przynajmniej. A ten schron, tu, przy drodze? To przecież niemiecki, swoją drogą, że jeszcze stoi... Trochę tu się działo... Ale jak Międzyrzecz i Babimost, to i Wschowa, to też pogranicze i dawne i to wojenne... Dużo tego, i Złotów... A Czarnków, Wronki, Zbąszyń, Miedzichowo, Międzychód — to druga strona... No i Trzciel — drogowe przejście graniczne... I tu też postawili żołnierza ze szlabanem, z daleka patrząc, to nawet wygląda, jakby paszport miał sprawdzić, zanim dojedzie się do dworca... Ulica Graniczna w Trzcielu do granicy dawnej prowadzi i nazwa jest sensowna, jak musieli zdjąć tablicę z Armią Czerwoną. Przynajmniej tu nie dali kolejnego Jagiełły. Wszystko jest tu z pogranicza.
„Przyprostyńskie Wesele"
W lutym 2020 roku spotkałem się w Zbąszyniu z Anitą Rucioch-Gołek i Dawidem Andrysem. Oboje realizowali projekty edukacyjne. Anita urodziła się w latach 70. XX wieku, tak jak ja, Dawid jest z pokolenia moich studentów:
Granica? (...) Wiesz, jest rywalizacja ze Zbąszynkiem... Oni są za granicą. - Śmiech. - O Dąbrówce mówią, że to w Niemczech. - Śmiech). - Tam w latach 90. wielu wystąpiło o paszporty niemieckie na fali tych przemian. Ale w sumie, to nikt nie wie, czemu jest taka rywalizacja, czemu nie ma takiej z Babimostem? Przez ten dworzec to ludzie mylą Zbąszynek ze Zbąszyniem. To tam się wysiada, nie tu... Młodsi ludzie w Zbąszyniu to nie bardzo się orientują, że była tu granica. Ostatnio powstał taki projekt, żeby postawić pamiątkowe słupy. Doszło nawet do spotkania w tej sprawie sołtysów lokalnych, władz miasta. Chodzi o to, aby upamiętnić te wydarzenia, ale nie wiemy, co dalej z tym projektem.
Jesteśmy tu na takim rozdrożu, jest ta linia kolejowa, był Abraham Zbąski, ci Żydzi... Mamy tu taki „Bałagan Zbąszyński”... Ale teraz już nie ma tej różnorodności, wojna to ujednoliciła. Do Berlina jest blisko, ten taki „porzundek” Wielkopolski... Widać te mentalne różnice wśród ludzi na Uniwersytecie w Poznaniu — są ludzie z zachodniej Polski i z Lubelszczyzny... To jednak trochę inne światy, ale jesteśmy jednym krajem i narodem. - Anita jako dziecko nie lubiła tej tradycji i wielkopolskich strojów, bo one były nudne. - Chciałam mieć krakowski, taki, wiesz, ze wstążkami, ale dopiero po latach wyjaśniono mi, że strój wielkopolski oddaje bogactwo gospodarza wielkopolskiego i teraz to jest powód do dumy. To nasza tradycja, nasz folklor... Mamy też swoje tradycje. Przyprostyńskie Wesele, tego nie ma już po tamtej stronie dawnej granicy. Różnice są bardzo widoczne, granicy państwowej już nie ma, ale ta mentalna jest i to widać tu, na tych kilku kilometrach...
Wschowa
Jest maj 2017 roku. Za chwilę we Wschowie dyrektor Marta Małkus otworzy wystawę zatytułowaną „Verbum domini manet in aeternum. Wschowski Syjon - centrum wielkopolskiego protestantyzmu”. To jedna z najlepszych wystaw muzealnych w ostatnich latach na tym terenie. Prezentuje zabytki z wielu cennych kolekcji, ale także zabytki ze Wschowy. Zapowiadając ją, dyrektor Marta Małkus mówi Gazecie Lubuskiej:
Emocje są naprawdę ogromne. MZW jeszcze takiej wystawy nie miało. Jest to bardzo duże wydarzenie, nad którym intensywnie pracowaliśmy, niemal bez przerwy — informuje nas szefowa wschowskiej placówki muzealnej. Jednym z najciekawszych eksponatów do obejrzenia na wystawie, będzie najstarsza kronika miasta, której ostatnie zapisy powstały w roku 1617. Została ona wywieziona prawdopodobnie ze Wschowy do Gdańska w XVII wieku. — Teraz, po raz pierwszy od 400 lat zostanie pokazana u nas. Autorem kroniki jest rektor szkoły wschowskiej Caspar Hoffman. Jego syn, który był studentem w Gdańsku, wywiózł ten ciekawy tekst źródłowy, który najpierw trafił do zbiorów prywatnych gdańskiego bibliofila. Ostatecznie znalazł się w bibliotece miejskiej, funkcjonującej w strukturach Polskiej Akademii Nauk w Gdańsku...
Wschowa była miastem na pograniczu, miastem, które za sprawą wybitnych myślicieli protestanckich, takich jak Valerius Herberger, poeta i dramaturg Andreas Gryphius, Samuel Fryderyk Lauterbach i inni, utrzymywało kontakty z Europą Zachodnią. Tuż obok, po drugiej stronie granicy Królestwa Polskiego, był Głogów, stolica księstwa, drugie co do wielkości miasto na Dolnym Śląsku. Powstawały tu szkoły, w Wielkopolsce osiedlili się bracia czescy, byli też pietyści, Żydzi, franciszkanie i jezuici... To autentycznie wielokulturowa Wschowa stała się inspiracją dla Sterny-Wachowiaka. Profesor Tomasz Jaworski napisał w pracy poświęconej mobilności na pograniczu śląsko-łużyckim: Przestrzeń i czas to podstawowe atrybuty życia... Przestrzeń pogranicza - międzyrzeckiego, babimojskiego, wschowskiego — kreowała w różnych okresach wybitne dzieła i wybitnych ludzi. Kreowała też współpracę i konflikty. Obszary te dążyły do centrów, tworząc zarazem „centra odrębne”. Pogranicze nie jest zjawiskiem tylko lokalnym. To my, współcześni badacze tych przestrzeni, uznajemy je za lokalne albo co najwyżej regionalne, za epizody. Dążymy do wpisania ich, a tym samym nie zawsze uświadomionego ukrycia, w czeluściach wielkich procesów, które tu kreowały przecież fenomeny własne. I wtedy okazuje się, że jest to historia mniej ważna, przeszłość, która nie funkcjonuje w podręcznikach szkolnych. Jeszcze gorzej dzieje się, gdy ta przeszłość jest podporządkowywana pod „lustro historii zideologizowanej”, jak mówią niektórzy „lustro Warszawy”.
Pogranicze współczesnej Wielkopolski i Ziemi Lubuskiej to obszar graniczny pod każdym względem. Historycznym, geograficznym, dziś administracyjnym. Pogranicze niemal od zawsze, od wczesnego średniowiecza po wiek XXI. Pogranicze w jakimś stopniu kulturowe, etniczne, jeśli spojrzeć na ludność tego terenu począwszy od średniowiecza. Pogranicze. Jak pisze socjolog Władysław Markiewicz:
granice (także te państwowe) ulegały zawsze mitologizacji. (...) obszary pogranicza stopniowo obrastają w świadomości społecznej — w opowieściach, legendach, wierzeniach (...) w miejsca święte. Oznacza to m.in., że obiektywne kryteria estetyczne pozwalające ocenić uroki i piękno krajobrazu nie odgrywają w istocie rzeczy żadnej roli, są natomiast całkowicie podporządkowane irracjonalnym grupowym wyobrażeniom czy przedstawieniom. Okolice te uchodzą za wyjątkowo piękne, niepowtarzalne w swym uroku po prostu dlatego, że są nasze. Jako takie urastają właśnie do rangi symbolu...
Organizowane przez Martę Małkus, wspólnie z Kamilą Szymańską i stowarzyszeniem Czas A.R.T, badania nad wschowskim i leszczyńskim protestantyzmem zaliczają się pod wieloma względami do najważniejszych na terenie obecnego pogranicza lubusko-wielkopolskiego, znacznie wyprzedzając inicjatywy uniwersyteckie. Nie zabrakło jednak we Wschowie i głosów twierdzących, że badanie protestantyzmu to wskrzeszanie narracji niemieckiej. Tak jakby przeszłości można było przypisać narodowość. Taki „duch” dawnych podziałów. Jakiś czas temu miałem przyjemność wygłosić w Lesznie wykład na temat strat dóbr kultury podczas II wojny światowej. Jeden z uczestników podkreślił w trakcie dyskusji, że właśnie tym tematem warto się zajmować, natomiast przypominanie protestantyzmu w badaniach i na wystawach muzealnych to wykazywanie niemieckości tych ziem, bo przecież Niemcy byli protestantami. Czy konflikty na pewno przeminęły?
Mikrokosmos
W zasadzie można też postawić pytanie o to, gdzie nie było pogranicza w Polsce? Polska w szerszym znaczeniu jest pograniczem - zachód, wschód, Europa Środkowa, Młodsza Europa, Mitteleuropa, Międzymorze, chrześcijaństwo zachodnie, chrześcijaństwo wschodnie, islam (który był niegdyś składową wieloetnicznej Rzeczpospolitej), ale i kościoły: rzymski, unicki, reformacyjny (pogranicze wyznaniowe w węższym znaczeniu). U Olgi Tokarczuk pojawia się podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie... U Sergiusza Sterny-Wachowiaka klimat małych wielkopolskich miasteczek określony jest jako „cynowy raj” - metafora zaczerpnięta z powieści Leonie Ossowski „Das Zinnparadies”. Oniryczny obraz świata dzieciństwa, który zniknął jak po nagłym przebudzeniu z długiego snu. To raj na kształt kresowych cynamonowych sklepów Bruno Schulza, jakże nieprawdopodobnych w swojej barwnej realności. Pogranicze badał również, przez pryzmat fotografii, zbąszyński regionalista i fotograf Wojciech Olejniczak. Analizując szklane negatywy Constantego Sikorskiego, napisał:
Wiadomo, że pogranicza cechują się zawsze bogatszą gamą relacji, sądów, zachowań. Klimat styku żywiołów stwarza świadomość niejednoznaczności życia i zasad przypisanych poszczególnym nacjom. Wielkie powiększenia negatywów Sikorskiego pokazały, że historia jako ideologia różni się od pamięci indywidualnej i lokalnej, ta bowiem często przechowuje nieideologiczny obraz tej przeszłości (...) Fotograf pogranicza nie utrwalał granic (...) Jako człowiek prowadzący działalność usługową nie wprowadzał rozgraniczenia narodowościowego...
Eugeniusz Paukszta, przesiąknięty w dzieciństwie pograniczem na Wileńszczyźnie, widzi teraz w tym pograniczu zmagania i spory Polaków oraz Niemców, ale i „Wszystkie barwy codzienności” polskich osadników w poniemieckiej przestrzeni. Karolina Kuszyk, która w reportażu „Poniemieckie” opisała stosunek polskich osadników do niemieckiej przeszłości, nie dostrzegła jednak, że już Paukszta (którego, nie wiem czy świadomie, zalicza do propagandystów okresu PRL) pisał o kamieniarzu Łyczywku, ponoć kradnącym niemieckie tablice nagrobkowe. Ostatecznie w opowieści niewiele mu udowodniono. Ale Paukszta pisze też o tym, jak to Niemcy na Podlasiu spalili żywcem całą rodzinę Kazimierzowi Łyczywkowi... Ta powieść także powstała na pograniczu, w leśniczówce Liny, między Kargową a Babimostem. Dziś to granica województw lubuskiego i wielkopolskiego... Dawniej mieściła się tutaj pracownia Paukszty, a obecnie izba pamięci poświęcona pisarzowi.
Wspomniany Sterna-Wachowiak, piszący w latach 90. XX wieku, domaga się współpracy wielu kultur i religii obecnych na zachodnich kresach Wielkopolski. I w wielu swoich rozważaniach ma rację. Żąda od historyków innej historii w imię wartości tak oczywistych, że nie trzeba ich wymieniać. Tylko że tymczasem w źródłach kościelnych czytamy, że gdy w XVII wieku przez Międzyrzecz przechodziła procesja z parafii św. Jana, protestanci wylewali na jej uczestników pomyje. Natomiast gdy protestanci chcieli budować swój kościół przy rynku, który płonął kilka razy, to drewno mogli wozić tylko z Bobowicka, bo przy Bramie Frankfurckiej jezuici skutecznie dokuczali zwolennikom doktryny Marcina Lutra. W XVIII wieku, kiedy międzyrzeccy Żydzi stanowili konkurencję dla lokalnych kupców chrześcijańskich, protestanci wspólnie z proboszczem katolickim dopominali się usunięcia ich z miasta. Jednocześnie proboszcz katolicki lokował u Żydów największe sumy, bo mieli dobry procent. I co począć z historią? Jak pisze Sterna-Wachowiak:
Mówimy: Historia... i zaraz sztandary łopocą nad tłumem, z balkonu dobiega gromki głos ministra czy trybuna ludu, od widnokręgu niesie się głos samolotów, zaś ponure draby walą w drzwi i zabierają tam, skąd się rzadko wraca...
W 1725 roku w Międzyrzeczu wybuchł tumult religijny, wywołany przez plebana z Pszczewa, któremu nie spodobało się, że protestanci wybudowali na cmentarzu zbyt okazałą kaplicę, przypominającą kościół. Stanął na czele grupy chłopów z Kuligowa. Napastnicy najpierw zniszczyli cmentarz protestancki, bezczeszcząc również zwłoki, a później udali się pod synagogę. Żydzi jednak zdołali przekupić agresorów stosownymi napitkami, co podkreśla kronikarz Zachert, a dzieła ich rozpędzenia dokonała pani Kalckreuthowa z Bobowicka, która dysponowała nie tylko zbrojnymi, ale i władzą we własnym, protestanckim wtedy, folwarku. Bobowicko miało zresztą starsze tradycje protestanckie. Swoją obecność zaznaczyli tu arianie - bracia polscy, których sprowadził do siebie w XVI wieku Jerzy Nadalewicz Kręski. Ze źródeł historycznych wynika, że obraz koncyliacyjnego pogranicza w okresie staropolskim, który wyrażają portrety trumienne protestanckiej szlachty w strojach polskich Sarmatów, może być tylko elementem szerszej, bardzo złożonej całości. Tadeusz Chrzanowski napisał:
podstawowa cecha charakterystyczna wszelkich pogranicz to dążenie do separacji, a nie do łączenia. Ale byłoby ślepotą przeoczyć fakt, że owe pogranicza mogą spełniać także funkcje pożyteczne i twórcze, a nas — jako obserwujących dzieła ludzkie — interesować będzie w pierwszym rzędzie nie agresja, ale osmoza jako kulturowy czynnik koegzystencji...
Na pograniczach zatem nie tylko współpracowano, ale również, a może przede wszystkim, rywalizowano. Zdarzały się i konflikty; Rywalizacja może być twórcza, konflikty zazwyczaj są destrukcyjne. To rywalizacja napędzała fenomeny i fermenty kulturowe, ale też wywoływała spory, wojny i tumulty. Pogranicza, również te nad Obrą i Gniłą Obrą, dążyły ku centrom, uzależniając się od siebie mimowolnie.
Zanim napisano historię...
Pogląd, że pogranicze nad Obrą wykształciło się u zarania polskiej państwowości może być złudny. Wszak już w okresie przedpaństwowym można było mówić o pograniczu. Bezkresna puszcza i działy wodne miały wpływ na osadnictwo plemienne, które z czasem kształtowało czynniki rozwoju, ale i podboju państwowotwórczego. W X wieku to pogranicze określało podziały plemion Wieleckich i polskich. Nadobrzańska sieć grodowa, zdaniem wielu badaczy, wyznacza zachodni kres Wielkopolski. Adam z Bremy, a za nim Helmoldem, saski dziejopis z XII wieku, widzieli nad środkową Odrą plemię Lubuszan (Leubuzzi). Jest więcej wątpliwości niż przekazów dających pewne przesłanki co do jego istnienia. Jeśli przyjmiemy, że cesarz Otton III i Bolesław Chrobry osadzili eremitów z Pereum w Międzyrzeczu, to bez wątpienia wywnioskujemy, że tu znajduje się skraj państwa Bolesława. To nad Obrą i Paklicą w XI wieku było pogranicze, które zaistniało na kartach dziejów chrześcijańskiej Europy za sprawą Brunona z Kwerfurtu, autora ich żywota, napisanego około 1006-1009 roku, być może w przy-grodowym eremie w Międzyrzeczu. Dalej na zachód zamieszkiwali pogańscy Wieleci i Lucice. Zapewne właśnie tędy przybył do Polski biskup praski i misjonarz Prusów, Wojciech Sławnikowic i być może to tutaj ad mestris locum, albo jak chce Thietmar z Merseburga: quae Mezerici dicitur, powstał pierwszy klasztor na ziemiach polskich. Krótko po śmierci Ottona zaczęła się kolejna rywalizacja. Tędy, przez Krosno, Międzyrzecz, ciągnęły wojska Henryka II do Poznania. Ale z opisów Brunona i Thietmara można się również dowiedzieć, że pogranicze to określała trudna do przebycia puszcza. Zarazem właśnie tędy, z Krosna Odrzańskiego przez grody w Międzyrzeczu, Pszczewie, biegła droga z Magdeburga do Poznania. To była droga łącząca wówczas cywilizację zachodnią, „postantyczną” z „młodszą Europą”.
Pogranicze, o którym mowa, na przełomie X i XI wieku „wykuwano” z dziejów. Zapewne jest starsze, ale dopiero wtedy pojawiło się w źródłach. I właśnie te nader dyskusyjne przekazy o strukturze osadniczej niniejszych obszarów we wczesnym średniowieczu, pozostają wiarygodne, w odniesieniu do ich pogranicznego charakteru. Tak też kształtowało się wczesne państwo polskie, które choć wprawdzie w pierwszych wiekach swojego istnienia opierało się o Odrę, a może nawet Sprewę, gdy uwzględnimy biskupstwo lubuskie z Lubuszem — dziś niewielkim miasteczkiem nad Odrą w powiecie Märkisch-Oderland, to już w kolejnych wiekach swoją granicą dotykało Obry i położonej nieco dalej na zachód Wysoczyzny Lubuskiej. Zarazem w miejscu dawnych polskich posiadłości od 1249 roku rozwijała się Nowa Marchia: twór uznawany w polskiej historiografii za główny przyczółek niemieckiej ekspansji na wschodzie, a w historiografii niemieckiej za obszar broniący przed naporem polskim. Wieczna rywalizacja.
Od XIII do XV wieku trwał na tym pograniczu intensywny rozwój osadnictwa miejskiego i wiejskiego. Niekiedy powstawały zupełnie nowe osady, ale były też takie, które zreorganizowano w oparciu o nowe wzorce prawne i gospodarcze. Proces ów spowodował pojawienie się ludności etnicznie niemieckiej na tych terenach. Również wówczas powstał trzon sieci osadniczej, czytelnej do dziś. Wtórne lokacje w XVII-XVIII wieku nie zmieniły już tak znacząco oblicza etnicznego, jednak to wtedy powstały dwumiasta takie jak Nowy Trzciel. Podobne osady tkackie założono w Babimoście i Wschowie. Powstały też Szlichtingowa (Schlichtinkowo, Schlichtingsheim) czy Kargowa (Unruhstadt), wreszcie Nowy Tomyśl.
W kontekście jeszcze wojennym albo tuż powojennym, w 1945 roku Zygmunt Wojciechowski, założyciel poznańskiego Instytutu Zachodniego, wydał książkę w duchu idei przedwojennego Polskiego Związku Zachodniego, o znamiennym tytule „Polska- -Niemcy: dziesięć wieków zmagania”. Są zatem i ta granica, i Polacy, według Wojciechowskiego, zaporą dla ekspansji niemieckiej, jednak tak ukształtowana w późniejszym średniowieczu granica przetrwała do schyłku Rzeczpospolitej w XVIII wieku. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że przez kilka stuleci była to najspokojniejsza granica I Rzeczpospolitej, nie licząc epizodów, jak spory z królem węgierskim Maciejem Korwinem, którego zagony spaliły Międzyrzecz w 1474 roku, czy z Brandenburgią w 1520 roku, której wojska, spiesząc się na pomoc Krzyżakom, także spaliły Międzyrzecz. Nie można oczywiście pominąć okresów wojny trzydziestoletniej (1618-1648) czy tzw. potopu szwedzkiego (1655-1660). W 1635 roku na dzwonie z klasztoru w Gościkowie-Paradyżu, tuż przy granicy z księstwem głogowskim, gdzie toczyła się wojna, napisano po łacinie: Arma ferant alii et debelant uiribus hostes, Tu patrocinio protage ab hostetuos (Niech jedni niosą broń i walczą, przeciwko wrogom gwałtem, a ty strzeż swoich od wrogiego jarzma).
To tędy ciągnęły rzesze uciekinierów ze Śląska i na Śląsk, zasilając wspomniane nowe miasta w XVII i XVIII wieku. Tędy przemieszczały się zagony armii wojujących i tutaj swoją insurekcję toczył Krzysztof Żegocki, starosta babimojski, który walcząc ze szwedzkim wojactwem, palił przy okazji miasteczka protestanckie, wspierające króla Karola Gustawa. Tak w 1657 roku spłonęły Brojce. Dziś wjeżdżając do Babimostu od strony Nowego Kramska, można zauważyć tablicę informacyjną: Babimost - miasto starosty Krzysztofa Żegockiego... Znajdziemy również w Babimoście ulicę Krzysztofa Żegockiego. Warto podkreślić, że ten Żegocki wcześniej zapraszał protestantów do Babimostu celem założenia nowego osiedla miejskiego. W 1652 roku wystawił specjalny list dla rzemieślników niemieckich - protestantów rzecz jasna, gwarantując im budowę własnego domu modlitwy i protekcję starościńską. W 1981 roku Wiesław Sauter wydał pracę poświęconą Żegockiemu, nazywając go pierwszym partyzantem Rzeczpospolitej... Tak powstają mity... Podobno zasłużony dla Kargowej Krzysztof Unrug, zanim dostał zgodę od króla Jana Kazimierza na lokacje miasteczka w 1661 roku za zasługi wojenne, jak można się dowiedzieć z przywileju, miał według zeznań starosty Żegockiego z XVII wieku, razem ze swoim bratem i Szwedami rabować Wielkopolskę. Jak już Szwedzi się cofali, walczył w obronie Rzeczpospolitej.
Kształt zachodniej granicy Wielkopolski (Królestwa) nie zmieniał się aż do 1793 roku. Był to obszar autentycznie wielokulturowy. Przypisanie go wyłącznie jednej czy drugiej tradycji jest niemożliwe. Tak też do dziś wygląda zachowana tu spuścizna kulturowa z protestanckimi i katolickimi cmentarzami, synagogami i kirkutami, ze złożonym nazewnictwem (choć dziś już zapominanym) i przeszłością zapisaną w wielu posmakach... Tyle że niemal całkowita wymiana ludności w połowie XX wieku (szczególnie po dawnej niemieckiej stronie granicy z lat 1919-1939) spowodowała, że posmaki te nie są już tak czytelne.
Rzeka Gniła Obra, znajdująca swoje źródła w dolinie Paklicy (Dolinie Mgieł — jak chce literatura piękna), na wschód od Paradisus Martis Dei założonego w Gościkowie przez cystersów sprowadzonych z brandenburskiego Lehnin, z nadania wojewody Bronisza w 1234 roku, wyznacza obecnie granice powiatu międzyrzeckiego i świebodzińskiego. W tym samym czasie książę wielkopolski Władysław Odonic nadał cystersom z łużyckiego Dobrilugk ziemię w okolicach Zemska oraz Starego Dworku, co zapoczątkowało proces fundacyjny klasztoru, który ostatecznie swoją siedzibę znalazł w Bledzewie. Jeszcze pod koniec XVIII wieku, po rozbiorach, bledzewscy cystersi zamieścili nad głównym wejściem do kościoła inskrypcję z dedykacją pruskiemu królowi. Dnia 4 lipca 1835 roku władze pruskie, na mocy stosownego rozporządzenia, zlikwidowały klasztor, tak jak wiele innych. W Bledzewie wyburzono kościół i zabudowania klasztorne, znane dziś tylko ze starszej ikonografii. Także z tej przyczyny podkreślano w części powojennej polskiej historiografii fakt niszczenia przez Prusaków polskości, choć tu akurat jest to trochę bardziej złożony problem. Nie można jednak pominąć faktu rozproszenia klasztornego archiwum, biblioteki, paramentów i in. Tymczasem klasztor w Gościkowie-Paradyżu, również zlikwidowany, choć nie wyburzony, stał się dowodem na niemieckość tych ziem dla historiografii niemieckiej sprzed 1945 roku. Cystersi od średniowiecza byli również w Obrze i w Przemęcie, choć w tej ostatniej miejscowości klasztor założono nieco później. W 1738 roku w klasztornym Bledzewie urodził się również Jan Dekert, późniejszy prezydent Warszawy, który zasłynął swoim udziałem w tworzeniu praw mieszczan w Konstytucji 3 Maja, ale i tym, że jako prezydent Warszawy uzyskał tzw. obwołanie marszałkowskie, zezwalające na rugowanie ludności żydowskiej. Zmarł 4 października 1790 roku i został pochowany w warszawskiej katedrze św. Jana.
Sieraków to także pograniczne miasto, przez które przebiegał dawny szlak z Poznania w kierunku Szczecina. To również miasto tranzytowe, nad dawną warciańską drogą wodną. Tu wkład w dziedzictwo miały rody szlacheckie: właściciele miasta oraz bernardyni. Klasztor ufundowała rodzina Opalińskich, która zakupiła dobra sierakowskie od Górków. Opalińscy założyli w mieście także gimnazjum, które współtworzył Jan Amos Komensky, wybitny czeski pedagog, filozof i reformator. W XVIII wieku miasto oraz tutejsze dobra, za sprawą Marii Leszczyńskiej, córki króla Stanisława Leszczyńskiego, żony króla Francji Ludwika XV, stały się dziedzictwem francuskim. Później zostały odsprzedane Henrykowi Bruhlowi: ministrowi króla Polski i Saksonii Augusta III, by jeszcze przed rozbiorami powrócić w polskie władanie za sprawą Łukasza Bnińskiego, który odkupił tę majętność. Dziś o świetności Sierakowa przypominają pobernardyński kościół i zamek Górków, w którym mieści się muzeum.
Granicę na południowy zachód od Starego Dworu i Wyszanowa, według opisu recesu granicznego z 1528 roku, wyznaczał Cadzyerzawy buk i kopce usypane na łąkach, które ciągnęły się po Babimost i dalej. Ale przecież ta granica powstała tu znacznie wcześniej. Gerard Labuda uważa, że idea Odry i Nysy sięga czasów średniowiecznych, zupełnie niezależnie od ustaleń w Jałcie i Poczdamie, a następnie powojennej historiografii. Jakże czytelne są tu dawne podziały historyczne, ale i interpretacje zależne od tych, co akurat pisali historię.
Ta granica się przesuwała (nieznacznie), i zarazem trwała tu, na zachodzie Wielkopolski. Do dziś między Brojcami a Wilenkiem, na mokrych łąkach zachowały się ślady grodziska z okresu kultury prapolskiej. To jeden z tych grodów, które zaliczane są do sieci obronnej Polan, chociaż Niemcy zaliczali go do sieci obronnej plemion germańskich. Dalej na południe znajdował się bród na rzece, zwany Boleniny, również wzmiankowany w źródłach staropolskich. Boleniny były już w starostwie babimojskim, które również stanowiło polskie dobro królewskie. Jak widać, granice nie kształtowały się nagle, lecz w wyniku długich procesów. O znaczeniu tego faktu świadczy granica wersalska, ustalona nieco dalej na wschód od Brójec w 1919 roku. Dziś dawne Boleniny to Boleń koło Rogozińca, ale za Boleniem są rozlewiska Gniłej Obry, bagna, kres... Czuć gdy chodzi się po tych łąkach, że coś się tutaj naturalnie kończy. W okresie staropolskim po drugiej stronie znajdował się Szczaniec, jest tam do dziś, ale wtedy leżał na terenie księstwa głogowskiego.
Polska ekspansja w okresie staropolskim kierowała się na wschód. I choć jest pewnym uproszczeniem stwierdzenie, że to Jagiellonowie rozpoczęli wielką ekspansję wschodnią, to niewątpliwie ten litewski ród książęcy, który w XV i XVI wieku rządził niemal połową Europy Środkowej, interesował się głównie tym kierunkiem. W nauce przyjmuje się niekiedy podział na „ideę jagiellońską” — ukierunkowaną na Europę Środkową i „ideę piastowską” — skierowaną na zachód, ze szczególnym podkreśleniem współpracy z Niemcami. Jak pisze poznański badacz Jacek Kubera, owe idee także dziś określają tendencje polskiej polityki zagranicznej.
Dolina Mgieł
Kres wywoływał lęk, który do dziś przetrwał w podaniach. Lęk to kolejny składnik, kontekst i przeszłość tego pogranicza. Wedle przekazu ludowego w okolicach Brójec, przy wzniesieniu zwanym Górą Strażniczą można spotkać jeźdźca bez głowy. Jest też zatopione miasto w Pszczewie. Są czarownice na wielkiej górze pod Skwierzyną, w kierunku Chełmska. Są strzelcy graniczni na bagnach w Chobienicach. A w Chrośnicy można spotkać starego pokutującego złodzieja. Jeszcze gorzej jest w Czeskich, gdzie i na diabła można się natknąć. Granica to niepokojący kres, który odstrasza. .. Jak napisał Eugeniusz Kurzawa, który opracował i zebrał legendy z Regionu Kozła:
diabłów i czarownic u nas w bród, ale już królów i książąt brak (pojawia się jeden - Mieszko I z Dąbrówką). Podobnie jest ze skarbami, szlachetnymi rycerzami (mamy za to kasztelanów i generała), smoka posiadamy tylko jednego, zresztą wyciągniętego z pieczary niemal siłą...
Robert Rudiak, który dokonał naukowej syntezy tego rodzaju przekazów w regionie lubuskim, wymienił dziesiątki pokutujących złodziei i wisielców, zjawy i mary na pograniczu. I nie brakuje w tym wszystkim przekazów historycznych, gdy pod uwagę weźmiemy dokument z 29 grudnia 1746 roku z zespołu akt miasta Kargowa, w którym starosta generalny wielkopolski Władysław z Szołdr Szołdrski uprasza mości panów, wójtów, burmistrzów i innych, by zwalczali na pograniczu wielkopolsko-śląskim swawolnych ludzi i Hultaiow. Baśnie o rycerzach i władcach zawsze były też narzędziem w rękach ludzi, którzy mieli kreować przeszłość, tę niemiecką i tę polską, wyrażając szczególny stosunek obu nacji do tego samego skrawka ziemi. Eugeniusz Paukszta w zbiorze „Legendy znad Odry”, wydanym w 1968 roku, pisał:
W Pszczewie, w Kramsku, w Podmoklach, w Dąbrówce Wielkopolskiej (...) snują długo w noc opowieści o swej walce z germanizacją, przytaczają baśnie i legendy brzmiące ukochaniem tej ziemi, każdego kamienia na długim paśmie Pogranicza (...) czułe są uszy polskich pisarzy, nie skalany, czysty dociera do nich podźwięk dawnych słowiańskich czy późniejszych ściśle polskich już wierzeń...
Krwawiący wschód
Europa Środkowa była zawsze atrakcyjna, także dla Niemców Mitteleuropa to jedna z idei podtrzymujących tego ducha, choć zawartość znaczeniowa tego pojęcia jest przecież znacznie szersza. W Polsce ukuto pojęcie Międzymorza - każdy miał swoje ambicje... W niemieckiej propagandzie okresu międzywojennego wschód to obszar utracony, obszar, o który trzeba walczyć, „krwawiąca granica”. Wschód był mitem, a granica na wschodzie Niemiec w ciągu kilku zaledwie lat po 1920 roku urosła do rangi politycznej mitologii, niczym Ren, który od wieków miał dzielić Gallów i Germanów. Ren i Wisła — rzeki wynalezione i duchy narodowe — pisze Beata Halicka, określając ich miejsce w polsko-niemieckim czy polskim i niemieckim (?) panteonie narodowym. Granica z Polską dzieliła Germanów i Słowian, ale teraz to Słowianie w tej wykładni mieli zagarnąć od wieków niemieckie ziemie... Gdy przyglądamy się Niemcom weimarskim i nazistowskim po 1933 roku, widzimy, że idea „krwawiącego wschodu” pozostała wspólnym mianownikiem w okresie międzywojennym w Niemczech. Zresztą tuż po podpisaniu rozejmu w Trewirze (16 lutego 1919 roku), który kończył walki powstania wielkopolskiego, 18 lutego 1919 roku takie niemieckie tytuły jak „Deutsche Allgemeine Zeitung” czy „Deutsche Tageszeitung” opublikowały artykuły pod tytułami: „Ein schwarzer Tag” („Czarny dzień”), „Die Ostmarkenschande” („Wstyd Marchii Wschodniej”). Choć różnica po 1933 roku dotyczyła wykreowania, również w pseudonaukowych badaniach, także tych historycznych, „wojny rasowej”, to okres Republiki Weimarskiej po I wojnie światowej cechował się ciągłą rewizją granic z Polską. Sięgano tu do tradycji jeszcze z XVIII i XIX wieku, gdy np. Eduard von Flottwell chwalił się w 1840 roku tym, że upowszechnił w Poznańskiem duchowe i materialne elementy niemieckiego życia. Później byli Bismarck i Hakata. Ale po I wojnie światowej kreowano także nowe mity niemieckiej krzywdy...
Świadczyła o tym nie tylko realizowana przez ówczesne Niemcy polityka zagraniczna, ale również wyraźna zgodność niemieckich stronnictw politycznych przed 1933 rokiem w tej kwestii. Różnice między nimi dotyczyły jedynie wyrazistości w negowaniu istnienia polskiej państwowości. Wykreowana przez nazistów, nie bez obojętności niemieckich środowisk naukowych, koncepcja Lebensraumu zakładała zajęcie ziem Polski, ale bez Polaków i innych zamieszkujących tu narodowości.
Wstęp do memoriału o polskiej mniejszości w rejencji frankfurckiej z 1938 roku (patrz też kolejne rozdziały), który przygotowano na potrzeby przyszłej polityki nazistowskich Niemiec, jak w soczewce skupia przesłanki ówczesnej niemieckiej historiografii:
Granica między tą prowincją (Marchią Graniczną - przyp. autora) a Polską nie przedstawia żadnej etnograficznej linii granicznej i nie uwzględnia w ogóle żadnych wzajemnych związków gospodarczych i kulturalnych. Przy składzie ówczesnej komisji międzysojuszniczej (Anglicy, Francuzi, Amerykanie, Belgowie, Japończycy itd.), nie można się dziwić, że wobec braku prawdziwych neutralnych granic, wytyczono granicę, która szkodzi olbrzymio gospodarstwu i komunikacji. Ta granica przez narodowo-politycznych bojowników zwana „krwawiącą granicą” przerywa dawniejsze ścisłe związki kulturalne i polityczne, i to zawsze w ten sposób, że część niemiecka najwięcej z tego powodu cierpi. 14 linii kolejowych przeciętych jest przez tę granicę, z tego 9 stało się nieczynne, czyli 5 tylko pozostało w ruchu. Przecina ona w Starej Marchii ogółem 29 sztucznych traktów, 13 głównych dróg i 240 dróg mniejszych, z których obecnie wiele jako ślepe uliczki stało się bezwartościowymi. Rozrywa ona w 7 powiatach 77 gmin, oddziela miasta od dworca kolejowego i przepoławia prastare posiadłości włościańskie. Walka o granice wyciska również swe piętno na historii powiatów Międzyrzecz, Skwierzyna i Sulechów-Świebodzin-Babimost. (...) Nie ma okresu, który by nie był przepełniony zmaganiami obu narodów o posiadanie tego kraju. Tak Polacy i Niemcy z tytułu swych ofiar we krwi i mieniu zarówno podnosili roszczenia o posiadanie tych obszarów. W latach po dyktacie wersalskim powstał spór naukowy o to, kim była autochtoniczna ludność naszego wschodu, to znaczy, do jakiego pnia językowego i narodowego należeli pramieszkańcy, do Germanów czy do Słowian. Rozstrzygającą rzeczą dla tej walki narodowościowej jest wprawdzie przede wszystkim dzisiejszy skład ludności, ale Germaninowi nie jest trudno również naukowo wywieźć swoje starsze roszczenia do tego obszaru. Ziemia ta, o którą tyle toczono sporów, stanowi obszar osadniczy germański. Wandalowie, Burgundowie i Ilirowie weszli w posiadanie tego kraju i włączyli go do obszaru kultury germańskiej. W latach siedemdziesiątych naszej ery obszar ten wskutek wędrówki szczepów germańskich na zachód, został prawie zupełnie ogołocony. Wtargnęły tu szczepy słowiańskie, ale mimo to pozostała reszta ludności germańskiej utrzymywała się uparcie przy dziedzictwie przodków. Cała historia niemieckiego wschodu wykazuje w ogóle ciekawe zmiany w skłonności do wędrówek na wschód i zachód. Tak więc w 13 wieku utrwalił się znowu kierunek z zachodu na wschód i stawił czoło inwazji słowiańskiej. W roku 1234 założony został przez zakon cystersów klasztor w Gościkowic (Paradyżu); za tym nastąpiło zakładanie miast przez mnichów i rzemieślników. Ci nadali niemieckim dążeniom kulturowym znowu silny wyraz. Klasztory były także wielokrotnie pośrednikami dla napływu i osadnictwa niemieckich włościan. (...) Miasta otrzymały prawo magdeburskie i w Magdeburgu szukano rady w wątpliwych kwestiach prawnych, a nie w polskich sądach. W omawianej części Marchii Granicznej zmieniła się sytuacja szybko przez mianowicie polskiego szlachcica Opata w Paradyżu. Polska żąda władzy i zarozumiałe dążenia Rzymu usiłowały świadomie zniszczyć miejsca niemieckiej pracy i kultury. Dokładnie tak samo jak dzisiaj wtargnął wówczas element słowiańsko-polski i zdobył trwałe oparcie przy poparciu kościoła rzymskiego. Klasztor w Gościkowic, swego czasu placówka niemieckości, stał się punktem wyjściowym polskich i rzymskich celów imperialistycznych i w tym charakterze utrzymuje się także w czasach nowszych.
W drugim rozbiorze Polski w roku 1793 Marchia Graniczna przypada znowu Niemcom. Jeszcze jest tu Niemiec w mniejszości. Wielu spośród nieżonatych męskich przybyszów z południowych Niemiec bierze sobie polskie kobiety za żony i już dla kościoła rzymskiego otwiera się znowu nowe pole działalności. Razem z tymi niemieckimi osadnikami wkrada się również
Żyd i staje się szybko powszechną plagą kraju. I tak miasto Pszczew w powiecie międzyrzeckim jeszcze przez kilku dziesiątkami lat było typowym miastem żydowskim. Po okresie napoleońskim niemieckie życie kulturalne wyciska swe piętno na wszystkich dziedzinach życia. Polacy powoli ustępują, ale bardzo szybko znowu zaczynają zbierać się i zbroić do walki narodowościowej. Znalazło to swój wyraz w polskim powstaniu z roku 1848, prowadzone było przez katolickich duchownych, ale szybko wygasło. W tym roku polskiego powstania powstał interesujący plan podziału prowincji poznańskiej na dwie części - zachodnią część z ludnością czysto niemiecką, a wschodnia z ludnością narodowo mieszaną miała otrzymać autonomię. Wyszło nawet w tej kwestii odpowiednie rozporządzenie rady ministrów, ale żadna cześć nie była zadowolona — prowincja poznańska pozostała polska, tak jak była przedtem. W drugiej połowie XIX wieku niemczyzna straciła więcej ziemi, niż jej zyskała. Polacy posuwali się przede wszystkim coraz dalej na zachód, tak że i dzisiaj obszary graniczne całej prowincji a z nią i rejencji frankfurckiej, wykazują jeszcze polskich mieszkańców, chociaż w mniejszej liczbie. Po przegranej wojnie światowej rozpoczęła się między Polską a Niemcami na nowo walka o granicę. Polacy oświadczyli wówczas, że dopiero po konferencji wersalskiej powezmą odpowiednie postanowienia. Przedstawiciele ugodowców w rządzie berlińskim dali się oszukać i przeszkolić nawet w utworzeniu skutecznej straży granicznej, której domagała się niemiecka ludność. Polacy w ten sposób mogli w spokoju przygotować swoje powstania. (...) Obszary zamieszkałe przeważnie przez ludność polską dostały się szybko w polskie ręce. Zajęto także czysto niemieckie obszary, na których znajdowali się polscy imigranci, polski ruch powstańczy zatrzymany został dopiero w okolicach z czysto niemiecką ludnością i zwartym niemieckim zapleczem...
(Fragmenty tekstu źródłowego pochodzą z maszynopisu z tłumaczeniem, który zachował się w zbiorach Muzeum w Zbąszyniu. Dokument pisany jest na niemieckiej maszynie, brakuje w nim polskich znaków diakrytycznych. Znaki diakrytyczne w przytoczonym fragmencie zostały uzupełnione przez autora w celu ułatwienia odbioru czytelnikom).
*
Niezależnie od zmian politycznych u schyłku XVIII wieku w tej części Europy i włączenia interesujących obszarów na ponad 120 lat w struktury państwa pruskiego i niemieckiego, świadomość owej granicy przetrwała po obu stronach i obie strony swoje prawa wywodziły z tych samych pobudek i nierzadko tych samych „miejsc pamięci”. Należy podkreślić, że współcześnie nie pamięta się już raczej granicy przedrozbiorowej, w przeciwieństwie do granicy z okresu międzywojennego. Ta świadomość nie jest może znacząca i wyraźnie zarysowana w codziennym postrzeganiu przeszłości, ale tu i ówdzie pozostawiła po sobie ślady. Wydarzenia obu wojen światowych są ciągle żywe w pamięci historycznej tych terenów, zwłaszcza że obszar granicy międzywojennej zamieszkuje sporo ludności nazwanej po wojnie autochtoniczną (współcześnie częściej rodzimą). Pamięć o tej granicy podkreślały świętowane ostatnio rocznice związane z odzyskaniem niepodległości. Obchody te na omawianym pograniczu miały jednak charakter lokalny, gdyż przy organizacji uroczystości centralnych po raz kolejny nie dostrzeżono znaczenia zachodniego pogranicza Wielkopolski jako nieodłącznego elementu polskiej niepodległości. Jak różne są sposoby odniesienia do niepodległości w Pszczewie i Warszawie... I nie chodzi tu bynajmniej o parady wojskowe.
W 1918 roku odbudowywano państwo polskie. Na przełomie 1918 i 1919 roku powstańcy wielkopolscy dążyli do granicy przedrozbiorowej. W 1919 roku przeciwko tej granicy protestowali niemieccy mieszkańcy powiatu międzyrzeckiego, pisząc petycję, w której sprzeciwiali się włączeniu miasta do, jak to nazwali, Warschauer Republik (patrz też niżej). Zanim jednak stanęli naprzeciwko siebie, walczyli ramię w ramię na frontach wielkiej wojny. Uwagę zwracają dane dotyczące poległych w okresie I wojny światowej w Silnej Nowej. Byli to Polacy i Niemcy. Liczby obejmują od kilku do kilkunastu mężczyzn rocznie. Zapisy nie oddają stanu według poszczególnych lat. Z danych wynika, że brali udział w walkach na niemal wszystkich frontach. Pojawiają się zatem Francja (Verdun), Belgia, Rosja, Karpaty i Galicja. Najbardziej lakoniczny charakter ma opis roku 1918, natomiast rok 1919 przedstawiono w kronice dopiero w roku 1920. Okres ten obejmuje również zobrazowanie sytuacji związanej z powstaniem nowej granicy państwowej.
Tymczasem w Międzyrzeczu również zapowiadano niepodległość, jak w Świętnie. Tyle tylko, że w Świętnie niepodległość ogłoszono... Niemiecka administracja w Wielkopolsce uważnie śledziła poczynania Polaków jesienią 1918 roku. Jednym z takich działań było monitorowanie prasy w Wielkopolsce. W tym celu dokonywano tłumaczeń artykułów dotyczących napięcia między Polakami a Niemcami. Zbiory tych tłumaczeń na język niemiecki zachowały się w zasobie Archiwum Państwowego w Poznaniu. O czym donosiła prasa w tym czasie? Obok różnorodnych spraw politycznych o charakterze ogólnym chętnie zwracano uwagę na działania polskich nauczycieli, wprowadzanie języka polskiego do szkół, polskie kazania w kościołach. Dnia 10 grudnia 1918 roku w „Dzienniku Poznańskim” (nr 283) informowano o hasłach wygłoszonych w niewielkich Panowicach, w powiecie międzyrzeckim, podczas zebrania tamtejszych Polaków (?). Miało się pojawić hasło, że zebrani tu żądają przyłączenia całego powiatu międzyrzeckiego do Polski. Dnia 15 grudnia 1918 roku w „Kurierze Poznańskim” (nr 288) komentowano poczynania Niemców w powiecie międzyrzeckim, odnosząc się do ich wystąpień antypolskich, i zarazem słabość tamtejszych Polaków. Przy czym warto podkreślić, że akurat tutaj tych Polaków było realnie niewielu. No ale w Poznaniu pamiętano, że to też była przedrozbiorowa Wielkopolska.
Republika międzyrzecka
„Przewrót w dzielnicy naszej! Republika międzyrzecka”
Z Międzyrzecza donoszą nam: wszystkie powiaty poznańskie ruszają się do życia narodowego, jeno Polacy w powiecie międzyrzeckim milczą, a właśnie tu należałoby urządzać jak najliczniejsze wiece, oświecać zahukany lud na roli. Mamy tu kilku inteligentów i posiedzicieli Polaków, ale jakoś ani się sami zabrali do pracy ani też nie wezwali innych do pracy. Niemcy tymczasem jak na początku wojny udają, że ich napadnięto, wszczynają hałasy i agitację i to nawet po domach polskich. Jest to najwidoczniejszy element, zwolennicy pruskiego systemu, który ich tu nasłał aby obławiali się kosztem ludu polskiego. Nie dziw, że uśmiecha się im nowy porządek, który znosi przywileje. Po strąceniu cesarza miejscowy proboszcz w najbliższą niedzielę po kazaniu kazał się ludziom modlić, aby Bóg cesarza przywrócił na tron! Podpory główne starego pruskiego systemu urządziły w Międzyrzeczu wiec w dniu 1 grudnia. Przemawiali tam sami urzędnicy, m.in. nauczyciel gimnazjalny Laskowski, Prusak zda-je się z Inowrocławia pochodzący. Jako główny mówca wystąpił inspektor szkolny, Dr Eymler, który oświadczył, że gdyby Polacy zaradzali przyłączenia Poznańskiego do Republiki Warszawskiej, wówczas 8 zachodnich powiatów zwołałoby sejm osobny i ogłosiłoby swą niepodległość, potem pertraktowałoby osobno z Berlinem, Warszawą i koalicją. A wiec republika międzyrzecka! Takie pomysły rodzą się w ptasich mózgach pruskich pedagogów. Tak oni komentują Wilsona. Dr. Eymler powinien był stary rząd pruski wysłać za morze, aby ogłaszał w Milwaukee w Stanach Zjedn. lub w brazylijskich osadach niemieckich militaryzm na zasadach Wilsona. Spotkałoby go tam przyjęcie. My piszemy się na komentarz francuski, wedle którego z Alzacji i Lotaryngii wydalają każdego, którego ojciec tam się nie urodził. Wprawdzie gwałt na Polsce przez rozbiór popełniony jest starszej daty, ale nigdy nie przedawniony. To oświadczyła koalicja. Obejmiemy więc na powrót swe prawa. Gwałtem i przymusem wypędzeni rodacy powrócą do kraju, gdzie obierzemy sobie zaufanych urzędników. Kto zaś prawa swe opierał na przywilejach, bezprawiach i hufcach niemieckich, ten zniknie aż mu drewniaki z pięt opadną, gdy usłyszy syreny okrętów wiozących pułki Hallera do Gdańska...
*
Ten i wiele innych tekstów z polskiej prasy, tłumaczonych teraz na język niemiecki przez pruskich urzędników, pokazuje jak bardzo zaognieniu i napięciu ulegała sytuacja. W prasie polskiej często wówczas informowano o wrogiej postawie niemieckiego Grenzschutzu w stosunku do Polaków Jednoczenie podobne poczynania w tym okresie ukazują bardzo dużą pewność Polaków i wyraźne obawy Niemców z Wielkopolski wobec nadmiernego wzrostu polskiej świadomości już nie tylko narodowej, ale też państwowej. Nie da się jednak pominąć faktu, że polskie koncepcje zakładające próby określenia terytorium przyszłego państwa, nim doszło do działań realnych, w niewielkim stopniu uwzględniały obszar zachodniej Wielkopolski, bazując na polskim żywiole zaboru rosyjskiego. Dopiero koncepcje Narodowej Demokracji i sam przebieg wypadków już w 1918 i 1919 roku spowodowały, że Wielkopolska została realnie włączona w proces odbudowy kraju. W 1918 roku, w wydanej pod pseudonimem Mściwój Łahoda w Warszawie pracy pt. „Zachodnia Granica Polski”, pojawiła się nawet odważna inicjatywa Bolesława Jakimiaka (1865-1942), zakładająca polską granicę na Odrze i Nysie. Była to idea wówczas całkowicie nierealna, doprowadzona do skutku dopiero po 1945 roku, w zupełnie innych warunkach, ale odzwierciedlająca zmiany w perspektywie ówczesnej polskiej myśli zachodniej. Sam Jakimiak domagał się dogodnych warunków obrony dla zachodniej słowiańszczyzny. Jakże symetryczne były te hasła po obu stronach granicy. Ale być może właśnie to opóźnienie zrywu państwowego i w jakimś stopniu osamotnienie Poznania wobec poczynań Piłsudskiego, zwłaszcza na wschodzie, spowodowały, że zdominowane jednak przez ludność niemiecką przedrozbiorowe pogranicze polskie na zachodzie nie stało się udziałem nowej Polski.
Świętno
W obliczu wojny, rewolucji w Niemczech i ruchów narodowych w Wielkopolsce, niewielkie Świętno — jakby wbrew zapowiedziom „Kuriera Poznańskiego” dotyczącym Międzyrzecza - zamieszkane przez Niemców i Polaków, miejscowość położona pomiędzy Wolsztynem i Sławą, za sprawą pastora Emila Gustawa Hege manna (1864-1946), pochodzącego z Trląga w okolicach Mogilna, ogłosiło niepodległość jako wolne państwo... Freistaat Schwenten. Hegemann liczył na wsparcie oddziałów z głogowskiego garnizonu, obawiał się wkroczenia Polaków. Gdy okazało się, że tego wsparcia nie uzyskał, ogłosił — korzystając z zasady samostanowienia narodów - powstanie wolnego państwa. Lokalne biuro parafialne wydawało wizy wjazdowe, ministrem wojny został leśniczy Karl Teske, a ministrem spraw wewnętrznych sołtys Heinrich Drescher.
Do Świętna prowadzi wąska asfaltowa droga z Kargowej, 16 kilometrów przez las nad jeziorem Wilcze. Można dojechać też z Wolsztyna, tu jest lepsza droga do Nowej Soli, ale ta przez las jest ciekawsza... Współczesne Świętno to raczej senna, choć niemała wieś, przy nieczynnej linii kolejowej z Nowej Soli do Wolsztyna. W okresie międzywojennym tutejsza stacja stała się dworcem granicznym, a w zasadzie końcowym. Dalej na północ było już Kębłowo, w Polsce. Okazały szkieletowy kościół z murowaną wieżą, szkoła, kilka ciekawych budynków z początku XX wieku. Szukając w miejscowości śladów tego państwa, znalazłem tylko niewielki hotel, który nosi nazwę „Willa Republika”. Napotkany rozmówca w Świętnie chętnie wdał się w dialog. Jak mówi: owszem ta nasuwa to odniesienie do historii wsi, ale tu, w Świętnie, nikt tego nie celebruje. To historia niemiecka, a w okolicy jest sporo autochtonów Polaków... Świętno jest terasy w Polsce...