Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rok 1997 dla wrocławian zawsze będzie rokiem pamiętnym – niestety, głównie z przykrego powodu. Ponad dwadzieścia lat temu miała miejsce tak zwana ,,Powódź tysiąclecia”, która nawiedziła południową i zachodnią Polskę, zabijając ponad setkę osób. Można powiedzieć, że pamięć o tych tragicznych wydarzeniach nie umarła, a najlepszym tego dowodem jest żywotność owego tematu w literaturze.
,,Powodzianka” Barbary Rejek to książka, gdzie powódź staje się punktem wyjścia do opowiedzenia niezwykłej historii. Dzieli się ona na dwie części: ,,Powodziankę” i ,,Skrzydlatą”. W pierwszej z nich czytelnik poznaje Katarzynę – młodą dziewczynę zakochaną we Wrocławiu i kulturze japońskiej. Jej życie diametralnie się zmienia, gdy spotyka na swojej drodze nieznajomego, Edwarda. Jak to się skończy i do czego doprowadzi oboje bohaterów? Wątek dziewczyny i tajemniczego mężczyzny przeplatany jest innymi. Mamy tu również obrazek z życia Johna i Moniki, fragmenty Biblii i odniesienia intertekstualne. To czyni książkę niezwykłą i niecodzienną. Niestandardowość ,,Powodzianki” jest dużym plusem: podczas lektury czytelnik musi się w nią zaangażować, czytać aktywnie. Barbarze Rejek udało się stworzyć dzieło hybrydyczne, ale na wskroś oryginalne i przedstawiające wciąż żywy temat powodzi tysiąclecia w zupełnie nowym świetle.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 98
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Barbara Rejek „Powodzianka”
Copyright © by Barbara Rejek, 2018
Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie
może być reprodukowana, powielana i udostępniana w
jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt okładki: Robert Rumak
Zdjęcie okładki: © Beata Stypuła
Korekta: Marianna Umerle, Robert Olejnik
Skład: Agnieszka Marzol
ISBN: 978-83-8119-272-9
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706
http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]
Pozwól się zdobyć, pozwól się uwieść, ukochana moja,
pieścić Cię będę promieniami słońca, całował i głaskał Twoje oblicze,
będę gładził Twoje włosy ciepłym wiatrem, moja miłości!
Ty twarz wystaw na olśnienie i blask. Zamknij oczy i odpocznij...
Jam Twój Czech Boguchwał!
„Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj! Zostaw, kochanie, te żarna, teraz ja pokręcę...”[1]
Pozwól się zdobyć, pozwól się uwieść, ukochana moja,
pieścić Cię będę promieniami słońca, całował i głaskał Twoje oblicze,
będę gładził Twoje włosy ciepłym wiatrem, moja miłości!
Ty twarz wystaw na olśnienie i blask. Zamknij oczy i odpocznij...
Jam Twój Czech Boguchwał!
„Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj! Zostaw, kochanie, te żarna, teraz ja pokręcę...”
Był czwarty lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku. John i Monica wstali wcześnie, by postawić siebie i dom w stan gotowości na popołudniowe przyjście przyjaciół. Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się, czy rozpocząć czynności przygotowawcze od umycia grilla, czy też wyłożenia zestawu fajerwerków i dekoracji patriotycznych. Kobieta pochylała się nad kubkiem porannej kawy i czytała wcześniej przygotowaną listę rzeczy do zrobienia w Dniu Niepodległości. Do południa musiała wykonać punkty od pierwszego do piątego, co oznaczało, że najbliższe godziny miała spędzić na gotowaniu w kuchni, i – jak na porządną Amerykankę przystało – ściśle się trzymać planu, jakby bez tego nic nie funkcjonowało w życiu rodzinnym jak należy. Przykładem było kręcenie się jej męża z góry na dół, który, pomimo próśb i błagań, listy swej nie sporządził. Na szczęście w jej harmonogramie dnia punkty osiem i dziewięć brzmiały: „Pomóc Johnowi”, z dorysowaną uśmiechniętą buzią. W razie natknięcia się na zapis żony, sam John mógł interpretować to w sposób dowolny.
– Kochanie, czy nalać ci kawy? – zapytała Monica, gdy mężczyzna zbiegał schodami z sypialni.
– John, czego ty szukasz? Wszystko jest wystawione w ogrodzie! Zaniosłam tam potrzebne rzeczy już przedwczoraj.
– Musiałem się przebrać w szorty. Nie będę mył grilla w dresie, a zresztą już strasznie grzeje. Dobrze, napiję się kawy i chętnie zjem na szybko płatki kukurydziane, choć nie wiem, jak się wyrobię z tym wszystkim do południa.
– Proszę, i kawa, i płatki dla ciebie, mój ty dzielny rycerzu! – Monica położyła śniadanie na stole i pocałowała męża. – Dasz radę, wierzę w ciebie! Ja też zabieram się za własną bitwę przy garach. Zapraszam na szybki lunch na dwunastą, zbiórka przy stole – z uśmiechem powiedziała kobieta i zaczęła czytać na głos swoją listę.
„Punkt 1. Doprawić mięso na hamburgery – sposób tradycyjny, przepis od Ann – zeszyt zielony, strona numer szesnaście. Potrzebne składniki: mięso mielone, czosnek, cebula, jajka – miska zielona w lodówce, plus przyprawy i bułka tarta w szafce.
Punkt 2. Surówka Coleslaw – kupiona, w lodówce, przełożyć do szklanego naczynia.
Punkt 3. Cupcakes – kupione, w szafce, udekorować, wbić w nie flagi amerykańskie z szafki.
Punkt 4. Sałatka ziemniaczana – ziemniaki pokrojone w lodówce, dodać majonez i przyprawy.
Punkt 5. Przygotować talerz dodatków do hamburgerów: pokroić cebulę, pomidory, ser żółty, przygotować pieczywo.
Punkt 6. Wystawić do ogrodu potrzebne papierowe talerzyki, kubki, sztućce, serwetki plus napoje – przygotowane w niebieskim pudle w holu.
Punkt 7. Lunch – odgrzać pizzę.
Punkt 8. Pomóc Johnowi – sprawdzić, czy grill jest dobrze umyty.
Punkt 9. Pomóc Johnowi – poprawić dekoracje.
Punkt 10. Kąpiel i relaks, ubieranie i malowanie.
Czwarta po południu: Gości witanie i Dnia Niepodległości świętowanie!”
Takie to ci amerykańskie życie. Amerykańska opera mydlana. Im więcej mydła się sprzeda drogiej pani domu, tym i ułuda dalej się kręcić będzie, że tu wszystkiego pod dostatkiem i nigdy niczego nie zabraknie, i takie wszystko piękne i kolorowe, i że wolność, i najlepsza we wszechświecie organizacja. Im więcej mydła się sprzeda, tym więcej kremu do rąk potrzeba! Sielanka amerykańska, nie tam polska zajebka i kierat.
– Jest czwarty lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku. Skończyłam studia! I co dalej? Chyba muszę zacząć szukać pracy i własnego mieszkania? Nie, nie chcę o tym myśleć, należą mi się teraz wakacje. Pracy będę szukać od sierpnia, teraz odpoczynek i wolność. W końcu po tylu latach nauki nie muszę zarywać nocy i dni, bo trzeba coś skończyć, bo trzeba coś zaliczyć. Mam ochotę się upić! Mam ochotę pić przez miesiąc! Później znajdę pracę i wreszcie wyprowadzę się od rodziców. A potem znajdę jakiegoś męża, ale to może koło trzydziestki. Teraz wolność, wolność, wolność! Niech trwa! Mam dwadzieścia dwa lata i świat należy do mnie. Amerykanie świętują dziś swój Dzień Niepodległości, a ja dziś się obroniłam, ludzie! Co prawda to tylko licencjat... Co ja mówię, to aż licencjat! Posiadam wykształcenie wyższe. Chociaż dziś pozwólcie mi z wyższością spoglądać na ten świat i, przepraszam, na was wszystkich. Dziś chodzę po tym mieście na wysokich obcasach, dziś Wrocław leży u mych stóp!
Ot, doskonały to pomysł obejrzeć dziś Wrocław z góry, z wieży katedralnej. Dawno tam nie byłam. W szpilkach? A jakżeby mogło być inaczej! Ukochane miasto prowadź, dziś szalejmy, tylko ty i ja! Daję ci się porwać, kochanku mój, rozpieszczaj mnie, należy mi się chwila rozkoszy za lata ciężkiej harówki!
– Jeden bilet na wieżę!
– No, droga pani, własnym oczom nie wierzę. W takich bucikach na wieżę? Nóżki sobie księżniczka połamie! Ale nasz klient, nasz pan! Według rozkazu najjaśniejszej pani w szpileczkach – pół żartem, pół serio mruczał pod nosem stary bileciarz. – A księżniczka tak sama? No, chyba księciu się zjawi, skoro panna tak się wystroiła i poświęca dla chłopa? Poczeka pani, to książę na rękach nosić będzie, by się buciczki na połamały!
– Nie dla chłopa, a dla siebie. Egzamin z życia dziś zdałam, więc się wystroiłam i świętuję, drogi panie. Księcia nie ma i niepotrzebny mi on, by się na wysokich obcasach utrzymać i nóg nie połamać! Jam księżniczka niezależna, studia właśnie skończyłam. Bez pomocy chłopa dałam radę z tym, to dam radę i z resztą życia! – niby żartem, ale stanowczo odpowiedziała Katarzyna na zaczepki starca.
– Gratuluję, gratuluję młoda damo i życzę samych przepięknych widoków z wieży na Wrocław i życie! Choć nie zawsze z góry widać to, co najlepsze i potrzebne, ale jeszcze się tego panienka nauczy! – mrugnął starszy pan i otworzył drzwi na wieżę. – I jak za mocno zawieje, to poręczy się trzymać. Jakieś oparcie trzeba mieć. Nie puszczać się, jak wieje, bo się jeszcze młoda panna zachwieje i przewróci, nóżki zadrapie i będzie bolało! A jak wieje, to najlepiej wracać do środka, bo jeszcze zawieje, a z takiego zawiania to i gorsze co się przypałętać może, droga panno!
– Rozumiem, ale pozwoli pan, że sama będę decydować, co dla mnie dobre, a co nie. Nie chcę być niemiła, proszę pana, ale dziś to dla mnie dzień szczególny i chcę się nim nacieszyć bez względu na to, czy wiać będzie, czy nie! – jeszcze z uśmiechem, ale już z małą irytacją w głosie odpowiedziała dziewczyna.
– Dobrze, już dobrze, zostawiam królewnę samą. Ja tylko tak po dobroci kilku porad chciałem udzielić, ale wiem, że wy młodzi starych nie słuchacie. A i dobrze, wasze życie, wasze błędy i rozczarowania, wasze wiatry i wzdychania, i zawiania... Powodzenia, śliczna dziewczyno! – zakończył bileciarz, zamykając drzwi za Katarzyną.
– W końcu jesteśmy sami, mój ukochany, młody, stary Wrocławiu. Strzelaj szampana! Za mój sukces! Nasze zdrowie! Ot, złączyło nas życie. Urodziłam się w tobie, moje cudne miasto, i umrzeć pewnie mi tu przyjdzie. A teraz starzeć się będę przy tobie, kochany, choć ty to już staruszek niesłychany, mój ukochany dziadunio! No, to teraz wdech, wydech i cieszyć się tobą! Oj, widok olśniewający! Niech no spojrzę ci prosto w oczy, miasto moje, kochanku mój, całego cię dziś wzrokiem przeszyję! Dobrze mi tu z tobą, tak blisko, zanurzyć się w twoje ramiona, budynki, mosty, parki, drzewa i Odrę! Oto błękit oczu twoich przecudny! „O piękna, dobra rzeko!”, czy jakoś tam, jak śpiewa Bukowina. Jak przyjemnie jest wpatrywać się w ten kolor i marzyć, i marzyć, i odpoczywać... Och, Wrocławiu, mój anielski, Odro boska, czarujcie mnie i szumcie, że to wszystko dla mnie, że to wszystko moje, i że tak szczęśliwa będę na zawsze!
Katarzyna stała na wieży upojona widokiem miasta, wiatrem we włosach, a przed wszystkim myślami o tym, że już nie musi udowadniać sobie i innym, że coś znaczy, że i ona coś osiągnęła, choćby mały tytuł naukowy, który otworzy jej wrota do przecudnej przyszłości z dobrze płatną pracą... A przynajmniej tytuł, który dobrze się będzie prezentował na jej pierwszym Curriculum Vitae. Tak, jej pierwszym, bo do tej pory nie podejmowała żadnej pracy, gdyż, po pierwsze: nie miała na to czasu, a po drugie: nie było takiej potrzeby.
– Zamykam to, co było, a przede mną tabula rasa, nowe, przejrzyste niebo, jak w tej chwili! – wyszeptała do siebie dziewczyna z lekkim uśmiechem. Po tym rozłożyła ręce, wyobrażając sobie, że jest ptakiem, szybującym po niebie i rozkoszującym się wszystkimi widokami Wrocławia.
– Cudowne to nasze miasto, nieprawdaż? – męski głos sprowadził młodą marzycielkę na ziemię. – Przepraszam, że przeszkodziłem w rozmyślaniach. Mówiłem ,,Dzień dobry“, ale chyba pani nie usłyszała.
Kobieta spuściła głowę, bardzo speszona i wymamrotała:
– Dzień dobry… i do widzenia! – Dalej patrząc w dół zaczęła kroczyć w stronę drzwi, zawstydzona i zła, że jej świętowanie zostało przerwane w najlepszym momencie.
– Proszę nie odchodzić! Naprawdę panią przepraszam, ale zauroczył mnie widok pani zauroczonej Wrocławiem! Najmocniej przepraszam, jeśli panią uraziłem, nie chciałem być złośliwy! – błagalnym głosem mówił nieznajomy, przytrzymując przy tym drzwi tak, by Katarzyna nie mogła ich otworzyć. – Proszę zostać!
– Co pan tak przeprasza? Z Kanady pan przyjechał, czy co? – dość niesympatycznym głosem odpowiedziała dziewczyna i powróciła na swoje miejsce. Ponownie zamknęła oczy i rozłożyła ręce. – Ponoć Kanadyjczycy non stop przepraszają za to, że żyją, a ja, proszę pana, właśnie zaczynam żyć i przepraszać za to nie będę! I panu też to doradzam! A teraz pozwoli pan, że będę przeżywać moją radość życia w samotności i ciszy!
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Z lekkim uśmiechem przyglądał się młodej kobiecie.
– Ja i Wrocław na zawsze niezniszczalni! – powiedziała Katarzyna już pogodnym głosem, otworzywszy oczy. – A kolega skąd? Z Kanady?
– A skąd! Ja stąd! To znaczy od niedawna wrocławianin.
– No dobrze, niech będzie! Ulubione wrocławskie miejsce kolegi to...?
– No właśnie ta wieża. Myślałem, że moja, bo ja tu jestem prawie codziennie, a pani wcześniej nie widziałem.
– Wieża to własność nas wszystkich. No dobrze, skoro twoja ulubiona, niech już będzie twoja. Ale wizyt swoich nie zamierzam zapowiadać i jak mnie najdzie ochota, to przyjdę nieproszona.
– Obecność pani zawsze będzie tu mile widziana, droga pani. Czy o imię spytać mogę? – wyciągnąwszy dłoń do dziewczyny, mężczyzna przedstawił się. Jestem Edward. Do usług wielmożnej pani, zawsze gdy w moje progi zawita! – Ścisnął jej dłoń i z honorem skłonił głowę, niczym gentleman z dwudziestolecia międzywojennego.
– Katarzyna. Nie mylić z Kasią, proszę, bo tego nie znoszę! – Odwzajemniła jego uścisk i wykonała tak zwany krzyżowy ukłon dziewczęcy. – No, proszę, a jednak się zaczęło. Inni już przede mną głowy chylą, a jeszcze nic takiego nie dokonałam! Cudnie! Niech trwa ta chwila! – zaszczebiotała i wykonała dwa obroty. – Przetańczyć chcę swoje życie! Jest przepięknie i dziękuję ci, Edwardzie Nieznajomy, że pojawiłeś się dzisiaj na tej wieży!
– A widzisz, życie nie raz cię jeszcze zaskoczy. Ludzie i zdarzenia, które najpierw wydają się nam niepotrzebne oraz nieprzyjemne, okazują się cenne. I tak jest na odwrót, niestety. Nie przekreślaj dnia o jego świcie! Jak mawiają mądrzy!
– Raczej: „Nie chwal dnia przed zachodem słońca”, ale twoja wersja bardziej mi się podoba!
– Moja babcia tak powiadała, a to mądra kobieta była! Dzięki niej szukam tego, co dobre w każdym dniu! I dzięki temu poznałem ciebie, piękna Katarzyno. Miło było, naprawdę, ale już będę uciekał, bo obowiązki wzywają.
– No, teraz uciekasz, jak już cię polubiłam? Przyjemnie się tak z tobą rozmawia na tej wysokości miasta. Nawet zwykłe przysłowia zyskują tutaj patosu. Ale skoro musisz iść, to widocznie musisz. Nie zatrzymuję cię, mój rycerzu z wrocławskiej wieży katedralnej. Może się jeszcze tu kiedyś spotkamy, Edwardzie Nieznajomy? – Katarzyna spojrzała zagadkowym wzrokiem na już znajomego nieznajomego.
– Być może, urocza Katarzyno, jak Bóg pozwoli, jak los da. Choć czasem spotka się niektórych ludzi tylko po to, by zamienić z nimi zdanie lub dwa. Sukcesów życzę w tańcu i życiu. Pozostań tak piękna jak dziś, by innych zachwycać, jak mnie oczarowałaś. Pamiętaj: ty i Wrocław jesteście niezniszczalni! – powiedział to mężczyzna, już po drugiej stronie drzwi wieży.
Została sama z jego ostatnim zdaniem. Z jego głosem, zawieszonym w powietrzu, na stu metrach wysokości wrocławskiej. Została sama, nie wiedząc do końca, czy zdarzenia sprzed dziesięciu minut naprawdę wydarzyły się w jej życiu, czy też były raczej tworem wyobraźni i nadmiaru emocji. Może to były tylko halucynacje głosowo-wzrokowo-słuchowe. Szkoda, że tylko takie, a nie jeszcze smakowo-węchowe, bo wtedy świat urojony byłby jak najbardziej rzeczywisty. Na wszelki wypadek wciągnęła powietrze nosem, by sprawdzić, czy został jakiś zapach po jej rycerzu i delikatnie oblizała wargi, które również mogły być dowodem na jego istnienie. Ale nie, nie czuła jego śladów na swoich ustach ani nie czuła woni jego feromonów. Nawet nie była pewna, jak wyglądał, czy był szatynem czy brunetem, gdyż na czole miał czapkę z daszkiem. Jedyne, co zapamiętała, to błękit jego oczu, które idealnie pasowały do niebieskiego koloru wrocławskiego nieba. I jego głos! Ten głos był najbardziej realny!
Bez względu jednak na prawdziwość sytuacji, miło było spotkać kogoś przyjaznego w tak ważnym dniu, bez względu na to, czy ten ktoś istniał w świecie realnym, czy tylko w jej głowie. Dyplom, wieża i Edward Nieznajomy wystarczyły na cały ten świąteczny dzień. Było wzniośle, pięknie, uroczyście. Wróciła do domu, zasnęła przy dźwiękach „Sielanki o domu”.
Padało od rana. Katarzyna wstała dosyć późno, nikogo nie było już w domu. Na stole kuchennym widniała kartka z napisem: „Gratulacje córeczko!”, a pod nią jej ulubione wedlowskie ptasie mleczko.
– Mam dyplom w kieszeni, a nie mam miłości. Czy w życiu zawsze chodzi o to, czego nie mamy? Przecież jeszcze wczoraj wydawało mi się, że mam wszystko, co najważniejsze na tym bożym świecie. A może mam, tylko jakiś głupi facet, udający księcia, próbował mi to wczoraj ukraść? Może widział moje szczęście i z zazdrości chciał je zniszczyć? Ale przecież nie chciał, cieszył się ze mną. Matko! Co za ponury poranek! Muszę odpędzić od siebie te czarne myśli. To wszystko przez ten deszcz! Widział kto? - początek lipca, ja gotowa na wakacje, a tu pada! Każdego, by chandra dopadła! – wzruszyła ramionami i nastawiła wodę na herbatę, bo jakże inaczej mogła rozpocząć ten dzień, jak nie od filiżanki ulubionego eliksiru.
– Jest mocna herbata i czekoladki. Czegóż chcieć więcej od życia? Śniadanie godne księżniczki – wciągnęła miłą woń czekoladek po ich otwarciu. – I moja herbatka! Przyjaciółeczka moja, zawsze jest przy mnie, gdy jej potrzebuję! O, jak piękny znowu jest świat! I niech deszcz pada, wystukuje marsz zwycięstwa dla mnie! Kap, kap, kap… Jak piękny jest świat – wystukiwała rytm wraz z deszczem, delektując się swym przesłodkim posiłkiem.
– Moje życie jest teraz słodkie i tak już zostanie na zawsze. Jak powiedział Edward Nieznajomy: ja i Wrocław jesteśmy niezniszczalni. Dzień dobry, moje cudne miasto! Niech tam sobie pada, nam i tak nic to nie przeszkadza. Żaden deszczyk mały czy wielka ulewa nas nie wystraszy i nie pokona! – W radosnym uniesieniu rozmawiała sama ze sobą. – Proszę, oto artykuł dla mnie:
[1] Księga henrykowska, właśc. Liber fundationis claustri sanctae Mariae Virginis in Heinrichow (Księga założenia klasztoru świętej Marii Dziewicy w Henrykowie).
Wydawnictwo Psychoskok