Praga - Tadeusz Wodzicki - ebook

Praga ebook

Tadeusz Wodzicki

0,0

Opis

Wspomnienia cichego bohatera zapomnianego strajku robotniczego

Tadeusz Wodzicki zabiera Czytelników w sentymentalną podróż na warszawską Pragę, do czasów okupacji niemieckiej i okresu PRL-u. Przybliża codzienne życie mieszkańców stolicy, dzieli się wspomnieniami z lat dziecięcych oraz odsłania kulisy swojej pracy, której komunistyczna władza zdecydowanie nie sprzyjała.

Jako aktywny członek związków zawodowych opisuje też mniej znane epizody strajku robotniczego, o których mało kto dziś pamięta. Solidarność to przecież nie tylko Gdańsk i Lech Wałęsa – w całym kraju miały miejsce mniejsze oraz większe protesty, niosące nadzieję i zagrzewające do walki o lepsze jutro… Opowieści takie jak ta pozwalają wskrzesić wspomnienia o cichych bohaterach, którzy współtworzyli najnowszą historię Polski.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 118

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tadeusz Wodzicki

Praga

Moim wnukom

CZĘŚĆ PIERWSZA

PRAGA PÓŁNOC

Praga została moją dzielnicą na początku października 1939 roku, kiedy podczas nalotu niemieckich samolotów na Warszawę w drugiej połowie września tegoż roku dom moich rodziców na Okęciu został zniszczony. Wtedy z sześciomiesięcznym dzieckiem, po kilkunastu dniach przebywania u mojej ciotki, przenieśli się na peryferia Pragi. Było to jednopokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze, w jednopiętrowym domu zbudowanym wzdłuż końcowego fragmentu ulicy Stalowej; z kuchnią na węgiel i wspólnym kranem z bieżącą wodą i zlewem dla wszystkich mieszkańców piętra. Ubikacja znajdowała się na podwórku w murowanej przybudówce. Okno w naszym mieszkaniu wychodziło na pętlę tramwajową i nasyp magistrali kolejowej do Gdańska.

Przed wojną ten dom był przeznaczony na mieszkanie tymczasowe dla pracowników fabryk zlokalizowanych w jego pobliżu. W czasie wojny i niemieckiej okupacji, a także w późniejszych latach, stał się miejscem schronienia dla mieszkańców Warszawy. Po wojnie nowe władze stolicy wysiedliły rodzinę emerytowanego majora Wojska Polskiego z czteropokojowego mieszkania na dolnym Mokotowie do dwupokojowego w naszym domu. Hotel Praga i pętla tramwajowa były ostatnimi obiektami po tej stronie ulicy Stalowej.

Za pętlą tramwajową znajdowały się tereny należące do Polskich Kolei Państwowych. Pięćdziesiąt metrów od hotelu, na obszarze podległym PKP, po drugiej stronie ulicy Stalowej stał parterowy budynek dworca kolejki wąskotorowej do Radzymina. Obok niego był jeszcze końcowy fragment bocznicy kolejowej z dworca Warszawa Wileńska. Całą przeciwną stronę naszego domu zajmowała fasada zakładu, nazywanego zbrojownią z racji produkcji dla wojska. To pierwsza fabryka w pobliżu naszego domu. Drugą była fabryka cukierków Twardowskiego, wybudowana dwie posesje przed naszym domem, a trzecią fabryka mydła Szychta, która ciągnęła się od skrzyżowania z ulicą Strzelecką, równoległą do ulicy Stalowej, aż do końca Szwedzkiej. Przemysłowego charakteru tego fragmentu Stalowej, którego początek wyznaczała czteropiętrowa, narożna kamienica na skrzyżowaniu z ulicą Szwedzką, z apteką pana Błaszkiewicza na parterze, a koniec teren należący do PKP, dopełniał warsztat kowalski. Był to parterowy budynek wybudowany w głębi podwórka z dużym placem dla konnych wozów. Od skrzyżowania zaczynała się handlowa Stalowa z dwoma masarniami, konkurującymi z firmowymi sklepami, z doskonałą jakością wędlin i różnorodnością gatunków mięsa, oraz ze sklepami z różnych branż, dużą liczbą warsztatów rzemieślniczych i własnym bazarem, na którym można było kupić nie tylko świeże warzywa i owoce, ale też ryby. Dla mnie największą atrakcją była cukiernia pana Dynowskiego, na parterze sąsiedniej kamienicy, której brama prowadziła na bazar.

Najbardziej reprezentacyjna część ulicy Stalowej zaczynała się od skrzyżowania z ulicą Inżynierską, na którym na początku południowej strony ulicy, na skrzyżowaniu z ulicą 11 listopada, wybudowano nowocześnie zaprojektowaną kamienicę, będącą prawdziwą ozdobą tej części Stalowej, charakteryzującą się zwartą zabudową z mieszkaniami wyposażonymi w media obowiązujące w dzisiejszym budownictwie mieszkaniowym. Na teren posesji naszego domu w przemysłowej części Stalowej można było wjechać przez szeroką bramę, zamkniętą przez cały dzień i otwieraną przez dozorcę tylko w razie potrzeby. Mieszkańcy wchodzili na teren posesji przez furtkę, zamykaną każdego dnia o godzinie dwudziestej trzeciej i otwieraną o szóstej rano. Przy niej zainstalowano też dzwonek do dozorcy. Od bramy w głąb naszego podwórka prowadziła szeroka szutrowa aleja do bliźniaczego jednopiętrowego budynku, z takim samym jak nasz szpiczastym dachem i trzema klatkami schodowymi, wybudowanego prostopadle do pobliskiej ulicy Strzeleckiej. Cała pierwsza kondygnacja była przeznaczona na salę widowiskową, co różniło ten budynek od domu, w którym mieszkałem. Do wnętrza sali wchodziło się przez środkową klatkę schodową. Od bramy aż do ulicy Strzeleckiej, od budynków na sąsiednich posesjach, biegł mur z czerwonej cegły. Na Strzeleckiej łączył się z dwumetrowym murem z białej cegły, który na końcu ulicy biegł wzdłuż pętli tramwajowej i wyznaczał teren naszego podwórka aż do granicy terenu należącego do hotelu Praga.

Od strony podwórka, po drugiej stronie alei szutrowej, rosła duża, rozłożysta lipa i wysoka na dwa piętra akacja. Oba drzewa w okresie kwitnienia napełniały podwórko naszego domu wonią kwiatów, która zachęcała mieszkańców do spędzania czasu w takie letnie popołudnie na dworze, na rozmowach z sąsiadami. Było tam też miejsce na mały ogródek, w którym co roku sadzono kwiaty, ich zapach i kolory umilały nam życie. Na końcu ogródka rosły cztery krzaki agrestu, owoce były przeznaczone dla dzieci naszego domu. Na obrzeżach podwórka urządziliśmy boisko do gry w piłkę nożną, na którym graliśmy mecze z chłopakami z innych domów. Z okna naszego mieszkania mogłem obserwować przejazd pociągów wojskowych oraz zwykłych towarowych, przewożących węgiel i inne towary w dwóch kierunkach.

Powoli zawiązywały się dobre sąsiedzkie relacje pomiędzy sąsiadami, których tak samo jak moją rodzinę wojna wygnała z dawnych pieleszy i zmusiła do życia w znacznie trudniejszych warunkach. Mieszkańcy naszego domu dość szybko zintegrowali się ze sobą i jak zaszła taka potrzeba, to pomagali sobie w rozwiązywaniu wielu trudnych spraw, których w czasie niemieckiej okupacji i powojennych czasach nie brakowało.

Moje najwcześniejsze wspomnienie z czasu drugiej wojny światowej dotyczą całodziennej wizyty z matką na lewym brzegu Wisły. Mamie zależało na tym, abym swojej wiedzy o Warszawie nie ograniczał do ulic w pobliżu naszego domu, ale poznał piękno stolicy, którą nazywano Paryżem północy, i zabrała mnie na spacer po mieście. Pojechaliśmy tramwajem do ulicy Marszałkowskiej, która mimo wojny zachwycała bogactwem wystaw, przeszliśmy przez Ogród Saski pod kolumnadę Pałacu Saskiego, aby po krótkiej modlitwie za poległych za Ojczyznę przy Grobie Nieznanego Żołnierza odbyć spacer po Krakowskim Przedmieściu, a następnie tramwajem pojechać do domu.

Z czasów niemieckiej okupacji zachowałem w pamięci także dwa wydarzenia, w których doświadczyłem zagrożenia życia. W pierwszym przypadku nie doszło do żadnego tragicznego incydentu. Dowódca niemieckiego patrolu wsiadł razem z dwoma żołnierzami do tramwaju, w którym z ojcem przewoziliśmy broń do naprawy. Mężczyzna był tak zainteresowany sprawdzeniem dokumentów, że nie zwracał uwagi na skórzaną torbę, którą przed wejściem niemieckiego patrolu tata wsunął pod ławkę. W drugim przypadku byłem bezpośrednio narażony na utratę życia. Stałem wtedy przy oknie nie po to, aby przyglądać się przejeżdżającemu pociągowi z ciężkim sprzętem wojskowym, po torach widocznych z okna naszego mieszkania, tylko z powodu aluminiowej miski, którą matka postawiła na parapecie i z której po kryjomu wyjadałem marmoladę z buraków. Kiedy niemiecki żołnierz pilnujący ładunku na wagonie towarowym jadącego pociągu zobaczył moją głowę wystającą znad parapetu, wystrzelił w moim kierunku całą serię pocisków. Gdyby podczas tego wystrzału podniósł lufę karabinu tylko o milimetr, to by mnie zabił.

W pierwszym przypadku nie było takiego dużego zagrożenia utraty mojego życia. Ojciec zabrał mnie ze sobą tylko po to, aby moja obecność odwracała uwagę od torby z bronią przewożoną do naprawy. Był rusznikarzem w praskim zgrupowaniu Armii Krajowej. Zwykle po próbnych strzelaniach w podwarszawskich lasach miał więcej broni do naprawy. Zabierał ją z wyznaczonych punktów odbioru broni i przewoził do swojego zakonspirowanego warsztatu. Odbiór odbył się bez problemów i jak wsiedliśmy do tramwaju, wydawało nam się, że nasza akcja zakończy się bez emocji. Ale kiedy tramwaj skręcił z Targowej w Wileńską, motorniczy odwrócił się nagle w kierunku pasażerów i krzyknął, że budy stoją w pobliżu przystanku przy ulicy Inżynierskiej. Podczas niemieckiej okupacji nazywano tak wojskowe samochody ciężarowe, których ładownia była zakrytą plandeką. Niemcy przewozili nimi złapanych na mieście ludzi do więzienia na Pawiaku. Potem motorniczy zmniejszył prędkość tramwaju tak, aby wszyscy pasażerowie mogli go bezpiecznie opuścić. Ojciec nie obawiał się łapanek na mieście, bo był pracownikiem zakładów Boscha i dostał od dyrekcji dokument, który go chronił przed takim przypadkowym aresztowaniem na mieście. Kiedy tramwaj dojechał do przystanku, zostaliśmy sami. Ojciec tylko wsunął głębiej pod ławkę swoją torbę i spokojnie czekał na to, co się wydarzy. Po chwili do tramwaju wszedł trzyosobowy patrol niemieckich żołnierzy. Od razu podeszli do nas i dowódca zażądał dowodu. Tata podał mu swój dowód osobisty razem z dokumentem wydanym przez dyrekcję zakładów Boscha. Niemiec sprawdził je i zwrócił ojcu bez słowa, a potem razem z żołnierzami wysiadł z tramwaju. Matka, kiedy dowiedziała się od ojca, na jakie niebezpieczeństwo mnie naraził, zabroniła mu zabierać mnie ze sobą na przewóz broni.

W drugim przypadku życie zawdzięczam Bożej Opatrzności. Pierwsza kula wystrzelona przez niemieckiego żołnierza w moim kierunku trafiła w sam rant aluminiowej miski i zmieniła kierunek, aby utkwić w suficie nad oknem. Pozostałe zostawiły ślady w ścianie naszego domu. Nie byłem świadomy tego, co się wydarzyło. Usłyszałem tylko suchy trzask i miska z marmoladą podskoczyła wysoko, a potem spadła na podłogę. Ojciec natychmiast powalił mnie na podłogę i z niepokojem na twarzy sprawdzał, czy nie zostałem ranny. Pokazując mi ślad kuli na milimetrowym rancie miski i dziurę w suficie nad oknem, wyjaśnił mi całą grozę tego zdarzenia.

Kolejny raz śmierć zajrzała mi w oczy na początku listopada 1991 roku, kiedy samotnie wyruszyłem fiatem 125p z komputerem PC na wystawę przemysłową do Moskwy, aby wypromować oprogramowanie stworzone w mojej firmie. Tym razem sam doprowadziłem do takiego niebezpiecznego wypadku. Zgubiła mnie nadmierna pewność siebie, która w przypadku niebezpiecznych warunków na drodze rzadko kiedy kończy się tak szczęśliwie. Kiedy wyjeżdżałem z Warszawy, temperatura była powyżej zera i padał drobny deszcz. Warunki pogodowe uległy gwałtownej zmianie po przekroczeniu granicy z Białorusią. Temperatura spadła o kilka stopni poniżej zera i zaczął padać gęsty śnieg. Musiałem ograniczyć prędkość samochodu do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, bo widoczność na drodze znacznie się pogorszyła, a wycieraczki z trudem radziły sobie z gęstym śniegiem. Nagle zaczęła mnie wyprzedzać długa kolumna samochodów ciężarowych, pędząca z prędkością ponad stu kilometrów na godzinę. Kiedy wyprzedził mnie ostatni pojazd, musiałem zjechać na pobocze, bo cały samochód miałem oblepiony grubą skorupą błota zmieszanego z brudnym i mokrym śniegiem, a przednią szybę pokrywała taka warstwa brudu, że wycieraczki nie mogły sobie z tym poradzić i trzeba było go z przedniej szyby zeskrobać. Po drugiej takiej samej i równie bolesnej lekcji, jaką dostałem od kolejnej mijającej mnie z takim samym piskiem klaksonów kolumny samochodów ciężarowych, postanowiłem już nie dawać się wyprzedzić następnej. Mimo trudnych warunków zwiększyłem prędkość samochodu do stu dwudziestu kilometrów na godzinę i z duszą na ramieniu około dwudziestej udało mi się szczęśliwie dojechać do hotelu pod Mińskiem.

Spotkała mnie tam kolejna przykra niespodzianka. W motelu nie było wolnych pokoi, a nawet miejsc do spania w pokojach wieloosobowych. Butelką wódki Wyborowej udało mi się oddalić perspektywę noclegu w samochodzie. Mogłem spędzić noc na kanapie, ale nawet na krótką drzemkę mi nie pozwalano, bo gdy tylko na krótką chwilę zmęczony zamknąłem oczy, to prawie natychmiast recepcjonista przypominał mi o tym, że w recepcji można tylko przebywać, a nie spać. Kiedy nie zauważył, że przysypiam, wyręczali go spóźnieni goście, zaciekawieni moją obecnością o takiej porze na kanapie w recepcji.

Nad ranem udało mi się zdrzemnąć na kilka godzin. O siódmej rano zjadłem śniadanie i wyruszyłem w dalszą drogę w kierunku Moskwy. Postanowiłem na noc zatrzymać się w Smoleńsku, aby odespać zarwaną noc, pojechać do Katynia i pomodlić się przed pomnikiem polskich oficerów zamordowanych z rozkazu Stalina w katyńskim lesie w kwietniu 1940 roku. Po wyjeździe z Mińska ruch na drodze był znacznie mniejszy, a pogoda pozwalała na jazdę z prędkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę.

Na drodze do Moskwy spotkała mnie kolejna niespodzianka. Nie wiedziałem, że w Związku Sowieckim obowiązywało ograniczenie prędkości do stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Zamiast radarów do pomiaru prędkości, wzdłuż drogi zbudowano stałe posterunki milicji, oddalone od siebie o kilkadziesiąt kilometrów, i na podstawie czasu pokonania odcinka drogi od jednego punktu do drugiego ustalono prędkość samochodu. A w przypadku samochodu na zagranicznych tablicach rejestracyjnych sprawdzano, czy jedzie zgodnie z trasą przejazdu. Za przekraczanie prędkości ukarano mnie kilkoma mandatami, za które musiałem zapłacić na przejściu granicznym w powrotnej drodze do Polski.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się również:

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
CZĘŚĆ PIERWSZA
PRAGA PÓŁNOC
CZĘŚĆ DRUGA
PRAGA POŁUDNIE
CZĘŚĆ TRZECIA
NIEKONIECZNIE CZARNY DRAMAT

Praga

ISBN: 978-83-8373-022-6

© Tadeusz Wodzicki i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Marta Grochowska

KOREKTA: Konrad Witkowski

OKŁADKA: Grzegorz Araszewski

FOTO: rawpixel.com

domena publiczna

archiuwm autora

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek