Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Alan Rickman, Prawdziwie, do szaleństwa. Dzienniki
Przeł. Maria Jaszczurowska
Przedmowa Emma Thompson
Alan Rickman – jeden z najpopularniejszych aktorów swojego pokolenia, niestrudzony działacz polityczny, zapalony podróżnik, oddany przyjaciel. Podbił serca milionów widzów na całym świecie rolami w takich filmach jak Szklana pułapka, Rozważna i romantyczna czy Harry Potter.
Kunszt Rickmana nie ograniczał się do występów na scenie i na ekranie. Aktor równie znakomicie władał piórem, był błyskotliwym, spostrzegawczym i dowcipnym obserwatorem. W Dziennikach, które obejmują okres od 1993 do 2015 roku, zabiera nas na plany filmowe i za teatralne kulisy, opisuje swoją warsztatową kuchnię, dzieli się anegdotami, zabawnymi historiami i emocjami, w które obfituje praca aktora.
Pisze szczerze i otwarcie o swoim życiu zawodowym i prywatnym, o podróżach, pasjach, przyjaźniach. Lektura tej książki to jak słuchanie Rickmana rozmawiającego z bliskim przyjacielem.
Przedmowę do Dzienników napisała Emma Thompson – wieloletnia przyjaciółka aktora.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 786
Przedmowa
Dni, które nastąpiły zaraz po śmierci Alana, były niezwykłe przede wszystkim dlatego, że nagle mnóstwo aktorów, poetów, muzyków, dramatopisarzy i reżyserów postanowiło wyrazić wdzięczność za pomoc, jaką od niego otrzymali.
Nie znam chyba nikogo innego z show-biznesu, kto wspierałby tylu utalentowanych artystów, a nawet bezbłędnie dostrzegał talent u ludzi na długo przed tym, gdy stali się sławni. Wiele osób mówiło później, że zabrakło im odwagi, by podziękować mu osobiście. Bali się do niego odezwać.
I ze wszystkich sprzeczności, jakie łączył w sobie mój cudowny przyjaciel, ta okazała się chyba największa: był niesamowicie pomocny i wspierający, a zarazem pełen rezerwy.
Z tym że, oczywiście, wcale nie trzymał się na dystans. Przez cały czas był aż do bólu obecny. Wydawał się nieprzenikniony, ale była to tylko część pancerza ochronnego, jaki zdecydował się przywdziać. Każdy, kto jednak odważył się do niego podejść, by mu podziękować lub po prostu o coś zapytać, spotykał się z niezwykle życzliwym powitaniem, o które nie posądziłby go nikt, kto go nie znał. Nie był też nieporuszony. Ani trochę. Ja sama potrafiłam go wyprowadzić z równowagi jak nikt inny, a kiedy już pozwalał dojść do głosu emocjom, nie oszczędzał mnie i za każdym razem wychodziło mi to na dobre.
Był życzliwy, ale też trudny. Niebezpieczny i komiczny. Seksowny i androginiczny. Męski, choć w osobliwy sposób. Pełen temperamentu, ale i ospały. Wybredny i prosty. Tę listę mogłabym ciągnąć w nieskończoność. I jestem pewna, że nie tylko ja.
Miał w sobie coś z wiekowego mędrca – a gdyby miał więcej pewności siebie i był w jakimkolwiek stopniu podatny na zepsucie, prawdopodobnie założyłby nową religię. Zawsze podziwiałam też jego genialny gust, począwszy od parówek, a kończąc na meblach i wystroju wnętrz.
Nie miał sobie równych, jeśli chodzi o wielkoduszność – znajdował czas dla każdego. Niejednokrotnie zastanawiałam się, czy kiedykolwiek śpi albo ma chwilę dla siebie.
Mało kto podejrzewałby Alana o zdolność do figlarności, ale kiedy coś go naprawdę rozbawiło, był jak chochlik. Powstrzymywał się przez jakiś czas, pozwalając, by rozbawienie w nim narastało, a potem pochylał się, odwracał gwałtownie, a jego usta rozciągały się w figlarnym grymasie, po którym czasem następowała salwa szaleńczego śmiechu. Miałam wtedy wrażenie, że zaskakuje sam siebie. A moją życiową misją stało się prowokowanie takich sytuacji.
Pamiętam, że Imelda Staunton omal go nie zabiła opowieścią o mojej matce i niefortunnym incydencie z haszyszem w roli głównej. Nigdy przedtem ani potem nie widziałam, by tak się śmiał. Wyglądał wtedy trochę jak Sfinks, który ma łaskotki.
Któregoś razu podczas Wigilii powiesiłam w domu gałązkę jemioły. Stałam sobie pod nią, aż tu nagle odwracam się i widzę, że w moją stronę idzie Alan. Zadowolona i pełna nadziei uniosłam twarz w jego kierunku. Uśmiechnął się i podszedł bliżej. Wydęłam usta. Pochylił się nade mną i w tej samej chwili zauważyłam w nim gwałtowną zmianę. W oczach pojawił się błysk, a nozdrza zaczęły mu drgać. Uniósł rękę i wyrwał mi z brody pojedynczy długi włosek. „Au”, jęknęłam. „To początki całkiem przyzwoicie zapowiadającej się brody”, odparł, wręczając mi wyrwany włos, po czym odszedł.
I taki właśnie był Alan. Nigdy nie wiadomo było, czy szykować się na pocałunek, czy na wstrząs, ale na jedno i drugie czekało się z niecierpliwością.
Problem ze śmiercią polega na tym, że potem nie ma już na co czekać. Zostaje tylko to, co już było – ale i za to jestem do głębi wdzięczna, choć teraz jest to głębia rozpaczy.
Ostatnią rzeczą, jaką zrobiliśmy razem, była wymiana wtyczki w lampie w szpitalu. Wyglądało to dokładnie tak samo jak wszystkie inne wspólne przedsięwzięcia. Najpierw ja spróbowałam – Alan powiedział, żebym to zrobiła inaczej – posłuchałam, ale jego sposób też nie działał, więc sam się tym zajął. Zniecierpliwiłam się i zabrałam mu wtyczkę, żeby spróbować jeszcze raz, ale wciąż coś nie grało. Oboje się zdenerwowaliśmy, a potem Alan cierpliwie rozłożył wtyczkę na części pierwsze, a następnie umieścił przewód we właściwym otworze. A ja przykręciłam śrubkę. Narzekaliśmy przy tym, że to taka koronkowa robota. A na koniec napiliśmy się herbaty. Zajęło nam to co najmniej pół godziny. Po wszystkim powiedział: „Jak to dobrze, że nie zostałem elektrykiem”.
Wciąż jestem zrozpaczona, że już go z nami nie ma, ale w tych dziennikach zachowało się bardzo wiele z tego, co zapamiętałam – jego cudowny charakter, o którym pisałam wcześniej, życzliwość, chęć i umiejętność wspierania innych, krytyczne i bystre oko, inteligencja i humor.
Dobrze było mieć go w swojej drużynie – w życiu, w sztuce i w polityce. Ufałam mu bezgranicznie.
A przede wszystkim był niezwykłym, wyjątkowym człowiekiem i drugiego takiego nie będzie.
Emma Thompson
Wstęp
Miłośnicy dużego ekranu po raz pierwszy mieli okazję oglądać Alana Rickmana w 1988 roku, w filmie akcji pod tytułem Szklana pułapka. W wieku czterdziestu dwóch lat jak na hollywoodzkie standardy był już dinozaurem, a w tym filmie obsadzono go w roli Hansa Grubera, niemieckiego terrorysty, który opanował jeden z biurowców w Los Angeles, a obecnych w nim ludzi wziął jako zakładników. Wydawałoby się, że to nic szczególnego. Nikt nie spodziewał się wiele po tym filmie, a zdania krytyków były – przynajmniej na początku – podzielone. Nijak nie zaszkodziło to jednak samej produkcji, która z dnia na dzień zyskiwała coraz większe grono fanów. Bruce Willis grał policjanta, który miał stawić czoła Gruberowi. Wkrótce na całym świecie mówiono już, że utalentowany pan Rickman wybija się na pierwszy plan ze swoją nonszalancką interpretacją czarnego charakteru. Pochwałom nie było końca.
Jeden z nowojorskich krytyków napisał później, że Gruber „lubi eleganckie garnitury, czytuje czasopisma i przekręca cytaty z Plutarcha. Nikt dotąd nie strzelał z karabinu maszynowego ani nie dokonywał egzekucji na cywilach z tak zblazowaną miną. Gruber w wykonaniu Rickmana roztacza wokół siebie aurę przedziwnego fatalizmu, jak gdyby od początku spodziewał się, że poniesie klęskę i zginie”.
Lord Byron po publikacji poematu o wędrówkach Childe Harolda zażartował, że któregoś ranka po prostu obudził się sławny. To samo można powiedzieć o Alanie Rickmanie i jego roli w Szklanej pułapce. Do tamtej pory grywał głównie w Wielkiej Brytanii, przede wszystkim w Royal Shakespeare, gdzie w 1985 roku wsławił się na przykład rolą w sztuce Niebezpieczne związki. Jeszcze wcześniej, w 1982 roku, wystąpił w telewizji BBC w serialu będącym adaptacją jednej z powieści Anthony’ego Trollope’a zatytułowanej Z kronik Barchesteru. Idealnie dobrany do roli wielebnego Obadiaha Slope’a, oślizłego hipokryty o odrażającym uśmiechu, Alan wykazał, że na małym ekranie czuje się tak samo dobrze jak na deskach teatru. Być może nie od razu stał się gwiazdą światowego formatu, ale ani przez moment nie ulegało wątpliwości, że prędzej czy później dołączy do panteonu sław. Miał niezwykły dar w postaci głosu, który sprawiał, że nawet relacje z giełdy brzmiały uwodzicielsko, a do tego charakterystyczną, niespieszną manierę. Było oczywiste, że ma wrodzony talent aktorski. Profesję tę traktował zresztą bardziej jak powołanie niż zawód. Nic dziwnego, że irytowali go wszyscy, którzy usiłowali zdeprecjonować to zajęcie, głęboki szacunek zaś żywił do tych, którzy aktorstwu podporządkowali całe życie. Jak wynika z jego dzienników, gra aktorska była dla niego nie tylko ucieczką – choć samo to byłoby już czymś cudownym – lecz także drogą do lepszego zrozumienia istoty człowieczeństwa.
Na początku jednak w zupełnie inny sposób zarabiał na życie. Przyszedł na świat w 1946 roku, w Acton, robotniczej dzielnicy Londynu. Alan Sidney Patrick Rickman był drugim z czworga dzieci: trzech chłopców i jednej dziewczynki. Jego ojciec Bernard był pracownikiem fabryki, lecz zmarł, gdy Alan miał zaledwie osiem lat. Od tamtej pory trud utrzymania rodziny spoczął na barkach jego matki Margaret, zatrudnionej jako telefonistka. Alan uczęszczał do pobliskiej szkoły podstawowej, a następnie kontynuował edukację w gimnazjum Latymer Upper, które wśród swoich absolwentów ma także takie sławy jak Hugh Grant czy Mel Smith.
Rimę Horton poznał, kiedy miała piętnaście lat, on sam zaś był od niej o rok starszy. Oboje uczestniczyli w amatorskich warsztatach teatralnych. Przyjaźnili się przez kilka lat, a koło 1970 roku byli już parą. Pobrali się w 2012 roku. Rozłączyła ich dopiero śmierć Alana.
Po ukończeniu szkoły Rickman do 1968 roku pobierał nauki w Chelsea College of Art and Design. Następnie przepracował kilka lat jako grafik, a później zdobył stypendium i rozpoczął studia na Royal Academy of Dramatic Art. Wkrótce zyskał opinię jednego z najlepszych studentów i od tamtej pory miał już jasno wytyczoną ścieżkę. Jak sam napisał w 1974 roku: „Dobra gra aktorska zawsze trafia do publiczności z siłą i integralnością skutecznie wycelowanego pocisku – widz ma tylko świadomość potężnego ciosu lub serii uderzeń – potem można już jedynie ocenić zniszczenia lub zastanowić się, jak konstruuje się pociski”.
Alan odbywał staż w teatrach repertuarowych w miastach takich jak Sheffield, Birmingham, Nottingham i Glasgow. Wykorzystał tę okazję, by doskonalić warsztat i nabrać doświadczenia. Tamten czas potraktował jak szwajcarską szkołę z internatem, która pozwoliła mu zbudować solidny fundament na przyszłość. Dzięki temu, kiedy jego gwiazda zabłysnęła już jasnym blaskiem, nigdy nie zapomniał o swoich korzeniach i zawsze umiał zachować właściwe proporcje. Po Szklanej pułapce był wręcz zasypywany propozycjami. Zaczęło się od Robin Hooda: Księcia złodziei. Alanowi przypadła w udziale niezapomniana rola Szeryfa z Nottingham: „Koniec rozdawania jadła trędowatym i sierotom! Koniec z publicznymi egzekucjami! Odwołać święta Bożego Narodzenia!”.
Ponieważ Alan nie chciał dać się zaszufladkować, szczególnie jako czarny charakter, kolejną rolę zagrał u boku Juliet Stevenson w komedii romantycznej Głęboko, prawdziwie, do szaleństwa. Juliet była jedną z kilku aktorek, które zaliczał do grona przyjaciół. W 1995 roku grał w Nieprawdopodobnej historii, adaptacji powieści autorstwa Beryl Bainbridge pod tym samym tytułem, oraz w Rozważnej i romantycznej na podstawie klasycznej powieści Jane Austen. Później była Kosmiczna załoga – w tej parodii serialu Star Trek, która szybko zyskała status kultowej produkcji, Alan zagrał kosmitę. Zaraz potem, w filmie pod tytułem Dogma, był aniołem, który przemawia głosem Boga. Trzeba przyznać, że był niezwykle wszechstronny.
Wśród pozostałych ról warto wymienić Rasputina, Franza Antona Mesmera, Éamona de Valerę i Hilly’ego Kristala, właściciela legendarnego punkowego klubu CBGB w Nowym Jorku. Pierwsza dekada dwudziestego pierwszego wieku upłynęła pod znakiem ośmiu części serii o Harrym Potterze. Alan grał tam Severusa Snape’a, osławionego zrzędliwego, choć błyskotliwego profesora. Wkrótce powszechnie utożsamiano go z tą rolą, dzięki czemu znacznie odmłodziło się grono jego fanów. Kiedy moja ośmioletnia wnuczka dowiedziała się, że redaguję dzienniki Alana, była pod ogromnym wrażeniem – a o to niełatwo.
W samym dzienniku widać, że Alan zawsze lubił się sprawdzać i rzadko kiedy wybierał najłatwiejsze rozwiązania. Wysoko stawiał sobie poprzeczkę i z trudem znosił towarzystwo głupców. Wymagał dużo nie tylko od siebie, ale też od innych. Najlepiej było to widać w 1998 roku, podczas pracy nad sztuką Antoniusz i Kleopatra, wystawianą w National Theatre. Helen Mirren grała wówczas zmysłową królową Nilu, a Alan owładniętego jej czarem zalotnika. W innych okolicznościach mógłby się również poświęcić pracy reżysera. Był niezmiernie dumny z wyreżyserowanej przez siebie sztuki Sharman Macdonald pod tytułem Zimowy gość, wystawionej w teatrze oraz zekranizowanej jako film. Kolejną sztuką, którą reżyserował, była My Name Is Rachel Corrie, oparta na listach i dziennikach znanej aktywistki, zmiażdżonej przez izraelski buldożer podczas protestu przeciwko wyburzaniu palestyńskich domów w Strefie Gazy. Scenariusz napisał wspólnie z dziennikarką Katharine Viner. Niestety w przeddzień wyjazdu na tournée do Nowego Jorku spektakl odwołano, twierdząc, że jest on wyrazem uprzedzeń wobec Izraela. Alan zawzięcie zaprzeczał takim zarzutom.
Kolejny film, Odrobina chaosu, był nieco mniej kontrowersyjny. Opowiadał historię ogrodniczki (Kate Winslet), zatrudnionej przez króla Francji Ludwika XIV (Alan). Po długim czasie oczekiwania film wreszcie trafił do kin w 2014 roku.
Zważywszy na tak długą listę osiągnięć, można by pomyśleć, że Alan całe życie poświęcił wyłącznie pracy. Nic bardziej mylnego. Był oddany rodzinie i przyjaciołom – towarzyski, życzliwy, szczery i hojny. Jeśli ktoś ze znajomych wysunął choć propozycję, że zapłaci za posiłek w restauracji, od razu słyszał naganę w postaci dwóch słów: „Harry” i „Potter”. A trzeba przyznać, że Alan często jadał w lokalach – czy to w Londynie, czy w Nowym Jorku, gdzie razem z Rimą mieli mieszkanie. Lubili też spędzać czas w toskańskiej miejscowości Campagnatico, gdzie kupili dom, który następnie wyremontowali. Na wakacje jeździli na Karaiby i do RPA.
Gdy Alan sam nie pojawiał się na scenie, chętnie chodził na sztuki, w których grali jego koledzy. Robił notatki i udzielał rad, które najczęściej przyjmowano z taką samą życzliwością, z jaką były przekazywane. Brian Cox wspominał, że kiedy w 1980 roku grał w telewizyjnej adaptacji Teresy Raquin autorstwa Zoli, Alan zwrócił mu uwagę, że za wolno mówi. „Alan – odparł wtedy Cox – czy wiesz, jak długo się zbierałeś, żeby mi to powiedzieć? I to mnie nazywasz powolnym? Sam jesteś w tym mistrzem”.
Takie przykłady można by mnożyć. Alan budził miłość i ciepłe uczucia wszędzie, gdzie tylko się pojawił. Warto pamiętać, że kiedy w swoich dziennikach wyraża się krytycznie o znajomych, to również przemawia przez niego miłość. Możemy też spokojnie przyjąć, że to, co napisał, równie dobrze mógłby im powtórzyć w twarz.
Nie do końca wiadomo, dlaczego prowadził dziennik. Autorzy dzienników są różni i z rozmaitych powodów decydują się tworzyć kronikę własnego życia. Jedni chcą być świadkami wstrząsających wydarzeń, a innym wystarczy opisywanie szczegółów, które w danej chwili wydają się drobne, ale z czasem zyskują na znaczeniu. Nie wiemy, czy Alan chciałby, żeby jego dzienniki wydano, ale zdarzało się, że proponowano mu napisanie książek, w których mógłby wykorzystać część zamieszczonego tutaj materiału. Wiemy na pewno, że gdy już zaczął prowadzić dziennik, nigdy nie przestał. Od 1972 roku miał kieszonkowy kalendarz, w którym zapisywał terminy spotkań, rocznice, daty premier i adresy. Takich kalendarzy zachowało się aż dwadzieścia siedem. W 1992 roku zaczął nieco bardziej szczegółowo relacjonować wydarzenia związane z życiem prywatnym i pracą. Dzienniki kupował w miejscowym sklepie papierniczym – na każdy dzień miał przeznaczoną jedną stronę. Jest ich dwadzieścia sześć: niektóre mają piękne, kolorowe ilustracje. Jest też notes, w którym Alan robił zapiski od środka lat siedemdziesiątych do połowy kolejnej dekady. Wracał do niego, gdy tylko przyszła mu ochota. Ostatni wpis pochodzi z 12 grudnia 2015 roku. Wtedy wiedział już, że nie zostało mu wiele czasu.
Prawdziwie, do szaleństwa to ponad sześćset stron. To opowieść o tym, jak wyglądało życie jednego z najbardziej podziwianych i szanowanych aktorów w ciągu kilku dekad na przełomie dwóch tysiącleci. To przegląd dobrych i złych chwil, pochwał i krytyki, spektakli, które dawały dużo radości, i takich, kiedy absolutnie wszystko szło nie tak. A gdy bisy dobiegły końca, a oklaski cichły, Alan udawał się w jedno ze swoich ulubionych miejsc, gdzie w towarzystwie życzliwych fanów i kolegów po fachu snuł refleksje na temat zagranej sztuki i tych, które jeszcze przed nim. Czytając tę książkę, możemy poczuć się, jakbyśmy też tam byli, na spotkaniu z prawdziwym Alanem Rickmanem. To zaszczyt znaleźć się w jego towarzystwie.
Alan Taylor
Dzienniki:lata 1993–2015
13 czerwca
Spokojna radość z szykowania jedzenia dla przyjaciół.
13.00 – Michael G., Christopher i Laura Hampton, Danny i Leila Webb, Jane i Mark oraz Rima[1] i Lily. Wyszło słońce, więc przenieśliśmy się do ogrodu.
20 czerwca
Patrick Caulfield [brytyjski artysta malarz] mówi, że nie znosi malować, choć w ten sposób zarabia na życie. „To straszne uczucie, kiedy wchodzę do tego małego pokoiku. I ważne, żebym coś zrobił. Nieważne co. Cokolwiek”.
21 czerwca
Wróciłem do domu, włączyłem BBC2 – Pina Bausch[2]. To jest artyzm. (Wcześniej czytałem kolejny artykuł w „The Face” o seksownych podlotkach). Ta kobieta ma w sobie tyle wdzięku i wyrazistej autentyczności. Robert Lepage[3] złożył wyrazy uznania. Jakżeby inaczej.
23 czerwca
Koło 12.00 – Midland Bank, porozmawiać o kupnie domu.
Koło 13.00 – David Coppard [księgowy A. R.] – filmy, podatki, rozliczenia, koszty. Jakim cudem ten człowiek zachowuje swój urok?
Koło 16.00 – Belinda Lang[4] & [jej mąż] Hugh Fraser[5] – urodziny Lily. Ale ona jest chora. Wychodzi na to, że uraziłem Elaine Paige w dniu wyborów. Znów popisałem się nonszalanckim okrucieństwem.
24 czerwca
Kończę scenariusz Nostromo Christophera Hamptona. Jak można wcisnąć tę książkę w ramy filmu? Może jemu się udało... Sam nie wiem.
Rano wisiałem na telefonie – mało prowadzimy prawdziwych rozmów. Zwykle chodzi tylko o przedstawienie jakiejś ulotnej opinii.
12.00 – Siłownia. Jakoś nie mam do tego przekonania.
16.00 – Zabieram mamę do Goldsborough Apartments. Dzielna z niej kobieta. Mam wrażenie, że to ja ją przekonuję. Ale prawda jest pewnie inna.
25 czerwca
Siłownia. To naprawdę ciężka praca.
Po południu – Rozmawiałem z Christopherem o Nostromo, Bulwarze Zachodzącego Słońca – Andrew Lloyd Webber parę dni temu był cały we łzach. „Przełożę to o 6 miesięcy i sprowadzę Hala Prince’a”[6]. Trevor Nunn[7] mówi, że w tej scenie ma być 30 sekund dialogu. „O czym?” „Nieważne”.
26 czerwca
18.00 – Coliseum. Makbet... Ciekawe połączenie argentyńskiego faszyzmu z serialem Doktor Finlay.
Peter Jonas[8], David Pountney [dyrektor opery] i Mark Elder [dyrygent] żegnają się [z English National Opera]. Nie znam zbyt dobrze tego świata. Siedzę wśród gromkich braw otaczających mnie torysów. Jonas wygłosił mowę o sztuce i służbie zdrowia. Chciałem wtedy klaskać, ale publiczność akurat wybrała milczenie. Pełną niezgody ciszę.
28 czerwca
Wyścig z czasem. Czytam scenariusze przed lunchem z Belindą i Hugh – jest nieco nerwowa atmosfera, bo akurat dzisiaj ich opiekunka do dziecka złożyła wypowiedzenie, ale Belinda jak zawsze stanęła na wysokości zadania i przygotowała wyśmienity posiłek. O dziwo zdążyła na czas, choć dopiero o 11.30 dowiedziała się, że lunch jest planowany na 12.30, a nie na 13.00. Wygląda bosko, mimo że jest chora, a jeszcze była dzisiaj w studio.
22.30 – Bezsenność w Seattle. W połowie filmu myślę sobie: „Przecież ja w tym grałem”[9].
1 lipca
Kolacja z Richardem Wilsonem[10]. Znakomite jedzenie w restauracji L’Accento – pewne rzeczy się nie zmieniają.
Dzwoni Carol Todd... Delikatne sceny na Riverside.
Dzwoni Roger[11]. Nie brzmi optymistycznie.
2 lipca
3.40 nad ranem. Nie śpię. Próbuję odszukać jedną, cenną, możliwą do nazwania emocję, dla której warto poświęcić sen. Śniło mi się, że jest noc, a ja idę wzdłuż pogrążonego w ciemnościach korytarza. Poruszam się po omacku, przesuwając dłonie po ścianach – znajduję drzwi, które powinny być zamknięte na klucz. Ale nie są. (Przy najbliższej okazji pokażę to jakiemuś domorosłemu psychiatrze).
4 lipca
Rano. Jadę przez Lake District do Ruskina.
Koło 17.00 – Wracam promem przez jezioro.
O 18.58 – Jadę do Euston.
Dobrze znów zobaczyć Rogera i Charlotte Glossopów[12], a teraz także ich wspaniałe, kochające dzieci.
Mieli takie autentyczne, proste, wielkoduszne i otwarte podejście do pracy i życia. Nie było w nich ani krzty zakłamania czy egoizmu. Spełnili swoje marzenie, żyją nim i dzielą się tym dobrem z innymi. Idealne antidotum na trudy tego tygodnia.
5 lipca
12.00 – Przyjeżdża Juliet Stevenson[13]. W roztargnieniu zgubiła klucze, a potem nie mogła się dodzwonić do ślusarza. Krótko mówiąc, spóźniła się jak zwykle. Ale miło się pracuje nad spektaklem z dwoma takimi iskierkami.
Juliet źle zaparkowała i założyli jej blokadę na koło. Oczywiście.
6 lipca
15.30 – Wywiad dla Radio Sussex: dlatego właśnie nie chcę udzielać wywiadów. Jakiś facet opowiada coś o „Irolach” i twierdzi, że monodram to zbawienie dla brytyjskiego teatru.
8 lipca
15.30 – Lot do Berlina.
Lance [W. Reynolds, producent] też leci. Wieland [Schulz-Keil, producent] zabiera mnie do hotelu, a potem do restauracji – przy nich ani na moment nie mogę odpuścić. Muszę się jakoś trzymać, dopóki nie podpiszą kontraktu.
9 lipca
Przymiarki z Birgit [Hutter, projektantka kostiumów] – ta kobieta to anioł, od razu znajduje idealne rozwiązania. Peruki i makijaż mają być widoczne.
17.05 – Lot do Londynu.
Koło 19.00 – Scenariusz dla Mary Elizabeth Mastrantonio[14]. Pat O’Connor[15] chce na imprezę. Z jakiegoś nieznanego mi powodu oboje jadą na tydzień do Irlandii (a przecież dopiero tu przyjechali).
14 lipca
Chyba jest zapisane w gwiazdach, że niektóre dni są spokojne, a inne zupełnie szalone.
9.00 – Przyjeżdża David z regałem na książki. Ma też naprawić kredens, Steve przyjeżdża naprawić odtwarzacz, Janet przychodzi sprzątać, a Ruby [Wax][16] wpadła pokazać parę wyciętych fragmentów filmu. Telefon nie przestaje dzwonić.
Jak nie lunch w Riverside, to obiad. Tym razem jednak nie lunch, tylko obiad.
Czy ja czytałem scenariusz Rudkina[17]? Możemy jechać do Stroud? Kto może, a kto nie może?
20.00 – Kolacja z Louise Krakower [reżyserka filmowa].
21.50 – Dzień świstaka.
Prawie. Może i nie było dokładnie tak jak w filmie Capry, ale teraz nareszcie czuję ulgę.
15 lipca
To ten dzień skończył się wybrykami w Riverside. A o 19.00 była gonitwa z ofertą. Jane [Hackworth-Young] coś spieprzyła albo nas wszystkich wyrolowała. Co się pod tym kryje? Jak się okaże, że to ma coś wspólnego z Jules Wright, to Jane długo mnie popamięta[18].
16 lipca
W sprawie Riverside pożyjemy, zobaczymy. Tak samo z Mesmerem[19].
Myślę, że Deborah Warner[20] ma rację. Rób tylko to, co chcesz. Bądź wyjątkowy. Wtedy zaproszą cię do Salzburga na spotkanie z Brunonem Ganzem[21]. 200 statystów i pięć koni do Koriolana.
18 lipca
Wracam do domu. Na dzień dobry zastaję nagraną wiadomość głosową – to jednak Jules Wright stanie na czele centrum Riverside. Potem dzwonił Roger Spottiswoode z koszmarnymi opowieściami o Mesmerze. Czy to jakiś sprawdzian? Jak mam się dopatrzyć sensu w tej sytuacji z Riverside? Nie jestem zły, kiedy to piszę (ale będę i to bardzo, jeśli okaże się, że gra nie była czysta) – raczej otępiały po niekończącym się wyścigu, który dowodzi, że miernota ma się doskonale w tym kraju.
19 lipca
Większość dnia spędziłem, odbierając telefony. Mesmer znów odżywa. Wysłano czek – ale czy podpisany? A może wkradł się błąd? Musi być jakieś wytłumaczenie tego opóźnienia.
Jules Wright została kierowniczką centrum Riverside. A może nie została? A jednak. Czy nas wyczytano? Może nie. Czy [Jane] H.-Y. to zdrajczyni, czy po prostu goni za władzą? Tak czy inaczej, przegraliśmy ten wyścig, choć i tak nie wiadomo, czy są fundusze na prowadzenie tej placówki.
20 lipca
Może dzisiaj wreszcie odmienił się los i chyba jestem za to wdzięczny w całej tej beznadziejnej sytuacji.
Malcolm i Sweet Pea [asystenci Thelmy Holt] byli tak praktyczni i skupieni – to było doprawdy wzruszające – choć śmiali się, kiedy im to powiedziałem. Jakoś przez to przebrnęliśmy: przejrzeliśmy wszystkie listy, w których ani razu nie pojawiło się nazwisko Jules Wright – przynajmniej na razie. Potem wróciła Thelma, przynosząc ze sobą atmosferę człowieczeństwa i dobrego humoru.
Po powrocie do domu odkryłem, że oferta J. W. ma zaledwie 4 strony. „To było ustawione”, mówi bez wahania Rima. Jej niezachwiana pewność czasami mnie bawi.
Koło 22.30 – Billboard Cafe. Juliet [Stevenson], Mary McGowan[22], Lindsay Duncan i [jej mąż] Hilton McRae[23]. Kiedy opowiadałem, jak mi minął dzień, czułem się skupiony, pełen siły i zdeterminowany. Pożyjemy, zobaczymy.
Gdzieś w tle wciąż krąży Mesmer. Faksy, telefony, obietnice, błagania, żądania. Pytania. Ale zero odpowiedzi. Zaproponowano mi 50 tysięcy funtów tygodniowo za rolę w spektaklu Slice of Sat Night[24] na West Endzie. OBŁĘD. ISTNY OBŁĘD.
21 lipca
Kolejne telefony. Odpowiedzi na listy.
Thelma to twarda zawodniczka.
„Time Out” dalej węszy.
Michael Owen[25] się wycofuje.
Andreas [trener personalny A. R.] przedstawił mi nowy, dość odważny plan ćwiczeń na siłowni.
22 lipca
Siłownia, a potem zabieram Arwen[26] na lunch – Café Tempo na King’s Road.
Wciąż nie dociera do mnie, jak łatwo przychodzi mi wejście po schodach, które dla niej jest prawdziwym wyzwaniem. Długo będziemy pamiętać, jak leżała twarzą w dół na podłodze taksówki. Na szczęście wszyscy się z tego śmialiśmy, nie wyłączając taksówkarza.
23 lipca
Zabawna sprawa z tymi dziennikami. Zapisuję w nich ludzi jako kolekcję inicjałów. Gwoli wyjaśnienia: J. W. = Jules Wright[27]; niebezpieczna manipulantka.
26 lipca
Z Riverside to jeszcze nie koniec... W „London Evening Standard” opublikowano list znajomej J. W. Odpowiedź napiszę w samolocie. Ot, jak szybko się robi takie rzeczy. Mam okazję zobaczyć Persów Petera Sellarsa[28], zgadzam się, wykonuję kilka telefonów i po chwili łapię za torbę podróżną i wyruszam w drogę. Do Salzburga.
Podróż na lotnisko Heathrow upływa fantastycznie.
Najpierw lecę do Monachium. Nowoczesne lotnisko robi wrażenie. Pokonuję 100 mil korytarzy i docieram do czekającego już na mnie kierowcy. Uboższy o 100 funtów wysiadam w Salzburgu. Udało mi się zdążyć na ostatnie pół godziny Persów. Teraz zapisuję w pamięci każdą sekundę, żeby nie stracić całego spektaklu. Na koniec pojawia się Fifi [Fiona Shaw][29]. Dobrze ją widzieć. Jak zawsze. To jedna z tych osób, które sprawiają, że chce się żyć.
27 lipca
Festiwal Festspielhaus, Koriolan[30]. Co za niesamowite miejsce. Scenografia autorstwa Hildegard[31] w pełnym wymiarze robi niewiarygodne wrażenie. Nagle mam nieprzepartą chęć znaleźć się na scenie. Siedzimy zresztą bardzo blisko, bo w trzecim rzędzie. 200 statystów, konie, płomienie. Ogromny rozmach, ale i pewna dwuznaczność.
Podziwiam Brunona Ganza[32]. A wcale nie wygląda na aktora. Poznałem go na przyjęciu. Był nieśmiały, uprzejmy, cichy i drobny. Peter Stein[33], oczywiście, to klasa sama w sobie. Tak jak mówiła Deborah. Brawurowe przedstawienie. Tchórzliwa publiczność.
28 lipca
Deborah[34] i Fiona Shaw najwyraźniej odnalazły moc. Ale wyczuwam też pewną panikę – jak sobie z tym radzą? Słyszałem, że Stein jest dość szorstki w obyciu, kiedy ma do czynienia z samodzielnością Deborah.
Chrzanić dietę – kiełbaski, ziemniaki i kiszona kapusta na obiad. Muzeum Mozarta – dziewczyna, która grała na instrumentach, udaje, że źle mówi po francusku, by po chwili zaskoczyć nas nieskazitelną francuszczyzną. I angielszczyzną.
W teatrze spotykam się z Fifi i Deborah. Idziemy na herbatę. F. martwi się o swojego Hamleta, karierę filmową, o naszego agenta i o sztukę, w której ma grać w National Theatre. Rozumiem jej obawy, ale po co traci swoją cenną energię? Rozmawiałem o tym i o innych sprawach z Catherine Bailey[35]podczas lotu. Niesamowita kobieta. Nie owija w bawełnę, ale ma wielkie serce.
Nareszcie w domu. Czy to wszystko się naprawdę wydarzyło?
29 lipca
W domu czytam artykuły w „Time Out” i w „Evening Standard”. Dodają mi energii i pozwalają się skupić. Jeśli całą tę energię i skupienie zdołam przenieść na drugi brzeg rzeki, będzie wspaniale. Byle tak dalej.
Park Jurajski – co to, u diabła, ma być za fabuła? Wielkie dinozaury.
20.00 – Lust[36] z Denisem Lawsonem[37]. Przypomniało mi się Lock Up Your Daughters[38] z 1974 roku. Jeszcze bardziej chaotyczne.
30 lipca
Rozmawiałem ze Stephenem Tate’em z „Observera”. Zawsze czuję się niezręcznie po rozmowie z prasą, trochę jak członkowie tych plemion, które nie pozwalają się fotografować, bo to odbiera im duszę. Dzisiaj jednak mam silne wrażenie, że zderzam się z własnym przeznaczeniem.
31 lipca
Śniło mi się, że razem z Rimą wybieraliśmy się na tydzień do odległej chatki na wsi. Żeby tam dotrzeć, musieliśmy najpierw przebrnąć przez bagniste pole. W końcu widzimy gospodarstwo – po prawej stronie stoi coś w rodzaju kurnika. Powiedziano nam, że mamy wygonić kury z materaca, po którym biegają, wytrzepać materac i zanieść go do domku. Kiedy podeszliśmy bliżej domku, ze środka usłyszeliśmy chichotanie. Tak zwykle śmieją się kochankowie zaraz po stosunku. Zaglądamy do środka. Na słomie leży para siedemdziesięciopięciolatków. Są ubrani. Leżą wśród kur i jajek i uśmiechają się od ucha do ucha.
Pracuję z Tarą Hugo [amerykańska piosenkarka i aktorka] nad jej nowojorską premierą[39]. Uwielbiam takie modyfikacje – a może tylko pomagam innym dostrzec czyjś talent. Tak czy inaczej, cały ten proces jest dla mnie tajemnicą. Skąd biorą się te wnikliwe wnioski? Częściowo z zebranych danych, ale w większości ten dar to jednak coś niezrozumiałego.
1 sierpnia
W „Observerze” ukazał się reportaż o Riverside – dziennikarzyna był leniwy, więc pewne sprawy opisał bez wyczucia i zbyt obcesowo.
3 sierpnia
10.30 – Idę do ICM [agencja artystyczna], żeby podpisać umowę. Szkoda, że nie ma w tym więcej zdrowego rozsądku – to trochę żenujące, że trzeba omawiać takie kwestie jak wielkość czcionki w nazwisku, w jaki sposób zostaną pokryte koszty prania, ile przewidziano butelek wody Evian i tym podobne pierdoły. Oczywiście, jeśli będą próbowali zedrzeć ze mnie fortunę, to...
Później idziemy z Rimą na zakupy przed jej wyjazdem na Jamajkę. Kupiłem jej coś do jedzenia, a sam wypiłem kilka filiżanek kawy. Dobrze się bawiliśmy w Knightsbridge.
5 sierpnia
Kristin Milward[40] [przyjaciółka A. R. z RADA] przyszła na lunch.
Teraz chyba czas na coś szokującego. Jeśli nie ma żadnej magicznej pigułki, to ona chyba powinna pracować w innym kraju. Anglia się na niej nie poznała.
8 sierpnia
W domu oglądam ostatnią część Kinnocka. Neil[41] niesłusznie zarzuca sobie porażkę. Przeczucie podpowiadało mi, że przegra wybory 9 kwietnia[42], ale wiem też, że ten kraj stał się ostatnio potwornie podły – na pierwszy plan wybija się niewypowiedziany wprost egoizm. Wydaje mi się, że czara już się przelała i nieszczęsny Neil po prostu nie mógł już zrobić nic więcej. Umożliwił innym zwycięstwo, sam dokonując poważnego poświęcenia.
Livingstone[43], Skinner[44] i inni mylą się, bo przez całe życie tak bardzo wsiąknęli w politykę, że stracili już osąd, jeśli chodzi o nastroje społeczne. Profesjonalizm sprawił, że stracili swoją pierwotną niewinność.
9 sierpnia
16.00 – Idę do biura Thelmy[45]. Mamy wstępnie porozmawiać o Riverside, zanim przyjdzie N. N.
Siedzimy – Thelma, ja, Claire, Margaret Heffernan[46], a po chwili dołącza do nas Catherine Bailey[47]. Omawiamy możliwe podejścia. Margaret mówi wprost, jak to zwykle ona. Co chwila ktoś dzwoni do drzwi. Ludzie przychodzą i wychodzą, ale nie wpadają na siebie i chyba o to chodziło. N. N. właściwie mówi wprost: weźcie sobie to Riverside, pod warunkiem że poradzicie sobie bez finansowania, z symbolicznym czynszem. To księgowy. Nie rozumie klimatu anegdot teatralnych (Thelma!). W pewnym momencie siedzimy i knujemy coś niczym wiedźmy nad niewidzialnym kotłem, gdy nagle w drzwiach staje Ian McKellen. Thelma od razu zaprasza go, by wszedł. Mało brakowało, a powiedziałaby mu za dużo. I nie w porę.
10 sierpnia
Jadę do Wiednia na przymiarkę kostiumu. Nawet się nie kłóciłem, choć trzeba było.
Kawa i ciasto cytrynowe w słynnej austriackiej czy tam wiedeńskiej kawiarni.
Powrót do Londynu.
12 sierpnia
Potępiający, bezprecedensowy reportaż na temat Riverside w „Standardzie”. Kolejny zgrzyt.
15.00 – Roger i Gillian[48]. Mamy rozmawiać o scenariuszu filmowym. [Dennis] Potter[49] nie bardzo chce wprowadzać zmiany.
15 sierpnia
Całe popołudnie poświęcone kwiatowym rabatkom – prosta przyjemność, po której długo będą bolały plecy.
16 sierpnia
19.45 – Gormenghast[50] – Lyric Theatre.
Fantastyczne rzeczy, ale nic dziwnego, że nie czytałem książki. To dla fanów.
17 sierpnia
15.00 – Badanie lekarskie do ubezpieczenia filmowego. Jak na ironię, mam potężny katar. Lekarz wprawia mnie w zakłopotanie pytaniem, którą postać najbardziej chciałbym zagrać. Nie umiem na to odpowiedzieć, bo jak zwykle wszystko zależy od scenariusza.
19 sierpnia
Telefon od Petera Jamesa [reżyser teatralny] – chciał potwierdzić kilka spraw przed jutrzejszym spotkaniem zarządu Riverside. To dziwne uczucie, kiedy nie można szczerze porozmawiać ze starym przyjacielem.
20 sierpnia
21.30 – Royal Festival Hall z Belindą Lang i Mary Elizabeth Mastrantonio – koncert Steve’a Reicha. Obawiałem się jakichś ezoterycznych bzdur, ale okazało się, że wydarzenie dało mi do myślenia i to na wielu poziomach. Bo o ilu utworach można powiedzieć, że „naprawdę wyjaśniły mi istotę konfliktu na Bliskim Wschodzie”[51]?
Belinda przygotowała sobie listę rzeczy, o których chciała myśleć, gdyby koncert okazał się nieudany.
21 sierpnia
20.00 → Lindsay Duncan[52] i Hilton McRae[53] oraz R. & Robin Ellis[54] i Caroline Holdaway [projektantka], Fatima[h Namdar, fotografka].
Musieliśmy spędzić przemiły wieczór, stojąc wokół fortepianu, rozmawiając i wspólnie śpiewając Dylana, bo kiedy wychodziliśmy, była trzecia nad ranem.
22 sierpnia
Kiedy wychodziłem z Caprice[55] i szukałem taksówki, musiałem uciekać przed fotografem, który najwyraźniej chciał mi zrobić zdjęcie, kiedy jestem wkurzony. Uchwycił mnie tylko z tyłu.
23 sierpnia
Przedpołudnie – teraz William Burdett-Coutts[56] startuje na kierownika Riverside. Chce ze mną porozmawiać. Zgoda, ale teraz nie bardzo jest o czym, jeśli zarząd dalej jest ten sam...
Przychodzi Pat O’Connor[57] – rozmawiałem z Christopherem Hamptonem[58]. Znów gadaliśmy o Carrington[59]. Sam już nie wiem, czy się za to brać, czy nie.
O 20.00 jadę do Hampstead obejrzeć Pokój Marvina[60] z Allanem Cordunerem[61] i Dalią[62]. To kolejna z tych amerykańskich produkcji, których autorzy usilnie chcą wywołać w nas uczucia. Z tym że nie sądzę, by chodziło im akurat o gniew i frustrację. Po tym doświadczeniu mój umysł jest całkowicie zamknięty. Alison [Steadman][63] i inni znakomici aktorzy nic nie poradzili na koszmarną reżyserię.
24 sierpnia
13.00 – Patio. Lunch z Dianą Hawkins[64] i Sue D’Arcy[65]. Rozmawialiśmy o prasówce dla Mesmera. To podobno konieczne. Ale również upokarzające. Ale to niczyja wina – aktor jest teraz traktowany jak produkt.
30 sierpnia
Koło 10.00 – Na ulicach są blokady z powodu festiwalu [w Notting Hill]. Nie ma taksówek.
→ Kensington Hilton i pierwsza próba Mesmera. W scenariuszu są pewne trudności, które trzeba będzie rozwiązać, ale cieszę się, widząc, jak często Potter trafia w sedno.
1 września
9.30 – Próba.
Przynajmniej Roger jest całkowicie transparentny – jeśli jest jakiś problem, pokazuje to całym sobą – są też problemy z Mayfair[66] itp.
2 września
10.15 – U Laury Hampton[67]. Szampan, historie rodzinne, tajemnice, a potem...
21.00 – Norma Heyman [producentka filmowa] – impreza z okazji premiery Bezsenności w Seattle. Same sławy: Meg Ryan, Nora Ephron, Neil Jordan, Andrew Birkin[68], Michael, Alan Bates, Edna O’Brien, Stephen Frears[69], Lindsay i Hilton, Jon Robin Baitz[70].
5 września
14.30 – Do mamy. Jest zmęczona. Przydałyby jej się wakacje, ale przez cały czas trzyma fason. Jadę do Austrii – mama potrzebuje nowego adaptera do maszyny do szycia.
18.10 – Lecę do Wiednia. To jeden z tych strasznych lotów. Płaczące niemowlę = nerwowa matka. Pijany angielski biznesmen = obrażona stewardesa i tak dalej, i tak dalej.
6 września
13.00 – Przesłuchania do roli postaci znanej pod wiele mówiącym przezwiskiem „Biust”. Dwie z trzech aktorek, które się pojawiły, ma ewidentne przody. Sytuacja upokarzająca dla wszystkich bez wyjątku.
14.30 – Znajduję Simona McBurneya[71], Gillian Barge[72] i Richarda O’Briena[73]. Kolega Simona Johannes zabiera mnie na szybką objazdówkę po Wiedniu, ze szczególnym uwzględnieniem kawiarni. Opowiada mi też o siedmiu znajomych, którzy popełnili samobójstwo (z czego trzech kolejno na jednym pogrzebie).
8 września
Pierwszy dzień zdjęć do Mesmera[74]. Przyjechali Słowacy z Bratysławy i Węgrzy. Aktorami są Węgrzy i Austriacy. Nie potrafię przerzucać się z nimi przytykami. Wybieram rolę obserwatora. A poza tym nieustannie negocjuję treść scenariusza.
11 września
Próba z aktorami do sceny zatytułowanej Chory. Austriacy, Niemcy i Węgrzy. Na szczęście scenę przeniesiono do nieco przyjaźniejszej lokalizacji.
Lunch z Johannesem i Simonem, a potem wystawa prac Annie Leibovitz[75] – to bardzo dobra artystka i ma znakomite kontakty. Zdecydowanie ciekawsze wydają się jej wcześniejsze zdjęcia rodziców i babci. Zaś Hundertwasser[76] to mistrz wśród architektów. Zarówno muzeum, jak i apartamentowiec robią piorunujące wrażenie... Ten człowiek tworzy nierówne piętra, by oddać „melodię stóp”.
12 września
Dzisiejszy dzień poświęcony był Choremu. Posprzeczałem się z producentami, którzy, oczywiście, chcą dostać coś za nic – w tym wypadku chodzi o austriackich aktorów (choć Węgrzy i tak dostają o wiele mniej ze względu na warunki zakwaterowania). Najciekawsze jest to, że w tym wszystkim oskarżono mnie o szantaż – pozwoliłem sobie zauważyć, że to ja czuję się moralnie szantażowany w tej sytuacji (nie wspominając już o tym, że do tej pory też pracuję za marne grosze).
To zabrzmiało jak istny koszmar, a w rzeczywistości atmosfera na planie wcale nie jest taka zła – ot, takie tam przepychanki.
Praca jest męcząca, ale dobrze nam idzie. Widzę, że jeden z Węgrów[77] jest lepszy od większości, a może nawet od nas wszystkich. Z pewnością udało mu się rozwiązać kwestię pierwszej sceny.
Przy lunchu spotykam się z Rogerem – co za niezręczne déjà vu. „Alan nie współpracuje z reżyserem!” – Howard Davies[78].
Kolacja w MAK – Roger Spottiswoode i Amanda Ooms[79] najwyraźniej mają romans – mam tylko nadzieję, że sprawy nie wymkną się spod kontroli.
13 września
Scena pocałunku.
Za bardzo przypomina reklamę – zero niebezpieczeństwa.
Nadal pracujemy nad Chorym. Mamy w ekipie kilkoro znakomitych aktorów – szczególnie wśród Węgrów[80]. Angielscy aktorzy po prostu tak nie wyglądają. Mam ochotę oddać któremuś z nich swój kostium i powiedzieć: „To ja popatrzę”.
Ciekawa dyskusja z R. S. i W. S.-K. Mówią: „Doskonale! To mamy, to mamy i to mamy”. Ja na to: „Jasne, ale tylko na poziomie aktorów”. A co z naszą „koncentracją i kontrolą”? Przecież o tym jest w tekście, do cholery. Czy oni tego nie czytają?
14 września
Po południu nic nie ruszyło – znów będzie spięcie. Potrzebuję reżysera, a nie marudy. (Chyba mnie nie lubią za te moje wymagania).
Rima dzwoniła. Mówi, że Harold Innocent[81] zmarł w weekend. Był ważną częścią mojego życia. Wiem, że to samolubne, ale cieszę się, że udało nam się ostatnio spotkać i porozmawiać.
15 września
Telefon, mimo że wolne.
Wciąż nie rozumiem tej sprzeczki z R. S. Scena wygląda mniej więcej tak, jak sobie wyobrażałem. Czy to znaczy, że on nie dostał tego, co chciał, czy może miałem rację, ale nie wyłuszczyłem tego wystarczająco wyraźnie?
16 września
Długa scena – wymagała ogromnego skupienia. Ktoś czuwa nad nami, jeśli nie finansowo, to z pewnością meteorologicznie. Świeci słońce, wieje wiatr – jak na komendę. Trochę to przerażające. Czyżby to Mesmer maczał w tym palce zza grobu? Przez cały czas toczy się bitwa, żebym ja w tym nie mieszał.
17 września
Ostatni dzień w Wiedniu. Na razie.
Poproszono mnie, żebym napisał coś o Jules [Wright] dla „Vogue’a”. Sam nie wiem. Co to oznacza? W wypowiedzi pisemnej trzeba wyjątkowo zadbać o szczerość. Dlaczego?
Przyjęcie u Birgit – to cudowna osoba w każdym calu. Jest piękna, pełna energii, ma wszystko, czego potrzeba. Jedzenie było przepyszne. Odbyłem kilka ciekawych rozmów. Ale trochę też miałem wrażenie, że otaczają mnie osy, komary, pióra i ściany. Wróciłem o 2.45. Chyba jednak musiało być dobrze.
Chris [scenograf] myślał, że mam 36 lat. Nie wyprowadzałem go z błędu.
19 września
Lot do Berlina o 19.00. Spacer po mieście. Zgubiłem się. W takie dni chyba nawet czas nie ma do mnie cierpliwości.
Chcesz gdzieś iść, a jak już dotrzesz na miejsce, nie wiesz, co tam robisz.
21 września
Śniadanie z Amandą, Gillian i Wallace’em Shawnem[82], na którego natknęliśmy się w lobby. Dzisiaj wieczorem występuje w Berliner Ensemble.
Z wyraźną rezerwą i wyważeniem mówił o Europie Wschodniej, o tym, jak ludzie zaczepiają go na ulicach Manhattanu i proponują mu rolę w filmie kręconym w Amsterdamie albo proszą, żeby przeczytał scenariusz. Mówi o tym, że za każdym razem, kiedy wchodzi do swojego biura, ogarnia go poczucie winy – niektóre scenariusze leżą nietknięte od 1986 roku. A potem dodaje, że wychodzi kupić papier, kiedy musi napisać list, i że nigdy nie robi żadnego nieplanowanego ruchu.
22 września
Męczący dzień. I nie wiedzieć czemu, stresujący. Zawsze się dziwię, że tak łatwo poddaję się takim nastrojom, zamiast z nimi walczyć.
Rano trudne sceny. Jeden z aktorów nie mógł się wczuć, a R. S. nie bardzo miał pomysł, jak go naprowadzić.
Roger mówi, że Wieland[83] dzwonił do niego ze spotkania, które odbyło się w Londynie – podobno było 23 prawników, wszyscy u nas na etacie. Wingate’owi[84] podoba się materiał – mamy się cieszyć, czy może raczej powinienem się obrazić, skoro chciał to zobaczyć i ktoś mu na to pozwolił?
Kolacja z Gillian Barge – praca z nią to ogromna przyjemność. Cieszę się, że nareszcie mogłem ją poznać przy okazji pracy nad tą produkcją.
23 września
Jakieś licho nie pozwalało mi dziś odetchnąć. Jestem zmęczony, a do tego brak mi rzeczowej, konstruktywnej dyskusji, więc Simon postanowił zająć się tym dziś po południu. Trzeba ustalić i pokazać, skąd się bierze to szaleństwo.
Przez cały czas prasa nie daje mi spokoju. Nawet w publicystyce obserwuję pragnienie porównywania różnych ról: czy X było trudniejsze od Y? Nie, X to X, a Y to Y. Nie wolno iść na skróty.
Dzisiaj wieczorem aż się zagotowałem. Odtwórczyni głównej roli żeńskiej[85] jest zmęczona, więc próby skrócono. Bez dyskusji.
24 września
Dzisiaj ciąg dalszy. To niesamowite, jak na planie filmowym wszystko potrafi kręcić się wokół dwójki aktorów. Trudna scena, reżyser szaleje. Jego gniewu nie da się złagodzić. Dlatego trzymamy się z dala w miarę możliwości = wszyscy staramy się wyluzować.
Niedobrze, kiedy aktorkę traktuje się jak cudo z drezdeńskiej porcelany, a nie jak profesjonalistkę. Ale jakoś kończymy jedną scenę i robimy przymiarki do kolejnej. Z trudem, ale przebrnęliśmy i przez to. Byle dalej do przodu.
27 września
Ten dzień zapamiętam dzięki schodom – zrzuciłem Simona [McBurneya] i zjechałem po poręczy (rozdzierając sobie przy tym spodnie).
Koło 10.00 – Gillian skończyła późno, a dzisiaj musi przyjść wcześnie. Potrzebuję z kimś porozmawiać. To niewolnictwo (wyzysk). Kolacja z nią i Janem Rubešem[86] – to uroczy, jowialny Czech, który lubi sprośne dowcipy.
28 września
Ten dzień prawie w całości spędziłem sam. Poszedłem na Kurfürstendamm, by kupić buty (nie takie, jak trzeba), a potem na Savignyplatz po kolejne (tym razem już dobre). Znalazłem nową część do elektrycznej maszynki do golenia i nawet dogadałem się po niemiecku. Zrobiłem zdjęcie kloszardce, siedzącej obok sterty śmieci w plastikowych workach (nie były jej)...
Gillian dzwoniła, kiedy wróciła z planu filmowego – usiedliśmy u mnie w pokoju hotelowym, zamówiliśmy coś do jedzenia i rozmawialiśmy o Stratford i mieszkańcach tego miasta (i o tym, że Gillian nie wiedziała, jak się pisze Edyp na próbie u P. Brooka[87]).
29 września
Mogę zaryzykować stwierdzenie, że dzisiaj na planie było całkiem wesoło.
Dostałem serdeczny list od Amandy – pospieszną, lecz szczerą odpowiedź.
Po pracy Paris Bar. Gillian, Tom, Roger, Amanda, Simon.
(1) Przed nami kilka trudnych dni, tak widzę po scenariuszu. (2) Układy między członkami ekipy zaczynają przypominać telenowelę. Albo farsę autorstwa Feydeau[88].
1 października
W końcu widzę kawał dobrej roboty na planie. Ale też trzeba przyznać, że szło na noże.
Walczyłem, kopałem, krzyczałem wniebogłosy – a może to jakaś mesmeryczna siła mnie do tego nakłoniła – chcąc zaprotestować przeciwko temu, że każe się nam „pracować dla efektu”. Sam nie wiem, kto ma rację. Mam trudny charakter i swoje humory, bywam niekomunikatywny. Pozostali są sentymentalni, zorientowani na efekt i niezdyscyplinowani. Ale coś nam się jednak udało.
2 października
Długi, trudny dzień. Cała scena kręciła się wokół efektu błyskawicy. Nie mam nic więcej do dodania.
Kiedy przyszedłem, oznajmiłem, że jestem marionetką i dzisiaj będę się przykładnie zachowywał. Skwitowano to ironicznym śmiechem.
3 października
Dzień wolny.
Idę do kina Xenon na Fortepian[89] z Gillian i Tomem. Przez pierwszą połowę filmu sądziłem, że to chłodna, choć dokładna realizacja scenariusza. Potem jednak się rozkręcił. Holly Hunter była cudowna. Nie tylko ona zresztą.
Wspaniała inspiracja i (na ten moment) zemsta – zazdroszczę Tomowi niewinności, z jaką potem płakał na ulicy.
4 października
19.00 – Odbieram bilety na Mechaniczną pomarańczę. Spektakl o 19.30 w Volksbühne[90].
Już widzę, jakie mogą być zarzuty, ale jestem pod wrażeniem. Atmosfera w teatrze jest napięta: aktorzy często znajdują się w niebezpieczeństwie. Wiadra krwi, mąka, woda – wszystko w regularnych odstępach czasu – a do tego wyczuwalny gniew. Na tę sztukę, wystawianą na terenie dawnego NRD, wyprzedano wszystkie bilety. A co będzie, jak zechcą wystawić Króla Leara albo Otella?
5 października
Ten film powinien być zatytułowany Przepychanki. Czy ktoś tu, do cholery, mówi prawdę???
Dobrej roboty ciąg dalszy. Niestety podchodom też nie ma końca. Jestem tym już zmęczony.
Wywiad dla „Cinema” to niezły sprawdzian...
6 października
Przez cały dzień siedzę przed lustrem. Nieważne, jak długo patrzę na własne odbicie, nigdy nie dostrzegam tego przerażenia, które jakimś cudem udaje się uchwycić wszystkim fotografom. Jak oni to robią? Przyglądam się wszystkim elementom swojej twarzy – analizuję każdą wypukłość, wgłębienie i zmarszczkę na skórze...
Dzień kończy się atakami szału – zostałem zmuszony do zagrania sceny bez próby. Zamiast pokierować się instynktem, stłumiłem go.
7 października
W studio nagrań obok nas nagrywają Niekończącą się opowieść. Co za ironia.
18.00 – Impreza na zakończenie kręcenia scen w Berlinie. Dobrze było znów potańczyć.
Dzisiaj najlepiej wychodzą mi krótkie zdania.
9 października
Rozmawiałem z Rimą. Ona zawsze potrafi mnie doprowadzić do śmiechu.
10 października
20.15 – Bohater ostatniej akcji[91].
Nie nastawiałem się na nic, ale to bardzo kiepski film...
11 października
Czasami przez dłuższy czas nie odczuwam emocjonalnego obciążenia pracą nad daną produkcją, ale potem nagle doznaję całkowitego otępienia – jakby ogarniało mnie przemęczenie i przeładowanie.
Poszedłem do sklepu, na kawę i do sauny. Posłuchałem przez telefon kilku osób – wszyscy przyjmują postawę obronną, każdy kryje własne kłamstwa.
13 października
8.15 – Wyjeżdżam na lotnisko. O 9.50 mam samolot do Wiednia, a stamtąd jadę samochodem do Sopron na Węgrzech.
Radość z podróży w nowe miejsce psuje napięcie i poczucie niepewności związane z tą produkcją – każdego dnia rozgrywa się kolejny dramat finansowy – czy kiedykolwiek dojdę do tego, jaka jest prawda? Samo miasto ma w sobie cudowny, bezosobowy urok – wie, że jest tu od zawsze, toleruje dwudziesty wiek, młodzież w dżinsach i z plecakami, choć samo pamięta jeszcze dżentelmenów w atłasowych muszkach.
Spodobała mi się gra w snookera. Pani O jak zwykle pławi się w swoim egoizmie. Na co komu wolność i osobowość, skoro nie ma za grosz ciekawości?
Na ulicach cisza. W hotelu słychać pracę hydraulików. I szczekanie psa. Wieje wiatr. Jest 2.00 w nocy, a ja nie śpię? Dlaczego muszę toczyć idiotyczne spory o pokój hotelowy?
14 października
Siedzę w powozie. Nie ta kolejność, nie to otoczenie. Scena, którą należało nakręcić w jednym kawałku, została podzielona na pół. Wciąż brak odpowiedzi, brak pewności. A dzisiaj jeszcze brak jedzenia. Miasto jest w dalszym ciągu piękne. Hotel – szczególnie łazienka – przywodzi na myśl wizyty u mojej babci. Wtedy też nie było ręczników do kompletu. Pozostali członkowie naszej ekipy nie mieli tyle szczęścia: poszli do miasta kupić buty, w których mogliby wejść pod prysznic.
Na czym upływa mi ten rok? Czy mszczą się moje ambicje reżyserskie? Kara wydaje się niewspółmierna do winy.
15 października
Jadę powozem. Woźnica dopiero dzisiaj nauczył się swojego rzemiosła... Było wesoło.
Lunch w Pizza Barze, w osiemnastowiecznym kostiumie prosto z planu.
16 października
Plask! Większość dnia spędziłem, leżąc z twarzą w błocie. To w pewnym sensie orzeźwiające.
17 października
Niedziela w Sopron. Cisza na ulicach. Słychać tylko bicie kościelnych dzwonów. Nie pojechałem na wycieczkę – zachowałem się przyzwoicie i pracowałem. A potem poszedłem na spacer – na cmentarz. Wzruszające miejsce: tutaj rodzina jest najważniejsza. Ubogie groby ze skromnymi, ręcznie wyciętymi krzyżami – robią wrażenie nie mniejsze niż okazałe granitowe nagrobki. W każdym kącie widziałem kobiety: sprzątały groby, sadziły kwiaty. Opiekowały się wspomnieniami.
18 października
Mokro. Mokro. Mokro.
Zimno. Zimno. Zimno.
Powozy, zmarznięte dłonie, ujęcia z kamery na wysokim statywie.
Na lunch chłodnik bananowy.
Dni coraz krótsze. Wcześnie robi się ciemno. Wróciłem o 18.30.
19 października
Razem z Caroline Holdaway[92] graliśmy scenę balową. Obudziłem się o trzeciej nad ranem i nie spałem do 5.30, kiedy to przyjechał po mnie samochód. Kiepsko mi dzisiaj idzie myślenie i mówienie.
Padało. Klaksony w samochodach trąbiły, a ludzie rozmawiali. Ale udało się – Caroline jak zawsze zachwyca dobrymi manierami i jeszcze lepszym poczuciem humoru. Ja niestety nie.
Przyjechała Catherine [Bailey][93] i ekipa z BBC [Late Show]. To ciekawe, gdy zaczyna się tak mieszać przyjaźń z pracą. Zwykle wiąże się to z dodatkową kontrolą, ale też z rosnącymi wymaganiami.
Poszliśmy ze wszystkimi do Forum, a potem na bilard. Rozmawiałem z Rogerem – jestem zaskoczony tym, jak bardzo potrafię być samolubny podczas pracy – w tym tygodniu to Elemér[94] rozdaje karty. Inni też mają swoje słabostki. Skąd, u licha, u mnie ta przerażająca pewność?
20 października
Myślę, co powiem w wywiadzie dla „Omnibusa”. Nieważne – brytyjski teatr (jako instytucja) został porzucony tuż za proscenium. Spoczywa głównie w rękach niedouczonych, przemądrzałych młodych reżyserów, którzy może i mają ambicje, ale brak im serca i zmysłu politycznego. Choć mogą nie zdawać sobie z tego sprawy, do sukcesu popychają ich aktorzy i projektanci. Operują na sformułowanych zawczasu przekonaniach, zatem aktor, którego grę przewidziano od samego początku, nie musi mierzyć się z żadnym wyzwaniem. I to się widzi wszędzie – chętnie podjąłbym rękawicę, gdyby tylko ktoś zechciał mi ją rzucić. Mało kto jest gotów zadawać nam (aktorom) poważne pytania, nie będąc przekonanym, że zna już na nie odpowiedzi.
21 października
Ten dzień to jakiś cyrk medialny:
1. David Nicholson z „The Times” – uwodzicielski nagabywacz – ma źrenice różnych rozmiarów. I tak naprawdę chodziło mu tylko o jakieś brudy na temat manii religijnej.
2. Murray H. – robił zdjęcia. (Nudne). NB Snowdon.
3. Kręcił się też ktoś z „Sight and Sound”.
4. Ekipa na łowach.
Odgrywamy scenę.
Pokłóciliśmy się też o to, że statyści dostają bułki na lunch. Wieczorem podano przyzwoity posiłek.
22 października
Pracowity dzień przeplatany smutkiem i zmęczeniem Amandy – Blanche DuBois ze swoimi humorami może się schować.
Ekipa z BBC2 wciąż kręci. Do drugiej, kiedy to poszliśmy znów do Billiard Hall.
23 października
Do Hiltona i na bal filmowców. Okropieństwo. Zawsze tak jest. Jedyną rozrywką jest możliwość poprzyglądania się ludziom. Widziałem się z Davidem Thewlisem[95], poznałem Julie Brown[96]* (Wiatr w oczy[97]). Byli jak oazy na środku hałaśliwej pustyni. Udawanie niedostępnego = wyuczona niewinność.
Przypuszczam, że to i tak lepsze niż skomplikowany związek. A już na pewno z kobietą z piekła rodem.
24 października
Plecy mnie bolą. Siedem tygodni narastającego napięcia w końcu daje o sobie znać.
25 października
Dlaczego śniło mi się, że zatrudniłem się w soboty w sklepie Woolworth’s??
26 października
Gwiazdorzenie przybiera na sile. Ale nie wśród Węgrów. Dziękujemy raz jeszcze, zachodni świecie. Węgrzy angażują się jako pierwsi, choć cały proces i tak jest bezproduktywną stratą czasu.
Później w Forum wszyscy zaczynamy odpuszczać – odpoczywamy przy wyśmienitej kolacji. Jest gulasz. Potem idziemy do jakiegoś dziwnego klubu nocnego (sześciu klientów i dziewczyna w ultrafioletowym bikini) i wtedy rozwiązują im się języki. Nikt z nimi nigdy nie rozmawiał (to prawda, sami Węgrzy dystansowali się i nie wydawali się zbyt przyjaźnie nastawieni – i to wcale nie jest typowe dla tej nacji). Zasadniczo jednak wszystko sprowadza się do zaufania aktorom i pozwolenia im na otwartość – stara szkoła. Jakimś cudem Roger przyjmuje te wszystkie zarzuty, a potem mówi: „Czegoś się dzisiaj nauczyłem”. Jest wkurzający, ale w swojej szczerości również godny podziwu.
27 października
A potem okazuje się, że nic nie pamięta z minionej nocy. Rozstaliśmy się w deszczu kwiatów, które wrzuciłem im do bagażnika samochodu. Ściskaliśmy się na pożegnanie, posyłaliśmy sobie całusy – te kobiety są naprawdę wspaniałe. I niemożliwe. W jednej chwili pełne inspiracji, sekundę później, wrzeszcząc, domagały się charakteryzatorki. „Das ist immoglich!!”[98].
5 listopada
Kręcenie ostatniej sceny było istnym koszmarem. Znów – nie było procesu. Trwały usilne poszukiwania resztek hartu ducha i koncentracji. Ekipa jest niesamowita. Czuję od nich ciche wsparcie. O 6.30 byliśmy jak mała orkiestra, a w pomieszczeniu było aż gęsto od nienazwanych uczuć.
CIĘCIE – i Mesmer już nie przemówi.
8 listopada
Ostatni dzień zdjęć. Trochę szczęścia, ale i trochę smutku. Siedziałem, próbując chłonąć tę atmosferę. Coś powiedziałem od siebie, ale zapomniałem wstać. Zapomniałem też o tłumaczeniu – przemówienie chyba w ogóle wyszło za krótkie.
Wzruszający moment nastąpił, kiedy każdy członek ekipy dał Amandzie po jednym kwiatku. Ja stałem u szczytu białych marmurowych schodów, podczas gdy cała reszta zebrała się na dole. Czasami czułem się tak blisko tej dziewczyny.
Pożegnania. Pocałunki. Uściski. Zwijanie kabli. Odkręcanie lamp. Załadunek.
Pocałunki. Trzaskanie drzwiami.
9 listopada
18.40 – Lot do Londynu. Tym razem mam wrażenie, że nie było mnie tam całe wieki.
10 listopada
...do szpitala Chelsea & Westminster, żeby zobaczyć noworodka – trzecie dziecko Ruby[99]. Trudno uwierzyć, ale zrobiła to. No i jest (to dziecko, które początkowo chciała wystawić na aukcji). Ruby teraz je karmi. W szpitalnej sali jest pełno kwiatów: w rogu stoi jakaś groteskowa konstrukcja z orchidei od Joan Collins. Ja przyniosłem jej pieczonego kurczaka. Rzuciła się na niego z apetytem.
11 listopada
PARYŻ.
Co za piękny dzień. Błękitne, bezchmurne niebo i gorące słońce. Jadę do Wersalu – chodzi o scenę, którą tak bardzo chciałem zachować w filmie. Dziwnie się patrzyło na idącą w naszą stronę Beatie[100] w kostiumie Marii Antoniny. Roger jest wściekły/obrażony. Nie chciał, żeby francuski aktor grał Ludwika – Serge [Ridoux][101] rzeczywiście ma wyraźny akcent. Roger złamał nakładkę na obiektyw kamery BBC... Kręcimy scenę w obecności tłumu turystów i przy akompaniamencie wystrzałów... Popołudniowe słońce zachwyca ostatnimi promieniami. Jedziemy do paryskiego hotelu L’Abbaye.
Idę po Roniego[102] i Isabelle H[uppert][103], którzy wybierają się z nami na kolację. Miły wieczór. Roger i ja kończymy go kłótnią o mój charakter, metody pracy, o to, czy uprawiali seks, i tym podobne szczegóły.
12 listopada
Kolejny wspaniały dzień. Trochę nieuporządkowany, bo bez skupienia kręciłem się tu i tam. Kupiłem trochę ubrań dla Rimy. Zjadłem kanapkę. Wróciłem do hotelu, a potem odbyłem długą, upiorną podróż na lotnisko. Omal nie spóźniłem się na samolot.
17 listopada
Koło 15.00 – Spotkanie Royal Court Theatre Production. Bardzo pouczające doświadczenie. Aktorzy jak mięso na targu na West Endzie. Główny temat – inwestorzy (w większości ci sami, którzy tam siedzieli), projekt, ryzyko. Hmm. I to ma być Royal Court.
18 listopada
18.45 – Planet Hollywood – film Davida Baileya, w którym gra Juliet [Who Dealt?[104]].
Bailey jest rozczulający, nawet kiedy fabuła się rozlatuje. Chciałbym z nim kiedyś pracować. Jest szalony.
19 listopada
Koło 11.00 – Waldorf Tea Room z Williamem Burdett-Couttsem, Thelmą i Catherine [Bailey]. Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć, bo wydawało mi się, że mam przed sobą propozycję niemożliwą do przyjęcia. Nie było w niej nic – nic do zaoferowania, zupełnie jakby czekał na to, co my od siebie damy. Tylko dlaczego mielibyśmy mu cokolwiek dawać?
21 listopada
Koło 15.00 – Chciałem zobaczyć Okruchy dnia[105]. Nie było już biletów. Spędziłem całkiem przyjemną godzinę, włócząc się po Waterstones.
23 listopada
Idziemy do Victoria Palace na Arts Rally, a potem do parlamentu, by porozmawiać z politykami. Stoję i marznę w towarzystwie Kena Cranhama[106], Sylvestry Le Touzel[107], Stephena Daldry’ego[108] i Harriet Walter[109]. Dookoła kamery – „Sun” podaje się za „Guardiana”. Wychodzi do nas Gordon Brown. Wita nas i zaprasza do środka. Dlaczego nigdy wcześniej tu nie byłem? Jakiś człowiek w białej muszce daje mi do wypełnienia zieloną kartkę.
Zaraz potem idziemy do jednej z sal. Rozmawia z nami Dennis Skinner[110] – bardzo błyskotliwy człowiek. Niestety parlamentarzysty z mojego okręgu nie ma.
19.00 – National Theatre. Spektakl Machinal[111]... Niesamowita aranżacja na przemian ciekawej i nudnej sztuki z Fifi w roli konferansjerki w cyrku. Kilka momentów może zaliczyć do najlepszych w swojej karierze – niektóre naprawdę zapadają w pamięć.
23.00 – Sandra i Michael Kamen[112]. Tyle tu sław: Annie Lennox, George Harrison, Eric Clapton. Muzyka na żywo. Zostawiłem Ruby, gdy próbowała wyciągnąć informacje od Pattie Boyd[113]...
28 listopada
Na 19.30 idę do Royal Court na benefis Maxa Stafforda-Clarka[114]. Znakomicie zorganizowana impreza, świetnie poprowadzona przez Richarda Wilsona[115] i Pam Ferris[116]. Same wspaniałości, a wśród nich słynna scena Lesley Sharp[117] z serialu Road[118]. Dobrze było znów zobaczyć Gary’ego Oldmana na scenie. A potem nieuniknione spotkanie z Jules Wright, która wydaje się lekko obłąkana. W sumie trudno się dziwić.
29 listopada
Jadę do Savoy – kamery, koktajl mimoza, Tim Spall[119] (dzięki Bogu). Trochę zjadłem, ośmieliłem się wypić łyk białego wina, a potem patrzyłem, jak topnieje mrożony deser. Agregat strasznie hałasuje. Czekam. Czekam. Miriam Margolyes[120] opowiada żydowskie dowcipy. Wygłosiłem przemowę – tak cicho, że w każdej sekundzie czułem ciężar krytyki. Uciekłem stamtąd.
3 grudnia
12.45 – Do Berlina na galę Europejskiej Nagrody Filmowej. David Puttnam[121] i Jeremy Thomas [producent] lecą ze mną samolotem. David pokazuje mi tekst przemówienia, jakie zamierza wygłosić. Otworzyć się na szanse = ludzie poszli na Park Jurajski, bo chcieli = nie robi się filmów o sztuce bez odniesienia do odbiorców. Niestety moje protesty dotyczące wolności, by aktor mógł mówić własnym głosem, i tym razem nie trafiły na podatny grunt. Mówiłem mu, żeby lepiej szykował się na spotkanie z szefem.
21.00 – Wiadomości głosowe: nie rozumiem. Kolacja u Floriana z Wielandem – ten człowiek jest złotousty i ma dobre serce. Potem idziemy do Mirror Tent – akurat występuje tam całkiem zabawne trio. Wychodząc, natykam się na Denisa Stauntona[122] i jego znajomych. Wśród nich jest Michael Radcliffe[123]. Idziemy razem do baru naprzeciwko na tequilę. Rozmawiamy o Burgessie, Vidalu, Volksbühne, Stein, Fauście, Schillerze, Baalu, a nawet przez moment o Doris Day.
4 grudnia
Ceremonia jak zawsze trwała całe wieki. Im częściej się chodzi na takie imprezy, tym bardziej absurdalne się wydają. Przypuszczam jednak, że laureaci nagród mieliby inne zdanie – ten instynkt nigdy nie zawodzi. Inni też dają się namówić do udziału, mimo że prawdopodobnie zdrowy rozsądek podpowiada im co innego. Choć to zdecydowanie miejsce na rozważną odmowę, jakieś licho jednak kusi ludzi, by przyjąć zaproszenie – odwieczna trójca: jedzenie, drinki i seks.
4.00 nad ranem – Florian. Wszystko wydaje się wirować wokół mnie, tak jak wcześniej Antonioni, Wim Wenders, Louis Malle, J.-J. Armand, [Volker] Schlöndorff, Frears i tak dalej... Poznałem bliżej Ottona Sandera[124].
6 grudnia
18.45 – Przyjeżdża taksówka po mamę, Pat i Michaela, po czym wszyscy razem jedziemy do Prince Edward Theatre na sztukę Zwariowałem dla ciebie[125]. Urodzinowe wyjście. Głupia fabuła. Cudowna choreografia. Bardzo odkrywcza i wcale nie staromodna rzecz. Trochę jak chińskie jedzenie.
9 grudnia
Kto mógłby napisać scenariusz dnia dzisiejszego?
11.30 – Graham Wood[126] przychodzi zrobić zdjęcia dla „The Times” – nie jestem pewien, co o tym sądzić. Czasami ufa się temu, co ma się zadziać, a innym razem nie.
Przyjeżdża Ruby – nie jest dobrze. Mogę tylko mówić, licząc na to, że za którymś razem podam argument, którego nie zdoła obalić.
Dzwoni Emma Thompson – czy zgodziłbym się wystąpić w spektaklu charytatywnym? R[obert] Lindsay[127] jest chory. Będzie książę Walii. OK.
20.00 – St. James’s Palace. Pod krawatem. Powtarzam kwestię w taksówce. Pobieżnie. Zrobię to. Z polotem. Książę Walii to porządny gość, tak mi się wydaje. Po drodze przeszedłem przez ręce licznych portierów, aż w końcu przedstawiono mnie Jego Wysokości.
Koszmar.
Savoy. Grill z Emmą. Przyjemny posiłek na luzie w towarzystwie wesołej, wyluzowanej osoby. Emma dużo przeklina. Pośmialiśmy się.
11 grudnia
13.30 – Przyjęcie urodzinowe Madeleine [córeczka Ruby]. Cukierki wdeptane w dywan. Papierowe kapelusiki zrywane z małych główek. Bójki o to, kto zdmuchnie świeczki na torcie. Dorośli stoją wokół niskiego stolika i patrzą na pierwszą imprezę tych maluchów. Sami pewnie wspominają własne kinderbale. Dużo łez, wrzasków, ale i uśmiechu.
13 grudnia
Teraz faszyści są w Rosji[128].
Choć Rzym płonie, ja idę na zakupy świąteczne z Ruby, która przez cały czas nawija przez telefon. Ogląda wystawy w V&A, wybiera kolczyki, potem odkłada je na miejsce, kupuje zabawkę – Noddy’ego – dla Johna Simpsona, nie podoba jej się doliczony napiwek, zagląda do sklepów, kiedy jedziemy, a przy lunchu rzuca kilka spostrzeżeń. Rozmawiamy o tym, że świat pogrążył się w depresji.
Po południu piszę kartki świąteczne – to dziwne, kiedy ma się ich przed sobą 150 i nie ma czasu, by dla każdego wymyślać szczere życzenia.
17 grudnia
8.00 – Specjalna dostawa z pałacu Buckingham. Dobra. Tylko dlaczego o ósmej rano? (Książę Walii przesyła podziękowania).
25 grudnia
Świąteczny poranek to mój ulubiony czas. Spokój, kawa, pomarańcze, sok, prezenty i cisza na ulicach.
Koło 12.00 przychodzą goście: Mama, Michael, Sheila, John, Sarah i Amy[129].
Zaczyna się panika wokół indyka.
Temperatura skacze. Indyk piekł się przez 3½ godziny, a nie przez 5, jak przypuszczaliśmy. Teraz panikujemy z powodu ziemniaków, a jak skończymy, zaczniemy się denerwować warzywami.
Koniec końców jednak wszystko ląduje na stole (poza nadzieniem do indyka, o którym jakoś zapomnieliśmy) i przychodzi czas na żarty. A potem będziemy szaleć z powodu prezentów. Czy to pasuje? Czy się podoba?
Podoba. I to bardzo.
Gramy w Pictionary. Jest głośno. Na koniec oglądamy występ duetu komików Morecambe and Wise.
27 grudnia
Centralne ogrzewanie padło. Szukamy speca w książce telefonicznej.
30 grudnia
Spałem trzy godziny. Potem podróż w żółwim tempie taksówką na lotnisko Gatwick. Z radością dowiaduję się, że jednak polecę pierwszą klasą do Antigui. Ale mogłem się domyślić, że to się zemści.
Piszę te słowa, siedząc w restauracji na lotnisku w Antigui. Okazało się, że na ten lot sprzedano więcej biletów, niż było miejsc. Musieliśmy wyjść, bo grupa emerytów z Indii Zachodnich za nic nie chciała ruszyć się ze swoich miejsc. Zabraliśmy bagaże i oburzeni wysiedliśmy z samolotu, rzucając na odchodne, że „To nie do przyjęcia” i „Nie, nie chcę zostać na noc w Antigui”.
Koniec końców o 19.00 polecieliśmy na Saint Kitts... A potem wsiedliśmy w terenowy samochód, by po 10 minutach znaleźć się na Nevis. Kolację zjedliśmy przy hotelowym basenie[130].
Dookoła pełno Amerykanów i bambusowych mebli.
W samolocie oglądałem Na linii ognia[131] – toż to plagiat Szklanej pułapki. Przeciwnicy dzwonią do siebie, spadają z wieżowców: wszystko tak samo.
31 grudnia
Odkrywam Nevis. Pojeździłem po wyspie. Popołudnie spędziłem na szezlongu.
Scenariusz. Drzemka. Coca-cola.
19.30 – Szampan w Great House... Ten rok kończę, czując się jak niepozorne nadzienie do kanapki.