Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta książka to skarbnica wiedzy na przeróżne i przedziwne tematy! Jonn Elledge opisuje najdalsze znane galaktyki i niejasne pochodzenie lodów bekonowych, podaje szczegóły najbardziej absurdalnych wojen ludzkości, w tym, a jakże, wojny z emu, a nawet rozstrzyga, czy Harry Potter zdołałby pokonać Spider-Mana.
To książka niezwykła, błyskotliwa i zaskakująca. Obejmuje przepastne spektrum ludzkiego doświadczenia, przeplata słowa liczbami, naukę sztuką, to, co świeckie, tym, co duchowe. To prawdziwa uczta dla głodnego wiedzy umysłu.
Kosmos, historia, geografia, polityka, przyroda, rozrywka… nie wspominając już o ogromnych płonących kozłach! Każdy z tych tematów Ellege przedstawia w lekkiej i zwięzłej formie, bo to przecież „(Prawie) wszystko dla zabieganych”!
***
„Napisana przez wyjątkowego zapaleńca książka, która dostarcza radości, poszerza horyzonty i bawi do łez” – Ian Dunt
„Urocze i wybitnie nerdowskie kompendium” – Robert Webb
„Brawurowe połączenie Douglasa Adamsa z Billem Brysonem” – Helen Lewis
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Tytuł oryginału The Compendium of (Not Quite) Everything: All the Facts You Didn’t Know You Wanted to Know
Copyright © 2021 Jonn Elledge
First published in Great Britain in 2021 by WILDFIRE, an imprint of HEADLINE PUBLISHING GROUP
PrzekładKatarzyna Dudzik
RedakcjaMaria Brzozowska
KorektaJoanna Rozmus, Marek Stankiewicz
Skład IT WORKS / itworks.net.pl
Projekt okładkiYehrin Tong dla Headline Publishing Group
Adaptacja okładki do polskiego wydaniaTomasz Brzozowski
Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz
Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2022Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-67323-80-2
Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl
facebook.com/Wydawnictwo.Insignis
twitter.com/insignis_media (@insignis_media)
instagram.com/insignis_media (@insignis_media)
tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)
Mojej mamie i Alanowi – najlepszym, najbardziej wspierającym rodzicom, jakich tylko można sobie wymarzyć.
Mojemu ojcu i moim dziadkom, którzy z pewnością chcieliby przeczytać tę książkę.
I Agnes – gdyby nie ona, nikt nie miałby okazji tego zrobić.
Jednym z moich mniej autodestrukcyjnych nawyków jest marnowanie dni na długie, bezcelowe włóczęgi po niemodnych dzielnicach mojego miasta, w trakcie których słucham podcastów lub audiobooków i myszkuję po okolicy. Kilka lat temu podczas jednego z takich spacerów natknąłem się na coś, co mnie rozbawiło: budynek, w którym znajdują się dwa domy, jeden w granicach Londynu, a drugi poza nimi. Byłem wprost oczarowany tym, że gdzieś kiedyś ktoś postanowił poprowadzić granicę aglomeracji londyńskiej przez środek już istniejącego budynku. Wrzuciłem więc na Twittera jego zdjęcie z komentarzem, że to chyba jedna z najgłupszych linii, jaką ludzie kiedykolwiek narysowali na mapie. Odpowiedzi, które otrzymałem, szybko skorygowały moje przypuszczenia. Użytkownicy Twittera prześcigali się w opowieściach o podobnych przypadkach. Dowiedziałem się na przykład o Cromartyshire, historycznym hrabstwie, które składało się z 23 odseparowanych od siebie działek ziemi, rozrzuconych po północnej Szkocji niczym kawałki upuszczonego na podłogę talerza; uznawano je za jedno hrabstwo tylko dlatego, że XVII-wieczny właściciel ziemski zdołał przekonać króla, iż należy mu się nagroda. A także o Northwest Angle, kawałku Minnesoty przyłączonym do Kanady i oddzielonym od reszty stanu wielkim, zimnym jeziorem za sprawą pomyłki, która wkradła się do spisanego w 1783 roku traktatu.
Zdałem sobie też sprawę z istnienia Baarle-Hertog, belgijskiego miasteczka składającego się z 26 oddzielonych od siebie działek, umiejscowionych wewnątrz miasteczka Baarle-Nassau w Holandii. Żeby było zabawniej, na niektórych z belgijskich działek znajdują się działki należące do holenderskiego miasteczka. Swego czasu różnice między belgijskimi a holenderskimi przepisami dotyczącymi wydawania licencji na prowadzenie lokali gastronomicznych sprawiły, że w miasteczku (a właściwie miasteczkach) obowiązywał pewien nocny rytuał. Gdy zbliżała się godzina zamknięcia restauracji w Holandii, obsługa prosiła klientów o przejście na bardziej liberalną, belgijską stronę. Ze wszystkiego, co przeczytałem, najbardziej niewiarygodna wydaje mi się historia o hotelu Arbez w La Cure – mieście położonym kilka kilometrów na północ od Genewy, które w połowie leży we Francji, a w połowie w Szwajcarii. Podobno w trakcie II wojny światowej lokalny ruch oporu zajął pokoje na piętrze hotelu, ponieważ nazistowskim okupantom nie wolno było korzystać ze schodów znajdujących się po szwajcarskiej stronie (Szwajcaria pozostawała państwem neutralnym). Historia ta zyskała dużą popularność, a mimo to nie wierzę w ani jedno jej słowo.
Moją ulubioną anomalią geograficzną jest chyba Bir Tawil, kawałek ziemi o powierzchni 2060 km2 na pustyni między Sudanem a Egiptem, do którego nie rości sobie praw żadne z tych państw. Przebieg granicy na tym obszarze wciąż pozostaje przedmiotem sporów. Według Egiptu granicą powinna być linia prosta ciągnąca się wzdłuż dwudziestego drugiego równoleżnika, tymczasem Sudan opowiada się za bardziej skomplikowaną linią graniczną, która biegnie na południowy wschód od wzmiankowanego równoleżnika, a następnie zakręca w kierunku północno-wschodnim.
Powodem tego zamieszania jest fakt, że oba państwa domagają się praw do Trójkąta Hala’ib – położonego na północ od dwudziestego drugiego równoleżnika innego skrawka ziemi, który zawiera cenne złoża ropy naftowej. Za to ani Egipt, ani Sudan nie przyznają się do spłachetka ziemi leżącego na południe od tego równoleżnika, czyli Bir Tawil, co czyni go jedynym nadającym się do zamieszkania miejscem na naszej planecie, do którego nie zgłasza pretensji żadne państwo. Koczowniczym plemionom zajmującym ten teren wydaje się to nie przeszkadzać.
Nie tylko geografia jest podatna na takie anomalie. Weźmy przykład z innej dziedziny wiedzy. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, na które, jak mogłoby się wydawać, istnieje prosta i niepodważalna odpowiedź: ilu królów Edwardów odnotowała historia Anglii?
Ostatnim królem Anglii noszącym to imię był Edward VIII (panował od 20 stycznia 1936 roku do dnia swojej abdykacji 11 grudnia tego samego roku). Ktoś mógłby wysnuć z tego wniosek – całkiem racjonalny – że w takim razie prawidłowa odpowiedź brzmi „ośmiu”.
A jednak nie. Jeśli zapoznacie się z listą angielskich monarchów, dostrzeżecie, że król nazywany Edwardem I (lata panowania 1272–1307) jest trzecim lub, co bardziej prawdopodobne, czwartym królem Anglii noszącym to imię. Sam Edward I doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ poprzedni król Edward, Edward Wyznawca (1042–66), był:
a) patronem Anglii w tamtym czasie, a także
b) człowiekiem, na którego cześć Edward I dostał swoje imię.
Dlaczego zatem nazywamy tego monarchę „Edwardem I”, skoro nie był on pierwszym królem Anglii noszącym to imię? Konwencja numerowania królów przyjęła się najprawdopodobniej za panowania Edwarda II (1307–1327) i Edwarda III (1327–1377). Gdy trzech Edwardów wstępuje na tron jeden po drugim, dobrze jest mieć jasność, o którym z nich mowa. Zwyczaj ten utrwalił się, gdy w późniejszym okresie historycy przestali określać monarchów tytułami takimi jak „Zdobywca” i postanowili rozróżniać ich za pomocą liczebników porządkowych zapisywanych cyframi rzymskimi. Czy doszło do tego, ponieważ ten schemat numeracji był już mocno ugruntowany w innych państwach? A może odpowiada za to świadoma decyzja kogoś, kto uznał, że historia angielskiej rodziny królewskiej tak naprawdę zaczyna się od najazdu normańskiego w 1066 roku? Bardzo trudno to dzisiaj ustalić.
Tak czy inaczej, Anglia miała nie ośmiu, lecz dziesięciu lub jedenastu królów Edwardów[1]. A może nawet było ich więcej, ale wtedy musielibyśmy zacząć zastanawiać się, które tereny możemy uznać za część Anglii i co to właściwie znaczy być królem, a na to, niestety, nie mamy tutaj miejsca.
Ta książka to zbiór tego typu ciekawostek. Zapraszam was na spacer po krętych zaułkach nauki i kultury. Będę zadawał pozornie proste pytania, które, jak się okazuje, są znakomitym pretekstem do dyskusji na temat źródeł naszej wiedzy i każą nam zastanowić się nad tym, jak to się stało, że wiele rzeczy, które kiedyś wydawały się słuszne, jakiś czas później okazały się błędne. Mam nadzieję, że czytając tę książkę, poczujecie się przyjemnie zagubieni, tak samo jak wtedy, gdy przeglądacie internetową encyklopedię zanurzeni w oceanie informacji, klikając bez celu w kolejne linki do momentu, gdy uświadomicie sobie, że właśnie spędziliście dwadzieścia minut, czytając o koncepcji kierunków świata u Azteków (co ciekawe, uważali oni, że południe to lewa strona świata), chociaż chcieliście się jedynie dowiedzieć, ile lat ma Słońce. (Trzeba przyznać, że internet dał nam fenomenalne możliwości pozyskiwania informacji, natomiast fatalnie wpłynął na naszą zdolność skupiania uwagi).
Znajdziecie tutaj choćby tabelkę z najdłuższymi rzekami na Ziemi. Statystyki dotyczące liczby krajów na świecie płynnie przechodzą w rozważania na temat przyczyn, dla których coś zdawałoby się tak realnego i namacalnego jest w istocie nietrwałe, zmienne, zależne od sporów terminologicznych i podejmowanych przez ludzi działań. Opowieść o najbardziej absurdalnych wojnach staje się rozprawą o ludzkiej głupocie. Rozdział dotyczący dni niepodległości obchodzonych w różnych krajach staje się pytaniem o to, czy każde imperium musi upaść. W przypisach do rozdziałów o najmniejszych i największych państwach świata odkryjecie odpowiedź, jak znaleźć kraj idealnie przeciętny pod względem rozmiarów.
Przeczytacie tutaj o zwierzętach wysłanych w kosmos, zapoznacie się z historią Hollywood na przykładzie jego najbardziej kasowych filmów, a nawet z całą historią wszechświata przedstawioną za pomocą zaledwie kilkuset słów. Rozpisałem się też trochę o mistrzostwach świata w piłce nożnej. Co prawda futbol sam w sobie kompletnie mnie nie interesuje, ale większość tego rozdziału dotyczy relacji między Anglią a Szkocją, geopolitycznych zawirowań lat czterdziestych XX wieku, a także pewnego uroczo zawikłanego przestępczego spisku udaremnionego przez psa, który, niestety, jakiś czas później rozstał się z życiem w dość niespodziewanych okolicznościach.
Wyobraźcie sobie, że Tristram Shandy napisał encyklopedię. Albo że przewodnik opisany w powieści Autostopem przez Galaktykę naprawdę istnieje, ma jakieś 400 stron i został stworzony przez podstarzałego nerda zmuszonego przez globalną pandemię do siedzenia całymi tygodniami w swoim londyńskim mieszkanku. Tym mniej więcej jest książka, którą trzymacie teraz w dłoniach.
Śmiało, przewróćcie tę stronę – możecie teraz pochłonąć (prawie) całą wiedzę, jaką zgromadziła ludzkość. Najwyższa pora rozpocząć konsumpcję.
[1] Żeby jeszcze bardziej skomplikować obraz sytuacji, dodam, że od roku 1707 Anglia jest częścią Zjednoczonego Królestwa, którym rządziło tylko dwóch królów Edwardów (akurat tego możemy być pewni). Skoro już poruszyłem ten temat, pozwolę sobie przypomnieć, że Anglia to nie jedyne królestwo mające problem z ponumerowaniem swoich władców. Po drugiej stronie kanału La Manche, we Francji, po zgilotynowaniu Ludwika XVI (1774–1792) i całym późniejszym galimatiasie na tron wstąpił Ludwik XVIII (1814–1824). Numer XVII przypadł małoletniemu synowi Ludwika XVI. Uwięziony przez rewolucjonistów chłopczyk przez dwa i pół roku pozostawał nominalnym władcą Francji, zanim zmarł na skrofuły. Podobnie było z Napoleonami. Napoleon I rządził krajem w latach 1804–1815, a Napoleon III w latach 1852–1870. Napoleon II nigdy niczym nie rządził, chociaż jego ojciec przez trzy dni udawał, że abdykował, aby pozwolić sprawować władzę swojemu synowi (tak naprawdę zrzekł się tronu, ponieważ potężna armia koalicyjna dwukrotnie spuściła mu ostre bęcki).
KOSMOS I WSZYSTKO, CO MA W ŚRODKU
Zacznijmy od początku.
Mit kosmogoniczny to symboliczna narracja wyjaśniająca, jak powstał świat i jego mieszkańcy. Czasami należy traktować go jako dosłowny zapis wydarzeń historycznych, ale w większości przypadków jest to raczej metafora. Tak czy inaczej, celem tworzenia tego rodzaju mitów jest przekazanie uniwersalnych prawd o ludzkiej naturze i kulturze, a także, jak można przypuszczać, zapewnienie rodzicom na przestrzeni dziejów jakiejś zgrabnej historyjki, którą mogliby sprzedać sześciolatkowi namolnie dopytującemu „A dlaczegooo?”.
Dawno, dawno temu było prawdopodobnie tyle mitów o stworzeniu, ile wiosek lub plemion. Dzisiaj jednak, pomimo tego, że jest nas więcej niż kiedykolwiek wcześniej, przeszło połowa ludzkości wyznaje religię posługującą się którąś z wersji tego samego mitu o stworzeniu świata. Całkiem możliwe, że wy też należycie do tego grona.
JEDNO BÓSTWO, SZEŚĆ DNI
W ciągu zaledwie sześciu dni jeden wszechmocny Bóg oddzielił światło od ciemności i ziemię od nieba, stworzył słońce, księżyc, gwiazdy, rośliny i zwierzęta – w zasadzie wszystko. Rozbieżności pojawiają się przy opisie siódmego dnia – według judaizmu i chrześcijaństwa Bóg wtedy odpoczywał, a według islamu zasiadł na tronie, żeby nadzorować swoje dzieło.
Jak Bóg stwarzał świat według Księgi Rodzaju?
Dzień pierwszy: stworzył światłość i oddzielił ją od ciemności
Dzień drugi: stworzył sklepienie niebieskie i oddzielił wody pod sklepieniem od wód nad sklepieniem
Dzień trzeci: stworzył ziemię i rośliny
Dzień czwarty: stworzył słońce, księżyc i gwiazdy
Dzień piąty:stworzył ryby i ptaki
Dzień szósty: stworzył pozostałe zwierzęta i człowieka
Dzień siódmy:nic nie stworzył – odpoczywał
Szczegóły tej historii oraz dosłowność jej interpretacji zależą od religii i osobistych upodobań. (Na przykład zwolennicy kreacjonizmu utożsamiającego biblijny dzień z epoką historyczną – to tak zwany day-age creationism – uważają, że dni odpowiadają o wiele dłuższym okresom trwającym tysiące, miliony, a nawet miliardy lat, co jest całkiem sprytną wymówką pozwalającą uniknąć niewygodnych pytań). Tak czy inaczej, moim zdaniem wszystko to nie wyjaśnia w satysfakcjonujący sposób istnienia wszechświata. Jest to przykład mitu o „kreacji z chaosu”, w którym boska istota stwarza świat, zaprowadzając porządek w pierwotnej pustce, która go poprzedzała. Zmusza nas to jednak do zastąpienia pytania „Skąd wziął się wszechświat?” pytaniem „Skąd wziął się Bóg?”.
Popularność opisanego powyżej mitu jest potwierdzeniem sukcesu monoteizmu. Tysiące lat po wymyśleniu tej opowieści przez jedno z plemion Bliskiego Wschodu prawie pięć z każdych dziewięciu osób na świecie[1] wychowuje się w tradycji religijnej, która się pod tą opowieścią podpisuje.
PANGU I JEGO WIELKIE JAJO
W chińskiej filozofii taoizmu pierwszy człowiek – prymitywny, owłosiony olbrzym o imieniu Pangu, prawdopodobnie wyposażony w rogi i kły – rósł sobie w wielkim jaju przez przyjemnie dookreślony okres osiemnastu tysięcy lat. W końcu wykluł się z jaja, dzieląc je na dwie części: yin i yang.
Według niektórych przekazów Pangu użył swojej wiedzy na temat yin i yang, żeby oddzielić ziemię od nieba i odpowiednio rozmieścić na nim księżyce, gwiazdy i inne ciała niebieskie, po czym skupił się na ziemskim krajobrazie, żłobiąc doliny i wznosząc góry jako monoteistyczny Bóg. W innych wersjach mitu nie zaprzątał sobie głowy podobnymi ekscesami. Zamiast tego przeżył kolejnych osiemnaście tysięcy lat, po czym umarł. Ze zwłok Pangu został uformowany kosmos: jego oczy stały się słońcem i księżycem, jego włosy drzewami i innymi roślinami, jego pot zamienił się w rzeki, a ciało stało się glebą. Zwierzęta, co jest trochę niepokojące, wyewoluowały z pasożytów, które żyły na jego ciele.
Jeśli macie ochotę, możecie oddać cześć Pangu w Świątyni Króla Pangu w prowincji Guangdong. Podobno park otaczający świątynię jest piękny.
MBOMBO KIEPSKO SIĘ CZUJE
Lud Kuba z terenów dzisiejszej Demokratycznej Republiki Konga posługuje się innym mitem o stworzeniu świata ex nihilo. Mbombo[2] – wielki, biały olbrzym – pławił się samotnie w wodnistej, pierwotnej ciemności, gdy nagle poczuł silny ból w brzuchu. Jego przyczyna stała się jasna, gdy wkrótce potem Mbombo zwymiotował słońce, księżyc i gwiazdy.
Wytworzyło się przy tym ciepło, które osuszyło ziemię i sprawiło, że pojawiły się na niej wzgórza, a niebo pokryło się chmurami. Mbombo nie zwracał jednak na to większej uwagi, ponieważ zajęty był wyrzygiwaniem ze swoich wnętrzności dziewięciu zwierząt (dały one początek wszystkim innym zwierzętom), a potem także ludzi. Jednym z tych zwierząt była wielka czarna kotka o imieniu Tsetse, która tak naprzykrzała się olbrzymowi Mbombo, że ten pogonił ją aż do samego nieba, gdzie zamieniła się w grzmot i błyskawicę.
ZAAWANSOWANE TECHNIKI POPRAWY NASTROJU
Według niektórych przekazów starożytnej mitologii egipskiej świat stworzył pierwszy bóg Atum, który najpierw stworzył sam siebie, a potem, gdy poczuł się samotny, postanowił stworzyć sobie przyjaciół.
Nie ma nic szczególnego w tej opowieści (chociaż fragment, w którym pierwszy bóg stwarza sam siebie, sprawił, że uniosłem nieco brwi). Warto jednak przyjrzeć się, w jaki sposób Atum powołał do życia swoich towarzyszy. Mówiąc krótko: Atum zaczął się masturbować, a gdy ejakulował, z jego nasienia wyłoniła się para bogów.
Jak widzicie, to nie przypadek, że w starożytnym Egipcie masturbację uważano za świętość i ustanowiono ją nawet elementem niektórych rytuałów. No, to teraz wiecie już, jak to było[3].
Z GŁĘBIN
W wielu kulturach popularny jest mit, w którym jakieś zwierzę nurkuje w głąb praoceanu i wyciąga Ziemię z jego głębin. Na przykład w czirokeskim micie o stworzeniu świata mały żuk wodny zstąpił z nieba i dotarł do pokrytej wodą Ziemi. Ponieważ nie mógł znaleźć nigdzie lądu, na którym mógłby odpocząć, zanurkował i wydobył z dna oceanu trochę błota, które w magiczny sposób zaczęło rozszerzać się we wszystkich kierunkach i stało się lądem.
Podobne opowieści funkcjonują w innych kulturach rdzennych Amerykanów, jak również we wschodniej Azji, a nawet na Syberii. To trochę za dużo jak na zwykły zbieg okoliczności, dlatego niektórzy eksperci uważają, że wszystkie te mity mają jedno źródło gdzieś w Azji.
RAZ PO RAZ
Innym motywem wspólnym dla wielu mitów rdzennych Amerykanów jest emergencja, czyli wyłanianie się jednego świata z drugiego. W skrócie można tę ideę przedstawić tak: świat jest wynikiem poprzedniego świata, zaś ten poprzedni wynikiem jeszcze wcześniejszego.
Przykładowo w kosmogonicznym micie Majów para bogów – Tepeu, stwórca, i jego kumpel Gucumatz, pierzasty wąż – stworzyli świat, po czym uznali, że dosyć się już namęczyli i że chcieliby mieć teraz kogoś, komu mogliby zlecić opiekę nad swoim dziełem, i kto, no ba, odpowiednio wychwalałby ich za ciężką pracę. Stworzyli więc zwierzęta i poprosili je, by ich wysławiały. Szybko jednak zdali sobie sprawę, że zwierzęta nie potrafią mówić.
Ulepili zatem z mokrej gliny ludzi, ale ci rozpadali się na kawałki, gdy tylko próbowali mówić. Powołali więc do życia ludzi z drewna. Mogli oni mówić i rozmnażać się, ale – ponieważ nie obdarzono ich pamięcią ani rozumem – ich słowa nie miały sensu. W przypływie złości bogowie zesłali na drewnianych ludzi potop. Ci, którym udało się uciec, stali się małpami.
W końcu Tepeu i Gucumatz stworzyli kolejną rasę ludzi z kukurydzy (która – tak się składa – była podstawą wyżywienia społeczności Majów). Ci ludzie mieli dość rozumu, żeby rozpoznać w bogach swoich stwórców i podziękować im za życie. To właśnie byli Majowie.
Najdziwniejsze jest to, że historia ta – choć powstała setki lat wcześniej i na innym kontynencie niż teoria Karola Darwina – odwzorowuje przebieg ewolucji, pokazując, że małpy, a jeszcze wcześniej inne zwierzęta, poprzedzały powstanie współczesnych ludzi.
[1] Pew Research Center podaje, że w 2015 roku 31,2 procent światowej populacji uważało się za chrześcijan, kolejne 24,1 procent za muzułmanów, a 0,2 procent za Żydów. Wedle mojej rachuby daje to 55,5 procent wyznawców religii monoteistycznych.
[2] Według innych transliteracji jego imię to Bumba.
[2] Masturbacja pojawia się wyłącznie w późniejszych wersjach mitu. We wcześniejszych wersjach Atum kichał albo pluł, nie udawajmy jednak, że jest to chociaż w połowie tak przyjemne jak trzepanie wacka.
Oto, co według naszej najlepszej wiedzy naprawdę się wydarzyło.
Na początku było… coś. Ponieważ wszechświat się rozszerza, niektórzy fizycy uważają, że powstał z osobliwości, czyli nieskończenie małego, nieskończenie gęstego i nieskończenie gorącego punktu zawierającego w sobie wszystko. Inni fizycy wątpią jednak w tę teorię, ponieważ wynika ona z ogólnej teorii względności, która ma zastosowanie w większych skalach, a nie z mechaniki kwantowej, mającej zastosowanie w małych skalach (tym dwóm teoriom nigdy nie udało się ze sobą dogadać). Poza tym dostępne nam informacje na temat początku wszechświata sięgają tylko do tego momentu. Tak więc jego najwcześniejsza historia pozostaje dla nas niewiadomą.
Potem, około 10–36 sekundy od początku istnienia wszechświata (czyli całkiem szybko) wszechświat nagle zaczął się rozszerzać i podwoił swoje rozmiary wiele dziesiątków razy. Trwało to tylko jakieś 10–33–10–32 sekundy po osobliwości, czyli skończyło się w ciągu jednej miliardowej jednej bilionowej[1] jednej bilionowej części sekundy. Zanim ta tak zwana epoka inflacji kosmologicznej dobiegła końca, wszechświat powiększył się wiele bilionów razy. Tym właśnie był „wybuch” w Wielkim Wybuchu. Teoria Wielkiego Wybuchu wyjaśnia między innymi, dlaczego materia i promieniowanie są tak równomiernie rozłożone we wszechświecie. Jednak w chwili, gdy piszę ten tekst, nikt nie wie, co było przyczyną samego wybuchu[2].
W miarę rozszerzania przestrzeń zaczęła się ochładzać, a wraz z nią – wypełniająca ją plazma cząstek fundamentalnych. Dzięki temu wchodzące w jej skład kwarki zaczęły się łączyć w protony i neutrony. W tym momencie wiek wszechświata wynosił może jedną milionową sekundy. W ciągu kolejnych kilku minut wszechświat ochłodził się na tyle, że niektóre z tych protonów i neutronów utworzyły struktury, które później stały się jądrami atomów helu lub deuteru (ciężkiego wodoru)[3]. Na rekombinację[4], czyli powstanie tych atomów, trzeba było jednak poczekać znacznie dłużej: wszechświat był na tyle zimny, że ujemnie naładowane elektrony zaczęły krążyć wokół dodatnio naładowanych jąder dopiero 370 000 lat później.
To, jak pewnie zauważyliście, całkiem duży przeskok na osi czasu.
Stopniowe ochładzanie miało jeszcze jeden efekt uboczny. Po raz pierwszy fotony mogły swobodnie przemieszczać się po wszechświecie, nie uderzając w elektrony i nie rozpraszając się. Oznaczało to, że przestrzeń była wystarczająco zimna, aby światło mogło przez nią przechodzić. Innymi słowy: stała się przezroczysta. Nie miało to jednak większego znaczenia. Nie było żadnych gwiazd, nie było więc też nic do oglądania, nawet gdyby istniał ktoś, kto mógłby to zobaczyć. A nie istniał. Ten okres w historii wszechświata nazywany jest kosmicznymi wiekami ciemnymi[5].
Po kilkuset milionach lat pod wpływem grawitacji grudki gazu zapadły się w sobie i zapaliły, przekształcając się w gwiazdy, które potem zebrały się w grupy nazywane dziś przez nas galaktykami. Te pierwsze gwiazdy prawdopodobnie żyły krócej niż dzisiejsze i były od nich setki, a nawet tysiące razy większe. W ich wnętrzu atomy wodoru i helu łączyły się w cięższe pierwiastki, a te rozproszyły się po wszechświecie, gdy wybuchły supernowe. Okazało się to bardzo przydatne dla wszystkich organizmów, które jakiś czas później zasiedliły wszechświat.
Około 4,5 miliarda lat temu, zaledwie 9,3 miliarda lat po Wielkim Wybuchu, pewien szczególny obłok gazu na jednym z ramion spiralnych Drogi Mlecznej zapadł się, tworząc kolejną gwiazdę, czyli Słońce. Resztki materii wokół niej połączyły się w księżyce i planety, w tym jedną krążącą wokół Słońca w odległości około 150 milionów kilometrów. W pewnym momencie – być może całkiem niedługo po tym, a być może trwało to aż kolejny miliard lat – na tej planecie pojawiło się życie. Prawdopodobnie doszło do tego w pobliżu kominów hydrotermalnych: szczelin w dnie oceanicznym, z których przegrzana przez magmę wulkaniczną woda spod skorupy ziemskiej wyrzucana jest do oceanu.
Niektóre z tych jednokomórkowych form życia radziły sobie z przetrwaniem lepiej niż inne. Od czasu do czasu przypadkowa mutacja dawała poszczególnym szczepom organizmów przewagę, dzięki czemu szybko się rozmnażały, podczas gdy inne wymierały. Przez eony, które nastąpiły później, niektóre z nich wyewoluowały i zaczęły oddychać tlenem lub łączyć się z innymi jednokomórkowcami, tworząc organizmy wielokomórkowe. Niektóre stały się roślinami, inne zwierzętami. Niektóre ze zwierząt wykształciły bardziej złożone mózgi i układy nerwowe dzięki sprytnemu wykorzystaniu kręgosłupa. Aż w końcu po długim okresie, w którym na Ziemi rządziły olbrzymie gady nazywane dinozaurami, władzę zaczęły przejmować mniejsze, pokryte futrem zwierzęta znane jako ssaki.
Cztery miliony lat temu grupa człekokształtnych, które w odróżnieniu od innych naczelnych poruszały się nie na czworakach, a w pozycji wyprostowanej, postanowiła opuścić las i zamieszkać na sawannie. Stopniowo te stworzenia nauczyły się budować siedliska i wytwarzać narzędzia, komunikować się za pomocą mowy, polować, uprawiać ziemię i handlować. Kilka tysięcy lat temu zaczęły wszystko zapisywać, aby ich potomkowie mogli zapoznać się ze zgromadzonymi przez nie doświadczeniami. Kilkaset lat temu nauczyły się wytwarzać książki, a kilkadziesiąt lat temu wynalazły internet, dzięki czemu każdy, kto ma komputer lub smartfon, może uzyskać dostęp do niemal całej wiedzy świata z dowolnego miejsca na Ziemi.
Okazało się jednak, że większość z nich ma gdzieś całą wiedzę świata i woli niegrzecznie odpisywać w internecie swoim pobratymcom oraz oglądać zdjęcia innych, mniejszych i bardziej futrzastych ssaków.
I tak oto dotarliśmy do czasów współczesnych.
[1] Bilion, jeśli jeszcze nie zostaliście sobie przedstawieni, to milion milionów. Zatem jedna miliardowa jednej bilionowej jednej bilionowej to bardzo mało.
[2] Istnieją też inne teorie opisujące początek wszechświata. Na przykład w modelu cyklicznym wszechświat będzie rozszerzał się aż do Wielkiego Kolapsu, po którym zacznie się kurczyć do momentu, w którym nastąpi kolejny Wielki Wybuch skutkujący ponownym rozszerzaniem się wszechświata – i tak w nieskończoność. Niektóre warianty tego modelu zakładają istnienie maleńkich wibrujących strun; według innych widzialny wszechświat jest czterowymiarowym podzbiorem jedenastowymiarowej przestrzeni nazywanej braną (to skrót od membrany), która co jakiś czas zderza się z drugą braną. Mógłbym napisać na ten temat tysiące słów, a i tak nie bylibyśmy od tego ani trochę mądrzejsi, więc po prostu to sobie daruję.
[3] Jądro ciężkiego wodoru zawiera proton i neutron. Jądro zwykłego wodoru zawiera wyłącznie proton.
[4] Termin ten jest mylący, ponieważ przedrostek „re” sugeruje, że cząstki zostały połączone ze sobą już wcześniej. Nic takiego nie miało miejsca, ale, jak widać, nazwa się przyjęła.
[5] Wieki ciemne trwały od końca V do X, a niektórzy twierdzą nawet, że do XV wieku. Ogólnie rzecz biorąc, jest to okres między upadkiem Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego a renesansem. Historycy nie lubią tego terminu z powodu jego negatywnych konotacji, jak również leżącego u jego podłoża europocentryzmu. Nazywając ten fragment historii wiekami ciemnymi, ignorujemy fakt, że w wielu rejonach świata – w krajach islamu, w Chinach, a nawet w Europie Południowo-Wschodniej – rozwój cywilizacyjny nabrał niesamowitego rozpędu, a postęp naukowy przyśpieszył jak nigdy wcześniej. Chciałbym wam jednak podsunąć inny powód, by nie lubić tego terminu: trochę głupio nazywać wiekami ciemnymi kilka stuleci w historii ludzkości w sytuacji, gdy astronomiczne wieki dosłownie ciemne trwały bez porównania dłużej.
Trudno sobie wyobrazić różnicę między „40 milionów lat temu” a „4 miliardy lat temu” – pierwszy z tych okresów jest zaledwie jedną setną drugiego, ale oba łatwo sprowadzić do ogólnego określenia „oszałamiająco dawno temu”.
Dlatego amerykański astronom Carl Sagan w swoim serialu telewizyjnym Kosmos z 1980 roku użył zgrabnej sztuczki, aby unaocznić widzom wiek wszechświata. „Kosmiczny kalendarz” przekształca całą 13,8-miliardową historię wszechświata w jeden rok. Każda sekunda to 438 lat, minuta – około 26 000 lat, godzina – 1,6 miliona i tak dalej.
Oto kilka dat z odległej przeszłości wraz z ich odpowiednikami w Kosmicznym Kalendarzu. Pokazują one, że w ogólnym rozrachunku ludzie zamieszkują Ziemię od całkiem niedawna.
Podobnie jak w przypadku koncepcji odległej przeszłości, już sama próba ogarnięcia umysłem ogromu wszechświata i naszej małości wobec jego rozmiarów może sprawić, że człowiek ma ochotę położyć się na chwilę w zaciemnionym pokoju. Żeby pomóc wam poukładać to sobie w głowie, przytoczę poniżej kilka ciekawych przykładów odległości we wszechświecie.
Liga lądowa, starożytna jednostka równa odległości, jaką człowiek może przejść w ciągu godziny, odpowiadała 3 milom angielskim, czyli 4,8 kilometra.
Szerokość cieśniny Dover (najwęższego miejsca kanału La Manche i jednocześnie najkrótszej drogi między Anglią a Francją) to 33,3 kilometra.
Szerokość Oceanu Atlantyckiego w jego najwęższym miejscu (między Brazylią a Afryką Zachodnią) to 2897 kilometrów.
Odległość z Tokio do Los Angeles to 8814 kilometrów.
Odległość między biegunem północnym a południowym to 20 014 kilometrów.
Średnia odległość Ziemi od Księżyca to 384 400 kilometrów.
Średnia odległość Ziemi od Słońca to około 149,5 miliona kilometrów.
Średnia odległość Plutona od Słońca to prawie 6 miliardów kilometrów.
Odległość, jaką światło może przebyć w ciągu roku, czyli rok świetlny, to prawie 9,5 biliona kilometrów.
W tym momencie wygodniej będzie przejść właśnie na lata świetlne, ale żeby ułatwić wam dokonywanie porównań, będę podawał odległości w obu jednostkach.
Odległość między Słońcem a najbliższą mu gwiazdą, czyli Proximą Centauri, wynosi 4,24 lat świetlnych, co równa się przeszło 40 bilionom kilometrów.
Odległość Słońca od Centrum Galaktyki to 26 000 lat świetlnych, czyli niemal 250 tysięcy bilionów kilometrów, to jest 250 biliardów kilometrów.
Średnica Drogi Mlecznej to jakieś 120 000 lat świetlnych
[1]
, czyli 1140 tysięcy bilionów kilometrów, to jest 1140 biliardów kilometrów.
Od Andromedy, położonej najbliżej Drogi Mlecznej dużej galaktyki, dzieli nas 2,5 miliona lat świetlnych, czyli 24 miliony bilionów kilometrów.
Średnica obserwowalnego wszechświata to 92 miliardy lat świetlnych, czyli 880 miliardów bilionów kilometrów.
W pełnym zapisie liczbowym jest to 880 000 000 000 000 000 000 000 kilometrów. Nie radziłbym porywać się na taki spacer w niewygodnych butach.
Być może cały wszechświat jest jeszcze większy. Światło pochodzące z jakiegokolwiek miejsca poza obserwowalnym wszechświatem nie zdążyłoby do nas dotrzeć od początku jego istnienia – dlatego właśnie go nie widzimy. Gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że wszechświat ma tylko około 13,8 miliarda lat, może nam się wydawać zaskakujące, że jesteśmy w stanie dostrzec obiekty oddalone o około 46 miliardów lat świetlnych[2]. Przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że wszechświat ciągle się rozszerza. W momencie, w którym widziane przez nas teraz światło zostało wypromieniowane z tych obiektów, znajdowały się one dużo, dużo bliżej niż teraz.
Tak czy inaczej, możemy bezpiecznie założyć, że wszechświat ma co najmniej 92 miliardy lat świetlnych średnicy. A to pozwala nam spojrzeć z właściwej perspektywy na przejażdżkę do supermarketu.
[1] Cała Droga Mleczna łącznie z niewidzialną chmurą pyłu poza gwiazdami może być znacznie szersza: zgodnie z wynikami badań przeprowadzonych przez naukowców z Durham University i opublikowanych w marcu 2020 roku jej średnica może mieć nawet 2 miliony lat świetlnych.
[2] To promień widzialnego wszechświata. Ponieważ jednak możemy spoglądać i w prawo, i w lewo, średnica widzialnego wszechświata jest dwukrotnie większa.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
NASZA PLANETA I LINIE, KTÓRE NA NIEJ WYTYCZAMY
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
KWESTIA POMIARU
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
HISTORIA I POLITYKA
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
ŚWIAT NATURY
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
KWESTIA KOMUNIKACJI
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
ROZRYWKA, CZYLI O KULTURZE, JEDZENIU I SPORCIE
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Latem 2019 roku w prasie muzycznej zawrzało. Wszyscy zadawali sobie to samo pytanie: czy Drake jest teraz „większym” artystą niż Beatlesi?
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
KURIOZA, CZYLI RZECZY, KTÓRE NIE PASOWAŁY NIGDZIE INDZIEJ
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
KONIEC
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Rozdział dostępny w pełnej wersji e-booka.
Lista osób, bez których ta książka by nie powstała – moich nieocenionych przyjaciół, sojuszników i powierników – jest nieznośnie długa.
Na jej szczycie musi się znaleźć Alex Clarke z wydawnictwa Wildfire, który zlecił mi napisanie książki, Lindsay Davies – wspaniała redaktorka, która jak nikt inny dopinguje mnie do pracy, Ellie Morley – specjalistka od reklamy, oraz mój agent Antony Topping z Greene & Heaton.
Dziękuję wszystkim, którzy pracują lub pracowali w magazynie „New Statesman”, a w szczególności Helen Lewis, Caroline Crampton, Jasperowi Jacksonowi, Stephanie Boland, Barbarze Speed, Hettie O’Brien, Indii Bourke, Stephenowi Bushowi, Nicky Woolf, George’owi Eatonowi i Jasonowi Cowleyowi.
Jamesowi Coorayowi Smithowi, Markowi Claphamowi, Lance’owi Parkinowi, Eddiemu Robsonowi i reszcie kujonów dziękuję za ogólne porady dotyczące książki i wsparcie moralne.
Jamesowi Ballowi, Vernonowi Baxterowi, Alexowi Beaumontowi, Philowi Borelowi, Roifieldowi Brownowi, Chrisowi Cookowi, Kathryn Corrick, Jeremy’emu Harveyowi, Tomowi Irelandowi, Edowi Jeffersonowi, Mike’owi Kapoorowi, Marie Le Conte, Aaronowi Lovellowi, Tomowi Phillipsowi, Paulowi Dale’owi Smithowi, Nickowi Wallace’owi, redakcji The Londonist oraz S.D. i jej klanowi dziękuję za porady dotyczące kariery zawodowej i za wszelką udzieloną mi pomoc.
Zostałem obdarzony najbardziej tolerancyjnymi i wspierającymi przyjaciółmi na świecie – to Manu Ekanayake, Scot Fisher, Brad Curtis, Pete Apps, Larisa Fischer i Rachel Grahame.
I wreszcie z całego serca dziękuję Agnes Frimston. Twoje pomysły są fantastyczne, a to przecież i tak najmniejsza z twoich zasług.
Jonn Elledge jest regularnym współpracownikiem „Big Issue” i „New Statesman”, nieco mniej regularnym współpracownikiem tytułów takich jak „Guardian” i „Wired” oraz niemal nigdy nieschodzącym z posterunku twórcą cotygodniowego Newsletter of (Not Quite) Everything, czyli Newslettera o (prawie) wszystkim. Wcześniej pracował jako zastępca redaktora naczelnego „New Statesman”, a do jego osiągnięć na tym stanowisku należy uruchomienie i redagowanie strony o urbanistyce CityMetric, prowadzenie podcastu Skylines oraz napisanie wielu gniewnych felietonów na temat kryzysu mieszkaniowego. Mieszka na East Endzie w Londynie i rozmyślaniom o konwencjach nazewnictwa stacji londyńskiego metra poświęca prawdopodobnie więcej czasu, niż nakazywałby zdrowy rozsądek.