Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak powstawał słynny potwór Frankensteina?
Na przełomie XVIII i XIX wieku dokonał się wielki postęp w zakresie zrozumienia elektryczności i fizjologii. Wyobraźnię ludzi rozpalały sensacyjne demonstracje naukowe, w tym otwarte dla publiczności sekcje zwłok, a łamy gazet były pełne doniesień o porywaczach ciał zwanych wskrzesicielami. W tej atmosferze podziwu dla osiągnięć nauki i strachu przed jej zbyt szybkim rozwojem narodził się pomysł na jedną z najsłynniejszych postaci z fantastyki naukowej – Victora Frankensteina.
Przepis na potwora to pasjonujące sprawozdanie z badań dziewiętnastowiecznych naukowców, stanowiących inspirację dla Mary Shelley. Kathryn Harkup skrupulatnie przygląda się ówczesnym teoriom naukowym, rozwojowi chemii, fizjologii, elektryczności. Zagląda w mroczne zaułki medycyny, tworzy niesamowitą miksturę nauki i historii oraz pokazuje, że nowoczesne dokonania (defibrylatory, transfuzja krwi, transplantacja organów) są w dużej mierze następstwem tych właśnie makabrycznych eksperymentów.
Przepis na potwora przemieni zwykły wieczór z książką w przerażające spotkanie z najmroczniejszym okresem w dziejach nauki. A czy potworem jest monstrum złożone z części ciał innych ludzi czy bezwzględni, wiktoriańscy naukowcy? O tym niech zdecyduje sam czytelnik.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 378
PRZEDMOWA
Dnia 4 listopada 1818 roku pewien naukowiec stanął przed stołem laboratoryjnym mając przed sobą martwe ciało atletycznego, muskularnego mężczyzny. Z tyłu słychać było szum włączonych maszyn elektrycznych. Był gotowy do przeprowadzenia doniosłego eksperymentu.
Trupa poddano ostatnim przygotowaniom – kilkoma nacięciami odsłonięto kluczowe nerwy. Z ran nie pociekła krew. W tej chwili obiekt znajdujący się na stole przed młodym naukowcem składał się tylko z mięsa i kości, zgasło w nim wszelkie życie. Następnie ciało starannie połączono z aparaturą elektryczną.
Każdy mięsień został od razu wprawiony w konwulsje, jakby ciało dygotało od chłodu. Maszyna, po poddaniu jej drobnej regulacji, została włączona po raz drugi. Teraz trup zaczął ciężko oddychać. Brzuch rozdął się, a klatka piersiowa unosiła się i opadała. Po ostatnim podaniu prądu elektrycznego palce prawej dłoni zaczęły się poruszać, jakby grały na skrzypcach. Potem jeden palec się wyprostował i zdawało się, że na coś wskazuje.
Obrazy, które wywołuje w umyśle ten opis, mogą wydawać się znajome. Być może czytelnik widział podobne na srebrnym ekranie, gdy legendarna już postać stworzona przez Borisa Karloffa zaczynała się trząść i wstępowało w nią nowe życie. Być może czytelnik zna tę historię z kart powieści napisanej przez nastoletnią Mary Wollstonecraft Shelley. Powyższy opis nie jest jednak zmyślony. Wszystko wydarzyło się naprawdę. Dwóch eksperymentatorów, Aldini i Ure, przy użyciu aparatury elektrycznej sprawiło, że martwe ciała zaczęły się poruszać.
Mary Shelley w debiutanckiej powieści Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz nie tylko powołała do życia potwora. Dała też początek nowemu gatunkowi literackiemu – fantastyce naukowej. Fantastyka naukowa w wydaniu tej autorki zawdzięcza jednak wiele naukowym faktom. Powieść pisana w czasach nadzwyczajnej rewolucji naukowej i społecznej oddaje zachwyt i trwogę w obliczu nowych odkryć oraz potęgi nauki.
ROZDZIAŁ 1
OŚWIECENIE
Wszelako filozofowie owi, choć zdawać się może, że ręce ich stworzone są jedynie do grzebania w błocie, oczy zaś do ślęczenia nad tyglem lub mikroskopem, w rzeczy samej dokonują cudów.
Mary Shelley, Frankenstein
Mary Wollstonecraft Shelley (z domu Godwin) urodziła się 30 sierpnia 1797 roku, a zmarła 1 lutego 1851 roku. Całe jej pięćdziesięciotrzyletnie życie było wypełnione skandalami, kontrowersjami i cierpieniem. Jak stwierdzono, była ona „ucieleśnieniem angielskiego ruchu romantycznego”. Pozostawiła po sobie syna Percy’ego Florence’a Shelleya, nazwanego tak po ojcu, poecie Percym Bysshe Shelleyu. Jej życie przypadło na okres wielkiego przewrotu politycznego, społecznego i naukowego, który we wszystkich swoich aspektach znalazł wyraz w jej arcydziele – Frankensteinie.
Jak to się stało, że nastolatka stworzyła dzieło literackie, które od dwóch wieków zachwyca, daje natchnienie, a zarazem przeraża? Podobnie jak wymyślonego przez siebie potwora złożyła z rozmaitych elementów, tak zebrała różne okruchy z własnego życia i sprawnie wymieszała ze sobą, tworząc utwór, który jest czymś więcej niż sumą swoich części. Kształt ostatecznemu dziełu nadały miejsca odwiedzane przez nią podczas podróży, spotykani ludzie i liczne przeczytane przez nią książki.
Powieść opublikowana w 1818 roku zawładnęła całą spuścizną literacką Mary Shelley, tak jak potwór zdominował życie jego twórcy, Victora Frankensteina. Frankenstein przyniósł pisarce sławę, choć nie fortunę, i szybko został uznany za klasyczną pozycję literacką. W 1831 roku dzieło włączono do serii klasycznych angielskich powieści, co pozwoliło autorce na wprowadzenie zmian i ulepszeń. Znacznie popularniejsze jest to drugie wydanie, ale my w tej książce będziemy zajmować się i jednym, i drugim.
Często mówi się, że Frankenstein jest pierwszą powieścią z gatunku fantastyki naukowej, a tymczasem na jego stronicach można znaleźć wiele faktów naukowych. W niniejszej książce pragniemy przyjrzeć się licznym sprawom i okolicznościom, jakie wpłynęły na powieść, w szczególności zaś stojącym za nimi faktom naukowym. Mary wymyśliła swych bohaterów – co prawda w dużej mierze opierając się na realnych postaciach z własnych kręgów – niemniej jednak nauka, którą studiowali jej bohaterowie, była bardzo rzeczywista. Nawet alchemicy, którzy fascynowali powieściowego Victora Frankensteina, żyli w realnym świecie. Fakty naukowe ustąpiły miejsca fantastyce naukowej dopiero wtedy, gdy Victorowi udało się dokonać sensacyjnego odkrycia tajemnicy życia.
Aby zrozumieć, w jaki sposób Mary stworzyła swoje dzieło, warto przyjrzeć się politycznym, społecznym i naukowym realiom, w których wzrastała, a także osobom i doświadczeniom, które odcisnęły swoje piętno na charakterze powieści. Idee i pojęcia, które znalazły swój głęboki odźwięk we Frankensteinie – nauka, życie, odpowiedzialność – leżały w centrum filozoficznej i publicznej debaty w stuleciu poprzedzającym wydanie książki. W kolejnych rozdziałach zbadamy istotny wpływ dzieciństwa Mary na kształt powieści, a następnie przyjrzymy się dokładnie pewnym naukowym aspektom, w tym samej postaci Victora Frankensteina.
Wiek XVIII nazywany jest epoką oświecenia. Był to czas, gdy najwięksi myśliciele zaczęli badać i podważać nie tylko teorie polityczne, ale również autorytety religijne i użyteczność społeczną radykalnych zasad postępowania. Ich zdaniem konieczne było wykształcenie elit, czyli podnoszenie stanu ich wiedzy, lub oświecenie – wszystkich ludzi, nie tylko samych elit. Immanuel Kant, czołowy niemiecki filozof tego okresu, w 1784 roku zdefiniował oświecenie jako „uwolnienie ludzkości od zawinionej przez nią samą niedojrzałości i braku nawyku samodzielnego myślenia[1]”.
Stulecie poprzedzające narodziny Mary było okresem wielkiego zamętu. Polityczne zawirowania odbiły swoje silne piętno na wczesnym życiu pisarki. W XVIII wieku znaczna część krajów Europy przeszła od średniowiecznego systemu do nowoczesnego ustroju państwowego. Przejście to nie było proste ani łatwe. Granice często się przesuwały, mniejsze jednostki terytorialne podporządkowano większym państwom narodowym, toczono wojny o terytoria i panowanie nad nimi. W czasie narodzin Mary, dla przykładu, i dalej przez pierwsze siedemnaście lat jej życia Wielka Brytania niemal nieustannie znajdowała się w stanie wojny z Francją.
Władcy dążyli wtedy do konsolidacji władzy i wielu z nich zaczęło władać rozległymi terenami oraz żyjącymi na nich ludami. Wielu też pod wpływem idei oświecenia starało się dążyć do poprawy losu poddanych. Chociaż dzisiaj może wydawać się nam to dziwne, władcy ci znajdowali uznanie w oczach współczesnych filozofów[2], którzy nazywali ich „oświeconymi despotami”.
Na przełomie XVII i XVIII wieku, za panowania Ludwika XIV, Francja stała się artystycznym, kulturalnym i politycznym liderem Europy. Inni władcy naśladowali nie tylko nowy sposób sprawowania rządów, ale także modę i pełen przepychu styl architektoniczny dworu Króla Słońce. Przez całe następne stulecie francuski był podstawowym językiem dyplomacji i nauki.
Po Ludwiku XIV tron objął jego wnuk Ludwik XV. Jego rządy pokazały, że władza jednej osoby jest na tyle dobra, jak ona sama, i że nowy król nie jest w stanie sprostać swoim zadaniom. Za Ludwika XV Francja przeżywała okres politycznej stagnacji, stając się zarazem miejscem narodzin całego bogactwa intelektualnych idei.
Wielu ówczesnych francuskich filozofów swoje idee zawarło w Wielkiej encyklopedii francuskiej wydawanej w latach 1751–1772. Było to przedsięwzięcie zbiorowe skupiające nie tylko filozofów, ale także ekspertów z różnych dziedzin, w tym nauk przyrodniczych i inżynierii. Składające się z 28 tomów dzieło, liczące ponad 70 tysięcy haseł i przeszło 3 tysiące ilustracji, było obliczone na „zmianę myślenia”. To ogromne kompendium wiedzy i idei oświeceniowych zasięgiem oddziaływania objęło całą Europę.
Polityczne i społeczne wstrząsy nie ominęły też innych krajów. W Ameryce wybuchła wojna między rdzenną ludnością a francuskimi i brytyjskimi kolonistami. Z brytyjskiego punktu widzenia kampania ta została zwieńczona sukcesem. Zawarto porozumienie z rdzenną ludnością w sprawie podziału ziemi, a Francja znalazła się w stanie militarnej i finansowej katastrofy. Ceną wojny było jednak podwojenie długu brytyjskiego rządu, który dla zrekompensowania strat nałożył na kolonie nowe podatki. Amerykanie niechętnie odnosili się do tych niesprawiedliwych obciążeń i zaczęli podważać autorytet odległego, obcego im rządu. Napięcie zaostrzały incydenty (takie jak bostońskie picie herbaty z 1773 roku) i w 1775 roku doszło do wybuchu rewolucji. Doprowadziła ona do całkowitego oddzielenia nowego państwa od Imperium Brytyjskiego w 1783 roku.
Zainteresowanie Ameryką sprawiło, że powszechnie zwrócono uwagę na to, jak traktowani są niewolnicy przywożeni z Afryki do pracy w amerykańskich i brytyjskich koloniach. Wiemy, że małżeństwo Shelleyów ubolewało nad tym problemem, stąd też Frankensteina interpretowano jako komentarz do kwestii niewolnictwa, ukazujący ciężki los rasy istot wyraźnie odmiennych od innych.
Skutki wojny w Ameryce dało się odczuć także we Francji. Porażka militarna i koszty finansowe osłabiły zarówno instytucję monarchii, jak i francuską elitę władzy. Za sprawą upowszechnienia się idei oświeceniowych oraz przesileń społecznych coraz częściej zwracano uwagę na to, jak traktowani są obywatele. Jednak – mimo zakorzenienia się nowych idei – arystokracji udało się zablokować reformy i umocnić swoją uprzywilejowaną pozycję. Nieurodzaj, pogłębiająca się przepaść między bogatymi i biednymi i wiele innych czynników doprowadziły w końcu do krwawej rewolucji. W 1789 roku wybuchła Rewolucja Francuska, w następstwie której doszło do wojen napoleońskich, które odcisnęły swoje piętno na polityce w całej Europie.
Rewolucja Francuska przeobraziła społeczeństwo francuskie i popchnęła w kierunku bardziej demokratycznego i świeckiego sposobu sprawowania władzy. Władza małej grupy nad większością – przy biernej akceptacji tego stanu rzeczy przez większość – przestała uchodzić za zgodną z prawem boskim. W Kodeksie Napoleona ustanowiono zbiór zasad, które aż do dziś pozostaną podstawą prawa cywilnego we Francji i odniosą podobny sukces w innych krajach – we Włoszech, Niemczech, Belgii i Holandii. Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela przyznała więcej wolności i ochrony ludziom innych wyznań, koloru skóry, orientacji seksualnej i płci. Choć nigdy nie została w pełni wprowadzona w życie, to i tak wywarła silny wpływ na demokrację liberalną wprowadzaną na całym świecie.
Wiek XVIII przyniósł zmiany zarówno geograficzne i polityczne, jak i kulturowo-intelektualne, widoczne w postawach ówczesnych ludzi wobec nauki. Średniowieczny pogląd na świat oparty na boskim objawieniu ustąpił miejsca świeckiemu pojmowaniu wszechświata w kategoriach powszechnie obowiązujących praw. Ogromny postęp naukowy stał się możliwy dzięki trzem głównym założeniom badawczym. Po pierwsze – w miarę, jak widoczne stawały się ograniczenia wynikające z greckiej tradycji konstruowania wiedzy w oparciu o dobrze zbudowany wywód – uznano eksperyment i doświadczenie za prawomocne metody dochodzenia do prawdy.
Po drugie, Isaac Newton i inni wykazali, że procesy takie jak ruch można wyjaśnić w kategoriach czysto matematycznych. Krążenie planet na niebie nie wymaga bezpośredniej i nieustannej boskiej interwencji, a wszechświat można przedstawić jako fantastyczny mechanizm. Obecności Boga we wszechświecie jednak nie wykluczono całkowicie, często odwołując się do „pierwszego poruszyciela” jako inicjatora wszystkiego, co istnieje.
Po trzecie, oświecenie było epoką konstruktorów i wynalazców. Projektowano, budowano i wykorzystywano w praktyce coraz bardziej złożone i dokładne przyrządy i różne przedmioty. W mechanicznym wszechświecie Newtona Bóg był albo matematykiem, albo wytwórcą użytecznych urządzeń.
W XVIII-wiecznej Europie, kiedy to granice wielokrotnie zmieniały swój przebieg, pojawiło się też większe niż kiedykolwiek zainteresowanie szerokim światem. Gdy na niebie ponad Londynem i Paryżem pojawiły się balony napełnione gorącym powietrzem, ludzie przestali czuć tak silne przywiązanie do samej powierzchni globu. W przeciągu jednego stulecia znany im świat jednocześnie poszerzył się, dzięki odkryciu nowych kontynentów, oraz skurczył, gdyż częstsze podróże i coraz lepiej rozwinięty handel pozwalały sprowadzać do Europy z najodleglejszych miejsc egzotyczne towary i fantastyczne opowieści.
Władcy zdali sobie sprawę z tego, że handel jest najlepszym sposobem na przyciągnięcie do ich krajów bardzo potrzebnej im wtedy gotówki. Holendrzy, będący wtedy rozwiniętym pod względem handlowym i jednym z najbogatszych narodów Europy, założyli własną Kompanię Indii Wschodnich, prowadzącą interesy wyłącznie na Dalekim Wschodzie, a także podejmującą się innych związanych z tym działań w Afryce Południowej i obu Amerykach. Przyprawy, jedwab i niewolników ładowano na statki i przewożono do punktów rozlokowanych na całym globie. Pozostałe kraje próbowały powtórzyć sukces Kompanii, lecz efekty ich wysiłków okazały się mizerne.
Eksploracja odległych krain jest ważnym wątkiem podjętym we Frankensteinie. Kanwę powieści stanowi naukowa wyprawa Waltona do nieodkrytego jeszcze Bieguna Północnego, będącego źródłem fascynacji dla XVIII-wiecznych filozofów naturalnych. Nikt nie wiedział, czy szczyt świata pokrywa ziemia, lód, czy otwarte morze. Spodziewano się, że organizowane wówczas wyprawy do Arktyki przyczynią się do wzrostu wiedzy naukowej, choćby za sprawą odkrycia przyczyny przyciągania igły kompasu, lub przyniosą ekonomiczne korzyści z racji skrócenia tras handlowych do Azji.
W miarę jak odkrywcy posuwali się w głąb nowych kontynentów, mapy zawierały coraz mniej niewiadomych, a kartografowie nie musieli wypełniać białych plam fantastycznymi stworzeniami. Być może najlepszym przykładem z tamtych czasów, obrazującym panowanie człowieka nad planetą, jest seria eksperymentów naukowych, przeprowadzona w latach 1797–1798. To, co globalne, i to, co lokalne, zbiegło się w pracach Henry’ego Cavendisha, stroniącego od ludzi naukowego geniusza, który dosłownie zważył świat w swojej ogrodowej szopie w Clapham Common[3].
Dostępność coraz bardziej wyrafinowanych przyrządów znacznie ułatwiła prace odkrywcom i filozofom naturalnym. Projektowano i doskonalono teleskopy, mikroskopy oraz inne instrumenty naukowe. Astronomowie spoglądali poza Ziemię, gdzie granice przestrzenne uległy znacznemu przesunięciu, dzięki włączeniu do Układu Słonecznego nowej planety – Urana, oraz komet. Obserwowano i katalogowano gwiazdy i mgławice. To, co kiedyś uchodziło za domenę boską, obecnie odwzorowywano na mapach nieba i definiowano językiem matematyki.
Na początku XVIII wieku nauka lub filozofia naturalna, jak wówczas mawiano, wciąż nie była profesją o zdefiniowanym zakresie i obejmowała praktycznie wszystko, co mogło być interesujące. W miarę upływu kolejnych dekad jedno odkrycie prowadziło do następnego. Mnożyły się fantastyczne eksperymenty i zachwycające osiągnięcia. Uprawianie nauki przestało mieć charakter doraźnego zajęcia, w którym główną rolę odgrywały zamożne jednostki, dysponujące czasem i pieniędzmi i mogące swobodnie oddawać się swoim pasjom, a stało się ciągłym dążeniem do profesjonalizacji. Zmieniały się także cele nauki. Przestała być postrzegana jako zajęcie czysto intelektualne i coraz bardziej oczywiste stawały się jej praktyczne implikacje. Oświeceniowe zadania nauki polegały nie tylko na poszerzaniu ludzkiej wiedzy, ale także na jej zastosowaniu w prawdziwym życiu. Poczesne miejsce w tym zajęła inżynieria, która służyła wyraźnie wytyczonym celom dalszego postępu przemysłowego, medycznego i społecznego.
Nauka stała się filozoficzną modą, mówiono o niej na salonach i na zebraniach towarzyskich. Powstawały towarzystwa nie tylko w stolicach Europy, ale także na prowincji, w których omawiano zagadnienia naukowe i przeprowadzano eksperymenty. W kawiarniach w Londynie toczono gwarne dyskusje na temat najnowszych odkryć w najodleglejszych częściach świata. Od procedur naukowych zaczęto wymagać większego rygoru intelektualnego, a co szczególnie ważne, wieści o nowych odkryciach upowszechniano wśród szerokiej publiczności dzięki wykładom, odczytom i publikacjom. O ideach naukowych dowiadywały się nie tylko uczone towarzystwa za pośrednictwem artykułów, ale także ogół ludzi czytających, dzięki kupowanym lub pożyczanym sobie nawzajem książkom.
W 1801 roku Instytut Królewski w Londynie otworzył swoje podwoje dla wszystkich, którzy chcieli posłuchać wykładów dotyczących najnowszych odkryć naukowych. Słuchaczy i czytelników z kolei zachęcano nie tylko do tego, by śledzili postępy naukowe, ale też, by sami przeprowadzali eksperymenty. Filozofia angielskiego oświecenia wzywała wręcz każdego do uczestnictwa w dalszych odkryciach. Za niewielką cenę można było kupić broszury i książki zawierające jasne i praktyczne porady na temat przeprowadzania eksperymentów stosunkowo niewielkim kosztem. W londyńskich sklepach sprzedawano wyposażenie naukowe, mikroskopy, zestawy chemiczne i przyrządy elektryczne.
W tym czasie granice między różnymi dyscyplinami naukowymi pozostawały bardzo płynne. Interesowano się genealogią, antropologią, inżynierią, medycyną i astronomią, lecz jednocześnie zaczynały się wyodrębniać indywidualne dyscypliny i specjalizacje. Na początku XIX wieku wyłoniła się chemia jako wiodąca nauka tamtego okresu.
Przez długi czas kojarzono chemię z alchemikami i znachorami, ale pod koniec XVIII i na początku XIX wieku zdumiewająca seria odkryć pozwoliła tej nauce stać się – ze zbiorowiska faktów i wyników eksperymentalnych – zaczątkiem spójnej dziedziny naukowej. Chemicy zaczęli poszukiwać głębszej prawdy, pozwalającej powiązać ze sobą wszystkie znane im fakty. Pewnych wskazówek dostarczył im Newton, który zestawił ruchy planet z prostą obserwacją spadania jabłka na ziemię, stwierdzając, że wszystko łączy grawitacja. Czy istnieją jakieś zasady, które wiązałyby ze sobą rozmaite reakcje chemiczne i właściwości związków oraz pierwiastków?
Jako przyczynę spalania zaproponowano flogiston, tajemniczą ciecz, która w mniejszej lub większej mierze miała znajdować się we wszystkich substancjach. Wybitny francuski chemik Antoine Lavoisier, którego postać pojawi się jeszcze w dalszych rozdziałach, uważał, że obecność tlenu nadaje związkom właściwości kwasowe. Rosnące wymagania w zakresie ścisłości i rzetelności badań wymusiły co prawda odrzucenie tych teorii, ale i tak ówczesne badania chemiczne posuwały się naprzód. Zaczęto budować tablice powinowactw chemicznych, które ujawniły podobieństwa występujące między różnymi pierwiastkami, a także ich zgrupowania. Lavoisier wraz z Pierre-Simonem Laplacem (nazywanym francuskim Newtonem) opracowali nowy system nazewnictwa chemicznego, który ustanowił porządek i wykazał powiązania tam, gdzie wcześniej widziano tylko chaos i izolowane fakty.
W miarę jak dokonywano nowych odkryć, rosła ilość obiektów – krain, roślin, ludów, pierwiastków, technik wytwórczych i metod naukowych – które wymagały nowych nazw. Nazywanie nabrało zatem wielkiego znaczenia. Na przykład wymyśloną przez Lavoisiera nazwę tlenu oxygen (oznaczającą „twórca kwasu”) można odczytać jako streszczenie jego teorii na temat tego pierwiastka i jego powiązań z innymi substancjami. Zasadniczo naukowcy zajmujący się badaniami w nowych, dopiero co wyłaniających się dziedzinach wiedzy definiowali się poprzez odniesienie do specyfiki swojej pracy. Benjamin Franklin i Joseph Priestley mówili, że są elektrykami, natomiast Humphreya Davy’ego i Antoine’a Lavoisiera identyfikowano jako chemików. Tożsamości te były jednak płynne. W XVIII wieku Franklin mógł być jednocześnie mężem stanu, drukarzem i filozofem naturalnym. Priestley był znany również ze swoich pism dotyczących tematyki politycznej, religijnej i wychowawczej.
Żaden jednak z tych ludzi – także Victor Frankenstein z powieści Mary Shelley – nie nazwałby się „naukowcem”. Choć wydaje się to dziwne, słowo to jeszcze wtedy nie istniało. Dopiero w 1833 roku, podczas posiedzenia Brytyjskiego Towarzystwa Naukowego, William Whewell niejako dla żartu stwierdził, że skoro osoby zajmujące się działalnością artystyczną nazywa się artystami, to osoby oddające się pracy naukowej można by nazywać naukowcami. Lecz potrzeba było jeszcze kilku lat, by słowo to weszło do powszechnego użytku[4].
W owym czasie chemicy w bardzo szybkim tempie identyfikowali, izolowali i nazywali nowe pierwiastki, przy czym nawet pojęcie pierwiastek wymagało nowej definicji. Zwyczajne substancje, takie jak woda, zupełnie zmieniły swoją tożsamość – wykazano, że jest ona związkiem wodoru i tlenu, a nie pierwiastkiem, jak uważano od starożytności.
Status chemii jako dziedziny wiedzy umocnił się dzięki wysiłkom takich ludzi jak Humphry Davy, który był badaczem i wykładowcą w Instytucie Królewskim. Chemia stała się powołaniem dla rzesz zawodowych specjalistów i obowiązkowym przedmiotem dla wszystkich osób aspirujących do kariery medycznej, naukowej, inżynieryjnej, geologicznej lub agronomicznej. Nic dziwnego zatem, że Victor Frankenstein studiował chemię, gdy uczęszczał na uniwersytet Ingolstadt.
Wielką rolę w odkryciach naukowych w dziedzinie chemii odegrała elektryczność. Naukowcy XVIII wieku całkowicie zrewidowali swój pogląd na zjawiska elektryczne. Na początku stulecia elektryczność statyczna była jedyną postacią elektryczności, którą umiano wytwarzać. Zauważono, że pewne zwierzęta, takie jak drętwa, generują wstrząsy. Wielu sądziło, że wstrząsy te mają naturę elektryczną, lecz nikt nie był tego pewny. O wiele potężniejszą odmianą iskier, które można było wytwarzać przy użyciu elektryczności statycznej, wydawał się piorun, ale nikt nie wiedział na pewno, czy chodzi o jedną i tę samą substancję. Tak było, dopóki Benjamin Franklin nie obmyślił swojego przełomowego eksperymentu.
W 1750 roku Franklin wysunął przypuszczenie, że elektryczność można by sprowadzić na ziemię z chmur w czasie burzy, by udowodnić, że piorun jest zjawiskiem elektrycznym. Naukowcy francuscy przeprowadzili ten eksperyment w 1752 roku i potwierdzili jego hipotezę. Burze z piorunami były tłem dla wielu dramatycznych chwil w życiu Mary Shelley. W powieściowej scenie, gdy młody Victor widzi drzewo zniszczone przez piorun, nawiązuje ona właśnie do eksperymentu Franklina.
W 1745 roku dokonał się wielki postęp w technice elektrycznej dzięki wynalazkowi butelki lejdejskiej, prostego urządzenia zdolnego do przechowywania ładunku elektrycznego. Odtąd elektryczność można było gromadzić i dostarczać na żądanie. Późniejszy wynalazek ogniwa galwanicznego (który moglibyśmy nazwać pierwszą baterią) z 1800 roku pozwolił na uzyskanie większej kontroli nad elektrycznością, dzięki czemu naukowcy mogli wykorzystywać ją do badania różnych materiałów i odkrywania nowych pierwiastków. Ogniwo galwaniczne znalazło także zastosowanie przy ożywianiu mięśni martwych żab i sparaliżowanych ludzi.
Tym samym dokonano powiązań pomiędzy elektrycznością a pogodą oraz elektrycznością a materią. Eksperymenty prowadzone na zwierzętach ujawniły także silny związek między elektrycznością i życiem. Można było zatem zupełnie poważnie rozważać możliwe zastosowania chemii i elektryczności w medycynie.
W Europie wiedza medyczna i anatomiczna znajdowała się w stanie stagnacji przez ponad 1500 lat. Było tak do czasu, gdy pierwsi anatomowie, tacy jak XVI-wieczny lekarz Andreas Vesalius, odważyli się zbadać wnętrze ludzkich trupów i z niezwykłymi detalami opisać piękno ukrytego mechanizmu ludzkiego ciała. W XVII wieku coraz częściej patrzono na ludzkie ciało jak na organiczną maszynę, czemu być może najlepszy wyraz dał XVII-wieczny lekarz William Harvey, gdy nazwał serce pompą. W tym sensie Frankenstein Mary Shelley jest kolejnym logicznym krokiem w rozwoju tej idei. Powieść zakłada, że można zbudować stworzenie z części, dokładnie tak samo, jak buduje się sprawną maszynę, gdy poprawnie złoży się wszystkie jej podzespoły.
W drugiej połowie XVIII wieku medycy bardziej niż kiedykolwiek przedtem byli zafascynowani budową ludzkiego ciała. Znajomość anatomii stanowiła wymóg dla wszystkich osób marzących o karierze lekarskiej. W Wielkiej Brytanii, zgodnie z prawem, ludzkie trupy w ograniczonej ilości były dostępne jedynie nauczycielom anatomii w oficjalnych szkołach medycznych. Rzutkie jednostki zakładały więc prywatne szkoły, oferujące praktyczną naukę anatomii. Materiał źródłowy dostarczali studentom ludzie trudniący się wykradaniem trupów z cmentarzy w środku nocy. To właśnie szkoły anatomii i cmentarze zapewniły Victorowi Frankensteinowi z powieści Mary Shelley surowca do budowy jego stworzenia.
W świecie pełnym rozmaitych koncepcji naukowych i praktycznie nieznającym zdefiniowanych specjalności musiało dojść do połączenia obu fascynacji: z jednej strony – zjawiskami elektrycznymi, a z drugiej – biologią człowieka, co w efekcie przyniosło galwanizm, polegający na wykorzystaniu elektryczności do podrażniania mięśni. Sensacyjne pokazy na trupach niedawno powieszonych przestępców wydawały się wskazywać na to, że elektryczność wskrzesza zmarłych. Praktyka galwanizmu dyskutowana była w domach prywatnych i na modnych zebraniach, jak również na posiedzeniach towarzystw naukowych. Stała się też przedmiotem konwersacji, podobnie jak inne medyczne i makabryczne tematy, w Villi Diodati, gdzie Mary powzięła pomysł napisania Frankensteina. Natura elektryczności jako substancji lub siły wciąż była jednak sporna. Niektórzy przypuszczali, że elektryczność może być czymś w rodzaju siły życiowej, a nawet w istocie samym życiem.
Pod koniec XVIII wieku zaczęto pytać o naturę i pochodzenie życia. Wcześniej nie do pomyślenia byłoby podważanie biblijnej interpretacji pochodzenia człowieka i wszystkich innych stworzeń. W biologii i botanice sama różnorodność gatunków – ale także widoczne między nimi podobieństwa – wskazywała na jakiś rodzaj przystosowania i postępu. Na tej podstawie Erasmus Darwin, lekarz, wynalazca i dziadek Karola Darwina, przedstawił swoje wczesne i nieśmiałe teorie ewolucji – jak mówił: „wszystko wywodzi się od muszli” – i snuł własne hipotezy na temat pochodzenia życia. Dokładał jednak starań, by całkowicie nie wykluczyć z tego procesu Boga, podkreślając „potęgę wielkiej pierwszej przyczyny” jako inicjatora wszechrzeczy.
Lekarz ten przypuszczał nawet, że nadmierna siła u jednego gatunku mogłaby prowadzić do zagłady innego – podobną obawę wyrażał Victor Frankenstein, gdy rozważał stworzenie towarzyszki dla swojego stwora. We wstępie do wydania z 1831 roku Mary Shelley wymienia Erasmusa Darwina jako jedną z osób, pod wpływem których klarował się w jej głowie pomysł napisania Frankensteina. Wspomniała o eksperymencie dotyczącym samorództwa (domniemanej zdolności niektórych stworzeń do samorzutnego powstawania bez udziału rodziców), w którym niewielka ilość zwyczajnego makaronu przechowywanego w szklanym pojemniku miała się poruszać i przejawiać oznaki życia. Byłoby to coś niespodziewanego w przypadku żywności, ale przyczyną były prawdopodobnie jajeczka much – zbyt małe, by można było je dostrzec gołym okiem – z których wykluły się larwy. Niewątpliwie istniały doniesienia o obserwacjach tego, co nazywano samorzutnym powstawaniem, jednak eksperyment, który przytacza Mary, błędnie przypisywano Darwinowi.
Tempo postępu naukowego w stuleciu poprzedzającym narodziny autorki Frankensteina, a także przez kilka kolejnych dekad było dla jednych niezwykłe, podniecające, a dla innych przerażające. Gdy Mary się urodziła, chemia właśnie odrzuciła swoją starą alchemiczną terminologię i przekształciła się w nowoczesną, systematyczną naukę – w 1789 roku Lavoisier sporządził listę 33 pierwiastków chemicznych[5]. Gdy Mary umierała, dodano już 27 kolejnych pierwiastków i zaczęły się ujawniać regularności, które wkrótce miały doprowadzić do powstania pierwszego okresowego układu pierwiastków.
Spełniały się nadzieje pokładane w nauce, że doprowadzi do postępu na polu produkcji, umożliwi stworzenie nowych materiałów i radykalnie poprawi zdrowie i dobrobyt ludzi. Tak szybki postęp i śmiałe ambicje naukowe spotykały się z entuzjastycznymi reakcjami, ale także z głosami krytyki. Te właśnie nadzieje i obawy ze znakomitym skutkiem wykorzystała Mary Shelley we Frankensteinie. Powieść można rozumieć jako podsumowanie osiągnięć naukowych poprzedniego stulecia.
Wysoki status nauki wynikał też ze społecznej i politycznej atmosfery panującej na przełomie wieków XVIII i XIX. W okresie, gdy Francja przeżywała rewolucyjne wstrząsy, a konflikt między tym państwem i Wielką Brytanią osiągnął apogeum, brytyjskie odkrycia naukowe przedstawiano jako dowód wyższości nad nauką francuską. Tajne, prowadzone w zupełnej izolacji eksperymenty Victora stanowiły pogwałcenie oświeceniowej zasady dzielenia się wiedzą naukową i być może w tym tkwił jeden z powodów jego upadku.
Epoka oświeceniowa oznaczała także zmianę postaw wobec kształcenia, w szczególności na poziomie naukowym. Różne kraje przyjmowały nieco inne podejście, ogólnym trendem było jednak kładzenie nacisku na nauczanie umiejętności technicznych, poprzez tworzenie specjalnych instytucji kształcących pracowników, kadrę zarządzającą i dyrektorów na potrzeby rozwijającego się przemysłu. Próbowano także podnieść poziom wykształcenia populacji ogólnej, w tym klas najbiedniejszych. Choć rezultaty były niejednoznaczne i zasadniczo nie udało się poprawić wykształcenia biedniejszych dzieci (uważano, że tracą czas w szkole, podczas gdy mogłyby pomagać w domu lub zarobkować), zasiano ziarna, które wydały swój plon w XIX wieku.
Dzieci z klas wyższych i rosnącej w siłę klasy średniej zachęcano do lektury treści naukowych, wydawano też wiele książek pisanych specjalnie dla dzieci. Także kobiety nabywały wiedzę o dokonaniach naukowych i stawały się autorkami popularnych książek o tej tematyce przeznaczonych dla dzieci. Na przykład na początku XIX wieku ogromną popularnością cieszyła się seria Jane Marcet pod tytułem Rozmowy, w której dwie młode uczennice, Caroline i Emily, rozmawiały na tematy naukowe ze swoją nauczycielką panią Bryant. Książki Marcet, ilustrowane rysunkami samej autorki przedstawiającymi różne urządzenia naukowe, wyjaśniały czytelnikom podstawy fizyki, astronomii, chemii i botaniki, a nauczycielka z książek zachęcała młode uczennice do kwestionowania i weryfikowania cudzych poglądów.
Marcet miała wielu naśladowców i plagiatorów, a jej książki przez prawie sto lat wyznaczały standardy przekazywania treści naukowych. Lubili je zarówno chłopcy, jak i dziewczęta – sam Michael Faraday był za młodu ich miłośnikiem. Marcet zwróciła szczególną uwagę na kwestię naukowej edukacji dziewcząt. To, że czuła się w obowiązku poruszać ten temat w swoich książkach, świadczy o jego kontrowersyjności. Pisarka twierdziła, że pogląd, iż dziewczęta nie powinny być trzymane z dala od nauki, znajduje poparcie opinii publicznej. Jak widać, posiadanie przez kobietę rozległej wiedzy z dziedziny chemii już wtedy uważano za przejaw uprzywilejowania społecznego.
Wkład Marcet w krzewienie nauki nie był wyjątkowy. Gdy Erasmus Darwin założył szkołę dla dziewcząt, opracował program nauczania, który obejmował chemię i botanikę. Z kolei szkocki inżynier James Watt w korespondencji ze swoją żoną nie stronił od podawania licznych szczegółów technicznych. Młoda żona Lavoisiera Marie-Anne nauczyła się angielskiego, by móc tłumaczyć artykuły Towarzystwa Królewskiego i inne prace angielskich naukowców. Została sekretarką i asystentką laboratoryjną swego męża, przygotowując dla niego szczegółowe rysunki i notatki dotyczące eksperymentów, przez co wniosła istotny wkład do jego dzieła. W 1787 roku Caroline Herschel jako pierwsza kobieta w Wielkiej Brytanii otrzymywała pensję za swoją pracę naukową. Przyznał ją król Jerzy III w uznaniu jej zasług jako astronomki i „łowczyni komet”.
Poza kilkoma wyjątkami na ogół nie uważano za coś właściwego, by kobieta parała się pracą w laboratorium. Wiedziano jednak o bardziej dyskretnym wkładzie kobiet oraz zauważano i doceniano ich obecność podczas wykładów publicznych.
Mary Shelley żyła w epoce, w której kobiety mogły korzystać z nowych możliwości w zakresie edukacji. Mimo że urodziła się w rodzinie niecieszącej się dobrą sławą i nieobca była jej bieda, miała godne pozazdroszczenia, choć niekonwencjonalne dzieciństwo, jeśli chodzi o wykształcenie i sprawy intelektualne. Jako dziecko wiele czytała i spędzała czas w towarzystwie pisarzy, artystów, naukowców i filozofów. Nie było dla nikogo zaskoczeniem (a być może nawet tego oczekiwano), że Mary została pisarką. Nikt jednak nie mógł przewidzieć, że stworzy postać taką, jak potwór Frankensteina.
PRZYPISY