Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
WSZYSCY ŚPIĄ GŁĘBOKIM SNEM, TO ODLUDZIE, PUSTAĆ. CISZA I SPOKÓJ. ALE WTEDY OKAZUJE SIĘ, ŻE JEDNA OSOBA NIE ŚPI. WSTAJE CICHO, CICHUTKO, NIKT JEJ NIE SŁYSZY… W RĘKU TRZYMA OSTRY NÓŻ.
Ada to młoda, szczęśliwie zakochana dziewczyna. Związek z Kamilem wydaje się jej spełnieniem wszystkich marzeń. Gdy chłopak zabiera Adę do swojego rodzinnego miasteczka, żeby przedstawić ją przyjaciołom i rodzinie, dziewczyna jest przekonana, że nikt i nic nie zdoła ich rozdzielić. Jednak przyjaciele Kamila okazują się nieco mniej przyjaźni, niż się spodziewała. Ada powoli traci grunt pod nogami. Gdy wszyscy spotykają się w domku letniskowym nazywanym „Pustać”, sytuacja wymyka się spod kontroli.
CO TAK NAPRAWDĘ WYDARZYŁO SIĘ W „PUSTACI”?
„Niesamowita, niepokojąca, zostaje w głowie na długo. Debiut, którego nie zapomnicie!”
Paulina Tarnawska, Poznański Festiwal Kryminału GRANDA
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozdział 1
Stoję przed starą kamienicą, typową dla warszawskiej Pragi. Czerwona cegła, duże okna, masywne parapety. Przed sobą widzę drzwi, dawno temu pomalowane zgniłozieloną farbą. Biorę głęboki oddech i kolejny raz powtarzam sobie, że muszę być dzielna. Dam radę! Prawda jest taka, że potrzebuję pomocy i tutaj mogę ją otrzymać. Przy drzwiach wisi niepozorna tabliczka: „Antoni Nowak, doktor psycholog”. Nietypowe miejsce na gabinet terapeuty, w amerykańskich thrillerach tacy rezydują zazwyczaj w szklanych wieżowcach lub schludnych domkach. Muszę się jednak skupić na plusach. Przynajmniej jest blisko metra.
Kiedy podjęłam decyzję o kolejnej próbie terapii, przeszukałam niemal cały internet. Zależało mi na kimś, kto zajmuje się pracą z osobami po traumie i ma nieposzlakowaną opinię. Najważniejszy warunek jest jednak inny. Przede wszystkim nie mógł to być ktoś mieszkający w okolicy. Nie podoba mi się myśl, że wracając ze spotkania z psychologiem, mogłabym się natknąć na kogoś ze znajomych. Nie dlatego, że wizyty u terapeuty uważam za powód do wstydu. Po prostu wiem, że mówienie o mojej przeszłości będzie dla mnie trudne. Po godzinie zwierzeń nie będę chętna na głupie pogaduszki o pogodzie.
Z drugiej strony niewielu znajomych mi zostało, więc właściwie nie powinnam się tym niepokoić. Uśmiecham się krzywo do samej siebie. Okazuje się, że bycie nielubianą oraz aspołeczną ma jednak jakieś dobre strony. Człowiek przynajmniej nie musi przejmować się tym, że spotka kogoś i będzie musiał być dla niego miły. Jeden problem mniej, nic tylko się cieszyć.
Kładę rękę na klamce. W dotyku jest przyjemnie chłodna. To miłe, bo dzisiaj jest zaskakująco ciepło jak na wiosnę. Chwilę się waham. Mogę jeszcze zrezygnować, wrócić do domu i spędzić kolejny dzień zakopana w pościeli. Kusząca myśl, ale to byłoby tchórzostwo. Dobrze wiem, że nie poradzę sobie sama. Nie mogę tylko spać, pić i uciekać przed życiem. Nie jest ze mną dobrze, martwi mnie ciągłe poczucie, że radzę sobie coraz gorzej.
Poza tym obiecałam Hani, że poszukam pomocy. A jeśli jeszcze na kimś na tym świecie mi zależy, to właśnie na niej.
Otwieram ciężkie drzwi i kieruję się w stronę schodów. Wiem, że gabinet doktora Nowaka mieści się na pierwszym piętrze. Szybko pokonuję schody i już jestem w korytarzu, przy którym zauważam dwoje drzwi. Zgaduję, że psychologa znajdę przy drugich, bardziej oddalonych od klatki schodowej. Podchodzę bliżej. Bingo!
Jeszcze raz sprawdzam godzinę. Minuta po czwartej, idealnie! Pukam do drzwi i już po chwili otwierają się, a przede mną staje wysoki mężczyzna. Zupełnie jakby czuwał tuż przy nich z ręką na klamce i czekał na mnie jak myśliwy na swoją ofiarę. Widocznie ma mało klientów, musi mu się nudzić.
– Bardzo proszę! – Mężczyzna wita się, mocno ściskając moją rękę. – Nazywam się Antoni Nowak, bardzo mi miło.
– Ada… Adrianna Tomasik.
Speszona wchodzę do środka. Serce wciąż mocno mi bije, więc biorę głęboki wdech, żeby się trochę uspokoić. Pospiesznie zastanawiam się co zrobić z cienkim płaszczem, który mam na sobie. Psycholog zauważa moją niepewność, bo ręką wskazuje stojący obok wejścia wieszak.
– Tu może pani zostawić płaszcz. A potem zapraszam do gabinetu. Może pani usiąść, gdzie chce.
Powoli idę za nim i się rozglądam. Stojąca pod ścianą kanapa wygląda na wygodną, jednak wybieram zielony fotel. Drugi, identyczny, zajmuje doktor. Między nami znajduje się mały stolik, na którym stoją talerz z ciastkami, imbryk w kolorowe kropki oraz dwie filiżanki.
– Earl grey? Napije się pani? – Mężczyzna uśmiecha się sympatycznie.
– Jasne, oczywiście – dukam. Szybko przyglądam się pomieszczeniu. W niczym nie przypomina gabinetów psychologów, jakie widziałam. To jest raczej przytulny salon w domu na wsi. Oprócz kanapy, foteli i stolika jest tam też ogromna szafa na książki. Nie udaje mi się dostrzec tytułów, ale obstawiałabym, że są to głównie poradniki i podręczniki psychologii.
Terapeuta rozlewa herbatę do dwóch filiżanek, a ja w tym czasie trochę się rozluźniam. Wygodniej rozsiadam się w fotelu i zaczynam przyglądać się mężczyźnie, który siedzi naprzeciwko. Od zawsze lubię obserwować ludzi, to mnie uspokaja. Z ich mimiki i gestów próbuję rozszyfrować, w jakim są humorze, jaki mają charakter i o czym akurat myślą. Ot, taka zabawa, towarzysząca mi odkąd pamiętam.
Już wcześniej widziałam zdjęcia Antoniego Nowaka w internecie, kilka razy mignął mi też w telewizji. W środowisku terapeutów jest chyba dość znaną postacią. Na żywo właściwie nie różni się od swojego medialnego wizerunku. Ciemne włosy i oczy, gęsta broda, okulary, czarny golf, dżinsy. Wygląda dokładnie tak, jak wyglądałby stereotypowy psychoterapeuta w filmie. Kojarzy mi się z aktorem grającym główną rolę w serialu Freud. Ta myśl sprawia, że od razu przychodzi mi do głowy, że mój nowy terapeuta jest spięty i znerwicowany. Pewnie nie śpi po nocach, sfrustrowany, że nie osiąga tyle, ile swoim zdaniem powinien. Lekko się uśmiecham na tę myśl. Nowak chyba błędnie to odczytuje, bo odpowiada mi tym samym, jakby chciał powiedzieć: „Tak, zostańmy przyjaciółmi”. Szczerze mówiąc, z tym uśmiechem wygląda dość głupio. Zresztą mężczyzna kompletnie nie jest w moim typie, nie lubię tak wystylizowanych facetów.
– Cóż, pani Adrianno, miło mi poznać. Co panią sprowadza? – Zaczyna rozmowę, a ja w tym samym momencie znów czuję stres. Nienawidzę się uzewnętrzniać przed psychologami, chcę mieć święty spokój. Ta wizyta przywołuje wspomnienia, które najchętniej raz na zawsze usunęłabym z pamięci.
Nerwowym ruchem odsuwam z oczu długie, ciemne włosy. Potem robię to po raz drugi, bo nie wiem, co innego mogłabym zrobić z rękami. Nowak przygląda mi się z uwagą, pewnie właśnie stwierdził, że mam nerwicę natręctw. Boże!
– Hm, właściwie… – Zaczynam i już muszę się napić herbaty, bo mam wyschnięte gardło. – Wolę, gdy się mówi do mnie Ada, czuję się wtedy bardziej sobą. A jestem tu, bo nie radzę sobie z pewnymi rzeczami. Nie potrafię zapomnieć o tym, co mnie spotkało. To było coś strasznego, doświadczenie graniczne. Chyba tak to się nazywa w psychologii? Nie jestem pewna. Trochę na ten temat czytałam, ale niewiele mi to dało. Na pewno nie pomogło w uporaniu się ze stresem.
Psycholog chyba czeka na dalszy ciąg historii, ale nic nie mówię. Potrzebuję chwili, żeby zebrać myśli. Cisza się przedłuża, więc Nowak sam zaczyna mówić:
– Czyli chce pani pogodzić się z tym, co panią spotkało. Czy dobrze panią rozumiem? Nie słyszałem o doświadczeniu granicznym, pewnie ma pani na myśli sytuację graniczną. Karl Jaspers uważał, że sytuacje graniczne, chociaż wytrącają z równowagi i są trudne, to mogą zmusić nas do korzystnych zmian. Są więc w gruncie rzeczy potrzebne i niezbędne do tego, żebyśmy rozwijali się jako jednostki.
– Tak? Nie wiedziałam. To ciekawe. Szczerze mówiąc, nie wiem, co to ma wspólnego ze mną i mam w nosie teorię Jaspersa. Jestem pewna, że gdy pisał o potrzebnych zmianach, nie miał na myśli tego, co mnie spotkało. – Chociaż nie wiem, co pozytywnego można znaleźć w mojej historii. Nie udało mi się znaleźć żadnych pozytywów. – Jeśli pan podoła, to będę pod wrażeniem. Na razie chcę jedynie wrócić do normalnego życia. Chciałabym znowu pracować, spotykać się ze znajomymi i nie mieć poczucia, że moje życie to niekończący się koszmar.
Urywam, nie mam już siły o tym mówić. Dyszę, jakbym właśnie wzięła udział w maratonie. Psycholog patrzy na mnie z uwagą.
– Rozumiem, że przeżywa pani trudne chwile. Czy chce pani od razu opowiedzieć o tym, co panią spotkało, czy przejść do tego stopniowo? Wszystko zależy od pani.
– Oczywiście, że nie chcę o tym mówić, ale przecież wiadomo, że muszę. Po to tu przyszłam. – Śmieję się nieszczerze. – Na pewno słyszał pan o tej historii. Morderstwo w miasteczku Jarząbki? – Nowak patrzy na mnie tępo, a potem jego twarz rozświetla zrozumienie. Kiwa głową. – No właśnie, tak myślałam, że pan słyszał. Swego czasu żyła tym cała Polska, mieliśmy swoje pięć minut. Krwawa zbrodnia w najbardziej idyllicznym miejscu w kraju. I ja tam byłam. To ja znalazłam ciało. Nawet kiedy teraz o tym mówię, to brzmi nierealnie. Takie rzeczy nie zdarzają się normalnym ludziom. W każdym razie od tej pory nie umiem dojść do siebie, właściwie nie mam życia, rozumie pan? Jedynie wegetuję, przeczekuję każdy dzień z nadzieją, że coś się zmieni, że nastąpi cud i wszystko wróci do normy.
Pochylam głowę i czuję, że zaraz się rozpłaczę. Przełykam ślinę, żeby powstrzymać łzy. Docierają do mnie słowa terapeuty.
– Może zaczniemy od początku?
Biorę głęboki oddech i zaczynam opowiadać.
WtedyDwa lata wcześniej
Pamiętam, że gdy to wszystko się zaczęło, był wyjątkowo upalny dzień. Sukienka lepiła mi się do ciała, ciągle piłam wodę z miętą i czułam, że nie znajduję się w jakiejś małej mieścinie w Polsce, ale raczej na egzotycznej wyspie na Morzu Śródziemnym. Całymi dniami siedzieliśmy w ogrodzie. Chwilami miałam poczucie odrealnienia, zagubienia w czasie i przestrzeni. Czułam się jak bohaterka jakiejś baśni. Tak było do momentu, gdy ją poznałam.
– Dorota, miło mi!
Znacie to uczucie, gdy poznajecie kogoś i podświadomie czujecie, że coś jest nie w porządku? Było tak, gdy poznałam Dorotę. Miała wtedy niewiele ponad dwadzieścia lat, była młodsza ode mnie. Kończyła zoologię czy weterynarię, w każdym razie coś związanego ze zwierzętami. Nie przywiązywałam do tego większej wagi, bo i dla niej studia nie były szczególnie istotne. Zajmowały chyba ostatnie miejsce na liście priorytetów.
Dorota miała długie blond włosy, okrągłą buzię oraz błękitne oczy. Była śliczna i bardzo podobna do brata. Przynajmniej z wyglądu.
– Wiem, że to banał, ale Kamil tyle mi o tobie opowiadał, że czuję, jakbym już cię znała. – Mrugnęła do mnie. – On w ogóle dużo mówi, jak pewnie zdążyłaś zauważyć. Ała! – Roześmiała się, gdy Kamil wymierzył jej żartobliwego kuksańca w bok.
Siedzieliśmy wtedy we trójkę w ogrodzie ich dziadków. Ja z Kamilem zajęliśmy ogrodową huśtawkę, a Dorota siedziała na drewnianym krześle, które stało obok. Jeszcze rano Kamil twierdził, że Dorota nie przyjedzie do dziadków w ten weekend, ale jakieś jej plany nie wypaliły i w ostatniej chwili postanowiła się pojawić. Nawet mnie to wtedy ucieszyło, bo nie mogłam się już doczekać, kiedy ją poznam.
– W sumie to dobrze, że tak wyszło – powiedział Kamil, gdy jego uszczęśliwiona babcia przekazała nam wiadomość o przyjeździe swojej wnuczki. – Poznasz ją. Jest świetna, naprawdę! Wiem, że ludzie tak często mówią o rodzeństwie, mogę być nieobiektywny, a ty jesteś bardzo wymagająca. Możesz mi jednak uwierzyć, Dorotę wszyscy lubią. To taki typ, który… jak to powiedzieć… wszystkich rozbawia, rozwesela. Taka iskierka.
Nie bardzo spodobał mi się wyraz jego oczu, gdy to mówił. Poczułam się nieswojo, jakbym była zazdrosna. Musiałam naprawdę nisko upaść, żeby mieć takie odczucia w stosunku do siostry swojego faceta. Już się przyzwyczaiłam do tego, że byłam zazdrosna o każdą inną kobietę. Szalałam za Kamilem. To było coś więcej niż zakochanie czy nawet miłość. Nie, to było szaleństwo, dosłownie straciłam rozum.
Kiedy Kamil przedstawił mi siostrę, byliśmy razem zaledwie cztery czy pięć miesięcy. Świeży związek, który rozpoczął się w wyjątkowo wietrzny marcowy dzień. Wszystko między nami szło błyskawicznie. Planowaliśmy razem zamieszkać. Miałam też myśli, że gdybym teraz zaszła w ciążę, to na pewno bym się ucieszyła, bo już zawsze bylibyśmy razem. Wyglądało to naprawdę poważnie. Na tyle poważnie, że poznałam już jego rodzinę i niektórych przyjaciół. W tamten weekend przywiózł mnie do Jarząbek – małego, klimatycznego miasteczka, z którego pochodził. Chciał, żebym poznała jego dziadków i paru kolegów z dawnych lat.
Właściwie od pierwszego wejrzenia zakochałam się w Jarząbkach. Kamil opowiadał o tym miejscu, jakby było dziurą zabitą dechami, ale mi wydało się nadzwyczaj urocze. Mały rynek, otoczony kilkoma niepozornymi knajpkami, jezioro, zaniedbana plaża, będąca ulubionym miejscem spotkań okolicznej młodzieży. Stare domy, jedna szkoła i drewniany kościółek z XVII wieku. Wszystko wydawało mi się wprost bajeczne!
Na mój odbiór tego miejsca na pewno wpływ miało to, że byłam tam właśnie z Kamilem. Oprowadzał mnie po mikroskopijnym placu, przywołując anegdoty ze swojego dzieciństwa.
– W tym budynku był kiedyś fryzjer. Bałem się go bardziej niż dentysty! Jak miałem dziewięć lat, to dosłownie uciekłem spod nożyc. Za karę dziadek kazał mi później przypinać spinki, żeby grzywka nie wpadała mi do oczu. W końcu sam obciąłem sobie włosy… nie wyglądało to zbyt dobrze. – Kamil zaśmiał się cicho. – A ta cukiernia jest tutaj, od kiedy pamiętam. Mieli tu najlepsze na świecie rurki z kremem, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, nie miałem porównania…
Kamil opowiadał i opowiadał, a ja wsłuchiwałam się w jego głos jak urzeczona. Każda z tych historii wydawała mi się bardzo zabawna oraz interesująca. Wszystko, co wiązało się z Kamilem, było dla mnie superciekawe. Byłam jego największą fanką.
– Ale nasze życie, życie chłopaków, i tak głównie toczyło się w lesie. Mieliśmy swoją bazę w krzakach, a potem ojciec Rafała zbudował nam domek na drzewie na granicy lasu. To było niesamowite miejsce. Siedzieliśmy tam całymi godzinami. Codziennie po szkole była zbiórka, nawet zimą. Zgromadziliśmy stare koce i nawet jakiś dywan. Trzymaliśmy tam nasze skarby. Ale to były świetne czasy… – Kamil wyraźnie się rozmarzył.
Żałowałam, że nie mogłam dzielić z nim tych wspomnień. Gdy uciekał gdzieś myślami, czułam, że mam go trochę mniej i zaczynałam odczuwać lekki niepokój.
– I co się stało z domkiem? – spytałam, żeby wrócił do rzeczywistości. – Chętnie bym go zobaczyła. Zaciekawiłeś mnie.
– Nawet nie wiem. W pewnym momencie pewnie z niego wyrośliśmy, znudził nas. Poszliśmy do liceów w różnych miastach i już nie mogliśmy spotykać się codziennie w domku na drzewie. Ale do dzisiaj kocham te lasy. Lubię po nich spacerować, bardzo mnie to uspokaja.
Nie dziwiło mnie to, las był przepiękny i naprawdę robił wrażenie. Z ogrodu dziadków Kamila można było obserwować drzewa łagodnie kołyszące się na wietrze. Niekiedy do ogrodzenia podchodziła zbłąkana sarenka lub dzik, a przynajmniej tak opowiadał mój chłopak.
W dniu, gdy Kamil przedstawił mi swoją siostrę, miałam na sobie różową, rozkloszowaną sukienkę w stylu vintage, bardzo mi się wtedy podobały ubrania tego typu. Czułam się w nich niczym księżniczka z dawnych lat. Ale przy Dorocie, ubranej w postrzępione szorty oraz T-shirt z narysowaną truskawką na przodzie, poczułam się nagle nie na miejscu, za bardzo wystrojona i żałosna. Od razu zauważyłam, że ona ma to, czego mi zawsze brakowało – swobodę i pewność swojego ciała, naturalność, to „coś”, co nie potrzebowało sukienek i makijażu, żeby błyszczeć.
Kamil był bardzo podekscytowany przyjazdem siostry. Zaczęli wspominać dawne czasy, opowiadać o tym, co się u nich ostatnio wydarzyło, przytaczać anegdotki. Poczułam się wyłączona z tej rozmowy. Znowu zaczęłam odczuwać niepokój, który towarzyszył mi, gdy zwiedzaliśmy miasteczko, a Kamil wspominał szczęśliwe, dziecięce lata. Siedziałam z przyklejonym uśmiechem na twarzy i czułam jak mała bańka, którą tu stworzyliśmy, momentalnie pryska. Dorota wniosła do naszego wspólnego życia zwyczajność. Nie mogłam dłużej udawać, że jesteśmy tylko my dwoje i nic innego się nie liczy.
Dorota była oczywiście dla mnie bardzo miła. Skomplementowała moją sukienkę, grzecznie pytała o pracę i o to, jak się poznaliśmy z Kamilem. Wykazała się nawet taktem i zostawiła nas samych pod pretekstem zabrania psów na spacer. Mimo to cały czas miałam wrażenie, że traktuje mnie protekcjonalnie. Jakby sądziła, że nie ma co się mną za bardzo przejmować, bo jestem tu tylko na chwilę, że za rok czy dwa nie będzie nas już nic łączyło. Nie wiem czemu miałam takie poczucie, bo obiektywnie nie zrobiła ani nie powiedziała nic, co mogłoby coś takiego sugerować. Przyglądała mi się jednak w specyficzny sposób. Jej spojrzenie mówiło: „Ach, to jest aktualna wybranka mojego brata! Czy mógłby upaść niżej?”.
Pierwszego wieczoru, kiedy szykowaliśmy się do wyjścia na spotkanie ze znajomymi Kamila, Dorota weszła do pokoju, który zajmowaliśmy, i zapytała:
– Kamil, babcia mówi, że widzisz się dziś z Wojtkiem i resztą? Mogę się z tobą zabrać? Sto lat ich nie widziałam! Trochę się stęskniłam. Wojtek dalej jest tak samo przystojny?
Byłam zdziwiona, że zostałam kompletnie zignorowana. Dorota zachowywała się, jakby nie było mnie w tym samym pokoju. Już nie wspominając o tym, że nawet nie zapukała do drzwi.
Kamil jednak nie dostrzegł w jej zachowaniu niczego dziwnego. Zaśmiał się i pogłaskał ją po głowie.
– Od kiedy to chodzisz do baru, maluchu? Nie wpuszczają tam takich dzieciaków. Ale oczywiście możesz się z nami zabrać, prawda Ada? – Nie czekając na moją odpowiedź, jakby uznał, że na pewno się zgodzę, kontynuował:
– A co do Wojtka to muszę cię rozczarować, ciągle jest z Zoją.
– Co? To już zakrawa o kazirodztwo, są ze sobą od dziecka!
Dorota wyszła z pokoju, a ja spojrzałam z wyrzutem na Kamila.
– No co?
– Mogłeś się chociaż zapytać, co ja o tym sądzę. Może niekoniecznie mam ochotę ją niańczyć. Ja też tu jestem, jeśli nie zauważyłeś.
Kamil wyglądał na zaskoczonego.
– Przepraszam. Uznałem, że na pewno się zgodzisz, bo przecież to nie jest randka. Będzie tam mnóstwo osób. I nie będziemy jej niańczyć, uwierz mi. Dorota nie potrzebowała opieki, nawet jak była małym dzieckiem. – Przytulił mnie mocno i pocałował w czoło. – Nie widziałem jej prawie rok. A znając ją, znowu długo się nie zobaczymy. Nie bój się, ona nie będzie za nami ciągle chodzić, to nie ten typ. Zresztą to tylko jeden wieczór. Może tak być?
Kiwnęłam głową, bo co innego mogłam zrobić, ale wciąż czułam lekki żal. To miał być mój wieczór, podczas którego miałam poznać wszystkich jego przyjaciół. To ja miałam być gwiazdą. Bardzo chciałam, żeby wszyscy zobaczyli, jaką Kamil ma świetną dziewczynę. Bardzo się postarałam, założyłam nową sukienkę i buty na obcasach. Z zadowoleniem patrzyłam w lustro, naprawdę nie miałam się do czego przyczepić.
Zmieniłam zdanie, gdy tylko zeszła do nas Dorota. Chociaż była w spranych dżinsach i koszulowej bluzce, to i tak wyglądała jak milion dolarów. Natychmiast poczułam się przy niej jakoś staro i bez wdzięku. Nie pomogło mi nawet to, że Kamil przytulił mnie i wyszeptał do ucha:
– Jesteś najpiękniejsza.
Zazwyczaj, gdy tak mówił, cała się rozpromieniałam, a moje poczucie własnej wartości rosło w tempie ekspresowym. Teraz jednak tylko się uśmiechnęłam, bo zabrzmiało to jak banał na pocieszenie. Sam musiał widzieć, że przy jego siostrze wyglądałam jak uboga krewna.
Humor dodatkowo psuł mi fakt, że w ten weekend byłam trochę ignorowana przez Kamila. Starałam się go tłumaczyć, przekonywałam siebie, że przecież dawno nie widział siostry, a ze mną widywał się prawie codziennie w Warszawie. Właściwie zamieszkałam w jego kawalerce na Żoliborzu, bo miałam stamtąd bliżej do pracy. Zresztą uwielbiałam budzić się koło niego i robić mu śniadanie. Kochałam wracać do niego po wyjściach z koleżankami. Zazwyczaj już spał, a ja wtulałam się w jego ciało i dziękowałam wszystkim siłom rządzącym tym światem za niego i za to, że tamtego marcowego dnia chciało mi się wyjść z domu i spotkać z dawno niewidzianą koleżanką.
Kamil był pierwszą osobą, którą zobaczyłam, gdy wtedy weszłam do baru. Przeżyłam absolutny szok, bo w tej jednej chwili zrozumiałam, że to mój facet oraz że będzie ojcem moich dzieci. Wiem, jak ckliwie i banalnie to brzmi, ale taka była prawda. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Tamtego wieczoru od razu poszliśmy do niego i to była najbardziej naturalna rzecz na świecie, tak jak to, że opowiedziałam mu o sobie wszystkie wstydliwe rzeczy, a on głaskał mnie po głowie, mówiąc, że jestem wspaniała.
Przez te kilka miesięcy żyliśmy trochę jak w kokonie. Uzależniliśmy się od wspólnych niedzielnych śniadań przy kolejnych odcinkach naszych ulubionych seriali. Przyzwyczailiśmy się do piątkowych wizyt w naszej ulubionej meksykańskiej restauracji i do tego, że w poniedziałki gramy ze znajomymi w planszówki. Byliśmy tak podobni, że aż mnie to przerażało. W każdej sytuacji Kamil traktował mnie jak królewnę. W zatłoczonym klubie czułam się najważniejsza, a na nudnej imprezie z jego współpracownikami bawiłam się świetnie, bo on ciągle mi nadskakiwał i rozśmieszał mnie plotkami o kolejnych poznawanych przeze mnie osobach.
Może dlatego tamtego dnia w Jarząbkach poczułam się tak dziwnie. Po raz pierwszy nie byłam dla Kamila numerem jeden. A może raczej po raz pierwszy musiałam z kimś dzielić tę pozycję. I to z kim? Z jakąś gówniarą, której nawet nie powinno tu być, a która postanowiła zepsuć nam weekend.
Wracając do tamtego pierwszego wieczoru – wylądowaliśmy w jakimś obskurnym barze, w którym blaty stolików lepiły się od piwa, a w powietrzu unosił się lekki zapach starego oleju i stęchlizny. Była to jedna z tych nor, do których nigdy byśmy nie poszli, będąc w Warszawie. Żałowałam, że nie spotkaliśmy się w którejś z klimatycznych knajpek przy rynku, ale Kamil powiedział, że za czasów, gdy chodził do szkoły, to właśnie to obrzydliwe miejsce miało u niego status kultowego.
– Czasami wieczorem przechodziliśmy obok, a ci wszyscy ludzie, którzy siedzieli w środku, wydawali się tacy dorośli i ważni. To jest takie nasze miejsce. Zawsze się tu spotykamy, gdy jestem u dziadków. Daj się uwieść jego urokowi! Pomyśl, ile historii poznał ten lokal, ile tu się rozegrało dramatów! Co kryją te lepiące się stoły? – Kamil mrugnął do mnie, a ja uśmiechnęłam się z grzeczności. Wciąż uważałam, że każde inne miejsce byłoby lepsze.
Od razu poczułam, że jestem zbyt elegancko ubrana jak na ten bar. Z każdą chwilą odczuwałam niestosowność swojego stroju i czułam się coraz mniej komfortowo. Nie wynagrodziły mi tego nawet zachwycone spojrzenia kolejnych osób, które przedstawiał mi mój chłopak.
Wcześniej już trochę słyszałam o znajomych Kamila z czasów gimnazjum. Przez te kilka lat trzymali się razem i z jakiegoś powodu w dorosłym życiu wciąż utrzymywali kontakt. Kamil nie nazywał ich przyjaciółmi, ale byli dla niego ważni. Czasem rozmawiał z którymś z nich przez telefon albo luźno wspominał o ważniejszym wydarzeniu z ich życia. Wiedziałam, że jeden z kolegów Kamila czasami wpada do Warszawy, bo współpracują przy jakimś projekcie. Poza tym chyba wszyscy wciąż mieszkali w Jarząbkach i tu próbowali ułożyć sobie życie. Wcześniej nie rozumiałam, dlaczego ktoś chciałby zostać w takiej dziurze, zamiast robić karierę w dużym mieście. Teraz było to już dla mnie jasne. Jarząbki miały w sobie coś urzekającego, jakby istniały obok prawdziwego świata.
Razem z Kamilem stanęliśmy przy długim, drewnianym stole, przy którym już siedziało kilka osób. Przywitaliśmy się, a potem nadeszła chwila, której trochę się bałam. Zawsze stresowało mnie poznawanie nowych ludzi, a tym razem było jeszcze gorzej. Czułam, że to jakiś test, pod koniec którego ktoś wstanie i powie: „Wybacz kochana, nie nadajesz się. Zapraszamy następną kandydatkę”. Zastygłam ze sztucznym uśmiechem na twarzy i z ogromną gulą w gardle. Chciałam to już mieć za sobą.
Kamil chyba zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, co przeżywałam.
– Ten chudy brzydal to Rafał. – Rozpoczął prezentację. Wspomniany Rafał wstał niezdarnie, sprawiał wrażenie, jakby jego ręce i nogi były nienaturalnie długie. Chłopak mocno uścisnął moją rękę, gdy z niepewnym uśmiechem wypowiedziałam swoje imię. Faktycznie był bardzo szczupły i wysoki, ale nie można było go nazwać brzydalem. Raczej sympatycznym rudzielcem z zielonymi oczami.
– Ten koleś w kącie to Sławek, ale od zawsze mówimy na niego Gruby. – Mocno umięśniony chłopak nawet nie próbował wstać, kiwnął mi tylko głową i lekko się uśmiechnął, po czym za jednym razem wypił połowę piwa ze swojego kufla. Instynktownie poczułam do niego sympatię. Wiedziałam, że w dzieciństwie Sławek miał nadwagę, więc przylgnęła do niego obraźliwa ksywka. Potem zmężniał, a obecnie składał się głównie z mięśni, ale przezwisko zostało. Dziwiło mnie, że nie miał z tym problemu i akceptował taki stan rzeczy. Sama byłam bardzo pulchna jako dziecko, ale już dawno zniszczyłam wszystkie zdjęcia, które były na to dowodem. Nie wyobrażałam sobie, żeby ktoś mi za każdym razem o tym przypominał obraźliwym pseudonimem.
– Tamten blondas to Wojtek, a obok siedzi Zoja. – Dość anemicznie wyglądająca dziewczyna, trochę podobna do Kate Moss, była pogrążona w rozmowie z jakąś brunetką i nie zwróciła na nas uwagi. Wojtek uśmiechnął się lekko, a ja od razu zdążyłam zauważyć, że jest prawie tak samo przystojny jak Kamil. – Tam są Ania, Lena, Feliks i Robert. Część najlepszej klasy 3a!
Kiwałam głową i starałam się być miła, ale w tamtym momencie nie bardzo ogarniałam, kto jest kim, i tak naprawdę mało mnie to interesowało. Nie planowałam w przyszłości spotykać się z tymi ludźmi. Nie byli częścią mojego, a raczej naszego, świata. Należeli do przeszłości. Zakładałam, że dla Kamila ten wieczór to chwila na wspominki, ale przecież wszyscy wiedzieliśmy, że nic nas nie łączy.
Tak wtedy myślałam. Jednak okazało się, że nie miałam racji. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
W czasie gdy ja potrząsałam kolejnymi rękami, raz za razem wypowiadając słowa: „Ada, miło mi!”, Dorota gdzieś zniknęła. Później zrozumiałam, że to jej stały element postępowania. Musiała mieć mocne wejście. Nie chciała dzielić tej chwili ze mną. Pojawiła się dopiero dwadzieścia minut później, gdy powoli sączyłam piwo z sokiem i próbowałam nadążyć za nudną historią Rafała o tym, jak kilkanaście lat temu razem z Kamilem ukradli papierosy dyrektorce i wypalili całą paczkę za szkołą. Rafał właśnie opowiadał, jak duże wrażenie zrobił na nim kolega, który w przeciwieństwie do niego nie zrezygnował po pierwszym papierosie i palił dalej, gdy nagle usłyszałam głos Doroty:
– … i wtedy Kamil obrzygał swój plecak i wszystkie książki, a co najgorsze, twoje nowe buty, Rafciu, czyż nie?
Pojawiła się nie wiadomo skąd, wywołując piski i pokrzykiwania. Zgrabnie usiadła między Grubym a Rafałem, którzy wyglądali na bardzo zadowolonych z tego stanu rzeczy.
– Zawsze psujesz mi puentę! – żartobliwie narzekał Rafał, przytulając ją. – Wyglądasz pięknie, kruszyno. Ale chyba cię nie karmią na tych studiach, co? Sama skóra i kości!
Wojtek też wyglądał na podekscytowanego z powodu jej obecności w barze.
– Panna Dorotka przybyła, mamy święto! Piwo dla tej pani, raz! – krzyknął w stronę znudzonego barmana, który oglądał jakiś mecz w telewizji. – Wieki cię nie widziałem, co u ciebie, gdzie się ukrywasz? Jak na studiach?
Dorota rzuciła w moją stronę przelotny uśmiech. Może mi się wydawało, ale zauważyłam w nim cień triumfu. Była gwiazdą, wygrała.
– Na studiach? Sam wiesz, jak jest, nuda i dużo picia. – Wzięła pierwszy łyk piwa i rozejrzała się wokół. – To mi akurat pasuje! A tak, to robię różne rzeczy w oczekiwaniu na księcia na białym koniu, który przyjedzie i mnie ocali. Znasz kogoś zainteresowanego?
Żartobliwie mrugnęła do niego, co rozśmieszyło wszystkich oprócz mnie i tej całej Zoi. Najwyraźniej dziewczyna Wojtka również nie była fanką słodkiej siostrzyczki Kamila. Spojrzała na mnie porozumiewawczo, wywracając oczami.
Zoja była jednak wyjątkiem w tym towarzystwie. Bardzo szybko zorientowałam się, że każdy próbuje zrobić wrażenie na Dorocie. Faceci sprawiali wrażenie, jakby się w niej podkochiwali. Dziewczyny patrzyły jak na obrazek, podpatrywały jak wygląda i zapewne już planowały, że następnym razem ubiorą się podobnie. Skrzywiłam się, gdy jakaś Anka, która wypiła co najmniej dwa drinki za dużo, zaczęła mówić rzeczy w rodzaju: „Tak nam ciebie brakowało… wspaniała… niezastąpiona… kochana”. Widocznie zrobiłam to zbyt ostentacyjnie, bo siedzący obok Kamil rzucił:
– Wszystko w porządku, dobrze się czujesz? Chyba nie bawisz się najlepiej. – Zawahał się i wiedziałam, że kolejne zdanie wypowiedział tylko po to, żeby sprawić mi przyjemność. – Jak chcesz, możemy już wracać do domu.
Zerknęłam na zegarek. Dopiero wybiła dziesiąta, wypiliśmy po dwa piwa, a w barze było coraz więcej ludzi. Naprawdę chciałam być dobrą dziewczyną, przedkładającą dobro faceta ponad swoje. Stwierdziłam, że zacisnę zęby i poczekam na dalszy rozwój wydarzeń. Zresztą, to miał być tylko jeden wieczór. Jutro mieliśmy spędzić razem cały dzień, a potem wrócić do domu. Wszystkich tych Rafałów i Grubych zobaczyłabym dopiero na naszym weselu albo nigdy.
Czasem się zastanawiam, czy gdybym wtedy zareagowała inaczej, to czy wszystko, co było potem, nigdy by się nie wydarzyło? Kto wie, może w alternatywnej rzeczywistości powiedziałabym coś w stylu: „Kochanie, rzeczywiście kiepsko się czuję, chodźmy do domu”. Wtedy ci wszyscy ludzie nie staliby się częścią naszego życia. Może dziś mielibyśmy ładne mieszkanie na Żoliborzu, codziennie jedlibyśmy razem śniadania, a w niedziele wyjeżdżalibyśmy poza miasto. W święta odwiedzalibyśmy Jarząbki i zdawkowo witali dawno niewidzianych znajomych.
Mogłoby tak być.
Jeszcze o tym nie wspominałam, ale bardzo podobała mi się koncepcja alternatywnych wersji rzeczywistości. Pomagała mi wiara w to, że w równoległym świecie żyła sobie szczęśliwa Ada, prowadząca filmowe życie z ukochanym mężczyzną u boku. Ta inna Ada była oczywiście bardziej zdyscyplinowana, zdolniejsza i mądrzejsza. Nie popełniała błędów, które rujnowały jej życie. Kiedy facet zapytałby ją, czy chciałaby iść do domu, zamiast siedzieć w śmierdzącym miejscu, w towarzystwie nieciekawych ludzi, ta fajniejsza Ada odpowiedziałaby, że chce wracać.
Ale w tej rzeczywistości, w której byłam sobą – zwykłą oszustką, powiedziałam tylko:
– Jest dobrze. Potrzebuję tylko trochę czasu, żeby się rozkręcić. – Cmoknęłam go w usta, żeby nie miał wątpliwości, że wszystko jest dobrze tak, jak jest. – Jeszcze jedno piwo i będę królową imprezy.
– Na pewno. – Roześmiał się. – Znam cię od tej strony aż za dobrze!
Jakiś siedzący naprzeciwko nas brodaty chłopak zapytał, o co chodzi, więc Kamil zaczął opowiadać pomimo moich żartobliwych protestów:
– Byliśmy ostatnio na imprezie u znajomych… to było chyba u Renaty i Bartka… w każdym razie taka spokojna posiadówa, dość sztywne towarzystwo. Nie minęło pół godziny, jak Ada przystąpiła do prowadzenia zbiorowej terapii. – Zaczęłam zaprzeczać, ale zasłonił mi usta ręką. – No przecież tak było! Pod koniec wszyscy płakali, poszło chyba morze alkoholu, biegaliśmy na stację benzynową. Ale te wszystkie rzeczy, o których ludzie mówili, ja pierdolę. A co najfajniejsze, ta tutaj dziewczyna nie powiedziała nic! Mam zresztą wrażenie, że była trzeźwa jak świnia. Ja niestety nie i do dziś nie chce mi powiedzieć, do czego się przyznałem.
Wszyscy się roześmiali i zaczęli dopytywać o sekrety naszych znajomych. Odpowiadałam zdawkowo, bo nie byłam tak do końca dumna z tamtego wieczoru. Zrobiło się wtedy nieprzyjemnie. I chociaż byłam bardziej pijana, niż przypuszczał Kamil, to wciąż pamiętałam zbyt wiele.
– Oczywiście to wcale nie było tak. Żadna terapia, tylko coś w rodzaju gry imprezowej. A że wszyscy byli pijani, to trochę popłynęli. Kamil przesadza. – Przecząco kiwał głową, więc dodałam: – Przesadzasz, kochanie.
Nie zwróciłam na to uwagi, ale Dorota od jakiegoś czasu była milcząca. Kiedy spojrzałam w jej kierunku, wpatrywała się we mnie ogromnymi oczami, a na twarzy miała dziwny uśmiech.
– Podoba mi się to! – zaczęła. – Brudne sekrety, tajemnice rujnujące życie. Myślę, że każdy ma coś w tym rodzaju na sumieniu.
– Ja nie – odezwał się Gruby. To była chyba jego pierwsza wypowiedź w trakcie wieczoru. Chwilę wcześniej myślałam, że śpi, bo siedział z opuszczoną głową nad opróżnionym kuflem. – Moje życie jest nudne jak skurwysyn. Wracam z roboty, zjem coś, trening, a potem spać. W weekend się napiję z wami albo pojadę na ryby. Jak o tym myślę, to, kurwa, potrzebuję kolejnego piwa.
– Nie pierdol, Gruby! – krzyknęła Dorota. – Teraz może i żyjesz jak dziadek, ale pamiętam cię z szalonych lat, jak z Kamilem mieliście same porąbane pomysły. Zawsze uważałam, że jesteś najbardziej szaloną osobą z całej paczki. Imponowaliście mi. Nawet jeśli teraz żyjesz jak przykładny obywatel, to nie znaczy, że tak było zawsze. Dziadku!
Gruby tylko się uśmiechnął w odpowiedzi. Może faktycznie miał jakieś tajemnice. Nawet mnie to zaintrygowało.
– No przyznajcie się, każdy ma jakąś taką durnowatą historię za sobą. Najczęściej są to głupoty, wiadomo… Ale nie zawsze – dokończyła grobowym tonem i wszyscy ryknęli śmiechem.
Przeszedł mnie dreszcz, bo w duchu musiałam przyznać Dorocie rację. Były sprawy w moim życiu, z których nie byłam dumna. O niektórych nie wiedział nawet Kamil. Ale nie miałam najmniejszego zamiaru o tym opowiadać. Nigdy.
Wieczór toczył się powoli. Im więcej drinków wypijałam, tym lepiej się bawiłam. W końcu przestało mnie cokolwiek obchodzić. Wszyscy byli już bardzo pijani, gdy Dorota rzuciła:
– Myślę o tym przez cały wieczór. Ada miała bardzo fajny pomysł z tą grą. Takie gry imprezowe to zabawna rzecz. – Zaczęliśmy ją przekrzykiwać i buczeć, co wywołało u mnie atak śmiechu.
– Chcesz się pobawić w szczerość albo wyzwanie? Nie ma sprawy! Wyzwanie pierwsze: przestań gadać – wybełkotała Zoja. Była już porządnie wstawiona. Przez większość wieczoru rozmawiała tylko z Wojtkiem i właściwie już zapomniałam, że siedzi z nami przy stole.
Wojtek zaczął jej coś szeptać na ucho. W pewnym momencie Zoja wstała i usiadła po drugiej stronie. Usłyszałam, jak mówi coś pod nosem, ale zrozumiałam tylko „kolejny raz” i „sama wiem co robić”.
Dorota w ogóle nie przejęła się słowami Zoi ani małą sceną, którą urządzili znajomi. Kontynuowała pewnym głosem jakby nigdy nic.
– Szczerość albo wyzwanie jest OK, ale trzeba to zrobić porządnie, nie byle jak. Na pierwszym roku miałyśmy z dziewczynami taką zabawę… Każdego tygodnia dawałyśmy sobie zadanie typu, która wyrwie najohydniejszego kolesia, która zrobi najobrzydliwszą rzecz w łóżku albo kto najbardziej chamsko się odezwie do wykładowcy… takie sprawy. – Wzięła spory łyk piwa i na chwilę umilkła. Już myślałam, że skończyła temat, ale po chwili znów się odezwała. – To byłoby dobre. Tylko musimy wymyślić naprawdę ekstra zadania, takie hardkorowe.
Miałam się właśnie odezwać, że nic nie musimy, bo nie jesteśmy studentkami pierwszego roku, tylko dorosłymi ludźmi, którzy mają pracę i zwykłe życie do ogarnięcia. Nie mogłam już znieść tego dzieciaka, ale zanim zdążyłam zareagować, odezwał się Rafał:
– Dobra, skarbnico pomysłów, a co z tego będziemy mieć? Bo jak mam obrazić szefa i wylecieć z pracy, to niech będzie chociaż ważny powód ku temu.
Czyżby ktoś naprawdę poważnie myślał o tym pomyśle? Najwyraźniej wszyscy byli dużo bardziej pijani, niż myślałam.
Dorota zamyśliła się, po czym wzruszyła ramionami.
– Kasa. Mam nadzieję, że później będziemy to robić dla frajdy, ale kasa to zawsze dobry pomysł. – Pogrzebała w szmacianej torbie i wyciągnęła z niej wyświechtany portfel. – Mam… 70, 110, 150 złotych! – Triumfalnie podniosła w górę plik zwiniętych banknotów. – To będzie wkład do puli. Każdy tyle da, a następnym razem ktoś, kto będzie najlepszy, dostanie kasę.
– Jak zdecydujemy, kto jest najlepszy? – spytał Wojtek. – Ja wiem Dorotko, że dla ciebie zawsze wygraną będziesz ty sama, ale muszę cię zmartwić, inni mogą nie podzielać twojej opinii. Jeśli masz nadzieję, że zapłacimy za twoje imprezy przez kolejny miesiąc, to… jakby to powiedzieć…
Wszyscy znów zaczęli się śmiać. Nagle odezwała się Zoja, była zadziwiająco spokojna. Najwyraźniej już przeszła jej złość.
– Możemy głosować. Każdy ma jeden głos… – podkreśliła. – Nie można głosować na siebie, to oczywiste.
– Jeszcze pozostaje kwestia szczerości – odezwałam się ku własnemu zdziwieniu. Traktowałam to wszystko jak pijackie gadanie, ale powoli zaczęłam się wkręcać. Chyba udzielił mi się nastrój pozostałych. – Skąd wiadomo, czy ktoś naprawdę zrobił to, co mówi? No bo powiedzmy, że ja się staram, robię z siebie pośmiewisko, a ktoś wymyśla nie wiadomo co i wygrywa. To nie fair!
Wszyscy głośno przyznali mi rację.
– Wiem! – krzyknęła Zoja. – Będziemy wszystko nagrywać komórką! Przy każdym spotkaniu zrobimy sobie taki pokaz z popcornem i piwem. Przy okazji spędzimy razem trochę czasu.
Jak można się było spodziewać, pomysł Zoi wszystkim się spodobał. Nawet mi, bo wtedy byłam już mocno podpita i przekonana, że zabawa wymyślona przez Dorotę będzie po prostu fantastyczna i dostarczy nam niezapomnianych wrażeń. Zresztą kilkanaście razy powtórzyłam głośno: „superpomysł”, „genialne” i „zróbmy to”.
Gdy pojawiła się propozycja zabawy, nie było już wiele osób z początkowej grupy. Była druga nad ranem, bar powoli pustoszał i właściwie została już nasza siódemka: ja, Kamil, Dorota, Rafał, Zoja, Gruby i Wojtek. Nawet nie wiem, jak to się stało, ale nagle wszyscy wyłożyli pieniądze na stół. Jak przez mgłę przypominam sobie, że w pośpiechu wybierałam kasę z pobliskiego bankomatu. Pamiętam też, że na skarbnika wybrano Zoję, uznaną za najtrzeźwiejszą z całego towarzystwa.
Kiedy wyproszono nas z baru i wylądowaliśmy na ławce nad jeziorem, wyposażeni w całą siatkę browarów, którą Gruby wyczarował chyba spod ziemi, wizja gry była już niemal doskonała. Brakowało najważniejszego – co takiego mamy zrobić?
Rafał zaproponował najlepszy dowcip zrobiony znajomym z pracy.
– To jest dobre, na początek może być. Jakby co, to nie będzie miało żadnych poważnych kons… ekwencji… dla naszego życia… chyba. – Złapała go pijacka czkawka, może dlatego idea dowcipów nie została dobrze przyjęta.
– Wredny wpis w necie! – rzucił Kamil. Był programistą i miał obsesję na punkcie komputerów. Wszyscy wyśmiali ten pomysł, mimo że mój chłopak próbował go obronić. – Ale naprawdę wredny, przestańcie… Coś, za co mogą nas zamknąć.
Spojrzałam na niego i popukałam się w czoło. Wiedziałam, że zrobiłby coś głupiego, żeby tylko wygrać.
– Może coś prostego – powiedziałam. – Trzeba wprowadzić kogoś w błąd, ale w taki sposób, żeby były tego widoczne skutki. Takie no, żeby można było to nagrać… To dość ogólne, dużo można pod to podpiąć i przez to jest łatwe do realizacji.
Zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, odezwała się Dorota:
– Podoba mi się. – A że cała zabawa była jej pomysłem, poza tym była tu osobą dominującą, to nikt się nie sprzeciwił. Przypieczętowaliśmy umowę kolejnymi piwami i ruszyliśmy do domów. Po drodze opowiadałam Kamilowi o sposobach na realizację zadania, a on przyznał, że są doskonałe.
Wiem, jak teraz to brzmi, sama nie wierzę, że aż tak zależało mi na opinii tych ludzi, że przyklaskiwałam tak beznadziejnym pomysłom. Czułam jednak, że nie mam wyboru. Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby mnie zaakceptowali.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Agata Zamarska, 2023
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Oskar Ulvur / Trevillion Images
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-447-9
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.