Inauguracja - Agata Zamarska - ebook + audiobook

Inauguracja ebook i audiobook

Zamarska Agata

2,8
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Grupa nauczycieli zatrudnionych w innowacyjnej szkole dla trudnej młodzieży wybiera się na obóz integracyjny. Wśród nich jest ktoś, kto skrywa mroczną tajemnicę.

Ania cieszy się z nowej pracy, chociaż wśród obcych osób czuje się niepewnie. Nikt nie podejrzewa, że integracja z innymi nie jest jedynym celem młodej kobiety.

Danka jest influencerką, która zaskoczyła wszystkich decyzją o założeniu szkoły. Nowy Start daje jej szansę na to, by zacząć wszystko od początku. Jednak szybko okazuje się, że wcale nie będzie to takie proste.

Upalny lipiec, stary ośrodek na odludziu, brudne sekrety. Zapraszamy na inaugurację!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 330

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 47 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Olga Żmuda

Oceny
2,8 (4 oceny)
0
2
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KarolinaGzd

Nie polecam

Książka niestety pozostawia wiele do życzenia – pełna jest wewnętrznych sprzeczności i nielogiczności, które osłabiają jej wiarygodność. Dialogi są sztuczne i pozbawione naturalności, a bohaterowie niewyróżniający się i jednowymiarowi. Fabuła nie angażuje, a główna postać - Danka, choć kreowana na ofiarę losu, jednocześnie wpisuje się w stereotyp 'zbuntowanej dziewczyny' w sposób mało przekonujący. Konstrukcja tej postaci sprawia wrażenie nieprzemyślanej i schematycznej, co może wynikać z braku doświadczenia autorki. Niestety, lektura okazała się stratą czasu. Nie polecam.
10
kaszerek

Z braku laku…

Przewidywalna. Trochę się końcówka rozjezdza, jakby było za dużo ciał, a za mało logicznych wyjasnien ich zgonów.
10

Popularność




 

 

Anna

 

 

 

 

 

 

 

 

Wysiadam z autobusu i staję na rozgrzanym od słońca chodniku. Cała lepię się od potu. Czuję, jak cienka, pomarańczowa sukienka przykleja mi się do pośladków. Lekko rozdrażniona odsuwam się od pojazdu z silnika, którego bucha gorące, śmierdzące powietrze. Moim współpasażerom najwyraźniej nie przeszkadza ani temperatura, ani zapach spalin. Są zadziwiająco energiczni. Przepychają się i warczą na siebie, żeby jak najszybciej wyjąć swój bagaż z brudnego bagażnika i pomknąć dalej, ku jakimś ciekawszym sprawom. Możliwe, że w innych okolicznościach też byłabym wśród nich. Wiem przecież, że na ogół nie grzeszę przesadną cierpliwością. Ale dzisiaj wcale mi się nie spieszy, a te kilka minut na pewno niczego nie zmieni. Im później dotrę tam, gdzie się wybieram, tym lepiej. Muszę się dobrze przygotować, w końcu w najbliższych dniach moje życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Bardzo mnie to ekscytuje, ale również przeraża.

Widzę, jak moja przyjaciółka Weronika chudymi rękami wyciąga z bagażnika swoją sfatygowaną torbę. Z wysiłkiem ciągnąc ją po ziemi, zmierza w moim kierunku. Jestem pod wrażeniem, torba wygląda na bardzo ciężką, a Weronika waży pewnie jakieś czterdzieści pięć kilogramów. Najwyraźniej prawdziwe jest ogólne przekonanie, że kobiety są silniejsze, niż na to wyglądają.

– Boże! – Weronika rzuca torbę obok moich stóp. Dłonią próbuje zetrzeć pot z twarzy, ale tylko pogarsza sytuację. Wciąż ma całą mokrą twarz, dodatkowo jeszcze ubrudzoną jakimś smarem. Jej zazwyczaj piękne włosy przykleiły się do czaszki, co nie wygląda najlepiej. – Jakim cudem nagle zrobiło się tak gorąco? Podróż tym gratem to jakiś horror! Założę się, że to coś pamięta jeszcze czasy naszych dziadków. Powinnyśmy się cieszyć, że nie stanęliśmy gdzieś w polu i nie kazali nam dalej iść pieszo.

W odpowiedzi tylko się uśmiecham, bo nie mam nawet siły, żeby jakoś na to zareagować. Zgadzam się z Weroniką, chociaż horror to mało powiedziane. Czterogodzinna podróż tym gruchotem bez klimatyzacji odpowiada dokładnie mojemu wyobrażeniu piekła. I tak miałyśmy szczęście, bo na ostatnie dwie godziny udało nam się zająć miejsca siedzące. Nieważne, że z mojego fotela sterczała jakaś śruba. I tak lepsze to niż wcześniejsza wegetacja na schodkach przy toalecie.

W końcu wszyscy odebrali swoje bagaże, przyszła więc pora na mnie. Niespiesznie idę po swoją małą walizkę. Wyraźnie wkurzony kierowca marudzi coś o powolnych babach, ale nie zwracam na to uwagi. Prawda jest taka, że powinien oddać mi kasę za tę gównianą podróż. Właściwie, chyba napiszę jakąś skargę. „Szanowni Państwo! Drugiego lipca podróżowałam Waszym „autobusem” na trasie Warszawa–Ruciane-Nida. Żadne słowa nie oddadzą tego, jak potwornie się męczyłam. Ciężko wybrać najgorszy moment. Czy to było wtedy, gdy jeden ze współpasażerów wyciągnął kanapkę z jajkiem? Czy może wtedy, gdy słodko wyglądające dziecko puściło śmierdzącego bąka? Z całą pewnością długo będę wspominać tę podróż jako jedną z najgorszych w moim życiu. Z poważaniem, Anna Tranowska”. Uśmiecham się sama do siebie. Dobrze wiem, że nigdy czegoś takiego nie wyślę, ale bawi mnie sama myśl o tym.

Walizka podskakuje na nierównej powierzchni. Weronika schowała się przed słońcem pod ogromnym drzewem, rosnącym zaraz za przystankiem autobusowym. Kątem oka zauważam, że niedaleko niej stoi jakaś mała blondynka ze sporym plecakiem przewieszonym przez ramię. Wydaje się nawet drobniejsza i niższa od Weroniki, ale może ten plecak jest po prostu tak duży, że zaburza proporcje. Gdy w końcu też docieram pod dające błogosławiony cień drzewo, rozdzwania się telefon mojej przyjaciółki.

– Słucham? – Weronika ma skupioną minę. – Tak, właśnie dojechałyśmy. Było małe opóźnienie, ale dotarłyśmy szczęśliwie. OK, to czekamy!

Przyjaciółka wrzuca telefon do torebki i sięga po swój monstrualny bagaż. Z wielką wprawą zarzuca torbę na ramię. Nie zdziwię się, jeśli wieczorem będzie narzekała, że wszystko ją boli, a potem pokaże mi swoje siniaki.

– Chodźmy! Odbiorą nas spod tamtego sklepu.

Nie czekając na moją reakcję, Weronika idzie w stronę małego budynku. Dopiero wtedy dostrzegam duży szyld z napisem „U Gosi. Sklep spożywczy”. Biorę głęboki wdech i ruszam za przyjaciółką. Zaczynam się stresować. Przez całą podróż starałam się nie myśleć o tym, co mnie czeka. Nie było to trudne, bo byłam głównie skupiona na tym, żeby przetrwać niedogodności wiążące się z jazdą gruchotem. Teraz wszystko się zacznie – to, o czym myślałam tak długo, w końcu stanie się rzeczywistością. Nie mogę w to uwierzyć.

Gdy w lutym pokazałam Weronice tamto ogłoszenie, brzmiało ono naprawdę intrygująco: „Masz już dosyć nudnej pracy w publicznej szkole? Szukasz nowych wyzwań? Chcesz, aby praca nauczyciela stała się bardziej ekscytująca? Jeśli chociaż na jedno z tych pytań odpowiedziałeś twierdząco, ta praca jest dla ciebie! Poszukujemy nauczycieli do naszego nowego projektu. Wspólnie zbudujemy szkołę, jakiej jeszcze nie było! Szukamy osób kreatywnych, pracowitych, odważnych i ambitnych. Gwarantujemy wysokie zarobki i pracę, która naprawdę daje satysfakcję! Wyślij CV na adres [email protected]. Odezwiemy się do wybranych kandydatów”.

Tak jak się spodziewałam, Weronika z wielkim entuzjazmem podeszła do tego pomysłu. Wysłała CV niemal natychmiast i przez kolejnych kilka dni bez przerwy o tym mówiła. Namawiała, żebym też się zgłosiła, zapominając, że to przecież był mój pomysł. Taka już jest, lubi przedstawiać cudze poglądy i plany jako własne.

– Anka, spójrzmy prawdzie w oczy! Masz prawie trzydzieści lat i mieszkasz w jakimś miniaturowym pokoju, bo nie stać cię na własne mieszkanie. Od dawna narzekasz na swoją pracę, wiecznie mówisz, że nienawidzisz dyrektora, a dzieciaki są wredne. Wymień chociaż jedną rzecz, która przemawia za tym, żeby nie iść do przodu!

– Bez przesady – droczyłam się z nią, mimo że od razu wiedziałam, jak powinnam postąpić. Bawiło mnie patrzenie, jak stara się mnie przekonać do czegoś, do czego od początku byłam przekonana. – Po pierwsze, do trzydziestki mi jeszcze daleko. Po drugie, nie wiem czego chcesz od mojego pokoju? Zawsze lubiłam przytulne wnętrza, naprawdę nie potrzebuję więcej niż dziesięć metrów kwadratowych. W przeciwieństwie do ciebie jestem minimalistką. A co do pracy, to z całą pewnością ma sporo plusów, niech no tylko pomyślę…

Oczywiście, nie byłam w stanie niczego wymienić, bo wiedziałam, że Weronika ma rację. Nawet gdyby nie zależało mi na pracy w Nowym Starcie, to i tak powinnam szukać czegoś nowego. Od dawna czułam, że duszę się w rejonowej szkole, do której trafiłam zaraz po studiach. Siedziałam tam już kilka lat i z każdym dniem coraz mniej wierzyłam, że to, co robię, ma jakikolwiek sens.

Cały czas jednak mówiłam Weronice, że w sumie sama nie wiem, czy zmiana pracy jest takim dobrym pomysłem. Chciałam, żeby mnie namawiała do tego posunięcia. Twierdziłam, że pomimo zniechęcenia, przyzwyczaiłam się już do swojego nauczycielskiego losu i nie chce mi się niczego zmieniać.

– A jaką masz gwarancję, że ta praca będzie lepsza? Wysokie zarobki w zawodzie nauczyciela? Uwierzę, jak zobaczę! Wszędzie chcą ambitnych i kreatywnych, a potem przerabiasz ten sam podręcznik szósty rok i umierasz z nudów… – marudziłam, nadwyrężając cierpliwość Weroniki.

– Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz! Nie obiecuję, że będzie bajkowo. Nie wiemy nawet, czy się do nas odezwą. Ale przynajmniej będziemy miały poczucie, że próbowałyśmy cokolwiek zmienić. I będziesz mogła z czystym sumieniem narzekać na swój los, a ja ci nawet jednego złego słowa na to nie powiem!

W końcu przestałam się opierać, nie mogłam pozwolić na to, żeby Weronika dłużej suszyła mi głowę. W pewnym momencie by się wkurzyła, uznając, że nie ma sensu mnie namawiać. Przyznałam więc, że też wysłałam aplikację i, tak samo jak ona, czekam na kontakt ze szkoły.

Zaproszenie na rozmowę rekrutacyjną dostałam już po kilku dniach od wysłania CV. Rozmawiał ze mną średnio przyjazny koleś, któremu namiastka władzy chyba uderzyła do głowy, bo przez całe spotkanie próbował mi udowodnić, jak mało jestem doświadczona i niedouczona. Poszło mi tak źle, że przez kolejne dni byłam przekonana, że nie dostałam tej pracy. Jakaś część mnie była nawet z tego zadowolona. To wiele ułatwiało, nie wymagało ode mnie podejmowania żadnych decyzji. Mogłam żyć tak, jak wcześniej, niczego nie zmieniać. Tak na pewno byłoby bezpieczniej…

Nie umiałam jednak odpuścić. Jeszcze raz zadzwoniłam do rekrutera, potem wysłałam zabawny list, w którym przekonywałam, jak wspaniałym pracownikiem będę, jeśli tylko dostanę swoją szansę. W efekcie, zanim zdążyłam się na poważnie zmartwić, otrzymałam informację o przyjęciu mojej kandydatury. Weronice też udało się zakwalifikować. Oczywiście, ona nie musiała się specjalnie starać. Przyszła, pokazała się z najlepszej strony i wygrała, tak jak zawsze.

I tym sposobem jesteśmy tu teraz razem. Czekamy na samochód, który podwiezie nas tam, gdzie mamy spędzić kolejne dwa tygodnie. Obóz szkoleniowo-integracyjny w miejscowości Dolny Róg. Jeśli wszystko nie pójdzie po mojej myśli, taki obóz będzie oznaczał kompletne marnotrawstwo wakacji.

Nie mija dużo czasu, gdy obok nas zatrzymuje się czerwona skoda. Wysiada z niej blondynka po czterdziestce, która podchodzi do nas energicznym krokiem.

– Hej, nie powinnam tu parkować, więc szybko dawajcie bagaże! Jestem Iwona! – Kobieta potrząsa naszymi dłońmi, potem wrzuca torby do bagażnika i, zanim zdążę się zorientować, znowu siada za kierownicą. Wszystko zajęło jej jakieś dziesięć sekund. – Wsiadajcie!

Siadam z tyłu, miejsce z przodu zostawiając Weronice. Ona zdecydowanie lepiej radzi sobie z zawieraniem nowych znajomości i wierzę, że nie będzie miała żadnych trudności z prowadzeniem grzecznościowej rozmowy. Ku mojemu zdziwieniu ktoś jeszcze wsiada razem z nami – to ta sama drobna blondynka, którą widziałam pod drzewem. Nie zauważyłam, kiedy do nas dołączyła, byłam zbyt pochłonięta swoimi myślami. To zły znak, nie mogę się dekoncentrować, muszę być skupiona i spostrzegawcza w każdej sytuacji.

– Przepraszam, zapomniałam was zapytać o imiona, ale coś mi się kojarzy… Agnieszka, Wiktoria i Iga? – Iwona żartobliwie myli nasze imiona, więc grzecznościowo śmiejemy się i przedstawiamy (dowiaduję się, że nieznajoma dziewczyna to Ida), ale Iwona ewidentnie nas nie słucha. – Wybaczcie, nie mogę się skupić, jest strasznie gorąco, mózg mi się gotuje od tego! A jeszcze od rana mam mnóstwo pracy, już trzeci raz po kogoś przyjeżdżam. Co prawda większość przyjechała samochodami, ale jak widać nie wszyscy…

– Czy pozostali już są? – pyta Weronika, zanim zdążę odnieść się do złośliwej uwagi o samochodzie. Gdybym miała auto, to na pewno bym z niego skorzystała. Niestety, jestem polonistką i zarabiam tyle, że ledwo starcza mi na opłacenie czynszu.

– Chyba tak, chociaż… Jeszcze jeden chłopak ma przyjechać po południu, no i nie ma właścicielki. A tak to już chyba będą wszyscy. Ma nas być dwadzieścioro siedmioro. Ja pracuję jako kucharka, więc pewnie nie będziecie mnie często widywać. Za to obiecuję, że zadbam o to, żebyście nie chodziły głodne. Możecie na mnie liczyć!

Weronika coś na to odpowiada, a ja zastanawiam się, czy dwadzieścia siedem osób to dużo czy mało. W szkole, w której dotychczas pracowałam, zatrudnionych było dużo więcej ludzi, ale to był prawdziwy moloch. Domyślam się, że Nowy Start będzie szkołą zdecydowanie bardziej kameralną.

Powoli dojeżdżamy do ośrodka wypoczynkowego w Dolnym Rogu. Obiekt wydaje się ogromny, ale już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zaniedbanego. Trochę czytałam o tym miejscu, zanim tu przyjechałam. Zbudowany w 1935 roku budynek początkowo był ośrodkiem wypoczynkowym dla dzieci i młodzieży, nad którym nadzór sprawowało Towarzystwo „Hipopotam” zajmujące się edukacją najbiedniejszych maluchów. Gmach został zaprojektowany przez jakąś przedwojenną gwiazdę architektury, która chyba wyobrażała sobie, że tworzy rezydencję królewską. Stąd ogromne tarasy i szerokie schody prowadzące do wejścia. Znajduje się tutaj nawet nieczynna fontanna z rzeźbą cherubinka na środku.

Po wojnie ośrodek został przekształcony w sanatorium rehabilitacyjne, a od 1979 roku był obiektem wynajmowanym przez różne firmy na wczasy i kolonie. Po 2000 roku to miejsce przeszło w ręce prywatnego właściciela, który raczej nie jest zainteresowany jego losami. Patrząc na niszczejący gmach, odczuwam lekki żal. Zawsze lubiłam takie stare miejsca z historią, przykro patrzeć, jak marnieją.

Wysłużona skoda z trudem jedzie pomiędzy krzakami, które wyrastają po bokach piaszczystej drogi, aż w końcu parkuje na prowizorycznym parkingu niedaleko głównego wejścia. Iwona błyskawicznie wysiada i otwiera bagażnik. Zabieram swoją walizkę i przez chwilę stoję niepewna, co teraz powinnam zrobić. Ida wpatruje się w Iwonę, niczym pierwszoklasistka czekająca na polecenie nauczycielki. Jest trochę zabawna, jakaś taka nieporadna i płochliwa. Staram się jednak nie roześmiać i nie robić sobie wrogów już pierwszego dnia. Pewnie ja też przypominam teraz przestraszone dziecko.

Iwona zauważa nasze wahanie, bo wskazuje ręką na zniszczony gmach za swoimi plecami.

– Dobra, to teraz idźcie do tego dużego budynku! Ktoś powinien się tam kręcić i dać wam klucze do pokojów. Jest tam coś w rodzaju recepcji, poszukajcie. – Kobieta zerka na zegarek. – Za czterdzieści minut będzie obiad, a potem spotkanie z właścicielami szkoły. Oni wam wszystko dokładnie opowiedzą. Do zobaczenia!

Zanim zdążę coś odpowiedzieć, Iwony już nie ma. Ciężko mi nawet powiedzieć, w którą stronę poszła.

– O matko! – Śmieje się Weronika. – To się nazywa energiczna kobitka, tylko pozazdrościć witalności! No nic dziewczyny, damy radę! Jesteście gotowe?

Ida kiwa głową, ale nie wydaje się przekonana. Mam wrażenie, że to miejsce ją przytłoczyło i czuje się onieśmielona. Staje z boku i szybko połyka jakąś małą pigułkę, którą wyciągnęła nie wiadomo skąd. Nie wiem, co wzięła, ale chyba pomaga, bo już po chwili raźno maszeruje w stronę głównego wejścia i znika za drzwiami. Może to po prostu efekt placebo, bo nie przychodzi mi do głowy żaden lek, który by działał tak szybko.

Weronika patrzy na mnie z szerokim uśmiechem, który niechętnie odwzajemniam.

– Jasne, że jestem gotowa – mówię z całym przekonaniem, na jakie mnie stać.

Teraz już nie mam wyboru, prawda?

 

Danka

 

 

 

 

 

 

 

 

Ktoś puka do drzwi. Nie reaguję, ale najwyraźniej to nie jest wystarczająco czytelny sygnał, bo stukot wcale nie ustaje. Osoba stojąca po drugiej stronie nie ma zamiaru się poddać. Cicho klnę pod nosem. Jestem na nogach od piątej rano, musiałam wcześnie wstać, żeby się wyszykować i przebyć całą drogę z Warszawy na to zadupie, a teraz czuję się naprawdę fatalnie. Liczyłam, że uda mi się chwilę zdrzemnąć, podczas gdy reszta będzie zajęta obiadem. Te pół godziny pozwoliłoby mi przetrwać do wieczora. Ale niestety, wyszłam z domu trochę za późno, na drogach tradycyjnie były korki i oczywiście się spóźniłam. Nie wiem, jak dam radę bez drzemki.

Przeczesuję włosy palcami i podchodzę do drzwi. Uchylam je lekko. Ciemnowłosa, bardzo wysoka dziewczyna podskakuje nerwowo, upuszczając przy okazji coś na podłogę.

– Prze… Przepraszam, że przeszkadzam, pani Berg. Ja tylko… chciałam powiedzieć, że jeden z panów nie przyjedzie. Właśnie dostałam wiadomość, że coś mu wypadło… jakaś sprawa rodzinna… kazał przeprosić i…

Dziewczyna się jąka, jest przerażona. Robi mi się jej żal.

– Spokojnie, nic się nie stało, pani Ewo! To nie pani wina, damy radę – pocieszam ją, dorzucając mój najlepszy uśmiech. Ten sam, który przyciąga sponsorów i tysiące obserwujących moje instagramowe konto. Chyba pomaga, bo dziewczyna momentalnie się rozluźnia.

– Dziękuję! Jest pani kochana!

Zamykam drzwi i cicho się śmieję. Z jakiegoś powodu wszystkie te młode kobiety uważają mnie za niedostępną i onieśmielającą. Może nie tyle się boją, co czują przede mną respekt. Gdy mnie poznają, są zdziwione, że jestem miła i przystępna. Ale ja naprawdę nie sądzę, żebym była w jakikolwiek sposób wyjątkowa, żebym czymś zasłużyła na ich podziw. Miałam trochę szczęścia w życiu i tyle.

Spoglądam na duży, plastikowy zegar wiszący na ścianie i widzę, że zaraz będę musiała się zbierać na pierwsze spotkanie z moimi pracownikami. Dziwnie to brzmi. Chwilami się zastanawiam, czy podjęcie tego wyzwania było dobrym pomysłem. To ogromne przedsięwzięcie, a ja właściwie nie mam predyspozycji do tego, żeby się tym zajmować. Nie jestem dobra w zarządzaniu ludźmi, potrafię zarządzać jedynie samą sobą, a i to z różnym skutkiem.

– Ty jesteś tylko naszą twarzą! Nie będziesz się musiała niczym martwić! – Przypominam sobie zapewnienia Maksyma. Mam nadzieję, że faktycznie tak będzie, ale nie mam co do tego przekonania. Już teraz liczba spraw do załatwienia mnie przerasta, mimo że Maksym i Magda sami zajmują się niemal wszystkim.

W łazience poprawiam makijaż. Skoro mam być twarzą tego przedsięwzięcia, to muszę wyglądać perfekcyjnie. Przez chwilę przyglądam się sobie. Długie, jasne włosy, wysokie kości policzkowe, mały nos i duże, niebieskie oczy. Poszczęściło mi się na loterii genowej, odrobina wsparcia chirurga też nie zaszkodziła. I wcale nie wyglądam na swój wiek. Myślę, że spokojnie można mi dać trzydzieści pięć lat. Wciąż jestem zaczepiana przez młodych mężczyzn. Pochlebia mi, że uważają mnie za swoją rówieśniczkę.

Wychodzę z pokoju i powoli idę w kierunku schodów. Jest bardzo cicho, najwyraźniej wszyscy są już w pokoju konferencyjnym. Nagle zza zakrętu wychodzi Magda. W swojej jasnoszarej garsonce wygląda tak, jak zwykle – jak stuprocentowa profesjonalistka. Zastanawiam się, czy nie jest jej za gorąco, w końcu dzisiaj mamy ze trzydzieści stopni. Ale w końcu to Magda, nie zdziwiłoby mnie to, gdyby w ogóle się nie pociła, bo przecież to nie pasuje do jej wizerunku pracownicy roku.

Kobieta podchodzi do mnie i szeroko się uśmiecha. Kiwam jej głową na powitanie.

– Nie za gorąco ci w tym wdzianku? – Nie mogę się powstrzymać od tej drobnej złośliwości. Wiem, że to dziecinne, ale w towarzystwie Magdy zawsze muszę palnąć coś takiego. Jej widok działa na mnie jak płachta na byka.

– To len – odpowiada kobieta wyniosłym tonem. – Na takie upały jest idealny. Mam jasną karnację, wolę nie wystawiać ciała na słońce.

Oczywiście, ordynarna opalenizna nie jest dla poważnych psycholożek. Takie jak ona mają mlecznobiałą skórę niczym szlachcianki.

– Jak tam? Gotowa na pierwsze zebranie? – pyta Magda, gdy ostrożnie pokonuję kolejne schodki. Czy te piętra zawsze były tak wysokie? Mam nadzieję, że zaraz nie spadnę. Na samą myśl o takiej ewentualności zaczyna mi się kręcić w głowie.

– Chyba tak. W końcu nic złego nie może się stać.

– Mogłabyś się zdziwić! – Magda śmieje się głośno. Jest tak zachwycona swoim żartem – o ile tak można to nazwać – że rechocze jeszcze w drodze na salę konferencyjną. Śmiało wchodzi do środka, jednak ja przystaję na chwilę przed drzwiami, próbuję się przygotować na to spotkanie. Merytorycznie wszystko jest dograne, jednak jeszcze nigdy nie prowadziłam zebrania dla dużej grupy osób. Pociesza mnie tylko to, że właściwie nie muszę się odzywać. Moją rolą jest uśmiechanie się i przytakiwanie mądrzejszym ode mnie.

W końcu wchodzę do środka, lecz staram się nie rozglądać na boki. Przyjdzie czas na przyglądanie się tym ludziom i poznanie ich. Na razie chcę jedynie zająć swoje miejsce i schować się za dużym stołem. Wokół siebie słyszę szepty i ciche śmiechy. Pewnie wszyscy się na mnie patrzą i wymieniają jakieś złośliwe komentarze. Jak ja tego nienawidzę! Przebywanie w dużej grupie zawsze mnie stresowało. Zdecydowanie wolę się komunikować z ludźmi za pomocą filmików umieszczanych w sieci.

Uff! W końcu docieram na swoje miejsce. Z ulgą siadam pomiędzy Maksymem a Magdą. Mężczyzna lekko ściska moją dłoń. Wiem, że w ten sposób przekazuje swoje wsparcie i jestem mu za to wdzięczna. Ale wiem też, jak ten gest zostanie odebrany przez innych.

Jakby na potwierdzenie moich myśli, Magda dziwnym wzrokiem spogląda na nasze złączone dłonie, po czym odchrząkuje i prosi wszystkich o ciszę.

– Dzień dobry! – Ma donośny głos, słychać, że już zdobyła spore doświadczenie w pracy z dużymi grupami. – Witam państwa na warsztatach dla nauczycieli zatrudnionych w naszej nowej szkole. Jak wszyscy wiecie, nazwaliśmy ją Nowy Start. Dlaczego? Zaraz wam o tym opowiemy!

Magda sprawnie włącza prezentację, którą przygotowałam. Na ścianie za naszymi plecami wyświetlane są zdjęcia założonej przez nas szkoły. Budynek jest w trakcie remontu, tak, by był gotowy na wrzesień. Magda opowiada o salach, wyposażeniu i warunkach pracy. Słuchacze siedzą jak zaczarowani, spijają każde słowo z jej ust.

– Tu jest boisko, obok chcemy jeszcze zbudować kort tenisowy. Basenu niestety nie mamy, przynajmniej na razie. Nauka pływania będzie prowadzona w pobliskim ośrodku sportowym, na szczęście to bardzo blisko, nie będzie problemów z dojazdem… Tu mamy stołówkę, posiłki będą przygotowywane na miejscu, nie bawimy się w żadne cateringi. Apele, dramaterapie, spotkania chóru i zajęcia teatralne będą odbywały się w pawilonie artystycznym. Uważamy, że sztuka jest niezwykle istotna dla rozwoju dzieci i młodzieży. Zajęcia artystyczne pozwalają uwolnić emocje w bezpieczny sposób, ułatwiają też integrację grupy, rozwijają kreatywność i poczucie sprawczości. Same zalety, żadnych wad. – Magda posyła nauczycielom swój profesjonalny uśmiech. Widzę, że są zachwyceni warunkami, w jakich będą pracować. Nie dziwię się im. Zaprojektowaliśmy szkołę marzenie, miejsce, w którym nauka powinna być przyjemnością. Przynajmniej w teorii.

– Jak widzicie, to piękne miejsce. Położone w samym sercu Warszawy, na zielonym Mokotowie. Mam nadzieję, że będzie przystanią dla naszych uczniów i miejscem, gdzie będą traktowani tak, jak na to zasługują. – Pyk! Kolejny slajd. – Nowy Start jest miejscem stworzonym dla młodzieży nieprzystosowanej społecznie. Ale co to znaczy „nieprzystosowanej”? Czy to coś obiektywnego, co można umieścić w tabelce? Czy jest to raczej wrażenie, poczucie, że ktoś nie jest dokładnie taki, jaki chcemy, żeby był?

Magda przerywa, bo ktoś na sali podnosi rękę. To starszy mężczyzna z gęstą, siwą brodą. Dokładnie tak wyobrażam sobie Gandalfa. To człowiek epatujący przekonaniem o swojej nieomylności i mądrości.

– Tak, słucham? – Nasza prelegentka nie jest chyba zadowolona, że ktoś zakłócił jej prezentację. W jej głosie wyraźnie wyczuwam irytację.

– Witold Stańczak, dzień dobry wszystkim! Mam uczyć fizyki. Muszę przyznać, że trochę mnie pani zaskoczyła. Nie wiem jak reszta państwa, ale ja nie byłem na to przygotowany. – Mężczyzna rozgląda się wokół siebie. Widzę, że kilka osób się z nim zgadza, potakująco kiwają głowami. – W każdym razie w czasie rekrutacji nie było mowy o młodzieży nieprzystosowanej społecznie, nieważne jak ją zdefiniujemy. To chyba kluczowa informacja, nie sądzi pani? Ja, w każdym razie, na pewno chciałbym mieć świadomość, że będę pracował z trudną młodzieżą. To mogłoby mieć wpływ na moją decyzję…

W tym momencie odzywa się Maksym. W ciemnym garniturze wygląda na dyrektora jakiejś korporacji. Najwyraźniej jemu też nie jest gorąco, skoro zdecydował się na taki strój. Nie jestem w stanie tego pojąć. Pot spływa ze mnie strumieniami, mimo że mam na sobie jedynie cienką sukienkę z wiskozy.

– Panie Stańczak! Przede wszystkim, cieszymy się, że jest pan tu z nami i dziękujemy za pytanie. Prosiliśmy rekruterów, żeby nie przekazywali państwu wszystkich informacji na temat tworzonej przez nas szkoły. Dzięki temu liczymy na świeże spojrzenie. Widzi pan… – Maksym pochyla się do przodu, mówi z wyraźnym entuzjazmem. Jestem pewna, że wszyscy zaraz będą nim oczarowani. – O to właśnie chodzi w Nowym Starcie. Nie chcemy nauczycieli, którzy są przyzwyczajeni do pracy z trudną młodzieżą. Nie chcemy tych, którzy mają swoje sposoby postępowania, różne wypracowane schematy. Chcemy ludzi z pasją, ambitnych, którzy spojrzą na takiego młodego człowieka z nowego punktu widzenia. Jak do niego dotrzeć? Jak go wesprzeć? Za to właśnie państwu płacimy przez najbliższe dwa tygodnie. Mają państwo czas, żeby zastanowić się nad tym, jak to ugryźć. Liczymy, że każdy z was wniesie coś nowego. To dla nas wszystkich nowy start. Nie tylko dla uczniów i ich rodziców. Także dla nas, właścicieli szkoły, i dla was – nauczycieli. Macie okazję, żeby współtworzyć, zupełnie od podstaw, szkołę, jakiej jeszcze nie było.

Nikt się już nie odzywa, najwyraźniej Maksymowi udało się ich przekonać. Jestem pod wrażeniem. Dla mnie wszystko, co mówił, to stek bzdur. Typowy korporacyjny bełkot, z którym na okrągło mam do czynienia.

– Dziękujemy panu Rafalskiemu za odpowiedź! Teraz może przejdziemy… – wtrąca Magda, ale Maksym wchodzi jej w słowo.

– Szczerze wierzę, że po tym wspólnie spędzonym czasie wszyscy będziemy myśleć tak samo. Do tego dążymy. Szkoła jest jak jeden organizm. Jeśli chociaż jeden element nie działa prawidłowo, wszystko się sypie. Dlatego teraz doktor Pudzińska opowie państwu o wartościach, którymi chcemy się kierować w Nowym Starcie.

Magda wygląda na wkurzoną, ale szybko bierze się w garść i znowu serwuje wszystkim swój pokazowy uśmiech. Założę się, że nikt oprócz mnie nie dostrzega subtelnych zmian w jej zachowaniu.

– Dobrze, to teraz porozmawiamy o wartościach… – Kobieta przeskakuje kilka slajdów, aż w końcu znajduje to, czego szuka. – Po pierwsze, otwarty umysł. Nie kierujemy się uprzedzeniami i stereotypami, staramy się na wszystko patrzeć bez oceniania. Po drugie, szczerość. Dzieciaki wyczują w nas fałsz, w kontaktach z nimi zawsze musimy być autentyczni. Tak samo w relacjach między nauczycielami, szczerość powinna być nadrzędną wartością. Dalej, odpowiedzialność! Jesteśmy odpowiedzialni i ponosimy konsekwencje naszych działań. Musimy pokazać naszym uczniom, że konsekwencje dotykają każdego. Jeśli ktoś z nas zrobi coś przeciwko regulaminowi, będzie z tego rozliczany. Czwartą wartością jest szacunek. Każdy zasługuje na szacunek, nieważne jaką rolę pełni w naszej szkole. Pamiętajmy, mamy działać jak jedna rodzina, w której każdy jest tak samo istotny, niezależnie od miejsca, które zajmuje w hierarchii. I piąta wartość, lojalność. Zły to ptak, co własne gniazdo kala, jak mówi znane przysłowie.

Nauczyciele zebrani na sali zaczynają pochrząkiwać, czuję, że zaraz pojawią się kolejne pytania. Jednak w tej chwili znowu odzywa się Maksym. Podobnie jak ja, wyczuwa zmiany nastrojów, wie, kiedy trzeba zareagować, a kiedy odpuścić i pozwolić sprawom toczyć się własnym biegiem.

– Regulamin zostanie państwu przesłany do wglądu na adresy mailowe. Jutro na porannym spotkaniu o nim porozmawiamy i wyjaśnimy wszelkie wątpliwości. Na pewno wspólnie znajdziemy satysfakcjonujące wszystkich rozwiązanie! Dzisiaj mamy już wolne. Za chwilę zaprosimy państwa na drinki do jadalni, wieczorem odbędzie się kolacja inauguracyjna. Właściwą pracę zaczniemy jutro. Dziękujemy! – Maksym uśmiecha się niczym George Clooney. Słuchacze powoli wstają i kierują się w stronę jadalni. Najwyraźniej obietnica drinków poprawiła morale.

Powoli wstaję. Kręci mi się w głowie, więc opieram się o ramię Maksyma.

– Jak było? – pytam, bo nie dowierzam własnej ocenie. Byłam skupiona głównie na tym, żeby przetrwać to piekło i wrócić do łóżka.

– Chyba dobrze. Dałaś radę, widzisz? – Maksym nagradza mnie uśmiechem, a ja czuję się niczym małe dziecko pochwalone przez tatusia. Grzeczna Danusia, siedziała cicho i nie przeszkadzała dorosłym. – Magda, idziesz teraz do jadalni? Ktoś z nas powinien tam być.

– Ty powinieneś iść. W końcu ty jesteś królem balu. – Kobieta odwraca się na pięcie i po chwili znika za drzwiami. Jest wyraźnie urażona, pewnie ma pretensje do Maksyma, że wtrącał się i zakłócił zaplanowany wcześniej przebieg spotkania. Nie pomaga też to, że wypadł lepiej od niej. Już wcześniej zauważyłam, że Magda źle znosi sytuacje, w których jej autorytet jest zagrożony.

Maksym zaczyna się śmiać.

– Ona jest przezabawna, zawsze poprawia mi humor – mówi. – Miałaś świetny pomysł z tą szkołą, Danusiu.

Całuje mnie w policzek i idzie w stronę jadalni. Biorę łyk wody i modlę się, żeby ten dzień już się skończył. Nie wiem, czy Maksym ma rację. W dalszym ciągu nie jestem przekonana, czy to na pewno był taki dobry pomysł.

 

Anna

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdy docieram do jadalni na obiecane drinki, wygląda na to, że wszyscy już tam są. Rozglądam się w poszukiwaniu Weroniki, ale ona sama mnie odnajduje. Nagle zjawia się tuż obok i wciska mi w rękę kieliszek z czerwonym winem.

– Dzięki! – rzucam z wdzięcznością i biorę pierwszy łyk trunku. Krzywię się. To jakiś tani sikacz z Biedronki.

Weronice jakość wina jednak w niczym nie przeszkadza, dwoma dużymi łykami wypija zawartość swojego kieliszka.

– Gdzie się podziewałaś? – pyta, nerwowo rozglądając się na boki. – Beznadziejnie się tu czuję bez ciebie. Mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią… Chyba potrzebuję więcej wina.

– Gapią się dlatego, że robisz oszałamiające wrażenie na ludziach – żartuję, nie reagując na pytanie o to, gdzie byłam. Rozglądam się wokół. Widzę, że wszyscy już zdążyli dobrać się w małe grupy i ciężko byłoby się teraz przyłączyć do którejś z nich. Może po prostu ludzie zgłaszali się do tej pracy w grupach, żeby było im raźniej? Doskonale wiem, że nauczyciele nie lubią zmian, obecność kogoś znajomego może pomóc w podjęciu decyzji o tym, by pójść do przodu. – Działo się coś ciekawego?

– Na razie nuda. Chwilę pogadałam z kolesiem, który tak protestował w trakcie zebrania, interesujący człowiek, bardzo spostrzegawczy. A nasza znajoma Ida robi furorę wśród panów, już urabia ją jakiś łysy koleś. Nie wiem, czy jej się to podoba. Wygląda, jakby nie wiedziała, co się wokół niej dzieje.

Szukam wzrokiem Idy i po chwili ją dostrzegam. Dziewczyna stoi z kieliszkiem w dłoni i spogląda przed siebie z dziwnym uśmiechem na ustach. Stojący obok niej facet cały czas coś gada, ale ona nie zwraca na niego uwagi. Chyba nawet nie zauważa, że mężczyzna coraz bardziej się do niej przysuwa i coraz częściej dotyka jej ciała, niby przypadkowo. Mało przyjemny obrazek, ale przecież widziałam to już wiele razy. Uznaję, że Ida jest dorosła i sobie poradzi – gdyby coś się jej nie podobało, to na pewno by zaprotestowała. Przypominam sobie jednak, że dziewczyna wcześniej coś brała. Czy na pewno wie, co robi? Może powinnam jakoś zareagować? Chyba wystarczy, jeśli podejdę i zapytam, czy wszystko jest w porządku.

Już mam ruszyć w stronę nowej znajomej, gdy Weronika łapie mnie za ramię.

– To jest prawdziwe ciacho, co? Chodzi mi o naszego prezesa – dodaje widząc, że nie mam pojęcia o kim mówi. – Nie wygoniłabym go z łóżka, chociaż jest w nim coś dziwnego. Nie uważasz? Coś mi w nim nie do końca pasuje, jest jakiś taki śliski. Jeszcze trochę i pan przystojniak do nas podejdzie. Chyba robi obowiązkową rundkę po całej sali, ale jesteśmy daleko w kolejce. Jeśli chcesz, możemy podejść bliżej. Tylko jeszcze sobie doleję wina. Masz ochotę?

Kręcę przecząco głową, a Weronika idzie w stronę baru. Spoglądam na naszego nowego szefa. Faktycznie jest przystojny, chociaż niekoniecznie w moim typie. Próbuję rozgryźć, co takiego dziwnego dostrzegła w nim moja koleżanka, ale szybko się poddaję. Dla mnie jest zupełnie normalny. Typowy, atrakcyjny koleś w średnim wieku.

Nagle dostrzegam, że ktoś inny również obserwuje Maksyma. Przy oknie, oddalona od reszty osób, stoi rudowłosa dziewczyna. Dałabym jej jakieś trzydzieści lat. Ubrana w zieloną sukienkę, z długimi, prostymi włosami wygląda trochę jak skrzyżowanie Jessiki i Chastain z Tildą Swinton. Żadna z niej piękność, ale jest obdarzona bardzo oryginalną urodą, wyróżniającą się na tle innych, dość banalnych twarzy.

Dziewczyna musiała zauważyć, że ją obserwuję, bo nagle patrzy w moją stronę, uśmiecha się i w geście toastu podnosi w górę swój kieliszek. Nie wiem, czy to zaproszenie, ale chętnie tu kogoś poznam, żeby przez cały czas nie być skazana na Weronikę. Bardzo ją lubię, ale ten wspólny wyjazd może być sporym wyzwaniem dla naszej przyjaźni.

Podchodzę do dziewczyny, a jej szeroki uśmiech wskazuje na to, że to była dobra decyzja.

– Hej, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Jestem Ania! – Wyciągam do niej rękę. Kobieta ma mocny uścisk dłoni. Zdziwiona zauważam jej krótkie, obgryzione paznokcie. Nie pasują do niej, wydaje się bardzo zadbana.

– Cześć, fajnie, że podeszłaś! Mam na imię Zosia i mam tu uczyć angielskiego. Przynajmniej taki jest plan. Kto wie, czy po dwóch tygodniach wysłuchiwania tekstów o „wartościach, jakich powinniśmy przestrzegać w naszej rodzinie” nie ucieknę z krzykiem. Póki co, jakoś daję radę!

Dziewczyna tak zabawnie naśladuje głos kobiety prowadzącej spotkanie, że wybucham głośnym śmiechem. Szybko się jednak uspokajam, bo kilka osób rzuca zaciekawione spojrzenia w naszym kierunku. Wolę nie zwracać na siebie uwagi.

– No tak, świetnie to rozumiem… Ja jestem polonistką i też mam ambitny plan, żeby tu uczyć, chociaż czuję się trochę zdezorientowana po tym zebraniu. Albo mi się wydawało albo było dziwnie? – Ciężko mi opisać to uczucie nieznajomej dziewczynie, ale ona pewnie też wyczuła tę gęstą atmosferę panującą na sali.

Zosia się śmieje.

– To jeszcze nic, przyzwyczajaj się! Wszędzie, gdzie są Maksym i Danka jest dziwnie. Oboje są charakterni, poza tym zawsze mają odmienne zdanie na każdy temat. Nie zaskoczy mnie, jeśli się przez te dwa tygodnie pozabijają.

Słowa mojej nowej znajomej od razu mnie zaciekawiają.

– Znasz ich dobrze? Pracowałaś już z nimi? – pytam.

– Czy dobrze ich znam? Można tak powiedzieć. Danka jest moją starszą siostrą. Wiem, że nie jesteśmy do siebie podobne, mamy innych ojców – dodaje, widząc moją zaskoczoną minę. – A Maksym to, jakby to powiedzieć? Przyjaciel rodziny? Można go tak nazwać. W każdym razie znam go od dziecka. Zawsze kręcił się obok Danki, więc siłą rzeczy trochę go poznałam. Teraz wiem o nim wszystko, znam każdą jego dobrą i złą stronę.

Zosia mruga do mnie, domyślam się więc, że żartuje. Odnoszę jednak wrażenie, że niełatwo jest jej mówić o właścicielach mojego nowego miejsca pracy, nie jest zadowolona, że nasza rozmowa zeszła na ten temat. Mimo to nie zważam na jej uczucia, muszę wykorzystać fakt, że jest tak blisko z szefostwem. Wszystko może okazać się przydatne.

– To jakie są złe strony Maksyma? A Danki? – pytam, niby od niechcenia, ale zanim Zosia zdąży coś odpowiedzieć, podchodzi do nas Weronika. W ręku trzyma pełny kieliszek, musiała go dopiero co uzupełnić kolejny raz.

– Cześć, jestem Werka, miło mi! – Przytula Zosię, która momentalnie sztywnieje i delikatnie się odsuwa od mojej koleżanki. Uśmiecham się do niej przepraszająco. – O czym tak rozmawiacie? Ja właśnie poznałam wuefistów i powiem wam, że jest na czym oko zawiesić! Przynajmniej w jednym przypadku.

Weronika parska śmiechem, chyba już zdążyła się upić. Jestem trochę zła, że przerwała moją rozmowę z Zosią, ale nie mogę tego po sobie pokazać. Uśmiecham się blado. I wtedy spostrzegam, że podchodzi do nas Maksym.

– Dzień dobry! Nazywam się Maksym Rafalski i jestem jednym z właścicieli Nowego Startu. – Mężczyzna ściska nasze dłonie. Zauważam, że Zosia zdążyła się ulotnić. Najwyraźniej nie ma ochoty rozmawiać z przyjacielem rodziny, a może to Weronika ją zniechęciła do przebywania w naszym towarzystwie.

Przedstawiamy się Maksymowi i odpowiadamy na jego banalne pytania o pierwsze wrażenia i oczekiwania. Kiedy mężczyzna chce już odejść, żeby poznać kolejnych nauczycieli, odzywam się. Chcę go jeszcze na chwilę zatrzymać, więc pytam o pierwsze, co mi przychodzi do głowy.

– Ciekawi mnie, dlaczego zdecydowali się państwo na założenie szkoły. To dość niecodzienny wybór, zwłaszcza że żadne z państwa nie jest pedagogiem, prawda? Przepraszam, ale trochę poczytałam przed przyjazdem tutaj. Lubię wiedzieć, na co się piszę.

Uśmiecham się słodko, bo szybko zdaję sobie sprawę, że wybór pytania był raczej niefortunny. Rafalski nie jest zachwycony. Lekki ścisk szczęki i wymuszony uśmiech wskazują na to, że mężczyzna w ogóle nie spodziewał się jakichkolwiek pytań, a już na pewno nie tak bezpośrednich.

– Pani… Przepraszam, jak pani ma na imię? Ania?

– Anna Tranowska, polonistka – podsuwam mu. Zaczynam się cieszyć, że trochę zbiłam go z tropu.

– Tak, oczywiście, pani Tranowska. Skoro jest pani taka dociekliwa… – Kładzie nacisk na ostatnie słowo, co mnie trochę bawi. – To pewnie pani wie, że jestem właścicielem wielu spółek. Zajmuję się różnymi rzeczami, lubię zmiany, nie przepadam za nudą.

– Dotychczas jednak nie działał pan w edukacji? Mogłam coś przegapić, proszę mnie poprawić, jeśli się mylę. Pani Berg z całą pewnością też nie działała w branży, a pani Pudzińska, z tego co wiem, jest psychologiem, ale związanym z branżą HR. Interesuje mnie, czyj to był pomysł? Myślę, że nikt nie podejrzewał was o krok w tę stronę. – Patrzę na Maksyma uważnie, jestem bardzo ciekawa jego reakcji.

– Mylisz się, Anka. Danuta Berg prowadziła szkolenia na Instagramie, ostatnio było coś o tym, jak zdobyć więcej obserwujących. To też tak jakby nauczyciel, prawda? – Weronika uśmiecha się głupawo, pokazując zabarwione od czerwonego wina zęby. Mam ochotę ją w tym momencie udusić.

– Widzi pani, koleżanka znalazła powiązanie. Faktycznie, to pani Berg podsunęła nam tę ideę. Przepraszam, ale muszę iść, chciałbym porozmawiać z każdym, a trochę państwa tu jest.

Rafalski rzuca nam jeszcze jeden olśniewający uśmiech, po czym odchodzi szybkim krokiem. Jestem wkurzona na Weronikę, ale czegoś jednak udało mi się dowiedzieć. Wiem już, że to nie był pomysł Maksyma. Czyli jest tak, jak myślałam i to ona chciała założyć szkołę. Danuta.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Agata Zamarska, 2024

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz

 

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-017-3

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.