Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Kiedy świat pachniał nadzieją na lepsze jutro.
Leon Gola, ps. Reno, to zdolny młody biznesmen, który dzięki ojcowskim układom zaczyna przejmować potężne interesy ciemnej strony miasta. Wraz ze swoimi zaufanymi ludźmi, Katanem i Pako, przejmuje lokale, otwiera modny klub Prozac i nawiązuje kontakt z bossem kartelu narkotykowego z Ameryki Południowej, tym samym stając się wiodącym dostawcą kokainy na Europę Wschodnią.
Kiedy poznaje Benitę Karczewską, skromną studentkę romanistyki, nie wie jeszcze, że oto spotkał miłość swojego życia. Lecz czy taka miłość będzie mogła przetrwać w świecie brudnych interesów, zemsty i pragnienia władzy?
Historia Leona-Reno i Benity to wprowadzenie do książki Gangsta Paradise. Reno, przedstawiające losy gangstera przed wydarzeniami opisanymi w powyższej powieści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 70
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Historia ta to tak zwany spin-off, czyli opowieść uzupełniająca do książki Gangsta Paradise. Reno. Wydarzenia tutaj przedstawione rozgrywają się około ośmiu lat przed akcją, z którą możecie się zapoznać w wyżej wymienionej książce.
Mam nadzieję, że dopełni to opowieść o tym, jak Leon Gola zmieniał się w bezlitosnego gangstera Reno.
Miłej lektury!
Autorka
Chłodnym wzrokiem patrzyłem na jego obitą gębę. Pluł krwią i spoglądał na mnie z nienawiścią, ale i strachem. Idealne połączenie, właśnie tak miało być. Mieli mnie nienawidzić, ale i się bać. Oparłem plecy o ceglany mur nieczynnego klubu, którego właściciel zadłużył się u nas, bo nie umiał powstrzymać swoich hazardowych zapędów. Nie potrafił utrzymać fiuta w spodniach i sporo kasy zainwestował w przemysł porno i dosłownie został wyruchany, a poza tym był chujowym biznesmenem. Nadawał się ewentualnie do zarządzania skupem butelek, jeśliby taki wciąż istniał, ale podejrzewam, że i to potrafiłby spierdolić.
Znudzony zerknąłem na Katana, który w milczeniu bawił się swoimi nożami. Pako siedział na drewnianym stole, opierając nogi obute w eleganckie skórzane sztyblety o ławkę, i ziewał. Jego cień stojący obok, czyli Miętus, zajmował się wydawaniem poleceń naszym chłopakom od brudnej roboty. Przetrząsali klub i wertowali papierzyska w pordzewiałych metalowych szafach w poszukiwaniu prawa własności. A krwawiący Skobliński, znany jako Skobel – właściciel tego upadłego przybytku – wciąż udawał, że ma nad tym wszystkim jakąkolwiek kontrolę.
To był mój pierwszy klub, który właśnie przejmowałem za długi – i wiedziałem, że muszę zrobić z tego gównianego miejsca coś naprawdę grubego. Znajdowało się w pobliżu placu Solnego, w sercu miasta. Bo moim głównym marzeniem było mieć kiedyś modny lokal w centrum, czyli w rynku, i niebawem to marzenie miało się spełnić. Skończyłem właśnie dwadzieścia trzy lata, oficjalnie zarządzałem firmą deweloperską, ale miałem także kilka innych działalności, jeśli można tak nazwać udziały w paru nocnych klubach, procent od zakładów, od handlu trawą, a także od kasyn. Byłem też na ostatnim roku studiów na Uniwersytecie Ekonomicznym.
– Słuchaj, Kibel – powiedziałem cicho, patrząc na wijącego się u moich nóg gościa. – Powiedz mi, czy sądziłeś, że będziesz tak mógł od nas pożyczać w nieskończoność bez konsekwencji?
– Ja oddam, przysięgam na Boga!
– Przecież ty nie jesteś wierzący, kiedy ostatnio byłeś w kościele? – odezwał się Pako uprzejmym tonem.
– Co? – Koleś patrzył na nas rozkojarzonym wzrokiem.
– Niby dziewięćdziesiąt procent Polaków to katolicy, a tak naprawdę połowa z nich od lat nie była w kościele – stwierdził Katan monotonnym, cichym głosem. Skobel spojrzał na niego i zaczęła mu drżeć broda. Katan raz po raz podrzucał nóż i łapał go w locie. Wszyscy wiedzieli, jak genialnie umie się posługiwać tą białą bronią. – Generalnie statystyki są zakłamane.
– Jak cała ta instytucja – podsumował Pako, po czym zeskoczył z ławy i stanął obok Skobla. – Gdzie masz papier, ty równie zakłamana gnido? – spytał zimnym tonem, od którego przeciętnemu chłopakowi ścierpłaby skóra. Klęczący przed nami koleś niczym się nie wyróżniał. Zaczął drżeć.
– Ja... Nie wiem...
– Niewiedza to błąd, nieznajomość zasad szkodzi, parafrazując stare powiedzenie. – Pako westchnął.
– Co? – Facet gorączkowo przenosił wzrok ze mnie na Piotrka, a potem na Katana, unikając jednak nawiązania z nim kontaktu wzrokowego. – Co?
– Nie mam cierpliwości. – Kiwnąłem głową do kumpla, a ten wykonał ruch i nóż wyrzucony z jego prawej ręki z równie wielką szybkością co precyzją wbił się w ścianę pomiędzy żuchwą a ramieniem klęczącego na ziemi Skobla.
– Jeśli sądzisz, że chybił, to się mylisz – poinformował uprzejmym i jednocześnie znudzonym tonem Pako.
– Oddam wszystko...
– Papier. Tylko to chcemy.
– Ale oni mnie zabiją.
– W przeciwnym wypadku zabijemy cię my. – Wzruszyłem ramionami.
Facet pochylił głowę, uniósł dłonie w geście poddania, sięgnął do biurka i odkręcił spód jednej z szuflad. Drżącą ręką podał nam akt własności. Spojrzałem na Pako, skinął głową bez słów.
– U nas jesteś czysty. Nasz prawnik wszystko przygotuje. I możesz już organizować sobie ucieczkę, skoro tak się martwisz, że ktoś może zrobić ci kuku.
– Goście z Pomorza... – jęknął Skobel.
– Kto się z tą patelnią zadaje! – parsknął Pako.
– Ja... dajcie mi ochronę, będę dla was biegał.
– Z tobą nie chciałbym ubić muchy w kiblu. – Wskazałem jednego z żołnierzy. Wraz z drugim chłopakiem zawinął skomlącego Skobla. Zostałem sam z moimi ludźmi. Katan schował noże i stał nieruchomo, jakby był eksponatem w gabinecie figur woskowych. Pako z powrotem siedział na ławie i patrzył na mnie. Zerknąłem na niego.
– Dasz radę zrobić z tego klub, a nie gównospelunę? – Uniosłem brew.
– Dam radę zrobić z tego zajebistą miejscówkę, w której bawić się będzie pół miasta.
– Musimy pomyśleć nad nazwą. – Zastanowiłem się.
– Prozac – odezwał się milczący dotąd Katan.
– Stary, jedziesz na prochach? – Pako klepnął go w ramię. Jędrzej spojrzał chłodno na przyjaciela i pokręcił głową.
– Prozac. Dobre. Daje ludziom odrobinę ulotnego szczęścia. I wytchnienia. Tym właśnie będzie ten klub.
– No tak, ucieczka. – Uniosłem brwi i kiwnąłem głową w geście aprobaty. – Niech będzie Prozac.