Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza - Emilia Padoł - ebook

Rodziewicz-ówna. Gorąca dusza ebook

Emilia Padoł

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pełne sprzeczności oblicze Marii Rodziewiczówny i dotąd nieopowiedziana historia.

Awanturnicza biografia postaci, która wymyka się wszelkim uproszczeniom.

Żarliwa katoliczka, surowa konserwatystka, patriotka tworząca romansowe fabuły i pisząca „ku pokrzepieniu serc”, ale też osoba nieheteronormatywna, buntująca się przeciwko powszechnym oczekiwaniom, społecznica. Kim była autorka słynnych powieści Lato leśnych ludzi czy Między ustami a brzegiem pucharu?

Podpisywała się Rodziewicz, w życiu literackim istniała jako Rodziewiczówna. Emancypantka gustująca w męskich fasonach koszul i surdutach, z włosami zawsze obciętymi na krótko. Swoje długie życie dzieliła pomiędzy Warszawę a kresowy majątek w Hruszowie, nieustannie manifestując wielki zapał, gorączkową energię i niegasnący optymizm. Mimo dominujących negatywnych recenzji ze strony krytyków, przez ponad sto lat zaczytywano się w jej powieściach. W życiu prywatnym związana z kobietami, prawdziwy spokój odnajdywała wśród poleskich torfowisk i rzecznych rozlewisk.

Maria Rodziewiczówna fascynuje zdumiewającymi sprzecznościami, rozsadza schematy. Jej życiorys wpisuje się w dyskusje na temat osób LGBT+, ekspresji płciowej, tożsamości narodowej, relacji polsko-żydowskich i polsko-białoruskich, antysemityzmu, klasowości i kolonializmu.

Rodziewicz-ówna to również porywająca opowieść o Kresach, o życiu rozpiętym między powstaniem styczniowym a warszawskim, o życiu, w którym odbija się nasza zagmatwana, często bolesna historia.

Emilia Padoł (ur. 1985) – absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, wygrała drugą edycję konkursu Instytutu Badań Literackich PAN na najlepszą pracę magisterską o tematyce gender. Dziennikarka, autorka wielu rozmów z najważniejszymi postaciami polskiej kultury. Finalistka nagrody Grand Press za 2020 rok w kategorii wywiad. Laureatka i wielokrotnie nominowana do Nagrody Dziennikarzy Małopolski – także w kategorii wywiad. Autorka czterech publikacji na temat rozrywki i życia kulturalnego w PRL-u, współtwórczyni książki Instrukcja obsługi przyszłości. Autorka scenariusza do filmu Światy literackie: Magdalena Tulli.

Urodziła się w Tarnowskich Górach, mieszkała w Krakowie, a teraz w Warszawie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 665

Oceny
4,2 (19 ocen)
6
11
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AniaPietruczuk

Nie oderwiesz się od lektury

najpierw mi się dłużyła trochę . ponieważ bohaterka miała już pod 70tke a tu dopiero połowa książki... Ale paradoksalnie najbardziej żywe, wzruszające sceny były dopiero przede mną. Okupacja, kalendarzyk Marii, bliskość że Skirmuntowna.
00
natwoj4

Dobrze spędzony czas

bardzo polecam, ciekawe ujecie zycia znanej autorki
00
Chilim26

Dobrze spędzony czas

Warto przeczytać, chociaż bohaterkę trudno było mi polubić, mimo że to bardzo ciekawa postać.
00

Popularność




Opieka re­dak­cyjna, opra­co­wa­nie tek­stu: KA­TA­RZYNA KRZY­ŻAN-PE­REK
Kon­sul­ta­cja me­ry­to­ryczna: PA­WEŁ BU­KO­WIEC
Wy­bór zdjęć: AL­DONA BARTA, EMI­LIA PA­DOŁ
Ze­spół re­dak­cyjno-ko­rek­tor­ski: BAR­BARA GÓR­SKA, EWA KO­CHA­NO­WICZ, ANNA MI­LEW­SKA, MA­RIA ROLA, ANNA RUD­NICKA, MI­CHAŁ STA­CHOW­SKI, JAN STRZAŁKA
Opra­co­wa­nie gra­ficzne wer­sji pa­pie­ro­wej, ilu­stra­cje: KIRA PIE­TREK
Ilu­stra­cje au­tor­stwa Kiry Pie­trek za­wie­rają ele­menty li­to­gra­fii z prze­łomu XIX i XX wieku, z za­so­bów Raw­pi­xel.com oraz ry­cin au­tor­stwa Pierra Fran­cois Le­granda z za­so­bów Rijk­smu­seum.
Przy­go­to­wa­nie zdjęć do druku: MI­RON KO­KO­SIŃ­SKI
© Co­py­ri­ght by Emi­lia Pa­doł © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07809-9
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.
.

Krój mę­ski

Włosy ścięte krótko. Ża­kiet z gład­kiej tka­niny zwraca uwagę od­święt­no­ścią. Broszka do­daje fa­sonu. Głę­boka czerń odzie­nia pod­po­wiada, być może, że por­tre­to­wana nosi ża­łobę. Duże oczy śmiało, lecz spo­koj­nie pa­trzą przed sie­bie. Ile Ma­ria Ro­dzie­wicz może mieć lat na tym zdję­ciu? Wy­daje się, że mniej niż dwa­dzie­ścia. Po­cho­wała ojca, za zgodą matki ob­cięła bujne włosy. Za­częła lub nie­długo za­cznie przej­mo­wać ro­dzinny ma­ją­tek, któ­rym nie po­trafi za­rzą­dzać jej brat Hen­ryk – brak mu do tego smy­kałki. W pa­mięci miesz­kań­ców Hru­szowy za­pi­sze się jako hu­laka i ko­lek­cjo­ner kar­cia­nych dłu­gów, który prze­grał ma­ją­tek pod War­szawą, wziął za żonę ko­bietę nie­zwy­kłej urody, miał córkę, roz­wiódł się, by­wał w Lon­dy­nie. We­dług in­nych źró­deł żonę zna­lazł nad Mo­rzem Czar­nym, za­miesz­kał z nią, a po­tem ich ma­ją­tek zo­stał sprze­dany. W każ­dym ra­zie Ma­ria po rzą­dach brata we dwo­rze ma pełne ręce ro­boty.

Ostat­nią wolą ojca, zmar­łego w 1881 roku, było, by żona i dzieci dzie­dzi­czyły spra­wie­dli­wie, dla­tego nowa wła­ści­cielka Hru­szowy musi spła­cić brata, sio­strę i matkę, wy­pła­ca­jąc im trzy czwarte war­to­ści go­spo­dar­stwa. Po­trzebne jej więc sie­dem­dzie­siąt pięć ty­sięcy ru­bli. Ba­joń­ska suma. Poza tym ma­ją­tek to­nie w dłu­gach. Miną lata, za­nim na­leż­no­ści wo­bec ro­dzeń­stwa zo­staną ure­gu­lo­wane. Zdaje się, że Ame­lia Ro­dzie­wi­czowa, cho­ru­jąca na serce, zu­peł­nie zre­zy­gnuje ze swo­jej czę­ści roz­li­cze­nia. Przez po­nad de­kadę bę­dzie miesz­kać pod opieką Ma­rii w Hru­szo­wie.

W 1882 roku Ame­lia w czar­nej sukni, z fu­trzaną czapką w dło­niach staje w ate­lier przy No­wym Świe­cie 27 w War­sza­wie. Jest ni­ska, drobna. Ma owalną twarz, wą­skie usta i duże okrą­głe oczy, na które mocno opa­dają ką­ciki po­wiek. Lekko przy­gar­biona, z nieco nie­przy­tom­nym wzro­kiem, może to smu­tek, po­czu­cie osa­mot­nie­nia, a może lęk o przy­szłość?

Zdję­cie pi­sarki praw­do­po­dob­nie wy­ko­nane po śmierci jej ojca, lata 1881–1885.

Lęk o przy­szłość naj­młod­szej córki, Ma­rii? Ma­rii, która – z po­wodu swo­jej od­waż­nej de­cy­zji o pro­wa­dze­niu ma­jątku – musi za­po­mnieć o rów­nie od­waż­nym pla­nie stu­dio­wa­nia me­dy­cyny za gra­nicą. Ko­biety, na­wet je­śli w tym cza­sie są do­pusz­czane do kosz­tow­nych stu­diów w Pa­ryżu czy Ge­ne­wie, po­wszech­nie wciąż są uwa­żane za ułomne pod wzglę­dem in­te­lek­tu­al­nym, w naj­mniej­szym stop­niu nie­mo­gące kon­ku­ro­wać z męż­czy­znami.

Od te­raz Ma­ria bę­dzie mo­gła de­le­go­wać na wy­działy le­kar­skie już tylko bo­ha­terki swo­ich po­wie­ści – i nie­raz to zrobi.

Matka Ma­rii, su­rowa i po­ważna, od po­czątku za­chę­cała córkę do wy­sy­ła­nia prac na kon­kursy i roz­po­wszech­nia­nia ich dru­kiem, Ame­lia z Ku­rze­niec­kich Ro­dzie­wicz, 1882.

Ni­gdy wię­cej nie zo­ba­czymy jej w rów­nie dziew­czę­cej sty­li­za­cji, jak na tym pierw­szym zna­nym mło­dzień­czym zdję­ciu. Fa­sony jej ubrań będą się uprasz­czać, na szyi po­ja­wią się kra­waty, a ma­ry­narki i ko­szule na­biorą sta­now­czych kon­tu­rów. Włosy za­wsze już będą krót­kie. U sie­bie na wsi Ro­dzie­wicz na ogół bę­dzie no­sić pro­ste ubra­nia z po­le­skiego sa­mo­działu – ko­szule (cza­sem z lu­do­wym ha­ftem na koł­nie­rzyku i rę­ka­wach), ża­kiety (la­tem cien­kie, lniane), grubą kurtę z sa­mo­działu (to zimą), juch­towe buty z cho­le­wami, spód­nice śred­niej dłu­go­ści z kie­sze­nią.

Pod ko­niec XIX wieku pa­ry­skie ele­gantki no­szą po­włó­czy­ste spód­nice, ozdo­bione u dołu dra­po­wa­niami czy ukła­da­jące się w ko­ronę, i ogromne ka­pe­lu­sze. Dzie­dziczka Hru­szowy zaś tak kon­stru­uje swój strój, żeby móc w nim wy­god­nie obejść ma­ją­tek, zo­ba­czyć, co się w polu i na gum­nie dzieje, przy­pil­no­wać in­te­re­sów, za­jąć się „mę­ską” czę­ścią go­spo­dar­stwa. Czy jed­nak tylko o wy­godę cho­dzi?

Mę­ski ubiór, ale też krok, głos, spo­sób by­cia. Mę­skie ru­chy, mę­ski hart, mę­ska czu­pryna. Nie wia­domo, co po­cząć z tą mę­sko­ścią, która spra­wia, że nie­któ­rym Ma­ria bar­dziej ko­ja­rzyć się bę­dzie z księ­dzem niż z ko­bietą. We wspo­mnie­niach o niej to te­mat ni­gdy nie­podej­mo­wany, prze­ka­zy­wany pół­gęb­kiem, skró­towo, z kro­ni­kar­skiej rze­tel­no­ści, bo prze­cież jak po­mi­nąć coś tak ewi­dent­nego?

A jed­no­cze­śnie – jak opi­sać tę eks­tra­wa­gan­cję, ja­kich słów użyć? Co zro­bić z kimś, kto tak śmiało ła­mie normy kul­tu­rowe, a do tego przez więk­szość ży­cia grzmi o obro­nie kul­tury i tra­dy­cji?

W la­tach 80. XIX wieku ko­stium ko­biecy ozna­cza pod­dań­stwo, mę­ski – przy­wi­leje. Ko­deks Cy­wilny Kró­le­stwa Pol­skiego i Prawo o mał­żeń­stwie z 1836 roku sta­wia sprawę ja­sno; każ­dej żony do­ty­czy to samo: po­słu­szeń­stwo wo­bec męża; brak moż­li­wo­ści za­cho­wa­nia na­zwi­ska ro­do­wego i za­miesz­ki­wa­nia w in­nym miej­scu niż mąż; głos męża w kwe­stii wy­cho­wa­nia dzieci jest de­cy­du­jący; po śmierci męża nad­zór nad dziećmi spra­wuje rada fa­mi­lijna i to ona, je­śli wdowa ma chęć lub ko­niecz­ność po­now­nie wyjść za mąż, roz­są­dza, czy dziecko zo­sta­nie z matką; żona bez zgody męża nie może za­wie­rać żad­nych umów ani wy­ko­ny­wać in­nych czyn­no­ści praw­nych, także do­ty­czą­cych jej ma­jątku, je­śli pie­czę nad nim trzyma mąż[1]. W XIX wieku w ca­łej Eu­ro­pie męż­czy­zna stał na pie­de­stale jako głowa ro­dziny, mąż i oj­ciec.

Cie­kawe, w któ­rym mo­men­cie w gło­wie Ma­rii za­częła wy­lę­gać się myśl, że można ściąć włosy i się­gnąć po mę­ski krój – stwo­rzyć się na nowo.

Czy stało się to pod wpły­wem ja­zło­wiec­kich opo­wie­ści o Jo­an­nie d’Arc, która w mę­skim prze­bra­niu po­cią­gnęła ar­mię fran­cu­ską ku kilku zwy­cię­stwom w woj­nie stu­let­niej mię­dzy Fran­cją a An­glią, osta­tecz­nie zaś spło­nęła na in­kwi­zy­cyj­nym sto­sie?

A może młoda Ro­dzie­wicz usły­szała o za­przy­się­żo­nych bał­kań­skich dzie­wi­cach – ko­bie­tach, które mo­gły na ca­łego wejść w mę­ską rolę, zy­skać przy­wi­leje przy­na­leżne tylko męż­czy­znom, pić al­ko­hol, pa­lić ty­toń – ba! – stać się głową ro­dziny? Mu­siały tylko na za­wsze po­rzu­cić ko­biecy strój oraz myśl o za­mąż­pój­ściu i przy­stać na to, że seks w ich ży­ciu po wsze czasy bę­dzie tabu. Ta stara, wciąż żywa tra­dy­cja, znana głów­nie z Al­ba­nii, w dru­giej po­ło­wie XIX wieku za­częła być opi­sy­wana przez eu­ro­pej­skich et­no­gra­fów i po­dróż­ni­ków.

W Ja­złowcu so­lidna hu­ma­ni­styczna edu­ka­cja mu­siała opie­rać się na oma­wia­niu spu­ści­zny an­tyku. Może Uczta Pla­tona nie zo­stała w szkole prze­mil­czana, a uwa­dze Ma­rysi nie umknął na przy­kład za­pi­sany w niej mit o an­dro­gyne, pro­to­pla­stach ludz­ko­ści, isto­tach dwu­pł­cio­wych?

A może daw­nym lu­do­wym zwy­cza­jem, który na­ka­zy­wał ko­bie­cie wy­cho­dzą­cej za mąż ściąć nie­winne dziew­częce war­ko­cze ozdo­bione wstąż­kami, Ma­ry­sia ścięła włosy na krótko i w ten spo­sób wy­słała w świat ko­mu­ni­kat: już nie je­stem do wzię­cia? Po­przez „mę­ski ko­stium” zaś oznaj­miła do­dat­kowo: nie in­te­re­sują mnie bab­skie sprawy, ko­biece go­spo­dar­stwo, za­rzą­dzam sama wiel­kim ma­jąt­kiem.

Kto wie, może Ma­ria za­pa­trzyła się w Emi­lię Pla­ter, oto­czoną kul­tem he­ro­inę z po­wsta­nia li­sto­pa­do­wego, która ścięła włosy i w mę­skim stroju przy­stą­piła do walki, od­da­jąc krew za oj­czy­znę? Spły­nęła na nią wieczna chwała dzięki Mic­kie­wi­czowi i jego Śmierci puł­kow­nika, cho­ciaż, prawdę po­wie­dziaw­szy, o do­ko­na­niach Pla­ter na polu bi­twy dzi­siaj nie wiemy nic pew­nego.

Idąc śla­dem ro­man­ty­ków, może być, że Ma­ry­się za­chwy­ciła Geo­rge Sand, która no­siła frak, cy­lin­der, mę­ską ko­szulę, piła wódkę, pa­liła cy­gara i za­cie­kle dys­ku­to­wała z męż­czy­znami. Nie wia­domo, czy bli­sko dwu­dzie­sto­let­nia Ro­dzie­wicz już sięga po ty­toń. Na­wet je­śli nie, to pa­pie­ros wkrótce sta­nie się jej wier­nym to­wa­rzy­szem – na resztę ży­cia. „W dzień mu­sia­łam za­rzą­dzać wiel­kim ma­jąt­kiem, a w nocy każdy wy­dawca i re­dak­tor wa­lił w kark, zmu­szał do po­śpie­chu. Za­liczka, dal­sza rata ho­no­ra­rium, go­rącz­kowo pi­sa­łam, więc pa­pie­ros był mi pod­nietą i po­mocą”[2], po­wie po kilku de­ka­dach.

W każ­dym ra­zie mę­ski strój za­pewne jest przy­datny na Po­le­siu – tam gdzie lu­dzie wie­rzą w nie­zwy­kle silną więź łą­czącą oj­ców i sy­nów z zie­mią.

Skoro zie­mia to oj­co­wi­zna, prym w za­rzą­dza­niu nią ma męż­czy­zna, oto­czony czcią nie mniej­szą niż grunt, po któ­rym stąpa. A to ozna­cza, że ko­bieta jest za­wsze na prze­gra­nej po­zy­cji: po­nie­wie­rana, prze­pę­dzana z chaty i bita po­dług do­brze zna­nego tam przy­sło­wia: „jak muż żonki nie bije, to ṷ jej loh­kaja hnije”[3].

W ziemi jak kret, w księ­gach jak mól

Praw­do­po­dob­nie w 1887 roku dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia Ma­ria ofi­cjal­nie przej­muje dwór[4] – któ­rym zaj­muje się już od kilku lat – a wo­kół niego po­nad ty­siąc pięć­set hek­ta­rów pól upraw­nych, łąk i la­sów. Gleba na po­lach jest lekka, ale pod­mo­kła, łąki są w więk­szo­ści ba­gienne. Jest i las – Ro­dzie­wicz za­wsze bę­dzie go chro­nić.

Taki ma­ją­tek wy­maga ogrom­nych na­kła­dów fi­nan­so­wych. Nie spo­sób go utrzy­mać (i jesz­cze spła­cić ro­dzeń­stwo) bez do­dat­ko­wego planu na ży­cie. Czy choć przez mo­ment Ma­ria roz­wa­żała za­mąż­pój­ście, a może matka lub brat chcieli ją wy­dać za mąż – tego nie wia­domo. Wczy­tu­jąc się jed­nak w list do sio­stry Ger­trudy z po­czątku 1885 roku, trudno uwie­rzyć, że po­ważne plany ma­try­mo­nialne w przy­padku Ma­rii mo­gły kie­dy­kol­wiek wcho­dzić w grę.

Dwu­dzie­sto­dwu­let­nia Ro­dzie­wicz pi­sze:

W ży­ciu nie pa­mię­tam pra­co­wit­szego lata jak to ubie­głe – for­mal­nie nie było czasu tchnąć, nie mó­wiąc już o śnie, od któ­rego się pra­wie od­zwy­cza­iłam. Go­spo­dar­stwo zaj­mo­wało mi całe dnie, pi­sa­nie całe noce, ra­chunki wszyst­kie święta; ze­rwa­łam wszyst­kie sto­sunki, za­ko­pa­łam się w ziemi jak kret, w księ­gach – jak mól! Pro­szę do­dać do tego cho­robę Babki, Matki, Sio­stry i moją wła­sną szkar­la­tynę, a bę­dzie miała droga Sio­stra do­kładny rys mo­jego „Thun und Le­iben” przez ten rok[5].

Babka Emi­lia – to o nią musi cho­dzić! A więc mieszka w Hru­szo­wie. Tak nie­wiele o niej wia­domo poza tym, że zde­cy­do­wała się na roz­wód. Czy to ona była pro­to­ty­pem wszyst­kich ar­cy­groź­nych ba­bek, które de­fi­lują przez po­wie­ści Ma­rii, wy­mie­rzają wnu­kom kary cie­le­sne, do­wo­dzą opusz­czo­nymi przez męż­czyzn dwo­rami, usta­na­wiają ma­triar­chat? Mo­żemy tylko przy­pusz­czać.

Ka­wa­łek da­lej w li­ście Ma­ry­sia – za­chę­cona przez sio­strę Ger­trudę – ko­men­tuje za­mąż­pój­ście jed­nej z ja­zło­wiec­kich ko­le­ża­nek:

Hm, my­ślę, że ona miała rów­nie wiel­kie po­wo­ła­nie do klasz­toru, jak ja do mał­żeń­stwa! Ach, cóż ja się na­słu­cha­łam i na­czy­ta­łam mi­stycz­nych po­ry­wów i tę­sk­not za celą, i wstrętu do świata, aż wtem pew­nego dnia – paf – otrzy­muję bi­let de fa­ire part[6]: pan Ko­stro­wicki – na­rze­czony – ślub – szczę­śliwa. I wie­rzyć tu ko­bie­tom! (...)

Aż strach, co się dzieje! Tej je­sieni, bę­dąc w War­sza­wie za in­te­re­sami, od­wie­dzi­łam na­tu­ral­nie Amelkę i za­czę­ły­śmy ra­cho­wać ko­le­żanki, z któ­remi wspól­nie wy­cie­ra­ły­śmy łok­ciami po­kost z pul­pi­tów. Po­wia­dam sio­strze – strach.

Ho­nor­cia – matka dzie­ciom, Hel­cia – ta mała Hel­cia Oskier­czanka – mę­żatka, Ste­nia – już nie tylko mę­żatka, ale do roz­wodu idzie, Sio­stra Ema­nu­ela – za­raz bę­dzie pro­fe­ską. Nie dość na tem – Ewu­nia Płot­nicka, błaź­nica, któ­rej jesz­cze pu­dlem się ba­wić, za mąż idzie, Ka­zia ma tu­ziny kon­ku­ren­tów. Ko­niec świata – i ko­niec!

– A ty co? – Py­tam Amelki.

– Nic jesz­cze – wzdy­cha. – A ty co?

– I ja nic – bez jesz­cze, od­po­wia­dam.

Okrop­ność, ja­kam ja stara. Reu­ma­ty­zmy ła­mią po ko­ściach – włosy za­raz osi­wieją, a na gro­bie na­pi­szą chyba: ko­za­cza du­sza. I – amen!

I jesz­cze prośba, żeby li­stu nie po­ka­zy­wać sio­strze, która uczyła Ma­rię ka­li­gra­fii. Pi­sa­nie szyb­kie bru­lio­nów po­psuło mi rękę.

Ma­ria, ta „ko­za­cza du­sza”[7], która o per­spek­ty­wie za­mąż­pój­ścia pi­sze: „ja nic – bez jesz­cze”, jest wy­raź­nie roz­cza­ro­wana tym, co stało się z jej szkol­nymi ko­le­żan­kami! Sama, zde­cy­do­wa­nie przed­wcze­śnie po­zba­wiona moż­li­wo­ści kształ­ce­nia się, wpada w pe­wien ro­dzaj trud­nej do za­ak­cep­to­wa­nia bier­no­ści po­tę­go­wa­nej gorzką nie­pew­no­ścią. Wy­raź­nie drę­czy ją to, że mia­łaby wpi­sać swoje ży­cie w pa­triar­chalny sche­mat mał­żeń­stwa i ma­cie­rzyń­stwa, kieł­kuje w niej po­czu­cie nie­do­pa­so­wa­nia, może wręcz od­mien­no­ści. Ja­zło­wiecka szkoła także nie zdą­żyła wy­tre­so­wać Ma­rii do my­śle­nia o mał­żeń­stwie jako czymś nie­zby­wal­nym, ko­niecz­nym. Może więc wła­śnie tu­taj szu­kać trzeba przy­czyn jej nie­za­leż­no­ści? Może ta nudna, ja­łowa z po­zoru kil­ku­let­nia eg­zy­sten­cja, w któ­rej dzi­czeje jej du­sza, da jej wol­ność i pew­ność co do ży­cio­wych wy­bo­rów?

A bru­liony, o któ­rych Ma­ria wspo­mina w li­ście, za­pi­sują się jak z bi­cza strze­lił, je­den za dru­gim – wy­peł­niają je tek­sty li­te­rac­kie. Tylko do 1895 roku zo­sta­nie opu­bli­ko­wa­nych po­nad sie­dem­na­ście jej dłuż­szych utwo­rów, głów­nie po­wie­ści, a do tego po­nad dwa­dzie­ścia krót­szych form. Ro­dzie­wicz za­de­biu­to­wała jesz­cze jako dzie­więt­na­sto­latka w 1882 roku pod pseu­do­ni­mem Maro (!), pu­bli­ku­jąc dwie no­welki: Gamę uczuć i Z dzien­niczka re­por­tera – obie z do­pi­skiem „Z fran­cuz­kiego” – w war­szaw­skim „Dzien­niku Anon­so­wym”.

Rok póź­niej, w 1883 roku, z lekką non­sza­lan­cją, ale też w ewi­dent­nym po­czu­ciu nie­speł­nie­nia pi­sała do sio­stry Ger­trudy o swo­ich twór­czych dzia­ła­niach. Na­wią­zała do Lo­tosu (czyli pew­nie po­wie­ści Kwiat lo­tosu), znaj­du­ją­cego się gdzieś w Ja­złowcu w rę­kach ku­zy­nek, które ka­zały Ma­rysi na­pi­sać ja­kąś „ra­motę”, ale ona bez „ob­sta­lunku”, jak za­pew­niała, nie pi­sała ni­gdy.

Kwiat lo­tosu uj­rzał świa­tło dzienne pod ko­niec lat 80. XIX wieku. Naj­cie­kaw­sza jest w tej po­wie­ści po­stać Ra­fała Ra­dwana – anar­chi­sty, wol­no­my­śli­ciela, ni­hi­li­sty, dia­bo­licz­nego cy­nika. Mi­łość w świe­cie Ra­fała jest sła­bo­ścią, a ro­dzina, kraj, na­ro­do­wość, re­li­gia – kaj­da­nami. Jest przy tym sek­si­stą po­zba­wio­nym wiary w moż­li­wo­ści in­te­lek­tu­alne ko­biet. W fi­nale po­wie­ści gwałci Le­onkę, swoją dawną uczen­nicę, za­ko­chaną w nim nie­gdyś do sza­leń­stwa, która skoń­czyła za gra­nicą stu­dia me­dyczne i pra­cuje na pro­win­cji. Dziew­czyna po­peł­nia sa­mo­bój­stwo, co jest dla Ra­fała wstrzą­sem – prze­żywa kry­zys, bu­zują w nim emo­cje, do­pa­dają go silne do­świad­cze­nia du­chowe, na­wraca się na chrze­ści­jań­stwo. Oczy­wi­ście, jak to u Ro­dzie­wi­czówny, wszystko jest po­tęż­nie prze­ry­so­wane, lo­gika i praw­do­po­do­bień­stwo zda­rzeń szwan­kują, ale tak jak w pło­mien­nych opi­sach Ra­fała i jego po­glą­dów trudno nie doj­rzeć fa­scy­na­cji au­torki non­kon­for­mi­zmem bo­ha­tera, jego pra­gnie­niem ab­so­lut­nej wol­no­ści, tak nie­mniej żar­li­wie wy­brzmiewa w książce prze­sła­nie chrze­ści­jań­skie – co czyni z tej po­wie­ści je­den z naj­bar­dziej in­try­gu­ją­cych my­ślowo, choć i naj­bar­dziej pa­ra­dok­sal­nych tek­stów pi­sarki.

Wróćmy do li­stu do Ja­złowca z 1883 roku. Ma­ria pi­sała w nim tak:

Czy mam ta­lent, czy nie, wszystko mi jedno – je­stem zbyt nie­dbała, żeby chcieć po­pra­co­wać nad pió­rem. Gdy mam chwilę wolną, ba­zgrzę tro­chę dla wła­snej przy­jem­no­ści, ale znaj­duję, że mierne ta­len­ciki nie po­winny ni­gdy w świat iść (...).

Nie cier­pię dróg po­śred­nich, nie je­stem or­łem, więc i sroką być nie chcę – nie zno­szę mier­nych stopni, mier­nych cnót, mier­nej pracy, mier­nych cha­rak­te­rów – to jest tak zwa­nych po­czci­wych lu­dzi – i dla­tego bel­le­try­styką zaj­mo­wać się nie my­ślę![8].

To ten sam list, w któ­rym Ro­dzie­wicz la­men­to­wała, że jest „stara jak Sa­turn”. Go­rącz­kowa ener­gia i harde de­kla­ra­cje mie­szały się w nim z trwałą tę­sk­notą za Ja­złow­cem, do któ­rego da­leko jak „z Bał­tyku do Sin­ga­poor”, i re­flek­sją o roz­cza­ro­wa­niach, czyli – jak tłu­ma­czyła Ma­ria – ude­rze­niach ma­czugą w głowę, które po cza­sie od­czuwa się jak ukłu­cie owada, a za­wsze bolą.

Na końcu li­stu jesz­cze cie­ka­wostka: Znu­dzę sio­strę i stracę po­zwo­le­nie pi­sa­nia znowu. Z ja­kiego po­wodu sio­stra Ger­truda za­ka­zała Ma­rii wy­sy­łać li­sty do Ja­złowca? Czy po­wo­dem była zbyt duża bez­po­śred­niość, fa­mi­liar­ność Ma­rysi? A może men­torkę przy­tło­czyły de­fe­tyzm wy­cho­wanki, jej me­lan­cho­lia i bu­zu­jące am­bi­cje? W li­stach dwu­dzie­sto­let­niej Ro­dzie­wicz trudno zlek­ce­wa­żyć też fa­na­tyczne wręcz przy­wią­za­nie do wspo­mnień o szkole, ob­se­syjną tę­sk­notę za za­kła­dem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Źró­dła ilu­stra­cji

zbiory Mu­zeum Li­te­ra­tury im. Adama Mic­kie­wi­cza w War­sza­wie: s. 33, 34

Przy­pisy

Przed­wio­śnie

[1] Por. M. Ga­win, Spór o rów­no­upraw­nie­nie ko­biet (1864–1919), War­szawa 2015, s. 22–23.
[2] J. Wik­tor, „Pani na Hru­szo­wej”, szkic, 1942 [ma­szy­no­pis i no­tatki], Sek­cja Rę­ko­pi­sów Bi­blio­teki Ja­giel­loń­skiej, sygn. 397/88.
[3] Jak mąż żony nie bije, to jej wą­troba gnije (brus.). Por. J. Ob­ręb­ski, Po­le­sie. Stu­dia et­no­so­cjo­lo­giczne, War­szawa 2007, s. 155.
[4] Tę datę przy­jęła Anna Mar­tu­szew­ska, por. tejże, Ma­ria Ro­dzie­wi­czówna, [w:] Pol­ski słow­nik bio­gra­ficzny, t. 31, 1988.
[5] List Ma­rii Ro­dzie­wicz do s. Ger­trudy Skó­rzew­skiej, 4 stycz­nia 1885 r., Od­pisy li­stów z lat 1879–1944, Mu­zeum Li­te­ra­tury, sygn. 414.
[6] bi­let de fa­ire part (franc.) – bi­le­cik anon­su­jący ja­kieś wy­da­rze­nie
[7] Warto do­dać, że „ko­za­cza du­sza” to także ty­tuł sze­rzej nie­zna­nej no­weli, którą Ma­ria Ro­dzie­wicz (pod na­zwi­skiem w tej wła­śnie for­mie) pu­bli­ko­wała w 1888 roku w „Dzien­niku Pol­skim”.
[8] List Ma­rii Ro­dzie­wicz do s. Ger­trudy Skó­rzew­skiej, 21 lipca 1883 r.