Rozmowy z psychopatami. Masowi mordercy i szaleńcy - Christopher Berry-Dee - ebook

Rozmowy z psychopatami. Masowi mordercy i szaleńcy ebook

Berry-Dee Christopher

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Stale słyszałem strzały. Zmienił magazynek w pistolecie. Był bardzo dobrze przygotowany. Chodził spokojnie po korytarzach.

Jukka Forsberg o masowym morderstwie w Kauhajoki w Finlandii we wtorek 23 września 2008 roku

Christopher Berry-Dee, brytyjski kryminolog, autor bestsellerów o seryjnych zabójcach i psychopatach, analizuje psychikę, motywy i metody działania masowych morderców, sprawców głośnych strzelanin, w których zginęło wiele ofiar.

Omawiane przypadki takich zbrodni to m.in. masakra na kampusie Uniwersytetu Teksańskiego w Austin czy strzelaniny w szkołach w Sandy Hook i Dunblane.

Doświadczenia kryminologiczne i wojskowe autora pozwalają mu spojrzeć na te tragiczne wydarzenia z nowej perspektywy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 261

Oceny
3,8 (28 ocen)
12
4
8
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZUZANNA2108

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, ale te powtórzenia :/
00
melania-zbierska

Z braku laku…

Bardzo wiele zbaczania z tematu. Z książki, na książkę autor co raz bardziej pozwala sobie na komentarze, które są nie ma miejscu.
00

Popularność




Pro­log

Kto wal­czy z potwo­rami, ten nie­chaj baczy, by sam przy­tem nie stał się potwo­rem. Zaś gdy długo spo­glą­dasz w bez­deń, spo­gląda bez­deń także w cie­bie1.

Friedrich Wilhelm Nietzsche, niemiecki filozof

W trak­cie stu­diów przy­go­to­waw­czych i pisa­nia niniej­szej książki ogar­nął mnie gniew. Choć wście­kłość byłaby lep­szym okre­śle­niem. Wyja­śniam dla­czego.

Od wielu dekad badam psy­cho­pa­tycz­nych mor­der­ców sek­su­al­nych, pro­wa­dzę z nimi kore­spon­den­cję i prze­pro­wa­dzam wywiady. Od czasu do czasu zda­rzało mi się roz­ma­wiać rów­nież z maso­wymi mor­der­cami, a także z ludźmi, któ­rzy popeł­nili jedno zabój­stwo. Mniej wię­cej rozu­miem, jak funk­cjo­nują ich umy­sły.

Poza tym dość dobrze rozu­miem motywy prze­stęp­ców sek­su­al­nych – nie tylko czy­ta­łem o nich, a następ­nie wygła­sza­łem wykłady, jak wielu wybit­nych naukow­ców, lecz także spo­ty­ka­łem się z nimi twa­rzą w twarz i pozna­łem mroczne zaka­marki ich pokrę­co­nej psy­chiki. Doty­ka­łem ich, czu­łem zło­wro­gie macki pod­stęp­nie wśli­zgu­jące się do wnę­trza mojej głowy. W takich sytu­acjach zaczy­namy myśleć tak jak mor­dercy. Jak napi­sał Frie­drich Nie­tz­sche, może to być bar­dzo nie­bez­pieczne.

Krótko mówiąc, nie tylko czy­ta­łem o zbrod­nia­rzach, lecz także mia­łem bez­po­średni kon­takt z bli­sko trzy­dzie­stoma. To liczba seryj­nych mor­der­ców, któ­rych pozna­łem, z któ­rymi roz­ma­wia­łem i kore­spon­do­wa­łem. Ni­gdy nie czu­łem nie­na­wi­ści do tych potwo­rów, nie pozwo­li­łem, by emo­cje zabu­rzyły mój osąd, choć zbrod­nie tych ludzi są naprawdę szo­ku­jące. Strasz­liwe prze­stęp­stwa, któ­rymi moi roz­mówcy czę­sto się szczy­cili, nie budziły we mnie szoku; cza­sem mia­łem wra­że­nie, że moja krew zmie­nia się w lód.

Michael Ross, nad­mier­nie pobu­dzony sek­su­al­nie seryjny mor­derca, absol­went Uni­wer­sy­tetu Cor­nella, chwa­lił się przede mną zamor­do­wa­niem dwóch nie­peł­no­let­nich uczen­nic (póź­niej przy­znał się przed kamerą, że zgwał­cił je anal­nie po śmierci). W końcu powie­dział: „Jestem naprawdę miłym face­tem”. Zaczął chi­cho­tać, a potem wybuch­nął histe­rycz­nym śmie­chem. W pią­tek 13 maja 2005 roku czter­dzie­sto­sze­ścio­letni Ross został stra­cony za pomocą śmier­tel­nego zastrzyku w wię­zie­niu Somers. Zapew­niam, że sły­sza­łem jesz­cze gor­sze rze­czy – i to wiele razy.

Ale pod­kre­ślam: ni­gdy nie czu­łem nie­na­wi­ści do żad­nego seryj­nego mor­dercy. Wydaje się, że gdy mam do czy­nie­nia z potwor­nymi zbrod­nia­rzami, potra­fię dobrze pano­wać nad nega­tyw­nymi emo­cjami. Przy­pi­suję to wro­dzo­nej gru­bo­skór­no­ści, a może służ­bie w jed­no­stce zie­lo­nych bere­tów Kró­lew­skiej Pie­choty Mor­skiej. Jeśli mam być szczery, ja rów­nież jestem bar­dzo miłym face­tem.

Jak się wkrótce prze­ko­namy, masowi mor­dercy to zupeł­nie inna kate­go­ria prze­stęp­ców niż seryjni zabójcy. Kiedy zaczą­łem pisać tę książkę, wpa­dłem we wście­kłość.

Sprawa jest pro­sta. Wielu eks­per­tów mogłoby się ze mną nie zgo­dzić, ale spo­łe­czeń­stwo nie jest w sta­nie zapo­biec prze­mia­nie czło­wieka w osza­la­łego na punk­cie seksu potwora takiego jak Ted Bundy albo Peter Sutc­liffe. Jed­nak wiele spo­łe­czeństw, gdyby miało wolę i odwagę, mogłoby znacz­nie zmniej­szyć praw­do­po­do­bień­stwo poja­wie­nia się osza­la­łego mor­dercy bie­ga­ją­cego po uli­cach z kara­bi­nem i strze­la­ją­cego do ludzi. Mimo to nie podej­mują takich dzia­łań. Nie będę owi­jać w bawełnę: usta­wo­dawcy zezwa­la­jący oby­wa­te­lom na łatwy dostęp do broni pal­nej mają krew na rękach.

Seryjni mor­dercy sek­su­alni zabi­jają swoje ofiary, posłu­gu­jąc się róż­nymi prze­ra­ża­ją­cymi meto­dami; czę­sto sto­sują tor­tury. Uży­wają broni pal­nej, noży, sznu­rów, żrą­cych cie­czy czy prądu elek­trycz­nego. Cza­sem ćwiar­tują jesz­cze żywe ofiary albo je pod­pa­lają; naj­czę­ściej łączy się z tym gwałt. Wielu seryj­nych mor­der­ców popeł­nia akty nekro­fi­lii, podob­nie jak Michael Ross. Nie­któ­rzy z nich mogą zastrze­lić ofiarę, lecz ni­gdy nie posłu­gują się mate­ria­łami wybu­cho­wymi, tak jak robi część maso­wych mor­der­ców. Masowi mor­dercy i zabójcy dzia­ła­jący w amoku nie popeł­niają gwał­tów, nie sto­sują tor­tur. Nie tro­pią ofiar całymi dniami lub mie­sią­cami, jak wielu seryj­nych mor­der­ców, któ­rym stal­king spra­wia per­wer­syjną przy­jem­ność. Masowi mor­dercy dzia­łają ina­czej.

Mam nadzieję, że niniej­sza książka dowie­dzie, że masowi mor­dercy, z bar­dzo nie­licz­nymi wyjąt­kami, posłu­gują się woj­sko­wymi kara­bi­nami lub pisto­le­tami maszy­no­wymi o dużej sile raże­nia; nie­kiedy są rów­nież uzbro­jeni w broń krótką. Zakaz posia­da­nia tego rodzaju broni sta­no­wiłby ide­alne anti­do­tum. Bry­tyj­czycy i Austra­lij­czycy bły­ska­wicz­nie to zro­zu­mieli!

Drugą przy­czyną mojej wście­kło­ści było to, że jako dawny koman­dos pie­choty mor­skiej widzia­łem na wła­sne oczy skutki strze­la­nin i eks­plo­zji bomb. Świet­nie rozu­miem, jakie znisz­cze­nia wywo­łują mate­riały wybu­chowe i broń palna. Dosko­nale wiem, co czuje czło­wiek naci­ska­jący spust jed­nego z naj­lep­szych woj­sko­wych kara­bi­nów bojo­wych – kara­binu samo­pow­ta­rzal­nego L1A1 kali­bru 7,62 mili­me­tra. Po sil­nym odrzu­cie kolby z lufy wyla­tuje z pręd­ko­ścią pię­ciu­set pięć­dzie­się­ciu metrów na sekundę seria poci­sków; tra­fiony nimi czło­wiek wzbija się w powie­trze i ginie. Dla­czego zatem nie­które rządy, zwłasz­cza ame­ry­kań­ski, pozwa­lają kupo­wać śmier­cio­no­śną broń, taką jak kara­biny AR-15, rów­nie łatwo jak meble, a kon­trola nad posia­da­niem broni prak­tycz­nie nie ist­nieje?

Kiedy napi­sa­łem połowę tej książki i dotar­łem do punktu, z któ­rego nie ma powrotu, zda­łem sobie sprawę, że oczy­wi­sty zwią­zek maso­wych mor­derstw z łatwym dostę­pem do broni pal­nej budzi moją wście­kłość. Prze­rwa­łem pracę, by roz­wa­żyć te kwe­stie.

Nie mogę powie­dzieć, że prze­ży­łem coś w rodzaju ilu­mi­na­cji. W rze­czy­wi­sto­ści roz­są­dek przy­wró­cił mi YouTube – spra­wił, że się nieco uspo­ko­iłem. Dla­czego? Miliony pra­wo­rząd­nych oby­wa­teli Sta­nów Zjed­no­czo­nych i innych kra­jów świata upra­wia myśli­stwo lub trak­tuje strze­lec­two jako hobby, korzy­sta­jąc ze strzel­nic spor­to­wych.

Uwaga pod adre­sem ame­ry­kań­skiego Natio­nal Rifle Asso­cia­tion (NRA). Pro­szę, zasta­nów­cie się nad moimi komen­ta­rzami opu­bli­ko­wa­nymi w tej książce. Widzia­łem w inter­ne­cie mnó­stwo mło­dych, rumia­nych ame­ry­kań­skich chłop­ców polu­ją­cych z ojcami na dziki – groźne szkod­niki w Tek­sa­sie – a także na jele­nie lub inne przy­pad­kowe zwie­rzęta. Można to uznać za zdrową aktyw­ność na świe­żym powie­trzu: w Wiel­kiej Bry­ta­nii ojco­wie rów­nież jeż­dżą z synami na wycieczki, ale naj­czę­ściej zabie­rają ich na ryby. Jest wielka róż­nica mię­dzy wycią­gnię­ciem z wody pół­to­ra­ki­lo­gra­mo­wego oko­nia mor­skiego a zastrze­le­niem roz­wście­czo­nego, szar­żu­ją­cego odyńca o wadze stu dwu­dzie­stu kilo­gra­mów, goto­wego wbić myśli­wemu sza­ble w tyłek.

Mło­dzi bry­tyj­scy chu­li­gani włó­czą się po uli­cach, a rodzice nie mają nad nimi żad­nej kon­troli. Ich zapi­ja­czeni ojco­wie utrzy­mują się z zasił­ków i tłuką żony co pół godziny. Założę się, że ci chłopcy chęt­nie wybra­liby się z ojcami na ryby, a jesz­cze chęt­niej na polo­wa­nie: ogni­sko, poga­wędki z kole­gami i sym­pa­tycz­nymi doro­słymi, opra­wia­nie zwie­rzyny w dzi­kim zakątku lasu, by przy­wieźć do domu tro­chę mięsa na kola­cję. Zamiast tego żywią się nędzną pizzą mającą takie same walory odżyw­cze jak tek­tura.

Przy­szła mi do głowy jesz­cze inna myśl, praw­do­po­dob­nie naj­waż­niej­sza: każda debata, zwłasz­cza doty­cząca kon­troli dostępu do broni, zawsze ma dwie strony. Wzra­sta­jąca liczba maso­wych mor­derstw z uży­ciem broni pal­nej na tere­nie Sta­nów Zjed­no­czo­nych ozna­cza, że musimy poświę­cać wię­cej uwagi nie­win­nym ofia­rom i pogrą­żo­nym w żało­bie naj­bliż­szym krew­nym. Ich głosy powinny zostać wysłu­chane. Należy brać je pod uwagę, gdy dys­ku­tu­jemy o maso­wych mor­derstwach.

Swo­bodna dostęp­ność broni tego rodzaju [woj­sko­wych kara­bi­nów i pisto­le­tów maszy­no­wych o dużej sile raże­nia], słu­żą­cej jedy­nie do zabi­ja­nia, łatwo prze­mie­nia uro­je­nia cho­rych mania­ków w tra­giczne kosz­mary.

MAGA­ZYN „TIME”, 24 CZERWCA 2001

Jeśli cho­dzi o motywy zwy­rod­nia­łych maso­wych mor­der­ców, mniej lub bar­dziej celowo igno­ruję książki, które szcze­gó­łowo ana­li­zują ich życio­rysy, uwa­ża­jąc to za inte­re­su­jące z socjo­lo­gicz­nego punktu widze­nia. Biorę pod uwagę poglądy psy­chia­trów i psy­cho­lo­gów oraz „lewi­cow­ców”, któ­rzy w dobrej wie­rze suge­rują, że jeśli podej­rze­wamy czło­wieka mają­cego dostęp do broni pal­nej o zabu­rze­nia psy­chiczne, należy się zasta­no­wić nad „wcze­sną inter­wen­cją”. Ale czy to moż­liwe? Czy żyjemy w spo­łe­czeń­stwie uto­pij­nym? Nie, nie żyjemy. Niniej­sza książka oma­wia te kon­tro­wer­syjne kwe­stie.

Dzie­siątki tysięcy moich Czy­tel­ni­ków z całego świata wie, że ni­gdy nie prze­bie­ram w sło­wach – jestem taki jak Wy. Walę prawdę pro­sto z mostu. Żad­nych mani­pu­la­cji poli­tycz­nych, żad­nego psy­cho­beł­kotu. Na puszce Pan­dory znaj­duje się ety­kieta „Masowe mor­der­stwo”, która dokład­nie opi­suje zawar­tość. Otwórzmy puszkę Pan­dory i zaj­rzyjmy do środka.

Koń­czę, prze­ka­zu­jąc wyrazy wdzięcz­no­ści Davi­dowi J. Kra­jic­kowi, auto­rowi Mass Kil­lers: Inside the Minds of Men Who Mur­der. To wyjąt­kowa książka; cho­ciaż nie zga­dzamy się w pew­nych kwe­stiach, uwa­żam nasze ogólne podej­ście za podobne. Praca Davida była dla mnie ogromną pomocą w trak­cie pisa­nia. Skła­dam Ci ser­deczne podzię­ko­wa­nia.

Wstęp

Ame­ryka… kraj dwu­stu milio­nów sprze­daw­ców uży­wa­nych samo­cho­dów. Mamy dość pie­nię­dzy, by kupo­wać broń, i bez skru­pu­łów zabi­jamy bliź­nich.

Hunter S. Thompson, amerykański dziennikarz i pisarz, autor książki Lęk i odraza w Las Vegas

Po pro­logu roz­po­czy­namy wędrówkę po ponu­rej kra­inie maso­wych mor­derstw. Chciał­bym ser­decz­nie pozdro­wić Czy­tel­ni­ków: „Witaj­cie! Będę Waszym prze­wod­ni­kiem!”.

Bile­tem jest niniej­sza książka. Nie będzie to miła wizyta w fik­cyj­nym Disney­lan­dzie kry­mi­no­lo­gicz­nym, gdzie rzą­dzi fan­ta­zja. Żad­nych oszustw, żad­nej popraw­no­ści poli­tycz­nej, żad­nych upięk­szeń, żad­nego lukro­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści.

Dla­czego? Cóż, współ­to­wa­rzy­sze wędrówki, wkrótce ujrzymy odra­ża­jącą, bru­talną kra­inę podziu­ra­wio­nych kulami ciał, zakrwa­wio­nych ludz­kich szcząt­ków, ode­rwa­nych rąk i nóg, sza­rej tkanki mózgo­wej, poła­ma­nych kości – rezul­ta­tów strze­la­nin i eks­plo­zji pry­mi­tyw­nych bomb domo­wej roboty. Giną w niej nie­winni ludzie, męż­czyźni, kobiety i dzieci, nawet nie­mow­lęta w łonach matek. Wła­śnie taki jest los ofiar maso­wych mor­derstw. Pamię­tajmy o strasz­li­wych cier­pie­niach ich bli­skich: łzach, zła­ma­nych ser­cach, znisz­czo­nych marze­niach. A także o uczu­ciach ludzi, któ­rzy odnie­śli rany: zostali na zawsze kale­kami, cier­pią traumę do końca życia. Mam szczerą nadzieję, że niniej­sza książka prze­ma­wia rów­nież w ich imie­niu.

Michael był spo­kojny i grzeczny. Czło­wiek o zło­tym sercu […] nie skrzyw­dziłby muchy.

MAR­JO­RIE JACK­SON, OPIE­KUNKA SZKOLNA, O MICHA­ELU RYANIE, BRY­TYJ­SKIM MASO­WYM MOR­DERCY

Posłużmy się wyobraź­nią. Chciał­bym, żeby Czy­tel­nicy wyobra­zili sobie, że patrzą przez okno auto­busu na drzewa. Jest piękny, sło­neczny dzień; trzy­dzie­sto­trzy­let­nia Susan God­frey, kobieta o kasz­ta­no­wych wło­sach, zamie­rza wró­cić z pik­niku z dwoj­giem ślicz­nych dzieci, czte­ro­let­nią Han­nah i dwu­let­nim Jame­sem.

Zbliża się dwu­na­sta trzy­dzie­ści. Popa­trz­cie, Susan pakuje rze­czy zabrane na pik­nik.

Nagle poja­wia się męż­czy­zna ubrany na czarno. Powoli się zbliża, nio­sąc na ramie­niu pisto­let maszy­nowy AK-47 z maga­zyn­kiem wypeł­nio­nym poci­skami o dużej sile prze­bi­cia. W ręku trzyma pisto­let pół­au­to­ma­tyczny Beretta kali­bru 9 mili­me­trów. Każe Susan wsa­dzić dzieci do samo­chodu. Kobieta wyko­nuje pole­ce­nie, ale widać, że jest prze­ra­żona. Póź­niej zabiera ją ze sobą; dzieci krzy­czą za matką.

W głębi lasu, około stu pięć­dzie­się­ciu metrów od samo­chodu, nie­zna­jomy każe Susan się odwró­cić, by nie widziała jego twa­rzy. Póź­niej strzela… Sły­szy­cie strzały? Pięt­na­ście potęż­nych poci­sków wystrze­lo­nych z bli­skiej odle­gło­ści tra­fia ją w plecy. Susan pada mar­twa.

Dzięki łasce Boga dzie­ciom nic się nie stało. Jakiś czas póź­niej zna­le­ziono je zdez­o­rien­to­wane, prze­ra­żone, gdy cho­dziły mię­dzy drze­wami.

Oczy­wi­ście gdy­by­ście zoba­czyli tę scenę w rze­czy­wi­sto­ści, byłby to kosz­mar jak z naj­strasz­niej­szego hor­roru Ste­phena Kinga. Jed­nak wła­śnie to przy­tra­fiło się Susan God­frey, kiedy w środę 19 sierp­nia 1987 roku zawio­zła dwoje swo­ich dzieci do lasu Saver­nake w pobliżu sen­nego mia­sta tar­go­wego Hun­ger­ford. Gdyby to była Wasza żona lub sio­stra, obraz tych strasz­li­wych wyda­rzeń prze­śla­do­wałby Was aż do śmierci. Wydaje się, że to bestial­skie mor­der­stwo nie miało żad­nego motywu. Susan nie była napa­sto­wana sek­su­al­nie. Ni­gdy nie zna­le­ziono żad­nego związku mię­dzy nią a mor­dercą. Nie ist­niały dowody, że Ryan śle­dził Susan, ponie­waż prze­by­wał w lesie od rana. Około wpół do jede­na­stej jeden z miesz­kań­ców oko­licy sły­szał tam serię z broni maszy­no­wej. Poli­cja spe­ku­lo­wała, że Susan zauwa­żyła go w trak­cie strze­la­nia do celu. Może jeden z ryko­sze­tów tra­fił w pobliże miej­sca, gdzie sie­działa? Posta­no­wiła pośpiesz­nie opu­ścić to miej­sce, może zgło­sić incy­dent na poli­cji. W takim przy­padku Ryan stra­ciłby pozwo­le­nie na broń i pry­watny arse­nał. Musiała umrzeć; kiedy ją zabił, nie miał już odwrotu.

* * *

Zanim pod­pi­sa­łem umowę na napi­sa­nie tej książki, redak­tor naczelny spy­tał, jakie mam doświad­cze­nia zwią­zane z maso­wymi mor­der­stwami. Roz­sądne pyta­nie, ponie­waż nie można zaan­ga­żo­wać się ser­cem i duszą w żaden pro­jekt, nie rozu­mie­jąc, o czym się pisze, nie­za­leż­nie od tematu. Słu­ży­łem w woj­sku i pamię­tam kilka okrop­nych strze­la­nin i bom­bar­do­wań – te wspo­mnie­nia do dziś mnie prze­śla­dują. Czę­sto pró­bu­jemy zapo­mnieć o strasz­li­wych prze­ży­ciach, ponie­waż nie chcemy o nich myśleć, a cóż dopiero rela­cjo­no­wać. Słu­ży­łem w Irlan­dii Pół­noc­nej jako żoł­nierz 45 Jed­nostki Koman­do­sów Kró­lew­skiej Pie­choty Mor­skiej; bra­łem udział w trzech zmia­nach. W cza­sie dru­giej zosta­łem ciężko ranny. Prze­le­ża­łem mie­siąc w Queen Eli­za­beth Hospi­tal w Bel­fa­ście, po czym zawie­ziono mnie wozem pan­cer­nym Sara­cen do szpi­tala Mus­grave Park. Prze­by­wa­łem tam kolejne sześć tygo­dni, po czym prze­trans­por­to­wano mnie drogą powietrzną do bazy RAF w Ando­ver, a następ­nie na pokła­dzie śmi­głowca Westland Wessex do szpi­tala mary­narki wojen­nej Haslar w Gosport w Hamp­shire. Następ­nie, po dłu­gim okre­sie rekon­wa­le­scen­cji pod naj­lep­szą na świe­cie opieką lekar­ską, zosta­łem wypi­sany ze szpi­tala i pod­ją­łem służbę. Wyko­rzy­stam tę spo­sob­ność, by opo­wie­dzieć Czy­tel­ni­kom o „krwa­wym piątku” – ataku ter­ro­ry­stycz­nym IRA w Bel­fa­ście w Irlan­dii Pół­noc­nej w cza­sie kon­fliktu mię­dzy pro­te­stan­tami a kato­li­kami; pod­ło­żono wów­czas przy­naj­mniej dwa­dzie­ścia bomb, głów­nie samo­cho­dów puła­pek. Był 21 lipca 1972 roku. Wszyst­kie bomby eks­plo­do­wały w ciągu ośmiu minut; ich celem była przede wszyst­kim infra­struk­tura i sieć trans­por­towa, w tym główny dwo­rzec auto­bu­sowy – uczest­ni­czy­łem w tym incy­den­cie bez­po­śred­nio. Na dworcu w Bel­fa­ście zostało roz­szar­pa­nych na strzępy dzie­więć osób: pię­ciu cywili, w tym mały chło­piec sprze­da­jący gazety, dwóch żoł­nierzy bry­tyj­skich, rezer­wi­sta Royal Ulster Con­sta­bu­lary (RUC) i czło­nek Ulster Defence Asso­cia­tion (UDA). W tym samym incy­den­cie rany odnio­sło prze­szło sto trzy­dzie­ści innych osób; wiele zostało oka­le­czo­nych na całe życie.

W owym cza­sie sta­cjo­no­wa­łem we Flax Street Mill przy Crum­lin Road w pół­nocno-zachod­nim Bel­fa­ście. Widzie­li­śmy wiele ofiar strze­la­nin – cywili, męż­czyzn, kobiety i dzieci, poli­cjan­tów, żoł­nie­rzy – ale ni­gdy takiej masa­kry. Kiedy przy­je­cha­łem na dwo­rzec auto­bu­sowy, cią­gle sły­sza­łem głu­che eks­plo­zje ładun­ków wybu­cha­ją­cych w całym mie­ście; zoba­czy­łem przy­kuc­nię­tego funk­cjo­na­riu­sza Royal Ulster Con­sta­bu­lary (RUC), który roz­pacz­li­wie łkał. Na ziemi leżał czarny pla­sti­kowy worek na śmieci. Wokół widać było kawałki ciała roz­szar­pa­nego gaze­cia­rza. Mia­łem wra­że­nie, że wysa­dzono w powie­trze sklep z mię­sem.

Wkrótce potem musia­łem odwie­dzić Queen Vic­to­ria Hospi­tal. Wśród morza ran­nych zauwa­ży­łem wyjąt­kowo piękną dziew­czynę w wieku około sie­dem­na­stu lat, zalaną wła­sną krwią. W jej szczękę wbił się pięt­na­sto­cen­ty­me­trowy gwóźdź. W dal­szym ciągu tkwił w kości; per­so­nel medyczny zasta­na­wiał się, co dalej robić. Nie pła­kała. Na jej twa­rzy nie było łez. Była w szoku; wyda­wało się oczy­wi­ste, że będzie strasz­li­wie oka­le­czona na całe życie. Nie­chaj Bóg ją bło­go­sławi.

Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że jako były żoł­nierz pie­choty mor­skiej widzia­łem, podob­nie jak wielu moich kole­gów i kole­ża­nek, skutki postrza­łów i eks­plo­zji bomb. Dosko­nale znam nisz­czące dzia­ła­nie mate­ria­łów wybu­cho­wych i poci­sków z broni pal­nej. I mogę dodać coś jesz­cze: mając do czy­nie­nia z ogniem dobrze wyszko­lo­nych, zde­ter­mi­no­wa­nych żoł­nierzy bry­tyj­skich, tchórz­liwi ter­ro­ry­ści IRA ucie­kali jak zające.

Pro­szę, pomy­śl­cie jesz­cze raz o dziew­czynce z gwoź­dziem wbi­tym w szczękę. Wyobraź­cie sobie, że to Wasza córka. Pomy­śl­cie o roz­szar­pa­nym na strzępy gaze­cia­rzu. Wyobraź­cie sobie, że to Wasz syn. Kiedy jakiś bydlak deto­nuje bombę domo­wej roboty albo doko­nuje maso­wego mor­der­stwa za pomocą broni pal­nej, wyobraź­cie sobie, co byście czuli, gdy­by­ście stra­cili kogoś bli­skiego albo zostałby oka­le­czony na całe życie. Czy obcho­dzi­łoby Was to, że osza­lały zabójca miał trudne dzie­ciń­stwo, że chciał się zemścić na żonie, która od niego ode­szła, albo na spo­łe­czeń­stwie, bo zwol­niono go z pracy albo nie otrzy­mał w ter­mi­nie ostat­niej wypłaty? Czy byli­by­ście choć tro­chę zain­te­re­so­wani pokręt­nymi, czę­sto sprzecz­nymi opi­niami psy­chia­trów na temat stanu jego umy­słu? Założę się, że nie; podob­nie jak ja.

Posta­wię sprawę jasno. Chciał­bym, żeby po prze­czy­ta­niu tej książki Czy­tel­nicy czuli mdło­ści. Mam nadzieję pogo­dzić „walory edu­ka­cyjne” z hor­ro­rem; wie­rzę, że poglądy Czy­tel­ni­ków na dostęp­ność broni pal­nej mają zna­cze­nie. Jeśli popeł­ni­łem jakieś błędy, pono­szę za nie wyłączną odpo­wie­dzial­ność.

Pocieszmy się tro­chę – naj­pierw wybie­rzemy się na wycieczkę do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Przy­bę­dziemy na miej­sce zale­d­wie dwa dni przed 4 lipca 1995 roku, ame­ry­kań­skim Świę­tem Nie­pod­le­gło­ści. Ach, nie zapo­mnij­cie o suchym pro­wian­cie. Jazda auto­stradą maso­wych mor­derstw będzie długa; przed koń­cem podróży zatrzy­mamy się w wielu miej­scach.

CHRI­STO­PHER BERRY-DEE,

WIELKA BRY­TA­NIA I PALA­WAN, FILI­PINY

Roz­dział 1

Atak na sektę Davida Kore­sha w Waco w Tek­sa­sie

Druga poprawka do Kon­sty­tu­cji to fun­da­ment naszego bez­pie­czeń­stwa. Prze­stępcy nie odda­dzą broni, więc ja też nie oddam swo­jej, bo muszę się bro­nić.

Mieszkaniec Austin w Teksasie w rozmowie z autorem

Waco w Tek­sa­sie, „sta­nie samot­nej gwiazdy”. Przed wielu laty odwie­dzi­łem Muzeum i Pan­teon Sławy Straż­ni­ków Tek­sasu (Texas Ran­ger Hall of Fame and Museum) na Szlaku Straż­ni­ków Tek­sasu w pobliżu rzeki Bra­zos.

Nasi ame­ry­kań­scy kuzyni bar­dzo lubią muzea. Czy­ta­łem kie­dyś, że ist­nieje nawet muzeum muzeów ame­ry­kań­skich, choć nie jestem pewien, gdzie się znaj­duje. W Wat­ter­son Park w sta­nie Ken­tucky działa Muzeum Puł­kow­nika San­dersa, prze­zna­czone dla miło­śni­ków KFC; zbiera świetne recen­zje. Czy można sobie wyobra­zić muzeum ryby z fryt­kami albo stałą wystawę poświę­coną kieł­ba­skom z tłu­czo­nymi ziem­nia­kami w bry­tyj­skim muzeum woj­sko­wo­ści – ten wie­przowy przy­smak zdo­był popu­lar­ność w cza­sie pierw­szej wojny świa­to­wej? (Jeśli ame­ry­kań­scy Czy­tel­nicy chcie­liby się cze­goś o nim dowie­dzieć, powinni zaj­rzeć na stronę inter­ne­tową kana­dyj­skiej restau­ra­cji Thomp­son House, spe­cja­li­zu­ją­cej się w kuchni bry­tyj­skiej – zamiesz­czono tam histo­rię kieł­ba­sek z tłu­czo­nymi ziem­nia­kami, którą naprawdę warto prze­czy­tać).

Jeśli odwie­dzi­cie Waco i lubi­cie napoje musu­jące, może­cie obej­rzeć pamiątki histo­ryczne eks­po­no­wane w daw­nej fabryce butel­ku­ją­cej napoje bez­al­ko­ho­lowe poło­żo­nej przy South 5th Street 300. Zbu­do­wano ją w 1906 roku, a obec­nie mie­ści się tam Muzeum Napoju Dr Pep­per i Insty­tut Wol­nej Przed­się­bior­czo­ści (Dr Pep­per Museum & Free Enter­prise Insti­tute). Znaj­duje się nie­da­leko wspo­mnia­nego wcze­śniej Muzeum Straż­ni­ków Tek­sasu, w któ­rym można podzi­wiać ogromną kolek­cję broni pal­nej i poznać czci­godną histo­rię eli­tar­nego organu ści­ga­nia powsta­łego w pio­nier­skim okre­sie anglo-ame­ry­kań­skiego osad­nic­twa w dzi­siej­szym sta­nie Tek­sas.

Moim prze­wod­ni­kiem po Muzeum Tek­sań­skich Dia­błów, po hisz­pań­sku Los Dia­blos Teja­nos, był potęż­nie zbu­do­wany Tek­sań­czyk, któ­rego będę nazy­wał Texem: rumiana twarz, rzed­nące siwe włosy i wydatny brzuch. Mie­rzył sto dzie­więć­dzie­siąt pięć cen­ty­me­trów, był pro­sty jak trzcina i miał na sobie wyso­kie kow­boj­skie buty z wytła­cza­nej skóry. Był eme­ry­to­wa­nym straż­ni­kiem Tek­sasu, ale w dal­szym ciągu nosił cha­rak­te­ry­styczny jasno­kre­mowy kape­lusz z sze­ro­kim ron­dem, nie­ska­zi­tel­nie białą wykroch­ma­loną koszulę, czarną kami­zelkę i ozdobny kra­wa­cik z ple­cio­nej skóry z kopią monety Ame­ri­can Gold Eagle.

Tex przy­po­mi­nał do złu­dze­nia Johna Wayne’a gra­ją­cego Roostera Cog­burna w wester­nie Praw­dziwe męstwo – podob­nie jak mój stary przy­ja­ciel, legen­darny Mike McNa­mara, czło­nek Uni­ted Sta­tes Mar­shals Service, który nie­stety już nas opu­ścił. Tex był uzbro­jony, bo straż­nicy Tek­sasu – nawet eme­ry­to­wani – mogli nosić dowolną broń. Wycią­gnął z kabury ciężki, chro­mo­wany sze­ścio­strza­łowy rewol­wer kali­bru 357 z rzeź­bioną kolbą z kości sło­nio­wej. Nie­wąt­pli­wie bar­dzo o niego dbał, bo komora nabo­jowa obra­cała się lekko, wyda­jąc ciche szczęk­nię­cia. Rewol­wer był nabity ostrymi poci­skami, ponie­waż gorą­co­kr­wi­ści Tek­sań­czycy ni­gdy nie strze­lają śle­pa­kami.

– Zawsze pan nosi rewol­wer? – spy­ta­łem.

– Tak!

– Dla­czego nie pisto­let auto­ma­tyczny?

Zmru­żył błę­kitne oczy, przyj­rzał mi się uważ­nie i powie­dział:

– Pisto­lety auto­ma­tyczne mogą się zaciąć. Więk­szość strze­la­nin odbywa się na krótki dystans. Jeśli zabrak­nie poci­sków, jesteś tru­pem. – Na twa­rzy Texa były wypi­sane dłu­gie doświad­cze­nia służby w orga­nach ści­ga­nia. Cała jego postawa wyra­żała jedno prze­sła­nie: „Nie zadzie­raj ze mną”. Prze­ko­nał mnie.

Bar­dzo polu­bi­łem tego twar­dego, rze­czo­wego czło­wieka. Naprawdę, podob­nie jak innych funk­cjo­na­riu­szy pozna­nych w Tek­sa­sie: legen­dar­nych człon­ków Uni­ted Sta­tes Mar­shals Service Mike’a i Par­nella McNa­ma­rów i lokal­nych sze­ry­fów, jak Larry Pam­plin z okręgu Mar­lin, który nawia­sem mówiąc, tra­fił do wię­zie­nia za „defrau­da­cję fun­du­szy na wyży­wie­nie więź­niów”. Pozna­łem rów­nież funk­cjo­na­riu­szy FBI, ATF (Biuro ds. Alko­holu, Tyto­niu, Broni Pal­nej oraz Mate­ria­łów Wybu­cho­wych), SWAT (Spe­cjalne Uzbro­je­nie i Tak­tyka), poli­cyj­nych śled­czych tro­pią­cych spraw­ców zbrodni, takich jak funk­cjo­na­riusz wydziału zabójstw Tim Ste­glich z Austin, a także nie­zli­czo­nych poli­cjan­tów sta­no­wych. Nie tylko w Tek­sa­sie, bo podró­żo­wa­łem po całej Ame­ryce i pozna­łem kilku naprawdę nie­zwy­kłych ludzi. Mówili jasno: „Na litość boską, nie powin­ni­śmy sprze­da­wać cywi­lom pisto­le­tów maszy­no­wych. Wielu to pry­mi­tywy i mogą dopro­wa­dzić do tra­ge­dii”.

Rze­czy­wi­ście, wielu idio­tów dopro­wa­dza do tra­ge­dii. Nic się nie zmie­niło.

Trzeba jed­nak wspo­mnieć, że wielu ame­ry­kań­skich poli­cjan­tów to dur­nie, ogra­ni­czeni maniacy reli­gijni kom­plet­nie nie­na­da­jący się na funk­cjo­na­riu­szy orga­nów ści­ga­nia. Prysz­czaci, otyli głupcy, któ­rzy bar­dziej przy­słu­ży­liby się spo­łe­czeń­stwu, gdyby w dal­szym ciągu pra­co­wali w skle­piku rodzi­ców przy głów­nej ulicy zapo­mnia­nej przez Boga i ludzi dziury w Neva­dzie. Ale jeśli dostaną broń i latarkę marki Maglite, czują się panami świata. Wpa­kują kilka kul w plecy czar­nego, jeśli krzywo na nich spoj­rzy; cza­sem wystar­czy tylko zmarsz­cze­nie brwi. Ame­ry­ka­nie czę­sto reagują bar­dzo gwał­tow­nie, prze­ko­na­cie się. Wystar­czy prze­szu­kać YouTube i obej­rzeć filmy przed­sta­wia­jące ame­ry­kań­skich poli­cjan­tów zabi­ja­ją­cych nie­win­nych ludzi. Są pora­ża­jące.

Więk­szość ame­ry­kań­skich poli­cjan­tów prze­strzega ofi­cjal­nej dewizy: „Chro­nić i słu­żyć”. Anga­żują się w życie swo­ich spo­łecz­no­ści, uczest­ni­czą w gril­lach, cho­dzą na pchle targi z ład­nymi, miłymi żonami i dziećmi. Uczest­ni­czą w nie­dziel­nych nabo­żeń­stwach, a póź­niej spę­dzają mnó­stwo czasu w gigan­tycz­nych cen­trach han­dlo­wych o powierzchni stu pięć­dzie­się­ciu hek­ta­rów. Obcho­dzą 4 lipca, Święto Dzięk­czy­nie­nia, Święto Pracy. W Tek­sa­sie męż­czyźni zwra­cają się do żon ma’am. Bar­dzo mi się to podoba.

Lubię szar­lotkę. Szcze­gól­nie wtedy, gdy poja­wia się jako pre­zent od sąsia­dów na para­pe­cie okna w kuchni, owi­nięta baweł­nianą tka­niną w biało-czer­woną kratkę. Ludzie miesz­ka­jący tak jak ja na połu­dnio­wym wybrzeżu Wiel­kiej Bry­ta­nii nie mogą na to liczyć. Jeśli ktoś kupuje w miej­sco­wym mar­ke­cie szar­lotkę rekla­mo­waną jako domowy wypiek, praw­do­po­dob­nie zosta­nie zwę­dzona z wózka przed powro­tem do samo­chodu. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych wszystko wygląda ina­czej. Ame­ry­kań­scy poli­cjanci uwiel­biają wystę­po­wać w tele­wi­zji i poka­zy­wać swoją broń. Mają to w genach odzie­dzi­czo­nych po kow­bo­jach, któ­rzy żyli na długo przed powsta­niem popu­lar­nych wester­nów, w któ­rych gwiaz­dor Roy Rogers grał śpie­wa­ją­cego kow­boja i jeź­dził na Trig­ge­rze, słyn­nym koniu maści iza­be­lo­wa­tej o wyso­ko­ści stu sześć­dzie­się­ciu cen­ty­me­trów.

Zna­la­złem się w sta­nie Waszyng­ton i mimo­cho­dem spy­ta­łem jed­nego z człon­ków Uni­ted Sta­tes Mar­shals Service, czy ma jakichś zna­jo­mych w Tek­sa­sie. „Oczy­wi­ście!” – odparł. Wyjął komórkę i po kilku minu­tach oświad­czył, że ma w Waco kum­pli ser­wu­ją­cych zna­ko­mite steki z ali­ga­tora. „Może pan odwie­dzić Mike’a i Par­nella McNa­ma­rów. Będą pana ocze­ki­wać”. Miły gest tego rodzaju prze­ko­nał mnie, że Ame­ry­ka­nie naprawdę lubią Bry­tyj­czy­ków. W Wiel­kiej Bry­ta­nii nie zawsze witano mnie rów­nie przy­jaź­nie.

W ten spo­sób tra­fi­łem do Waco i odwie­dzi­łem Muzeum i Pan­teon Sławy Straż­ni­ków Tek­sasu na Szlaku Straż­ni­ków Tek­sasu. Bie­gnie do niego polna droga koja­rząca się z wester­nami, a obok niej rosną kak­tusy; w pobliżu mie­ści się Sto­wa­rzy­sze­nie Tre­ne­rów Fut­bolu Ame­ry­kań­skiego i szkoła praw­ni­cza Umph­rey Law Cen­ter. Muzeum Straż­ni­ków Tek­sasu dys­po­nuje ogromną kolek­cją broni pal­nej.

Wiele sztuk broni, setki tysięcy, dostaje się w nie­wła­ściwe ręce. W pew­nym sen­sie książka ta naro­dziła się w Waco w Tek­sa­sie, gdy potęż­nie zbu­do­wany męż­czy­zna w bia­łym kow­boj­skim kape­lu­szu poka­zał mi ogromną kolek­cję pisto­le­tów, rewol­we­rów, kara­bi­nów i strzelb, po czym oświad­czył:

W dru­giej poprawce do Kon­sty­tu­cji nasi przod­ko­wie przy­znali oby­wa­te­lom prawo posia­da­nia i nosze­nia broni. Ale było to w innej epoce. Czasy się zmie­niły.

Obec­nie roz­da­jemy śmier­cio­no­śną broń jak cukierki… nawet dzie­ciom… ludziom kom­plet­nie nie­od­po­wie­dzial­nym, świ­rom. Każdy może kupić broń i zabić mnó­stwo nie­win­nych ludzi. Sytu­acja będzie się pogar­szać.

Liczba maso­wych mor­derstw musi się zwięk­szać. Wie pan co? Poli­tycy mają to w dupie, a my, poli­cjanci, musimy sprzą­tać cały ten pie­przony bała­gan.

Dzięki, że obej­rzał pan ze mną Muzeum Straż­ni­ków Tek­sasu.

Życzę miłego dnia!

Dwa dni póź­niej, kiedy jadłem steki z ali­ga­tora z braćmi Mikiem i Par­nel­lem McNa­ma­rami, byłymi funk­cjo­na­riu­szami Uni­ted Sta­tes Mar­shals Service, zaczę­li­śmy roz­ma­wiać o oblę­że­niu farmy w Waco, trwa­ją­cym pięć­dzie­siąt jeden dni. Jest to wyjąt­kowa histo­ria zwią­zana z maso­wymi mor­der­stwami i masa­krami.

Sekta Davida Kore­sha, nosząca nazwę Gałąź Dawi­dowa, miała sie­dzibę na far­mie Mount Car­mel w Axtell, przy auto­stra­dzie numer 84, około dwu­dzie­stu kilo­me­trów od Waco. Warto pamię­tać, że Koresh i jego zwo­len­nicy gro­ma­dzili broń, lecz nikogo nie zabi­jali i nie stwa­rzali naj­mniej­szego zagro­że­nia. Po jakimś cza­sie duża grupa przed­sta­wi­cieli orga­nów ści­ga­nia – FBI, Uni­ted Sta­tes Mar­shals Service, ATF i mnó­stwo lokal­nych poli­cjan­tów – roz­po­częła pod jakimś pre­tek­stem akcję mającą na celu wyeks­mi­to­wa­nie ich z pose­sji i skon­fi­sko­wa­nie broni (którą mieli prawo posia­dać na pod­sta­wie dru­giej poprawki do Kon­sty­tu­cji). Doszło do dwóch strze­la­nin i cały kom­pleks budyn­ków doszczęt­nie spło­nął. Po stro­nie fede­ral­nej zgi­nęło czte­rech agen­tów, a szes­na­stu zostało ran­nych. Śmierć ponio­sło też osiem­dzie­się­ciu dwóch człon­ków sekty – męż­czyzn, kobiet i dzieci. Oblę­że­nie zakoń­czyło się w ponie­dzia­łek 19 kwiet­nia 1993 roku. Krótko mówiąc, dro­dzy towa­rzy­sze podróży, była to krwawa masa­kra wywo­łana przez funk­cjo­na­riu­szy. Jeśli ktoś jest zain­te­re­so­wany, może zna­leźć w inter­ne­cie całą histo­rię oblę­że­nia sie­dziby sekty w Waco. Tak wła­śnie wyglą­dają Stany Zjed­no­czone.

W trak­cie swo­ich podróży po USA odwie­dzi­łem mnó­stwo miejsc prze­stępstw, piłem piwo i gawę­dzi­łem z pro­ku­ra­to­rami i sędziami, wysłu­cha­łem w samo­cho­dzie mnó­stwa pio­se­nek Johnny’ego Casha. W niniej­szej książce naj­pierw sku­piam się na Sta­nach Zjed­no­czo­nych, a póź­niej na innych kra­jach. W cza­sie wędrówki pojawi się wiele humo­ry­stycz­nych epi­zo­dów, które roz­ła­dują ciężką atmos­ferę. Będzie rów­nież wiele nie­przy­jem­nych nie­spo­dzia­nek pozwa­la­ją­cych spoj­rzeć w głąb umy­słów maso­wych mor­der­ców.

Prze­ana­li­zu­jemy masa­kry popeł­nione przez samot­nych zabój­ców – ludzi nagle wpa­da­ją­cych w amok i ata­ku­ją­cych nie­winne osoby. Spró­bu­jemy zro­zu­mieć, choćby w ogól­nym zary­sie, wypeł­nioną nie­na­wi­ścią psy­chikę tych nie­przy­sto­so­wa­nych ludzi – czę­sto dzieci kocha­ją­cych, lecz głu­pich rodzi­ców. Posta­no­wili popeł­nić krwawą zbrod­nię, któ­rej nikt nie jest w sta­nie pojąć. Masowe mor­der­stwa przy­brały obec­nie w Ame­ryce epi­de­miczny cha­rak­ter; ich praw­dziwą naturę widać na foto­gra­fiach zabi­tych ofiar, w cier­pie­niach naj­bliż­szych krew­nych i w bia­łych nagrob­kach wśród sta­ran­nie wypie­lę­gno­wa­nej zie­lo­nej trawy.

Musimy zadać sobie pyta­nie: dla­czego?

Roz­dział 2

Sza­leń­cze pra­gnie­nie życia

Naj­dzik­sze zwie­rzę nie jest tak krwio­żer­cze jak czło­wiek, kiedy działa pod wpły­wem nie­po­ha­mo­wa­nych namięt­no­ści i roz­po­rzą­dza odpo­wied­nią siłą2.

Plutarch (Lucjusz Mestriusz Plutarchus, 46 n.e. – po 119 n.e.), rzymski biograf i pisarz urodzony w Grecji

Myślę, że Plu­tarch tra­fił w sedno. Możemy rów­nież zacy­to­wać słowa ame­ry­kań­skiego powie­ścio­pi­sa­rza Orsona Scotta Carda: „Nie da się z niczym porów­nać wście­kło­ści, jaką czuje czło­wiek oszu­kany przez osobę, któ­rej naj­bar­dziej ufał”. Ale ta książka nie jest poświę­cona ludziom naprawdę oszu­kanym, lecz takim, któ­rzy wie­rzą, że zostali oszu­kani, choć nic takiego się nie stało. To nie­wielka, lecz istotna róż­nica. Drobny afront spra­wia, że nara­sta w nich gniew, póź­niej roz­pę­tuje się emo­cjo­nalne tor­nado, aż wresz­cie sytu­acja wymyka się spod kon­troli i rze­komo skrzyw­dzone osoby zaczy­nają zabi­jać ludzi postrze­ga­nych jako krzyw­dzi­ciele, cho­ciaż są zupeł­nie nie­winni. W więk­szo­ści przy­pad­ków zabi­jają kom­plet­nie nie­win­nych, przy­pad­kowo spo­tka­nych męż­czyzn, kobiety i dzieci, pra­gnąc się zemścić na spo­łe­czeń­stwie za wyima­gi­no­wane krzywdy.

Nie myślę o tym, co będzie na końcu. Zaj­muję się wie­loma rze­czami. Siłę daje mi wście­kłość.

TERRY PRAT­CHETT (SIR TERENCE DAVID JOHN PRAT­CHETT, OBE, 1948–2015)

Stu­diuję seryj­nych mor­der­ców od wielu dzie­się­cio­leci; roz­ma­wia­łem i kore­spon­do­wa­łem z prze­szło trzy­dzie­stoma. Wszy­scy bez wyjątku zaczęli zabi­jać z powodu głę­bo­kich pre­ten­sji do spo­łe­czeń­stwa, po czym stali się mor­der­cami sek­su­al­nymi polu­ją­cymi na ofiary wybra­nego typu. Wyła­do­wują na nich wście­kłość, popeł­nia­jąc czyny o cha­rak­te­rze sady­stycz­nym.

Można się zasta­na­wiać, dla­czego zacy­to­wa­łem powy­żej saty­ryka, ale sir Terry Prat­chett mimo woli tra­fił w sedno. Masowi mor­dercy nie myślą o tym, co będzie na końcu – napę­dza ich wście­kłość.

Nie mylmy pojęć. Masowi mor­dercy i zabójcy dzia­ła­jący w amoku w oczy­wi­sty spo­sób róż­nią się od seryj­nych mor­der­ców, choć i dzi­siaj naj­wy­bit­niejsi psy­cho­lo­dzy i psy­chia­trzy, a nawet poli­cjanci czę­sto mylą te typy prze­stęp­ców. W ten spo­sób masowi mor­dercy, zabójcy dzia­ła­jący w amoku i seryjni mor­dercy są błęd­nie zali­czani do jed­nej kate­go­rii.

Wielu ludzi błęd­nie uznaje The­odore’a Roberta Bundy’ego (1946–1989) za maso­wego mor­dercę, choć w rze­czy­wi­sto­ści był seryj­nym mor­dercą, sady­stą i nekro­fi­lem. Defi­ni­cja seryj­nego mor­dercy przy­jęta przez FBI głosi, że jest to „sprawca, który popeł­nił trzy zabój­stwa lub wię­cej w pew­nych odstę­pach czasu – dni, tygo­dni, mie­sięcy, a nawet lat”.

Ups, zanim dobrze zorien­to­wani Czy­tel­nicy sko­czą mi do gar­dła, powi­nie­nem dodać, że ostat­nio FBI posta­no­wiło połą­czyć poję­cia „seryjny mor­derca” i „masowy mor­derca” i stwo­rzyć wspólną kate­go­rię, choć Bóg jeden wie, dla­czego pod­jęto taką decy­zję. Kiedy popro­si­łem FBI o wyja­śnie­nie, nikt nie potra­fił mi go udzie­lić. Z tego powodu sto­suję dotych­cza­sowy podział; można to nazwać zacho­wa­niem sta­tus quo.

Bundy stał się seryj­nym mor­dercą praw­do­po­dob­nie w latach sie­dem­dzie­sią­tych. Przy­znał się do trzy­dzie­stu sady­stycz­nych zabójstw (ich praw­dziwa liczba na zawsze pozo­sta­nie nie­znana) i popeł­niał je aż do aresz­to­wa­nia w 1978 roku. Wła­śnie dla­tego pod­kre­śli­łem powy­żej frag­ment defi­ni­cji mówiący o odstę­pach cza­so­wych. Seryjni mor­dercy naj­czę­ściej wie­lo­krot­nie popeł­niają prze­stęp­stwa o podob­nym cha­rak­te­rze, zacho­wują się iden­tycz­nie, kie­rują nimi dwa pod­sta­wowe motywy: pra­gnie­nie gra­ty­fi­ka­cji sek­su­al­nej i nie­na­wiść.

Jeden z naj­słyn­niej­szych maso­wych mor­der­ców w histo­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych, Char­les Joseph Whit­man (1941–1966), nosi przy­do­mek „Snaj­per z Texas Tower”. Popeł­nił strasz­liwą zbrod­nię, lecz po śmierci stał się posta­cią kul­tową. Poświęcę mu wię­cej miej­sca w dal­szej czę­ści książki, a oto przed­smak tego, z czym będziemy mieli do czy­nie­nia.

W ponie­dzia­łek 1 sierp­nia 1966 roku Whit­man, dwu­dzie­sto­pię­cio­letni były żoł­nierz pie­choty mor­skiej, zaszty­le­to­wał matkę i żonę, a następ­nie wspiął się na szczyt Uni­ver­sity of Texas Tower, wie­żowca Uni­wer­sy­tetu Tek­sań­skiego w Austin; ma on wyso­kość dzie­więć­dzie­się­ciu czte­rech metrów. Kiedy dotarł na plat­formę wido­kową na dwu­dzie­stym siód­mym pię­trze, otwo­rzył ogień do przy­pad­ko­wych prze­chod­niów – zabił sie­dem­na­ście osób i ranił trzy­dzie­ści sie­dem innych, nim został zastrze­lony przez funk­cjo­na­riu­szy poli­cji i daw­nego woj­sko­wego uczest­ni­czą­cego w akcji na ochot­nika.

Ludzie leżeli na ziemi i krzy­czeli: „Bła­gam, nie strze­laj do mnie!”. Mimo to strze­lał im w głowy.

CHRIS GRANT, JEDEN Z OCA­LA­ŁYCH, W WYWIA­DZIE DLA „EL PASO TIMES”

Następny to masowy mor­derca Patrick Cru­sius (uro­dzony w 1998 roku).

Nota­bene: jeśli dobrze pamię­tam, we wto­rek 3 wrze­śnia 2019 roku Wal­mart prze­stał sprze­da­wać w swo­ich skle­pach amu­ni­cję do broni krót­kiej i „kara­bi­nów krót­ko­lu­fo­wych” (kali­ber 223 i 5,56 mili­me­tra), a także grzecz­nie popro­sił klien­tów, by „nie nosili na tere­nie skle­pów broni rzu­ca­ją­cej się w oczy”.

Okej, apel Wal­martu – można go nazwać spóź­nioną próbą napra­wie­nia wcze­śniej popeł­nio­nych błę­dów – wydano w dobrej wie­rze po masa­krze w Ode­ssie w Tek­sa­sie, gdzie zgi­nęło sie­dem osób, a także po dwóch strze­la­ni­nach w poprzed­nim mie­siącu w El Paso w Tek­sa­sie; do jed­nej z nich doszło w skle­pie nale­żą­cym do sieci.

Był sobotni ranek 3 sierp­nia 2019 roku. W skle­pie w cen­trum han­dlo­wym Cielo Vista przy Gate­way West Boule­vard 7101 w El Paso doszło do masa­kry: dwu­dzie­sto­jed­no­letni Patrick Cru­sius otwo­rzył ogień z pół­au­to­ma­tycz­nego kara­binu Was­se­naar Arran­ge­ment (lepiej zna­nego jako kara­bin serii WASR, pro­du­ko­wany przez reno­mo­waną rumuń­ską fabrykę zbro­je­niową Cugir). Zgi­nęło dwu­dzie­stu dwóch klien­tów sklepu; dwa­dzie­ścia cztery osoby zostały ciężko ranne. W póź­niej­szym cza­sie Wal­mart ogło­sił, że skon­cen­truje się na sprze­daży broni myśliw­skiej i prze­zna­czo­nej do niej amu­ni­cji. Pań­stwo Gar­cia pozwali sieć do sądu, zarzu­ca­jąc jej „nie­pod­ję­cie sto­sow­nych środ­ków ostroż­no­ści, by nie dopu­ścić do ataku sza­leńca”.

W pozwie podano, że Guil­lermo i Jes­sica Gar­cia robili zakupy w skle­pie wraz z dwoj­giem dzieci, po czym zostali postrze­leni i „ciężko zra­nieni”. Pań­stwo Gar­cia argu­men­to­wali, że Wal­mart powi­nien umie­ścić przy wej­ściu ochro­nia­rza, któ­rego obo­wiąz­kiem byłoby „powstrzy­mać napast­nika przed wej­ściem do sklepu i nie dopu­ścić do zastrze­le­nia wielu klien­tów”.

Wal­mart nie działa w Wiel­kiej Bry­ta­nii, ale ist­nieje tam mnó­stwo dużych mar­ke­tów, które ni­gdy nie sprze­da­wały broni pal­nej, amu­ni­cji ani mate­ria­łów słu­żą­cych do kon­struk­cji bomb ruro­wych; takie są zwy­czaje Bry­tyj­czy­ków.

W Sta­nach Zjed­no­czo­nych klient przy­ła­pany na kra­dzieży zostaje natych­miast zatrzy­many przez uzbro­joną ochronę, po czym nad­jeż­dża około dwu­dzie­stu samo­cho­dów poli­cyj­nych z włą­czo­nymi kogu­tami; wyska­kują z nich funk­cjo­na­riu­sze z wycią­gniętą bro­nią. Póź­niej sprawca staje przed sądem, a po ska­za­niu tra­fia do wię­zie­nia.

W Wiel­kiej Bry­ta­nii wygląda to ina­czej. Ochro­nia­rze sklepu zapra­szają zło­dzieja do biura, pro­po­nują mu fili­żankę her­baty, by się uspo­koił (dbają o jego zdro­wie i bez­pie­czeń­stwo), a następ­nie zawia­da­miają poli­cję, która cza­sem poja­wia się po tygo­dniu. Jeśli to wie­lo­krotny recy­dy­wi­sta, grozi mu surowa kara, gdy sta­nie przed sądem poli­cyj­nym, jed­nak naj­czę­ściej wycho­dzi za kau­cją i może popeł­niać kolejne prze­stęp­stwa, na przy­kład okra­dać eme­ry­tów. Grozi mu co naj­wy­żej kilka tygo­dni przy­mu­so­wych prac spo­łecz­nych: zostaje ogrod­ni­kiem w domu star­ców, któ­rego pen­sjo­na­riu­sze nagle tracą naj­cen­niej­sze rze­czy. Takie są zwy­czaje Bry­tyj­czy­ków: łagod­nie trak­tują gów­nia­rza, który po raz trzy­na­sty obie­cuje poprawę, a w ogóle nie przej­mują się ofia­rami. Moim zda­niem sprawca powi­nien po pro­stu porząd­nie dostać w skórę!

Przy­kła­dem może być słynna masa­kra w szkole pod­sta­wo­wej w Dun­blane w Wiel­kiej Bry­ta­nii, do któ­rej doszło w środę 13 marca 1996 roku. Tho­mas Hamil­ton (1952–1996) zastrze­lił szes­na­ścioro dzieci i nauczy­cielkę, po czym popeł­nił samo­bój­stwo. Strze­lił sobie w głowę, co mogło oszczę­dzić psy­chia­trom i psy­cho­lo­gom dłu­gich docie­kań nad sta­nem jego umy­słu. Stały się zbędne, ponie­waż jego mózg prze­stał ist­nieć. Mimo to psy­chia­trzy spo­rzą­dzili sąż­ni­ste pisemne opi­nie na temat Hamil­tona, z któ­rych nic nie wyni­kało. Czy jestem nie­czuły? Natu­ral­nie, że jestem nie­czuły; przy­czyny staną się wkrótce oczy­wi­ste. Nie­ba­wem poznamy bli­żej Hamil­tona, jed­nak już teraz możemy zde­fi­nio­wać fun­da­men­talne róż­nice mię­dzy moty­wami seryj­nych zabój­ców a maso­wych mor­der­ców. Bundy, sady­styczny mor­derca, pra­gnął osią­gnąć zado­wo­le­nie sek­su­alne, nato­miast motywy Whit­mana i Hamil­tona nie miały cha­rak­teru sek­su­alnego – kie­ro­wały nimi pre­ten­sje do spo­łe­czeń­stwa, pra­gnie­nie zabi­ja­nia nie­win­nych ofiar.

W tym momen­cie muszę wspo­mnieć o innym typie prze­stępcy, znaj­du­ją­cym się gdzieś pomię­dzy seryj­nym zabójcą a maso­wym mor­dercą. Mam na myśli mor­dercę dzia­ła­ją­cego w amoku (ang. spree kil­ler lub ram­page kil­ler). Ten rodzaj spraw­ców bywa czę­sto mylony z seryj­nymi mor­der­cami i maso­wymi mor­der­cami. Cóż, słowa „amok” i „seryjny” mają zupeł­nie inne zna­cze­nia, prawda? Mor­dercę dzia­ła­ją­cego w amoku można zde­fi­nio­wać jako „sprawcę zabi­ja­ją­cego kilka przy­pad­ko­wych osób w krót­kim cza­sie, wyka­zu­ją­cego oznaki furii i dzia­ła­ją­cego bez planu”. Można powie­dzieć, że w tym przy­padku mamy do czy­nie­nia z „sza­lo­nym mor­dercą”. Zwrot ten wydaje się bar­dzo podobny do „maso­wego mor­dercy”, ale uwa­żam, że warto prze­ana­li­zo­wać tę kwe­stię głę­biej. Chciał­bym zilu­stro­wać swój punkt widze­nia gło­śnym przy­pad­kiem mor­dercy dzia­ła­ją­cego w amoku, Micha­ela Roberta Ryana (1960–1987). W środę 19 sierp­nia 1987 roku dwu­dzie­sto­sied­mio­letni Ryan (któ­rego pozna­li­śmy już wcze­śniej) wybrał się na spa­cer po histo­rycz­nym bry­tyj­skim mie­ście Hun­ger­ford w hrab­stwie Berk­shire i zastrze­lił sie­dem­na­ście przy­pad­ko­wych osób, w tym poli­cjanta, po czym popeł­nił samo­bój­stwo. Pięt­na­ście innych osób odnio­sło rany. Ryan, spa­cerujący po Hun­ger­ford, postę­po­wał nieco ina­czej niż Hamil­ton, który zabił wszyst­kie ofiary w jed­nym miej­scu – szkole. Ryan popeł­nił mor­der­stwa w sto­sun­kowo krót­kim cza­sie. Zabi­jał kolej­nych ludzi w przy­pły­wie furii, posłu­gu­jąc się chiń­skim kałasz­ni­ko­wem; wszy­scy zgi­nęli w ciągu kilku godzin w róż­nych miej­scach poło­żo­nych nie­da­leko od sie­bie.

Warto wspo­mnieć, że po dłu­gich, kosz­tow­nych ana­li­zach psy­chia­trycz­nych uznano, iż motywy Ryana są „trudne do okre­śle­nia”. Psy­chia­trzy twier­dzili, że (cytuję) „cier­piał na cho­robę psy­chiczną, (…) być może należy podej­rze­wać ostrą formę schi­zo­fre­nii i/lub innej psy­chozy” (pod­kre­śle­nie moje). Po śmierci sprawcy wysu­nięto wiele hipo­tez; psy­chia­trzy „uwa­żali”, że „być może należy podej­rze­wać cho­robę psy­chiczną”. Nie posta­wiono żad­nej pew­nej dia­gnozy! Chciał­bym zadać pro­ste pyta­nie: skoro Ryan był według leka­rzy kom­plet­nym świ­rem, w jaki spo­sób otrzy­mał zgodę na zgro­ma­dze­nie potęż­nego arse­nału broni pal­nej typu woj­sko­wego?

Zupeł­nie tego nie poj­muję. Dwu­dzie­sto­sied­mio­letni Ryan był wła­ści­cie­lem… policzmy… strzelby bojo­wej kali­bru 12, dwóch kara­bi­nów, wspo­mnia­nego wcze­śniej pisto­letu maszy­no­wego AK-47, trzech pisto­le­tów, w tym jed­nego kali­bru 9 mili­me­trów, oraz kara­binu M1 wypro­du­ko­wa­nego w Ame­ryce. Wprost nie mie­ści się to w gło­wie. Zgod­nie z pra­wem bry­tyj­skim legal­nie posia­dał dość broni, by doko­nać potwor­nej masa­kry! Wkrótce zaj­miemy się Ryanem szcze­gó­łowo, ale trzeba zazna­czyć, że speł­niał surowe warunki: nie był karany, spraw­dzono jego prze­szłość i usta­lono, że jest samot­ni­kiem, co oczy­wi­ście o niczym nie świad­czyło. Czy nikomu nie przy­szło do głowy, kim może być czło­wiek czu­jący potrzebę zgro­ma­dze­nia takiej ilo­ści broni pal­nej i prze­cho­wy­wa­nia jej w swo­jej sypialni? Nie wolno tego robić nawet koman­do­som nale­żą­cym do Spe­cial Boat Service, Spe­cial Air Service czy ame­ry­kań­skiej for­ma­cji Navy SEALs!

* * *

W spo­kojny nie­dzielny ranek 30 kwiet­nia 1989 roku dwu­dzie­sto­dwu­letni urzęd­nik pań­stwowy Robert Sar­tin (uro­dzony w 1968 roku) zastrze­lił sie­dem­na­ście osób na sen­nym osie­dlu Monk­se­aton w nad­mor­skim kuror­cie Whi­tley Bay w dys­tryk­cie North Tyne­side. Dzia­łał w mor­der­czej furii, incy­dent trwał pięt­na­ście minut.

Sar­tin wziął dwu­lu­fową strzelbę ojca, wyszedł z domu i wpadł w amok. W odróż­nie­niu od Ryana, posłu­gu­ją­cego się potężną bro­nią typu woj­sko­wego, Sar­tin na szczę­ście był uzbro­jony jedy­nie w strzelbę; w innej sytu­acji liczba ofiar mogłaby być taka sama jak w przy­padku Ryana. Strzały oddane przez Sar­tina spo­wo­do­wały śmierć tylko jed­nej osoby, nie­ja­kiego Ken­ne­tha Macin­to­sha. Jeden ze świad­ków widział, jak męż­czy­zna bła­gał o daro­wa­nie życia, po czym Sar­tin strze­lił mu w pierś, mówiąc: „Nad­szedł dzień two­jej śmierci”. W dal­szym ciągu strze­lał do ludzi, aż wresz­cie został aresz­to­wany przez odważ­nego, nie­uzbro­jo­nego poli­cjanta.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Fry­de­ryk Nie­tz­sche, Poza dobrem i złem, przeł. Sta­ni­sław Wyrzy­kow­ski, [wyd.] Jakób Mort­ko­wicz, War­szawa–Kra­ków 1912, s. 108 (wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od tłu­ma­cza). [wróć]

Plu­tarch, Cyce­ron, XLVI, [w:] Plu­tarch, Cztery żywoty. Lizan­der, Sulla, Demo­ste­nes, Cyce­ron, przeł. Mie­czy­sław Bro­żek, Czy­tel­nik, War­szawa 2003, s. 179. [wróć]