Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Stale słyszałem strzały. Zmienił magazynek w pistolecie. Był bardzo dobrze przygotowany. Chodził spokojnie po korytarzach.
Jukka Forsberg o masowym morderstwie w Kauhajoki w Finlandii we wtorek 23 września 2008 roku
Christopher Berry-Dee, brytyjski kryminolog, autor bestsellerów o seryjnych zabójcach i psychopatach, analizuje psychikę, motywy i metody działania masowych morderców, sprawców głośnych strzelanin, w których zginęło wiele ofiar.
Omawiane przypadki takich zbrodni to m.in. masakra na kampusie Uniwersytetu Teksańskiego w Austin czy strzelaniny w szkołach w Sandy Hook i Dunblane.
Doświadczenia kryminologiczne i wojskowe autora pozwalają mu spojrzeć na te tragiczne wydarzenia z nowej perspektywy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Kto walczy z potworami, ten niechaj baczy, by sam przytem nie stał się potworem. Zaś gdy długo spoglądasz w bezdeń, spogląda bezdeń także w ciebie1.
Friedrich Wilhelm Nietzsche, niemiecki filozof
W trakcie studiów przygotowawczych i pisania niniejszej książki ogarnął mnie gniew. Choć wściekłość byłaby lepszym określeniem. Wyjaśniam dlaczego.
Od wielu dekad badam psychopatycznych morderców seksualnych, prowadzę z nimi korespondencję i przeprowadzam wywiady. Od czasu do czasu zdarzało mi się rozmawiać również z masowymi mordercami, a także z ludźmi, którzy popełnili jedno zabójstwo. Mniej więcej rozumiem, jak funkcjonują ich umysły.
Poza tym dość dobrze rozumiem motywy przestępców seksualnych – nie tylko czytałem o nich, a następnie wygłaszałem wykłady, jak wielu wybitnych naukowców, lecz także spotykałem się z nimi twarzą w twarz i poznałem mroczne zakamarki ich pokręconej psychiki. Dotykałem ich, czułem złowrogie macki podstępnie wślizgujące się do wnętrza mojej głowy. W takich sytuacjach zaczynamy myśleć tak jak mordercy. Jak napisał Friedrich Nietzsche, może to być bardzo niebezpieczne.
Krótko mówiąc, nie tylko czytałem o zbrodniarzach, lecz także miałem bezpośredni kontakt z blisko trzydziestoma. To liczba seryjnych morderców, których poznałem, z którymi rozmawiałem i korespondowałem. Nigdy nie czułem nienawiści do tych potworów, nie pozwoliłem, by emocje zaburzyły mój osąd, choć zbrodnie tych ludzi są naprawdę szokujące. Straszliwe przestępstwa, którymi moi rozmówcy często się szczycili, nie budziły we mnie szoku; czasem miałem wrażenie, że moja krew zmienia się w lód.
Michael Ross, nadmiernie pobudzony seksualnie seryjny morderca, absolwent Uniwersytetu Cornella, chwalił się przede mną zamordowaniem dwóch niepełnoletnich uczennic (później przyznał się przed kamerą, że zgwałcił je analnie po śmierci). W końcu powiedział: „Jestem naprawdę miłym facetem”. Zaczął chichotać, a potem wybuchnął histerycznym śmiechem. W piątek 13 maja 2005 roku czterdziestosześcioletni Ross został stracony za pomocą śmiertelnego zastrzyku w więzieniu Somers. Zapewniam, że słyszałem jeszcze gorsze rzeczy – i to wiele razy.
Ale podkreślam: nigdy nie czułem nienawiści do żadnego seryjnego mordercy. Wydaje się, że gdy mam do czynienia z potwornymi zbrodniarzami, potrafię dobrze panować nad negatywnymi emocjami. Przypisuję to wrodzonej gruboskórności, a może służbie w jednostce zielonych beretów Królewskiej Piechoty Morskiej. Jeśli mam być szczery, ja również jestem bardzo miłym facetem.
Jak się wkrótce przekonamy, masowi mordercy to zupełnie inna kategoria przestępców niż seryjni zabójcy. Kiedy zacząłem pisać tę książkę, wpadłem we wściekłość.
Sprawa jest prosta. Wielu ekspertów mogłoby się ze mną nie zgodzić, ale społeczeństwo nie jest w stanie zapobiec przemianie człowieka w oszalałego na punkcie seksu potwora takiego jak Ted Bundy albo Peter Sutcliffe. Jednak wiele społeczeństw, gdyby miało wolę i odwagę, mogłoby znacznie zmniejszyć prawdopodobieństwo pojawienia się oszalałego mordercy biegającego po ulicach z karabinem i strzelającego do ludzi. Mimo to nie podejmują takich działań. Nie będę owijać w bawełnę: ustawodawcy zezwalający obywatelom na łatwy dostęp do broni palnej mają krew na rękach.
Seryjni mordercy seksualni zabijają swoje ofiary, posługując się różnymi przerażającymi metodami; często stosują tortury. Używają broni palnej, noży, sznurów, żrących cieczy czy prądu elektrycznego. Czasem ćwiartują jeszcze żywe ofiary albo je podpalają; najczęściej łączy się z tym gwałt. Wielu seryjnych morderców popełnia akty nekrofilii, podobnie jak Michael Ross. Niektórzy z nich mogą zastrzelić ofiarę, lecz nigdy nie posługują się materiałami wybuchowymi, tak jak robi część masowych morderców. Masowi mordercy i zabójcy działający w amoku nie popełniają gwałtów, nie stosują tortur. Nie tropią ofiar całymi dniami lub miesiącami, jak wielu seryjnych morderców, którym stalking sprawia perwersyjną przyjemność. Masowi mordercy działają inaczej.
Mam nadzieję, że niniejsza książka dowiedzie, że masowi mordercy, z bardzo nielicznymi wyjątkami, posługują się wojskowymi karabinami lub pistoletami maszynowymi o dużej sile rażenia; niekiedy są również uzbrojeni w broń krótką. Zakaz posiadania tego rodzaju broni stanowiłby idealne antidotum. Brytyjczycy i Australijczycy błyskawicznie to zrozumieli!
Drugą przyczyną mojej wściekłości było to, że jako dawny komandos piechoty morskiej widziałem na własne oczy skutki strzelanin i eksplozji bomb. Świetnie rozumiem, jakie zniszczenia wywołują materiały wybuchowe i broń palna. Doskonale wiem, co czuje człowiek naciskający spust jednego z najlepszych wojskowych karabinów bojowych – karabinu samopowtarzalnego L1A1 kalibru 7,62 milimetra. Po silnym odrzucie kolby z lufy wylatuje z prędkością pięciuset pięćdziesięciu metrów na sekundę seria pocisków; trafiony nimi człowiek wzbija się w powietrze i ginie. Dlaczego zatem niektóre rządy, zwłaszcza amerykański, pozwalają kupować śmiercionośną broń, taką jak karabiny AR-15, równie łatwo jak meble, a kontrola nad posiadaniem broni praktycznie nie istnieje?
Kiedy napisałem połowę tej książki i dotarłem do punktu, z którego nie ma powrotu, zdałem sobie sprawę, że oczywisty związek masowych morderstw z łatwym dostępem do broni palnej budzi moją wściekłość. Przerwałem pracę, by rozważyć te kwestie.
Nie mogę powiedzieć, że przeżyłem coś w rodzaju iluminacji. W rzeczywistości rozsądek przywrócił mi YouTube – sprawił, że się nieco uspokoiłem. Dlaczego? Miliony praworządnych obywateli Stanów Zjednoczonych i innych krajów świata uprawia myślistwo lub traktuje strzelectwo jako hobby, korzystając ze strzelnic sportowych.
Uwaga pod adresem amerykańskiego National Rifle Association (NRA). Proszę, zastanówcie się nad moimi komentarzami opublikowanymi w tej książce. Widziałem w internecie mnóstwo młodych, rumianych amerykańskich chłopców polujących z ojcami na dziki – groźne szkodniki w Teksasie – a także na jelenie lub inne przypadkowe zwierzęta. Można to uznać za zdrową aktywność na świeżym powietrzu: w Wielkiej Brytanii ojcowie również jeżdżą z synami na wycieczki, ale najczęściej zabierają ich na ryby. Jest wielka różnica między wyciągnięciem z wody półtorakilogramowego okonia morskiego a zastrzeleniem rozwścieczonego, szarżującego odyńca o wadze stu dwudziestu kilogramów, gotowego wbić myśliwemu szable w tyłek.
Młodzi brytyjscy chuligani włóczą się po ulicach, a rodzice nie mają nad nimi żadnej kontroli. Ich zapijaczeni ojcowie utrzymują się z zasiłków i tłuką żony co pół godziny. Założę się, że ci chłopcy chętnie wybraliby się z ojcami na ryby, a jeszcze chętniej na polowanie: ognisko, pogawędki z kolegami i sympatycznymi dorosłymi, oprawianie zwierzyny w dzikim zakątku lasu, by przywieźć do domu trochę mięsa na kolację. Zamiast tego żywią się nędzną pizzą mającą takie same walory odżywcze jak tektura.
Przyszła mi do głowy jeszcze inna myśl, prawdopodobnie najważniejsza: każda debata, zwłaszcza dotycząca kontroli dostępu do broni, zawsze ma dwie strony. Wzrastająca liczba masowych morderstw z użyciem broni palnej na terenie Stanów Zjednoczonych oznacza, że musimy poświęcać więcej uwagi niewinnym ofiarom i pogrążonym w żałobie najbliższym krewnym. Ich głosy powinny zostać wysłuchane. Należy brać je pod uwagę, gdy dyskutujemy o masowych morderstwach.
Swobodna dostępność broni tego rodzaju [wojskowych karabinów i pistoletów maszynowych o dużej sile rażenia], służącej jedynie do zabijania, łatwo przemienia urojenia chorych maniaków w tragiczne koszmary.
MAGAZYN „TIME”, 24 CZERWCA 2001
Jeśli chodzi o motywy zwyrodniałych masowych morderców, mniej lub bardziej celowo ignoruję książki, które szczegółowo analizują ich życiorysy, uważając to za interesujące z socjologicznego punktu widzenia. Biorę pod uwagę poglądy psychiatrów i psychologów oraz „lewicowców”, którzy w dobrej wierze sugerują, że jeśli podejrzewamy człowieka mającego dostęp do broni palnej o zaburzenia psychiczne, należy się zastanowić nad „wczesną interwencją”. Ale czy to możliwe? Czy żyjemy w społeczeństwie utopijnym? Nie, nie żyjemy. Niniejsza książka omawia te kontrowersyjne kwestie.
Dziesiątki tysięcy moich Czytelników z całego świata wie, że nigdy nie przebieram w słowach – jestem taki jak Wy. Walę prawdę prosto z mostu. Żadnych manipulacji politycznych, żadnego psychobełkotu. Na puszce Pandory znajduje się etykieta „Masowe morderstwo”, która dokładnie opisuje zawartość. Otwórzmy puszkę Pandory i zajrzyjmy do środka.
Kończę, przekazując wyrazy wdzięczności Davidowi J. Krajickowi, autorowi Mass Killers: Inside the Minds of Men Who Murder. To wyjątkowa książka; chociaż nie zgadzamy się w pewnych kwestiach, uważam nasze ogólne podejście za podobne. Praca Davida była dla mnie ogromną pomocą w trakcie pisania. Składam Ci serdeczne podziękowania.
Ameryka… kraj dwustu milionów sprzedawców używanych samochodów. Mamy dość pieniędzy, by kupować broń, i bez skrupułów zabijamy bliźnich.
Hunter S. Thompson, amerykański dziennikarz i pisarz, autor książki Lęk i odraza w Las Vegas
Po prologu rozpoczynamy wędrówkę po ponurej krainie masowych morderstw. Chciałbym serdecznie pozdrowić Czytelników: „Witajcie! Będę Waszym przewodnikiem!”.
Biletem jest niniejsza książka. Nie będzie to miła wizyta w fikcyjnym Disneylandzie kryminologicznym, gdzie rządzi fantazja. Żadnych oszustw, żadnej poprawności politycznej, żadnych upiększeń, żadnego lukrowania rzeczywistości.
Dlaczego? Cóż, współtowarzysze wędrówki, wkrótce ujrzymy odrażającą, brutalną krainę podziurawionych kulami ciał, zakrwawionych ludzkich szczątków, oderwanych rąk i nóg, szarej tkanki mózgowej, połamanych kości – rezultatów strzelanin i eksplozji prymitywnych bomb domowej roboty. Giną w niej niewinni ludzie, mężczyźni, kobiety i dzieci, nawet niemowlęta w łonach matek. Właśnie taki jest los ofiar masowych morderstw. Pamiętajmy o straszliwych cierpieniach ich bliskich: łzach, złamanych sercach, zniszczonych marzeniach. A także o uczuciach ludzi, którzy odnieśli rany: zostali na zawsze kalekami, cierpią traumę do końca życia. Mam szczerą nadzieję, że niniejsza książka przemawia również w ich imieniu.
Michael był spokojny i grzeczny. Człowiek o złotym sercu […] nie skrzywdziłby muchy.
MARJORIE JACKSON, OPIEKUNKA SZKOLNA, O MICHAELU RYANIE, BRYTYJSKIM MASOWYM MORDERCY
Posłużmy się wyobraźnią. Chciałbym, żeby Czytelnicy wyobrazili sobie, że patrzą przez okno autobusu na drzewa. Jest piękny, słoneczny dzień; trzydziestotrzyletnia Susan Godfrey, kobieta o kasztanowych włosach, zamierza wrócić z pikniku z dwojgiem ślicznych dzieci, czteroletnią Hannah i dwuletnim Jamesem.
Zbliża się dwunasta trzydzieści. Popatrzcie, Susan pakuje rzeczy zabrane na piknik.
Nagle pojawia się mężczyzna ubrany na czarno. Powoli się zbliża, niosąc na ramieniu pistolet maszynowy AK-47 z magazynkiem wypełnionym pociskami o dużej sile przebicia. W ręku trzyma pistolet półautomatyczny Beretta kalibru 9 milimetrów. Każe Susan wsadzić dzieci do samochodu. Kobieta wykonuje polecenie, ale widać, że jest przerażona. Później zabiera ją ze sobą; dzieci krzyczą za matką.
W głębi lasu, około stu pięćdziesięciu metrów od samochodu, nieznajomy każe Susan się odwrócić, by nie widziała jego twarzy. Później strzela… Słyszycie strzały? Piętnaście potężnych pocisków wystrzelonych z bliskiej odległości trafia ją w plecy. Susan pada martwa.
Dzięki łasce Boga dzieciom nic się nie stało. Jakiś czas później znaleziono je zdezorientowane, przerażone, gdy chodziły między drzewami.
Oczywiście gdybyście zobaczyli tę scenę w rzeczywistości, byłby to koszmar jak z najstraszniejszego horroru Stephena Kinga. Jednak właśnie to przytrafiło się Susan Godfrey, kiedy w środę 19 sierpnia 1987 roku zawiozła dwoje swoich dzieci do lasu Savernake w pobliżu sennego miasta targowego Hungerford. Gdyby to była Wasza żona lub siostra, obraz tych straszliwych wydarzeń prześladowałby Was aż do śmierci. Wydaje się, że to bestialskie morderstwo nie miało żadnego motywu. Susan nie była napastowana seksualnie. Nigdy nie znaleziono żadnego związku między nią a mordercą. Nie istniały dowody, że Ryan śledził Susan, ponieważ przebywał w lesie od rana. Około wpół do jedenastej jeden z mieszkańców okolicy słyszał tam serię z broni maszynowej. Policja spekulowała, że Susan zauważyła go w trakcie strzelania do celu. Może jeden z rykoszetów trafił w pobliże miejsca, gdzie siedziała? Postanowiła pośpiesznie opuścić to miejsce, może zgłosić incydent na policji. W takim przypadku Ryan straciłby pozwolenie na broń i prywatny arsenał. Musiała umrzeć; kiedy ją zabił, nie miał już odwrotu.
Zanim podpisałem umowę na napisanie tej książki, redaktor naczelny spytał, jakie mam doświadczenia związane z masowymi morderstwami. Rozsądne pytanie, ponieważ nie można zaangażować się sercem i duszą w żaden projekt, nie rozumiejąc, o czym się pisze, niezależnie od tematu. Służyłem w wojsku i pamiętam kilka okropnych strzelanin i bombardowań – te wspomnienia do dziś mnie prześladują. Często próbujemy zapomnieć o straszliwych przeżyciach, ponieważ nie chcemy o nich myśleć, a cóż dopiero relacjonować. Służyłem w Irlandii Północnej jako żołnierz 45 Jednostki Komandosów Królewskiej Piechoty Morskiej; brałem udział w trzech zmianach. W czasie drugiej zostałem ciężko ranny. Przeleżałem miesiąc w Queen Elizabeth Hospital w Belfaście, po czym zawieziono mnie wozem pancernym Saracen do szpitala Musgrave Park. Przebywałem tam kolejne sześć tygodni, po czym przetransportowano mnie drogą powietrzną do bazy RAF w Andover, a następnie na pokładzie śmigłowca Westland Wessex do szpitala marynarki wojennej Haslar w Gosport w Hampshire. Następnie, po długim okresie rekonwalescencji pod najlepszą na świecie opieką lekarską, zostałem wypisany ze szpitala i podjąłem służbę. Wykorzystam tę sposobność, by opowiedzieć Czytelnikom o „krwawym piątku” – ataku terrorystycznym IRA w Belfaście w Irlandii Północnej w czasie konfliktu między protestantami a katolikami; podłożono wówczas przynajmniej dwadzieścia bomb, głównie samochodów pułapek. Był 21 lipca 1972 roku. Wszystkie bomby eksplodowały w ciągu ośmiu minut; ich celem była przede wszystkim infrastruktura i sieć transportowa, w tym główny dworzec autobusowy – uczestniczyłem w tym incydencie bezpośrednio. Na dworcu w Belfaście zostało rozszarpanych na strzępy dziewięć osób: pięciu cywili, w tym mały chłopiec sprzedający gazety, dwóch żołnierzy brytyjskich, rezerwista Royal Ulster Constabulary (RUC) i członek Ulster Defence Association (UDA). W tym samym incydencie rany odniosło przeszło sto trzydzieści innych osób; wiele zostało okaleczonych na całe życie.
W owym czasie stacjonowałem we Flax Street Mill przy Crumlin Road w północno-zachodnim Belfaście. Widzieliśmy wiele ofiar strzelanin – cywili, mężczyzn, kobiety i dzieci, policjantów, żołnierzy – ale nigdy takiej masakry. Kiedy przyjechałem na dworzec autobusowy, ciągle słyszałem głuche eksplozje ładunków wybuchających w całym mieście; zobaczyłem przykucniętego funkcjonariusza Royal Ulster Constabulary (RUC), który rozpaczliwie łkał. Na ziemi leżał czarny plastikowy worek na śmieci. Wokół widać było kawałki ciała rozszarpanego gazeciarza. Miałem wrażenie, że wysadzono w powietrze sklep z mięsem.
Wkrótce potem musiałem odwiedzić Queen Victoria Hospital. Wśród morza rannych zauważyłem wyjątkowo piękną dziewczynę w wieku około siedemnastu lat, zalaną własną krwią. W jej szczękę wbił się piętnastocentymetrowy gwóźdź. W dalszym ciągu tkwił w kości; personel medyczny zastanawiał się, co dalej robić. Nie płakała. Na jej twarzy nie było łez. Była w szoku; wydawało się oczywiste, że będzie straszliwie okaleczona na całe życie. Niechaj Bóg ją błogosławi.
Nie ulega wątpliwości, że jako były żołnierz piechoty morskiej widziałem, podobnie jak wielu moich kolegów i koleżanek, skutki postrzałów i eksplozji bomb. Doskonale znam niszczące działanie materiałów wybuchowych i pocisków z broni palnej. I mogę dodać coś jeszcze: mając do czynienia z ogniem dobrze wyszkolonych, zdeterminowanych żołnierzy brytyjskich, tchórzliwi terroryści IRA uciekali jak zające.
Proszę, pomyślcie jeszcze raz o dziewczynce z gwoździem wbitym w szczękę. Wyobraźcie sobie, że to Wasza córka. Pomyślcie o rozszarpanym na strzępy gazeciarzu. Wyobraźcie sobie, że to Wasz syn. Kiedy jakiś bydlak detonuje bombę domowej roboty albo dokonuje masowego morderstwa za pomocą broni palnej, wyobraźcie sobie, co byście czuli, gdybyście stracili kogoś bliskiego albo zostałby okaleczony na całe życie. Czy obchodziłoby Was to, że oszalały zabójca miał trudne dzieciństwo, że chciał się zemścić na żonie, która od niego odeszła, albo na społeczeństwie, bo zwolniono go z pracy albo nie otrzymał w terminie ostatniej wypłaty? Czy bylibyście choć trochę zainteresowani pokrętnymi, często sprzecznymi opiniami psychiatrów na temat stanu jego umysłu? Założę się, że nie; podobnie jak ja.
Postawię sprawę jasno. Chciałbym, żeby po przeczytaniu tej książki Czytelnicy czuli mdłości. Mam nadzieję pogodzić „walory edukacyjne” z horrorem; wierzę, że poglądy Czytelników na dostępność broni palnej mają znaczenie. Jeśli popełniłem jakieś błędy, ponoszę za nie wyłączną odpowiedzialność.
Pocieszmy się trochę – najpierw wybierzemy się na wycieczkę do Stanów Zjednoczonych. Przybędziemy na miejsce zaledwie dwa dni przed 4 lipca 1995 roku, amerykańskim Świętem Niepodległości. Ach, nie zapomnijcie o suchym prowiancie. Jazda autostradą masowych morderstw będzie długa; przed końcem podróży zatrzymamy się w wielu miejscach.
CHRISTOPHER BERRY-DEE,
WIELKA BRYTANIA I PALAWAN, FILIPINY
Rozdział 1
Druga poprawka do Konstytucji to fundament naszego bezpieczeństwa. Przestępcy nie oddadzą broni, więc ja też nie oddam swojej, bo muszę się bronić.
Mieszkaniec Austin w Teksasie w rozmowie z autorem
Waco w Teksasie, „stanie samotnej gwiazdy”. Przed wielu laty odwiedziłem Muzeum i Panteon Sławy Strażników Teksasu (Texas Ranger Hall of Fame and Museum) na Szlaku Strażników Teksasu w pobliżu rzeki Brazos.
Nasi amerykańscy kuzyni bardzo lubią muzea. Czytałem kiedyś, że istnieje nawet muzeum muzeów amerykańskich, choć nie jestem pewien, gdzie się znajduje. W Watterson Park w stanie Kentucky działa Muzeum Pułkownika Sandersa, przeznaczone dla miłośników KFC; zbiera świetne recenzje. Czy można sobie wyobrazić muzeum ryby z frytkami albo stałą wystawę poświęconą kiełbaskom z tłuczonymi ziemniakami w brytyjskim muzeum wojskowości – ten wieprzowy przysmak zdobył popularność w czasie pierwszej wojny światowej? (Jeśli amerykańscy Czytelnicy chcieliby się czegoś o nim dowiedzieć, powinni zajrzeć na stronę internetową kanadyjskiej restauracji Thompson House, specjalizującej się w kuchni brytyjskiej – zamieszczono tam historię kiełbasek z tłuczonymi ziemniakami, którą naprawdę warto przeczytać).
Jeśli odwiedzicie Waco i lubicie napoje musujące, możecie obejrzeć pamiątki historyczne eksponowane w dawnej fabryce butelkującej napoje bezalkoholowe położonej przy South 5th Street 300. Zbudowano ją w 1906 roku, a obecnie mieści się tam Muzeum Napoju Dr Pepper i Instytut Wolnej Przedsiębiorczości (Dr Pepper Museum & Free Enterprise Institute). Znajduje się niedaleko wspomnianego wcześniej Muzeum Strażników Teksasu, w którym można podziwiać ogromną kolekcję broni palnej i poznać czcigodną historię elitarnego organu ścigania powstałego w pionierskim okresie anglo-amerykańskiego osadnictwa w dzisiejszym stanie Teksas.
Moim przewodnikiem po Muzeum Teksańskich Diabłów, po hiszpańsku Los Diablos Tejanos, był potężnie zbudowany Teksańczyk, którego będę nazywał Texem: rumiana twarz, rzednące siwe włosy i wydatny brzuch. Mierzył sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów, był prosty jak trzcina i miał na sobie wysokie kowbojskie buty z wytłaczanej skóry. Był emerytowanym strażnikiem Teksasu, ale w dalszym ciągu nosił charakterystyczny jasnokremowy kapelusz z szerokim rondem, nieskazitelnie białą wykrochmaloną koszulę, czarną kamizelkę i ozdobny krawacik z plecionej skóry z kopią monety American Gold Eagle.
Tex przypominał do złudzenia Johna Wayne’a grającego Roostera Cogburna w westernie Prawdziwe męstwo – podobnie jak mój stary przyjaciel, legendarny Mike McNamara, członek United States Marshals Service, który niestety już nas opuścił. Tex był uzbrojony, bo strażnicy Teksasu – nawet emerytowani – mogli nosić dowolną broń. Wyciągnął z kabury ciężki, chromowany sześciostrzałowy rewolwer kalibru 357 z rzeźbioną kolbą z kości słoniowej. Niewątpliwie bardzo o niego dbał, bo komora nabojowa obracała się lekko, wydając ciche szczęknięcia. Rewolwer był nabity ostrymi pociskami, ponieważ gorącokrwiści Teksańczycy nigdy nie strzelają ślepakami.
– Zawsze pan nosi rewolwer? – spytałem.
– Tak!
– Dlaczego nie pistolet automatyczny?
Zmrużył błękitne oczy, przyjrzał mi się uważnie i powiedział:
– Pistolety automatyczne mogą się zaciąć. Większość strzelanin odbywa się na krótki dystans. Jeśli zabraknie pocisków, jesteś trupem. – Na twarzy Texa były wypisane długie doświadczenia służby w organach ścigania. Cała jego postawa wyrażała jedno przesłanie: „Nie zadzieraj ze mną”. Przekonał mnie.
Bardzo polubiłem tego twardego, rzeczowego człowieka. Naprawdę, podobnie jak innych funkcjonariuszy poznanych w Teksasie: legendarnych członków United States Marshals Service Mike’a i Parnella McNamarów i lokalnych szeryfów, jak Larry Pamplin z okręgu Marlin, który nawiasem mówiąc, trafił do więzienia za „defraudację funduszy na wyżywienie więźniów”. Poznałem również funkcjonariuszy FBI, ATF (Biuro ds. Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej oraz Materiałów Wybuchowych), SWAT (Specjalne Uzbrojenie i Taktyka), policyjnych śledczych tropiących sprawców zbrodni, takich jak funkcjonariusz wydziału zabójstw Tim Steglich z Austin, a także niezliczonych policjantów stanowych. Nie tylko w Teksasie, bo podróżowałem po całej Ameryce i poznałem kilku naprawdę niezwykłych ludzi. Mówili jasno: „Na litość boską, nie powinniśmy sprzedawać cywilom pistoletów maszynowych. Wielu to prymitywy i mogą doprowadzić do tragedii”.
Rzeczywiście, wielu idiotów doprowadza do tragedii. Nic się nie zmieniło.
Trzeba jednak wspomnieć, że wielu amerykańskich policjantów to durnie, ograniczeni maniacy religijni kompletnie nienadający się na funkcjonariuszy organów ścigania. Pryszczaci, otyli głupcy, którzy bardziej przysłużyliby się społeczeństwu, gdyby w dalszym ciągu pracowali w sklepiku rodziców przy głównej ulicy zapomnianej przez Boga i ludzi dziury w Nevadzie. Ale jeśli dostaną broń i latarkę marki Maglite, czują się panami świata. Wpakują kilka kul w plecy czarnego, jeśli krzywo na nich spojrzy; czasem wystarczy tylko zmarszczenie brwi. Amerykanie często reagują bardzo gwałtownie, przekonacie się. Wystarczy przeszukać YouTube i obejrzeć filmy przedstawiające amerykańskich policjantów zabijających niewinnych ludzi. Są porażające.
Większość amerykańskich policjantów przestrzega oficjalnej dewizy: „Chronić i służyć”. Angażują się w życie swoich społeczności, uczestniczą w grillach, chodzą na pchle targi z ładnymi, miłymi żonami i dziećmi. Uczestniczą w niedzielnych nabożeństwach, a później spędzają mnóstwo czasu w gigantycznych centrach handlowych o powierzchni stu pięćdziesięciu hektarów. Obchodzą 4 lipca, Święto Dziękczynienia, Święto Pracy. W Teksasie mężczyźni zwracają się do żon ma’am. Bardzo mi się to podoba.
Lubię szarlotkę. Szczególnie wtedy, gdy pojawia się jako prezent od sąsiadów na parapecie okna w kuchni, owinięta bawełnianą tkaniną w biało-czerwoną kratkę. Ludzie mieszkający tak jak ja na południowym wybrzeżu Wielkiej Brytanii nie mogą na to liczyć. Jeśli ktoś kupuje w miejscowym markecie szarlotkę reklamowaną jako domowy wypiek, prawdopodobnie zostanie zwędzona z wózka przed powrotem do samochodu. W Stanach Zjednoczonych wszystko wygląda inaczej. Amerykańscy policjanci uwielbiają występować w telewizji i pokazywać swoją broń. Mają to w genach odziedziczonych po kowbojach, którzy żyli na długo przed powstaniem popularnych westernów, w których gwiazdor Roy Rogers grał śpiewającego kowboja i jeździł na Triggerze, słynnym koniu maści izabelowatej o wysokości stu sześćdziesięciu centymetrów.
Znalazłem się w stanie Waszyngton i mimochodem spytałem jednego z członków United States Marshals Service, czy ma jakichś znajomych w Teksasie. „Oczywiście!” – odparł. Wyjął komórkę i po kilku minutach oświadczył, że ma w Waco kumpli serwujących znakomite steki z aligatora. „Może pan odwiedzić Mike’a i Parnella McNamarów. Będą pana oczekiwać”. Miły gest tego rodzaju przekonał mnie, że Amerykanie naprawdę lubią Brytyjczyków. W Wielkiej Brytanii nie zawsze witano mnie równie przyjaźnie.
W ten sposób trafiłem do Waco i odwiedziłem Muzeum i Panteon Sławy Strażników Teksasu na Szlaku Strażników Teksasu. Biegnie do niego polna droga kojarząca się z westernami, a obok niej rosną kaktusy; w pobliżu mieści się Stowarzyszenie Trenerów Futbolu Amerykańskiego i szkoła prawnicza Umphrey Law Center. Muzeum Strażników Teksasu dysponuje ogromną kolekcją broni palnej.
Wiele sztuk broni, setki tysięcy, dostaje się w niewłaściwe ręce. W pewnym sensie książka ta narodziła się w Waco w Teksasie, gdy potężnie zbudowany mężczyzna w białym kowbojskim kapeluszu pokazał mi ogromną kolekcję pistoletów, rewolwerów, karabinów i strzelb, po czym oświadczył:
W drugiej poprawce do Konstytucji nasi przodkowie przyznali obywatelom prawo posiadania i noszenia broni. Ale było to w innej epoce. Czasy się zmieniły.
Obecnie rozdajemy śmiercionośną broń jak cukierki… nawet dzieciom… ludziom kompletnie nieodpowiedzialnym, świrom. Każdy może kupić broń i zabić mnóstwo niewinnych ludzi. Sytuacja będzie się pogarszać.
Liczba masowych morderstw musi się zwiększać. Wie pan co? Politycy mają to w dupie, a my, policjanci, musimy sprzątać cały ten pieprzony bałagan.
Dzięki, że obejrzał pan ze mną Muzeum Strażników Teksasu.
Życzę miłego dnia!
Dwa dni później, kiedy jadłem steki z aligatora z braćmi Mikiem i Parnellem McNamarami, byłymi funkcjonariuszami United States Marshals Service, zaczęliśmy rozmawiać o oblężeniu farmy w Waco, trwającym pięćdziesiąt jeden dni. Jest to wyjątkowa historia związana z masowymi morderstwami i masakrami.
Sekta Davida Koresha, nosząca nazwę Gałąź Dawidowa, miała siedzibę na farmie Mount Carmel w Axtell, przy autostradzie numer 84, około dwudziestu kilometrów od Waco. Warto pamiętać, że Koresh i jego zwolennicy gromadzili broń, lecz nikogo nie zabijali i nie stwarzali najmniejszego zagrożenia. Po jakimś czasie duża grupa przedstawicieli organów ścigania – FBI, United States Marshals Service, ATF i mnóstwo lokalnych policjantów – rozpoczęła pod jakimś pretekstem akcję mającą na celu wyeksmitowanie ich z posesji i skonfiskowanie broni (którą mieli prawo posiadać na podstawie drugiej poprawki do Konstytucji). Doszło do dwóch strzelanin i cały kompleks budynków doszczętnie spłonął. Po stronie federalnej zginęło czterech agentów, a szesnastu zostało rannych. Śmierć poniosło też osiemdziesięciu dwóch członków sekty – mężczyzn, kobiet i dzieci. Oblężenie zakończyło się w poniedziałek 19 kwietnia 1993 roku. Krótko mówiąc, drodzy towarzysze podróży, była to krwawa masakra wywołana przez funkcjonariuszy. Jeśli ktoś jest zainteresowany, może znaleźć w internecie całą historię oblężenia siedziby sekty w Waco. Tak właśnie wyglądają Stany Zjednoczone.
W trakcie swoich podróży po USA odwiedziłem mnóstwo miejsc przestępstw, piłem piwo i gawędziłem z prokuratorami i sędziami, wysłuchałem w samochodzie mnóstwa piosenek Johnny’ego Casha. W niniejszej książce najpierw skupiam się na Stanach Zjednoczonych, a później na innych krajach. W czasie wędrówki pojawi się wiele humorystycznych epizodów, które rozładują ciężką atmosferę. Będzie również wiele nieprzyjemnych niespodzianek pozwalających spojrzeć w głąb umysłów masowych morderców.
Przeanalizujemy masakry popełnione przez samotnych zabójców – ludzi nagle wpadających w amok i atakujących niewinne osoby. Spróbujemy zrozumieć, choćby w ogólnym zarysie, wypełnioną nienawiścią psychikę tych nieprzystosowanych ludzi – często dzieci kochających, lecz głupich rodziców. Postanowili popełnić krwawą zbrodnię, której nikt nie jest w stanie pojąć. Masowe morderstwa przybrały obecnie w Ameryce epidemiczny charakter; ich prawdziwą naturę widać na fotografiach zabitych ofiar, w cierpieniach najbliższych krewnych i w białych nagrobkach wśród starannie wypielęgnowanej zielonej trawy.
Musimy zadać sobie pytanie: dlaczego?
Rozdział 2
Najdziksze zwierzę nie jest tak krwiożercze jak człowiek, kiedy działa pod wpływem niepohamowanych namiętności i rozporządza odpowiednią siłą2.
Plutarch (Lucjusz Mestriusz Plutarchus, 46 n.e. – po 119 n.e.), rzymski biograf i pisarz urodzony w Grecji
Myślę, że Plutarch trafił w sedno. Możemy również zacytować słowa amerykańskiego powieściopisarza Orsona Scotta Carda: „Nie da się z niczym porównać wściekłości, jaką czuje człowiek oszukany przez osobę, której najbardziej ufał”. Ale ta książka nie jest poświęcona ludziom naprawdę oszukanym, lecz takim, którzy wierzą, że zostali oszukani, choć nic takiego się nie stało. To niewielka, lecz istotna różnica. Drobny afront sprawia, że narasta w nich gniew, później rozpętuje się emocjonalne tornado, aż wreszcie sytuacja wymyka się spod kontroli i rzekomo skrzywdzone osoby zaczynają zabijać ludzi postrzeganych jako krzywdziciele, chociaż są zupełnie niewinni. W większości przypadków zabijają kompletnie niewinnych, przypadkowo spotkanych mężczyzn, kobiety i dzieci, pragnąc się zemścić na społeczeństwie za wyimaginowane krzywdy.
Nie myślę o tym, co będzie na końcu. Zajmuję się wieloma rzeczami. Siłę daje mi wściekłość.
TERRY PRATCHETT (SIR TERENCE DAVID JOHN PRATCHETT, OBE, 1948–2015)
Studiuję seryjnych morderców od wielu dziesięcioleci; rozmawiałem i korespondowałem z przeszło trzydziestoma. Wszyscy bez wyjątku zaczęli zabijać z powodu głębokich pretensji do społeczeństwa, po czym stali się mordercami seksualnymi polującymi na ofiary wybranego typu. Wyładowują na nich wściekłość, popełniając czyny o charakterze sadystycznym.
Można się zastanawiać, dlaczego zacytowałem powyżej satyryka, ale sir Terry Pratchett mimo woli trafił w sedno. Masowi mordercy nie myślą o tym, co będzie na końcu – napędza ich wściekłość.
Nie mylmy pojęć. Masowi mordercy i zabójcy działający w amoku w oczywisty sposób różnią się od seryjnych morderców, choć i dzisiaj najwybitniejsi psycholodzy i psychiatrzy, a nawet policjanci często mylą te typy przestępców. W ten sposób masowi mordercy, zabójcy działający w amoku i seryjni mordercy są błędnie zaliczani do jednej kategorii.
Wielu ludzi błędnie uznaje Theodore’a Roberta Bundy’ego (1946–1989) za masowego mordercę, choć w rzeczywistości był seryjnym mordercą, sadystą i nekrofilem. Definicja seryjnego mordercy przyjęta przez FBI głosi, że jest to „sprawca, który popełnił trzy zabójstwa lub więcej w pewnych odstępach czasu – dni, tygodni, miesięcy, a nawet lat”.
Ups, zanim dobrze zorientowani Czytelnicy skoczą mi do gardła, powinienem dodać, że ostatnio FBI postanowiło połączyć pojęcia „seryjny morderca” i „masowy morderca” i stworzyć wspólną kategorię, choć Bóg jeden wie, dlaczego podjęto taką decyzję. Kiedy poprosiłem FBI o wyjaśnienie, nikt nie potrafił mi go udzielić. Z tego powodu stosuję dotychczasowy podział; można to nazwać zachowaniem status quo.
Bundy stał się seryjnym mordercą prawdopodobnie w latach siedemdziesiątych. Przyznał się do trzydziestu sadystycznych zabójstw (ich prawdziwa liczba na zawsze pozostanie nieznana) i popełniał je aż do aresztowania w 1978 roku. Właśnie dlatego podkreśliłem powyżej fragment definicji mówiący o odstępach czasowych. Seryjni mordercy najczęściej wielokrotnie popełniają przestępstwa o podobnym charakterze, zachowują się identycznie, kierują nimi dwa podstawowe motywy: pragnienie gratyfikacji seksualnej i nienawiść.
Jeden z najsłynniejszych masowych morderców w historii Stanów Zjednoczonych, Charles Joseph Whitman (1941–1966), nosi przydomek „Snajper z Texas Tower”. Popełnił straszliwą zbrodnię, lecz po śmierci stał się postacią kultową. Poświęcę mu więcej miejsca w dalszej części książki, a oto przedsmak tego, z czym będziemy mieli do czynienia.
W poniedziałek 1 sierpnia 1966 roku Whitman, dwudziestopięcioletni były żołnierz piechoty morskiej, zasztyletował matkę i żonę, a następnie wspiął się na szczyt University of Texas Tower, wieżowca Uniwersytetu Teksańskiego w Austin; ma on wysokość dziewięćdziesięciu czterech metrów. Kiedy dotarł na platformę widokową na dwudziestym siódmym piętrze, otworzył ogień do przypadkowych przechodniów – zabił siedemnaście osób i ranił trzydzieści siedem innych, nim został zastrzelony przez funkcjonariuszy policji i dawnego wojskowego uczestniczącego w akcji na ochotnika.
Ludzie leżeli na ziemi i krzyczeli: „Błagam, nie strzelaj do mnie!”. Mimo to strzelał im w głowy.
CHRIS GRANT, JEDEN Z OCALAŁYCH, W WYWIADZIE DLA „EL PASO TIMES”
Następny to masowy morderca Patrick Crusius (urodzony w 1998 roku).
Notabene: jeśli dobrze pamiętam, we wtorek 3 września 2019 roku Walmart przestał sprzedawać w swoich sklepach amunicję do broni krótkiej i „karabinów krótkolufowych” (kaliber 223 i 5,56 milimetra), a także grzecznie poprosił klientów, by „nie nosili na terenie sklepów broni rzucającej się w oczy”.
Okej, apel Walmartu – można go nazwać spóźnioną próbą naprawienia wcześniej popełnionych błędów – wydano w dobrej wierze po masakrze w Odessie w Teksasie, gdzie zginęło siedem osób, a także po dwóch strzelaninach w poprzednim miesiącu w El Paso w Teksasie; do jednej z nich doszło w sklepie należącym do sieci.
Był sobotni ranek 3 sierpnia 2019 roku. W sklepie w centrum handlowym Cielo Vista przy Gateway West Boulevard 7101 w El Paso doszło do masakry: dwudziestojednoletni Patrick Crusius otworzył ogień z półautomatycznego karabinu Wassenaar Arrangement (lepiej znanego jako karabin serii WASR, produkowany przez renomowaną rumuńską fabrykę zbrojeniową Cugir). Zginęło dwudziestu dwóch klientów sklepu; dwadzieścia cztery osoby zostały ciężko ranne. W późniejszym czasie Walmart ogłosił, że skoncentruje się na sprzedaży broni myśliwskiej i przeznaczonej do niej amunicji. Państwo Garcia pozwali sieć do sądu, zarzucając jej „niepodjęcie stosownych środków ostrożności, by nie dopuścić do ataku szaleńca”.
W pozwie podano, że Guillermo i Jessica Garcia robili zakupy w sklepie wraz z dwojgiem dzieci, po czym zostali postrzeleni i „ciężko zranieni”. Państwo Garcia argumentowali, że Walmart powinien umieścić przy wejściu ochroniarza, którego obowiązkiem byłoby „powstrzymać napastnika przed wejściem do sklepu i nie dopuścić do zastrzelenia wielu klientów”.
Walmart nie działa w Wielkiej Brytanii, ale istnieje tam mnóstwo dużych marketów, które nigdy nie sprzedawały broni palnej, amunicji ani materiałów służących do konstrukcji bomb rurowych; takie są zwyczaje Brytyjczyków.
W Stanach Zjednoczonych klient przyłapany na kradzieży zostaje natychmiast zatrzymany przez uzbrojoną ochronę, po czym nadjeżdża około dwudziestu samochodów policyjnych z włączonymi kogutami; wyskakują z nich funkcjonariusze z wyciągniętą bronią. Później sprawca staje przed sądem, a po skazaniu trafia do więzienia.
W Wielkiej Brytanii wygląda to inaczej. Ochroniarze sklepu zapraszają złodzieja do biura, proponują mu filiżankę herbaty, by się uspokoił (dbają o jego zdrowie i bezpieczeństwo), a następnie zawiadamiają policję, która czasem pojawia się po tygodniu. Jeśli to wielokrotny recydywista, grozi mu surowa kara, gdy stanie przed sądem policyjnym, jednak najczęściej wychodzi za kaucją i może popełniać kolejne przestępstwa, na przykład okradać emerytów. Grozi mu co najwyżej kilka tygodni przymusowych prac społecznych: zostaje ogrodnikiem w domu starców, którego pensjonariusze nagle tracą najcenniejsze rzeczy. Takie są zwyczaje Brytyjczyków: łagodnie traktują gówniarza, który po raz trzynasty obiecuje poprawę, a w ogóle nie przejmują się ofiarami. Moim zdaniem sprawca powinien po prostu porządnie dostać w skórę!
Przykładem może być słynna masakra w szkole podstawowej w Dunblane w Wielkiej Brytanii, do której doszło w środę 13 marca 1996 roku. Thomas Hamilton (1952–1996) zastrzelił szesnaścioro dzieci i nauczycielkę, po czym popełnił samobójstwo. Strzelił sobie w głowę, co mogło oszczędzić psychiatrom i psychologom długich dociekań nad stanem jego umysłu. Stały się zbędne, ponieważ jego mózg przestał istnieć. Mimo to psychiatrzy sporządzili sążniste pisemne opinie na temat Hamiltona, z których nic nie wynikało. Czy jestem nieczuły? Naturalnie, że jestem nieczuły; przyczyny staną się wkrótce oczywiste. Niebawem poznamy bliżej Hamiltona, jednak już teraz możemy zdefiniować fundamentalne różnice między motywami seryjnych zabójców a masowych morderców. Bundy, sadystyczny morderca, pragnął osiągnąć zadowolenie seksualne, natomiast motywy Whitmana i Hamiltona nie miały charakteru seksualnego – kierowały nimi pretensje do społeczeństwa, pragnienie zabijania niewinnych ofiar.
W tym momencie muszę wspomnieć o innym typie przestępcy, znajdującym się gdzieś pomiędzy seryjnym zabójcą a masowym mordercą. Mam na myśli mordercę działającego w amoku (ang. spree killer lub rampage killer). Ten rodzaj sprawców bywa często mylony z seryjnymi mordercami i masowymi mordercami. Cóż, słowa „amok” i „seryjny” mają zupełnie inne znaczenia, prawda? Mordercę działającego w amoku można zdefiniować jako „sprawcę zabijającego kilka przypadkowych osób w krótkim czasie, wykazującego oznaki furii i działającego bez planu”. Można powiedzieć, że w tym przypadku mamy do czynienia z „szalonym mordercą”. Zwrot ten wydaje się bardzo podobny do „masowego mordercy”, ale uważam, że warto przeanalizować tę kwestię głębiej. Chciałbym zilustrować swój punkt widzenia głośnym przypadkiem mordercy działającego w amoku, Michaela Roberta Ryana (1960–1987). W środę 19 sierpnia 1987 roku dwudziestosiedmioletni Ryan (którego poznaliśmy już wcześniej) wybrał się na spacer po historycznym brytyjskim mieście Hungerford w hrabstwie Berkshire i zastrzelił siedemnaście przypadkowych osób, w tym policjanta, po czym popełnił samobójstwo. Piętnaście innych osób odniosło rany. Ryan, spacerujący po Hungerford, postępował nieco inaczej niż Hamilton, który zabił wszystkie ofiary w jednym miejscu – szkole. Ryan popełnił morderstwa w stosunkowo krótkim czasie. Zabijał kolejnych ludzi w przypływie furii, posługując się chińskim kałasznikowem; wszyscy zginęli w ciągu kilku godzin w różnych miejscach położonych niedaleko od siebie.
Warto wspomnieć, że po długich, kosztownych analizach psychiatrycznych uznano, iż motywy Ryana są „trudne do określenia”. Psychiatrzy twierdzili, że (cytuję) „cierpiał na chorobę psychiczną, (…) być może należy podejrzewać ostrą formę schizofrenii i/lub innej psychozy” (podkreślenie moje). Po śmierci sprawcy wysunięto wiele hipotez; psychiatrzy „uważali”, że „być może należy podejrzewać chorobę psychiczną”. Nie postawiono żadnej pewnej diagnozy! Chciałbym zadać proste pytanie: skoro Ryan był według lekarzy kompletnym świrem, w jaki sposób otrzymał zgodę na zgromadzenie potężnego arsenału broni palnej typu wojskowego?
Zupełnie tego nie pojmuję. Dwudziestosiedmioletni Ryan był właścicielem… policzmy… strzelby bojowej kalibru 12, dwóch karabinów, wspomnianego wcześniej pistoletu maszynowego AK-47, trzech pistoletów, w tym jednego kalibru 9 milimetrów, oraz karabinu M1 wyprodukowanego w Ameryce. Wprost nie mieści się to w głowie. Zgodnie z prawem brytyjskim legalnie posiadał dość broni, by dokonać potwornej masakry! Wkrótce zajmiemy się Ryanem szczegółowo, ale trzeba zaznaczyć, że spełniał surowe warunki: nie był karany, sprawdzono jego przeszłość i ustalono, że jest samotnikiem, co oczywiście o niczym nie świadczyło. Czy nikomu nie przyszło do głowy, kim może być człowiek czujący potrzebę zgromadzenia takiej ilości broni palnej i przechowywania jej w swojej sypialni? Nie wolno tego robić nawet komandosom należącym do Special Boat Service, Special Air Service czy amerykańskiej formacji Navy SEALs!
W spokojny niedzielny ranek 30 kwietnia 1989 roku dwudziestodwuletni urzędnik państwowy Robert Sartin (urodzony w 1968 roku) zastrzelił siedemnaście osób na sennym osiedlu Monkseaton w nadmorskim kurorcie Whitley Bay w dystrykcie North Tyneside. Działał w morderczej furii, incydent trwał piętnaście minut.
Sartin wziął dwulufową strzelbę ojca, wyszedł z domu i wpadł w amok. W odróżnieniu od Ryana, posługującego się potężną bronią typu wojskowego, Sartin na szczęście był uzbrojony jedynie w strzelbę; w innej sytuacji liczba ofiar mogłaby być taka sama jak w przypadku Ryana. Strzały oddane przez Sartina spowodowały śmierć tylko jednej osoby, niejakiego Kennetha Macintosha. Jeden ze świadków widział, jak mężczyzna błagał o darowanie życia, po czym Sartin strzelił mu w pierś, mówiąc: „Nadszedł dzień twojej śmierci”. W dalszym ciągu strzelał do ludzi, aż wreszcie został aresztowany przez odważnego, nieuzbrojonego policjanta.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Fryderyk Nietzsche, Poza dobrem i złem, przeł. Stanisław Wyrzykowski, [wyd.] Jakób Mortkowicz, Warszawa–Kraków 1912, s. 108 (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza). [wróć]
Plutarch, Cyceron, XLVI, [w:] Plutarch, Cztery żywoty. Lizander, Sulla, Demostenes, Cyceron, przeł. Mieczysław Brożek, Czytelnik, Warszawa 2003, s. 179. [wróć]