Rozmowy z seryjnymi morderczyniami. Królowe zbrodni - Christopher Berry-Dee - ebook

Rozmowy z seryjnymi morderczyniami. Królowe zbrodni ebook

Berry-Dee Christopher

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Christopher Berry-Dee, kryminolog i autor bestsellerów o seryjnych mordercach, tym razem stara się wniknąć w głąb psychiki kobiet, które nie tylko zabijały, ale robiły to wielokrotnie.

Morderczynie, zwłaszcza seryjne, są znane znacznie mniej niż seryjni mordercy. Z tego powodu nowe studium Christophera Berry’ego-Dee szokuje wyjątkowo. Autor pisze o takich zbrodniarkach jak „Lee” Wuornos, która zabijała przypadkowych mężczyzn, Beverley Allitt, morderczyni dzieci, czy Suzanne Basso, torturującej inne kobiety.

Niektóre morderczynie, na przykład Myra Hindley i Rosemary West, zabijały pod wpływem mężczyzn, a następnie okazywały mrożący krew w żyłach brak poczucia winy. Jednak autor analizuje również psychikę kobiet, które były także ofiarami. Serię zabójstw Aileen Wuornos można bezpośrednio przypisać jej traktowaniu przez mężczyzn.

Christopher Berry-Dee nie ma sobie równych jako autor wstrząsających portretów psychologicznych zbrodniarzy, którzy często przez wiele lat chodzą wśród nas nierozpoznani i w wielu przypadkach zdają się postępować wbrew własnej naturze.

Książka jest kolejną częścią serii „Rozmowy z…”, w której do tej pory ukazały się: „Rozmowy z seryjnymi mordercami. Mrożące krew w żyłach studium zwyrodnialców” oraz „Rozmowy z psychopatami. Podróż w głąb umysłów potworów”. We wrześniu zostanie wydana ostatnia część: „Rozmowy z seryjnymi mordercami. Najgorsi z najgorszych”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 301

Oceny
3,5 (186 ocen)
48
47
51
25
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DeeBee06

Całkiem niezła

Nic obowiązkowego
10
biblioteczka-agi

Nie polecam

Miałam oczekiwania wobec tej książki – że autor porwie mnie rozmowami z osadzonymi, może i z bliskimi tych osób, natomiast dostałam… książkę, w której mam wrażenie, że każda sprawa była opisana po łebkach. A niektóre sprawy nie dotyczyły nawet seryjnych morderczyń, jak obiecuje tytuł książki. https://www.instagram.com/p/CsECE-Xt5ya/
10
marzenaewa

Nie polecam

nie polecam ,ta ksiazka jest zle napisana , chaotyczna, zly tytul to nie sa zadne ROZMOWY. Bardzo stary styl pisania, promocja swoich ksiazek. Bardzo duzo dygresji. Bardzo zla ksiazka nie polecam
10
siwulka19

Całkiem niezła

2.75
11

Popularność




Podziękowania

Oto osoby, którym chcę przekazać wyrazy głębokiej wdzięczności: John Blake, Toby Buchan, cały zespół John Blake Publishing, Tony Brown, Lizzy, Rod, Clive Sturdy, Ann Sidney, Fi Smyth, Vilija, Ed, Frazer Ashford, Umutetsi, Boris, Jennie, Hollie, Karl, Gary Roberts, Marina Korolewa, Liam Greaney, Laura-Dee Cooper – Sherri, Chris Richardson, Shany, Nicholas Quartermaine, Steve, Ray Pedretti, Brook, Claire, Bree, Willi B. Wilhelmson, Malcolm Powell oraz Simon Carr.

Przedmowa: Więzienie kobiece w Sablino

W ciągu kilku dekad studiów poświęconych seryjnym zabójcom i różnego typu mordercom odwiedziłem wiele zakładów karnych przeznaczonych dla kobiet, ale jeden z nich wyróżnia się wśród pozostałych: więzienie kobiece w Sablino. Z tego względu zasługuje na wzmiankę na początku niniejszej książki; powody staną się oczywiste później.

W Sablino, położonym czterdzieści pięć kilometrów od Sankt Petersburga, przebywa około tysiąca ośmiuset więźniarek. Zakład karny wznosi się w środku ogromnej, pustej równiny.

Istnieje tylko jedna droga dojazdowa.

W zimie okolica jest pokryta nieskazitelnie białym śniegiem i przypomina odlew z gipsu.

Temperatura spada do minus trzydziestu pięciu stopni. Para zmienia się w lód. Miałem białą brodę jak Święty Mikołaj… Drogi gruntowe rozmarzają dopiero na wiosnę i tworzą ocean błota. Lód utrzymuje się dłużej tylko w miejscach, gdzie w krótkich, mroźnych dniach zimy pojawiły się zaspy nawiane przez wiatr.

W nocy reflektory z rzadka przejeżdżających samochodów oświetlają pola zwiędłej trawy, zbity śnieg, zamarznięty strumień o barwie taniny – dokładnie taki sam kolor ma brudna woda płynąca z kranów mieszkańców tego regionu, rozciągającego się na obszarze setek kilometrów kwadratowych wokół Sablino. Gdzieniegdzie widać przewrócony słup wysokiego napięcia albo deskę służącą jako prowizoryczny mostek. Wszystko spowija mgła.

W Sablino nie ma dworca kolejowego. Nawet stacji końcowej, bo nie docierają tam pociągi z ubranymi w zielone mundury konduktorami o surowych obliczach, którzy parzą dla pasażerów herbatę w gorących samowarach otoczonych kłębami pary. Jeśli kierowca autobusu jest w dobrym humorze, może pojechać do Sablino, ale pod warunkiem, że dostanie napiwek, który pozwoli mu kupić ulubiony napój – wódkę. Kiedy usiądzie z powrotem za kierownicą, będzie prawdopodobnie pijany w trupa. Policjanci drogowi nigdy nie zatrzymują autobusów ani licencjonowanych taksówek, chyba że sami potrzebują pieniędzy na wódkę i muszą wystawić mandat pod wyimaginowanym pretekstem.

Gdy odwiedziłem więzienie kobiece w Sablino, było piętnaście stopni poniżej zera i temperatura wciąż spadała. Szalała zamieć. Teren więzienia patrolowały strażniczki, brnąc po kolana w śniegu; prowadziły groźne wilczury, które szarpały smycze. W Sablino nie ma błyszczących zasieków z drutu żyletkowego – aby uzmysłowić sobie wygląd tego miejsca, wyobraźcie sobie nazistowski obóz koncentracyjny w Auschwitz zimą. Mimo to z powodu mojej wizyty „dziewczęta” czyściły chodniki, tłukąc lód łopatami i spychając go na bok.

Wszystkie wiedziały, że przyjadę. Załatwili to policjanci z Sankt Petersburga, oczywiście za łapówkę. Że wybieram się do Sablino, wiedzieli, odkąd przybyłem do Buzułuku w obwodzie orenburskim. Skontaktował mnie z nimi mój opiekun – dla bezpieczeństwa będę go nazywać „Igorem” – dawny pilot helikoptera ze specnazu (rosyjskich komandosów). Pociąg do Samary i lot do Sankt Petersburga były pierwszorzędne i darmowe. Spasibo!

Żadnych problemów ze znalezieniem luksusowego pokoju hotelowego – wszystko załatwili policjanci, za dodatkową gratyfikację. Normalka. Taksówki? Broń Boże! Samochody dostarczyła policja. Błękitne koguty wozów policyjnych oświetlają wnętrze zatłoczonej ekskluzywnej restauracji. Legitymacja policyjna gwarantuje darmowy stolik na koszt normalnie płacących gości, którzy już jedzą swój posiłek. Potoki wódki, aż wreszcie wszyscy są kompletnie pijani i przysięgają sobie przyjaźń do końca świata.

Sale sypialne w Sablino mają powybijane okna; w większości z nich gnieździ się przeszło sto więźniarek, które śpią na pryczach stłoczone jak śledzie. Prawie każda ma własnego kota. W salach czuć ohydny smród ludzkich ciał, kocich odchodów i moczu. Żadnej intymności. Brak radia. Ocenzurowana telewizja. Nie ma ogrzewania. Jedzenie podawane więźniarkom jest tak niesmaczne, że w Wielkiej Brytanii nikt nie dałby go nawet psu.

Oto one. Szare grupki przygarbionych, stłoczonych kobiet. Dygotały z zimna – stare i młode – ubrane w cienkie kombinezony i tanie plastikowe buty.

Mimo to więźniarki z Sablino jakoś sobie radzą. Naczelniczka więzienia, Anna, ma w sobie coś z Matki Teresy; osobiście uczy każdą z kobiet czytać i pisać, jeśli są analfabetkami. Państwo przekazuje na utrzymanie zakładu karnego skromne środki finansowe, więc więźniarki, żeby zdobyć pieniądze na jedzenie, wytwarzają plastikowe pudełka na kasety magnetofonowe. Pracują w lodowatej szopie, do której wiatr nawiewa śnieg.

Szefowa kucharek, pracująca w wypełnionej parą kuchni, trafiła do więzienia za zabicie męża, który ją maltretował. Poćwiartowała go, a następnie zaprosiła nieświadomych przyjaciół i sąsiadów na ucztę. Marinka pojawi się jeszcze na kartach tej książki.

Wciąż do niej pisuję, nawet dzisiaj.

W Sablino przebywa kilka kobiet, które dokonały wielu zabójstw. Wszystkie są związane z gangami oraz mafią, żadnej nie skazano za przestępstwa seksualne (w istocie rzeczy w całym zakładzie karnym w Sablino nie ma ani jednej kobiety skazanej za tego typu przestępstwa). Otrzymałem bezprecedensową zgodę na obejrzenie najpilniej strzeżonej mieszkalnej części więzienia, przypominającej zardzewiałą żelazną klatkę. Rozmawiałem z wielokrotnymi morderczyniami, które uczestniczyły w napadach rabunkowych albo mafijnych egzekucjach; dawałem im w podarunku paczki papierosów Marlboro. Bardzo chwaliły panią naczelnik. Do mnie odnosiły się z szacunkiem.

W Sablino nie spotkamy rosyjskiej Rose West ani Myry Hindley.

Nie ma również luksusów. Na terenie więzienia działa dość ładny zakład fryzjerski. Jest to niewielka salka pomalowana na różowo; na wilgotnych ścianach wiszą fotografie międzynarodowych gwiazd show-biznesu, starannie wycięte z zachodnich czasopism. Fryzjerki próbowały mnie namówić, żebym się ostrzygł, ale uprzejmie odmówiłem.

W Sablino jest dobrze wyposażona biblioteka i niewielka kaplica, do której zaprowadziła mnie jedna z więźniarek. Modliła się w niej, by jak najszybciej wrócić do swoich dzieci. Później odwiedziłem dużą świetlicę, gdzie obejrzałem przejmujące przedstawienie w wykonaniu kobiet, które przeznaczyły część swoich nędznych zarobków na to, by mnie uhonorować i podziękować mi za przyjazd. Byłem pierwszym mieszkańcem Zachodu, który kiedykolwiek odwiedził rosyjskie więzienie dla kobiet; poza tym mogłem filmować, co chciałem.

O ile wiem, żaden cudzoziemiec nie dostał później zgody na taką wizytę.

Sablino nie otrzymuje od władz gigantycznej dotacji w wysokości około stu osiemdziesięciu tysięcy funtów na rzekomą resocjalizację przestępców, jak brytyjskie więzienie Bronzefield, w którym odsiaduje wyrok seryjna morderczyni Joanna Dennehy, prowadząc przyjemniejsze życie, niż na to zasługuje.

W Sablino więźniarki występowały w ludowych strojach przy akompaniamencie muzyki regionalnej; głównym tematem przedstawienia była Matuszka Rossija. W Bronzefield wygląda to inaczej: kobiety odbywające tam karę fikają nogami w pończochach i bieliźnie, by podniecać lubieżnych miłośników takich atrakcji, których stać na zakup biletów za czterdzieści funtów w imię rzekomej resocjalizacji. W Sablino nie można zobaczyć występów tego rodzaju, podobnie zresztą jak w innych więzieniach, które odwiedzałem w ciągu czterdziestu lat w wielu krajach świata.

Pożegnanie z naczelniczką więzienia w Sablino – utrwalone na taśmie filmowej – było przejmujące. Siedziała za biurkiem i zaproponowała, żebym porozmawiał z czterema jej podopiecznymi, które cierpliwie czekały przed drzwiami gabinetu. Mówiły łamaną angielszczyzną. Przed przybyciem do Sablino prawie nie umiały czytać i pisać po rosyjsku. Teraz, wykształcone, chichotliwe i zadowolone z siebie, wkrótce miały wrócić do społeczeństwa.

Dziewięćdziesiąt sześć procent skazanych Rosjanek nigdy nie popełnia nowego przestępstwa i łatwo zrozumieć dlaczego.

Moją wycieczkę do Sablino zorganizowała wytwórnia September Films z Londynu oraz policja z Sankt Petersburga za kilka „gratyfikacji”: butelkę szkockiej whisky, kruche ciasto dla żon funkcjonariuszy oraz plik nowiutkich, szeleszczących banknotów dolarowych, które na czarnym rynku można wymienić na ruble.

Trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jedną kwestię. Pani naczelnik absolutnie odmówiła przyjęcia ode mnie w zamian za pomoc choćby jednego dolara. „Proszę powiedzieć mieszkańcom Anglii, że ja i mój personel opiekujemy się dziewczętami, a to bardzo ciężka praca” – oświadczyła. Później załamała się i rozpłakała.

Opuściłem Sablino, wsiadłem do odrapanej policyjnej skody z popękaną przednią szybą (wydaje się to czymś powszechnym), po czym zostałem odwieziony na sygnale do czterogwiazdkowego hotelu w Sankt Petersburgu. Dwaj eskortujący mnie funkcjonariusze mieli już dobrze w czubie po wypiciu sporej dawki wódki.

Po jakimś czasie pani naczelnik znalazła tysiąc dolarów w nowiutkich, szeleszczących banknotach, które potajemnie wsunąłem pod książkę leżącą na jej biurku. Zatelefonowała do mnie i powiedziała: „Spasibo, spasibo. Teraz będzie pan znany w Rosji jako «Christopski»”. Życzę jej wszystkiego najlepszego!

W ciągu dwóch tygodni Rosjanie podejmowali mnie z gościnnością, którą okazują tylko Anglikom. Jest w tym pewna doza szacunku. Amerykanie, hałaśliwi, krzykliwie ubrani, nie budzą w nich entuzjazmu. Naczelniczka zakładu karnego w Sablino może być dumna ze swojego gospodarstwa. Przez wiele dekad miałem nieograniczony dostęp do więzień na całym świecie – w Stanach Zjednoczonych, Unii Europejskiej, Indiach i na Dalekim Wschodzie. Bóg mi świadkiem, że nigdy wcześniej nie słyszałem, by jakikolwiek zakład karny wydał sto osiemdziesiąt tysięcy funtów na przedstawienie teatralne, podczas którego więźniarki tańczą w bieliźnie i ze strusimi piórami, jak to się dzieje w Bronzefield, o czym wspomniałem wcześniej. Domyślam się, że zawsze musi być pierwszy raz, ale uważam to za kompletny skandal! Zacytujmy jedną z kobiet odbywających karę w tym zakładzie: „Panują tu [w Bronzefield] koszmarne warunki. Wstyd i hańba. Słyszymy tylko: «Rób, co ci każę, natychmiast!»” (Joanna Dennehy w liście do autora w 2014 roku).

Nigdy nie zapomnę więzienia w Sablino, a także szczerej gościnności rosyjskich policjantów i zwykłych mieszkańców tego kraju. Właśnie dlatego nie wierzę ludziom pokroju Joanny Dennehy, która się skarży, że warunki w Bronzefield jej się nie podobają. Do tego stopnia, że planowała ucieczkę, ale udaremniono ją po znalezieniu w celi notatek ze szczegółami planu. Później służba więzienna wydała następujące oświadczenie: „We wrześniu 2013 roku w trakcie przeszukania personel zakładu karnego odkrył materiały, które można interpretować jako plan ucieczki. Sprawę załatwiono szybko, bez narażania na szwank bezpieczeństwa więzienia, a osadzona [Dennehy] została przeniesiona na oddział o zaostrzonym rygorze”.

Moim zdaniem w porównaniu z warunkami panującymi w Sablino więzienie Bronzefield, wyposażone w najnowocześniejsze udogodnienia – centralne ogrzewanie, klimatyzację, doskonałą kuchnię, całodobową opiekę lekarską, psychoterapię i różnorodne możliwości rekreacji – jest miejscem, dokąd kobiety, które popełniły przestępstwa, powinny chcieć trafić, ZAMIAST STAMTĄD UCIEKAĆ!

Joanna Dennehy i inne odrażające zbrodniarki jej pokroju to w gruncie rzeczy szczęściary!

Rosja? Uwielbiam ten kraj. Zawsze go uwielbiałem, odkąd jako młody człowiek obejrzałem film Doktor Żywago z 1965 roku, z udziałem Omara Sharifa i Julie Christie. Popłynąłem do Rosji na pokładzie statku MS Dunera w ramach szkolnej wycieczki edukacyjnej, a później jeszcze nieraz ją odwiedzałem.

Tak, mafia współpracuje z policją. Tak, szerzy się korupcja. Koniec, kropka!

Zrzuciwszy z piersi ten ciężar, przejdę teraz do bieżących problemów: Rozmów z seryjnymi morderczyniami i odwiecznego pytania, czy kobieta jest bardziej śmiercionośna od mężczyzny.

CHRISTOPHER BERRY-DEE

Southsea

Wstęp

Własnoręcznie poderżnęłam gardła sześciu kobietom. Szeptałam do jednej z ofiar, o imieniu Hanen, kiedy umierała.

seryjna morderczyni Sakina Aly-Hamman, stracona wraz ze swoją siostrą Rayą w Aleksandrii w Egipcie w poniedziałek 16 maja 1921

Mam ogromną prośbę, abyście przeczytali niniejszy wstęp i nie przeskakiwali od razu do pierwszego rozdziału w poszukiwaniu makabrycznych opisów trupów i zakrwawionych narzędzi zbrodni albo pośpiesznie wykopanych płytkich grobów, z których ścian osypuje się piasek. Proszę o to z dwóch powodów.

Po pierwsze, napisałem ten wstęp dla Was.

Po drugie, kupiliście tę książkę, a zatem z każdego jej słowa powinniście czerpać jakąś korzyść.

Tak więc z góry Wam dziękuję…

Od kilkudziesięciu lat prowadzę rozmowy z seryjnymi zabójcami płci męskiej. Było ich bardzo wielu i można by nawet powiedzieć, że gdyby przerzucić piłkę nad murem któregokolwiek z amerykańskich więzień, byłaby duża szansa, że podniesie ją seryjny zabójca seksualny o cechach psychopatycznych.

Seryjne morderczynie pojawiają się jednak niesłychanie rzadko – w Stanach Zjednoczonych skazano zaledwie około pięćdziesięciu takich kobiet, a w Wielkiej Brytanii jeszcze mniej. Wszystko to zaprzecza prawdziwości wiersza Samica swego gatunku napisanego przez Josepha Rudyarda Kiplinga w 1911 roku. Powtarza się w nim zdanie: „Gdyż od samca dużo bardziej śmiercionośną jest samica”1 – daleko idące uogólnienie mające niewielki związek z rzeczywistością. Można je poprzeć cytatem z dzieł greckiego tragediopisarza Eurypidesa: „Nie ma nic gorszego od złej kobiety, lecz nie ma nic zgoła, mówiąc z wszelką możliwą przesadą, co by było lepsze od dobrej kobiety”2. Kiedy Eurypides był nieco starszy, jego poglądy się zmieniły. W pewnym momencie bardzo się zdenerwował – prawdopodobnie z powodu rozstania albo afrontu ze strony osoby płci pięknej – i pozostawił potomności następujące zdanie: „Straszną jest siła morskich fal, straszny jest prąd rzeki i gorący powiew ognia; strasznem jest ubóstwo i niezliczone inne rzeczy; lecz nie ma równie strasznego zła jak kobieta”3. Niechaj go Bóg błogosławi!

Możemy również zacytować mizoginiczny, niesprawiedliwy aforyzm Jeana Giraudoux (1882–1944), francuskiego powieściopisarza, eseisty, dramaturga i dyplomaty, który niedyplomatycznie oświadczył: „Wszystkie kobiety rodzą się złe. Niektóre po prostu realizują swoje możliwości później niż inne”. Niestety, nie wiadomo, co sądziła o tym jego żona Suzanne Boland, ale jeśli Jean miał taką opinię o kobietach, małżonka musiała uważać ich związek za koszmar!

Pamiętam o przedstawicielach młodszych pokoleń i nie chcę pomijać Elvisa Presleya (1935–1977), który tak scharakteryzował jedną z kobiet: „Wygląd anioła, kroki anioła, mowa anioła, ale teraz rozumiem: jesteś przebranym diabłem”4.

Alice Cooper (ur. 1963) śpiewa: „Stara Jezabel z piekła otchłani. Czemu jej nie poznałem?”5.

W jednej z piosenek Billy’ego Joela (ur. 1949) pojawia się następujące zdanie: „Wybuchnie śmiechem, widząc twą krew, kiedy beztrosko cię zrani”6.

Może nie powinniśmy zakładać, że kobiety są bardziej śmiercionośne od mężczyzn. Warto zwrócić uwagę, że liczba seryjnych zabójców płci męskiej przebywających w zakładach karnych podlegających Departamentowi Więziennictwa stanu Teksas jest większa od liczby wszystkich seryjnych morderczyń w historii przestępczości w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, a nawet na całym świecie.

Kiedy piszę tę książkę, skazano pięćdziesiąt dwie morderczynie działające w Stanach Zjednoczonych; niektóre przebywają w celach śmierci. Pojawiają się i odchodzą – czasem zostają stracone, czasem ułaskawione. To zaledwie dwa procent wszystkich więźniów przebywających w amerykańskich celach śmierci, czyli bardzo niewielki odsetek. Wiele z tych kobiet to matki; dopóki nie popełniły morderstwa z premedytacją, miały przed sobą całe życie. W tej chwili są pozbawione przyszłości.

Jak informuje amerykańskie Biuro Statystyczne Wymiaru Sprawiedliwości, w więzieniach federalnych i stanowych USA przebywa w danym momencie 2 220 300 mężczyzn i 111 300 kobiet. Władze brytyjskie podają, że w zakładach karnych przebywa co najmniej 82 000 mężczyzn oraz 3919 kobiet. Oznacza to, że prawdopodobieństwo znalezienia się mężczyzny za kratkami jest dwadzieścia dwa razy większe niż w przypadku kobiety – wszystkie te fakty w jakiś sposób zaprzeczają teoriom, że kobiety są bardziej śmiercionośne, groźniejsze, gorsze lub bardziej skłonne do popełniania przestępstw niż mężczyźni.

FBI ocenia, że na terenie Stanów Zjednoczonych grasuje zawsze około pięćdziesięciu seryjnych zabójców płci męskiej. Nie istnieją nawet hipotetyczne szacunki, ile jest seryjnych morderczyń, co nie oznacza, że ich nie ma. Nieustanny wzrost narkomanii i niszczące skutki działania metamfetaminy sprawiają, że seryjne morderczynie zawsze będą się pojawiać.

W tej chwili znamy dwanaście brytyjskich seryjnych morderczyń, współczesnych i dawnych. Niektóre działały same, inne przy współudziale mężczyzn. Oto one: pielęgniarka Beverly Allitt, jasnowłosa Myra Hindley, Mary Ann Britland, Mary Ann Cotton, Joanna Dennehy, opiekunka dzieci Amelia Dyer, Catherine Flannigan, Margaret Higgins, Rosemary West, Margaret Waters, Catherine Wilson i Mary Elizabeth Wilson.

Nie odnotowano żadnych seryjnych morderczyń grasujących w Szkocji i Walii, ale znamy sześć z Australii: Catherine Birnie, Kathleen Folbigg, Caroline Grills, Sarah Makin, Marthę Needle oraz Marthę Rendell.

W Austrii działała Elfriede Blauensteiner. Do historii przeszły również „Anioły Śmierci z Linzu” – Maria Gruber, Irene Leidolf, Stephanija Mayer i Waltraud Wagner – które w latach 1983–1989 zamordowały czterdziestu dziewięciu pacjentów. Czechy mogą się poszczycić tylko jedną seryjną morderczynią: Marie Fikáčkovą, powieszoną w 1961 roku za zabicie dziesięciorga dzieci. Kanada ma swoją Elizabeth Wettlaufer; w Danii w latach 1913–1920 Dagmar Johanne Amalie Overby zamordowała od dziewięciorga do dwudziestu pięciorga dzieci, w tym jedno własne.

Wydaje się, że w Chińskiej Republice Ludowej nie było seryjnych morderczyń; to samo odnosi się do następujących krajów: Kolumbii, Chorwacji, Ekwadoru, Indonezji, Iraku, Iranu, Izraela, Włoch, Jamajki, Japonii, Kazachstanu, Łotwy, Filipin, Macedonii, Nowej Zelandii, Pakistanu, Polski i Portugalii.

Najsłynniejszymi seryjnymi morderczyniami Egiptu były Raya i Sakina, stracone wraz z mężami w 1921 roku. W Finlandii działała tylko jedna seryjna morderczyni – Aino Nykopp-Koski, która dokonała pięciu zabójstw i pięciu usiłowań zabójstw.

Francja może się pochwalić niewielką liczbą seryjnych morderczyń, ale niektóre z nich należały do arystokracji: Marie-Madeleine-Marguérite d’Aubray (trzy zabójstwa), Hélène Jégardo (dwadzieścia trzy zabójstwa), Christine Malèvre (trzydzieści zabójstw). Głośny był także przypadek Jeanne Weber, która popełniła sześć morderstw. Wszystkich tych zbrodni dokonały delikatne, kruche istoty – wyglądające jak rejestratorki medyczne albo, w najlepszym razie, policjantki drogowe o kwaśnych minach.

W Niemczech, jeśli wziąć pod uwagę rozmiar tego kraju, działało zadziwiająco niewielu seryjnych morderców, w tym pięć kobiet. Marianne Nölle, pielęgniarka z Kolonii, zabiła siedmiu pacjentów szpitala i jest podejrzewana o dokonanie siedemnastu innych zbrodni. Sophie Charlotte Elisabeth Ursinus zamordowała swoją ciotkę, przyjaciela i męża. Elisabeth Wiese, znana jako „Dzieciobójczyni z St. Pauli”, otruła morfiną jedno ze swoich wnucząt i czworo innych dzieci, po czym spaliła ich ciała w piecu. W 1811 roku powieszono trucicielkę Annę Marię Zwanziger, która popełniła cztery zabójstwa.

Węgry słyną z powodu Elżbiety Batory, zwanej „Krwawą Hrabiną” – żeńskiego odpowiednika Włada Palownika. Mordowała służące; istnieją wiarygodne świadectwa, że zabiła około sześciuset osób. Urodziła się w 1560 i zmarła w 1614 roku, co oznacza, że w ciągu swojego życia popełniała przeciętnie jedenaście morderstw rocznie, co czyni ją najbardziej krwiożerczą kobietą, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi.

Z moich informacji wynika, że seryjne morderczynie to zjawisko prawie nieznane w Indiach, choć istnieją wyjątki. W chwili gdy piszę tę książkę, Seema Gavit i Renuka Shinde czekają na wykonanie wyroku śmierci przez powieszenie – wszystkie ich apelacje odrzucono. Byłyby to pierwsze od siedemdziesięciu dwóch lat kobiety stracone w Indiach. Rozmawiałem z nimi i szczegółowy opis ich zbrodni znajduje się w dalszej części książki.

W Meksyku pojawiło się wiele kobiet, które popełniły liczne morderstwa: dawna zawodowa zapaśniczka Juana Barraza (zamordowała od czterdziestu dwóch do czterdziestu ośmiu staruszek), Sara Aldrete, Magdalena Solís, siostry Delfina i María de Jesús González, Anna Villeda, Silvia Meraz i Felícitas Sánchez Aguillón, znana jako „Potwór z Colonia Roma”, oraz Magdalena Solís. W Holandii działała Maria Swanenburg, która w latach osiemdziesiątych XIX wieku zabiła od dwudziestu siedmiu do dziewięćdziesięciu osób.

Możemy już dostrzec pewne prawidłowości. Kiedy analizujemy modus operandi seryjnych morderczyń, widzimy, że gdy działają same, najczęściej posługują się trucizną, zabijają starców, chorych, dzieci i niemowlęta.

Często spotykane motywy to chęć usunięcia znienawidzonej rywalki, zdobycia pieniędzy albo czysto sadystyczna przyjemność, jak w przypadku Darii Nikołajewny Sałtykowej, rosyjskiej szlachcianki z Moskwy, która w XVIII wieku torturowała i zabiła w swoim majątku trzydziestu ośmiu chłopów pańszczyźnianych.

Irina Gajdamaczuk, zwana „Szatanem w Spódnicy”, w latach 2002–2010 zamordowała w obwodzie swierdłowskim siedemnaście starych kobiet. Otrzymała łagodny wyrok, gdyż skazano ją zaledwie na dwadzieścia lat więzienia. W rosyjskich zakładach karnych przebywa mnóstwo kobiet, które popełniły więcej niż jedno zabójstwo, i wiele z nich spotkałem. Ale teraz zajrzyjmy na chwilę na Słowację, do Słowenii, RPA i Korei Południowej: otóż nie odnotowano tam przypadków wielokrotnych zabójstw popełnionych przez kobiety.

W Hiszpanii działało dwunastu seryjnych zabójców, w tym zaledwie dwie przedstawicielki płci pięknej. Francisca Ballesteros, znana jako „La Viuda Negra” (Czarna Wdowa), w latach 1990–2004 otruła męża i dwoje swoich dzieci. Można ją nazwać zawodniczką wagi lekkiej w porównaniu z Enriquetą Martí, która uważała się za czarownicę latającą na miotle. Była z pewnością szalona, jeśli wierzyć relacjom na jej temat. Nie ulega wątpliwości, że na początku XX wieku zabiła w Barcelonie kilkoro małych dzieci; zmuszała je do prostytucji, a z ich szczątków wykonywała magiczne napoje. Została zamordowana w więzieniu, gdy oczekiwała na proces. Istnieją jednak dowody, że odnalezione w jej domu ugotowane kości były głównie zwierzęcego pochodzenia.

Tyle wynika z uzyskanych przeze mnie informacji. Oczywiście z praktycznych powodów nie mogę wymienić wszystkich stu dziewięćdziesięciu krajów świata i jestem pewien, że drobiazgowi Czytelnicy znajdą inne seryjne morderczynie z odległych zakątków globu. W tej chwili chciałbym odpowiedzieć na pytanie, dlaczego piszę książkę o seryjnych morderczyniach.

Jak zwykle nie był to mój pomysł. Przez kilka dziesięcioleci zajmowałem się badaniami kryminologicznymi i przeprowadziłem niezliczone wywiady z maniakalnymi mordercami oraz funkcjonariuszami organów ścigania. Mogę na tej podstawie orzec, że czasami nie da się dostrzec większej różnicy między brutalnym, prymitywnym policjantem (na przykład Frederickiem Allanem Gore’em albo Gerardem Johnem Schaeferem) a obłąkanym agentem ubezpieczeniowym w rodzaju Michaela Bruce’a Rossa. Zdarzało mi się czasem rozwikłać nierozwiązaną sprawę, odwiedzałem miejsca zbrodni, napisałem przeszło trzydzieści książek i poświęciłem mnóstwo czasu na próby wejścia do więzień zbudowanych po to, by nikt nie mógł ich opuścić. W tym czasie nigdy nie przychodziło mi do głowy pisać o zdemoralizowanych przedstawicielkach płci pięknej. Prawdę mówiąc, pomysł ten wpadł nagle do głowy mojemu wydawcy, Johnowi Blake’owi, któremu najprawdopodobniej podsunął go najlepszy redaktor naczelny, o jakim może marzyć pisarz. Toby Buchan doznał „morderczego olśnienia” w chwili, gdy zamierzałem się zająć hodowlą róż, a może nawet zdrowej żywności.

Tak czy inaczej, wkrótce po otrzymaniu mejla z propozycją napisania tej książki sam również doznałem olśnienia. Nie był to oślepiający błysk, raczej słaby ognik. Drzemałem na łóżku – moje drugie hobby, ponieważ jestem już dość stary i w nieubłagany sposób zbliża się dzień, gdy opiekunka będzie zmieniała mi pieluchy. „Hej, Christopherze! – pomyślałem. – Dlaczego nie wpadłeś na ten pomysł wcześniej, na przykład trzydzieści lat temu? Jakiś ty głupi!” Później światło przygasło, bo zauważyłem kilka przeszkód.

Nie jestem mizoginistą, jak wspomniany wcześniej Jean Giraudoux, przyszło mi jednak do głowy, że nawet w najlepszych chwilach trudno mi zrozumieć większość kobiet. Szczególnie nie pojmuję pań, które ćwiartują zwłoki – a czasem nawet smażą na maśle i zjadają te części ciała, które mężczyźni szczególnie cenią i które często stanowią główne źródło ich procesów myślowych.

Pewna rosyjska morderczyni właśnie tak postąpiła – a później sprzedawała sąsiadkom „mięso” w niewielkich, starannie zawiniętych paczuszkach. Poznałem tę niezmiernie tęgą kobietę w więzieniu w Sablino, kiedy kręciłem film dokumentalny dla telewizji; pełniła tam funkcję szefowej kuchni więziennej. Doskonale rozumiem, dlaczego zamordowała brutalnego męża, i myślę, że Czytelnicy również się tego domyślają. Był alkoholikiem i ją maltretował, aż miała siniaki na całym ciele, a kiedy się skarżyła – wyrzucił z domu na dwudziestostopniowy mróz. Gdy zaczęła pukać w okno, otworzył je, polał ją benzyną do zapalniczek i podpalił – „żeby się rozgrzała”. Ale na tym nie koniec. Gwałcił dwoje swoich dzieci, w tym trzyletniego chłopca. Nie wiedząc, co robić, kobieta wzięła ze stosu drewna siekierę i zarąbała zwyrodnialca. Dobra robota!

Drugą przeszkodą, z którą musiałem sobie poradzić, był niezaprzeczalny fakt, że kobiety potrafią być wszechstronne, natomiast mężczyźni funkcjonują jednotorowo: szczególnie odnosi się to do mnie. Chciałbym jednak dodać pewne zastrzeżenie: wczuwanie się w psychikę seryjnych morderców płci męskiej przychodzi mi łatwo, ponieważ bez większego trudu nawiązuję z nimi empatyczny kontakt. Mężczyźni są w stanie się skupić tylko na jednej rzeczy i robić jedną rzecz w danej chwili; zrozumienie psychiki tych tak zwanych samców alfa nie sprawia mi trudności. Kobiety są skonstruowane zupełnie inaczej.

Mimo to zdołałem poczuć entuzjazm dla pomysłu napisania tej książki, ponieważ w swoim czasie pracowałem z wieloma seryjnymi morderczyniami, korespondowałem z nimi – często długo – i przeprowadzałem wywiady.

Przykładem może być Aileen „Lee” Carol Wuornos, stracona w więzieniu na Florydzie we środę 9 października 2002 roku. Szczegółowo opisałem życie i przestępstwa Aileen w książce Monster; na jej kanwie nakręcono w 2003 roku tak samo zatytułowany film fabularny, w którym zagrała Charlize Theron.

Inną seryjną morderczynią, z którą nawiązałem kontakt, była biseksualna Joanna Dennehy, urodzona w Wielkiej Brytanii, sadomasochistka chorobliwie zafascynowana krwią. Odsiaduje w tej chwili wyrok dożywocia, bez możliwości przedterminowego zwolnienia, w więzieniu Bronzefield w Ashford w hrabstwie Kent. Jeśli ktoś nawiązał z nią romans i postanowił dzielić łóżko, nigdy nie był pewien, czy się obudzi następnego ranka. Dotyczyło to również kobiet – próbowała zabić dwie więźniarki, w tym Rose West. Pozwala mi to wrócić do kwestii, jak zrozumieć psychikę kobiety. Wyobraźcie sobie, że wczuwacie się w umysł kogoś takiego jak Dennehy, która nim zaczęła zabijać, dwukrotnie trafiła do szpitala na mocy ustawy o zdrowiu psychicznym!

Seryjny zabójca (mężczyzna lub kobieta) to osoba, która popełniła co najmniej trzy morderstwa w dłuższych odstępach czasu. Sprawca masakry zabija wielu ludzi w tej samej chwili, na przykład strzela do ofiar z broni palnej, ponieważ czuje do nich żal albo po prostu ma zły dzień. Kolejny typ wielokrotnego mordercy to człowiek, który krąży po okolicy i zabija przypadkowe osoby; może to trwać minuty, a nawet godziny, nim policja go aresztuje albo zastrzeli. W niniejszej książce nie zajmujemy się również terrorystkami ani okrucieństwami popełnionymi przez kobiety, które dopuściły się zbrodni wojennych, ponieważ są to zupełnie inne kategorie przestępstw.

Większa część książki jest poświęcona seryjnym morderczyniom. Analiza dziejów przestępczości wskazuje, że wiele z nich nigdy nie popełniłoby przestępstwa, gdyby nie miało wspólniczki albo wspólnika, najczęściej dominującego mężczyzny. Na przykład Myra Hindley nigdy nie zostałaby seryjną morderczynią, gdyby nie manipulacje jej kochanka Iana Brady’ego, który sprowadził ją na ścieżkę zbrodni i skłonił do popełniania najohydniejszych przestępstw – choć nie zmniejsza to winy Hindley.

Sugeruję również, że to samo odnosi się do Rosemary West i Fredericka „Freda” Waltera Stephena Westa – to Fred odgrywał dominującą rolę. W przypadku Joanny Dennehy było zupełnie odwrotnie, gdyż to ona w szatański sposób manipulowała Garym Stretchem, nazywanym „Przedsiębiorcą Pogrzebowym”.

Podobne relacje podporządkowania występują również wśród par seryjnych zabójców płci męskiej. W trakcie lektury tej książki należy pamiętać, że słabszy ze wspólników bywa narzędziem wykorzystywanym przez dominującego partnera. Aby zwabiać w pułapkę niczego niepodejrzewające kobiety, Fred West często wysyłał swoją żonę jako przynętę. W identyczny sposób Brady wykorzystywał Hindley, polując na dzieci. Dennehy używała Gary’ego Stretcha jako wielofunkcyjnego narzędzia do popełniania krwawych morderstw. To samo odnosi się do Cathy May Wood, która nie mogłaby zabić pięciorga pensjonariuszy domu starców, gdyby nie pomagała jej ograniczona umysłowo lesbijska kochanka Gwendolyn Graham.

Panuje przekonanie, że kobiety powinny przejawiać instynkt opiekuńczy i macierzyński. Większość normalnych ludzi nie potrafi zrozumieć, jak to się dzieje, że kobieta, stworzona do bycia matką, może mieć w sobie głębokie pokłady zła, perwersyjną skłonność do niszczenia ludzkiego życia, zwłaszcza gdy posuwa się do makabrycznych okrucieństw w rodzaju torturowania dzieci – tak postępowały Myra Hindley i inne podobne morderczynie opisane w dalszej części książki.

W telewizyjnym filmie dokumentalnym Women on Death Row, wyemitowanym w 2017 roku przez kanał Discovery, Deborah Denno, profesor prawa z Fordham Law School, wygłosiła następującą tezę: „Kobiety są zwykle postrzegane jako osoby obdarzone instynktem opiekuńczym. Kiedy popełniają brutalne zbrodnie, tracą taką tożsamość i mogą się wydawać bardziej przerażające i bardziej potworne od mężczyzn”.

Trudno sobie wyobrazić, że Angielka potrafiła zwabiać bezbronne dzieci, dusić je, owijać w gazety, a następnie wyrzucać zwłoki jak śmieci. Jakie były tego motywy?

W Bombaju w Indiach Seema Gavit i Renuka Shinde posunęły się jeszcze dalej. Nie tylko porywały dzieci w brudnych slumsach, ale katowały je, łamały im ręce, nogi i szczęki, polewały twarze i ciała kwasem, a następnie zmuszały do żebraniny i prostytucji. Po upływie „okresu przydatności” ofiary były duszone. Otrzymałem bezprecedensową zgodę na rozmowę z tymi przerażającymi zbrodniarkami w centralnym więzieniu w Bombaju. Zaszokuje was to, co przeczytacie w dalszej części książki. Jakie były ich motywy? Założę się, że już się domyśliliście… Możecie mieć rację albo możecie się mylić – rozwiązywanie zagadek kryminalnych to pasja każdego, kto próbuje naśladować Sherlocka Holmesa albo obejrzał w całości jeden z odcinków serialu Columbo.

Panuje powszechne przekonanie, że wszyscy seryjni mordercy to psychopaci. Nie podzielam tej opinii. Terminy „psychopata” i „socjopata” to tylko wygodne etykietki dla seryjnych morderców, choć rzeczywistość często jest zupełnie inna. Może zaszokuję Czytelników, ale zupełnie nie zgadzam się z oceną, że Aileen Wuornos była psychopatką. Mój pogląd z pewnością okaże się trudny do przełknięcia dla profesjonalistów, którzy do końca swoich dni będą dowodzić, że ich diagnoza była trafna.

Każde zabójstwo ma również swoją drugą stronę.

Kiedy w rzadkich przypadkach mam okazję obserwować rzekomą skruchę seryjnego zabójcy, analizuję język jego ciała i patrzę mu głęboko w oczy. Nawet jeśli widzę kilka krokodylich łez, potrafię wyczuć kłamstwo na kilometr. Mordercy nigdy nie żałują swoich ofiar, ich przyjaciół ani członków najbliższych rodzin, którym przysporzyli straszliwych cierpień. Płaczą tylko nad sobą, ubolewają, że znaleźli się w koszmarnej sytuacji. Warto w tym miejscu zacytować Biblię: „Ukarzę was według plonu waszych uczynków – wyrocznia Pana – i w lesie jej podłożę ogień, by pochłonął wszystko, co ją otacza”7.

Nie jestem fanatykiem religijnym, ale werset czternasty dwudziestego pierwszego rozdziału Księgi Jeremiasza wydaje się odpowiednim wstępem do krótkiej dygresji na temat Judias „Judy” Buenoano, która spędziła przeszło dekadę w celi śmierci, nim w poniedziałek 30 marca 1998 roku o siódmej zero jeden została stracona na krześle elektrycznym w więzieniu stanowym Starke na Florydzie. Rozmawiałem krótko z tą zimną jak lód morderczynią, gdy odwiedziłem w zakładzie karnym Aileen „Lee” Wuornos; przez kilka lat prowadziłem z Judy nieregularną korespondencję. Jeśli istniał kiedyś idealny przykład seryjnej morderczyni, którą można nazwać wilkiem w owczej skórze, była to właśnie Buenoano.

W skrócie sprawa wygląda następująco: Judy, czyli Judias Welty, urodziła się w niedzielę 4 kwietnia 1943 roku w stolicy okręgu Hardeman w Teksasie, niewielkim miasteczku Quanah, liczącym około dwóch tysięcy mieszkańców. Często podróżowałem po Teksasie i uwielbiam ten stan, ale o Quanah mogę powiedzieć tylko tyle, że powstało około 1884 roku jako przystanek kolejowy na linii prowadzącej do Fort Worth i Denver. Nazwa pochodzi od imienia ostatniego wielkiego wodza Komanczów, Quanaha Parkera. Nawiasem mówiąc, Quanah/Kwana oznacza „odór” – wiele to mówi o poziomie higieny osobistej wodza. Jeszcze bardziej godny uwagi jest fakt, że ten indiański wojownik miał aż siedem żon, choć, jak sądzę, nie jednocześnie.

Judy figuruje na stronie internetowej Quanah jako dawna mieszkanka miasta. Poza tym ma ono niewiele do zaoferowania, chyba że ktoś jest zainteresowany faktem, że wśród znanych osób urodzonych w miasteczku jest William „Bill” Lawrence Evans, który otrzymał Brązową i Srebrną Gwiazdę za odwagę okazaną w czasie drugiej wojny światowej, a na dodatek był zawodowym graczem w baseball. Inni znani mieszkańcy to Welborn Barton Griffith junior, amerykański oficer, uczestnik drugiej wojny światowej, oraz John Sandford Gilliand junior, dziennikarz radiowy. Jest także astronauta Edward „Ed” Givens, Fred Chase Koch, inżynier chemik i założyciel Koch Industries, a ponadto strażnik Teksasu William „Bill” Jesse McDonald, znany jako „Kapitan Bill McDonald”.

Ze względu na swoich amerykańskich czytelników nie mogę jeszcze zakończyć opisu Quanah. Chciałbym dodać na marginesie, że Ed Givens w ogóle nie poleciał w kosmos. Zginął w wypadku samochodowym, nim przydzielono go do załogi statku kosmicznego choćby w charakterze rezerwowego – spotkał się ze Stwórcą w innych okolicznościach.

Bill Evans, mający sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, był rezerwowym miotaczem grającym w drużynie Chicago White Sox, a później Boston Red Sox. Jest podziwiany, bo rzucał prawą ręką. Dobra robota, Bill!

Jeśli szukamy w internecie informacji o Welbornie, widać, że wyróżnia się jako wyjątkowa postać – można się dziwić, że miasto, w którym się urodził, nie wzniosło pomnika, by uczcić jego znane na całym świecie osiągnięcia. Przejdźmy teraz do Eda Kocha. On również nie ma pomnika.

Fred odniósł międzynarodowy sukces jako biznesmen. Przez całe życie cierpiał na problemy zdrowotne i w końcu zmarł na zawał w czasie polowania na kaczki. Według jego syna Davida: „Miał palpitacje serca i nie strzelał zbyt dobrze. W końcu nadleciał samotny ptak. Ojciec strzelił i trafił. Kaczka spadła na ziemię. Odwrócił się w stronę pomocnika ładującego broń i powiedział: «O rety, znakomity strzał». Później przewrócił się i umarł”.

W końcu dochodzimy do strażnika Teksasu Billa McDonalda. Wyszukałem o nim informacje w internecie (namawiam Czytelników, by poszli za moim przykładem) i uważam, że to człowiek naprawdę godny uwagi, całkowite przeciwieństwo Judy Buenoano, znanej również jako „Czarna Wdowa”.

Buenoano skazano za otrucie arszenikiem byłego męża Jamesa Goodyeara, a następnie pozbycie się w ten sam sposób Bobby’ego Joego Morrisa, partnera, który z nią mieszkał. Później otruła sparaliżowanego syna i zepchnęła go z łodzi do wody (jeszcze żywego). Utonął pod ciężarem szyn ortopedycznych noszonych na rękach i nogach. Zamierzała uzyskać odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej. Spróbuję opisać, jakie wrażenie robiła na ludziach, którzy ją kiedykolwiek spotkali, w tym na mnie.

Była drobna, wręcz krucha, i wydawała się ucieleśnieniem cnoty. Wyobraźcie sobie jedną z organizatorek kościelnego spotkania w niedzielę, starannie ubraną, skromną i uprzejmą. Wyobraźcie sobie rejestratorkę w gabinecie waszego lekarza, starą pannę, albo nauczycielkę organizującą akcje charytatywne w małym miasteczku – właśnie tak wyglądała Judy Buenoano. Ale przeczytajmy jej własny, mrożący krew w żyłach wiersz Maski, który dość nerwowo napisała przed egzekucją. Wyraża on wszystko, co może powiedzieć psychopatka, która nie ma żadnego poczucia winy aż do nieuniknionej śmierci na krześle elektrycznym: „Nie dajcie się oszukać. Nie dajcie się oszukać mojej twarzy, bo noszę tysiące masek. Boję się je zrzucić, a żadna z nich nie jest mną. Udawanie to sztuka, która staje się drugą naturą, ale nie dajcie się oszukać. Na miłość boską, nie dajcie się oszukać!”.

Odwiedziłem sąd, gdzie Buenoano skazano na śmierć. Nad fotelem sędziego znajduje się cytat z Księgi Powtórzonego Prawa: „Dąż wyłącznie do sprawiedliwości”8. Judy była pierwszą i ostatnią kobietą na Florydzie straconą na krześle elektrycznym. Inżynier Fred A. Leucher junior, konsultant i projektant krzeseł elektrycznych stosowanych w trzech stanach, zeznał w trakcie rozprawy apelacyjnej, że taka egzekucja to okrutna, nieludzka kara, po czym ponuro dodał: „Buenoano spłonie żywcem” (Okręgowy Sąd Apelacyjny, sprawa numer 160 663). Nie zaprosiłbym go do swojego domu.

Nawiasem mówiąc, po zbadaniu krzesła elektrycznego na Florydzie Leucher orzekł, że jest wadliwie skonstruowane i wymaga modernizacji za trzy tysiące czterysta dwadzieścia pięć dolarów, co władze stanu Floryda uznały za „zbyt kosztowne”. Wielki Boże… Zaledwie trzy tysiące czterysta dolarów, by naprawić rzekomo humanitarną maszynę śmierci? Za te pieniądze nie można kupić nawet przyzwoitej kuchenki marki Aga!

Następnie specjalista od krzeseł elektrycznych uzasadnił wysokie koszty i dodał: „Oczywiście nie obejmuje to kajdan na nogi wraz z dwiema elektrodami, nowego hełmu ani kosztów transportu”. Później oświadczył: „Pan Robin Adair [funkcjonariusz Departamentu Więziennictwa stanu Floryda] nie jest kompetentny, by tworzyć projekty krzeseł elektrycznych. Zastosowany przez niego stary wojskowy but z miedzianą elektrodą nie wystarczy do prawidłowego przeprowadzenia egzekucji”. Zakończył następująco: „Ta kobieta zostanie poddana torturom, będzie odczuwać straszliwy ból”. Lektura tych zeznań budzi mdłości, prawda?

Wieczorem w przeddzień egzekucji Buenoano spotkała się z dwojgiem dzieci, kuzynką i księdzem, który udzielił jej komunii. Według dokumentacji oddziału wykonywania wyroków śmierci spała od pierwszej do czwartej nad ranem, po czym zjadła ostatni posiłek złożony z gotowanych warzyw, świeżych truskawek i gorącej herbaty.

Jeden z emerytowanych amerykańskich katów (wolę wymyślone przez siebie określenie „elektrokatów”) powiedział mi kiedyś: „…ostatni posiłek służy uspokojeniu więźnia, nie ma żadnego znaczenia odżywczego. Lekarz znajduje jedzenie w czasie sekcji zwłok, gdy bada zawartość żołądka, ale nawet wtedy nic z tego nie wynika. Proszę o następne pytanie”.

To brutalne stwierdzenie bardzo mi się podobało, zwłaszcza że emerytowany kat zaprosił mnie na kolację i pokazał, jak powinien wyglądać dobrze przygotowany stek – kruchy na zewnątrz, nieco różowy w środku. Musi trochę wystygnąć, zanim zostanie podany z frytkami i odrobiną sosu: pycha!

Kiedy tuż po siódmej rano Buenoano weszła do sali egzekucyjnej, mocno ściskała ręce dwóch strażników więziennych, którzy pomagali jej iść. Była blada, przerażona, bliska omdlenia. Potem jednak nagle postanowiła stawić czoło śmierci ze stoicką godnością.

Funkcjonariusze odpowiedzialni za zapinanie pasów wykonali swoje zadanie (muszę dodać, że wszyscy byli ochotnikami). Spytano ją, czy chciałaby wypowiedzieć ostatnie słowa. „Nie, proszę pana” – szepnęła prawie niedosłyszalnie.

Po kilku sekundach kat włączył prąd. Buenoano zacisnęła pięści i skurczyła się na siedemdziesięciopięcioletnim, wielokrotnie wykorzystywanym, źle funkcjonującym krześle elektrycznym. Nad jej głową pojawił się dym; wypływał spod maski i z okolic prowizorycznej miedzianej elektrody przymocowanej do prawej nogi. Jak słusznie przewidział inżynier Leucher, Buenoano skonała w mękach – spłonęła żywcem – w podobny sposób jak Eduard „Del” Delacroix, grany przez Michaela Jetera w filmie Zielona mila z 1999 roku, opartym na powieści Stephena Kinga.

Tak wyglądała egzekucja. Biorąc pod uwagę straszliwe zbrodnie, za które skazano Buenoano, wielu ludzi uważa, że zasłużyła na koszmarną śmierć. Inni są przeciwnego zdania. W mojej ocenie najwyższy wymiar kary nie działa jako środek odstraszający; z pewnością nie skłonił Buenoano do rezygnacji z morderczych planów.

Kiedy rozmawiałem z Joanną Dennehy w więzieniu Bronzefield w Wielkiej Brytanii, ta seryjna morderczyni powiedziała w pewnej chwili: „Christopherze, chętnie bym cię zabiła”.

Rose West chciała mnie poślubić, ale nie mogę tu zacytować swojej odpowiedzi na jej propozycję. Sprzeciwił się temu prawnik wydawcy, uznawszy, że mogłaby ona wytrącić z równowagi wrażliwe przedstawicielki płci pięknej.

Z przyjemnością przyznaję, że seryjna morderczyni Aileen Wuornos nie próbowała mnie kokietować, natomiast drobna, olśniewająco piękna morderczyni Melanie „Mel” McGuire z New Jersey, szykowna brunetka o wyglądzie modelki z okładki kolorowego czasopisma, znana również jako „Wielka Nierządnica” i „Królowa Śniegu”, zachowywała się zupełnie inaczej. Obficie spryskiwałem swój papier listowy perfumami Égoïste firmy Chanel, co bardzo jej się podobało.

Ta oczytana femme fatale z wyższych sfer, która odurzyła i zastrzeliła swojego męża Billa, a następnie pocięła jego zwłoki piłą mechaniczną Stihl i wrzuciła je do zatoki Chesapeake, napisała do mnie: „Mój Najdroższy Christopherze! Bylibyśmy idealnymi partnerami. Najbardziej lubię kuchnię azjatycką (japońską albo chińską), poza tym francuską (niestety, w więzieniu nie można dostać przyzwoitej foie gras) oraz owoce morza (ach, wychowałam się nad oceanem). Nie wspominam o potrawach z Włoch, ponieważ to moje codzienne jedzenie”.

A Veronica „VerLyn” Wallace Compton? W 2000 roku – w trakcie realizacji dwunastoodcinkowego dokumentu telewizyjnego The Serial Killers – przeprowadziłem z nią wywiad w zakładzie karnym dla kobiet w Gig Harbor w zachodniej części stanu Waszyngton.

W dekadenckich latach 1979–1980 olśniewająco piękna Veronica pracowała w Los Angeles jako domina w kręgu miłośników BDSM. Uzależnienie od kokainy podsycało jej sadomasochistyczne fantazje erotyczne i ogromny biseksualny apetyt; nawiązywała kontakty również z sędziami. Część historii Veroniki, opisanej na podstawie jej relacji, można znaleźć w drugiej części moich Rozmów z seryjnymi mordercami, w rozdziale poświęconym Kennethowi Bianchiemu, w którym się zakochała; później na jego polecenie bez powodzenia próbowała zabić niejaką Kim Breed.

Trzeba przyznać, że pod koniec lat siedemdziesiątych VerLyn była rzeczywiście klasyczną pięknością o bujnych kruczoczarnych włosach. Wielu mężczyznom ciekła na jej widok ślinka, a jedna z pań zauważyła: „Większość kobiet dałaby się zabić za figurę VerLyn”. Nawet po spędzeniu piętnastu lat w więzieniu wciąż prezentowała się wspaniale – była żywa i bardzo inteligentna. Zasugerowała mi poza kadrem, że moglibyśmy nawiązać najbardziej fascynującą relację erotyczną na świecie. Nie ujawniła jednego epizodu ze swojego dobrze udokumentowanego życiorysu kryminalnego: kiedy planowała poślubić Kena Bianchiego, który odsiadywał karę dożywocia w więzieniu Walla Walla w stanie Waszyngton (w chwili gdy piszę tę książkę, wciąż tam przebywa), jednocześnie korespondowała z Dougiem Clarkiem, zwanym również „Mordercą z Bulwaru Zachodzącego Słońca”. Chciała otworzyć z Dougiem zakład pogrzebowy, by uprawiać seks ze zwłokami. VerLyn już dawno wyszła na wolność; wcześniej raz zdołała uciec z więzienia.

W 1989 roku, w trakcie odbywania kary, wyszła za mąż za profesora Jamesa Wallace’a z Eastern Washington University. W wywiadzie udzielonym „The Spokesman-Review” Wallace oświadczył, że Compton pokonała uzależnienie od narkotyków, uzyskała dyplom ukończenia studiów i przeżyła nawrócenie religijne. W 1993 roku urodziła córkę.

Kobiety popełniają morderstwa z wielu powodów, podobnie jak mężczyźni, ale – co udowodni niniejsza książka – bezlitosne seryjne zabójczynie i odrażające zbrodniarki różnią się od swoich męskich odpowiedników jak ogień i woda. Śmierdzący ogień i brudna woda.

Bawcie się dobrze. Żadnych koszmarnych snów!

Droga do śmierci – ocenić zło

W tym bardzo krótkim rozdziale o może niezbyt poprawnym gramatycznie tytule przedstawię tezę, która może się wydać banalna: wszyscy mordercy mają tylko jedną wspólną cechę – ich ofiary nie żyją. To, w jaki sposób zginęły, pozwala ocenić stopień zła towarzyszącego zbrodni.

Zastanówmy się nad tym przez chwilę. Niektórzy ludzie umierają szybko, a inni cierpią. Pielęgniarka mordująca pacjentów może wstrzykiwać ufnym podopiecznym duże dawki insuliny, gdy drzemią w łóżkach; nie czują oni bólu i nie zdają sobie sprawy z nadchodzącego końca. Jej całkowitym przeciwieństwem jest nastolatka odurzona metamfetaminą, która potrzebuje pieniędzy na narkotyki; godzinami bije ofiary, torturuje i dźga nożem, a w końcu podpala.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Rudyard Kipling, Samica swego gatunku, przeł. Robert Stiller, „Najwyższy Czas” 2005, nr 11, s. 37. [wróć]

Cytat z tragedii Melanippe, przekład polski według rozprawy L.S. Wieczora Eurypides nieprzyjaciel kobiet. Studium z literatury greckiej podług źródeł klasycznych, „Biblioteka Warszawska”, listopad 1867, t. IV, zeszyt 11, s. 189. [wróć]

Cytat z niezachowanej tragedii Eurypidesa, przekład polski według rozprawy L.S. Wieczora, op. cit., s. 187. [wróć]

Cytat z piosenki Elvisa Presleya Devil in Disguise. [wróć]

Cytat z piosenki Alice Coopera Nurse Rozetta. [wróć]

Cytat z piosenki Billy’ego Joela She’s Always a Woman to Me. [wróć]

Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu w przekładzie z języków oryginalnych, wyd. III popr., Księga Jeremiasza, XXI, 14, Pallottinum, Poznań–Warszawa 1980, s. 932. [wróć]

Ibidem, Księga Powtórzonego Prawa, XVI, 20, s. 188. [wróć]