Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Znowu ją dusiłem, aż zemdlała. Kiedy się obudziła, kazałem jej policzyć do dziewięciu i znowu dusiłem. Bawiłem się z nią jak kot z myszą. Później kazałem jej liczyć do ośmiu, siedmiu, sześciu, pięciu. Łamałem jej wolę życia”.
KEITH HUNTER JESPERSON
Rozmowy z seryjnymi mordercami. Głosy zza krat brytyjskiego kryminologa i pisarza Christophera Berryʼego-Dee to kontynuacja Rozmów z seryjnymi mordercami, które trafiły na brytyjskie listy bestsellerów i zostały opublikowane również w Polsce.
Christopher Berry-Dee przeprowadził wywiady z przeszło trzydziestoma seryjnymi mordercami, co dało mu niezwykłą wiedzę na temat funkcjonowania ich umysłów.
W swojej nowej książce analizuje psychikę i metody działania przebywających w więzieniach zabójców, których poznał osobiście i z którymi prowadził korespondencję, w tym amerykańskiego dusiciela Keitha Huntera Jespersona i kanibala Phillipa Jablonskiego.
Autor pisze we wstępie: „Każdy morderca występujący w tej książce jest inny. Nie mają żadnej wspólnej cechy, z jednym wyjątkiem: wszyscy przebywają za kratami, oczekują na egzekucję albo spędzą resztę życia wśród brudnych murów więziennych, wśród drutów kolczastych. Nigdy więcej nikogo nie zabiją”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 287
Pisanie książek z dziedziny literatury faktu nie jest możliwe bez zbiorowego wysiłku wielu ludzi. Badania brutalnej przestępczości mogą dostarczać satysfakcji, wywoływać ekscytację i niepokój; niekiedy zdarzają się również lżejsze momenty. Ale na końcu drogi przychodzi pora na refleksję i przypomnienie wszystkich osób i organizacji, które w różny sposób pomogły w stworzeniu książki i uczynieniu jej wartościową (miejmy nadzieję). Teraz jest właśnie ten moment.
Przede wszystkim chciałbym przekazać wyrazy wdzięczności rzeszom Czytelników z całego świata. Otrzymuję dziesiątki listów i mejli miesięcznie; zawierają one podziękowania i pochwały. Niekiedy ich autorami są studenci kryminologii, czasem funkcjonariusze policji, chwalący moje trzeźwe podejście i czarny humor, który czasami się pojawia. To nie Wy powinniście mi dziękować, ale ja Wam, niezależnie od tego, kim jesteście. Bez Waszego wsparcia nie mógłbym napisać ani jednego słowa. Autor istnieje dzięki publiczności. Wkraczamy w wyjątkowo trudny kryzys finansowy i serdecznie dziękuję za to, że mieliście swój wkład w badania nad najgorszymi członkami społeczeństwa – seryjnymi zabójcami.
Chciałbym też przekazać wyrazy wdzięczności swojemu bliskiemu przyjacielowi i wydawcy, Johnowi Blake’owi. John wspiera mnie od 2001 roku; nigdy nie spotkałem równie fantastycznego, wspaniałomyślnego człowieka. Dziękuję całemu zespołowi John Blake Publishing Limited, który niestrudzenie pracował nad moimi książkami, w tym redaktorowi prowadzącemu, Lucianowi Randallowi, „Johnowi Wordsworthowi” (pragnącemu zachować anonimowość), Rosie Ries, Michelle Signore i Joannie Kennedy.
Dziękuję niezliczonym księgarniom – w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i innych krajach – za promocję i sprzedaż moich książek, zwłaszcza Alison Darby z Waterstones. Wielkie wyrazy wdzięczności dla mediów z obu stron Atlantyku za promowanie moich publikacji, gdzie to możliwe.
Chociaż wielu Czytelników może to uznać za niewłaściwe, muszę podziękować głównym bohaterom tej książki – LeRoyowi Nashowi (choć jest starym draniem), Keithowi Hunterowi Jespersonowi i innym opisanym postaciom. Wszyscy udzielili mi pomocy z własnych, niekiedy perwersyjnych powodów i bez ich wkładu nie mógłbym napisać ani słowa. Och, nie powinienem zapominać o J.R. Robinsonie, choć z pewnością nie jest mi wdzięczny za zdemaskowanie. Dziękuję również córce Keitha Jespersona, Melissie – jest niezwykłą kobietą.
Zło może przynosić dobro i moje wielomiesięczne kontakty z Jespersonem wydadzą pozytywne owoce – pozwolą lepiej zrozumieć psychikę seryjnych morderców. Gdyby go stracono (prawdopodobnie należało to zrobić), nie uzyskalibyśmy tej wiedzy. Przekazałem jego listy i refleksje Sekcji Studiów Behawioralnych FBI, by poddano je dalszym badaniom. Są bardzo wdzięczni.
Chciałbym także podziękować kilku wyjątkowym osobom.
Pierwsze miejsce zajmuje Kirstie „Kiwi” McCallum, która bezinteresownie wspierała mnie w bardzo trudnym okresie – nawet poczytni pisarze miewają czasem kłopoty. Nie mógłbym znaleźć lepszej przyjaciółki.
Są też inni przyjaciele; nazywam ich „Klubem Dziwaków”. Doprowadzają mnie do szału, czego nie potrafią zrobić nawet seryjni mordercy. Dziękuję Richardowi, Craigowi, panu Lee i Wilfowi za wierną przyjaźń i refleksje na temat „nowego ładu światowego”. Inne osoby, którym jestem winien wdzięczność, to Martin „Psychiatra” Balaam (jestem pewien, że kiedyś weźmie się do roboty i sam napisze książkę), a ponadto Lizzie, Jim, Dan, Laura, Blake i Tom Stoddard.
Przed wielu laty moim mentorem był Robin Odell, jeden z najlepszych autorów reportaży kryminalnych naszej epoki. Można powiedzieć, że nauczył mnie fachu pisarskiego. Niechaj go Bóg błogosławi.
Są jeszcze Tony, Joyce i Russell Mercierowie. Znam ich od początku świata. Jak można się zrewanżować parze, która ucieleśnia bezinteresowną dobroć i wydała na świat syna, z którego może być dumna? Hej, Tony! Jesteś już dorosłym mężczyzną, a Twoje obrazy są naprawdę wspaniałe. Dziękuję Wam trojgu za to, że jesteście tacy, jacy jesteście.
Mam również ogromny dług wdzięczności wobec młodego Bena Burtona za to, że jest sobą, oraz dla „Jasnozielonej Damy” – niedoszłej akcjonariuszki firmy Aldo – która podobnie jak „John Wordsworth” musi pozostać anonimowa.
To wszystko. Koniec kropka, jak mówią nasi amerykańscy przyjaciele. Jestem pewien, że Czytelnicy mają wielką ochotę na rozpoczęcie lektury. Mam nadzieję, że nie przyśnią się Wam koszmary!
Przeprowadziłem wywiady z blisko trzydziestoma najsłynniejszymi seryjnymi mordercami i wielokrotnymi zabójcami. Siedziałem z nimi w celach śmierci w całych Stanach Zjednoczonych. Mury tych zakładów karnych przenika smród tanich środków dezynfekcyjnych, ludzkiego potu i zła; wegetuje tam legion potępionych.
Słuchałem budzących mdłości opowieści o wyjątkowo ohydnych morderstwach. Zbrodniarze przechwalali się, że spowodowali przerażające cierpienia; normalni ludzie, tacy jak ja albo Wy, nie potrafią tego zrozumieć.
Mordercy seksualni często lubią bawić się z rozmówcami w kotka i myszkę; bywają przebiegli jak hieny. Próbują manipulować nawet doświadczonymi kryminologami, takimi jak ja, aż nasuwa się mrożące krew w żyłach pytanie: „Jakie szanse miały bezbronne ofiary, gdy znalazły się na celowniku tych maniaków, którzy potrafią wydawać się zupełnie nieszkodliwi i sympatyczni?”.
W nowym milenium pojawiła się nowa generacja potworów. Już dawno zniknęli mordercy podobni do Teda Bundy’ego, choć jego historia w dalszym ciągu budzi niezdrową fascynację. Nieustannie pojawiają się książki i filmy dokumentalne o sławnych seryjnych mordercach. Wydaje się, że nie ma miesiąca, by nie nakręcono kolejnego filmu dokumentalnego o Bundym, Arthurze Shawcrossie, Kenie Bianchim albo Aileen Wuornos. Ronald DeFeo, bohater filmu The Amityville Horror, również ma swoich fanów, choć to płotka wśród wielokrotnych morderców (zainteresowanie bierze się głównie z popularności filmu).
Niniejsza książka analizuje chorą psychikę wyrzutków społeczeństwa, którzy popełnili straszliwe zabójstwa. Tym razem pozwalam tym potworom powiedzieć, co chcą… a oni zdradzają więcej, niż zamierzali. Nie cenzuruję ich zwierzeń; nikt inny nie uzyskał dostępu do zaprezentowanych materiałów.
Wywiady przeprowadzane przeze mnie na przestrzeni lat zawsze były interakcjami między dwojgiem ludzi – mną i mordercą. Moi rozmówcy próbowali zdobyć nade mną kontrolę i często miałem wrażenie, że stoję na skraju przepaści. Przebywałem blisko nich, oddychałem cuchnącym powietrzem wydychanym z ich chorych płuc. To samo można powiedzieć o setkach godzin poświęconych na korespondencję z seryjnymi zabójcami, choć kontakt nie był równie bezpośredni. Stopniowo doszedłem do wniosku, że to, co piszą, pozwala lepiej zrozumieć ich patologiczne umysły niż względnie krótkie wywiady przed kamerą. Trzeba pamiętać, że w trakcie wywiadu morderca jest na swoim terytorium; odwiedzamy go za jego zgodą i przebywa w znajomym otoczeniu.
Długotrwała korespondencja to klucz, by zrozumieć funkcjonowanie umysłów psychopatycznych morderców – dzięki temu poznajemy prawdziwą naturę zła. Każde zdanie ich listów zawiera wskazówki pozwalające zrozumieć, co skłoniło ich do dokonywania zbrodni. Myślę, że ta książka powinna być lekturą obowiązkową dla wszystkich osób zainteresowanych przyczynami popełniania seryjnych morderstw; może zaciekawić zarówno profesjonalistów, jak i amatorów.
Niektórzy seryjni zabójcy umieją dobrze pisać, inni z trudem potrafią nakreślić kilka prostych słów. Niektórzy są bardzo inteligentni, inni średnio inteligentni, a jeszcze inni to kompletni idioci. Część myśli niezwykle klarownie. Siedzą w więzieniu i układają listy, często przeżywając w wyobraźni swoje ohydne zbrodnie. Tym razem piszą atramentem, nie krwią.
Każdy morderca występujący w tej książce jest inny. Nie mają żadnej wspólnej cechy, z jednym wyjątkiem: wszyscy przebywają za kratami, oczekują na egzekucję albo spędzą resztę życia wśród brudnych murów więziennych, wśród drutów kolczastych.
Nigdy więcej nikogo nie zabiją.
Niektórzy mówią dużo, może za dużo, inni bardzo niewiele. Jedni są szczerzy, a drudzy kłamią i snują odrażające fantazje. Część wypiera się swoich zbrodni, inni się do nich przyznają. Ich słowa pozwalają poznać psychikę ludzi popełniających seryjne morderstwa, jedną z największych zbrodni przeciwko społeczeństwu.
CHRISTOPHER BERRY-DEE
„PAN NIEWOLNIC”
Opis kariery przestępczej i zbrodni Johna „J.R.” Robinsona zawarty w tym rozdziale daje unikatowy wgląd w chory, zdeprawowany umysł sadystycznego seryjnego mordercy.
Jest również ciekawym materiałem dla psychologów, psychiatrów i funkcjonariuszy organów ścigania, ponieważ dowodzi, że nawet najbardziej zatwardziali psychopaci łatwo dają sobą manipulować, co pozwala odkryć najgłębsze sekrety ich dysfunkcyjnych umysłów. Kiedy Robinson przeczyta tę książkę, pod koniec poświęconego mu rozdziału zrozumie, że on – mistrz manipulacji – dał się wykiwać jak dziecko. Ciekawe, jak zareaguje. Założę się, że się wścieknie.
Ludzie na tyle pechowi, by nawiązać bliższe kontakty z Johnem Robinsonem, wkrótce odkrywali, że nie odznacza się on wyrafinowaną elegancją i łagodnością, choć stara się robić takie wrażenie. W istocie rzeczy to łgarz, pasożyt i oszust, zawodowy kanciarz. Zawsze zachowywał się obłudnie i pretensjonalnie; przypominał śliskiego komiwojażera, który zachwala swoje bezwartościowe towary, wygłaszając górnolotne frazesy. Uwielbiał chować się w cieniu, ukrywać swoją prawdziwą twarz.
Udawał szacownego biznesmena, a jednocześnie był sadystycznym mordercą seksualnym; przez długie lata umiejętnie się maskował. Z pewnością nie czuje do mnie sympatii, ponieważ zdemaskowałem go jako oszusta i zniszczyłem jego reputację. Uzna mnie za świętokradcę.
Zawsze miał o sobie wysokie mniemanie. Z pozoru wydawał się uczciwym człowiekiem, na co dało się nabrać wielu ludzi. Jednak prawda zawsze wychodziła na jaw. Robinson to mistrz manipulacji. Nawet dzisiaj zachowuje się jak dziewiętnastowieczny szarlatan sprzedający fałszywe lekarstwa lub towary po zawyżonych cenach. Wciska klientom podróbki Myszki Miki albo rolexów, przysięgając, że są autentyczne. A gdyby ktoś coś od niego kupił i złożył reklamację, czy otrzymałby zwrot pieniędzy? Nigdy w życiu!
Właśnie dlatego zainteresowałem się Robinsonem. Żaden autor scenariuszy filmowych, nawet obdarzony największą wyobraźnią, nie zdołałby wymyślić historii tego oszusta i mordercy.
Pierwszym wyzwaniem było nawiązanie dialogu z tym odrażającym seryjnym zabójcą. Nigdy wcześniej nie współpracował z autorem książek; patrzyłem na sprawę realistycznie i nie oczekiwałem, że zdradzi sekrety swoich zbrodni. J.R. utrzymuje, że jest całkowicie niewinny, choć wcześniej przyznał się przed sądem do pięciu z co najmniej ośmiu popełnionych morderstw. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się odpowiedzi na pierwszy list.
Gdyby udało mi się nawiązać kontakt z Robinsonem, zamierzałem ustalić, czy jego twierdzenia, że jest wzorem cnót, mają jakiekolwiek podstawy. Utrzymuje, że nie popełnił żadnego z zabójstw, za które trafił do więzienia; że został wrobiony przez nieuczciwego prokuratora i niesprawiedliwego sędziego. Rzekomo nigdy nie polował na ofiary w internecie, nigdy nie interesował się BDSM, nigdy nie zawierał umów z niewolnicami seksualnymi… W żadnym wypadku!
Mimo to przygotowałem przynętę, którą ten wyjątkowo odrażający typ mógł uznać za atrakcyjną, po czym zarzuciłem haczyk jak wędkarz wierzący w swoje szczęście. Nastąpił długi okres oczekiwania. Domyślam się, że J.R. obwąchał przynętę, opłynął ją kilka razy – trwało to kilka tygodni – po czym znowu zaczął ją obwąchiwać. Spławik się poruszył; pokusa okazała się zbyt silna. Mówi się, że najłatwiej oszukać oszusta. W końcu chwycił przynętę, a ja poderwałem wędkę. Jak każda walcząca ryba Robinson usiłował wypluć haczyk. Smaczna przynęta nie okazała się tak dobra, na jaką wyglądała… Nie wszystko złoto, co się świeci.
Przez chwilę miałem na haczyku jednego z najbardziej podstępnych seryjnych morderców w dziejach przestępczości amerykańskiej. Później zrozumiał, że zadaję niewygodne pytania, i zareagował podobnie jak wielu z tych tchórzliwych zbrodniarzy: urwał się z haczyka i zniknął w mętnej wodzie. Jednak po chwili wpadł w sieć, z której nie zdołał się wyplątać – fascynujące rezultaty połowu zostały opisane w niniejszym rozdziale.
John E. Robinson zionie nienawiścią do całego świata, emanuje ona z każdego pora jego skóry. Przyznał się do kilku wstrząsających morderstw, by uniknąć kary śmierci, a teraz żąda czterystu tysięcy dolarów, bo chce dowieść swojej niewinności. Z jego listów zaprezentowanych w tym rozdziale wynika, że zamierza wykorzystywać studentów college’u, by publikować swoje wiersze – tak naprawdę są to wiersze innych osób, ale twierdzi, że jest ich autorem – co pozwoli mu zdobyć fundusze. To przerażający przykład sadystycznego mordercy seksualnego i socjopaty, pasożyta, który nie odczuwa żadnej skruchy z powodu swoich zbrodni, a poza tym obraża ofiary i ich najbliższych.
Chcę otrzymać czterysta tysięcy dolarów, choć kwota może się zmienić w zależności od potrzeb. Wszystkie informacje i fundusze będzie kontrolował mój adwokat.
JOHN E. ROBINSON, LIST DO AUTORA Z 20 LUTEGO 2008
Na zdjęciu Departamentu Policji Olathe widać mężczyznę o obwisłych policzkach; przypomina nieuczciwego agenta nieruchomości, który zaprzedał duszę diabłu. To John Edward Robinson, zdeprawowany morderca seksualny i sadysta, który torturował i zabijał kobiety, a później umieszczał ich zwłoki w stalowych beczkach. W końcu odnaleźli je przerażeni policjanci.
John Robinson, z pozoru uczciwy biznesmen, który kilkakrotnie trafił do więzienia za defraudacje i oszustwa, przyznał się do pięciu morderstw, by uniknąć kary śmierci. Niedawno został oskarżony przez władze federalne o popełnianie zabójstw na terenie wielu stanów. Moje pierwsze pytanie do Robinsona było bardzo proste:
John, czy mógłbyś mi wytłumaczyć, w jaki sposób ciała pięciu zaprzyjaźnionych z Tobą kobiet znalazły się w stalowych beczkach w wynajmowanym przez Ciebie magazynie (trzy ofiary) i na terenie Twojej działki (dwie ofiary)?
Odpowiedź brzmiała:
Otrzymałem Pański list 2 lutego. Na początku zamierzałem po prostu przesłać go swojemu adwokatowi, by umieścił go w aktach sprawy obok korespondencji innych sępów, które chcą ogryźć moje kości.
Robinson, posługujący się kilkoma pseudonimami, w tym „Anthony Thomas” i „James Turner”, znany był swoim nielicznym przyjaciołom jako J.R. Urodził się 27 grudnia 1943 roku w Cicero w stanie Illinois, na robotniczym przedmieściu Chicago. Ma zielone oczy, szpakowate włosy i lekko łysieje; mierzy sto siedemdziesiąt pięć centymetrów, waży siedemdziesiąt pięć kilogramów.
Nie chciał rozmawiać choćby o swoim dzieciństwie, jeśli nie otrzyma ogromnej kwoty (wcześniej wspomnianych czterystu tysięcy dolarów), ale z oficjalnych źródeł wiadomo, że był jednym z pięciorga dzieci pobożnego katolickiego małżeństwa. Wychował się przy West 32nd Street 4916, dwie przecznice na północ od Sportsman’s Park Race Track w Cicero. Ojciec Robinsona, Henry, pracował jako operator maszyny w fabryce Hawthorne Works, należącej do koncernu Western Electric. Był sympatycznym jegomościem, ale od czasu do czasu lubił wypić. Alberta, matka Johna, rygorystka, była filarem rodziny i starała się przyzwoicie wychować dzieci. Niewiele więcej o niej wiadomo.
[Robinson] rzadko się odzywał, ale kiedy otwierał usta, osiągał to, na czym mu zależało. Był przebiegły. Szczerze mówiąc, miał większe ambicje niż zdolności.
RICHARD SHOTKE, RZECZNIK PRASOWY ORGANIZACJI HARCERSKIEJ, W WYWIADZIE DLA GAZETY „KANSAS CITY STAR”, 2005
W wieku trzynastu lat Robinson zdobył w harcerstwie dwadzieścia jeden sprawności i został „skautem orłem” (Eagle Scout). W 1957 roku wybrano go na przywódcę stu dwudziestu harcerzy, którzy polecieli do Londynu, by 18 listopada wystąpić przed królową Elżbietą II i księciem Edynburga w londyńskim teatrze Palladium. Spytałem Robinsona, czy mógłby powiedzieć mi coś więcej o tym pamiętnym doświadczeniu. Odpowiedź brzmiała:
Nigdy wcześniej z nikim o tym nie rozmawiałem i nie będę teraz o tym z Panem dyskutował. To bardzo cenne informacje. Pańscy brytyjscy czytelnicy byliby bardzo zainteresowani moim występem przed królową. Jeśli prześle mi Pan pięćset dolarów, dostanie Pan tę historię na wyłączność; może ją Pan sprzedać mediom i zarobić dużo pieniędzy.
Trzy dni później ściągnąłem z internetu wycinek prasowy na temat występu przed królową, wysłałem go J.R. i grzecznie odrzuciłem jego hojną propozycję. Wiedziałem już, że gawędził za kulisami z Judy Garland i powiedział aktorce Gracie Fields, iż pragnie wstąpić do seminarium duchownego.
Robinson był ambitnym młodzieńcem, choć jego zdolności nie dorównywały aspiracjom. Mówił rówieśnikom, że zamierza zostać księdzem i pracować w Watykanie, ale nikt, prawdopodobnie nawet on sam, nie wiedział, co naprawdę chce zrobić ze swoim życiem; opowiadania o Watykanie były tylko sposobem na zwrócenie na siebie uwagi. Fakty mówią same za siebie: jako uczeń Quigley Preparatory Seminary w centrum Chicago uzyskiwał kiepskie oceny i sprawiał kłopoty wychowawcze. Po wakacjach nie wrócił do Quigley; prawdopodobnie nie otrzymał promocji do następnej klasy z powodu złych stopni lub niewłaściwego zachowania.
W 1961 roku ukończył szkołę średnią i rozpoczął naukę w Morton Junior College w Cicero. Poznał Nancy Jo Lynch, z którą ożenił się w 1964 roku. Po czterdziestu jeden latach domowego czyśćca żona wzięła z nim rozwód 25 lutego 2005 roku. I tak okazywała wobec niego anielską cierpliwość; w końcu zdała sobie sprawę, że jej niewierny mąż, który nie przepracował w życiu uczciwie ani jednego dnia, stał się seryjnym mordercą.
Na początku Robinsonowie przeprowadzili się do Kansas City w stanie Missouri, gdzie John uczęszczał na kurs zawodowy i uczył się fachu radiologa. Nigdy nie skończył szkoły, lecz nie przeszkodziło mu to w uzyskaniu pracy w szpitalu dziecięcym, gdzie wytapetował ściany swojego gabinetu fałszywymi dyplomami i certyfikatami. Był tak niezręczny w relacjach z małymi pacjentami, że koledzy uważali go za oszusta albo jednego z najbardziej niekompetentnych techników, jacy kiedykolwiek wykonywali ten zawód. Chociaż pracownicy szpitala zapamiętali Robinsona jako dość miłego młodego człowieka, zdawali sobie sprawę, że nie jest wykwalifikowanym radiologiem. Josephine Bermel, która z nim pracowała, powiedziała, że po prostu nie radził sobie z pacjentami: „Musieliśmy go uczyć, jak poprawnie wykonywać badania”. Całkowita niekompetencja sprawiła, że stracił pracę. Miał wtedy zaledwie dwadzieścia jeden lat, a żona niedawno urodziła pierwsze dziecko.
Niezrażony niepowodzeniem, posługując się fałszywymi dyplomami, J.R. wkrótce znalazł pracę jako technik rentgenolog w gabinecie lekarskim w Kansas City. Został zatrudniony przez doktora Wallace’a Grahama, absolwenta Wydziału Medycznego Uniwersytetu Harvarda, generała brygady Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych w stanie spoczynku, wieloletniego osobistego lekarza prezydenta Harry’ego S. Trumana i jego żony Elizabeth. W 1964 roku doktor Graham powiedział „The New York Times Magazine”: „Trumanowie byli zdrowi. Czułem się najbardziej bezrobotnym lekarzem w kraju”.
Wiosną 1944 roku, służąc w Pierwszym Szpitalu Polowym Pierwszej Armii, kapitan (później pułkownik) Wallace Graham brodził po kostki w wodzie na plaży Omaha w sektorze o kryptonimie „Easy Red” cztery dni po inwazji wojsk amerykańskich w Normandii. Kilka kilometrów dalej wciąż szalała bitwa, a on udzielał pomocy rannym; pod wieczór jego szpital polowy – namioty, pod którymi stało czterysta łóżek – opiekował się blisko dziewięciuset rannymi i konającymi żołnierzami. Szpital Grahama posuwał się za linią frontu we Francji, Belgii i w Niemczech; doktor uczestniczył w najbardziej zażartych walkach, w tym w ofensywie w Ardenach, gdzie został ranny. Otrzymał Brązową Gwiazdę, a także inne odznaczenia, w tym francuskie, brytyjskie, holenderskie i belgijskie.
W Białym Domu miał na parterze gabinet wypełniony najnowocześniejszą aparaturą medyczną i leczył również wyższych rangą pracowników administracji. Później otrzymał awans na generała brygady Sił Powietrznych. W dalszym okresie opiekował się Trumanami w ich rodzinnym mieście Independence w stanie Missouri. Kiedy w 1954 roku siedemdziesięcioletniego prezydenta przewieziono do szpitala w Kansas City na pilną operację, usunął mu woreczek żółciowy i wyrostek robaczkowy. Uzyskał dyplom lekarza w Harvard Medical School. Przez całe życie interesował się botaniką, a ponadto uprawiał boks. Wydaje się, że jedyną błędną decyzją w całej długiej, wybitnej karierze było zatrudnienie Johna Robinsona.
W jaki sposób Robinson zdołał zdobyć pracę u doktora Grahama jako technik laboratoryjny i kierownik rejestracji, to temat na osobną opowieść. Graham z pewnością nie był głupcem. Wspominał później, że zrobiły na nim wrażenie osiągnięcia Robinsona jako skauta orła, a także „liczne dyplomy i świadectwa” w dziedzinie radiologii. Doktor Graham, bardzo szanowany lekarz, okazał się zbyt ufny i dał się nabrać cynicznemu łgarzowi potrafiącemu robić dobre wrażenie.
Wkrótce po podjęciu pracy u Grahama John dokonał epokowego odkrycia, że okradanie znajomych dostarcza niezwykłej przyjemności. Później zajmował się tym przez całe życie; wyłudzał pieniądze prawie od każdego, z kim się zetknął. Wzbogacanie się cudzymi pieniędzmi stanowiło istotę jego życia – działał podobnie jak banki, które zajmują się tym od niepamiętnych czasów. Od tamtej pory nieustannie kombinował i zupełnie zapomniał o uczciwości.
Rozpoczął działalność kryminalną w 1967 roku, ale wkrótce powinęła mu się noga: otrzymał wyrok trzech lat więzienia z zawieszeniem za defraudację trzydziestu trzech tysięcy dolarów należących do pięćdziesięciosiedmioletniego doktora Grahama. Kradł i zachowywał się niestosownie w poradni. Przechwalał się przyjaciołom i kolegom, że kupił dom. Uprawiał seks zarówno z koleżankami z pracy, jak i pacjentkami – jedną z nich uwiódł w pracowni rentgenologicznej. Powiedział jej, że śmiertelnie chora żona nie jest w stanie go zaspokoić.
Skąd wziął pieniądze na zakup domu? Odpowiedź jest prosta: całkowicie opróżnił rachunek bankowy poradni, aż po sześciu miesiącach od jego zatrudnienia zdumiony i kompletnie oszołomiony doktor Graham musiał zrezygnować z wypłacenia pracownikom premii na Boże Narodzenie. Tajemnicze zniknięcie pieniędzy doprowadziło do kontroli rachunków, po czym odkryto, że Robinson jest złodziejem. Został aresztowany i wyprowadzony w kajdankach; udawał głęboką skruchę i przepraszał w nadziei, że zostanie łagodnie ukarany. Nie przeliczył się.
W 1969 roku skazano go za defraudację, ale ponieważ było to jego pierwsze przestępstwo i przyrzekł zwrot skradzionej kwoty, sędzia okręgu Jackson potraktował go łagodnie i wymierzył mu karę trzech lat więzienia w zawieszeniu. Doktor Graham nigdy nie zobaczył ani centa ze skradzionych pieniędzy.
Następnym etapem kariery J.R. była praca w firmie zajmującej się wynajmem sprzętu telewizyjnego. Wkrótce zaczął ją okradać. Kiedy w końcu ujawniono jego przestępstwa, firma nie złożyła zawiadomienia na policji, ale oczywiście go zwolniła.
W ciągu kolejnej dekady miał często kłopoty z policją. Stale otrzymywał wyroki z zawieszeniem i udawało mu się dokonywać oszustw. Jeden z pracodawców, pytany o pierwszą rozmowę z Robinsonem, powiedział: „Sprawiał doskonałe wrażenie, był dobrze ubrany, przystojny, wydawał się osobą o dużej wiedzy, ładnie mówił. Jak pan wie, w późniejszym okresie okradł różne firmy na dziesiątki tysięcy dolarów”.
Robinson? Nie zostawiłbym go samego na podwórku, żeby mi umył samochód. Ten sukinsyn ukradłby wóz, wąż, kran, a do tego wyniósł w wiadrach tyle wody, ile zdołałby udźwignąć.
JEFF TIETZ, BYŁY FUNKCJONARIUSZ POLICJI KANSAS CITY, W ROZMOWIE Z AUTOREM
Trzeba oddać Robinsonowi sprawiedliwość – był wyjątkowo uparty i potrafił znakomicie wykręcać się od odpowiedzialności. Przez następne dwadzieścia lat nieustannie zmieniał pracę, uciekał przed wyrokami w zawieszeniu, liczył na swoje szczęście i przenosił się ze stanu do stanu, a kiedy wpadał na gorącym uczynku, udawało mu się przekonać pracodawców, żeby nie zawiadamiali policji.
W 1977 roku kupił duży dom nad stawem. Stał on na terenie przeszło półtorahektarowej posiadłości wchodzącej w skład kompleksu Pleasant Valley Farms, bogatego, ładnego osiedla w Overland Park w okręgu Johnson w stanie Kansas. W owym czasie J.R. i Nancy mieli już czworo dzieci i tutaj, w malowniczym wiejskim otoczeniu, Robinson założył firmę o nazwie Hydro-Gro Inc. Rzekomo zajmowała się ona hydroponiką, metodą hodowli roślin w wodzie z dodatkiem substancji mineralnych – zna ją każda osoba uprawiająca w domu marihuanę.
J.R. opublikował broszurę reklamującą Hydro-Gro Inc.; miała sześćdziesiąt cztery strony i była wydrukowana na kredowym papierze. Głosiła, że John to „ceniony wykładowca”, „autor” i „pionier hydroponiki”. Ostatnie z tych twierdzeń z pewnością zdumiałoby starożytnych, ponieważ istnieją znacznie wcześniejsze przykłady hydroponicznej hodowli roślin niż „pionierskie” prace J.R. – wystarczy wspomnieć wiszące ogrody Semiramidy, pływające ogrody Azteków w mieście Meksyk oraz doświadczenia chińskie. Egipskie teksty hieroglificzne napisane setki lat przed naszą erą wspominają o uprawie roślin w wodzie, więc hydroponika nie jest niczym nowym. W latach siedemdziesiątych XX wieku interesowali się nią nie tylko naukowcy, w tym współpracownicy NASA, lecz również tradycyjni farmerzy i hobbyści, jednak nie wymieniano wśród nich Johna E. Robinsona.
Hydro-Gro Inc. była oczywiście firmą krzakiem. Pozwoliła Robinsonowi wyłudzić dwadzieścia pięć tysięcy dolarów od bliskiego przyjaciela, który miał nadzieję uzyskać wyższą stopę zwrotu od zainwestowanego kapitału, by opłacić koszty leczenia umierającej żony.
Legitymując się fałszywymi dyplomami z radiologii i rzekomymi osiągnięciami w hydroponice, zdołał zostać członkiem zarządu stowarzyszenia organizującego warsztaty dla niepełnosprawnych. Sprawował tę funkcję ponad dwa miesiące, a następnie, jako wybitny filantrop, otrzymał tytuł Człowieka Roku.
Jak dowodzą wycinki prasowe, cnoty Robinsona opisywał „Kansas City Times”. W trakcie specjalnej kolacji uroczyście wręczono mu list gratulacyjny podpisany przez burmistrza i senatora reprezentującego stan Missouri.
Robinson twierdzi, że kiedy go zaproszono, nie miał pojęcia, że zostanie uhonorowany. Po ogłoszeniu nazwiska zwycięzcy udawał zaskoczonego i przyjął nagrodę, a tymczasem pozostali członkowie zarządu stowarzyszenia siedzieli ze zdumionymi minami. Gdyby świat był sprawiedliwy, byłby uważany za bohatera, ale ze skomplikowanych, niefortunnych powodów tak się nie stało.
Wkrótce po przyznaniu zaszczytnego tytułu wyszło na jaw, iż został on uzyskany oszukańczymi metodami, na podstawie sfałszowanych rekomendacji wysłanych do rady miejskiej przez samego Człowieka Roku – Johna E. Robinsona.
Kiedy ojcowie miasta, których podpisy sfałszowano na rekomendacjach, przeczytali o uroczystości w lokalnej prasie, J.R. znalazł się w tarapatach. Jeden z rzekomych autorów wpadł we wściekłość; w fałszywym liście pomylono pisownię jego nazwiska. „Kansas City Times”, zirytowany oszustwem, zemścił się i zdemaskował Robinsona jako kanciarza. Jego dzieci wyśmiewano w szkole, a żona nie chciała pokazywać się publicznie. Jak zareagował J.R.? Gdyby miał choć odrobinę przyzwoitości i jakiekolwiek zasady moralne, powinien zapaść się pod ziemię ze wstydu – tak można by przypuszczać. Jednak J.R., równie szczery jak uśmiech prostytutki, w ogóle nie przejął się skandalem.
Czytelnicy z pewnością doszli już do wniosku, że Robinson to niezbyt ciekawa postać, której nie należy ufać i z którą nie należy zawierać jakichkolwiek umów. Autor niniejszej książki wcale się nie zdziwił, gdy J.R. napisał do niego list datowany na 20 lutego 2008 roku, w którym oświadczył: „Przed rozpoczęciem dalszej korespondencji z Panem chcę otrzymać czterysta tysięcy dolarów; kwota ta może się zmienić zależnie od potrzeb. Zastrzegam, że wszystkie informacje i fundusze będzie kontrolował mój adwokat. Proszę nie mydlić mi oczu! Nie mam czasu na czytanie nonsensów. Czekam na wiadomość od Pana”.
W 1980 roku Robinson rozpoczął pracę jako szef kadr dużej firmy i natychmiast skupił uwagę na jej rachunku bankowym – prawie jak rakieta naprowadzana na podczerwień. Przekazał czterdzieści tysięcy dolarów należącej do niego fikcyjnej firmie PSA. Znowu otrzymał wyrok w zawieszeniu, tym razem pięć lat.
W latach 1969–1991 John Robinson został czterokrotnie skazany za defraudację i kradzież, a ponadto uzyskał niezwykłe wyróżnienie: amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełdy dożywotnio zabroniła mu zajmowania się działalnością w biznesie. Oczywiście niektóre z jego przestępstw były drobne – stracił pracę w firmie Mobil Corporation za kradzież znaczków pocztowych o wartości trzystu dolarów – jednak inne okazały się znacznie cięższe.
Nigdy nie miał normalnej pracy, chyba żeby uznać za taką wymyślanie sposobów, jak wyłudzić od ludzi pieniądze.
PROKURATOR OKRĘGOWY PAUL MORRISON NA PROCESIE ROBINSONA OSKARŻONEGO O MORDERSTWO, 2002
Z najwyższym trudem uniknął bankructwa. Później bez żenady działał dalej i założył firmę Equi-Plus, specjalizującą się w „konsultacjach w dziedzinie zarządzania”. Nawiązał współpracę z przedsiębiorstwem Back Care Systems, uczciwą firmą prowadzącą seminaria na temat bólów w plecach. Wkrótce przysporzył jej sporo bólu w plecach – znowu znalazł się w swoim żywiole.
Opiszmy krótko tę sprawę. Equi-Plus, spółka należąca do Robinsona, zawarło lukratywny kontrakt na przygotowanie pakietu usług – miał on obejmować plan marketingowy, drukowane materiały promocyjne i filmy reklamowe na temat łagodzenia bólu pleców. Po jakimś czasie Equi-Plus przekazało kontrahentowi serię faktur na znaczne kwoty – i nic więcej. Znowu wszczęto śledztwo w sprawie działalności biznesowej energicznego Johna Robinsona, który przedstawił liczne zaprzysiężone oświadczenia – sfałszowane – potwierdzające rzetelność faktur przekazanych Back Care Systems.
W trakcie wspomnianego wcześniej śledztwa J.R., przebiegły jak wąż, założył firmę Equi-II, zarejestrowaną w Overland Park, i przedstawiał się jako „konsultant w sferze medycyny, rolnictwa i działalności charytatywnej”. Kierując tym przedsiębiorstwem, zaczął prowadzić znacznie bardziej złowrogą działalność niż defraudacja i kradzież.
Ukradł Back Care Systems czterdzieści tysięcy dolarów i dobrze je ukrył. Zakupił mieszkanie w mieście Olathe na południe od Kansas City. Tutaj, w miłej atmosferze, mógł się cieszyć niezliczonymi romansami pozamałżeńskimi. Jedna z uwiedzionych przez niego kobiet powiedziała: „John dosłownie zwalił mnie z nóg. Traktował mnie jak królową: zawsze miał pieniądze i zabierał mnie do ekskluzywnych restauracji i hoteli”.
Dobra robota, John, ale sytuacja coraz bardziej się komplikowała. Rozwiązły kanciarz wiedział, że na horyzoncie zbierają się ciemne chmury. Sprawa kradzieży na szkodę Back Care Systems trafiła do sądu i ze względu na poprzednie przestępstwa groziło mu siedem lat więzienia. Jednak przebywał w zakładzie karnym zaledwie kilka miesięcy, po czym zwolniono go warunkowo; okres próbny miał trwać pięć lat.
John Robinson odebrał nam najstarszą córkę, którą bardzo kochaliśmy. Po jej zniknięciu moja żona zupełnie się załamała. Wyrwano jej serce z piersi.
WILLIAM „BILL” GODFREY, OJCIEC PAULI, 2003
Atrakcyjna, ciemnowłosa Paula Godfrey zaczęła pracować dla J.R. w Equi-II jako przedstawicielka handlowa po ukończeniu szkoły średniej w Olathe. Nowy szef powiedział, że musi pojechać do Teksasu na szkolenie finansowane przez firmę. Przybył po dziewczynę do domu jej rodziców w Overland Park, by zawieźć ją na lotnisko. Nigdy więcej nie zobaczyli córki.
Rodzice Pauli przez kilka dni nie mieli od niej żadnych wiadomości i w końcu zawiadomili Departament Policji Overland Park. Funkcjonariusze przesłuchali Robinsona, ale udawał, że nic nie wie. Zaakceptowali jego wyjaśnienia i odeszli.
Niedługo później policja odnalazła list podpisany przez Paulę Godfrey, który zaczynał się od słów: „Kiedy to przeczytacie, dawno mnie tu nie będzie. Jeszcze nie zdecydowałam, czy pojadę do Cleveland, Chicago czy Denver. No cóż…”. Paula napisała, że czuje się dobrze, ale nie chce utrzymywać kontaktów z rodziną. Schludnie złożony list znaleziono na dnie teczki należącej do niejakiego Irvinga „Irva” Blattnera, oszusta współpracującego z Robinsonem. Blattnera aresztowano w związku z zupełnie inną sprawą. Jednostronicowy list był fotokopią; towarzyszył mu oryginalny list J.R. wysłany do Blattnera w firmowej kopercie Equi-II.
Po zapoznaniu się z listem policja zamknęła śledztwo. Paula Godfrey była pierwszą kobietą zamordowaną przez Robinsona, ale prawda wyszła na jaw dopiero w 2003 roku. Wydaje się, że Paula, doskonała łyżwiarka, miała jakieś kłopoty z chłopakiem, a Robinson pożyczył jej pieniądze. Irving Blattner znalazł jej pokój w motelu w Belton w stanie Missouri, za granicą stanu, gdzie chłopak nie mógł jej znaleźć. Pewnego wieczoru Robinson pojechał do motelu, w którym zatrzymała się dziewczyna, po czym z niewiadomych przyczyn uderzył ją w głowę lampą, a Blattner zablokował drzwi, by nie mogła uciec. Jej ciała nigdy nie odnaleziono.
Jako filantrop pragnący pomagać młodym kobietom J.R. zwrócił się do Truman Medical Center w Independence, niewielkim mieście w okręgu Montgomery. Wygłosił wykład dla pracowników socjalnych i poinformował zebranych, że wraz z kilkoma miejscowymi przedsiębiorcami założył stowarzyszenie o nazwie Kansas City Outreach. Spoglądając znad okularów, wyjaśnił protekcjonalnym tonem, że jest to organizacja charytatywna, która ma zapewnić młodym niezamężnym matkom miejsce zamieszkania, naukę zawodu i opiekę nad dziećmi. Truman Medical Center wyczuł podstęp i nie chciał pomagać oszustowi, więc Robinson zaproponował ten sam projekt organizacji Birthright, pomagającej młodym kobietom, które zaszły w ciążę, a Birthright z kolei umożliwił mu kontakt z Hope House, hostelem dla młodych matek.
Według autora Davida McClintricka J.R. poinformował obie organizacje, że Kansas City Outreach „może uzyskać finansowanie od firm Xerox, IBM i innych dużych korporacji” (ta deklaracja bardzo by je zdziwiła). Wybitny filantrop poprosił pracowników socjalnych o podanie nazwisk kandydatek, które mogłyby współpracować z Kansas City Outreach. Na początku stycznia 1985 roku skontaktował się z nim Hope House i przekazał dane Lisy Stasi.
W tym momencie warto się zatrzymać i przeanalizować modus operandi J.R. Mamy do czynienia z patologicznym łgarzem, skazanym oszustem, defraudantem i maniakiem seksualnym zdradzającym żonę, człowiekiem pozbawionym jakichkolwiek zasad, który nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swoje cele, nawet jeśli będzie musiał okradać chorych psychicznie i naciągać uczciwych członków społeczeństwa. Widzimy, że zaczął posługiwać się lipnymi organizacjami, by nawiązać kontakt z bezbronnymi kobietami. Bezkarnie polował na młode kobiety, a łatwowierne domy opieki nad samotnymi matkami nieświadomie dostarczały mu ofiary.
Dziewiętnastoletnia Lisa Stasi, uboga, niewykształcona i niedoświadczona, była śliczną dziewczyną o długich ciemnych włosach i ufnych oczach. Miała czteroletnią córeczkę o imieniu Tiffany i mieszkała w hostelu Hope House dla samotnych matek. Jej małżeństwo z Carlem Stasim niestety się rozpadło; mąż porzucił żonę i dziecko, po czym wstąpił do marynarki wojennej; służył w bazie wojskowej Great Lakes na przedmieściach Chicago.
Carl powiedział później, że poznał żonę dzięki przyjacielowi. W sierpniu 1984 roku wzięli ślub w Huntsville w Alabamie, gdzie Lisa się wychowała. Była wówczas w ósmym miesiącu ciąży. „Zamierzaliśmy tam zostać i zacząć normalne życie, ale nie miałem ubezpieczenia, żona spodziewała się dziecka, więc wróciliśmy [do Kansas]” – zeznał Stasi przed sądem.
Kilka tygodni później w Truman Medical Center, szpitalu znanym z opieki nad ubogimi, przyszła na świat Tiffany Lynn. Carl i Lisa nie mieli pieniędzy ani domu; ich małżeństwo szybko się rozpadło. Carl wyjaśnił: „Z trudem wiązaliśmy koniec z końcem. Byłem nieodpowiedzialny i nie pracowałem. Sytuacja się pogarszała”. Rozstali się w połowie grudnia, a kilka dni po Bożym Narodzeniu Carl wrócił do marynarki wojennej.
W tym momencie na scenie pojawił się John Robinson, przedstawiający się jako „John Osborne”. Posługując się fałszywymi referencjami, zaproponował Lisie mieszkanie i szkolenie zawodowe. Wyjaśnił, że obejmuje to pomoc w uzyskaniu odpowiednika matury oraz że załatwi jej potem wyjazd do Teksasu i szkolenie z wykonywania nadruków na jedwabiu. Oświadczył, że po jego zakończeniu będzie mogła znaleźć pracę w Chicago, Denver albo Kansas City. Nowy mentor powiedział Lisie, że pokryje nie tylko koszty mieszkania i wyżywienia, ale będzie też wypłacał jej miesięczne stypendium w wysokości ośmiuset dolarów.
Była to propozycja nie do odrzucenia. Sympatyczny dobroczyńca zabrał Lisę i Tiffany ze schroniska, po czym ulokował je w pokoju numer 131 w Rodeway Inn, motelu w Overland Park; powiedział, że za kilka dni pojadą do Chicago.
Kiedy opuścił motel, Lisa poszła w odwiedziny do swojej szwagierki, Betty Klinginsmith, by z nią porozmawiać. Spędziła u niej noc. „Nakarmiłam [Lisę] i dziecko. Długo spała i wzięła kąpiel” – zeznała Klinginsmith na procesie Robinsona. Następnego ranka, w środę 9 stycznia, Lisa zatelefonowała do recepcji Rodeway Inn i dowiedziała się, że szuka jej rozgniewany pan Osborne. Zostawiła recepcjonistce wiadomość dla Osborne’a i poprosiła, by zadzwonił do Klinginsmith. Po kilku minutach zadźwięczał telefon i Betty wyjaśniła Osborne’owi, jak dotrzeć do jej domu.
[Robinson] pojawił się u mnie po około dwudziestu pięciu minutach i zadzwonił do drzwi. Poszłam je otworzyć ze swoim pięcioletnim synem […]. Lisa włożyła płaszcz. Nie marnował czasu na uprzejmości. W ogóle się do mnie nie odezwał. Po prostu stał i patrzył.
Robinson wyraził niezadowolenie, że Lisa opuściła motel, po czym zażądał, by natychmiast z nim pojechała. Była burza śnieżna; Lisa zaniosła Tiffany do samochodu zaparkowanego na ulicy. Pozostawiła swoją uszkodzoną żółtą toyotę corollę i wiele rzeczy osobistych. Później zniknęła, podobnie jak Paula Godfrey.
Tego samego dnia w motelu Osborne wyjął cztery czyste arkusze papieru listowego i kazał je podpisać Lisie. Poprosił o adresy członków jej najbliższej rodziny; oświadczył, że po przyjeździe do Chicago będzie zbyt zajęta, by pisać listy, więc zrobi to za nią; poinformuje jej krewnych, co się z nią dzieje. Nie można ustalić, czy protestowała; wiadomo, że zadzwoniła do Betty Klinginsmith.
„Uznałam, że jest w motelu” – powiedziała śledczym Betty. „Histerycznie płakała. Mówiła, że jacyś «oni» chcą zabrać jej dziecko, bo jest niedobrą matką. Chcieli, żeby podpisała cztery czyste kartki papieru. Powiedziałam: «Niczego nie podpisuj, Liso! Niczego nie podpisuj!»”. Według Betty ostatnie słowa Lisy brzmiały: „Już idą!”, a potem telefon się rozłączył.
Nancy, żona J.R., po wielu latach zeznała, że tego wieczoru przyniósł on do domu niemowlę. Pamiętała, że „padał gęsty śnieg”. „Dziecko brzydko pachniało” – oświadczyła. „Miało brud pod paznokciami. Nie było ubranka na zmianę i tylko butelka zapasowego pokarmu”.
Następnego ranka, 10 stycznia, Betty Klinginsmith zatelefonowała do Rodeway Inn, po czym uzyskała informację, że Lisa i Tiffany się wyprowadziły, a rachunek zapłacił John Robinson, nie John Osborne. Zgłosiła sprawę policji z Overland i FBI.
Tego wieczoru J.R. niespodziewanie zatelefonował do swojego brata Dona i jego żony Helen. Bezdzietne małżeństwo od kilku lat usiłowało adoptować dziecko za pośrednictwem wyspecjalizowanych agencji. J.R. wcześniej powiedział bratu, że ma kontakt z adwokatem ze stanu Missouri, który zajmuje się adopcjami; gdyby otrzymał dwa tysiące dolarów na koszty, mógłby działać jako pośrednik. Łatwowierna para wkrótce przekazała pieniądze, które J.R. schował do kieszeni.
Działo się to w 1983 roku i przez następne dwa lata Robinson usiłował zdobyć dziecko dla brata. Gdyby oszustwo się udało, prawdopodobnie zamierzał „pomagać” innym bezdzietnym małżeństwom w realizacji marzeń o adopcji. W późniejszym okresie kilkakrotnie uprzedzał Dona i Helen, że wkrótce dostarczy dziecko, ale nigdy się ono nie pojawiło.
Oszukańczy plan Johna polegał na poszukiwaniu samotnych kobiet w ciąży; doskonale wiedział, gdzie je znaleźć. Udając filantropa, zwrócił się do miejscowych ośrodków pomagających kobietom w ciąży i do pracowników socjalnych, opowiadając o nowej organizacji o nazwie Kansas City Outreach, którą założył wraz z „kilkoma czołowymi biznesmenami ze Wschodniego Wybrzeża”, by pomagać samotnym matkom.
Karen Gaddis była pracownicą socjalną w Truman Medical Center w mieście Independence, stolicy okręgu Montgomery, i poznała Robinsona, kiedy w 1984 roku prosił o kontakty z podopiecznymi ośrodka. Szukał młodych matek, najlepiej białych kobiet, które nie miały silnych związków z rodzinami. Pokazał Gaddis mieszkanie przy Troost Avenue w Overland Park i powiedział, że właśnie tam zamieszkają kobiety.
Gaddis wiedziała, że białe niemowlęta są cenione na rynku adopcyjnym, a ponieważ Robinson nie pokazał żadnych referencji, nikogo do niego nie skierowała. „Moim zdaniem uważał, że znajdzie wiele młodych kobiet, których nikt nie będzie szukał” – powiedziała NBC’s Dateline, gdy prawda o Robinsonie wyszła na jaw. Jednak po kilku dniach poznał w Hope House Lisę Stasi.
Dzień później John Robinson wyjaśnił bratu, że młoda matka popełniła samobójstwo w schronisku dla kobiet i że za dodatkowe trzy tysiące dolarów (przeznaczone dla fikcyjnego adwokata) zdobędzie odpowiednie podpisy na świadectwie adopcji i przekaże mu dziecko.
W czwartek 10 stycznia 1985 roku Don i Helen Robinsonowie polecieli do domu J.R. w stanie Missouri, gdzie wręczyli mu trzy tysiące dolarów i otrzymali bardzo przekonujące dokumenty adopcyjne ze sfałszowanymi podpisami notariusza, dwóch adwokatów i sędziego. Byli zachwyceni dziewczynką, której nadali imię Heather. W owym czasie Lisa oczywiście już nie żyła; prawdopodobnie wcześniej została brutalnie zgwałcona. Prawdziwa tożsamość Heather wyszła na jaw po piętnastu latach w wyjątkowo szokujących okolicznościach: mężczyzna, którego uważała za „stryja Johna”, stanął przed sądem za zabicie jej matki.
Kilka tygodni po zniknięciu Lisy Betty Klinginsmith otrzymała pierwszy z listów podrobionych przez J.R. Nosił datę zniknięcia Lisy i natychmiast wzbudził podejrzenia, ponieważ Lisa nie umiała pisać na maszynie.
Betty!
Dziękuję Ci za pomoc, jestem naprawdę wdzięczna! Postanowiłam wyjechać z Kansas City i rozpocząć z Tiffany nowe życie. Napisałam do Marty’ego, by oddał bankowi samochód; od dawna zalegałam z ratami i będą żądali ich uregulowania. Nie mam pieniędzy na raty, a samochód wymaga dużo pracy. Kiedy napisałam do Marty’ego, zapomniałam wspomnieć o skrzynce z moimi papierami w bagażniku. Po wypadku nie mogłam go otworzyć. Poproś go, żeby otworzył bagażnik i wyjął skrzynkę przed zwrotem samochodu bankowi.
Dzięki za Twoją pomoc, ale naprawdę muszę wyjechać i zacząć z Tiffany nowe życie. Zasługuje na dobrą matkę, która będzie się nią opiekować i pracować. Ludzie z Hope House i Outreach okazali się naprawdę pomocni, ale nie mogłam korzystać z ich dobroczynności.
Uważam, że powinnam stanąć na własnych nogach i udowodnić, że daję sobie radę.
Marty chciał, żebym pojechała do Alabamy i zajęła się ciotką Evelyn, ale nie mogę tego zrobić. Jest bardzo uparta i trudna we współżyciu. Nie wytrzymałabym z nią. Kłóciłam się już o to z Martym; wiem, że będzie próbował mnie zmusić do wyjazdu do Alabamy. Nie pojadę tam.
Będę pisać od czasu do czasu, jak się miewam i co robię. Powiedz Carlowi, że dam mu znać, jak może się ze mną skontaktować.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki