Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W niektórych miejscach można zakochać się jak w ludziach…
Rzym to miasto, które uwodzi, mami, olśniewa, budząc na każdym kroku pożądanie i podziw. Eliza, młoda Polka, wraz ze swoją rzymską ciotką zwiedza przez tydzień Wieczne Miasto, poznając jego najważniejsze zabytki. Zanurza się w niesamowitą i surrealistyczną atmosferę, wczuwa w jego puls, spotyka rzymskie zjawy, a także miejską faunę. Kosztuje rzymskich przysmaków. W mieście, w którym fluidy miłości unoszą się na każdym kroku, trudno się nie zakochać… Już pierwszego dnia Eliza spotyka zielonookiego Amore, który obiecuje jej przejażdżkę na skuterze.
Rzym. Najpiękniejsze wakacje to fascynująca powieść-przewodnik, którą można czytać na trzy sposoby: od deski do deski; rozdziałami, będącymi gotowymi trasami, które można wykorzystać podczas zwiedzania; podrozdziałami, z których każdy opowiada o wybranym zabytku. W tle przeplatają się wielkie historie miłosne; pojawiają się wielcy bohaterowie historii i sztuki; nie brakuje cytatów filmowych.
Agnieszka Zakrzewicz - dziennikarka, pisarka i historyk sztuki. Od lat współpracuje z polskimi mediami jako korespondentka zagraniczna, pisząc o Włoszech i Watykanie. Autorka czterech książek. Jej Watykański labirynt, ukazał się również we Włoszech. Rzym. Najpiękniejsze wakacje to jej debiut w dziedzinie literatury podróżniczej, łączący doskonałą znajomość Wiecznego Miasta, wiedzę z dziedziny historii sztuki i lekkie pióro wieloletniej publicystki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1065
W niektórych miejscach można zakochać się jak w ludziach… Rzym bez wątpienia do nich należy. To miasto, które uwodzi, wabi, czaruje, mami, olśniewa, budząc na każdym kroku pożądanie i podziw. To pierwsza, wymarzona podróż Elizy, zaraz po maturze. Rodzice pewnie nie puściliby jej do Rzymu przed ogłoszeniem wyników, gdyby siostra ojca nie użyła argumentu, że zabierze ją na wielką galę rozdania Złotych Globów. Młoda Polka przez siedem dni wraz ze swoją rzymską ciotką zwiedza Wieczne Miasto, poznając jego najważniejsze zabytki: plac Navona, Panteon, fontannę di Trevi, Schody Hiszpańskie, Kapitol, Koloseum, fora rzymskie, bazylikę św. Piotra, Muzea Watykańskie, a także kościoły, place, zaułki, fontanny i obeliski. Zanurza się w niesamowitą i surrealistyczną atmosferę Rzymu, wczuwa w jego puls, spotyka rzymskie zjawy, duchy, szaleńców, anioły, a także miejską faunę: wróble, zielone papużki i mewy. Kosztuje rzymskie przysmaki. W mieście, w którym fluidy miłości unoszą się na każdym kroku, trudno się nie zakochać… Już pierwszego dnia Eliza spotyka zielonookiego Amorego, przypominającego jej tego włoskiego aktora, który grał złodziejaszka w filmie Woody Allena Zakochani w Rzymie. Idzie z nim i jego przyjaciółmi na aperitif, a on obiecuje jej małą przejażdżkę na skuterze. Dziewczyna do końca jednak nie wie, czy dotrzyma obietnicy… W tle przeplatają się inne wielkie historie miłosne: Kleopatry i Marka Antoniusza, Rafaela i Fornariny, Agostina Chigiego i Franceski Ordeaschi. Pojawiają się wielcy bohaterowie historii i sztuki: Juliusz Cezar, Oktawian August, Marek Agrypa, Neron, Domicjan, Sykstus IV, Juliusz II, Sykstus V, Urban VIII, Bramante, Michał Anioł, Rafael Santi, Francesco Borromini, Giovanni Lorenzo Bernini, Domenico Fontana, Giacomo della Porta, Caravaggio i inni. W tej opowieści nie mogło zabraknąć cytatów filmowych z Rzymskich wakacji Williama Wylera, Rzymu i La dolce vita Federico Felliniego, Wielkiego piękna Paolo Sorrentina. Na końcu historii, pełnej przygód i niespodziewanych wydarzeń, która łączy w sobie elementy stylistyczne powieści przygodowej i komedii romantycznej, Eliza rozumie, że się zaraziła i już cierpi na wielką, nieopisaną nostalgię: amor di Roma. Wie, że Rzymu nie da się zobaczyć za pierwszym razem, i koniecznie chce tutaj powrócić.
Rzym. Najpiękniejsze wakacje to powieść-przewodnik po Wiecznym Mieście, którą się czyta, jakby oglądało się film. Książka ta może więc być czytana na trzy sposoby. Jak powieść, od deski do deski, ze śledzeniem biegu całej historii, zaskakujących wydarzeń i komicznych sytuacji. Rozdziałami, będącymi gotowymi trasami, które można wykorzystać podczas zwiedzania Rzymu. Podrozdziałami, z których każdy opowiada o wybranym zabytku i jest sam w sobie krótkim opowiadaniem.
To współczesny grand tour, w który dawniej wyruszali młodzi arystokraci i intelektualiści europejscy w celu zdobycia wiedzy o świecie i kulturze, poszerzenia horyzontów myślowych, wyrobienia gustu artystycznego oraz nabrania dobrych manier. W istocie raczej jego kontynuacja – czyli gap year, choć trwa tylko tydzień. Eliza, główna bohaterka, rzeczywiście odbywa „podróż swojego życia”, wykorzystując ten krótki, ale niezwykły czas, by zdobyć nowe doświadczenia, doznać różnych uczuć i spojrzeć inaczej na wiele rzeczy. Wszystko to na pewno ją odmieni i być może wpłynie na przyszłe wybory, a także dalsze losy. Młoda Polka jest nowoczesną wojażerką – podróżuje samolotem, autem, taksówką, zwiedza Rzym pieszo w butach różnego rodzaju, na hulajnodze i na mitycznej, czerwonej vespie…
Zawsze chciałam napisać książkę o Rzymie… Nie wiedziałam jednak, że zajmie mi to tyle czasu, sprawi trudności i będzie wymagało tyle pracy. Planowałam znacznie skromniejszą pozycję, ale w trakcie okazało się, że o Wiecznym Mieście nie da się krócej…
O Rzymie napisano już tomy. Chyba żadne inne miasto nie cieszy się tak obszerną i dostojną literaturą. Jeżeli myślę o autorach, którzy zapalili moją miłość do niego i odmalowali ją w słowach, mogę wymienić najprzedniejsze nazwiska światowej literatury: Stendhal, Johann Wolfgang von Goethe, Émile Zola, Donatien Alphonse François de Sade, George Gordon Byron, Henryk Sienkiewicz, Charles Dickens, André Gide, Gabriele D’Annunzio, Roger Peyrefitte, Pier Paolo Pasolini, Dan Brown. Bibliografię, którą zgromadziłam do napisania tej książki, nie liczę na pozycje książkowe, lecz na metry zajmujące półki… Do tego dochodzi filmografia, gdyż Rzym to chyba najbardziej fotogeniczne miasto świata; filmy dokumentalne, programy telewizyjne, konferencje popularnonaukowe, artykuły, strony internetowe…
Rzym. Najpiękniejsze wakacje powstawały w okresie bardzo wyjątkowym. Praktycznie pisałam tę książkę przez cały czas trwania pandemii koronowirusa. Pomysł na nią przyszedł mi w trakcie lockdownu, gdy zamknięta w domu oglądałam w mediach społecznościowych osamotnione zabytki, puste place i ulice metropolii, która zawsze tętniła życiem. Było to piękne i zarazem wstrząsające. Zrozumiałam wtedy, że Rzym bez swoich mieszkańców i turystów jest jak ciało bez duszy. To oni tworzą jego niepowtarzalny klimat.
Ten rzymski klimat można odnaleźć właśnie w tej książce, na każdym kroku, na każdej kartce. Poczuć prawdziwy zapach najpiękniejszych rzymskich wakacji…
Drogi czytelniku, zabieram cię więc na podbój Rzymu, ciesząc się, że będę twoim cicerone.
Agnieszka Zakrzewicz
Ta książka nie ma ambicji bycia książką historyczną, niektóre fakty zostały w niej przytoczone w sposób arbitralny, a część osądów postaci historycznych to własne opinie. Przedmiotem tej książki jest jednak blisko trzytysiącletnia historia Rzymu, zabytki tego miasta i dzieła sztuki. W tym wypadku starałam się przytoczyć wszystkie informacje i fakty z jak największą starannością, sprawdzając je, gdy było to możliwe, przynajmniej w dwóch źródłach. Bibliografia, na której się opierałam, jest głównie włoskojęzyczna, a informacje czerpałam również z innych źródeł, jak konferencje popularnonaukowe, programy telewizyjne, materiały internetowe.
Głównym źródłem informacji były dla mnie profesjonalne przewodniki. Jeżeli chodzi o zabytki Rzymu i historię miasta, korzystałam głównie z: monumentalnego, wielotomowego dzieła I rioni e i quartieri di Roma, pod zbiorową redakcją kilku autorów (zob. Źródła); dwutomowego wydania La grande guida dei monumenti di Roma, autorstwa Claudia Rendina, a także z innych książek poświęconych Rzymowi jego autorstwa; z książki Willy’ego Pocino Le curiosità di Roma oraz z I ponti di Roma autorstwa Alberta Tagliaferriego i Valeria Varrialego; a także z innych książek tematycznych wydanych przez wydawnictwo Newton Compton Editori. W przypadku zabytków starożytnego Rzymu oparłam się głównie na Guida archeologica di Roma autorstwa Mattea Cadaria, Nunzia Giustozziego, Marty Chiary Guerrieri; na książce Keitha Hopkinsa i Mary Beard Il Colosseo. La storia e il mito; na cyklu konferencji popularnonaukowych Światło na archeologię zorganizowanych w teatrze „Argentina”, we współpracy z Kuratorium ds. Dziedzictwa Kulturowego Roma Capitale, których nagrania można znaleźć na kanale YouTube (zob. Źródła), oraz na cyklu konferencji naukowych Dialoghi in Curia moderowanych przez prof. Alfonsinę Russo (dyrektorkę Parku Archeologicznego Koloseum – Forum Romanum i Palatynu) i transmitowanych w mediach społecznościowych oraz na stronie tej instytucji; informacje czerpałam również z przewodnika archeologicznego Roma prof. Filippa Coarellego. W przypadku Muzeów Watykańskich podstawowym źródłem informacji były dla mnie: oficjalny przewodnik I musei vaticani. Conoscere la storia, le opere, le collezioni, autorstwa Susanny Bertoldi; programy telewizyjne zrealizowane dzięki byłemu dyrektorowi tej placówki, prof. Antoniemu Paolucciemu, a także konferencje z jego udziałem, których nagrania można znaleźć w internecie; pozycja Philippa Daverio, Musei Vaticani, Roma; inne programy telewizyjne. Jeżeli chodzi o bazylikę św. Piotra, korzystałam z oficjalnego audioprzewodnika bazyliki oraz z książki Alberta Angeli San Pietro. Segreti e meraviglie in un racconto lungo duemila anni. Alberto Angela – paleontolog, popularyzator naukowy, prezenter telewizyjny, włoski dziennikarz i pisarz – od wielu lat jest jednym z moich ulubionych autorów. Przy pisaniu tej książki sięgnęłam również do innych jego pozycji oraz korzystałam z informacji przekazywanych w jego programach telewizyjnych, które zawsze chętnie oglądam (zob. Źródła).
Źródłem informacji były dla mnie również dwie znane i bardzo interesujące strony internetowe Roma Segreta (www.romasegreta.it) oraz Romano Impero (www.romanoimpero.com). Jeżeli chodzi o ikonografię i ikonologię, opierałam się na cyklu materiałów „Symbole w sztuce” z kanału youtuberskiego Ars Europa Channel (zob. Źródła), natomiast w przypadku analizy dzieł sztuki korzystałam głównie z włoskiego portalu Ado – analisidellopera.it. Przy opisach wyglądu zabytków starożytnych, które dziś już nie istnieją, opierałam się na rekonstrukcjach wirtualnych i materiałach multimedialnych ze strony www.altair4.com, prowadzonej przez spółkę Altair4 Multimedia, wywodzącej się z założonej w 1986 roku grupy artystycznej o tej samej nazwie. Jeśli chodzi o informacje biograficzne postaci historycznych, za źródło przyjęłam włoską Encyklopedię Treccani w jej wydaniu internetowym. Konsultowałam oficjalne strony internetowe muzeów i instytucji kulturalnych: museivaticani.va; parcocolosseo.it; museiincomuneroma.it; sovraintendenzaroma.it; archeoroma.it. Korzystałam również z artykułów prasowych oraz z innych pozycji, które wyszczególniłam w Źródłach.
Wszystkie miejsca opisane w tej książce odwiedziłam osobiście na potrzeby tej pracy.
Pomimo jak największej uwagi, z jaką starałam się podać, a następnie zweryfikować informacje oraz fakty dotyczące historii Rzymu i jego zabytków, przy tak olbrzymiej ilości materiałów i rozległości tematu, jakim jest miasto Rzym, nieuniknione mogą być ewentualne pomyłki, nieścisłości lub przeoczenia, za które z góry przepraszam.
Akcja książki rozgrywa się w 2019 roku, przed pandemią. Opisane w niej zabytki i sposób ich zwiedzania oraz ekspozycje muzealne odpowiadają temu konkretnemu okresowi. Od tamtego czasu, po doświadczeniach pandemii, niektóre rzeczy się zmieniły – na przykład zmieniono zasady zwiedzania Panteonu, zlikwidowano kasy biletowe przy Parku Archeologicznym Koloseum – Forum Romanum i Palatynie, przystąpiono do renowacji kompleksu archeologicznego przy Largo di Torre Argentina, a także wielu budynków. Zastanawiałam się, czy nie uwzględnić niektórych zmian, zdecydowałam jednak, że opiszę Rzym taki, jaki był wtedy.
Rozdział I
– Panie i panowie, podchodzimy do lądowania. Proszę zapiąć pasy i pozostać na miejscu! Wsunąć bagaże podręczne pod siedzenie! Zamknąć stoliki! Wyłączyć urządzenia elektroniczne! Za piętnaście minut wylądujemy na lotnisku Fiumicino. Pogoda cudowna! Dwadzieścia pięć stopni! Miło było gościć państwa na pokładzie naszych linii lotniczych! Arrivederci e buon soggiorno a Roma!1 – rozległ się w samolocie wesoły głos pilota, po czym nad głowami pasażerów zapaliły się czerwone światełka.
Eliza nie mogła uwierzyć: Rzym!
Dookoła zapanowało podniecenie. Wszyscy zaczęli kręcić się w fotelach, szukając pasów. Grubszy, spocony pan po pięćdziesiątce, który siedział obok niej, wciskał komórkę do kieszeni marynarki, rozpychając się przy tym niemiłosiernie. Siostra zakonna, zajmująca fotel obok, ten od korytarza, przeżegnała się i spoglądając na Elizę z anielskim uśmiechem, powiedziała:
– Lubię latać do Świętego Miasta, ale wypadki zdarzają się najczęściej przy lądowaniu. Niech Bóg ma nas w swojej opiece!
„Dobrze, że już dolatujemy!” – pomyślała Eliza i tylko westchnęła.
Po piętnastu minutach było po wszystkim. Samolot wylądował szczęśliwie na pasie i rozległy się brawa.
Fiumicino było ulem. Ludzie różnych narodowości i ras poruszali się hałaśliwie we wszystkich kierunkach i zatrzymywali przed świetlnymi tablicami.
Ritiro bagagli / Baggage claim – Eliza dostrzegła wreszcie lotniskowy kierunkowskaz, za którym ciotka kazała jej podążać.
„Na wszelki wypadek będę śledzić zakonnicę” – pomyślała i ruszyła jej śladem. Przechodzący obok młody Włoch uśmiechnął się do niej bałamutnie i puścił oczko. Chyba się zarumieniła, ale wyprostowała kręgosłup, wypięła dumnie klatkę piersiową i potrząsnęła głową, zrzucając z ramienia długie, piękne, jasne włosy. Zabieg umożliwił jej zerknięcie w tył. Młody, przystojny Włoch oglądał się za nią.
„Boże, co ja teraz zrobię?” – przeraziła się, że zakocha się nagle na lotnisku. Obok przeszedł kolejny przystojny młody Włoch. Uśmiechnął się i rzucił: Ciao bella!2. Po nim następny i jeszcze jeden. „Ach! To przecież Włosi!” – pomyślała. „Gdzie jest pingwin? Jak się zgubię, to dopiero będzie wtopa na maksa!”
Gdzieś na przedzie tłumu płynącego przez lotnisko jak lawa mignął czarny welon zakonnicy. W samą porę, bo ta właśnie skręciła w prawo i zniknęła.
Eliza przyśpieszyła kroku, idąc dumnie jak paw. Po raz pierwszy w życiu czuła się kobietą. Młodą, atrakcyjną kobietą.
Wtedy zadzwoniła komórka.
– Ciao! Tak, już przyleciałam. Nie, nie zgubiłam się. Tak, już dochodzę do sali odbioru bagażu – powiedziała.
– Świetnie, kochana! Zabierz szybko walizkę, bo Sergio już czeka na ciebie przed wyjściem. Pamiętaj, kieruj się tam, gdzie jest napis „USCITA3”, tak jak ci napisałam. Tylko nie dawaj się podrywać! Widzimy się w domu – zalecał wibrujący głos po drugiej stronie.
Przed wyjściem z lotniska czekał na nią elegancki mężczyzna, starszy od jej ojca. Zakola na wysokim czole oraz zaczątek benedyktyńskiej aureoli o tym przypominały.
– Amore! Elis! Come stai?4 – Sergio przywitał się z Elizą jak zawsze bardzo serdecznie, biorąc ją w objęcia. Był zaskoczony jej wyglądem, ale nie dał tego po sobie poznać. – Ale urosłaś!
– Bene! Molto bene!5 – odpowiedziała dziewczyna, po czym przeszli na angielski, rozmawiając o podróży i o tym, co słychać w domu.
Walizka ledwo się zmieściła do bagażnika smarta. Młoda upychała tam ile wlezie, choć ciotka uprzedzała, żeby nic nie brała, bo wszystko jej pożyczy, a nawet sprezentuje.
– Zaraz zobaczysz, dlaczego w Rzymie nie można mieć innego samochodu niż smart – powiedział włoski mąż ciotki, gdy wsiadali do auta.
Z Fiumicino prowadziła szeroka autostrada. Było na niej niezwykle tłoczno. Stanęli w korku na dobre dziesięć minut. Sergio przeklinał po włosku. Inni trąbili, to on też zatrąbił.
„Ależ oni mają temperament” – pomyślała dziewczyna.
Z tej perspektywy jej wymarzony Rzym nie różnił się od innych miast zatłoczonych przez samochody. Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy Wieczne Miasto, jakie oglądała na zdjęciach w przewodniku, albumach i internecie. Fontannę di Trevi, Koloseum, bazylikę św. Piotra, kaplicę Sykstyńską, Panteon, Schody Hiszpańskie. No i obrazy Caravaggia, Rafaela oraz dzieła innych wielkich mistrzów, przede wszystkim Michała Anioła. Po to tu przyjechała. Obiecywała sobie tak wiele. Była podniecona. Wreszcie spełniało się pierwsze marzenie jej życia. To nie była jej pierwsza zagraniczna podróż. Wyjeżdżała wcześniej z rodzicami na wakacje nad Balaton, do Chorwacji, na Słowację. Byli w Egipcie, Berlinie i Londynie. W tę podróż jednak pierwszy raz wyruszyła sama. Wiedziała, że ciotka jest luzaczką i na wiele jej pozwoli. Na wiele więcej, niż pozwalał jej ojciec.
Jechali przez dobre pół godziny. Eliza patrzyła przez okno z uwagą. Miała nadzieję, że dostrzeże coś znajomego. Może zobaczy Koloseum z daleka. Widziała tylko mniej lub bardziej nowe budynki. Te ostatnie z dużymi, ukwieconymi balkonami i tarasami.
W końcu skręcili w wąską ulicę, biegnącą wzdłuż starego, wysokiego muru. Wystawały zza niego stożki cyprysów, które Eliza bez trudu rozpoznała, oraz inne niesamowite, ale nieznane drzewa. Przypominały sosny, miały jednak olbrzymie, rozłożyste konary i duże, zielone czupryny. Przez uchylone okno samochodu doleciał ją zapach sosnowego igliwia i jaśminu. Bardzo intensywny. Podgrzany słońcem. Na szczęście ruch zrobił się mniejszy. Zbliżało się południe.
– To via Aurelia Antica. Wychodziła ze starożytnego Rzymu i wiodła na północ wzdłuż Morza Tyrreńskiego aż do starożytnej kolonii rzymskiej Luni, znajdującej się w Ligurii, skąd sprowadzano marmur, z którego zbudowano Wieczne Miasto. Jedziemy po drodze, która ma ponad dwa tysiące lat. Maszerowali tędy rzymscy legioniści. – Sergio uśmiechnął się do młodej blondynki, puszczając oko. – A za murem znajduje się willa Doria Pamphili.
Widoki za szybą zaczęły się zmieniać. Przejechali pod kamiennym łukiem, na tyle wąskim, że musieli zwolnić. Okrążyli budowlę widoczną w centrum jakiegoś placu, przypominającą trochę bramę, a trochę łuk triumfalny. Eliza zastanawiała się, co to jest. Może jakiś znany zabytek? Sergio szybko wytłumaczył:
– To brama św. Pankracego. Tu przebiegały starożytne mury Rzymu i to był jeden z wjazdów do miasta. Agnese opowie ci wszystko. Zna miasto lepiej ode mnie.
Samochód zatrzymał się wreszcie przy placu wykładanym kostką brukową.
– Mamy szczęście. Jest miejsce. – Sergio zrobił dość karkołomny manewr, by zaparkować dosłownie na styk pomiędzy dwoma samochodami, w alejce porośniętej po bokach szpalerem platanów. Na środku skrzyżowania dróg stał duży pomnik z szarego kamienia przedstawiający mężczyznę na koniu. Eliza otworzyła drzwiczki i wysiadła w pośpiechu. Chciała podejść do bagażnika.
– Nie, to jeszcze nie koniec naszej podróży. Zatrzymamy się tu na chwilę. Chcę ci coś pokazać – powiedział Sergio.
– Wow! OMG!6 – tylko tyle zdołała z siebie wykrztusić, gdy doszli do balustrady tarasu. Rzym rozpościerał się w dole, leniwy i piękny. Dachy, tarasy, strzeliste wieże, dzwonnice, kopuły, fasady z oknami, łukami i arkadami. Duże oraz małe formy geometryczne w różnych barwach i tonacjach, przetykane plamami zieleni, układały się na tle pasma szaroniebieskich gór i błękitnego nieba. Widoczność była niesamowita i wszystko wydawało się takie bliskie. Kształty stały się wyraźnie i ostre. Mogła odróżnić każdy szczegół. Wieczne Miasto leżało u jej stóp. Rozciągało się od lewej do prawej, aż po horyzont. Ogromne. Monumentalne. Zachwycające. Zmrużyła oczy. Teraz obraz wydawał się jej stworzony za pomocą szpachli i grubych warstw farb nałożonych na płótno. Zapragnęła to namalować.
– Amazing! Beautiful!7 – powiedziała oszołomiona.
Na tarasie widokowym stało sporo ludzi, równie zachwyconych jak ona. Pokazywali coś sobie nawzajem. Robili fotki i selfie. Pary zakochanych trzymały się za ręce, z błogim uśmiechem na twarzy i przekonaniem, że ten widok uczyni historię ich miłości najpiękniejszą, jedyną, niepowtarzalną. Był to moment zachwytu i beztroskiego szczęścia, który zapamiętają do końca życia i zawsze będą wspominać.
Włoski wujek przybliżył się do niej, objął ją ramieniem i zaczął wskazywać palcem bryły oraz plamy w oddali.
– Widzisz ten biały, prostokątny budynek z kolumnami i dwiema rzeźbami na dachu?
Eliza podążała wzrokiem za palcem. Miała trochę trudności, by zrozumieć, o jaki budynek chodzi w tym gąszczu brył, form i kolorów. W końcu dostrzegła go i przytaknęła.
– To Vittoriano na placu Weneckim, widziane z boku. Zapamiętaj ten punkt, wtedy nigdy nie zgubisz się w Rzymie. Zaraz obok, po prawej, ta wysoka wieża to dzwonnica Pałacu Senatorów, antycznego tabularium na Kapitolu. A to kwadratowa kopuła Wielkiej Synagogi. Popatrz tam dalej. Spójrz na tę ciemniejszą plamę zieleni. To Palatyn, a obok Koloseum – mówił, gestykulując.
Nastolatka pochyliła się trochę do przodu, żeby widzieć lepiej. Tak! Rozpoznawała owalną formę budowli i kondygnacje łuków. Aż klasnęła z radości. Czekała na ten moment tyle czasu. Zobaczyć Koloseum i starożytny Rzym – marzyła o tym, od kiedy przeczytała Quo vadis jako szkolną lekturę.
Sergio puścił ją i skierował się w drugą stronę. Przeszli kilka kroków do przodu.
– Widzisz ten wielki spodek, który niczym statek kosmiczny wylądował pomiędzy tymi dwiema kopułami? To dach Panteonu. Największa kopuła starożytności.
Dziewczyna popatrzyła na to coś, co przypominało jej skorupę wielkiego żółwia, zarówno w formie, jak i w kolorze. Nigdy nie zwróciłaby na to uwagi. Czuła się trochę rozczarowana.
„To ma być Panteon? Skarb antycznej architektury. Z tego miejsca przypomina katowicki Spodek” – pomyślała.
– A to jest kopuła bazyliki św. Piotra? – zapytała, wskazując na kopułkę, która była stosunkowo mała w porównaniu z Panteonem. Widziała tyle razy bazylikę w telewizji, podczas transmisji z placu św. Piotra, była więc pewna, że ją rozpozna. Gdyby to była ona, też poczułaby się rozczarowana.
– Och! Nie! To kościół św. Andrzeja della Valle w centrum Rzymu, nieopodal placu Navona. Trzecia co do wielkości kopuła, po Panteonie i San Pietro. Bardzo interesujący. Agnese na pewno ci go pokaże. Bazyliki i Watykanu stąd nie widać. Jest po drugiej stronie – wyjaśnił.
W tym momencie rozległ się wystrzał armatni. Eliza instynktownie zakryła uszy. Sergio śmiał się. Rozbawiło go, że dziewczyna się przestraszyła.
– Wybiła dwunasta! – oznajmił.
Podeszli bliżej murku i wychylili się, by spojrzeć w dół. Dziewczyna ujrzała działo, z którego jeszcze unosił się dym. Obstawiali je kanonierzy w mundurach. Po kilku minutach haubica wjechała do tyłu i została zamknięta w pomieszczeniu znajdującym się pod nimi.
– Od ponad stu siedemdziesięciu lat wystrzał z armaty pozwala rzymianom regulować zegarki. Tradycja wywodzi się jeszcze z czasów, kiedy to w samo południe strzelano z tarasu Zamku św. Anioła. Było to ważne nie tyle ze względów religijnych, ile praktycznych, gdyż pozwalało ustawiać miejskie zegary8. Wcześniej nie były one zsynchronizowane i dzwony wybijały godziny różnie. Każdy więc odmierzał swój czas według tego, kiedy i ile uderzeń biły dzwonnice kościoła przy jego domu. Pewnie dlatego rzymianie zawsze się spóźniają. Weszło im to w krew – tłumaczył Włoch.
Powiedział również, że na początku ubiegłego stulecia zmieniono miejsce salwy artyleryjskiej ze względów bezpieczeństwa. Najpierw strzelano ze wzgórza Monte Mario, a później, w 1904 roku, przeniesiono działo na Janikulum. Tylko w okresie drugiej wojny światowej haubica milczała, gdyż huk przerażał mieszkańców.
– Kiedyś dawano znaki z obserwatorium astronomicznego w centrum Rzymu. Obecnie artylerzyści otrzymują sygnał przez telefon. Czas jest więc odmierzany z absolutną precyzją. – Wujek był z siebie wyraźnie zadowolony. – Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. – Wziął ją pod rękę, by przeprowadzić na drugą stronę ulicy.
– Co to za pomnik? – spytała.
– To Garibaldi, włoski bohater narodowy. Doprowadził do zjednoczenia Włoch. Tu, na wzgórzu Janikulum, gdzie się znajdujemy, toczyły się zaciekłe walki o zdobycie Rzymu.
Kiedy podeszli do balustrady tarasu widokowego po drugiej stronie, Eliza nie mogła uwierzyć własnym oczom. Tak. To była ona. Kopuła San Pietro. Wielka. Niesamowita. Rozpoznawalna od razu. Jawiła się w oddali za kurtyną zielonych drzew porastających zbocze Janikulum.
Zanim wsiedli do samochodu, Eliza poprosiła, by wujek zrobił jej kilka zdjęć, i wyciągnęła telefon. Ustawiła się na tarasie, mając Rzym za plecami.
Mężczyzna mógł teraz przyjrzeć się jej dokładnie. Ostatni raz widział ją dwa lata temu, kiedy była jeszcze nastolatką sięgającą mu do połowy ramienia. Z uroczej dziewczynki przeobrażała się w urokliwą kobietkę, nieświadomą swojej urody. Wyrosła. Może nawet ponad metr siedemdziesiąt. Nogi były długie i zgrabne. Białe jak sople lodu włosy opadały aż do pasa. Miała na sobie czarną sukienkę podkreślającą wąską talię i biust. Nie odsłania jednak dekoltu. Długa, biała koszula rozpięta z przodu wisiała na niej jak na strachu na wróble, zdradzając wstydliwość. Nie rozstawała się ze swoim czarnym plecakiem z metalowymi suwakami. Na stopach miała to przeokropne obuwie, odbierające całkowicie wdzięk każdej kobiecie – glany na platformie. Zrobił bratanicy swojej żony kilka zdjęć.
W mieszkaniu unosił się przyjemny zapach czegoś dobrego do jedzenia. Eliza była już głodna. Weszła za Sergiem do dużego, przestrzennego korytarza. Postawiła walizkę przy drzwiach i chciała zdjąć buty.
– Nie! Co ty robisz? Nie zdejmuj, a przynajmniej nie tutaj. – Tyle zrozumiała z angielszczyzny przeplatanej włoskim, a przede wszystkim z wymownej gestykulacji i min pana domu.
„To oni nie zdejmują butów i wnoszą zarazki do mieszkania? Dziwni” – pomyślała. „No cóż, co kraj, to obyczaj”.
Apartament już na pierwszy rzut oka wydawał się przestronny, a przede wszystkim bardzo wysoki. Znajdowały się w nim obrazy i stylowe meble, na których czuwały antyczne bibeloty, świeczniki, porcelana. Książki w szafkach i na półkach zajmowały dużo miejsca, jakby to one były głównymi lokatorami domu. W mieszkaniu panował przyjemny chłód i było klimatycznie. Eliza poczuła się jak w muzeum. Była jednak na to przygotowana, bo przecież znała ciotkę i jej męża.
– Ach! Już jesteście? Jak minęła podróż? – dobiegł z daleka znajomy głos. Po chwili w korytarzu pojawiła się kobieta w granatowych butach na obcasie. – Elis! Kochana! Jak ty kwitnąco wyglądasz! Jaki look! – powiedziała, wzięła w objęcia bratanicę i ucałowała w policzki. – Jesteś głodna? Na pewno! Obiad już prawie gotowy! Weź walizkę, zaprowadzę cię do twojego pokoju.
Dziewczyna była przyzwyczajona do ekspresyjności tej energicznej kobiety, która mogłaby być jej matką. Ciotka zawsze mówiła dużo, z trudem dopuszczała innych do głosu, wszystko wiedziała lepiej. Była przy tym taka włoska. To ją drażniło i pociągało zarazem, choć nie wiedziała jeszcze, na czym polega smak tej włoszczyzny. Mimo wszystko w jej towarzystwie nie czuła różnicy wieku. Zwracały się do siebie na ty. Nazywała się Agnese9…
– Jestem bardzo głodna! W samolocie nic nie jadłam, bo byłam trochę podenerwowana. W końcu to moja pierwsza samodzielna podróż za granicę, i to jeszcze w takim momencie. – Eliza wzięła bagaż i poszła za panią domu, która wskazywała drogę. Weszły do pokoju przy końcu korytarza. Pośrodku stał stół z komputerem, a przy nim duży, wygodny fotel. Drewniane regały uginały się pod ciężarem książek i bibelotów. Pod oknem czekało łóżko przykryte haftowaną narzutą, a obok metalowy stojak, na którym zawieszono puste wieszaki.
– Zrobiłam dla ciebie miejsce w moim studiu. Tu możesz powiesić ubrania. Zwolniłam ci szufladę na rzeczy osobiste. Walizkę włóż pod łóżko. Wyślij wiadomość do rodziców, że jesteś już u nas. Zadzwonimy do nich później. – Ciotka zarządzała jak zwykle. Miała to we krwi i była w tym podobna do swojego brata. Elizie nie pozostawało nic innego, jak tylko się podporządkować. – Pokażę ci jeszcze, gdzie jest łazienka. Jak się zadomowisz, umyj ręce i przyjdź na obiad. Ja idę wrzucić pastę. Będziemy jeść za dziesięć minut.
Przeszły do łazienki, zwiedzając przy okazji apartament:
– Tu jest salon, tam kuchnia, tu nasza sypialnia, a tam pokój Sergia. Później pokażę ci wszystko lepiej. Idę gotować.
– Och! Jakie duże to mieszkanie! Mam nadzieję, że się nie zgubię! – Dziewczyna szukała punktów orientacyjnych.
– Szybko się nauczysz! Cieszę się, że wreszcie przyjechałaś mnie odwiedzić i będziemy miały czas dla siebie. – Gospodyni uśmiechnęła się, ukazując drugą, ciepłą stronę swojego charakteru. Jej twarz zrobiła się okrągła jak księżyc w pełni, co podkreślała krótka fryzura. Była szatynką jak ojciec Elizy i tak jak on miała piwne oczy.
Z kuchni odezwał się znajomy głos. Eliza zrozumiała tylko jedno słowo: spaghetti. Zapach, który stamtąd dobiegał, był obiecujący i podrażnił jej pusty żołądek. Postanowiła już więcej nie marudzić i szybko wykonać zadania. Dobrze wiedziała, że we włoskim domu spaghetti jest priorytetem i nie może czekać.
Na okrągłym stole w salonie, przykrytym obrusem w zielono-niebieską kratkę, rozstawiono malowane talerze, duże kieliszki do wina i szklanki na wodę. Sztućce ułożone równo na serwetce. Na przystawianym stoliku, obok koszyczka z chlebem, stała butelka białego wina. Jak lisi kołnierz otulała ją serwetka. Krople skrzyły się na zielonym szkle niczym poranna rosa.
– Proszę, usiądź tutaj. – Pan domu wskazał miejsce przy stole. W tym momencie do salonu weszła Agnese, niosąc głęboki półmisek, i postawiła go na środku. Cienkie, długie kluski jeszcze parowały.
– Jemy, bo spaghetti szybko stygnie. Proszę, podajcie mi talerze. – Gospodyni wprawnym ruchem zamieszała w misce. – Elis, ile ci nałożyć?
– A co to jest? – zapytała młoda.
– Aglio, olio, peperoncino, czyli czosnek, oliwa i pikantna papryczka. Ulubiony makaron każdego Włocha, a Sergia w szczególności.
– Jeżeli bardzo pikantne, to poproszę troszkę. – Dziewczyna podstawiła talerz.
Ciotka nałożyła jej porcję. Sergio w tym czasie nalał każdemu wino do kieliszka i wodę do szklanki.
– Mniam! Uwielbiam! Duzio, duzio… – Włoch popisywał się swoją znajomością języka polskiego. Nakładanie poszło sprawnie i wszyscy zaczęli wiosłować widelcami.
– Och! Pali! Ale jest bardzo smaczne! – pochwaliła nastolatka, otwierając usta, wybałuszając oczy i krzywiąc się niemiłosiernie. Długi, cienki makaron był twardy, czosnek, świeża oliwa i pikantna papryczka szczypały w język i rozgrzewały cały organizm. Chciała złapać trochę zimnego powietrza.
– Moja pierwsza reakcja była taka sama. Później zrozumiałam, dlaczego Włosi ją tak lubią – powiedziała ciotka.
Wyjaśniła, że to esencja włoskiej kuchni, która łączy prostotę, jakość składników, kunszt perfekcyjnego wykonania i przesłanie zdrowego jedzenia. Włosi kochają tę pastę, gdyż gotuje się ją łatwo i szybko ze składników, które zawsze są we włoskim domu. Dla Włochów to symbol wspólnego jedzenia i bycia razem.
– Nawet gdy przyjaciele zaskoczą cię o północy, zawsze możesz zrobić im spaghetti aglio, olio, peperoncino.
– A jak się ją przygotowuje? – Dziewczyna postanowiła podczas tej podróży poznać też sekrety włoskiej kuchni.
– Bardzo prosto. Wstawiamy wodę i solimy ją, aby szybciej się zagotowała. Dwa ząbki czosnku i jedną świeżą papryczkę szatkujemy drobno, a następnie prużymy na patelni w czterech łyżeczkach oliwy. Spaghetti gotuje się krótko i musi być – jak to mówią Włosi – al dente – czyli twarde, na ząb. Odcedzamy, mieszamy wszystko na patelni. Gotowe! – Ciotka mówiła z pasją o jedzeniu.
– Welcome to Italy!10 – Sergio podniósł kieliszek z winem. – Na zdrowie. Benvenuta!11
Po toaście rzucił się na swój talerz z takim apetytem, że Eliza nie mogła się nadziwić, iż można tak szybko i sprawnie nawijać spaghetti na widelec.
„Teraz rozumiem, dlaczego nazywają Włochów makaroniarzami” – pomyślała.
Jej nie wychodziło. Kluski długie jak sznurówki zsuwały się ze sztućców. Próbowała pomóc sobie palcem, ale Włoch popatrzył na nią ze zgrozą.
Na drugie była caprese, czyli sałatka z pomidorów i mozzarelli z bazylią oraz grillowane warzywa w ziołach. Pyszności. Palce lizać.
– Jakie to wszystko smaczne. Tak się najadłam, że więcej nie zmieszczę! – Dziewczyna osunęła się na krześle.
– Nie przygotowałam deseru. Jak odpoczniesz, wyjdziemy na lody – oznajmiła pani domu i zaczęła zbierać puste talerze, by odnieść je do kuchni.
– Czy mogę w czymś pomóc?
– Dziś masz wolne. – Ciotka uśmiechnęła się. – Odpocznij z godzinkę, a później zwiedzimy Zatybrze. Czeka nas dużo chodzenia w tym tygodniu. Nie przyjechałaś tu przecież na wypoczynek, ale na swoje najpiękniejsze rzymskie wakacje.
– Możesz mi dać hasło do wi-fi?
Weszła do pokoju, w którym miała mieszkać przez następny tydzień, i rzuciła się na łóżko. Zaczęła przeglądać fotki w telefonie, które zrobił jej Sergio na tarasie Janikulum. Na jednej z nich wyszła jak modelka. Na tle błękitnego nieba usianego białymi obłoczkami. Podobała się sobie. To była fotka naprawdę cool. Wrzuciła ją szybko na Facebooka i Instagram z podpisem: „Tak zaczynają się najpiękniejsze rzymskie wakacje!!!:):):)”. Od razu posypały się lajki.
– To bardzo charakterystyczna dzielnica, z mnóstwem klimatycznych restauracji, knajpek i barów. Zobaczysz, spodoba ci się – mówiła Agnese, gdy wychodziły na ulicę. – Tu przychodzą wszyscy, zarówno turyści, jak i Włosi. W ciągu dnia Zatybrze przypomina małe, prowincjonalne miasteczko, nocą przetacza się przez nie szaleńcza movida12, co czasami przypomina najazd landsknechtów.
Eliza próbowała się skoncentrować, ale wszystko ją rozpraszało. Na ulicy było ruchliwie i gwarno. Ludzie chodzili środkiem jezdni wybrukowanej kocimi łbami, nie zważając na samochody i skutery próbujące ich wymijać. Rowerzysta jechał pod prąd i niczym się nie przejmował. Motorynka władowała się na chodnik. Wszyscy trąbili.
Nastolatkę zaskoczył ten chaos i uderzył z wielką siłą. Było w tym jednak coś uwodzicielskiego, jakby weszła w wartki nurt życia. Postanowiła, że podda mu się bezwiednie i popłynie niesiona prądem.
Jeszcze przed wyjściem z domu dowiedziała się, że Trastevere bierze swoją nazwę od trans Tiberim, czyli za Tybrem. Tereny znajdujące się na prawym brzegu rzeki zostały przyłączone do Rzymu za czasów cesarza Oktawiana Augusta. Obszar wcielono do miasta, kiedy to cesarz Aurelian otoczył Rzym nowymi murami13. W rzeczywistości dopiero papież Sykstus V, który rozpoczął gruntowną przebudowę miasta pod koniec XVI wieku, podzielił je na dzielnice zwane rejonami. Zatybrze było trzynastym rejonem Wiecznego Miasta, a jego symbolem został lew. Przez stulecia stanowiło jedną z najbardziej autentycznych dzielnic, zamieszkaną przez rzymski lud i tętniącą życiem dzień i noc, również ze względu na pobliski, nieistniejący już port rzeczny Ripa Grande. Tawerny, warsztaty rzemieślnicze czy emporia przyciągały rzymian i podróżnych.
Gdy zatrzymały się na rogu, ciotka wyjaśniła, że ulica, którą będą szły, to via San Francesco a Ripa i bierze swoją nazwę od św. z Asyżu, który według legendy w czasie pobytów w Rzymie mieszkał w klasztorze nieopodal portu nad Tybrem. Wskazała na plac z kościołem św. Franciszka.
Elizie kręciło się już w głowie zarówno od kieliszka wina, który wypiła do obiadu, jak i od ilości informacji, jakie uzyskała w ciągu tych kilku minut. A był to dopiero początek…
Zaczęła przyglądać się ludziom. Niska pani w śmiesznych okularach, z czterema jamnikami na smyczy, przeszła obok nich. Potem minął je pan z siwymi wąsami, pod muszką i w słomianym kapeluszu. Paląc grube cygaro, kroczył jak lunatyk. Starsza kobieta, obwieszona biżuterią i z kwiatem we włosach, ciągnęła za sobą wózek z zakupami. Po drugiej stronie ulicy maszerował rasta z dredami, w wyciągniętej koszulce z liściem marihuany. Wyminęła go ciemnoskóra dziewczyna z fryzurą afro, a później wysoka, krótkowłosa blondynka z torebką od Gucciego. Facet w eleganckim garniturze i pod krawatem dosiadał skutera jak wierzchowca, zakładając kask i rozmawiając przez telefon.
Było już grubo po piętnastej. W restauracjach i barach siedzieli ostatni klienci, a kelnerzy krzątali się, sprzątając po obiedzie i szykując stoły na wieczór. Witryny mijanych sklepów spożywczych i piekarni eksponowały same pyszności, na które dziewczynie przychodziła ochota pomimo pełnego żołądka. Właściciele sklepików i knajp stali na ulicy oparci o framugi drzwi. Dyskutowali ze sobą na odległość, krzycząc głośno oraz wymownie gestykulując. Oprócz głosów słychać było piski, zgrzyty, uderzenia, gruchanie gołębi i jakiś dziwny jazgot, podobny do psiego skowytu.
Elizie wszyscy i wszystko dookoła wydawało się co najmniej osobliwe. Jeszcze nie wytknęła nosa za róg, a już zasmakowała artystycznego i luzackiego klimatu Zatybrza. Poczuła się od razu swojsko. To były jej klimaty.
– Caffè? – zapytała ciotka.
– Raczej cappuccino… – Bratanica była wyraźnie oszołomiona.
– Chodź, pokażę ci fajny bar na włoskie śniadanie…
Lokal stanowił esencję tego, czym dla obcokrajowca jest italian lifestyle14. Wnętrze zachęcało nowoczesnym designem i prostotą. Od razu przyciągał wzrok długi, szary bar z przeszkloną lodówką, w której wystawiono różne pyszności: tramezzini, pizzette, ciastka, kornety, wypieki, sałatki. Kolorowe krzesła i stoliki zapraszały, aby się przy nich rozgościć. Na regałach kusiły produkty biologiczne i piękne albumy o włoskim jedzeniu. Menu wypisano kredą na wielkiej tablicy za barem, aby dało się odczytać je już z ulicy. Zrobiła to oczywiście wprawna ręka grafika, wykorzystując modny krój pisma. Ściany zdobiły obrazy młodych artystów, którzy organizowali tu swoje wernisaże. Wszystko było designerskie. Nawet logo na serwetkach miało swój niepowtarzalny styl.
– Ciao bella! Come stai? Caffè?15 – pozdrowił ciotkę młody mężczyzna stojący za barem i uśmiechnął się zalotnie do Elizy, patrząc jej głęboko w szaroniebieskie oczy. – For you?16 – spytał aksamitnym głosem.
– Cappuccino for me. Please!17 – Lekko zmieszana nastolatka odrzuciła w tył długie jasne włosy. Wyprostowała się i wypięła pierś. Zrobiło jej się ciepło, bo facet był cholernie przystojny. Miał około trzydziestki. Wysoki, dobrze zbudowany. Grzbietem dłoni głaskał lekki zarost na pięknie zarysowanej szczęce i szczerzył w uśmiechu śnieżnobiałe zęby. Kręcone, ciemne włosy były gęste jak dżungla, a czarne oczy błyszczały niczym węgle. Przypominał trochę Antonia Banderasa, choć miał zbyt duży nos. Nie wiedzieć czemu, Elizie wszyscy Włosi przypominali młodego Banderasa, choć przecież był on Hiszpanem.
– Cappuccino e caffè per le signore!18 – rzucił włoski Banderas do barmana, który stał przy wielkim, błyszczącym ekspresie do parzenia kawy, syczącym jak lokomotywa parowa.
– Giulio, to moja bratanica Elis – przedstawiła ją po włosku ciotka młodemu mężczyźnie, a później zwróciła się po polsku do jasnowłosej dziewczyny: – Elis, to jest Giulio, czyli Juliusz, właściciel tego lokalu.
– Che bella ragazza!19
Tyle Eliza rozumiała już po włosku i zaczerwieniła się.
– Wy, Polki, jesteście wszystkie bardzo ładne – powiedział po angielsku do ciotki, uśmiechając się.
Na bufecie z czarnego marmuru stanęło espresso i cappuccino z pianką w formie serduszka.
– Chcecie trochę kremu zabajone zamiast cukru? – zapytał Giulio.
– Oczywiście – potwierdziła Agnese.
Właściciel lokalu podsunął im czarkę z jajecznym kremem, którą wyjął z lodówki.
Kiedy Eliza, oblizując się ze smakiem, piła swoje pierwsze włoskie cappuccino jak prawdziwa Włoszka, na stojąco przy barze, ciotka zamieniła jeszcze kilka zdań po włosku z przystojniakiem. Eliza rozumiała tylko jedno słowo: „koza”. Ta „koza” powtarzała się bez przerwy.
Zapłaciły, pożegnały właściciela jak dobrego znajomego i wyszły.
Naprzeciw nich znajdował się barokowy kościół z biało-żółtą fasadą. Drzwi były zamknięte. Na schodach leżał kloszard, ucinając sobie popołudniową drzemkę.
– Widzisz tę klęczącą postać namalowaną w owalu zdobiącym górną część fasady? – Ciotka wskazała palcem.
– Tak.
– To św. Paschalis Baylón, patron starych panien.
– Co?
Eliza wcale się nie przesłyszała. Dowiedziała się od razu, że pierwszy kościół w tym miejscu kazał wznieść w średniowieczu papież Kalikst II i poświęcił go czterdziestu męczennikom, rzymskim żołnierzom z Legio XII Fulminata, zwanego „Piorunującym”, którzy przyjęli wiarę chrześcijańską i nie chcąc się jej wyrzec, zostali wystawieni bez odzienia na mróz, na tafli jeziora, aż do zamarznięcia na śmierć, a następnie ciała ich spalono w okolicach Sebasty, w Armenii. Dlatego kościół nosił nazwę Czterdziestu Męczenników i św. Paschalisa Baylóna. Paschalis, XVI-wieczny mnich pochodzący z Hiszpanii, zanim przyjął święcenia, był pasterzem owiec. Został zakonnikiem i naśladował św. Franciszka20. Nie umiał czytać i pisać. Pełnił funkcję odźwiernego w kościele. Według legendy, po śmierci, na własnej mszy pogrzebowej otworzył dwukrotnie oczy.
– Dawniej kobiety niezamężne zwracały się do Paschalisa, by w nowym roku zesłał im męża. Modlitwy trwały dziewięć dni. Młódki dostawały dyspensę, zatwardziałe stare panny dodatkową pokutę. Wszystkie były jednak przekonane, że wcześniej czy później Baylón sprawi cud – mówiła ciotka, uśmiechając się do bratanicy. – Do Paschalisa zwracały się również mężatki, których mężowie nie wypełniali swoich męskich obowiązków. Podobno jedna z nich miała sen, podczas którego święty wyjawił jej przepis na afrodyzjak z jaj21.
– Szkoda, że nie na viagrę – rzuciła Eliza ironicznie. – Nie musisz owijać w bawełnę, od marca jestem już pełnoletnia.
Obie wybuchnęły śmiechem.
– Pamiętaj, aby przed wyjazdem wstąpić do tego kościoła i pomodlić się na zapas. – Agnese w zgryźliwości przypominała swojego brata.
– Zastanowię się. Jeszcze nie wiem, czy na pewno chcę zostać mężatką – żachnęła się młoda. – A czy do dziś stare panny przychodzą tu na mszę? No i czy przychodzą mężatki?
– No nie, mężatki przychodzą na kawę z kremem zabajone do baru naprzeciwko.
Znowu się roześmiały.
Ciotka wzięła bratanicę pod rękę i szybkim krokiem przeszły jakieś sto metrów, żeby wejść na trójkątny plac. Minęły kilka urokliwych restauracji, w których jeszcze jedli turyści. Musiały stanowczo odmawiać naganiaczom proponującym coś do jedzenia lub do picia. Na stolikach przed lokalami prezentowano malowniczo włoskie dania: bruschettę, pizzę, pasty, karafki z winem. Wszystko było przybrane świeżą bazylią, która uwodziła zapachem. Już na sam widok tej scenografii człowiek robił się głodny.
Naprzeciw małego kościółka znajdował się bar z ogródkiem i wielkim, neonowym szyldem. Napis na płóciennym zadaszeniu głosił: „S. Calisto”. Uliczny muzyk całkiem nieźle grał na gitarze, za co zbierał oklaski i trochę monet do kapelusza. Obok baru plotkowały zatybrzańskie matrony w domowych podomkach w drobne kwiatki. Rozsiadły się w kręgu na krzesłach przyniesionych z domu, prostując żylaste, spuchnięte nogi odziane w papcie. Jakiś bezdomny z psem oraz dwaj ciemnoskórzy handlarze uliczni koczowali na schodach kościoła. Przy stoliku ustawionym w jego lepkim cieniu czterech mężczyzn rżnęło w pokera. Wokół nich zrobiło się małe zbiegowisko. Ciekawscy zaglądali im zza pleców w karty. Na szarej ścianie pobliskiego zabytkowego pałacu przyciągało uwagę dzieło street artu22: Pier Paolo Pasolini jako umęczona pietà. Poeta w skórzanej kurtce, niosący własne martwe ciało na rękach, był jak zjawa, rzymski duch.
Takiego Rzymu Eliza się nie spodziewała. Gdyby ktoś dał jej czarno-białe okulary, pomyślałaby, że znalazła się na planie neorealistycznego filmu.
– Złodziej rowerów. – Ciotka wskazała chudego faceta o pociągłej twarzy, z niechlujną fryzurą. Usta półotwarte jak ryba przydawały mu gamoniowatego wyrazu. – Ukradł mi już dziewiętnaście rowerów. Kiedy mając tyle lat co ty, po raz pierwszy zobaczyłam film Vittoria De Sica Złodzieje rowerów, nie wierzyłam, że takie rzeczy się zdarzają.
Dziewczyna przyglądała się zastanej scenie. Włosi nie potrafili żyć bez chaosu i bliskich relacji. Obserwowała ich. Dotykali się bez przerwy, klepali po plecach, gestykulowali, śmiali serdecznie, a usta im się nie zamykały. Praktycznie nie było tu ludzi smutnych czy posępnych. Najwyżej na jakimś obliczu odmalowywało się znudzenie i poobiednie lenistwo.
– No dobrze, wybrałyśmy się na zwiedzanie Zatybrza. – Agnese wczuła się w rolę idealnej przewodniczki. – Ten plac i bar biorą nazwę od papieża Kaliksta I, szesnastego biskupa Rzymu i następcy św. Piotra na początku trzeciego wieku. Prawdopodobnie był wyzwoleńcem. Jego życiorys jest dość burzliwy.
Stanęły trochę z boku. Kobieta opowiadała, że św. Kalikst został wtrącony do więzienia, a potem zesłany na Sardynię do pracy w kopalni, gdyż wszczął tumult w zatybrzańskiej synagodze. Powrócił do Rzymu zawezwany przez papieża Zefiryna, który mianował go zarządcą chrześcijańskiego cmentarza, znanego dziś jako katakumby św. Kaliksta przy via Appia. Po śmierci Zafiryna wybrano go na tron Piotrowy. Sprzeciwiał się temu św. Hipolit, uważany za pierwszego antypapieża. Jak głoszą wczesne legendy chrześcijańskie, Kalikst I zginął śmiercią męczeńską za panowania cesarza Aleksandra Sewera. Wrzucono go do studni z żelaznym łańcuchem na szyi. Studnia ta znajdowała się właśnie w tym małym renesansowym kościele. W VII wieku jego resztki złożono w bazylice Najświętszej Marii Panny na Zatybrzu23.
– Opowiadam ci o Kalikście, gdyż to barwna postać. Zatybrzanin z krwi i kości. Czasami myślę, że ten zakątek najlepiej charakteryzuje Trastevere, a św. Kalikst nigdy go nie opuścił. Patrzy z nieba, jak tutejsi szulerzy grają w karty pod jego kościołem – mówiła ciotka. – Placu św. Kaliksta nie byłoby bez baru San Calisto. To chyba jeden z najbardziej charakterystycznych barów Rzymu.
Ciotka ujawniła bratanicy dalsze zatybrzańskie sekrety. Przy stoliku w San Calisto można było siedzieć na słońcu, nie płacąc dodatkowo za tę przyjemność. Oczywiście obowiązywała tu samoobsługa i zakaz narzekania, że stolik jest brudny. Czasami należało go sobie wytrzeć samemu. Bar był zawsze pełen ludzi, którzy przesiadywali tu godzinami, więc na miejsce trzeba było polować, dosiąść się do kogoś lub kogoś podsiąść, co stawało się przyczynkiem do zadzierzgnięcia znajomości. Bywali tu awangardowi pisarze, aktorzy, filmowcy, lewicowi intelektualiści, anarchiści, zatybrzańscy artyści, studenci elitarnego, amerykańskiego Uniwersytetu Johna Cabota, duchowni po cywilnemu i obcokrajowcy mieszkający na Zatybrzu. Turyści zaglądali rzadziej, jeżeli już, to koneserzy Rzymu. Tu zaczynało się i kończyło nocne życie na dzielnicy. Specjalnościami zakładu było: sgroppino (czysta wódka z lodem cytrynowym), pyszne caffè affogato (gałka lodów w kawie) oraz kawowa granita i lody własnej produkcji. Właścicielem był mały, przesympatyczny facet o imieniu Marcello. Bar stał się pulsującym sercem kibiców AS Roma, którzy świętowali tu sukcesy swojej drużyny. Lokal biorący swoją nazwę od papieża pojawiał się w kilku filmach. Kręcono tu nawet porno z udziałem włoskiego króla seksu Rocco Siffrediego.
– Naprawdę? – zapytała Eliza. – I ty też tu przychodzisz?
– Dawniej… To był bar mojej młodości. Czasami do San Calisto przyprowadzam moich specjalnych gości, którzy chcą poznać prawdziwy Rzym. Św. Kalikst sprowadza na grzeszną drogę. – Ciotka żartobliwie pogroziła palcem bratanicy, a potem chwyciła ją za ramiona i obróciła w stronę budynku z ukwieconym balkonem. Wskazując ręką, powiedziała: – Przyszłyśmy tędy, ulicą św. Franciszka. Ta ulica natomiast to via San Cosimato. Bierze swoją nazwę z połączenia imion dwóch świętych: Kosmy i Damiana. Ten święty trójkąt to bardzo szczególne miejsce. Wiele się działo tu zarówno przed narodzeniem Chrystusa, jak i później. Ale o tym opowiem ci kiedy indziej. Idziemy dalej. Pokażę ci szybciutko najmniejszy domek Zatybrza, a potem zwiedzimy bazylikę.
Skręciły za barem w prawo i przeszły pod łukiem. Nad uliczką rozpościerała się winorośl, tworząc kolejne naturalne łuki. Pędy z zieloniutkimi liśćmi uprawiały karkołomną wspinaczkę po szarym murze. W zacienionym zaułku nakryte stoliki lśniły białymi, czystymi obrusami. Na jednym z nich wystawiono kosz pełen dorodnych borowików. Ich leśna woń odurzała każdego przechodnia, mieszając się z zapachem krochmalu.
– Jak tu uroczo! – wykrzyknęła Eliza.
– To oczywiście łuk św. Kaliksta, a to restauracja o tej samej nazwie. Robią tu znakomitą pastę z grzybami leśnymi, a także wyrafinowany przysmak włoski Mare e monti, czyli „Morze i góry”. To pasta z borowikami i owocami morza. Palce lizać. – Ciotka gestykulowała niczym rasowa Włoszka.
Kilka kroków dalej zatrzymały się przed malusieńkim, żółtym domkiem z wysokimi zewnętrznymi schodami. Prowadziły one na podwyższone piętro, gdzie znajdowały się malutkie drzwi i niewielkie półkoliste okno, a pomiędzy nimi ołtarz Madonny z Dzieciątkiem w rzeźbionym obramowaniu. Żółty domeczek przycupnął wśród kamienic wyższych od niego. Rosło przed nim drzewko oliwne w dużej donicy. Radośnie ćwierkały wróble, które uwiły sobie gniazdo w jaśminie okalającym schody i wejście. Od jaśminowej woni aż kręciło w nosie.
– O, jakie cudo! – zachwyciła się nastolatka.
– Zabudowę średniowiecznego Zatybrza stanowiły nieduże domy i wieże obronne. Uliczki były wąskie i ciemne, a takie wystające schody stanowiły ochronę przed przejeżdżającymi wozami. W tym domku, pod schodami znajdowało się pomieszczenie gospodarcze przeznaczone na stajnię, piekarnię lub magazyn. Na górze natomiast w jednej izbie mieściła się kuchnia, sypialnia i cała reszta. Ulice nie były jeszcze wybrukowane. Ludzie grzęźli po kolana w błocie nie tylko po deszczu, ale także po wylewach Tybru – mówiła Agnese. – Dawniej był to najmniejszy i najuboższy domek Zatybrza24. Dziś to prawdziwy zabytek piękna i poezji.
Kiedy powróciły na plac św. Kaliksta, dziewczyna osłupiała. Przy karcianym stoliku zatrzymał się dziwaczny człowiek. Mocno opalony, odziany w krokodylą skórę przepasaną na torsie i zwierzęce futro, które przywdział jak spódnicę. Na stopach miał skórzane sandały. Kostki i przeguby dłoni zdobiły bransolety z kłów dzikich zwierząt i rzemieni. Na piersi błyskały kolejne sznury kłów i amulety. Dłuższe włosy zbierała przepaska z wężowej skóry, z głową kobry. W ręku trzymał kij przypominający maczugę. Prowadził na smyczy dwa małe pieski chihuahua w kolorze miodowym. Na jego ramieniu siedziało małe zwierzątko – surykatka lub lemur.
– Uszczypnij mnie, proszę! – zwróciła się do Agnese. – Tu kręcą jakiś film? Ja śnię? Czy może przeniosłyśmy się w czasie…? Kto to?
Ciotka, która patrzyła w drugą stronę, dopiero teraz dostrzegła dziwoląga i wcale nie zrobiło to na niej wrażenia.
– To Mauricius! Codziennie chodzi tak po Rzymie. Kiedyś zamieniłam z nim kilka słów. Chce być wolnym człowiekiem. Gdyby Fellini jeszcze żył, na pewno zaangażowałby go do filmu.
Eliza była w lekkim szoku. Przeszła zaledwie trzysta metrów i nie minęła jeszcze pierwsza godzina zwiedzania Rzymu, a już postanowiła, że nie będzie się już niczemu dziwić, przynajmniej w Wiecznym Mieście.
Pośrodku prostokątnego placu, zamkniętego z czterech stron budynkami, tronowała fontanna. Duży kielich wyrastał z wielokątnej balustrady ozdobionej barokowymi muszlami z napisem „SPQR”, umieszczonej na ośmiobocznej platformie tworzącej schody. Siedzieli na nich ludzie, szukając wytchnienia od prawie letniego upału. Zatybrzańska fontanna śpiewała im, rosząc ich hojnie kropelkami wody z protomów w kształcie wilczych głów. Cień monumentalnego, renesansowego pałacu skradał się jak kot na środek placu. Fasadę budynku zdobiły wielkie drewniane wrota, okolone boniowaniem z kariatydą. Powyżej znajdował się balkon z reprezentacyjnym oknem, ukoronowany herbem. Dwa górne rzędy okien miały charakterystyczne kandelabry po bokach framug. Gmach wzbogacały zadziwiające detale architektoniczne, na które można było patrzeć i patrzeć…
Uwagę przyciągała jednak inna fasada – kościoła zajmującego drugi bok placu. Nad pięciołukowym portykiem, zwieńczonym balustradą z czterema posągami, górował lekko wycofany korpus średniowiecznej budowli z tympanonem ozdobionym mozaikami na złotym tle. Mozaiki lśniły jak drogocenne klejnoty i olśniewały swoim pięknem. Po prawej stronie wznosiła się czterokondygnacyjna romańska dzwonnica z arkadowymi triforiami i biforiami oraz olbrzymim, okrągłym zegarem.
Wybiła szesnasta. Kilka uderzeń dzwonów oznajmiło godzinę. Ciotka znowu zmieniła się w przewodniczkę.
– Znajdujemy się na głównym placu Zatybrza, a przed nami jest bazylika Najświętszej Marii Panny25. To pierwsza świątynia poświęcona Matce Bożej i jedno z najstarszych miejsc kultu chrześcijańskiego w Rzymie, wzniesiona na miejscu starożytnego, pogańskiego budynku zwanego Taberna Meritoria. Były to koszary dla emerytowanych rzymskich legionistów, w których mogli żyć na starość – mówiła, gdy przystanęły w cieniu. – Według legendy w tym miejscu z gruntu wytrysnął strumień czarnego oleju i rozlał się na całą dzielnicę aż po Tyber, spływając obficie do rzeki przez jeden dzień. Być może była to ropa naftowa, a może błoto, gdyż Zatybrze znajdowało się na terenach bagnistych. Zinterpretowano to jako znak przyjścia na świat Zbawiciela i zaczęto czcić to miejsce, nazywane fons olei, co możemy przetłumaczyć jako „źródło oleju” lub „źródło oliwy”.
Agnese wyjaśniła, że to właśnie papież Kalikst I zwrócił się do cesarza Septymiusza Sewera o zezwolenie na to, aby tu powstało jedno z pierwszych miejsc kultu chrześcijańskiego. Tutaj, gdzie stoi renesansowy pałac będący do dziś siedzibą kardynalską, znajdował się skromny dom Kaliksta. W nim odbywały się spotkania modlitewne chrześcijan. Stąd zatybrzański biskup Rzymu miał zostać zabrany podczas prześladowań w 222 roku, a potem wrzucony do studni z żelaznym łańcuchem i kamiennym odważnikiem na szyi. Po śmierci Kaliksta koszary uzyskały status chrześcijańskiego domu zgromadzeń Titulus Callixti. Pierwszy kościółek wzniesiono tu już z woli papieża Juliusza I w 340 roku. W VI wieku świątynię poświęcono Marii. Bazylika została przebudowana sześć wieków później z woli innego zatybrzańskiego papieża, Innocentego II, przy wykorzystaniu materiałów pochodzących z term Karakalli26.
– Kardynał Pietro Aldobrandini ufundował rzeźbiony sufit, a papież Klemens XI w tysiąc siedemset drugim roku kazał architektowi Carlowi Fontanie zbudować portyk zewnętrzny. Ten sam architekt zajął się ostateczną przebudową fontanny na placu. – Ciotka uprzedziła Elizę, że musi opowiedzieć jej te szczegóły tutaj, ponieważ w kościele nie może mówić dużo i za głośno. – Spójrz, jakie piękne są te mozaiki…
– Fantastyczne!
– Uwielbiam ten kościół, ponieważ jest jak bombonierka. Każdy detal architektoniczny wykonano z taką perfekcją, że można przyglądać się im godzinami…
Romańska fasada była podzielona na trzy części. Tympanon zdobił fresk przedstawiający Chrystusa i archaniołów. Pod spodem znajdowała się mozaika na złotym tle z karmiącą Madonną na tronie, której po obu stronach towarzyszyły kobiece postacie niosące lampki oliwne.
– To biblijna przypowieść o Pannach Mądrych i Pannach Głupich – kontynuowała Agnese. – Pamiętasz słynny cytat ze św. Mateusza? „Lecz o północy rozległo się wołanie: «Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!». Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: «Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną»”27.
– Uhm… – westchnęła nastolatka.
Siostra jej ojca miała pamięć słonia. Tak jak on cytowała fragmenty, o których Eliza nawet nie słyszała, domagając się, by ta wiedziała, o co chodzi.
– Popatrz na dzwonnicę, również tam, na samej górze, jest mała mozaika Matki Bożej. – Wskazała ręką.
Ruszyły w stronę bazyliki.
Pierwsza niespodzianka czekała Elizę już pod portykiem. W ściany przedsionka wmurowano fragmenty łacińskich inskrypcji pochodzących z katakumb, rzymskich sarkofagów, antycznych lapid i inne elementy architektoniczne. Dziewczyna chciała dotknąć tych kamieni, by poczuć zaklętą w nich historię. Jej uwagę przykuł sarkofag z lwem. Wrota kościoła otaczały rzeźbione framugi wykonane z niezwykłym kunsztem.
– Och! Ale odlot! – wymknęło jej się, gdy przekroczyły próg bazyliki. Nie wiedziała, co najpierw podziwiać: złoty, kasetonowy sufit, ogromne kolumny z granitu czy fantastyczne mozaiki w absydzie, które wabiły z daleka. Zatrzymała się pośrodku kościoła i nieświadomie otworzyła usta z zachwytu, jak małe dziecko.
Sufit był wspaniały. Polichromowane wzory geometryczne i wycięte w drewnie rozety wyglądały jak pudełko na czekoladki. Środek wyznaczał sześciokąt przedstawiający wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny w otoczeniu aniołków.
– Drewniany strop zaprojektował Domenichino. On jest też autorem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. – Ciotka zbliżyła się do bratanicy i szeptała jej do ucha: – Zwróć uwagę na te kolumny. Jest ich dwadzieścia dwie. Każda inna. Pochodzą z term Karakalli i liczą sobie ponad tysiąc osiemset lat. Popatrz na podłogę wykonaną przez Cosmatich. Były to rodziny rzymskich kamieniarzy, którzy w dwunastym wieku zasłynęli z układania posadzek, stworzyli niepowtarzalny styl i szkołę.
Dziewczyna nie mogła się napatrzeć. Trójnawowa bazylika wydawała jej się taka proporcjonalna, bogata, pyszna. Rzeczywiście każda z kolumn różniła się od innych. Niektóre miały kapitele jońskie, inne korynckie z liśćmi akantu. Różne abakusy i stylobaty. Były wyniosłe, wytoczone z różowego i szarego granitu.
„Jak oni to robili? Jacy byli zręczni i precyzyjni. Chyba nikt dziś nie zdołałby wykonać takiej pracy ręcznie” – Eliza pomyślała o artystach z przeszłości, którzy pozostali anonimowi.
Podłoga wyglądała jak wzorzysty dywan. Jej główny motyw stanowiły kręgi z szarego i kolorowego marmuru, rozchodzące się po całej świątyni jak kręgi po wodzie. Ciepłe światło sączyło się z okien nawy głównej, zalewając kościół. Freski pomiędzy oknami przedstawiały świętych i męczenników.
Wielki łuk, wsparty na dwóch imponujących kolumnach z kapitelami doryckimi, oddzielał nawę główną od prezbiterium. Na jego szczycie górował okrągły wizerunek Matki Boskiej z Dzieciątkiem, a po jego bokach aniołowie i fundator bazyliki.
Podeszły bliżej do ołtarza. Eliza mogła dostrzec więcej szczegółów, w tym roślinny fryz namalowany wewnątrz łuku. Kwiaty i owoce wyglądały jak prawdziwe.
Również absydę dekorowały drogocenne mozaiki w stylu bizantyjskim.
– W centrum widzimy Matkę Bożą i Chrystusa na tronie – szeptała jej do ucha ciotka. – Ona zasiada po jego prawicy, a on kładzie jej rękę na ramieniu na znak wyniesienia jej do godności Bogurodzicy. Po obu stronach zostali przedstawieni święci. Po prawej Piotr, Korneliusz, Juliusz i Kalepodiusz. Po lewej papież Innocenty z modelem kościoła w rękach, Wawrzyniec i Kalikst.
Mozaikę absydalną zamykał pas przedstawiający Baranka Bożego i dwanaście owiec. Baranek symbolizował Chrystusa, a owce jego apostołów. Poniżej znajdował się cykl ze scenami z życia Marii. Od lewej strony na sześciu panelach ukazano historie narodzin Marii, zwiastowania, narodzin Jezusa, pokłonu Trzech Króli, wizyty w świątyni i zaśnięcie Matki Bożej.
– To dzieło Pietra Cavalliniego, jednego z najwybitniejszych rzymskich artystów z przełomu trzynastego i czternastego wieku. Jego mozaiki znajdują się także w bazylice św. Pawła za Murami, w bazylice św. Cecylii, w bazylice Matki Bożej Ołtarza Niebiańskiego, w kościele św. Jerzego na Velabrum. Cavallini pierwszy w Rzymie zerwał z bizantyjską hieratycznością, wprowadzając trzeci wymiar. W jego dziełach namalowane elementy architektoniczne są jak dekoracje towarzyszące aktorom na scenie. Popatrz na to bogactwo szczegółów i światłocień szat! – Ściszony głos ciotki wibrował entuzjazmem. Jej pasja zarażała bratanicę.
Nad ołtarzem w absydzie wznosiło się marmurowe cyborium wsparte na czterech kolumnach z czerwonego porfiru ze złotymi kapitelami. Po prawej stronie konfesji, pod ołtarzem, wmurowano w podłogę płytę z łacińską inskrypcją upamiętniającą cud wybicia źródła oliwy. Agnese zwróciła na nią uwagę i wskazała również napis na suficie, przypominający, że w tym miejscu mieściła się rzymska taberna.
Kiedy dziewczyna zadarła głowę, by go zobaczyć, spostrzegła na sklepieniu płaskorzeźbę Matki Boskiej, wprost nad ołtarzem. Wyglądała, jakby wznosiła się ku niebu, w locie. Nie wiedzieć czemu, przypomniała jej się siostra zakonna, z którą podróżowała samolotem.
– Pod ołtarzem głównym jest konfesja z relikwiami świętych: Kaliksta, Korneliusza, Juliusza i Kalepodiusza, które zostały przeniesione w to miejsce z katakumb pod koniec ósmego wieku – powiedziała Agnese, wskazując palcem.
Następnie podprowadziła bratanicę do miejsca w prawej nawie, gdzie w niszy zamkniętej kratą wyeksponowano narzędzia męczeństwa Kaliksta: gruby żelazny łańcuch i wielki kamienny odważnik. Nastolatka przyglądała się im przez chwilę z przerażeniem28.
Przeszły na drugą stronę kościoła i udały się po schodkach do lewej kaplicy przy ołtarzu.
– To kaplica Altemps, którą ufundował kardynał Marco Sittico Altemps, bratanek Piusa IV. Pochodził z potężnego austriackiego rodu, osiadłego w Rzymie. Wybudował pałac na tyłach placu Navona, w którym znajduje się dziś muzeum z ważnymi zbiorami sztuki. Pochowano go tutaj, w Najświętszej Marii Pannie na Zatybrzu – tłumaczyła ciotka, wskazując grób kardynała. – W ołtarzu tej kaplicy znajduje się ważna rzymska ikona acheiropoietos, czyli stworzona w sposób nadprzyrodzony, bez udziału człowieka. Ma ponad tysiąc pięćset lat.To Matka Boża Łaskawa29.
Obraz pomimo renowacji był bardzo zniszczony. Maria w hieratycznej pozie, w koronie i bogatych szatach – tych samych, które ma na sobie cesarzowa Teodora przedstawiona na mozaikach w Rawennie – trzymała dziecko na kolanach. Towarzyszyły jej dwie postacie, z których jedna mogła przedstawiać papieża Jana VII pochodzącego ze Wschodu.
– Ikonę Matki Bożej Łaskawej rzymianie czczą w sposób szczególny – powiedziała Agnese. – Jest dla nich jak wybaczająca matka, gotowa utulić w żalu strapione dzieci.
Eliza zaintrygowana opowieścią o nadprzyrodzonym wizerunku przybliżyła się do kraty oddzielającej kaplicę od schodów. Nie udało się jej wiele zobaczyć. Malowidło na ołtarzu było zbyt zniszczone.
Skierowały się ku wyjściu lewą nawą boczną. Spojrzały jeszcze na pomnik nagrobny papieża Innocentego II, który został tu przeniesiony z Lateranu, oraz na kaplicę Avila z obrazem św. Hieronima, namalowanym przez Antonia Gherardiego. Ołtarz był umieszczony w „teatrze perspektywicznym”, zbudowanym z marmurowych kolumn, i wzorował się na dziełach Berniniego oraz Borrominiego30. Kaplicę wieńczyła kopuła z czterema aniołami podtrzymującymi latarnię, przez którą wpadało światło. Elizę zachwyciła też inna kaplica, gdzie na bocznych ścianach namalowano bogato zdobione tkaniny. Ręka malarza wykazała się takim mistrzostwem, że aż chciało się dotknąć ciemnej satyny haftowanej złotem, by sprawdzić, czy to naprawdę tylko malowidło…
Kiedy wyszły przed bazylikę Najświętszej Marii Panny, dziewczyna stanęła jak wryta.
– Pingwin! – wyszeptała.
– Co? – zapytała zdziwiona Agnese.
– Nic. Wyrwało mi się. Teraz tak się mówi…
Przed bazyliką czekała grupka turystów, a wśród nich siostra zakonna, która siedziała obok Elizy w samolocie. Słychać było język polski. Powiedziały więc „Dzień dobry!” na przywitanie.
– Dzień dobry! Szczęść Boże! Cieszę się, że dotarłaś bezpiecznie i znowu się widzimy – zwróciła się do Elizy kobieta w habicie i z welonem na głowie. Srebrny krzyż na piersi błyszczał w słońcu. Była młodsza od jej ciotki. Jej twarz wyglądała jak świeża róża. Workowaty habit ukrywał sylwetkę. Trudno było określić, czy była szczupła, czy nie. Cienkie przeguby dłoni i chude kostki wskazywały jednak na to pierwsze.
– A co siostra tu robi? – zapytała Eliza.
– Zwiedzamy bazyliki! Najświętsza Maria Panna na Zatybrzu to jeden z kościołów tytularnych polskich kardynałów Stefana Wyszyńskiego i Józefa Glempa. Kardynał Stanisław Hozjusz, który był inicjatorem budowy polskiego kościoła św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Rzymie, jest tu pochowany. Trzeba odwiedzić jego grób, bo dzięki niemu możemy przyjeżdżać do Rzymu. – Siostra uśmiechnęła się serdecznie. – Skoro spotkałyśmy się już pierwszego dnia, to pewnie jeszcze się gdzieś zobaczymy. Rzym jest mały.
Eliza nie była zachwycona tą perspektywą, ale powiedziała grzecznie:
– Na pewno. Szczęść Boże i miłego dnia!
Kiedy odeszły trochę dalej, zapytała:
– Kim był ten Hozjusz?
– Wielkim człowiekiem. Humanistą, poetą, sekretarzem królewskim Zygmunta I Starego, dyplomatą, jednym z czołowych przywódców polskiej i europejskiej kontrreformacji. Był ambasadorem Rzeczypospolitej w Państwie Kościelnym. Zagwarantował Polakom ich miejsce w Rzymie. Z jego inicjatywy zbudowano Kościół Polski. Jego płyta nagrobna została wmurowana w pobliżu ołtarza po prawej stronie – odpowiedziała Agnese z poczuciem winy, że nie pokazała nagrobka bratanicy. – Masz powód, żeby wrócić do bazyliki i jej poszukać.
Przeszły pod fontannę i stanęły w cieniu pałacu św. Kaliksta.
– Pozwól, że powiem ci jeszcze dwa słowa o fontannie. Według tradycji to najstarsza rzymska fontanna, pochodząca z pierwszego wieku naszej ery, z czasów cesarza Oktawiana Augusta. Pierwotnie znajdowała się trochę dalej, tam gdzie stoi ten szaroniebieski pałac. Pracował przy jej budowie Donato Bramante, a także Giovanni Lorenzo Bernini, który przestawił ją na środek placu w tysiąc sześćset pięćdziesiątym ósmym roku i zasilił wodą pochodzącą z fontanny Paulińskiej na Janikulum. O wspaniałych rzymskich fontannach dowiesz się więcej podczas naszych kolejnych spacerów. – Ciotka uśmiechnęła się i kontynuowała: – Już w siedemnastym wieku został wydany edykt papieski zakazujący pływania, kąpania się, prania, mycia naczyń oraz kąpania psów i kotów w fontannach. Jednak nigdy nie był respektowany…31
Agnese wzięła siostrzenicę pod rękę i powiedziała:
– A teraz opowiem ci pewną anegdotę, którą znają tylko prawdziwi rzymianie.
Stanęły przodem do fasady bazyliki.
– Widzisz te cztery posągi na kolumnadzie portyku? Zapewne już się domyślasz, że to święci Kalikst, Korneliusz, Juliusz i Kalepodiusz. Kalikst trzyma się za brzuch, jakby chciał powiedzieć: „Jestem głodny”. Korneliusz wskazuje ręką przed siebie, sugerując: „To chodźmy do restauracji Sabattini” po drugiej stronie placu. Juliusz wykonuje gest, jakby chciał się popukać w głowę: „Co ty? Zgłupiałeś? Tam nas oskubią z kasy”. Kalepodiusz pokazuje inny kierunek: „Chodźmy jak zawsze do «chińczyka», przynajmniej się najemy, zapłacimy mało i posiedzimy na słońcu, patrząc na ten piękny plac”32.
Dziewczyna spojrzała na balustradę. Rzeczywiście święci odgrywali pantomimę.
– Tam jest chińska restauracja, w której stołują się wszyscy zatybrzanie. – Ciotka wskazała zaułek, na którego końcu widać było czerwone drzwi z zawieszonymi nad nimi lampionami. – Nazywa się Ci-Lin, ale jej właścicielką jest Chinka, która ma na imię Maryja. Więc wszyscy mówią „chodźmy do Maryi”. Podają tam znakomite krewetki z zieloną cebulą i imbirem.
Eliza uniosła lewą brew. „W Rzymie do Chińczyka?” – pomyślała sceptycznie.
Obiecała sobie ponownie, że w Wiecznym Mieście już niczemu nie będzie się dziwić…
Przed wyjściem z domu Agnese włożyła granatową, lnianą marynarkę. Nie zmieniła butów na obcasie. Stąpała w nich po kocich łbach, jakby płynęła, chybocząc się czasami. Po ekspercku omijała wyrwy w bruku. Eliza zdążyła wziąć szybki prysznic i przebrać się. Włożyła dżinsową spódniczkę oraz swoją ulubioną, czarną koszulkę z napisem „PINK FLOYD” i z trójkątem, przez który przechodziła wiązka światła, rozszczepiająca się w tęczę. Na to zarzuciła jak zwykle białą koszulę. Nie zrezygnowała ze swoich oryginalnych, czarnych martensów timberek na platformie. Praktycznie nie rozstawała się z nimi od dnia osiemnastych urodzin, kiedy to otrzymała je od mamy w prezencie. Nie rozstawała się też ze swoim plecakiem.
– Dobrze ci w tych włosach. – Ciotka przyglądała się jej z uwagą.
– To najmodniejszy kolor w tym roku. Zrobiłam go sobie zaraz po maturze. – Eliza była wyraźnie zadowolona.
– A co na to mój brat?
– Powiedział, że woli naturalne blondynki…
Agnese parsknęła śmiechem.
– Z czego się śmiejesz?
– Twoja babcia, a moja mama, też mi kiedyś powiedziała, że „on ożenił się z Zosią, bo woli naturalne blondynki”. – Ciotka zrobiła się znowu sarkastyczna. – A studia?
– Pewnie jesienią pójdę na uniwerek, na wydział prawa, tak jak chce ojciec. – Dziewczyna patrzyła pod nogi. – Wszystko zależy jeszcze od tego, ile punktów będę miała na maturze, no i czy w ogóle ją zdam. Wyniki dopiero czwartego lipca.
– No przecież wiesz, że zdasz. Wszystko pójdzie dobrze.
– Ty jesteś zawsze taka pewna siebie. Zazdroszczę ci tego…
– To nie tak. Chcę tylko utwierdzić cię w przekonaniu o własnej wartości.
– Wiesz, że Krzysia, ta, z którą przyjaźnię się od początku liceum, składa papiery na konserwację i restaurację dzieł sztuki do Krakowa i do Torunia… Ale tam trzeba przedstawić prace malarskie i jest tylko dziesięć miejsc… – powiedziała Eliza, jakby przypadkiem.
– Chodziłyście razem na kółko plastyczne do domu kultury. Ty też umiesz rysować i malować. Widziałam twoje prace. Twoja mama się pochwaliła. Niektóre są całkiem niezłe.
– Co oni jedzą? – zapytała Eliza, gdy przechodziły obok restauracji.
Przy stolikach siedziało mnóstwo turystów, inni stali w długiej kolejce, czekając, aż zwolni się miejsce. Obrusy w czerwoną kratkę, pękate butelki wina, wiklinowe koszyczki z chlebem, a przede wszystkim aluminiowe patelnie, na których podawano pachnące i jeszcze dymiące dania, czyniły to miejsce niezwykle atrakcyjnym, przyciągając masę ludzi.
– Carbonara! – odparła Agnese. – To jedno z najbardziej charakterystycznych rzymskich dań. Wszyscy bardzo je lubią.
– A jak się je przyrządza?
– W sumie przepis jest bardzo prosty, ale niełatwy w wykonaniu…
Ciotka wyjaśniła, że trudność polega na synchronizacji pomiędzy ugotowaniem spaghetti a przyrządzeniem sosu. Sos jest przygotowany z dwóch surowych żółtek, które ubija się z rzymskim owczym serem, zwanym pecorino, pieprzem i solą, rozcieńczając go dwiema lub trzema łyżkami gotującej się wody. Na patelni, bez dodatkowego tłuszczu, należy zrumienić boczek pocięty w krótkie paski. Po ugotowaniu i odcedzeniu spaghetti trzeba je przełożyć do głębokiego półmiska i okrasić chrupiącym boczkiem oraz tłuszczem, mieszając, a następnie dodać kremowego sosu jajeczno-serowego.
– Musi być pyszne! – powiedziała bratanica. – Muszę spróbować.
– Na pewno! Carbonara to rzymska specjalność!
Wyszły na mały placyk, z budynkami w barwach ochry, terakoty oraz miodu, barem i restauracją z ogródkami zadaszonymi przez winorośl oraz bukszpan. Uliczni artyści rozstawili tu swoje straganiki, sprzedawali wyroby rzemieślnicze, biżuterię, bibeloty, piękne fotografie. Wszystko było takie malownicze i takie klimatyczne. Kolory domów, zieleń, kwiaty, artyści, weseli i zrelaksowani ludzie siedzący przy stolikach. Jakby młodość i radość życia były tu obowiązkowe.
– To piazza Sant’Egidio. Bierze swoją nazwę od św. Idziego, który w piątym wieku porzucił wszystkie swoje dobra i żył, służąc ubogim oraz Bogu. Tu ma swoją siedzibę Wspólnota św. Idziego, katolicka świecka organizacja krzewiąca idę ekumenizmu i niosąca wsparcie rzymskiej biedocie, migrantom oraz osobom samotnym. To bardzo ważna instytucja, pomagająca wielu ludziom – tłumaczyła Agnese.
Eliza popatrzyła na wskazany kościółek. Miał tylko jedną kondygnację, tympanon, dwa olbrzymie pilastry z korynckimi kapitelami po bokach, jedno wejście i jedno okno. Przed kościołem stała rzeźba przedstawiająca bezdomnego śpiącego na ławce.
– W tym dużym budynku obok kościoła po lewej stronie, który dawniej był klasztorem św. Idziego, dziś na parterze mieści się Muzeum Rzymu na Zatybrzu. Organizują tu interesujące wystawy fotograficzne. Na pierwszym piętrze można zobaczyć obrazy, rysunki, akwarele i stare zdjęcia przedstawiające Zatybrze w ubiegłych wiekach. Jest też rekonstrukcja pokoju poety Trilussy, który tworzył sonety w dialekcie rzymskim. – Ciotka odwróciła się w drugą stronę. – Natomiast ten piękny czternastowieczny budynek to pałac Velli. Należał do ważnej rzymskiej rodziny, z której wywodzili się politycy i szefowie ulic Zatybrza, gdyż dawniej każda ulica miała swojego nadzorcę, odpowiedzialnego za porządek i administrację33. Spójrz na ten rudy kolor tynku. Bardzo rzymski. Można zakochać się w tym kolorze.
Wprawdzie Eliza postanowiła, że w Rzymie nic już jej nie zaskoczy, ale to, co zobaczyła, wywołało jej wielkie zdziwienie. Nad wąską ulicą, pomiędzy jednym a drugim budynkiem, rozwieszono sznury, a na nich suszyło się pranie. Prześcieradła, ręczniki, skarpetki i majtki… falowały jak latawce na niebie.
– Ojej! Masz rację. Zatybrze to naprawdę małe, prowincjonalne miasteczko. Ale to urokliwe. Koniecznie muszę zrobić tu zdjęcie. – Wyciągnęła telefon z plecaczka i pstryknęła fotkę.
Jej uwagę zwrócił też wspaniały ołtarz maryjny namalowany na bocznej ścianie kościoła. Matka Boska z otwartymi ramionami siedziała na chmurach wśród cherubinów. Zauważyła, że takie ołtarzyki znajdowały się na domach i narożnikach ulic, niemal na każdym kroku. Chciała zapytać o to ciotkę, ale znowu coś rozproszyło jej uwagę.
W chłodnym zaułku, zaraz za rozwieszonym praniem, znajdował się malutki sklepik lutnika, a przed nim stało drewniane krzesło. Na wygodnej poduszce wylegiwał się gruby, szarobury kocur.
– O rany, ale odlot! – wykrzyknęła dziewczyna i rzuciła się, by pogłaskać zwierzaka. Zatrzymał ją napis po angielsku: „Proszę nie dotykaj mnie! Nie jestem zabawką dla turystów. Jestem już bardzo stary, nie przeszkadzaj mi. To mój dom”.
„Hmm… Kot ma rację!” – pomyślała i tylko pstryknęła zdjęcie.
– Jak się nazywa ta uliczka?
– Vicolo del Cedro, czyli zaułek Cedru.
Dotarły na kolejny placyk ze starą zatybrzańską zabudową i uroczymi tawernami, których stoliki zajmowały jego dużą część. Ciotka wyjaśniła, że to plac Matki Bożej ze Schodów, którego nazwa bierze się od świętego obrazu Maryi znajdującego się dawniej pod schodami jednego z domów. Uboga Kornelia modliła się pod nim każdego dnia o uzdrowienie dziecka niemego od urodzenia34. Została wysłuchana. Cud zyskał taką sławę, że pod obraz Matki Bożej ze Schodów przybywały tłumy. Zdecydowano więc postawić na jego miejscu kościół i przenieść do niego cudowne malowidło. Świątynię wzniesiono w latach 1593–1624, według projektu Francesca da Volterry, a jej budowę dokończył Girolamo Rainaldi. Z woli papieża Klemensa VII została ona powierzona karmelitom bosym.
– Zakonnicy zamówili u Caravaggia obraz przedstawiający śmierć Maryi, aby umieścić go na jednym z głównych ołtarzy. Michelangelo Merisi był wtedy najbardziej cenionym i popularnym malarzem w Rzymie. Namalował już płótna zdobiące kaplicę Contarellich w kościele św. Ludwika Króla Francji oraz obraz do bazyliki św. Augustyna na Polu Marsowym i Złożenie do grobu przeznaczone pierwotnie dla kościoła Matki Bożej in Vallicella, a znajdujące się dziś w Muzeach Watykańskich – opowiadała Agnese, gdy schowały się w cieniu. – Malując zamówiony obraz, Caravaggio oparł się na apokryficznej opowieści zawartej w Złotej Legendzie. Według niej w dniu śmierci Marii uczniowie Chrystusa rozproszeni po świecie w cudowny sposób stanęli u jej łoża w Jerozolimie i byli obecni na pogrzebie. Motyw Złotej Legendy wykorzystał również Dan Brown w swojej książce Kod Leonarda da Vinci.
– Tak. Chyba wiem, o który obraz chodzi. – Dziewczyna była zafascynowana tym artystą.
– Scena przedstawia jedenastu apostołów zebranych wokół kobiety w czerwonej szacie, przykrytej brązowym płaszczem i leżącej na łożu. Ma ona lekko wzdęty brzuch i bose stopy widoczne na pierwszym planie. Obok niej siedzi skulona, rozpaczająca Maria Magdalena.
– Tak, już wiem…
– Bose stopy symbolizowały karmelitów, a Maria Magdalena niewiasty, nad którymi roztaczał opiekę kościół Matki Bożej ze Schodów. W jego pobliżu znajdował się instytut pomagający kobietom upadłym, ubogim i porzuconym. A jednak zakonnicy odrzucili dzieło w tysiąc sześćset szóstym roku, uznawszy je za skandaliczne… – kontynuowała ciotka. – Jednym z powodów było to, że pozowała do niego nierządnica. Była nią Annuccia Bianchini, jedna z modelek Caravaggia35. Dziewczyna utonęła w Tybrze. Malarz najprawdopodobniej widział jej spuchnięte zwłoki. Nabrzmiały brzuch Najświętszej Marii Panny miał symbolizować łaskę boską, w którą była brzemienna. Cały obraz ma konwencję bardzo ubogą. Scena mogła wydarzyć się na Zatybrzu, w jednym z domów biedoty, a jej bohaterami mogli być zatybrzańscy rybacy, portowcy, rzemieślnicy. I najprawdopodobniej właśnie tacy ludzie pozowali Caravaggiowi. Jednak zdaniem karmelitów jego obraz nazbyt gloryfikował ubóstwo.
– Naprawdę go odrzucili? Czytałam, że kilka jego obrazów zostało uznanych za kontrowersyjne. Gdzie on teraz jest?
– Zakupił go książę Gonzaga z Mantui, później w jego posiadanie weszli królowie Anglii i Francji, w końcu trafił do Luwru. Dziś podziwiają go tam miliony osób, a kościół Matki Bożej ze Schodów stracił okazję, aby być znanym na całym świecie i odwiedzanym przez tłumy…
Pokonały schodki prowadzące do białej świątyni. Już od wejścia dziewczynę uderzył jej przepych. Ciężkie barokowe złocenia, pilastry wykonane techniką „fałszywego marmuru” i przypominające czerwony kamień z Werony, stiuki, barokowe anioły. Spod łuku oddzielającego główną nawę od prezbiterium zwisały olbrzymie kryształowe żyrandole z pozłacanymi kandelabrami. Lewa boczna nawa gościła cudowny obraz Matki Bożej ze Schodów w bogatej, złotej ramie z aniołami. Malowidło, które zdjęto ze ściany ubogiego domu, nie pasowało do tego całego przepychu. Miało w sobie coś naiwnego i poetyckiego, jak obrazy Chagala. Matka i dziecko. Z ich słodkich twarzyczek biła prostota oraz takie jakieś zwyczajne piękno.
Kiedy kierowały się ku wyjściu, ciotka wskazała bratanicy płyty nagrobne w podłodze z marmurowymi mozaikami, epitafiami i motywem kościotrupów. Elizie szczególnie spodobała się lapida z uskrzydlonym szkieletem, który niósł pod pachą olbrzymie epitafium. Zrobiła zdjęcie. Wydawało jej się, że kościotrup się do niej uśmiechał.
Po wyjściu z kościoła zajrzały jeszcze przez szybę w drzwiach apteki mieszczącej się w przyległym budynku. Nie można było wejść do środka, ale ciotka powiedziała, że tu właśnie mieściła się jedna z najstarszych aptek w Rzymie. Nazywano ją zielarnią. Dawniej wśród renomowanych specjałów sprzedawano tu wodę przeciwko dżumie i wodę przeciw histerii. Tę ostatnią stosowano zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie przy konwulsjach, bólach głowy i serca, a także bólach zębów. Jej wynalazcą był brat Bazyliusz, którego portret zdobił aptekę. W niewielkim pomieszczeniu stały szesnastowieczne drewniane regały apteczne i szafki, a na nich różne dziwne rekwizyty zielarskie, odważniki, wagi, słoje, figurki święte. Wśród ciekawostek była waza do przechowywania teriaku – substancji uznawanej przez wieki za wszechstronną odtrutkę oraz lek na wszelkie dolegliwości. Udoskonalił ją lekarz Nerona – Andromachos z Krety36. Podłogę antycznej zatybrzańskiej apteki zdobiła geometryczna mozaika, a sufit – fresk z elementami kwiatowymi oraz kotarą, która spadała ku ziemi niczym prawdziwe zasłony z ciężkiego materiału.
– Chciałam cię zapytać o te święte kapliczki i obrazy, których jest bardzo dużo na Zatybrzu. Skąd się wzięły? Jakie funkcje pełnią? Niektóre są bardzo piękne.
– Włosi nazywają je edicole sante37, ale jak słusznie zauważyłaś, czasami są to kapliczki, a czasami obrazy ołtarzowe znajdujące się na ścianach domów, rogach ulic lub na bramach.
Ciotka wyjaśniła również, że niektóre z nich były proste, inne natomiast bardzo bogate, w ramach z marmuru lub stiuku gipsowego. Większość miała zadaszenia w formie baldachimu, a dawniej także klęczniki. W Rzymie takich ołtarzyków ulicznych do dziś pozostało ponad pięćset. Były dedykowane najczęściej Matce Boskiej, uznawanej za opiekunkę ludzkości. Można było się tu modlić o łaski osobiste, zdrowie, wstawiennictwo. W minionych wiekach, gdy w mieście nie było elektryczności, ołtarzyki te stanowiły jedyne miejsca, przy których zawsze paliło się światło lamp oliwnych, latarni lub pochodni, dlatego też wymagały zadaszenia. W nocy wyznaczały drogę tym, którzy błąkali się w ciemnościach zaułków, choć eskapady o tej porze były bardzo niebezpieczne. Czasami wydarzał się jakiś cud, wtedy obraz uznawano za cudowny i budowano kościół, do którego go przenoszono, na przykład Matki Bożej ze Schodów.
Dotarły do Porta Settimiana. Przejście obronne przypominające łuk triumfalny miało otwory strzeleckie i gwelfickie merlony na górze oraz ołtarz uliczny z zadaszeniem po boku prześwitu bramowego.
Eliza dowiedziała się, że dawniej była to granica miasta i rejonu i tędy wiodła droga do Watykanu. Brama była bardzo stara. Pod obdartym tynkiem pokazywała dumnie zszarzałe cegły, zropiałe rany czasu. Nazwę przyjęła od cesarza Septymiusza Sewera, gdyż stanowiła wejście do łaźni miejskich38 wzniesionych przez niego na tym obszarze w II wieku naszej ery. Sto lat później cesarz Aurelian włączył ją do murów obronnych, otaczając nimi miasto, które rozrosło się w czasach republikańskich. Były one znacznie bardziej okazałe niż pierwsze mury Rzymu, wzniesione w IV wieku przed naszą erą przez rzymskiego króla Serwiusza Tuliusza.
Zatrzymały się na skrzyżowaniu, z którego rozchodziły się cztery ulice. Ta po prawej nosiła imię św. Doroty, dziewicy i męczennicy z Cezarei.
– Widzisz to okno z gotyckim łukiem na piętrze? – spytała Agnese.
– Tak…
– Według legendy tu mieszkała Margherita Luti, znana jako Fornarina, czyli Piekareczka. Modelka i ukochana Rafaela Santi39.
– Naprawdę?
– Tam dalej, za bramą Septymiańską, jest willa Farnesina, w której Rafael namalował swoje słynne freski. Ujrzał dziewczynę w tym oknie, gdy szedł do pracy. Ona miała wtedy trzynaście lat, on trzydzieści. Stracił dla niej głowę. Ich miłość trwała aż do jego śmieci. Uwiecznił ją na słynnym obrazie La Fornarina, znajdującym się dziś w Muzeum Narodowym Sztuki Dawnej w pałacu Barberinich. W rzeczywistości nie wiemy, czy Fornarina naprawdę istniała i gdzie mieszkała – tutaj czy na vicolo del Cedro lub via del Governo Vecchio40. Ja jednak lubię sobie wyobrażać, jak Rafael idzie tamtą drogą, przechodzi pod bramą i zatrzymuje się w tym miejscu, w którym właśnie stoimy.
– Naprawdę? Rafael stał w tym miejscu? Ależ to niesamowite!
Eliza zrobiła zdjęcie okna z gotyckim łukiem. Poprosiła, żeby ciotka cyknęła jej fotkę na tle domu. Pomyślała, że jak tylko wrócą, wrzuci ją na Facebooka i Instagram, i podpisze: „W tym oto miejscu stał wielki artysta Rafael Santi, pod oknem swojej ukochanej Piekareczki”.
Nagle jej telefon zaczął dzwonić. Odebrała.
– Mamo, to ty? Tak, wszystko w porządku, napisałam ci przecież esemesa. Nie. Nie widziałam jeszcze Koloseum. To znaczy, widziałam, ale tylko z daleka. Rzym jest taki wielki. Właśnie zwiedzamy Zatybrze. Nie uwierzysz! Stoję pod oknem dziewczyny Rafaela, w tym samym miejscu co on – prawie krzyczała do telefonu. – Mama chce z tobą porozmawiać. – Po krótkiej chwili podała ciotce komórkę.
– Cześć, Zosiu! Co słychać? My się świetnie bawimy – mówiła do bratowej spokojnie. – Tak, bardzo dobrze, że w końcu zgodziliście się na ten wyjazd Elizy. Zasłużyła na niego.
Rozmowa trwała kilka minut.
– Koniecznie pozdrów mojego brata. I niech się nie martwi. Eliza jest już dorosła – powiedziała na koniec ciotka.