Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Paulina Filipowicz ∙ Alicja Węgorzewska ∙ Paulina Młynarska ∙ Danuta Zawadzka ∙ Joanna Jaskółka ∙ Renata Przemyk ∙ Joanna Nowak ∙ Katarzyna Glinka ∙ Katarzyna Kuricka-Wałach ∙ Katarzyna Pakosińska ∙
Samotność zawsze oznacza 100 procent. Nieprzespane noce, kiedy dziecko choruje. Frekwencja na przedszkolnych przedstawieniach, inauguracjach i zakończeniach roku. Wizyty u lekarza. Basen, piłka, rower? Mama nauczy się wszystkiego. Wniesie nawet kanapę na pierwsze piętro i podepnie nową pralkę. Zrobi wszystkie posiłki i tygodniowe zakupy. Oczywiście po pracy, bo przecież musi zarobić na dom. I kiedy siada wieczorem w cichym już domu, to czasem zapomina, jak się nazywa.
A może 100 procent samotności to jednak wolność? Poczucie sprawczości? Życie na własnych zasadach i z dążeniami, które napędzają do działania? Bycie sobą?
Sama to rozmowy z samotnymi matkami, tymi, które odeszły od ojców swoich dzieci, które nigdy nie stworzyły związków lub których partnerzy zmarli. To opowieści, które mają imiona, emocje, różne doświadczenia. To historie, które są wsparciem i źródłem inspiracji. I wszystkie poruszają.
Ośmiotygodniowa Klara znalazła się w domu. A ja byłam w ciężkim szoku. Z radości, z poczucia, że cuda się zdarzają, ale też z powodu ogromu niewiadomych i wyjścia ze strefy komfortu. Nie będzie już nigdy świętego spokoju, jestem matką. Renata Przemyk
Bardzo nie lubię określenia „silna kobieta”. Bo zwykle z zewnątrz jest silna, a w środku krucha i cierpiąca. Z tego biorą się potem problemy życiowe. Zamiast być silną, lepiej być sobą. Katarzyna Pakosińska
Udało mi się wiele osiągnąć. Ale bycie matką to inna rola. Najważniejsza w życiu. Żadna z ról na scenie nie daje takiej satysfakcji. Alicja Węgorzewska
Nie chcę być postrzegana jako ofiara swojej sytuacji. Mam taką naturę, że biorę się z życiem za bary. Pozbierałam się po trudnych momentach. Chciałabym, żeby taki przekaz z samodzielnego macierzyństwa szedł w świat. Katarzyna Glinka
Młodszy syn na początku choroby swojego taty miał pół roku. Nieprzespane noce, ząbkowanie, gorączki – wszystkie te początkowe doświadczenia były tylko moim udziałem. Wokół nas było wielu przyjaciół, ale w rodzicielstwie byłam sama. (…) Choć mąż żył, samotność już mnie dopadała. Katarzyna Kuricka-Wałach
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 205
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anita Sobczak
Sama
rozmowy o samotnym macierzyństwie
Anatomia decyzji
Paulina Filipowicz
Dziennikarka, redaktorka, współautorka bloga „Nad czym się tu rozwodzić – rozmowy matek po rozstaniach”. Ma dwoje dzieci. Mieszka w Warszawie.
Odeszła pani od ojca swoich dzieci. One miały wtedy trzy i sześć lat. Podjęła pani decyzję nie tylko za siebie, ale również za swoje dzieci. Czy pamięta pani, kiedy pierwszy raz pomyślała, że już dłużej w dotychczasowym układzie nie może pani funkcjonować?
Wchodziłam w rodzicielstwo z przekonaniem, że nasza relacja będzie domem mieszczącym i dzieci, i nas, że to my będziemy podstawą wszystkiego. Szybko przekonałam się, że jesteśmy tylko rodzicami, a nie parą, że nie umiemy rozmawiać i dbać o siebie. Mierzenie się z rzeczywistością z małymi dziećmi rodziło w mojej głowie wiele pytań. Nie miałam partnera w poszukiwaniu odpowiedzi, nie miał mnie kto wysłuchać, choć często to wystarcza. Zaczęłam się orientować, że jestem bardzo sama.
Jak rozkładam swoją decyzję na czynniki pierwsze, to widzę, że najważniejsze było uwolnienie się od samotności we dwoje – nie chciałam jej, ona mnie powoli zabijała i powodowała, że dzień za dniem byłam coraz bardziej nieszczęśliwa. Uświadomienie sobie, że samotność wnosiła do życia osoba, z którą żyłam, było jak pęknięcie.
Co to znaczy, że była pani samotna?
Brakowało mi zupełnie bazowej kwestii – rozmowy. Mój partner po prostu ze mną nie rozmawiał. Oczywiście coś do siebie mówiliśmy, to nie był cichy dom, natomiast nie było żadnej prawdziwej rozmowy. A ja potrzebuję tego jak powietrza. Bez niej czułam się nieszczęśliwa, w pewnym sensie również unieszczęśliwiałam tę drugą osobę. Do tego pod koniec naszego związku okazało się, że mój partner ma problem z uzależnieniem od alkoholu. I to była kropla, która przelała czarę goryczy.
Nie widziała pani tego wcześniej?
Nie, przez lata tego nie widziałam, a jak już uświadomiłam to sobie, zrozumiałam, że to budulec naszej samotności. W ciągu tygodnia doświadczyłam sytuacji, które mi pokazały, czym będzie moje życie, jeśli z nim zostanę. Od nasłuchiwania, jak otwiera kolejne piwo, kiedy już leżę w łóżku, po znalezienie butelki schowanej na klatce schodowej. To mnie przeraziło, nie chciałam tego ani dla siebie, ani dla moich dzieci. Byłam w terapii, znałam swój rys, wiedziałam, że dźwiganie czyjegoś uzależnienia będzie w moim wydaniu współuzależnieniem. Wtedy postanowiłam, że się uratuję.
Zatrzymajmy się na chwilę przy tym momencie. Usłyszała pani kiedyś, że powinna z nim zostać dla dobra dzieci?
Ja w pewnym momencie poczułam – i w tym pomogła mi terapia – że muszę się wyabstrahować z mojego macierzyństwa, żeby przeżyć. Mój partner był czułym, opiekuńczym ojcem, w miarę swoich możliwości zaangażowanym. Miał bardzo dobrą relację z dziećmi, zajmował się nimi. Więc decyzja o odejściu była trudna – wiedziałam, że jest dobrym tatą, ale też wiedziałam, że nie jest dobrym partnerem dla mnie.
Z perspektywy czasu widzę, że przygotowywałam się do momentu odejścia. Zgadzam się z tezą, że kobiety podejmują decyzję o rozstaniu znacznie przed tym, zanim do niego de facto dojdzie. Odchodzimy powoli, bez trzaskania drzwiami, bez nerwowych ruchów. Po części wynika to pewnie z odpowiedzialności – za dzieci właśnie. To nie są impulsywne decyzje i moja decyzja nie była impulsem. To nie jest tak, że mi się coś odwidziało. Moja decyzja wynikała z głębokiego poczucia, że umrę, jeśli pozostanę w tym związku. Po prostu zniknę, także dla moich dzieci.
Pomyślała pani kiedyś o tym, że to jest egoizm?
Nie. Myślę, że ratowanie siebie nigdy nie jest egoizmem. To jest ludzkie. Nie wolno nam się nie ratować.
Im więcej czasu mija, tym więcej widzę. Wyjście siedem lat temu ze związku pozwoliło mi dojrzeć, dorosnąć, zobaczyć, kim jestem. W niełatwych warunkach. Bo bycie po rozstaniu z dwójką małych dzieci to nie są komfortowe warunki do rozwoju. Ale jeśli sobie zaufasz i przede wszystkim jeśli nie narzucisz sobie kolczastego, raniącego, potwornego poczucia winy, że robisz coś przeciwko swoim dzieciom, to jesteś w stanie naprawdę zacząć wszystko od początku, konstruktywnie, również dla nich.
Jak to zrobić? W tym wszystkim są dzieci, na których życiu decyzja o rozstaniu odciska się często dramatycznie. Tracą dom.
To prawda. Tracą dom. Nie można jednak nie zadać pytania, jaki on był. Przecież nikt nie wychodzi ze swojego domu dlatego, że jest mu tam dobrze. Nikt nie wywraca dzieciom życia do góry nogami z błahego powodu. Wiem, że dla dzieci to bardzo trudne, jestem córką rozwiedzionych rodziców. Mama była stale, a tata przyjeżdżał raz w tygodniu i zabierał nas na wakacje. I to była dla mnie sytuacja normalna, co nie znaczy, że nie fantazjowałam o pełnym domu.
Gdy okazało się, że moje dzieci doświadczą podobnej sytuacji, że będę je musiała przeprowadzić przez te trudne momenty po rozstaniu, byłam przytłoczona. Chciałam zrobić wszystko, żeby im to ułatwić. Konsultowałam wszelkie kroki z psychologiem dziecięcym; jestem dziennikarką, robiłam wywiady o rozstaniach w kontekście dzieci. Szukałam pomocy. Nie potrzebowałam potwierdzenia, czy robię dobrze. Ja to wiedziałam. Chciałam tylko uniknąć błędów. I tu sięgnęłam do swojego doświadczenia dziecka rodziców żyjących oddzielnie – wiedziałam, że ja nie chcę być umęczoną codziennością matką i sprowadzać ich ojca do roli wujka od fajnych weekendów. Właśnie to byłoby dla nich krzywdzące.
Zaproponowała pani opiekę naprzemienną, pół na pół.
Podjęłam decyzję o tym, że w jakimś sensie je stracę. Zresztą ich ojciec też je w jakimś sensie stracił. Dziś to widzę wyraźniej. Wtedy nie miałam tego pełnej świadomości. Te początki po rozstaniu były bardzo trudne – musiałam się wyryczeć, wysprzątać dom, wszystko wyprać – i dosłownie, i w przenośni. Musiałam zobaczyć, co się ze mną dzieje, spróbować się jakoś poskładać. Przepić morze wina, wypłakać morze łez. To moment, w którym nigdy nie byłam, nie wiedziałam, co działa, co nie działa. Siedem lat później jestem sobie za tę decyzję o odejściu bardzo, bardzo wdzięczna. Ta pomyłka w miłości, ten nieudany związek ma dwie konsekwencje. Jedna jest piękna – i to jest dwójka dzieci. A druga jest taka, że nie możemy się od siebie uwolnić, póki są pod naszą opieką.
Przygotowywałam się do rozstania nie tylko emocjonalnie, ale – gdy już podjęłam decyzję – też organizacyjnie. Żeby zaoszczędzić dzieciom szoku, ustaliliśmy, że przez pewien czas dzieciaki będą się codziennie widziały z każdym z nas. Ich tata codziennie rano odwoził je do przedszkola, niezależnie od tego, w którym domu akurat były – mieszkaliśmy od siebie w odległości 200 metrów, więc to było łatwe. Byliśmy obydwoje przestraszeni, weszliśmy na samym początku w bezdyskusyjną kooperację rodzicielską. Bez podjazdów, bez wojen. Po prostu działaliśmy wspólnie w ramach planu, tak żeby dzieciom było jak najłatwiej.
Jak one na to zareagowały?
Nie były w złym stanie. Było przewidywalnie, było wiadomo, kto, kiedy, za kogo jest odpowiedzialny. I dzieci w to weszły. Dziś myślę, że wtedy uruchomił mi się jakiś mechanizm obronny, żeby nie dopuszczać pewnych myśli do głowy. Nie myślałam wtedy na przykład, że moja córka miała trzy lata, ona właściwie nie mówiła, a ja nie do końca mogłam mieć pewność, co się z nią dzieje. A zdarzało się, że jej tata dzwonił do mnie wieczorem, że już usnęła, ale bardzo płakała, bo za mną tęskni.
Co wtedy pani czuła?
To są momenty, kiedy życie daje pięścią w twarz tak, że zalewasz się krwią. Siedzisz sama w pokoju i nie wiesz, co masz ze sobą zrobić. Takich momentów było mnóstwo.
Jak sobie z tym pani radziła?
Pogodziłam się z tym, że to jest doświadczenie, przez które muszę przejść, że to jest mój ból, który muszę udźwignąć. Bo moje dzieci sobie ostatecznie i tak poradzą. To doświadczenie ich nie zabije, są bezpieczne, my je bardzo kochamy, pomożemy im przez to przejść. Więc teraz to ja muszę sobie poradzić z własnym bólem. Bo jeżeli ja się roztrzaskam, to nie pomogę moim dzieciom. I to był mój cel. Więc dałam sobie tyle przestrzeni na histerię, ile potrzebowałam, nie pamiętam, ile to trwało. Ale tam był i strach, i myśli, że może powinnam do niego wrócić.
Jak sytuacja się trochę uspokaja, a ty jesteś ze swoim byłym partnerem w komitywie dla dobra dzieci, to jest moment, kiedy puka do ciebie poczucie winy i mówi: słuchaj, ale właściwie to zobacz, dogadujecie się przecież, to może przestań. A takie myśli czy nawet próby zejścia się są obciążające. Bo kiedy podejmujesz decyzję o rozstaniu, to zwykle ona jest już w tobie zbudowana. Tylko potem ogarnia cię strach, który cię wywraca i każe ci się cofnąć o trzy kroki, ale ostatecznie znowu dochodzisz do tego samego miejsca.
Mówiłam już o tym – przygotowywałam się do rozstania. Nieświadomie, ale i świadomie. Kiedy już wiedziałam, że to zrobię, tylko potrzebuję jeszcze odrobiny czasu na podjęcie decyzji, weszłam w intensywny proces terapii. Najpierw zadbałam o siebie, wiedziałam, że rozstanie będzie trudne, wiedziałam, że będę potrzebować ogromu siły, bo to ja podejmuję decyzję. Spodziewałam się, że druga strona może być zaskoczona, przez co bardziej rozsypana niż ja. W kontekście jego nałogu bardzo się tego bałam.
Zyskiwała pani pewność, że chce odejść, przez kolejne tygodnie. Aż wreszcie nastąpił moment, w którym poczuła się pani gotowa. Kiedy się to dzieje? Jakie to są emocje? Co się z panią dzieje? Co się dzieje z dziećmi?
To było już kilka lat temu, te dni się we mnie zatarły. Od niedawna pozwalam sobie na zapominanie tamtego czasu. Ale oczywiście pamiętam ten moment, kiedy mówimy dzieciom, że nie będziemy już razem mieszkać i że świat, który znają, właśnie przestaje istnieć. Moje dzieci twierdzą, że też pamiętają tę rozmowę. Ułożyły ją sobie już w jakieś wspomnienie, bo ciągle opowiadają ją tymi samymi zdaniami. To było bardzo trudne. Zgodnie z radą psycholożki dziecięcej szliśmy w tej rozmowie za dziećmi. Udało nam się ich nie przestraszyć ani nadmiernie nie obciążyć. I one nas poprowadziły w nieoczekiwanym kierunku. To było bardzo dziecięce i spontaniczne i pozwoliło nam nie umrzeć w tej kuchni – nasze dzieci po prostu chciały zobaczyć swój nowy pokój w drugim mieszkaniu. I poszły tam z tatą. Same podjęły decyzję, że ja tam już nie idę.
Choć plan był inny, nie wróciły tego wieczoru do mnie. Chciały zostać u taty, miały tam piętrowe łóżko.
A pani? Jak się pani po tym wszystkim czuła?
Poczułam ogromną ulgę, że tak się to wszystko ułożyło. I że dzieci pozwoliły nam przez ten moment po prostu przejść. Natomiast wiedziałam, że to nie koniec, że małym dzieciom często trudniej jest później. Kiedy ani nowy pokój, ani nowa organizacja życia nie są już atrakcyjne. Kiedy to zaczyna być męczące, kiedy pojawia się tęsknota za tym, co było; oczekiwanie, żeby mieć rodziców w jednym domu. U mojej córki bunt pojawił się kilka lat później. Syn, w momencie rozstania sześciolatek, trzy miesiące później zaczął płakać; pytał, dlaczego tak się stało, czy nie możemy tego zmienić.
To było trudne?
Miałam wtedy serce zawiązane na supełek. Byłam wobec niego bezwzględnie uczciwa. Mówiłam: nie, synku, to się już nigdy nie zmieni. Nigdy nie wrócę do taty i nigdy nie będziemy mieszkać razem.
Pytałam sama siebie, czy ja mogę mówić moim dzieciom takie rzeczy. Czułam, że jestem uczciwa, że nie chcę syna skrzywdzić, że nie chcę mu robić jeszcze większego chaosu w życiu. Więc uznałam, że moją odpowiedzialnością jest zmierzenie się z jego bólem. I nie mogę rozpaść się tylko dlatego, że moje dziecko zadaje pytania.
Przy dzieciach nie pozwalałam sobie na trudne emocje. One ze mnie wypływały, gdy dzieci były u taty. Wtedy miałam przestrzeń na rozpacz – krzyczałam jak dzikie zwierzę; nie miałam siły wstać z łóżka, nie jadłam. Byłam wobec siebie okrutna.
Kiedy dzieci wracały do domu, bałam się, że stracę nad sobą kontrolę. Wtedy odczułam brak ich ojca, drugiej dorosłej osoby do opieki. Gdy jesteś sama z dziećmi, to istnieje ryzyko, że nikt cię nie zatrzyma, że zareagujesz nadmiarowo i nikt nie przywoła cię do porządku. A nie byłam w dobrej formie. Musiałam przestawiać sobie głowę na czas, kiedy dzieci ze mną były, oraz na te chwile, kiedy byłam sama.
Działała pani w dwóch trybach – przy dzieciach zbierała pani wszystkie siły i zasoby; gdy znikały, pozwalała sobie pani pogrążać się w rozpaczy. To musiało być emocjonalnie wyczerpujące, taka przerywana żałoba.
Nierzadko przejście z jednego stanu w drugi trwało tyle, ile moje dzieci szły po schodach do mieszkania. Dzwonił domofon i wiedziałam, że mam kilka chwil na ogarnięcie się. Ich pojawienie się wymagało wejścia w skrajnie inną sytuację. Ryczysz, a nagle musisz uśmiechnięta bawić się w berka. Ale ich powrót pozwalał też wydostać się z rozpaczliwej pustki, wraz z dziećmi przychodziła miłość. I to było kojące.
Mówi to pani to z perspektywy osoby, która podjęła decyzję o rozstaniu. Emocje drugiej strony mogły być jeszcze trudniejsze. Czuła się pani odpowiedzialna za to, jak dzieci czują się u taty?
Nie, to był ich tata, były z nim tak samo bezpieczne jak ze mną.
Od siedmiu lat działacie w opiece naprzemiennej.
Proszę posłuchać, jak to brzmi.
Na przemian, czyli każdy po swojemu, nie razem.
Też to tak czuję. Ja dostaję torbę z rzeczami moich dzieci. Nie dostaję informacji, z czym wracają, tracę je z oczu na tydzień; chciałabym wiedzieć, co się działo, z jakimi emocjami się mierzyły w tym czasie, z czego one wynikają. Sporo czasu zajmuje nam dotarcie do tych wszystkich informacji, a one za chwilę znowu znikają. To bardzo męczące. Niedawno dzieci były u mnie przez dwa tygodnie, ich tata nie był w stanie się nimi zajmować. Spędziliśmy ten czas bez pośpiechu, nie musiałam wszystkiego zmieścić w ciągu siedmiu dni.
Chcę im dużo dać, ale nie da się upchnąć wszystkiego w tydzień. Mam wrażenie, że i ja, i dzieci często czujemy, że ze sobą bywamy, a nie, że ze sobą jesteśmy. To bardzo stresujące. Musisz szybciej rozstrzygać konflikty, musisz szybciej przeprosić, szybciej coś zaobserwować. Mam takie poczucie, że nie jestem matką, tylko że jestem matką na tydzień. Ja ten czas bez nich oczywiście potrafię wykorzystać, zająć się sobą. Ale nie mam pewności, jak oni się w tym budują jako ludzie, kim się staną. Czuję, że coś tracimy. Po siedmiu latach jestem tą formą opieki bardzo zmęczona.
Nie daliśmy rady z ojcem moich dzieci zbudować po rozstaniu dobrej rodzicielskiej relacji, która jest nieodzowna, żeby tę opiekę sprawować efektywnie. Brak współpracy, bycie non stop w jakimś konflikcie powoduje, że tracimy czas na rzeczy nieistotne, a nie zajmujemy się tymi ważnymi. Coś ze spraw naszych dzieci, z ich punktu widzenia ważnych rzeczy, nam ucieka. Jestem o tym przekonana.
Czy to jest ten moment, w którym pukają wyrzuty sumienia?
Tu nie ma miejsca na wyrzuty sumienia, tylko na miłość. W tych przedziwnych warunkach buduję z dziećmi taką relację, że możemy porozmawiać o wszystkim. Pozostając w uczciwości z nimi, ciągle szukam w sobie delikatności. I uczę się, że bycie matką to nie monolog. Tylko bycie w dialogu z nimi powoduje, że czuję się dobrą matką. Nawet jeżeli czasami jest nerwowo, jeśli czasem krzyknę, to moje dzieci nigdy nie znikają mi z pola widzenia. W tym wszystkim te cotygodniowe rozłąki bywają ciężkie.
Spis treści
Anatomia decyzji
Paulina Filipowicz
Rola jak żadna inna
Alicja Węgorzewska
Matka składana
Paulina Młynarska
Licz na siebie. I na ludzi
Danuta Zawadzka
Droga ratunku
Joanna Jaskółka
Jak otwarcie okna
Renata Przemyk
Szczeliny światła
Joanna Nowak
Robię to sama i tak miało być
Katarzyna Glinka
Bo jak śmierć potężna jest miłość
Katarzyna Kuricka-Wałach
O byciu sobą mimo zwątpienia
Katarzyna Pakosińska
PODZIĘKOWANIA
© Wydawnictwo WAM, 2024
© Anita Sobczak, 2024
Opieka redakcyjna: Agnieszka Mazur
Redakcja: Monika Łojewska-Ciępka
Korekta: Klaudia Bień
Projekt okładki: Marcin Jakubionek
Skład i łamanie: Lucyna Sterczewska
Pamiętaj! Książka to bardzo ważne wsparcie,
ale nie zastąpi terapii czy pomocy specjalisty.
ePub e-ISBN: 978-83-277-3785-4
Mobi e-ISBN: 978-83-277-3786-1
MANDO
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200
www.mando.pl
DZIAŁHANDLOWY
tel. 12 62 93 254-255
e-mail: handel@wydawnictwomando.pl